| - Mój mentor mówił mi, że czyny żołnierzy nie można oceniać jak u pospolitego ludu i w pierwszej kolejności muszą iść pod osąd wojskowy - wspomniałam. - W każdym razie zauważyłam, że chce za bardzo zbawiać osoby ze swojego otoczenia i chyba nawet nie widzi, że i na mnie narzuca swoją wolę co sama uważa za dobre dla mnie.
– To prawda… – Skinął. – Dlatego być może ty… jako kapłanka zdołasz nią wstrząsnąć i pomożesz jej uporać się z przeszłością.
- Zobaczymy. Muszę wyczuć dobry moment na tą rozmowę. A ty jej nie uprzedzaj co ją czeka i że wiem - zaleciłam.
Tylko skinął głową.
Ledwo skończyliśmy rozmowę, a znaleźliśmy się nieopodal samotnej chaty.
Morrisana siedziała na progu, jej poranny dobry nastrój wyparował. Siedziała chowając twarz w dłoniach.]
Widząc ją w takim stanie ukuło mnie poczucie winy. Ale przecież nie powinnam.
- Szykujmy się do drogi. Nie wiadomo kiedy przyjdą moi bracia - odezwałam się do niej.
– Będą w południe… możemy zjeść śniadanie… i tak pewnie wystygło… – Powiedziała wstając i wchodząc do chaty.
Zapowiadało się kilka godzin milczenia. Bezgłośnie westchnęłam, po czym spojrzałam ostatni raz kątem oka na orka i wtedy weszłam za nią.
– Marion… wiem, że powinnam powiedzieć ci to od razu. Jesteś dorosła… a ja… ja wmawiałam sobie, że robię coś innego niż wszyscy, że chcę dać ci wolność i prawdę na którą zasługujesz… a jednocześnie… tak naprawdę nawet nie zapytałam czy sama tego chcesz – Powiedziała nakładając jajecznicy na drewniany talerz. Garren wszedł za tobą, jednak został przy drzwiach. – Tak naprawdę… niczym nie różniłam się od twojego ojca czy przeora… kolejna osoba, która próbuje chronić cię, układając ci życie. – Westchnęła. – Przepraszam i ciebie Wilczy Kle… miałeś rację od początku… próbuję wszystko naprawiać… a nie dostrzegam, że wszystko psuję…
– Tego nigdy nie powiedziałem – Powiedział stanowczo ork. – Powiedziałem tylko, że dziewczyna jest dorosła i powinna mieć wybór czy i jak chce poznać prawdę, a ty zbyt mocno się obciążasz.
- Przestań nadinterpretowywać wszystko - rzuciłam zbierając myśli, bo nie planowałam poruszać tego tematu już teraz. - Los i tak chciał, że się sama dowiedziałam dość by zdecydować się drążyć o co chodzi, a mój mentor mi świadkiem, że jak się na coś uprę to i nagana przeora mnie zniechęci.
– Marion… – Odwróciła się trzymając talerz w dłoni. – Czy jesteś pewna, że klasztor to miejsce dla ciebie? – Zapytała wprost.
- Ja niczego nie jestem pewna - wzruszyłam ramionami. - Nawet nie wiem co zdecyduję, bo na pewno nie zamierzam decyzji podejmować z dnia na dzień. Jedyne czego jestem pewna to tego, że chce spotkać moich rodziców i wykrzyczeć im w twarz wszystko co leży mi na sercu, bo każda inna osoba, która o tym wiedziała tylko wypełniała ich wolę.
– Próbowali cię chronić – Powiedziała stawiając talerz na blacie stołu.
- Przestań ich usprawiedliwiać - zmrużyłam oczy. - Jakoś nie wrócili po mnie gdy niedoświadczony król stał się wszechmocnym cesarzem.
– Nie jest wszechmocny… – Rzuciła ostro.
- Dla mnie jest. Sama mówiłaś, że ojciec oddał mnie bo wtedy, jeszcze jako król, nie miał wpływów, ale odkąd jest cesarzem już je ma, a jakoś nie widzę, żeby moja rodzina sobie o mnie przypomniała. Nie zrobili, więc tego dla mnie, tylko dla własnej wygody - wyrzuciłam z siebie z irytacją.
– Nie znasz ich… – Rzuciła, i dopiero wtedy dotarło do niej co powiedziała. Odruchowo zasłoniła usta dłonią.
- No właśnie nie znam, bo im nie zależało mnie znać - gniewnie się jej przyglądałam. - Nie broń ich, bo im się to nie należy.
Nic nie powiedziała. Położyła tylko chleb na stole i zasiadła do jedzenia. Wyraźnie widziałaś, że było jej głupio.
Miałam mówić dalej, ale głód dał o sobie znać, więc bez słowa zasiadłam przy stole i nałożyłam sobie jedzenia. Jajecznica faktycznie była już zimna, ale i tak smakowała mi. Popita mlekiem i zagryziona chlebem ze smalcem stanowiła doskonałe śniadanie przed trudami nowego dnia.
- Sądzę, że to zrządzenie Toriela, że tu się znalazłam - odezwałam się przerywając bardzo długą ciszę.
Kobieta spojrzała na ciebie pytająco. Garren zdążył usiąść na ziemi.
- Mój patron chciał, żebym dowiedziała się o sobie i chciał, żebym uświadomiła tobie, że żyjesz w błędzie - wyjaśniłam co mam na myśli.
– Co masz na myśli? – Spojrzała na ciebie uważnie.
- Dopiero co uświadomiłaś sobie, że robisz dokładnie to co wszyscy inni, że wiesz lepiej co dla mnie jest dobre - mówiąc to cały czas patrzyłam prosto w oczy Morrisany. - Masz to przeświadczenie, że wiesz najlepiej co jest dobre dla innych. Tak samo jak chciałaś decydować o moim losie, tak decydujesz o losie Garrena. Oszukujesz się, że tak jest lepiej. Ale nie jest. A co gorsze łamiesz śluby złożone przed bogiem, czego nie mogę zignorować. Tak, dziś w nocy obudziłam się akurat w takim momencie by wszystko zobaczyć i usłyszeć.
Morrisana nic nie powiedziała. Siedziała tylko w milczeniu patrząc ci w oczy.
- Wiesz dobrze, że musisz złożyć święte symbole i szaty obrzędowe, ustępując ze stanu kapłańskiego - stwierdziłam z pełnym przekonaniem.
__________________ "Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"
Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn |