Sybill popatrzyła jak Rhella pieczętuje odciętą łapę przed rozkładem i pokiwała głową. Pogładziła lwa po głowie
- W świątyni Wszechstwórcy są kapłani zdolni do tego, do uleczenia twojej ręki - pocieszyła Axima i wstała.
- Chyba zapominacie, że na zewnątrz tego zamku lata wielki czarny smok plujący ogniem i kwasem - powiedziała na głos Walkiria, w odpowiedzi na i skierowała wzrok na Rhellę, podchodząc do niej.
- Nie ma go - odparła ta.
- Jak to nie ma? Rozpłynął się? - niedowierzała jej Sybill.
- Uciekł gdy straciłam z nim... kontakt - wyjaśniła.
- Aha... - Walkiria potrzebowała jeszcze chwili by przewartościować to co myślała o jej osobie. Musiała też podjąć decyzję co dalej. Propozycja Balkazara była dobra. Mieli wielu rannych. Ona sama musiała wracać, bo była zbyt zmęczona i tylko dzięki sile woli jeszcze stała, ale reszta mogłaby... Nie, chodzenie po tym miejscu w osłabionym składzie nie było dobrym pomysłem.
- Jest możliwe ponowne zapieczętowanie tego miejsca? - Walkiria zapytała Khirse i Arfoba. Ci popatrzyli po sobie i skinęli głową. - Więc wszyscy zabieramy się stąd. Ci którzy mają siły będą pomagać tym, którzy są ranni. Na górze zapieczętujemy te podziemia i wrócimy gdy będziemy mieć na to siły. A teraz wracajmy do domu - zdecydowała.