| - To jakie jest twoje marzenie? - zapytałam i nawet było w tym szczere zainteresowanie. - Możesz mówić szeptem, mam dobry słuch - mrugnęłam do niej.
– Moje marzenie… – Uśmiechnęła się. – Chciałabym przebyć świat wzdłuż i wszerz… ale nie tylko nasz kontynent i ten na południu… tam już byłam. Chciałabym zobaczyć co jest za oceanem. Czy o tam – Wskazała na wschód – Gdzieś jest jeszcze jakiś nieodkryty ląd… i jeśli tak, zobaczyć, kto tam żyje. To jest moje prawdziwe marzenie… ale jak widzisz nie jestem marynarzem, ani tym bardziej kapitanem okrętu. Nie mam fortuny by kupić okręt i nająć załogę, no i z opowieści wiem, że żadna ekspedycja, która wyruszyła tak daleko nie powróciła, więc byle okręt nie wystarczy, a i nie każda załoga się odważy na taką wyprawę.
Sama nie najpewniej czułam się poza murami zakonu, więc marzenie Evi było dla mnie czystym szaleństwem.
- Może nie musisz być kapitanem ani mieć majątku, bo może wystarczy że zarazisz swoją pasją odpowiednich ludzi? - zasugerowałam.
– Zaraziłam cię? – Zapytała z uśmiechem.
Pokręciłam głową przecząco.
- Nie mogę tak daleko wyjechać, bo mam przecież ten szpital do upilnowania - mrugnęłam do niej.
– Szpital mógłby być przecież na wodzie – Zaśmiała się. – Ale, twoja zupka chyba się już ugotowała. – Stwierdziła nagle.
Pochyliłam się odrobinę nad parującym naparem by powąchać dla upewnienia się.
- Tak, wystarczy - zgodziłam się z nią i wzięłam garść piachu którym sypnęłam pod kociołek, żeby przygasić ogień. - Teraz czekamy aż się to trochę przestudzi i na wieści od Morrisany.
– Morrisana Trey, rzeźnik północy… kapłanka śmierci… albo ptak nadziei… – Uśmiechnęła się. – Naprawdę niezwykłe osoby się ciebie trzymają… a nawet słuchają twoich poleceń. Kim ty jesteś? – Zapytała.
"Pewnie ma to związek z tym, że mój ojciec jest ważną osobistością cesarstwa i z tego powodu sam cesarz chce ze mną rozmawiać" skomentowałam w myślach.
- To zapewne jakiś sprawdzian, który przygotował mój mistrz, z którym Morrisana się dobrze zna - odparłam starając się nie wyjść na nikogo ciekawego.
– A jednak mam wrażenie, że czujesz wobec niej jakiś dystans… – Stwierdziła.
"Bo nakryłam ją na łamaniu ślubów kapłańskich po czym nakłoniłam do odejścia z posługi" przeszło mi przez myśl.
- Jest pierwszą osobą, która zastępuje mojego mistrza, który jest mi bliski niczym ojciec i ciężko mi się przestawić - stwierdziłam.
– Wiesz, że gdy kłamiesz, na moment się zawieszasz? – Zapytała po chwili. – Nie martw się… nie musisz odpowiadać, jak nie chcesz. Ale jak na kapłankę sporo kłamiesz.
Przekrzywiłam lekko głowę.
- Skłamałabym, gdybym powiedziała, że jestem kapłanką. Do święceń jeszcze mi daleko - sprostowałam ją, ale nie przejęłam się oskarżeniem o bycie kłamcą, bo mówiłam coś co nie było kłamstwem, a częścią prawdy, możliwym powodem, ale nie jej sednem, którym nie zamierzałam się dzielić z bardką. Odwróciłam od niej spojrzenie, próbując wypatrzyć Morrisany w ciemności.
– Jak mówiłam… nic nie musisz mi mówić. – Spojrzała w stronę gospody. – Coś długo nie idzie…
- Teraz wszystko w rękach Toriela - mruknęłam, bo tylko bóg mógł zesłać na Dariela rozwagę, by ten przestał być zaślepiony zazdrością o mnie.
– Chodźmy zobaczyć co tam się dzieje… po drodze załatwimy studnię – Stwierdziła Evi zdejmując z haka jedną z lamp olejowych, które oświetlała okolice jej wozu. – No i poproszę Gali, żeby zajęła się naszym koniem, bo nie było czasu go nakarmić ani napoić…
- No dobrze ... - odparłam niepewnie, bo wolałabym nie spotykać kapłana dowodzącego. - Jak chcesz to idź do karczmy, ja i tak zostanę przy studni.
– Boisz się tego okularnika? – Zdziwiła się widząc twoje opory. Zapewne zauważyła jak traktował cię Dariel podczas drogi.
- Lepiej dla wszystkich będzie, gdy będę mu schodzić z oczu - westchnęłam.
– Naprawdę chcesz dać mu sobą pomiatać? – Spojrzała na ciebie z wyrzutem. – Hej… ty masz sięgać daleko. Walczysz o sprawiedliwość… nie pozwól, żeby jakiś bubek w pinglach stał ci na drodze.
- Owszem, dam sobą pomiatać, jeśli to będzie konieczne, żeby wyciągnąć tamtą dwójkę z więzienia - wyjaśniłam, żeby dała już spokój. - Więc proszę, nie drażnij go bardziej niż już to zrobiłam.
– Jak na razie uporem zdziałałaś więcej niż dawaniem sobą pomiatać… więc i teraz powinnaś wesprzeć Morrisanę, zamiast chować się za jej plecami – Powiedziała. – Zrobisz jednak jak wolisz.
Przewróciłam oczami.
- On ją szanuje, dlatego specjalnie poszła mówić z nim sama - podkreśliłam, żeby ją uświadomić, że nie jest to z mojej strony miganie się od konfrontacji, tylko celowo tak zaplanowane, żeby zwiększyć szanse na to by sprawy potoczyły się po mojej myśli.
– Jak wolisz… ja idę sprawdzić co się dzieje – Powiedziała ruszając w kierunku gospody.
- Pamiętaj żeby go nie drażnić - powiedziałam z naciskiem. Zagasiłam ogień do końca i ostrożnie podniosłam kociołek za rączkę, tak by się nie poparzyć. Uniosłam wszystko i powoli ruszyłam do przeklętej studni.
– Niech on lepiej nie drażni mnie… te sztylety lubią czasem wypadać mi z rękawa – Powiedziała a ty nie mogłaś być pewna czy żartuje. Dziewczyna zostawiła cię przy studni, o którą oparty siedział teraz Garren. Gali spała obok niego korzystając z jego ciepła, zwłaszcza, że noc zrobiła się dość chłodna.
Westchnęłam bezradnie w komentarzu do słów Evi. Uśmiechnęłam się przyjaźnie do Garrena, gdy go minęłam i postawiłam kociołek pod studnią. Wzięłam wiadro którym uprzednio nabrałam wody i po postawieniu go na ziemi, chwyciłam kociołek i przelałam jego zawartość do wiadra. Następnie to ostatnie, chwytając za linę, powoli zaczęłam opuszczać w dół studni, aby po jego zanurzeniu w skażonej wodzie, zawartość zaczęła się z nią mieszać.
__________________ "Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"
Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn |