| Nie wiedziałam jak się zachować. Pochwyciłam spojrzenie kapłanki śmierci i wzięłam się w garść. Podeszłam do kapłana dowodzącego.
- Przepraszam - powiedziałam do niego. - Nie powinnam była mówić tego co powiedziałam - dodałam z pokorą, nawiązując do tego co wypowiedziałam w złości na jego pretensje do mnie.
– Jednak miałaś rację... – Rzucił nawet się nie odwracając od pacjentki. – ...a ja się myliłem. – Westchnął a potem wstał i spojrzał na ciebie. Poprawił okulary. – Przepraszam… – powiedział z rezygnacją, jakby świadom, że jakakolwiek próba obrony nie ma sensu. – Może naprawdę ciebie Toriel wybrał do wielkich rzeczy, zaś mnie do mniejszych.
Zaniemówiłam z wrażenia. Otworzyłam usta, ale nic nie byłam w stanie powiedzieć. Patrzyłam na niego, czując rosnącą niezręczność tej sytuacji. Odwróciłam spojrzenie, kierując je na goblinkę i przyglądałam się jak kapłan wprawnie i pewnie dogląda jej obrażeń.
- Co będzie dalej? - wydusiłam z siebie w końcu. - Ja w studnię wlałam środek na jej uzdatnienie... Za jakieś dwa, trzy dni powinno wytruć glewnika - dodałam gdy odzyskałam władzę nad językiem.
– Świetnie… kapitan obiecał wypuścić lekarza Garwaga, o poranku, jeśli uzdatnisz wodę. A zatem… no cóż, uratowałaś sytuację – Westchnął raz jeszcze, jakby miał na piersi wielki ciężar. – Gdy ty poszłaś ich ratować, ja nie mogłem spać tylko się modliłem… modliłem aby Toriel dał mi znak, co jest słuszne… i ten znak otrzymałem. Jak widać Toriel uczy nas wszystkich według swej wielkiej mądrości i dobroci… ja potrzebowałem nauki pokory, bowiem dziś pokazałem jak bardzo mi jej brakowało. Wiem… że idąc tą drogą wzgardziłbym wszystkim czego tyle lat się uczyłem i zaszczytem bycia kapłanem… a do tego pokazałbym, że za nic mam wolę naszego Pana.
Poczułam się jakby kamień spadł mi z serca. Uśmiechnęłam się lekko. Ale byłam też speszona tym, że się przede mną tłumaczył. Co powinnam teraz na to powiedzieć!? Zdecydowałam się zmienić temat...
- Dobrze by to wyglądało jak rankiem, przy wieśniakach pobłogosławisz studnię i pouczysz ich kiedy będą mogli z niej czerpać - zaproponowałam.
– Szczerze wątpię czy się nam to uda… kapitan ostrzegł mnie, że wieśniacy mogą chcieć nas obrzucić kamieniami. – Stwierdził. Wyglądał na bardzo zmęczonego.
- I ściągnąć na siebie gniew boży? Nie sądzę - pokręciłam głową. - Ale spokojnie, nie będę już na nic nalegać. Wszyscy teraz potrzebujemy odpoczynku.
– Doskonały pomysł – Stwierdziła bardka. – Gali pewnie słania się już na nogach.
– I mi może Toriel da sen jeszcze tej nocy – Powiedział Dariel ziewając.
Morrisana wróciła z bukłakiem i bochenkiem chleba i postawiła je przed milczącą zielonskórą. Ta jednak nie chciała jeść.
Widząc to przysiadłam się do niej.
- Zjedz, rankiem wróci do ciebie mąż i będzie potrzebował cię w pełni sił - zachęciłam ją, podsuwając bliżej niej jedzenie. Miałam nadzieję że rozumie język którym do niej mówiłam.
– Jesteście dla nas tacy dobrzy – Powiedziała kobieta. – Ale nie jestem w stanie jeść, jeśli wiem, że mój ukochany wciąż tkwi w lochu głodny i niepewny swego losu. Mówiłam mu, że zbyt szybko chce przekonać do siebie ludzi. – Westchnęła. – Garwa ukończył Cesarską akademię medyczną i mógł dostać pracę w stolicy… ale wolał wrócić tutaj, chciał pokazać ludziom, że czasy się zmieniły… chyba zwyczajnie się mylił.
– Cesarską akademię? – Zdziwił się Dariel. – Czy twój mąż był czeladnikiem doktora Adriela? – Zapytał.
– Tak… znałeś go wielebny? – Zapytała zaskoczona.
– Adriel jest moim starszym bratem – Powiedział kapłan. – Gdy ostatnim razem go widziałem ponad dziesięć lat temu, wspomniał coś o jego niezwykle utalentowanym uczniu, goblińskiego pochodzenia, ale nie spodziewałem się, że dotrą aż do stolicy. Czy wiesz co teraz robi Adriel?
– Niestety nie… mój mąż tylko mi o nim opowiadał. Może on będzie wiedział coś więcej. – Odparła.
– Chętnie go o to zapytam, gdy już go uwolnimy.
To było zaskakujące zrządzenie losu, że brat mojego przełożonego był nauczycielem zamkniętego goblina.
- Idźmy już spać - powiedziałam, uznając że nie ma sensu przymuszać goblinki do jedzenia.
– No i najmądrzejsze słowa tej nocy właśnie padły – Rzuciła bardka. – Idę po Gali i widzimy się o poranku – Powiedziała i wyszła z gospody.
– Dla ciebie Marion, przygotowano łóżko we wspólnej sali, gdzie śpią wszyscy mnisi, zaś dla siostry Morrisany jest osobna kwatera – Powiedział Dariel.
– Ja jednak wolałabym spać razem z mnichami, zaś niech siostra Marion weźmie ze sobą naszą nową towarzyszkę i spocznie z nią w osobnej kwaterze – Powiedziała kapłanka.
Dariel chciał już coś wtrącić ale się zatrzymał, wziął głęboki oddech, a potem powiedział.
– Dobrze… Pani lekarzowa zawdzięcza życie Marion, więc będzie się przy niej czuła swobodniej i bezpieczniej. To dobry pomysł.
Byłam już na tyle zmęczona tym dniem, że nie miałabym nic przeciw gdybym miałą spać w stajni obok z konia, który ciągnął nam wóz. Dlatego też po prostu pokiwałam głową. Wyciągnąłam rękę w zapraszającym geście do goblinki, a gdy ta wstała, razem poszłyśmy do pokoju.
- Jak ci na imię? - zapytałam gdy znalazłyśmy się same, bo teraz do mnie dotarło, że będę dzielić siennik z nieznajomą.
– Gorjana – Odpowiedziała kobieta. – Dziękuję ci kapłanko… bardzo ci dziękuję… – powiedziała niemal ze łzami w oczach.
Zrobiłam to, bo uważam, że sprawiedliwy osąd należy się każdemu i po czułam że coś jest źle w tym wszystkim, ale naprawdę poczułam się teraz jak dobra osoba. Wdzięczność tej kobiety była czymś co wynagrodziło mi wszystkie trudy tej nocy.
- Dziękuj Torielowi, bo to on skierował nas w to miejsce w tym czasie - odpowiedziałam na jej słowa. Usiadłam na taborecie i powoli zaczęłam się rozbierać, zaczynając od najbardziej wierzchniej warstwy czyli pancerza.
__________________ "Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"
Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn |