Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-10-2019, 11:43   #46
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
- Żałuj więc, że nie widziałaś mojej nowej mentorki... - sarknęłam. Miałam nic więcej nie mówić, ale miałam przeczucie, że druidka i tak będzie dalej mnie ciągnąć za język i snuć swoje teorie co do mojej osoby. Irytowały mnie osoby twierdzące, że wiedzą lepiej co dla mnie jest dobre i czego potrzebuję, choć widziały mnie pierwszy raz w życiu. - Jeśli myślisz, że w zakonie jedynie siedzę w ogrodzie i oglądam motylki to się mylisz. Mój mentor zadbał o moją edukację bardzo dobrze. Medycyny i anatomii nie uczyłam się wyłącznie z ksiąg i miałam okazję zabrudzić ręce we krwi. Zajmowałam się poważnie ranionymi, asystowałam przy amputacjach i sekcjach… Byłam już świadkiem śmierci zarówno nagłej jak i będącej zwieńczeniem wielu tygodni cierpienia... Trochę to dało mi czasu na oswojenie się z widokiem wnętrzności na wierzchu. Czy dziś po raz pierwszy zakończyłam czyjeś życie? Nie wiem, bo może jakiemuś nieszczęśnikowi przyspieszyłam spotkanie z bogami, gdy uczyłam się podstaw alchemii i medycyny - wzruszyłam ramionami.

Druidka uśmiechnęła się, jakby usatysfakcjonowana i bez słowa poszła prać twoją szatę. Z jakiegoś powodu wydawało ci się, że twoja reakcja była dokładnie odpowiedzią jakiej oczekiwała.

Ucieszyło mnie to, bo mogłam w końcu na spokojnie się wyszorować. Siedziałam więc w balii odwrócona plecami do półelfki, nadal skrępowana jej obecnością. Po kilku chwilach byłam umyta i sięgnęłam po wiadro czystej wody, którą się opłukałam z mydlin. Przetarłam twarz z wody i rozejrzałam się za czymś do wytarcia.

Kobieta rzuciła ci ręcznik.

– Jesteś jednak twardsza niż to pokazujesz… – Zaśmiała się. – ...Jak mówiłam, masz potencjał.

Złapałam ręcznik w locie, co mnie zaskoczyło, że tak szybko wracała mi koordynacja ruchowa. Owinęłam się i zaczęłam wycierać.
- Można to też nazwać zbyt pochopnym ocenianiem innych - odparłam na jej komentarz, gdy byłam już sucha i zaczęłam się ubierać.

– Nie lubisz mnie – Rzuciła. – I w sumie mam to gdzieś… i tak zapewne jutro się stąd wyniesiecie. Jednak skoro mnie nie lubisz, nie muszę próbować być delikatna. – Powiedziała wyciskając twoją szatę. – Powinnaś podziękować tej małej… dziś mogłaś dzięki niej posmakować boskości – Powiedziała. – Bo czyż nie boskim prawem jest decydować o życiu i śmierci, oraz być sędziom nad śmiertelnikami? A czy ty nie osądziłaś, że, być może gasnące, życie tego goblina jest więcej warte niż dopiero co rozkwitające życie tamtej elfki, która była jeszcze zbyt młoda by odróżniać dobro od zła? Nie miało znaczenia, że jej matka może teraz z lękiem czeka powrotu swej ukochanej córeczki… której ciałem żywią się teraz zwierzęta nocy. – Spojrzała ci w oczy. – Mówisz, że być może jakiś pacjent szybciej ujrzał bogów z powodu twego błędu… a ja mówię, że jest to co innego, niż gdy sama, świadomie zadajesz śmierć… jest to jak utrata dziewictwa, coś czego już nie odwrócisz. Grzech zabójstwa, nawet uzasdanionego na zawsze będzie już cię brukał… wspomnieli ci o tym w zakonie? – Uśmiechnęła się i zawiesiła szatę, która jakimś cudem odzyskała dawną biel na sznurze rozwieszonym pod sufitem. – A może wcale nie broniłaś goblina… może w tamtej chwili ważne było dla ciebie tylko twoje życie? A może i nawet to nie miało znaczenia… nie ma większej i bardziej perwersyjnej rozkoszy wśród śmiertelnych, niż władza nad życiem innych… Może moc, jaką dawało ci prawo do odebrania życia dała ci rozkosz, której nigdy wcześniej nie zaznałaś… może dlatego twoja ręka okazała się cięższa niż było to konieczne… Bo cios, który zadałaś, wystarczyłby aby powalić konia...

"A mogłam siedzieć cicho. Ostatni raz dałam się tak wrobić samej sobie" pomyślałam zła na samą siebie. Wywód kobiety dał mi jednoznacznie do zrozumienia, że nie tylko lubi oceniać innych, ale też jak wielką jest ona hipokrytką. Jak wcześniej nic do niej nie miałam, tak teraz mocno się zraziłam. Nie zamierzałam jednak okazywać swojego zdania, bo była gospodarzem. Gdy więc prowadziła swój monolog, ja szybko się ubrałam.
- Żywię głęboką nadzieję, że goblinowi prędko się poprawi - powiedziałam, nie podejmując tematu jakim nakręcała się kobieta. - Dziękuję za upranie mi szat i za możliwość wykąpania się. Wrócę teraz do rannego - dodałam i wyszłam z pomieszczenia.

– Obraziłaś się – Zaśmiała się. – Jak słodko… widać, że urodziłaś się w domu arystokraty. Z jednej strony widać w tobie ogień… gniew… a z drugiej tak mocno trzymasz się “przyzwoitości” – Rzuciła z jadem w głosie.

Bezradnie pokręciłam głową. Zachowanie druidki straszliwie mnie irytowało, ale obiecałam sobie nie dać się więcej sprowokować, bo wyraźnie miała z tego dobrą rozrywkę. Idąc do nieprzytomnego goblina wzięłam kilka głębokich oddechów by stłumić w sobie złość. Przy rannym lekarzu cały czas siedziała jego żona.
- Jak się czujesz? - zapytałam ją z troską, gdy się zbliżyłam. - Prześpij się teraz, ja przy nim będę teraz czuwać.

– Dziękuję… – Powiedziała. – Jego oddech jest spokojny… więc chyba mogę chwilę się przespać. – Powiedziała.

– Możesz zająć pomieszczenie na wprost – Zaraz powiedziała Druidka, wchodząc do głównej izby.

– Dziękuję… – Powiedziała Goblinka, raz jeszcze ucałowała dłoń ukochanego i poszła do sypialni.

Powiodłam spojrzeniem za nią i gry zniknęła za drzwiami, zainteresowałam się gdzie jest moja torba. Szybko ją namierzyłam i wyciągnęłam z niej śpiwór. Ułożyłam go obok pacjenta i usiadłam przy goblinie. Wnikliwie oceniłam jego obecny stan i nie widząc by cokolwiek uległo zmianie, sięgnęłam do toreb z lekami. Oglądając każdą, jak na egzaminie, w myślach przypominałam sobie spektrum działania każdej z fiolek. To pozwoliło mi zająć myśli czymś konstruktywnym.

– Taką samą torbę miał kapłan, któremu zawdzięczam życie – Powiedziała Druidka, również przyglądając się pacjentowi. – Zapewne myślisz, że mam jakiś uraz do Torielitów… ale bardzo się mylisz.

Westchnęłam przeciągle. Musiałam uznać że to wszystko zesłał na mnie Toriela, by sprawdzić czy podołam jego próbom.
- Opowiedz o tym - odezwałam się neutralnym tonem, powracając wzrokiem do medykamentów. Jak o sobie mówić nie zamierzałam, tak wysłuchać byłam skora każdego.

– Ponad czterdzieści lat temu… – Powiedziała. – Do pewnej wioski przybył misjonarz Toriela. Leczył chorych i uczył ich nauk miłosiernego Pana. Jedną z jego najbardziej oddanych słuchaczek była moja matka. No cóż… jednej nocy nadmiar wina sprawił, że sytuacja obu tych osób bardzo się zmieniła… a ja zostałam poczęta.

Uniosłam brew, gdy niedowierzanie pojawiło się na krótką chwilę na moim obliczu, ale szybko je zgasiłam. Po pierwsze druidka znów mnie mogła podpuszczać, po drugie... Chyba nakrycie Morrisany i Garrena było zrządzeniem, które miało mi dać do zrozumienia, że kapłani też są śmiertelnikami narażonymi na pokusy.
- Skoro pamiętasz torby to wnioskuję, że znałaś swojego ojca - powiedziałam nie zmieniając tonu.

– Owszem… moją matkę wygnano z plemienia. Mój ojciec, ona i ja od dnia swych narodzin podróżowaliśmy po stepie wzdłuż i wszerz razem z karawanami. Ojciec był kaznodzieją i uzdrowicielem a matka wprawiła się w alchemii i zielarstwie. Oczywiście publicznie nie mogłam mówić do niego tato… – Zaśmiała się. – Pamiętam nie tylko torby… wiele mnie nauczył… o medycynie, o bogach… o świecie. – Jej oczy się zaszkliły, a ona przerwała opowieść, jakby zatapiając się we wspomnieniach.

Lekko kowalami głową wyrażając zrozumienie. Z jednej strony kapłan złamał śluby celibatu, ale zachował się i wziął odpowiedzialność za swoje... czyny.
- Miałaś więc dobre dzieciństwo - skomentowałam.

– Przez piętnaście lat… niezgorsze. Ale jednej nocy mój ojciec odszedł, bez pożegnania. Musiał wrócić do świątyni, a nie było tam miejsca na kobietę, z którą sypiał i bękarta. – Uśmiechnęła się. – Nie myśl jednak, że mam do niego żal… kocham go i chciałabym wiedzieć jak mu się wiedzie. Wiem tylko, że wciąż jest kapłanem w zakonie na terenie wolnych ziem. – Powiedziała, wspominając nieświadomie o twoim zakonie.

W tej opowieści nie pasowało mi coś. Skoro odszedł bez słowa to skąd wiedziała, że wrócił do zakonu?
- Jak się nazywał? - zapytałam z nadzieją, że nie znam tej osoby.

– Imię mojego ojca… – Powiedziała. – Niemal już go nie pamiętam… Z twojego tonu głosu wnoszę, że ty też wychowałaś się właśnie w tym zakonie, zostawię zatem ten szczegół na koniec… – Uśmiechnęła się złośliwie. – Jeśli chodzi o moją matkę, podróżowaliśmy dalej, wiele razy pytałam mamę czemu tata odszedł… a ona tłumaczyła mi, że tak musiało się stać. Już gdy nastało cesarstwo pytałam podróżników o tego kapłana i mówili mi, jak mu się wiedzie. Znów jednak mówię o ojcu… a miała powiedzieć ci o matce. No cóż… to były czasy gdy na stepie każdy robił co chciał… więc nie brakowało i bandytów napadających na karawany. Moja mama stanęła w mojej obronie i została przebita mieczem… tego dnia straciłam matkę i swoją czystość, bo widząc co się dzieje wbiłam nóż w gardło bandyty. Nasza karawana przetrwała, choć okupiona krwią części z nas… i mojej ukochanej matki. Takie były jednak czasy i nikt nie zamierzał rospaczać nad umarłymi… ani nikt nie zamierzał opiekować się małą półkrwistą, króra płakała po nocach wspominając śmierć rodzicielki i uczucie krwi bandyty tryskającej na jej twarz… Nikt nie powiedział mi co to znaczy nieść na sobie brzemię śmierci, aż sama się tego nauczyłam. Jestem dzieckiem stepu… i nauczyłam się żyć według jego zasad. Znam zasady bogów imperium i bogini elfów… Znam zasady całej ósemki… ale znam i zasady stepu. – Powiedziała podchodząc do paleniska i dorzucając do niego drewna.

Razem ze mną w zakonie przebywało wielu moich rówieśników jak i młodszych dzieciaków przyuczajacych się, tak jak i ja, by w przyszłości pełnić posługę kapłańską. Wiele z tych dzieciaków było sierotami, które w różnych tragicznych sytuacjach utraciły swoje rodziny. Albo te które zostały oddane do zakonu z powodu skrajnego ubóstwa. Choć wiedziałam, że to głupie to trochę im zazdrościłam.
Teraz przynajmniej wiedziałam czemu ta kobieta jest tak zafiksowana na punkcie poczucia winy.
- Rozumiem - powiedziałam i wyciągnęłam fiolkę z ekstraktem złocienia. Jedna kropla pod język i powinnam zapobiec nawrotowi migreny.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline