Gudrun za przykładem reszty kompanów umościła się wygodnie w chałupie. Naturalnie wyostrzony nadzwyczajnie niedawnymi przejściami instynkt samozachowawczy w głębi piał z przestrogą, ale zmęczenie nieludzkie które uderzyło ją dopiero teraz, gdy poczuła się choć odrobinę bezpiecznie sprawiło, że padła jak kłoda i spała snem mocnym jak cholera. Snem szczęśliwie pozbawionym koszmarów, które w murach Wusterburga nękały ją ustawicznie, jakoby powietrze morowe górujące nad miastem miało wzbudzać w ludziach negatywne odczucia.