Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-06-2022, 11:28   #61
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
***

September widziała, że źle się dzieje. W zasięgu wzroku była jedyną, która stała na nogach, McBride gdzieś w krzakach zawzięcie coś ciachał. Korzystając że poczwara wyciąga ostrze z ariel, September spróbowała mu wpakować dwie kule w głowę. To najwyraźniej była dobra taktyka na legion…

Dwie precyzyjne krótkie serie. Dokładnie tyle ile trzeba było. Nie za mało i nie za dużo. Jeden z pocisków rozkruszył czaszkę, a kolejny wydarł z niej zawartość głowy Kuratora. Rany zadane w korpus i prawy bark Shania potraktowała jako bonus na deser.

Gdy Kurator zwalił się na ziemię Shania zobaczyła jeszcze ruch na ziemi. Przepołowiony ożywieniec jeszcze się trzymał i zawzięcie drapał ciało medyczki. Na szczęście jedyne co zdziałał to głęboka rana prawej ręki na prawie całej jej długości.

Christopher nie zamierzał odpuszczać swojemu przeciwnikowi. Ze złamaną ręką trzymaną za plecami, obrał taktykę rozdawania ciosów gdzie popadnie, bez szczególnego starania się co do wybierania celu.

Snajper zasypał Cairatha gradem ciosów i wszystkie dosięgły celu. Postawił wszystko na jedną kartę i planował jak najbardziej poranić stwora aby zmusić go do odwrotu. Dwa dolne odnóża, mocno poranione, pomiot zaczął odruchowo chronić, cios w głowę spowodował, że zaczął się wyraźnie wycofywać. Chris doskoczył i jeszcze dwa razy chlasnął go w sam środek cielska. Cairath przestał uciekać i zaczął obficie cieknąć jakimś glutem. Odnóża leżały bezwładnie, ale cielsko nadal pulsowało. Tyle że przestało na cokolwiek reagować.

- Kurwa, nareszcie - warknął Chris, nabuzowany adrenaliną, bólem i ogólnie pojętą bitewną wściekłością. Dla pewności dźgnął jeszcze kilka razy Cairatha. Kiedy wyżył się na truchle odszedł kawałek, usiadł na ziemi i z jedną sprawną ręką zabrał się za zmienianie magazynku.

Kilka dodatkowych ciosów ukazało szerzej wnętrzności Cairatha. Okazało się, że znajdowało się w nim czterech captolskich żołnierzy i kilka mniejszych stworzeń. Były one częściowo strawione, a w niektórych miejscach trwale zespolone z tkankami pomiotu. Poruszali się, ale nie sprawiali wrażenia żywych w pełnym tego słowa znaczeniu. Cairath w znacznym stopniu zaczął ich asymilować.

***

September strzeliła w łeb półlegioniście i przyklękła szukając w apteczce Ariel czegoś co ją postawi na nogi. Bo była na tyle ranna, ze lepiej by ktoś jej udzielał pomocy wiedząc co robi… a przynajmniej mógł poinstruować ratownika.

Shania i Chris ledwie liznęli szkolenia medycznego, ale po ilości krwi jaka zdążyła wypłynąć różnymi otworami Ariel wiedzieli, że wiele jej w medyczce nie zostało. Mimo to wygrzebali z apteczki Stim oraz Morfanol. Jeśli mieliby je oceniać w kategoriach narkotyków to można byłoby nimi kroić szkło. Niemal równocześnie wbili igły w klatkę dziewczyny, a ta sekundę później usiadła z krzykiem. Aplikatory nadal pozostawały wbite w jej pierś.

- Witamy wśród żywych - powiedziała September nie wspominając, że zignorowali jej ostatni rozkaz - Zobacz co możemy zrobić dla Payton i tych trzech kolesi zanim stymulanty się wypalą. Chris, weź radio może uda się z naszymi niedobitkami skontaktować.
McBride skinął głową, ale zanim się ruszył, podjął jeden temat.
- Jasne, ale może najpierw Ariel zwiąże mi jakoś rękę - wyciągnął ją przed siebie, do Doe, demonstrując, że jest wygięta pod nienaturalnym kątem.
- Faceci, z byle złamaniem do sanitariusza - mruknęła September biorąc z ziemi karabin i ładując dwa granaty w drgające cielsko mackowatego. - Na wszelki wypadek - i wpakowała serię w klatkę nefaryty i jej pomagierowi.
- Wypomnę ci jak sama sobie coś złamiesz - odburknął Chris. Wstał i sprawną ręką uchwycił karabin. - Chodź, trzeba sprawdzić czy któryś jeszcze dycha - skinął głową w kierunku pobojowiska.

To był koszmar ślepota… Blask… tak jasny, że aż czysty… Ariel pierwszy raz poczuła się taka samotna… Nie było nic tylko biel i dopiero głos jej towarzyszy broni przywrócił jej choć część świadomości. Słyszała ich z daleka… To co mówili nie miało sensu… Ale odpowiadała im mechanicznie i rzeczowo… Chyba… Blask powoli zaczął gasnąć. Przybierając formę nieregularnych cieni. Nie czuła bólu ale wiedziała, że nie jest z nią dobrze… Dotarło do niej co próbowali zrobić jej kompani i co dla nie zrobili…
- Dziękuję … - wydukała nieco bardziej przytomnie i spróbowała się podnieść. Poszło jej to nad podziw sprawnie. Choć wrażenie unoszenia się nad ziemią było dość niepokojące.

Ariel w na wpół narkotycznym stanie ruszyła na pomoc innym. Sprawdziła czy da rady opatrzyć rękę Chrisa. Z na wpół sprawną ręką nie podejmie się i tak nastawy polowej. Pasuje ją zabezpieczyć. Udała się również w kierunku Payton. Kolory były zbyt ostre. Trawa zbyt miękka, a światło dalej raziło i zostawiało powidoki. Ładnie ją musieli naćpać. Uklękła przy Payton i zawołała September by ta jej pomogła.

***

McBride i September ruszyli w kierunku pozostałych ciał na kamiennym kręgu. Ożywieńcy Algerotha i Piechota Capitolu leżeli w osobnych grupach, a ich ciała ułożone zostały promieniście od centrum okręgu. Nie słyszeli o tym aby jakieś rytuały legionu tego wymagały. Ich broń leżała przy nich w takiej samej odległości, a sprzęt dodatkowy nad głową. Jedyne co im przyszło do głowy to, że ktoś tam musiał być jakimś jebniętym pedantem. Finalne oględziny prowadziły do wniosków, że Legion Algerotha został wyeliminowany przez piechotę przy niedużych stratach, a sama piechota została wykończona przez grupę Demnogonisa.

Trzech z dziewięciu Capitolczyków było w stanie krytycznym, a pozostali martwi. Bez dobrego medyka nie byli im w stanie pomóc. Z oddziału piechoty zebrali dwie apteczki podobne do tej jaka miala Doe i jakimś cudem działający jeszcze sprzęt łącznościowy.

- Zanieś Doe tą apteczkę, a ja spróbuję się połączyć z bazą - McBride pochylił się nad radiem. Wziął do ręki mikrofon, ustawił frekwencję i zaczął nadawać. - McBride z oddziału Free Marines do bazy - zgłosił się i czekał na odpowiedź.

Ariel gdy wprowadziła koleżankę w stazę ruszyła do pozostałych ciężko rannych. Twarze i mundury się jej zlewały. Miała problemy z koncentracją chwilami robiło się jej słabo. Najgorsze było jednak światło i uczucie, żę ta biel wróci… Ale chyba wstrzyknęła innym to co trzeba i gdzie trzeba… chyba…Opadła na ziemię oparta o zmurszałe resztki budynku oplecione gęsto bluszczem. Nie jęknęła nawet. Czuła, że powinno ją wszystko boleć, ale nic nie bolało. Patrzyła na swoje zakrwawione dłonie obracając je przed sobą powoli… To była jej krew… bardzo dużo jej krwi i była lepka i była czerwona i była tylko jej… Widziała tą czerwień nie biel… To było cudowne… Chociaż przez moment… Uśmiechnęła się szeroko….

O’Reily przyjął meldunek i wznowił komunikat kilka minut później.
- Dowództwo wysyła do was wsparcie z Elwood. ETA zero koma pięć. Utrzymajcie pozycję do tego czasu.

- Przyjąłem. Siódemka do transportu - odpowiedział snajper. - Jesteśmy na terenie ruin. Wróg zlikwidowany, teren zabezpieczony. Mamy piątkę ciężko rannych.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline