Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-07-2022, 21:46   #67
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
Ci co znali O’Reillego wiedzieli, że jak pojawiał się na placu przed namiotem obsługi radaru to należało zacząć nasłuchiwać transportu powietrznego. Guardian dał o sobie znać zanim jeszcze można było go zobaczyć. Leciał na niskim pułapie od północnego wschodu i był przesłonięty przez drzewa. Kilka minut później osiadł na jednym z czterech lądowisk. Z jego wnętrza wyłonił się Inkwizytor w towarzystwie oddziału Piechoty Bractwa.


Inkwizytor wydał dyspozycje piechocie, która ustawiła się na warcie, a on sam ruszył w kierunku namiotu dowodzenia. Po drodze zlustrował dokładne obóz jakby starał się dokładnie zapamiętać jego układ wraz ze wszystkimi szczegółami. Wydawało się, że szczególną uwagę poświęcał każdemu kto wyglądał na Free Marine.

Z braku innych rozrywek, McBride przebywał w okolicy lądowiska. Stał sobie w cieniu maskowania skrzyń z częściami i obserwował wyładowanie nowych gości ich bazy.

- Hej Chris. - zagadała podchodząca do niego Anna. - Już się rozpakowaliśmy. To co, robimy obchód? - spytała z uśmiechem.
McBride odwrócił wzrok od przybyłych wysłanników bractwa i spojrzał na nią. Uśmiechnął się lekko.
- Jasne - skinął jej głową. Nudził się, więc towarzystwo nowej było mu na rękę. - To zaczniemy stąd. Mamy tu lądowisko dla śmigłowców i ich polową stację obsługi. Całkiem dobrych mają tu mechaników. Ostrzelanego Guardiana z mojej pierwszej misji tutaj, bardzo sprawnie wyklepali.
- Pierwszej? A już myślałam, że kwitniesz tu od ośmiu lat - powiedziała zadziornie Anna, przyglądając się omawianemu lotnisku. Wyglądało dość skromnie, ale z pewnością spełniało swoją funkcję. - Wysokie mamy natężenie ruchu powietrznego? - spytała.
- Nie - machnął ręką. - Na Wenus jestem może dwa tygodnie - sprostował. - Z tego co mówili tutejsi, to był spokój póki się nie pojawiliśmy. Ale nie ma się co oszukiwać, jeśli gdzieś wrzucają Free Marines to nie po to, żeby korzystali ze słońca i pili całymi dniami drinki pod palemką. A teraz jeszcze nam Bracia dołączyli do zabawy. Szykuje się pracowity czas - podrapał się po zabandażowane ręce. - Choć, pójdziemy coś zjeść w mesie.
- Obecność Bractwa zwykle zwiastuje spotkanie z Legionem, ale szczerze mówiąc wolę to niż starcia międzykorporacyjne - powiedziała Anna.
McBride ruszył pierwszy, rzucając ostatnie spojrzenie na Inkwizytora.
- Jesteś z Marsa? Co sądzisz o naszym długim wenusjańskim dniu? - zagadała, ciekawa jak mu przyszło dostosowanie się do warunków nowej planety, oczywiście śmiało ruszając za nim.
- Tak, jestem z Marsa. A tutejszy "dzień" jest cholernie upierdliwy - przyznał. - Bez zegarka nie ogarniesz czy minęła godzina, czy dwa dni. Trochę mi to przypomina jak byłem na kawalerskim brata na Lunie. Akurat trafiliśmy na dni słoneczne. A ty? Jesteś tutejsza czy też obca?
- Z imprezami tak bywa, ale szczęśliwi czasu nie liczą - odparła Anna z uśmiechem. - Ja całe życie spędziłam na Wenus, więc dla mnie to normalka - dodała wzruszając przy tym ramionami.
- Najgorsze w sumie są podróże między planetami, całą resztę idzie przeżyć - powiedział, gdy dotarli do celu.
- Sporo o tym słyszałam i wyobrażam sobie - odparła Anna głosem świadczącym, że wolała sobie tego nie wyobrażać. - A propo Wenus. Wiesz jaka jest moja ulubiona pora roku? - zagadała z uśmiechem.
McBride przymrużył oczy w zamyśleniu.
- Nie mam pojęcia - odpowiedział uznając, że to coś podchwytliwego.
Anna wyszczerzyła się w szczerym uśmiechu.
- Zachód słońca - odpowiedziała z zadowoleniem. - Oraz wschód, oba trwają tu praktycznie miesiąc - dodała, przyglądając się rozmówcy z rozbawieniem.
McBride parsknął.
- No tak - pokiwał głową. - Kiedy wasz świt i zmierzch tyle trwa to faktycznie można go uznać za porę roku.
- I wcale się nie nudzi - dodała Anna, cała rozpromieniona.

W czasie pomiędzy posiłkami, garkuchnia polowa miała tylko to co zostało. Do tego zimne.
- Głodna? - zapytał Chris, gdy stali nad garami. Podniósł pokrywkę jednego i powąchał zawartość. - Dobrze. Zimny ale dobry gulasz z tutejszego małego zwierzątka futerkowego.
Anna rozejrzała się po stołówce, oraz kuchni w jednym. Jej wzrok padł na zawartość kotła.
- O tak, stewardessy jakoś nie miały bufetu. Nie możemy go podgrzać? - powiedziała Anna, przyglądając się systemowi grzewczemu. Oczywiście gotowa była zjeść nawet zimne, z resztą nie powinni samowolnie marnować zasobów.
- Rozumiem, że uzupełniacie menu dodatkowymi zdobyczami, ale standardowe zaopatrzenie chyba dochodzi? A kto tu jest kucharzem? - spytała, rozgladając się za talerzem i sztućcami.
- Owszem, dostawy dochodzą - pokiwał głową McBride. - Standardowe racje żywieniowe. Jednak lepiej zostawiać je sobie na wypady w teren. A obecność w obozie kucharza, który umie ugotować coś jadalnego z lokalnej fauny i flory to zawsze miły dodatek. Za to obsługa garkuchni teraz ma przerwę, pewnie palą fajki albo grają w karty układając pasjansa.
- Jak mają przerwę, to sami się obsłużymy - postanowiła Anna, nakładając sobie skromną porcję gulaszu i nastawiając menażkę na ogniu.
- Jestem z sił specjalnych, ale mam brata kucharza, więc umiem coś upichcić - pochwaliła się. - Ale dla rozrywki robicie coś ciekawszego niż stawianie pasjansa? - zagadała.

- Smacznego - Chris nie sięgnął po jedzenie. - Ja już jadłem. Nie zaszkodziło mi więc polecam - dodał z rozbawieniem. - Dobrze wiedzieć, że umiesz gotować. Ja na przykład nie umiem, ale za to nie jestem wybredny - odpowiedział na jej wspomnienie o bracie. - A co do rozrywek - zastanowił się chwilę. - Szczerze to poza pasjansem w samej bazie za wiele nie ma do robienia, ale bez obaw, dowództwo nie pozwala nam grzać tyłkami ławek, więc non stop wysyłają nas w teren. A to zwiad, a to szukanie po krzakach sierot z piechoty. I takie tam.
- Tylko bez przesady z tym umieniem. Zupa, jajecznica i kanapki - sprostowała Anna, pilnując podgrzewającego się posiłku. - Ale umiem wypatroszyć węża - pochwaliła się z uśmiechem.
- Jeśli sami sobie organizujemy zabawy, to może coś wymyślę. Znaczy się mam kilka pomysłów, tylko nie wiem czy się przyjmą - powiedziała, wyliczając sobie w głowie numery jakie robili w jej poprzednim oddziale.
Christopher usiadł sobie na krześle nieopodal.
- Nieźle, węża jeszcze nie jadłem - pokiwał głową z uznaniem. - Będziesz musiała się przyzwyczaić, że choć robotę dostajemy trudniejszą niż wojska regularne, to jednak mamy tu znacznie więcej luzu w międzyczasie. Także jak masz pomysł to go realizuj.
- To postaram się zorganizować nasz wolny czas czymś ciekawym - powiedziała ze szczerym uśmiechem, zamieszawszy w misce i umoczywszy palec w jej zawartości. Po sprawdzeniu temperatury dania, oblizała palec sprawdzając smak.
- Ale między zadaniami robimy chyba jakieś ćwiczenia, manewry? - spytała, wyłączając palnik i siadając do jedzenia. - Dla usprawnienia pracy zespołowej - sprecyzowała, biorąc się za swoją porcję gulaszu.
- Ta - pokiwał powoli głową. - I forma tych ćwiczeń to w pełni zależy od tego kto aktualnie dowodzi. Nie spodziewaj się stałego planu dnia.

Jako, że kobieta miała pełne usta, w odpowiedzi mruknęła z aprobatą. Tyczyło się to raczej Chrisa i nowej informacji, ale gulasz też został zaakceptowany.
- To dowódcy się tak często zmieniają? - spytała, między jedną łyżką a drugą, zastanawiając się od jak dawna dowodzi nimi sierżant Morris.
- Licząc odkąd tu jestem to pierwszą misję dowodził Morris, ale wystawił mi Nekromaga i skończyło się to dla niego zatruciem ołowiem, jeśli wiesz co mam na myśli. Więc kiedy on dochodził do siebie, to na nowej misji, z nadania od Morrisa dowodziła Doe. I na tej misji też nam prawie zeszła, żebyś ty widziała moją minę i September gdy wbiliśmy jej w serce strzykawkę, żeby jej nie dać tam zdechnąć - pokręcił głową z niezadowoleniem na to wspomnienie. - No i teraz ona dogorywa w lazarecie. A teraz dołączyłaś ty i Silver. A, że każdy oberwał - pomajtał swoją zabandażowaną ręką - to na razie możecie się spodziewać luzu, zanim coś nowego nam sztab wymyśli.
- Auć - skomentowała Anna, z miną jakby spróbowała łyżeczkę cytryny, choć gulasz był całkiem całkiem.
- Oby wszyscy wyzdrowieli. A dowództwo powinno przynajmniej dać wam czas na powrót do zdrowia. Nie wysyła się rannych na misje - racjonalizowała.
- Czyli Doe jest następna w hierarchii? - spytała. Skoro zaraz mają iść do lazeratu, to wolała dowiedzieć się czegoś zanim tam trafią, aby uniknąć ewentualnej wpadki.
- Nie - pokręcił głową na pytanie o dowodzenie. - Ona jest medykiem, myśli jak medyk. Nie pomaga to kiedy trzeba szybko działać. Jeśli znowu będzie potrzebne zastępstwo Morrisowi to ja się nie dam wrobić, bo mi to w robocie by tylko przeszkadzało, więc raczej wyznaczy September. Ale kto wie, jak będziesz bardzo chciała to może i tobie to przypadnie.
Rozmowa urwała się gdy nagle dosiadł się do nich Ross.
- Sierżant cie szukał - powiedział wpatrując się w McBride’a. - Nie widziałeś September? A jest tam - dostrzegł dziewczynę w oddali. - Spotkamy się w namiocie. Chyba lepiej żebyś był kiedy Morris znowu tam zaglądnie - stwierdził pochylając się do snajpera, po czym wstał i ruszył w kierunku Shani.
- No to by było tyle ze zwiedzania - stwierdził McBride i skrzywił się przeczuwając, że ma to związek z Bractwem. - Przynajmniej na razie - wstał. - Najważniejsze, czyli drogę do naszego namiotu ogarnęliśmy - dodał żartobliwie i ruszył przed siebie.
- Nie ma sprawy. Rozkazy - odparła Anna, doskonale rozumiejąc sytuację. Miała jednak nadzieję, że sierżant nie uzna ich rozeznania po obozie jako zadanie niewykonane w przewidzianym do tego czasie. Prawda była taka, że trochę się przy tym zagadali.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline