Jakżem siem Wszobuj wystrachał tym krutkiem lotem, że ho ho. Zacieszał, że mu fajka nie spsuła siem, ale splunomł za siebiem, mruczoms pszekleństami na Dayo, któregom to za ten niebezpieczny wyczymn oskarszał.

Jusz mu powie, oj powie...

Natomniast do dalszej wemdrówki nie palił się, oj nie. Stał i patrzał w doła. Postanowimł poczekać. Możem po czasie będziem miał mniej roboty, amputacjem zostawiał na ostatecznom ostateczność, bom po co się narobić jak i tak pacjemt zdemchnie.

Siemgnoł wiemc pod pakunek z zielem i dosypał do fajki. Na ukojenie nerwów. Oczymwiście kibicował swoim, w tym był dobry.
Dopiero wiemc widzomc, żem wróg pononany, ostrożniem Wszobuj ruszył po linu na dół.