Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-09-2011, 21:49   #11
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację


APACZ, TÖLGY, SPOOK


Czy zachowanie pozostałych więźniów, kiedy zobaczyli Spook wywożoną przez maszynę STRAŻNIKA można było nazwać bohaterstwem? Czy można było je uznać za przejaw dziwacznej lojalności? Czy też może bezmyślnej brawury?
Noże przeciwko pancerzowi KLAWISZA. To z góry skazane było na niepowodzenie. Pytanie ile czasu zajmie więźniom zrozumienie tego faktu.

Zeskoczyli w kilkusekundowych odstępach. Najpierw Cygan a potem Indianin. Gdyby się zastanowić tą dziwną dwójkę poza wyrokami łączyło coś jeszcze. Oboje pochodzili z nacji, które wiele wycierpiały na Terze w zamierzchłych latach przed erą lotów w kosmos. Może to właśnie zdecydowało o ich działaniu.

Nóż przeciwko stalowej maszynie! Szaleństwo.

Cygan zaatakował pierwszy wyprowadzając szybkie ciosy nożami. Celował w miejsca, które wydawały mu się bardziej narażone na ataki. Kable, złącza – wszędzie tam, gdzie maszyna musiała mieć słabe punkty. Ale jedynym efektem było przecięcie kilku zewnętrznych kabli i drobne zarysowania na pancerzu. Może i KLAWISZ nie był czołgiem, ale jego pancerz wydawał się być wystarczająco twardy na ostrza prowizorycznych, więziennych noży produkowanych przez więźniów. Zwykłych, stalowych majchrów, którym daleko było od wibronoży czy nawet ostrzy z ciekłego metalu zwanego terranid - ostrego i wytrzymałego jak diament. Takie ostrza miałyby szansę w konfrontacji z KLAWISZEM. Ale nie broń Apacza i Tolgyego.

KLAWISZ nie zamierzał łatwo wypuścić swojej zdobyczy. Lufa jego broni kilkukrotnie nakierowała się na to jednego, to drugiego więźnia wysyłając elektryczny impuls, jednak nadzwyczajna sprawność obu skazańców jak do tej pory ratowała im skórę.

Tymczasem Razor pozostawił walkę Apaczowi i Dębowemu, sam wskoczył na drugiego robota, tuz obok martwej lub nieprzytomnej Spook. Obserwował walkę kompanów z KLAWISZEM, a sam próbował przeciąć pasy, którymi maszyna przytrzymywała akrobatkę. Długo, ciężki nóż sprawdzał się dość dobrze, jednak samobieżna platforma, na której przewożono Spook jechała nadal w stronę drzwi, którymi przybyły maszyny. Dwie minuty. Tyle czasu minęło od wejścia Spook do korytarza i pojawieniem się maszyn. Skądkolwiek przybyły roboty, odległość ta była niepokojąco bliska.

Walka Tölgyego i Apacza z KLAWISZEM nadal pozostawała nierozstrzygnięta, Razor męczył się z pasami trzymającymi Spooka, a Jerome ....

Jerome – kto by pomyślał – zastosował dziwaczny manewr. Podczas gdy Apacz i cygan bezskutecznie próbowali przebić się przez ochronny pancerz robota lub znaleźć jakiś jego słaby punkt, trzeci więzień wskoczył na jeden ze zwisających łańcuchów, rozbujał się na nim i walnął z impetem w jedno z ramion robota. Niewiele zrobił maszynie, ale przesunął ją bliżej krawędzi przepaści nad Trzpieniem.

- Spróbujcie zepchnąć go w dół! – krzyknął znów rozpoczynając swoją szaleńczą huśtawkę.

Walka trwała nadal.

Spook jęknęła cicho, tak, że słyszał ją jedynie Razor.




FLAT LINE

W pewnym momencie stało się to, czego Flat Line oczekiwał i czego bał się, jak diabli.
Okrwawiony rzeźnik podszedł do swojej drugiej zdobyczy z tasakiem.
Kiedy był na tyle blisko Flat Line zaatakował. Błyskawicznie wbił strzykawkę w udo zaskoczonego oprawcy. Ten odskoczył z warkotem, a potem zaczął się śmiać widząc, jakiej broni użył skrępowany człowiek.

Nie potraktował jej poważnie i to był błąd.

Ostatni w jego obłąkańczym życiu.

Ubrany w postrzępiony kombinezon garbus przestał się śmiać i wybałuszył oczy, które nabiegły krwią. Zakaszlał, a z jego ust bryznęła gęsta, spieniona krew. W kroku, na zniszczonym kombinezonie, rosła coraz większa plama posoki.
Oprawca uniósł rękę z tasakiem, lecz nie miał już sił by go użyć.
Zapluł się krwią i padł kawałek od więźnia. Na stalowych płytach podłogi rozlewała się coraz większa plama krwi.

Flat Line zachował kamienny spokój, chociaż miał ochotę wrzeszczeć z radości. Liczył się jednak poważnie z tym, że krzyk może zaalarmować kompanów zabitego o ile są gdzieś w pobliżu.

Teraz musiał się jak najszybciej uwolnić z łańcucha, na którym za kostki podwieszono go pod sufitem. Miał zamiar złapać się łańcucha, wspiąć się po nim do uchwytu pod sklepieniem i zobaczyć, czy uda się wyjąć go jakoś z klamry lub rozsupłać.

Nie przewidział tylko jednego. Był zbyt słaby, aby dokonać takiej sztuczki. Po kilku bezowocnych próbach zapanował nad narastającym uczuciem paniki i rozejrzał się wokół. Ujrzał, że więżący go łańcuch przymocowany jest do ściany, dobre kilka kroków od niego, i zablokowany prymitywną dźwignią i zębatką. Możliwe, że pomieszczenie służyło kiedyś, jako warsztat.

Jeśli chciał się uwolnić z łańcucha, musiał znaleźć sposób bu dosięgnąć mechanizmu, lub jakoś go zniszczyć.




ALAN MELLO


Alan przyłożył sobie dream-tripa do czoła i, nie potrafiąc opanować odruchu, ustawił urządzenie na krótką drzemkę i odpalił.

Sieć cieniutkich jak pajęczyna linek wystrzelił z kostki i oplótł głowę więźnia. Urządzenie wydało cichy szmer i Alan odpłynął.

* * *

Pierwsze, co poczuł, to promienie słoneczne pieszczące jego twarz. Usłyszał szum fal i skrzeczenie mew. Przyjemna, ciepła bryza owiała jego muskularne, opalone ciało.

Poznał to miejsce. Plaża niedaleko Rio, gdzie chodził na wieczorne imprezy po robocie. Wspomnienie alkoholu, skrętów i cipek uderzyło w niego z przytłaczającą siłą.

To były piękne czasy. Cholernie proste. Zarabiał kupę kasy, nie martwił się niczym i rżnął to, co chciał. Ludzie na dzielnicy musieli się z nim liczyć. Albo spuszczał im łomot.

Wtedy zobaczył ją, jak wychodziła z wody. Zgrabne, prawie całkiem nagie ciało – piersi, wcięcie w talii, krople morskiej wody błyszczące na ciele barwy kakao. Nazywała się Diamand i była jedyną kobietą, której nie miał i nie ośmielił się zgwałcić.

Szła w jego stronę niosąc piwo. Pięknie. Aż jęknął. Był gotowy.

Potem zbliżyła się do Mello całując gwałtownie i namiętnie. Nie wytrzymał.
Wszedł w nią szybko – jak wygłodniały seksocholik.

To było spełnieniem jego marzeń! Snów z okresu młodzieńczych fantazji.

Ale zamiast spodziewanej rozkoszy poczuł nagle przeraźliwy, nieopisany ból w kroczu.
Spojrzał w dół i zamiast Diamand zobaczył rozkładające się, oślizgłe, cuchnące, szkarłatno-sine szczątki.
Takie same, jak te, co widział wcześniej w jadalni opanowanej przez demona.

Z panicznym kwikiem stoczył się z tych szczątków i spojrzał na miejsce, gdzie zamiast męskości miał poszarpaną, krwawiącą dziurę.

Nie wytrzymał. Wrzasnął.

Padł na niego jakiś cień. Spojrzał w górę i zobaczył Alis.

Zgwałcona przez niego ghotka spoglądała na niego wściekłym wzrokiem.

- Dorwę cię skurwysynie! – zawyła dziko, jak jakiś opętaniec. – Dorwę i wepchnę twojego własnego fiuta w twoją własną dupę! Kimkolwiek jesteś! Zadarłeś nie z tą siostrą, co powinieneś, pokurwieńcze! Słyszysz mnieeeee!!!!

Alan Mello wrzasnął w swojej celi. Dream-trip wyłączył się uwalniając go z koszmaru.




KRISTI J. LENOX

E Nomine - Mala - YouTube

Była tak zmęczona, że mimo upału jak tylko przyłożyła głowę do posłania, zasnęła.
W dyżurce G0 była stosunkowo bezpieczna. Dyżurka leżała obok ruchliwego korytarza, gdzie kręciło się sporo ludzi – pracowników agrodomów i ochrony z The Punishers.
Względne bezpieczeństwo w pozornie cywilizowanym opakowaniu – to były zalety przynależności do Gildii. Poza codzienną racją żywności.

* * *

Znów miała sen. Niezbyt przyjemny.

Widziała w nim ciemny korytarz. Wiedziała, że coś w nim się ukrywa. Coś głodnego i nienasyconego. Jakiś koszmar, który zasiedlił korytarze GEHENNY po przejściu przez Anomalię.

I nagle ciemność ustąpiła miejsca światłu. W koryatzru – jedna po drugiej – zapalały się lampy.

Zobaczyła mężczyznę o zarośniętej twarzy i szeroko rozwartych oczach. Szedł prosto w jej stronę, jakby chciał jej coś powiedzieć. Ale tuż przed nią skręcił w boczny korytarz i znikł jej z oczu.

I wtedy to usłyszała. Cichy głos. Głos, który wołał ją. Znała ten głos.

Ruszyła za nim, zagłębiając się w korytarze. Ze zgrozą dostrzegła, że większość z nich porasta coś, co wygląda jak jakaś błona. Po chwili jednak zorientowała się, że to, co wzięła za błonę jest ... ludzką skórą. Korytarze wyłożone były setkami, jeśli nawet nie tysiącami ludzkich skór. Rozpoznawała nawet twarze, lecz wszystkie wyglądały tak samo.

Czekał na nią na skrzyżowaniu. W półmroku. Wszędzie rozpoznałaby tą sylwetkę. Jednak, kiedy widziała go ostatnim razem był dużo starszy.

Odwrócił się w jej stronę ukazując zupełnie nie pasującą do sylwetki, demoniczną, wykrzywioną w straszliwym grymasie twarz.


- Pomóż mi! To przez ciebie! - zawył stwór i Kristi obudziła się gwałtownie nadal czując smród z pyska.

Ale to nie był smród zepsutych kłów, tylko odór niejakiego Paszczęki.



Mężczyzna klęczał koło jej posłania. W lewej ręce trzymał mały, trójkątny nóż, a drugą ładował właśnie pod koc, którym przykryta była Kristi.

- Zabawimy się, ślicznotko – wydyszał owiewając ją smrodem zgniłych zębów.




JAMES THORN

Thorn znalazł ciche miejsce. Celę, która była pusta i wydawała się być nieużywana przez nikogo.
Tego bał się najbardziej. Snu w nieznanym miejscu. Ale musiał zaryzykować. Medykamenty z medpaka zrobiły swoje, ale efektem ubocznym było nadchodzące zmęczenie. Potrzebował przynajmniej dwóch godzin snu.
Zasunął za sobą zniszczone drzwi do celi. Piszczały na tyle, że gdyby ktoś je otworzył, to czujny John najpewniej by się obudził. Pistolet położył na kolanach i usiadł w rogu celi, pomiędzy małym kiblem, a ścianą. To miejsce dawało najwięcej możliwości pozostawania niezauważonym, gdyby ktoś wszedł do celi.

Przez chwilę walczył sam ze sobą, a potem zasnął.


* * *

Śnił. Wyraźny, dziwny sen. Widział w nim jakiś pojemnik wypełniony zielonkawym żelem. Wielkości człowieka. Pojemnik stał pośród rzędu innych pojemników.
Jakiś mężczyzna w długim płaszczu szedł pomiędzy nimi nieśpiesznie. Niczym pan tego miejsca. Śniący James widział jedynie jego plecy.
W pojemnikach coś się poruszało. Jakieś niewyraźne, lecz na pewno humanoidalne kształty.
Mężczyzna zatrzymał się przed jednym z pojemników, w którym coś poruszyło się gwałtowniej, niż w innych zbiornikach.
I wtedy James zobaczył jego twarz. Poznał ją! Poznał by ją wszędzie.

To był Philipe Greyson.

Jego nemezis popukał w szybę kadzi i kształt przybliżył się do niej. James zadrżał, mimo, że nie należał do strachliwych. Lecz nie był to dreszcz strachu. Bardziej szoku.



- Znajdź mnie – zaśmiał się szyderczo Philipe - Znajdź mnie, jeśli potrafisz.

Cichy zgrzyt przesuwanych drzwi obudził Johna z drzemki. Ktoś, kiedy on spał, uchylił lekko wejście i wślizgiwał się właśnie do środka.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 02-09-2011 o 22:01.
Armiel jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:52.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172 173 174 175 176 177 178 179 180