lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku (http://lastinn.info/archiwum-sesji-rpg-z-dzialu-horror-i-swiat-mroku/)
-   -   [Horror 18+] Dzieci Hioba (http://lastinn.info/archiwum-sesji-rpg-z-dzialu-horror-i-swiat-mroku/10693-horror-18-dzieci-hioba.html)

Harard 27-02-2012 20:21

- Patryk, do stu tysięcy wyliniałych kaloszy nie ma powodu żebyś na mnie naskakiwał - Tereska mówiła spokojnie ale zaplotła ręce na piersi wyraźnie urażona. - Dostałam kamieniem w głowę, założyli mi dwanaście szwów, mogę mieć wstrząs mózgu i pewnie początki depresji także miast się wymądrzać mógłbyś okazać odrobinę empatii. Idę do domu - wstała od stołu ale raził ją widok brudnych kieliszków i kubków na kuchennym stole toteż wróciła jakby powodował ją jakiś kompulsywny przymus i zgarnęła wszystko do zlewu. - Ale dzisiaj nie zmywam - jak na Tereskę, zawsze do bólu wręcz spokojną i ułożoną, była to deklaracja aż nazbyt dobitna. - Zadzwonię do Baśki - rzuciła chłopakom ostatnie spojrzenie owijając szczelnie szalik.

- Naskakiwał? NASKAKIWAŁ?! Dziewczyno, ja po prostu usiłuję wbić w te wasze młodociane rozumki jakieś minimum zdrowego rozsądku. Martwię się, kurwa, o was i wszystko. - pijackim, wylewnym gestem objął jednym ramieniem Tereskę, drugim Hirka. Poza była dość karkołomna, zważywszy w jakiej odległości od siebie się znajdowali. - Jesteście mi jak rodzina, jak mam być szczery to jesteście mi jak rodzina bardziej, niż moja własna rodzina. Nie dam wam zrobić krzywdy, ale sami też musicie trochę myśleć. Kapewu? I dowiem się, co za gnojek z wiaduktu kamolami rzuca, a jak się dowiem, to kurwa wezmę i gnoja gołymi łapami zamorduję.

- Zaraz, moment - Hirek uczepił się pierwszej możliwej zmiany tematu, bo choć Tereska grała twardą jak cholera, to on był kilka zdań od opowiedzenia Gawronowi kilku głęboko skrywanych rzeczy przez pół jego zasraniutkiego życia. - Jak zabić Baśkę? O czym ty gadasz? To ma coś... Czy ty czasem mi nie mówiłeś że ją przeleciałeś gdzieś, czy jak?

Kiedy padło ostatnie zdanie Teresa lekko uchyliła usta z wrażenia.
- Ty... z Baśką? - wybąknęła niewyraźnie. Przez chwilę na jej twarzy zagościła mieszanka emocji przez niedowierzanie, rozbawienie aż po ślad urazy. - Zresztą, to nieważne. Sam wypominasz nam lekkomyślność składając jednocześnie obietnice, że złapiesz tego psychola i własnoręcznie zamordujesz. Weź się Gawron opanuj. Jeśli w czymś masz rację to owszem, powinniśmy wszyscy trzymać się od tego z daleka.

- NIE PRZELECIAŁEM BAŚKI!! - nietrzeźwość familiarna w jednej chwili przeistoczyła się w agresywną. Patryk puścił Teresę i złapał Hirka za fraki. - Nie przeleciałem! I Czubek też nie przeleciał! I nie zabiłem Czubka! Rozumiesz, ty, ty, ty... - Patryk zamrugał, na chwilę odzyskując poczytalność. Puścił ubranie przyjaciela, nerwowo zaciskając i rozprostowując ręce. Zatoczył się do tyłu, patrząc na oboje wzrokiem zaszczutego zwierzęcia. - Kurwa. Muszę się napić.

Tereska postawiła oczy w słupy. Patryk zaczął się miotać i zaprzeczać, a każda kobieta wie, że jak mężczyzna zaprzecza to kłamie.
- Jasne - wstała od stołu bo głowa zaczynała pulsować tępym bólem. - Najlepiej zalać mózg wódką, to na pewno sprawi, że kłopoty znikną.
Teraz już kategorycznie wyszła na korytarz.
- Trzymajcie się.

Hirek podniósł obie ręce do góry, w geście obronno - poddańczym.
- Patryk, spokojnie. - Ale go cholera wzięło - przecież ja nic... Sam żeś mówił, teraz mnie chcesz lać, że mi się skojarzyło? Aaaa... - prawniczy, skacowany łeb zaczął składać do kupy puzzle. - To dlatego te drzwi wymazane... i napisy. A jej ojczym nie chce cię widzieć. Gawron, w co ty się wpakowałeś?

- Chodzi o ten gwałt? - Teresa wyściubiła jeszcze głowę z korytarza. Zrobiło jej się głupio bo Gawron pewnie niezbyt precyzyjnie przybliżył Hirkowi tamtą klatkową aferę. No chyba, że... faktycznie coś z Baśką zaszło ale na pewno nie pod przymusem. Znała Patryka na tyle by tą możliwość wykluczyć nawet jakby był totalnie zalany. - Ja... przepraszam chłopaki. Nie chciałam robić scen. Ostatnio jestem po prostu przewrażliwiona.
Podeszła do Hirka, później do Patryka i przytuliła każdego z osobna. Wypadało pożegnać się jak ludzie i rozstać z przyjaciółmi w zdrowej atmosferze.

Patryk objął Tereskę wylewnym, nietrzeźwym uściskiem, mało się na nią nie przewracając. Puszczając ją, stracił punkt oparcia. Chwiejnie cofnął się dwa kroki, oparł się o wyklejoną kwiatową tapetą ścianę i po niej spłynął bezwładnie siadając na podłodze. Sprawiał wrażenie, jakby ktoś wyciągnął mu baterie.

- Szedłem po węgiel. Usłyszałem krzyk... - mówił powoli, mechanicznie. Piwnica. Latarka. Leżąca Zielińska. Sąsiedzi. Jak refren starej nudnej piosenki. - I tyle. Cały gwałt. Ma któreś z was papierosa?

Hirek pokiwał głową. Wierzył, czemu Gawronowi miałby nie wierzyć, za długo się znali. Oklepał kieszenie, ale swoje wyjarał w nocy. Wódki i fajek brakło, wszystkiego brało prócz stresu i nerwów.
- Jakby ten cały ojczym chciał ci się do dupy dobrać, to wiesz gdzie mnie szukać. Pomogę. A Baśka jak? Dogadaliście się?

- Taa.. była tu wczoraj, chwilę przed tobą, wszystko jest w pytę. - Ręka Gawrona zrobiła drżący gest w okolicach ust, jakby wkładając do niej niewidzialnego papierosa. - Idź za młodą. Jebła się w czoło, lepiej, żebyś przy niej był jak zemdleje po drodze. Jak będziesz chciał pogadać, nigdzie się dziś stąd nie ruszam.

- Nie obraź się Gawron, ale od pogaduszek z tobą łeb mnie napierdala potem cały dzień. A ja do roboty muszę jutro, bo mi Czarna Mamba jaja ukręci. - dopił szybko herbatę i już z korytarza, wciągając kurtkę na plecy dodał - Ale nie martw się odwiedzę cię.
Zawahał się chwilę, zerknął spod łba na kumpla.
- Musimy pogadać. - skończył cicho tak by Tereska nie dosłyszała.

- Żaden problem. Wpadaj kiedy chcesz, byleś miał fajki. Ta twoja Czarna Mamba, to niezła dupa. Taką by na klatce przelecieć, co?- wymruczał Gawron równie sennym tonem co poprzednio, gapiąc się gdzieś w przestrzeń. - A teraz, też się nie obraź, ale spierdalaj, bo znów nam się Bułka zgubi.

- Idę, idę. Dobrze że jej nawrzucałeś, bo mnie się nie słucha. A nie ma to jak od kogoś spoza rodzinki prawdę w oczy usłyszeć. – Odwrócił się jeszcze w progu. – Dzięki, stary. Nie zapomnę ci tego, siedząc sam chyba bym ocipiał do rana.

***

Była już na klatce kiedy Hirek ją dogonił. Posłała mu spojrzenie pod tytułem "sama trafię do domu". Okutała się płaszczem i przyspieszyła kroku.
- Paweł kazał mi szybko wracać. Mam leżeć i wypoczywać.

- Pierwszy raz jak mężusia twego znam, ma chłop w czymś rację. I nosem nie kręć, bo na nic ci się to zda. Moje nadszarpnięte nerwy i zaufanie będę odbudowywał jak na razie prowadząc cię wszędzie pod rękę. - Jasne, na pewno mu na to pozwoli, więc zaraz się skrygował urealniając swoje zapędy - A przynajmniej teraz. I przemyśl sobie to co Gawron Gadał, ten cały burdel z... wiaduktem. Jeśli nie chcesz iść na Policję, to masz do cholery ciężkiej uważać na siebie. Pudełko ktoś znalazł, to logiczne rozumowanie. Nie wiem kto tym kamieniem cisnął ale wszystko się kręci wokół tego cholernego wiaduktu. - Nie wiedział czy chce uspokoić ją czy siebie.

- Będę się trzymała z daleka od tego miejsca - szybko przyznała mu rację i ujęła brata pod rękę.
Przez chwilę szli w milczeniu i dopiero na samej Rzeźniczej Tereska znów się odezwała.
- Myślisz, że Gawron z Baśką... To znaczy pomijając to nieporozumienie na klatce. Sam mówiłeś, że wspomniał... Poważnie wtedy mówił?
- Cokolwiek o Gawronie mówić, to nie jest gnojem i świnią. Wiesz ja go chyba źle zrozumiałem wtedy, bo i zajęty byłem stanem przedzawałowym ty mała cholero - ciągle to że była w szoku, przerażona i zakrwawiona cała walczyło w nim o lepsze że zrobiła to po to by go wkurzyć i sponiewierać. Tak jak sto lat temu w tej cholernej piwnicy. Nic na to nie mógł poradzić. - Zresztą jak mówi że nic nie było to ja mu wierzę. Baśka to fajna dziewczyna, ale przecież oni nie dla siebie, a w to że dała się zbałamucić Patrykowi... No sama powiedz, przecież to blaga jakaś.

- Masz rację - pokiwała głową i z ulgą wypuściła powietrze. - Wiesz, może wredna ze mnie baba ale Gawron to mój najlepszy kumpel. I przywykłam, że jest sam i większość swojego czasu może zmarnować na mnie - mimowolnie zaczęła śmiać się pod nosem. - Nie wiedziałam, że potrafię być taka terytorialna.

Hirek parsknął lekko śmiechem.
- Kobieto puchu marny, słyszysz siebie? Do chłopa swojego wracasz i do synka. Szczęśliwie, co zawdzięczasz jakby ojciec powiedział wyłącznie Opatrzności Boskiej. - ścisnął mocniej jej rękę. - Przeproś wszystkich ode mnie. Serio mówię. Ja w takim stanie nie przyjdę tam do was, ale w najbliższym czasie... Głupio to wyszło wszystko. Nie powinienem... Ehh cholera.

- Nie przejmuj się - zatrzymała się pod klatką i pocałowała brata w policzek. - Pogadam z Pawłem, wyjaśnię. Przejdzie mu.

kanna 29-02-2012 21:01

Uspokoiłam się po rozmowie z Patrykiem. Nie, nawet nie to… Uspokajające było, że Patryk jednak nie próbował się do mnie dobierać. Miałam poczucie winy, podrapałam go strasznie, spanikowałam, kopa dostał.. Mógł mnie wyrzucić za drzwi, mógł w ogóle nie otworzyć.. A jednak wpuścił. I nawet nie powiedział, ze jestem głupią gówniara. A – w sumie – miał do tego pełne prawo. Bo to przez ten mój kretyński krzyk, po tym jak wpadłam na tą grubą Leokadię, to Patryk uchodzi w kamienicy za gwałciciela. Ja jestem postrzegana – co najwyżej – jako głupia panienka, co się z nieodpowiednimi chłopakami zadaje. Albo matka dziecka Andrzeja. Durne, ale nieszkodliwe.

Choć z drugiej strony.. Patryk też COŚ widział. Przyznał mi się, choć wiem, że teraz tego żałuje. Ale po co mnie ta Leokadia ciągnęła? Stara wariatka. No właśnie, wariatka. A ja? Świruję? Ten.. chciał mnie zapoznać ze swoim znajomym ordynatorem na psychiatrii. Ze niby się o mnie troszczy. A matka to kupiła. Je mu z ręki, zupełnie ją omotał… Hormony jej mózg zalały, czy co .. te endorfiny od seksu.. Dlaczego słucha jego, nie mnie? Wsadzą mnie do pokoju bez klamek i skończą się wariatki Leokadie. I wszystko inne również.

- Basiu, czasem dobrze z kimś porozmawiać, o tym, co człowieka trapi. Andrzej był twoim znajomym, prawda? Ten lekarz ma doskonałe wyniki w pracy z młodzieżą.
Stary palant! Wprowadził się tu, jak na swoje i myśli, że wszystko mu wolno!
- Nie.. nie jestem jeszcze gotowa, żeby o tym rozmawiać. Z obcymi, znaczy się. Musze najpierw sama trochę to ogarnąć. – zaschło mi w gardle i z trudem wyrzuciłam z siebie, mając nadzieję, ze brzmię dostatecznie wdzięcznie – Dziękuje za troskę… - jakie tu słowo wstawić ”tato” to będzie przegięcie, jestem niezłą aktorką, ale .. „panie Zbyszku” też nie – dziękuję za troskę, wujku. – powiedziałam w końcu.

Matka się rozpromieniła. On tez trochę.. zmiękł. Zmiękł na twarzy.
Wyglądał – jakby chciał mnie objąć, ale na szczęście, na szczęście nie potrafił. Wydrapałabym mu oczy. Poklepał mnie tylko po ramieniu. Zesztywniałam cała.

- Dobranoc, Basiu.
- Dobranoc, wujku.


Czułam się fatalnie. Pozwoliłam wierzyć matce, ze lubię tego złamasa, co zajął miejsca taty. Ale przynajmniej nie wyląduję w pokoju obitym materacami.

***

Obudziłam się. Serce waliło jak oszalałe. Prześcieradło zgruchmoliło się całe i czułam na skórze nieprzyjemny dotyk szorstkiego obicia rozłożonej kanapy. Przeszkadzało mi to, wstałam i rozłożyłam je na powrót, równo, pilnując , żeby nie było zmarszczek. Było nieprzyjemnie wilgotne, ale zapasowa pościel była w drugim pokoju.

Taaa.. pójdę tam i przerwę im słodkie tet-a-tete.

Wiatr łomotał w okno, więc wróciłam pod kołdrę. Wyciągnęłam sen z zakamarków pamięci. Wzięłam zeszyt, i spisałam wszystko. Spokojnie, zimno i analitycznie. Jak się nie zapisze snu, to się go zapomina. A chciałam to przegadać z Grażą. Nie czułam przerażenia, raczej zaciekawienie. Sny nie są realne. To projekcja podświadomości, zwykła biochemia mózgu.

Kościół przy Bogurodzicy. Pusty i ciemny.. ze dwa razy tam byłam, nie lubiłam kościołów. Zwłaszcza ciemnych. Uwielbiałam witraże rozświetlone słońcem, jasne plamy rysujące się na posadzkach.. Światło. A za oknem był ponury, listopadowy dzień.

Byłam boso. Dlaczego? Dobrze chociaż, że nie nago.

Na krucyfiksie, zamiast Jezusa, wisiał Andrzej. Najpierw w szafie, teraz na krzyżu.. taaa… będę się bała otworzyć lodówkę.

Aquila in coronam. Aquila, aquilae. Orzeł. Orzeł w koronie. Sanguinem. Sanguis. Krew. Liczba mnoga?? Zakrwawiony? Krwawy? Mortem. Mors, mortis. Biernik, kogo?, co? śmierci.

Jakieś brednie…

Facet z pociągu.. tak, mózg wrzucał mi go wszędzie, nic dziwnego, przeraziłam się wtedy. Odtąd już zawsze będzie w moich koszmarach. Trzeba to zaakceptować.
- Uciekaj, dziecko! – bardzo światła rada. Sama bym na to nie wpadła. Musze pamiętać, żeby uciekać, jak tylko zobaczę faceta z pociągu z drutem. Złota myśl. Zapisze ją sobie i powieszę nad łóżkiem.

Dość tych głupot. Zamknęłam zeszyt i wstałam. Pogoda nieszczególna, mamy iść na cmentarz – mam nadzieje, że burza wypłoszy faceta z pociągu – musze się jakoś ubrać. Schludnie, ale głównie nieprzemakalnie. Zaczęłam przerzucać ciuchy w szafie.

***

Pani Zenobia weszła do domu. Starała się zachowywać najciszej jak potrafiła. Zamknięcie drzwi było prawie niesłyszalne.
- Masz bułki? – zapytał Zbyszek
- Cii – powiedziała kobieta. Była blada. – Basia wstała?
- Nie widziałem jej jeszcze.
- przesunął spojrzeniem po twarzy kobiety - Dobrze się czujesz? Kiepsko wyglądasz.
- Słyszałam w sklepie… może to plotki.. nie wiem.. znaleźli kogoś.
- Kogo? Nie rozumiem…
- Podobno znowu kogoś zamordowano. Stąd, z naszych ulic.
- Kurwa! Sprężę się, uruchomię kontakty, wyniesiemy się stąd najszybciej, jak się da. Tu nie jest bezpiecznie. Nie chodź sama po nocy. I nie puszczaj małej.
– zastanowił się, ile chce powiedzieć kobiecie – Ten menel Gawron mówił, że ktoś musiał przestraszyć Baśkę. Ze pobiegł, bo krzyczała. Ale on był w delirce, sama wiesz, to degenerat. Sam nie wie, co widział.
- Ale..ale myślisz, ze ten ktoś, od Andrzeja, od tego, co w sklepie.. że szedł za Basią?
– kobieta była przerażona.
- Nie, nie – mężczyzna objął ją ramieniem – nie, mówię tylko, że tu nie jest bezpiecznie. Musimy się stąd wynieść, kochanie, jak najszybciej.
Pocałował kobietę.

***

Już do własnej kuchni nie można wejść, żeby ci dwoje się nie obściskiwali! Trzasnęłam drzwiami od łazienki.

- Nic jej /…/ - usłyszałam przyciszony głos matki – niektórych słów nie dało się zrozumieć – proszę /…/ denerwować.

Weszłam do kuchni. Matka była jakaś.. przygaszona. Przestraszona.

- Cześć, mamo. Cześć .. wujku – udało mi się to powiedzieć i nie udusić się - idziemy na cmentarz? Będzie lać.
- Idziemy Basiu
– potwierdziła matka. Ale patrzyła na niego, jakiś nakaz i prośba były w jej oczach, nie wiedziałam, o co chodzi – Wczoraj nie byliśmy, a wypada..
- Wiem, wiem.. -
wzięłam sobie bułkę, nalałam herbaty – Potem chcę się spotkać z Grażą w Domu Kultury. A wieczorem.. z Tereską i Wandą się umówiłyśmy – "Poniekąd" – dodałam w myśli. Nawet niespecjalnie rozminęłam się z prawdą. A może Hirek też będzie? Jakoś mi się ciepło zrobiło na mysl o Hirku, kretynka, akurat go małolaty interesują.
- Basiu, tak po nocy niebezpiecznie – wtrącił się... ten, wymieniając spojrzenie z matką. Jakieś napięcie zawisło w powietrzu. Nie wiedziałam, o co chodzi.
- Co się dzieje? – zapytałam odstawiając herbatę.
- Nic – matka uciekła spojrzeniem – martwimy się, czy doszłaś do siebie po … po tych wydarzeniach na schodach.
- Patryk nie chciał mi nic zrobić
– powiedziałam dobitnie. Znów wracają do tego.. gwałtu - Krzyknęłam, pobiegł i się na mnie niefortunnie przewrócił. Ot, cała historia.
- Czemu krzyknęłaś?
– zapytała matka, jakoś takim spłoszonym tonem.
- A, coś tam się w kącie ruszało, i mnie przestraszyło. Szczur chyba – skłamałam gładko. Acha, już jej opowiadam o Leokadii i mordach w oknach. Ten tylko czeka, żeby mnie zamknąć do czubków.
- Idziemy? – zapytałam. Matka skinęła niemrawo głową. – Dobrze, to czekam na was na dole, skoczę zadzwonić do Graży, spotkamy się na przystanku – rzuciłam i wybiegłam, zanim zdążyli wymyśleć coś, żeby mnie zatrzymać.

***

Na cmentarzu piździło przeraźliwie. Wszystko było mokre, szare, zimne. Paskudnie. Depresyjnie i w ogóle. Nie cierpię takiej pogody. Dziadkowie, Andrzej, tata. Znicze gasły natychmiast po zapaleniu, kwiaty straciły kolor.
Wyszliśmy stamtąd najszybciej, jak się dało. Paradoksalnie, cieszyłam się z ulewy, skróciła nasz wspólny, „rodzinny” spacer do niezbędnego minimum.

- Pa mamo, pa wujku – zostawiłam ich pod bramą i pobiegłam do tramwaju, który jechał na Świerczewskiego.
Usiadłam na wolnym miejscu, kompletnie przemoczona i odetchnęłam głęboko.

Nie zniosła bym przedpołudnia z nimi w domu. Udawanie zadowolonej, wyluzowanej i spokojnej, okłamywanie matki… nie było łatwo. Potrzebowałam trochę pobyć sobą. Potrzebowałam spokojnego pragmatyzmu Graży i filiżanki kawy w klubo-kawiarni. Pogadamy, opowiem jej o durnym śnie, nieporozumieniu z Patrykiem, pośmiejemy się z tego.

Będzie dobrze.

Baczy 01-03-2012 14:30

Piątek, 01.11.1991r. Godzina 21:39

Cóż, warto było spróbować, pocieszył się Grzesiek, opuszczając teren szpitala i kierując się w kierunku przystanku tramwajowego. Może faktycznie warto będzie odwiedzić placówkę jutro i zrobić prześwietlenie, i inne badania? Początkowo wizyta w szpitalu miała być swego rodzaju ucieczką przez samotnością, jednak gdy znalazł się wśród tych wszystkich połamanych i zakrwawionych ludzi z ostrego dyżuru, zauważył, że jest kilka osób, których rany zewnętrzne nie wyglądały groźnie lub nie było ich wcale. A potem widział, jak przenosili ich na intensywną terapię, ze względu na obrażenia wewnętrzne. Bezpieczniej będzie wszystko sprawdzić, jutro. Po odwiedzeniu parafii, oczywiście. Rozmowa z księdzem, najlepiej z Kolińskim- może i był surowy, nieco oschły i bezpośredni, może był tylko ograniczonym służbistą w służbie Pana, był też jednak najstarszym i najbardziej doświadczonym duchownym w Mieście. Jeśli ktoś będzie wiedział coś o duchach, klątwach lub nawiedzeniach, to on. A przynajmniej Grzesiek nie znał nikogo odpowiedniejszego.

Droga do domu rodziców na Marynarskiej minęła spokojnie. Nikt go nie śledził, a przynajmniej nikt potencjalnie groźny- tylko jedna babcinka towarzyszyła mu przez całą drogę, od szpitala, dwoma tramwajami aż do ulicy im. Józefa Piłsudzkiego, gdzie znajdował się przystanek najbliższy nowemu mieszkaniu jego rodziców. Poza tym, cały czas był przy nim tajniak, Adam. Cierpliwie odczekał, żeby upewnić się, czy Wichrowicz zostanie tam na noc. A teraz, skoro nie został, jechał z nim w dalszą podróż.

Tak jak się obawiał, swoim pojawieniem się w domu o tej godzinie zrobił spore zamieszanie. Zbudził drzemiących już rodziców i wytrącił z rytmu siostrę, pracującą w skupieniu nad jakimś artykułem, czy czymś w tym rodzaju. Oczywiście musiał przebrnąć przez odpowiedni do sytuacji zestaw pytań: Co tu robisz? Czemu nie u siebie? Czemu tak późno? Co ci się stało w głowę? Dlaczego nie zadzwoniłeś? Nic ci nie jest? Nie jesteś głodny? Dlaczego szlajasz się po mieście po nocach? Mało ci wrażeń? Wiesz, jakie to niebezpieczne? Nie dbasz o siebie, zjesz coś? Skoro już jesteś, zostań na noc, ale chyba nie na dłużej? Coś między tobą a Małgorzatą? Chcesz u nas nocować, dopóki się wam nie ułoży? Czemu krzyczysz, chciałam tylko pomóc, prawda? Nie sądziłeś chyba, że ona z tobą zostanie do końca? Jak to nie o nią chodzi? Nie wierzysz własnej matce? Jak możesz lepiej wiedzieć o co chodzi, skoro masz dopiero dwadzieścia pare lat? Jak to nie moja sprawa? Zjesz coś? Może pierogi zjesz?
Gdy wreszcie zgodził się na pierogi, matka przestała trajkotać. Ale tylko na chwilę, bo uznała, że syn sobie w kuchni sam nie poradzi i potrzebuje dyrygenta, żeby odgrzać sobie pierogi na patelni. Ojciec, rozdrażniony tym, że ktoś raczył go wyrwać ze snu, mruczał tylko coś pod nosem i dość szybko zniknął w sypialni bez słowa. Aga tylko przywitała brata i na powrót rzuciła się w wir pracy.

Gdy już zjadł, pozmywał i przygotował sobie posłanie w pokoju Agi pod czujnym okiem matki, udało mu się przekonać ją, że sam sobie poradzi z wieczorną toaletą. Matka wreszcie poszła spać, nie przestawała jednak narzekać, jakaż to ona jest niedoceniana w tym domu. Na szczęście, drzwi prawie wszystko tłumiły.
Właśnie z tego powodu Grzesiach chciał uniknąć nocowania tutaj- nadopiekuńcza matka jest jednym z najgorszych żywiołów tego świata. Potrafi zniszczyć psychicznie własne dziecko, będąc przy tym święcie przekonaną, że postępuje dobrze. Na szczęście, młody Wichrowicz wcześnie opuścił rodzinne pielesze i obecnie był w pełni samodzielny. Ale jego siostra… Atrakcyjna, inteligentna brunetka, samotna, mieszkająca z rodzicami. Dlaczego z nimi została? To proste- za dobrze jej, żeby cokolwiek miała zmienić. Ma wystarczająco dobrą pracę, taką, w której się realizuje. Nie musi dbać o czynsz ani jedzenie. Póki co, wystarcza jej kilkoro znajomych i przelotne romanse. Ale co będzie, kiedy w końcu zrozumie, że nie będzie tak żyła do końca? Nie wytrzyma sama, a w pewnym momencie przyjaciele przestaną wystarczać, ciągła praca nie zagłuszy wyjącej w sercu samotności. Rodzice umrą, i co w tedy? Gdzie się podzieje? Już nie tak młoda, nie tak atrakcyjna, i całkowicie niesamodzielna. Nie potrafi gotować, ani nawet przyszyć guzika do bluzki, o innych rzeczach nie wspominając. Tylko praca i praca, i czasem wyskoczy na godzinkę czy dwie, napić się i podbudować własne ego uwodząc jakiegoś naiwniaka. Nowoczesna kobieta, tak sama siebie określa. Ale ile w niej zostało kobiecości? To kobiety zawsze były bardziej uczuciowe, potrafiły zająć się domem i dziećmi. A jeśli nowoczesne kobiety miały się wyzbyć tych cech, to co im zostawało? Krągłe piersi i dziura między nogami? Czy faktycznie w tym kierunku porusza się ewolucja społeczeństwa? Czy więc mężczyźni nie będą musieli zająć miejsc kobiet, skoro one zaczynają zajmować ich? Sama myśl o takie zamianie miejsc wzdrygnęła Grześkiem, nie tak ten świat został stworzony, nie tak funkcjonował przez ponad dwa tysiące lat. Dlaczego teraz akurat ma się to zmienić?
Pokiwał głową, za dużo myślenia, niekonstruktywnego myślenia. Trzeba Agnieszce kogoś znaleźć, i tyle.

- Siostra, co Ty jeszcze o tej godzinie robisz, co?
- Zaraz, już kończę.


Standardowa odzywka, jak do matki, pomyślał gorzko muzyk.
Położył się na niemiłosiernie skrzypiącym łóżku polowym, i leżał, starając się nie myśleć o tym ,co spotkało go dziś wieczorem, niestety nie udawało mu się to ani trochę, spróbował więc ukierunkować choćby te myśli na odpowiednie tory. Zadał sobie pytanie, co to mogło być, jednak nim jeszcze w głowie pojawiła się pierwsza teoria, Aga odłożyła wreszcie długopis i notatki.

- Co tam tak namiętnie pisałaś, list do kochanka?
- Eeee, takie tam, na brudno. Nic wielkiego, ale nie mogę pozbierać myśli, i męczę się z tym, odkąd wróciłam od Ciebie. No ale chyba już starczy poprawek na dziś. Zmęczona jestem. Dobranoc.
- Nie pogadamy chwilę?
- Jutro, Grzesiu, jutro. Padam z nóg.
- Oczywiście, jutro. Dobranoc, siostra.
- Dobranoc.


***

Ta noc do dobrych jednak nie należała. Sen, czy też raczej, wedle teorii Grześka, nawiedzenie, były gorsze, niż mógłby się spodziewać. Najpierw ta nieznośna cisza. Cisza przed burzą, czego był pewien. Nie był tylko pewien, czy to sen, czy tez nie, tego nigdy nie potrafił wyczuć, ale tez nigdy nie miał czasu się nad tym zastanawiać. Tak samo teraz, wiedział, że musi otworzyć oczy. W tej chwili..
Szok. Cezary? Spodziewał się Czuby, obawiał się Czuby. Strach sparaliżował go kompletnie, był tylko obserwatorem we własnym ciele. Ale teraz, kiedy poznał tożsamość zjawy, uderzyła go kolejna myśl- Dlaczego Czarek!? Andrzej objawił mu się po śmierci, a teraz… Czarek? Ten sam brutalny sposób… Nie było z nim kontaktu od pogrzebu Czuby.
Grzesiek chciał wydać z siebie jakikolwiek dźwięk, lecz nie mógł.

Brzęczący budzik szybko wyrwał Wichrowskiego ze snu. Zachłysnął się powietrzem, gwałtownie otworzył oczy, zacisnął pięści na kołdrze.

- Śpij jeszcze. Ja muszę iść do pracy.
- W sobotę?
- Taki zawód. I tak pospałam dłużej, niż zwykle. Jest ósma trzydzieści. Odpoczywaj, Grzesiek. Nie ma sensu, byś wstawał. Mama zrobi ci śniadanie.
- Czyli dzisiaj nie pogadamy?
- Innym razem, Grzesiu. A to coś ważnego?- dodała po chwili.
- No, wiesz, mogłabyś się usamodzielnić.
- Rodzice coś Ci mówili? To niech mi to w twarz powiedzą.
- Nie, nie rodzice. Przecież im to na rękę, mieć kogo niańczyć.
- Później, Grzesiu, później. Chociaż ostrzegam, że ni trawię takich rozmów.
- Ta, jasne. Zapamiętam.
- Dobrze spałeś?
- Nie za bardzo. To znaczy, wiesz, było wygodnie, oczywiście, ale miałem…
- Grzesiu, naprawdę muszę lecieć. Jeszcze przed dziewiątą muszę przejrzeć te notatki i poprawić, w autobusie. Miłego dnia, braciszku.
- Tak, miłego dnia. Nie przepracuj się.


Jeszcze przez jakiś czas leżał nieruchomo, jednak nie mógłby zmrużyć oka. Na pewno nie teraz, kiedy był sam w pokoju, okropne nawiedzenie nie dawało o sobie zapomnieć.
Dziewięć i pięć- co to może być? Dlaczego Czarek prosił o pomoc, jak Grzesiek może mu teraz pomóc? Czyżby jeszcze żył? Z obciętą dłonią, okaleczony drutem kolczastym… To bestialstwo. A co gorsza, Wichrowicz jest z tym związany, może być kolejną ofiarą…
Nie chciał o tym myśleć, czuł się jak wilk w potrzasku, czekający na swojego oprawcę. Nie wiedział właściwie nic, ani kim był zabójca, ani skąd u niego te makabryczne majaki, obstawiał jednak jakiegoś typu klątwę. Osoba odpowiedzialna za te zabójstwa najpierw każe mu cierpieć, nasyłając na niego duchy poprzednich ofiar, a potem zabije go. W ten sam sposób.
Wstał z łóżka. Leżenie pogarszało tylko jego samopoczucie.

Matka była już na nogach, pewnie przygotowywała kanapki spieszącej się Agnieszce. Znowu zaczęła zasypywać go pytaniami, na szczęście teraz już bardziej ogólnymi. Nie widywał się z rodzicami zbyt często, łatwo było mu więc się zaangażować w rozmowę. Czasami, kiedy troskliwa matka przestawała być troskliwą matką, można było z nią miło pogawędzić. Obiecała nawet, że wyciągnie ojca w któryś piątek do Kryształu. Krótko po tym, sam Tadeusz wszedł do kuchni, atmosfera nieco się pogorszyła- jak na szewca przystało, w domowym zaciszu klął jak najęty. Grzesiek zdążył od tego odwyknąć, a Halina tak naprawdę nigdy do tego nie przywykła, ale nigdy też nie ośmieliła się na to skarżyć.

Muzyk opuścił dom rodziców wpół do jedenastej, w sam raz aby zdążyć na autobus. Podróż, z dwoma przesiadkami, trwała nieco ponad pół godziny, szczęście mu sprzyjało. Gdy dotarł do kościoła, poczuł się nieco pewniej- nikt nie podróżował z nim przez tę całą drogę. Nawet Adam, o którym jednak Grzesiek kompletnie zapomniał.

Udał się do domu parafialnego- piętrowy, odnowiony pół roku temu, budynek nie wyglądał imponująco- równie szary i... nieczysty, co wszystko wokół. To przez tę cholerną pogodę, rzucił w myślach mężczyzna, jednak musiał przyznać, że aura tego miejsca nie wpływała na niego najlepiej. I nie chodziło właśnie o to, co widoczne gołym okiem, a o podskórne przeczucie, no właśnie, czego? Niepokoju? Zbyt ogólnie. Skrzętnie skrywanej tajemnicy? To pachnie absurdalną teorią spiskową. Poza tym, to uczucie wcale nie było nieprzyjemne, negatywne. Po prostu, niecodzienne.
Muzyk podszedł do dębowych drzwi i po chwili wahania wcisnął duży guzik dzwonka. Natrętne “Dzzzzyt” przyprawiało go o dreszcze. Opuścił rękę i czekał.
Drzwi otwarły się niespodziewanie szybko, albo to on z nerwów na chwilę się wyłączył. Za nimi stał sam proboszcz, z nieco mniej surową miną niż zazwyczaj. Trzymał w dłoni jakąś książkę, która bez wątpienia nie byłą biblią. Umyślnie lub nie, przysunął ją do biodra, zasłaniając okładkę.

- Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus. Ojcze Koliński, chciałbym o czymś z ojcem porozmawiać. To dość ważne i... nietypowe.
- Na wieki wieków, amen
- odpowiedział ksiądz patrząc na niego swoim surowym wzrokiem, przy którym zawsze czuł się nieswojo. - Młody Wichrowicz. Proszę, proszę. Ważne i nietypowe. Rozumiem. Proszę, siadaj - wskazał krzesło naprzeciwko biurka przy którym sam zajmował miejsce.
W powietrzu dało się czuć ulotny zapach starzyzny i potu.
- Mów proszę, cóż nurtuje twą młodą duszę.
- Cóż, jak powiedziałem, to dość nietypowe... Czy... Czy to możliwe, żeby duchy zmarłych chodziły po tym świecie? Bo...
- zaciął się na chwilę.- Ojcze, od śmierci Andrzeja Czuby dzieją się ze mną dziwne rzeczy. Niektóre można zwalić na stres i szok po śmierci przyjaciela, ale... Ja chyba jestem przeklęty, albo nawiedzony, albo sam Bóg raczy wiedzieć, co jeszcze...Bo przecież bywa tak, że człowieka coś opęta, demon czy zły duch, prawda? Nie zwariowałem, przecież nie zwariowałem... -spojrzał na księdza z desperacją i nadzieją bijącą z oczu.
- Duchy zmarłych nie. Pismo Święte zaprzecza takim przypadkom. Dusza ludzka oczekuje na Sąd Boży. Na powtórne nadejście Jezusa Chrystusa. Ale po świecie mogą chodzić inne byty. Szukają grzeszników. Wystawiają na próby ludzi pobożnych. Pismo zna ich pod nazwą demonów i złych duchów i daje im świadectwo. Ale nim wypowie się w danej sprawie, potrzebują wielu badań. Bo często to, co wydaje się nam nadprzyrodzone jest zwyczajnym zjawiskiem o podłożu medycznym czy też psychologicznym. Histerie, omamy, początki problemów umysłowych. Niestety.
- Ale, proszę Ojca, ktoś mógł mnie przekląć, prawda?
- Wichrowicz usilnie próbował znaleźć jakieś rozwiązanie “religijne”, zbyt mocno uczepił się tej możliwości. Bo jeśli to nie opętanie, to co?
- Bo... Ktoś mi groził. W poprzednim tygodniu, w środę bodajże, dostałem anonimową kopertę. Były w niej zdjęcia martwego Andrzeja, właściwie to w taki sposób dowiedziałem się o jego śmierci. Od milicji dowiedziałem się, że niedawno znaleziono jego ciało, tego samego dnia wywieszono klepsydry. To były zdjęcia od zabójcy, to był fakt, nie moje przywidzenia. I... I oprócz tego był tam fragment Pisma Świętego, mówiący między innymi o tym, że kalecy nie mogą składać ofiar Bogu, czy coś w tym stylu. A ja, nie wiem, czy Ojciec pamięta, miałem wypadek za dzieciaka, nie mam kawałka stopy... Ale, co najgorsze... Mogę prosić kawałek kartki i coś do pisania? Co najgorsze, w ten czwartek, przed północą, ktoś namazał mi krwią na drzwiach ten znak- Grzegorz narysował drżącą ręką trójkąt w trójkącie, i z krzyżem na czubku, a po chwili namysłu dopisał pod nim dwie litery: “C” oraz “L”.- Co to może być, proszę Ojca? Nikt normalny nie marze takich znaków krwią, na czyichś drzwiach!
- To znak kościoła. Znak świątyni Bożej. Ale bez liter - powiedział duchowny. - Może stałeś się celem jakiejś niebezpiecznej sekty? A te zdjęcia. Powinieneś powiedzieć o tym policji, synu. Śmierć Andrzeja Czuby była straszna. Straszna i niepotrzebna. Straszna i bez wątpienia bolesna. A ktoś, kto zabija w ten sposób, nie ma w sercu Boga. Tyle mogę ci powiedzieć. Tyle rozumiem.

Zawahał się przez chwilę, jakby nad czymś zastanawiał.

- Na twoim miejscu nie poruszałbym się nigdzie sam po zmroku. Uważał co pijesz i gdzie pijesz. Pijesz i jesz. Łatwo w ten sposób podać narkotyk lub jakąś inną substancję odurzającą. To może być przyczyna twoich omamów, twoich wizji. Może to jakaś obłąkana gra, którą toczy z tobą zabójca. Nie wiem czemu miałby to robić, ale może tak samo robił wcześniej z Andrzejem Czubą? Kto wie. Ktoś, kto zabija w taki sposób jest zdolny do najgorszych bestialstw.

Ksiądz mówił spokojnym tonem głosu. Cierpliwym, niemalże tłumaczącym. Ale właśnie to w tonie księdza budziło w Grzegorzu jakąś nie uzasadnioną obawę. To i czujne, zimne spojrzenie. jakiś wewnętrzny głos w jego głowie szeptał - “nie wierz mu”, “nie mówi ci wszystkiego”.
Jakby czując wewnętrzne obawy Grzegorza ksiądz zmrużył czujnie oczy.
Na korytarzu czujne ucho muzyka wychwyciło jakiś dźwięk. Jakby.... klekot łańcucha i szorowanie czegoś metalowego o kamienną posadzkę. Zimny dreszcz przebiegł mu wzdłuż pleców. Chłodne wnętrze biura parafialnego wydawało mu się jeszcze chłodniejsze.

- Nie obawiaj się, synu - kontynuował duchowny. - Miej wiarę i ufność w Bogu. Ale na wszelki wypadek nie opuszczaj sam domu po zmroku.
- Ale Ojcze... Zakładając, że jednak jakiś zły duch mnie prześladuje, jak mogę się przed nim bronić? Wizerunek krzyża, woda święcona, nie wiem... Może jakbym nosił przy sobie biblię, to by coś dało? Może coś choćby odstrasza te demony na tyle, żeby się do mnie nie zbliżały? Może ogień, znaczy, światło? Cokolwiek, proszę.

- Modlitwa. Proponuję ci modlitwę. Możesz także skorzystać z pomocy mojego serdecznego przyjaciela. Ale dopiero wtedy, gdy upewnisz się że to ... zły duch. Że nie jest to skutek przemęczenia, choroby, stresu. Zrób badania, synu. Odpocznij z daleka od problemów i stresu obecnego tempa życia. Wtedy upewnisz się co do swoich niepokojących przypuszczeń. A mój przyjaciel się z tobą spotka.

Westchnął.

- Mogę ci dać różaniec. Modlitwa może pomóc. Szczera wiara jest najlepszym remedium na zło, które na nas czyha.
- Dobrze, Ojcze, dziękuję, Ojcze. Za poradę, i... za wszystko. Będę się modlił. Będę... A teraz, już nie zawracam głowy. Zrobię badania. Dziękuję i szczęść Boże, Ojcze.


Grzesiek wstał i chwycił pewnie drewniany różaniec podsunięty mu przez Kolińskiego. Bardziej na duchu podtrzymywało go obiecane spotkanie z owym przyjacielem. Wyszedł, prawie już zapomniawszy o brzdęku łańcuchów, skojarzył go jednak, gdy zobaczył gosposię myjącą podłogę i brzdąkając metalowym wiadrem.

Rozmowa trwała krócej, niż przypuszczał, a i ksiądz nie powiedział mu tyle, ile chciał usłyszeć. Przyznał mu jednak rajce odnośnie badań- wypadałoby upewnić się, że wszystko z nim porządku, z jego ciałem. Zdecydował, że teraz pojedzie do szpitala, na Żeromskiego i powie, że w związku z wczorajszym wypadkiem lekaż kazał mu przyjść rano i zrobić wszelkie badania na uszkodzenia czaszki, mózgu, i takie tam, oraz badania krwi pod względem narkotyków i innych substancji, które mogły spowodować utratę równowagi. W razie czego ponarzeka na zawroty głowy jeszcze z dzisiejszego poranka. To nawet nie będzie kłamstwo, w końcu potrzebuje tych badań. Jeśli ktoś go wczoraj podtruł, mogły zostać jeszcze jakieś ślady we krwi. A przynajmniej taką miał nadzieję.
Póki co jednak, trzymał się swojej wersji- sadysta, religijny szaleniec, zabija w imię Boga „grzeszników”, odprawiając jakiś rytuał i nakazując duszom zabitych nawiedzać kolejne ofiary. I tak w kółko. Oczywiście, nie było pewności, że Czarek nie żyje. Być może spanikowany umysł Grześka podświadomie powiązał fakt jego nieobecności i zabójcy grasującego w Mieście, i podsunął mu ten obraz we śnie. Między innym dlatego nie mówiło nim ojcu Janowi. Bo gdyby okazało się, że młody Lwowski faktycznie padł ofiarą tego samego zwyrodnialca, co Andrzej, a Wichrowicz powiedziałby o tym księdzu nim jeszcze znaleziono ciało, nikt nie uwierzyłby w jego wizje i stałby się podejrzanym numer jeden. I tak, w przypływie nadziei, powiedział proboszczowi prawie wszystko. Pominął też umyślnie sprawę „pobicia”, ze względu na brak śladów na ciele. Ksiądz zapewne uargumentowałby to niespodziewanymi skurczami mięśni, albo czymś w tym stylu, w końcu od początku nie chciał uwierzyć w teorię Grześka. Ale skoro obiecał umówić go ze swoim znajomym, posiadającym szerszą wiedzę na te tematy, pod warunkiem zrobienia badań, znaczyło to, że takie rzeczy się zdarzają, i ktoś się na nich zna i może je wytłumaczyć.

Przejeżdżając obok niewielkiego baru na Piaskowej, przypomniał sobie o dzisiejszym spotkaniu w Miejscu, ze starą ekipą z Węglowej. Cóż, jeśli nie będzie musiał czekać zbyt długo na badania, na pewno zdąży, nie będzie czekał nawet na wyniki, odbierze je jutro, albo jakoś przy okazji. A towarzystwa mu potrzeba, jak niczego innego. Gosia wraca dopiero jutro, i to wieczorem, do tego czasu musiał zorganizować sobie jakieś zajęcie i wymyślić, co zrobić z dziewczyną po jej powrocie.

Ale przede wszystkim, będzie się modlił. W każdej wolnej chwili, będzie prosił Boga o pomoc. Bo, póki co, to najpewniejsza rzecz, którą może zrobić.

Ravanesh 01-03-2012 21:46

Odpuściła. Miała inną batalię do wygrania. Chciała wyjść wieczorem, więc teraz uściskała tylko Marcina i wpakowała się na powrót do łóżka. Trochę ją to złościło, bo matka chciała prosto z dworca przespacerować się na cmentarz. Wanda bardzo lubiła dzień po Święcie, groby wyglądały wtedy inaczej a na samym cmentarzu nie przewijały się już takie dzikie tłumy. I teraz przez jakieś głupie przeziębienie miała z tego zrezygnować. Odczekała pół godziny i wstała, ubrała się i zjadła śniadanie. Nie zamierzała wylegiwać się tyle pod kołdrą.

Czuła się dziwnie i obco we własnym domu. Zwykle lubiła chwile spędzane samotnie w mieszkaniu, kiedy Lildia była poza domem i wreszcie mogła poczuć się jak pani na własnych włościach, ale tym razem było inaczej. Nie czuła się już dłużej bezpieczna u siebie. Był poranek, na dworze było całkiem jasno a mimo to chodziła na palcach i starała się zachowywać jak najciszej. Jakby bała się kogoś zbudzić, albo zdenerwować.

Kiedy piła poranną kawę jej wzrok padł na zdjęcie babci Kubińskiej, mamy jej mamy, której zawdzięczała mieszkanie. Zresztą zawdzięczała jej nie tylko to, ale i o wiele więcej. Babci nie było już z nimi od dwóch lat i dziewczyna nadal za nią tęskniła. Wanda pomyślała cynicznie, że to znowu odezwał się prześladujący ją pech. Zamiast spotkać ducha babci, którego z pewnością by się nie przestraszyła to była prześladowana przez zjawę jakieś szalonej staruszki. No tak, ale babcia Kubińska była kobietą twardo stojącą na ziemi, wyznawała proste, ale niezłomne zasady i wierzyła w uczciwą pracę u podstaw. Niczym człowiek wyjęty prosto z okresu pozytywizmu – pomyślała Wanda. Tak, babcia po śmierci na pewno miała lepsze rzeczy do roboty niż wałęsanie się w eterycznej postaci po tym świecie. Za to bardzo ciekawiło Jaworską jakby jej babcia dała sobie radę w takiej sytuacji, gdyby poszła do niej i wyznała, że widziała ducha. To byłoby wyzwanie dla zdroworozsądkowej osoby, takiej jak babcia Kubińska. Za to babcia Jaworska, matka jej ojca była zupełnie innym człowiekiem. Wierzyła we wszelkie gusła, zabobony i cały ten nadnaturalny dziwny świat. Wanda złapała za książkę telefoniczną zdecydowana zadzwonić do niej i porozmawiać z nią wykładając kawę na ławę. Po chwili jednak zmieniała zdanie, powinna z nią pogadać twarzą w twarz a nie tak przez telefon, tym bardziej, że babcia nie miała u siebie aparatu telefonicznego. Wanda musiałaby zadzwonić do jej sąsiadki, powiadomić ją, że zadzwoni ponownie za na przykład godzinę i potem zadzwonić jeszcze raz a później wyznać babci te wszystkie pokręcone rzeczy, których świadkiem była w ostatnim czasie, kiedy babcina sąsiadka prawdopodobnie podsłuchiwałaby ich rozmowę. Kompletnie bez sensu. Wandzia z frustracją rzuciła książkę z numerami z powrotem na półkę.

W końcu odważyła się podejść do okna, przez które wczoraj widziała upiora. Sprawdziła parapet na zewnątrz myśląc, że może zobaczy coś takiego koszmarnego jak ślady po pazurach albo wgięty metal. Cokolwiek, co upewniłoby, iż widziała to, co widziała a nie tylko traciła rozum. Nic takiego nie znalazła. O czym to świadczyło?


A potem był już tylko pisk opon i głuchy odgłos uderzenia a pod Wandą ugięły się nogi.

- Pogotowie słucham.

- Był wypadek, wypadek pod moim domem – dziewczyna szlochała w słuchawkę tak, że trudno było ją zrozumieć.

Na szczęście kobieta dyżurująca przy telefonie miała doświadczenie w takich rozmowach i po kilku zdaniach wygłoszonych spokojnym rzeczowym tonem udało się wydobyć od rozmówczyni, iż wypadek miał miejsce na ulicy Szczanieckiej. Potem dopytała o szczegóły, ilość poszkodowanych osób i ich stan.

- Jedna. Mężczyzna. Nie wiem, w jakim jest stanie. Widziałam wszystko przez okno. – Po tej chwili spokoju dzwoniąca kobieta znowu zaczęła popadać w histeryczny ton - Co mam robić? Co mam robić??! – Krzyczała do słuchawki.

- Proszę czekać. Zaraz kogoś przyślemy. Jeśli pani potrafi proszę ułożyć poszkodowanego w pozycji bezpiecznej, ewentualnie udzielić pierwszej pomocy. – Pracownica pogotowia zakończyła wyuczoną formułkę i rozłączyła się.

Słuchawka wyśliznęła się z dłoni Wandy i dziewczyna płacząc wsunęła stopy w rozsznurowane buty i zbiegła na dół. Wyszła z bramy i jej oczom ukazała się pusta ulica. Podbiegła do krawężnika zaraz obok miejsca gdzie powinien znajdować się poturbowany mężczyzna. Nie było po nim śladu. Żadnej pozostałości po krwi, śladów gwałtownego hamowania. Nic. Ruch był leniwy jak to w sobotę i to po święcie. Jaworska przebiegła się wzdłuż ulicy w jedną i drugą stronę myśląc, że może poszkodowany w szoku poszedł lub odczołgał się nie zważając na odniesione obrażenia. Oddalała się coraz dalej i dalej od zamieszkiwanego budynku i go nie znalazła. Koniec końców wróciła na chodnik przed bramą i poczekała na przyjazd karetki. Zjawili się szybko, bo już po dwudziestu pięciu minutach od wezwania.

Roztrzęsiona i zdenerwowana próbowała w miarę przytomnie wytłumaczyć to wszystko pielęgniarzom. Jednak jak oni mogli zrozumieć skoro jej samej cała sytuacja wymykała się poza zakres pojmowania. Najchętniej usiadłaby prosto na ziemi i wybuchnęła płaczem. Mężczyźni byli mocno rozdrażnieni, grozili wezwaniem policji, karami. Odwoływali się do jej poczucia sprawiedliwości obarczając ją winą, jeśli w tym samym czasie zginie w wypadku ktoś, kogo można by uratować gdyby pomoc dotarła do niego na czas a nie dotrze przez jej zabawę. Po kilkunastu minutach suszenia jej głowy w końcu w obronie Wandzi stanął jeden z młodszych pielęgniarzy. Starszy z nich zbył sytuację jednym stwierdzeniem, „Co Boguś, wpadła ci w oko” i odjechali przestrzegając, że następnym razem za taki numer wezwą ją na kolegium.

W chwilę potem jak karetka znikła za zakrętem Wanda klapnęła ciężko na chodnik i wpatrzyła się jeszcze raz w miejsce gdzie jak jej się wydawało, kiedy patrzyła z okna samochód przejechał jej ojca. Musiałyby przecież zostać ślady. Dopiero wtedy wypatrzyła leżące nieco z boku duże, czarne pióro. Dziewczyna wstała i podniosła je odruchowo. W mieście tak dużym jak Miasto chyba nie żyły tak duże ptaki. Jaworska rozejrzała się po raz ostatni po okolicy. Okoliczne sklepiki były zamknięte, kiosk też, więc nikt nie był w stanie potwierdzić zajścia. Zanosiło się na niezłą burzę. Zrobiło się jakoś chłodniej.

Już na klatce schodowej Wandzia przypomniała sobie o pani Ninie, sąsiadce z piętra niżej. Wanda ją znała, bo kobiecina przychodziła czasem do jej babci na ciasto i pogaduszki i dziewczyna wiedziała, że raczej o tej porze powinna być w domu, bo na groby starowinka wybierała się dopiero jak przyjeżdżała po nią jej rodzina, a zjawiali się zwykle nie wcześniej niż po obiedzie. Pani Nina za to uwielbiała tkwić w oknie i rzadko, kiedy umykało jej to, co się działo po drugiej stronie szyby. Dziewczyna załomotała mocno w drzwi starszej kobiety i kiedy tamta wpuściła ją na swój korytarz wyłuszczyła sprawę, przez którą fatygowała starowinkę. Pani Nina przyznała, że siedziała przy kuchennym oknie, ale jak kategorycznie stwierdziła przez ten czas nic ciekawego się nie wydarzyło. Oczywiście aż do momentu przybycia karetki i rozmowy, którą podniesionymi głosami toczyli pielęgniarze z Wandą. Żadnego wypadku nie widziała.

Żadnego wypadku nie widziała. Jaworska obracała tę myśl w głowie, kiedy wróciła do mieszkania. Jak to możliwe, że jedna osoba postrzegała ten sam obraz ulicy inaczej niż druga? Fakty świadczyły przeciwko Wandzie, to pani Nina i pielęgniarze mieli rację, nie ona. Ale dlaczego? Czy to oznaczało, iż jednak miała omamy i że staruszka w oknie, na pogrzebie w tramwaju, a także wypadek w pracy to były objawy utracenia kontaktu z rzeczywistością? Co się z nią działo?

Wanda nie zważając na zbierające się chmury i na ochłodzenie wybiegła z domu i skierowała się na przystanek tramwajowy. Ubrana w ciepłe rzeczy i zaopatrzona w parasol wsiadła do tramwaju i pojechała tam gdzie jej noga nie stanęła już od jakiś sześciu lat. Na Parkową.
Przywitał ją dobrze znany widok. Niewielki skwer, który miał zapewne imitować kawałek lasu przeniesionego z głuszy do miejskiej dżungli. Może spełniałby swoją rolę gdyby nie został dość szybko zasiedlony przez lokalne menelstwo. Z tego powodu mało, kto zapuszczał się na jego ścieżki, aby korzystać z uroków leśnej flory. Wszyscy korzystali z dużo dłuższej, ale bezpieczniejszej drogi naokoło. Tej samej, którą teraz także wybrała Wanda. Mijała parczek szybkim krokiem, mimo, że drzewa pozbawione były już w większości liści i nikt nie zdołałby zaskoczyć jej ukrywając się w gęstwinie. Poza tym chłód i pierwsze krople deszczu wygoniły wszelkich stałych rezydentów tego miejsca. Park był pusty, zimny, odpychający i budził w Wandzi złe wspomnienia. Kiedy dziewczyna mijała ostatni zakręt chodnika zza którego powinien wyłonić się dobrze jej znany budynek podświadomie zwolniła kroku i zacisnęła dłonie ukryte w kieszeniach w pięści.

Jaworska zziębniętymi rękoma usiłowała trafić kluczem w wylot zamka gdy usłyszała jak po drugiej stronie ktoś przekręca zasuwki i drzwi stanęły otworem. Lidia spojrzała na całkowicie przemoczoną córkę.

- Gdzieżeś ty była Wandziu? – Zapytała wpuszczając ją do korytarza.

- Na Parkowej mamo – dziewczyna szybko zrzucała mokre ciuchy.

- Na Parkowej? Ale, po co? Czy ty?.. – Nie dokończyła zdania tylko załapała Wandę za lodowate dłonie – Czy ty – zaczęła jeszcze raz.

- Nie dotarłam tam – przerwała jej Wandzia – Stchórzyłam. No i jeszcze połamała mi się parasolka – na dowód prawdziwości swoich słów wyjęła wykręcony kawałek metalowych drutów z kieszeni – A to była moja ulubiona – zakończyła ze szlochem.

Armiel 01-03-2012 22:32

Cytat:


Z pamięci opada liść więdnący
jak z lipy,
tak samo go byle wiew potrąca,
popycha.
I oto stoi - anioł odarty
ze wspomnienia,
jak drzewo, które słota szarpie
w jesieni.
Iłłakowiczówna Kazimiera „Bezlistna pamięć”



WSZYSCY


Wieść o tym, że policja znalazła Cezarego Lwowskiego w krzakach na drugim końcu Miasta obiegła kamienicę z prędkością pożaru.

Co prawda Czarek nie mieszkał już tutaj od dwóch, może nawet trzech lat, ale wszyscy znali dobrze jego matkę – Lidię Lwowską oraz ojca Leona – zwykłego pracownika pogotowia gazowego, dumnego z syna – lekarza.

To, że druga osoba z kamienicy zginęła nie mogło być przypadkiem. W to nikt nie wątpił. Złe przeczucia miał każdy. Ludzie stali się nieufni względem sąsiadów.

Plotka puszczona w lot na językach rozwijała skrzydła i dotarła także na Rzeźniczą.

Trzy godziny później Paweł Cichy wziął telefon do ręki. Spojrzał na swoją opuchniętą, pobitą twarz w lustrze na korytarzu. Uśmiechnął się wrednie, nie zważając na ból i wykręcił trzycyfrowy numer.

- Policja – powiedział do słuchawki, gdy uzyskał połączenie. – Nazywam się Paweł Cichy i chyba wiem, kto zabił Andrzeja Czubę oraz Cezarego Lwowskiego. Jestem, to znaczy byłem, ich sąsiadem.

Przez chwilę milczał wsłuchując się w głos po drugiej stronie.

- Tak. To mój szwagier. Nazywa się Hieronim Bułka. Tak. Hieronim Bułka. Wczoraj w nocy wtargnął do mojego mieszkania, cały we krwi i oszalały a potem, zupełnie bez powodu, pobił mnie. Tak. Mogę zeznawać.

Przez chwilę milczał.

- A macie tam jakąś nagrodę? Nie. Szkoda.

Westchnął odkładając telefon.



PATRYK GAWRON


Zaraz po wyjściu Bułek z jego mieszkania Patryk rzucił się do łóżka, przykrył pościelą i zapadł w sen. Nie miał ochoty opuszczać wyra wcześniej, niż wieczorem, kiedy również Słowik przebudzi się z poalkoholowej śpiączki.

Niestety. Los pokrzyżował mu plany.

Najpierw myślał, że to fragment snu. Bo śnił koszmar, w którym leżał zamknięty w trumnie i w panice walił coraz głośniej i silniej w nieustępliwe wieko. Walił i walił, ale twarde, najpewniej przywalone ziemią deski nie puściły go ze swoich bezlitosnych objęć.

Kiedy zorientował się, że walenie w dechy to nie jest tylko sen, ale faktycznie ktoś dobija się do jego mieszkania, było już za późno. Trzask wywarzanych drzwi i tupot ciężkich buciorów wydawały mu się kolejnym snem.

- Nie wstawaj, kurwo! – obudził się i zmartwiał widząc mężczyzn w kominiarkach, z napisem „POLICJA” na czarnych uniformach i z bronią wymierzoną w jego stronę.

- Obywatel Patryk Gawron – za „komandosami” pojawił się jakiś mundurowy policjant.

Gawron miał jedynie tyle siły, by pokiwać głową nie bardzo jeszcze rozumiejąc, co się tutaj dzieje.

- Jest pan aresztowany. Proszę nie stawiać oporu, ubrać się i pójść z nami.

Jak w kiepskim filmie sensacyjnym jeden z policjantów z kominiarką na głowie mruknął wyraźnie i prowokująco:

- Albo stawiaj opór, kurwo. Stawiaj.

Może Patryk nie wytrzeźwiał jeszcze, ale lufa wymierzona w jego stronę skutecznie powstrzymała takie myśli.

Godzinę później siedział już w zimnej, okratowanej celi, zamknięty za stalowymi drzwiami. Co jakiś czas tylko ktoś zaglądał przez judasza do aresztu.

Jeśli to była demokracja, to zmieniło się jedynie tyle, że policjanci pozwolili mu się ubrać i nie pałowali, ale mierzyli do niego z karabinu.

Za oknem było ciemno i wiał porywisty wiatr.



HIERONIM BUŁKA


Zmęczony i nadal otępiały po alkoholu i przeżyciach Hieronim w końcu dotarł do wynajmowanego mieszkania. Było ciche, zimne i dziwnie ponure.
Rozebrał się, spoglądając przez szybę na zasnute ciężkimi chmurami okno i przez dłuższą chwilę zastanawiał się ciężko, co się kurwa, wokół wyrabia.

Deszcz coraz bardziej siekł po szkle, a dźwięk ten powodował, że Hirek czuł jakiś wewnętrzny niepokój. Po raz pierwszy to on miał ochotę na Czarną Mambę, na to, by wziąć ją szybko i stanowczo, n a własnych warunkach i rozładować zgromadzone w nim napięcie. Widział jednak, że to nie on jest szefem w tym układzie. I tak miało zostać.

Zrobił sobie herbatę i cieszył się jej ciepłem. Potem postanowił położyć się spać. Zdrzemnąć przed spotkaniem z resztą znajomych i przyjaciół z młodości. Była sobota. Dzień, na który wszyscy się umówili.

Kiedy kładł się spać, bezskutecznie próbując wyłączyć umysł, zaczynała się burza. Pierwszy grzmot przekreślił u Hirka chęć snu.



BASIA ZIELIŃSKA



Jechała prawie pustym, mimo dość wczesnej pory tramwajem do swojej przyjaciółki. Zmarznięta, kuliła się przy grzejniku, licząc na to, że wygoni on wilgoć z jej ciała, z jej kości i mięśni.

Deszcz na zewnątrz wydawał się nabierać mocy. Przeradzał się w ulewę. Dziką, niszczycielską furię żywiołów. W końcu jednak Basia musiała opuścić tramwaj i stawić mu czoła.

Szła przez chwilę, wystawiona na niszczycielską furię żywiołów. Wiatr szarpał jej odzieniem, wciskał jej deszcz w twarz i do gardła, jakby chciał ją wywrócić i utopić jednocześnie. Obok niej jakaś kobieta krzyknęła, gdy gwałtowny podmuch połamał jej parasolkę w rękach. Jakiś starszy pan zdołał schronić się w bramie nieopodal przystanku tramwajowego, ale wichura porwała mu kapelusz. Po kilkunastu krokach w takich warunkach nawet popołudnie spędzone z matką i jej kochankiem wydawało się być czymś dużo przyjemniejszym. Ale nie miała już wyboru.

Nim dotarła na miejsce spotkania, była cała mokra. Na szczęście zdążyła się schronić przed burzą. Przynajmniej tyle. Ale Grażynka nie przyszła na spotkanie. Nic dziwnego, w taką pogodę. Szkoda tylko, że nie zadzwoniła, aby uprzedzić Basię o zmianie planów.



TERESA BUŁKA – CICHA


Wróciła do domu, gdzie – o dziwo – Paweł nie suszył jej głowy. Nie odzywał się prawie ani słowem. Tylko objął ją i zaprowadził do pokoju, by odpoczęła.

- Wezwę pogotowie – powiedział. - Ty odpocznij.

Antek był z teściową w drugim pokoju. Teresa słyszała, jak matka Pawła tłumaczy ich synowi, że wszystko z mama jest w porządku i że na razie musi odpocząć, a potem przywita się z synkiem.

Po prawdzie to mąż Teresy sam potrzebował pomocy medycznej. Wyglądał makabrycznie. Całą twarz miał posiniaczoną, pokrytą strupami, a jedno oko napuchnięte jak bokser po walce na ringu. Gdyby Teresa nie była tak otępiała, może postawiłaby się, zaprotestowała. Ale teraz marzyła o kąpieli i o ciepłej pościeli.

Zasnęła, kiedy tylko jej głowa dotknęła poduszki. Nie pamiętała snu, ale chyba nie był najprzyjemniejszy. Bez wątpienia mogła go uznać za koszmar, ale nie taki, z którego człowiek zrywa się z krzykiem, lecz raczej taki, przy którym rzuca się niespokojnie i od czasu do czasu wykrzykuje coś bez ładu czy składu.

Z jakiegoś bardziej paskudnego fragmentu sennego majaku obudził ją huk piorunów i charakterystyczny szum ulewy za oknem.



GRZEGORZ WICHROWICZ


Do szpitala dojechał, kiedy na dworze robiło się naprawdę paskudnie. Ciemno, prawie jak nocą, wietrznie, jak przy jakimś huraganie i coraz bardziej ulewnie.

Na izbie przyjęć panował spory ruch, jak na sobotnie popołudnie, więc musiał odstać swoje, nim nadeszła jego kolej. Pani w rejestracji skierowała go do lekarza dyżurnego. Ten obejrzał go dokładnie, sprawdził założone wcześniej szwy, wydał tabletki przeciwbólowe z gatunku tych mocniejszych niż polopiryna z krzyżykiem.

- Nie wolno przy nich pić alkoholu – przestrzegł jowialnym tonem. – No chyba, że jedno czy dwa piwka – mrugnął żartobliwie do Grześka, a ten poczuł się dziwnie nieswojo.

- Niech się pan nie martwi – lekarz musiał chyba zobaczyć minę Wichrowicza bo notując coś w karcie spojrzał na pacjenta. – Widziałem pana w „Kryształowej”, panie artysta. A że mam siostrzeńca w podobnym wieku, też artystę, to wiem, jak wy potraficie się chłopaki bawić.

- No proszę – doktor wręczył Grześkowi plik karteczek. – Tutaj ma pan skierowanie na rentgena czaszki, tutaj na badania krwi – ogólne i specjalistyczne. Tutaj na badanie kału i moczu. A tutaj recepta na mocne witaminy. Są w sumie święta, więc może pan ją zrealizować dzisiaj w aptece na Miodowej lub na Obrońców Westerplatte. To dwie najbliższe. Niech pan zacznie od rentgena – zasugerował.

Grzesiek uprzejmie podziękował i opuścił gabinet, by wpuścić jakąś sporych gabarytów kobiecinę z opuchniętą połową twarzy. Obok matrony, kurczowo trzymając się sukni, stał mały, góra sześcioletni chłopczyk, a kiedy Grzegorz mijał go, dzieciak najzwyczajniej w świecie pokazał mu język.



WANDA JAWORSKA


Bała się. Bała się tego miejsca. Bała się wspomnień z nim związanych. Bała się tak bardzo, że zawróciła.

Podreptała do najbliższego przystanku, odczekała na nim swoje i wsiadła do niezbyt zatłoczonego wagonu. Była przemarznięta i chyba faktycznie zaczynała ją łapać jakaś infekcja, bo stała przy oknie wpatrując się w krople deszczu spływające po szybie. Zmęczona psychicznie wysiadła na właściwym przystanku i powoli, walcząc z coraz silniejszym wiatrem i ulewą wróciła do domu.

Bała się. Bała się o swoje zdrowie. Nie tyle fizyczne, chociaż i te dawało sygnały, że coś się z nim dzieje, lecz psychiczne. Omamy nie były niczym normalnym i na pewno świadczyły o jakiejś chorobie psychicznej. A intensywność i realizm tych halucynacji dawał wyraźne sygnały, że jest to coś naprawdę poważnego. W tej sytuacji poniedziałkowa wizyta u lekarza wydawała się doskonałym pomysłem.


* * *

Matka nie robiła jej, o dziwo, wymówek. Może przekonały ją wypieki na jej policzkach, a może łzy. Nie miała pojęcia. W każdym bądź razie niecały kwadrans później Wandzia siedziała już przebrana w ciepłe i suche rzeczy, z herbatą z miodem i cytryną w ręce i szklanką, w której Lidia rozpuściła dla niej aspirynę.

- Do łóżka, marsz – poleciła jej matka, jakby Wandzia znów miała osiem lat. – Musisz się wypocić. Wiesz, jak łatwo łapiesz zaziębienie.

Wanda posłuchała rodzicielki bez oporów. Sama czuła, że potrzebuje odpoczynku i ciepła, jakie dawało łóżko.

- Porozmawiamy o wszystkim, jak poczujesz się lepiej.

Zapowiedź matki nie pozostawiała wątpliwości, że to jeszcze nie koniec dyskusji na temat, na który obie starannie wolały nie rozmawiać.

Armiel 01-03-2012 22:49


PATRYK GAWRON


To, co działo się na zewnątrz było najstraszniejszą burzą, jaką Gawron pamiętał. Pioruny waliły bez opamiętania – jeden po drugim – z takim hukiem, że wydawać się mogło, że uderzają prosto w ściany aresztu, w którym posadzono Gawrona.

Za okratowanym oknem było ciemno, jak nocą, i spektakl błyskawic przypominał ostrzał artyleryjski Miasta.

Po jednym z potężniejszych huków pioruna Patryk poczuł nagle, dziwny, paskudny zapach. Jakby gdzieś w pobliżu ktoś otworzył puszkę z chemikaliami. Gawron spojrzał na odrapaną, pokrytą gryzmołami i grypsami ścianę aresztu i o mało nie wrzasnął z przerażenia.

Widział pojawiający się na niej napis. Czerwony. Jakby ktoś usmarowanym w krwi paluchem bazgrał po ścianie.

Litera pojawiała się za literą. Jedna za drugą, pisana powoli, leniwie i koślawo.

- SZYBKO! UCIEKAJ STĄD, PATYK!

Patryk jęknął z niedowierzaniem i strachem, czując że za chwilę zleje się ze strachu w spodnie.




HIERONIM BUŁKA


Czasami ludzi, kiedy są zmęczeni i sami w domu, nachodzi dziwne, irracjonalne przeczucie, że ktoś ich obserwuje. Że mimo ciszy ktoś jeszcze znajduje się w domu i czyha dogodnej sposobności by zrobić domownikowi krzywdę.

Właśnie teraz, wsłuchując się w huk piorunów, w mieszkaniu rozświetlanym jaskrawymi błyskawicami, Hirek poczuł się dokładnie w ten sposób. Obserwowany i zagrożony. Jakby podczas krótkich momentów drzemki, które mu się trafiły, ktoś wśliznął się do domu. Przyczaił.

Serce Hieronima Bułki zabiło szybciej wybijając rytm przerażenia. Wsłuchiwał się w dźwięki otoczenia gotów wyłapać najmniejsze odchylenie od normy, co w taką burzę jak szalejąca za oknami było wręcz nieprawdopodobne.

Czy to skrzypnęła podłoga w korytarzu, czy to tylko jego pobudzona wyobraźnia?

Czy tam, w kącie, coś lub ktoś się poruszył, czy też była to jedynie gra świateł i cieni obudzona przez iluminację błyskawic.

Nie ruszał się, sparaliżowany irracjonalnym lękiem. Jak sparaliżowany.

I wtedy wyraźnie usłyszał wodę lejącą się z odkręconego kurka w łazience. To nie była jego wyobraźnia, czy nerwy. Mimo, że był sam w mieszkaniu, ktoś odkręcił kurek w zlewie. Ktoś, lub coś – nie wiadomo czemu pomyślał Bułka.

Grzmotnęło potężnie gdzieś niedaleko.




BASIA ZIELIŃSKA


Mimo nieobecności Grażki, Basia postanowiła przeczekać najgorszą nawałnicę w klubo – kawiarni, gdzie się umówiły na spotkanie.
Przy dźwiękach muzyki oraz wśród nielicznych innych gości Basia czuła się w jakiś sposób pewniej i bezpieczniej.

Zamówiła sobie gorący napój i coś do zjedzenia i – podobnie jak inni goście – spoglądała na zalewane deszczem ulice. To, co działo się tam, na zewnątrz było ... przerażające. Przyroda pokazała swoje dzikie oblicze. Pioruny waliły, jakby chciały zetrzeć Miasto z powierzchni ziemi.

Po każdym donośniejszym huku, jakaś młoda dziewczyna tuliła się z wrzaskiem przerażenia do swojego chłopaka, nie mniej wystraszonego, lecz zgrywającego „twardziela”.

- To blisko – komentował inny gość, młody mężczyzna – szczupły, w ciemnogranatowym swetrze i czarnych spodniach. – Walnęło w Rzekę. Albo w komin przy starych zakładach przemysłowych na Przemysłowej.

- Może to duch tego chłopaka, co go tam zamordowano – powiedziała długowłosa blondynka. – Może błyskawica trafi jego mordercę i ...

Przerwał jej jeszcze potężniejszy grzmot. Można było pomyśleć, że gdzieś niedaleko zrzucono bombę.

I wtedy to zobaczyła. Krew. Wszędzie na szybach klubo - kawiarni była krew. Spływała grubymi strugami po szkle. Szkarłatna, jakby dopiero, co wytoczona z żył i tętnic.

Zaniemówiła, sparaliżowana grozą i obrzydzeniem. W końcu zdołała oderwać wzrok od okien i spojrzeć na ludzi przy stolikach. Zachowywali się tak, jakby niczego dziwnego nie widzieli. Poza jednym chłopakiem – tym ubranym w sweter. Bowiem on również wpatrywał się w okrwawione szyby, a potem poderwał się gwałtownie z miejsca i rzucił w stronę toalet. Wyglądał tak, jakby miał za chwilę zwymiotować na podłogę.



TERESA BUŁKA – CICHA


Ulewa i pioruny bijące za oknem przebudziły ją na dobre. Przez chwilę jej obolała głowa próbowała zrozumieć, gdzie się znajduje.

Pościel – jej ulubiona. Poduszka – pachnąca używanym w domu środkiem czystości. Swojsko. Domowo. O mało się nie popłakała ze wzruszenia.

Coś poruszyło się pod kołdrą obok niej. Przez chwilę myślała, że serce wyskoczy jej z gardła. Ale potem usłyszała cichy, niewyraźny, najwyraźniej zaspany głosik mówiący „mamo”. Antek. Musiał poszukać schronienia przed burzą w jej pokoju. Nic dziwnego. Żywioł naprawdę budził przerażenie.

Odsłoniła kołdrę, by powiedzieć synkowi coś miłego, ale to, co ujrzała spowodowała, że wrzasnęła na całe gardło.

To był Antek. Całą twarz miał jednak zachlapaną krwią, która spływała mu z wielkiej dziury w czaszce. Dziury, jaką może zrobić ciśnięty z niewyobrażalną siłą kamień. Teresa była pielęgniarką i widziała już krew i naprawdę paskudne rany na oddziale, lecz widok rozwalonej czaszki synka i odsłoniętego, rozbabranego mózgu w jej wnętrzu spowodował, że nie zapanowała nad swoim strachem.

W świetle błyskawicy Antek zniknął. W jednej chwili był, w drugiej już nie. Za to drzwi do pokoju otworzyły się gwałtownie i stanął w nich Paweł zapalając światło.

- Co się stało? – zapytał z nie udawaną troską i strachem w głosie. – Czemu krzyczysz? Podać ci coś?

I wtedy nagle zbladł. Spoglądał na miejsce obok żony, gdzie wcześniej był ich syn.

- Co to, kurwa jest i skąd to się tutaj, kurwa, wzięło – powiedział nie ubierając myśli w ładne słowa.

Tereska też widziała to, co jej ślubny. W łóżku, obok niej leżał kawałek szarego, nierównego kamienia. Kamienia, z wyraźną plamą na jednej z krawędzi.



GRZEGORZ WICHROWICZ


Pracownia radiologiczna położona była w bocznym skrzydle szpitala, w piwnicach. Wilgotnych, bardziej przypominających kazamaty niż szpital. Ale i tak Grzesiek czuł się nieswojo idąc pustym korytarzem na miejsce badania.

Na szczęście nie był tam sam. W kolejce czekał jakiś mężczyzna z unieruchomioną ręką i kobieta z opuchniętą dłonią. Technik w zielonym fartuchu zabrał skierowanie od Wichrowicza, a jemu samemu kazał „zaczekać, aż wywołają”. Więc Grzegorz czekał cierpliwie w chłodnym, wilgotnym i niezbyt miłym korytarzu. Szczególną jego uwagę przykuwały wielkie, ciężkie drzwi na końcu korytarza z napisem „KOSTNICA” i mniejszym „NIEUPOWAŻNIONYM WSTĘP WZBRONIONY”.

W końcu nadeszła jego pora.

Technik, ze znudzoną miną kazał mu się rozebrać do pasa i wejść do maszyny. Przez chwilę dyrygował nim, jak żołnierzykiem, karząc ustawić podbródek w specjalnym zagłębieniu, przyjąć odpowiednią pozycję ciała i w końcu zabrał się do prześwietlenia.

A wtedy nagle pomieszczenie techniczne zalała nagła ciemność. Tak niespodziewanie, że Grzegorz wykrzyknął przerażony.

- Proszę się nie obawiać – usłyszał dochodzący gdzieś z ciemności głos technika. – To pewnie piorun. Trafił w trafostację lub przekaźnik energii. Zaraz powinni włączyć zasilanie awaryjne.

I nagle Grzesiek usłyszał coś jeszcze. Jakiś klekot, a potem przerażony, pełen bólu krzyk technika i rumor, jakby bezładne ciało walnęło o jakiś stolik.

A zaraz po tym Wichrowicz usłyszał dziwny, przerażający, sykliwy dźwięk, jakby ktoś z perforacją płuc próbował coś powiedzieć. I w chwilę później jakiś lepki dźwięk, jakby ktoś bosą stopą wdepnął w kałużę jakiejś cieczy.




WANDA JAWORSKA


Obudziły ją odgłosy szaleńczej burzy i stukot okiennicy. Dziki, piekielny, przeszkadzający jej w odpoczynku.

W mieszkaniu panowała cisza. Ponura, grobowa. Wandzia nie słyszała telewizora, ale to było oczywiste, bo matka miała zwyczaj wyciągać wszystkie urządzenia elektryczne z gniazdek na czas burzy.

Potrzeba fizjologiczna wygoniła ją z ciepłej pościeli. Ruszyła w stronę drzwi nieruchomiejąc ze strachu, po potężnym wyładowaniu gdzieś niedaleko. Za oknem, poza rozbłyskami piorunów, było smoliście ciemno. Wanda zerknęła na zegarek i ze zdziwieniem stwierdziła, że jest dopiero kwadrans po piątej.

Szaleństwo żywiołu przerażało ją. Z każdym grzmotem – jednym potężniejszym od drugiego – miała ochotę zawrócić i – jak mała dziewczynka – wskoczyć z powrotem do ciepłej pościeli. A najlepiej skryć się pod nią w całości.

Wyszła na korytarz i wtedy usłyszała, że jej matka na kogoś krzyczy.

- Zostaw ją w spokoju, rozumiesz – tak podniesionego głosu u Lidii Wandzia dawno już nie słyszała. – Nie próbuj się do niej zbliżać! Rozumiesz!

Młoda Jaworska zamarła – zaintrygowana i przerażona zachowaniem matki.

- Nie można tego powstrzymać! Nie da się! Będzie gorzej! To miała być ona, nie on! Nie stawaj im na drodze!

Wtedy matka obróciła się i spojrzała prosto na Wandę. Zamarła. Na jej twarzy przez chwilę grały emocje. Strach. Odraza. Groza. Żal. Rozpacz. Bezsilność. Aż w końcu pojawił się na niej gniew.

- Nie dzwoń tutaj więcej! Nigdy!

Lidia rzuciła słuchawkę na widełki.

- Jak się czujesz, kochanie? – zapytała z troską, ale Wandzi wydawało się, że jest to wyjątkowo fałszywa troska i że gdzieś za tą piękną fasadą kryje się jakaś przerażająca, wręcz nieludzka drapieżność.

- Kto to był? – zapytała Wandzia wbrew sobie.

- Nikt ważny – odpowiedziała matka zimno. – Potrzebujesz czegoś?

Wyraźnie chciała zmienić temat.

liliel 06-03-2012 11:49

cz. 1
 
Tereska też widziała to, co jej ślubny. W łóżku, obok niej leżał kawałek szarego, nierównego kamienia. Kamienia, z wyraźną plamą na jednej z krawędzi.
- Co to, kurwa jest i skąd to się tutaj, kurwa, wzięło – powiedział Paweł nawet nie siląc się by ubrać myśli w ładne słowa.

Teresa przez moment wyłupiała oczy ze zdziwienia i gapiła się to na Pawła to na prześcieradło z trudem kontrolując przyspieszony oddech. Zacisnęła palce na kamieniu i nie zważając na wzburzenie męża chciała czmychnąć obok niego i wydostać się na korytarz.
- Antek! - krzyknęła. Nie miała pojęcia która może być godzina ale w tej chwili chciała po prostu się uspokoić. Upewnić, że jej synowi nic nie grozi. - Antek! Anteeeeek!

Zakręciło się jej w głowie i przez chwilę myślala, że upadnie. Wtedy jednak usłyszała krzuk synka.

- Maaamoo - a potem tupot stóp po korytarzu.

- Co tak się drze - za Antkiem, który pojawił się w drzwich sypialni ukazala się również sylewtka teściowej. - Dziecko straszy? Leży. Odpoczywa.

Teresa uklęknęła na jedno kolano i kurczowo przytuliła Antka. Poczuła niewymowną ulgę widząc go całego i zdrowego. Komentarz teściowej zignorowała kompletnie, jakby jej tam po prostu nie było. Poprowadziła syna do pokoju i odnalazłszy swoją torebkę włożyła do środka ciężki kamień i zaborczo zsunęła suwak.
- Możesz mi wyjaśnić skąd ten kamień? - Paweł pojawił się tuż obok i nalegał na wyjaśnienia. Nie dała mu żadnych. Kręciło jej się w głowie, była słaba jak niemowlę i czuła przypływ mdłości. Była pielęgniarką i doskonale zdawała sobie sprawę, że może mieć wstrząs mózgu. Powinna odwiedzić jakiegoś lekarza.
- Teresa, do cholery, odpowiesz mi?
- Nie wiem - pokręciła głową. - Nie wiem skąd się tam wziął.
Paweł wisiał nad nią groźnie niczym sam miecz Demoklesa i chyba nie mógł się zdecydować czy wybuchnąć czy po prostu ostentacyjnie wyjść.
- Nie życzę sobie żeby Hieronim postawił kiedykolwiek stopę w tym domu, słyszysz? - wymownie zamachał jej palcem przed nosem. - Ma się trzymać z daleka od Antka. On i twój punkowy kolega.
- Mówisz o moim bracie. I najlepszym przyjacielu. Nie zaprzestanę kontaków z nimi choćbyś mi nożem groził - w głosie Teresy pobrzmiewał chłodny spokój.
- Wiesz co? - uśmiechnął się nie bez satysfakcji. - Zresztą to już bez znaczenia. Twojego Gawrona niedawno zgarnęły gliny i pewnie kwintnie już na dołku.
- Co? - zamrugała nie pojmując. - Patryka? A za co?
- To oczywiste. Za te morderstwa.
- Skąd to wiesz?
- Cała dzielnica już o tym huczy. I to tylko kwestia czasu aż zgarną jego wspólnika.
- Wspólnika? - Teresa miała wrażenie, że dalej śpi. Że nocny koszmar jeszcze się nie skończył.
- Twojego brata.
Wpatrywała się w twarz Pawła jakby widziała go po raz pierwszy w życiu. W jego zwężone złośliwe oczy i drgające radośnie kąciki ust.
- To niedorzeczne. Paweł... - przeraziła ją ta hipoteza. - Czy ty... przyłożyłeś do tego rękę?
Nie odezwał się ani słowem ale jego mina mogła równie dobrze uchodzić za odpowiedź.
- Rany boskie, coś ty zrobił? - złapała się za usta.
Wstała gwałtownie z kanapy. Zbyt gwałtownie bo przed oczami zamigotały jasne plamy i musiała podtrzymać się na wątłych ramionach Antka żeby nie upaść.
Wyszła na korytarz i akurat wtedy zadzwonił telefon. Dzwoniła Basia. Teresa rozmawiała szeptem a Paweł, bez cienia zażenowania, stał tuż nieopodal oparty o ścianę przedpokoju i słuchał. Brakowało tylko aby co jakiś czas odbierał jej z ręki słuchawkę i oświadczał "rozmowa kontrolowana".

Odłożyła słuchawkę i przez chwilę stała oszołomiona niepewna co robić dalej.
- Antek, ubieraj się. Wychodzimy.
Burza miała się ku końcowi. Co prawda zmierzchało ale tym bynajmniej Teresa się na tą chwilę nie przejmowała. A co do Antka... Po prostu chciała go mieć przy sobie. Mieć pewność, że nic mu nie grozi. A w tym domu... Z Pawłem... Ostatnio ufała mu coraz mniej. Nie poznawała go. A może po protu nigdy go nie znała.

- Dzieciak nigdzie nie pójdzie. Zostanie w domu. Nie myślisz rozsądnie.
Paweł stanął w drzwiach wyjściowych blokując je ciałem.
- Leja jak z cebra, ściemnia się. Nigdzie nie weźmiesz dziecka. Jasne?

- Pójdziemy dziś na noc do moich rodziców. Paweł, proszę nie rób scen. Na jedną noc chcę odrobinę świętego spokoju - westchnęła wyraźnie zmęczona całą rozmową.

- Nie, nie jasne. Moja mama jest tutaj i zajmie się Antosiem.

- Chcę dziś iść do swoich rodziców - powiedziała unikając patrzenia mu w oczy. - I Antek pójdzie ze mną.

- Nie pójdzie. Ledwie sama chodzisz. Nie upilnujesz go. Wiesz jaki potrafi być.

Teresa uznała, że dalsze wykłócanie jest bezcelowe. Pocałowała Antka w czoło, puściła jego dłoń i zgrabnie wyminęła Pawła dbając aby nie musnąć go choćby centymentrem kwadratowym własnego ciała.
- Wrócę za góra dwie godziny - powiedziała, bardziej do syna niż do kogoś innego. Włożyła płaszcz buty i w akompaniamencie ciszy opuściła mieszkanie.
Nie była pewna czy powinna w swoim stanie prowadzić ale nic innego nie przychodziło jej do głowy. Taksówki nie były na jej kieszeń a autobusy wydawały się natenczas stanowczo za wolne. Odpaliła silnik malucha i ruszyła na komisariat. Musiała wyjaśnić sprawę Gawrona, zobaczyć się z nim i jakoś go stamtąd wyciągnąć, chociaż tymczasowo. Jeśli zażądają kaucji miała na prywatnym koncie bankowym żelazne zapasy oszczędności. Chciała je zachować na czarną godzinę ale nie mogła przecież zostawić Patryka samemu sobie. Tym bardziej, że to jej własny mąż wpakował go w tarapaty.

Wjechała w wąskie uliczki, zabudowane starymi, przedwojennymi kamienicami. Jedna bardziej szara i bardziej paskudna od drugiej. Nieśmiało wyrastające reklamy nie pasowały do ponurej okolicy. Zaparkowała malucha w cudem odnalezionym miejscu i spojrzała na czteropiętrowy gmach z czerwonawej niegdyś cegły, otynkowanej teraz na brudnożólty kolor. Zakratowane okna straszyły pordzewiałym metalem, z rynien nie remontowanych od stu lat kapała woda. Weszła po trzech schodkach, siłowała się chwilę z wielkimi drzwiami aż ustąpiły ze zgrzytem. Krótki ciemny korytarz i okienko dyżurnego.

Teresa przycisnęła do pasa torebkę i niepewnie wślizgnęła się do środka poprawiając nasiąknięte deszczem włosy.
- Przepraszam, ja w sprawie Patryka Gawrona... - zaczęła pewnym siebie tonem. - Jego aresztowanie jest nieporozumieniem.

- Tak - szeroki w barach policjant o wyglądzie ubranego w przyciasny mundur Mongoła spojrzał na nią znudzonym, złośliwym wzrokiem. - A ten cały Gawron to kto? Co?
- To mój przyjaciel. Ponoć został dziś aresztowany w sprawie śmierci Czuby i Lwowskiego. Ale tak się składa, że jest niewinny. Czy mogłabym porozmawiać z komisarzem prowadzącym to śledztwo?
- A pani kto? Rodzina?
- Już mówiłam. Przyjaciółka.
-Jak nie rodzina, to może iść - w kocu na nią spojrzał. Zmiękł. - No dobra. Weźmie pani frmullage i wypełni. A ja zawołam kapitana.

Teresa skinęła. Musiała wyglądać prawdziwie żałośnie ponieważ mundurowy tak szybko zmiękł i się zwyczajnie nad nią zlitował. Korzystając z jego samarytańskiej postawy zaczęła wypytywać co dokładnie ma wypełnić i kiedy z kompletem karteczek usiadła wreszcie przy małym pojedynczym stoliczku poczuła napierającą falę zmęczenia. Głowa odezwała się mocniejszym tępym bólem, drobne literki rozjeżdżały się jej przed oczami i tonęły w mrowisku ruchomych białych mroczków. Dużo ją kosztowało nakreślenie kilku słów i z uprzejmym “dziękuję za pomoc” oddała pliki mężczyźnie w okienku.
- Ja naprawdę muszę się widzieć z kapitanem. Mam ważne informacje.

- Kapitan Milczanowski Józef - jakieś dziesięć minut później pojawił się przez Teresą niewysoki, zmęczony, poszarzały na twarzy, drobnej postury mundurowy o oczach przypominających dwie ciemne kulki łożyskowe. Sprawiał antypatyczne wrażenie - zimnej ryby, a drobny wąsik, niczym przyklejona do wargi zdechła gąsienica, poruszał się nerwowo.

- Teresa Cicha - przedstawiła się. - Chciałabym porozmawiać w sprawie Patryka Gawrona. Został dziś niesłusznie aresztowany. Ale może... - rozejrzała się po poczekalni. - Przejdziemy do pana biurka? To może chwilę zająć.

- Dobrze. Proszę za mną.
W tonie głosu raczej nie było prośby. To był typek lubiący przemoc. Widać to było na pierwszy rzut oka.


liliel 06-03-2012 11:50

cz. 2
 
Gabinet był mały, brudny, zagracony i ciasny. Wszystkie meble zdawały się pochodzić z różnych epok historycznych.

- No więc co mi pani chce powiedzieć?

Teresa zajęła miejsce na lekko rozchwianym krześle i od razu przeszła do rzeczy. Przyjęła spokojny ton prezenterki pogody.
- Chodzi o to kapitanie, że mój mąż, Paweł Cichy, dał mi dziś do zrozumienia, że przyłożył rękę do aresztowania Patryka Gawrona. Nie bez satysfakcji oświadczył również, że to jedynie kwestia czasu nim do aresztu trafi mój brat, Hieronim Bułka. To czcze oszczerstwa. Obaj panowie są niewinni a mój mąż kierował się osobistymi urazami aby skierować na nich podejrzenia. Ostatnio doszło między nimi do kilku... niezręcznych sytuacji. Widzi pan, mój mąż jest dość impulsywny. Po jednej z domowych awantur mój brat i przyjaciel stanęli w mojej obronie i dali Pawłowi do zrozumienia, że jeśli nie będzie trzymał temperamentu na wodzy to źle się na nim odbije. Mój mąż się zirytował i prowadzi przeciwko tamtej dwójce jakąś osobistą vendettę. Ale tym razem po prostu przesadził mając czelność oskarżać ich o morderstwa Andrzeja i Czarka. Musi pan wypuścić Patryka. Nie wolno go panu trzymać w areszcie tylko dlatego, że mój mąż się wyzłośliwia i chce się na nim odegrać.

Policjant słuchał tyrady spokojnie, patrząc na Teresę swoimi zimnymi oczami. Jak rekin.

- Proszę się nie obawiać, pani ... Cicha - Bułka - zerknął w formularz. - Sprawdzimy to. Wszystko dokładnie sprawdzimy. Od tego jesteśmy. Przepytujemy potencjalnych podejrzanych. Jak nakazują procedury. I mamy prawo zatrzymać każdego na czterdzieści osiem godzin bez postawienia zarzutów. Jeśli ma pani rację i pani kolega jest niewinny, w co szczerze wątpię w świetle zgromadzonych dowodów, wypuścimy go. Czy ma pani jeszcze jakieś uwagi do metod prowadzenia sprawy przez policje oby... pani Cicha - Bułka. Jeśli nie ...- nie skończył, spojrzał na drzwi wymownie.

- Czy jest jakiś sposób aby go stąd dzisiaj wyciągnąć? Mogę zapłacić kaucję - ciągnęła niewzruszona na jego aluzję. Nie zamierzała tak łatwo się poddawać.

- Jest weekend. Sądy są nieczynne. A poza tym o nie jest zatrzymany. Jest aresztowany do wyjaśnień. Będzie zwolniony po przesłuchaniu. Albo i nie. Się jeszcze okaże.
Wyjął papierosa z paczki, zapalił, wydmuchnął wstęgę dymu. Zza zasłony dymu jego oczy zdawały się przewiercać Teresę. - Coś jeszcze, pani Cicha - Bułka? Bo jeśli zacznie mi pani powtarzać, jaki to on niewinny i biedny, to zatrzymam panią celę obok. Do wyjaśnień. Na czterdzieści-osiem. Nie chodzi o bójkę z pani mężem, ale o zeznania świadków i zabezpieczone przez operacyjnych materiały dowodowe. Znam wiele paskudnych spraw i zaręczam pani, że na dziewięćdziesiąt procent mamy właściwego sprawcę. Pani przyjaciel to świr i zabójca. Proszę się z tym pogodzić. Ludzie po pijanemu robią straszne rzeczy, pani Bułka - Cicha. Na trzeźwo zresztą też.

Uśmiechnął się. Był to wyjątkowo niemiły uśmiech. Śmiała się twarz, ale nie oczy policjanta.

- Ale to niemożliwe - Teresa czuła, że stąpa po kruchym lodzie ale ani na chwilę nie zwątpiła w niewinność Gawrona. - Czarka Lwowskiego zabito wczorajszej nocy, prawda? Tak się składa, że Patryk robił wtedy coś zupełnie innego niż bieganie po osiedlu z drutem kolczastym i szukanie ofiary.
Głośniej przełknęła ślinę. Wiedziała, że krzywoprzysięstwo jest karane ale jeśli mogła pomóc przyjacielowi dając mu alibi to to zrobi. Nawet jeśli później przyszyją jej brzydką etykietę a Paweł urwie jej głowę przy samych kolanach.
- A skąd pani wie, pani Cicha - Bułka, że druga ofiara też została zabita za pomocą drutu kolczastego. O tym jeszcze nie informowaliśmy społeczności, by nie robić niepotrzebnej paniki - zimne oczy policjanta stały się jeszcze zimniejsze, podejrzliwe. Usta ściągnęły się w wąską kreskę.
- Wydaje mi się, pani Bułka - Cicha, że wie pani więcej o tej sprawie? Kto wie. Moze też pani brała w tym udział. Albo kryje pani sprawcę lub współwinnego.
Drobna dłoń o pożółkłych o tytoniu palcach sięgnęła do słuchawki telefonu.
- Czorsztyńską tutaj dajcie - rzucił oficer krótko i ostro do słuchawki.
Potem przeniósł wzrok na Teresę.
- Toście sobie narobili kłopotu, pani Bułka - Cicha. Poważnego kłopotu. Obawiam się, że będę musiał panią zatrzymać do wyjaśnień.

- To jakiś kabaret - Teresa nadal nie podniosła głosu a jedyną reakcją były lekko zwężona oczy. - Nie może mnie pan zatrzymać. Nie ma pan podstaw. Poza tym ja mam małe dziecko i muszę wracać do domu. Przyszłam jedynie poinformować, że aresztowali panowie niewłaściwą osobę. Jeśli za takie coś się teraz do więzienia wsadza to nie wróżę służbom policyjnym świetlanej przyszłości. Proszę pozwolić mi pomówić z Patrykiem i już sobie pójdę.

- Pomówić z zatrzymanym - zimne oczy policjanta nie wróżyły niczego dobrego. Teresa stawiała na to, że to były pracownik UB lub MO. Taki, co to ludziom palce w imadło wkręcał i skakał butami po dłoniach. Taki, co gasił papierosy na zdartych wcześniej paznokciach. Sadysta, któremu demokracja odebrała możliwość praktykowania swoich zachcianek w pracy. Ktoś, kto jednak znalazł substytut na UBeckie przesłuchania. - Po co, pani Cicha - Bułka. By mataczyć w śledztwie. Ustalić wspólne zeznania, tak?!
Wykrzyknął tak niespodziewanie, że gdyby Teresa była bardziej płochliwa, to pewnie sama by krzyknęła.
- Chce NAS pani POINFORMOWAĆ, że aresztowaliśmy niewłaściwą osobę. A kim pani, kurwa mać, jest pani Cicha - Bułka. Jebaną pielęgniarką, z tego co wynika ze złożonego przez panią formularza! I pójdzie pani wtedy, kiedy JA, o tym zdecyduję, nie pani. Czy wyraziłem się jasno, pani Cicha - Bułka.
Drzwi otworzyły się gwałtownie, bez pukania i stanęła w nich wysoka, postawna policjantka z szeroką, prawie męską szczęką.
- Wzywał pan, kapitanie.
- Sierżań Czorsztyńska. Proszę dokonać zatrzymania tej oby ... kurwa, wróć.... tej pani. Pani Teresa Bułka - Cicha ma w poniedziałek złożyć zeznania w sprawie zabójstw dokonanych na Andrzeju Czubie oraz Cezarym Lwickim, czy jakoś tak. Spiszcie ją, umożliwcie wykonanie jednego telefonu, a gdyby pyszaczała, bo na taką wygląda, to możecie też kulturalnie wpierdolić. Przyszła cała w sińcach, nikt nam niczego nie będzie mógł zarzucić. Jej stary ją tak chyba sprał, i chyba rozumiem dlaczego.

Teresa była z siebie dumna, że nie dała się zastraszyć. Nie wpadła w histerię, nie błagała, prawdę mówiąc nawet nie podskoczyła na krześle kiedy zaczął się wydzierać. Postanowiła, że nie da mu tej satysfakcji. Wstała wygładzając płaszcz gotowa pójść za jego podkomendną.
- Kapitanie Milczanowski - zaczęła z grobową miną. - Zapewniam pana, że jestem niewinna. Tak samo jak mój brat i mój przyjaciel. Proszę czasem spróbować nie traktować ludzi jak śmieci. Nie wszyscy na to zasługują. A prawdę mówiąc niemal nikt.
Jeśli mężczyzna spodziewał się reprymendy, odgrażania i gorzkich przekleństw to się przeliczył. Teresa przycisnęła do piersi torebkę i skinęła policjantowi.
- Życzę dobrej nocy.

Kapitan nic nie opowiedział. Palił. Sierżant Czorsztyńska spojrzała na Teresę.
- Proszę za mną - poinformowała. - Proszę mi oddać torebkę.

Teresa bez śladu buntu spełniła polecenie. Poprosiła jeszcze o możliwość wykonania jednego telefonu. Wybrała numer domowy i po kilku sygnałach w słuchawce odezwał się Paweł. Wyjaśniła mu treściwie, że do domu jednak nie dotrze. Poprosiła aby powiadomił Gadowskiego o jej najbliższej nieobecności w pracy możliwie bez wnikania w przyczyny. I nalegała aby schował urazy do kieszeni i powiadomił Hirka. W końcu jej brat ma znajomości w środowisku prawniczym i może będzie mógł jakoś poradzić.
W zasadzie widok celi i niewygodnej pryczy przyjęła z wdzięcznością. Położyła się przymykając oczy. Ból głowy stawał się coraz dotkliwszy i pożałowała, że jednak wcześniej nie odwiedziła szpitala. Nie miała pojęcia jakie skutki mogło mieć wczorajsze uderzenie kamieniem i co w zasadzie działo się pod jej czaszką. Poprosiła jeszcze czy mógłby później obejrzeć ją tutaj jakiś lekarz ponieważ nie czuje się najlepiej. Przypuszczała jednak, że jej pobożne życzenie zostanie zignorowane.

Harard 07-03-2012 23:22

Doczłapał do domu, zmęczony, wściekły i już powoli skacowany. Niby na krótką metę wszystko się uspokoiło, ułożyło mu przecież. Tereska z opatrunkiem na łbie odprowadzona do domu, zawału z Gawronem nie dostali... Była sobota, jeszcze spokojnie zdąży się przespać i zjeść coś przez spotkaniem z przyjaciółmi. Ogarnie się jakoś, spróbuje wymoczyć delikatnie w mydlinach ten strup w kąciku ust, który otrzymał w prezencie od Pawła. Autentycznie było mu głupio i siostra dobrze o tym wiedziała. Natłukł go, sam oberwał i o co? Chłop był przecież niewinny, tak samo jak on, martwił się o żonę. Jeszcze wszystko na oczach tej francy i Antka. To było najgorsze. Zaklął cicho i nastawił wodę na herbatę. W lodówce wygrzebał garnek z resztką pomidorowej, którą Radek przyniósł od Agnieszki. Postawił na gazie i zalał szklankę wrzątkiem.
Napięcie powinno schodzić z niego, a działo się z nim coś dziwnego. Patrzył po kątach, wzdrygał się na każde walnięcie pioruna za oknami. Lało jak cholera, ale tak czy siak na spotkanie pójdzie. Niczego teraz nie potrzebował więcej, jak towarzystwa ludzi. Nawet o Mambie zaczął myśleć...
Ziewnął i poszedł pod prysznic, stał pod strugą ciepłej wody nieprzyzwoicie długo, pozwalając by rozleniwienie wlało się do mięśni i umysłu. Wyszedł z zaparowanej do imentu łazienki i zerknął na zegarek. Pojedzony, wymyty, pora się przekimać.
Mimo zmęczenia sen nie nadchodził łatwo. Myśli ciągle biegły do metalowego pudełka, do wiaduktu, do zakrwawionej twarzy i błędnych oczu Tereski. Do Czubka i jego zmasakrowanego ciała, do Czarka. W końcu zapadł w płytki, szarpany koszmarami sen.

Wybudził się gwałtownie i usiadł na kanapie. Wodził oczami jak zwykle po przebudzeniu nie wiedząc gdzie jest. Często zdarzało mu się to ostatnio. Irracjonalny lęk nasilał się, starał sobie po raz piąty przypomnieć czy na pewno zasunął zamek przy drzwiach. Grom który walnął blisko spowodował, że ciarki przebiegły mu po plecach.
Wtedy usłyszał wodę. Zamarł w pierwszej reakcji, serce mu zaczęło walić w przełyku w tempie na rekord świata. Wstał powoli, wsłuchując się każdym włóknem swojego ciała w odgłosy płynącego strumienia wody. Dostrzegł wśród pozostawionego burdelu na ławie nóż do owoców, krótkie ostrze nie dawało poczucia bezpieczeństwa, ale odruchowo zabrał je i tak. Postąpił kilka kroków w kierunku korytarza. Jakiś przebłysk racjonalnego myślenia spowodował że zawołał cicho.
- Radek? To ty? – kumpel pojechał przecież do rodziców i miał wracać dopiero w poniedziałek rano. Cisza. – Radek nie wkurwiaj mnie! Słyszysz?

Zero odzewu. Tylko odgłosy burzy oraz ten irytujący dźwięk lejącej się z kranu wody. Szum, który można byłoby wziąć za odgłos ulewy gdyby nie fakt, że dochodzi z łazienki. Potem kolejny dźwięk, jakby czyjaś ręka zrzuciła coś plastykowego na kafle łazienki. Cichy, prawie niesłyszalny ale przez to niemniej przerażający.

Zacisnął kurczowo drewniany trzonek nożyka w spoconej dłoni. Krok po kroku zbliżał się do łazienki. Sam nie zostawił odkręconej wody, ktoś tam był. Ktoś wszedł do jego mieszkania. Przez strach, który atakował wszystkie zmysły zaczął przebijać się gniew. Dlatego nie uciekł stamtąd, korytarz był wolny, drzwi wyjściowe kilka kroków...
Dźwięk nagle dzwoniącego telefonu spowodował że serce przeskoczyło dwa skurcze, aż pociemniało mu przed oczami. Wydawało mu się że wibrujący, wwiercający się pod czaszkę sygnał sprawi że zwariuje. Przystanął, zawahał się na krótką chwilę, ale w końcu złapał za klamkę od łazienki i zdecydowanym ruchem szarpnął otwierając drzwi na oścież.

Woda faktycznie lała się z kranu do wanny. Gorąca. Aż zaparowała łazienka. Na podłodze jeszcze drżał kubeczek do płukania zębów. Woda lała się takim strumieniem, że wanna zdawała się być do połowy pełna. Gęste kłęby pary zasłaniały ją przed oczyma Hirka. Gdyby ktoś ukrył się w łazience, to jedynie w wannie. Nie była aż tak duża, by napastnik zdołał się schować gdzie indziej.
Coś chlupnęło, przez lejącą się wodę Hieronim usłyszał dźwięk, z jakim skóra zderza się z metalową powierzchnią. Woda lała się potężnym strumieniem. Jeszcze 2-3 minuty i przeleje się przez krawędź w tym tempie napełniania wanny.

Zatrzymał się w progu i wpatrywał jak zahipnotyzowany w kubek leżący już spokojnie na kafelkach. Gorąco biło od lejącej się wody, ale on spocił się jak mysz już dawno, zaraz po tym jak podniósł się w kanapy. Wszystko nawoływało do wyjścia stąd i ucieczki, to żaden pieprzony włamywacz! Co, kąpiel przyszedł wziąć?! Jasna cholera śnię nadal. Uczepił się tej myśli jak tonący brzytwy. Przycisnął pięści do głowy i ze wszystkich sił starał się wybudzić z koszmaru. Krok. Jeszcze jeden. Wbrew wszystkiemu. Zasłonka w połowie odsunięta drgała omiatana kłębami pary wrzącej niemal wody. Wystawił lewą rękę by odgarnąć plastik. Obudź się kurwa...

Odsunął powoli. Ujrzał buchającą parą wannę. W wodzie pełno było brudów i szlamu, jakby płynęła wprost z dna Rzeki. Jakieś farfocle pieniły się na powierzchni. Coś przykuło uwagę Hieronima. jakiś kształt odbijający się w brudnej wodzie. Pokrzywiony, pokraczny, przysadzisty.
Szybko zrozumiał, że to on sam. To jego sylwetka i jego twarz w tej mętnej, parującej i wrzącej cieczy wyglądały, jakby był potworną hybrydą człowieka z jakimś zwierzęciem. Zdeformowany, pokręcony, obrzydliwy i straszny.

Odskoczył jak oparzony, nożyk wypadł z ręki i z brzękiem upadł na terakotę. Hirek zaczepił bosą nogą o dywanik, na szczęście na fikanie kozłów było tu za mało miejsca. Zatoczył się ciężko i oparł plecami o ścianę. Odruchowo sięgnął do własnej twarzy, macając, sprawdzając...
Słodki Jezu... obudzić się. Pobladł, zaraz krew znowu uderzyła mu do głowy, gorąco bijące z wanny dodawało tylko do pieca, który się palił w mężczyźnie. Przetarł zasnute wodną parą lustro i spojrzał na swoją twarz, Ręce trzęsły się kiedy znowu odwrócił się do wanny, ale jeden rzut oka wystarczył, by wybiegł z łazienki.

Huknął piorun. Gdzieś blisko. I wtedy, już w przedpokoju, Hirek usłyszał głosy. Trzy męskie głosy. Niewyraźne. Dwa bełkotliwe. Jeden metaliczny, jednostajny, jak dźwięki wydawane przez maszynę. A potem, tak samo nagle jak się zaczęły, dźwięki ucichły.

Wariuję, odwala mi kompletnie. Oparł się ciężko o ścianę, uspokoił oddech i tłuczące się serce w piersi. Zaczerpnął powietrza głęboko jak przed skokiem w głębiny. Świruję. To już nie facet na cmentarzu, stojący z palcem skierowanym wprost w niego. Widział, czuł i słyszał to wszystko. Do cholery czuł gorąco wody i wilgoć pod palcami kiedy szarpnął za zasłonkę. Ja nie śpię, po prostu mi odwala. Stanął na drżących nogach. Dźwięki ucichły, a on nie wiedział czy to skończyło się właśnie preludium do obłędu, czy tylko szaleństwo dało mu złapać oddech po to by przypieprzyć z podwójną siłą. Podobno wariaci nie wiedzą i nie dopuszczają do siebie myśli że są chorzy, że coś z nimi jest nie tak, bo zwidy i omamy są już tak realne że stają się rzeczywistością. Tak jak ta klamka którą czuje pod palcami. Wracał tam znowu, do cholery z tym wszystkim...

Łazienka była pusta. Znikła woda w wannie czy raczej szlam. Kurek był zakręcony. Ale kubek leżał na ziemi. Słyszał jednak nadal dźwięk wody i głosy. I wtedy zrozumiał. To wentylacja. Sąsiedzi kłócili się o kąpiel podczas burzy. nastoletni syn, dziadek i ojciec. Wrzeszczeli - czasami cichnąc, czasami nabierając głośności.
To byli pieprzeni sąsiedzi. Nie. Niemożliwe. A szlam? A para?
Pisk koło ucha spowodował, że o mało serce nie wyskoczyło mu przez dupsko.
Pisk palca trącego o lustro w łazience. Instynktownie spojrzał w tamtą stronę i zobaczył swoją wystraszoną twarz. Ale za jego plecami nie było dobrze znanej ściany łazienki. Tylko ciemność. Gęsta, czarna jak smoła w której ... coś się poruszało.
- Kto tam jest? - zapytał jakiś głos w ciemności z przestrachem.- Kto tam kurwa jest!
Ostatnie zdanie wykrzyczał histerycznie.
A Hirek zdębiał. Bo doskonale znał ten głos. To krzyczał Andrzej Czuba.

Czuł się jakby wypił flaszkę ukraińskiego spirytu z Gawronem, albo zbuchali coś mocnego. W głowie mąciło mu się, ale ulga jaką odczuł była nie do opisania. Łazienka pusta, wanna... czysta. Bez tego, tego czegoś, co przypominało jego twarz wykręconą i zezwierzęconą. Zamrugał oczami, bo kubek leżał na ziemi. Dowód, taki cierń w tym co jego podświadomość zaczęła już sobie powoli układać, tłumaczyć snem, zmęczeniem, przepiciem nerwami, pieprzonymi odgłosami pieprzonej kłótni sąsiadów.
Ale najwyraźniej cokolwiek się z nim działo i cokolwiek napędzało te koszmary nie odpuszczało mu ani na chwilę. Zamarł kiedy usłyszał pisk przecieranego szkła. Wolno obrócił się do lustra, a wtedy czerń otworzyła się za jego plecami. Nie potrafił się ruszyć, choć wmawiał sobie usilnie że jak się obróci to to wszystko zniknie, zginie wreszcie, da mu spokój. Głos jednak nie dawał mu tego przerwać. Wpatrzył się w zamazane odbicie z zamglonym parą lustrze, to nie była kłótnia sąsiadów z góry. Znał ten głos.
- Andrzej? - zaskrzeczał wyschniętym na wiór gardłem, wiedząc przecież że to znowu jego umysł. Był na jego … widział jak zasypują trumnę ziemią. Kształcony rozum prawnika jednak dzisiaj wybrał się na urlop, pozostała tylko skorupa przerażonego faceta.

- On nie żyje - usłyszał zimny szept. - Ty również umrzesz. Wszyscy należycie do mnie.

- Kim jesteś? O czym ty mówisz?! Zostaw nas w spokoju! - wrzasnął w lustro, potem obrócił się szybko.

Przemawiał do ściany. Zwykłej, łazienkowej ściany. Łazienka była pusta. Osunął się po ścianie, wolno jakby tonął. Długo nie mógł się ruszyć.

***

Kurwa mać. Nie umiał inaczej tego nazwać, poradzić sobie z tym co się właśnie stało. To było w takim stopniu realne, że w pewnym momencie uwierzył już że mu odwaliło na amen. Gadać z tymi zwidami nawet zaczął. Wszystko, głos Andrzeja, zapach szlamu i mułu, nawet ta cholerna woda, wszystko się starał wytłumaczyć jakoś racjonalnie, ale nie dawał rady. I jeszcze ten przeklęty kubek... Sam nie spadł spod lustra, czego jak czego ale przeciągów w łazience bez okien nie miewał.
Siedział na taborecie i trząsł się jak w febrze. Odpalał jednego papierosa od drugiego i nie był w stanie wykonać nawet najprostszej rzeczy. Ubrać się powinien chociaż, bo siedział w ręczniku. Wspomniał rozmowę w Tereską, ona też miała... mówiła że musi do specjalisty, bo ma omamy. Gawron coś też gadał. O nim i o Basi. “Wszyscy należycie do mnie” - co to do jasnej cholery było? Zdusił peta w popielniczce i spojrzał na zegarek. Musi stąd wyjść.

Dzwonek zadzwonił najpierw raz, krótko i niepewnie. Po chwili jednak, naciśnięty został mocnej i pewniej, a jego brzęczący dźwięk wypełnił mieszkanie.

Poderwał głowę, trącona zapalniczka którą przed chwilą odstawił na stół, potoczyła się i spadła na podłogę. Zawahał się wyraźnie, ale wstał i podszedł do drzwi. Stanął krok przed nimi i słuchał uważnie, potem spojrzał przez judasza. Baśka? Poprawił szybko oplatający biodra frotowy ręcznik, ale nie mógł jej trzymać przecież na klatce, aż wciągnie na siebie jakieś ubranie.
Zaszczękał zamek i jego blada jak śmierć twarz przyjrzała się uważnie dziewczynie, jakby musiał się upewnić, że to na prawdę ona.
- Baśka - powtórzył już tym razem nie w myślach - Cześć, wejdź do środka.
Odruchowo cofnął się chcąc zrobić miejsce w przejściu.

Drzwi otworzyły się i Basia stanęła twarzą na wprost nagiej klatki Hirka. Po kilku długich sekundach udało jej zmusić się do przeniesienia wzroku wyżej. Wyglądał koszmarnie, ale wątpiła, żeby to tylko kac odbijał się na jego twarzy.
- Kąpiesz się? - rzuciła, zanim zdążyła wymyśleć coś rozsądniejszego. Poczuła, jak się czerwieni. Kretynka.

- Słucham? - Hirek odruchowo spojrzał w głąb mieszkania na drzwi do łazienki. - Nie, nie... to znaczy... Wejdź Basiu. Usiądź tam, w kuchni i daj mi chwilkę, to się ogarnę. Nie proszę na pokoje, bo akurat dziś wszystkie pokojówki mają wychodne - nerwowy uśmiech miał pokryć marny żart, kiedy zaś przestąpiła próg, Hirek zamknął szybko drzwi i wskazał jeszcze raz miejsce przy stoliku, ściągając z blatu spis treści i bibliografię swojej pracy, odkładając na bok. Zaraz zniknął w sypialni i zaczął szybko wciągać ubranie.

Basia stanęła obok stolika, starając się nie wlepiać wzroku w prawie gołego Hirka paradującego po pokoju. Czuła się kretyńsko, na basenie, czy nad morzem nie zdarzało się jej być tak zażenowaną jak teraz. Podeszła do drzwi, za którymi zniknął chłopak.
- Tereska mnie przysłała - powiedziała głośno - Podobno aresztowali Patryka za te morderstwa. Wiem, że to brzmi głupio, ale kazała ciebie ostrzec, ze i tu mogą przyjść.

Zatrzymał się na moment i przerwał wciskanie koszuli do spodni, bo zdawało mu się że się przesłyszał. Przeczesał ręką włosy i wyszedł wreszcie do dziewczyny
- O czym ty mówisz? Jak zatrzymali Patryka? Przecież to … Tereska cię przysłała? Kiedy to się stało? Wiesz na który komisariat go zabrali? - dalej bawił się w sto pytań nie dając dziewczynie dojść do głosu. Kolejna bomba która właśnie wybuchła w krótkim czasie. Tutaj jednak potrafił się odnaleźć, poruszać i poradzić sobie. Gawron był czysty, to jakaś pomyłka, prędzej by uwierzył że za posiadanie, no może za jakąś durnotę w stylu bimbrownię w piwnicy. Ale to? - Czekaj, przyszłaś mnie ostrzec? Mnie też szukają? O co tu chodzi, co ci Tereska jeszcze powiedziała?
Przymknął się wreszcie i popatrzył na nią wyczekująco.

Basia skuliła się, przytłoczona gradem pytań.
- Poczekaj - powiedziała - poczekaj... Dzwoniłam do niej, no może 40 minut temu, zapytać, czy idzie wieczorem na spotkanie. Powiedziała, że miała wypadek. Brzmiała dziwnie, jakby się bała, śpieszyła, nie chciała rozmawiać z domu. Podobno nie mogła do ciebie zadzwonić. Z domu. Paweł... Paweł ma ci za złe. Bardzo. A Patryka zwinęli za morderstwo. Czubka i Czarka. Wiesz, o czym ona mówi? Czarek nie żyje? A Patryka jeszcze wczoraj widziałam. To jakaś bzdura... - mówiła coraz szybciej, w końcu zorientowała się, że się nakręca i przystopowała - Ale wiesz, myślę, że jej coś jest po tym wypadku. W każdym razie miała jechać na posterunek. A ty masz szukać jakiś kruczków... - spojrzała w końcu na chłopaka, miała wrażenie, że jakoś długo się nie odzywa - Jesteś strasznie blady... - oczy rozszerzyły się jej, pojawiło się w nich niedowierzanie i szok - Hirek, ty chyba nie wierzysz, że to prawda? - złapała go za rękaw koszuli - Że Patryk mógłby kogoś zabić? Drutem, jak garotą?? To wszystko pomyłka! Hirek!

- Nie Basiu, nie wierzę. Gawron nikogo nie zabił, to jakaś bzdura... Policja na gwałt szuka wykrycia sprawcy, zatrzymują jak leci i sprawdzają. Czasy się chłopcom jeszcze mylą, ubecja już skończona - Hirek zaczynał się wkurzać - A to... - wykonał nieokreślony gest ręką mający wskazać na bladość i całą resztę. - miałem ciężki dzień, najbardziej pochrzaniony dzień w moim życiu. Nie uwierzyłabyś jakbym ci opowiedział. Dziękuję, że przyszłaś.
Nie wiedział czy bardziej za to że ostrzegła czy też, że miał do kogo gębę otworzyć a nie siedzieć i patrzyć się w ścianę.
- Czarek... zaginął, to wiem na pewno. Nie ma go w domu ani w pracy od kilku dni i nikt za bardzo nie wie co się z nim stało. - zerknął na nią, ale nie chciał straszyć dziewczyny jeszcze bardziej. - Poszukam takich kruczków, że im oko zbieleje. Już nawet wiem jakich.
Podszedł do szafy wyciągając marynarkę i zarzucił ją na plecy. Do kieszeni władował kilka wizytówek Czarnej Mamby i kopię swojej umowy o pracę w kancelarii.
- Poszczuję na nich szefową, ale to z rana, nie teraz. Hmm, skoro mówisz że zwinęli go z domu pod zarzutami morderstwa to pewnie siedzi na jedynce, na Pędzichowie. Tam kryminalni i konwojówka ma najbliżej. No i tam na PIZdzie najwięcej miejsca. - zmitygował się trochę i uśmiechnął przepraszająco - Znaczy na Policyjnej Izbie Zatrzymań. Pójdę i dowiem się wszystkiego. Skoro chcą mnie zatrzymać to oszczędzę problemów organom ścigania i sam się zgłoszę. Odprowadzę cię Basiu przy okazji.

Basia pokiwała głową zapinając płaszcz.
- Tereska rzeczywiście miała wypadek? Coś wiesz? I co Paweł ma ci za złe? - przejechała jeszcze raz wzrokiem po twarzy chłopaka - Jesteś blady jak ściana.

- Miała, miała... Byliśmy razem w okolicy wiaduktu na Przemysłowej i ktoś uderzył ją kamieniem prosto w twarz. Zanim pobiegłem po pomoc, zdążyła wsiąść do zatrzymanego samochodu i tyle ją widziałem - Hirek uśmiechnął się nawet lekko - Z Gawronem szukaliśmy ją po całym mieście, po szpitalach. Wiesz paskudnie to wyglądało, cała zakrwawiona... No nie powiem, podżyłem wczoraj i dziś za jakieś pięć lat awansem z góry. No a po drodze wpadłem do jej mieszkania, zdenerwowany byłem... No i wiesz, jakoś tak głupio wyszło. Teraz Paweł ma żal i wcale mu się nie dziwię. Puściły mi nerwy.
Omijał jak mógł temat tego co widział w łazience. Przecież nie powie jej że zwariował i widział to, co widział. Weźmie go za histeryka i wariata kompletnego.
- Zmęczony jestem po wczorajszym ganianym. - już wciągał buty i szykował się do wyjścia. Chciał jak najszybciej wyjść z mieszkania, byle dalej od cholernej łazienki. - Nic mi nie będzie, Basiu. Ale nasze umówione piwo z cała paczką będzie musiało chyba poczekać. Gawron zawinięty na dołek, Tereska w lśniącej zbroi mknie mu na pomoc, a mnie pewnie też zejdzie pół nocy zanim wszystko wytłumaczę. Wiesz, mam szczerą nadzieję, że będą robić problemy... Nic tak nie poprawia humoru jak obserwacja pani mecenas Renaty Jasińskiej rozrywającej swoich adwersarzy na strzępy. Znajomych ma wszędzie, nawet w Komisji Weryfikacyjnej. Ale ciężkie działa na koniec, spróbuję na razie na spokojnie i dyplomatycznie. Nie ma to jak wspomniane półgłosem i między wierszami zażalenie na bezpodstawne zatrzymanie i pozew cywilny o odszkodowanie i naruszenie dóbr osobistych. A skończę na siostrze Grześka z tej gazety, która lubi opisywać jak to Policja nadal tkwi w głębokim socjalizmie pod względem podejścia do obywateli. I w zależności od grubości betonu w główkach referentów z zespołu powołanego do tego śledztwa powinniśmy wyjść rano. Może nawet szybciej. A nie to Renatka przejdzie się po nich jak walec.

Gryf 09-03-2012 17:05

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=xanCvQysRgc[/MEDIA]

Oniemiał. Przywarł całymi plecami do przeciwległej, napuchłej od wilgoci i grzybów ściany i po prostu wybałuszał oczy, nie mogąc z siebie wydusić słowa. Bo co właściwie można zrobić w obliczu niewyjaśnionego. Teraz, w tej konkretnej, przerażającej chwili, jego mózg był już zbyt zmęczony racjonalizowaniem i udawaniem twardziela. Zupełnie jakby coś tam w środku się rozsypało. Zdrowy rozsądek kwilił coś cichutko o halucynacjach, urojeniach, alkoholizmie czy głupim dowcipie milicji, ale Patryk nie był już w stanie go słuchać. To nie był jakiś cień w kącie piwnicy, znikający w świetle latarki. To nie był wódczany flashback, jaki przytrafił mu się w łazience. To się działo przed jego oczami. Było materialne. Prawdziwe. Działo się tu i teraz i przerażało go jak skurwy-nagły-syn.
Nieartykułowany wrzask panicznego strachu wyrwał się z gardła Gawrona, dopiero gdzieś w połowie słowa "PATYK"

Cisza. Odpowiedziała mu cisza. Bo jakże inaczej mogła odpowiedzieć mu ściana.
Ale jednak nie! Jednak nie! Coś poruszyło się pod warstwą tynku, jakby przepłynął tam bąbel gazu. Powierzchnia ściany zdawała się być plastyczna, jakby zrobiono ją nie z cegieł i szorstkiego cementu, ale rozciągliwej gumy. Gawron mógł jedynie przyglądać się oniemiały rosnącemu bąblowi, który na jego oczach uformował się w twarz. Ale nie była to twarz Andrzeja.

Patryk umilkł, jednak jego usta zostały otwarte. Jego oczy rozszerzyły się jeszcze trochę, mało nie wychodząc z orbit. Cała twarz pobladła i w ten sposób zastygła, upodobniając się do jakiejś groteskowej maski. W głowie miał pustkę. W obliczu braku jakichkolwiek dróg ucieczki instynkt samozachowawczy odpalił ostatni znany sobie program na takie okoliczności: graj zdechłego.

- To ci się śni. - do uszu Gawrona doszedł nagle dziwnie znajomy, ochrypły szept. - Gdyby to ci się nie śniło, ktoś już usłyszałby jak krzyczysz. To scena z pierwszej części Nightmare on Elm Street. Pamiętasz? - Rozpoznał szepczący głos. Należał do niego samego. Groza sparaliżowała mu mózg. Dosłownie. Świadomy rozsądek, nie mogąc przebić się przez mur przerażenia, znalazł okrężną ścieżkę. - Pamiętasz? Twarz Freddiego Krugera nad łóżkiem. Zamknęli cię, jesteś przerażony i masz koszmar, przerażający, realistyczny koszmar...

Koszmar, który nie chciał się jednak skończyć.

Twarz ze ściany wybrzuszała się jeszcze bardziej. Faktycznie wyglądała jakoś dziwnie znajomo. Nie był to jednak Kruger. Z coraz większym przerażeniem Patryk poznał... samego siebie. Zdeformowanego, zniekształconego, obrzydliwie rozciągniętego.
I nagle - z koszmaru zrodził się szaleńczy śmiech. Pijacki, nie do końca trzeźwy umysł skojarzył widziadło z kondomem. Z twarzą, którą ktoś próbuje dla jaj przecisnąć przez prezerwatywę. Ale się nie daje.
Jakby zdziwione śmiechem widziadło zaczęło zanikać. Ściana uspakajała się. Powracała jej pierwotna struktura. A Patryk nie mógł powstrzymać rechotu. Szaleńczego, zrodzonego z przerażenia śmiechu.
Trwało to długo. Do mementu, gdy rozbolały go mięśnie policzków i brzucha. Wtedy rechot przeszedł w pojedyncze, głupawe spazmy.

- Kondom. Kurwa, ale faza. - parsknął, po czym z trudem łapiąc powietrze, chwiejnie podniósł się na nogi. Ostrożnym, chwiejnym krokiem podszedł do ściany. Czy ten napis na pewno powstał teraz? Na jego oczach? Czy naprawdę nagryzmolił go jakiś upiór z drugiej strony tęczy?

Freddie w Kondomie, ha, ha, ha!

W zasadzie na ścianie było dużo napisów. Co za idiotyzm. Przecież wystarczy dotknąć liter, by przekonać się... Ręka z oporami, bardzo, bardzo powoli wysunęła się przed Patryka, palec wskazujący zbliżył się do jednej z liter.
Lepka, jeszcze ciepła substancja ubrudziła jego palec. Zaswędział, jakby dotknął słabego ładunku elektrycznego. W głowie poczuł szum, jak po łyku czegoś mocniejszego. Szum ułożył się w słowa, ale niezrozumiałe i ciche.
Gawron zaklął. Wyjątkowo szpetnie, nawet jak na swoje standardy. Wściekle kopnął ścianę, tracąc przy tym równowagę i niezgrabnie przewracając się na tyłek.

- Spokojnie, Patyk. Poluzuj zwieracze. - odezwał się sam do siebie tym samym racjonalnym szeptem, co wcześniej - to jeszcze nic nie znaczy, histeryzujesz jak młoda Zielińska. A za stara już dupa z ciebie na takie dyrdymały. ktoś był tu wcześniej, chwilę zanim wsadzili tu ciebie. Napisał i dlatego świeże. Cała historia. I co, że "Patyk", bo to jednemu psu burek...

Burza cichła. Nikt nie przychodził. Nie musiał.

Patryk obszedł pomieszczenie, zaglądając w każdy z czterech jego kątów. Nie to, żeby spodziewał się coś znaleźć, ale gdyby jeszcze w którejś ścianie czaiło się jakieś diabelstwo ubrane w gumowy mundurek, wolał się o tym dowiedzieć teraz.
- Gawron, stary idioto, ty tak na poważnie?
Rozważył pytanie wewnętrznego głosu i doszedł do wniosku, że owszem, serio szuka w celi objawów demonicznej obecności. Nikt się nie dowie, nikt nie patrzy, przez tą jedną krótką chwilę znów może być dzieckiem wierzącym w diabły z piwnicy.

Diabłów nie znalazł. Ani w ścianach, ani za obskurnym klozetem, ani pod pryczą. Zdrowe zmysły znów pomału, nieśmiało budziły się w Gawronowej głowie, jakby przebudzone z długiego snu. Patryk wyciągnął się na obskurnej leżance i zaczął masować skronie. Aresztowali go. Wzięli i aresztowali. Za co? Cholera, chyba ktoś mu w tej szamotaninie nawet mówił, ale nie pamiętał. Za dużo działo się na raz. Raczej nie za gwałt - w polskich warunkach, gwałcicielom wysłaliby pewnie wezwanie do sądu pocztą. W drastycznym przypadku poleconym. Zapewne podobnie byłoby z pobiciem, posiadaniem substancji psychoaktywnych, lewy handel, nieobyczajne zachowanie w miejscach publicznych, niszczenie mienia i całą setką innych rzeczy, które przychodziły mu do głowy w pospiesznym rachunku sumienia. Po gwałcicieli i drobnych rozrabiaków nikt nie wysyła stada psów z karabinami. Kurwa. Potraktowali go jak cholernego dona jakiejś podwarszawskiej mafii.
Dobra, co dalej. Pomału do skołatanego umysłu zaczęło napływać tysiąc mniejszych i większych problemów. Czy ma alibi na noc morderstwa? Czy rodzina już wie? Czy ta cholerna psiarnia zamknęła za sobą drzwi do mieszkania? Wywalili zamek, przecież teraz każdy burak pokroju ojczyma Baśki będzie tam mógł wleźć z buciorami i naszczać na dywan. Nie... jeśli naprawdę myślą, że to Gawron zabił czubka, pewnie obwiesili wszystko żółtą taśmą i teraz przetrząsają każdy centymetr kwadratowy. Co znajdą? Marychy, zgodnie z tym co mówił Hirkowi, chwilowo na składzie nie miał. Ostatnią butelkę bimbru wypili w nocy... gratulacje Patyk, nie licząc gówna na drzwiach, twoja gawra jest czysta jak pupa niemowlaka.

Tylko jakie to ma znaczenie do cholery?!

Dobra. Bez histerii. Po kolei. Pomyśleć. Odtworzyć co właściwie robił tamtej nocy. Kto z nim był. W jakich godzinach. Musi zadzwonić. Komuna się skończyła, chyba miał prawo do pieprzonego telefonu, nie? Spróbuje. Będzie napieprzał w te drzwi aż ktoś się nie pofatyguje. Hirek, jedyny punkt styczności Gawrona ze światem prawników, pewnie leżał teraz skacowany. Podobało mu się, czy nie, będzie musiał zadzwonić do starszych. Kurwa. Zupełnie jak w osiemdziesiątym pierwszym. Wtedy przynajmniej o coś chodziło, a z dzisiejszej sytuacji nie rozumiał już prawie dokumentnie nic.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:27.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172