lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku (http://lastinn.info/archiwum-sesji-rpg-z-dzialu-horror-i-swiat-mroku/)
-   -   [Horror 18+] Dzieci Hioba (http://lastinn.info/archiwum-sesji-rpg-z-dzialu-horror-i-swiat-mroku/10693-horror-18-dzieci-hioba.html)

kanna 12-03-2012 12:48

Klubo-kawiarnia, rano, burza

Krew – nie mogła wyrzucić z głowy tego skojarzenia - lała się po szybkie, jakby ktoś zabarwił deszcz.

„To nie ma sensu” – pomyślała Basia „panikujesz, nic takiego nie ma..” powtarzała sobie. Zmusiła się, żeby oderwać wzrok od okna i spojrzeć na ludzi. Siedzieli, pili swoje kawy, jedli wuzetki, jakby nic się nie działo. Tylko jeden chłopak, zielony na twarzy, podniósł się od stolika i pobiegł w stronę toalety. On też patrzył się wcześniej na szybę.

Toalety były na półpiętrze, na poziomie sutereny. Schodziło się na dół po kilku schodkach. Basia wstała i zbiegła na dół. Zatrzymała się na korytarzyku, pod męską toaletą.

Zza drzwi, nieco przytłumione grzmotami burzy, która tutaj była jednak mnie słyszalna, dochodziły odgłosy gwałtownych wymiotów. Basia odczekała, aż drzwi uchylą się i chłopak wyjdzie.

- Cześć. – powiedziała. Nic innego nie przyszło jej do głowy.

Stanął jak wryty. Był blady i wyglądał tak, jakby nie spał kilka dni. Przez chwile wręcz panicznie szukał wzrokiem ucieczki. Jakby widok drobnej dziewczyny przeraził go w dziwny sposób. Szybko jednak zapanował nad emocjami.
- Cześć - odpowiedział zmieszanym tonem.

Basia była zdeterminowana. Trudno, najwyżej uzna ją za walniętą panienkę, ganc-pomada, nie zna jej, wszystko jedno. Ale zachowanie chłopaka utwierdziło ją, że coś jednak jest na rzeczy.
-Coś zobaczyłeś, prawda? - stwierdziła bardziej, niż zapytała - Na szybie? Coś tam było, oprócz deszczu?

- Co - wytrzeszczył na nią oczy. - Co... ja... co ... nie, skąd. Burza. Nie lubię burzy - dokończył już nieco pewniej.
Spojrzał na Basię z nowym zainteresowaniem. Uśmiechnął się niepewnie.
- A ty? - zapytał. - Też ... nie lubisz... burzy?
Przy stwierdzeniu “nie lubisz” zawahał się na moment, jakby chciał zastąpić je innym słowem, lecz rozmyślił się w ostatniej chwili.

- Ta burza była jakaś.. inna - zaczęła Basia powoli, lustrując badawczym spojrzeniem twarz chłopaka. Światło słabej żarówki święcącej w korytarzu wyostrzało bladość skóry podobnie jak cienie pod oczami, nadając chłopakowi nieco upiorny wygląd. - Wszyscy w klubie byli przestraszeni, ale nikt nie wym... . - przerwała i zahaczyła spojrzeniem o przymglone zmęczeniem oczy chłopaka. Były brązowe. Zebrała się na odwagę i rzuciła szybko - Spojrzałeś na szybę. Coś zobaczyłeś. Powiedz mi. Proszę.

- Coś ... zobaczyłem ... - uśmiechem próbował zamaskować strach na twarzy i wyzierający z oczu. - Skąd ... skąd taki pomysł, co?

- Patrzyłam na ludzi. - powiedziała Basia - Bali się, ale nikt nie był przerażony . Bali się burzy, nie okien. Ty coś widziałeś... twarz ci się zmieniła.. na oknie, za oknem - mówiła coraz bardziej gorączkowo - Ty widziałeś... - ściszyła głos tak bardzo, że ledwie dało się ją zrozumieć. Zaczęło jej brakować powietrza. - Ja też.. widziałam... krew. Wszędzie. Za oknem. Powiedz. - poprosiła.

Wzdrygnął się, gwałtownie i wyraźnie. Czoło pokrył mu pot.
- Ty ... też ... - jęknął i zatoczył się. Fala emocji chłopaka była bardzo silna. Strach ale również niewysłowiona ulga. - To ... ja myślałem... że, że ... no wiesz .. rozumiesz .. ja ....
Westchnął, oparł się plecami o ścianę i przez chwilę trzymał twarz w dłoniach.
- Artur - powiedział cicho, kiedy odsłonił ją ponownie. - Artur Wiadomski.

- Myślałeś, że świrujesz - dopowiedziała Basia. Ona też poczuła ulgę, tak wielką, że zakręciło sie jej w głowie. Napięcie opadło.
- Baśka Zielińska - przedstawiła się. Specjalnie powiedziała “Baśka” , choć najbardziej lubiła
“Basia”, ale to brzmiało dziecinnie.

- Jak długo - zapytał patrząc jej w oczy. - Jak długo widzisz i słyszysz.... no wiesz... to wszystko? i co... właściwie ... widziałaś? Bo ja dwóch chłopaków. Wiesz. Młodych. Bez oczu. Z twarzami .... poharatanymi szkłem ... szkłem lub ... - zbladł. - Przepraszam. Nie powinienem tego mówić. Ale wiesz ... poczułem straszną ulgę, że mogę to z siebie wyrzucić... ze ... nie zwariowałem... że są inne osoby ... ty Basiu ... ze widzą ... to całe ... coś ....
- Wiesz - dodał jeszcze na koniec znów skrywając twarz w dłoniach. Ale tylko na chwilę. Taką, by zdążył wziąć się w garść.

Basia poczuła, że zęby zaczynają jej szczękać. Zacisnęła je.
- Mój kolega.. Andrzej.. - zaczęła powoli – całe miasto o tym trąbi. Zamordowany, najokrutniejszy mord.. i takie tam. Uduszony drutem. Widzę go.. jak śpię, a czasem na jawie. Twarze w oknach. Krew. Myślałam, ze wariuję.. ale jak ty też, ty..dlaczego? Dwóch chłopaków? Boże, to ktoś jeszcze..

- Może ... - uśmiechnął się blado - wrócimy do stolika. Zamówimy coś jeszcze i tam pogadamy? - zaproponował.

Basia pokiwała głową. Z jednej strony wolała zostać w suterenie bez okien, gdzie odgłosy burzy docierały przytłumione, z drugiej strony - głupio było tak stać pod drzwiami toalet.
- Chodźmy - powiedziała i skierowała się w górę schodów.

Wrócili, oboje dość niechętnie, na główną salę, gdzie za oknami burza szalała w najlepsze. Basia zerknęła za okno - jeden szybki rzut oka - ale ujrzała tylko i wyłącznie deszczowe strugi spływające po szkle i refleksy błyskawic. Artur także wyraźnie odetchnął.

- Może przysiądę się do twojego, co - powiedział patrząc na nią już nieco spokojniej. - Jest dalej od okien - wyjaśnił szybko, jakby bał się, że Basia pomyśli sobie coś złego.

- Umówiłam się z przyjaciółką, ale ta burza ją chyba wystraszyła.. - wyjaśniła dziewczyna, kiedy już usiedli - A Ty.. od jak dawna.. no, widzisz takie rzeczy?

- Od wczorajszego popołudnia - powiedział cicho, niechętnie. - Najpierw ujrzałem ... wiesz....twarz mojej ... bliskiej mi osoby. W oknie mijanego tramwaju. Ale ta osoba nie żyje od kilku dni. Wiesz. Zrzuciłem to na przypadek. Nerwy. Ale w nocy ... w nocy ... - zamilkł, chyba zbyt przejęty by mówić.

- Wiem, dobrze wiem - powiedziała - Budzisz się, serce wali, nie wiesz, czy to prawda, czy sen, krzyczysz... chociaż ja już nie krzyczę. Wygląda na to, ze do wszystkiego człowiek da rade się przyzwyczaić - uśmiechnęła się blado - A czyją twarz widziałeś w tramwaju?

- Mojej babci - uśmiechnął się smutno. - Zginęła w wypadku. Wpadła pod tramwaj kilka dni temu. Chociaż złośliwi mówią, że rzuciła się pod niego. Wiesz.. Ona, mimo że kochana, zawsze była, jak to mawiają Amerykanie, ekscentryczna - uśmiechnął się raz jeszcze, tym razem jak człowiek, który wyszukuje w pamięci jakieś miłe wspomnienie. - Nazywała się Klara. To ona pokazała mi się pierwsza. Pierwszy duch, jakiego zobaczyłem.

Spojrzał w oczy Basi. Szczerze. Ciepło. Współczująco.
- Jeśli ty też widzisz ... ich - zerknął za okno. - To bardzo, bardzo mi cię żal. Wydajesz się taka, przepraszam, taka wrażliwa. Chociaż chyba znosisz to dużo lepiej, niż ja, co?

Huknęło za oknami. Blisko i potężnie. Zamigotało światło i przez chwilę mogło się wydawać, ze zaraz zgaśnie.

Obsługa zaczęła zapalać świeczki na stolikach uśmiechając się do gości i przyjmując kolejne zamówienia.

- Co dla państwa? - zapytał jeden z nich Artura i Basię. Chłopak spojrzał pytająco na dziewczynę.

- Herbatę poproszę - odpowiedziała Basia, nerwowo przeliczając w myśli, ile jeszcze jej zostało pieniędzy. Nie planowała niczego jeść z Grażą... Kiedy facet z obsługi odszedł, odpowiedziała Arturowi - Nie wiem, czy lepiej,.. no, w każdym razie nie wymiotuję - spoważniała - A ty, jak myślisz? Co się przytrafiło twojej babci?

- Nie wiem. Na początku myślałem, że faktycznie nie zauważyła pojazdu. Był zmrok. Deszcz. Mogło tak być. Ale. Potem jak zaczęła mnie ... no nie wiem... nawiedzać... to już sam nie wiem. Może ktoś ją wepchnął i dlatego, jej duch ... - zamilkł. - Boże. Jak to strasznie brzmi. Niedorzecznie. Jak w jakimś horrorze. A najgorsze, że to się dzieje. Jest prawdziwe. Chyba. A ty? Jak sądzisz, czemu ten kolega, wiesz, nawiedza ciebie? Akurat ciebie.

- Nie wiem. Nie mam pojęcia. Staram sie nie nakręcać... ale to trudne. Wiesz, podobno duchy odwiedzają żywych, żeby im coś powiedzieć. Przekazać jakieś przesłanie, jakieś sprawy niedokończone mają.. potrzebują pomocy żywych. Tak piszą. Ale ja nie chcę, żeby mnie prosiły o pomoc! Nie chcę. Chcę żyć jak dawniej. Nie wiem, co można zrobić.

- Może... wiesz – chłopak zamyślił się na moment - Może trzeba będzie zrobić to, czego chcą. Może wtedy odejdą. I będziemy mieli spokój. Żadnych koszmarów, zmasakrowanych twarzy w oknach, żadnych okrwawionych orłów. Nic. Tylko spokój.

- Może.. ale ja nie chcę. Nie wiem, czy potrafię.. ja.. - zamilkła, myśląc intensywnie nad słowami chłopaka - Co powiedziałeś? Krwawych orłów? - popatrzyła na niego szeroko otwartymi oczami - w koronie?

- Tak - spojrzał zdumiony. - W koronie. Jak jakiś posąg, albo coś z metalu. Nie wiem. Statuetka. Dzisiejszej nocy śniłem, że coś takiego... poluje na mnie. Tropi mnie. Ściga. To był straszny sen. Naprawdę okropny. Bałem się go chyba bardziej, niż tych widziadeł. Śniłaś to samo? Nie mów! No bo jeśli tak, jeśli tak, to to jest bardziej pokręcone, niż sądziłem. A może ty jesteś snem? Co? Ta burza... to spotkanie ... to wszystko - nakręcał się coraz bardziej.

Znów grzmotnęło potężnie przerywając tą tyradę. Artur zamilkł. Nagle zamyślony.

- Hej - powiedziała Basia miękko , jak do przestraszonego malucha w żłobku - popatrz na mnie.

Spojrzał. Uśmiechnął się zażenowany i jakby przepraszająco.
- Przepraszam. - powiedział. - Przepraszam.

- Spójrz na swoją dłoń. No, spójrz. Ile widzisz palców, Artur?

Spojrzał. Zmarszczył czoło.

- Nie jestem na mat-fizie, ale chyba jest ich pięć.
Uśmiechnął się.
- Dobrze?

- Bardzo dobrze - Basia też się uśmiechnęła - Wiesz, w śnie nigdy nie zobaczysz pięciu palców. Będzie ich mniej, albo więcej, albo nie dasz rady policzyć. Skoro widzisz pięć, to znaczy, że to nie sen. - zamilkła na chwile, rzucając przelotne spojrzenie na swoją dłoń. - Znasz łacinę? “ Aquila in coronam. Sanguinem. Mortem” - zacytowała.

- Brednie. Znam słabo. ale ktoś, kto to mówił nie znał łaciny. No może podstawy. Orzeł ukoronowany. Skrwawiony. Martwy. To coś takiego. Straszne! Jak w moim snie. Tylko bez błędów w pisowni. Jestem na językoznawstwie. Czwarty rok. Na Uniwerku Miejskim.

- To było w moim śnie. Śnił mi się kościół na Bogurodzicy, ksiądz Jan, ten mój kolega Andrzej, co umarł, na krucyfiksie... I jakiś facet, z drutem, użył właśnie tych słów.

- Dziwny sen - pokręcił głową - Faktycznie. Facet z dłutem? Hm? Rzeźbiarz a to co mnie goniło, to była rzeźba lub posąg. Mylisz, że to ma znaczenie. A co do kościołów, to nigdy, w żadnym nie byłem, wiesz. Jestem nawet nie ochrzczony. Babka nalegała, a rodzice ... za komuny ... piastowali ważne funkcje w nielubianych zawodach. Nie pytaj, jeśli możesz, dobrze? Boże. Straszna sprawa z tym, ze śnią się nam zmarli. A ten Andrzej, to ten zamordowany, ten co na całe Miasto jest słynny teraz, tak? I wiesz, chciałem dodać, że mimo że mnie nie ochrzczono to ja wierzę. Naprawdę. Chcę być dobrym człowiekiem. Nie jakimś antychrystem czy coś. Po prostu, tak jakoś się w życiu ułożyło.

Chyba mówił jej to dlatego, aby się usprawiedliwić. W kraju, gdzie wszyscy byli katolikami ktoś, kt o nie chodził do kościoła był traktowany jak trędowaty. A ktoś, kogo rodzice byli ... ważnymi szychami w PRLu teraz narażał się na poważny ostracyzm społeczny. Basia wiedziała o tym bardzo dobrze. Artur musiał mocno jej zaufać, skoro to wszystko powiedział. No, ale z drugiej strony widzieli zmarłych ludzi. Więc chyba taki sekret nie był dziwniejszy czy też bardziej pokręcony.

- Nie, nie z dłutem. Z dRutem - Basia zaakcentowała głoskę - Takim skręconym, z kawałkiem drewna, do .. - zaschło jej w gardle, napiła się herbaty, ręce się jej trzęsły, musiała użyć obu do przytrzymania szklanki - no, zabójcy takich używali. Do duszenia. - siedziała chwilę starając się uregulować oddech - Tak, to ten Andrzej. Wiesz, najgorsze jest to, że ja w to wszystko nie wierzę. W duchy, obcowanie świętych... nawet nie wiem, czy wierze w Boga. Nie wiem. - Teraz ona zakryła twarz dłońmi na kilka sekund - Chciałabym zasnąć, nie widzieć, nie czuć.. . Jestem zmęczona.

- Ja też - przyznał. - Ale teraz, wiem że zabrzmi to jak głodny kawałek, ale teraz gdy trafiliśmy na siebie, może łatwiej będzie to ugryźć. Może jakoś razem uda nam się przez to przejść. Nie wiem, przez co i dlaczego to się dzieje nam. Ale ... może własne tutaj powinniśmy szukać rozwiązania tych koszmarów. Może mamy jakieś wspólne cechy. Rodzinę. Studia. Znajomych. Zainteresowania. Nie wiem? Może gdzieś w tym szaleństwie jest jakiś klucz. Może trzeba z tym postąpić tak, jak z analizą tekstu literackiego. Rozłożyć na fragmenty i poszukać wspólnych elementów. A może to nie tylko my? Może jeszcze spotyka to kogoś innego? Nie tylko nas?

Basia pomyślała o Patryku. On też przyznał się jej, że... coś widział. Poczuła ochotę, aby powiedzieć o tym Arturowi, zapewnić go, ze nie jest sam, że jej znajomy też miał takie doświadczenia, ale sie powstrzymała. Przypomniała sobie obietnicę, którą złożyła Gawronowi.
Plan Artura miał sens. Trzeba działać, nie poddawać się, nie pozwolić sobie na bezsilność.

- Zróbmy listę. Spisz wszystkie osoby, jakie znasz, ja spiszę moich znajomych - “Choć nie ma ich wielu... “ pomyślała - Potem porównamy te listy.

- Dobry pomysł - przyznał. - Chcesz mój telefon i adres? Poza tym zróbmy jeszcze listę miejsc, do których chodzimy.

- Dobrze. - Basia pokiwała głową. Popatrzyła na okno, burza powoli przycichała, odchodziła w stronę rzeki. Grzmoty były już znacznie słabsze - Wygląda na to, ze sie uspokaja - powiedziała Basia przenosząc spojrzenia na Artura - Będę szła.

- Może lepiej weź taksówkę do domu, co?

- Nie ma potrzeby, to niedaleko, kilka przystanków tramwajem... - odpowiedziała szybko Basia. Nie zamierzała przyznawać się temu studentowi - pewnie bogatemu, skoro ma takie pomysły - że ona nie jeździ taksówkami - Zadzwonię do ciebie, może jutro, to porównamy te listy, dobrze?

- Dobrze. Może przynajmniej jednak cię na przystanek odprowadzę, co? - powiedział z autentyczną troską w głosie.
Basia przez chwilę się wahała , wspominając wszystkie odcinki 997 przepatrzone u ciotki. Z drugiej strony.. był środek dnia. “Nie nakręcaj sie” zmitygowała samą siebie.
- Dobrze - powiedziała. Poszła do baru zapłacić za swoją herbatę.

------

Tramwaj

Kilka minut potem siedziała wciśnięta w kąt – pustego o tej potrze - tramwaju wpatrując się w kartkę z telefonem i adresem, która dał jej Artur na przystanku. Zakopiańska 12B. Numeru mieszkania oczywiście nie było… Słyszała o tej ulicy, willowa dzielnica, prestiż, i te sprawy. Nigdy tam nie była, podobanie jak on – bez dwóch zdań – nigdy nie był na Węglowej. „I nigdy nie będzie” – pomyślała – nie wyobrażała sobie zaproszenia go do siebie. Zresztą – nie było takiej możliwości, nie dała mu przecież swojego adresu. Ani tym bardziej telefonu, którego nie miała… Obcemu facetowi! To się zawsze źle kończy. No, w 997 zawsze źle.

Choć z drugiej strony… czuła wielką ulgę, ze nie jest sama z tymi… urojeniami i mogła się z kimś podzielić. I ten ktoś nie uważa jej za wariatkę. I mówi, ze jest.. wrażliwa. To było.. miłe. Miał brązowe oczy.. Zawstydziła się tych uczuć.

„Baśka!” skarciła samą siebie „ Jesteś w stresie, dużo się dzieje. Przestań się nakręcać i wyobrażać sobie nie wiadomo co… „

Wysiadła na swoim przystanku, ale nie chciała jeszcze iść do domu. Ona, Artur, Partyk… To dziwne, trudno przyjąć , ze to przypadek. Podeszła do telefonu. Mieli się spotkać, wieczorem, ale przecież samej tak iść do knajpy to głupio… zapyta dziewczyn.

------
Budka telefoniczna

Wybrała numer telefonu Tereski.
- Cześć Tereska, tu Basia. Tak się zastanawiałam, czy dzisiaj będziesz szła się spotkać.. wieczorem, wiesz.
- Cześć Basiu - była chyba nieco zaskoczona telefonem. - Ja... chyba nie przyjdę. Wczoraj miałam wypadek. Nic mi nie jest ale powinnam odwiedzić lekarza.
- O - w głosie Basi słychać było szczere zaniepokojenie - jaki wypadek?
- Basiu... - Teresa konspiracyjnie ściszyła głos i szeptała teraz do słuchawki. - Posłuchaj. Mam do ciebie prośbę. Mogłabyś złapać Hieronima? To bardzo ważne. Uprzedź go, że może mieć problemy. Gawrona zgarnęła policja w związku z tymi morderstwami i chyba pofatygują się również po niego. On jest niewinny - uprzedziła jej pytanie. - Proszę, ostrzeż go po prostu. A ja sprawdzę czy można jakoś pomóc Patrykowi.
Ilość informacji przekazanych w jednej, krótkiej wypowiedzi nieco przytłoczyła dziewczynę. Ale też sprowadziła pewne obawy... jakich morderstw? Patryk aresztowany? przecież wszystko wyjaśnione... przemknęło jej przez myśl
- Tereska, jesteś pewna, że dobrze się czujesz? - dopytała z troską - Jaki to był wypadek? Widział cię lekarz? Wiesz, czasem na pierwszy rzut oka wszystko się wydaje ok, a potem dopiero obrażenia wychodzą.. no i stres...
- Basiu - powiedziała tak rzeczowo i stanowczo jak nauczycielka karcąca nieprzygotowane do lekcji dziecko. - Zrób o co cię prosiłam. I wybacz ale muszę iść wyciągnąć Patryka z tarapatów. Porozmawiamy jutro, dobrze? Albo zadzwonię jeszcze dziś, późnym wieczorem.
- Dobrze - skapitulowała Basia, która zwykle ulegała presji - daj mi adres Hirka. Bo rozumiem, ze dzwoniłaś i nie odbiera?
- Zaraz, zaraz... - dotarło do niej, co Teresa mówi - Ale z tym gwałtem to nieprawda.. może lepiej ja pójdę na policję i wyjaśnię?
- Nie chodzi o gwałt ale o morderstwa. Ja pojadę. I nie, nie dzwoniłam do Hirka. Notuj, podam ci telefon i adres. Ja nie mogę zadzwonić - szept zaczynał przywodzić na myśl filmy szpiegowskie. - Nie z domu. A jeśli go tam nie ma to nie mam czasu aby jechać do niego albo do kancelarii. Nie rozdwoję się. Załatwię sprawę Gawrona a ty powiadom Hirka, dobrze? Chociaż nie wiem czy cokolwiek to pomoże. Jeśli będą chcieli go aresztować to może się nie wymigać. Chyba, że znajdzie jakiś paragraf albo lukę. Masz coś do pisania?
Podyktowała telefon domowy, do kancelarii i adres Hieronima.
- Spokojnie, wszystko zapisuję. Nie denerwuj się. Powiadomię Hirka.
Basia posłusznie spisała wszystkie adresy. Nie chciała jeszce bardziej nakręcać Tereski, poza wszystkim - posiadanie telefonu Hirka stwarzało rozliczne możliwości. Hmm.. teoretycznie, oczywiście.
- Na pewno dobrze się czujesz? Jest ktoś w domu, nie jesteś sama? - dopytała i dodała na koniec, zanim zdążyła się ugryźć się w język - Ale jakie morderstwa, Tereska?
- Jak to jakie? - Teresa istotnie brzmiała na rozkojarzoną. Po chwili dodała - Czubka i Czarka oczywiście. A ile morderstw jeszcze się w okolicy wydarzyło ostatnimi czasy? Posłuchaj Basiu... ja... przepraszam, że cię obarczam. Ale sama tego wszystkiego nie ogarnę....Zdzwonimy się jutro. I powiedz Hirkowi żeby trzymał się z daleka od Pawła, dobrze? Powtórz mu, że Paweł... ma żal za wczoraj. I że mu jednak nie przejdzie - westchnęła ciężko. - Dziękuję Basiu.
Po ostatnim łagodnie wypowiedzianym zdaniu Teresa się rozłączyła.

Basia wpatrywała się, zdziwiona i zaniepokojna, ale też troche obrażona bezpardonowym końcem rozmwy w milczącą słuchawke, a potem wybrała numer Hirka.

Nic.

Numer kancelarii - automatyczna sekretarka.

Poszła więc na powrót do tramwaju. Miała kilka przystanków do blokowiska, gdzie mieszkał Hirek.

kanna 12-03-2012 12:49

50 minut potem, mieszkanie Hieronima

- O matko - na twarzy Basi pojawiła się troska - czy ona dobrze sie czuje? Robiła jakieś prześwietlenie? Wiesz, brzmiała dziwnie przez ten telefon... - powiedziała idąc w stronę drzwi wyjściowych - Opowiesz mi wszystko w tramwaju o tym wypadku. Poczekaj - zatrzymała się na chwile - Mogę skorzystać z łazienki? - zapytała pro forma i poszła w stronę drzwi z charakterystycznym “okienkiem”.

- Z-zaczekaj! - Hirek w dwóch susach był koło niej i złapał za rękę. Odsunął dziewczynę na bok i sam otworzył drzwi, po czym wszedł i przystanął w progu. Bladość wróciła z miejsca na jego twarz kiedy strzelał oczami po wannie, ścianach, lustrze... Wszystko wyglądało normalnie, jak w zwyczajnej kawalerskiej łazience. Starając się zachować resztki pozorów, uśmiechnął się sztucznie do Basi i wziął naręcze podkoszulków, przekładając je nerwowo na pralkę.
- Przepraszam. - mruknął w końcu, zażenowania nie musiał udawać. Weźmie go za wariata.

Kiedy zatrzymał ją i poleciał pierwszy do łazienki, Baśka zaśmiała się nerwowo.
- Hirek, bez przesady, mam dwóch braci, myślisz, że gaci nie widziałam? Czy panienki tam ukrywasz? - zażartowała, przekonana, że jego nadaktywność spowodowana jest syfem, jaki - zapewnie - panuje w kawalerskiej łazience. Nie zapewnie. Bez wątpliwości. Widziała w końcu łazienkę Gawrona.
Chłopak wpadł do pomieszczenia i wtedy, stojąca nieco z boku Baśka zobaczyła jak strzela oczami po ścianach, jakby szukając czegoś. Wyraz bezradnej paniki na jego twarzy, kiedy odwrócił się w końcu, tak przypominał to, co zobaczyła w oczach Artura, że dziewczynie zabrakło tchu.
Zbladła i cofnęła się dwa kroki opierając plecami o ścianę.
- Ty też? - wyszeptała - Boże... Hirek.. co... co ...- zabrakło jej oddechu, nie mogła dokończyć zdania.

Otarł spotniałe nagle czoło i spojrzał na nią uważnie. Cofnęła się, a on spuścił w końcu głowę i potarł zmęczonym gestem powieki nasadami dłoni.
- Basiu, ja... jestem zmęczony. Coś dzieje się ze mną coś czego nie potrafię... Chory jestem. Z nerwów, z zamartwiania się o Tereskę. Z Gawronem, no cóż mleka nie piliśmy kiedy czekaliśmy na nią do rana. To wszystko powoduje... - szukał usprawiedliwienia na siłę chyba jednak bardziej na swój własny, wewnętrzny użytek. Słowa chaotycznie wypadały z niego i rwały się w połowie zdań. - Ale czekaj, jak ja też...? O czym ty mówisz? Basiu, co ci jest? - teraz zobaczył że również jej twarz wkomponowuje się ładnie kolorem w poszarzałą biel ściany tuż za nią.

Nic nie powiedział, nie potwierdził, ale Basia już wiedziała. Ona, Patryk, Artur, Hirek.. to nie mógł być przypadek. Ktoś jeszcze? Dziewczyny? Może dlatego Tereska była taka.. Grzesiek?
- Myślisz, ze wariujesz, prawda? - mówiła coraz szybciej, głos się jej rwał - Widzisz rzeczy, które wiesz, że nie istnieją. Byłam w kawiarni, dzisiaj. Pioruny waliły i nagle całą szybę zalała krew. Całą. Nikt tego nie widział, nikt.. jeden chłopak tylko. Miał na twarzy to samo, co ty... Był zielony, poszłam za nim.. on też widział tą krew. I babcię, co mu zmarła.. ja widzę Andrzeja. W nocy. Co noc. I.. jak nie śpię też. - zakryła twarz dłońmi

Rąbnęła go z siłą taranu cała gama emocji. Ulga chyba dominowała, poczucie że może jednak nie odwaliło mu tak, że skończy w pokoiku bez klamek. Zaraz potem strach, irracjonalne przerażenie.
- Ty też? - Nie świadomie powtórzył jej słowa, po czym ujął za łokieć i podprowadził do stolika w kuchni. Chciał żeby usiadła. - Ja też widzę... różne rzeczy. Ludzi z przeszłości. Andrzeja. Jakieś koszmarne widziadła - spojrzał w stronę łazienki po raz kolejny. Nie prędko wyzbędzie się tego odruchu. - Ktoś... ktoś podrzucił mi jakieś wycinki z biblii, obrączkę utytłaną ziemią. W domu, w kancelarii. Tereska teraz oberwała kamieniem, drugi raz bo przecież wcześniej ktoś cisnął w jej samochód. Myślałem że to stres po prostu, sporo się ostatnio działo - wykrzywił się w parodii uśmiechu. - Nie tylko ta sprawa z Andrzejem i Czarkiem. Ale... Gawron coś mi mgliście mówił że na klatce, ktoś cię zaatakował... - Hirek urwał na moment nie mogąc zebrać myśli. - A ten chłopak? Kim on jest? Znałaś go wcześniej?

Basia pozwoliła posadzić się na krześle. Napięcie dzisiejszego dnia walnęło ją jak obuchem. Skuliła się na krześle, obejmując sie ciasno ramionami
- Widziałam twarze w oknach.. upiorne.. biegłam i wpadłam na kogoś w bramie. Nie miał twarzy, zemdlałam. Ciągnął mnie, do piwnicy, gdyby Patryk go nie wypłoszył... nie wiem. - zadrżała - W pociągu jakiś facet podrzucił mi kartkę, że będę następna. Widuję go.. w snach, na pogrzebie... Widziałam kościół na Bogurodzicy, Andrzej na krzyżu, ten facet... wszędzie, wszędzie.. - przeniosła spojrzenia na twarz Hirka - Też myślałam, ze wariuję.. ale Patryk... Artur, dziś go poznałam. On mówił o dwóch mężczyznach. Dwóch. Nie wiedziałam o Czarku.. Co się z nami dzieje, Hirek? Kto nam to robi? Dlaczego?

- Jeeezu - Hirek jęknął przeciągle zduszonym głosem. - Ja słyszałem Andrzeja. Tam w tej cholernej łazience. Widziałem... siebie. Jako jakąś potworność, pomieszanie zwierzęcia z człowiekiem. I słyszałem... kogoś. Mówił że wszyscy zginiemy, że należymy do niego. To jakiś koszmar... Tylu różnych ludzi słyszy i widzi te... rzeczy. To nie może być przypadek i bo ja wiem jakiś czynnik środowiskowy, coś w stylu zatrucia wody jakimś cholerstwem typu LSD. Te... halucynacje - upierał się przy tej nazwie - są za bardzo realne. Dałbym sobie rękę uciąć że ktoś był tu w mieszkaniu, w kancelarii. Przecież zostawiał przedmioty. Nie wierzysz mi? - spojrzał na nią szybko, po czym wyciągnął z kieszeni obrączkę znalezioną wcześniej. Pokręcił tylko głową. - Nie mam pojęcia kto to robi. Ale wiem że musi sporo wiedzieć. O mnie. I o Teresce.

- Jakie halucynacje, Hirek, oprzytomnij - Basia machinalnie wzięła obrączkę od chłopaka i spojrzała na – zobaczyła najzwyklejszą obrączkę, jakich tysiące, nawet bez żadnego graweru - halucynacje nie podrzucają obrączek. Ani listów. Ani nie rzucają kamieniami... dwa razy? - strach odbił się na jej twarzy, uświadomiła sobie, co to może znaczyć - Hirek, ktoś nie trafił i rzucił jeszcze raz... Ktoś ją chce zabić... jak Andrzeja.. ale dlaczego? Te głosy.. one powtarzają, że zginiemy. Że będę następna. - potrząsnęła głową - Ale to nie o mnie chodzi, tylko o Tereskę.. ona musi stąd uciekać, Hirek, słyszysz? - zerwała się na nogi - Znajdź ją i wywieź stąd! Hirek!

- Trafił. Za pierwszym razem jechała samochodem i mało nie skosiła latarni. - wstał i złapał dziewczynę za przedramię. - Spokojnie, Basiu. Ja... to nie jest wyjście. Wierz mi to ostatnich przeżyciach mam jedynie ochotę wyjść stąd zabrać Tereskę pod pachę i nie zatrzymywać się aż to wszystko się skończy. Tyle tylko że to nie jest takie proste... I owszem halucynacje nie podrzucają kopert i obrączek, ale jak nazwać to co widziałem i słyszałem... Takich rzeczy nie ma do cholery. Mimo że wyglądają jak rzeczywiste. Ktoś chce nas nastraszyć, wszystkich. Nie mam pojęcia dlaczego, ani dlaczego akurat nas. Jedynym czynnikiem łączącym nas jest przecież fakt że mieszkaliśmy wszyscy możliwie blisko siebie.
Mówił spokojnie i starał się posadzić ją z powrotem na stołku. Wyglądała na przerażoną, a jeszcze jej słowa, że ona będzie następna...
- Musimy się zebrać do kupy, wszyscy a potem iść na Policję. Tereska, ty, Gawron postarać się ułożyć to wszystko tak by nie brzmiało to jak zbiorowe wariactwo. Twarde fakty są takie. Ktoś zaatakował ciebie i Tereskę, ktoś włamał się do kancelarii, ktoś grozi nam wszystkim. I musimy się wzajemnie pilnować. Ale najpierw muszę wyciągnąć Gawrona z pierdla. - uśmiechnął się do niej lekko - Pewnie już zdążył narozrabiać tam zdrowo, on niezbyt dobrze znosi towarzystwo mundurowych.
Był jej wdzięczny za to że mógł z kimś się podzielić tym dziadostwem.
- I nie martw się Tereski będę pilnował, ty też musisz na siebie uważać.

Basia pokiwała energicznie głową, jakby na potwierdzenie jego słów. Po chwili jednak, już mniej energicznie, głową pokręciła.
- To nie tyczy tylko nas. Ten Artur mieszka na Zakopiańskiej, to zupełnie inna dzielnica. Umówiliśmy się, że zrobimy listę osób i miejsc, które znamy, żeby poszukać powiązań. Ty może też zrobisz? I Patryk, jak go wyciągniesz, Tereska... Musi być jakiś wspólny punkt.
- Nie pójdę na policję - strach i rezygnacja znów pojawiły się w jej oczach.- Mam kartkę i opowieść o tym, jak po ciemku wpadłam na wielkiego faceta bez twarzy... Patryk.. sam wiesz.. jaką ma opinię. Degenerat i alkoholik. Teraz jeszcze gwałciciel. Dołożą do tego stres po pogrzebie Andrzeja, z którym, podobno, sypiałam a potem... potem wsadzą mnie do wariatkowa. Muszę się pilnować. Ten .. ten nowy facet matki już opowiadał mi o “znajomym ordynatorze psychiatrii, specjaliście od młodzieży”. Ma mnie za popieprzoną gówniarę. Głupi palant. Muszę się pilnować, Hirek.
Potarła czoło dłońmi.
- Przepraszam, że cie obarczam... jestem zmęczona... nie sypiam normalnie... ciągle mam koszmary. Miałam pogadać z przyjaciółką, ale nie przyszła i na ciebie trafiło, przepraszam. Masz jazdy z Tereską, a ja... Przepraszam. Chodźmy już.

- A wcześniej nie mieszkał na Węglowej? Może chodził do naszej podstawówki? - zaraz zaczął szukać powiązań, starając czymś racjonalnym zająć uwagę. - Przemyślenie i analiza powiązań to dobry pomysł, ale ja bym nie lekceważył i odstawiał od razu Policję. Jeśli to rzeczywiście ten, kto Andrzeja i … nie ma co się bawić w detektywów na własną rękę. Trzeba pogadać w większej grupie.
- Chyba żartujesz - dotknął jej ręki delikatnie - nawet nie masz pojęcia jak się cieszę, że mogłem z tobą o tym pogadać. Od paru dni gniotłem to i myślałem to samo co ty. Każdy komu się wygadam weźmie mnie za wariata. Teresce powiedziałem. Gawronowi już jakoś, sama wiesz nie było po drodze. Potem zaś była ta cała afera z kamieniem. Nawet się nie wygłupiaj z przepraszaniem. Chodźmy, odprowadzę cię i gonię na Pędzichów na komisariat.

- Dobrze - Basia westchnęła, przepełniona zmęczeniem, ale też ulgą. Niby nic się nie wyjaśniło, ale świadomość, ze nie jest sama w tym koszmarze, dawała jej wytchnienie. Choć na chwilę.
Dopiero kiedy szli do tramwaju uświadomiła sobie, co poczuła, kiedy Hirek dotknął jej ręki. Zaczerwieniła się i była zadowolona, że kaptur ocienia jej twarz.

----

90 minut później, mieszkanie matki Basi

Burza ucichła, siąpił lekki deszczy rozmazujący się na szybie.

Telefon do Wandzi tylko potwierdził to, czego dowiedziała się wcześniej. Była już pewna, że jak dociśnie Grzesia, to on też się przyzna do omamów. Chociaż.. jak sama powiedziała wcześniej, omamy nie rzucają kamieniami. Może Wandzia miała rację? Może to ktoś z Węgielnej? Ale dlaczego? Dlaczego?

Nie wiedziała. Przecież nigdy nikogo nie skrzywdziła… Nie mogła to być więc zemsta, więc pewnie jakiś psychopata.. to było przerażające. Bała się o Tereskę, Wandę, martwiła o Partyka i – wbrew zdrowemu rozsądkowi – miała nadzieje, ze zobaczy wieczorem Hirka.

Żeby odgonić myśli, usiadła i zaczęła spisywać na kartce wszystkie znajome miejsca, ludzi. Sięgnęła dalej w przeszłość, szkoła, liceum, wakacje… dyskoteka, żłobek, kółko teatralne.. spisywała wszystkie osoby, które pamiętała, każde kolejne miejsce budziło wspomnienia o osobach, które tam spotkała. Różne wspomnienia. Spisywała nazwiska, imiona, kreśliła, zmieniała strukturę, i przepisywała wszystko na nowa kartkę.
W końcu wyciągnęła arkusz papieru pakowego, narysowała jakby plan Miasta, utworzony z miejsc, które odwiedzała. Obok zrobiła spisała znajomych, każdemu przypisała numer i powstawiała te numery w miejsca, gdzie spotykała te osoby.
Zadowolona pokiwała głową, ten sposób zapisu miał sens, dobrze oddawał strukturę jej znajomości.
Zadziwiła się, że zna tyle osób. Złożyła arkusz do formatu A4, żeby zmieścił się jej w plecaku.

Zapaliła światło – było już popołudnie. Wojtek wpadł i zostawił jej butelkę rozpuszczalnika. Weszła na piętro Gawrona, zapukała, ale nie było go w środku. Umyła drzwi gorącą wodą z detergentem, potem zmyła wszystkie napisy rozpuszczalnikiem i ponowni je umyła.

- Mam go w nosie, wujku – wyjaśniła… temu, kiedy łaził za nią sprawdzać, co robi – ale te napisy przypominają mi o zdarzeniu. Musze je wyczyścić, żeby przywrócić sobie spokój. To jak wyrzucanie po kimś pamiątek – zastanowiła się, czy nie przegina, ale kupił jej wyjaśnienia.

Wróciła do mieszkania, wykąpała się i stanęła przed szafa, zastanawiając się, w co się ma ubrać na wieczór.

Baczy 13-03-2012 17:08

Sobota, 02.11.1991r. Godzina 16:30

Skierowanie na wszelkiego rodzaju badania, recepta na witaminy wzmacniające, silne środki przeciwbólowe do ręki, tak na wszelki wypadek. Plus, poznanie swojego „fana”. Wizyta przebiegła nad wyraz szybko, muzyk mógł więc spróbować zrobić badania jeszcze przed wizytą w Miejscu. Nie miał nic lepszego do roboty, no i wolał przebywać wśród ludzi- a tych można było znaleźć niemalże w każdym zakątku szpitala.

Najpierw, korzystając z rady doktora Pietruchy (bo tak nazywał się medyk, który go badał), udał się do piwnic zakładu. Kolejka do rentgena była krótka, toteż nie musiał długo czekać na swoją kolej. Było mu to na rękę, pomieszczenia piwniczne nigdy nie wpływały na niego dobrze, a obecność kostnicy- drzwi były dosłownie kilka metrów od niego- dodawała swoje trzy grosze do ogarniającego go depresyjnego samopoczucia.

Gdy wszedł wreszcie do pracowni radiologicznej, poczuł się nieco lepiej- zobojętniał. Ale tylko do momentu, kiedy światła zgasły, a technik odsługujący maszynę zacharczał złowieszczo i upadł na posadzkę, zalewając ją swoją posoką- Grzesiek tego nie widział, ale przysiągłby, że tak właśnie było. Zamarł w pozycji, w której ustawił go technik. Coś tam się stało, coś złego. Albo... kolejne omamy. Albo sen, stracił przytomność i teraz śni.
Nadal stał w maszynie, i dopiero po chwili dotarło do niego, że coś powiedział.

- Halo? Kto tam jest? - Zdawał sobie sprawę z bezcelowości tego pytania, był to chyba odruch, który kazał mu upewnić się, że faktycznie jest to sytuacja krytyczna. Szybko zebrał się w sobie i zaczął iść po omacku w kierunku wyjścia, starając się nawet nie patrzeć w stronę stanowiska technika. Zadziałała stara zasada z dzieciństwa- jak nie patrzysz na potwora, potwór znika.
Klekotania i szuranie oraz cichy jęk był jedyna odpowiedzią. Grzegorz czuł, jakby przez ciemność ktoś wpatrywał się w niego intensywnie. Szuranie, bełkot, szept. Szuranie, bełkot, szept. Przybliżały się.
Grzesiek nie mógł zignorować tych odgłosów, mimo wszelkich starań, nie mógł. Nie mógł też powstrzymać się od wolnego, ale sukcesywnego dążenia w kierunku wyjścia, więc odwrócił tylko głowę w stronę, z której pochodziły dźwięki i wyszeptał:

- Andrzej? Czarek? To któryś z Was?- Bełkot przypominał ten z wizji w klubie, kiedy to Czuba próbował mu coś powiedzieć. Jeśli się nie mylił, to byłą tylko wizja i nic mu nie groziło. Ale z drugiej strony, jeśli to faktycznie zakneblowany drutem Andrzej, to jak niby mu odpowie? Ale było już za późno, wszystko to przemyślenia czysto teoretyczne, nie mające już wpływu na to, co się zdarzy.
Zimny pot spłynął mu po plecach.
Syk. Przeciągły. Złośliwy. Okrutny. W tym syku dało się słyszeć jego imię. Potem jakby ktoś syknął. chodź. Chodź do nassss.
Czy to tylko gra wyobraźni, czy w ciemnościach dostrzegł .. zarys sylwetki.
I wtedy zapaliło się awaryjne światło zalewając wszystko czerwonym blaskiem.
A w tym blasku Wichrowicz ujrzał stojącego kawałek dalej mężczyznę. Nagiego. Bladego. Z wyraźnym szwem po sekcji na klatce piersiowej. To musiał być trup. Trup opleciony w prześcieradło. Trup z jedną ręką okaleczoną, prawe oderwaną w łokciu i z wgnieceniem w czaszce. Puste, martwe oczy .. patrzyły w stronę Grzegorza. Mięśnie twarzy poruszyły się. Ułożyły w zimny, paskudny uśmiech.

- Chośśś do nassss
- z pobladłych warg wyrwał się sykliwy szept.

Wichrowicz zdołał powstrzymać krzyk, chociaż sam nie wiedział, dlaczego to zrobił. Przez chwilę nie mógł wykrzesać z siebie żadnego dźwięku, potem już nawet nie próbował, rzucił się tylko w stronę drzwi, chociaż z jego stopą nie był to zbyt efektowny (ani efektywny) manewr. Sen czy nie, nie mógł dać się złapać temu... czemuś. Instynkt samozachowawczy był górą, liczyła się tylko ucieczka.
Jeden krok. Tylko tyle zdążył zrobić, kiedy usłyszał ostry, męski głos wykrzykujący:

- To nie będzie bolało. Co pan robi?!


Grzesiek zamarł wpół kroku. Przez chwilę analizował głos- był niemalże pewien, że należy on do technika. Czyżby jednak wredny omam? Już wolałby zemdleć niż lunatykować na jawie, ludzie inaczej to postrzegają.

- Przepraszam, źle znoszę ciemność, szczególnie w pomieszczeniach, i nieco spanikowałem. A te czerwone światła też nie pomagają... Chyba za dużo horrorów...- wypalił, zanim jeszcze odwrócił głowę w stronę właściciela głosu.

- Jakie czerwone światła. Facet. Stój tam gdzie stoisz, nie wierć się - Grzesiek zamrugał powiekami porażony nagłym blaskiem zwykłej jarzeniówki. Trup zniknął. Światła znów wypełniały salę z rentgenem. A technik, który go wprowadzał, spoglądał na niego nieco rozbawiony.

- Trzymaj fartuch na jajach, bo ci je prześwietlę. Ustaw się tak, jak prosiłem nim mi tutaj zacząłeś świrować., To nie dentysta. Tutaj nie boli.

- Ech, przepraszam, ale... niedawno znajomego napadli, zatłukli na śmierć. Niby znajomy tylko z widzenia, ale to zawsze szok. Podobno miał dziurę w czaszce, czy wgniecenie, i pokiereszowaną rękę w okolicach łokcia, że ledwo trzymała się reszty... I jak zobaczyłem tu obok kostnicę, to mi się przypomniało, że chyba właśnie do was go przywieźli. O ile wcześniej czułem się znośnie, to teraz... Szkoda gadać... - Grzesiek niechętnie podchodził do maszyny, chciał najpierw wypytać mężczyznę o osobę ze swojego “widzenia”.
- Może pamięta pan, czy tu kogoś takiego przywozili ostatnio? I... czy bardzo cierpiał?

- Panie drogi
- uśmiechnął się technik familiarnie. - Stać nieruchomo. Wstrzymać oddech. Nie ruszać się, nie gadać.

Maszyna zaczęła szumieć i dźwięczeć.

- Już. Można się ubrać. Panie drogi, ja pracuję w rentgenie a nie w kostnicy. I uwierz mi pan, mimo, że jestem pracownikiem szpitala, to niechętnie oglądam trupy. Koniec badania.
- Następny.
- technik wyszedł na korytarz pozawalając Grzegorzowi wrócić do przebieralni tuż przy gabinecie zabiegowym i ubrać się do wyjścia.
- Chce pan dowiedzieć się czegoś o tym pechowcu, niech pan zagada Wojtaszka z kostnicy lub kogoś administracji.
-Dziękuję. Kiedy można się spodziewać wyników?
- W poniedziałek zapewne. Bo jutro dzień święty.


Grzesiek przez chwilę wahał się, czy wchodzić do kostnicy, czy ryzykować kolejne przywidzenia. Jednak, póki co, były to nieinwazyjne wizje, a może uda mu się ustalić, dlaczego akurat ta postać mu się objawiła. Chociaż i rodzaj nawiedzenia był inny- Andrzej i Czarek chcieli mu coś przekazać, prosili o pomoc, natomiast tutaj... To było jak groźba. Trup przywoływał go ku sobie, ku im, bo używał liczby mnogiej. To brzmiało, jakby nawoływał Grześka do... Śmierci. Może to jakieś lokalne widmo? Niespokojny duch uwięziony w tym budynku... Wichrowicz nie wiedział, czy to w ogóle możliwe, ale jeśli ktoś taki znajduje się w kostnicy, będzie to wystarczający dowód na to, że nie zwariował. A to już dużo.
Muzyk pchnął mocno drzwi prowadzące do kostnicy, oby Wojtaszek gdzieś tu był.

Zabrzęczał dzwonek. Jękliwie.
Grzegorz ujrzał długi, prosty, pomalowany w szare barwy korytarz mdłym światłem mrugających jarzeniówek.
Zza pierwszych, półotwartych drzwi wyłonił się niski, grubawy mężczyzna o lśniącej potem twarzy. Spojrzał na Grzegorza ponurym, nieco zdezorientowanym wzrokiem. Miał góra trzydziestkę.

- Czytać kolega się nie nauczył? Pisze przecież - nieupoważnionym wstęp wzbroniony. Pan chyba nie upoważniony jest, czyż nie?

- Racja, przepraszam, ale... Czy pan Wojtaszek? Chciałem pana o coś zapytać, jeśli ma pan chwileczkę. Chodzi o znajomego, podobno... tu trafił niedawno- Grzesiek przełknął głośno ślinę, brzmiał tak, jakby ciężko mu było mówić o “zmarłym znajomym.

- Tak. Jestem Wojtek Wojtaszek. Znajomy powiada pan. A jakie nazwisko nosił ów znajomy? Miasto jest duże. Co jakiś czas przywożą tutaj jakiegoś nieboszczyka.

- No właśnie tu jest problem, bo ja na niego zawsze wołałem Badyl. Wszyscy tak wołali, nie wiem, czy ktoś znał jego nazwisko... Dlatego też w recepcji nie mogli mi pomóc i musiałem pana fatygować. Widzi pan, byłem poza miastem przez jakiś czas. Wczoraj przyjechałem, i dowiedziałem się od kumpli, że Badyl... kipnął. Z tego, co mówili, to ktoś go napadł, czacha rozwalona, a jedna ręka ledwo się łokcia trzymała, na skrawku mięsa. Ale słyszałem też, że po prostu uciekł z Miasta przez długi... I dlatego do pana przychodzę, bo nie wiem, kto mówi prawdę. Ci pierwsi mówili, że to było niedaleko i że tutaj go przywieziono, no... jak go znaleźli. Aż strach pomyśleć, co człowiekowi mogą na ulicy zrobić... No właśnie, dlatego chciałem się dowiedzieć, czy w przeciągu ostatniego tygodnia, może dwóch, ktoś tak pokiereszowany trafił... No, tutaj, do pana.

- No z rozwalonym łbem to nie. Miałem różnych. Nawet zadźganego nożem i takiego co pod tramwaj po pijaku wpadł - istna kaszanka. Prawie tak krwista, jak ta co ją na Rynku dają z piwkiem. No więc, nie widziałem takiego. Z tym, że ja tutaj sam nie robię. Jest jeszcze Rogaczewski. Mareczek, znaczy się, mój kompan.

- A pana Rogaczewskiego pewnie nie ma teraz? Hm, a kiedy będzie miał dyżur? Wie pan, chciałbym mieć pewność.


- Mareczek? Dopiero po święcie. Niektórzy mają rodziny, wie pan. Dziewczyny, normalne życie. A ja przed czwartym rozwodem. To się mi w domu siedzieć nie chce. Klientela tutaj bardziej gadatliwa niż moja czwarta prawie ex. Ehh te kobietki - zakończył sentencjonalnie. - Szkoda, że pan nazwiska nie zna, lub imienia. Tylko ksywkę. Tak byśmy szast prast po kartotece polecieli i byśmy wiedzieli, co i jak. Czy Badylek leży, czy nadal działa. He - uśmiechnął się dziwacznie. - To prawie jak problemy pięćdziesięciokilkulatka. Badyl działa, albo nie. Takie już są okrutne prawa natury. Prawda, czyż nie?

- Tak, myślę, że tak... No cóż, dziękuję za informacje, spróbuje jeszcze w przyszłym tygodniu złapać pana Rogaczewskiego, chociaż już pan mnie nieco uspokoił. Dziękuję, miłego wieczoru życzę.

Później wszystko przebiegło nad wyraz dobrze. Podczas oddawania próbek do wszystkich zapisanych badań nie pojawił się żaden inny… duch, upiór, czy demon. Grzesiek nie stracił przytomności, ani kontaktu z rzeczywistością. Nadal był nieco roztrzęsiony, jednak na duchu podtrzymywała go wiara w to, że znajomy księdza Kolińskiego będzie w stanie mu pomóc.
Ale co, jeśli okaże się, że faktycznie są to kłopoty natury zdrowotnej, nie zaś, hm… duchowej? Nie brał tego nawet pod uwagę, twardo obstawał przy swoim, ale przecież niczego nie mógł być pewien. Bo czy szaleńcy zdają sobie sprawę ze swojego szaleństwa? Nie, inaczej nie braliby tego na serio, staraliby się to ignorować. Problem jest w tym, że szaleniec widzi, słyszy, czuje to, czego nie ma, i uważa to za w pełni realne. A człowiek, którego zmysły nie działają prawidłowo stanowi zagrożenie dla siebie i, przede wszystkim, innych. Czy to możliwe, że Grzesiek wyląduje w psychiatryku, wiecznie uciekając przed duchami zmarłych? Czy śmierć znajomego mogła aż tak wpłynąć na jego psychikę? Oczywiście, że mogła.

W drodze do Miejsca cały czas trzymał w dłoni różaniec i modlił się. Jechał prosto do baru. Co prawda, zamierzał wrócić do mieszkania na noc, jednak nie był jeszcze gotowy na wizytę w nim; zerowa zawartość alkoholu we krwi? Nie, na trzeźwo nie można przecież walczyć z demonami.

Grzesiek był w Miejscu raz czy dwa, i musiał przyznać, że wywarła na nim pozytywne wrażenie- było to miejsce wzniosłe artystycznie. Młodzi twórcy, niezależnie od dziedziny, którą się zajmowali, mogli tu wystawiać swoje prace. Chodziło tu zarówno o bardziej zorganizowane, większe wystawy, jak i porozwieszane na ścianach obrazy, czy rysunki w antyramach. W samej knajpie panował przyjemny półmrok, światło pochodziło głównie od lampek oświetlających punktowo wybrane ekspozycje.
Rozejrzał się, obszedł knajpę, jednak nikogo ze znajomych nie zastał. Za to większość stolików była już zajęta, udało mu się jednak zająć taki, przy którym mogliby swobodnie usiąść w szóstkę. Miał jednak nadzieję, że starzy „Węglnianie” niedługo się zjawią, w knajpie robiło się coraz bardziej tłoczno, a Grzesiek póki co powstrzymał się z zamówieniem piwa.

Ravanesh 13-03-2012 18:47

Matka nie pytała. Wandy to nie zdziwiło, Lidia doprowadziła do doskonałości ignorowanie tego, co jej nie odpowiadało. Tak jak teraz. Słowa Wandy o Parkowej i strachu, który kazał jej zawrócić zawisły w powietrzu a kiedy wybrzmiały starsza Jaworska zachowała się jakby nigdy nie padły. Dowiedziała się, że dziewczyna nie dotarła tam gdzie nie powinna była chodzić i cała reszta przestała ją interesować. Zapewne żeby uciąć rozmowę w tym momencie, kiedy Wandzia była cała roztrzęsiona i istniało ryzyko, iż będzie wracać do swego wypadu na stare śmieci matka zapakowała ją do łóżka i nakarmiła lekarstwami. Starsza kobieta zapowiedziała przy tym młodszej, że podyskutują o całej historii później, ale ta druga nie bardzo w to wierzyła. Albo ta rozmowa będzie bardzo starannie omijać niebezpieczną część tematu albo do niej nigdy nie dojdzie.
Dziewczyna leżała przez chwilę wpatrując się w okno i coraz gęstsze chmury zbierające się na niebie aż w końcu napięcie z niej zeszło a ciepło posłania zrobiło swoje i Wanda usnęła.

Jaworska ocknęła się i przez moment nie bardzo wiedziała gdzie się znajdowała. Dopiero po chwili rozpoznała szczegóły własnego pokoju. Szybko zrozumiała, co ją obudziło. Jednostajny szum deszczu, który ukoił jej nerwy i pozwolił zasnąć przeszedł w dziką pierwotną siłę żywiołu. Burza rozszalała się nad budynkiem jakby chciała im zedrzeć dach znad głowy. Jeden z głośniejszych piorunów musiał zbudzić Wandę. Było bardzo ciemno i dziewczyna nie miała pojęcia jak długo spała, bo albo ta ciemność była sprawką burzy albo rzeczywiście zrobiło się tak późno. Wanda niechętnie wygrzebała się z ciepłego łóżka. Musiała spać dość długo, bo przypiliła ją nagła potrzeba. Dom był cichy i bardzo ciemny. Matka zwykle w czasie takiej pogody wyłączała wszystko, co działało na prąd. Poza tym istniała też możliwość, że po prostu zrobił się późny wieczór i Lidia zwyczajnie w świecie położyła się spać. W takiej sytuacji Wanda nie stawiłaby się na umówione spotkanie, na które tak bardzo liczyła.

Dziewczyna po omacku znalazła budzik i przy kolejnym wyładowaniu, które rozświetliło tarczę zegarka zobaczyła, że była dopiero siedemnasta piętnaście. Zatem na szczęście nadal mogła wybrać się na wieczorne spotkanie, ale ta cisza była niepokojąca. Wanda wyszła na korytarz i usłyszała głos matki a potem jej krzyk. Dziewczynę aż wmurowało. Lidia rzadko podnosiła glos. Czyżby w takim razie ktoś ich napadł? Może przez to zaciemnienie włamywacze myśleli, że nikogo nie było w domu i napatoczyli się na kobietę. Wanda nie wiedziała, co zrobić w takiej sytuacji. Wzywać pomoc? Uzbroić się w coś?

– Nie próbuj się do niej zbliżać! Rozumiesz! - Krzyczała starsza Jaworska.

Wanda cofnęła się o kilka kroków i nerwowo zaczęła szukać czegokolwiek, co mogłoby jej posłużyć do obrony.

- Nie można tego powstrzymać! Nie da się! Będzie gorzej! To miała być ona, nie on! Nie stawaj im na drodze! – Kontynuowała Lidia.

Wtedy Wanda zrozumiała, że słyszała tylko głos matki. Nikt inny jej nie odpowiadał. Dziewczyna cicho wyszła na korytarz i spostrzegła Lidię ze słuchawką telefonu przyłożoną do ucha. Matka spostrzegła i ją. Błysk zza okna oświetlił twarze matki i córki. Wanda była zwyczajnie przestraszona i zaskoczona, za to Lidia nie panowała w ogóle nad emocjami i własną twarzą. Tak obnażonej Wandzia nie widziała matki już dawno.

A potem Lidia po prostu odłożyła słuchawkę i swoim zwyczajem usiłowała zmienić temat. Wyraz jej twarzy jednak ją zdradzał. Matka przybrała maskę spokoju i troski, ale Wanda czuła przez skórę, że coś w tym wszystkim było nie tak. Ta kobieta ją urodziła a jednak w tym właśnie momencie wydawała się jej obca jak nigdy dotąd.

- Kto to był? – Pytanie było jak najbardziej na miejscu, ale Wanda poczuła się dziwnie zadając je.

- Nikt ważny – odpowiedziała matka jakby przed chwilą nie wrzeszczała do tego kogoś prawie bliska histerii. – Potrzebujesz czegoś?

- Nie, nie potrzebuję. Szłam tylko do łazienki. – Dziewczyna zrobiła krok w tamtym kierunku, ale się zawahała i odwróciła do matki.

- Mamo. Czy ktoś ci grozi?- Zapytała szybko, aby się nie rozmyślić czy zadać to pytanie.

- Nie. Skąd ta myśl. To tylko jakiś dowcipniś. Nie przejmuj się tym.

- Dowcipniś? – Wanda zapytała z niedowierzaniem.

Przecież słyszała końcówkę rozmowy. Matka o tym wiedziała a mimo to próbowała z niej zrobić ostatnia idiotkę.
- Może to ten sam, co już mnie nastraszył mamo. - Powiedziała przejęta - Jeśli to znowu on to trzeba będzie donieść policji żeby nam założyli podsłuch czy coś.

- Może – Lidia podchwyciła myśl ze sztucznym przejęciem. - Masz rację. Może faktycznie zawiadomię policję. Ale nie wiem czy to rozsądne. - Zmrużyła oczy przybierając nieco oskarżycielski wyraz twarzy. - Pani Nina mówiła, że narobiłaś dzisiaj pewnego zamieszania na ulicy. Nie chciałam o tym rozmawiać, bo wyglądałaś naprawdę paskudnie, jak wróciłaś przemoknięta. No, ale jeśli już czujesz się lepiej to możemy porozmawiać na temat takich nastoletnich wybryków. Co się dzieje, Wandziu? Co się z tobą dzieje? Zakochałaś się? Bierzesz jakieś narkotyki? Mów dziewczyno. Martwię się o ciebie. Strasznie się martwię. Od kilku dni zachowujesz się ... dziwacznie. Jak nie ty.

- Dziwacznie? Ależ skądże. Dopiero dzisiaj... - Zagryzła wargę i umilkła.
- Co masz na myśli mówiąc dziwacznie?- Powiedziała twardszym tonem.

- Rozbita głowa, picie ze znajomymi, wezwanie karetki do nie istniejącego wypadku.- Matka wzruszyła ramionami.
- Krzyki przy obiedzie. - Dodała po namyśle.

Wanda zmrużyła oczy. Teraz poczuła się już pewniej, kiedy znalazła się na dobrze sobie znanym gruncie.

- Masz zamiar robić mi wyrzuty? - Powiedziała ostrzejszym tonem. - I może jeszcze uważasz, że sobie głowę rozbiłam specjalnie, tak? A picie ze znajomymi to było wychylenie jednego kieliszka za pamięć zmarłego kolegi. Zresztą nie muszę ci się z tego tłumaczyć, już nie. - Podkreśliła

- Dobrze, już dobrze. Nie musisz krzyczeć na matkę. Gdzie ty masz serce dziewczyno? Ja cię żywiłam, ubierałam i opiekowałam się tobą, a ty tak się odwdzięczasz. Nie tak cię chyba wychowałam, co? – Matka zeszła na także dobrze znaną Wandzi starą śpiewkę.

- Oj mamo, przecież na ciebie nie krzyczę. – Dziewczyna pokręciła głową - Po prostu nie podobają mi się twoje insynuacje.

- Oj wybacz córciu, ale chyba jestem po prostu zmęczona. To pewnie przez tą drożyznę.

- Drożyznę mamo? – Lidia zbiła ją z pantałyku przeskakując na zupełnie inny temat.

- No ceny podstawowych artykułów idą w górę, pieniądze starczają na coraz mniej – starsza Jaworska zaczęła monotonnym głosem wyliczać wszystkie okropne rzeczy, które czyhały w dzisiejszych czasach na takich ludzi jak ona.

Wanda przypomniała sobie, że przecież miała odwiedzić toaletę i pod tym ratującym jej życie pretekstem szybko wycofała się do łazienki. Spędziła tam chwilę doprowadzając się do porządku po swojej drzemce. Potem wyszła do kuchni i zaparzyła herbaty dla siebie i matki. Burza w tym czasie nieco przycichła a na pewno oddaliła się od ulicy Szczanieckiej. Dziewczyna poczekała aż herbata przestygnie i będzie zdatna do picia. Chwyciła dwie filiżanki i chciała pójść do Lidii. Kobieta jednak sama się zjawiła i usiadła przy kuchennym stole. Wanda też usiadła, podsunęła matce jej naczynie i przez chwilę piły każda swój napój w milczeniu.

- A ten wypadek to przez sen. – Stwierdziła nagle Wanda - Strasznie realistyczny był. Nie potrafiłam go odróżnić od rzeczywistości. Myślę, że to przez wyrzuty sumienia. – Powiedziała patrząc matce prosto w oczy.

- Bój się Boga. Jakie wyrzuty sumienia, dziecko? Coś takiego zrobiła? W ciąży jesteś?!- Zakrzyknęła przejęta Lidia.

Dziewczynę aż zatkało. Nigdy nie potrafiła zrozumieć, w jaki sposób matka przeskakiwała od jednej myśli do drugiej, od jednego tematu do drugiego i sytuacje takie jak ta tylko utwierdzały ją w przekonaniu jak bardzo różne obie były.

- W jaki sposób dotarłaś od wyrzutów sumienia do ciąży mamo? - Wanda okrągłymi ze zdumienia oczami wpatrywała się w siedzącą po drugiej stronie stołu kobietę - Nie, nie jestem w ciąży. Zresztą nie miałabym wtedy wyrzutów sumienia. Chodzi o mojego ojca. Wydawało mi się, że to jego widziałam jak wpadł pod samochód. Dlatego pojechałam na Parkową. - Wyjaśniła.

Przez twarz matki przeszedł nagły dreszcz. Nerwowy grymas.

- Muszę się położyć - odpowiedziała lodowatym tonem.

Wstała i skierowała się w stronę swojej sypialni.

Wanda westchnęła i pokiwała głową. Tak się zawsze kończyły próby porozmawiania o tej sprawie, czego się spodziewała. Ignorowanie tematu, symulacja choroby albo jedno i drugie. Mogła, co najwyżej złapać matkę za ramiona i nie pozwolić jej uciec, ale to przecież niewiele by dało. Podejrzewała wręcz, że matka nie zdecydowałaby się podjąć takiej rozmowy nawet gdyby miało od tego zależeć czyjeś życie. O tym się nie mówiło i kropka.

- Przynieść ci coś mamo?- Zapytała tylko.

- Nie, dziękuję. Po prostu muszę odpocząć.

Lidia znikła za drzwiami swego pokoju i w mieszkaniu zrobiło się na powrót cicho. Zza okna słychać było tylko szum deszczu. Burza od tego, od czego zaczęła to i na tym samym kończyła. Wanda dokończyła herbatę i podeszła do drzwi sypialni matki. Cisza jak makiem zasiał. Dziewczyna zastanawiała się chwilę. Z rozmowy wynikało, że to ten ktoś „nikt ważny” zadzwonił do matki, ale ciekawe czy matka do kogoś dzisiaj dzwoniła. „Nie chcesz mi nic powiedzieć mamo. Dobrze. Znajdę inny sposób” – myślała Wandzia.

Dziewczyna cicho podniosła słuchawkę telefonu i wybrała funkcje ponownego wybierania. Zdenerwowana czekała na połączenie.

- Słucham pogotowie.

Wanda szybko się rozłączyła. Jeszcze brakowało żeby znowu napytała sobie biedy przez dzwonienie na 999. No tak. Nie dała szansy matce po tej emocjonującej rozmowie do nikogo zadzwonić. Dziewczyna wycofała się do kuchni i przymknęła drzwi. Jeszcze nie jadła obiadu a to był świetny pretekst żeby pohałasować. Wyciągała garnki z lodówki, stawiała wszystko na gazie przesadnie brzdękając naczyniami, sztućcami. Mieszała, hałasowała i podsłuchiwała. W pewnym momencie wydawało się jej, że słyszała jak matka wybierała numer i ściszonym głosem coś mówiła. Nie była do końca pewna, ale może jednak. Zawołała Lidię na obiad nie oczekując odpowiedzi, ale kobieta się zjawiła. Przyznała, że sama też nie miała jeszcze czasu żeby coś zjeść. Ponownie obie zasiadły po przeciwnych stronach stołu i w ciszy jadły wczorajszy obiad. Potem Lildia szybko podniosła się od stołu i zaczęła tłumaczyć, że umawiała się z jedną sąsiadką na wizytę i powinna tam pójść, bo nie wypadało być gołosłownym.

Wandzia dolała sobie zupy i spojrzała na matkę:

- Będziecie z panią Niną obgadywać moje dziwaczne zachowanie, tak?

- Ależ skądże? – Zdumiała się matka – Umówiłam się do Krysi. Wiesz, że tak naprawdę to nie przepadam za Niną. To znaczy miła z niej kobieta, ale już dzisiaj z nią rozmawiałam a za częste spotkania z nią... – Matka zaczęła się plątać nie chcąc powiedzieć o starszej sąsiadce za dużo złych rzeczy a z drugiej strony wytłumaczyć się z rzadkich odwiedzin.

- Nie musisz mi się tłumaczyć mamo. Idź w odwiedziny, jeśli już czujesz się lepiej – Wanda i tak wiedziała swoje, co do złego samopoczucia matki – Ja też mam zamiar wieczorem wyjść spotkać się ze znajomymi. I nie martw się odespałam się i nic mi nie będzie. Zresztą nie będę tam siedzieć zbyt długo.

Wandzia widziała jak jej mam walczyła sama z sobą. Z jednej strony wolałaby pewniej sprzeciwić się wyjściu córki, z drugiej jednak nieobecność Wandy ratowałaby ją od niezręcznej sytuacji gdyby Wandzia ponownie zaczęła naciskać i zadawać niewygodne pytania. Lidia po chwili pokiwała głową.

- Dobrze tylko nie siedź za długo. Jak się czujesz już lepiej to mam nadzieję że wybierzesz się ze mną jutro na mszę i może na cmentarz jak nie będzie padało i wiało za mocno.

- Oczywiście mamo.

Lidia wyszła a Wanda siedziała dalej przy stole i spokojnie jadła drugi talerz zupy. Czekała czy matka się niespodziewanie nie wróci. Po chwili dziewczyna wstała i w korytarzu złapała za słuchawkę telefonu. Użyła funkcji „redial” i czekała aż aparat wybierze połączenie. Istniała możliwość, że telefon, który wykonała Lidia w takim sekrecie to było właśnie umawianie się z panią Krysią na spotkanie, ale w takiej sytuacji Wanda zamierzała zwyczajnie się rozłączyć.

- Halo? – W słuchawce odezwał się męski szorstki głos.

To zdecydowanie nie był mąż pani Krystyny a żaden inny mężczyzna tam nie mieszkał.

- Dobry wieczór. – Odpowiedziała dając sobie czas na zastanowienie się, co zrobić dalej.

- Dobry. Kto mówi? – Wanda nie potrafiła rozpoznać tego głosu, więc nie był to nikt, kogo by znała, ale sposób, w jaki ten człowiek mówił budził jakieś nieprzyjemne odczucia w dziewczynie i nastrajał ją negatywnie do rozmówcy.

- Ania. Mogę prosić do telefonu Agnieszkę? – Wymyśliła na poczekaniu pomyłkę z numerem telefonu.

- To chyba pomyłka. Nie ma tutaj żadnej Agnieszki.

- Oj czy dodzwoniłam się pod numer ... – i zaczęła wymyślać jakiś nieistniejący numer telefonu pilnując tylko aby ilość cyfr się zgadzała nadal gorączkowo zastanawiając się co dalej.

- Nie - odpowiedział szorstko mężczyzna i odłożył słuchawkę.

Serce dziewczyny łomotało ze zdenerwowania. Odłożyła słuchawkę z niezadowoleniem. Chciała jeszcze zadać typowe w takich okolicznościach pytanie: „a pod jaki numer się dodzwoniłam?” Ale mężczyzna nie dał już jej tej szansy. Skąd matka znała tego gburowatego typka? To była wielka niewiadoma. Czy to był ten sam, z którym wcześniej rozmawiała i po raz kolejny chciała mu przemówić do rozsądku czy może to był ktoś zupełnie inny, komu chciała opowiedzieć o poprzedniej rozmowie? Kolejne pytania.

Ravanesh 13-03-2012 18:48

Sygnał dzwonka telefonicznego wyrwał Wandę z zadumy. Dziewczyna ze strachem spojrzała na aparat. Pierwsza jej myśl była taka, że tamten nieprzyjemny mężczyzna wiedział, iż to ona do niego dzwoniła i teraz sam do niej oddzwaniał, a może to ten, kto dzwonił tu podczas burzy, jeśli to był inny człowiek, znowu postanowił porozmawiać z matką. A jeśli? Dość dziewczyno – nakazała sobie sama – Weź się w garść.

- Słucham? – Wymamrotała zdenerwowana.

- Cześć, tu Basia.

- Ach, Basia. – Na Wandę spłynęła taka ulga, że aż usiadła na podłodze na korytarzu, choć musiała przyznać, że była też lekko rozczarowana, iż nie będzie jej dane zgłębić tajemnicy znajomych Lidii.

- Tak chciałam zapytać.. - Zaczęła Basia nabierając oddech - Idziesz dziś do knajpy? - Dokończyła, choć wydawało się, że nie to planowała powiedzieć.

- Tak. Zamierzałam się wybrać - odpowiedziała Wandzia prędko już normalnym głosem a całe wcześniejsze napięcie odeszło.

- A Tereska?

- Nie mam pojęcia. Nie rozmawiałam z nią ostatnio. Myślałam, że ją złapię na tym spotkaniu.

- Nie sądzę, żeby była. Miała wypadek, ktoś rzucił w nią kamieniem. Słyszałaś, że aresztowali Patryka? Poszła go wyciągać.

- Co takiego? - Wanda ledwo dała radę wykrztusić te słowa i od razu można się było zorientować, że nie miała o niczym pojęcia.

- Łazili gdzieś z Hirkiem po nocy, ktoś jej rzucił kamieniem w głowę, Hirek poleciał szukać pomocy, a ona pojechała z kimś. Szukali jej z Patrykiem po nocy, ale dziś z nią rozmawiałam, jest ok.. chyba.

Jaworska przełknęła ślinę żeby nawilżyć wyschnięte gardło.
- A czemu zamknęli Patyka?

- Początkowo myślałam, że za ten.. no.. nic nie było, oczywiście, ale ludzie się nakręcają.. no.. ten.. gwałt - wykrztusiła w końcu - Ale chyba raczej go podejrzewają, że to on.. wiesz.. to kretyńskie, nie słyszałam większej bzdury - No, że to on Czubka i Czarka zabił.

- Jaki gwałt? – Wydusiła koncentrując się na początkowych zdaniach Basi i tym samym umknęły jej ostatnie słowa dziewczyny. Próbowała kilka razy zacząć jakieś inne zdanie aż w końcu dokończyła tylko: - Co?

- No przecież mówię, że to pomyłka - zdenerwowała się Basia - nie było żadnego gwałtu!

- Nic tego nie rozumiem. – Wyznała podenerwowanym tonem Wanda - To Gawrona za zabójstwo zamknęli?

- Tak Tereska sądzi. Hirek już szuka kruczków. – Baśka zamilkła na chwilę - Ale wiesz, ja coś innego chciałam.. wiem, to dziwnie zabrzmi.. ale tyle lat się znamy... to tak zapytam.. powiesz mi?

- O co chodzi? - Jaworska była zbita z tropu taką nagłą zmianą tematu.

- Wandzia... - Basia szukała słów - czy po pogrzebie Andrzeja, potem, widziałaś coś.. coś..dziwnego? Coś, co wiesz, że nie istnieje?

Wanda roześmiała się zaskoczona takim pytaniem.

- Co takiego?

- Bo ja.. widzę różne rzeczy.. ale to może stres..a.. powiedz.. może coś ci się przytrafiło? Dziwnego?

Jaworska westchnęła.
- Basia, źle sypiam i świruję. Od czasu, kiedy ktoś mi groził.

- Nie świrujesz, Wandziu. - W głosie Basi była granitowa pewność. Zero prób pocieszenia - Ktoś ci groził? Coś.. coś ci się stało? Mogło stać?

Wanda miała wrażenie, że dziewczyna opacznie zinterpretowała jej słowa w sposób, w jaki chciała je zrozumieć, ale nie była całkowicie pewna a i rozmowa przez telefon nie zachęcała do dalszej dyskusji na ten temat.

- To mogło być ostrzeżenie albo groźba, ale stawiam na to drugie ze względu na ton. Ktoś do mnie zadzwonił zaraz po tym jak ogłosili w telewizji, że znaleźli Andrzeja. Ten ktoś znał moje imię i powiedział, że mogę być następna. – Wyjaśniła tylko.

- Ktoś mi wsunął w pociągu kartkę, z imieniem i groźbą, że będę następna. Potem.. wpadłam na kogoś w bramie. Zemdlałam, ten ktoś chciał mnie zaciągnąć do piwnicy. Patryk go wystraszył. – Powiedziała Zielińska.

- Ja myślę, że - Wanda ściszyła głos, mimo że była w domu sama - że to ktoś, kto mieszkał albo nadal mieszka na Węglowej lub w okolicy.

Basia pokiwała energicznie głową, choć Wandzia nie mogła tego zobaczyć.
- Spotkamy się wieczorem i pogadamy. Będziesz?

- Tak. Będę. A nie wiesz czy Hirek będzie, bo mam do niego sprawę? – zapytała jeszcze Baskę.

- Nie wiem, poszedł się zorientować, co da się zrobić w sprawie Patryka...

- Rozumiem. Tak czy inaczej będę.

- Do zobaczenia, Wanda. Uważaj na siebie.

- Do zobaczenia. Dobrze, będę. - Powiedziała Jaworska serdecznym tonem.

- Na razie.

Wanda odłożyła słuchawkę i postanowiła wykorzystać fakt, że matka była u sąsiadów. Przyniosła sobie stołek i zaczęła systematycznie przeszukiwać pokój matki. Zaczęła od szafy najbliżej okna i przegrzebywała ją od dołu do góry. Wsuwała dłonie pod ubrania, rzeczy i przesuwała w nadziei, że na coś w końcu trafi. Przy pomocy długiej łyżki do butów sięgając ze stołka sprawdziła nawet czy Lidia nie ukryła czegoś na szafie. W momencie, kiedy przeszukiwała nadstawkę, w której starsza Jaworska trzymała pościel natrafiła na jakiś przedmiot wciśnięty głęboko pod prześcieradła. Delikatnie powyjmowała część prześcieradeł i wyciągnęła kartonowe pudełko. Szybko je otworzyła i zaczęła przeglądać. Pierwsze, na co trafiła to różaniec, wzięła go do ręki i chciała odłożyć na bok, ale pewien mały drobiazg przyciągnął jej uwagę. Na krzyżu zamiast postaci człowieka było umieszczone coś innego. Najpierw myślała, że krzyżyk był po prostu kiepsko wykonany, ale kiedy podstawiła go pod mocniejsze światło zobaczyła wyraźnie szczegóły. Na krzyżu tkwił rozciągnięty orzeł w koronie. To było absurdalne. Dziewczyna nigdy nie widziała takiej symboliki. Całość zakrawała na jakiś głupi żart, ale dlaczego matka tego nie wyrzuciła tylko trzymała ukryty. Wanda odłożyła różaniec z powrotem do pudełka i wyjęła z niego stare listy. Podniosła je do światła żeby sprawdzić, kto był ich nadawcą i odbiorcą, ale dźwięk klucza przekręcanego w zamku sprawił, że spanikowała i zaczęła szybko układać rzeczy w pudełku a potem w szafie żeby wszystko wyglądało tak jak jej znalazła. Zabrała stołek i czmychnęła do kuchni. Wylała resztę niedojedzonej zupy i zaczęła zmywać naczynia jakby cały czas wykonywała tę czynność. Przy tym zajęciu zastała ja Lidia, kiedy już weszła do kuchni.

- O mamo już jesteś? – Wanda starała się, aby jej głos brzmiał naturalnie.

- Krysia miał gości, więc nie siedziałam długo – powiedział matka niezbyt zadowolonym tonem.

- Przebiorę się tylko i już uciekam mamo. – Wanda odłożyła ostatnie naczynie na suszarkę.

- Położę się wcześniej to raczej już będę spała jak wrócisz – dodała Lidia.

- Będę cicho mamo – Wandzia wytarła ręce i wyszła z kuchni.

Ubrała się w ciepło, może nawet przesadnie i kiedy się już wyszykowała do wyjścia krzyknęła krótko w stronę pokoju matki, że wychodzi i opuściła mieszkanie.

Armiel 13-03-2012 20:30

Cytat:

Powiedz mi, jak ci na imię?
- Cisza.
- Powtórz, bom nie dosłyszał?
- Cisza.
- Czy to ty chodzisz po chrząstkich gałązkach wiosną?
czy o tobie słowik kląska, czy trawy rosną?
- Ja jestem cisza, milcz, dumny.
- Zabiorę ciebie do trumny.
Władysław Broniewski „Cisza”



WSZYSCY


Dzień 2 listopada 1991 roku w Mieście dobiegał końca. Szalona burza, która przetoczyła się nad okolicą, spowodowała sporo szkód i zniszczeń. W wielu miejscach kanalizacja deszczowa nie zdołała odprowadzić deszczówki i sporo ulic uległo podtopieniu. Wiatr towarzyszący burzy zerwał dachówki, złamał kilka drzew i pozrywał część linii energetycznych, pogrążając prawie połowę Miasta w mroku.

Zdawać by się mogło, że ulicę Węglową dotknęły prawie wszystkie plagi związane z nawałnicą. Elektryczności nie było, piwnice pozalewało, a dach przeciekał tak, że panu Bartoszowi Olszówce, mieszkającemu na ostatnim piętrze lewego skrzydła oficyny, kapało z sufitu i odpadł tynk. Był środek weekendu, więc na szybką pomoc administracji lokator nie miał co liczyć. Zresztą nawet poza dniami wolnymi administracja dzielnicy działała fatalnie, a jedyne, co jej wychodziło, to egzekwowanie należności za mieszkania.

Powoli wieczorne ciemności przeradzały się w początek nocy.

Artur Wiadomski wszedł do domu obserwując uważnie cienie układające się dziwacznymi plamami na wyłożonym płytkami chodniku przed willą. Uśmiechnął się, kiedy otwierał drzwi. Spotkanie z dziewczyną w klubo – kawiarni było miłą niespodzianką. A to, że dzięki temu poczuł się dużo lepiej, też miało swój wpływ na uśmiech Artura.

Jednak, kiedy zobaczył, kto czeka na niego w salonie uśmiech zniknął z twarzy Wiadomskiego.

- Kiedy przyjechałeś? – zapytał chłopak opryskliwym tonem.

- Tak witasz ojca?

- Wal się – warknął Wiadomski, kierując się schodami na górę willi.

- Tak witasz ojca? – powtórzył gość z salonu, ale mówił tylko do pleców syna, bo Artur Wiadomski wszedł już na górę, skąd dało się słyszeć huk zamykanych z trzaskiem drzwi.



PATRYK GAWRON


Patryk leżał w celi i kierował swoje myśli w stronę tego, co spotka go w najbliższej przyszłości. Nie miał obaw. Mieszkanie miał czyste – żadnych fantów w nim nie mogli znaleźć, a nikogo nie zabił, więc byłoby to absurdem, że za to wyląduje w pierdlu. No, ale z drugiej strony, bo to byłby pierwszą ofiarę polskiego sądu, którą zamyka się za niewinność. Czasy się może zmieniły, ustrój może i też, ale gliny zostały te same. Tylko zamiast „M” mają z przodu „P”. I mentalność UB-eków, którymi większość z nich przed transformacją była.

A na pewno był nim oficer, przed którego oblicze zaprowadzili Patryka mundurowi pół godziny później. Gawronowi wystarczyło jedno spojrzenie na zimne, blisko siebie osadzone oczka, by wiedział, że ma kłopoty.

To było przesłuchanie. W starym, dobrym milicyjnym stylu. Najpierw jeden z mundurowych walnął Patrykiem o szafę pancerną stojącą w rogu pokoju, do którego go wprowadzono, a potem kapitan – jak się później dowiedział Milczanowski – sprzedał mu fachową fangę w nerkę.

Dopiero po tym czułym przywitaniu, posadzili go na stołku, a kapitan zadawał pytania. Durne pytania. Gdzie byłeś tego i tego dnia? Kto to może poświadczyć? Dlaczego zabiłeś Czubińskiego? Dlaczego Lwowskiego? Jak to nie zabiłeś? Co więc robił zapas drutu kolczastego w jego piwnicy? Jak to, jakiego drutu? Tego, którym zamordowałeś swoje ofiary, pijaku! Nie przyznajesz się że miałeś drut kolczasty w piwnicy? Zanotować. I tak dalej i tak dalej. Zero konkretów, ale doskonałe groźby, które miały złamać Gawrona i zmusić go do przyznania się do winy.

Gówno tam zmusiły. Godzinę później znów był w swojej celi. Wymęczony, położył się i spróbował zasnąć.



TERESA BUŁKA – CICHA


Bała się. Mimo, że była niezwykle twardą kobietą, to jednak teraz, siedząc w areszcie za pancernymi drzwiami z metalowym „judaszem”, bała się jak nigdy dotąd.

System sprawiedliwości w Polsce, nawet po transformacji, działał dość kiepsko. Zdarzało się przecież, że za kratki posyłano niewinne osoby. A jak trafi na nią? Kto zajmie się Antkiem? Paweł? Teściowa? Najpewniej to im sąd przyznałby prawa opiekuńcze.

Kapitan Milczanowski wyglądał na niezłego drania. Czemu w ogóle z nim zadzierała? Co ją podkusiło ryzykować bezpieczeństwo Antka, by ratować Patryka. Policja zgarnęła Gawrona, a ona wpadła krzycząc „on jest niewinny”. A jeśli nie był? Jeśli faktycznie... Aż strach było pomyśleć. Przecież nie zgarniają ludzi przez pomyłkę.

Te coraz bardziej mroczne rozmyślania przerwał jej szczęk otwieranych drzwi. W wejściu do celi stanęła znana już jej policjantka i jakaś kobieta o niezdrowej cerze i pożółkłych od nikotyny paznokciach, co Teresa zauważyła gdy nieznajoma podawała jej rękę na powitanie.

- Dobry wieczór, nazywam się Joanna Bacht i jestem dyżurną lekarką. Proszę za mną. Obejrzymy pani obrażenia.

Kwadrans później Teresa była z powrotem w celi, opatrzona i nafaszerowana środkami przeciwbólowymi. Mimo tego, że prycza była średnio wygodna i faktu, że myślami co rusz uciekała do Antka, zasnęła kiedy tylko środki farmaceutyczne zaczęły działać.



HIERONIM BUŁKA


Na komisariat dotarł ze sporym opóźnieniem wynikającym z faktu, że część ulic była zalana i pracownicy straży pożarnej oraz pogotowia wodno – kanalizacyjnego dwoili się i troili, aby jak najszybciej przywrócić przejezdność najważniejszym ulicom w Mieście.

Komisariat był naprawdę imponującym miejscem. Największy w Mieście, za czasów komuny służył również jako areszt śledczy dla działaczy wywrotowych. Gmach z czerwonej cegły, z drutem kolczastym na szczycie murów, z potężną staliwną bramą i oknami zabezpieczonymi kratami i siatkami sprawiał ponure wrażenie katowni. Jeśli wierzyć historykom, był nią, a piwnicach UB wykonywało wyroki śmierci na żołnierzach z Narodowych Sił Zbrojnych. Na tak zwanych „żołnierzach wyklętych”. Bułka wiedział to wszystko od sąsiada z Węglowej – pana Zenona, który sam ponoć był jednym z takich żołnierzy.

Na spotkanie z kimś kompetentnym i władnym Hieronim musiał sporo poczekać. Stał na pustym, odrapanym, szarym i ponurym korytarzu i wsłuchiwał się w stłumione odgłosy dochodzące z głębi gmachu. O tej porze komisariat był wyludniony i większa część korytarzy została zamknięta na głucho. Niemniej jednak co rusz na wewnętrzny dziedziniec, który Hieronim mógł obserwować przez okno na korytarzu, wjeżdżała policyjna nyska z jakimś aresztantem.

Pracowita noc.

W końcu doczekał się na swój moment.

Umundurowany kapral zaprowadził go do kapitana Milczanowskiego, bo – jak się szybko okazało – on zajmował się sprawą Patryka Gawrona.

Na pierwszy rzut oka drobnej postury oficer o zimnych oczach sprawiał wyjątkowo niesympatyczne wrażenie.

- No, no, no – spojrzał na Hieronima z odrobiną podziwu, jak również zdziwienia. – Obywatel Hieronim Bułka. Dzisiaj tutaj u nas prawie jak w piekarni. Tyle bułek.

Kapral, który wprowadził Hieronima na spotkanie zaśmiał się, ale szybko ucichł pod surowym spojrzeniem przełożonego.

- Ale muszę przyznać, panie Bułka, żeście mnie zaskoczyli – Milczanowski odpalił papierosa. – My tu was szukamy, próbujemy ustalić adres pobytu, a wy sami do nas przychodzicie. Prawdziwie obywatelska postawa. Godna studenta prawa. Siadajcie. Musimy porozmawiać.



BASIA ZIELIŃSKA, WANDA JAWORSKA, GRZEGORZ WICHROWICZ


“Miejsce” można było polubić. Miało swój klimat. Miało swoją klasę.

Muzyka mogła się podobać, klientela również nie należała do takiej, po której spodziewać się można ekscesów. Jedyne, co mogło się nie podobać, to ceny. Za piwo przyszło by im zapłacić średnio o pięćdziesiąt procent więcej, niż w normalnych lokalach, a za markowe alkohole przebitka była jeszcze większa. No, ale lokal najchętniej odwiedzali młodzi ludzie albo sami dobrze zarabiający, albo – częściej – mający majętnych rodziców.

Grzesiek znalazł dobrą “miejscówkę”. Z dala od głośników i na tyle blisko, by mógł obserwować wchodzących i zostawiających rzeczy wierzchnie w szatni przy wejściu do lokalu. Tam znalazły go Wanda i Barbara.

Dosiadły się do Grzegorza, a w chwilę później cała trójka zmuszona była złożyć zamówienie. Kelnerzy tylko szukali okazji, by położyć na stoliku tabliczkę “rezerwacja” gdyby okazało się, że klienci nie mają odpowiedniej ilości gotówki i nie rokują szans na napiwki. W końcu był sobotni wieczór. Największa szansa dla pracowników tego typu miejsc, by dorobić do pensji.

Po pierwszym piwie Grzesiek, Wanda i Basia byli już prawie pewni, że na spotkanie raczej nie przyjdzie nikt więcej.

liliel 18-03-2012 19:51

Hans Zimmer - Time - YouTube

Teresa podziękowała pani doktor i niechętnie wkroczyła do ciemnej celi. Siadając na twardej pryczy usłyszała zgrzyt ciężkich metalowych drzwi i poczuła otaczającą ją dogłębną samotność. Wnętrze śmierdziało wilgocią i drażniącą wonią silnych detergentów. Na szafce stała taca z kolacją w postaci kromki chleba i kupki czerwonawej konfitury niewiadomego pochodzenia. Nie wiedzieć czemu śluzowata maź skojarzyła jej się ze skrzepem krwi i momentalnie źółć podeszła do gardła.
Mimochodem przywodziło to na myśl znajomy szpitalny wikt ale powodowało niewymowną odrazę. Poszewki też były podobne do tych na oddziale, gdzie pracowała Teresa. Czasy śnieżnej bieli miały już dawno za sobą, róg był poszarpany a jedynym akcentem była pieczątka ze skomplikowanym literowym i cyfrowym oznaczeniem, prawdopodobnie sugerującym jaka instytucja jest własnością owych cennych dóbr.
Szare obdrapane ściany emanowały przygnębieniem i beznadzieją. Jakby przez lata mury chłonęły na kształt gąbki nagromadzone tu emocje i teraz dawały temu niemy wyraz swoim mizernym wyglądem.
Teresa poczuła jak wszystkie mięśnie rozluźniają się i odmawiają posłuszeństwa. Była pielęgniarką i mogła wymienić z pamięci kilkanaście propozycji co do zawartości strzykawki jaką uraczyła ją pani doktor. Tyle, że nie widziała sensu aby się nad tym rozwodzić. Pozwoliła ciału opaść na pościel jak bezwolnej łódce puszczonej na wodę. Nie miała kontroli nad członkami ale na tą chwilę nic a nic jej to nie przeszkadzało. Policzek wbił się w twardą poduszkę, z rozchylonych ust sączyła się strużka śliny. Powieki działały w zwolnionym tempie a obraz to rozjeżdżał się to kurczył niby karykaturalne odbicie w galerii luster.
Usłyszała szepty tuż nad swoją głową. Nie miała siły przykręcić szyi ale skierowała w górę same gałki oczne. Wśród miękkich cieni i półmroku dostrzegła sylwetki. Ponure zgarbione postacie o długich pajęczych ramionach. Rozmawiali. Przyglądali się jej.
Kolejna strużka śliny pociekła po podbródku i wsiąknęła w materiał poszewki. Zamknęła oczy. Było jej wszystko jedno.

* * *

- Mamo!
Chyba wiedziała, że śni. Jednak na krzyk własnego syna i tak serce zatrzepotała szybciej.
- Antek?
Ciężka mleczna mgła otulała ją zewsząd. Wyglądała jak żywa substancja, wiła się wokół jej kostek, wpychała cienką ruchliwą smugą do ust i nosa. Teresa zamachała rękami aby ją odgonić. Opar ustąpił przed naporem powietrza jak cofająca się morska fala aby zaraz powrócić i dotknąć jej stóp. Mgła była jakby zimna w dotyku. Niezwykła.
- Maaaaaamo!
Biegiem rzuciła się w kierunku skąd dobiegał głos. Mgła jakby rozwiała się delikatnie i dostrzegła zarys wiaduktu a na jego szczycie huderlawą trzęsącą się postać.
- Aaaaantek!
Za plecami chłopca zamigotał cień. Widziała kaptur zasłaniający twarz i ciało obleczone w ciemny obcisły kombinezon. Zbliżał się do Antka wyciągając przed siebie dłonie i zaplatając wokół palców błyszczący kolczasty drut.
- Anteeeeek! Ucieeekaj! - wyjrzyczała na całe gardło. - Stoi za toooobą! Ucieeeekaj!

Stopa zahaczyła o wystający konar i Teresa rymnęła jak długa twarzą w ciemny asfalt. Podniosła się momentalnie ale wtedy powietrze rozdarł pisk przerażenia a później chrzęst łamanych kości.
- Boże nie! Nie! - zatoczyła się jak pijana czując jak łzy całą gorącą kaskadą spływają po policzkach. - Nie on!
Tuż przed twarzą Teresy wisiała drobna dziecięca postać. Dyndała nieśpiesznie z prawej na lewo jak skrzydło wahadła. Teresa złapała Antka wpół i uniosła cały jego ciężar próbując jedną dłonią odkręcić ostry drut. Kolce wbiły się w dłoń i rozharatały skórę.
- Nie, nie, nie.... - powtarzała jak mantrę mocując się z drutem. - Nie on, tylko nie on. To powinnam być ja. Ja sobie na to zasłużyłam! Powinieś wziąć mnie...

Łkała tuląc w ramionach bezwładne ciałko, którego za nic nie mogła uwolnić z więzów. Zatraciła się w tym płaczu i rozdzierającej serce rozpaczy. Pustka wypełniła ją po brzegi. Pustka i poczucie, że nie ma już po co żyć. Skoro Antka już nie ma to i jej nie powinno.

- Mamo – poczuła czuły dotyk na swoich plecach. - Mamo, co robisz?
Odwróciła się jak rażona piorunem i zobaczyła obok siebie twarz Antka. Zarumienioną od słońca, żywą i zaciekawioną.
Puściła ciężar od ktrórego zdążyły zdrętwieć mięśnie ramion. Na kolczastej pętli wisiała ciężka kukła pozszywana grubym szwem. Z okrągłej, wypchanej grochem głowy łypały na nią dwa czarne guziki, usta były wyszyte grubym ściegiem i układały się w złośliwy grymas. Lalka była ubrana w prochowiec i czarny kapelusz. Poznała te ubrania. W takich samych nosił się za życia Krzysztof Cichy. Odskoczyła od kukły i przykucnąwszy przy Antku objęła go z całych sił. Łzy dalej płynęły, ale tym razem były następstwem niewymownej ulgi. Całowała jego gładkie policzki aż zaczął się krzywić i wiercić.
- Mamo! - mruknął z wyrzutem i kiedy Teresa wreszcie się uspokoiła złapał ją za rękę. - Chodź.

Poszła. Bezwolnie jakby prowadził ją na sznurku.
Sceneria zmieniała się nienachalnie. Gdzieś przed nimi wyłonił się tunel, później betonowe korytarze, labirynty schodów. Z każdym krokiem robiło się jaśniej i jakoś przytulniej. Kiedy Antek się zatrzymał zobaczyła, że ma na sobie kąpielówki i plastikowe klapki. Przez jego wątłe ramię wisiał przerzucony frotowy ręcznik. Pod jej stopami rozciągała się falująca jasna powierzchnia wody. Pływalnia Miejska. Ten widok sprawił, że wypuściła z sykiem powietrze, które zdawało się zalegać w płucach od wielu godzin. Napięcie ulatniało się stopniowo.
- Popływaj za mną! - Antek wbiegł na słupek i wybił się zanosząc się gromkim śmiechem. Woda rozprysnęła na boki ochlapując jej jednoczęściowy kostium.
Wskoczyła bez namysłu w ślad za synem. Woda działała oczyszczająco, wypłukiwała resztki złych myśli.
Pokonywała kolejne długości basenu. Jedno pociągnięcie ramion, drugie, trzecie wdech... Jedno, drugie, trzecie, wdech. Nawrót, wybicie.
Woda była taka przejrzysta, dosłownie skrzyła łagodnym błękitem. Teresa widziała słupy jasnego światła, które przecinały taflę wody i ginęły pod jej powierzchnią. Od czasu do czasu podpływał do niej Antek, łapał za stopę albo przepływał pod nią trąc plecami o dno i strojąc głupie miny. Bezsilność, gorycz i rozpacz wywietrzały całkowicie. Towarzyszyło jej co prawda wrażenie, że przecież wydarzyło się coś niedobrego.
Ale za nic nie mogła sobie przypomnieć co to było.

Harard 24-03-2012 12:42

Hirek zdążył już poznać to miejsce i dryg w jakim działali tu ludzie. Mamba wysyłała go często na zaznajomienia klientów z aktami, po odpisy i protokołu. Siedział nad aktami, czytając zeznania i wyjaśnienia. Znał już nawet jako tako zwyczaje, więc wiedział czego się spodziewać. Bandy dupków okazujących na każdym kroku swoją wyższość wynikającą z faktu przebywania na własnym podwórku. Przygotował więc niezmierzone pokłady cierpliwości i miłych uśmiechów. W tym był dobry, a co sobie myślał w głębi duszy o tych ludziach - to jego. Weryfikację przeszło zbyt dużo takich ludzi jak Milczanowski. Potem się obywatele będą dziwić że przez najbliższych kilkadziesiąt lat reformę będzie się tutaj dało zrobić tylko bombą atomową, niczym mniejszym. Piłka do drewna służącą do wycinania stołków spod dup jest dobra w pojedynczych przypadkach... Czekał więc cierpliwie, aż wreszcie dostąpił zaszczytu.
Uśmiechnął się nawet na żarcik kapitana.
- A czemuż się pan dziwi? Jestem uczciwym obywatelem, doszły mnie wieści że jestem poszukiwany, to wpadłem by oszczędzić problemów. Adres zamieszkania od trzech lat mam taki sam, ale wiem, wiem... sporo roboty macie. Jeśli można kapitanie, chciałbym się dowiedzieć o co właściwie chodzi. W mojej sprawie i w sprawie Patryka Gawrona i mojej siostry, którą najwyraźniej pan już spotkał.
- A tak. Wyszczekana osóbka. Nie przeczę. Sympatyczna i wyszczekana. Został pan wskazany jako osoba potencjalnie zamieszana w sprawę seryjnych zabójstw. Niedorzeczne, ale naszym obowiązkiem jest sprawdzić każdy trop. Rozumie pan.
- Oczywiście że rozumiem, panie kapitanie. Dlatego przecież przyszedłem od razu. By wyjaśnić wszystko od razu i nie marnować panu czasu. Można wiedzieć co to za poszlaki na mnie wskazują?
- Żadne. Donos. Zwykły, gówno warty donos. Ale jest pan kolegą głównego podejrzanego, na którego wskazują dość poważne dowody. Odciski palców znalezione na miejscu odkrycia pierwszych zwłok. I zeznania dwóch świadków, którzy widzieli go w pobliżu w dzień znalezienia zwłok. No i pana siostra. Ją też zatrzymaliśmy.
- Zatrzymaliście Teresę? - Hirek zmrużył oczy i przyjrzał się policjantowi jakby go zobaczył po raz pierwszy. - Z jakich przyczyn? Patryk Gawron jest głównym podejrzanym?
Pokręcił z niedowierzaniem głową i wciągnął głęboko powietrze. Szlag, 48 posiedzą zdaje się. I bez Mamby się nie obejdzie, ale spróbować trzeba.
- Z tego co mówili w telewizji i pisali w prasie, miejce znalezienia Andrzeja było miejscem publicznym, Rzekome odciski palców Patryka Gawrona zostały znalezione na czym?*
- Wiesz dobrze, panie student, że nie wolno mi ujawniać takich rzeczy. Nie jesteś związany ze sprawą. A ponadto ktoś wskazał cię do kręgu podejrzanych. Durny donos, ale nie możemy ryzykować. Chyba nie chcesz, jak siostrzyczka, uczyć nas naszej pracy. I wiesz, że zmuszony będę cię zatrzymać na dobę, do wyjaśnień i aby zapobiec potencjalnemu mataczeniu. Twoje zgłoszenie się dobrowolnie może być oczywiście przyjęte, jako pomoc w śledztwie i dobra wola. Szybko sprawę wyjaśnimy i zostaniesz zwolniony.
- No dobra, to choć powiedzcie za co zamknęliście Tereskę. Nie uwierzę że rzuciła się na posterunek z pięściami uwalniać Patryka. Tyle mi pan chyba może powiedzieć, szczególnie że jestem najbliższą rodziną i mam prawo znać przyczynę zatrzymania.
- Powiedziała coś na temat sprawy i stanu zwłok drugiej ofiary, czego nie podaliśmy do publicznej wiadomości.
Wzrok policjanta zdawał się przewiercać Hirka jakby szukając w nim ... chwili słabości.
Hirek wytrzymał spojrzenie i uśmiechnął się lekko.
- A skąd niby miała by znać taki szczegół? Panie kapitanie, na prawdę pan myśli że pielęgniarka , matka 6letniego synka pozabijała dwóch mężczyzn? Albo w ogóle ma coś wspólnego z tym wszystkim? Nie dopuszcza pan możliwości że to był przypadek? Nie pytam nawet o jaki szczegół chodzi, bo rozumiem, tajemnica postępowania, ale na prawdę pan uważa że ona ma coś wspólnego z tym wszystkim?
- Ja nie uważam. Ja muszę to sprawdzić, kurwa.
- Ona ma małe dziecko, przyszła tutaj pomóc przyjacielowi, który wylądował tu przez... pomyłkę i dobrze pan o tym wie. - Hirek nie pokazał po sobie niczego, ale zaczynał tracić cierpliwość. - Bardzo proszę panie kapitanie o przestrzeganie procedur. Nie będę pana pouczał, bo nie o to chodzi. Ale osoba zatrzymana powinna zostać zwolniona natychmiast gdy ustaną przesłanki zatrzymania. Termin 48 godzinny to termin maksymalny. Rodzina się o nią martwi, a ja naprawdę nie chciałbym w to mieszać kancelarii. Zażalenia na zatrzymanie, odszkodowanie za niesłuszne i bezpodstawne stosowanie środków... Panie kapitanie, niech pan pomyśli o tym wszystkim. Równie dobrze jak ja wie pan, że to nie ona. I proszę, jako członek rodziny o zgodę na widzenie. Chcę z nią porozmawiać na osobności. Pięć minut mi wystarczy.
Spojrzał twardo. Zimno z pewną nutką jawnej złośliwości i niechęci.
- To ryzyko mataczenia. Może i ona tego nie zrobiła, Ale Gawron z dużą dozą prawdopodobieństwa tak. A to jej przyjaciel, jak pan powiedział. Może nawet ktoś więcej, bo przecież różnie w życiu bywa i niejedna baba chłopu rogi przyprawia, niejedna. Nawet takie co wydają się być świętoszkowate, a nie są. Nie mówię, że pana siostra jest, panie Bułka. Nie mówię. Ale wie pan, jako policjant, widziałem już gorsze rzeczy, niż pozaślubne wygibasy. Może ten Gawron coś jej chlapnął po pijaku i stąd wiedziała? Może mu pomagała? Póki nie dowiem się, skąd wiedziała o szczegółach ciała nieznanych opinii publicznej, i znanych tylko grupie operacyjnej, nie wyjdzie stąd. I tyle. To moim zdaniem mocne podstawy by trzymać ją czterdzieści osiem. Nawet wystarczające by wnioskować o dłuższy areszt, panie Bulka.
A na widzenie z siostrą na osobności nie wyrażę zgody, póki nie sprawdzimy ciążących na pana zarzutów. Istnieje ryzyko zmowy. Ustalenia wspólnego alibi, na co być może wcześniej nie mieliście czasu. Nie zaryzykuję. Jasno się wyraziłem, panie Bułka?
Policjant zapalił papierosa. Przez chwilę w zasłonie dymu z nikotyny wyglądał jak ... złośliwe, stare i przerażjące stworzenie...



... a nie policjant. Złowrogie, stare i drapieżne coś, co można wyśnić jedynie w najgorszym z koszmarów.
- Panie Milczanowski. - Hirek na wzmianki o tym że Tereska się puszcza zmienił ton ponownie - sugestie co do prowadzenia się i wygibasów pozamałżeńskich niech sobie pan daruje, bo nie mam zamiaru słuchać takiego pustego chrzanienia. To się fachowo oszczerstwo nazywa, znany chyba panu termin. Chciałem załatwić sprawę w... atmosferze obopólnego zrozumienia, ale skoro woli pan pogadać z mecenas Jasińską - pana wola. Co do wniosku o areszt, to niech pan nie będzie śmieszny, oboje wiemy że żaden sąd bez dowodów na to nie pójdzie. - pohamował się od dodania kilku jeszcze stwierdzeń. Pan kapitan go nie lubił i nie ukrywał tego, a uczucie było odwzajemnione. Przynajmniej porzucili konwenanse. - A dowodów jak sam pan przyznał nie ma pan żadnych. Traci pan czas, który powinien być poświęcony na szukanie sprawcy. Gawron jest łajzą i pijakiem, ale nie jest mordercą, nie trzeba być Szerlokiem by to wydedukować...

Zamrugał oczami, cofnął gwałtownie głowę, opierając się o oparcie niewygodnego krzesła. Kurwa, tylko nie to... Zacisnął powieki do bólu, tak że mroczki zaczęły latać mu wokół głowy i otworzył ponownie. Zaczyna mu odbijać znowu. Urwanego zdania w połowie nie był w stanie dokończyć przez dłuższą chwilę. Nie był w stanie zrobić niczego tylko patrzeć na kreaturę, w którą zamienił się policjant. Złośliwa inteligencja przebijała się z jego wzroku i wiercił w Hieronimie dziury.
- Ja... przepraszam... źle się czuję. - próbował wydukać, odwracając głowę w kierunku drzwi i oceniając odległość. - Mogę dostać szklankę wody?
To znowu omamy, halucynacje. To kurwa nie może być realne...
- Skoro pan musi - wzruszył ramionami Milczanowski. - Po chwili przed Hirkiem pojawiła się szklanka i butelka popularnej mineralki, jeszcze zakapslowanej.
- Niech pan, panie student, wraca do domu. Wszystko dobrze się skończy. Tylko niech pan się ogarnie i poczeka, aż spiszę protokół ze spotkania. I przesłuchania, bo przy okazji pana przesłuchamy, na okoliczności możliwości współudziału. Skoro już się pan do nas pofatygował, to nie będziemy marnować pana czasu, panie Bułek.
Chwilę zastanawiał się jak odmienić nazwisko Hieronima. W końcu wybrał tą dość dziwaczną i niepoprawną formę.
- Bułka - odruchowo poprawił policjanta, kiedy wreszcie odzyskał jako takie panowanie nad głosem. Obraz poczwary zniknął tak szybko jak się pojawił. Dlaczego powiedział o nim w ten sposób? Bułek? Jakby nie znał znaczenia słowa, czy było w innym dziwnym języku... Co jak co ale śledczy, który na chleb zarabiał przesłuchiwaniem ludzi nie powinien mieć problemów z odmianą zwykłego nazwiska. Znowu ciepło mu się zrobiło, kiedy przez myśl przeszła mu wizja jakby ten maszkaron wymawiał jego nazwisko... Tak właśnie?
- Oczywiście. Miałem bogaty w wrażenia dzień. Ja też nie będę marnował pana czasu. Jestem gotowy do złożenia zeznań. Co to Teresy to jutro rano przyniosę pełnomocnictwo z kancelarii. Z obrońcą już pan widzenia odmówić nie może, nieprawdaż? No chyba że zostanie zwolniona wcześniej.
- Była zdenerwowana - mimo cieplejszego tonu głosu oczy policjanta nadal były takie same - wredne i zimne - wie pan, jak to jest z babami. Wapory. Chociaż pan młody to może i nie wie. Mąż jej obił mo... twarz - zreflektował się w ostatniej chwili, że rozmawia z bratem Teresy - więc była nieco roztrzęsiona. Gadała głupoty. Konfabulowała. Ale to tylko moje przypuszczenia. Może się mylę i może jednak siostrzyczka, przyciśnięta odpowiednio, przyzna się do czegoś. Bo wie pan, panie Bułka, że każdy, kto przychodzi na policję ma coś na sumieniu. Coś, co pragnął zagrzebać pod kamieniem, lecz się nie udało. Wie pan, prawda?
Ostatnie słowa były ciche, niczym szept i dziwnie złowieszcze.
- Oczywiście, że pan wie - dodał po krótkiej pauzie. - W końcu jest pan, czy też chce pan być adwokatem. To jakby druga strona barykady. My łapiemy przestępców, a wy próbujecie zrobić wszystko, byśmy ich wypuścili.
On wie... paniczna paranoja zagnieżdżona w umyśle Hirka odezwała się znowu. Te słowa o kamieniu, to nie mógł być... Odchrząknął próbując zebrać sensowniejsze myśli, odgonić od siebie wrażenie że nie rozmawia z policjantem tylko z tym czymś.
- Chcę być, ale co do drugiej strony nie ma pan całkowitej racji. Adwokat jest od pilnowania aby przestrzegano praw jego klientów. - Idealistyczne, studenckie podejście do sprawy ciągle nie wyparowało jeszcze z Hirka, pomimo tego że praca u Mamby powinna już powoli zmieniać jego pogląd - Także wierzę, że w przyciskaniu mojej siostry znajdzie pan umiar, zarówno co do metod jak i treści. Czasy dajcie człowieka a znajdzie się paragraf mamy już szczęśliwie za sobą.
Zwalczał w sobie ochotę jak najszybszego wybiegnięcia z jego gabinetu. Musiał przecież spróbować pomóc Teresce i Patrykowi.
- Jak pan widzi współpracujemy z organami ścigania. Wszyscy, w tym także Patryk Gawron, niezależnie od absurdalności zarzutów. Rozumiem że musi pan sprawdzić i poustalać pewne rzeczy. Liczę tylko na to że w sytuacji kiedy wszystko już będzie jasne, nie będzie ich pan tutaj trzymał do końca terminu wynikającego z kapeku tylko po to by pokazać kto tu jest najmocniejszy. To jak machanie czerwoną płachtą przed oczami pani mecenas Jasińskiej - próbował uśmiechnąć się lekko.
- Pani Jasińska lubi kolor czerwony, z tego co mi wiadomo. Mój serdeczny kolega kandydował do parlamentu. Mój i jej - uśmiechnął się równie blado. - I tak się składa, że mąż pani mecenas jest moim kolegą z kółka łowieckiego. Dlatego tak bardzo cenię sobie państwa Jasińskich spokój. Nie wiedziałem, że kancelaria zajęła się tą sprawą. To wiele zmienia.
- Jestem pracownikiem tej kancelarii, o czym pan wie doskonale - Hirek starał się trzymać fason. - O mało nie doszło do mojego zatrzymania, aż strach pomyśleć co by się stało gdybym się sam nie zgłosił wyjaśnić tego nieporozumienia. Ale ma pan rację, spokój jest najważniejszy, dlatego liczę że podejdzie pan do tej sprawy rozsądnie.
Szlag. Koleżka z kółka łowieckiego? Wiedział, że Jasińscy policjantów i prokuratorów nienawidzili jak zarazy bo oni mieli już dawno za sobą naiwne podejście do takich kwestii, które jeszcze tliło się w Hirku. Dla nich to była właśnie druga strona barykady. To plus poczucie własnej wyższości, inteligencji i rozbujanego ego powodowało że pogardzali takimi ludźmi jak Milczanowski. Ale kiedy w grę wchodziła polityka... Szlag.
- Przejdźmy zatem do oficjalnej części wizyty. Zeznania i protokół. - Zakończył niewesołe rozmyślania.
- Oczywiście....

Odpowiadał szczerze na pytania, robił wrażenie że nie ma nic do ukrycia, ale ciągle myślał o jego... doborze słów. O przebłysku, wizji, która znowu wstrząsnęła nim do głębi. Kto im to robi wszystko, co się stanie z Patrykiem i Tereską? Zrobił co mógł, powoływanie się na Jasińskich powinno pomóc, ale pewnie posiedzą do jutra. Może nawet w poniedziałek dopiero wyjdą. W każdym razie o ósmej rano w poniedziałek zamierzał pogadać z Mambą. Poprosić o zaglądnięcie w tą sprawę i wydobycie o co tu tak naprawdę chodzi. Milczanowski z kaprawym uśmieszkiem pokiwał tylko z politowaniem głową kiedy zapytał kto na niego doniósł. Tyle domyślił się sam. Z morderstwami nic wspólnego nie miał, niczego nie mogli znaleźć na niego. Na Patryka i Tereskę też. Jeśli nawet ten skurwiel zabawił się w podrzucenie czegoś Gawronowi do mieszkania, to to ma bardzo krótkie nogi. Student prawa pozew o naruszenie dóbr osobistych też potrafi napisać, nawet jak Czarno-Czerwona Mamba się na niego wyprze. A siostra Grześka dupę im wszystkim w gazecie obrobi... Co za cholerny dzień.
Poszedł do Miejsca, licząc że może zastanie tam paczkę, która miała oblewać grześkowy angaż w Kryształowej. Usiadł w swoim kącie, zgarniając dodatkową świeczkę na stolik. Powietrze powoli schodziło z niego. Zapytał Aśkę przy barze czy Basia i reszta byli tutaj w ogóle i dowiedział się że pół godziny temu wyszli. Ruszył się ze swojej dziupli i dosiadł do baru. Nie chciał być sam, a Aśka też nudziła się w robocie. Jej odporność na jego uśmiechy, flirciki i spojrzenia była nienaruszona od lat, a od kiedy pojął to wreszcie i dał spokój – dobrze im się rozmawiało. O pogodzie, muzyce i innych pierdołach. Hirek nie chciał wracać do domu, do tego wszystkiego co tam się czaiło.

Gryf 24-03-2012 18:44

Gdyby tylko mógł się napić. Głupią pięćdziesiątkę wódki. Mógłby się skupić. Odpowiadać bardziej z sensem. Ogarnąć nerwy. Sytuacja z minuty na minutę coraz gorsza. Najpierw chciało mu się śmiać. Oni naprawdę mieli go za maniakalnego mordercę. Drut w piwnicy? Skąd miał kurwa wiedzieć, co wala się po tej cholernej piwnicy! Wiedział gdzie leży węgiel, i przez które okienko go wsypywać, jak przywiozą. Reszta była dla niego jak zasrany labirynt, do którego nikt nie zagląda jak nie musi, mówią że niemieckie niewypały tam można znaleźć i w ogóle by to zresztą Gawrona nie zdziwiło. Że gdzieś w tym bajzlu była jeszcze jakaś komórka z jego numerem mieszkania i drutem kolczastym w środku? A czemu nie! Dobrze, że nie znaleźli tam jakichś zapomnianych powstańców. Kurwa, co za idioci!

To, że żarty się skończyły, zrozumiał chyba dopiero w momencie, gdy pierwszy raz pierdolnęli nim o ścianę. Pociemniało mu w oczach. Roztrzaskał nos i lewy bark i po prostu z niej spłynął. Wiszącemu metr wyżej szacownemu orłu bielikowi na czerwonym polu najpierw odleciała doklejana korona ze sreberka, a później całe szacowne godło państwowe poleciało w dół uderzając leżącego pod ścianą Gawrona prosto w łeb.

- Orła Wrona nie pokona, co? - zarechotał jeden z "detektywów" i sprzedał Patrykowi pierwszego kopa. - Dorzucę ci zarzut bezczeszczenia symboli narodowych, ty jebany świrze!

Mniej więcej w tej chwili Gawronowi włączył się tryb "stan wojenny": przestał mówić cokolwiek. Nie obrażał, nie bluzgał, nie tłumaczył się, nie wyśmiewał - po prostu milczał. Przez lata osiemdziesiąte zaliczył parę spotkań z milicją i esbekami i nauczył się tyle, że w odróżnieniu od amerykańskich filmów, tutaj cokolwiek powiesz Z CAŁĄ PEWNOŚCIĄ zostanie użyte przeciwko tobie. A jak nie przeciwko tobie, to przeciwko twoim przyjaciołom, a jeśli nie przeciwko, to po to, by przekonać ich że sypiesz. Jakkolwiek niewinnie brzmiały pytania, zawsze lepiej było trzymać dziób na kłódkę.

Nie zrobił tego. Nie mieli i nie mogli mieć żadnych dowodów. Jest niewinny póki mu nie udowodnią, że jest inaczej. Niech mu spuszczą oklep, jak są sfrustrowani, ale Gawron nie ma najmniejszej ochoty ułatwiać jebanym esbekom pogrążania samego siebie w gównie.


***

"Przesłuchanie" trwało długo. Gdy wrócił do celi ledwie miał siłę się położyć. Problem halucynacji, demonów i krwi na ścianie wydał mu się nagle bardzo abstrakcyjny i mało istotny. Długo nie mógł zasnąć. Leżał, gapiąc się w znikający w ciemnościach sufit. W głowie w kółko odtwarzała mu się scena z sali przesłuchań. Każde zdanie. Każdy cios. Każde idiotyczne pytanie. W kółko i w kółko, tam i z powrotem.

W końcu wycieńczony fizycznie i psychicznie odpłynął.

***

- Ma-mooo!

Słowo "podwórko" wielu ludziom kojarzy się z czymś słonecznym, radosnym i zielonym, ale dla Gawrona był to ten pożałowania godny skrawek betonu pomiędzy odrapanymi tylnymi ścianami kamienicy. Podwórko na Węglowej miało aż trzy atrakcje. Ławkę, śmietnik i trzepak. Ławkę zwykle okupowali menele, ale dwa pozostałe obiekty rekreacyjne od zawsze należały do miejscowych dzieciaków.

- Maaaaa-moooo!

Owszem, podwórko było przygnębiające, ale dla ośmioletniego Patryka to był prawdziwy Disneyland. Trzepak bywał bramką do nogi, instrumentem perkusyjnym, bramą do Narni, niemieckim czołgiem, radziecką stacją kosmiczną, przyrządem gimnastycznym (dla bab), poligonem do szkolena komandosów... a to tylko trzepak! Ile funkcji spełniała zadaszona blachą falistą wiata śmietnikowa, trudno zliczyć.

- MAAA-MOOO!!!

- Czego?!! - mieszkająca na najwyższym piętrze pani Czuba, mama pięcioletniego Andrzejka nie należała do najcierpliwszych młodych matek na świecie.

- Mamo, a Patryk mnie kamieniem pierdolnął!

Tego dnia Disneyland na Węglowej miał komplet zwiedzających. Piski radości, krzyki ekscytacji, przekleństwa. Patryk przyglądał się wszystkiemu z bezpiecznego cienia wiaty. Nie to, żeby bał się starej Czubka, ale jakoś tak specjalnie rzucać jej się w oczy też nie chciał. I właśnie ten punkt obserwacyjny pozwolił mu zobaczyć coś dziwnego. Na ławce pijaczków siedział pan Zenek... niby nic wielkiego, na ławce pijaczków zawsze ktoś siedział, ale pan Zenek Taterka, zwany przez dzieciaki Partyzantem, nie był ani pijaczkiem, ani nie preferował towarzystwa takowych. Siedział sobie i przypatrywał się dzieciarni biegającej po podwórku. Jak jakaś stara baba z okna.

Im bardziej Patryk się przyglądał, tym mniej wierzył w to co widzi. Pan Zenek, Partyzant, bohater chyba każdej wojny o której chłopiec w swoim siedmioletnim życiu słyszał (większość chyba z Niemcami, wszystkie wygraliśmy)... no więc tenże pan Zenek płakał. Normalnie jak baba buczał, a do tego trząsł się jak pomylony.

A potem zaczęło się robić dziwnie. Za Zenkiem pojawił się orzeł, monstrualne ptaszysko z pokrwawionymi skrzydłami zawiniętymi łańcuchami do złudzenia przypominającymi drut kolczasty. Nie, czekajcie, to nie orzeł, to chyba... taki... mocno sptasiały człowiek ze skrzydłami? Anioł? Co to, kurwa, było?

- Maaamoo, ale Pa...

Bydlę szarpie się z łańcuchami, dwa łańcuchy pękają. Mały Jędruś Czuba i Czarek Lwowski grający obok w piłkę... rozpadli się na drobne kawałki. Jak pieprzone figurki z porcelany z petardą w środku.

Mały Patryk krzyczy i rzuca się do ucieczki. Domyśla się, co może się stać, gdy pękną kolejne łańcuchy i nie jest gotowy umierać. Wpada do bramy i wbiega w mroczny labirynt piwnic. Ciągną się kilometrami. Mają wiele poziomów, zakamarków, tajnych przejść. Są całym podziemnym światem o ścianach ze zmurszałych cegieł, królestwo pająków, szczurów wielkich jak koty i wylęgarnia dla rojów komarów.

Patryk już nie pamięta jak długo biegnie. Nie pamięta już nawet przed czym ucieka. Wie że gdzieś musi być drugie wyjście, to na ulicę. Ale im usilniej go szuka, tym bardziej gubi się w labiryncie. Nagle potyka się o coś, co dotkliwie rozcina mu stopę. Drut kolczasty.

Gawron pada na ziemię jak długi. Mocno się obija. Klnie. Nie jest już siedmiolatkiem. Znów ma dwadzieścia sześć lat, jest poobijany, obolały, wkurwiony i chce mu się pić. Labirynt jakby zmalał, Patryk słyszy odgłosy ulicy, wie że za zakrętem jest wyjście. Unosi wzrok i widzi zbite z desek drzwi do piwnicy Zenona Taterki. Wszystko wraca do normy.

I wtedy z pomiędzy desek zaczyna się sączyć krew.

kanna 24-03-2012 21:05

- Wygląda na to, że ani Bułki, ani Patryk się nie zjawią. Wiecie, co z nimi? Może wyskoczę na chwilę do budki, przy poczcie, i zadzwonię do nich? W sumie, to mogłem to zrobić wcześniej, nie pomyślałem... – powiedział Grzesiek rozglądając się dookoła.
Pub był tłoczny, zadymiony, w tle leciała ‘ambitna” muzyka, a stoliki okupowali dość dobrze sytuowanymi bywalcy, którzy wyglądali na nieźle zadomowionych. W przeciwieństwie do ich trójki.

Basia, która do tego momentu zajęta była roztrząsaniem, czy bardziej nie lubi piwa, czy czystej wódki, podniosła głowę.
- Tereski to chyba nie będzie ani Hirka, jak mi się wydaje też. Jak z nimi ostatnio rozmawiałam, dziś, to szli wyciągać Patryka z więzienia. No tak, więc chyba już nikogo nie będzie.
- “Poza tym, to wszyscy zginiemy i się już nigdy nie spotkamy” - przemknęło jej przez myśl, ale nie powiedziała tego głośno.

- Zaraz, chyba coś źle zrozumiałem, skąd Patryka wyciągają? Co znowu odwalił...- Grzesiek wyraźnie posmutniał, liczył na to, że stary kumpel wyrósł już z chuligaństwa i innych karalnych wybryków.
- Właśnie Basia powiedz teraz dokładnie co się stało, że zamknęli Patryka? - Wanda powoli zdejmowała z siebie sztuki odzieży. Przesadziła z ich ilością a w lokalu było duszno i gorąco przy takiej ilości ludzi.
- Tyle wiem, co Tereska mówiła przez telefon... a niewiele mówiła, bo się śpieszyła, zdenerwowana była i wogóle. Że Patryk niewinny jest, ale go posądzają o zabójstwo. Andrzeja. I... i podobno Czarka. Podobno Czarek też nie żyje - dokończyła dziewczyna cicho.
- Czarek?! - wykrzyknęła Wandzia - Czarek Lwowski? - dodała już ciszej - Kiedy to się stało? Nic nie wiedziałam. Nie oglądałam telewizji ani nie czytałam dzisiaj gazet. - próbowała się tłumaczyć z tej niewiedzy, bo okazało się nagle, że nie interesowała się tym, czym powinna a przynajmniej tak jej się wydawało w tym momencie.
- Nie.. nie wiem na pewno - Basia zawahała się, w sumie w kamienicy powinni wszyscy trąbić o tym, a jakoś nie słyszała, matka też nic nie mówiła... - Hirek potwierdził, że Czarek zaginął. A Tereska była przekonana.. choć z drugiej strony.. ona miała wypadek, wiecie. I w ogóle dziwnie brzmiała przez ten telefon.
- Jezu, co tu się wyprawia...Czarek też... Czyli... A Tereska, jaki wypadek? Wszystko z nią dobrze, tak? Ktoś ją napadł?- Pętla zaciskała się wokół szyi Grześka- Cezary faktycznie nie żyje, a jego znajomych spotykają nieprzyjemne sytuacje, a on sam jest nawiedzany... Przez głowę przeszła mu myśl, że to on ściągnął na przyjaciół te nieszczęścia.

- Co podać? - pojawił się kelner licząc zapewne na solidne zamówienie, a kiedy życzenia gości zostały wypowiedziane, młody człowiek zanotował wybory i odszedł w stronę baru.
- Dla mnie duże piwo, Warkę może.
- Herbatę z cytryną.

- Ktoś rzucił w Tereskę kamieniem - odpowiedziała Basia przyglądając się uważnie Grzesiowi. Emocje na jego twarzy były wyraźnie widoczne. Dziewczyna nawet specjalnie się nie zdziwiła - Ty Grzesiek też, co?
- Ale, co ja też? A, to- wskazał na miejsce, na którym jeszcze wczoraj miał opatrunek, chociaż sądził, że włosy zasłaniają ranę.- Przewróciłem się wczoraj, nic takiego...- Nadal wyglądał nieco nieswojo, wspomnienie wczorajszego “pobicia” nie było łatwym do zaakceptowania. Przecież to mogło się powtórzyć w każdej chwili.

Basia wolno pokiwała głową. Była całkowicie spokojna. Świadomość, że jest normalna, że innym zdarzają się podobne rzeczy spowodowała, że po prostu postanowiła zaadaptować się do nowej sytuacji. Miała plan na najbliższe dni. Coś się działo. trzeba było ustalić, dlaczego, i co. I tyle.
- Różne rzeczy się dzieją... dziwne. Niebezpieczne. Może miałeś.. może miałeś.. halucynacje? Ale wiesz, nie po pijaku, tak na trzeźwo? Albo dziwne sny?
Wichrowicz przez moment lustrował wzrokiem Basię, potem zerknął na Wandzię.
- A... Dlaczego sądzisz, że miałbym coś takiego mieć, znaczy przeżyć?- starał się zachowywać swobodnie, jednak nie dało się ukryć nerwowości.- Czy coś... - zrobił rękoma dziwny gest, jak ludzie którym zabrakło słów.
- Statystyka, Grzesiu, statystyka... - powiedziała Basia - zbyt wielu osobom wokół mnie - rzuciła spojrzenie na Wandę - i mnie samej też, przydarzają się, od śmierci Andrzeja, dziwne rzeczy - trąciła lekko chłopaka. - No, Grześku, mów Znamy się od lat. Mów.

Wanda siedziała milcząca popatrując to na Basię, to na Grzesia.

- Cholera, a myślałem, że to tylko ja tak... Mam halucynacje, koszmary i... coś więcej, to znaczy... To, duchy, demony, czy cokolwiek to jest, napadło mnie. Wczoraj. Czułem się jakby dorwało mnie dwóch skinów, ale nikogo tam nie było, a jedyna pamiątka to rozcięta przy upadku głowa. Dlatego jestem pewien, że to nie były zwidy, czułem ból jeszcze długo potem, normalny fizyczny ból kości i mięśni. A Czarek nawiedził mnie w nocy, kiedy jeszcze nie wiedziałem, że on też... nie żyje. Byłem u ojca Kolińskiego, upierał się, że mam kłopoty natury psychicznej, ale obiecał, że jak zrobię badania i wszystko będzie w normie, umówi mnie ze swoim znajomym, który podobno będzie mógł mi pomóc... W poniedziałek będę miał wyniki badań, pójdę od razu do niego... Do tego czasu, kazał mi się modlić- Grzesiek otworzył zaciskaną dotąd dłoń- miał owinięty wokół niej drewniany różaniec.
- A was co spotkało? A Bułki? Gawron? Oni też?
- Co noc mam koszmary. - zaczęła Basia - I jak nie śpię też. Widzę zakrwawionego Andrzeja. Ktoś... mężczyzna w pociągu podrzucił mi kartkę, że będę następna. Z imieniem. Widziałam potem tego mężczyznę we śnie, w kościele na Bogurodzicy. Mówił, po łacinie, o zakrwawionych orłach w koronie. Wpadłam na kogoś w bramie, był wielki, bez twarzy.. straciłam przytomność, on ciągnął mnie, czułam jak głowa uderza mi o podłogę... Patryk go wypłoszył. Choć twierdzi, ze nie widział nikogo.. tylko dym - Basia potarła skroń, zbierając myśli.
- Dziś rano widziałam całe okno we krwi, nie tylko ja, też jeden student, Artur Wiadomski. Znacie go? - popatrzyła po ich twarzach

Grzesiek pokręcił przecząco głową i wpatrywał się w Baśkę ze zdziwieniem malującym się na twarzy.
- Hirek.. on widział siebie i krew w swojej łazience, jakąś hybrydę zwierzęco-ludzką.. to w czasie tej samej burzy było. Dziś rano. Tez sądził , ze ma halucynacje. Docisnęłam go i powiedział mi. W Tereskę ktoś rzucał kamieniem. Raz trafił w samochód, drugim razem ona oberwała.
Mówiła spokojnie, jakby sprawozdawała nudne zebranie. Poprzednie napięcie ulotniło się, energia z niej zeszła, pozostało zmęczenie, znużenie.
- Artur mówił, żeby spisać wszystkich, kogo znamy. I miejsca. Żeby szukać powiązań.

Przestrzeń wokół nich wypełniały dźwięki. Śmiechy, wrzaski, śpiewane piosenki, trzaski kufli zderzających się o siebie, dogłosy flippera na którym dosłownie kilka metrów dalej grał energicznie jakiś szczupły młodzian obserwowany przez swoją dziewczynę.
Jednak po chwili nawet hałas maszyny stał się tłem.
Rozmawiając dali się unosić tej fali, spychali ją w tło.
Pierwszy zauważył to Grzegorz. Z boku ściana poruszyła się, zafalowała, jakby nie była ciałem stałym, lecz płynną mazią. Mazią, z której wynurzył się niespodziewanie .... koszmarny łeb.




Zamarł, z naczyniem w pół drogi do ust, zbladł. To, że nie krzyknął bylo chyba jedynie zasługą nierealności tej sytuacji.
Po chwili stwora zobaczyły również Basia i Wanda i w tej samej sekundzie potwór wtopił się w ścianę, zaraz za młodym, elegancko ubranym chłopakiem. Chłopakiem, który dopiero co wszedł do Miejsca. Chłopakiem, którego najlepiej znała Barbara.
Chłopak usiadł na wolnym stoliku i zaczął nadskakiwać młodej, ładnej, czarnowłosej dziewczynie, z którą przyszedł.

Basia powędrowała spojrzeniem za oczami Grzegorza. Coś...wynurzało się ze ściany. Dziewczyna spojrzała na Wandę upewniając się, ze ona też to dostrzegła. Dopiero kiedy “potwór” zniknął Basia zobaczyła eleganckiego chłopaka, który stał pod ścianą.
Rozpoznała go natychmiast. Wspomnienia podeszły falą do gardła, hamując oddech. Wciągnęła spazmatycznie powietrze raz i drugi, zaciśnięta krtań nie chciał się rozszerzyć, dziewczynie zrobiło się ciemno przed oczami, poczuła, ze się dusi.
“Nie wpadaj w panikę . Spokojnie, spokojnie, oddychaj.. Mylisz się.. to nie on. Oddychaj. Powoli”

-------

Wieczorem, kiedy już Wanda z Grześkiem odwieźli ją do domu – a Grzesiek nawet doprowadził na podwórko, wywołując znaczące uśmiechy pana Henia i pani Kowalskiej – Basia zamknęła się w pokoju.

Chciał porozmawiać z matką o pani Lidii, matce Wandzi, ale ten.. ”wujek” nie pracował na noc, więc musiała poczekać na bardziej sprzyjająca okazję. Wymawiając się bólem głowy, który miał tłumaczyć jej szybki powrót, zamknęła się w pokoju.

Wanda mogła mieć rację. Może rzeczywiście, kiedyś, jakaś grupa ludzi coś zrobiła, cos złego, i teraz ktoś się na nich mści? Chociaż myśl, że matka mogła mieć mroczne tajemnice brzmiała dość absurdalnie.. „Cóż, nie mniej absurdalnie niż nasze halucynacje.. i nie tylko” Wstała i wyciągnęła tomik Gałczyńskiego. Kartka ciągle tam była, wetknięta w to samo miejsce, gdzie ją zostawiła TY MOŻESZ BYĆ NASTĘPNA, BASIU – przeczytała. „Możesz” ktoś użył trybu warunkowego.. Zapomniała o tym. „Możesz”. Kiedy teraz wpatrywała się w kartkę wyglądała ona bardziej na próbę ostrzeżenia, zapobieżenia czemuś, niż groźby. Ktoś chciał ja ochronić? Tak, to miało sens…

„Jaka szkoda, że zamiast próbować porozmawiać z tym facetem z pociągu, zawsze uciekałam jak głupia..” Zdecydowanie chciał ja przed czymś ostrzec, nie skrzywdzić. Tak, powinna być bardziej odważna.

No, i unikać knajp. Teraz była już pewna, ze chłopak, którego się przestraszyła w Miejscu nie miał nic wspólnego z tamtym chłopakiem. Nie był nawet podobny. Wcale. Za bardzo się nakręca, pewnie dlatego, że ta ściana się ruszała…

Zasnęła i śnili jej się Hirek, i Artur walczący olbrzymimi mieczami, jak gladiatorzy na arenie Colloseum. Ale jak się rano obudziła już nie pamiętała tego snu.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:47.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172