lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku (http://lastinn.info/archiwum-sesji-rpg-z-dzialu-horror-i-swiat-mroku/)
-   -   [Horror 18+] Dzieci Hioba (http://lastinn.info/archiwum-sesji-rpg-z-dzialu-horror-i-swiat-mroku/10693-horror-18-dzieci-hioba.html)

Ravanesh 25-03-2012 15:03

Siedzieli w trójkę w “Miejscu” próbując wytłumaczyć w sensowny sposób zdarzenia, jakich w ostatnim czasie byli świadkami. Jak można jednak uzasadnić omamy i halucynacje? Każde z nich miało swój własny sposób, aby radzić sobie z takimi sytuacjami. Starali się, naprawdę się starali. Wtedy rzeczywistość po raz kolejny postanowiła wystawić na próbę ich wolę i samokontrolę podsuwając paskudne dziwadło wyłaniające się ze ściany lokalu.

- Co...- Zdołał wyjąkać Grzesiek, gdy zobaczył zniekształconą, obleśną gębę wychodzącą ze ściany. Było to niczym potwierdzenie tego, o czym rozmawiali- coś jest z nimi bardzo nie tak.
Widząc, że dziewczyny też to zobaczyły, a Baśka przeżyła znacznie mocniej, niż on sam, zebrał się w sobie i pewnym siebie głosem starał się pocieszyć towarzyszki.
- Widziałyście, prawda? Na szczęście, to tylko takie... nieinwazyjne manifestacje. Duchy dają nam o sobie znać, ale nic więcej. Trzeba wziąć się w garść i to przetrwać. Tak, Basiu? Już wszystko w porządku. Mówiłaś o jakimś... Arturze, chyba.

Wanda we wcześniejszym potoku słów Basi usłyszała nazwisko, które postawiło ją w stan alarmowy. Zanim zdążyła wykrztusić cokolwiek zobaczyła, że jej towarzysze nie patrzą na nią tylko wpatrują się w ścianę knajpy. Przebiegła wzrokiem po tym miejscu i zobaczyła...Trudno jej było zdecydować, co to mogło być. Czy ta twarz była tam już od samego początku? Wyrzeźbiona w tej ścianie, tylko ona jej nie zauważyła. Chyba jednak nie, bo po chwili maszkaron znikł. Wanda zamrugała powiekami. Przez tą duszną atmosferę i swoją chorobę nie zdziwiłaby się gdyby zobaczyła nawet stadko biegnących słoni. Odwróciła głowę, ale fakt, iż Basia i Grzesiu też z niepewnymi minami przeskakiwali wzrokiem po tym samym miejscu trochę zbił ją z tropu. Zaczynało robić się jeszcze dziwniej, a myślała, że po opowieściach Baśki i Grzegorza już nie może być dziwaczniej.
Po chwili Jaworska zrozumiała, że Basia wcale nie patrzyła przestraszona na ścianę tylko na chłopaka, który siedział tuż obok miejsca gdzie objawiło się to widziadło. Grzesiu zaczął mówić coś o duchach. Wandzia miała ochotę roześmiać się histerycznie. Dziewczyna dotknęła delikatnie ramienia Zielińskiej żeby odwrócić jej uwagę od tamtego chłopaka.
- Hej. Wszystko w porządku?

Basia popatrzyła na Wandę niewidzącymi oczami.
- Muszę.. muszę iść - wykrztusiła - Już późno.

Wanda spojrzała na nią zaskoczona.
- Dopiero, co się spotkaliśmy. Jeśli nie podoba ci się tutaj możemy pójść gdzieś indziej. Reszta już się nie zjawi, więc nie musimy tutaj na nich czekać.
- To jak? - Zwróciła się i do dziewczyny i do chłopaka - Chcecie pójść w jakieś inne miejsce?

- To jak, Basiu? Ja wolałbym jeszcze do domu nie wracać, więc może faktycznie zmienimy lokal jeśli... tego potrzebujesz. – Poparł Wandę Grzesiek.

- Ja...ja... - Basia siedziała ze wzrokiem wbitym w chłopaka. Rozliczne emocje targały jej ciałem. Chciała zerwać się i pobiec, ale nogi odmawiały jej posłuszeństwa. “ A jeśli spojrzy i mnie rozpozna? Boże..”
- Musimy... tak.. chodźmy. Znaczy, ja wracam już, bo późno. - Trzęsącymi się rękami próbowała otworzyć torebkę i wyciągnąć portfel. Zahaczyła łokciem o szklankę Wandy.

- Ups - Wanda w ostatniej chwili przytrzymała szklankę i uratowała ją przed stłuczeniem, szybko dopiła resztkę herbaty i odstawiła puste naczynie poza zasięgiem Basi. Potem spojrzała na roztrzęsioną Basię i na Grzesia, wyjęła swój portfel i wstała.
- Zapłacę rachunek i później się rozliczymy, dobrze?
Nie czekając na potwierdzenie zaczęła przepychać się w stronę baru.

- To może, chociaż odprowadzimy Cię do domu, co Basiu?

- Pilnuj Wandy - syknęła Basia - ona... znaczy ja już... - Zapętliła się - Niech tu nie łazi sama. No idź.- Ponagliła Grześka.

Wichrowicz zmierzył znajomą wzrokiem.
- Myślę, że sobie poradzi, Ty mnie bardziej martwisz. Zaraz pójdziemy. - Wstał i oparł się o ścianę, obserwując mimo wszystko Wandzię.

Basia nic nie odpowiedziała, w oczach miała panikę, a jej spojrzenie przeskakiwało pomiędzy Wandą, ciemnowłosą dziewczyną przy stoliku i jej towarzyszem.

Wanda uregulowała rachunek i wróciła do stolika. Usiadła na swoim krześle i zaczęła wkładać po kolei swoje sztuki ubrania, a w związku z tym, że była ubrana “na cebulkę” trochę to trwało.
- To jak zwijamy się stąd? - Zapytała, kiedy już nałożyła na siebie prawie wszystko.

- To co, Basiu, możemy iść? Odprowadzimy Cię, i nawet nie próbuj się buntować.

Basia pokiwała głową i podniosła się z krzesła. Nogi się jej trzęsły.

- Hmm, kiedy Hirek mówił o „Miejscu” odniosłam wrażenie, że jest to zupełnie inny lokal. Taki, w którym można zamówić dzbanek piwa na sześć osób zadekować się na kilka godzin w jakimś kącie a obsługa nie będzie się w tym czasie naprzykrzać - stwierdziła Wanda, kiedy już wyszli z „Miejsca” - Nie wiem czy jest tam tak, dlatego, że dzisiaj sobota czy po prostu Hirka jako stałego klienta traktują inaczej.

- Obstawiam, że i jedno, i drugie. Weekendy to czas najwyższych napiwków, i obsługa faktycznie może być wyjątkowo nieco zbyt... – Grzesiek szukał przez chwilę słowa- ...taka, jaka była.

Basia szła szybko, prawie biegła, w stronę najbliższego przystanku. Wydawała się nie zwracać uwagi na Grześka i Wandę. Mogło się wydawać nawet, że stara się uciec nie tylko z „Miejsca”, ale też od znajomych. W tej chwili najważniejsze było znaleźć się na powrót w domu

- Właściwie to, co się tam stało, że ona - zaczęła cicho Wanda kierując swoje słowa tylko do Grześka - tak się przestraszyła?

- Wiesz, początkowo myślałem, że ta... no wiesz, ta ściana. Ale to mogło się zdarzyć wszędzie, nawet na ulicy, więc ucieczka jest bezcelowa. Może ktoś tam był, albo zobaczyła coś innego, coś więcej? Sam nie wiem... Czy ona musi tak szybko iść?- Spytał retorycznie kaleka. Tempo, które narzuciła Basia zmuszało go do pokracznego kuśtykania, a i tak zostali nieco w tyle.- Może spróbuj coś z niej wyciągnąć. No wiesz, jak to kobieta z kobiety; zawsze łatwiej się przed sobą otwieracie.

- Strasznie szybko zasuwa - przyznała rację Grześkowi - a ze mnie żaden przełajowiec - w głosie dziewczyny można było usłyszeć pierwsze ślady zadyszki.
- Hej Basia! Zaczekaj i zwolnij trochę, bo ci tu oboje padniemy na chodniku i będziesz miała nas na sumieniu - Wanda próbowała uderzyć w żartobliwy ton, chociaż ta przebieżka dała się jej już we znaki.

Dziewczyna zwolniła, a nawet zatrzymała się zupełnie - nie było to jednak spowodowane nawoływaniami Wandzi a tym, że dotarła na przystanek.
- No, to dzięki za odprowadzenie - powiedziała. - Ja mam stąd trzy przystanki. Głupio wyszła, bo mieliśmy pogadać, ale następnym razem pewnie się uda. Za dużo mam wrażeń od rana i źle to jakoś przeszacowałam wszystko.. no, siły znaczy.
Dopiero teraz dostrzegła, jak obydwoje są zziajani. Zaczerwieniła się.
- Grzesiu.. wyleciało mi z twoją nogą.. bardzo przepraszam. Choć, siadaj tu. - Wskazała na ławeczkę przystankową.

- W porządku, nic mi nie jest. Przyzwyczaiłem się już do gonienia innych- uśmiechnął się krzywo.- Ale dlaczego tak Ci spieszno? To przez... przez tę ścianę w knajpie, czy może było coś jeszcze?

-Nie, nie...- Basia spojrzała gdzieś nad ramieniem Grześka - To wszystko razem, co opowiadałam, skumulowało się jakoś.. myślałam, że mam to ogarnięte, wiesz, ale ta ściana mnie jakoś wybiła.. no i spanikowałam po prostu. Ale już ok jest, przepraszam, że tak musiałeś lecieć.. tak mnie zalało na chwilę..no. Rozumiesz. Stres.- Pokiwała energicznie głową, dla podkreślenia tego, co mówi.
- A u ciebie jak, ok? Gosia gdzie? - Dodała tonem towarzyskiej pogawędki.

- U mnie ujdzie. Gosia wyjechała do rodzinnej miejscowości, na groby, dopiero jutro wieczorem wraca. Może jak wróci będzie... Sam nie wiem, lepiej? Ale z drugiej strony, wolałbym, żeby była bezpieczna, niż była przy mnie, a dopóki nie pogadam z księdzem Kolińskim i tym jego znajomym, nie mogę jej tego zagwarantować.- Zrobił teatralną pauzę.- Tylko sobie nie myśl, odwozimy Cię do samej Węglowej- dodał widząc światła nadjeżdżającego z oddali środka transportu. Wstał i uśmiechnął się pokrzepiająco.

- Dzięki - Basia zmusiła się do uśmiechu. - Pamiętacie, żeby spisać wszystkich znajomych i miejsca?

- No właśnie Basiu ja o tym chciałam z tobą porozmawiać - Wanda nie odzywała się wcześniej, bo po pierwsze głupio się było przyznać, że jej tchu całkiem zabrakło, a po drugie przyglądała się dziewczynie nie wiedząc czy drążyć temat.
- Wspominałaś jakieś nazwisko. Wiadomski. Ja właśnie szukam kogoś o takim nazwisku. Prawdopodobnie.

- Artur Wiadomski - przytaknęła dziewczyna zadowolona, że nie drążą tematu jej napadu paniki w „Miejscu” - Spotkałam go dziś rano. Chcesz go poznać?

- Wiesz to niecodzienna sprawa. Spotkałam taką jedną dość nietypową, a właściwie to dziwną starszą panią i ona tuż po tym zginęła. Wpadła pod tramwaj.- Wanda spięła się, kiedy opowiadała o tym spotkaniu. - Nazywała się Klara Wiadomska i miałam pójść na jej pogrzeb, ale później był pogrzeb Andrzeja i przegapiłam to. Chyba byłam ostatnią osobą, z którą ona rozmawiała przed śmiercią. - Zakończyła nie bardzo wiedząc, co jeszcze powiedzieć.

- O matko, to może być jego babcia... wpadła pod tramwaj, chyba dwa dni temu. Od tego czasu ma koszmary. Coś ci powiedziała? Pewnie Artur by chciał wiedzieć..

- Męczy mnie to. Fakt, że chyba jako ostatnia widziałam ją żywą. - Wyznała Jaworska - i ona znała moje imię i cały czas mówiła o swoim wnuku. To mnie prześladuje - dodała cicho.

- Ale co mówiła? - Zapytała Baśka miękko. Zajmowanie się Wandzią pozwalało jej zapomnieć o własnym napięciu.

- Szczerze mówiąc to brzmiało to jak gadanie starej wariatki. Mówiła, że wszyscy zginiemy, jeśli nie zrobimy tego, co trzeba i że mam szukać klucza i jej wnuka. To tak w skrócie.

- Wszystkie moje halucynacje mówią mi, że zginę.. mam nawet kartkę, gdzie tak jest napisane. To wszystko... to jest jakoś powiązane. Musisz się spotkać z Arturem, koniecznie. - Potarła czoło - Ale co trzeba zrobić? I jaki klucz? Wiesz, o co chodzi?

- Nie mam najmniejszego pojęcia, ale ta kobieta...ona mnie prześladuje... po prostu nie mogę przestać o tym myśleć. - Wanda zacisnęła bezwiednie obie dłonie. - A dzisiaj odkryłam coś jeszcze - wyszeptała konspiracyjnie do Basi i Grzesia - wahałam się czy komuś o tym mówić, ale jeśli wam też ktoś groził to powinnam się z wami tym podzielić. - Umilkła i rzuciła spojrzenie dookoła jakby się bała, że ktoś mógłby ich podsłuchiwać.

Później potoczyło się już z górki i Wanda wyznała obojgu wszystko, co ją ostatnio gnębiło. Wyszło tak jak wyszło i akurat ta dwójka musiała wysłuchać jej teorii i podejrzeń. Sama Wandzia liczyła bardziej na rozmowę z Tereską, ale skoro Bułka nie zjawiła się na spotkaniu to Jaworska znalazła sobie innych słuchaczy. Czy żałowała, że im powiedziała? Nie. Uznała to za swój obowiązek. Teraz oni już wiedzieli i tylko od nich zależało, co zrobią z tą wiedzą a Wandzia miała swoje własne plany, które zamierzała wprowadzić w życie.

Baczy 25-03-2012 18:30

Głównie trzecia część wspólnego dialogu z Rav i Kanną
 
-Ja myślę, ze zmarli czegoś od nas chcą - Basia tez zaczęła szeptać - Artur mówi, że jak im to załatwimy, to odejdą. Ale co odkryłaś?
- Zmarli? - zdziwiła się Wandzia - Wydaje mi się, że chodzi tutaj o nasze życie a nie o życzenia zmarłych.
- Andrzej nie żyje, a regularnie go widuje..
- Basia potrząsnęła głową - ale powiedz, co odkryłaś.
- Jak wsiądziemy z tramwaju.

- Dlaczego? Tu jest prawie pusto...
Wanda rozejrzała się po wagonie.
- Jak chcesz - wzruszyła ramionami Wanda.
- To wszystko może brzmieć niedorzecznie, ale mi pasuje - zaczęła. - Zresztą sami ocenicie. Wiecie, że ktoś zadzwonił do mnie do domu tuż po tym jak w telewizji podano wiadomość o odkryciu zwłok Andrzeja, tak? Ten ktoś znał moje imię i powiedział, że mogę być następna. Odebrałam to jako groźbę a nie ostrzeżenie. Basiu ty też mówiłaś, że ktoś ci groził.Pierwszym i oczywistym połączeniem pomiędzy nami jest to, ze wszyscy mieszkaliśmy na Węglowej. Zastanawiałam się co kieruje tym, kto robi te wszystkie straszne rzeczy. Sposób w jaki zginął Andrzej, telefon i kartka z pogróżkami. Jedyne co przyszło mi do głowy to zemsta za jakieś prawdziwe czy wyimaginowane urazy. Tylko, ze ja wyprowadziłam się z Węglowej jak miałam szesnaście lat a Basia ledwo wyrosła z tego wieku. Co mogłybyśmy zrobić komuś żeby się chciał na nas mścić? Nie dałyśmy odpisać zadania w szkole? Naprawdę nie wierzę w to, że mogłyśmy komuś aż tak zaszkodzić. I wtedy pomyślałam, ze może to nie chodziło pierwotnie o nas a ta zemsta czy chowana uraza jest o wiele starsza niż my. Nie my sobie, w opinii tego kogoś na nią zasłużyliśmy, ale niestety zbieramy jej pokłosie. - zamilkła i spojrzała na twarze towarzyszących jej osób szukając u nich zrozumienia lub zaprzeczenia.
- Ktoś mści się za coś, co zrobili nasi rodzice? dziadkowie? - zastanowiła się Basia - Ale tu chodzi też o Patryka i Bułki.. W sumie 6 osób - 5 rodzin. 7, bo jeszcze Czarek i Andrzej.. No i co ma Artur z tym wspólnego? Jego rodzice musieli by znać naszych... Moja matka pracuje z żłobku, ojciec w zakładach autobusowych, a ojciec Artura - jak zrozumiałam - był jakąś szychą w Partii. Gdzie tu powiązanie? Potrafię pojąć, ze ktoś nam grozi, chce coś zrobić, ale to halucynacje.. dlaczego wszyscy mamy halucynacje? - potarła czoło - Nie wiem, Wanda, sama nie wiem, to może mieć sens, coś niby wyjaśnia, a jednocześnie nie ma...
- To nie wszystko
- dodała cicho. -Podsłuchałam rozmowę mojej mamy. Ktoś do niej zadzwonił i chyba panikował. Moja mama też się zdenerwowała. Mówiła rzeczy w stylu:”nic się nie da już zrobić”, “może być tylko gorzej”, a potem zakazała tej osobie ponownie do nas dzwonić. Kiedy ja zapytałam o tę całą rozmowę nie chciała mi nic powiedzieć, wykręcała się tak jak to ona potrafi, ale widziałam, że się bała. Na pewno wie więcej niż mówi i jest w to jakoś zamieszana.
- Spróbuję dopytać mamę … może coś skojarzy...Tylko to odkryłaś, czy coś jeszcze?
- zapytała Basia.
- No właśnie to jest ta absurdalna, ale tłumacząca sporo sprawa. Ja...- zaczęła i urwała. - Ja uważam, że moja mama była kiedyś w jakiejś sekcie i że ten co morduje to też jakiś członek tej sekty. W końcu tylko świr mógłby zrobić coś takiego a motyw zemsty nadal jest możliwy. Może to zemsta za to że inni wystąpili z tej sekty albo za cokolwiek co w niej robili. - wyrzuciła na jednym wydechu i umilkła.-
Basia patrzyła na Wandzię, a jej oczy robiły się coraz większe ze zdumienia. Przez kilka chwil milczała, bo inaczej musiałby powiedzieć ”Zwariowałaś?” “Coś piłaś przy barze, jak nie patrzyłam?” , “Omen puszczali ostatnio?”. Powściągnęła się jednak.
- To... to bardzo ciekawe Wandziu - wykrztusiła w końcu. Miała nadzieję, ze brzmi wystarczająco przekonywająco - Ale że razem z moją mamą? Składały niemowlęta na czarnych mszach i te sprawy? Ale skąd taki pomysł, na Boga? Znalazłaś coś? odwrócony krzyż? kości w worku?
- Dlaczego od razu czarne msze? Sekta sekcie nie równa. Nie wiem czy twoja mama brała w tym udział, ale moja na pewno. Pomyśl w ten sposób. Znasz swoją mamę teraz, tak jak ja znam swoją, ale skąd wiesz co robiła i czym się zajmowała dwadzieścia czy dwadzieścia pięć lat temu. Zresztą tak jak mówiłam nic nie wiem aby twoja mama w czymkolwiek brała udział, ale ten człowiek, który zostawił ci kartkę z jakiegoś powodu cię wybrał.
- tłumaczyła z pasją. - A ja rzeczywiście znalazłam coś u mojej mamy - dodała już spokojniej.
- No tak, ale szukamy powiązań, nie? Czegoś, co nasi rodzice wspólnie robili, skoro ktoś się za to dziś na nas mści - wytłumaczyła Basia. Rozważanie całej sprawy jako zagadki, która powinna mieć logiczne rozwiązanie pozwalało jej odsunąć na bok emocje - Ale co znalazłaś?
- Nie twierdzę, że wszystko jest dokładnie tak jak mówię. Staram się wyciągnąć jakieś wnioski z tych strzępek informacji jakie mam. Po rozmowie z mamą, podczas której nic mi nie chciała powiedzieć zrobiłam pierwszą rzecz jak przyszła mi do głowy i przeszukałam jej pokój. I znalazłam różaniec, ale nie taki zwykły, bo zamiast ukrzyżowanego Jezusa był przymocowany do niego ukrzyżowany orzeł w koronie. Kto trzymałby w domu coś takiego? Przecież to trąca bluźnierstwem na kilometr. - Wanda zagryzła wargi wymawiając ostatnie słowa, które stawiały jej matkę w nie najlepszym świetle.
- Aquila in coronam. Sanguinem. Mortem - powiedziała Basia, bardzo cicho, ale wyraźnie.
- Co powiedziałaś? - Wanda zwróciła się do Basi.
- To powtarzał po łacinie mężczyzna z mojego snu. Ten sam, co mi wsunął kartkę, że zginę.. Orzeł w koronie. Skrwawiony. Martwy. To samo, co u twojej mamy.. co to może znaczyć?
- To może oznaczać, że gdzieś widziałaś ten symbol albo słyszałaś te słowa. Często w snach widzi się to, czego się doświadczyło na jawie a o czym się zapomniało. W marzeniach sennych wychodzą zapomniane rzeczy.
- Może
- zastanowiła się Basia.- Ale wiesz... to nie jest poprawne. Jakby ktoś próbował mówić po łacinie, a znał tylko podstawy. Tak Artur mówił. - uśmiechnęła się nagle , mrocznym uśmiechem – Już pamiętam. Moja mama to mówiła, jak odprawiała tą czarną mszę - oczywiście, wtedy nie wiedziałam, że to msza - razem z twoją, nad tym krucyfiksem z orłem. Mam 3 lata... widzę to jak przez mgłę... Moja mama ma czarne prześcieradło z dziurami na oczy... twoja fioletowe... - pokiwała głową, przymknęła oczy, jakby wchodziła w trans. Mówiła równym, spokojnym głosem, czasem przerywając na moment, jakby szukała wspomnień - Taak, teraz widzę.. mają też.. hm.. obrączkę Hirka! Wkładają ją na głowę orła, jak koronę... Mama Hirka ma purpurowe prześcieradło... A twoja - skinęła głową w stronę Grześka - ma lila róż. Jest ciemno, wiatr uderza o okno, jakby chciał wepchnąć szybę do środka mieszkania .. jest mi zimno… Podnoszą ręce do góry - Basia uniosła swoje - i intonują pieśń. - Aquila in coronam. Aquila in coronam. Sanguinem. Mortem. Mooortem. - uśmiechnęła się do Wandy i Grześka - A na koniec polewają wszystko krwią - a może to sok pomidorowy, nie wiem, byłam mała - no i, oczywiście, jest orgia.
- Nie sądzę, żeby było się z czego śmiać
- powiedział Grzesiek, który pierwszy raz zabrał głos odkąd wsiedli do tramwaju.- Też dostałem list z, nazwijmy to, pogruszkami. Oczywiście żadnych odcisków palców, nic z tych rzeczy, policja się tym zajęła. Ktoś też umazał mi drzwi mieszkania krwią... Sekta to bardzo dobre wyjaśnienie tego wszystkiego. To znaczy, tego, że jacyś ludzie zabili Czarka i Andrzeja, ale wcześniej nasłali na nich wizje zmarłych... Wbrew pozorom, to ma sens. Po tym, co przeżyłem, ma sens. Ale żeby nasi rodzice mieli być członkami jakiejś sekty? Nie chce mi się wierzyć...
- Muszę.. - powiedziała cicho Basia, wyraźnie zażenowana swoim “występem” - Muszę złapać dystans. Bo naprawdę zwariuję. Przepraszam was.
Wanda czekała spokojnie aż Basia skończy swoje przedstawienie. Dziewczyna wstała i spojrzała na pozostałą dwójkę.
- Nie rozumiem - stwierdziła spokojnie - Łatwiej jest wam uwierzyć w widziadła, prorocze sny i ducha Andrzeja tłuczącego się po tym świecie a macie problem z przyjęciem do wiadomości tego, że pewne grono osób mogło popełnić w młodości błędy, które teraz mszczą się na nich i ich rodzinach w okrutny sposób? - pokręciła głową z niedowierzaniem.
- To nie tak- odpowiedział od razu Grzesiek.- Wierzę, że mogli zrobić coś, co ściągnęło na ich rodziny, czyli na nas, to wszystko, co się dzieje, ale żeby byli członkami sekty? Zawsze sobie takich wyobrażałem jako jakichś, bo ja wiem... No czubków, odmieńców, samotników ześwirowanych... Ale zaraz, jeśli to ma się tyczyć całych rodzin, to również nasze rodzeństwo powinno... Muszę pogadać z Agą i Rafałem, im tez może grozić niebezpieczeństwo... Cholera... I jeszcze Gośka, nie mam co z nią zrobić. Chyba będzie musiała przez jakiś czas nocować u jednej z koleżanek, jeśli któraś się zgodzi w ogóle...
- Użyłam słowa sekta i już sobie wyobrażacie nie wiadomo co, a przecież to mogło się zacząć zupełnie niewinnie, prawda? Zebrała się grupa ludzi o podobnych pragnieniach, aspiracjach, która chciała osiągnąć jakieś cele a później mogli wpaść w pułapkę uzależnienia od grupy, może charyzmatycznego przywódcy, bo najczęściej jakiś jest, potem się z tego wyrwali a teraz przeszłość im się odgryza. Poza tym mówisz o świrach i odmieńcach a niektórzy mogli by tak określić ludzi, którzy widzą swoich zmarłych kolegów, no nie? Co jest twoim zdaniem dziwniejsze: widywanie takich rzeczy czy przynależność do takiej zorganizowanej grupy?
Basia milczała, zastanawiając się nad słowami Wandy. A raczej nad jej dziwnym przekonaniem i pewnością, że pomysł z sektą ma sens. “Pewnie sama do tej sekty należy” przemknęło jej przez myśl i szybko wyobraziła sobie Wandę w .. hm.. fiołkowym prześcieradle. To pozwoliło jej na powrót do równowagi.
- Wanda - powiedziała - to prawda, trudno mi uwierzyć w sektę z Węglowej. Ale ewentualne istnienie takiej sekty jest dla mnie bardziej wytłumaczalne niż to, że wszyscy na raz doświadczamy halucynacji. Ktoś - coś - te halucynacje wywołuje. jeśli powiesz, ze to guru tej sekty - ok, może być i tak. Ale ja przede wszystkim chce, żeby one ustały. Mam dość. I skupiała bym się na szukaniu rozwiązania problemu, a nie snuciu hipotez.
- Dlatego właśnie mam zamiar szukać rozwiązań a nie skupiać się na jakiś widziadłach. Chcecie sobie gadać z duchami? W porządku, ale ja nie zamierzam. Znajdę rozwiązanie i dowiem się kto chce naszej śmierci.Odwracacie uwagę od tego co jest ważne a zajmujecie się jakimiś nieistotnymi sprawami. Ja
- podkreśliła to słowo - nie widuję ducha Andrzeja i mam pomysły gdzie i czego szukać. To wszystko. Nie chcecie mi wierzyć, nie musicie. Nie chcecie mi pomóc, też nie ma takiej potrzeby. Dam radę sama. Dobrej nocy wam życzę. - Kiedy wysiedli z tramwaju Wanda odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę przystanku autobusowego.
- A kto powiedział, że Ci nie pomożemy? Przecież nawet nie powiedziałaś, że masz jakikolwiek plan- krzyknął jeszcze Grzesiek na odchodne, chociaż nie liczył na to, że dziewczyna ochłonie i się odwróci.
- Wanda! - zawołała jeszcze Basia - Kurcze, głupio mi.. to moja wina. Idź z nią - pogoniła Grześka - Bo jeszcze wróci do … - zająknęła się - No, nie powinna łazić sama. Ja mam dwa kroki stąd. No idź!
- Będzie stała na przystanku, zdążę Cię odprowadzić pod kamienicę i wrócić do niej, bez obaw. Potrzebuje chwili spokoju, to nie był łatwy wieczór.

Kamienica była stosunkowo blisko przystanku, nie minęło więc pięć minut jak Wichrowicz ponownie spotkał się z Wandą. Co ciekawe, dziewczyna nie czekała na autobus, tylko szła w jego kierunku. Widać było, że czuje się nieswojo z powodu w jaki zakończyła ich rozmowę.

- Cześć. Nie chciałam żeby tak wyszło, ale uznałam, że lepiej sobie pójdę zanim powiem Baśce coś czego będę później żałować. Ona się czegoś wystraszyła w pubie i chciała sobie na mnie to odbić a ja już nie dałabym dłużej jej tak po sobie jeździć. Ech i tak źle wyszło - westchnęła i machnęła ręką - Lepiej już sobie pójdę.
- Poczekaj, Wandziu. Nie gniewaj się na Baśkę, wszyscy... przechodzimy trudny okres, trudno nam zapanować nad emocjami i myśleć trzeźwo- przerwał na chwilę i patrzył tylko na starą znajomą. Zmieniła się, trochę.- Mówiłaś, że masz jakiś plan, jaki? Może będę mógł pomóc?
- Raczej nie. W końcu to wszystko, co mam zamiar sprawdzić dotyczy mojej mamy, więc najlepiej jak sama się tym zajmę. Ale dam wam znać jak się czegoś więcej dowiem i mam nadzieję, że wy też powiecie mi gdyby u was coś się działo. Dobrze? - uśmiechnęła się przepraszająco.
- Jasne, jasne. Ja też popytam rodzinę o tego orła na krzyżu. Nie wyciągnę z nich żadnych informacji, to pewne, ale może wyczuję, jeśli będą mnie oszukiwać, albo unikać tematu. To zawsze jakaś informacja... Hm, a może w bibliotece by się coś znalazło o symbolach, nietypowych organizacjach około religijnych, i tym podobnych? Ja ze swojej strony wypytam duchownych, i tak w poniedziałek idę do księdza Kolińskiego.- Przerwał i rozejrzał się. Nikt podejrzany nie kręcił się po okolicy, nie chciał jednak, żeby Wanda wracała sama. Poza tym, też nie chciał zostać sam.- To co, odprowadzę Cię do domu, co? Daleko stąd mieszkasz teraz?
- Kawałek. Mieszkam teraz na Szczanieckiej. Najlepiej podjechać autobusem, ale naprawdę nie musisz mnie odprowadzać. Co do biblioteki to wiesz, teraz to tak jakby mój zawód, więc dla mnie nie ma żadnego problemu żeby posprawdzać informacje we wszelkich dostępnych książkach - przy tych słowach Wanda aż się rozjaśniła, bo to był grunt, na którym czuła się bezpiecznie.
- No właśnie, może na coś się akurat natkniesz. Ale odprowadzić Cię muszę, wybacz- uśmiechnął się ciepło. Dziewczyna odpowiedziała tym samym, i skinęła głową w ramach przyzwolenia.

Gdy wrócił do mieszkania, było już późno. Paradoksalnie, bał się mniej niż poprzedniej nocy, kiedy poszedł nocować u rodziców. Czy to możliwe, że przechodził do porządku nad tymi wszystkimi halucynacjami i omamami? Nie, kiedy usiadł na łóżku, drżały mu dłonie. Poszedł sprawdzić zamki w drzwiach, wszystkie zamknięte. Gdy szedł spać, zapalił jeszcze światło w kuchni i w niewielkim przedpokoiku.

Ciężko było mu zasnąć; zbyt wiele myśli, zbyt wiele pytań, zbyt wiele niepewności.

Armiel 25-03-2012 22:46

Cytat:

Pamiętaj, abyś dzień święty święcił.
Dekalog




WSZYSCY


Niedziela trzeciego listopada powitała ich pierwszym w tym roku śniegiem. Co prawda był to raczej śnieg zmieszany z deszczem, ale jednak zwiastował nieuchronne nadejście wczesnej zimy.

Niebo nad Miastem pokrywał gruby kobierzec ciemnych chmur, a nad ulicami snuł się smog – efekt palenia w piecach i kotłowniach. Dzień zaczynał się ponuro i ponuro miał się skończyć.



Niewysoki mężczyzna o zmęczonym spojrzeniu rzucił okiem na trzymane w rękach karty. Zmrużył powieki, spoglądając na twarz kobiety siedzącej po drugiej stronie stolika. Lewa część wargi przeciwniczki drgnęła lekko, kiedy kobieta próbowała odczytać coś z poszarzałej, przedwcześnie postarzałej i zmęczonej twarzy gracza.

- Pass – rzuciła karty na stół nie kryjąc niezadowolenia.

- Za wcześnie, Magdaleno – powiedział zmęczony mężczyzna i wyłożył swoje karty. – Nie poddawaj się. Zawsze jest nadzieja.

Kobieta spojrzała na kartoniki, uśmiechnęła się.

- Jak ty to robisz, Szymonie?

- Wprawa – uśmiechnął się po raz pierwszy mężczyzna. – Nie skreślaj ich jeszcze. Daj im szansę.

- Próbuję. Ale oni są coraz bliżej. Działają coraz śmielej, coraz mniej subtelnie. Osaczają ich.

- A czego się po nich spodziewałaś Magdaleno? – cyniczny uśmiech zastąpił zmęczony wyraz twarzy. – Trwa wojna. Przecież wiesz. A kiedy trwa wojna są i ofiary.

Szymon skinął głową na pożegnanie, wstał od stolika i opuścił stary, podniszczony budynek przylegający do Rzeki na ulicy Kolumba. Wyszedł na zewnątrz, na zabrudzone, wyłożone popękanym betonem podwórze i skierował się w stronę ulicy.



PATRYK GAWRON


W niedzielę dali mu spokój. Pozwolili wylegiwać się w ponurej celi i rozmyślać nad tym, co działo się z jego życiem.

Rozmyślanie nie było łatwe dla Patryka. Miał syndrom odstawienia alkoholowego. Brakowało mu wódki, brakowało mu wina czy chociażby nawet małego piwka.

Jedynym kontaktem ze światem był ponury klawisz, który przyniósł mu śniadanie do ciupy, a potem inny, z obiadem – kaszą z jakimś podejrzanym sosem i kawałkiem trudnego do identyfikacji mięsa.

Gawron czekał na to, co przyniesie mu los, i świrował. Świrował bardziej niż wtedy, kiedy miał halucynacje, kiedy miał koszmary. Świrował, że trafi do pierdla za coś, czego przecież nie zrobił. Że grypsujący recydywiści zrobią sobie z niego męską dziwkę i będą sodomizowali, aż pęknie mu dupa, jak to barwnie opisał podczas „przesłuchania” jeden z policjantów. Że dostanie dożywocie, tylko za to, że w jego piwnicy znaleziono niby jakiś drut kolczasty.

To wszystko było przerażające, ale najbardziej przerażający był brak wódy.

Gawron siadał na pryczy, za każdym razem, kiedy słyszał jakieś kroki na korytarzu, ale okazywało się jedynie, że to klawisze idą po jakiegoś aresztanta, który miał spotkanie z rodziną.

Pod oknami, za murem, mimo niepogody zebrał się też szary tłumek rodzin aresztantów. Z okien leciały dociążone samolociki z grypsami, a niektórzy migali językiem głuchych przekazując zaszyfrowane wiadomości ludziom za kratami. Niedziela pełną gębą.

Po tym, co w ciupie nazywali obiadem, do celi Gawrona ktoś załomotał. Otworzył się wizjer podglądu i Patryk usłyszał głos psa, który przyniósł mu żarło.

- Przyszedł ksiądz – zakomunikował dyżurny policjant. – Niedziela. Chcesz z nim pogadać?



TERESA BUŁKA – CICHA


Wypuścili ją w niedzielę przed dziesiątą. Ale nie do domu. Dwie policjantki przeprowadziły ją przez mokry, zimny dziedziniec wewnętrzny, po uprzednim podpisaniu kilku opieczętowanych świstków papieru, i wpakowali do niebieskiego furgonu policyjnego, z zakratowanymi siatką oknami. Tak zwanej suki.

Okazało się, że celem ich podróży jest szpital służb mundurowych, gdzie znajdowało się skrzydło dla aresztantów i więźniów. Speców od połyków, samookaleczeń, ofiar więziennych porachunków czy też niedoszłych samobójców zza krat.

Tam lekarka o surowej, zmęczonej twarzy i ciemnobrązowych, ponurych oczach, zleciła Teresie stosowne badania. Krwi, moczu, prześwietlenia i całe przedpołudnie Bułka – Cicha biegała po szpitalu z milczącą policjantką w charakterze strażnika – robiąc kolejne badania.

Na obiad wylądowała w pokoju z trzema łóżkami, gdzie – jak poinformowała ją policjantka – pozostanie na obserwacji do jutra, aż komendant podejmie decyzję, czy można ją zwolnić do domu.

Ubezwłasnowolniona, siadła na pachnącej krochmalem, szorstkiej pościeli i spojrzała na zalewaną deszczem szybę szpitala.

Nie była w pokoju sama. Jedno łóżko było wolne, ale na drugim leżała kobieta koło czterdziestki o przetłuszczonych, przedwcześnie posiwiałych włosach i twarzy poznaczonej śladami trudów życia. Kobieta leżała apatycznie, obserwując sufit i brudne, wilgotne zacieki na nim.

- Cześć nowa – powiedziała jednak kobieta zachrypniętym, niemal męskim, kiedy tylko policjantka opuściła szpitalny pokój. – Za co cię zapuszkowali? Mariolka jestem. A ty?

Widać było, że kobieta ma straszną ochotę z kimś pogadać.




HIERONIM BUŁKA



Do domu trafił bardzo późno w nocy, taksówką – bo nie ryzykował przemieszczania się inna formą transportu po Mieście nocą. Nie po tym, co spotkało dwóch jego kolegów z dzieciństwa. Nie po tym co zdarzało mu się ostatnio widzieć i czuć.

Mieszkanie w blokowisku było ciche, jednak z wielu miejsc docierały do uszu Hieronima odgłosy libacji alkoholowych – wesołe śpiewy, rwane kłótnie, śmiechy. Najbliższa impreza toczyła się dwa piętra niżej i hałas czyniony przez rozentuzjazmowanych, rozbawionych ludzi stanowił miłą odskocznię od wydarzeń, których niedawno doświadczył młody Bułka.

Wsłuchany w przytłumione odgłosy imprezy Hirek w końcu zasnął.

Śnił jakieś niespokojne majaki, ale mimo tego, przespał całą noc bez większych problemów.

* * *

Rankiem obudził go intensywny aromat kawy. Suszyło go odrobinę, więc wyszedł do kuchni i stanął, jak wryty w wejściu.

Przy stole siedziała ładna i zadbana dziewczyna pijąc kawę.


- Cześć – rzuciła do Hieronima nieco zakłopotanym tonem poprawiając koszulę Radka i spoglądając na niego przez szkła okularów – Ty musisz być Hirek, co? Radzio dużo mi o tobie mówił. Jestem Asia.

- Cześć – Hirek szczycił się tym, że szybko odnajdował się w nowej sytuacji. – Tak, jestem Hirek.

- Mam nadzieję, że cię wczoraj nie obudziliśmy? Chcesz kawy?

- Jasne.

Asia zakręciła się po kuchni, poruszając się po niej z godną podziwu lekkością, a Hirek złapał się na tym, że obserwuje grę jej mięśni ud, – bo poza koszulą i bokserkami dziewczyna nie miała na sobie nic więcej. Po chwili i przed nim stała kawa.

- Spałeś jak zabity – uśmiechnęła się Joanna. – To chyba taka wasza współlokatorska cecha, bo Radzio też za szybko z łóżka nie wychodzi. Słodzisz?

Bułka musiał przyznać, że podobała mu się jej bezpośredniość. W Asi był jakiś urok, który powodował, że słucha jej słów z przyjemnością. Wizualnie i wokalnie odpowiadało mu je towarzystwo.

Dopiero po chwili zerknął na zegarek i ze zdumieniem zobaczył, że minęło już południe.

- Robię sobie i Radkowi śniadanie? Chcesz też?




BASIA ZIELIŃSKA


Noc minęła spokojnie, chociaż dokuczały jej swojskie wrzaski z knajpy na rogu. Wydawało jej się też, że ktoś w nocy wlazł do oficyny i wrzeszczał na całe gardło, że „zajebie mordercę i gwałciciela”, tak długo, aż ktoś zagroził „wezwaniem policji ty pijany chuju!”

Mogła to być zarówno prawda, jak i wytwór jej sennej imaginacji. Nie była pewna, kiedy rankiem obudziła się w ciepłej pościeli.

Przez dłuższą chwilę leżała pod kołdrą, rozkoszując się ciepłem, jakie dawało okrycie. W pokoju było zimno. Ktoś zapomniał wczoraj chyba napalić w jej pokoju. W końcu musiała wstać i udać się do toalety.

W kuchni matka krzątała się przy śniadaniu.

- No – uśmiechnęła się nieco za szorstko na widok córki. – Myślałam, że już dzisiaj nie wstaniesz.

Basia spojrzała na zegar wiszący na kuchennej ścianie. Była prawie jedenasta. Zaburczało jej w brzuchu.

- Zrobiłam omlet – powiedziała matka stawiając jedzenie na stole. – Zjedz coś. Wyglądasz mizernie.

Basia z chęcią posłuchała. Mogła boczyć się na matkę, ale na jedzenie nie miała sił ani ochoty. Ciepła herbata i omlet z dżemem był teraz wszystkim, na co miała ochotę.

- Muszę już zbierać się do kościoła. Zbyszek wróci niedługo do domu, bo coś go w robocie zatrzymało. Jakbyś mogła mu coś do zjedzenia przygotować, bardzo byś mnie tym ucieszyła.

Basi kawałek omleta prawie stanął w gardle tracąc przy tym cały smak. Ale przypomniała sobie o tym, że miała udawać i pokiwała głową.

- Pewnie, mamo.

Odpowiedź wywołało na twarzy starszej Zielińskiej prawdziwy, szczery uśmiech. Nim Basia zdążyła zaprotestować czy zareagować w jakiś sposób, matka pochyliła się i cmoknęła ją w policzek.

- Kocham cię, Basiu – powiedziała nakładając płaszcz. – Pamiętaj. Uważaj na siebie. Aha. Byłabym zapomniała. W skrzynce był do ciebie list. Położyłam go w saloniku na komodzie. Lecę już, bo się spóźnię na mszę. Odpoczywaj sobie.





WANDA JAWORSKA


Musiała wstać rano, mimo niesprzyjającej pogody, bo obiecała matce, że pójdzie z nią na mszę a potem na groby. Zjadły coś, napiły się ciepłej herbaty, a potem wyszły na dwór, ubierając ciepło.

Wanda ze zdumieniem zauważyła, że skwerki pokrywa szybko jednak topniejąca warstwa śniegu. Było zimno, deszczowo i ślisko, a w kościele nie grzano, i Wandzia nieźle zmarzła podczas mszy.

W jakiś sposób modlitwa pozwoliła jej się ogrzać. Co prawda przyglądała się ukradkiem matce, która modliła się, klękała i śpiewała religijne pieśni z podziwu godnym zapałem, szukając w starszej Jaworskiej jakiś oznak ... no właśnie, czego? Przynależności do sekty? Teraz, w świetle dnia, w zimnym kościele, pomysł ten wydawał już się mniej prawdopodobny. Ale mimo wszystko ... zachowanie matki dawało jej do myślenia. Starsza Jaworska była chyba czymś przestraszona. A religia i modlitwa miały być zapewne szukaniem pocieszenia. Tak przynajmniej sądziła Wandzia.

Z zimnego kościoła, po mszy, musiały udać się autobusem na cmentarz. Mimo kiepskiej aury sporo ludzi zrobiło to samo. I może nie było tam dzikich tłumów, jak w dzień Wszystkich Świętych, ale po zabłoconym cmentarzu, niczym zagubione duchy, przemykali się w pośpiechu ludzie.

- Biedy chłopak – powiedziała matka zapalając znicz na grobie Andrzeja Czuby, który uparła się odwiedzić.

Szybko jednak ewakuowały się znad mogiły, bo matka wypatrzyła dawne sąsiadki z Węglowej i chciała uniknąć konfrontacji.

Na grobach rodziny i przyjaciół też nie spędziły za dużo czasu. Przechodząc między alejkami w stronę wyjścia Wanda zauważyła okazały grób z ciemną płytą. Zadrżała – tym razem nie z zimna. Na płycie widniało nazwisko

ZYGMUNT WOLNIEWICZ URODZONY 14 LIPCA 1908 ROKU ZMARŁY 24 WRZEŚNIA 1991 roku. POKÓJ JEGO DUSZY.


Nie miała jednak czasu, by zatrzymać się przy grobie, bo matka pociągnęła ją za sobą.

- Co ich tu tyle dzisiaj – mruknęła matka pod nosem widząc kolejnych dawnych sąsiadów, z którymi nie miała ochoty na pogawędki. – Ślimakowscy? W niedzielę na cmentarzu. Albo ta stara komunistka Byczkowska. Świat się chyba kończy.

Nie wiedzieć czemu, ale ostatnie słowa matki przeszyły Wandzię ponurym przeczuciem czegoś niedobrego.

W końcu, kiedy już znalazły się we wnętrzu autobusu jadącego w stronę domu, nerwowe napięcie, jakie wykazywała Lidia zmalało. Ale nadal starsza Jaworska łypała wokół, jak wystraszony gryzoń.



GRZEGORZ WICHROWICZ



Grzegorz słabo spał tej nocy i mimo, że nic złego się nie wydarzyło, to każdy szmer w mieszkaniu stawiał go na baczność i zmuszał do zapalenia światła. Długi czas przeleżał w łóżku, wypatrując oczy za nieistniejącymi demonami. Modlił się. Modlił się tak, jak sugerował mu ksiądz Jan Koliński i słowa modlitwy zdecydowanie polepszały mu samopoczucie.
W końcu, ukołysany modlitwą, zasnął.

Śnił jakieś koszmary, ale nie za bardzo pamiętał ich treść po przebudzeniu. I, co najważniejsze, sny nie były aż tak intensywne i przerażające, aby obudził się z wrzaskiem. Ot, po prostu pewien niepokój w trakcie snu. Nic więcej.


* * *

Obudził się po ósmej. Wstał, wyszykował się, zjadł coś prostego i szybkiego i na dziesiątą był w kościele na mszy.

Była niedziela i mimo parszywej pogody sporo ludzi zjawiło się na porannej ceremonii. Kościół na osiedlu, gdzie wynajmowali mieszkanie, był nowy. Surowy beton, proste wnętrze jeszcze pachnące wilgotnym cementem. Ksiądz prowadzący mszę był niewiele starszy od Grzegorza, ale modlił się z zapałem i zaangażowaniem, co nawet udzielało się wiernym. Obserwując jednak zachowanie kilku panienek – podlotków Grzesiek był przekonany, że do kościoła ściąga ich ten wysoki, młody, ciemnowłosy i chyba dość przystojny duchowny.

W każdym razie modlitwa, to modlitwa. Nieważne, czy prowadzi ją gołowąs czy zasuszony staruszek. Liczy się wiara w jej moc sprawczą. W siłę, jaką daje.

Co najważniejsze, pomagała Wichrowiczowi, a to się liczyło.

Po mszy Grzesiek wrócił do domu i zrobił sobie ciepłej, mocnej kawy. Ani pogoda, ani nastrój nie zachęcały do wyjścia z domu. Grzesiek wolał posiedzieć, poczytać, pograć na gitarze, skomponować jakiś własny kawałek. Zająć czymś czas i myśli.

Do siedemnastej – godziny, o której miała przyjechać Gosia, zostało jeszcze sporo czasu, kiedy ciszę mieszkania przerwał telefon. Natarczywy, brzęczący sygnał wywołał w Grzegorzu jakąś irracjonalną i niemądrą myśl, że kiedy odbierze ten telefon może wydarzyć się coś złego. Coś strasznego. Coś, czego by nie chciał.

Dzwonek telefonu jednak nie ucichł.





WSZYSCY


W małym mieszkaniu, gdzieś na poddaszu w Starym Mieście, tykał zegar. Mężczyzna o surowej twarzy stał przy oknie i spoglądał przez brudną szybę na panoramę Miasta.

Gdyby ktoś potrafił ujrzeć to, co widział mężczyzna w tym momencie, najprawdopodobniej oszalałby.

Za brudną szybą nie było plątaniny dachów kamienic, tworzących ponury, szary labirynt Miasta. Były tylko ruiny i zgliszcza, były płonące kamienice i zasypane popiołem i gruzem ulice. Mężczyzna stał przy oknie, a jego nieludzki wzrok wypatrywał tych, którzy snuli się pomiędzy ruinami węsząc i sapiąc, prychając i kwikając. Ludzkie, wychudzone, pokraczne kształty, które zamiast głów miały świńskie łby. Gdyby ktoś podszedł bliżej do przeszukujących ruiny kreatur i przyjrzał się uważnie storom, zobaczyłyby, że to jednak są ludzie. Zabiedzeni, zagłodzeni ludzie, którym ktoś prymitywnie doszył odcięte łby świń do twarzy.

Mężczyzna z ponurą twarzą zasyczał głośno – jak polujący drapieżny ptak.

Węszący najbliżej miejsca w którym stał mężczyzna człowiek z przyszytym świńskim pyskiem zatrzymał się i gwałtownie odwrócił w stronę syczącego obserwatora.

- Dość – syknął mężczyzna rozkładając czarne, potężne skrzydła za plecami. – Wróćcie do swojej pani i powiedzcie, że musi dać im więcej czasu. Zrozumieliście!

Najbliższy człowiek – wieprz zawarczał coś niezrozumiale.

- Dość! – ton głosu czarno-skrzydłego stał się ostrzejszy. – Voivorodina ma dać im przynajmniej trzy dni! Zrozumieliście.

Kolejny syk był zdecydowanie bardziej pokorny.

Czarnoskrzydły obserwator uśmiechnął się drapieżnie, a potem upuścił kroplę czarnej krwi na zasypaną pyłem podłogę.

W mgnieniu oka znikły ruiny i zgliszcza za oknem, a mieszkanie stało się dużo czystsze i nowsze. Rozległo się pukanie do drzwi.

- Panie Szymonie – zapytał jakiś kobiecy, wesoły głos. – Jest tam pan, panie Szymonie?

Skrzydła za plecami znikły tak samo szybko, jak się pojawiły.

- Jestem, pani Ulu. Drzwi są otwarte, może pani wejść.

liliel 31-03-2012 11:35

- Cześć nowa – powiedziała kobieta zachrypniętym, niemal męskim głosem, kiedy tylko policjantka opuściła szpitalny pokój. – Za co cię zapuszkowali? Mariolka jestem. A ty?

- Teresa - odparła grzecznie aczkolwiek bez entuzjazmu. Nie miała ochoty wdawać się w więzienne pogawędki ani zawierać żadnych znajomości nie wspominając o zwierzaniu się obcej kobiecie. - I nie zapuszkowali mnie - wyjaśniła po chwili. - Dostałam czterdzieści osiem bo pan komisarz miał zły dzień.

- Jasne, jasne - zaśmiała się kobieta. - Psy tak lubią. Pokazać, kto rządzi. To oni ci tak zajebali, słodka. Czasami zapominają chuje, ze już komuna została obalona?

Seria przekleństw niemal kuła w uszy. Nie żeby było to dla Teresy czymś nowym. Całe życie mieszkała w okolicy Węgielnej a tam takie słownictwo było chlebem powszednim. Sama jednak nigdy się w ten wulgarny trend nie wpasowała ani mu nie podporządkowała. Ale nigdy też nie zadzierała nosa i nie przyszło jej do głowy żeby kogoś z tego powodu upominać. No chyba, że Antek był akurat biernym słuchaczem.
- Zapominają - odparła unikając odpowiedzi. A żeby odsunąć też falę kolejnych pytań sama postanowiła dać kobiecie jakieś pole do pogadania. - A pani za co tu trafiła?

- Za wódkę. Pochlałam i zajebałam mężowi, że aż miękki kutas, w szpitalu wylondował. - śmiesznie akcentowała końcówkę słowa wylądował zamiast “ą” mówiąc “on”. - Chuj ojsrany.

Tereska przymknęła oczy i wbiła głowę głębiej w poduszkę.
- Współczuję - skomentowała. Nie uściśliła jednak czy współczuje jej, małżonkowi czy obojgu całej sytuacji.

- No, ale dalej nie wiem, za co cię tutaj zamknęli. Grypsujesz czy cwelisz?

Ostatnie pytanie ewidentnie jej się nie spodobało. Niby była tu tylko chwilowo ale nie miała zamiaru zostać sklasyfikowana jako potencjalna ofiara seksualna.
- Jestem podejrzana o morderstwo - wbiła w nią harde spojrzenie i dodała. - Ale gówno mi udowodnią. - “Brzydkie” słowo ciężko przeszło przez gardło ale uznała, że musi tańczyć pod ustaloną tutaj melodię.

- Ha - oczy kobiety rozbłysły. - Twarda suka z ciebie, co? I dobrze. Trzeba psy, kurwy jedne, trzymać krótko. Uważaj na Zapałkowską. To durna pizda jest i lubi pokazywać, jaka to ona wielce jebana królewna. Masz jakąś przemytkę, co? Fajkę przynajmniej?

- Miałam w torebce. Ale wszystko mi zabrała klawiszka.

- Ździra - nie wiadomo o kim powiedziała Mariolka, ale chyba o funkcjonariuszce. - Kij jej w dupsko.

Ucichła. Znów leżała patrząc w sufit.

Teresa przymknęła powieki i postanowiła udawać, że się zdrzemnęła. Może tamta uwierzy i da jej wreszcie spokój. Czas mijał i cisza się przedłużała. A oczy Teresy istotnie zaczęły się lepić jakby ktoś oblepił je miodem.

Zasnęła. Niespokojnym, płytkim snem. Pełny dziwnych, delirycznych majaków.

W pewnym momencie poczuła, że coś ciepłego kapie jej na twarz.
Otworzyła oczy i w tym momencie coś wpadało jej do oka, spłynęło na twarz. Zamrugała powiekami i zamarła na moment z przerażeniem. Stała nad nią Mariolka. Z twarzą całkowicie pozbawioną wyrazu. Trzymała nad nią rękę a z rozciętego nadgarstka na twarz Teresy spływała krew.
- Ja ciebie chrzczę ... krwią moją .... w imię ....
Słowa, które płynęły z ust więźniarki na pewno nie były jej. Były ... obce, w dziwny sposób ... obce. Jakby wypowiadał je zupełnie ktoś inny.
Teresa poczuła strach, że stanie się coś niedobrego, jak Mariolka skończy tą parodię sakramentu.

Pchnęła kobietę w tył z całej siły jednocześnie wyskakując z łózka.
- Co ty wyprawiasz? - podniosła głos mrugając nerwowo bo coś lepkiego i ciepłego zalało jej oczy.
Po omacku złapała przewieszony przez poręcz łóżka ręcznik i wytarła się prędko.

Mariolka poleciała w tył, z wyciem dzikiego zwierzęcia, walnęła tyłkiem o podłogę. Głowa kobiety uderzyła o pręty łóżka i kobieta osunęła się na podłogę.
- Rany julek - Teresa odrzuciła zakrwawiony ręcznik i dopadła do Mariolki.
- Nic ci nie jest? - chciała sprawdzić czy jest przytomna. Miała nadzieję, że uderzenie w głowę nie było mocne. I zatamować krew z przeciętego nadgarstka jednocześnie rozglądając się za narzędziem, którego mogła użyć Mariolka. Skąd w ogóle wzięła coś ostrego?
Nie potrzebowała dodatkowych kłopotów. Jeśli ten złośliwy policjant dojdzie do wniosku, że to była napaść zostawi ją na kolejne czterdzieści osiem godzin.

Mariolka, ku jej radości, otworzyła oczy.
Ale nie były to przyjazne oczy. Tylko złośliwe, paskudne spojrzenie kogoś wyjątkowo okrutnego i paskudnego. Wredne, złowieszcze i mściwe. Twarz rannej kobiety ściągnęła się w maskę czystego, atawistycznego ... czegoś.

- Doktorze! - mimo dziwacznej i niebezpiecznej sytuacji Teresa nie traciła zimnej krwi. - Pomocy! Niech ktoś tu przyjdzie!
Teresa odskoczyła od kobiety i dopadła drzwi wyjściowych z sali. Szarpnęła za klamkę.

W tej samej chwili drzwi otworzyły się prawie w nią uderzając.
Do środka wpadła policjantka, dwóch pielęgniarzy i jakaś lekarka. Policjantka zmierzyła Teresę złym, gniewnym spojrzeniem a medycy zajęli Mariolką, która miotała się pod nimi dziko wrzeszcząc i wykrzykując bluźnierstwa pod kierunkiem zarówno Teresy, jak i walczących z nią pielęgniarzy.
Kiedy już furiatka dostała zastrzyk i zaczął działać wyniesiono ją z sali, a jeden z pielęgniarzy podszedł do Bułki - Cichej by zająć się jej twarzą.
- To nie pani krew - odkrył szybko. - To tej drugiej. Mam nadzieję że nie złapie pani jakiejś zarazy. Nic jej nie jest, Mario - rzucił do policjantki.
- Co tutaj zaszło? - zapytała ta Teresę.

- Nie jestem pewna. Spałam, a gdy się ocknęłam... jej krew kapała mi na twarz. - odparła rzeczowo Teresa. - Ona chyba przecięła sobie nadgarstek. Może chciała się zabić? Powinna pani ją o to zapytać.
- Rozumiem. Nie powinni pani tutaj dawać. Mariola Zarębska to niezbyt miła osoba. Proszę odpoczywać. Potrzeba coś pani?
- Prawdę mówiąc... - zaczęła nieśmiało. - Czy to możliwe żebym zatelefonowała do domu? Widzi pan, ten policjant zatrzymał mnie na czterdzieści osiem godzin kiedy poszłam na komisariat wstawić się za aresztowanym kolegą. I nie - w obronnym geście wysunęła dłonie. - Wcale się nie awanturowałam ani nie piekliłam. Nie jestem taka. A w domu z mężem i teściową został mój sześcioletni syn. Trochę się niepokoję. A jeszcze miałam koszmary i... Chciałabym się po prostu upewnić, że nic mu nie jest. - Spojrzała z nadzieją w oczy policjantki - Proszę. Pięć minut.*
- Jasne - powiedziała kobieta. - Ma pani żetony do aparatu. Zaprowadzę panią.
- Dziękuję.
Teresa posłusznie wyszła za panią policjant. W korytarzu wisiał aparat telefoniczny na żetony. Teresa wrzuciła krążek i wykręciła numer domowy. Uczucie niepokoju nasiliło się po trzecim sygnale.
- Tak - głos teściowej w słuchawce zabrzmiał naprawdę niemiło.
- Wanda? Tu Teresa - starała się brzmieć neutralnie. - W domu wszystko dobrze?
- Tak. Gdzie byłaś? Antoś się martwi?
- Paweł ci nie mówił? - zdziwiła się. - Nieważne. Wando, daj mi Antka do telefonu. Proszę.
Coś zaszumiało w słuchawce a potem Teresa usłyszała jakieś trzaski i piski, przez które przebijały się dziwne, zniekształcone głosy. Wanda ucichła, znikła. Zastąpił ją głos Andrzeja Czuby.
- Uciekaj.... nie daj się im .... uciekaj ....
Potem połączenie zostało zerwane.

Teresa zamrugała nerwowo, odstawiła słuchawkę od ucha i wpatrywała się w nią wzrokiem pełnym niedowierzania.
- Andrzej? - szepnęła zamyślona.
Odwiesiła telefon i wróciła do swojej sali. To już drugi raz. Pierwszy - na cmentarzu i teraz w telefonie. “Dziewięć i pięć”. I “uciekaj”. Czy duch kolegi z dzieciństwa chciał ją przed czymś ostrzec czy po prostu miesza jej się w głowie? Nie wiedzieć czemu Teresa była przekonana, że nie zwariowała. Myślała trzeźwo analizując ostatnie zdarzenia. I kim na rany Baranka jest Mariola? Czy to, że przydzielono ich do jednej sali to istotnie przypadek? Nie wyglądał na taki. Chrzczę ciebie swoją krwią? Co za okultystyczne bzdury.
Teresa wróciła do łóżka chowając twarz w dłonie. Chciała jak najszybciej wrócić do domu. I pragnęła posłuchać rady zmarłego Andrzejka. Spakować walizkę, złapać pod pachę Antka i uciec jak najdalej od Węgielnej.

kanna 01-04-2012 14:01

- Własna matka kocha mnie tylko wtedy, kiedy zgodzę się usługiwać jej facetowi.. super. – pomyślałam w pierwszym odruchu, ale zaraz przypomniałam sobie wspólne chwile na kanapie, i w ogóle … przyszło mi do głowy, ze jestem niesprawiedliwa. Dopiłam resztkę herbaty i podeszłam do komody.

Podniosłam kopertę i przyjrzałam się jej. Prawdziwy list, nie żadna kartka od koleżanek. Rzadko dostawałam listy. Ostatnio chyba… ze Świata Młodych, jak wygrałam konkurs malarski „Złota paleta”. Ale to już z pięć lat będzie… i nic przez ten czas?! Poszukałam w pamięci. Kartki z wakacji, imieninowe.. tyle. Hm, musze chyba popracować nad moim życiem towarzyskim.

Choć w sumie.. ostatnio znaczna poprawa jest, jeden rano, drugi w południe, a trzeci wieczorem… i czwarty.. Potrzasnęłam głową, odganiając wspomnienia z Miejsca. To nie on. Nie nakręcaj się. To zwykły zbieg okoliczności.

Wróciłam do mojego pokoju starannie zamykając drzwi – nie chciałam, żeby „wujek” przypadkiem wpadł na mnie jak wróci. Kurcze, do czego to dochodzi, człowiek zaczyna się czuć jak pod okupacją we własnym domu.

Koperta. Zwykła, szara, dość gruba, nadana 3 dni temu na poczcie numer 4 w Mieście. Bez adresu nadawcy, tylko moje imię i nazwisko, adres, wypisane równym, eleganckim charakterem pisma. Niecierpliwie rozdarłam brzeg i wyciągnęłam plik.. kartek?.. nie zdjęć.

Były jakieś.. niewyraźne, rozmazane, jakby ktoś fotografował przez brudną szybę, albo w dymie… a może po prostu ktoś użył złej przesłony? Przejrzałam szybko kilka pierwszych fotek, pan Henio, pani Kowalska z Fizią, Jasio… podwórko, wszystko jakieś zamglone… Hirek?? Siedziałam wpatrując się w kartonik szeroko otwartymi oczami. Wyszedł bardzo dobrze, mimo tego rozmycia. Patrzył jakoś w bok, nie w obiektyw, jakby go ktoś przypadkowo na ulicy złapał, jakieś budynki były w tle, trudno było rozpoznać… Przesunęłam palcem się zdjęciu, nie miałam żadnego zdjęcia Hirka, a tak prosić to głupio. Bo jeszcze by ktoś pomyślał, że mi na nim zależy, czy coś…

Położyłam fotkę na łóżku. Fajna, ale po co mi ktoś to wszystko przesłał? Spojrzałam dalej.. Tereska, Wanda, też złapane jakoś na ulicy, Patryk, wyglądał, jakby ledwie się trzymał na nogach, chyba znowu zapił… ale w sumie nie wiadomo, wszystko takie zamglone.. Grześ, z gitarą… o co chodzi?... znowu podwórko, pani Wiśniewska tym razem, przełożyłam następny kartonik, ręka drgnęła mi tak silnie, ze zdjęcia wypadły i rozsypały się po podłodze.

Przez chwile siedziałam nieruchomo na łóżku. Serce waliło mi jak oszalałe. Czułam pulsowanie krwi w uszach, tak głośne, że zagłuszało wszystko inne. „Oddychaj, oddychaj” tłukło mi się w głowie. Zacisnęłam powieki. „To tylko kolejny omam.. już to widziałaś.. spokojnie. Oddychaj.”
Otworzyłam oczy i uklękłam na podłodze. Zaczęłam zbierać zdjęcia.. Wanda.. pani Kowalska… był tam. Wyglądał dokładnie taki samo, jaki w moich snach.. jakby ktoś tam poszedł… po .. po tym.. chwile po tym… i po prostu cyknął mu fotkę. Nie, nie miał nic obciętego jak pan Henio sugerował. Okaleczony, obwiązany drutem, z sinym językiem wysuniętym z ust. Patrzyłam w martwe oczy Andrzeja i czułam, jak łzy płyną mi po policzkach. Boże… dlaczego? Kto mu to zrobił.. i dlaczego.. dlaczego mi to przysłał? Kto mógł robić te zdjęcia? Jedna osoba, wszystkie spod tej samej ręki wyszły… Zabójca Andrzeja? Jeśli nawet nie on, to jakiś obserwator, wiedział, kto morduje, musiał wiedzieć, widział zwłoki Andrzeja zanim przybyła policja… Ale kto w takiej sytuacji robi zdjęcia?! I po co mi to przysłał.. wszyscy tam byli… Czy to miało być ostrzeżenie? Czy groźba? Zaczęłam zbierać zdjęcia, nie mogły tu zostać, jak ktoś je znajdzie, policja… jak nic trafię do więzienia. Wyrzucić, schować, zniszczyć? Bałam się, myśli kłębiły mi się w głowie, ręce trzęsły, zbierałam z ziemi kolejne kartoniki. Jakieś dwie dziewczyny, nie znam ich… Artur? Serce znów podeszło mi do gardła, co tu robi jego zdjęcie? Brązowe oczy chłopaka patrzyły gdzieś nad obiektywem, za jego plecami widać było chyba.. fragment tramwaju, nie mogłam dostrzec numeru… Wpychałam zdjęcia do koperty, rozejrzałam się, chyba już wszystkie, zęby mi szczękały, w pokoju było przeraźliwie zimno, sięgnęłam do szafy po sweter i zobaczyłam rożek zdjęcia wystającego spod mebla. Wsunęłam rękę, palce musnęły ciągle upchniętą tam poplamioną, biała bluzkę, wyciągnęłam zdjęcie.

Przez chwile wpatrywałam się, nie rozpoznając tego, co widzę. Fragmenty zdjęcia , jak żywe puzzle, wirowały mi przed oczami.. a może to w głowie mi się kręciło, mózg protestował, nie chciał przyjąć tego, co oczy zobaczyły. Po chwili obraz ułożył się w całość. Poczułam, jakby ktoś uderzył mnie w splot słoneczny, ból był realny, nie mogłam oddychać. Jęknęłam, skuliłam się na podłodze, mroczki latały mi przed oczami.

To byłam ja. Tutaj, w moim pokoju. Zamkniętymi oczami wpatrywałam się wprost w obiektyw. Ale nie byłam martwa. Po prostu spałam, kołnierzyk mojej piżamy, włosy rozrzucone na poduszce z haftem, ciotka Halinka ją dla mnie wyszyła, tej samej, na której chwile temu położyłam zdjęcia Hirka. Twarz, kawałek szyi, poduszki, skrawek kołnierzyka i moja dłoń przyciśnięta do policzka wypełniały kadr. Wszedł do mojego pokoju, stanął wprost nade mną, i strzelił zdjęcie. Równie dobrze mógł zacisnąć mi na szyi kawałek drutu. Albo przycisnąć poduszkę do twarzy. Albo ściągnąć piżamę…

Ból nasilił się, poczułam, jak mdłości podchodzą mi do gardła. Zmusiłam się do wstania z podłogi, kolana miałam jak z waty, przytrzymując się ściany, skulona wpół, poszłam do łazienki.

- Dobrze się czujesz? – usłyszałam za plecami.

Serce zatrzymało mi się piersi. Zamarłam, nie mogłam się ruszyć. Nie mogłam oddychać. Wiedziałam, że za chwilę umrę.

- Kurwa – sapnął – co się dzieje, dziewczyno?
Złapał mnie za ramiona, przytrzymał, doprowadził do kanapy, posadził. Spojrzał mi w twarz, a potem zdecydowanym ruchem złapał za kark i popchnął moją głowę w dół. Szarpnęłam się, ale jego dłoń nawet nie drgnęła, nie mogłam się ruszyć. Krew spłynęła mi do głowy. Wirowanie ustało. Znów mogłam oddychać.

- Głowę między kolana. Jesteś przeźroczysta.
- Puść
– wyszeptałam.

Pomógł mi się wyprostować, ale po chwili pchnął mnie znowu, kładąc na kanapie. Trzęsłam się. Złapał moje kostki i oparł na boku kanapy.
- Leż – powiedział – Nogi wyżej.
Podniósł mi stopy. Przykrył kocem.
– Gdzie matka? Nieważne, i tak trzeba wezwać pogotowie… Leż, skoczę do ciecia, zadzwoni. Nie ruszaj się , Baśka.
- Wujku..
– wykrztusiłam – Nie trzeba wujku, już i lepiej.. To wirus jakiś, jelitówka – dzieciak mnie zaraził w żłobku, to wszystko… - usiadłam.
- Zenia nic nie mówiła – zmarszczył brwi, chyba nie kupił mojego kłamstwa. Stał nade mną, odcinając drogę ucieczki. Był większy i dwa razy cięższy, nie miałam żadnych szans… Patrzył na mnie badawczo, oczy miał zimne i puste. Świadomość, że zaraz i tak zginę, dodała mi odwagi.

- Wchodziłeś do mojego pokoju? – spytałam.
- Kiedy? – jego twarz nawet nie drgnęła.
- Ostatnio, w nocy… po co?
- Nie wchodziłem
– wzruszył ramionami - wchodziłem półki zamocować, sama wiesz… sam tam nie wchodzę. Zwłaszcza w nocy.
- Kłamiesz, wchodziłeś, w nocy..-
znów zaczęło mi brakować tchu - myślałeś, że śpię.. widziałam… wiem, po co .. wszystko wiem.. i jeszcze..
- Ej!
– przerwał mi ostro – posłuchaj mała. Zachowujesz się jak rozpuszczona gówniara. Myślisz, że ja ślepy jestem? Ciągle jakieś miny, fochy, uwagi.. ja mam to gdzieś, ale Zenia się zamartwia. A mi na niej zależy. I nie pozwolę, żebyś to popsuła. Co mi teraz powiesz, he? Że łażę w nocy cię podglądać? Jestem normalnym facetem, płaskie małolaty mnie nie interesują. I kocham twoją matkę. Rozumiesz to? Kocham ją! – złapał mnie za ramiona i potrząsnął.

Krzyknęłam.

- Popieprzona gówniara – warknął.
Puścił mnie, jakbym go oparzyła i wyszedł do kuchni zatrzaskując za sobą drzwi.

Ból minął. Zerwałam się na nogi, wpadłam do swojego pokoju, zebrałam zdjęcia, kartkę od faceta z pociągu i wrzuciłam do plecaka. Naciągnęłam buty, złapałam płaszcza i wybiegłam z domu.

Gryf 03-04-2012 19:02

- A widziałeś jakieś Ka-eM-Be na drzwiach? Wypie... - mniej więcej w tym momencie Gawron wybudził się z drzemki i zorientował gdzie jest, w jakiej sytuacji się znajduje i że gość pytający go, czy przyjmie księdza nie jest dwunastoletnim, przerażonym ministrantem, który zwykle to robił. - Jasne, niech wejdzie. - Bąknął starając się jakoś ratować sytuację. Fakt, że pierdolący nad uchem klecha był mu teraz potrzebny jak trzeci półdupek nie miał w tej chwili większego znaczenia. Po prostu nie miał ochoty znów zarobić pałą.

Ksiądz wszedł. Był mody i chyba wystraszony. Spojrzał na Patryka przywołując na twarz wymuszony, łagodny uśmiech.

Gawron zwlekł się z pryczy i usiadł na jej skraju. Przez chwilę wpatrywał się w nowoprzybyłego nieprzytomnym wzrokiem.
- Pochwalony... czy coś. - zagadnął starając się odwzajemnić uśmiech, na ile to było możliwe z tak obity ryjem.

- Jest niedziela, a ja nie widziałem cię na mszy. Zapewne pragniesz jedności z Bogiem. Chcesz odmówić wspólną modlitwę?

- Nie widział mnie ksiądz na mszy? - Patryk popatrzył na młodego duchownego szeroko wybałuszonymi oczyma. Mimo beznadziejności sytuacji i ogólnego rozdrażnienia nagle zachciało mu się śmiać. - Wybacz... wybaczy ojciec, ale jakoś dziś nie było czasu. Uprzedzę kolejne pytanie: zeszytu do religii też nie mam. Jakoś nie było głowy, jak mnie psiarnia z domu na kopach z wynosiła. - podrapał się po głowie, mierzwiąc pogniecionego, oklapłego irokeza. - Przepraszam... chyba marnuję księdza czas. Nic nie mam do księdza i księdza Boga. Jedność i modlitwa to na pewno super sprawa. Mam tylko wrażenie, że jeśli On istnieje, to ostatnimi dniami średnio za mną przepada.

- Rozumiem, synu, że możesz czuć gniew. Ale uwierz mi, że Jezus Chrystus umiłował cię, jak każdego innego człowieka. Że patrzy na ciebie, obserwuje twoje czyny, cieszy się z dobrych uczynków i płacze nad złymi, które dokonujesz. Czy myślałeś kiedyś o tym? Czy nie chciałeś pojednać się z Bogiem i jego boskim Synem? Poczuć wiarę w swoim sercu.

- Nie... w sumie to nie bardzo. Ostatnio przy pierwszej komunii. Potem jakoś tak... nie chcę księdza obrazić, ale wydało mi się to wszystko trochę naiwne. - Rozłożył ręce w geście ostentacyjnej bezradności. - Się proszę nie przejmować. Niech ksiądz robi swoje, albo se na chwilę klapnie i odpocznie. Kapelan więzienny to chyba nie najwdzięczniejsza fucha na ziemi, co?

- Lubię tą posługę. Można trafić na grzesznika, który zrozumie jak zbłądził. Można pokazać ludziom, jak wspaniały i pełen miłości jest Bóg. Czy wiesz, że Jezus Chrystus umarł na krzyżu także za ciebie. Że w ten sposób zmazał z ciebie wszelkie grzechy. Że teraz każdy twój czyn jest twoim wyborem. Czy jesteś zadowolony ze swojego życia? - zapytał niespodziewane spoglądając prosto w oczy Gawrona.

Tego właśnie mu było trzeba. Cholernego misjonarza. Ten gość był jak cholerny Świadek Jehowy. Jakby bawił się z nim w "pomidora", zastępując słowo "pomidor", słowem "Jezus". Właściwie miał zamiar puścić całą gadkę mimo uszu, cierpliwie doczekać do końca "posługi". Tak się jednak nie stało. Ostatnie pytanie wybiło go z marazmu, a spojrzenie w oczy obcego faceta od zawsze było dla niego jednym: bezczelnym wyzwaniem.

- Jeszcze w zeszłym tygodniu byłem. Przypuszczam, że znów będę, kiedy mnie już stąd wypuszczą. - Podtrzymał spojrzenie. I nie miał zamiaru spuścić wzroku, póki klecha nie zrobi tego pierwszy.

Zrobił to pierwszy. Zakasłał.

- To dobrze. A czy nie myślałeś o tym, by otworzyć uszy na nauki Jezusa. Wiem, że masz problemy z alkoholem. Że pijesz by zagłuszyć obawy i lęki. Że boisz się. Boisz się własnego cienia. Tego, co może kryć się za uśmiechami ludzi. Ich pogardy. Wiem, że w głębi swej duszy jesteś dobrym, wyrozumiałym człowiekiem. Tylko demony alkoholu psują twoje relacje z innymi ludźmi. Nie chciałbyś z nimi wygrać.

Gadka była nawiedzona, a ton głosu księdza pełen patosu i wiary w słuszność wypowiadanych słów. Zakasłał ponownie. Patryk uniósł brwi. Przez chwilę był niemal pewien, że kapelan ma jakiś atak. W pierwszej chwili miał ochotę trzasnąć go w pysk, potem jednak zrezygnowany wyciągnął się na pryczy.

- Piję bo lubię. Nic nikomu do tego. Nie przez to tu jestem. Ale jeśli ksiądz ma się poczuć lepiej, śmiało, proszę egzorcyzmować. Temu pomieszczeniu z pewnością dobrze to zrobi.

- Egzoryzmować? Myślałem, że może porozmawiamy o twojej terapii. Ile masz lat? Dwadzieścia trzy, dwadzieścia cztery?

- Dwadzieścia sześć. - odparł zrezygnowany gapiąc się w sufit. - Dobry z księdza człowiek, ale ja nie jestem AŻ TAKIM pijakiem. Zresztą nie zabawię tu tak długo.

- Rozumiem i będę się modlił o twoje uniewinnienie - zapewnił żarliwie młody duchowny. - Ale co potem? Co zrobisz ze swoim życiem? Czy potrafisz pokazać w nim sens? Wskazać jego cel? Gdybym zapytał cię o to, w tej wlaśnie chwili, tu i teraz, jaki jest cel twojego życia, co byś mi odpowiedział?

- Bo ja wiem... - Patryk wciąż hipnotyzowal wzrokiem plamy pleśni na suficie. - Nie jestem filozofem. Chyba po prostu chcę zostawić świat w trochę lepszym stanie, niż zastałem. Trochę się przy tym pobawić. Tyle.

- A jak chcesz zostawić ten świat w trochę lepszym stanie? Co takiego zamierzasz zrobić?

- Takietam... - bąknął drapiąc się po nosie. Przez chwilę milczał po czym bardzo cicho dodał - ja, kurwa, naprawdę nie jestem złym człowiekiem.

- Nikt nie jest zły. Czasami tylko dokonujemy złych wyborów. Rzecz ludzka. - Coś dziwnego działo się z twarzą młodego księdza. Z jego oczami. Jakby, matowiały, stawały się coraz bardziej ... stare. Małą celę wypełnił dziwny smród... jakby palonego mięsa i zepsutych zębów.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=Kx50wNdcMGo&feature=related[/MEDIA]
- Jasne. Zawsze mówię, że grunt to nie wymiękać. - zmarszczył nos i potarł powieki kciukiem i palcem wskazującym, starając się przerwać halucynacje.

- Droga do oczyszczenia prowadzi przez ból, a poświęcenie przerywa łańcuch cierpienia. Pamiętaj.

Patryk zrobił mądrą minę i pokiwał głową z uznaniem.
- Mocne. To z Dalajlamy czy sam ksiądz wymyślił?

Z ust księdza wyszedł robak. Dziwny. Jak ćma z głową niemowlęcia. Duchowny zdawał się tego nie zauważać
- To mądrość... dziecko.... mądrość, którą powinieneś zapamiętać... jeżeli chcesz przetrwać....

***

Uderzenie spadło nagle na Patryka. Prosto w mostek, rozlewając się plamą bólu po posiniaczonym ciele.
- Patrzcie go, jak smacznie sobie śpi.
Otworzył oczy widząc nad sobą dwóch policjantów. Jeden zdzielił go pałką i patrzył na efekt z zadowoleniem.
- Wstawaj, skurywsynie - uśmiechnął się drugi, ukazując braki w uzębieniu. - To, ze jest niedziela nie oznacza, ze nie możemy cię przesłuchać.

- Nie mam wam nic do powiedzenia. Pójdziecie za to siedzieć. Cholerna ubecja! - Wydusił przez zaciśnięte zęby, wciąż starając się zrozumieć co właściwie przed chwilą zaszło. Bal się. Bał się jak jasna cholera. Już nie przesłuchania. Nie bólu. Nawet nie upiornego księdza i demonów wypełzających z piwnic i ścian. Bał się siebie. Właśnie po raz kolejny popierdoliły mu się sen z rzeczywistością. Po raz pierwszy od początku tej chryi w jego głowie pojawiła się ta krótka, przerażająca myśl:

A co jeśli naprawdę to zrobiłem.

Harard 03-04-2012 20:03

Miejsce go zawsze uspokajało, potrafił tutaj podładować baterie, stres powoli parował wśród rozmów, śmiechu i bliskości ludzi. Trafili akurat na nieformalny wernisaż Krzysztofa Topora, młodego grafika, który dopiero co wrócił z Padwy. Pewnie dlatego ludzi było dość sporo, choć teraz już wyraźnie humorki wszystkim dopisywały, a autor prac wiszących na ścianach był na dobrej drodze do zwalanie się pod stół. Obsiedli go przy stoliku kiedy opowiadał jak przechlali z kumplem całe stypendium w tydzień i do Polski przyszło wracać autostopem z wielkimi teczkami i tubusami z pracami na plecach. Hirek zaczynał się odprężać, powoli wlewając w siebie zimne piwko. Krzysiek narzekał że przez gości z Instytutu musieli urządzać szopkę w Miejscu z kelnerami i białymi obrusikami ale teraz jak już przegnali stare baby, krytyków i innych docentów w cholerę mogli się wyluzować, zapuścić Kult i zacząć chlać jak ludzie.
Hirek jednak nie przesadzał z alkoholem. Owszem kilka piwek było wskazane ale nic więcej. Zastanawiał się jak rozegrać sprawę z Mambą, dzieląc uwagę między te ponure rozmyślania a studentkę rok niżej którą widział w tamtym tygodniu na ćwiczeniach z publicznego międzynarodowego. Teraz zaś śmiała się z koleżankami i błyskała oczkami po sali szukając... no nie był pewny czego. Dziewczyna była... w jego typie i koniec. Aśka jeszcze podjudzała go do podrywu, pewnie tylko po to by zobaczyć jak zestrzelony runie w płomieniach na ziemię...

Wrócił taksówką, wydając ostatnie pieniądze i składając drobniaki. Wizja łażenia po szarych zaułkach Miasta w środku nocy jednak była na tyle odstręczająca że wolał się wykosztować, ale dojechać szybko i bez przygód. Przed drzwiami zatrzymał się o oglądnął bezradnie i nerwowo za siebie. Wszedł ostrożnie rozglądając się oczami rozszerzonymi do rozmiarów spodków. Sprawdzał wszystko po trzy razy, jak przedszkolak czy czasem potwór nie ukrył się w szafie albo pod łóżkiem. Co za cholerny tydzień...

Wstał rano wypoczęty jak nigdy w ostatnich dniach. Nic mu się nie śniło a wyschnięte gardło wskazywało że chrapał jak drwal. Mimo tego że nie wypił wiele, to pragnienie zgoniło go z łóżka. A może to był ten smakowity aromat kawy? Radek pewnie wrócił, nawet nie wiedział kiedy wszedł do mieszkania.
W progu stanął jak wryty. Ta halucynacja jednak wkrótce okazała się całkiem żywa i wytłumaczalna. Szczególnie że po marnej imitacji uśmiechu, poszedł do pokoju kumpla aby stwierdzić czy on rzeczywiście śpi tam jeszcze. Paranoja rozwijała się już w pełnej krasie.
Po drodze poprawił rozczochrane włosy, wrócił na palcach do swojej sypialni i wciągnął na tyłek znoszone dżinsy. Kobieta w bokserkach, szczególnie taka jak Asia to jednak inna liga. Zupełnie. Nieogolony facet rankiem w gatkach zdecydowanie nie wygląda seksownie, szczególnie jak na pierwsze spotkanie.
- Emmm... cześć. Tak, jestem Hirek. Nie obudziliście... nawet nie pamiętam kiedy wróciliście. – Spokój chłopie, to dziewczyna twojego przyjaciela. Po prostu usiądź i prowadź miłą konwersację o dupie Maryni... Coś w niej było takiego że Hirkowi testosteron przysłaniał trzeźwe widzenie. – Pewnie, chętnie zjem z wami. Jeeezu, już południe.
Potarł twarz i ziewnął, po czym widząc że Asia zabiera się za jajecznicę, wziął nóż i zaczął kroić chleb.
- Spałem jak niemowlę. – Oderwał wzrok od jej tyłka kiedy zanurkowała w lodówce na dolną półkę. – Studiujesz? Ale chyba nie jesteś z naszej branży, prawda? Zapamiętałbym cię z wykładów.
- Nie. Studiuję historię.
- A to pewnie będziesz kojarzyć Niedźwieckiego. Na trzecim roku mieliśmy z nim wykłady z historii doktryn politycznych. Nawet nie nudził tak bardzo jak inni historycy - puścił oczko do dziewczyny i wrócił do rzezania koślawych kromek z bochenka.
- Tak. Taki mały, łysy. Dla mnie straszny nudziarz. Ale wiele koleżanek uważało, że jest seksi. Takie ciacho. Niezbyt bystre, no nie?
- Ekhem... Bo ja wiem? – powiedział jakby ostrożnie, może go podpuszcza? – Kryteria według których kobiety oceniają atrakcyjność mężczyzn to największa tajemnica ludzkości. Wszystkie ufoludki, tajemnice Fatimskie wysiadają w przedbiegach. Hmm, jajecznica dochodzi, idź budzić Radka.
Poszła i po chwili wrócili razem. Radek wyglądał jak siedem nieszczęść. Ziewał rozdzierająco, a włosy miał w nieładzie.
- Cześć brachu - rzucił gdy skończył ziewanie. - Ale noc, no nie. Coś tam upichcił? Dawaj. Głodny jestem jak wilk.
Taksujące spojrzenie Hirka spoczęło na kumplu. Wymęczony... Uśmiechnął się lekko.
- Słuchaj, przecież ty dopiero jutro miałeś wracać. Nie byłeś w ogóle w domu? - rzucił spojrzeniem na Asię.
- Wróciłem... sam nie wiem o której .... Wiesz. Troszkę zabalowaliśmy. Asia to Hirek, Hiro to Asia. A teraz dawaj jeść.
Wyciągnął z przyzwyczajenia dwa talerze, ale zaraz dorzucił kolejny i pospychał z patelni jajecznicę dzieląc ją na porcje.
- Gawrona zamknęli. - rzucił takim tonem jak zwyczajową gadkę o pogodzie. - Ja też miałem rozmowę na Miejskiej. Nie zdziw się jak dzielnym funkcjonariuszom przyjdzie do głowy urządzić nam przeszukanie. Spokojnie! - podniósł zaraz rękę do góry - trawę już przeniosłem, jesteśmy czyści jak łza.
- A kto to jest Gawron? Znam? Dilował nam czy co?
- Przyjaciel. Był tu parę razy, ale mogłeś nie pamiętać, bo zawsze grubo było. - Zjadł szybko ostatki śniadania. - Słuchaj, to jakiś urok. Tereskę też zatrzymali. Próbowałem wyciągnąć, ale trzymają ją nadal. Muszę podejść do kancelarii, może Mamba mi pomoże, ale żeby zacząć z nią jutro gadać muszę odwalić apelację do okręgówki, która wisi nade mną od tamtego tygodnia. Gospodarcza sprawa, syf bracie, nie mogę ogarnąć tego na razie... - Myśl o tym że miał zawracać pani mecenas głowę w niedzielę nie wydała mu się dobrym pomysłem. - Jakby Tereska tu dzwoniła, albo... no powiedz że jestem w robocie i daj numer. Wrócę pewnie wieczorem dopiero. Chata wasza. - dodał jeszcze z uśmieszkiem i władował talerz do zlewu.
- Myślisz, że Jasińska zajmie się takimi nie przynoszącymi dochodu sprawami? - skwitował Radek pomiędzy jednym, a drugim kęsem. - Siora ma fart, że jej braciszek jest jednym ze zdolniejszych prawników, jakich znam. I Gawron też. Jak nawet się zajmie się to ty tego nie odrobisz ... w polu ... do końca świata.
Uśmiechnął się przyjacielsko.
- Jakby ktoś po ciebie dzwonił , powiem że cię nie ma. Bo praca w niedzielę w długi weekend brzmi absurdalnie. Zresztą wiesz, jak ja się brzydzę kłamstwem - mrugnął tak, aby tylko Hirek to zawuażył.
- Widzisz, to mi właśnie spędza sen z powiek - podrapał się po nieogolonym policzku, choć porównanie było średnio trafione, skoro spał jak kłoda do południa. - Ale może ją przekonam.
Nie umknął mu wyraz rozbawienia na twarzy Radka, który już miał rzucić komentarzem jak takie przekonywanie będzie wyglądało, ale powstrzymał się, chyba z uwagi na obecność Aśki.
- Dla niej to robota na godzinkę, parę telefonów. Ja chcę tylko by wyciągnęła ich z pierdla. Przecież nie musi ich bronić bo nie ma przed czym. Oboje nic nie zrobili. - o ile tak prosta sytuacja była z Tereską, to z Gawronem było gorzej, bo nawet nie za bardzo wiedział co tam dzielna Policja na niego namotała. - Zobaczymy. Ale zanim się zabiorę za rozmowę z Mambą, muszę napisać jej tą apelację i to na tyle porządnie by chwyciła w sądzie. A to oznacza kolejną pracującą niedzielę.
W sumie zajęcie się robotą nie było takie złe. Wolał to niż spychane w głąb umysłu wspomnienia wydarzeń z łazienki i rozmowy późniejszej z Baśką. Cholera Radek miał rację, na apelacji się nie skończy... Będzie musiał odrobić ostro. Wzdrygnął się wewnętrznie i zawiesił wzrok na pustym talerzu. No ale musiał im jakoś pomóc, prawda? Zresztą wielki mi cholera dylemat, zupełnie jakby od dziś robił za męską dziwkę...
- Trzym się. I miło było poznać – mimo wszystko uśmiechnął się do dziewczyny po czym wyszedł się wziąć za siebie.

Nic się nie kleiło. Czytał akta, myślał, pisał kolejne akapity. Kreślił pisał od nowa. Wyczekiwał na dzwoniący telefon od Tereski. Przecież powinni ją puścić. Milczanowski wydawał się... skurwysynem ale takim w miarę porządnym. Pierwsze wrażenie rzadko go myliło i sklasyfikował go jako typka z mottem życiowym w stylu „nie bądź większym gnojem niż musisz”. Znaczy teoria sprawdzała się wtedy keidy nie myślał o tym... przebłysku. O wspomnieniu siedzącej przed nim złośliwej maszkary, o słowach które wtedy wypowiadał. Potarł zmęczone i przekrwione oczy. Musi zrobić przerwę od tej cholernej apelacji. Wyjął czystą kartkę i zaczął dumać nad tym co powiedział mu Baśka. Zaczłą rozpisywać miejsca, ludzi, fakty. Starał się wyprowadzić jakieś powiązania, element wspólny. Na razie wychodził mu tylko wiek, bo ten chłopak o którym mówiła, jak on... Artur. No on łamał schemat pochodzenia z jednego grajdołka.
Powoli układał plan rozmowy z Mambą. Nie liczył na to że zajmie się tą sprawą z marszu, bo było tak jak mówił Radek. Nic na niej nie zarobi. Choć może inaczej, Hirka, Tereski i Gawrona razem wziętych i sprzedanych w jasyr z butami nie było by stać żeby mecenas Jasińska powiedziała im „dzieńdobry”. I jeszcze Milczanowski koleżką z kółka łowieckiego. Musi ją jakoś zainteresować, to że zapłaci za to co do ostatniego grosza wiedział doskonale. Może Milczanowskiego tolerował tylko szanowny małżonek? Może uda się sprzedać schemat bezdusznej Policji gnębiącej obywateli i wspomnienie znajomej dziennikarki? Małe mydlenie oczu że kancelaria działa także pro publico bono a nie tylko dla szmalu? Szlag, no musi ją przekonać. Sam Gawrona nie da rady wyciągnąć, przecież jako student prawa nawet głupiego zażalenia nie może podpisać. Na wszelki wypadek projekty zażaleń już przygotował, tak by Mamba nie musiała się narobić. Potrzebny był jej podpis, kilka telefonów do naczelników. Milczanowski sam może ich nie chcieć wypuścić. Może Tereskę, ale Gawrona? Jasna cholera... Było po dziesiątej wieczorem kiedy wreszcie wyszedł do domu.

Baczy 05-04-2012 17:40

Coś musiało się zmienić. Bezapelacyjnie, musiało, nie mógł dalej tak żyć. Nie mógł spać, stracił apetyt (na śniadanie ledwie zjadł jajecznicę z dwóch jajek- zawsze sycił się dopiero czterema) a każdy cień czy dźwięk niewiadomego pochodzenia powodował ciarki przebiegające mu po kręgosłupie. Skoro dziwna głowa wynurzyła się ze ściany w klubie, to dlaczego nie miałaby pojawić się w jego mieszkaniu?

Wizyta w kościele nieznacznie mu pomogła- modlitwa podnosiła go na duchu, fakt, ale nie na tyle, żeby pozbyć się tej nerwicy, w którą popadł ostatniego wieczora. Dodatkowo przemarzł okropnie, ubrał się zdecydowanie za cienko.

Sam w domu czuł się, o dziwo, lepiej. Odwrócił się na moment od problemów i rozmyślał o Gosi. O tym, jak bardzo tęskni. O tym, co będą robić, o tym, co robili kiedyś- wspomnienia, plany, wszystko zlało się w jedno, i pomogło Grześkowi uciec od ponurych wydarzeń, które ostatnio rozgrywały się wokół niego. Usiadł z gitarą, na wpół nieprzytomny, i zaczął grać kilka typowo balladowych akordów, które pomogły mu zanurzyć się w fantazje jeszcze głębiej. Niestety, nie na tyle głęboko, żeby całkowicie odciąć się od świata zewnętrznego.

Telefon zadzwonił raz, drugi. Muzyk zdał sobie sprawę z tego, która jest godzina i o czym myślał. Zganił się, że fantazjował zamiast myśleć o tym, gdzie umieścić Gosię, gdzie będzie bezpieczna, jednak z drugiej strony, to pomogło mu przewinąć czas do przodu.
Trzeci sygnał.
Pojawiły się ponure myśli. Coś złego, na pewno. Coś z Gosią. Albo z rodzicami. Z Wandą, z Bułkami, z Baśką, z Gawronem, z ojcem Kolińskim, z siostrą, z bratem, z Gutkowskim... Dlaczego ten ostatni przyszedł mu do głowy?
Czwarty.
Mężczyzna odtrącił złe myśli i podniósł słuchawkę.
- Halo- rzucił nieco rozdrażnionym głosem.

Przez chwilę po drugiej stronie słuchawki panowała cisza. A potem coś zatrzeszczało i ... Grzesiek usłyszał wyraźnie głos Andrzeja Czuby, taki, jaki zapamiętał z dzieciństwa.

- Idą, idą po ciebie .....
- Andrzej?
- wyszeptał Wichrowicz do słuchawki.- Andrzej? Ty... Kto idzie? Dlaczego... - wyjąkał. Przez moment chciał odłożyć słuchawkę, po prostu o tym zapomnieć, odrzucić, zaprzeczyć, wyrzec się jakiejkolwiek znajomości z Czubą, zwid i wszystkiego, co zdarzyło się w ciągu ostatnich dwóch tygodni i zmieniło jego życie w piekło. Ale, nie zrobił tego, nie mógł- to była dla niego szansa, żeby znaleźć wyjście z tego bagna. I choć zadawanie pytań zamordowanemu przyjacielowi wydawało się być szczytem desperacji, nie mógł odpuścić.

- Uciekaj.....
- szumy zdawały się narastać. - Skryj się tam, gdzie są światła..... Trzymaj się daleko ... od ....cieni ......
Traszki stawały się coraz głośniejsze. Zamigotała żarówka, a połączenie przeszło w dzikie, chociaż odległe, bolesne zawodzenia.
- Uciekaj ....
Cisza. W słuchawce zapanowała cisza. Żarówka migotała, jakby za chwilę miała zgasnąć.
Po chwili, w której Grzegorz stał nieruchomo, żarówka przepaliła się z cichym trzaskiem. Za nią kolejna i kolejna i całe mieszkanie pogrążyło się w ciemnościach.

Wichrowicz ruszył w kierunku drzwi roztrzęsiony. Zgarnął z wieszaka kurtkę i z pośpiechem założył buty, rozglądając się gorączkowo. Złe duchy tu były. Czuł to. A przynajmniej takie miał wrażenie. Niemniej jednak, nie był to żaden głupi wybryk. Musiał wyjść z mieszkania, jak najszybciej. Z roztargnienia o mało co nie zostawił drzwi otwartych, w porę jednak sięgnął po wiszące na wieszaku klucze i zamknął mieszkanie. Wyjść na ulicę, byle do ludzi, do świata.
Klatka schodowa również tonęła w ciemnościach. Co więcej, z dołu, po schodach ktoś szedł. Człapał ciężko, dyszał dziwacznie, szeleścił czymś podobnym do ortalionu. Ściany na klatce ... ociekały czymś, jakąś ciemnawą cieczą, pachnącą żelazistym, metalicznym odorem. Odorem krwi.
- Kaleka ... - tuż obok ucha Grzegorz usłyszał szept.
- Nie podchodź do ołtarza.
- Zgiń. Umrzyj. Cierp.

Ostanie słowa dochodziły z dołu od szeleszczącej postaci.
Odruchowo Grzegorz cofnął się, oparł plecami o drzwi i wtedy poczuł, że jakaś ręką chwyta go od tyłu za włosy, ciągnie w bok. Łydkę przeszył nagły, szarpiący ból.

Grzesiek przez chwilę nie reagował, upadł na kolano, jęknął cicho. Dopiero potem zaczął się szamotać, sięgać dłońmi do trzymającej go ręki, próbując zmusić napastnika do puszczenia go.
- Pomocy!- wykrztusił z siebie, jednak cicho- próby uwolnienia się oraz stres zabierały mu dech.

To, co szarpało mu łydkę, to był drut kolczasty. Drut, który ... wydawał się wyrastać ze ścian, z podłogi, zwieszać z sufitu.
Kiedy on szamotał się z trzymającą go pułapką, postać z dołu weszła na półpiętro. Grzesiek ujrzał ... stwora z łbem świni, zamiast głowy, tego samego co w Miejscu. Widział nagie, opalizujące ciało skryte pod szeleszczącym, przezroczystym ortalionem.
- Dziecię .... - szept świniogłowej kreatury dotarł do uszu muzyka, mimo, ze napastnik stał spory kawałek dalej. - Kaleko. Chodź. Umrzyj. Cierp. Zgiń. Zdechnij... Jesteś następny. Chodź.

- Nie... Nie, nie, NIE!
- teraz krzyk poniósł się po klatce schodowej, odbijając się słabnącym echem.
- Zostaw mnie, zostaw, puść!- zaparł się o posadzkę i próbował wyrwać włosy z trzymającego je uścisku i nie patrzeć na świnioludzia.
- Trzy dni.... - powiedział niespodziewanie jakiś inny, obcy głos. - Odejdź, Voivorodina.

I nagle wszystko się skończyło, a Grzesiek ocknął się na klatce schodowej, pod drzwiami. Światło świeciło się, drut kolczasty zniknął, ściany też wyglądały normalnie, a na klatce schodowej pobrzmiewało echo krzyku spanikowanego chłopaka.
Nogawka spodni okaleczonej nogi była pokrwawiona i rozdarta. Z łydki płynęła krew brudząc niezbyt czystą podłogę.
Drzwi od mieszkania sąsiadów otworzyły się i stanął w nich brzuchaty, wąsaty pan Tomasz Kowalczyk.
- Co się ku... - chciał zakląć, ale zobaczył jak wygląda Grzegorz.
- Panie Grzesiu - zmienił momentalnie ton szczerze zatroskany. - Co się stało? Nachlał się pan? Potrzebuje pan pomocy?
- Nie... To znaczy, tak, jakby mógł mi pan pomóc wstać...
- Boże, co się panu stało w nogę?
- spytał zatroskany sąsiad, podnosząc bez trudu Wichrowicza z posadzki.
- Nieostrożny byłem, na pręt się nadziałem. Tu, niedaleko- zrobił nieokreślony ruch ręką, miał nadzieję, że sąsiad nie będzie zadawał więcej pytań.
- To do szpitala trzeba, bo się może jaka ptyca zalęgnąć.
- Zaraz pojadę, tylko najpierw się przebiorę i owinę czymś, żeby nie krwawiło...- Grzesiek przekręcił klucz w zamku i wszedł do mieszkania.- Dziękuję za pomoc, panie Tomku.
- Ale dlaczego pan krzyczał, panie Grzesiu?- Sąsiada wyraźnie nurtowało to pytanie.
- Źle stanąłem na ostatnim schodku i się przewróciłem. Z bólu różne rzeczy człowiek krzyczy, żeby tylko się wykrzyczeć.
- No tak, racja. Ja to się wtedy Jezusa wołam, ale jakoś nigdy ból nie mija.

Grzesiek milczał i skinął tylko głową sąsiadowi, po czym zamknął drzwi.
Polał ranę wodą utlenioną, przyłożył opatrunek i zabandażował. Zamierzał iść do rodziców, matka zajmie się nią znacznie bardziej fachowo. Ale przede wszystkim, wypyta ich o tego ukrzyżowanego orła. Jeśli faktycznie ma tylko trzy dni, musi się spieszyć. Dłonie od kilku minut ciągle mu drżały. Wytarł krew z korytarza i przedpokoju mieszkania, przebrał się (tym razem cieplej niż do kościoła), i powoli wyszedł.
Schodzenie po schodach było istną męczarnią, później, na ulicy, było już łatwiej. Gdy stanął przed drzwiami mieszkania rodziców, sprawdził opatrunek- był cały mokry.

Matka przejęła się samą raną na tyle, że nie spytała się nawet, skąd się wzięła, ojciec jednak był bardziej dociekliwy- uwierzył jednak w wystający pręt, nie zauważył nawet, że ran było kilka.

- A wiecie, ostatnio zobaczyłem dziwny malunek na murze. Tak jakby ukrzyżowanego orła, w koronie. Dziwnie to wyglądało. Wiecie, co to mogło być?
Ojciec patrzył na niego przez moment, zdziwiony. Potem sięgnął do szkatułki z biżuterią i po chwili gmerania i klęcia pod nosem, wyciągnął zawieszkę.


- Czy taki? - zapytał ojciec. - To znak ruchu wolnościowego. Nie sądziłem, że ktoś jeszcze będzie się z tym afiszował. Gdzie to widziałeś?
- Wiesz, przy Dąbrowskiego, tam często marzą w tych uliczkach śmierdzących po ścianach.
- Tak? Hm... A co Ty tam robiłeś?
- Przechodziłem, i z daleka zobaczyłem tego orła. Czyli to taki znak konspiracji? Należałeś do podziemia?

- E tam, od razu podziemia. Po prostu, kurwa, nie każdemu komuna była na rękę, czasem trzeba było sobie pogadać, z normalnymi ludźmi, bez ciągłego gryzienia się w język.
- I co, dużo was było?
- Trudno powiedzieć, raczej nie. Matka, jak noga?
- Do wesela się zagoi.
- A Ty, mamo, też należałaś do konspiracji?
- Jakiej kurwa konspiracji, zwykła opozycja
- obruszył się ojciec.
- No jak ojciec mówi, czasem dobrze było się pożalić na los kraju, i tyle. Nie za mocno zabandażowałam?
- I co, nic nie robiliście, żeby to zmienić?
- Przecież tłumaczę Ci chłopie, że to nie był ruch rewolucjonistyczny, tylko zwykłe spotkania przy wódce. Nie lataliśmy z karabinami i butelkami z benzyną po mieście, nie napadaliśmy milicjantów i wojskowych. Wiem, to byłoby ciekawsze do słuchania, ale tak nie było.

- Co Cię w ogóle tak to zaczęło interesować, Grzesiu? Nigdy nie przepadałeś za historią- spytała matka, przekrzywiwszy głowę niczym sowa.
- Jakoś mnie ten orzeł zaciekawił. To trochę dziwne, niektórzy powiedzieliby, że to bluźnierstwo- przypomniał sobie wczorajszą rozmowę z dziewczynami.
- Kurwa, bluźnierstwo... Patriotyzm przyjmuje różne formy. Nikt nie umniejsza roli kościoła katolickiego w upadku komunizmu, w podtrzymaniu w narodzie ducha niepodległości i polskości. Przecież papież nasz, ile dobrego zrobił? Też był patriotą, i walczył z komuną, na własny sposób. A Ty? Co byś mógł zrobić dla kraju?
- Dobrze, już dobrze, nic nie mówię.


Grzesiek siedział z rodzicami jeszcze przez jakiś czas, dopóki nie musiał jechać po Gosię. Nie mógł się już doczekać, aż ją zobaczy. Miał nadzieję, że jej obecność pomoże mu zachować trzeźwość umysłu i dowie się, co znaczą te wszystkie przywidzenia, nawiedzenia i jak to wszystko skończyć. Póki co, miał mętlik w głowie i strach w sercu. Prawdziwy strach.

Ravanesh 08-04-2012 00:32

Wróciła do domu wcześniej niż się spodziewała i chyba wcześniej niż się spodziewała po niej Lidia. Wprawdzie u matki w pokoju było ciemno i cicho jakby kobieta od dłuższego czasu już spała, ale kiedy Wanda weszła do kuchni i wstawiała dla siebie wodę na herbatę to prawie się oparzyła o stojący obok garnek z zupą. Zatem mama Wandzi musiała dopiero, co zgasić gaz pod jutrzejszym obiadem i pewnie słysząc wracającą Wandzię wymknęła się do swojego pokoju i udawała, że spała. To było zupełnie w stylu starszej Jaworskiej, kiedy nie miała ochoty z kimś rozmawiać.

Wanda przebrała się w domowe ciepłe rzeczy i z kartką papieru zasiadła w kuchni przy kubku gorącego napoju. Miała zamiar spisać swoje plany odnośnie poszukiwań odpowiedzi na dręczące ją i nie tylko ją pytania. Nie lubiła rzucać słów na wiatr a skoro powiedziała Grzesiowi, że ma plan działania to teraz należało ten plan sprecyzować.

Pod punktem pierwszym umieściła różaniec i listy z pudełka ukrytego przez matkę, chciała je dokładniej przejrzeć pod nieobecność matki i nawet nie czuła się winna z tego powodu. Nie można się było przejmować czyimś prawem do prywatności, gdy zależało od tego czyjeś życie, prawda?

Nad punktem drugim zastanowiła się dłużej i w końcu umieściła tam poszukiwania w bibliotece informacji na temat tego ukrzyżowanego orła i łacińskiej sentencji przytoczonej przez młodą Zielińską. W poniedziałek, jeśli uda się jej wygospodarować trochę wolnego czasu w pracy poszpera w różnych źródłach i może na coś trafi.

Punkt trzeci także był możliwy do wykonania już w najbliższy poniedziałek. Wanda zamierzała ustalić numer telefonu, pod który dzwoniła wczoraj jej matka. Sprawa była prosta. Wystarczyło przejść się do siedziby telekomunikacji i wyciągnąć od nich biling połączeń i znaleźć na nim niezidentyfikowany numer, pod który dzwoniono w sobotę dwa razy. To na Wandzię zapisany był telefon i z tym nie powinno być problemów. Dziewczyna jednak martwiła się czy dostanie od razu wykaz rozmów z drugiego listopada. To był już nowy miesiąc i nie wiedziała czy każą jej czekać do końca miesiąca żeby dostać biling za cały listopad czy też można załatwić wykaz za bieżący miesiąc. Trzeba było, zatem pójść i sprawdzić.

Pierwsze trzy punkty okazały się proste, ale kolejne pomysły nie chciały jakoś przychodzić. Rozmowa z tym chłopakiem, który mógł być wnukiem zmarłej pani Wiadomskiej nie wchodziła w rachubę, bo Baska w końcu nie przekazała żadnych namiarów na niego. No tak. Baśka. Wanda przygryzła końcówkę długopisu rozmyślając nad dziewczyna i jej zachowaniem. Takie rozchwianie emocjonalne prezentowały zwykle dojrzewające nastolatki w wieku około trzynastu czy też czternastu lat. Basia, z tego, co orientowała się Wanda, miała już przynajmniej dziewiętnaście lat, więc ten etap życia powinna mieć dawno za sobą. W takim razie albo u niej wszystko trwało dłużej albo zapowiadało się, że dziewczyna będzie mieć po prostu taki charakter. Oby nie – pomyślała Wanda. Trudno znieść cos takiego u nastolatki a co dopiero u dorosłej kobiety. Taka nerwowość emocjonalna i popadanie w skrajności dobrze wygląda tylko na kartach książek, w normalnym życiu bywa natomiast ciężka do zniesienia. Grzesiu za to zachował się zupełnie inaczej. Był sceptyczny to prawda, ale nie odstawiał przy tym kabaretu. Wanda zatęskniła za Teresą i jej pragmatycznym podejściem. Bułka by jej jasno i wyraźnie powiedziała, co sądzi o tym pomyśle z sektą i czy to w ogóle miało rację bytu. Może źle zrobiła mówiąc o swoich podejrzeniach Grześkowi i Baśce? Może powinna wcześniej znaleźć więcej dowodów albo zacząć od rozmowy z Teresą. No cóż czasu nie można było cofnąć i już wiedzieli. Wanda jednak doszła do wniosku, że dobrze zrobiła informując ich o swoich podejrzeniach. Znaleźli się w niebezpieczeństwie a teraz być może i Grzesiu i Basia zaczną zwracać baczniejszą uwagę na to, co się działo wokół nich także wśród najbliższej rodziny a przestaną przesadnie roztrząsać kwestię omamów i widziadeł.

Kiedy tak rozważała ostatnią rozmowę z Wichrowiczem i Zielińską przyszedł jej do głowy kolejny pomysł. Matka nie zamierzała się przełamać i opowiedzieć jej o wszystkim, ale może mógłby zrobić to, kto inny. Przyszła jej do głowy pani Czuba, która musiała coś wiedzieć skoro Andrzej stał się ofiarą tego wszystkiego, ale w tak krótkim czasie po pogrzebie nie chciała jej niepokoić. Musiał być ktoś, kto mieszkał na Węglowej dość długo i był na tyle wścibski żeby wiedzieć to i owo, ale jednocześnie nieco na uboczu społeczności żeby nie bał się puścić pary z ust na prawdopodobnie ciężkie tematy. Wanda spisała to jako punkt czwarty i postanowiła później zastanowić się, z kim mogłaby porozmawiać. Wpatrywała się przez chwilę w kartkę i nagle otworzyła szerzej oczy, bo zrozumiała jak istotną rzecz zupełnie nieświadomie mogła przeoczyć.

Spadek! Rzeczy po panu Wolniewiczu. On też mieszkał na Węglowej, ponadto nie miał przypuszczalnie żadnej bliskiej rodziny a w momencie śmierci nikt i nic nie mogło mu już zagrozić. I ten człowiek przekazywał spuściznę po sobie Wandzi, która ledwo go pamiętała. Musiał mieć powód, ukryty cel. Wiedział o Lidii, dlatego wybrał młodą Jaworską. Tam musiały kryć się odpowiedzi, wskazówki! Cokolwiek! Wanda prawie o tym zapomniała przez szokujące wydarzenia następujące jedne po drugich, a być może miałby już dostęp do tych rzeczy gdyby zajęła się tym odpowiednio wcześniej. Tylko skąd mogła wiedzieć? No skąd?!
Wpisała spadek na piątym miejscu, ale drukowanymi literami i podkreśliła. Kolejna rzecz, którą powinna zająć się już w poniedziałek.

Ukryła listę tak żeby matka jej nie znalazła, ale, mimo że niewidoczna spędzała jej sen z powiek i dziewczyna wielokrotnie się w nocy budziła. Rankiem ciężko jej było wstać, ale matka trzymała ją za dane słowo i Wanda musiała pójść z nią do kościoła i przebyć „maraton” cmentarny.

To było szaleństwo. Lidia jak już wybierała się na groby to miała jakiś dziwaczny przymus żeby odwiedzić wszystkie znane jej zmarłe osoby. Żadnej zadumy ani chwili odpoczynku. Wanda i Marcin nieraz usiłowali przekonać matkę, aby rozłożyć odwiedziny na raty i podczas jednej wizyty na cmentarzu odwiedzić tylko kilka grobów, następnym razem kolejne i w ten sposób nie pędzić przez cmentarne alejki jak iść spacerowym krokiem jak inni ludzie, ale tłumaczenia rodzeństwa nigdy nie dawały wymiernych rezultatów. Starsza Jaworska i tak robiła po swojemu.

Tego dnia Lidia nawet przyspieszyła tempo, gdy kilka razy opuszczała szybciej dany grób chcąc uniknąć spotkania ze znajomymi, z którymi nie chciała się spotykać. Wanda nie przykładała do tego specjalnej uwagi cały czas rozmyślając o swoich planach i o skrywanych sekretach matki.

Kiedy już miała opuszczać teren cmentarza na jednej z ostatnich alejek trafiła na jego grób. Tak po prostu. Wczoraj o nim myślała a dzisiaj mogła zobaczyła nagrobek pana Zygmunta Wolniewicza. Zauważyła, że zmarł dwudziestego czwartego września i że miał osiemdziesiąt trzy lata w chwili śmierci a potem matka odciągnęła ja stamtąd. Ktoś mógłby wziąć to za znak, symbol, kiedy tak sama z siebie trafiła na ten grób, ale Wanda widziała to inaczej. Myślała o nim to była wyczulona na to nazwisko, dlatego je zauważyła i tylko tyle.

Wróciły do domu. Kiedy Wanda weszła do swojego pokoju, by się przebrać przed obiadem, poczuła dziwny niepokój. Jakby coś w nim się zmieniło. Jakiś szczegół, jakieś nieuchwytne coś. Ale co? Meble - te same. Ozdoby - te same. Dodatki - te same.
I wtedy zrozumiała i serce zaczęło bić jej szybciej. Ściany! Ściany miały inny kolor.
Wcześniej w całym pomieszczeniu królowały jej ulubione jasne tapety w delikatne kwiatki a teraz były jasno zielone. Poza tym, gdy tak przyglądała się wszystkim ścianom na jednej z nich spostrzegła jeszcze coś, czego wcześniej tam nie było. Na jednej z bocznych ścian jak gdyby nigdy nic wisiał sobie obraz.

Dziewczyna sprawdziła go z bliska. Nie był oryginalny, najpewniej reprodukcja. Poza tym był dziwny i w jakiś sposób przerażający pomijać nawet sposób, w jaki się w jej pokoju znalazł. Przy okazji zrozumiała jeszcze jedną rzecz. Ściany nie pachniały świeżą farbą. Jeśli ktoś pomalował pokój podczas jej nieobecności powinna poczuć drażniący nos zapach a tu nic.

- Mamo?! - Wykrzyknęła w stronę otwartych drzwi - Mogę cię prosić na chwilę?!

Matka weszła do pokoju.
- Tak? - Zapytała nieco zmęczonym tonem.

- No co? - Twarz matki zaczęła wyrażać zaniepokojenie. - Coś się stało? Zalało nas? Pająka zobaczyłaś.

Wandzia zerknęła na matkę potem znów na pokój i zagryzła usta. Pokój znowu był taki sam jak przed wyjściem na groby. Żadnych zmienionych kolorów, żadnych potwornych obrazów.

- Co się stało, Wandziu? – Dopytywała się Lidia.

- Nie – Wandzia szybko zreflektowała się, że kobieta czekała na jej reakcję - chciałam zapytać czy firanki są jeszcze świeże czy już powinnam je wyprać? Ciężko mi samej ocenić, nie wiem czy to światło się tak układa czy już się przybrudziły. Jak mamo sądzisz? - Ujęła w palce końcówkę jednej z firan.

- No nie wiem - matka wzruszyła ramionami - dla mnie są w porządku. Chodź na obiad – dodała wychodząc z pokoju.

Wanda jeszcze raz rzuciła okiem na pustą już ścianę i wyszła za matką. Całe szczęście, że obraz sam z siebie znikł. W przeciwnym wypadku musiałaby coś z nim zrobić, nie mogłaby spać w tym pokoju z tym okropnym aniołem patrzącym się na nią z malunku. Co z tego, że opiekuńczym gestem trzymał dwoje maleńkich dzieci skoro jego twarz nie była taka jak być powinna.

Armiel 08-04-2012 20:25

Cytat:

Jak się zakończy ta historia?
Pod piaskiem suchym czy pod gliną,
Czy też się skończy w prosektorium
Do żył wstrzykniętą formaliną?

Tak czy inaczej, ten grunt grząski
Jakimś pochłonie nas sposobem.
Zawrzemy czułe, wieczne związki,
Chemiczne związki z własnym grobem.
Twardowski Jan, Zaduszki



WSZYSCY


Niedziela zbliżała się do końca. Słońce skryło się za ciężkimi chmurami więc nikt nawet nie zorientował się, kiedy naprawdę znikło z nieba. Miasto wypełniła mgła. Początkowo nieśmiała – wąskie macki oparu – stawała się coraz bardziej zaborcza, coraz bardziej zachłanna, aż w końcu utuliła wszystko w swoich szarych wnętrznościach.

Świat we mgle zdawał się być odrealniony, jakby opar burzył nieznane granice. Można by było pomyśleć w gęstniejącej mgle wędrowali nie tylko zapóźnieni przechodnie, ale także istoty stokroć gorsze i groźniejsze.

I to była prawda.

Granice tego co Prawdziwe i tego co Nieprawdziwe zacierały się coraz bardziej. I nie było możliwości zatrzymać tego procesu. Nie teraz. Nie od razu. Nie dla nich.



TERESA BUŁKA



Po incydencie z Mariolką Teresa została sama w trzyosobowym, szpitalnym pokoju. Drzwi do jej szpitalnej celi zostały zamknięte, a zakratowane okna wyraźnie mówiły, że Bułka nie znajduje się w zwykłym szpitalu, lecz w skrzydle więziennym. W miejscu, gdzie rekonwalescencji i badaniom podawano więźniów.

Znała dokładnie ten szpital należący do Ministerstwa Sprawiedliwości. Pielęgniarki z jej pracy nazywały go „Kratownicą” lub „Ciupą”. Nigdy nie sądziła, że trafi tutaj jako pacjentka.

Szpital mieścił się przy ulicy Adama Mickiewicza i kiedyś, podczas wojny, była w nim ponoć katownia GESTAPO. Potem UB zrobiło sobie ze szpitala własną placówkę. Plotki głosiły, że w podziemnych korytarzach wykonywano wyroki śmierci na Żołnierzach Wyklętych, bojownikach z AK. Ile w tym było prawdy badali historycy.

Tym niemniej, kiedy Teresa siedziała sama w cichym, chłodnym pokoju, wszystkie te nieprzyjemne opowieści wróciły do niej niechciane, lecz pobudzające wyobraźnie.

Za oknem podnosiła się mgła. Gęsta. Brzydka.
Teresa nie była tchórzem, ale musiała przyznać, że ta mgła wzbudzała jej niepokój.

Z ponurych rozmyślań wyrwał ją hałas wózka, na którym personel rozwoził kolację.

Zjadła niewyszukany i raczej skromny posiłek i położyła się do łóżka. Nie pozostało jej nic innego, jak czekać, aż minie niedzielna noc. Jeśli będzie miała szczęście, to jutro powinni ją wypuścić.



BARBARA ZIELIŃSKA



Wybiegła z domu zdenerwowana. Nie mniej, niż konkubent jej matki.

Prosto na znajome, ponure ulice Węglowej. Początkowo rzuciła się pędem, z plecakiem przerzuconym przez ramię, ale w miarę, jak oddalała się od domu, zwalniała. Po części ze zmęczenia, po części dlatego, że nie za bardzo wiedziała, gdzie może iść.

Szła więc przed siebie, wsiadając do jakiegoś tramwaju, aż nieco ochłonęła.

To była jedenastka, jadąca prosto do centrum. Miała więc wiele czasu, by zastanowić się, co dalej?

Gniew mijał. Strach nie.

Krajobraz za tramwajowymi szybami zdawał się być odrealniony, onirycznym omamem. Przez mgłę, która wraz z mrokiem wysączała się zewsząd. Jakby samo Miasto ... parowało.

Wysiadła na Placu Wolności, jednym z kilku centralnych miejsc Miasta. Stąd niedaleko miała do swojego ulubionego miejsca w mieście. Miejskiego Domu Kultury na Świerczewskiego. Mimo, że wiedziała, iż MDK będzie zamknięty w niedzielę długiego weekendu, to jednak Basia poczuła się znacznie lepiej widząc jego zaniedbane mury i ciemne okna.

Postała przez chwilę na ulicy, podeszła bliżej studiując plakaty na oszklonych drzwiach informujące o najbliższych wydarzeniach. Lubiła to miejsce. Nie dało się tego ukryć.


Mgła gęstniała wokół niej. Mgła i mrok spowodowały, że Basia zadrżała.

Ile już tutaj stała? Dlaczego przyciągnęło ją to właśnie miejsce? Dokąd miała się udać po tak burzliwym wyjściu z domu?

I wtedy się zorientowała, że nie słyszy wokół siebie nic. Żadnych dźwięków. Jakby mgła ... pochłonęła je wszystkie. Jakby pochłonęła cały świat.

Za to wyraźnie zobaczyła kogoś, jakąś postać, kierującą się z mgły prosto na nią. Wysoką, potężną, grubą. Jak wtedy, w bramie.

- Uciekaj! – krzyczał jej instynkt.
Grubas zatrzymał się i po chwili usłyszała coś jeszcze. Dźwięk, którego nie mogła pomylić z niczym innym. Stal ocierającą się o stal. Jak dwa ostrza przesuwane jedno po drugim.

Panika! Spanikowała! Rzuciła się w bok, do panicznej ucieczki, byle dalej od tej potworności.

Czuła, że ktoś, czy raczej coś ją ściga. Chyba jakieś psy, bo słyszała drapanie pazurów o beton. Słyszała też jakieś inne dźwięki. Krzyki, wrzaski, szepty.

Przenikliwy metaliczny jęk!

Uderzenie samochodu, który nie zdążył wyhamować na czas we mgle było ostatnim, co poczuła Barbara Zielińska.




PATRYK GAWRON



Przesłuchanie w niedzielę było równie bezbożne, jak te w sobotę. W pewnym momencie, po kolejnym ciosie pałką pod kolana czy w splot słoneczny, Patryk odniósł wrażenie, że policjantom nie chodziło bynajmniej o zeznania. Chodziło o odreagowanie frustracji, niepowodzeń, stresów, a on akurat się napatoczył.

Pytania były i owszem. Te same co wcześniej. O Basię i jej związek z Andrzejem Czubą. O szczegóły tego, co robił w dzień zabójstwa Andrzeja i Czarka. O drut kolczasty w jego piwnicy. O rzeczy z jego życia osobistego. O wszystko, co pozornie miało tylko związek ze sprawą.

Nie męczyli go długo. Znudzili się. W końcu była niedziela.

Potem zawlekli go do celi i zamknęli. Samego.

Patryk usiadł na pryczy, otulił się szorstkim kocem, bo w ciupie było dość chłodno, i zapadł w dziwny stan zobojętnienia.

Chciało mu się pić. Wystarczyłoby nawet piwo. Chociaż wódka byłaby bardziej wskazana.

Każda komórka jego ciała, tracąc promile, wołała o to, by je napełnić. By alkohol uśmierzył ból pobitego ciała. Zagłuszył rodzące się w głowie obawy.




HIERONIM BUŁKA




Hieronim był zmęczony, kiedy wracał do domu. Znów wziął taksówkę, bo przeczucie mówiło mu, by w tak gęstej mgle, nie kusić losu. Gdzieś tam, w labiryncie betonowych ulic i domów Miasta, czaił się ktoś, kto życzył mu i jego rodzinie źle. Byłby szaleńcem wychodząc po zmroku.

Dojechał na osiedle bez przeszkód. Wszystko tonęło w gęstej jak zupa mgle. Znane mu dobrze osiedle zatraciło rozpoznawalne cechy. Wydawało się być dużo bardziej ponure, dużo bardziej groźne. Odmienione, tajemnicze i straszne.

Do mieszkania dotarł jednak bez problemu.

Z pokoju Mirka dochodziły go dźwięki muzyki oraz charakterystyczne, głośne jęki. Jego współlokator bawił się w najlepsze, zapominając o poniedziałku.

Hirek wziął szybki prysznic, umył zęby i poszedł do swojego pokoju spać. Bał się, że ze zgryzoty i nerwów nie zaśnie, ale zmęczenie wygrało z galopadą rozgorączkowanych myśli i usnął jak niemowlę.




GRZEGORZ WICHROWICZ





Nim dotarł na wyznaczoną godzinę na dworzec zrobiło się ciemno i na dodatek podniosła się gęsta mgła. Grzegorz obserwował ją z niepokojem, bo zdawało mu się, że we mgle kryją się kolejne świniogłowe potwory, kolejne kolczaste łańcuchy gotowe zadać mu więcej cierpienia, więcej bólu, czy nawet odebrać życie.

Dworzec w Mieście tętnił życiem. Ludzie wracali do Miasta lub wyjeżdżali z niego do domów. Mimo, że obskurny, niemiło pachnący i przestarzały dworzec był dla Grześka wspaniałym miejscem. Grał przecież na nim, a ludzie słuchali i rzucali mu od czasu do czasu jakieś pieniądze. Wspaniale, wolne życie. Takie, jakie sobie wyobrażał, gdy zaczynał muzykowanie.

Pociąg, którym miała przyjechać Gosia, był opóźniony o czterdzieści pięć minut. Też normalna rzecz na kolei, a ten „zastrzyk normalności” był teraz Grześkowi potrzeby, jak nic innego.

Czekał więc cierpliwie wdając się w pogawędki ze znajomymi sprzedawcami z budek oraz pracownikami dworca.

W końcu oczekiwany skład wtoczył się ciężko z łoskotem na wyznaczony peron wynurzając z mgły, niczym stalowa, mityczna bestia, która za chwilę wypluła ze swoich trzewi pasażerów.

Grzegorz stał na peronie i obserwował kolejne twarze, obserwował kolejne powitania, łyz szczęścia i radosne pokrzykiwanie.

W końcu peron opustoszał i było już pewne – Gosia nie przyjechała.

Drżący z nerwów Wichrowicz odszukał zapomniany numer do jej rodziców i z automatu w dworcowej poczekalni zadzwonił na zamiejscową.

Odebrała jakaś kobieta, po głosie Grzesiek nie poznał, że to matka Gosi.

W końcu jednak usłyszał zmęczony, ale również szczęśliwy i zły głos swojej dziewczyny.

- Grzesiu – powiedziała z wyrzutem. – Gdzie ty się włóczysz, jak mnie nie ma? Dzwoniłam do domu ze sto razy. Mój tata miał zawał i nie mogę teraz zostawić matki. Leży w szpitalu a ja muszę jej pomagać w domu. Nie wiem, kiedy wrócę ale jak chcesz ....

Brak monet rozłączył ich rozmowę.

Nie miał wyjścia. Musiał wrócić na noc do rodziców, albo do mieszkania.




WANDA JAWORSKA



Nie mogła za długo wytrzymać w swojej części pokoju. Kolejny omam wzrokowy, jakiego doświadczyła, nie poprawiał jej samopoczucia. Bała się. Bala się potwornie. Życie wokół niej wywracało się w stronę, której istnienia nigdy nawet nie zdawała sobie sprawy, a ona nie wiedziała, jak może sobie z tym poradzić.

Zadzwoniła do Tereski, ale odebrał jej mąż i potraktował ją dosyć obcesowo, prawie wrogo, co poirytowało ją bardziej.
W mieszkaniu Grześka nikt nie odbierał. Do Hirka nie miała telefonu, bo jakoś tak zawsze kontaktowała się ze starszym Bułką przez jego siostrę. A do Basi nie miała zamiaru dzwonić. Została więc sama ze swoimi niespokojnymi myślami.

Matka, jak na złość, nie wychodziła z domu. Zamknęła się w swoim pokoju, narzekając na pogodę i migrenę.

Wandzia zajęła się więc sprawami normalnymi. Jutro znów musiała wrócić do pracy, a jedenastego listopada czekał ją prawdziwy sprawdzian skuteczności. Ten tydzień będzie ostatnim przed wystawą. Na pewno będzie nerwowo, a ona zbyt sobie ceniła swoje zatrudnienie, by ryzykować jakiś błąd.

Poszła więc spać dość wcześnie.




WSZYSCY



Głos zmusił ich do otworzenia oczu.

Cichy, niepokojący śpiew kobiety.

Pierwsze, co poczuli, to zimno.

Stali koło siebie, ubrani w długie, proste, szare szaty – przypominające mnisie habity.
W bose stopy wbijały się kawałki zeschniętych gałęzi i gruzu.

Stali zdumieni i zaszokowani, aż głos przy nich ucichł.

Znajdowali się w wyschniętych krzakach.

Przed sobą widzieli tylko mgłę i majaczące w niej jakiś budynek. Czy też może bardziej ruinę.

Wiał zimny wiatr, rozpraszając nieco mgłę. Dzięki temu mogli zobaczyć kolejny zrujnowany blok, tym razem na lewo od nich.

W jednym z okien na piętrze paliło się migoczące światło – jakby lampy naftowej, czy czegoś podobnego.

Nagle światło zgasło a od strony ruin usłyszeli straszliwy krzyk kobiety.

Wiedzieli, że śnią, bo pamiętali moment, gdy kładli się do łóżka, poza Basią, która ostatnim co pamiętała był ból. Ale po pierwsze – sen ten był wyjątkowo realistyczny, a po drugie - dlaczego są wszyscy w tym samym śnie.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:57.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172