lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku (http://lastinn.info/archiwum-sesji-rpg-z-dzialu-horror-i-swiat-mroku/)
-   -   Frères de Sang [Zew Cthulhu] 18+ (http://lastinn.info/archiwum-sesji-rpg-z-dzialu-horror-i-swiat-mroku/15545-fra-res-de-sang-zew-cthulhu-18-a.html)

Cattus 19-12-2015 17:00

Posiadłość Castora, ranek. Luis i Marc.

Niespodziewane spotkanie dziwacznej istoty na korytarzu podziałało na Luisa lepiej niż wszystkie kawy świata. Włosy natychmiast zjeżyły mu się na karku, a ciało chciało instynktownie uciekać, lecz ciekawość pchnęła go do podbiegnięcia w najmniej spodziewanym kierunku, czyli do miejsca gdzie zniknęło to coś.

Ściany obłożone tapetą, standardowe meble jakie można spotkać w korytarzu i już nie tak gęste cienie. Wszystko wyglądało do bólu zwyczajnie i nigdzie nie było widać nawet najmniejszego śladu po tym Czymś.
Z głośno bijącym sercem, Deullin udał się do kuchni. Wcześniej miał sobie zrobić kawę, lecz obecnie adrenalina załatwiła kwestię niewyspania. Po prostu chwilowo sam nie wiedział gdzie ma iść. Jak się niedługo okazało obrał właściwy kierunek, gdyż na miejscu dokonał równie ciekawego odkrycia. Koza, a raczej to co z niej zostało, leżała na posadzce w kałuży krzepnącej krwi.

Szczęściem dostrzegł również swoje niedopalone cygaro w popielniczce na oknie. Fakt, zostawił je tutaj poprzedniego poranka i jak się okazuje dobrze zrobił... Gdy tylko zapalił, dotknął koziego truchła aby sprawdzić czy jest jeszcze ciepłe. Skoro nic nie słyszał to musiało się to stać w nocy, kiedy na zewnątrz szalał wiat, a zwierze spało.

~ Marc! Nagle jakby go olśniło. Wszak to on umieścił kozy w różnych miejscach i jako jedyny oprócz Luisa nocował w domu Castora.

Nie ruszając nic więcej Luis, ruszył na poszukiwania Marc'a. O tak wczesnej porze nie spodziewał się znaleźć go w bibliotece, więc pierwsze kroki skierował prosto do sypialni drugiego lokatora. Gdy był na miejscu natychmiast zaczął pukać. Parokrotnie i nieustępliwie. Gdy Marc otworzył w końcu drzwi, na twarzy Luisa mógł dostrzec ekscytację wymieszaną ze... strachem? Albo czymś podobnym.

- Widziałem to! Powiedział Luis i zamilkł na chwilę, układając wyjaśnienia w jakieś sensowne zdania. - Spotkałem to Coś przed chwilą na korytarzu! Wiedziałem że to nie był kot... Po prostu wiedziałem! Zaciągnął się cygarem i opowiedział dokładnie zajście z korytarza. Na jego dłoni, którą trzymał cygaro i dość żywo gestykulował, dało się dostrzec drobne ślady krwi.

- A! No i koza z kuchni nie żyje. Dodał szybko na koniec sprawozdania. - Rozwleczona po podłodze i na wpół zjedzona. Jak myślałem wczoraj na poddaszu. To Coś szuka pożywienia. Wtedy gdy byłem pierwszy raz na strychu też tam było i mnie obserwowało. Jestem tego pewien. Ale nawet pomimo tego że wsadziłem głowę i rękę do tej dziwnej dziury w ścianie to nic mi nie zrobiło. Przecież mogło z łatwością rozerwać mi gardło. I zwróć też uwagę na szczury, a raczej ich brak. W mieście portowym? W pustym, wielkim domu? W spiżarce było suszone mięso i ciągle tam jest! Gdyby tu były, to wyczulibyśmy je po zapachu, znaleźli ślady ich bytności. Dam sobie rękę uciąć że to Coś je wszystkie zjadło i ciągle zjada, ale z jakiegoś powodu nie atakuje ludzi. Przynajmniej na razie. Ciekawe skąd Castor wziął coś takiego i w jakim celu trzymał w domu? Dziesięć psów bym zrozumiał. Ba! Pare koni w salonie wydaje się całkiem normalną rzeczą w porównaniu do tego czegoś. Ponownie zasypał kompana potokiem słów, wyraźnie podniecony Luis.
Marc zdziwił się, bo spodziewał się, że koza ze strychu zostanie zjedzona. W czasie, gdy Luis zalewał go potokiem słów to Marc tylko próbował go pocieszyć uczuciem zrozumienia jakim go obdarzył.
- Musimy posprzątać ten bajzel. - Marc mając nadzieję, że Luis pomoże mu wziął mokre ścierki i zaczął wycierać kozią krew. Vernier czuł, że to tylko pierwsza dziwna czynność jaka go czekała tego dnia. Sprzątnięcie krwi polegało na tym, aby nie pozostawiać na niej więcej śladów. Odkryty ślad istoty z piekła rodem zapamiętał (i miał nadzieję, że i Luis to zrobi), ale nie potrzebowali go do niczego innego.

- Spiesze się na pociąg, ale mam jeszcze trochę czasu, więc pomogę z tym bałaganem. Gdzieś tu widziałem wiadra… Trzymając cygaro w zębach, Luis zabrał się do pomocy przy sprzątaniu, co chwilę zerkając na zegarek. Przegapienie pociągu było nie do przyjęcia. - Ale zawartości wiader będziesz musiał się pozbyć już bez mojej pomocy, bo musze się jeszcze przebrac i przygotować do podróży.



Podróż do Carcassone. Ottone, Luis i Bertrand


Gdy tylko zasiedli w trójkę na swoich miejscach w pociągu, Luis nie wytrzymał i zaczął mówić przyciszonym głosem. Nie chciał aby ktokolwiek z pasażerów zbytnio przysłuchiwał się rozmowie.
- Widziałem to! Widziałem to Coś co zabiło kozę. Teraz już dwie, bo i ta z kuchni nie skończyła najlepiej. - Mówił już znacznie spokojniej niż rano. Dobierał słowa, dokładnie opisując poranne spotkanie. Podzielił się też przemyśleniami dotyczącymi szczurów i pożywienia tej istoty. Był ciekaw reakcji Ottona i Bertranda. Gdyby sam nie widział tego Czegoś na własne oczy, pewnie nazwałby się szaleńcem. Ewentualnie zrzucił sprawę na niewyspanie i przywidzenia, ale ciężko było to zrobić z na wpół zjedzoną kozą. To było realnym i twardym dowodem.

- Sam nie wiem co powiedzieć, od czego zacząć. - Lèmmi zadumał się nad słowami Luisa. Relacja mężczyzny bez wątpienia, przynajmniej w opinii Włocha, nie była wymysłem zmęczonego umysłu lub senną marą. Była potwierdzeniem ich przypuszczeń. - Castor musiał wiedzieć o tym czymś… albo chociaż się domyślać. Wszystkie mroczne sekrety, które badał, cóż, nie brałem ich za prawdę, wyszukując mu pozycje, które u mnie zamawiał, lecz teraz zaczynam się poważnie obawiać. Zacznijmy od tego, że jestem przeciwny powrotowi do domu Castora bez dozbrojenia się. Mój ojciec był żołnierzem i jestem obeznany z bronią, przynajmniej jeśli chodzi o podstawy. Do rzeczy jednak. Wierzę, że to, co zaobserwowałeś było realne. Co to jednak oznacza? Brzmi to jak wymysł kryptozoologów, skoro jednak wiemy, że to prawda, to tą bestię trzeba jakoś zaklasyfikować. Opis tego… czegoś nie pasuje do żadnego zwierzęcia, jakie znam, choćby najbardziej egzotycznego. Odnoszę jednak wrażenie, że coś podobnego znajdowało się an szkicu w jednej z bardziej tajemniczych pozycji, jakie dostarczyłem Castorowi… a znajdowało się tam jeszcze wiele najmroczniejszych istot. Jakkolwiek bym się pod wpływem emocji nieskładnie wyrażał, jestem zaniepokojony tą sprawą… a prócz tego…

Zawahał się.

- Może popiszę się niedbałością, ale jeśli było to mówione, to pod wpływem emocji o tym zapomniałem. Jak zmarł pan de Overneyes?

- Serce. Problemy z krążeniem. Tak napisał mi w swoim liście. Odpowiedział szybko Luis. - Odnośnie broni… to jakiś czas temu tytułowano mnie porucznikiem, więc istnieje niebezpieczeństwo że jakąś wiedzę na ten temat posiadam. Uśmiechnął się do siebie. - Lecz ta istota jak na razie nie okazuje wrogich zamiarów. Jestem przekonany że co najmniej raz mogła mnie już pozbawić życia, jednak unikała kontaktu. Kozy są jedynie źródłem pożywienia i jeśli nie będziemy usilnie szukać z tym czymś bliskiego kontaktu to powinniśmy być bezpieczni. Przynajmniej tak mi się wydaje.

- Nie zaryzykowałbym stwierdzenia, że ta istota nie stanowi niebezpieczeństwa. - Ottone musiał się nie zgodzić z przedmówcą. - Nie jestem specem w dziedzinie okultyzmu, tajemniczych istot i podobnych pojęć, za takiego mam raczej nieobecnego tutaj Marca Verniera. Posiadam jednak jakieś strzępy wiedzy na ten temat, nabyte poprzez kontakt z pozycjami zamawianymi przez Castora. Obawiam się, że to coś może nie działać jak wygłodniałe, zaspokajające podstawowe potrzeby zwierzę. Być może żeruje, powiedzmy, na naszym strachu. To luźna koncepcja i jak dziwnie by nie brzmiała, to w świetle ostatnich wydarzeń byłbym skłonny poważnie ją rozważyć. Zasięgnąłbym rady Marca, jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś, następnie samemu bądź za pośrednictwem kogoś obeznanego, upewniłbym się, czy w jakiejś książce nie widnieje opis podobnego stwora.*

- Nie twierdzę że nie stanowi, ale jak dotąd nie okazała wrogości względem człowieka, a miała ku temu liczne okazje. Uściślił Luis. - Skoro już wspomniałeś dozbrojenie się to myślałeś o czymś konkretnym? Ja bym polecił starego, dobrego Lebela. Mój jest ze mną od lat. Dobry, niezawodny i kompaktowy. Wszak ze strzelbą chodzić nie zamierzasz? Zapytał Ottona.

- Zapewne Lebel. - Lèmmi zamyślił się. - Przyznam się, że nie wiem jak wygląda we Francji sprawa zakupu i korzystania z broni. Nie było mi to, na szczęście, potrzebne. A w sprawie tego stwora… nie uwierzę, że to coś na nie zagraża. Może to mylne odczucie. W każdym razie spróbuję się dowiedzieć czegoś o tej… istocie, kiedy wrócimy do Marsylii. *

- Jeśli tylko to możliwe to musimy zebrać wszelkie informacje. Zgodził się Luis i wpatrując w monotonny krajobraz za oknem, pogrążył w myślach. Dopiero teraz zaczął odczuwać nieprzespaną noc i wyglądało na to że większość drogi spędzi we śnie.


Rutyna uspokajała Ottone’a. Na co dzień jej nie lubił, ale teraz, z alkoholem ulatującym powoli z organizmu, z radością przywitał spokój podróży. Z pewnym rozdrażnieniem spostrzegł, że dobry rok nie opuszczał miasta. Kiedy patrzył na przesuwające się za oknem wagonu pola i łąki południowej Francji przestawał żałować tego, że to właśnie tutaj wyemigrował. Nic jednak nie jest równie piękne jak Europa. W myślach zaczął rozważać wycieczkę bądź przeprowadzkę do Anglii. Miał tam paru znajomych ze studiów. Piękny, choć monotonny krajobraz i rozmyślania uśpiły antykwariusza do spokojnego snu, tak różnego od koszmarnej nocy w domu de Overneyesa.

Na dobre ze snu wybudził go dopiero widok samego miasta. Niezwykłe piękno. Włoch aż nachylił się do okna. Po raz kolejny przeklął się w myślach. Że też przez ten czas, kiedy mieszka w Marsylii, nigdy się tu nie wybrał. A przecież przez długi czas studiował mediewistykę. Z ukontentowaniem spoglądał na średniowieczną twierdzę i historyczną część miasta pod nią. Magnificamente. To był skarb, o który każdy Francuz winien dbać. Jedna z najpiękniejszych pozostałości po średniowieczu. Wielka twierdza zapierała dech w piersiach. Nie dziwota, że angielski Czarny Książę nie zdołał go zdobyć.

Po rozbudzeniu dawnej pasji, nowa część miasta, wciąż po francusku urokliwa, zdała się Lèmmiemu jedynie marną namiastką piękna, jakie prezentował sobą zamek.

- Wiedzieliście, że twierdza - wskazał towarzyszom palcem kierunek, gdzie wspomniana budowla się znajdowała. - [i]uległa onegdaj tak okrutnemu zaniedbaniu, że w 1849 rząd francuski podjął decyzję o jej całkowitej rozbiórce? Szczęściem dla naszych oczu, odbudowano ją jako historyczny pomnik, co widzimy dzisiaj. Kiedy załatwimy nasz interes, po prostu muszę wybrać się na zamek i zachęcam do tego samego również was, panowie. Ale do rzeczy. Brzmię już jak podstarzały profesor bądź kustosz. Bertrandzie. Co teraz?

Prunier specjalnie nie udzielał się w rozmowie pogrążony we własnych myślach. W pewnym momencie, jakby się ocknął i wyciągnął rysunek z kieszeni. Przedstawiał on naszkicowany wizerunek człowieka. Podał go towarzyszom.
– Dał mi to ten policjant prowadzący śledztwo w sprawie tej biednej Carollyn. Podobno tak wyglądał morderca. Kojarzycie go? - spytał bez większej nadziei.

- Nigdy go nie widziałem, a na pewno nie zapamiętałem. - Ottone pokręcił głową. - Myślę, że ma raczej charakterystyczny wygląd i zapamiętałbym go. Przykro mi.

- Zupełnie obcy człowiek. Ale przynajmniej mamy jakiś portret. Luis zmarszczył brwi. - Zawsze coś.

Anonim 20-12-2015 11:22

W czasie, gdy Claude zszedł do piwnicy to Marc natychmiast udał się na policję zawiadomić o nieszczęśliwym wypadku ślusarza. Złoży też zawiadomienie o dokonaniu kradzieży z piwnicy informując o tajemniczej ciężarówce i wynoszeniu przedmiotów wbrew woli spadkobierców. Wskaże też, że zamordowana kobieta była jedną ze spadkobierczyń podobnie jak Ottone Lemi, któremu wybito szybę i słano listy z groźbami.










UWAGA: Odpis zmieniony ze względu na protesty Greka. Wcześniejsza treść odpisu do znalezienia w komentarzach tej sesji. Spodziewając się takiego zachowania dlatego wcześniej deklarowałem w komentarzach, że Marc miał jechać z resztą pociągiem. Spóźniłem się wtedy, moja wina.

Tom Atos 21-12-2015 09:37

Podróż do Carcassonne upłynęła im spokojnie na swobodnej rozmowie. Bertrand mimochodem powiadomił, że policjant prowadzący śledztwo w sprawie panny de Euge, niejaki Mandel Goulet nie słyszał o Gonzadze.
Należało więc przyjąć założenie, że osoba z portretu pamięciowego i rabuś posągu, to dwie różne osoby. Co oczywiście nie oznaczało, że nie mogą być ze sobą powiązani.

Na dworcu czekała ich niemiłą niespodzianka w postaci służbisty z biura podawczego. Pomimo tego, że Bertrand roztoczył cały swój wachlarz sprytu i umiejętności pozyskiwania informacji nic nie wskórał i kompanom pozostało spróbować szczęścia u tragarzy kolejowych.

Armiel 22-12-2015 09:39

CARCASSONNE

Odchodząc od okienka, Luis powiedział przyciszonym głosem.

- Za łatwo by było… Proponuje znaleźć robotników i kogoś kto nimi zawiaduje przy rozładunku i wydawaniu paczek. Zwykli pracownicy powinni być bardziej rozmowni i przychylniej spojrzą na parę dodatkowych franków. Chodźmy na zewnątrz. - Zaproponował niezrażony początkowymi trudnościami.

- Zgadzam się, zasięgnijmy języka u tragarzy. - Ottone zerknął na zegar na ścianie dworca. Czas szybko leciał. - Ustalmy może wspólnie jakiś zamysł, wedle którego będziemy działać. Trzech mężczyzn, którzy inaczej tłumaczą poszukiwanie jednej skrzyni to coś dość podejrzanego. Jakiś pomysł, panowie?

- Nie poddawajmy się tak łatwo. Chodźcie ze mną i starajcie się wyglądać oficjalnie. - rzucił ruszając do ataku z poważną miną.

- Witam Pana. - oznajmił głosem człowieka zdecydowanego i poirytowanego.

- Jestem z Marsylskiego Wydziału Transportu. Otrzymaliśmy skargę od niejakiego pana Gonzagi. Nadał on przesyłkę z Marsylii do Carcassonne 14 lipca. Potwierdził to Fabien Gunnevo, pański odpowiednik z Marsylii. Pan Gonzaga twierdzi, że do tej pory nie odebrał jej, bo nie dotarła do Carcassonne. To była przesyłka wielkiej wartości artystycznej. Zechce Pan łaskawie wyjaśnić, co tu u Was się wyprawia? Gdzie jest ta przesyłka? Kto w ogóle jest Pana przełożonym? To w zwyczaju jest u Was gubić nadany towar? Czekam łaskawy panie!

Bertrand zasypywał mężczyznę pytaniami, by nie dać mu ochłonąć i skołować go na tyle, by zaczął udowadniać swoją niewinność. W wypadku służbistów, ten sposób bywał dość skuteczny.

Mężczyzna spojrzał nieco spłoszonym wzrokiem lecz za chwilę cyniczny uśmieszek wrócił na jego oblicze.

- Jakieś dokumenty pan zapewne ma? Glejt, że pan szanowny to z tego Wydziału Transportu, tak? No bo wie pan. Zna pan procedury równie dobrze jak ja. Nieupoważnionym informacji nie udzielamy, szczególnie w przypadku, jak pan szanowny określił, przesyłek o wielkiej wartości nie ważne czy artystycznej czy też materialnej. Rozumie pan szanowny, Klauzula numer siedemnaście kreska czterdzieści pięć.

- Bardzo sprytne drogi Panie, ale to nie zmienia faktu, że przesyłka zaginęła. Kto jest Pańskim przełożonym i gdzie go znajdę? - spytał kwaśno Prunier.

- Pan Gaspare Lavenice. Zaczyna zmianę o drugiej.

Luis spróbował zgoła innego podejścia.

- Dajcie mi chwilę. Spotkajmy się… powiedzmy za maksymalnie godzinę przed głównym wejściem do dworca. Muszę coś sprawdzić. Zakomunikował towarzyszom i skierował swoje kroki do wyjścia.

Gdy opuścił hol dworca, udał się na tyły w miejsce gdzie przepakowywano przesyłki. Szukał jakiegoś robotnika, który miałby przerwę, albo przynajmniej nie pracował w pocie czoła. Potrzebował majstra, albo kogoś podobnego, kto zajmował się organizacją pracy na magazynach. Gdy już kogoś takiego wypatrzył, podszedł do niego i zaczął rozmowę.

- Witam pana. Nazywam się Luis. Powiedział uśmiechając się lekko i wyciągnął z wewnętrznej kieszeni marynarki małe pudełeczko z cygarami. - Szukam pewnej przesyłki… Zaczął wkładając cygaro do ust i zaproponował jedno rozmówcy. - Zapali pan? Po chwili schował cygara i odpalił swoje, podając paczkę zapałek robotnikowi.

Ten z przyjemnością przyjął prezent,

- Wracając do przesyłki. Wiem że to duża stacja i ruch jak cholera, ale może będzie pan coś wiedział. Nadano ją przedwczoraj ostatnim pociągiem z Marsylii. Duża i ciężka paka. Została odebrana prawdopodobnie wczoraj, przez takiego wysokiego, śniadego dżentelmena. Luis zaciągnął się dymem i wyciągnął notatnik. - Prosze, niech zerknie pan na szczegóły nadania. Otworzył małą książeczkę na stronie gdzie zapisał wszystkie informacje. Na drugiej leżał banknot dziesięciofuntowy. - Zależy mi na wszelkich informacjach dotyczących tej paczki. Bardzo. Przypomina pan sobie coś? Zakończył wypuszczając w powietrze mały obłoczek dymu.

Chłopak zerknął na banknot. Uśmiechnął się.

- Monsieur Gonzaga. To była jego przesyłka, koleżko. Tak siem składa, koleżko, żem ją targał na samochód, winc wim. Monsieur Gonzaga to ważna persona. Nie szycha, lecz ważniak w wykrochmalonej koszuli. Jest taka knajpa w starym mieście. De la Grande. Tam znajdziecie Gonzagę. Jest szefem hotelu lub kimś takim, dobrze nie wiem, nie moje, kurde, progi. Taka wyższa klientela. No rozumi pan. Kierownictwo. Turysty z Ameryki. Wyższa pierdolencja, że tak powim. To była przesyłka monsieur Gonzagi. Jakieś machinerium, pewnikiem do kuchni bo czasami zdarza się im kupować takie rzeczy.

Chłopak spojrzał z nadzieją na banknot.

- Pomogłem?

- Jasne – powiedział Luis. – A powie mi pan jeszcze , gdzie dokładnie leży ten Hotel de la Grande?

- No na starym mieście, przy dziedzińcu. Łatwo trafić.

* * *

Faktycznie. Łatwo było trafić. Lokal przyciągał wzrok elegancką witryną i szeregiem ocienionych parasolkami stolików przed wejściem i pod oszklonymi oknami. Pośród kwiatowych ozdób kręcili się kelnerzy w wykrochmalonych, olśniewająco białych koszulach zwinnie manewrując pomiędzy stolikami. Zapachy dobiegające ze środka spowodowały, że ślina napłynęła im do ust boleśnie uświadamiając im, że nie jedli niczego konkretnego od rana.

De La Grande wyglądał na lokal z klasą i widać było, że jego klientelę stanowią ludzie z raczej zasobniejszymi portfelami. W środku, podobnie jak na zewnątrz, panował elegancki, nienachlanie kolonialny wystrój wnętrza i pachniało świeżo zaparzoną kawą. Pod oknami ustawiono okrągłe, przykryte wykrochmalonymi obrusami stoliki, jak zauważyli wszystkie zajęte. Na końcu pomieszczenia znajdowała się lada, jak w szynkwasie a za nią stał uśmiechnięty, wąsaty, postawny mężczyzna o śniadej karnacji, który wyraźnie zarządzał obsługującymi gości kelnerami przyjmującymi i roznoszącymi zamówienia. Mężczyzna ten pasował dość dobrze do opisu Gonzagi jaki zdobyli od Voltaira i od Fabiena. Nigdzie jednak nie widzieli brodatego jegomościa, którego portret pamięciowy sporządziła marsylska policja. Bo wszak nie było wątpliwości, że obaj panowie – tajemniczy nadawca przesyłki i zabójca panny de Euge różnili się znacznie powierzchownością i fizjonomią.

MARSYLIA

Kiedy Claude zajął się piwnicą, Marc pośpieszył powiadomić policję o śmiertelnym wypadku, jaki przytrafił się ślusarzowi. Kiedy tylko wyjawił z czym przyszedł, dyżurujący policjant od razu zaprowadził go do komisarza Mandela Gouleta, który – po wysłuchaniu początku informacji – natychmiast zabrał ze sobą dwóch żandarmów i Marca by samochodem wrócić do domu Castora.

Następnie obaj panowie: Marc i Claude spędzili ponad godzinę w salonie z komisarzem, który odpytał ich na wszelkie możliwe sposoby na okoliczności zajścia, drążąc temat od różnych stron. Było jasne, że nie zawierza ich historyjce. Zginął człowiek. A Mandel Goulet wyglądał na kogoś, kto takich spraw nie zostawia niewyjaśnionych. W międzyczasie, za zgodą obu mężczyzn ciało nieszczęśnika zostało zabrane z domostwa i pojawiło się kilku policyjnych specjalistów, koncentrując swoją uwagę na miejscu zdarzenia. Na szczęście nikt nie przeszedł do kuchni lub na strych, gdzie leżały szczątki kóz zabite przez tajemniczą istotę, która buszowała po domu.

Już na posterunku Marc wskazał, że zamordowana kobieta była jedną ze spadkobierczyń podobnie jak Ottone Lemi, któremu wybito szybę i słano listy z groźbami. Złożył też zawiadomienie o dokonaniu kradzieży z piwnicy informując o tajemniczej ciężarówce i wynoszeniu przedmiotów wbrew woli spadkobierców. Mandel wrócił do tego wątku. Drążył temat, ustalając szczegóły: wygląd, ciężar, przypuszczenia. Wiedząc, że od tego zależy bardzo wiele, odpowiadali policjantowi grzecznie, nie ukrywając niczego. Ostatnim, czego w tej sytuacji chcieli było znalezienie się na czarnej liście tak drobiazgowego człowieka, jakim zapewne był Mandel. Znający ludzką naturę Marc wiedział, że szczerość jest w tym przypadku jedyną przepustką do uniknięcia odpowiedzialności za nieumyślne spowodowanie śmierci nieszczęsnego ślusarza.

- Zatem można przypuszczać, że zamordowana panna de Euge była posiadaczką klucza do piwnicy domostwa. Klucza, który pozwalał dobrać się do czegoś niezwykle ciężkiego. Posąg? Cały ze złota? Prawdziwy skarb przeszmuglowany gdzieś z którejś wypraw zmarłego i ukryty przed wścibskimi oczami w piwnicy zabezpieczonej niczym egipski grobowiec. Za tyle złota ludzie bez trudu są w stanie zabijać.

To wyglądało logicznie i prawdopodobnie, a kiedy policjant wypowiadał swoje myśli na głos, stawało się niemal jedynym sensownym wyjaśnieniem tego, co działo się wokół nich. Drogocenny, złoty posąg mógł stanowić doskonały motyw okrutnej zbrodni. Może więc mylili się co do nadprzyrodzonych elementów śledztwa. Może wszystko to, co działo się wokół spadku dało się wyjaśnić zwykłą ludzką chciwością?

- Zatem może panowie potrafią odpowiedzieć, kto mógł wiedzieć o tak drogocennym skarbie w piwnicy? Skąd morderca mógł dowiedzieć się o tym, że zmarły był w posiadaniu czegoś tak drogocennego.

Do salonu wszedł jeden z policjantów i zupełnie ignorując obecność Marca i Claude’a wyszeptał coś do ucha Gouleta. Ten od razu przeniósł wzrok na podejrzanych.

- Panowie. To pan Silvio Navarro. Nasz specjalista od wszelkich mechanizmów, kas pancernych i włamań. Potwierdził panów wersję o ukrytej pułapce i mechanizmie, który uruchamiał ją w przypadku sforsowania wejścia inaczej niż kluczem. To potwierdza panów zeznania. Dla mnie to koniec sprawy, chociaż zostaną panowie na pewno wezwani jeszcze raz lub dwa razy na posterunek celem podpisania odpowiednich dokumentów. Dziękuję panom za obywatelską postawę i pomoc udzieloną służbom. Proszę uważać na siebie, bo jeśli owa szajka, która brała udział w tak okrutnym morderstwie młodej kobiety liczy na to, że uda się jej zyskać jakieś profity ze spadku monsieur de Overneyes’a to faktycznie, mogą zrobić coś nieobliczalnego i ostatecznego, rozumieją panowie, co mam na myśli?

Rozumieli doskonale.

Pożegnali się ze śledczym w porze obiadowej. Po nieszczęsnym ślusarzu pozostała Tylko brunatna plama w wejściu do sforsowanej piwnicy.
Przed nimi zostało jeszcze kilka godzin dnia. Claude postanowił rozpocząć dzień od odwiedzin u rodziny ślusarza, który ich ciekawość przypłacił życiem.

Jak się okazało zmarły pozostawił żonę i trójkę dzieci z czego najstarsze miało już czternaście lat. Policja w Marsylii zadziałała szybko i kiedy Claude dotarł na miejsce, rodzina już wiedziała. Żona zmarłego, Edith, okazała się pragmatyczną kobietą, która szybko przyjęła propozycję pomocy złożoną przez Claude’a. Chodziło o pieniądze, które zapewnią rodzinie byt na jakiś czas. Edith miała pracę, jako pokojówka w jednym z marsylskich hoteli, a i młody Eugene zaczął praktyki u piekarza więc nie chodziło o wielką sumę. Przynajmniej tyle mógł Claude zrobić.

W drodze powrotnej Claude zaszedł na pocztę i sprawdził, czy uda mu się uzyskać połączenie międzykrajowe z Hiszpanią i numer do miasteczka ze znalezionej recepty. Okazało się, że w mieście działa zaledwie kilka aparatów telefonicznych. Żaden jednak nie należy do apteki. I owszem, urząd mógł zainicjować połączenie z wybranym numerem na określoną godzinę po promocyjnej, wakacyjnej cenie.

W tym samym czasie, kiedy Claude załatwiał swoje sprawy na mieście Marc zabrał się z oporządzanie domu. W pierwszej kolejności pozbył się szczątków obu kóz, by uniknąć niepotrzebnych pytań. Potem wyszorował dokładnie podłogi w miejscu, gdzie rozlała się krew zwierząt i nieszczęsnego ślusarza.

Te proste czynności pozwoliły mu nabrać odpowiedniego dystansu do spraw, którymi zajmował się przez ostatnie kilkadziesiąt godzin. Oczyścić umysł z niepotrzebnych emocji i spojrzeć jaśniej na sprawę. Nie miał też wątpliwości, że tajemnicza istota lub siła, która zabiła kozy obserwuje go ukryta poza zasięgiem wzroku, być może nawet poza zasięgiem ułomnych ludzkich zmysłów. Zajęty oporządzaniem domostwa Marc wyczuwał ją jednak jakimś szóstym zmysłem. Intuicyjnie, jak zapewne roślinożerca wyczuwa zaczajonego gdzieś w pobliżu drapieżnika. I tak się coraz bardziej czuł, jak ofiara obserwowana przez zaczajonego myśliwego. Było oczywiste, że muszą podjąć się jakiś działań ochronnych, jeśli nie chcieli skończyć jak kozy. Być może owa tajemnicza istota ostrzegała ich zabijając zwierzęta, być może jednak powoli nabierała odwagi zabijając coraz to większe stworzenia. Marc co prawda znał sposób myślenia ludzi, ale to, co czaiło się gdzieś w rezydencji w jakiś naturalny sposób wydawało mu się czymś zupełnie nieludzkim. Czymś, czym trzeba było mimo wszystko się zająć.

Sophie, nieświadoma dramatu jaki odegrał się w rezydencji Catora de Overneyes spędzała ten czas w marsylskiej bibliotece, zajęta poszukiwaniami w księgach. Tam znalazł ją Claude, który powrócił do poszukiwań, na jakich znał się najlepiej. I w końcu trafił na opis, który przykuł jego uwagę.

Cytat:

Pośród zapomnianych dolin w Tybecie wyznaje się bóstwo starsze niż świat, którego imienia miejscowi boją się wymawiać. Ów demon żywi się krwią, śpiąc w trzewiach pod górami. Dawnymi czasy pierwotne ludy zamieszkujące kilka okolicznych dolin składali mu krwawą daninę, bowiem demon ów nade wszystko umiłował sobie krew żywych istot. Zaiste wszystko jedno mu było, czy są to ludzie, czy są to zwierzęta. Żywił się nimi do ostatniej kropli pozostawiając jeno samą skórę i kości, niczym pająk. Ci, którzy mu służyli ponoć zyskiwali moc pozwalającą im odbierać krew ofiarom samym jeno dotykiem. Złączeni plugawą mocą z Nienazwanym Złem stawali się jego pośrednikami, oddając duszę w objęcia krwawego bóstwa.
Miejscowi wierzyli, że duch Nienazwanego zamieszkuje w kamieniach, dlatego też zabijali swoich wrogów zalewając powierzchnie głazów ich krwią ku chwale swego mrocznego bóstwa. W ten sposób w wierzeniach plemienia Hadi-chocho owe kamienie stawały się z czasem inkarnacją samego Nienazwanego.
To było bardzo niespotykane w owych stronach podanie, mocno przypominające niektóre wzmianki o Kali z Indii. Postanowiłem sprawdzić ów ślad i nakazałem ruszyć wyprawie na północ, do doliny Dang Cai Ma

Był to fragment dzieła podróżniczego poświęconego Tybetowi o nazwie „Sekrety ośnieżonych szczytów – dzieła zebrane”. Fragment, jak się szybko okazało był częścią szerszego opracowania o nazwie „Śladami legend”, której autorem był niejaki Frencesco de Cinidia, francuski podróżnik po Tybecie w latach 1880-1890, który zaginął podczas wyprawy w marcu 1890r do Tybetu, gdzie szukał legendarnego Shagri La. Łatwo było zorientować się, że tajemniczy podróżnik znany pod pseudonimem Bernard Funguinse był ewidentnym naśladowcą de Cinidii.

Cattus 02-01-2016 12:53

Carcassone. Ottone, Luis, Bertrand.

Przy ponownym spotkaniu Luis palił cygaro, wyraźnie z siebie zadowolony.

- Parę minut, cygaro i dziesięć franków wystarczyło aby ustalić wszystkie szczegóły. Czasem lepiej przemówić do ręki, bo z uszami to różnie bywa. Uśmiechnął się, po czym zaczął prowadzić pozostałych w stronę centrum.

– Ważne, że ustaliliśmy co się stało z przesyłką. – mrugnął do Luisa Bertrand.

- Ten Gonzaga to jakaś ważniak. “Wyższa pierdolencja” jak to określił mój rozmówca. Prowadzi, albo zarządza lokalem De la Grande przy samej twierdzy. Robi się coraz ciekawiej, nie uważacie? Dużą i ciężką paczkę odebrał przedwczoraj w nocy. Tak jak myśleliśmy, nadał to coś i sam pojechał tym samym pociągiem. Chłopak którego pytałem sam pakował mu to pudło na samochód.

Gdy byli już przed lokalem, Luis poczuł przenikliwy głód, wywołany zapewne spacerem i widokiem restauracji.

- Wejdziemy coś zjeść, czy może lepiej nie pchać się Gonzadze pod oczy? Chociaż wszystkie stoliki zajęte… Zmarszczył brwi Deullin i zaczął rozglądać za jakąś kawiarnią w pobliżu. Najlepiej z widokiem na De la Grande. - Osobiście umieram z głodu. Przez to Coś i rozwleczone kozy z rana ominęło mnie śniadanie. Pożalił się.

– Najpierw ustalmy, jak go podejść. Coś mi mówi, że jest tylko pośrednikiem. Być może któryś z jego bogatych znajomych wynajął go do kradzieży posągu. Być może nawet posąg jest jeszcze gdzieś tu ukryty. Louis nie chcesz pogadać ze sprzątaczką? - spytał Bertrand z szelmowskim uśmiechem.

– Mam pewien pomysł. W kiosku powinni mieć miejscową gazetę, może lokalni dziennikarze coś więcej wiedzą o panu Gonzadze i jego interesach. Mógłbym powęszyć, a nuż kolego po fachu pomoże? A co do jedzenia to zjedzmy gdzieś w pobliżu. Tam za ciasno.

Prunier rozejrzał się za jakąś przystępniejszą cenowo knajpką i jakimś kioskiem. Nie miał pojęcia co mogli wydawać w Carcassonne, ale na pewno mieli jakąś gazetę.

- Widzę naprzeciwko De la Grande inny, przyjemny i pasujący do zawartości naszych portfeli lokal. - Ottone mrugnął kompanom. - Petite Papillon. Chodźmy tam.

- Doskonale! Ucieszył się Luis i skierował swe kroki do mniejszego i co najważniejsze mniej tłocznego lokalu.

Gdy zasiedli już przy jednym ze stolików nie musieli długo czekać na kelnerkę. Dziewczyna zjawiła się szybko, z uśmiechem kładąc przed nimi karty dań.

- Witam panią. Luis skinął jej głową, jednocześnie posyłając drobny uśmiech. - Na początek poproszę odrobinę wina. Może Rayne Vigneau? Zamyślił się na chwilę Deullin. - A jako danie główne… może specjalność lokalu? Co macie dzisiaj w maenu?

Gdy już zamówili posiłek, a kelnerka przyniosła wino, Luis zatrzymał ją na chwilę.
- Przepraszam jeszcze na chwilkę. Tam w De la Grande zawsze taki tłok? Lokal nie wygląda na tani… Stwierdził.

- To drogi lokal i faktycznie, zawsze ma prawie pełną salę, szczególnie w porze obiadowej. - zgodziła się kelnerka. - Ale u nas kuchnia jest zdecydowanie lepsza. - zapewniła z pełnym przekonaniem. - Przekonają się panowie.

- Z pewnością. Odpowiedział Luis. - Niepozorne miejsca i osoby zaskakują najbardziej. Mrugnął do dziewczyny i odprowadził ją wzrokiem, smakując wina.
Gdy kelnerka zniknęła w głębi lokalu, Deullin skierował spojrzenie na De la Grande. - Więc jak myślicie go podejść? Zapytał Ottona i Bertranda. - Bezpiecznie będzie założyć że Gonzaga zna nas przynajmniej z opisu, bo oczywistym się stało że byliśmy obserwowani. Pytanie czy podążono za nami aż tu, czy może udało nam się na chwilę zniknąć z pola widzenia tych… ludzi. Zakończył rozsmakowując się w słodyczy alkoholu.

Anonim 02-01-2016 13:55

Po sprzątnięciu wszystkiego Marc Vernier postanowił zabrać się za rozwiązanie sprawy od innej strony. Przede wszystkim postanowił zrealizować swoje pierwotne pomysły odnośnie zmierzenia domu. Architektura tego miejsca nie wydawała mu się wcześniej dziwna, a wygląd piwnicy wcale go nie wzruszył. W rejonach Marsylii zawsze szerzyło się mnóstwo podejrzanych kultów, a za czasów Rzymu między innymi tutaj "zjeżdżały się" idee z tak egzotycznych miejsc jak Hyrkania, Lomar, czy złowieszczy i zaginiony Płaskowyż Leng - przynajmniej wedle niektórych dziwnych tomów. Istota czająca się w budynku prawdopodobnie była w jakiś sposób powiązana ze skradzionym posągiem. Być może była nim związana w jakiś sposób i żywiona przez Castora raz co księżyc trzema kozami - i teraz, gdy ta istota jest wolna to woli coś innego. Coś bardziej ludzkiego do zjedzenia.

Po dokończeniu sprzątania (wszakże wcześniej, przed wyjazdem, Luis mu pomógł) mężczyzna spostrzegł, że dzień zbliża się ku końcowi. Cienie wydłużały się, a budynek stał się bardziej drapieżny niż wcześniej. Kolejny trup tej historii pomagał stworzyć prostą konkluzję: życie Verniera było w śmiertelnym zagrożeniu i prawdopodobnie szanse jego przeżycia do daty wyznaczonej przez Castora skurczyły się już poniżej trzydziestu procent. Marc Vernier zabrał cenne dwa wolumeny pozostawione mu przez Castora (był gdzieś i trzeci, ale trzeba będzie go dokładniej poszukać, co do zapisu w testamencie to Marc już podjął decyzję o zignorowaniu go - dla takich książek były dwa miejsca: stosowna biblioteka naukowej instytucji albo popiół po ich spaleniu) i udał się na pocztę. Napisał krótki list wyjaśniający (gdyby ktoś zdecydował się otworzyć paczkę, drugi z jego asystentów był już taką ciekawską osobą) i przesłał na adres swojego własnego biura do Uniwersytetu. Wysyłając je zastanawiał się nawet, czy nie będzie lepiej ich natychmiast zniszczyć. Magia była śmiertelnie niebezpieczna o czym przekonali się Magowie ostatecznie zgładzeni pod naporem zawirowań polityczno-religijnych jakie miały i wciąż mają miejsce w rejonach Mezopotamii.

Po wysłaniu przesyłki udał się do sklepu. Książki daleko nie zostały odesłane i zawsze w przeciągu kilku godzin mógł je odzyskać. Wolał ich jednak nie zniszczyć razem z domu, gdyby sprawy aż tak daleko zaszły. Plan nie był jeszcze do końca sformułowany, ale był wynikiem logicznych rozważań. Budynek posiada pomiędzy ścianami jakiegoś rodzaju tunele, a może i dodatkowe pomieszczenia, w których zamieszkuje co najmniej jedna istota nie z tego świata. Vernier odnalazł jeszcze wieczorem kontakt do jakiegoś geodety, który zająłby się odmierzeniem domu następnego dnia (lub przynajmniej, którego można byłoby zamówić następnego dnia na pasujący termin). Zakupił również (wraz z transportem) pięćdziesiąt kilogramów mąki i odpowiednią ilość nafty w kanistrach, żeby zalać przynajmniej całą podłogę parteru. Oczywiście Marc domyślał się, że domostwo samo w sobie zawiera symbole ochronne wiążące potwora wewnątrz i zniszczenie domu to bardzo zły pomysł - równocześnie jednak należało mieć opcje otwarte, w tym najbardziej drastyczne. Miał tylko nadzieję, że Lévi-Strauss nie będzie więcej sprawiał kłopotów ze swoim błędnym sposobem myślenia - w przypadku protestów Marc Vernier nie omieszka mu przypomnieć o śmierci ślusarza i kto tak bardzo nalegał na otwarcie drzwi do piwnicy.

Marc po pożegnaniu tragarzy z mąką i naftą udal się jeszcze na tyły domu sprawdzić jaktam u kozy i zostawić jej wody. Trzecia koza była dzwonkiem alarmowym - w przypadku jej odejścia będzie wiadomo, że dom jednak nie jest żadną barierą dla potwora, więc jego zniszczenie nie będzie miało negatywnych konsekwencji. Następnie Vernier wysypał część zapasu mąki na podłogę parteru. Skoro potwór nie zwracał uwagi na pozostawianie śladów w krwawych plamach to z pewnością zignoruje również mąkę. Po uznaniu, że wysypał wystarczającą ilość wyszedł przed dom i zamknął go na klucz. Poczekał jakiś czas na innych spadkobierców, a gdyby nikt się nie zjawił to pozostawi kartkę, żeby nie wchodzić do wnętrza do porannych godzin kiedy to sam Marc otworzy drzwi. W przypadku, gdyby doczekał się to wyjaśni, że wysypał mąkę, bo zamierza sprawdzić do jakich (i czy w ogóle) potwór chodzi po parterze. Nie doda rozmówcy, że prawdopodobnie potwór jest niewidzialny i być może częściowo transcendentalny - na takie rewelacje jeszcze był czas.

Stojąc przed budynkiem samotnie rozmyślał nad tym czemu właściwie jeszcze żył. Dziki fart? Jakaś dziewczynka, znajoma Castora nie miała tyle szczęścia. Ta cała sytuacja przerastała Verniera i choć starał się jak mógł to wiedział, że przynajmniej na część pozostałych spadkobierców nie było co liczyć. Chciałby w większym stopniu zaangażować organy ścigania, ale drugi trup nawet nie wynikał z działał kultystów - trzeba było mieć niezbite dowody na uczestnictwo brutalnego mordercy w sprawie, żeby większe zainteresowanie wzbudzić... przynajmniej połączyli już adres Castora i szczególnie zuchwałą kradzież rzeźby i zabójstwo młodej dziewczyny. To było ważne. Marc Vernier miał szczerą nadzieję, że Erwan Blanc albo któryś z funkcjonariuszy powiąże i jego śmierć z tymi wydarzeniam i dojdzie do tych samych wniosków co Vernier: istnieje złowieszczy, okultystyczny spisek w kraju. Wyjątkowo plugawy rodzaj zorganizowanej grupy przestępczej, który można spotkać w takich miejscach jak Afryka, ale we Francji nie - od dawien dawna bardzo dobrze ukrywają się takie zwyrodnialce.

Marc Vernier noc spędził w hotelu. Przed snem przestawił szafkę tak, aby zabarykadować częściowo drzwi. Sprawdził również ewentualne możliwości dostania się do pokoju hotelowego w inny sposób - chociażby balkon i tam również zastawił szafką. Okna pozamykał. To nie jest paranoja, gdy naprawdę czyhają na twoje życie.

Z samego rana pójdzie do domu Castora sprawdzić efekty używania mąki, a potem uda się zamówić geodetę (najlepiej na ten sam dzień) i gdyby geodeta nie mógł tego samego dnia to uda się do archiwum miejskiego uzyskać dostęp do katastru (oczywiście będzie miał ze sobą odpis testamentu dowodzący, że jest prawowitym posiadaczem). Z katastru będzie potrzebował w szczególności informacje kim byli poprzedni właściciele nieruchomości (no bo poprzednich przecież też mieli dostęp do starożytnej świątyni szatana, tudzież piekielnego więzienia), a także plan budynku i jego metraż. Sam się dziwił czemu natychmiast nie poszedł zdobyć ten plan budynku. Mając plan w dłoni wystarczy zmierzyć dwa sąsiadujące ze sobą pomieszczenia i przekonać się, czy plan nie jest zakłamany.

GreK 02-01-2016 22:40

Poczta
Nim wyszedł z urzędu pocztowego skreślił dwa identyczne telegramy poste restante na nazwiska Ottone Lèmmi, Luis Deullin, Bertrand Prunier, o treści:
Cytat:

piwnica otworzona STOP ślad po postumencie STOP znaleziono receptę na nazwisko Juana Hoserejro z La Jonquera STOP powodzenia Claude
Po chwili namysłu dodał jeszcze postscriptum i numer telefonu do sanatorium. Jeden telegram poszedł na pocztę w Carcassone, drugi na dworzec kolejowy tamże.

Biblioteka
- Madame d'Anglaise - Lévi podszedł do stolika zajmowanego przez znajomą ukłonił się i ucałował wierzch dłoni - miło mi panią widzieć. P o n o w n i e.

W krótkich słowach opowiedział jej wydarzenia ostatnich godzin.

- Nadałem telegram do Carcassone. Miejmy nadzieję, że naszym znajomym dopisuje większe szczęście.

Kobieta nie przerywała dopóki nie skończył mówić. Słuchała, co jakiś czas kiwając głową w niemej zgodzie czy na potwierdzenie własnych myśli. NIe uśmiechała się, wodząc lekko rozkojarzonym wzrokiem po najbliższej okolicy.

- Nadzieja, szczęście. - powtórzyła te dwa słowa, a w jej głosie zadźwięczała ironia - Wydaje mi się, że tylko to nam pozostaje liczyć. Szczęśliwie nikogo z nas nie spotkała krzywda. Jeszcze… - zamilkła i naraz prychnęła, skupiając uwagę na twarzy rozmówcy - Ale nie ma co czarnowidzić, nieprawdaż? W świetle ostatnich wydarzeń również ucieszę się, gdy dotrze do nas telegram zwrotny. Oby wszystko było pod kontrolą. - zakończyła i znów pokręciła głową.

Bibliotekarz powiesił laskę na oparciu krzesła. Przygładził brodę w zamyśleniu. W końcu zdecydował.

- Madame d'Anglaise - sięgnął do wewnętrznej kieszeni i rozprostował na stole kartkę papieru, - zdaje mi się, że jest pani zaznajomiona z medycznymi terminami. Coś pani z tego może istotnego wyczytać?

Chwilę później doniesiono książki, o które poprosił i Claude szybko zapomniał się w lekturze. Czytając trzymał między zębami ustnik zgaszonej fajki. Od czasu do czasu mruczał coś do siebie, odchylał się w krześle, przerywając na chwilę, lub wracał kilka stron wcześniej, wertując je w poszukiwaniu fragmentu, który już czytał, bezgłośnie poruszał ustami. W końcu przy po lekturze "Śladami legend" krzyknął nagle

- Ha! - zastukał ustnikiem w księgę. - Niech pani spojrzy tutaj, pani d'Anglaise. Ów demon żywi się krwią.... Jestem n i e m a l pewien, że stary de Overneyes przywiózł to ze sobą z Tybetu.

Był wyraźnie podniecony tym fragmentem. Przyglądając się kobiecie czytającej wskazany ustęp wstał i sięgnął po płaszcz.

- Spieszę powiadomić pana Verniera. Zechce mi pani towarzyszyć?

Zombianna 03-01-2016 07:37

Tybet… Sophie nigdy nie udało się zawędrować w tamtejsze rejony, czego teraz szczerze żałowała. Jedyne informacje do jakich mogła się odnieść pochodziły z książek, nie z naocznych obserwacji, a wiadomo nie od dziś, że słowo pisane nigdy nie jest obiektywne. Autorzy nie dostrzegali wszystkich aspektów danego problemu, dużą część niewiadomych rozwiązując na swoją modłę i uzupełniając braki własnymi domysłami. Ciekawiło ją co ważnego pominęła osoba która spisała ten fragment. Zawsze czegoś brakowało.

- Ciekawe - mruknęła cicho, pochylając się nad woluminem. - “Miejscowi wierzyli, że duch Nienazwanego zamieszkuje w kamieniach, dlatego też zabijali swoich wrogów zalewając powierzchnie głazów ich krwią ku chwale swego mrocznego bóstwa. W ten sposób w wierzeniach plemienia Hadi-chocho owe kamienie stawały się z czasem inkarnacją samego Nienazwanego.” - przeczytała na głos i zamyśliła się, bębniąc palcami o wysłużone, papierowy strony - To by pasowało do Castora: posiadać starożytny, bezcenny artefakt z równie bogatą, co mroczną przeszłością. Sama chętnie zobaczyłabym podobny posąg we własnej kolekcji. Ciekawe jak długo był w jego posiadaniu. - uniosła wzrok i w końcu uśmiechnęła się do Claude’a.

- Tak, ma pan całkowitą rację. Oczywiście, z wielką przyjemnością będę panu towarzyszyć. - wyprostowała dumnie plecy - Lepiej trzymajmy się razem. Pojedyncza osoba stanowi łatwiejszy cel dla naszego prześladowcy. Doszło już do zbyt wielu nagłych zgonów w ostatnim czasie, nie sądzi pan?

Armiel 04-01-2016 13:11

Marsylia

Trójka spadkobierców spędziła pracowite popołudnie, mimo że pogoda za oknami nie skłaniała do wysiłku fizycznego. Słońce prażyło nieznośnie i – szczególnie nad morzem – ludzie chętniej spędzali czas na sjeście niż na pracy. Z tego powodu szybkie załatwienie czegokolwiek graniczyło z cudem. Jednak cud w Marsylii dość łatwo było kupić za pomocą eleganckiego, szeleszczącego papierka o znacznym nominale. Odwieczna prawda, że pieniądz jest kluczem do wielu zamkniętych drzwi, bez trudu znajdowała potwierdzenie pośród pracowników Marsylii.

Dzięki temu popołudniem mąka i nafta znalazły się w rezydencji i chociaż nie każdemu mogło się to spodobać zostały rozmieszczone tam, gdzie pan Marc sobie to rozplanował.

Odkryte w książkach wzmianki na temat rytuałów krwi, morderczych istot i kamieni którym składano ofiary zaczynały się układać w jakąś niepokojąco spójną całość. I mimo, że nadal nie wiedzieli o co chodzi w zapiskach „gdy czterech na powrót stanie się jednym”, z czego wynikała graniczna data wyznaczona przez Castora oraz co skradziono z piwnicy pod domostwem, to jednak oczywistym było, że spadkobiercy stanęli u progu niebezpiecznego, lecz jakże ekscytującego odkrycia.

Wieczorem, pierwszy raz od dnia gdy odebrali testamenty, domostwo przy Rue Plersance opustoszało na noc. Każdy ze spadkobierców powrócił na wieczór do swoich moteli, pensjonatów lub rodzin. Wydawało się to faktycznie rozsądnym pomysłem zważywszy na fakt, że coś niezidentyfikowanego i uznawanego przez Marca (mimo znacznego dystansu ze strony pozostałych) za coś pochodzącego „nie z tego świata”, jakby to niepoważnie nie brzmiało w ustach tak szacownego monsieur’a, jakim wszak był Marc Vernier.

Carcassonne

Również w Carcassonne w niewielkiej, aczkolwiek urokliwej knajpce o pięknie brzmiącej nazwie „Motylek” nastroje były dość leniwe. Także tutaj panowała piękna pogoda i słońce świeciło mocno, nagrzewając powietrze swoim żarem. Na szczęście grube mury budynku w którym zlokalizowana była kawiarenka potrafiły dać odpowiednią ochronę przed nieznośnym upałem ale i tak jakakolwiek myśl o wyjściu poza lokal. Zresztą tutaj, gdzie siedzieli, obsługa była miła (szczególnie dla Luisa) a jedzenie i trunki naprawdę dobre, więc nie było specjalnie powodów do tego, aby opuszczać lokal.

Z okien mieli widok na „Le Grande” lecz nic podejrzanego tam się nie działo. Ot, codzienne życie w niezbyt ruchliwej części średniej wielkości miasta. Ludzie, podobnie jak i badacze, niechętnie opuszczali cień i wnętrza budynków. Niemniej jednak spadkobiercy nie mogli siedzieć w nieskończoność, jakkolwiek nie kusząca wydawała się ta myśl. Czas upływał nieubłaganie i jeśli „śledztwo” przedłużyłoby się potrzebowali nie tylko dobrego planu ale także miejsca, w którym mogliby zatrzymać się na noc.

Cisza przy stoliku przedłużała się. Pełne brzuchy i dobry alkohol nie ułatwiał, paradoksalnie, konwersacji.

Cattus 09-01-2016 13:17

Carcassonne, Petite Papillon. Luis, Bertrand, Ottone.



– Moim zdaniem powinniśmy uniknąć póki co bezpośredniej rozmowy w Gonzagą. Po pierwsze zdradzimy się, a po drugie i tak nam nic nie powie. Poszukajmy kogoś kto go zna. Możemy zacząć od właściciela chociażby tego “Motylka”. Pewnie coś wie o konkurencji. Może zna dostawców Gonzagi? Jak już mówiłem spróbowałbym w miejscowej gazecie. Oficjalnie niech będzie, że prowadzimy dziennikarskie śledztwo w sprawie przemytu dzieł sztuki. Co nie będzie dalekie od prawdy. – zaproponował Bertrand i gdy tylko w pobliżu pojawiła się kelnerka spytał ją.
– Moja droga dania są tak pyszne, a obsługa tak urocza, że chcielibyśmy porozmawiać z właścicielem lokalu, czy jest może na miejscu?

- Tak. Zajmuje się jednocześnie kuchnią. To mały, rodzinny interes, monsieur.
Dziewczyna odeszła

- Jakby przyjemnie się tu nie siedziało delektując posiłkiem, trzeba zacząć działać. Nasz jedyny trop to ten Gonzaga. Skoro zawiaduje hotelem to czemu by nie spędzić tam przynajmniej nocy? Będzie okazja do rozejrzenia i może podpytania kogoś? Podjął temat Luis kończąc swoje wino.
- Najlepiej wstąpić do tamtej restauracji na cygaro i szklaneczkę czegoś mocniejszego. Będzie okazja zapytać samego Gonzagę o jego hotel. Co myślicie? Zapytał towarzyszy.

- Tak jak i Bertrand, uważam że nie powinniśmy na razie unikać bezpośredniego kontaktu z Gonzagą, a zamiast tego uważnie go obserwować. - Ottone odstawił kieliszek. - Natomiast pomysł ze spędzeniem nocy w jego hotelu jest bardzo dobry. Możemy zdobyć informacje… a poza tym, potrzebny nam nocleg. Ale najpierw porozmawiajmy z właścicielem lokalu.

- No i świetnie. Zobaczmy co powie właściciel i idźmy zarezerwować pokoje. Mam nadzieję że hotel nie jest tak oblegany jak restauracja. Ucieszył się Luis wstając i przygotowując się do wyjścia. Przygotował też napiwek dla kelnerki. Zapomnieć o rzeczy tak istotnej byłoby niemiłe, a wszak na jakość obsługi czy jedzenia narzekać nie mogli.

– Dobrze. Idźcie zarezerwować hotel, a ja odwiedzę miejscową gazetę i spróbuję porozmawiać z redaktorem naczelnym o Gonzadze. Lepiej się dogadam z kimś z branży. Na razie. – Bertrand pożegnał się. Rezygnując póki co z rozmowy z właścicielem lokalu, na rzecz bardziej obiecującego pomysłu.
Skierował swoje kroki ku najbliższemu kioskowi zaopatrując się w papierosy i najnowszy numer “Głosu Carcassonne”. W stopce przeczytał adres redakcji i złapawszy taksówkę kazał się tam zawieść.
Coś go podkusiło, by zapytać taksówkarza.
– Wie Pan jestem przyjezdny. Może Pan mi powiedzieć coś o niejakim Gonzadze? Słyszałem, że warto wpaść na kolację do jego “Le Grande”, ale ponoć drogo i przyjmuje tylko znawców sztuki. To prawda? – z doświadczenia wiedział, że taksówkarze bywają istnymi źródłami plotek.

- Kuchnia prima sort, monsieur - powiedział taksówkarz. - Zdecydowanie warto skosztować tamtejszych specjałów, chociaż faktycznie ponoć drogo. Co do znawców sztuki to nie wiem,a le na pewno stołują się tam mer miasta i rożne szychy. Jak już mówiłem kuchnia warta grzechu.

Luis zdziwił się nieco kiedy Bertrand pożegnał się i wyszedł, nie spotykając się wcześniej z właścicielem lokalu. W końcu sam tak nalegał na tą rozmowę, ale cóż było zrobić? Deullin wstał i podszedł do lady.
- Jedzenie było pyszne. Już wiem gdzie zjemy jutrzejsze śniadanie. Powiedział siadając na wysokim stołku przy barze. - Jakie cygara mogę u was dostać? Niestety mój zapas kończy się w niebezpiecznym tempie. Odruchowo sprawdził kieszeń, w której została już tylko jedna sztuka.
- Z tego co widziałem to strasznie zatłoczona ta De la Grande. Nie żebym chciał się tam pchać po poznaniu tak spokojnego miejsca z wyśmienitą kuchnią… Ale czy czasem przy takim ruchu konkurencja nie planuje się rozbudować? Albo chociaż dokupić sprzętów? Coś mi się obiło o uszy że ten cały Gonzaga to jakaś prominent w Carcassonne. Zapytał, nie zdradzając jednak zbytniego zainteresowania interesem konkurencji.

Cygara można było kupić z w sklepie tytoniowym niedaleko, jak poinformowano Luisa. Za to obsługujący bar mężczyzna wydawał się być dość gadatliwym typkiem i chyba nie przepadał za konkurencję.
- Gonzaga prominentem, phi - prychnął wyraźnie rozbawiony. - Toż to tylko garson, nikt więcej, chociaż pewnie wydaje mu się, że jest Bóg jeden wie, kim. Owszem, otrzymał od monsieur'a Lacosta spore uprawnienia i w zasadzie zarządza "Le Grande" pod jego nieobecność, no ależ, na Boga, przecież i mnie mój pryncypał mógłby dać takie kompetencje, czyż nie. To nie oznacza, iż jest się właścicielem, czyż nie, monsieur?

Nie czekał na odpowiedź kontynuując swoją myśl.

- No, ale przyznać trzeba Gonzadze, że się stara. Że dobrze zarządza lokalem. Nie ma co. Mój tatko zawsze mówi, że ciężko z nimi konkurować. Bo wiecie, "Motylek" to rodzinny interes. Ja stoją za barem, tatko zarządza i gotuje, mama przyrządza dania specjalne, a siostry robią za kelnerki. I jakoś się toczy. Chociaż nie tak, jak "Le Grande" to jednak nie mamy powodów by narzekać.

- A ten Lacoste? Musze się przyznać że nic o nim nie słyszałem. Choć to i nic dziwnego bo ledwo z pociągu wysiadłem i w waszym mieście jestem pierwszy raz. Pociągnął temat Luis.

- No. Joachim Lacoste jest właścicielem chyba jednej czwartej okolicznych terenów. Posiadacz ziemski, ze tak to nazwę. Majątku dorobił się na Wielkiej Wojnie. Kiedyś dość znany właściciel kilku winnic zarówno tutaj, jak i w Hiszpanii. Teraz wszedł w inne sfery działalności: hotele, hodowlę mięsa, produkcję serów, plantacje moreli, nawet chyba jakieś manufaktury obuwnicze czy coś takiego. Ma talent do interesów, muszę przyznać. Chciałbym umieć tak zarabiać franki, jak on. Eh.

- No to znaczna persona. Nie dziwota że ten Gonzaga ma się tu za takiego ważnego. Ale nie będę już więcej czasu zajmował. Miłego dnia i do zobaczenia. Skinął głową Luis i razem z Ottone skierowali się do wyjścia. Wychodząc Deullin ukłonił się jeszcze obsługującej ich kelnerce i wyszedł na zewnątrz.
- Tylko kupie jakieś cygara i chodźmy do tego hotelu zarezerwować pokoje. Powiedział do Ottona, zatrzymując go na krótką chwilę. Gdy wrócił podjął ponownie temat hotelu. - Proponuje odpocząć trochę przed wieczorem i jak już zajdzie słońce pochodzić po korytarzach, rozejrzeć się, może kogoś podpytać jak trafi się okazja? Jeśli przyłapią któregoś gdzieś gdzie nie powinien być to zawsze można się wykręcić bezsennością i zagubieniem w nowym miejscu. Zaproponował Luis skierował się prosto do hotelu De la Grande.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:29.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172