John gdy tylko zobaczył ciało, pomimo szoku jaki to w nim wywołało, nie miał zamiaru tylko bezczynnie stać. Może nie należał do wyjątkowo odważnych a już na pewno nie garnął się zwykle do bujek lecz tutaj nie miał wielkiego wyboru. Nie chcąc walczyć gołymi rękami, chłopak chwycił za pierwsze co mu wpadło w rękę i cisnął w najbliższego napastnika licząc, że o ile nie zrani go tym poważnie to przynajmniej ostudzi jego zapał do walki. Niestety z Johna był niewiele lepszy baseballista co wojownik. Ciężka, szklana popielnica którą chwycił, rozprysnęła się z hukiem pod nogami napastnika, zamiast polecieć w stonę jego głowy jak to planował dziennikarz. Rzucanie = 2 - 2(improwizowana) = 0 (pudło) |
Walka nie była mocną stroną Liz. Przynajmniej gdy wchodziło w grę użycie siły. Na boga, była kobietą w końcu, więc miała do tego prawo. Dać się zabić nie miała jednak zamiaru. Życie zbytnio jej się podobało by z niego rezygnować. Stać bezczynnie… O nie, nikt nie mógłby rzec iż Elizabeth Hunter kiedykolwiek dopuściła się takiego grzechu. Tu jednak przewaga była wyraźnie nie po jej, czy towarzyszących jej mężczyzn, stronie. Zamiast więc podjąć walkę, wolała wycofać się na korytarz i ruszyć na poszukiwanie kogoś do pomocy. Względnie czegoś do pomocy. W najlepszym zaś wypadku kogoś z czymś do pomocy. Nie zamierzała być wybredna, zaś w razie potrzeby była gotowa ściągnąć na głowę napastników każdego z obecnie przebywających na trzecim piętrze lokatorów. W kupie siła, czyż nie? |
Thompson przez moment stał zaskoczony zaistniałą sytuacją. W końcu szykował się na zwykła rozmowę, a nie na walkę z jakimiś oprychami. Gdyby wiedział, że czeka go spotkanie z bandziorami, wziąłby rewolwer, ale na bogów - to był porządny nowojorski hotel, a nie jakaś speluna w portowej dzielnicy Makao. Wycofanie się na z góry ustalone pozycje chwilowo odpadało - wszak nie mógł zostawić swego imiennika... Zrobił krok do przodu i zaatakował stojącego najbliżej napastnika. __________________ Atak: k8/k6=6+5=11 |
Krzesło z trzaskiem rozbiło się na głowie napastnika stojącego najbliżej drzwi pozostawiając w jego ręku improwizowaną pałkę. To w połączeniu z rabanem podnoszonym przez Liz spowodowało, że uchuliło się kilkoro drzwi. Napastnik zaś zatoczył się do tyłu. Jego dwaj towarzyse oderwali się od przeszukiwań i wyciągnęli własne pałki. Dodało mu to rezonu i stanął razem z nimi tworząc półkrąg, jakby zachęcający Johnów do wejścia i stoczenia z nimi nierównej walki. |
Możliwości były dwie - zaatakować, lub zrobić w tył zwrot i opuścić pole walki, dając tamtym szansę na ucieczkę. Po chwili jednak doszedł do wniosku, że można zatrzymać przeciwnika i, jeśli się da, doczekać chwili, gdy pojawi się jakaś pomoc. Chwycił stojący w przedpokoju stolik i ustawił go tak, by zabójcy Eliasa mieli utrudniony dostęp do niego i jego imiennika. |
John starał się ze wszystkich sił nie dać wciągnąć się do bezpośredniej walce w której z pewnością szybko by poległ. Starał się nadal utrzymywać dystans i obrzucać przeciwników wszystkim co wpadało mu w ręce. Wazon, obrazy, dekoracyjne figurki. Był pewien, że jeśli Liz pobiegła po pomoc, to muszą tylko utrzymać napastników wystarczając długo z dala od siebie. Aktualnie niestety wszystko czym ciskał John uparcie omijało agresorów, lub udawało im się spokojnie uchylić na czas. Rzucanie = 3-2 = 1 (pudło) |
To, że drzwi się otwierały nie było niczym dziwnym. Nie dało się bowiem przegapić Liz, gdy ta zdecydowała, że chce by wiedziano o jej obecności. Teraz zaś chciała i to nawet bardziej niż zazwyczaj. Zastukała do każdych drzwi, a raczej rzec należało iż w każde walnęła z pięści po parę razy. Im więcej ludzi wychyliło głowy, tym lepiej. - Czy ktoś mógłby mi pomóc?! Zawołała na cały głos zwracając się do tych, którzy raczyli ruszyć leniwe tyłki. Biorąc pod uwagę, że jej towarzysze postanowili walczyć i w wyjątkowo głupi sposób dać się zabić, przydałoby się gdyby zebrała większą grupę… Żachnęła się widząc brak natychmiastowej reakcji. Co było nie tak z tymi ludźmi? - Och na litość boską nie stójcie tak jak kołki. Czy ktoś mógłby zawiadomić policję? Przekonywanie:K4 +2/K6 +2=6 |
Z jednych drzwi wynurzył się mężczyzna w garniturze. Poprawiając okulary w cieńkich oprawkach: "Yyy, to ja pójdę po pomoc na recepcję" i zniknął na schodach. Z drzwi na przeciwko wynurzył się mężczyzna w podkoszulku odsłaniającym jego grube, owłosione przedramiona. "Dama w potrzebie? Czym mogę służyć panienko?" - rzucił z bostońskim akcentem i z zainteresowaniem zerknął w kierunku barykady stworzonej przez Johna Thompsona. Reszta drzwi zamknęła się z mniejszym lub większym trzaskiem. Ruch na korytarzu, to jednak była za dużo dla napastników. Nie próbowali atakować barykady, ale rzucili się do okna wychodzącego na ulicę. |
|
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:06. |
Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0