Heroldzi postanowili się rozdzielić.
Spoon pojechał Mustangiem oddając Tonemu drugie auto. Tam wsiadła reszta Heroldów. Cath wykonał telefon do dyrektora finansowego jej firmy. Mężczyzna wyraźnie się ucieszył. Młoda blondynka musiała na nim zrobić wrażenie. Wydawało mu się, że mogła być jego wnuczką, a jednak jej popis w tabelach przestawnych zapamiętał na długo. Catherina była zaprzeczeniem tego, że piękne kobiety nie mogą być mądre. Na moment się rozłączył. Po trzech minutach oddzwonił. Okazało się, że na spotkanie umówił im stolik w jednej z luksusowych restauracji w centrum. Spoon odstawił tam wampirzycę. Po drodze kupiła sporą torebkę. Nie była zadowolona. Jakość była bez zarzutu. Wygląd również. A jednak nie pasowała do butów i dodatków. Fakt tego niedopasowania uwierał Ventrue. Z drugiej strony torba podróżna byłaby kompletnie oderwana, a musiała przecież jakoś przechowywać nie tylko pieczęć, która mieściła się w dłoni, ale też gliniany kielich, który mieścił ponad pół litra cieczy.
Mężczyzna czekał na nią przed restauracją. Powitał ją jak prawdziwy dżentelmen cmoknięciem w dłoń i zaprosił do środka. Mieli elegancki stolik na uboczu. Wygodny i pozwalający na obserwacje sali. Cath wiedziała, że takie miejsca są oferowane dla stałych klientów lub wyjątkowych gości.
Podano Amuse-bouche.
- Będę potrzebować Pani dokumenty ze zdjęciem. Otrzymaliśmy informację o nadchodzącej kontroli skarbowej. Wszystko wskazuje na to, że nasze bankowe rezerwy złota zwróciły uwagę. Kontrola ma odbyć się w terminie czternastu dni. Na szczęście to my mamy wskazać termin, więc mam czas żeby się przygotować. Nie zablokowano naszych aktywów. To dobra wiadomość. Jednak każda transakcja będzie analizowana. Proszę powstrzymać się od realizowania niezbędnych wydatków z kont firmowych. A skoro przy tym jesteśmy.
Łysy sięgnął po teczkę z której wyjął pojedynczą kartkę papieru.
- Rozumiem, że jest pani amatorką sportów ekstremalnych. Jednak trudno będzie nam zaksięgować zakupy w sklepie dla survivalowców na kilka tysięcy.
Dokument który miał w ręce pokazywał obciążenie jednej z kart kredytowych. Cath wiedziała, że była to karta Spoona.
- Oficjalnie została pani członkiem zarządu i przysługuje Pani uposażenie z tego tytułu. To dobra wiadomość, bo prywatnego konta już nikt nie będzie monitorować dopóki nie postawią wobec firmy zrzutów. A czy mogą? To urząd skarbowy. Jeśli będą chcieli, to coś znajdą. Mam też to o co pani prosiła. Niestety, pierwszy przelew zrealizujemy dopiero z początkiem przyszłego miesiąca.
Na stole znalazła się koperta z gotówką.
- Proszę tylko pokwitować.
Cath to zrobiła i wsunęła gotówkę do torebki.
Miała jeszcze wiele do załatwienia, a czas uciekał.
Nie udało się wynająć mieszkania na długi termin, więc korzystała z oferty apartamentu wynajętego na razie na jedną noc. Pewnie nie będzie problemu w tym temacie, skoro ma pieniądze. Musiała jednak poświęcić na to więcej czasu. Na kolejny dzień mieli gdzie spać.
Mając pieniądze znalazła też serwis telefonów. Wizyta trwała kilka minut. Młody chłopak podłączył telefon do komputera.
- Da się zrobić, bo nie jest całkiem cegła. Ale nie od razu.
Wystawił pokwitowanie. Cath miała dostać wiadomość kiedy dane będą odzyskane. Niestety telefon pewnie już nie będzie działał, ale nagranie miało wpaść w jej ręce. Za noc. Albo dwie.
Po tych podróżach ekipa ruszyła prosto do Southall.
***
- Czemuś kurwa posłał ich do rzeźni? Tam wysyłam tych, którzy się narażą, żeby ich skopać. Bo na przykład straszą Darię spaleniem teatru. Nie ma tam mnie. Ale dobra, zbiorę kogoś i będę najpóźniej za godzinę. Chociaż nic nie jestem winna tej suce.
Chun Hei była Brujah z krwi i kości. Podobnie jak Spoon czy Arwyn. Faktycznie nie byli nic winni Gangrelom. Ale była okazja stłuc ludzi z Antigenu. A Spoon bardzo… bardzo potrzebował kogoś stłuc.
Mustang wchodził w zakręty z piskiem opon. Brujah zaciskał zęby. Brusila, Markus. Ile mogli czekać? Spoonem targały emocje. I głód.
W doskonale wycelowanych atakach policji na Elizja i siedziby wampirów było coś dobrego. Na ulicach było dużo mniej policji. Wyczulone zmysły wychwyciły samotnego przechodnia nawet gdy na liczniku miał 90 mil na godzinę..
Auto zrobiło okrążenie i zatrzymał się na sąsiedniej ulicy. Dogonił zamyślonego przechodnia i zdzielił go w potylicę. Gdy ten padł nieprzytomny Brujah jedynie zaciągnął go w zaułek. Ułożył przy koszu na śmieci i zaczął się posilać.
Trafiony nie wiedział co się stało. Nie bał się. Krew była pozbawiona adrenaliny do której przywykł. Ale to i tak była krew. Gdy oderwał się od ofiary ta potrzebowała pomocy szpitalnej. Wykręcił numer 112 na telefonie zaatakowanego mężczyzny i zostawił tak jak leżał. Policja kogoś przyśle. Wezwą karetkę. Może przeżyje. Spoon miał to gdzieś. Wsiadł do auta, poprawił lusterko wsteczne i starł ślady posoki z ust. Gdyby żył, wziąłby głęboki oddech. A tak, zostało mu włączenie radio i ruszenie do rzeźni.
***
Do Trzech Mostów jechali ponad godzinę. Fakt, że zrobili postój na telefon, torebkę i pieniądze nie wzbudzał entuzjazmu. Z drugiej jednak strony gdyby nie Cath, to musieliby spędzić kolejną noc w kanałach, albo kto wie gdzie jeszcze. W każdym razie trzy mosty praktycznie nie zmieniły się od czasu, który Utamkeeus wspominał.
Tony długo jeździł po okolicy. Miał pewien zmysł, tak typowy dla drobnych przestępców. Jego auto nie było stąd. W miejscach takich jak Southall miało to dużo większe znaczenie niż w dzielnicy ambasad. Swoich się nie rusza. W końcu zaparkował w zaułku. Wprawdzie mogli go łatwo zastawić, ale auto nie rzucało się w oczy. Wolał takie ryzyko, niż wrócić do Spoona i tłumaczyć mu, że “zgubił” jego auto.
Utamkeeus wydawał się pełen werwy. Prowadził wszystkich pewnym krokiem. W okolicy toczyło się życie. Dość intensywnie. Wieczory ściągały imigrantów z całej dzielnicy nad rzekę. Światło pochodziło od płonących różnych rzeczy w beczkach. Tylko przy samym nabrzeżu paliły się lampy.
Tony uśmiechnął się. Trudno było mu wyobrazić sobie lepsze audytorium. Wyrzutki społeczne. Imigranci z Senegalu, Bangladeszu, Indii. Potomkowie imigrantów. Wszyscy z jednej z najbiedniejszych dzielnic. Spychani na skraj społeczeństwa. W XIX wieku umierali w dymie z pobliskich fabryk. Teraz przemysł stał się bardziej ekologiczny. Mogli dożywać starości w biedzie. Z kiepskim ubezpieczeniem, z groszowymi wynagrodzeniami. Którym nie pozostawało nic, jak na koniec zmiany pić nad rzeką.
Tony szybko zaczął przełamywać lody z napotkanymi ludźmi. Czuł się wśród nich tak, jak Catherina czuła się na salonach. Ventrue za to czuła się nieswojo. W torebce miała dwa bezcenne artefakty i prawie 20 000 funtów w gotówce. Ale miała też ze sobą Utmkeeusa i Yusufa. Claymore tego drugiego w pokrowcu na wiosło i tak przyciągał uwagę. Ten spokrewniony z wiosłem też byłby niebezpieczny.
Indianin zaś skorzystał z dobrodziejstw cywilizacji. W wolnej chwili, gdy czekali rozmontował kolbę karabinu. Teraz broń była krótsza i dała się ukryć pod długim płaszczem. Chodził przy tym nieco sztywno, ale czasy były ciężkie.
- I w tych właśnie ciężkich czasach co robią? Zamykają nam lokale. Tutaj. Nie w dzielnicy ambasad. Nie na bank street. Tutaj, tutaj gdzie mieszkają ludzie, którzy swoją krew wylewali dla tego miasta od pokoleń!
Tony stał na skrzynce po piwie, a wokół niego gromadził się tłumek osób, którym jego argumentacja przypadła do gustu. Catherina tylko pokręciła przecząco głową. Coś w głowie krzyczało o rewolucji zjadającej swoje dzieci.
Utamkeeus za to nie zwracał na to uwagi. On wiedział dokładnie czego szuka. Skoro wszystko było tu tak jak dawniej to…
Grupa mężczyzn zerwała się do biegu w stronę przeciwną niż heroldzi. Gapie.
Zostali tylko dwaj rozebrani od pasa w górę chłopcy. Wyglądali może na dwadzieścia, góra dwadzieścia pięć lat. Jeden leżał, drugi się nad nim pochylał. Ten pochylający się miał w dłoni nóż, którym rozciął przedramię tego leżącego. Pochylał się, żeby…
Obydwaj z Yusufem widzieli wyraźnie, że chłopak przyssał się do nadgarstka kolegi. Obydwaj poczuli też krew. Sędzia poczuł jak bestia w nim szaleje, ale opanował się w ostatniej chwili. Navaho cały czas zerkał na niego. Sam miał w żołądku jedynie resztkę krwi ze szczurów, ale i tak było jej więcej niż u Sędziego. Wiedział co się święci. Tymczasem ktoś, kobieta około pięćdziesiątki sięgnęła po telefon. Jako dobra obywatelka wzywała pomocy.
***
Silnik zgasł. Zgasła też muzyka. Spoon wyszedł z auta i szedł w stronę rzeźni. Wyczulił swoje zmysły. W końcu miała tu być ekipa Markusa, która mocno oberwała. Miała też być ekipa Chun Hei, a azjatka potrafiła robić sporo hałasu.
Szedł, a odgłos jego butów odbijał się od ścian.
Nic. Jakby nie było nikogo.
Szedł dalej.
W tym dupku, którego spijał było coś dziwnego. Melancholia? Naładowany adrenaliną Spoon nie pił często takiej krwi. Zaczął się uspokajać. Musiał się zastanowić. To co robił było ważne. Skupił się na moment, przypominając sobie rozmowę z Roweną.
Zaczął myśleć o tym co mówiła.
“Rowena Gangrel”. Czy on powiedziałby o sobie Spoon Brujah? Łkała? Sapała? On sam nigdy nie marnował energii na oddychanie świeżo po walce. Znaczy… Spoon ogólnie nie marnował krwi. Nie było drugiego tak wrednego uczucia jak głód. Ale dlaczego wypytywała o to ilu ich jest? Planowała odwet?
Wtedy usłyszał huk.
Ale było już za późno. Poczuł ukłucie w sam środek klatki piersiowej. Potężne ukłucie. Zwaliło go z nóg.
Snajper. Na dachu był pieprzony snajper. Wzmocnione zmysły dzwoniły od huku, a już było słychać całą masę kroków odbijających się echem. Kroków i okrzyków “go go go”
Leżący Spoon zobaczył, że za jego plecami biegnie trzech komandosów. Byli ubrani identycznie jak w magazynie Shiraziego. Tym razem jeden niósł tarczę. Spojrzał w kierunku swoich nóg. Od strony rzeźni szło kolejnych trzech, w takiej samej formacji. Wokół latały czerwone światełka celowników laserowych. No i był jeszcze snajper na dachu. W klatce piersiowej Brujah był otwór na dwa palce. Przygotowali się. Przeciwpancerna amunicja.