lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku (http://lastinn.info/archiwum-sesji-rpg-z-dzialu-horror-i-swiat-mroku/)
-   -   WARSZTATY Mag Wstąpienie - Zapłata dla przewoźnika (http://lastinn.info/archiwum-sesji-rpg-z-dzialu-horror-i-swiat-mroku/5394-warsztaty-mag-wstapienie-zaplata-dla-przewoznika.html)

Hellian 06-05-2009 17:25

- Do cholery! Tak! – warknęła na Bogu ducha winnego Juliana i natychmiast jej ulżyło.
Szarlotka poparzyła jej podniebienie i wargi. Potrafiła sobie dokładnie wyobrazić zaczerwienione, opuchnięte gardło i uczucie lekkiego swędzenie, które będzie jej jakiś czas towarzyszyć. Być może za krótko, bo wszystko szybko się na niej goniło, a może jej beztroskiej naturze przydałaby się przypominajka w postaci choćby burchli, o tym jak zawzięty jest Faustin.
- Chyba jak niebezpieczny. Nie okłamuj się dziewczyno, mężczyźni z gruntu są niebezpieczni. Jak dzikie zwierzęta. – w tonie roznegliżowanej łowczyni pobrzmiewała tęskonota. Nadal też lubieżnie rozwierała i zaciskała uda naprzeciwko niewidzącego jej Juliana – A Faustin na dodatek jest zły.
Nagle grecka bogini zeskoczyła z ławy i z zamachem trzepnęła Faustina w głowę.
- To za jabłecznik – powiedziała.
- To za jabłecznik – powtórzyła jak echo Julia, gdy czupryna Faustina zafalowała pod nadnaturalnym gestem.
- Mam nadzieję, że bolało – to Julia dodała już od siebie, uśmiechając się złośliwie do chórzysty.
A zadowolona z siebie Artemida szturchnęła chłopaka po raz drugi.

Chwilę potem Julia Diana była już całkowicie skupiona na rysunku komisarza.
- Runy? – zdziwiła się. - Kto dzisiaj zajmuje się runami?
Poza doświadczonymi Verbenami rzecz jasna. Alfabetu nauczyła Julkę babcia Eliza. Ale dogłębna interpretacja staro skandynawskich symboli przekraczała zdolności dziewczyny.
- Laukaz, iwaz, wyrd – woda, życie i śmierć, fatum. Zmarły zrobił to sobie sam, czy wyrył mu je morderca? Czemu?
Sama miała tylko niedorzeczne pomysły. Wyrd był runa portalową, transformacyjną. Ktoś chciał zmienić nieboszczyka w coś innego? Kim do diaska był ten facet? A może zbrodniarz miał się za wysłannika przeznaczenia? Ale chyba nikt o zdrowych zmysłach nie okaleczał by się magicznymi literami symbolizującymi jego los. Dianie bardziej niż zwykle brakowało w tej chwili starej mentorki.
- Co o tym myślisz? – nie zważając na obecność policjanta zwróciła się z pytaniem do swego awatara.

***

- Są świeże? To znaczy, pochodzą z tego samego czasu, co przecięte gardło? – w czasie oglądania ciała Julkę przede wszystkim interesowały runy i o nie zapytała eterytę.
Podobnie jak inni użyła swych zdolności by dokładniej obejrzeć zwłoki. O ile zdolności życia mogła używać w miarę niezauważalnie, to przy duchu jej kontakt z rzeczywistością zaczynał być ograniczony. Lekko pobladła Julka oparła się o ścianę i spróbowała badać Zaświaty.
Musieli wydawać się Lindowi bandą dziwaków.

Kerm 07-05-2009 21:12

Pytania postawione przez Julię były... ciekawe.

- Wątpię, by sam mógł sobie zrobić coś takiego. Zbyt równe linie i zbyt głębokie cięcia. Musiałby być nafaszerowany różnymi środkami, żeby nie odczuć bólu. Nie wygląda mi na super-człowieka. Chyba, że był chory na... - Kurt zawahał się na ułamek sekundy - analgezję. Nie odczuwał bólu. Podobno Scaevola był też na to chory.

Spojrzał na Juliana. Zachowanie Chórzysty świadczyło... No właśnie. Julian był przerażony. Tym, co wycierpiał ten człowiek? Tym, że ktoś sam sobie wyrządził taka krzywdę?
Nie miał zamiaru reagować czy pocieszać Juliana. Chłopak musiał sam dojść do siebie. I najlepiej będzie, jeśli nikt mu w tym ie będzie przeszkadzać.

- Możliwe, że mógłby to zrobić pod wpływem hipnozy. Ale to już czyste spekulacje. Równie dobrze mógłbym powiedzieć, że miał silną wolę godną samuraja. Chociaż trudno porównywać ze sobą seppuku i rysowanie na sobie takich znaczków.

Spojrzał na Julię, która nagle pobladła. Nie sądził, by powodem były jego słowa. Lub trup, który leżał przed nimi od jakiegoś czasu. Co było powodem?
Kolejne pytanie, które trzeba odłożyć na później.

- Nie potrafię ocenić, czy te runy powstały po śmierci, czy przed. Równie dobrze mógłbym wróżyć z fusów.
- Panie komisarzu - zwrócił się do lepiej poinformowanej osoby - co na ten temat mówi lekarz sądowy.

Komisarz nawet nie spojrzał w swoje papiery.

- Powiedział, że te rany na piersiach powstały przed śmiercią.

MigdaelETher 13-05-2009 12:37

Przerażenie mieszało się z fascynacją w duszach młodych magów, po raz pierwszy mieli okazję doświadczać czegoś takiego, zwłaszcza dla Juliana był to nie lada przeżycie. Większość z nich po raz pierwszy w życiu miała okazję użyć swoich przebudzonych zmysłów do badania tak makabrycznej sprawy. Komisarz widząc lekko pobladłą Julię, która do tej pory dzielnie się trzymała i drżącego na całym ciele młodego Chórzystę zamknął teczkę z dokumentacją.

Biedacy pewnie tak wstrząsnął nimi widok zwłok i makabryczne szczegóły zbrodni - pomyślał ze współczuciem Lind, a nagłos dobrodusznie zaproponował - Sądzę, że już wystarczająco widzieliście, strasznie tu zimno, a moje kości nie są już takie młode, zawsze po wizycie w tych piwnicach dopada mnie reumatyzm.

-Proponuję, żebyśmy przeszli do mojego biura - powiedział otwierając przed nimi okute drzwi prowadzące na wąski korytarz.

- Starego Ulva znajdą państwo nad jeziorem, mieszka razem z żoną, dwoma synami i ich żonami oraz gromadką wnucząt w niewielkiej chałupie tuż obok jeziora. - mówiąc to, Lind jeszcze raz zatrzymał badawcze spojrzenie na Andreasie, który zaimponował mu swoim opanowaniem i stoickim spokojem.

Kiedy znaleźli się już w zadymionym, zawalonym papierami pomieszczeniu, które pełniło rolę gabinetu komisarza i mieli właśnie przejść do zadawania kolejnych pytań, podsumowywania znanych im już faktom, a co najważniejsze układania planu działania na najbliższe dni, rozległo się donośne, natarczywe pukanie do drzwi.

- Wejść - podła krótka, formalna komenda z ust komisarza, który właśnie usadowił się wygodnie za zawalonym papierowymi teczkami biurkiem.

W drzwiach stanął szczupły młodzieniec, o pociągłej, przywodzącej na myśl jakieś oślizgłe zwierzę twarzy. Nieprzyjemne wrażenie potęgowały jeszcze wodniście błękitne, lekko wyłupiaste oczy.

- To mój zastępca Olsen, od niedawna na służbie - w ostatnich słowach starszy policjant zawarł cały swój, niewątpliwie negatywny stosunek do młodego podwładnego.

- Panie komisarzu, dostaliśmy dość nietypowe wezwanie, z domy tych dwóch dziwaczek, starych sióstr Vogel - niewiele starszy od zebranych w pomieszczeniu magów chłopak, powiódł chłodnym, obojętnym wzrokiem nietypowych gościach swojego przełożonego. - Panny Vogel twierdzą, że przybyła do nich z wizytą kilkuletnia krewna, dokonała aktu wandalizmu i zniszczyła cenne rodowe pamiątki, kobiety domagają się odszkodowania za poniesione straty.

- I cóż w tym takiego dziwacznego Olsen! Pewnie małą stłukła jakąś starą cukiernicę i teraz stare harpie, chcą wydusić kilka groszy od jej rodziców - zniecierpliwiony komisarz potarł nerwowo palcem wskazującym, głęboką bruzdę jaka znaczyła jego wysokie czoło.

- Ano to jest dziwne panie komisarzu, że parobek, którego przysłały z wiadomością, opowiada, że to wcale nie dziewczynka, ale duch, albo inny upiór zdemolował dom pań Vogel - z tryumfalnym uśmiechem kontynuowała Olsen - Chłop zarzeka się, że widział ślad, jaki ów demon pozostawił na ścianie w pokoju.

- Sam osobiście nie wierzę w te nadnaturalne brednie, ale zważywszy na nasze ostatnie znalezisko, które leży w piwnicy, stwierdziłem, że sprawa pana zainteresuje - po chwili , dodał kąśliwie - Pana i pana, gości.

- Może masz racje - z niechęcią przyznał komisarz.

- Myślę moi drodzy, że możecie przyjrzeć się tej sprawie, osobiście wątpię, by miało to coś wspólnego z naszym trupem, ale sprawdzić nie za wadzi, a przy okazji dopilnujecie Olsensa - Lind nie mógł sobie odmówić tej drobnej złośliwości.


***


Przez całą drogę zastępca komisarza nie odezwał się do magów, a ani słowem ich pytania zbywał zdawkowymi burknięciami. Jechali dość szeroką, kamienistą drogę, w koło rozpościerały się górskie łąki porośnięte soczyście zielona trawą i różnobarwnym kwieciem. Ptaki śpiewały, szybując gdzieś po błękitnym niebie. Po ulewie która przeszła przed chwilą pozostały już tylko skrzące się w promieniach słońca kałuże, które to tu, to nam widać było na drodze.
Nagle, zza zakrętu wyłoniło się niewielkie wzgórze, na którego szczycie, majestatycznie wznosiła się, z pewne kiedyś piękny, obecnie chylący się ku ruinie, zaniedbany dom.




Biała niegdyś farba, łuszczyła się i odchudziła od drewna niczym ciało od kości trędowatego. Kolumienki podtrzymujące ganek były tak poczerniałe i zbutwiałe, że chyba tylko czyjaś niezłomna wola, a może czary nie pozwoliły się im złamać, pod ciężarem omszałego daszku.

- Pamiętajcie to ja jestem zastępcą komisarza i niech wam nie przyjdzie do głowy robienie czegoś głupiego - rzucił Olsen kiedy wspinali się pod górkę.

Wielka pordzewiałą kołatka, uderzyła kilka razy o drzwi, powodując, że kilka kolejnych płatów farby oderwało się i niczym płatki brudnego śniegu wirując upadły na werandę. Gdzieś w oddali rozległo się przenikliwe krakanie, wielkie czarne ptaszysko, zniżyło swój lot i wylądowało na gałęzi, stojącego nieopodal drzewa. Wielkie czarne, błyszczące oczy zdawały wpatrywać się w Was wyczekująco, kiedy kruk przekrzywił łeb i zaczął przestępować z nogi na nagę. Drzwi ze otworzyły się skrzypiąc przeciągle.

- Dzień doby pani. Jonas Olsen, zastępca komisarza... - mężczyzna nie zdążył dokończyć.




- No najwyższy czas! - wysoka kobieta o pociągłej, bladej twarzy kipiała z oburzenia - Proszę niech pan wejdzie, proszę... niech pan zobaczy co nas spotkało, dwie nieszczęsne, ubogie kobiety!

- A to co za zgraja? - nie bawiąc się w konwenanse zapytała panna Vogel na widok wchodzących do domu młodych ludzi.

- Eee... jesteśmy zespołem biegłych rzeczoznawców, powołanych przez komisarza Linda do zbadania tej sprawy - wymyślił na wprędce Kurt, któremu Olsen posła nienawistne spojrzenie.

- A to co innego - kobieta nagle złagodniała - Proszę tędy.

Wnętrze domu było w równie opłakanym stanie co jego fasada. Wszechobecna stęchlizna i kurz nieprzyjemnie drażniły nozdrza. Część okien straszyła brudem, a pozostałe dyktą którą wprawiono na miejsce rozbitych szyb. Ciężkie zasłony z bordowego aksamitu, stanowiły obecnie dom dla niezliczonej armii małych pasożytów i najrozmaitszych żyjątek. Klepki, wypatrzonego od wilgoci parkietu skrzypiały przeciągle przy każdym ich kroku.

Kerm 14-05-2009 11:31

Kurt rzucił okiem na komisarza.
Miał wrażenie, że nie z powodu zimna Lind zaproponował przejście do gabinetu. Cóż. Jemu to nie przeszkadzało. Z tego trupa nic wyciągnąć już nie mógł, a rozmawiać z duchami zmarłych nie potrafił. I nie był pewien, czy ktokolwiek to umiał.


Nim zdążyli się rozgościć w gabinecie Linda dotarło do nich nieco nietypowe zgłoszenie.
Z twarzy komisarza i z tonu jego głosu można było wyczytać, że Lind żałuje nieco czasów, gdy posłańców przynoszących złe wieści oddawano katu.
Wyłupiastooki zastępca komisarza nie cieszył się najwyraźniej sympatią swego szefa, a Kurt żałował nieco, że nie potrafi zaglądać ludziom do głów i odczytywać ich charakterów.
Gdyby sądzić po wyglądzie, to młody policjant nadawałby się na eksponat do terrarium. Ale to było tylko osobiste Kurta wrażenie.

Czy wierzył w ducha?
Trup z runami na piersi i, jak na zawołanie, duch...
Ciekawy zbieg okoliczności. A ślad na ścianie powinien przedstawiać runę iwaz, zwaną przez niektórych runą śmierci.

Sprawdził, odruchowo, czy małe radyjko stale znajduje się w kieszeni, a potem, wraz z innymi, wyszedł z gabinetu.



- Z tego, co wiem - powiedział cicho, gdy zamknęły się za nimi drzwi gabinetu, a Olsen popędził do przodu nie oglądając się na nich - zabito go w zeszłym roku. Potem wpakowano w lód lub śnieg. Przyszła wiosna, roztopy, to spłynął z prądem. Innymi słowy - trzeba by iść wzdłuż rzeczki wpadającej do jeziora. Być może tam można by znaleźć rozwiązanie zagadki.

- A, swoją drogą, może mi ktoś z was powiedzieć coś o tym całym zastępcy? Olsenie? Zdaje się, że podpadł jakoś komisarzowi...

Albo nadmierny służbista, albo jakiś 'nieumiałek', co to nie potrafi zatrzymać złodzieja przyłapanego na gorącym uczynku.




Dom, na pierwszy rzut oka, prezentował się przeokropnie. Rudera, która mogła w każdej chwili runąć na głowy tak mieszkańcom, jak i gościom. Zostawianie w takim miejscu małej dziewczynki zdawało się być zbrodnią. Chyba, że właścicielki były sympatyczniejsze, niż wygląd domu. Ale o siostrach komisarz nie miał dobrego zdania. Słowo 'harpia' nie należało do tych określeń, jakimi opisywało się miłą i sympatyczną panią...

Olsen podszedł do drzwi, a Kurt, poprawiwszy okulary, spojrzał na budynek, usiłując ocenić wiek i faktyczny stan budowli.
Dwupiętrowy dom, wbrew pozorom, był całkiem solidny. Sama kołatka, którą właśnie ujął Olsen, wyglądała na zabytkową. I z pewnością przyniosłaby kawałek grosza na Flohmarkt'cie.
A to by mogło znaczyć, że właścicielki domu są po prostu przeraźliwie skąpe.

- Nie zawali się nam na głowy - zapewnił cicho pozostałych.

Nawet weranda, której słupki wyglądały na zżarte przez korniki i zniszczone przez wilgoć, powinna jeszcze jakiś czas wytrwać. Przynajmniej do chwili, gdy opuszczą tę ruderę.




Na pierwszy rzut oka było widać, że panna Vogel, przynajmniej ta, która otworzyła im drzwi, nie należy do najweselszych ptaszków świata. W każdym razie nie była radosna jak skowronek. I wyglądało na to, że ma zamiar zamknąć im drzwi przed nosem. Całkiem jakby się bała, że będzie musiała ich poczęstować szklanką wody.

- Jesteśmy zespołem biegłych rzeczoznawców, powołanych przez komisarza Linda do zbadania tej sprawy - skłamał bez wahania. Na szczęście zostało to przyjęte przez właścicielkę domu jako dowód, że komisarz nad wyraz poważnie potraktował złożoną skargę.


Sięgnął do kieszeni plecaka, włączył radyjko. Potem wszedł do środka i zatrzymał się w progu. A raczej został powstrzymany przez zapachową barierę.
A potem rozejrzał się.
Przez brudne szyby wpadało niewiele światła, ale to i tak starczało, by zobaczyć, że w środku dom jest w takim samym stanie, jak na zewnątrz.
Nie do wiary, żeby można było tak zapuścić dom. Przecież nie trzeba było wiele pieniędzy, żeby utrzymać trochę czystości. A zasłony wyglądały jakby nie były prane od czasu powieszenia w tym miejscu. Albo jeszcze wcześniej.

Na samą myśl, że pani Vogel miałaby go poczęstować wodą zrobiło mu się słabo. Pewnie zostałby zabójcą milionów bakterii zasiedlających niemytą od wieków szklankę.

Zrobił krok do przodu i zamknął za sobą drzwi. Dotknął okularów i rozejrzał się.
To, że wiedział w tej chwili, jaki jest rozkład pomieszczeń*, nie znaczyło, że potrafiłby trafić w miejsce, gdzie zaszło to nadnaturalne zdarzenie.
'Duch', który poczynił owe zniszczenia i zostawił ślad na ścianie, nie nadwyrężył konstrukcji budynku, przynajmniej na pierwszy rzut oka. A nawet gdyby wiedział, to i tak nie wypadało iść bez zgody pani Vogel do 'nawiedzonego' miejsca. Czy też miejsc, bo może sprawca szalał po całym domu.

- Czy - zaczął uprzejmym tonem - zechciałaby pani zaprowadzić zastępcę komisarza i nas w miejsce, gdzie doszło do tego wypadku? Moglibyśmy wtedy należycie ocenić skalę tych zniszczeń? A później pan Olsen chciałby porozmawiać ze sprawczynią owych zniszczeń. To możliwe, prawda?

Mówił jak najbardziej poważnym tonem. Miał też nadzieję, że gospodyni nie potraktuje ostatniego zdania, jak kpiny, którą w gruncie rzeczy było.
Chyba, że dziewczynka była medium.

Kątem oka zauważył kose spojrzenie, jakie rzucił mu Olsen. I niezbyt zadowoloną minę. Najwyraźniej zastępca komisarza uznał, że ktoś wchodzi w jego kompetencje i pozbawia go możliwości wykazania się. Ale nic nie powiedział.

_______________

* materia i korespondencja

Szarlej 16-05-2009 18:42

Julian z ulgą przyjął propozycje komisarza i jako pierwszy opuścił kostnice. Ciągle blady na twarzy szedł szybkim krokiem, lekko skulony jakby było mu zimno.
Ciągle skulony stał przed biurkiem komisarza gdy rozległo się pukanie. Zaciekawiony obejrzał się za drzwi. Zastępca komisarza miał zdecydowanie odpychający wygląd ale w końcu wygląd nie mówi jakim się jest człowiekiem. Chórzysta poprawił krzyżyk na szyi i sięgnął do umysłu Olsena*. Umysł Olsena był opanowany przez poczucie wyższości przeradzające się w niechęć i dumę. Policjant zdecydowanie nie był dobrym człowiekiem.

Pomasował szyje pocierając jednocześnie łańcuszek i przypatrzył się komisarzowi*.
Komisarz był zakłopotany całą tą sytuacją i zdecydowanie nie lubił swego zastępcy. Drugą rzeczą, którą udało mu się odczytać była sympatia jaką ich darzy. Mało który człowiek jest wstanie obdarzyć taką sympatią drugiego w tak krótkim czasie. Lind zdecydowanie przypadł do gustu chórzysty, był dobrym człowiekiem.


Julian uważnie wysłuchał Kurta i dodał to co sam się dowiedział.
-To może zacznę od tego co ja się dowiedziałem. Od ciała emanowały silne negatywne uczucia. Strach nieszczęśnika, jego cierpienie i zło emanujące od mordercy. Silnie się wryły w ciało. Jeszcze się od tego wzdrygam. Czyli biedakowi wycięto runy gdy był przytomny, tak też go zabito. Może wcześniej przetrzymywano. Druga sprawa to runy, chyba wiem jak mógłbym się czegoś o nich dowiedzieć ale potrzebowałbym kilku godzinek w samotności.
-Ta pierwsza informacja nie jest dobra. Jest bardzo niedobra. Będziemy mieć, jeśli znajdziemy tego mordercę, do czynienia z bezwzględnym człowiekiem. Bardzo złym. Może fanatykiem jakiejś religii. A te parę godzin dostaniesz najwcześniej wieczorem. Teraz z pewnością nie znajdziemy na to czasu. Czeka nas mała wycieczka i jeśli tam się dzieje coś dziwnego, to musimy być wszyscy razem.
-Co do zastępcy. Nie jest dobrym człowiekiem. Darzy niechęcią zarówno nas jak i komisarza, zresztą w przypadku komisarza jest to uczucie odwzajemnione. Jest też człowiekiem dumnym, lubiącym się wywyższać nad innych.

Kurt pokręcił głową i powiedział cicho:
-To dla nas kiepskie wieści. Z pewnością będzie nam rzucać kłody pod nogi. Na pierwszy rzut oka wygląda niesympatycznie i, niestety, wygląd nie mylił. Za to wywyższanie na mnie nie robi wrażenia. Najwyżej zrobi z siebie głupca. Chociaż, z drugiej strony... Popsuje renomę policji, zatem i komendantowi...
-Raczej wszyscy mieszkańcy wiedzą jaki jest Olsen a jaki komendant. Zresztą my nic na to nie poradzimy.
-Cokolwiek się stanie, Olsen i tak na nas zwali winę. I spróbuje zgarnąć każdy nas sukces. Najlepiej będzie, jak będziemy robić swoje i pozwolimy mu się pogrążyć. Nie przykładając do tego ręki, ale i nie powstrzymując go zbytnio.
-Masz racje.
-Pomóc mu nie zdołamy, ale dobijać... Nie miałbym serca, mimo wszystko. Chyba... że się będzie bardzo napraszać.
-Nawet wtedy. Nie ma sensu pogrążać człowieka.




Julian nie byłby sobą gdyby nie spróbował zagadać człowieka, nawet takiego jak Olsen. Gdy jechali dorożką wychylił się i dotknął ramienia zastępcy komisarza by zwrócić jego uwagę.
-Często Was ganiają z takimi sprawami?
-Ganiają... chłopcze, nie wiem kim jem jesteście dla komisarza i szczerze mnie to nie obchodzi, ale za następne takie pytanie... za następna obrazę funkcjonariusza na służbie dam Ci...
- wyraźnie z trudem ugryzł się w język – po prostu siedź cicho i nie przeszkadzaj mi w pełnieniu moich obowiązków.
Julian zrobił identyczną minę jak wtedy gdy Julia go ochrzaniała w gospodzie i oparł się o oparcie siedzenia.
-To tyczy się was wszystkich. Nie myślcie sobie że będę robić za Waszą niańkę.
Głos policjanta był już trochę spokojniejszy.

Dom dwóch samotnych kobiet wyglądał... Nie za dobrze. Tak Julian go w myślach określił. Jednak skoro Kurt mówi, że jest bezpieczny to taki musi być. Gdy weszli Julian z zaciekawieniem rozejrzał się po mieszkaniu. Było stare i brudne. Przyczyną zaniedbania raczej nie był brak pomocy a raczej skąpstwo kobiet. Mało kto potrafił na Julianie wywrzeć już w pierwszych chwilach znajomość złe wrażenie, pani Vogel się to udało. Młody chórzysta poprawił srebrny krzyżyk i popatrzył na kobietę*.
Gertruda była zdecydowanie zdenerwowana, dodatkowo chórzysta bez problemu mógł określić trzy główne cechy kobiety: małostkowość, chciwość i zajadłość.
Chórzysta postanowił milczeć, Kurt ewidentnie lepiej wiedział co robić do tego bardziej wyglądał na rzeczoznawcę niż Hoffman.


*umysł

Ratkin 25-05-2009 16:54

Nim dotarli do tego omszałego, zwieńczonego spadzistym dachem domu, Sanari zdążył wypalić spokojnie na prendce skręconego papierosa. Fajkowy, smakowy tytoń Poschla zapewnił mu nieco rozluźnienia. Towarzystwo tych ludzi z każdą chwilą go drażniło. Szczególnie zaś Julian…

Faustin dziwnie się czuł w roli biegłego fachowca. Nie żeby w głębi ducha nie uważał się za osobę jak najbardziej biegłą i fachową. Jego postępująca megalomania, dobrze żyjąca w symbiozie z bigoterią, powodowała nawet że –choć sam się do tego nie był skłonny przyznać- jest takowym w wielu, naprawdę wielu dziedzinach życia. Braki w wykształceniu czy też raczej jej specjalizacja sprawiały tylko że swoje zaufanie przekierował w stronę i opierał na swojej gorliwej wierze.

Teraz na przykład wierzył, że dom do którego wchodzi wcale się nie zwali im na głowę lada moment. Po prawdzie bał się nawet pomodlić o uzyskanie odpowiedzi –aniołowie Pana w końcu zawsze odpowiadali na pytania tak umiłowanych jego dzieci jak on- na temat faktycznego stanu tej rezydencji. Wolał wierzyć…

Co ten heretyk znowu wyczynia? Czy naprawdę każdy kto otrzyma Dar i nie kroczy po prostej ścieżce opierając korzystanie z niego tylko i wyłącznie według przykazań Pana, musi, po prostu musi czytać w cudzych głowach? –ledwo powstrzymał przekleństwo. Zgasił papieros obcasem. W agresji płynącej z tego gestu kryła się chęć wzięcia pod but czegoś większego. Może nawet kogoś. *

Pan wskaże mu drogę. Jeśli zechce ukarać go już teraz, da znak.

Pan zaprawdę pełen jest miłości i litości dla swych zbłąkanych owieczek, skoro obdarzył Sanariego tak ogromną pokorą i wiarą w Jego nieomylność…

* - Umysł

Yarot 06-06-2009 11:01

- Nie zawali się nam na głowy - powiedział Kurt i Andreas odetchnął z ulgą. Dom nie przedstawiał sobą niczego, co widział w mieście. Jednak nie był całkowicie zaskoczony. Będąc na Ukrainie, jeszcze parę lat temu, widział podobne a nawet gorsze obrazki nędzy i rozpaczy. Jednak tam nie dało się żyć inaczej, tutaj - chyba jednak obie mieszkanki miały jakiś inny wybór. Andreas widział, jak wystrój i charakter domu wpływa na innych. Każdy miał chyba podobne odczucia.
Mocniej ścisnął w kieszeni figurki szachowe i ruszył za Kurtem i innymi tam, gdzie prowadziła ich jedna z sióstr. Duch, dziewczynka czy jeszcze ktoś inny - to się okaże na miejscu. Ostrożnie stąpał po podłodze, jakby w obawie, że ta zapadnie się. Nikt specjalnie nie chciał niczego dotykać. Nie dziwił się - już w pociągu było bardziej przyjemnie. Nawet z tą wybitą szybą.
W kieszeni jego palce natrafiły na skoczka i wysoką postać króla * Rozejrzał się wokół starając się wyłowić wzrokiem cokolwiek, co wpadnie mu w oczy. W szczególności zaś ślady, które mógł zostawić "duch" - cokolwiek innego, co tylko uda mu się dostrzec.

* życie i entropia

MigdaelETher 18-10-2009 16:14

Za oknem ciemne, zaciągnięte chmurami niebo, nawet najmniejszy promień słońca nie był w stanie przedrzeć się przez tą szczelną zasłonę. Koła pociągu stukały miarowo. W przedziale ekspresu nie było nikogo poza Alexandrem. Mężczyzna rozsiadł się wygodniej, jeszcze raz sięgnął po opasłą, pożółkłą teczkę. Na przedzie czyjaś, wprawna ręka wykaligrafowała:

#19875 Charles Atkinson

Sprawa trafiła do Salzburga jakiś tydzień temu prosto z Wiednia, gdzie z kolei przywędrowała z Londynu. Podobno postępy w poszukiwaniach zaginionego profesora z Oxfordu nadzorował konsul wspomagany przez samego premiera. Blake przez chwilę mocował się z zawiązanymi na supeł, postrzępionymi troczkami, zamykającymi teczkę. Zaklął pod nosem, nie lubił używać magyi do tak błahych spraw, ale tym razem postanowił zrobić wyjątek. Chwila skupienia i jedno z pasm delikatnie na ułamek sekundy rozjarzyło się, delikatnym fioletowym światłem. Aleksander szarpnął za nie zdecydowanie i po chwili przekładał, jeden po drugim zapisane, drobnym drukiem, maszynopisu kartki.

Cytat:

Charles Atkinson urodzony 18 czerwca 1895 roku w Liverpoolu. Zamieszkały przy Brighton Street w Oxfordzie. Profesor katedry kulturoznawstwa na Uniwersytecie Oksfordzkim. Opuścił kraj około 16 kwietnia 1949. Jak zeznał bliski współpracownik profesora Atkinsona, który zgłosił jego zaginięcie, celem badania i studiów nad kultami neopogańskimi na terenie Austrii. Wygląd około 50 lat, krótkie czarne, starannie przystrzyżone włosy. Okulary w czarnych oprawkach, kiedy ostatni raz go widziano miał na sobie beżową koszulę z krótkim rękawem, ciemnobrązowe spodnie i skórzane, wiązane buty za kostkę. Znaki szczególne, znamię w kształcie półksiężyca pod prawą pachą.
Eutanatos na moment odłożył sporządzoną przez funkcjonariusza notatkę i sięgnął po zdjęcie.




Z fotografia spoglądał na Alexandra uśmiechnięty jegomość po czterdziestce, okulary w grubych, czarnych oprawkach nadawały mu prawdziwie akademicki wygląd.

Cytat:

Zaginionego po raz ostatni widziano około 20 maja 1949 roku w sklepie " u Willhelma ". Sprzedawca, Udo Willhelm, który rozpoznał zaginionego na zdjęciu, zeznał, że bardzo dobrze zapamiętał owego cudzoziemca z racji pokaźnych zakupów jakie zrobił w jego sklepie oraz historii jaka mu opowiedział. Charles Atkinson wg zeznań sprzedawcy, popartych zapisami w księdze rachunkowej sklepu zakupił tego dnia:

10 metrów liny, 15 konserw turystycznych, mapę okolicy, latarkę, 3 pary ciepłych wełnianych skarpet, anorak...

Młody Eutanatos szybko przeleciał po długiej liście dokonanych zakupów, nie ulegało wątpliwości, ze profesor szykował się na górską wyprawę, potwierdziła to dalsza część notatki.

Cytat:

Zaginiony Atkinson pytał sprzedawcę o oddalenie i położenie Obervink oraz sposób w jaki można tam dotrzeć. Willhelm skierował zaginionego na dworzec kolejowy w Salsburgu, gdzie ślad się urywa, ponieważ Irma Gratz pracująca we wskazanym okresie, jako kasjerka, zmarła na atak wyrostka robaczkowego w marcu bieżącego roku, co uniemożliwiło potwierdzenie faktu, że zaginiony nabył bilet i wsiadł do pociągu kierującego się w stronę Elsbethen, a później do samego Obervink.
Alexander odłożył na chwilę papiery, przez krótka chwile mocował się z oknem, po czym wyciągnął papierosa i zapalił. Wypuszczając leniwie dym, przerzucał kolejne strony notatek i raportów. To, że Atkinson dotarł do Elsbethen udało się ustalić lokalnemu funkcjonariuszowi, znalazł chłopa, który dobrze zapamiętał, mówiącego z dziwacznym akcentem, hojnie płacącego mężczyznę, który wynajął od jego i jego wóz, aby dostać się do Obervink. W tym miejscu miał zadziałać on Aleksander, zwierzchnictwo doceniało jego niezwykłe zdolności, które mogły okazać się nie ocenione w rozwiązaniu tej międzynarodowej zagadki. Blake miał zbadać i zabezpieczyć ślady bytności profesora w Obervink, a jeśli będzie to konieczne pójść jego tropem. Pociąg gwałtownie zahamował, zawartość teczki wylądowała na podłodze. Poddenerwowany mężczyzna zgasił papierosa i zaczął zbierać papiery. Był chyba ostatnim pasażerem który wysiadł z pociągu. Stacja położona obok malowniczego zagajnika. Eutanatos rozejrzał się, w koło ani żywej duszy, nagle do jego uszu dobiegło ciche, miarowe skrzypienie i stukot kopyt. Alex przerzucił worek podróżny przez ramie, wsadził teczkę z aktami pod pachę i ruszył biegiem w stronę , gdzie jak sądził znajdowała się droga. Może uda mu się namówić kogoś, żeby go podwiózł.

Wielkolud na wozie okazał się poczciwym człowiekiem. Szczęśliwym zrządzeniem losu Haintz, jak przedstawił się olbrzym jechał właśnie do Obervink. Po krótkiej wymianie zdań Blake odkrył, że jego olbrzymi towarzysz nie jest zbyt rozgarnięty, dowiedział się za to jak należny dbać o konia, żeby dożył tak leciwego wieku jak Berta oraz, że Haintz miał dzisiaj zabrać jakąś grupę młodych ludzi do wioski. Na pytania Eutanatosa o ową grupę, jedyne co woźnica potrafił powiedzieć, to rozpływać się nad wdziękami przyjezdnej dziewczyny. Po chwili słowa wielkoluda wpadały jednym uchem Alexandra, a wypadały drugim. Po drodze złapała ich straszna ulewa, olbrzym szarpnął lejce, wóz zakręcił, schronili się przed deszczem w niewielkim lipowym zagajniku.

Kiedy w końcu dotarli na miejsce, mężczyzna zeskoczył energicznie z wozu, zapytał o posterunek policji i podziękowawszy za pomoc ruszył rozmówić się z miejscowym komisarzem. Kiedy tylko przekroczył próg budynku i wyjaśnił młodemu aspirantowi, że pragnie pomówić z jego przełożonym, zdziwił się niepomiernie słysząc...

- Panie komisarzu, następny przyjezdny! - krzyknął niewysoki, szczupły blondynek w pogniecionym mundurze - Pewnie też chce zobaczyć trupa!


***


Kiedy już wszyscy znaleźli się w wąskim, zagraconym i dusznym korytarzu, Gertruda z trzaskiem zamknęła drzwi. Wysoka, koścista, spojrzał z góry na zgromadzonych w tym ciasnym, zatęchłym pomieszczeniu młodych ludzi. Przepchnęła się przez nich do przodu, nie bacząc na to, że nadepnęła Kurat i szturchnęła łokciem w brzuch stojącą najbliżej drzwi Julie.

- Przejdźmy do salonu - wskazał drzwi na końcu korytarza - najpierw przesłuchają państwo tą małą smarkule czy oszacują jakich zmieszczeń dokonał ten rozwydrzony bachor ?


- Hmm może zacznijmy od wysłuchania obu stron, a potem dokonamy oględzin miejsca... hmm... przestępstwa. - wydusił z siebie Olsen, poprawiając kołnierzyk, który nagle zaczął go cisnąć.




Kiedy już znaleźli się w salonie, który wyglądał równie wystrojem i posępnym, przytłaczającym nastrojem dorównywał holowi, oczy wszystkich powędrowały w kierunku małej, przerażonej dziewczynki, która próbowała skryć się w objęciach matczynych objęciach.



Token 20-10-2009 20:53

Podróż zdawała się ciągnąć w nieskończoność. Na szczęście wojna przyzwyczaiła go niewygody, choć to akurat zaleta, której w tych okolicznościach wolałby nie doświadczyć. Nieważne czy jeszcze jadąc pociągiem, czy też towarzysząc Haintzowi. Nieustannie walczył z tak doskonale znanym mu przeczuciem. Kilka dobrych lat w policji nauczyły go obojętności w przypadku większości spraw. Czasem zdarzało mu się jednak odczuwać lekkie poddenerwowanie. Jakby przeczucie, że niebawem może wydarzyć się coś nieoczekiwanego. Sam doskonale zdawał sobie sprawę z przewrotności losu, nie miał więc zamiaru prowokować fortuny.

Skupił myśli na samej sprawie, a nie jej osobliwej aurze. Komplikacje nie były dla niego żadną nowością i do tej pory radził sobie z nimi bez większych trudności. W tym przypadku było ich jednak zdecydowanie za dużo. Z dala od swojego miasta nie mógł już sobie na tyle pozwolić, choć to może zadziałać też na jego korzyść. Nie miał pojęcia z kim przyjdzie mu tu współpracować, gdzie zdobyć informację. Na dokładkę ta tajemnicza grupa, raczej nie był w stanie sobie wyobrazić turystów w takiej norze. Oczywiście nie można też zapomnieć o nacisku ze strony władz. Szansa na wielki awans, lub upadek na dno. Zupełnie jak przy rzucie monetą. Widocznie szczęściu będzie trzeba nieco dopomóc. Nie było jeszcze sprawy, z którą sobie nie poradził i nawet nie brał pod uwagę, że tym razem może być inaczej.

Docierając do miasta, zatrzymał się na moment przed komisariatem. Wyciągnął paczkę papierosów i sprawnym ruchem sięgnął po jednego, przed włożeniem do ust, uderzając nim jeszcze kilkukrotnie o pudełko. Poczuł się zdecydowanie lepiej, kiedy dym wypełnił jego płuca. Wolał poświęcić kilka chwil na oswojenie się z sytuacją. Prawdę mówiąc spodziewając się spotkać tam kogoś, kto raczej nie ma pojęcia o tym co się tu właściwie dzieje, wolał się uspokoić. Przyda mu się sporo cierpliwości jeśli trafi na taką osobę. Głupotą byłoby narobić sobie od razu wrogów u miejscowych. Poczekał więc jeszcze moment, porządkując wszystkie fakty w głowie. Wszystko układało się jak najzwyklejsze w świecie puzzle. Jedynie trzy elementy za nic nie chciały ułożyć się w zgrabną całość. Profesor nijak pasował mu do tej nory. Chyba, że w okolicy znajduje się coś znacznie bardziej interesującego niż tylko resztki folkloru, których z powierzchni ziemi nie zmiotła wojna. Co prawda mógł to przełknąć z uwagi na specjalizację zaginionego, ale to niespecjalnie pasowało do toku myślenia detektywa. No i ta grupa. Wszystko wskazywało na to, że albo są tu z powodu profesora, albo tych samych, dla których on się tu pojawił. Tak czy siak łatwiej będzie ich zlokalizować i być może po ich śladach dojść do dania głównego.

Zarys sytuacji był już przygotowany. Tylko i aż tyle potrzebował. Rozważając dalej całą sytuację pewnie sam zabłądziłby w labiryncie tych wszystkich teorii, które mógłby wykreować jego umysł. Przyszła pora na zweryfikowanie wszystkiego faktami, a pierwszym miejscem, w którym mógł tego dokonać, był komisariat. Nie czekając więc ani chwili dłużej, przekroczył próg i od razu skierował się do oficera dyżurnego. Przełamywanie lodów przy pomocy szczerego do bólu uśmiechu z pewnością nie należało do jego specjalności. Jak zwykle postawił na rzeczowość i powagę. Autoprezentacja przybrała więc możliwie najbardziej sformalizowaną postać.

- Nazywam się Alexander Blake - choć przyzwyczaił się już do wymawiania swojego nazwiska bez charakterystycznego akcentu, nadal z lekkim trudem przechodziło mu to przez gardło. - Przysłano mnie z Salzburga, prowadzę sprawę zaginionego profesora Charlesa Atkinsona - na potwierdzenie wyciągnął tylko najpotrzebniejsze dokumenty, niespecjalnie interesując się odpowiedzią na jego słowa.

Wszystko zdawało się iść jak po sznurku, szybka rozmowa z komendantem i wyciągnięcie od niego jak największej ilości informacji, a później w dalszą drogę. Tym większe było jego zdziwienie kiedy usłyszał słowa blondyna. Utrzymał nerwy na wodzy i poza praktycznie niewidocznym zaciśnięciem zębów nie zdradził się niczym. Choć był za kimś w tyle, wiedział, że pośpiech w tym wypadku mógłby wszystko zepsuć. Toteż nim odezwał się w ogóle, poczekał na przybycie komisarza.

- Dzień dobry, jak już mówiłem jestem detektywem z Salzburga. Oczekuje, że nic nie przeszkodzi nam we współpracy - wziął wdech, dając gospodarzowi tego miejsca czas na przywitanie się, po czym ciągnął dalej. - Choć jestem tu w sprawie zaginięcia, a nie morderstwa. Chciałbym dowiedzieć się o co chodzi z tym ciałem i kogo miał na myśli oficer dyżurny mówiąc o innych przyjezdnych.

Kerm 21-10-2009 22:53

Mała dziewczynka, kryjąca się w matczynej spódnicy i jednym tylko okiem spoglądająca na nowe osoby zdecydowanie nie pasowała do tego ponurego salonu.
I nie wyglądała na osobę, która mogłaby złożyć szczegółową relację z całego zdarzenia.

- Dzień dobry - powiedział Kurt.

Uśmiechnął się do dziewczynki, co nie przyniosło żadnego widocznego efektu, a potem podszedł do niej.
Przykucnął, by nie musiała patrzeć do niego pod górę, a potem ponownie się uśmiechnął.

- Dzień dobry - powiedział. - Jestem Kurt. A ty jak masz na imię?

Dziewczynka milczała przez chwilę.

- Kari - wydusiła z siebie w końcu.

Raczej nie wyglądała na osobę chętną do dzielenia się jakimikolwiek wrażeniami. Mimo tego Kurt postanowił spróbować.

- Możesz nam opowiedzieć, co tu się działo?

Kari schowała się za mamą i spojrzała na niego przestraszona.

- Ja, ja... poszłam spać w tamtym pokoju... - wyjąkała ze łzami w oczach. Trzęsącym się paluszkiem wskazała kierunek - jedno z pomieszczeń na końcu korytarza, jak można było się domyślać.

Łzy sznureczkiem potoczyły się po jej policzkach, a właścicielka załzawionych oczu skryła się w spódnicy matki. Ta przytuliła ją i zaczęła uspokajać. Po pewnym czasie powiedziała:

- Musisz powiedzieć tym miłym państwu, co się stało. - Pogłaskała córkę po głowie.

- Bezczelna smarkula - wrzasnęła jedna z ciotek. - Spać... Rozrabiała w nocy, a nie spała.

Mała ponownie wybuchnęła płaczem. Na szczęście ciotka przestała się interesować dziewczynką i zaczęła odpowiadać na pytania Olsena. Do uszu Kurta zaczęły dochodzić horrendalne kwoty, mające stanowić odszkodowanie za poniesione... za wyrządzone przez Kari straty.

Dziewczynka, cały czas uspokajana przez matkę, zaczęła jeszcze raz opowiadać.

- Poszłam spać i się obudziłam... coś szurało i...

Mała znowu zaczęła płakać.

- I szafa, i stolik, i wszytko trzeszczało... - mówiła przez łzy.

- To musiałaś się bardzo bać... Uciekłaś stamtąd? Czy te meble się uspokoiły?

- Tatuś... tatuś mnie uratował. - Na twarzy dziewczynki pojawił się przelotny uśmiech.

- Te meble... sprzęty wszystko się przemieszczało... Mąż wyniósł córkę z pokoju - wytłumaczyła matka. - Tam coś było. Niech pan sam zobaczy. Tam na ścianie jest ślad...

Kobieta zatrzęsła się i przygarnęła córkę bliżej.


Senne koszmary zazwyczaj nie pozostawiają śladów, zatem faktycznie 'coś' musiało tam być. I trzeba było zobaczyć tamten pokój osobiście...

- Trzeba to obejrzeć - powiedział do reszty. - Będzie można oszacować te straty - dodał na użytek pań domu.

przełożył z plecaka do kieszeni kurtki niewielkie radyjko, a potem je włączył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:04.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172