lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku (http://lastinn.info/archiwum-sesji-rpg-z-dzialu-horror-i-swiat-mroku/)
-   -   Ymir - [survival horror] 18+ (http://lastinn.info/archiwum-sesji-rpg-z-dzialu-horror-i-swiat-mroku/9096-ymir-survival-horror-18-a.html)

Baczy 06-04-2011 22:27

Dołączyli do grupy w laboratorium geologicznym bez większych problemów, a przynajmniej tak zdawało się nieco pobudzonemu i rozentuzjazmowanemu Dhirajowi. Nie wiedział, że kończyła im się amunicja, natomiast zmęczenie wszystkich członków grupy zbagatelizował, uznając za niezbędne. Również stres związany z samymi atakami cieplaków minął całkowicie, gdy tylko zamknęła się za nimi stalowa grodź.

W bezpiecznym pomieszczeniu miał okazję poznać informatyka, który pomagał im zdalnie zamykając odpowiednie grodzie. Nie miał jednak czasu i okazji porozmawiać z nim na temat dysku Marconiego, ale jak tylko dotrą do wagonów i opuszczą Ymir A, będzie to pierwszą rzeczą jaką zrobi.

Istnienie jakiejś dziwnej substancji umieszczonej w pojemniku opatrzonym znakiem radioaktywności zdawało się jeszcze bardziej komplikować wszelkie dywagacje na temat. Czyżby był to jakiś minerał obcego pochodzenia odkryty w jednej z kopalń, czy może znaleźli to podczas jednej z nielicznych wypraw po powierzchni planety? Jak długo jest tutaj, jakie ma właściwości, oprócz promieniotwórczych? I najważniejsze, czy ma jakikolwiek związek z zaistniałą sytuacją? Teraz każda nowość wydawała się podejrzana, każda mogła spowodować tę "epidemię". Bo o ile sprawa mutantów wydawał się być rozstrzygnięta, to "cieplaki" oraz "żywe trupy" był nadal dla psychiatry nieodgadnioną zagadką. Miał już zagadnąć Rocka o konkrety, bo chyba wiedział o tym więcej niż on, zrezygnował jednak po krótkiej sprzeczce ochroniarzy. Faktycznie, na takie rozmowy przyjdzie jeszcze pora kiedy wszyscy będą bezpieczni. Teraz każda sekunda mogła przesądzić o ich śmierci. Pierwsza grupa już zjeżdżała windą na niższy poziom.

Jak się okazało, dziwne zachowanie Łysego w Gnieździe było początkiem "ciepłoty". Chyba jednak się nie mylił, wszyscy jesteśmy tacy jak "oni", to tylko kwestia czasu kiedy się przemienimy. A jego czas właśnie nadszedł.
Otworzył oczy i łapczywie zaczerpnął powietrze tylko po to, żeby jak najgłośniej wrzasnąć "Cieeepłeeeee!". Rozbiegane oczy zatrzymały się na Dhiraju, i to w jego stronę pomknęła częściowo skrępowana ręka chłopaka. Doktor odskoczył, czego pośrednim efektem było zatrzymanie windy. Wytrąciło go to z równowagi, ale tylko na chwilę. Ze strachem, powstrzymując się od krzyku, stanął twardo na podłożu i spojrzał na istotę, która jeszcze przypominała Łysego. Chwycił wiszącą u pasa pałkę i nie czekając ani sekundę dłużej, wystrzelił kilka pojedynczych ładunków w brzuch chłopaka. Niestety, ani to, ani poprawka z paralizatora Seleny nie przyniosły rezultatów- Łysy rzucał się i wrzeszczał. Jedyne co się zmieniło, to swąd palonej skóry i włosów rozchodzący się teraz po windzie. Pozytywem było jednak to, że ponownie zaczęli zjeżdżać na poziom A. W porę też doktor przypomniał sobie o końskiej dawce środka rozweselającego, którą miał wstrzyknąć jednemu z mutantów, a która teraz leżała spokojnie wśród innych strzykawek w jednym z pojemników umieszczonych na dryfonoszach.

- Seleno, zwróć na siebie jego uwagę! Może uda się go uśpić!- krzyknął Hindus, szperając w pojemniku. Kobieta bez zbędnych pytań zaczęła okładać Łysego pałką, absorbując jego uwagę. Dało to doktorowi szansę na wstrzyknięcie pełnej dawki zakażonemu. Początkowo zdawało się, że lek nie działa, przeciętny człowiek od momentu wstrzyknięcia byłby widocznie spokojniejszy, a odpłynąłby całkowicie po niespełna minucie. Jak widać, u ciepłych potrzeba było nieco więcej czasu, jednak koniec końców, efekt był ten sam- gdy dojechali na dół, Łysy mruczał tylko coś pod nosem.

Obraz jaki zastali nie napawał optymizmem. Niby żaden z mutantów nie żył, jednak sama ich obecność w pobliżu windy nie wróżyła dobrze. Dhiraj miał cichą nadzieję, że uda im się przemknąć do kolejki niepostrzeżenie, więc nawet widok zwłok zgasił w nim płomyk nadziei.

Poza tym, widok zmienionego Szczoty który kopie już nieruchome zwłoki przypominał o frustracji, jaka dopadała niektórych z nich. Jednak tym razem, przez hełm, nie dało się wyczytać przyczyny tej przesadnej brutalności. Z jednej strony nie wyglądał jak wtedy, gdy w Czujce chaotycznie okładał glanami Venturę: zszokowany, nieco wystraszony, ale i podniecony samym faktem, że może zrobić coś niecodziennego, wręcz ekstremalnego i zakazanego, bez konsekwencji ze strony stróżów prawa. Obecnie jego ruchy zdawały się być bardziej opanowane, była w tym jakaś celowość, chociaż miażdżenie czaszki trupa było przesadą i dawało do myślenia, czy to opanowanie to faktycznie świadomość konieczności podjęcia pewnych kroków, czy całkowita akceptacja takiej brutalności i pewnego rodzaju mechaniczność.
Hindus wyprowadził dryfonosze z windy i starał się zasłonić okropny widok dziecku. Sam co chwila zerkał z obrzydzeniem, bojąc się interweniować, wyczekując aż chłopak skoczy.

Winda ruszyła na górę, po ostatnią grupkę ocalałych. Tymczasem Sven zorientował się, że obecni dziwnie się mu przyglądają, zaprzestał więc swojego dzieła destrukcji. Poza tym, nie było już czego deptać... Gdy jednak zobaczył leżącą nieruchomo postać Łysego z poczerniałą, spaloną skórą w kilku miejscach,zamarł w bezruchu dopiero po chwili bolesnej ciszy spod hełmu dało się słyszeć pytanie. Pytanie, na które nie było dobrej odpowiedzi.

- Zmienił się
- odpowiedział krótko doktor. Gdy nie usłyszał odpowiedzi, kontynuował.- Już w Gnieździe po przebudzeniu zachowywał się podejrzanie, był jednak nadal świadomy. Ale teraz, w windzie... Zmienił się całkowicie... Uśpiliśmy go, ale nie mogę być pewien, jak jego organizm zareaguje, przeciętny człowiek mógłby umrzeć lub poważnie uszkodzić sobie mózg. A tak, pozostaje nam czekać i mieć nadzieję...- Spojrzał na chłopaka z żalem i współczuciem w oczach. Obecnie nic więcej zrobić nie mógł.

Marrrt 07-04-2011 01:48

Princess gdy już było po strzelaninie w laboratorium i eksplozji, która okazała się nuklearną, zakończyła bandażowanie jego ręki. Nie prosił się. Sama podeszła. Oczy miała rozbiegane, a w czupurnym spojrzeniu, które jakby mimo rozgrywającego się koszmaru, było na stale wgrane w jej twarz, czaiła się prośbą. Chcę coś zrobić. Chcę się przydać. Bo zwariuję. Nie zaprotestował. Wyszli tylko z głównego laboratorium gdzie nadal dymiła aparatura z półprzeźroczystym kryształem.

W magazynie jak to w magazynie znalazł masę wszelakich szpargałów. Szwarc, mydło i powidło do analiz geologicznych. Ale też i kilka fajnych bajerów. Wysłużona przecinarka plazmowa niemal natychmiast powędrowała na jego ramię. Do plecaka wrzucił też, nawet bez specjalnego przyglądania się opisom, kilka zostawionych do badań ładunków wybuchowych. Zubożone do celów badawczych miały zapewne niską moc, ale praktyczny zmysł górnika nie zawracał sobie głowy szczegółami. Tylko nieco większymi na wydobyciu wykruszali co większe inkluzje ymirskich ferrytytów. A tak twardej skały, nie widział nigdzie na Ziemi.
Gdy ostatni ładunek wylądował w plecaku, coś go tknęło.
Kryształ. To gówno epatowało czymś tak złym, że nawet po zniszczeniu, krwawa, naścienna cyrylica zdawała się migotać gdy się jej dłużej przyglądało.
- Gdzieś tu powinien być spopielarnik – rzekł do przyglądającego się kryształowi informatyka – Ponad pięć tysięcy stopni. Zjarajmy to póki jeszcze wiemy co robimy.

Duffy zaprotestował. Seamus z początku chciał postawić na swoim, ale przyjrzenie się lepiej temu badziewiu może i rzeczywiście by nie zaszkodziło. Szczególnie teraz gdy zdawało się być… na ich łasce? To głupie. Czy ta mała rzecz mogła być przyczyną całego zamieszania? Rozejrzał się za Szczotą, bo należało w końcu otworzyć windę i upewnić się, że działa i że nie pokutuje w niej kolejny zarażony.


- Sven! – krzyknął do chłopaka – Pomożesz?

Niedługo potem gdy skończyli, Duffy dokonał nieciekawego odkrycia. Pomysł z podwyższeniem temperatury był chybiony. Nawet gorzej. Byłby genialny gdyby Seamus był myślącym ciepłym.

- O mały włos bym zadał tej popierdółce takiej temperatury, że... – mruknął cicho kręcąc głową. Przez chwilę milczał analizując jak wielu rzeczy mogliby uniknąć gdyby zarażeni byli spokojniejsi w chłodniejszej temperaturze. Równie szybko przestał analizować – Dobrze, że tu jesteś Duffy…

Poszedł poszukać pojemnika gdy Szczota krzyczał przez wukapa.
Bóg raczy wiedzieć co by się działo gdyby wrzucili ten kryształ na spopielenie… Może dlatego Irlandczyk nigdy nie aspirował na stanowiska wyższe niż brygadzista. Zbyt często się mylił w wyciąganiu wniosków.

Kuźwa.

***

Laboratorium geologiczne było wyjątkowo marnym miejscem na spęd ocalałych bazy, ale nie było co wybrzydzać. Nawet okazało się, że do ich małej parafii dołączył nowy ochroniarz. A ci szybko im się kończyli. Wpierw Sanders, potem Golas… Roy Parkers wyglądał jednak bardziej na wziętego komandosa niż vittelskiego klawisza. Nie było co wnikać. Mimowolnym uśmiechem ulgi powitał Chucka i kobitkę z chłopakiem, która była chyba dobrą znajomą Duffyego. Barmanowi można było faktycznie w dużym stopniu zaufać. Jak na takie chuchro, miał jaja.

***

Przypuszczony na nich atak powitali tym razem klasycznie. Bez panicznej ucieczki i bez heroicznych eksplozji. Salwa z czterech luf zmiotła większość. Jeden jednak mutant się przebił. Już nawet nie mówił tego ich „ciepłe”. Ryczał, sapał i międlił ozorem. Tylko resztki uniformu mogły podpowiadać, że to stworzenie jeszcze do niedawaną było człowiekiem. Z impetem wpadł na górnika przewracając go. Gotowy na zderzenie Seamus szybko wymierzył raz jeszcze. Z żabowatego nie zostało już wiele, a jednak dalej życie czegoś się w nim trzymało. Nie zdążył strzelić ponownie. Szczota z kopniaka niemal urwał czerep mutantowi. A potem to co zostało zaczął metodycznie doprowadzać do postaci papki proteinowej.
- Sven… - odezwał się spokojnym, zmęczonym głosem. Chłopak nie słyszał. Kopał z taką dokładnością rozłupując większe kawałki jakby puzzle układał – Sven!
Też nie usłyszał. Nim jednak górnik podszedł do niego, otworzyły się drzwi windy z drugą grupą. Dopiero wtedy chłopak zareagował.

- Co teraz Rock? – spytał gdy już wyjaśnili kwestię zarażonego Łysego. Przeładował strzelbę do pełnych dziewięciu naboi – Nie chcę biadolić, ale amunicja nam się kończy. Nie mówiąc o nas samych. Ledwośmy zostawili za sobą laboratorium, a już nas te łajzy zwietrzyły. Jeśli lgną do tego kryształu - wskazał trzymany przez Chucka pojemnik - To po kiego wała go ze sobą tachamy?
Zdjął z ramienia przecinarkę plazmową i wręczył ją Greyowi, który po zużyciu amunicji do Anakondy, pozostał z samą siekierą.
- Mamy jakiś plan B w stosunku do kolejki?

mataichi 07-04-2011 13:28

Cały koszmar jaki rozegrał się w windzie był dla Gilberta niczym więcej jak pokazem kiepskich slajdów, który musiał obserwować z niezbyt wygodnego fotela. Kręcił się, robił kwaśne miny, ale nie miał wpływu na to co widzi, ani na to jak mu jest niewygodnie. Całkowicie bierny przypatrywał się jak jego towarzysze rozprawiają się z cieplakiem. Dla swojego jak i innych bezpieczeństwa lepiej było, że nie podjął żadnych prób interwencji. Co prawda było to zachowanie niegodne bohatera, ale informatyk mógł żyć z tą świadomością.

Tak, Duffy był bohaterem i to takim prawdziwym, lecz dopiero niedawno zdał sobie z tego sprawę. Pochwały Rocka – całkowicie zresztą uzasadnione - łechtały przyjemnie jego ego, ale dopiero pocałunek Dorotki wzniósł postrzeganie własnej osoby na kolejny poziom. Po raz pierwszy jakaś kobieta złożyła szczery pocałunek na jego ustach. Nie była pijana, nie płacił jej, ani nie była jego kuzynką. A jak wiadomo tego typu buziaki były zarezerwowane wyłącznie dla bohaterów. Był w lekkim szoku, ale czuł się z tym dobrze, nawet bardzo dobrze.

- To... to nic takiego. – odwzajemnił uśmiech wypowiadając durną kwestie rodem z kiepskich filmów o latających herosach w pończochach. – Cieszę się, że nic wam nie jest.

Choć to nie było ani właściwe miejsce ani odpowiednia pora to karcił się w myślach, że nie powiedział nic więcej. Zachowanie Parkersa i słowa Rocka odwróciły na krótką chwilę jego uwagę.

„Czyżby zarząd mówił prawdę?” – zastanawiał się Gilbert, lecz wystarczyło krótkie spojrzenie Zoe żeby jego myśli skręciły na zupełnie inny tor.

Musiał zrobić wszystko żeby przetrwali, a należało zacząć od najważniejszej rzeczy. Kiedy tylko będzie miał okazję, zamierzał zabrać się za ochładzanie bazy. Zmotywowany jak nigdy wcześniej był w stanie osiągnąć wszystko.

Suriel 07-04-2011 14:16

Chwila radości i odpoczynku nie trwała długo. W Gnieździe nie byli bezpieczni. Tego Selena była pewna, nie mieli innego wyjścia, musieli się przegrupować. Dowodził Rock, jako jedyny był pewny swojego stanowiska, pozostali poszli za nim. Selena miała tylko nadzieję że nie jak owce na rzeź. Nie znała tego człowieka, ale pozostali, zwłaszcza Chuck chyba mu ufali. Zabrała siekierę, resztę zapasów i ruszyła z grupą osłaniającą dryfnosze. Droga do pozostałych początkowo była spokojna, niestety cieplaki nie dawały za wygrana, kilka razy musiała użyć siekiery, żeby zrobić przejście dla siebie i pozostałych. Na szczęście te osobniki były niemrawe i nie tak zwinne jak pozostałe. Dała sobie z nimi radę. Z nimi, a i owszem, ale na to co ich zaczęło gonić później nie był przygotowany nikt. Stwór nie przypominał ani tego sprzed Romantiki, ani tego z dołu. Był potężniejszy, bardziej przerażający i nie do zabicia przez ich broń. Ostatkiem sił dotarli do sekcji geo, gdzie byli pozostali. Zamknięta gródź nie dawała nawet złudzenia ochrony. Drzwi drżały przy każdym uderzeniu bestii. Nie było czasu na powitania i okrzyki radości z ocalenia. Selena zobaczyła brudną i przerażoną Agnes, Szczotę i pozostałych. Niektórzy byli ranni, ale najważniejsze żyli.

Rock bez większych wstępów wydał kolejne dyspozycje. Podzielił wszystkich na trzy grupy. Mieli przedostać się na poziom A do kolejki. Pierwsza grupa osłaniająca zjechała na dół, Selena była w następnej. Razem z nią w windzie była Zoe z dzieckiem, Agnes, doktor z żoną na noszach i informatyk. Nie znała go, na plakietce widniało imię Gilbert Duffy. Jak wszyscy wyglądał na przerażonego cała sytuacją. Selena modliła się tylko żeby winda wytrzymała, drugi raz nie będą mieli takiego szczęścia jak w kapsule. Zacisnęła palce na trzonku siekiery, była jak amulet ściskany na szczęście.
Na początku wszystko szło dobrze, winda z cichym szumem jechała w dół. Jeszcze chwila i będą na dole.

Najpierw go usłyszała, skupiona na własnych myślach i chwili wytchnienia, nie zauważyła że się poruszył.
- Cieeeepłe – Łysy szarpnął się na noszach. Jego atak skierowany był w stronę doktora.
Ten odskakując nacisnął przycisk hamulca, winda stanęła. Jak w zwolnionym tempie widziała jak wyszarpuje paralizator i wymierza w pierś Łysego. Dym i swąt palonej skóry rozszedł się po windzie. Zoe zasłoniła Leo własnym ciałem, Agnes zaczęła płakać.

W pierwszym odruchu Selena chciała się zamachnąć i wbić trzymaną siekierę w głowę napastnika.
- Boże co się dzieje, co ja robię – patrzyła na miotającego się chłopaka, tyle razem przeszli, chronili się na wzajem, uciekali przed koszmarem, a teraz Łysy stał po drugiej stronie. Zmienił się tak jak jej przyjaciółka. Nie mogła, nie potrafiła tego zrobić, tak jak poprzednio. Nie osobie którą znała i lubiła. Inni byli dla Seleny anonimowi, wtedy walczyła o życie, ale teraz to był Łysy, razem pili, razem walczyli.
Usłyszała głos Maharisziego.
- Seleno, zwróć na siebie jego uwagę! Może uda się go uśpić!
Upuściła siekierę na podłogę i wyciągnęła paralizator. Władowała w Łysego jeszcze trzy ładunki, kiedy to nic nie dało, zaczęła okładać go kijem, odwracając uwagę od pozostałych.
- Zoe włącz windę - krzyknęła jednocześnie.
Chciało jej się krzyczeć i płakać jednocześnie z bezsilności jaką odczuwała.
Zoe była na tyle przytomna, że posłuchała. Winda ruszyła. Doktorowi udał się wkońcu zaaplikować Łysemu jakiś lek, powoli zaczął słabnąć. Kiedy dotarli na dół leżał na noszach i wydawał ciche pomruki.

I co teraz, zostawią go tutaj, zabiją, zamkną w jakimś magazynie. Każda z tych opcji była potworna. Ktoś będzie musiał podjąć tą decyzję, ale nie Selena, nie czuła się na siłach. Nie potrafiłaby.
Sytuacja na dole nie wyglądała za dobrze. Kiedy drzwi windy się otworzyły ich oczom ukazał się niepokojący obraz. Na podłodze leżały cztery truchła stworów, Selena nie potrafiła już nazywać ich ludźmi. Jednego z nich kopał metodycznie z zapamiętaniem Szczota. Nie widzieli jego twarzy przysłoniętej przez hełm, ale wiedziała że to co zobaczyliby w jego oczach mogłoby się im nie spodobać. Starała się tak stanąć żeby zasłonić cała scenę przed Agnes.
Doktor wypchnął nosze. Kiedy wszyscy już wyszli, winda ruszyła w górę po pozostałych. Selena miała nadzieję, że jest po kogo wracać. Ukucnęła i położyła siekierę na podłodze. Miała ochotę się położyć, zwinąć, zamknąć oczy i zapomnieć o wszystkim.
W ich stronę ruszył Szczota.
- Co... zrobiliście... z Łysym? – jego głos był zniekształcony przez hełm.
Selena, nie potrafiła odpowiedzieć, głos uwiązł jej w gardle. Miała wrażenie że się dusi. Łzy powoli spływały po jej policzkach.

- Zmienił się- odpowiedział krótko doktor. Gdy nie usłyszał odpowiedzi, kontynuował.- Już w Gnieździe po przebudzeniu zachowywał się podejrzanie, był jednak nadal świadomy. Ale teraz, w windzie... Zmienił się całkowicie... Uśpiliśmy go, ale nie mogę być pewien, jak jego organizm zareaguje, przeciętny człowiek mógłby umrzeć lub poważnie uszkodzić sobie mózg. A tak, pozostaje nam czekać i mieć nadzieję.

Nadzieja, to to co im pozostało. Póki żyją, jest jeszcze nadzieję. Selena opanowała się, wzięła głęboki oddech. Będzie jeszcze czas na smutek, będzie jeszcze czas na łzy, ale nie teraz, nie w tym miejscu. Teraz muszą walczyć, żałoba przyjdzie później, albo nie przyjdzie już nic jeśli nie przeżyją. Wtedy to jednak nie będzie miało już znaczenia.

Kivan 07-04-2011 19:35

Dotarli na miejsce – sekcja geo po przeróbkach wprowadzonych przez ciepłych nie wyglądała zbyt przytulnie. Grey jednak długo nad tym nie kontemplował, bardziej zajmowała go radość ze spotkania z innymi, z tego, że żyją – słowem, ani gestem jednak tego po sobie nie pokazał, tylko stanął gdzieś z boku starając się nie rzucać w oczy i okazało się to zresztą bardzo łatwe do wykonania bo całą uwagę wzięli na siebie Rock i Parkers. Bill jak zwykle wydawał wszystkim polecenia, natomiast Roy się wpieprzył mu w paradę okazując niezadowolenie – w końcu ukazał swoją prawdziwą twarz pieska na zarządowej smyczy – jak Bóg mi świadkiem gdyby trwało to odrobinę dłużej to Whiteman by mu przypierdolił.

W końcu wsiedli do windy jako pierwsza grupa – On, Szczota, Seamus i Parkers. Gorzej trafić nie mógł, dwóch z nich spisał na straty w drodze do gniazda i nadal czuł się winny , a za trzecim szczerze nie przepadał. Spojrzał na rękę Gallaghera i skrzywił się nieznacznie, odwrócił wzrok i potem już przez całą resztę drogi oczy miał wbite w podłogę, ani drgnął. Stalowa klatka zjechała na dół, wyszli i zaraz odesłali ją na górę.

Grey stał w miejscu stopy twardo opierając o ziemię, a jego oczy poruszały się niespokojnie lustrując korytarz. Długo nie musieli czekać aż dobiegły ich kolejne dźwięki ymirskiego obłędu za każdym razem były coraz mniej ludzkie, tak samo jak stwory, które je wydawał, i które zaraz wyskoczyły za ściany gęstego, gryzącego pyłu. Siekiera upadła na ziemię, a schwycona oburącz anakonda wycelowała w pędzącego po suficie pokrakę. Drżący już od jakiegoś czasu na spuście palec zacisnął się mocno wypuszczając serie z karabinu, to samo zrobili inni o ile nawet nie wcześniej. Były szybkie. Nadążenie za nimi było strasznie trudne. Wkrótce magazynek został osuszony o cna, na szczęście wtedy na ziemi leżały już trzy trupy i tylko jeden ciepły gnał jeszcze w ich stronę. Całe zdarzenie trwało może kilka sekund – Seamus i Szczota jeszcze strzelali, Grey chwycił siekierę, a poczwara już zdążyła wylądować na drugim górniku, bez zastanowienia przygrzmocił ciepłemu w łeb, aż ten się zatoczył i poleciał gdzieś w bok, jeszcze tylko jeden strzał, resztę dokończył chłopak skacząc wręcz po głowie monstra , która po chwili zamieniła się papkę. W międzyczasie zdążyła przyjechać winda.

Cała akcja ze Szczotą nie zaszokowała jednak Geya tak jak to, że Łysy stał się jednym tamtych. Może i nie przepadał za chłopakiem, bo ciągle sprawiał kłopoty, ale takiego losu nie życzył nikomu, a to że każdy z nich może stać się ciepłym w każdej chwili było bardziej przerażające niż walka, która się przed momentem rozegrała, oczywiście zdawał sobie z tego sprawę już wcześniej, ale teraz stało się to jakieś bardziej namacalne.

Armiel 07-04-2011 20:47


Ipor Juhasz, Charles “Chuck” Fish


Nie obyło się bez dalszych problemów. Nim winda wjechała po was na górę, przez ochlapaną posoką wyrwę zaczęły wchodzić kolejne cieplaki. Tym razem nie tak zmutowane, lecz najzwyklejsze, których oszczędne strzały Rocka i Ipora trzymały na dystans. Nie przybiegły tez hordą, lecz w najgorszym przypadku po dwóch, trzech jednocześnie. Dla kul spectry czy anakondy były idealnym celem.

W końcu znaleźliście się w windzie. W samą porę, bo przez wyrwane drzwi do sali wdzierał się kolejny maszkaron. Nie tak duży, jak ten, co ścigał Seamusa, mniejszy też od tego, co przed chwilą Rock zdetonował za pomocą granatu, lecz i tak dość imponujących rozmiarów. Dokładnie taki, jaki zabił Nicole w sekcji medycznej.

Drzwi windy zamykały się nieznośnie wolno. Widzieliście, jak potwór przekracza prowizoryczną barykadę z ciał zabitych cieplaków i pędzi w waszą stronę.
Nie zdążył!

Zjeżdżając w dół słyszeliście jednak, jak bestia wali wściekle w drzwi. Słyszeliście przeraźliwy dźwięk rozrywanej stali, który zagłuszał nawet odgłos jaki wydawał zjeżdżający w dół wagonik.

Nagły huk na dachu zatrząsł windą. Wiedzieliście, co się stało. Potwór przebił się do szybu i wskoczył wam na dach windy! Za chwilę zapewne usłyszycie wściekłe ataki na stalowy, wygięty sufit. Mijały kolejne sekundy i nic się nie działo. Rock wskazał na Ipora i kratę wyjścia ewakuacyjnego na dachu. Zrozumieliście się bez słów.

Kilkanaście sekund później, wspierany przez Ipora Rock wyglądał już na górę asekurując się bronią. Szybko zaskoczył na dół.

- Nie uwierzycie – mruknął z nutką histerycznego rozbawienia w głosie. – Ten brzydki matkojebca rozwalił sobie łeb o dach. Skurwiel zdechł.

Potem zachichotał.

- Czarni mają rację. Jednak biali nie potrafią skakać.

Potem jednak spoważniał. Sprawdził magazynek.

- Piętnaście pestek – powiedział ponuro. – A u ciebie, Ipor?

Juhasz zerknął na wyświetlacz anakondy. Pokazywał 06.

- Może niedługo broń już nam nie będzie potrzebna – pocieszył Rock współocalonych.

Chuck westchnął ciężko. Coś mówiło mu, że ochroniarz nie ma racji. Niesiony w rękach pojemnik z dziwacznym kawałkiem lodu zdawał się wibrować. Barman słyszał, jak próbka obija się o ścianki pojemnika. Wydawało mu się również, że słyszy .... głos dochodzący ze środka.

Głos Nicole Sanders.

„Uratuj mnie” – zdawał się mówić ów głos. – „Uratuj mnie”.

Mimo wysiłku i emocji Chuck czuł suchą gulę w gardle.

Winda jechała w dół.



Seamus Gallagher, Sven “Szczota” Lindgren, Greyson “Grey” Whiteman, Selena Stars, Dhiraj Mahariszi i Gilbert Duffy
.
Atakujące cieplaki zostały powstrzymane i to bez większych strat, jeśli nie liczyć obitych pleców Seamusa. Co prawda pistolety Parkersa i Greya nadawały się jedynie do rzucania, ale Szczota – rozdeptujący czaszkę monstrum na miazgę – nadal miał amunicję. Podobnie Seamus do swojej bojowej strzelby.

Widna otworzyła się i pierwsze, co się z niej wydobyło, to kłęby tłustego, ciemnego dymu. Potem wyszli z niej ludzie. Kaszląca „Princess”, krztusząca się Zoe, z płaczącym synkiem na rękach, oszołomiony Duffy, chwiejąca się na nogach Selena próbująca powstrzymać suchy kaszel, którego atak złapał ją na końcu podróży.

Mechanik miała wrażenie, że tłusta maź wypełnia jej usta. Zdawała sobie sprawę, że coś się z nią dzieje, lecz nie bardzo wiedziała, jak to powstrzymać. Miała wrażenie, że ktoś ściska jej głowę ciężkim narzędziem i próbuje zgnieść skronie. Zapach pieczonego mięsa i palonej prądem krwi Łysego był .... taki słodki. Taki ... ciepły. Miała ochotę przyssać się do zwęglonego ciała ustami i spijać ten gorący płyn.

Wyprowadzający dryfnosze Dhiraj widział, że coś dzieje się z waleczną mechanik. Widział .. krew wypływającą jej spod powiek. Widział usta wypowiadające cicho jakieś słowa. Układały się w krótkie, przerażające zdanie .... „takie ciepłe”, „takie ciepłe” – jak mantrę.
I wtedy psycholog zrozumiał. Gdzieś tam, w ludzkim umyśle, wystawionym na próbę nieznanego mu pochodzenia, zachodziły zmiany. Walka o przetrwanie, którą toczyli, wyciągała z nich najgorsze instynkty. Agresja, niszczenie bez próby powstrzymania były niczym katalizator czegoś złego.

Widział, jak z pomocnej osoby Selena stawała się bezlitosną zabójczynią. Osobą, która bez wahania ładowała śmiercionośny ładunek w ciało kogoś, kogo jeszcze jakiś czas wcześniej próbowała ratować. Poddawała się i Dhiraj to dostrzegał. Traciła swoją wolę, swoją świadomość zatrącając, jak wcześniej Łysy i inni. Traciła swoje człowieczeństwo, a może właśnie odkrywała bezlitosna prawdę o nim.

To nie był wirus, lecz ich własny umysł. Własne czyny. To zrozumiał Dhiraj.

Dopiero teraz miał pewność. Może w samą porę. Może uda mu się dotrzeć do mechaniczki, nim nie będzie za późno. Jeśli nie – za chwilę będą zmuszeni ją zastrzelić. Wiedział to.

Łysy, nadal leżący na dryfnoszach, wydał ostatnie rzężenie i znieruchomiał. Silna dawka środka podanego przez Dhiraja zadziałała. Doktor spojrzał na korytarz, gdzie przyjaciel Łysego – Szczota – skakał po szczątkach jakiegoś człowieka. Chłopak też był w amoku? Czyżby również przekroczył granicę, po której będzie mu już wszystko jedno, kogo zabije? Kogo i w jaki sposób.

Dhiraj zrozumiał. Bał się jednak, że nie zdąży zrobić użytku z tej wiedzy.



WSZYSCY poza Aleksandrem W. Biliskovem

Nim jednak podjęliście się jakiś działań Selena i Szczota „wrócili” do rzeczywistości.
Stars oparła się o ścianę, wzięła kilka oddechów mroźnego powietrza wypełniającego poziom A i otrząsnęła się z chwili słabości. Czuła się zmęczona i psychicznie wypalona, ale natrętne myśli opuściły jej głowę.

Początkowo Szczota nie rozumiał całej sytuacji. Nie skojarzył związanego, dymiącego truchła na SFŻ ze swoim przyjacielem zakładając, że ten jedzie w ostatniej grupie.

Dopiero kiedy drzwi widy otworzyły się po raz kolejny i wyszli przez nie Rock, „Chuck” i Ipor, brutalna prawda dotarła do Szczoty.

Chłopak postąpił parę kroków w stronę Dihraja, wciąż kurczowo zaciskając palce na karabinie. Maska hełmu złożyła się odsłaniając twarz. Bladą twarz zagubionego i przerażonego dziecka.

- Nie zajebaliście go. Był ciepły, a wy go nie zajebalście. - powiedział drżącym głosem z niedowierzaniem. A po chwili dodał w stronę doktora - jesteś git człowiek, Marycha. Wszyscy jesteście.

Rock widząc że kryzys został zażegnany zadziałał, jak zawsze, pragmatycznie.

- Ruszamy! – ponaglił ochroniarz ludzi – Odpoczniemy w kolejce na Ymir C.

Przyjrzał się ludziom.

- Dryfnosze do środka – wskazywał na kolejne osoby. - Dhiraj, Selena, Chuck, Duffy dziewczynka, Zoe i dzieciak – obok nich. W środku szyku.

Ocenił resztę ekipy.

- Ja, Ipor i Szczota na czole, torujemy drogę. Parkers, Seamus i Grey chronicie nam dupska.

Nie było czasu by się sprzeczać. Ruszyliście.




Aleksander Wasili Biliskov


Zi-Zi krocząca w swojej maszynie górniczej dawała ci spore poczucie bezpieczeństwa. Ciężki kombinezon wydobywczy był niczym innym, jak egzoszkieletem do prac górniczych. Dawał sporą osłonę mimo tego, ze poruszało się w nim dość wolno, a zamontowane na ramionach urządzenia wydobywcze czyniły z niego całkiem ciekawą namiastkę maszyny wojennej.

Stacja kolejki na Ymir A wydawał ci się dobrym miejscem jako punkt kontaktowy.

Wiedziałeś, że Rock wybiera się tam z resztą ocalonych, a nawet jakby nie, zawsze w jakiś sposób mogłeś załagodzić sytuację.

Jednak to, co ujrzałeś na terenie stacji nieco cię zaskoczyło.

Leżały tam ciała. Wiele ciał. W kałużach jeszcze lepkiej krwi. Na wielu widziałeś ślady po kulach, ale część wyglądała jak rozerwana.

Szybkiej kolejki górniczej nie było na stacji, a sądząc po zniszczeniach, ewakuujący się Zarząd odpalił bombę i zawalił cały tunel Ta strona bazy była odcięta. Nawet kombinezon Zi-zi nie dawał szans na przekopanie się przez zawalisko.

Stację wypełniał dym. Część urządzeń i przekaźników zwyczajnie spłonęła, część nadal trawił ogień.

Bestie pojawiły się znienacka. Wybiegły od strony zniszczonego tunelu. Nie przypominały już ludzi. Raczej obdarte ze skóry, poparzone bestie. Poruszały się na czworaka, skacząc i pędząc w waszą stronę.

- Ustaw się za mną! – nakazała ci Zi-zi i nie czekając odpaliła w stronę potworów laser przemysłowy. Wiązka światła zdolna przeciąć kamień, trafiła dwie pierwsze pokraki przecinając je dosłownie na pół.

Kolejne dobiegły bliżej, lecz Zi-Zi była niesamowitą operatorką kombinezonu. W chwilę później i druga para leżała pocięta na kawałki plazmową przecinarką naramienną.

- Dobra – powiedziała Zi-zi upewniając się, że zagrożenie zostało wyeliminowane. – Stajemy w narożniku. Ty za mną. Czekamy na tych twoich kolegów. Radzę ci, weź skafander ze skrytki. Mamy tutaj podwyższony poziom radiacji.

Ruszyła w stronę rogu stacji. Stalowe stopy górniczego skafandra miażdżyły leżące na ziemi ciała. Charakterystyczny, metaliczny dźwięk mechanizmu kroczącego pancerza, zlewał się w paskudny, mlaszczący odgłos rozdeptywanych kości i flaków. W pewnym momencie stopa kolosa nastąpiła na głowę jakiegoś górnika. Czaszka trupa rozbryznęła się, jak dojrzały owoc, zachlapując teren wokół kolejną porcja krwi.

Na Zi-zi nie robiło to chyba najmniejszego wrażenia. I wtedy zrozumiałeś dlaczego. Ona po prostu oszalała.


* * *

O mało się nie minęliście. Na szczęście zauważyłeś kolumnę ludzi przesuwającą się korytarzem tuż obok stacji i upewniwszy się, że to Rock i reszta ekipy zacząłeś ich wołać.
Zi-zi włączyła megafon i wywrzaskiwała krzyczane przez ciebie imiona głosem wzmocnionym przez elektronikę.

Musieli to usłyszeć i usłyszeli.

Ravanesh 07-04-2011 20:49


WSZYSCY


Widok ciężkiego kombinezonu górniczego uzbrojonego, niczym czołg i stojącego obok niego znanego niektórym z was inżyniera Biliskova podziałała na wasze morale, jak zastrzyk z adrenaliny.

Potężny goliat stanowił doskonałą ochronę, a kierująca nim operatorka była rewelacyjna. Szliście w stronę stacji prowadzącej na Ymir C niczym przecinak. Torując sobie drogę plazma i laserem. Ale nie było tak źle, bo musieliście walczyć tylko dwa razy.
Raz, kiedy wypadły na was cztery zmutowane cieplaki, które laser i plazma maszyny zabiły w pół drogi do was. Drugi raz był groźniejszy, bo cieplak spadł z wentylacji pomiędzy najmniej „bojowych” spośród waszej grupy. Jednak Chuck wykazał się największym refleksem i zdołał odepchnąć potwora w bok, gdzie Rock odstrzelił mu łeb.

W końcu, po półtorej kilometrowym marszu głównym korytarzem, dotarliście do stacji kolejki przemysłowej na Ymir C.

Najpierw Selena i Duffy otworzyli ciężkie, stalowe grodzie na stację.

Serca zabiły wam szybciej, kiedy zobaczyliście stojący na niej pociąg. Długie, smukłe cacko, które mogło wywieść was z tego piekła. Pozostało jednak kilka rzeczy do zrobienia, nim odjedziecie. Na szczęście dwie osoby doskonale wiedziały co trzeba zrobić – Biliskov, jako inżynier oraz Rock – jako szef ochrony.

Ten drugi, przyjął już rolę nieformalnego lidera grupy, zajął się wydawaniem poleceń.

- Zizi - stań na straży przy grodzi.

Ciężki skafander górniczy wydał charakterystyczny dźwięk serwomechanizmów i ruszył na wyznaczoną pozycję.

- Duffy musisz otworzyć śluzę ciśnieniową na korytarze i odblokować hamulce magnetyczne. Parkers i Ipor. Pójdziecie z nimi jako ochrona. To niedaleko, wskazał korytarz. Karata Parkersa powinna starczyć.

- Selena i Bilsikov – otwórzcie nam to cacko i sprawcie, czy jest gotowe do drogi. – Reszta ładuje się do środka.




Aleksander Wasili Biliskov i Selena Stars


Co prawda żadne z was nie prowadziło nigdy czegoś takiego, ale mechanizm to mechanizm i szybko połapaliście się co i jak.
Pociąg był hermetyczną maszyną z systemem podtrzymywania życia. Po kilku chwilach udało się wam uruchomić systemy.

Poziom energii – 87% - spokojnie wystarczy na przejazd do Ymira C i z powrotem i to ze dwa razy.
Systemy podtrzymywania życia – sprawne. Obieg tlenu – sprawy. Obieg termoizolacyjny – sprawny.

Odpalaliście kolejne podzespoły umożliwiające podróż. Kamery zewnętrze, systemy sterowania. Szło to dość dobrze, a karta Rocka bez trudu pozwalała na uruchomienie kolejki.

Pojazd był sprawny! Żadnych niespodzianek czy awarii po wybuchu w zasadzie tuż obok. Za osiem minut silniki nagrzeją się i pociąg będzie mógł ruszyć w drogę. Ocalenie było o wyciągnięcie ręki. To dodawało wam pewności siebie, kiedy wykonywaliście swoją pracę.



Gilbert Duffy, Ipor Juhasz

Pomieszczenie sterowania było tuż obok, a karta dostępowa Parkersa faktycznie umożliwiała dostanie się do środka.

Sterówka była czysta i pusta. Ani śladu zarażonych. Jednak Ipor nie tracił czujności, kiedy Duffy zasiadł do skomplikowanej konsoli sterowania stacją. Bez włamania i hackingu nie obędzie się.

Informatyk przez chwilę zapoznawał się z wyzwaniem nim wziął się do pracy. Nie powinno to potrwać długo. Ale to, że idzie tak łatwo, nie dawało wam spokoju.



Dhiraj Mahariszi, Seamus Gallagher, Sven “Szczota” Lindgren, Greyson “Grey” Whiteman, Charles “Chuck” Fish

Mogliście zająć miejsca w wygodnych, lotniczych fotelach pociągu. Przejście pomiędzy nimi było na tyle szerokie, ze można było wjechać dryfnoszami, jednak na czas podróży trzeba było zdjąć stabilzator z urządzenia i zamocować specjalnymi chwytakami w części pociągu, w której zazwyczaj przewożono zapasy. No i trzeba było coś zrobić z ciałem nieszczęsnego Łysego. Do tej pracy potrzebne były silne ręce. Rock poprosił więc, by to Grey i Seamus się tym zajęli.

Sam, z uzbrojonym w karabin Szczotą i z Chcukiem, którego najwyraźniej do czegoś potrzebował wyszedł na zewnątrz pilnować całości ewakuacji. A może sam Chuck podjął taką decyzję? Może po raz ostatni chciał spojrzeć na miejsce, które miało być zwrotem w jego życiu. I jak śmiesznie by to nie brzmiało, takim zwrotem było.

Dlatego to on pierwszy zauważył małe drzwi techniczne otwierające się w ścianie stacji.
I człowieka, który w nich stanął. Zakurzonego, brudnego, sponiewieranego, ale na pewno człowieka. To był Zeemerman.

On również was dostrzegł i zaczął machać rękami, aby zwrócić na siebie waszą uwagę.
Nie miał broni. Chyba.

I wtedy wrota, przy których stała Zizi w swoim ciężkim skafandrze górniczym zatrzęsły się w posadach. Nagle, bez ostrzeżenia coś w nie uderzyło z drugiej strony z siłą, która przerażała. Drzwi do stacji kolejki były naprawdę solidne, lecz wydawało się, że jeszcze trzy, góra cztery uderzenia i wlecą do środka. Cokolwiek tam było, musiało być dużo większe, niż wszystko, co udało wam się spotkać do tej pory.

Jakby na potwierdzenie waszych obaw kolejny atak wybrzuszył stalową gródź, jak materiał puszki, która miałaby za chwilę eksplodować od zebranych w niej gazów. Potem wielkie szpony, rozmiarem dorównujące małemu dziecku, przebiły stalową gródź i zaczęły pruć ją przy wtórze przeraźliwego, metalicznego jęku, na strzępy.

Cokolwiek właśnie przebijało się do środka, na pewno poradzi sobie z waszą garstką w jedną chwilę.

emilski 11-04-2011 22:27

Wszystko działo się tak szybko...

Szczęśliwie dotarli do stacji, skąd mogli bezpiecznie odjechać. Nie wiadomo gdzie, nie wiadomo dokąd... To znaczy wiadomo, że do drugiej stacji, ale nie wiadomo, co tam zastaną. Czy nie wpadną z jednego gówna w drugie gówno. Tego już nigdy nie będą wiedzieć. Ipor podejrzewał, że nawet jak wrócą bezpiecznie na Ziemię, to jeszcze przez długi czas, będą nieufnie podchodzić do napotykanych ludzi. Czekać, czy nie zaczną się zmieniać w ten ciepły szajs.

Zizi... tak nazwał ją Rock. Była operatorką ciężkiego kombinezonu pancernego. Cała nadzieja w niej. Powinna sobie poradzić z każdym niebezpieczeństwem. Ipor, gdy ją zobaczył, żałował, że nie nauczył się obsługiwać tego sprzętu. Gdyby wszyscy mogli wsiąść do tych zbroi, ich ucieczka mogłaby wyglądać zupełnie inaczej.

A tak...

A tak, to po staremu. Mimo zamkniętej grodzi, jak zwykle coś w nią waliło. Chociaż napierdalało, to zdecydowanie lepsze słowo. Tam, za drzwiami, nie mógł stać jakiś zwykły zmutowany potwór, jakie spotykali już na swojej drodze. Tam musiała stać bestia stokroć większa od nich wszystkich razem wziętych. Ogrom jej pazurów, które przebijały się na drugą stronę, które były już z nimi na peronie, świadczył o tym, że jakakolwiek próba podjęcia z nią walki, zakończy się sromotą. Zizi w swoim pancerzu, która stała tuż przy grodzi z wymierzonym w nią laserem dawała jakąś nadzieję, ale „jakaś nadzieja” to było cholernie za mało.

To wszystko Ipor obserwował z pomieszczenia, w którym razem z Parkersem towarzyszył Duffiemu w jego walce z systemem, która powinna zakończyć się otwarciem śluzy prowadzącej do tunelu zewnętrznego. Duffy... Może on też jest nadzieją. Może, jeśli się pospieszy, szybko załatwi sprawę i zdążą dopaść do pociągu i odjechać jeszcze zanim przyjdzie im się bronić przed czymś, co nie powinno istnieć.

Może...

Kurwa, Duffy – powtarzał w myślach Węgier. Na głos nic nie mówił, bo nie chciał rozpraszać informatyka. Sam się na tym nie znał i nie miał zamiaru przeszkadzać w pracy innym. Ale w myślach nieustannie powtarzał: -Dawaj, Duffy... dawaj, Duffy... - obserwując jednocześnie to, co dzieje się przy grodzi.

Wiele zależało też od Seleny – to ona ma uruchomić sekwencję startową. Wszystko w rękach innych i nie on wydaje rozkazy. Ale z tym już zdążył się pogodzić.

Aż w końcu usłyszał: “ROZPOCZĘTO PROCEDURĘ ODSZCZELNIENIA. OSOBY POZOSTAJĄCE NA PERONIE PROSI SIĘ O NATYCHMIASTOWE NAŁOŻENIE MASEK TLENOWYCH. OSOBY BEZ SKAFANDRÓW PROSI SIĘ O BEZWŁOCZNE OPUSZCZENIE TERENU STACJI. POWTARZAM …..”

I to były najpiękniejsze słowa. Takie, o których marzył. Szybko wyjął dla wszystkich maski tlenowe ze schowka i sam nałożył jedną. Teraz pozostało im tylko biec. Biec prosto do pociągu. I pomóc tym, którym się to nie uda. Biegnąc obserwował to, co działo się na peronie. Chuck rzucił się na obcego faceta, który w ogóle nie wyglądał na ciepłego. Chuck dostał chyba z anakondy. Pozostali biegli, żeby mu pomóc. Ten drugi facet chyba już nie żył. Ipor biegł do Rocka. Nie chciał sam podejmować żadnych akcji, żeby nie zapanował chaos. W tak napiętej sytuacji potrzeba stanowczego dowódcy. Niech Rock rozdaje karty.

I wtedy wlazła... Bestia... Potwór... Ipor czegoś takiego nigdy nie widział. Przez ułamek sekundy nawet się zatrzymał i... podziwiał. Na ułamek sekundy... Przecież to... Kurwa, to... Diabeł...

Ogromny. Rzucił się w kierunku strzelającej Zizi. Iporowi od razu stanął przed oczami potwór z pomieszczeń medycznych. Tego zabił dopiero, jak stanął blisko, że mógł czuć smród z jego paszczy. Z pozostałych strzałów gówno sobie robił. Teraz na pewno nikt nie podejdzie tak blisko niego. Nawet Rock.

Błyskawiczna ocena sytuacji kazała szukać mu innych rozwiązań. Może zadowoli się jakimś trupem do zeżarcia.

-Parkers! - zawołał. -Weźmy to ścierwo i rzućmy mu na pożarcie...

Nie skończył a już musiał uciekać, bo właśnie w jego stronę leciała Zizi. Bestia wzięła ją w swoje łapska i cisnęła prosto w nich. Zarówno Ipor, Parkers, jak i Duffy musieli ratować się gwałtownymi fikołkami – inaczej kombinezon pancerny zmiótłby ich z ziemi.

Później potoczyło się jeszcze szybciej. Jedni rozkładali ładunki wybuchowe, inni strzelali do lamp i innych elementów, które mogły odwrócić uwagę potwora. Wszystkim zależało na tym, żeby bestia olała pociąg, żeby mogli wsiąść. I odjechać.

Zizi na szczęście wstała. Znowu stanęła do walki. Skupiła na sobie jego uwagę. Ipor chciał jej pomóc. Strzelał w nogi potwora. Bezskutecznie. Strzelał w błyskające elementy, żeby dać Zizi czas. Gówno to dało. Może coś mu umknęło, ale z tego co widział, to pozostali też gówno zdziałali.

Dopiero komunikat Seleny zmusił go do biegu już bezpośrednio do pociągu. To był koniec. Walka jest bez sensu. Albo uciekną, albo im się nie uda. Zizi pewnie zginie. Ale będzie na posterunku. Albo tylko ona, albo wszyscy razem. Marna dla niej pociecha.

Seamus rzucił mu broń, bo w jego anakondzie był już tylko pusty magazynek. Stanął w wejściu do wagonu i czekał na pozostałych. Przez zniszczoną gródź zaczęła napływać fala cieplaków. Mięso armatnie. Walił do nich razem z Rockiem. I w bestię, żeby nie zniszczyła pociągu.

Parkers dostał. Zginął.

Może zaraz znowu się podniesie. I tym razem będzie po przeciwnej stronie barykady.

Nic to, na razie napierdalaj, Ipor. Napierdalaj ile bozia dała tej anakondzie, bo inaczej pociąg stąd nie ruszy.

Campo Viejo 13-04-2011 07:34

Jak to zniszczyć? Bił się z myślami biegnąc przed siebie. Wyrzucić z pociągu. A stację wysadzić w pizdu.

- Bill mamy bomby atomowe? Na stacji?
- Nie. Nie wiem.
- A Zarząd miał.
- Miał.
- Może wysadzimy tunele po sobie?
- Nawet jak są jakieś, ja za cienki w uszach jestem figurant, żeby wiedzieć co, gdzie i jak. Nie ma na to zresztą czasu.
- Aha.


***


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=HrQsGeKN6qk[/MEDIA]


No to co ja kurwa z tym fantem zrobię? Pomyślał rozglądając się po peronie. Rock i Szczota z giwerami. Zizi z laserami. Rock miał plan. Fish znowu się zaplątał. Potężna gródź trzeszczała pod naporem uderzeń. Cos rozpruwało gigantyczne zbrojenia z drugiej stony. Szpony. Zobaczył je. Jak pazury były ponad metrowe, to ich właściciel... Z trudem przełknął ślinę.

Widząc biegnącego w stronę pociągu Zeemermana schował pojemnik za pazuchę. Zacisnął dłoń na paralizatorze. W drugą dobył elektryczną pałkę. Zamknął przysłonę hełmu bojowego. Czekał na zbliżenie się znienawidzonego wroga. Uosobienie ludzkiego skurwysyństwa Ymira. Starał się dostrzec czy nabiegający gad miał nadal przy sobie paralizator z którym to widział ostatnim razem. Wyczekiwał zwrócony przodem do szturmowanej grodzi a bokiem do Zeemermana. Stał z głową obrócona w stronę niższego szczebla korporacyjnego. Strzeli kiedy tamten będzie na tyle blisko żeby później otłuc go pałką na peronie. Wtedy zajmie się kryształkiem i paznokciami stwora, pomyślał desperacko wiedząc, że prędzej zginie niż dopuści do tego, żeby minerał opuścił stację. Lub stwór uniemożliwił im ucieczkę. Pierwszy raz w życiu przestało zależeć mu na własnym. Jak to ma się przenieść na Ziemię to on wysiada.

Zeemerman zbliżał się. Biegł. Cieszył michę? Bał sie? Grymas twarzy urzędnika był cieżki do rozszyfrowania. Fish ruszył w jego stronę, gdy tamten był blisko. Gad nie miał broni. Przynajmniej w ręku. Giń skurwysynie, Fish od serca życzył mu podnosząc do góry paralizator. Nacisnął spust. Błyskawica wiązki elektrycznej pomknęła posłusznie. Dostał. Ha! Zabolało. Kurwa... Mnie też. Zabolało ramię, kurwa i to tak mocno!. Paliło i rwało żywym bólem. Dziura w kombinezonie. Krew na bucie. A Anakonda skurwiela stuknęła o peron wypadając z bezwładnej ręki Zeemermana. Chuck odpłynął w zdziwieniu padając obok tamtego w objęcia wirującego peronu.


***


- Zeemerman... Wyrwać chwasta... Zeemerman... – słyszał swój majaczący głos.

Otworzył oczy. Niewyraźna twarz kobiety, która pochylała się nad nim a pod kopułą szepty z bardzo daleka. „Pomóż mi. Pomóż! Nie zostawiaj mnie...” Nicole. Rozanielił się w perlistym uśmiechu. Uwolnię cię!

- Kochana... - szepnął nim wpadł w objęcia ciemności.


***


Otworzył oczy czując dotyk i ból. Spojrzał przytomniej. Zoe.
- Auu! - wykrzywił się jak dziecko w grymasie podczas zastrzyku.
Opatrywała mu ranę. Naprzeciw siedział Leo z okrągłymi jak monety oczami. Chyba bał się mrugać. Nie ruszał się. Tylko oczy mu chodziły na boki. Wzbierały łzami.
- Umieram? - zapytał pompatycznie z teatralnym westchnieniem.
Wiedział, że to tylko dziura w ramieniu. Wykrwawić się nie zdążył. Kombinezon bojowy pewnie zatrzymał prawdziwy impakt strzału. Ale bolało. Jak cholera.
- Nie wiem - odpowiedziała kobieta spanikowanym głosem.
Zamiast zadrwić z powagi sytuacji tylko wystraszył dziewczynę. Bo Zoe to fajna dziewczyn była. Wysilił się na blady uśmiech przez grymas bólu. Przejrzał się w jej oczach. Wyglądał równie żałośnie jak się czuł.
„Pomóż! Ratuj mnie! Ratuj nas!” Kurw...


***


Pociąg był dźwiękoszczelny chyba. Chyba, że szepty zdominowały wszystko inne. Głos Dhiraja? Nadal był opatrywany. Musiał tak się budzić co chwila. Świadomość która jest, a za chwilę była. Zoe z medpakiem. I Księżniczka. Chyba tak ją inne dzieci nazywały...


***


”Ocal nas! Ocal mnie!” Nawarstwiające się szepty. W głowie. Głosy. Schizofrenia? Raczej pojemnik. Tajemniczy kryształ. To czego Rock radził nie otwierać. Żebym nie zgubił, albo zepsuł...


***


Syntskóra była zimna. Zimniej też popłynęła gorąca krew do mózgu. Trzeba cos z tym zrobić, pomyślał próbując wstać, gdy Zoe odwróciła się. Klęczała przy Leosiu. Opadł ciężko na plecy. Kurwa rusz dupsko, usłyszał się w myślach nad szepty zlewające się już teraz w jeden krzyk.

- Jak? - szepnął na głos. - Jak mam ci pomóc? - zapytał wietrząc podstęp obcej inteligencji.

Nikt nie odpowiedział. Nikt nie wołał. Prócz starej natarczywej śpiewki. ”Ocal nas! Ocal mnie!”

Zaczęła powracać niemrawa zręczność w postrzelonej ręce a ból przyćmiony prochami ustąpił. Zerknął na ramię. Opatrunek był skończony. Prawie. Sięgnął po pojemnik. Szczelnie zamknięty i nieuszkodzony.

- Chuck został postrzelony! A jakieś … coś... zabija tam …..Szczotę i … i ….resztę … - uderzył go dziewczęcy krzyk.

Z szeroko otwartymi oczami przerażenia wysłuchał drgającego wrzasku Księżniczki. Nie było czasu na gadanie z próbówką. Spojrzał na peron. To co zobaczył dodało mu sił. Potwór wdarł się na perony. Walczył, więc jeszcze nie wszyscy zginęli.

Z trudem dźwignął się z fotela i z niezatrzymany przez nikogo chwiejnym krokiem wszedł do sąsiedniego pustego przedziału. Zamknął za sobą grodzie...
Założył maskę. Przeżegnał się i otworzył pojemnik. Usłyszał syczące “pffffyyyyy” uciekającego powietrza z kapsułki. Zatem nie możesz życ w próżni, pomyślał gorączkowo. Zajrzał do środka. Podłużna bryłka lodu podświetlała się drgającą luminescencją. Cos tam było w środku. Zywego. Nie miał nic. Ani paralizatora ani pałki. Zostały na peronie przy Zeemermanie. To co wdarło się na perony pędziło już do pociągu. Wprost na niego. Lada moment rozerwie kolejkę jak zabawkę blaszaną. Dziecinną igraszkę. Naprzeciw siwej poczwarze z czterema grabiami szarżowała operatorka robota górniczego z wsciekle obracającaymi się wiertłami. Chuck sięgnął ręką w głąb kapsułki. Złamię cię. Choćby gołymi rękoma. A jak to nie pomoże, to przyjebię czymś innym jak zdążę. Zmrużył oczy jakby zaraz miał nastąpić wybuch atomowy lub z próbówki rzucić się na niego jaki stwór znienacka.
Zamiast tego tylko świat odpłynął...

Wagonik zaczął się wydłużać, rozciągać i ociekać krwią. Znajome piski uderzyły z furią huraganu. Tym razem było jednak gorzej. Ktoś wbił szpony w mózg i rozrywał go na strzępy. Jakby. Uczucie było jednak realnie plastyczne w odczuciach. Więc tak było. W paraliżującym uścisku bólu widział szeroko otwartymi oczami koszmarne, okrwawione paszcze zębatych skurwysyństw z piekła rodem. Nienawistnych. I takież ludzkie twarze. Tylko wykrzywione w bezrozumnym szale.

- ITHAQUA! - wycie smagało wnętrze czaszki.

Podłoga pociągu była prawdziwa. Prawie nie odczuł uderzenia o nią. Jednak krwawe wizje nie pozwalały utracić świadomości. Nie chciał żyć. Chciał umrzeć. Nie obudzić się. Miał dość. Szaleńczy kryształ już nie wibrował w dłoniach. Wytoczył się. A mimo wszystko czuł jego obecność w głowie. Wtedy wołał potwora a nie Fisha. Tylko na chuja w mojej głowie?! Otępiale zdziwił się wyjąc w środku na falę napierających krwawych wizji gwałcących mózg.

- ITHAQUA!
- ITHAQUA!
- ITHAQUA!

Rzeczywistość odpłynęła zastąpiona nowym, ociekającym juchą światem chaosu, z którym Chuck stawał się coraz bardziej harmonijną jednością.

mataichi 13-04-2011 14:22

Gilbert wzbijał się na wyżyny swoich umiejętności. Nie, to nawet nie były wyżyny to były pieprzone góry niebywałego talentu i zdolności. Wyłączył całkowicie myślenie i uczucia, nie mógł marnować na nie ani sekundy. Stał się maszyną i jedynie płytkie oddechy świadczyły o tym, że wciąż żyję. On był numerem jeden wśród informatyków na tej zapyziałej planecie i zamierzał to udowodnić. Udało się. Zyskał kilka cennych sekund, które mogły być kluczowe dla przetrwanie.

- Biegiem. – krzyknął tylko informatyk i sam poderwał się z krzesła. Tą prostszą rzecz miał już za sobą. Teraz wystarczyło tylko biec, a on nie pamiętał kiedy ostatni raz zdarzyło mu się wykonywać tą karkołomną czynność. Wierzył w swoją silną wole, w końcu ona kierowała jego ciałem i to dzięki niej często można było przełamywać własne granicę. Nie mógł tak po prostu przez to zginąć, to nie mieściło się w jego kalkulacjach. W końcu kto by pamiętał bohatera, który padł przez słabą kondycję? Dysząc jak lokomotywa starał się wyciągnąć ze swojego organizmu ukryte pokłady energii o ile gdzieś takowe jeszcze się zachowały.

Zawsze coś – zdążył tylko pomyśleć Duffy próbując się uchylić przed nadlatującym skafandrem, którego cisnęło w jego kierunku jakieś wielgachne monstrum. „Pocisk” już opadał dając mu nikłe szanse manewru. Mężczyzna rzucił się na ziemie wyciągając przed siebie złączone ręce w dość komicznym geście. Przypominał trochę pływaka, który właśnie wybił się ze słupka. Duffy liczył, że żelastwo przeleci tuż nad nim. Okazało się, że miał więcej szczęścia niż zdolności. Żelastwo przeleciało tuż nad nim, ale zetknięcie z twardą podłogą na chwilę go oszołomiło.

Ktoś go wołał. Informatyk z trudem podniósł się z ziemi ignorując zadrapania, stłuczenia i paskudny smak kurzu w ustach. W głowie szumiało. Miał wszystkiego dosyć i gdyby nie bardzo rozwinięty instynkt przetrwania usiadłby sobie i poczekał na smutny koniec. Dopiero po paru cennych sekundach zrozumiał w jak głębokiej dupie się znalazł. Zlokalizował Seamusa i cisnął w jego kierunku magnetyczne rękawicę, które przez cały czas miał przypięte do pasa.

- Łap! - krzyknął i ponownie puścił się biegiem w kierunku kolejki. Gilbert nigdy nie był człowiekiem głęboko wierzącym, ale w tym momencie mógł liczyć wyłącznie na cud i swoich towarzyszy. Nie przerywając biegu zaczął modlić się w duchu do wszystkich znanych sobie bóstw.

Obrzydliwe monstrum stanęło na drodze biegnących. Nie było innego wyjścia. Sapiący Duffy biegł dalej próbując ominąć stwora z drugiej strony niż Ipor. Przynajmniej jednemu z nich na pewno się poszczęści. Nie życzył towarzyszowi źle, ale w tym momencie miał nadzieję, że to on będzie tym pechowcem.

Kilka dodatkowych sekund nadludzkiego wysiłku, szczypta szczęścia i Duffy wpadł do pociągu. Nie miał ani siły, ani czasu żeby cieszyć się z tego powodu. Rzucił się wyczerpany na podłogę wagonika i odczołgał parę metrów w bezpieczniejszy kont. Nie zwracał kompletnie uwagi na to co dzieję się na zewnątrz pociągu, to nie była jego działka. Po kilku głębszych oddechach wyciągnął swoją przenośną konsole. Wiedział co należało teraz zrobić.

Musiał to zakończyć.

Zaczął włamywać się do systemu kontrolującego pracę generatorów zasilających bazę. Nie był inżynierem, ale wiedział czego nie powinno się robić z ustawieniami. Zamierzał przeciążyć serca Ymiru doprowadzając tym samym do ogromnego wybuchu.

- Lubicie ciepło skurwiele? To dam wam go tyle, że będzie nim srali i nauczę was, że przesada w każdą stronę nie jest zdrowa.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:19.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172