lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku (http://lastinn.info/archiwum-sesji-rpg-z-dzialu-horror-i-swiat-mroku/)
-   -   Ymir - [survival horror] 18+ (http://lastinn.info/archiwum-sesji-rpg-z-dzialu-horror-i-swiat-mroku/9096-ymir-survival-horror-18-a.html)

Marrrt 27-04-2011 00:07

Milczeli brnąc dalej w głąb bazy. Nawet jakby się chciało to nie za bardzo było co powiedzieć. Zmrożony ze szczętem Ymir C nie zostawiał złudzeń, że kataklizm dotknął tylko te niższe poziomy. Ścięło całość. Z jednego koszmaru wpadli w drugi.

Z Seamusa fizyk był nietęgi, ale o kriodeflagracji górniczej swoje wiedział. Ani atmosfera Ymiru, ani zabawki jakimi dysponowały ekipy wydobywcze, nie mogły spowodować takiego mrozu, by zmieniać grodze w herbatniki. Tutaj tak jak na ich Ymirze… wydarzyło się coś nienaturalnego.

Księżyc chciał, żeby tu zdechli.

Wpatrując się w mijany posąg, powtórzył w głowie tę myśl.

Zdechną tu.

Nic. Nieźle kuźwa. Więc się pomylił. Nic nie wróciło do normy i faktycznie mu odwaliło. A jedyne co go pchało dalej do przodu to…

Dotarli do rozdroży.

Rock wyruszył z Iporem w stronę Gniazda, a pozostali do tutejszej kaplicy. Zostali więc we trzech z Greyem i Duffym, oraz nikłą szansą, że po tym co tu zaszło znajdą działające łaziki. 45 minut. Nie szkodziło spróbować. Tym bardziej, że Rockowi ten plan mniej przypadł do gustu niż kolejna przejażdżka kolejką, których z kolei Irlandczyk miał już dość. Łaziki. Ech… co by dał za to by faktycznie zajarać jak już tam dotrą…

***

Nim doszło do niego co się dzieje, zdążył tylko usłyszeć trzask z jakim kombinezon Greya zderza się ze ścianą hangaru. Światełka ruszyły w ich stronę.
- Grey, żyjesz?! - zobaczywszy, że tamtemu faktycznie nic nie jest, niemal natychmiast zaczął wycofywać się w przeciwnym kierunku do wyjścia z hangaru. Kto to Kuźwa mógł być??? Przecież nie tutejsza ochrona! - Coś tu kuźwa do nas wali! Duffy! Do tyłu!
Seamus obrzucił szybkim spojrzeniem wylot tunelu. Broń. Jakakolwiek poza tą cholerna piłą. Przecież wystrzela ich jeśli nie spierdolą…

Grey jednak nie dość, że wyglądał jakby nic gorszego mu się nie stało, to dodatkowo wyraźnie nie zamierzał odpuścić. Irlandczyk zatrzymał się po jego słowach. Bił się z myślami. To coś ich ostrzelało, a oni mają tylko piłę... Ale Grey miał rację. Przyszli tu po łaziki... a nie żeby dać nogę, bo ich “światełka zaatakowały”. Żeż do diabła, wszystko miało być w tym piekle wymrożone przecież...
Wychylił głowę znad barierki i spojrzał w dół. Gdzieś tu powinny być węże do tankowania łazików... dwuskładnikowa hipergolówka, którą żłopały te smoki powinna się palić nawet w tej temperaturze…
- Dobra. Spróbujemy. Zejdę najbliższymi schodkami do dystrybutorów z paliwem. Na pewno mnie zauważy bydlak. Będę blisko. Ty weź tę piłę i zejdź drugimi schodami. Jak ci się nie uda go zaskoczyć, to spieprzaj, bo spróbuję go sfajczyć. Tylko ktoś mi musi zawór odkręcić, bo na tym mrozie na pewno zakręcają. Duffy... Duffy, kuźwa skup się! - Spojrzał na kryjącego się niebezpiecznie blisko wyjścia z hangaru hakera. Tak jak w przypadku Szczoty wcześniej, tak i teraz nie wykazał się ani dyplomacją, ani zagrzewającą do walki otuchą - Musisz zejść za Greyem i odkręcić zawór. Słyszysz?
Miał jednak nadzieję, że informatyk zrobi swoje. Bez tego będzie krucho. Wepchnął jeszcze w ręce informatyka rękawice siłowe w razie gdyby zawór był zbyt zamarznięty...

Cały czas się pochylając za barierką rampy ruszył do najbliższych schodów po prawej. Łazik, gdy Seamus już zejdzie, będzie dobrą zasłoną na kilka sekund zanim „światełka” zza niego się nie wychylą. Schodził więc głośno, szybko i niezgrabnie. Tak by go na pewno usłyszały. Metal stopni dzwoniła o stalowe podeszwy. Irlandczyk poczuł jak tętno mu przyśpiesza. Docierając do dolnego poziomu szybko skierował się w stronę stojącego między ścianą, a łazikiem, dystrybutora. Zabrana z Ymira C lutownica, z której zdjął osłonkę musi dać niezbędną w tej temperaturze iskrę. Oby Grey już był w drodze.

Campo Viejo 28-04-2011 07:27

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=hW93CV6m-JU[/MEDIA]

Wędrówka po zamarzniętej bazie przygnębiała Chucka coraz bardziej. Wciąż ciężko było mu przyjśćdo siebie po przygodzie z kryształem. Tak psychicznie, jak fizycznie. Głowa bolała niemiłosiernie i mimo tego, że sam zaczynał tracić wiarę w sens wszystkiego, a zwłaszcza w szansę na przetrwanie, to obecność tych, którzy mieli takie same, a nawet mniejsze niż on, wymuszała na Fishu robienie dobrej miny do złej gry. Skoro w ciągu tak krótkiego czasu cała baza przestała istnieć, zamieniając ludzi w lodowe posągi, a solidne konstrukcje w zamki z piasku, Chuck czuł się jeszcze bardziej bezradną i nic nie znaczącą mrówką.

Widok krateru zdziwił go wielce, choć pewnie nie tak bardzo jak gdyby nie przeszedł tego całego koszmaru, który towarzyszył mu do tej pory. Jeśli cos lub ktoś zrobił taką dziurę w bazie to jakie szanse mają oni, pomyślał omiatany podmuchami wyjącego wiatru. Czuł się głupio bezradny ilekroć spoglądał na Zoe z Leo i Księżniczkę. Nawet gdyby miał jakiekolwiek uzbrojenie, wątpił czy byłby w stanie go użyć w takich warunkach. Tymczasem i mimo wszystko wróg był wciąż obecny. Tym razem pod postacią mrozu. Wobec niego nie bardzo wiedział jak się bronić i odsuwał od siebie myśl o tym co się stanie kiedy zabranie tlenu w kombinezonie, lub gdy urządzenie nawali. Gdzieś w głębi duszy z nadzieją wyglądał przed siebie w kierunku, do którego podążali. Do kaplicy.

Czuł się dziwnie bezpieczny wiedząc, że kryształ nie jest w łapach Rocka, i że Chuck jest w jego pobliżu. Z pewnością wystawiało go to na zagrożenie tych bestii, które z mrozu nic sobie nie robiły, będąc pewnie mieszkańcami tej planety, ale przynajmniej miał próbówkę na oku. Chciał porozmawiać z Łysym, choć zegar wyświetlacza uświadamiał mu, że nie nastąpi to szybko. Skoro WKPy szwankowały, cieszył się, że elektronika sprzętu medycznego maszyny w której był chłopak zanurzony wytrzymuje takie niskie temperatury. Ilekroć mijali ludzkie posągi Fishowi z jednej strony ubywało odwagi, optymizmu i chęci do życia. Z drugiej jednak pchało do przodu świadomością, że skoro przeżył to musi iść. Z wysiłkiem przybierał maskę uśmiechu zza zaszronionego hełmu, gdy ktokolwiek spojrzał w jego stronę, a zwłaszcza Leo lub Księżniczka. Fakt, że mieszkańcy bazy umarli zastygając w pozach jakby zatrzymani w pauzie niewidzialnym pilotem i patrzyli w kierunku marszu ich przeznaczenia, każdy krok naprzód przychodził trudniej. Czyżby zbliżali się do śmierci, czy ona raczej przeszła tędy stamtąd? Nie wiedział. I nie rozumiał nic.

Kiedy nosze z akwarium w którym pływał Łysy odmówiły posłuszeństwa byli już niedaleko umówionego miejsca przeznaczenia. Kaplicy.

- Ciecz w stabilizatorze zaczyna tracić płynność – zwróciła uwagę Kamini dysząc ciężko przez maskę.

No to chłopak jest już w trumnie jak się go nie wyciągnie, pomyślał Chuck. W sumie jest już trupem tak czy inaczej, bo nie mieli dodatkowego skafandra dla niego.

- Tam coś się ruszyło! – krzyk Księżniczki, zniekształcony przez maskę oderwał go od niewesołych rozmyślań.

Nastolatka wskazywała ręką na fragment korytarza i widoczne wśród wirujących białych płatków skrzyżowanie. Poza osypującym się ze ścian śniegiem nie było tam jednak nic innego.

- Przysięgam. – powiedziała dziewczyna. – Coś tam było. Jak Szczo... jak babcię kocham. - dokończyła pospiesznie.

Czy można było bać się jeszcze bardziej? Widocznie los posługując się Księżniczką wystawiał Chucka na kolejną próbę. Póki co nie dostał zawału, a przeszedł już dosc sporo jak spokojne dotąd życie barmana. Bezrobotnego aktora. Serce jednak zabiło gwałtownie jak uwięziony w klatce ptak, co chciał się z niej wydostać. Cóż tam mogło być? Pomyślał Fish patrząc w kierunku wskazanym przez dziewczynę. Jeśli to było przewidzenie, to nie ma co się tym zajmować. A jeśli w tym wymarłym krajobrazie bazy była żywa istota, to albo pracownik korporacji, który był takim samym kombinezonie jak oni lub mieszkańcy Ymira. Jeśli to bestia podążająca tropem kryształu, to i tak nie mają szans. Dzięki temu, że nic nie zobaczył, postanowił zignorować alarm Księżniczki. Zresztą co innego mu zostało? Uciec i zostawić resztę, czy odłączyć się od grupy i pójść w stronę potencjalnego zagrożenia? W razie gdyby cokolwiek wywołało poruszenie było wrogo nastawione do nich, to jeśli jeszcze ich nie zaatakowało to pewnie to zrobi kiedy udadzą się w tamtą stronę. Wszystko mówiło Chuckowi, że cokolwiek nie zrobi to nie będzie to miało większego znaczenia. Choć ratowanie Łysego było beznadziejnym aktem człowieczeństwa, postanowił skupić się na tej czynności. Tym bardziej, że niczego tam nie było. Wiedział, że gdyby zobaczył to najgorsze, co posuwała mu wyobraźnia, to z pewnością darowałby sobie poświęcanie siebie i reszty dla prawdopodobnie straconego druha Szczoty. Łysego. Teraz już kumpla ich wszystkich.

Stłumiona eksplozja wybuchu przebiegła dreszczem po plecach Fisha. Kolejka eksplodowała, lub baza zaczyna się walić. Wciąż brzmiały mu w uszach słowa, których nasłuchał się od górników na peronie. Skoro mogą w każdej chwili wylecieć w powietrze, to lepiej było o tym nie myśleć. Odganiał od siebie na ile mógł pesymistyczne wizje patrząc na lekarzy od których oczekiwał konkretów w temacie ich urządzenia i zamkniętego w nim chłopaka.

- Co z nim robimy? - zapytał Chuck patrząc na Łysego. - Ma szanse przeżyć bez tej cieczy? Pewnie blizny zostaną, ale nie wyzionie nam po drodze ducha? Te nosze już dalej przecież nie polecą. - stwierdził oczywistość.

- Jeśli wyjmiemy go, zamarznie bez skafandra. Ale chyba to jedyne wyjście, nie możemy tu czekać, aż ktoś przyjdzie. Możemy spróbować wydostać nosze spod SFŻ i nieść go na nich, opatulonego w koce i ogrzewacze, kilka chyba zostało. To może utrzyma jego temperaturę na znośnym poziomie przez jakiś czas. Pytanie tylko, co zrobimy jak dotrzemy do kaplicy i nie znajdziemy nic co mogłoby go ogrzać... Ma ktoś jakiś inny pomysł? - Doktor spojrzał z nadzieją po wszystkich zebranych.

Fish nie miał żadnego innego. Zoe pokręciła przecząco głową. Leo oparł się o nogę matki opierając głowę na jej biodrze i smutno patrzył na dryfujące ciało zwęglonego Łysego. Księżniczka jak zahipnotyzowana nadal wpatrywała się w stronę korytarza, gdzie wydawało się jej że coś zobaczyła. Żeby tylko nie załamała się, przeleciało przez myśl Fishowi. Ostatnią rzeczą jakiej teraz chciał to pogoń za spanikowaną nastolatką po rozpadającej się bazie. Kamini spojrzała na rzeczy wiezione na dryfnoszach i wskazała ręką jakieś urządzenie.

- Mamy tutaj stazę krioniczną. Możemy obniżyć ciepłotę jego ciała. To dość niebezpieczny zabieg. Wprowadzi pacjenta w coś w rodzaju hibernacji. Zmniejszy intensywność funkcjonowania organizmu, zapotrzebowanie na tlen i inne czynniki. Ale i tak nie wyjmiemy go z SFŻ bez maski. A nikt chyba nie ma zapasowej. Kilka oddechów przy takiej temperaturze i mieszanką powietrza planety i nie będziemy mieli kogo ratować.

O ile, ta skaza krfioniczna będzie działać, pomyślał Chuck bez entuzjazmu przyglądając się urządzeniom.

- Ja mam maskę i koce - wyciągnął te rzeczy z plecaka. - No ale jak te nosze wytargamy? Jak rozbijemy to, to woda zamarznie w locie to co wtedy? Będziemy w tym samym punkcie...

- Nie zamarznie, to nie jest zwykła woda. Powinna zdążyć spłynąć. Chyba... No i nie musimy niczego rozbijać, płyn można spuścić o tędy- Dhiraj pokazał palcem niewielką klapkę z boku maszyny.- No dobrze. Kamini, ustaw wszystko, proszę. Ja i Chuck go wyciągniemy, a Ty, Zoe, założysz mu od razu maskę i okryjesz kocami. Póki nie zestawimy SFZ będzie musiał leżeć za ziemi.

Jakby nie było w ratowaniu życia lekarze winni znać się w końcu najlepiej, więc Chuck ustawił się gotowy do wykonywania czynności sanitariusza, oczekując dalszych instrukcji i obserwując działanie Kamini. Tylko owe "chyba..." z ust Macharisziego przemilczane przez jego żonę zdołowało go jeszcze bardziej, czego za wszelką cenę nie chciał okazać. Nawet oni nie są pewni tego co robią... Nie w takich okolicznościach przyrody, pomyślał smutno.

Baczy 28-04-2011 12:54

Udało się.
Gdyby odpowiednio zmontować nagrania ze wszystkich kamer, jakie tylko rejestrowały całą sytuację na peronie, powstałaby scena, której pozazdrościliby najlepsi i najambitniejsi reżyserzy filmów akcji. Niesamowite tempo akcji, strzały, wybuchy, ręcznie robione granaty, miny lądowe, siłacz z antygrawitacyjnymi rękawicami, lekki mech bojowy strzelający wiązkami lasera, oraz ogromna bestia o stado opętanych ludzi naprzeciw nich. Była współpraca, ale i ofiary, było poświęcenie i odwaga, ale i strach oraz poczucie bezradności. Wszystko tak realistyczne, ale i niebywałe zarazem, niby naturalne i chwilami chaotyczne, ale zbyt dokładne i trafne w końcowym podsumowaniu, żeby bez wahania uwierzyć w realność nagrania.
Z perspektywy walczących o przetrwanie wyglądało to jednak zgoła inaczej. Każda sekunda mogła być tą ostatnią, dla Ciebie lub któregoś z towarzyszy, maszkara wydaje się nie zauważać nawet niektórych ataków, a amunicja jest na wyczerpaniu. Nawet, jeśli zginie, ale zdoła przedtem uszkodzić pociąg, przepadliście. Serce bije jak oszalałe, dłonie się pocą, cały drżysz, albo na odwrót, albo jedno i drugie, dyszysz ciężko przez maskę, rozbiegany wzrok schizofrenika szuka czegoś przydatnego, szuka Zbawienia. Choćby i miałaby to być podwójna dawka czystej heroiny, mogąca uśpić Cię i uwolnić od wszelkich trosk tego wszechświata w ciągu zaledwie sekund. Ale nie ma zbawienia. Nic nie przychodzi łatwo, nie ważne jak mocno tego pragniesz. Póki o to nie zawalczysz, nie dostaniesz niczego.
A więc walczyli. I dostali to, na co zasłużyli.
Wolność.
Udało się.

Długa podróż obfitowała w nowe informacje. Udało się dostać do zabezpieczonego pliku na dysku Marconiego, co rzuciło niejasne światło na mroki zakulisowej działalności laborantów Ymira A, chociaż wiele spraw pozostawało jedynie domysłami psychiatry opartymi na posiadanych informacjach, jak i innych domysłach. A co dla niego najważniejsze, okazało się, że Kamini najprawdopodobniej nie wiedziała, jaki jest główny cel przeprowadzanych eksperymentów.
W sprawie kryształu, który okazał się być przyczyną wielu nieszczęść, niemalże jednogłośnie postanowili, że należy się go pozbyć. Jedynie Rock upierał się przy transportowaniu go na Ziemię, co niepokoiło Dhiraja. Myślał tylko o pieniądzach, mając sobie za nic niebezpieczeństwo, na jakie narażał ludzkość. Rzadko jeden człowiek jest w stanie zagrozić istnieniu całej rasy, jednak w tej ekstremalnej sytuacji, właśnie tak mogłoby się stać, doktor uznał więc, że bezpieczniej będzie, jeśli będzie nosił pojemnik przy sobie.

Niestety, wraz z przebudzeniem Łysego i odzyskaniem przez niego pełnej świadomości, nadeszły wyrzuty sumienia- gdyby doktor wcześniej przypomniał sobie o środku usypiającym, chłopak nie byłby teraz w tak ciężkim stanie. Medpaki pozwalały jedynie zmniejszyć ból i powstrzymać zakażenie, jednak do pełnej regeneracji potrzebny był SFŻ.

Krótko po przebudzeniu młodzieńca, do doktora zgłosił się jego przyjaciel, Lindgren. O dziwo, nie jako do towarzysza, tylko właśnie jako do psychiatry. Był roztrzęsiony, zdenerwowany, chwilami zupełnie nieświadomie „odpływał” na kilka sekund. Chwilami trudno było Dhirajowi nadążyć za rozumowaniem (oraz słownictwem) chłopaka, jednak po pewnym czasie zaczął rozpracowywać zawiły kod umysłu Szczoty, który to już Szczotą nie był.
Musieli skończyć pogawędkę, ponieważ Kamini wyszła wreszcie z SFŻ. Dhiraj uściskał ją i ucałował. Niby od kiedy opuścili stację nic jej nie groziło (nawet w przypadku usterki urządzenia działałoby ono jeszcze kilka godzin w trybie awaryjnym, a przez ten czas mechanicy z zespołu, przy pomocy części zamiennych i narzędzi znajdujących się w magazynie, zdołaliby naprawić szkody), jednak dopiero kiedy wyszła z kapsuły i mógł ją objąć, odetchnął z ulgą i przestał się nią zamartwiać.

Łysy leżał w Stabilizatorze, Kamini czuła się nad wyraz dobrze, wszyscy mięli czas na odpoczynek i ciepły posiłek, nawiązali kontakt z obsługą Ymira C... Wszystko układało się po ich myśli, wyglądało na to, że udało im się przetrwać tę przerażającą przygodę i będą mogli wreszcie wrócić do normalnego życia.
Owo życie jednak potoczyło się zgoła inaczej. Mahariszi nie wierzył własnym uszom, słysząc komunikat ostrzegawczy, mówiący o możliwym zderzeniu z zamkniętą bramą. Powiadomili ich, dlaczego nie otworzyli wrót?!

Pociąg przebił się do bazy i wykoleił się, wzbudzając wszechobecną panikę. Ponownie.
Na szczęście, nikomu nic się nie stało, podróżni zdołali wydostać się z pociągu z niezbędnym sprzętem i prowiantem. Jednak zamiast ekipy sanitariuszy oraz techników, którzy mieliby zabezpieczyć miejsce wypadku, powitały ich mróz i pustka. Wszystko pokryte było grubą warstwą lodu, a ludzie… Teraz były to tylko lodowe posągi, zmrożone do szpiku kości, rozlatujące się przy najmniejszym drżeniu.

Po krótkiej naradzie, podzielili się na kilka grup, dwie z nich miały sprawdzić możliwe drogi ewakuacji na Ymir B, ostatnią bazę, na której mogli zostać ludzie. Jednak jeśli po ucieczce z jednego miejsca, pełnego krwiożerczych istot, trafia się do drugiego, dla odmiany zmrożonego i ziejącego pustką, trudno liczyć na to, że trzecie obeszło się bez żadnych problemów. Doktorstwo, razem z Chuckiem, Zoe, Leo oraz Księżniczką, mięli udać się do tutejszej kaplicy, która stanowić miała punkt zbiórki. Zabrali ze sobą część zapasów i SFŻ, w którym przebywał aktualnie poparzony Łysy.

To, co widzieli po drodze było nie do zignorowania. Można było sobie wmawiać, że to tylko statuy wyrzeźbione w lodzie, jednak po tym, co przeszli, nikt raczej nie miał siły na oszukiwanie siebie samego. Świadomość wraz z wyobraźnią podsuwały straszne obrazy tego, co mogło się tu dziać. I chociaż źródło niesamowitego zimna pozostawało nieznane, to doktor oczami wyobraźni widział ludzi, również kobiety i niewinne dzieci, które w kilka sekund, nie do końca rozumiejąc swój los, zastygają w bezruchu. Było to znacznie gorsze niż ich walka o przeżycie w Ymirze A z jednego prostego powodu- oni mogli walczyć, Ci tutaj nie.

Krater, jak i dziura w suficie były nad wyraz niepokojące, głównie dlatego, że niezależnie od tego, co spowodowało tak rozległe uszkodzenia, już tego tu nie było. Z jednej strony wyglądało to jak lej po bombie, jednak Dhiraj stawiał raczej na jakiś rodzaj planetoidy; nie znał się na militariach, jednak uważał, że ewentualna rakieta wybuchłaby przy zderzeniu z kopułą, przez co zniszczenia w samej bazie nie byłyby tak duże i regularne. Jednak jeśli faktycznie to asteroida, to co się z nią stało? Oczywiście, możliwym jest, żeby miała dość niewielki okres rozpadu, jednak po wydarzeniach ostatnich dni bardziej nasuwała się dość radykalna odpowiedź- odeszła. Bo przecież mogła być to jakaś gigantyczna istota, która po "lądowaniu" ruszyła na podbój bazy. Było to niedorzeczne, jednak w obecnej sytuacji ze wszech miar możliwe.

Darowali sobie jednak bezowocne dywagacje i okrążyli krater korzystając z bocznych korytarzy. Niestety, los nie był dla nich łaskawy i dryfonosze opadły bezwiednie na oblodzoną posadzkę. Dodatkowo współczynnik gęstości cieczy w stabilizatorze zaczął rosnąć, co nie wróżyło dobrze.

Na domiar złego, Princess podniosła krzyk, rzekomo widząc coś na końcu korytarza. Wszyscy gwałtownie odwrócili się w tamtą stronę, nikt jednak nie uchwycił niczego godnego uwagi, tylko płatki śniegu miotane przez wiatr. Doktor mimo zapewnień dziewczyny uznał, że coś jej się przywidziało. W takich warunkach i takiej sytuacji bardzo łatwo spanikować i popuścić wodze fantazji, zupełnie nieświadomie oczywiście. Dziewczyna miała pełne prawo panikować przy najdrobniejszych anomaliach. Mahariszi zdecydował się porozmawiać ja i nieco uspokoić jak tylko wymyślą, co zrobić z awarią dryfonoszy, chociaż wiedział, że w obecnej sytuacji niewiele będzie w stanie zrobić.
A nawet jeśli, to co niby to miałoby być? Gdyby jakiś potwór przyszedł po kryształ, nie czaiłby się za rogiem, po prostu przyszedłby po niego, tak jak na peronie. Gdyby był to człowiek, to nie stanowiłby zagrożenia, w końcu w takich warunkach każda pomoc się liczy, a wszelkie spory należy porzucić, żeby zwiększyć szanse przeżycia. A co, jeśli to coś innego? Coś, czego jeszcze nie spotkali, kolejny gatunek zamieszkujący planetę? Tego byłoby za wiele jak na kilka dni.
Ale to nie znaczy, że to nie jest prawda.

Puki co jednak, trzeba było zająć się Łysym. W SFŻ może zostać jeszcze kilkanaście minut, jednak każda kolejna to zwiększone ryzyko. Wyciąganie go z akwarium również jest niebezpieczne, jednak nie było innego wyjścia. Lepiej ryzykować robiąc coś, niż czekając, aż problemy rozwiążą się same.

mataichi 28-04-2011 20:10

Nie był bohaterem. Nie miał nawet prawa prać obcisłych gatek innym bohaterom.

Wystarczył jeden strumień zamrażającej energii żeby Gilbert zrozumiał swój błąd w rozumowaniu. Momentalnie pożałował swojej decyzji. Zamiast zostać z rannymi po raz pierwszy w życiu wybrał trudniejszą drogę. I jaki był tego rezultat?! Mógł stać się pieprzonym eksponatem w tym lodowym muzeum. Nie wiedzieli nawet co ich atakowało.

Seamus nie musiał wydawać mu komendy żeby się wycofał. Informatyk rzucił się do tyłu jak wystraszone zwierze i skulił się przy ścianie. Przez parę sekund próbował zapanować nad nerwami. Walka w sieci? Nie ma sprawy, ale walka w realu była dla niego czystą abstrakcją. Przez moment nawet sprawdził czy wciąż czystą, bo nie wiedział czy jego organizm nie postanowił przypadkiem inaczej. Słowa towarzyszy dochodziły do niego z opóźnieniem, jakby znajdowali się po drugiej stronie jakieś niewidzialnej bariery. Dopiero po chwili zorientował się, że chcą oni zaatakować to coś! Próbował zaprotestować, ale zwyczajnie nie był w stanie wydobyć z siebie głosu.

„Boże nie pozwól swojemu genialnemu dziecku zginąć w tym miejscu. Pomyśl o tych wszystkich biednych paniach ze wschodu, które wspomagałem przez tyle lat!” – zmówił w myślach dość specyficzną modlitwę, która choć trochę dodała mu sił. Momentalnie zaczął wierzyć w cholerna karmę! Był zbyt dobrym człowiekiem, żeby w tym momencie opuściło go szczęście. Był cholernym potentatem na rynku fortuny.

„Odkręcić zawór? Ja?” – ponownie nie wypowiedział swoich wątpliwości, choć jego mina wyrażała więcej niż tysiące słów. Strach ścisnął go zarówno za gardło jak i za jaja. Zabolała. Gdzieś tam w środku odezwała się jednak bardzo niedobra rzecz, która nierzadko była powodem przedwczesnego zejścia z tego świata. DUMA. Był informatykiem, zrobi to na swój sposób. Przyjął bez słowa magnetyczne rękawice.

Działała jednak sam nie dając znać pozostałym. Przez swoje WKP podjął nieudaną próbę połączenia się z komputerami pokładowymi łazików. Były wyłączone i można było je aktywować wyłącznie manualnie.

- Zrobię co w mojej mocy. – powiedział nie do końca wyraźnie do pozostałych. Był gotów ruszyć tuż za Grey’em w każdym momencie. Miał plan całej bazy tuż przed swoimi oczami. Myślami wybrał opcję wyróżnienia na planie hangaru dystrybutora i urządzeń z nim powiązanych. Tylko jeśli to zadziała będzie w stanie dotrzeć w miarę szybko do zaworu paliwa.

Ravanesh 28-04-2011 22:02


SEAMUS GALLAGHER, GREYSON “GREY” WHITEMAN, GILBERT DUFFY

Podjęliście się nierównej walki z nieznanym przeciwnikiem uzbrojonym w broń o równie nieznanej sile rażenia. Plan był prosty – oblać skurwiela paliwem i wzniecić ogień.

Seamus ruszył pierwszy. Nie ukrywał się specjalnie, bo w hałasie jaki czynił wicher wdzierający się do środka i tak niewiele więcej było słychać. Kiedy był już na dole i kierował się w stronę dystrybutorów zrozumiał, że popełnili błąd w ocenie sytuacji.

Wrogów było dwóch.

Drugi wyłonił się z zupełnie niespodziewanej strony, gdzieś z głębi hangaru. Tylko światełka wynurzające się zza wielkich beczek ustawionych w tamtej części hangaru, ostrzegły Seamusa. Zdołał ukryć się za większą skrzynię schodząc z pola widzenia temu, co wyłoniło się z mroku. To coś było obce. Bez wątpienia. Przypominało przerośniętego insekta oblepionego lekko fosforyzującą siecią, która wyglądała jak kryształ. W przypominających kleszcze raka odnóżach stwór trzymał dziwaczne urządzenie, kojarzące się ze starożytnym odkurzaczem do liści. Ale było o niebo groźniejsze.
Seamus nie miał pojęcia, jak działa to cholerstwo, ale w chwilę później przekonał się, że było bronią.


* * *

W tym samym czasie, kiedy Seamus schodził na dół z jednej strony, Grey i Duffy ruszyli na pozycje z drugiej. Pierwszy czuł się nieco pewniej. Szedł od skrzyni do skrzyni, uważnie obserwując dziwaczne światełka i odpowiednio reagując na ich ruchy. Dwa razy o mało nie oberwał z tej dziwacznej broni. Nie widział strzałów, ale czuł te przeraźliwe zimno, kiedy lodowate promienie przelatywały w jego pobliżu.

Informatyk szedł zaraz za nim nie słysząc niczego, poza szaleńczym biciem własnego serca. Nie widząc niczego, poza szalejącym wokół śniegiem. Nie widział strzałów. Mógł tylko iść przed siebie zastanawiając się, czy dotrze żywy do celu. Czy znajdzie zawór gdzieś tam, na dole, pod kratownicą przy ścianie, mając tak słaby wzrok i wyjątkowo kiepską orientację w przestrzeni. Ledwie zdawał sobie sprawę ze stojących wokół niego obiektów: skrzyń i beczek, a co dopiero mówić o jakiś bardziej świadomych działaniach.

Grey przeskoczył barierkę jeszcze przed schodami – to była szybsza droga w dół - i znalazł się na dnie hangaru, na stalowej, oblodzonej kratownicy, jaką wyłożono litą skałę planety. Wokół słychać było jedynie świst wiatru. Widział Duffyego idącego nadal rampą.
Widział światełka, które znikły za masywną bryłą łazika. Chyba kierowały się w stronę nieświadomego tego faktu Duffyego.

I wtedy Grey zobaczył Seamusa znikającego za beczkami. I wroga. Drugiego osobnika wyłaniającego się gdzieś z boku. Na widok tego czegoś – ni to owada, ni to pajęczaka – Grey stracił na sekundę swoją pewność siebie. A to wystarczyło maszkaronowi, by użyć dziwacznej broni na górniku. Greyson spiął się dosłownie w ostatniej chwili, uskakując za metalowy wspornik podtrzymujący rampę nad nim. Tylko tyle mógł zrobić.


* * *

Seamus stał z boku, na pół wychylony zza skrzyń, za plecami stwora, kiedy ten strzelił do Greya. Widział jak potworek używa tej swojej broni. Smuga trafiła w spornik, za który Grey odskoczył w ostatniej chwili. Stal jednak rozprysła się jak szkło i rampa poleciała w dół. Seamus ujrzał, jak stalowe elementy walą się w dół, wprost na stojącego pod nimi Greya, przygniatając go swoim ciężarem. W całym kombinezonie ochronnym górnik nie miał za bardzo szansy odskoczyć w bok, wszystko działo się za szybko. Grey na pewno jednak nie zginął, może nawet nie został ranny, jedynie przygnieciony żelastwem. Stwór ruszył w tamtą stronę najwyraźniej by dokończyć eksterminacji człowieka.

Z miejsca, w którym stał, Seamus widział też doskonale i schody naprzeciwko, po których właśnie schodził Duffy, wprost na czyhające w dole światełka. Informatyk chyba nie był świadom faktu, że za chwilę stanie oko w oko z uzbrojonym w śmiercionośną broń obcym.

Ale to nie wszystko, co widział Seamus. Wyraźnie ujrzał jasne snopy światła przebijające się przez burzę śnieżną od strony otwartego na oścież wejścia do hangaru. Nie był tego pewien, ale chyba za chwilę miała wjechać do środka jakaś większa maszyna.



DHIRAJ MAHARISZI, CHARLES “CHUCK” FISH


Awaria dryfnoszy ostatecznie zdecydowała o tym, że musicie zaryzykować życie Łysego i wyjąć go z SFŻ-tu. Tu i teraz, bo zamarznięty korytarz był na to równie dobrym miejscem, co reszta pomieszczeń bazy. Każda chwila zwłoki mogła doprowadzić do ostatecznego zamarznięcia płynu. Nie było co czekać.

Kamini zajęła się obsługą urządzenia, Chuck czekał z maską tlenową i kocem termicznym, Dhiraj z pistoletem medycznym z ustawionym programem stazy hipotermicznej. Zoe była przygotowana do tego, by pomóc wyjąć Łysego. Księżniczka też asystowała, ale ciągle z niepokojem zerkała w stronę korytarza, na którym coś ją wystraszyło.

Najpierw Kamini zaczęła zmniejszać temperaturę wewnątrz SFŻ, aby wstrząs termiczny nie zabił Łysego. Potem uruchomiła program, który spuścił ciecz i otworzył klapę. Dhiraj, na znak żony, doskoczył i zrobił Łysemu zastrzyk w szyję, apotem wspólnymi siłami wydobyliście chłopaka z wnętrza stabilizatora. Jego ciało parowało i jednocześnie pokrywało się warstewką lodu. Wyglądało to strasznie. A bezradność wobec mrozu była jeszcze gorsza niż strach przed cieplakami.

Nie tracąc czasu ruszyliście w stronę kaplicy, taszcząc owiniętego czym tylko się dało chłopaka ze sobą. W końcu dotarliście na miejsce.

Wrota do kaplicy zamarzły na wpół otwarte, jakby tajemnicze zimno chwyciło je w swoje szpony podczas ruchu.

Kaplica była mniejsza niż ta u was, i cała zamrożona. Lód pokrywał wszystko: kabiny modlitewne, ściany, sufit, podłogę, ozdobne oświetlenie, ławki. Sala była pusta i pozbawiona życia. Ułożyliście Łysego na skutej lodem ławce i spojrzeliście po sobie. Nic więcej nie dało się zrobić. Teraz musieliście czekać na resztę. I czas jaki pozostał wam na ten cel przeznaczyć na siedzenie w miejscu lub jakiekolwiek inne czynności.

Kamini zajęła się Łysym. Przykucnęła przy nim sprawdzając funkcje życiowe specjalnym skanerem. Badał on zarówno prace serca jak i mózgu. Kamini upewniła się dwukrotnie, nim wstała z przykucu.

- Nie udało się – powiedziała zmęczonym głosem.

Proste słowa, które powiedziały więcej niż niejedna przemowa. Ymir pochłonął kolejną ofiarę. Oby już ostatnią.



IPOR JUHASZ

Uciekałeś jak głupi, tak szybko, jak tylko się dało biec w ciężkim skafandrze ochronnym. Miało to jeszcze jeden minus. Szyba od maski zaparowała i pędziłeś na pół ślepy przed siebie, trzymając się jednak blisko Rocka, który też nie oszczędzał nóg. W końcu jednak musieliście się zatrzymać. Bieg w takich warunkach był prawie samobójstwem. Podgrzewacz maski mógł nie zdążyć dogrzać tlenu pobieranego z zasobnika co groziło poważnymi zmianami w płucach.

Przez chwilę mieliście siły tylko by stać oparci o ścianę i jedynie oddychać regulując oddech. Potem, kiedy już wasze serca zaczęły bić normalniejszym rytmem, a oddechy uspokoiły się na tyle, że mogliście zacząć rozmawiać, Rock przechylił głowę w twoją stronę. Szyba jego maski nadal była lekko zaparowana, podobnie zresztą jak i twoja.

- Zmiana planów – wydyszał. – Trafiłem jednego w tą dziwną broń i rozerwało go na kawałki. Musimy szybko odszukać innych i ostrzec ich przed tymi stworami, czymkolwiek one są.

Zakaszlał krótko, chrapliwie.

- Oni nie mają broni – zapewne miał na myśli resztę ludzi. – Idziemy do kaplicy. Im szybciej się stąd wyniesiemy, tym lepiej dla nas.

Nie mogłeś się nie zgodzić z tym argumentem.

Armiel 28-04-2011 22:03


DHIRAJ MAHARISZI, CHARLES “CHUCK” FISH, IPOR JUHASZ


Spotkaliście się w kaplicy. Rock z Iporem dołączyli w niespełna trzy minuty po tym, jak Kamini poinformowała was o śmierci Łysego.

Ludzie zgromadzeni w kaplicy usłyszeli ciężkie kroki mężczyzn nieco wcześniej, nim ci weszli do środka. Od razu mogli zwrócić uwagę na Anakondę w rękach Rocka.

- Mamy problem – powiedział Rock jak tylko przekroczył drzwi kaplicy. – Nie jesteśmy tutaj sami.

Wszedł rozglądając się na boki.

- Chłopak umarł – poinformowała go Kamini.

- Przykro mi – powiedział spokojnie Rock. – Ale jeśli się stąd nie wyniesiemy to my też umrzemy. Na korytarzach pałętają się jakieś .... potworki. I strzelają do nas mrozem. Tak. Wiem. Brzmi jak bredzenia szaleńca. Ale tak jest. I jeden z nich chyba za nami szedł, jak biegliśmy was ostrzec.

Przydługa tyrada zmęczyła Billa, bo zamilkł. Spojrzał na wyświetlacz broni i cisnął pistoletem w bok, rozwalając kawałek zmarzliny.

- Teraz to naprawdę był ostatni magazynek – powiedział patrząc na Ipora.



SELENA STARS, SVEN „SZCZOTA” LINDGREN

Selena zajęła się grodzią do magazynów. Nie mieliście karty dostępowej, więc pozostało jedynie mechaniczne włamanie. Może i gródź nie była zamrożona, ale i tak sporo czasu mechaniczka potrzebowała, by uporać się z panelem i uruchomić odpowiedzialne za rozwarcie grodzi części. Tylko dlatego, że pomagał jej Szczota udało się wam uwinąć w niespełna pięć minut.

Za drzwiami znajdował się magazyn sprzętu górniczego potrzebnego załodze Ymira C. Były tam skafandry, pochłaniacze gazów, skrzynie z zapasowymi zasobnikami tlenu, detektory gazu i tym podobne rzeczy.

Na szeregach metalowych półek stały w równych rzędach kartony i pojemniki, a na końcu to, na czym najbardziej zależało Szczocie.
Maszyna krocząca, którą nazywano Krabem. Jednoosobowa konstrukcja, której zadaniem była eksploracja korytarzy.



Miała około dwóch i pół metra wysokości. Kabina operatora była otwarta, a sterujący nią człowiek zamykał się w niej w pozycji półleżącej. Maszyna dawała sporą osłonę i wyposażona była w zestaw laserowy do przecinania zawałów w korytarzach. Miała tylko jedną wadę. Wymagała odpowiednich umiejętności w prowadzeniu, ale to oczywiście nie było przeszkodą dla Szczoty.

W tym samym magazynie znajdowała się jeszcze standardowa Ładowarka MK-20, pozwalająca na przenoszenie ciężkich obiektów o masie do dwudziestu ton. Zręczny operator potrafił przenosić naprawdę wiele rzeczy.



W magazynie były jeszcze rozwiertaki, przecinarki plazmowe i odrobinę narzędzi, które można było wykorzystać jako potencjalną broń do walki w zwarciu.

Teraz pozostała jedynie decyzja, co z dóbr zgromadzonych w magazynie, wykorzystać w najbliższym czasie.



ALEKSANDER WASILIJ BILISKOV

Stwory nie zauważyły ciebie. Udało ci się zdjąć skafander ochronny i osłonę od szybu wentylacyjnego i ruszyłeś tunelem w stronę peronu. Wnętrze szybu było zmrożone i śliskie, lód grubą warstwą pokrywał ściany, podłogę i sufit. Przez to trudniej ci się było przeciskać, ale jakoś dawałeś radę.

Odgłosy walki nie ustawały, ale ludzie jakby odpowiadali ogniem rzadziej.

Będąc w połowie drogi i widząc już kratę wentylacji usłyszałeś coś, co spowodowało, że twoje serce zabiło szybciej.

Metaliczny głos komunikatu.

PROSZĘ WSIADAĆ DO POCIĄGU. ZA 45 sekund nastąpi zamknięcie drzwi. Pociąg ruszy w drogę za 1 minutę i 15 sekund. Prosimy ZAJĄĆ MIEJSCA

To było oczywiste! Po to ludzie bronili się na stacji kolejki. Podobnie jak wy na Ymirze A próbowali stąd uciec. I chyba im się udawało.

W trzydzieści sekund dopełzłeś do zamarzniętej, pokrytej soplami lodu kraty wywietrznika. Przez szczeliny widziałeś scenę ewakuacji. Trójkę ludzi, którzy odpowiadali ogniem obcym z niewielką skutecznością.
Widziałeś jednego z ludzi, w ciężkim pancerzu ochrony, który oberwał postrzał z tej dziwnej broni. Jego ręka zamarzła i rozsypała się na kawałki, a on sam upadł na ziemię. Jakaś kobieta cisnęła granat w stronę „mrówek”. Niedaleko wentylacji, w której się ukrywałeś. Eksplozja nie mogła ci zaszkodzić, ale fala uderzeniowa ogłuszyła cię na moment. W uszach piszczało ci i bolała cię głowa.

Jak przez mgłę widziałeś jak inny mężczyzna chwycił tego bez ręki i ciągnął go osłaniany ogniem przyjaciół do wagonika kolejki.

Stwory strzeliły jeszcze kilka razy w stronę kolejki, ale chyba ich broń nie miała aż takiej mocy rażenia zimnem, by jej zaszkodzić. Pociąg, ze świstem ruszył w stronę oświetlonego lampami korytarza. Zostałeś sam. Chociaż nie do końca.

Na stację wyszły te dziwne stwory. Trzy. Jeden z nich wyjął jakieś dziwne urządzenie i zatrzymał się przy pozostawionym przez ludzi ciele któregoś z obrońców. Potem pochylił się nad nim dziwacznie i przez chwilę majstrował coś przy głowie człowieka. Potem podstawił dziwny pojemnik i umieścił w nim wycięty z chirurgiczną precyzją mózg.

Widziałeś, jak dwie inne kreatury ustawiły podłużny, niewielki przedmiot na środku stacji. Wyglądał jak przeźroczysta, wypełniona zimnym blaskiem tuba ze szkła lub plastiku. Potem obcy otworzyli jeszcze dwie czaszki zabierając dwa kolejne mózgi do pojemników i ruszyli w stronę wyjścia. Po chwili straciłeś ich z oczu.

Odczekałeś jeszcze moment i dopiero wtedy zacząłeś wywarzać kratę wywietrznika. Nie było to łatwe zadanie. W końcu trzymał ją też lód.

emilski 02-05-2011 12:28

To był najcięższy maraton w jego życiu. Ipor na Ziemi biegał, ćwiczył, ale nic nadzwyczajnego. Byle tylko nie wypaść z formy i być gotowym na odparcie ewentualnych problemów. Duża liczba osób jego organizacji, zwłaszcza Kapitanowie, byli po prostu otyli – nawet mocno. Ale to normalne przy wysokiej kasie, jaką zgarniali. Ich brzuchy były symbolem ich bogactwa i stopy życiowej. Zresztą nic dziwnego, kiedy robota najczęściej polegała na ściąganiu opłat i ślęczeniu na przykład na placu budów, jako przedstawiciele związków zawodowych, którzy musieli być zatrudnieni, bo inaczej budowa nie mogłaby ruszyć. No i w ogóle takie tam. Nic męczącego. Czasami tylko trzeba było komuś spuścić solidny wpierdol, czasami sprzątnąć – ale to najczęściej konkurencję. Nie było więc męcząco, ale za to stresująco, a na stres najlepsze przecież dobre żarcie.

Ipor był inny: starał się pokazywać swoim podwładnym, jak można kontrolować swoje ciało i przy tym czerpać radość z kasy. Chociaż jemu też nie do końca się udawało. Niestety wódę musi omijać z daleka. Już na zawsze prawdopodobnie. Bo mimo że medycyna poszła tak do przodu, że potrafi za legalnie zarobione pieniądze wyleczyć jego syna z wad genetycznych, to chyba nigdy nie upora się z uzależnionym organizmem, dla którego jedynym lekarstwem już zawsze będzie po prostu wstrzemięźliwość.

Nigdy jednak nie biegał w takich warunkach, kiedy wokół było -60, ciemno, a do tego hełm mu parował, nie nadążając podgrzać wdychanego powietrza. Z jednej strony czuł na plecach oddech tych kretyńskich mrówek i musiał biec jak najprędzej, a z drugiej ograniczenia skafandra i właśnie brak powietrza, mówiły mu: stop, spokojniej. Tylko jak tu biec spokojniej? Spacerkiem? Dlatego na przypomnienie kilku zasad przez Rocka:

-Teraz najważniejsze. Starajcie się nie biegać, tak jak was uczono na treningach bezpieczeństwa, bo wtedy maska może nie zdążyć podgrzać powietrza – pokiwał tylko głową i dodał:

-On ma rację, bieganie jest kurewsko niemożliwe i zabójcze w tych warunkach. Musimy trzymać swoje emocje na wodzy podczas ewentualnej ucieczki.

Na szczęście, udało im się dojść do Kaplicy. Ludzie tam zgromadzeni mieli nietęgie miny. Właśnie żegnali się z Łysym. Chłopak nie wytrzymał. A właściwie nie on, tylko sprzęt podtrzymujący życie. Do umysłu Ipora wdarła się bezradność, kiedy Bill spytał:

-Ipor. Musimy się jakoś uzbroić. Masz jakiś pomysł? Korytarz jest pusty. Ale nie mamy łączności z ludźmi w hangarze i na dole. trzeba coś szybko wymyślić, bo jak spotkają tych speców od mrożonek może być z nimi krucho.

-Może magazyny? To jedyne, co przychodzi mi do głowy. Możemy tam znaleźć jakiś działający sprzęt. Gaśnice, kij wie, tu nic do kurwy nie działa.

Ale musieli iść i tak. Bezradni, bezbronni, z ograniczonymi możliwościami ruchowymi, podczas gdy gospodarze tego terenu, czuli się tutaj jak ryby w wodzie. Ale nie można się rozklejać. Pochylony nad ciałem Łysego, mówił do siebie: -Ipor, najpierw ty się rozłożysz, później reszta, najdłużej wytrzymałby pewnie Seamus i Bill i co? Prosta droga do śmierci. Trzymaj się, Juhasz. Czekają na ciebie na Ziemi. Czekają na ciebie i na pieniądze, które masz przywieźć.

-Jedynym rozwiązaniem, jakie ja widzę, to unikać tych stworków - powiedział Rock. -Może też poszukamy czegoś łatwopalnego. W pomieszczeniach barowych jakiś alkohol, może jakiś olej napędowy, butle z gazem, Cholera, nie wiem....

-Alkohol to zły pomysł - powiedziała spokojnie Zoe - Podaję wam temperatury zamarzania płynów wodno spirytusowych w zależności od zawartości alkoholu: 11,3% -5°C, 20,3% -10,6°C, 29,9% -18,9°C, 33,8% -23,6°C, 39% -28,7°C, 46,3% -33,9°C, 56,1% -41°C. Co oznacza, że większość dostępnych alkoholi spożywczych, poza spirytusem, zwyczajnie zamarzła a butelki popękały.

-A ten spirytus? Kiedy zamarza, proszę pani? - zapytała Princess.

-Temperatura zamarzania spirytusu wynosi minus 114,2 °C - wyjaśniła biotechnolog żywieniowy.

„Ładna wiedza”, pomyślał Węgier. I co z tego? Kolejna informacja, która mówi im, że nic tu, kurwa, nie działa. A iść trzeba.

-Może zabarykadujemy się tutaj i odczekamy te ustalone 45 minut. Zostało jeszcze niecałe 30 do tego czasu. Ale jakby coś to tracimy czas i nie mamy broni, a jak nas te mrówki tutaj złapią to jesteśmy martwi.

-To chyba nie najlepszy pomysł, bo te dwie za nami gonią i dotra do nas, a zamienić barykadę w rozsypujący się pył, to żaden problem dla nich. Powinniśmy iść, zresztą nie wiadomo, co z resztą i czy dotrą tu za te 45 minut.

Bill też czuł bezradność. Widać to było po sposobie, w jakim pożegnał się ze swoją anakondą. Cisnął ją w jedną z kabin modlitewnych, jakby to ona była winna temu wszystkiemu, co tu się dzieje. Anakonda rozsypała w kawałki kabinę i spoczęła pośród okruchów. Do niczego nie była im potrzebna. Nie mieli amunicji. Mrówka ostrzelana wcześniej przez ochroniarza, niewiele sobie z tego robiła – dopiero strzał w ich broń, spowodował wybuch. Więc to jest ich słaby punkt. Trzeba ich zabijać ich własną bronią. Kto wie, może ta broń tak działała, że nawet z procy można było spowodować jej utylizację. Tak, Ipor, walnij się w łeb, teraz wszyscy będą szli i szukali procy.

***

Zostawili wiadomość. Laser medyczny zostawił napis obok Łysego: JESTEŚMY NA STACJI KOLEJKI. Po drodze może uda się zgarnąć jakieś butle z gazem. Kierunek peronu wydawał się jedynym rozsądnym, zawsze to bliżej do Ymiru B – ostatniej już ich nadziei. Po drodze zostawią jeszcze wiadomość dla tych, co poszli do hangaru łazików. Tylko tyle – na odsiecz nie mogli sobie pozwolić. Bo niby, kurwa, jak?

Suriel 04-05-2011 23:09

Pięknie, kurwa pięknie. Zamrożone miasta, latające robactwo uzbrojone w odkurzacze. Ale nie przecież jesteśmy tutaj sami. Wszechświat jest ogromny, ale przecież my wspaniali odkrywcy go zbadaliśmy. Tylko nasza planeta jest zamieszkała przez rozumne istoty. Nigdzie indziej życie nie powstało. Boże jacy my ludzie jesteśmy głupi. Jaka pycha przez nas przemawia. Zadufani w sobie. – Selena klęła w myślach, przeklinała naukowców, ludzi, całą pieprzoną planetę. Czuła się bezsilna, mała i przerażona. Jednocześnie wściekła że nie może nic zrobić.
Trzeba było zostać w domu, wziąć kredyt do końca życia. Użerać się z bankami i rodziną. Ale nie mi się zachciało przygody i łatwego zarobku. No to kurwa mam przygodę. Zostanę lodową rzeźbą w ogródku jakiegoś ufoka i za co.

- Potrzymaj ten kabel, zrobię obejście na tym zaczepie, powinno się udać – praca w skafandrze ochronnym nie była łatwa.

W końcu gródź ustąpiła. Z charakterystycznym sykiem drzwi rozsunęły się ukazując magazyn sprzętu. Trochę inny niż na A, tutaj wydobywano gaz.
Na półkach porozkładane stały skafandry, pochłaniacze gazów, skrzynie z zapasowymi zasobnikami tlenu, detektory gazu.

Szczota nie zaszczycił półek nawet jednym spojrzeniem, od razu ruszył w głąb magazynu z głupawym uśmiechem. Prawie z namaszczeniem zbliżył się do maszyny stojącej na końcu magazynu. Maszyna krocząca, którą nazywano Krabem. Jednoosobowa konstrukcja, której zadaniem była eksploracja korytarzy. Patrzył na nią z uwielbieniem, jak nastolatek na swój pierwszy samochód.

Selena natomiast zwróciła uwagą na Ładowarkę MK-20, to draństwo mogło im pomóc w transporcie zarówno zapasowych rzeczy jak i jedzenia.
Na półkach znajdowały się także przecinarki plazmowe, użyteczna rzecz. Można nimi było nie tylko torować sobie przejście, ale również użyć ich w walce.

- Trzeba będzie po nią wrócić – odwróciła się do Szczoty
Selena uśmiechnęła się widząc jak Szczota gramoli się do maszyny.

Po kilku próbach udało mu się ja uruchomić i nawet przejść kilka kroków.
Wtedy usłyszeli czyjeś kroki na korytarzu. Selena chwyciła przecinarkę plazmową i ruszyła za Szczotą, który zmierzał już do wyjścia.

W wejściu stanął Aleks, był wyraźnie zdenerwowany i zdyszany. Ledwo mógł mówić. Próbował złapać oddech.
- Co? – Szczota nie wdawał się w konwersacje.
- Co się stało? - Selena stała koło maszyny. W jednej ręce trzymała przecinarkę plazmową, w drugiej 2 zasobniki z tlenem tak na wszelki wypadek, gdyby musieli stąd uciekać. Więcej nie była w stanie unieść i być w stanie walczyć.

- Nie możecie... iść. Zginiecie, jak tamci, zamrożeni. To nie mróz zmienił wszystko w lód, to oni. Tak myślę, wydaje mi się.... widziałem - sapiąc ze zmęczenia Aleks starał się im coś wyjaśnić - Myślę, że oni mają coś jakby... bombę, tyle że zamiast palić, zamraża. Oni chyba to rozstawili na stacji. Powinniśmy zgarnąć zapasy tlenu, zwiać do świątyni i tam pomyśleć nad dobrym planem, czy coś.

- Zaś się upaliłeś? - dobyło się z robota. A po chwili ciszy - i żeś się złamasie nie podzielił?

- Mów jaśniej co się tam stało? Co z kolejką? Gdzie są te stwory?

- Są na peronie. Ludzie, trzech przeżyło i uciekli pociągiem. Nie mamy tam czego szukać. Poza tą cholerną... tym czymś. A tego twojego robota zamrożą i rozbiją na kawałki razem z tobą nim podejdziesz.

- Tera gadasz z sensem. Wy tu jesteście inżyniery od myślenia. Co robimy?

- Zabieramy zasobniki tlenu i do kaplicy. Po drodze może znajdziemy jeszcze jakiś magazyny z czymś przydatnym do walki. Pociąg odpada, została nam ewakuacja naziemna. Nikt nie odpowiedział na ostrzeżenie, możliwe że maja kłopoty. Musimy być ostrożni.
- Dobrze, w magazynach widziałem przez kratki wentylacyjne zasobniki tlenu. Można je załadować na jakąś paletę czy coś i zgarnąć którymś z cięższych sprzętów.

- Tu jest ich kilka i jest też sprzęt do przewozu. Załadujmy i w drogę.
Zabrali się za ładowanie zasobników z tlenem, skafandrów, przecinarek plazmowych, detektorów gazu.
- Aleks idź pierwszy i wypatruj zagrożeń, nie szarżuj. Ciebie też się to tyczy. - odwróciła się do Szczoty – Może po drodze znajdziemy jeszcze coś do jedzenia.
Selena stanęła za sterami ładowarki.
- Dobra chłopaki wracamy do reszty.

Arsene 05-05-2011 14:57

Pozbywając się zbędnej kratki wentylacji Aleksander myślał nad swoją teorią. Był mocno zaniepokojony nie tyle odjazdem pociągu, co tym dziwnym przedmiotem ustawionym przez śnieżne insekty na peronie. To poniekąd potwierdzało jego teorię. Przyjmowała ona, że zamrożenie bazy nastąpiło w skutek jakiejś antyeksplozji, przeciwieństwa wybuchu, który trawi wszystko w płomieniach. O tym chyba trzeba powiedzieć tamtym, nim wpadną na peron.

Zostawiając kratkę w spokoju inżynier ruszył wąskimi przewodami wentylacji z powrotem na korytarz. Po drodze minął kratki do różnych magazynów, gdzie jednak nie powinno być żadnych rzeczy przydatnych w walce. Może jakaś przecinarka plazmowa, ale było to niezwykle wątpliwe. Na pewno jednak będą tam zasobniki z tlenami do kombinezonów, co by się teraz bardzo przydało.

Będąc już na korytarzu, Aleks włożył na siebie swój kombinezon ochronny, i czując przyjemne dla zziębniętego ciała ciepło ruszył w stronę magazynów. Nie szedł długo, kiedy zobaczył Selenę i "Szczotę", który towarzyszył jej w stalowym robocie.

Taki robot byłby idealnym celem dla odkurzacza albo tego czegoś, jeżeli to faktycznie bomba. Wystarczy go zamrozić i puknąć choćby butem. Rozsypie się na kawałki.

Łapiąc oddech zatrzymał ich gestem ręki.

- CO? - To krótkie i rzeczowe pytanie dobyło się z monstrualnej maszyny kroczącej maszerującej u boku Seleny. - Idziemy napierdalać te latające pokemony, czy jak?

- Co się stało? - Selena stała koło maszyny. W jednej ręce trzymała przecinarkę plazmową, w drugiej dwa zasobniki z tlenem.

- Nie możecie... iść. Zginiecie, jak tamci, zamrożeni. To nie mróz zmienił wszystko w lód, to oni. Tak myślę, wydaje mi się.... widziałem - sapiąc ze zmęczenia Aleks starał się wyjaśnić to, co zobaczył, lecz nie potrafił ująć tego w odpowiednie słowa. Mimo to próbował - Myślę, że oni mają coś jakby... bombę, tyle że zamiast palić, zamraża. Oni chyba to rozstawili na stacji. Powinniśmy zgarnąć zapasy tlenu, zwiać do świątyni i tam pomyśleć nad dobrym planem, czy coś.

- Zaś się upaliłeś? - dobyło się z robota. A po chwili ciszy - i żeś się złamasie nie podzielił?

- Mów jaśniej co sie tam stało? Co z kolejką? Gdzie są te stwory?

- Są na peronie, te stwory - zignorował zaczepkę “Szczoty”. - Ludzie, trzech przeżyło i uciekli pociągiem. Nie mamy tam czego szukać. Poza tą cholerną... tym czymś. A tego twojego robota zamrożą i rozbiją na kawałki razem z tobą nim podejdziesz.

- Zabieramy zasobniki tlenu i do kaplicy. Po drodze może znajdziemy jeszcze jakiś magazyny z czymś przydatnym do walki. Pociąg odpada, została nam ewakuacja naziemna. Nikt nie odpowiedział na ostrzeżenie, możliwe że maja kłopoty. Musimy być ostrożni.

Selena chyba czytała w myślach Aleksa. Pomyślał dokładnie o tym samym.

- Dobrze, w magazynach widziałem przez kratki wentylacyjne zasobniki tlenu. Można je załadować na jakąś paletę czy coś i zgarnąć którymś z cięższych sprzetów.

- Tu jest ich kilka i jest też sprzęt do przewozu. Załadujmy i w drogę. Aleks idź pierwszy i wypatruj zagrożeń, nie szarżuj. Ciebie też się to tyczy. - odwróciła się do Szczoty.

Inżynier ruszył pierwszy, bacznie rozglądając się i od czasu do czasu zerkając na tyły i towarzyszy. Jego celem były drzwi, którymi tamtych dwoje przeszło wcześniej do magazynku. Tam mieli załadować tlen i przydatne rzeczy na sprzęt ciężki i zwiewać do świątyni.

mataichi 05-05-2011 17:02

Niemalże w każdej sytuacji Gilbert słysząc komendę nawołującą do odwrotu wykonałby ją bez zastanowienia spieprzając ile sił w nogach. To jednak nie była taka chwila. Był wyczerpany zarówno fizycznie jak i psychicznie. Niby gdzie miał uciekać? Jak uciekać? Nie był atletą, na domiar złego nic nie widział w tej zamieci. Obcy, który wyglądał jak przerośnięty karaluch miałby najłatwiejszy cel w swoim życiu. Informatyk tak naprawdę nie miał wyjścia. Mógł albo walczyć o życie, albo zostać bryłką lodu. Ta druga opcja jakoś nie wydawała mu się kusząca… może po sześćdziesiątce owszem, ale nie w tym momencie.

Przez krótką chwilę zastanawiał się czy pozdrowienie w stylu Spocka i tekst: „przychodzimy w pokoju, zaprowadźcie nas do swojego lidera” mógłby dać pozytywny rezultat. Mógłby gdyby była to komedia klasy z, a nie horror, w którym tkwił po uszy.

- Ten skurwiel jest mój. Dam radę. – rzucił cicho przez komunikator.

Duffy zadziałał instynktownie, a przede wszystkim niekonwencjonalnie – przynajmniej jak na siebie. Wziął głęboki oddech i rzucił się na karalucha. Wiedział, że o wyniku zadecydują ułamki sekund. Miał przy tym nadzieję, że poczwara nie miała oczu z tyłu swojego paskudnego łba. Wziął zamach obiema magnetycznymi rękawicami. Zamierzał w jednej chwili ścisnąć nimi głowę obcego. Sam nie miał na tyle siły żeby zrobić mu cokolwiek, ale liczył że rękawice zadziałają zgodnie z jego planem robiąc sporą porcję robaczkowego tatara. Porażka nie wchodziła w grę.

- Aaa! – krzyknął na koniec dodając sobie odwagi. Poczuł się choć przez chwilę jak jakiś barbarzyńca z innej epoki. Może z perspektywy trzeciej osoby wyglądało to komicznie, ale w takich chwilach ma się opinie innych głęboko w poważaniu.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:39.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172