lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu DnD (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-dnd/)
-   -   [D&D/FR 3.0&3.5] "Ostatni Bastion Północy" (+18) (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-dnd/10457-d-and-d-fr-3-0-and-3-5-ostatni-bastion-polnocy-18-a.html)

Grytek1 07-08-2012 20:15

itwa była wyjątkowo zażarta i krwawa zwłaszcza dla nie wprawionych wojaków miejskich. Nikt nie pilnował szeregów i nie trzymał się żelaznej dyscypliny. Straty były zapewne dotkliwe lecz to wcale go nie interesowało. Dookoła placu bitwy walały się zielone ciała niczym rozrzucone lalki psotnego dziecka. Wulfram zrozumiał że jego przeznaczeniem jest walka a nie ciepło domowego ogniska. Był już stary jak na standardy najemniczego fachu lecz z wiekiem przyszło doświadczenie i umiejętność zimnego kalkulowania.Komplement wojowniczki odnośnie swoich umiejętności bitewnych całkowicie zignorował, nie był to dla niego powód do szczególnej dumy po większości życia stawianej na krawędzi żelaza. Liczyło się to że przeżył. Dookoła ludzie wpadali w zwycięski amok.
- Mieliśmy nieliche szczęście - odparł tylko po czym ruszył by obszukać ciała szamana i jego przybocznych.
- [i]Szczęście, czy nie, poradziliśmy sobie![i] - Powiedziała młoda kobieta, przyglądając się poczynaniom Wulframa, sama z zaciekawieniem przyglądając się mieczowi jednego z pokonanych [i]To co teraz, idziemy może na jakiś kufelek czy co?[i]
- Zielonoskórym brakowało ikry, a tu prawie każdy walczył sam. To banda inwidualistów nie jednostka wojska. - Mruknął, znudzony jak po poobiednim spacerku, przez chwilę przed oczyma miał wspomnienia z poprzednich walk lecz powstrzymał się od wylewnych komentarzy. - Mam dobre winko w piwniczce. - zakończył
- Dobre winko nie jest złe - Wyszczerzyła ząbki - I może przy okazji będziesz mógł mi pomóc - Skierowała swój wzrok na własny, ranny bok.
- Uśmiechasz się podobnie do brata. - powiedział poważnie wojownik świdrując swoim jedynym okiem kobietę. Ludzie twierdzili że jego spojrzenie potrafi sprowadzić rozmówcę do monosylab, lub nawet przyprawić o jąkanie. Nie był typem gawędziarza. Wady przerażającego i okaleczonego oblicza sprawiały że ludzie raczej stronili od niego. Widział wielokrotnie mieszkańców miasta którzy przyglądali się skrycie jego pracy za kontuarem w “Tańczącym Koźle” lecz uciekali wzrokiem gdy podnosił głowę.

Na miejscu, wśród spalonych ruin karczmy należącej do jednookiego, Wulfram wraz ze Stooną zastali... dwóch grzebiących w nich żołdaków. Obaj zaś byli tak pochłonięci przeszukiwaniem miejsca, że nie zwrócili uwagi na byłego właściciela owego przybytku znajdującego się ledwie parę metrów od nich.
- Zaczekaj tu. - rzekł głosem nieznoszącym sprzeciwu Wulfram, szykując się jednocześnie do krótkiej i brutalnej rozprawy z maruderami.
- Zgubiliście tu coś dobrzy ludzie ? - Zapytał cynicznie akcentując przedostatnie słowo. W ręce dzierżył swą nowo otrzymaną kuszę celując prosto między łopatki bliższego żołnierza. Prawo miasta dopuszczało obronę własnego majątku, z dopuszczeniem uśmiercenia rabusiów. Zbyt długo odbierał ludziom życie, by przejmować się kilkoma w tę czy w tamtę na swoim rachunku.
- [i]Nic nie zgubiliśmy[i] - Odezwał się w końcu jeden z nich, po początkowym zaskoczeniu. Obaj spoglądali zaś dosyć agresywnym wzrokiem na Wulframa celującego z kuszy - Ale owszem, szukamy, szukamy gdy już na to sytuacja pozwala, czy czasem tu ktoś nie ucierpiał w ogniu. Co prawda pomóc już nie możemy, ale sprawdzić należy.
- Opuść więc kuszę jeśli łaska! - Dodał drugi, rozchylając poły płaszcza, a wtedy jednooki wojak ujrzał mundur straży miejskiej.
- Mnie zaś się wydaje że robiliście tu coś mniej zaszczytnego, zwłaszcza że oddziały miejskie wciąż ścigają niedobitki zielonoskórych lub pełnią służbę wartowniczą. - Miał jednak pewne wątpliwości a mijający dzień i tak obfitował w żniwie śmierci.
- Idźcie w swoją stronę, tam nikogo nie znajdziecie.
- Jesteś pewien? No bo jednak jeśli ktoś nie-dajcie-bogowie, zginął w tym pożarze... - Zaczął jeden z mężczyzn, ale widząc tęgą minę Wulframa szybko się przymknął. Obaj więc odeszli w siną dal, odprowadzani wzrokiem jednookiego ex-karczmarza, który nawiasem mówiąc, zauważył, iż obaj mieli miecze przy pasie, musieli więc być jakimiś oficerami, wszak zwyczajny gwardzista paradował z halabardą...

Same odwiedzenie spalonych resztek karczmy nie było jednak chyba tak całkiem dobrym pomysłem. Wszystko było bowiem zwęglone i czarne, przez co człowiek się wyjątkowo szybko brudził, bez względu za co się złapał, wzbijając przy okazji sporo ciemnego kurzu, co zdecydowanie nic a nic nie było wskazane rannym osobom.
- Wulfram... - Zaczęła Stoona, stojąca kilka metrów od wojaka, wciąż trzymając się za krwawiący bok - Ktoś by mi musiał pomóc te cholerstwo wyciągnąć, a jak ty się tak będziesz babrał w tym syfie, to mi nie pomożesz...
- Chodźmy więc, w piwnicy mam skrzynię z materiałami opatrunkowymi. - odparł ponuro patrząc na resztki swojego domostwa. Jedynym pocieszeniem było to że fundamenty wydawały się być nienaruszone. Żar płonącego przybytku nie zdołał ich skruszyć. Był to dobry omen. Był pewien tego że odbudowa musiała rozpocząć się jak najszybciej by zapewnić jego rodzinie bezpieczeństwo i środki do życia, lecz nadal miał coś co mógł nazwać własnym miejscem na ziemi...lub raczej pod ziemią, jak ponuro zauważył. Teraz znów musiał zabijać w zamian za złoto, i choć myśl ta nie wydawała mu się odpychająca to jednak obawiał się trudnej i niejasnej przyszłości. Po odpowiednich zabiegach wokół rannej kobiety, dokonał wyboru i szkicu swoich planów na przyszłość. Wiedział że nie będzie łatwo, lecz musiał być silny jak dawniej.
-[i] Jakie masz plany na przyszłość ? [i] - zapytał - Oczywiście gdy to wszystko wokoło się nieco uspokoi... - dokończył, patrząc uważnie na reakcję Stoony.
- Nooo... - Zamyśliła się na chwilę kobieta - Sama nie bardzo wiem. Pewnie tu jeszcze chwilę zostanę, znaczy się w mieście. Może uda się trochę zarobić tu i tam, po tym co się działo na pewno potrzebują ochotników do różnych rzeczy... a potem, to sama nie wiem... - Wzruszyła ramionami - A czemu pytasz?
- Byłem najemnikiem przez większość życia... - zawiesił głos, by po chwili zastanowienia kontynuować - ...najemne ostrze może zaufać tylko drugiemu najemnikowi. Pozostali albo będą chcieli twojej śmierci albo twojego złota. Mój dobytek spłonął i postanowiłem znów wrócić na szlak. - ponuro milczał uświadomiwszy sobie wszystkie konsekwencje tej decyzji. Dopiero teraz, gdy powiedział to głośno, wstrząsnęło to nim pełną mocą - Zbiorę garstkę doświadczonych zuchów, i ponownie będę żołnierzem fortuny. - Podkreślając swoje słowa pociągnął solidnego łyka mocnego wina które kosztowało go niegdyś fortunę, zaś teraz służyło mu za pocieszycielkę.

Kerm 08-08-2012 18:33

Skończyło się.
Przynajmniej jeśli chodzi o walkę, bowiem Tarin zdecydowanie był pewien, iż kłopoty, i to poważne, są jeszcze przed nim. Nie sądził, by strażnicy miejscy puścili w niepamięć sprawę zabicia “mistrza”, nawet jeśli sprawcą tej śmierci był niekwestionowany bohater i zbawca miasta.
Entuzjazm tłumów na szczęście nieco opadł i Tarin mógł wydostać się z objęć niosących go mieszkańców, co nie oznaczało wcale końca ‘przyjemności’ płynących z zostania bohaterem. Nie wiedzieć czemu każdy, kto znalazł się tuż przy nim, uznawał, iż najlepszym sposobem wyrażenia swego uznania dla wielkich czynów Tarina było poklepanie człowieka, który na ich oczach pokonał olbrzyma i ocalił miasto, po ramionach lub po plecach. Normalnie nie stanowiłoby to żadnego problemu, ale po starciu z olbrzymem maga bolały wszystkie kości i takie objawy sympatii sprawiały mu zdecydowanie mniej przyjemności, niż mogliby sądzić poklepujący. Niewiasty rzucające mu się na szyję, to całkiem inna kwestia, ale tych było zdecydowanie mniej. Podobnie jak dzieci, rzucających kwiaty. Prawdę mówiąc tych ostatnich w ogóle zabrakło...

W pewnym momencie w tłumie rozległa się plotka, iż władcy miasta oferują darmowe piwo dla wszystkich, którzy starli się w boju z napastnikami. Wokół Tarina od razu zrobiło się luźniej, dzięki czemu mag zdołał w miarę spokojnie skręcić w boczną uliczkę i zniknąć z oczu pozostałym uczestnikom triumfalnego pochodu. Potem kolejna uliczka, następna. Wreszcie mógł spokojnie ruszyć w stronę gospody, tej samej, w której spokojnie spędził noc.
“Zielony Dąb” stał tam, gdzie zostawił go Tarin. Ostatnie godziny walki w niczym nie wpłynęły na całość budynku i, jak się przekonał chwilę później Tarin, jakość potraw czy obsługi.
Służąca, ta sama, co poprzednio, widząc nieco sfatygowany wygląd gościa, sama zaoferowała się, że doprowadzi do porządku jego odzienie. To, uwzględniając ewentualne spotkanie ze znajomą kapłanką lub wizytę w pałacu, było dość mile widziane. Co prawda Tarin miał zamiar obchodzić siedzibę władców miasta z daleka, ale plany to jedno, a to, co przyniesie los - drugie.

Widać panna miała wprawę, bo nim Tarin w zaciszu swego pokoju skończył nieco spóźniony obiad, z jego ubrania zniknęły prawie wszystkie ślady niedawnej potyczki. W zasadzie był gotów na mały spacer.
Wręczył służącej dość wysoki napiwek, a potem zszedł na dół, gdzie zapłacił nie tylko za posiłek, ale i za pokój za następną noc. Czy zamierzał wrócić? To już całkiem inna sprawa. Teraz miał zamiar pospacerować i zastanowić się, co dalej zrobić ze sprawą “mistrza”. Tudzież zorientować się, jakie są możliwości w miarę szybkiego opuszczenia miasta.

Przez moment zastanawiał się, czy nie odwiedzić świątyni i nie zaprosić znajomej kapłanki na kolację, jednak po chwili namysłu zrezygnował z tego zamiaru. Z pewnością wszystkie świątynie ‘zawalone’ będą potrzebującymi i zapewne towarzyszka walki będzie miała dość własnych spraw. Zawracanie jej głowy byłoby z pewnością nietaktem. Skierował się zatem w stronę całkiem przeciwną - tam, gdzie jeszcze niedawno olbrzym przerwał bramy miasta tworząc dodatkową bramę.
Miasto stale otoczone było pierścieniem orków, z tą jednak różnicą, że ci, co pozostali tu po zakończeniu walk nie byli w stanie skrzywdzić nawet małego kotka. Ani nawet muchy. I zapewne mieli tam jeszcze tkwić jakiś czas, bo uprzątnięcie tylu trupów musiało zająć trochę czasu.
I w okolicach szerokiej wyrwy w murze, i po niedawnym polu walki kręciło się nieco wojaków różnej maści, lecz żaden z nich nie zwrócił najmniejszej nawet uwagi na samotnego maga, przemierzającego pobojowisko. Wystarczyłoby ruszyć przed siebie i nie wrócić. Pies z kulawą nogą by się nim nie zainteresował. Ale tak iść bez zapasów? Piechotą?
Tarin odwrócił się na pięcie i wrócił do miasta, do swojej gospody.

Gettor 08-08-2012 22:19

Zmęczony mag mógł wreszcie opaść na krzesło w swojej magicznej kryjówce i odpocząć chwilę, by następnie zbadać magiczne właściwości swojego łupu.
Nie co dzień w końcu dostaje się zaczarowaną głowę smoka. No, może “dostaje” to za dużo powiedziane, jednak przedmiot był niewątpliwie niezwykły. Magia, którą w sobie skrywał też była niczego sobie.
Jeszcze przez dłuższą chwilę Daritos siedział przy biurku, ze smoczą głową przed sobą, dumając jakie byłoby dla niej najlepsze zastosowanie. Jako tako nie umiałby jej używać, chyba że znalazłby jakiegoś “lojalnego” kompana specjalizującego się w machaniu mieczem. Sprzedarz z kolei też niebardzo mu się widziała, ponieważ szkoda mu było takiego łupu, a poza tym... gdzie tutaj teraz znajdzie kupca?
Dobrze, że miał torbę przechowywania, do której mógł wepchnąć różne rzeczy - jednak jego najnowsze znalezisko było na nią zdecydowanie z duże. Użył więc swojej magicznej rękawiczki, w której dotąd zaklęta była do miniaturowych rozmiarów kusza: broń rozładował i wrzucił do torby, zaś smoczą głowę zminimalizował w rękawiczce.

Nie miał jednak ochoty jeszcze wychodzić ze swojej kryjówki. Założył ręce za głowę i pozwolił swoim myślom odpłynąć. Początkowo dryfowały w różne strony, lecz bardzo szybko przyciągnęły je krótkie wspomnienia o nieznanej wojowniczce, która z jego powodu poległa w walce przebita przez zbłąkaną strzałę.
Wyciągnął rękę nad stół i wykonał kilka prostych gestów - powietrze zgęstniało nieco, zebrał nieco wilgoci z otoczenia, którą następnie zamroził i ukształtował w niewielkie popiersie nieznajomej kobiety.
Właściwie sam nie wiedział po co to uczynił, jednak możliwość spojrzenia na nią jeszcze raz - czy raczej na obraz tego, jaką ją zapamiętał, sprawiała mu niewątpliwą przyjemność.
Po kilku chwilach pstryknął palcami, a lód momentalnie zmienił kształt ukazując teraz miniaturkę olbrzyma z którym Daritos miał niedawno nieprzyjemność walczyć.
Denerwował go fakt, że wizerunek tego monstrum zapamiętał o wiele lepiej, niż nieznajomej. Złożył dłoń w pięść i rozbił małą rzeźbę w drobny mak.

Westchnął ciężko - marzył mu się dłuższy odpoczynek, żeby zregenerować swoje moce, jednak siedząc w swojej chatce nie miał pojęcia co się działo na zewnątrz. Wygrali? Przegrali? Może za jego drzwiami właśnie przebiegał oddział orków?
Przygotowując się na najgorsze, otworzył szybko drzwi, żeby zobaczyć co się dzieje - gotów zniknąć magią niewidzialności w każdej chwili - i został porwany. Przez zwycięski tłum wiwatujący na jego cześć!

Nie do końca mu się podobało bycie niesionym na rękach, jak jakaś wielka szmaciana lalka, no ale cóż... tłumowi się nie odmawia. Zwłaszcza takiemu, który skanduje jego imię.

motek339 10-08-2012 21:07

Po zadaniu śmiertelnego ciosu, elfka omiotła pole bitwy w poszukiwaniu kolejnego przeciwnika. Jednak wokół już żadnego nie było. Niedobitki orków, widząc, że bitwa jest dla nich przegrana, uciekały w popłochu dobijane przez łuczników. Nie widząc bezpośredniego zagrożenia, Vestigia sięgnęła po łuk. Kobieta nie chciała dać ukryć się w lesie któremukolwiek z tych ścierw.

Gdy już nie było nikogo w zasięgu jej łuku Vestigia opuściła broń i spojrzała na Iriela. Zobaczyła, że coś do niej mówi, ale nie dotarł do niej sens jego słów. Cała adrenalina, która przez ostatnie godziny krążyła w jej ciele, zniknęła, a nagromadzone emocje musiały znaleźć z niej ujście. Kobieta poczuła, że nogi się pod nią uginają i po chwili ciałem zaczęły wstrząsać torsje. Kiedy jej żołądek wrócił do jako takiego ładu ze sobą, elfka sięgnęła do płaszcza po bukłak z wodą i przepłukała usta, po czym, wstając, wyjęła eliksir leczący rany i wypiła go duszkiem. Wyciągnęła kolejną butelkę i, jakby chwila słabości w ogóle nie miała miejsca, ponownie spojrzała na dowódcę:

- Chcesz czy masz jeszcze swoje? - spytała.
- Mam jeszcze - odparł Iriel po chwili ociągania, klepiąc się po paru kieszeniach, zapewne poszukując miejsc, w których mógł mieć owe mikstury...

Dopiero teraz elfka zebrała w sobie odwagę potrzebną do tego, by uważniej przyjrzeć się polu bitwy. Wypatrywała przede wszystkim swoich przyjaciół – wśród żywych, rannych i poległych, choć tej ostatniej możliwości nie chciała do siebie dopuszczać. Przemieszczając się między ciałami, stąpając po ziemi zalanej krwią, odrąbanym członkom, a nawet i wyprutym flakom, elfka miała znowu żołądek pod gardłem. Trudno jej było skupić się na czymkolwiek poza uważaniem, by nie pośliznąć się na tej makabrze... a do tego te rozpaczliwe, rozdzierające często serce szepty powoli konających i nawoływania rannych.

Nie widząc większego sensu w dalszych poszukiwaniach, które i tak nikomu na nic by się nie zdały, Vestigia zajęła się najbliższymi rannymi. Może jej zdolności lecznicze nie były na najwyższym poziomie, ale powinny wystarczyć, by pomóc choć niektórym przeżyć do czasu, aż zajmie się nimi kapłan czy inny druid. Obmywała rany czystą wodą, tworzyła prowizoryczne bandaże i opaski uciskowe z naprędce przepłukanych kawałków ubrań... Przynajmniej tak mogła pomóc tym, którzy mieli mniej szczęścia od niej.

Vestigia pomagała więc jak potrafiła, przemierzając pobojowisko bitewne, udzielając w różnorodny sposób pomocy. Po jakimś kwadransie, usłyszała, iż ktoś woła jej imię. Był to Cob, machający do niej z daleka ręką. Mężczyzna miał obandażowaną głowę. Wyglądał jednak na znajdującego się w dobrym stanie. Po raz pierwszy od zakończenia bitwy twarz Vestigii rozjaśniła się uśmiechem. Elfka ruszyła w jego stronę. Najpierw powoli, potem coraz szybciej. Z radością rzuciła mu się na szyję, omal nie przewracając mężczyzny na ziemię. Chwilę później odsunęła się od niego.

- Tak się cieszę, że nic ci się nie stało. Gdzie ja bym znalazła drugiego tak dobrego trenera? - spytała, mrugając równocześnie okiem, po czym spojrzała na ranę na głowie. - Wszystko w porządku?
- A żyję, żyję, jak i ty, więc dobrze jest... a co z resztą?
- Iriel gdzieś się tu kręci, a reszty nie widziałam. Może będziesz miał więcej szczęścia w poszukiwaniu.
- To trzymaj się, pewnie się wieczorem jeszcze zobaczymy! - Uśmiechnął się do niej - Idę poszukać tych naszych zgub...
- Powodzenia - życzyła mu, salutując na pożegnanie, po czym ponownie zabrała się z pomoc innym.

Po pewnym czasie elfka zbliżyła się do linii drzew, z których leśne oddziały rozpoczęły swój udział w tej bitwie. Tam też, wśród wielu leżących rannych, zauważyła kogoś, kto doprowadził do nieco szybszego bicia jej serca. Oparty o jedno z drzew plecami, siedział tam dosyć blady Fruben, przykryty od pasa w dół zakrwawionym kocem... Coś. Było. Nie. Tak.

Vesti miała mieszane odczucia - z jednej strony cieszyła się, że go widzi, a z drugiej ten zakrwawiony koc budził w niej dość irracjonalny niepokój. Jedno było pewne - ranny Fruben potrzebował towarzystwa, a ona zaczęła odczuwać skutki zmęczenia bitwą i braku odpoczynku po niej, więc pospieszyła w tamtą stronę, wołając półelfa po imieniu.

- Witaj... - odezwał się w końcu pobladły Fruben, przez naprawdę drobny moment uśmiechając do elfki - Bitwę wygraliśmy, ale chyba wspólnie zwycięskiego tańca nie odstawimy. - Mężczyzna odsłonił gwałtownym ruchem koc, ukazując tropicielce prowizorycznie obandażowany kikut prawej nogi.

Niby do podobnych widoków była przyzwyczajona, w końcu przez ostatnie godziny napatrzyła się na podobne rany, ale na to zdecydowanie nie była przygotowana. Tamte osoby były jej całkowicie obce, były tylko kolejnymi rannymi, którymi trzeba było się zająć. Zupełnie czym innym było zobaczenie, że poniekąd bliska jej osoba została tak poważnie ranna. Tym niemniej wiedziała, że jej szok może mu tylko sprawić przykrość, więc postanowiła robić dobrą minę do złej gry.

- No nie wiem. Ja tam tak łatwo z tego nie zrezygnuję... Głowa do góry - nie z takimi rzeczami kapłani potrafią sobie poradzić. - stwierdziła. Dobrze pamiętała, jak jej brat opowiadał o tym, zafascynowany możliwościami, które zsyłają na swoich posłańców bóstwa. Uśmiechnęła się krzepiąco do Frubena. - Znajdziemy jakiegoś i będzie po sprawie.
- Fajnie by było... - Półelf uśmiechnął się i do niej, jednak wyszło to dosyć markotnie - Za dwa, trzy kwadranse mają nas przetransportować do miasta. Może faktycznie znajdzie się tam jakiś wyjątkowo pomocny kapłan, nie mam na to jednak zbyt wielkich nadziei... - Rozglądnął się - A nie widziałaś gdzieś może moich małych towarzyszy? Wypuściłem ich przed bitwą do lasu...
- Mnie zawsze mówiono, że nadzieja umiera ostatnia, więc miej trochę więcej wiary - na pewno jakiś się znajdzie. A twoich towarzyszy niestety nie widziałam. Pewnie gdzieś się zaszyły. To inteligentne stworzenia. Mogę ich poszukać jeśli chcesz. - odparła elfka.
- Nigdzie...*ekhem* nigdzie sobie na spacer nie idę... - powiedział Vestii z dużą dozą czarnego humoru - Więc jeśli byś mogła ich poszukać, byłbym wielce wdzięczny.
- Jasne, już się za to zabieram, a ty dotrzymaj słowa i nigdzie się stąd nie ruszaj. - Czarny humor nie był jej obcy, a skoro to Fruben zaczął, Vestigia nie chciała pozostać w tyle.

Elfka ruszyła w głąb lasu, raz za razem nawołując małych urwisów. Po drodze zebrała kilka owoców, by skłonić je do szybszego podejścia do niej. Miała tylko pół godziny na znalezienie ich i miała nadzieję, że tchórzofretki nie zapuściły się daleko od miejsca bitwy.

Poszukiwania zwierzaczków Frubena nie przyniosły jednak pożądanych efektów. Fretek nigdzie bowiem nie było, a sama Vestigia, szukając ich, wkroczyła już nawet między drzewa, nieco oddalając się od pola bitwy.

Po kilku minutach usłyszała w krzakach sapanie i pojękiwanie, a bystre oko zauważyło ślady krwi na ziemi. Najwyraźniej ktoś ranny odczołgiwał się coraz głębiej w Księżycowy Las. Po kilku cichych krokach elfka ujrzała pełznącego orka. Nie był to jednak chyba zwyczajowy zielonoskóry. Biorąc pod uwagę jego bardziej zadbany strój prędzej już jakiś dowódca, a może i szaman. A gdyby tak takiego złapać żywcem...?

Tropicielka podążała przez chwilę równolegle do niego, ukrywając się za drzewami i uważnie go obserwując. Starała się dostrzec jak bardzo jest ranny i czy posiada przy sobie broń lub inne ciekawe przedmioty. Nie mogła wykluczyć, że to może być pułapka i ork zaatakuje ją, gdy tylko się do niego zbliży.

Ponieważ nie dostrzegła żadnej broni, po dłuższej chwili postanowiła się z nim skonfrontować. Z rozwalonym biodrem i tak niewiele mógł jej zrobić. Wybiegła kawałek przed niego, chwyciła łuk i strzałę, i ustawiła się za drzewem tak, by móc z jako takiego ukrycia do niego strzelić.
- Nie ruszaj się, bo zginiesz i gadaj mi, kim jesteś - powiedziała głośno i wyraźnie.

Ork jednak pełzł nadal, zupełnie nie zwracając na nią uwagi, jakby Vestigii tam nie było. Po chwili elfka zauważyła, iż jego oczy były zakryte bielmem. Zupełnie jakby typ znajdował się w jakimś transie, lub... postradał zmysły w bitwie?

Dla pewności wystrzeliła strzałę, celując trochę przed niego. Starała się nie trafić orka i jednocześnie miała nadzieję, że bardziej realna groźba przywróci mu rozum, okazało się to być jednak sporą klapą. Pocisk wbił się metr przed czołgającym orkiem, ten zaś jedynie dziwnie chrząknął, po czym minimalnie zmieniając drogę względem niej, nadal uparcie szurał przed siebie. Nie ma co, musiał naprawdę chyba już być kompletnie szurnięty, ignorując właściwie całkowicie takie zagrożenie...

Tego się nie spodziewała... Targały nią mieszane uczucia. Z jednej strony miała ochotę go dobić, ale z drugiej wiedziała, że Iriel nie byłby zadowolony, gdyby się dowiedział, że zmarnowała okazję do dowiedzenia się czegoś ważnego. No właśnie... GDYBY się dowiedział... Vestigia nałożyła strzałę na cięciwę, wymierzyła i już miała strzelić, gdy rozsądek wygrał z nienawiścią do tych paskudnych stworzeń. Elfka westchnęła i przewiesiła łuk przez ramię, jednocześnie wyciągając miecz. Podeszła ostrożnie z boku do orka i przyłożyła mu ostrze do karku.

- Wstawaj! - rozkazała, a on się czołgał dalej. Zupełnie jakby elfka była powietrzem.

Tego było za wiele na jej zszargane ostatnimi wydarzeniami nerwy. Nie mogła go zostawić, bo jakiś inny ork mógłby się na niego natknąć. Po dobroci, ani siłą też go nigdzie nie zaciągnie. Elfka po raz pierwszy od dłuższego czasu czuła, że jest w sytuacji bez wyjścia. Wtem spostrzegła jakiś ruch na gałęzi pobliskiego drzewa i wpadł jej do głowy pewien pomysł. Wyciągnęła z kieszeni kilka orzechów, które podjadała w czasie marszu i przywołała do siebie wiewiórkę. Stworzonko podeszło do niej dość nieufnie, jednak wizja przysmaku była bardziej kusząca niż obawa przed kobietą. Gdy zwierzak zajadał się w najlepsze, Vestigia wyszeptała kilka słów i wiewiórka przystanęła posłusznie, czekając na rozkaz.

Iriel, weź ze sobą Coba i chodźcie do mnie. To ważne! Jestem kilometr na północ od powalonego pnia na skraju pola bitwy. Znajdziecie moje ślady.

Elfka zgięła kartkę i na wierzchu napisała starannie:

Niezwłocznie dostarczyć Irielowi - dowódcy oddziału tropicieli z Wysokiego Lasu.

Kobieta przymocowała karteczkę do tułowia wiewiórki - nie za mocno, żeby jej nie skaleczyć, ale jednocześnie na tyle porządnie, by wiadomość się nie zgubiła i przesłała jej dokładny obraz miejsca, w którym siedział Fruben i drogę jak tam trafić. Teraz pozostało jej tylko czekać i pilnować orka, żeby się nie zgubił, ani nie wykrwawił.

Gdy elfka czekała na przyjście innych, zmęczenie dało o sobie znać. Było tak cicho i spokojnie, że tropicielka nie zauważyła, że zamykają jej się oczy. Dopiero odgłos stęknięcia i uderzenia wyrwał ją z letargu. Kobieta szybko się poderwała i zobaczyła, że jej jeniec padł na ziemię i nie daje znaku życia. Tego jej jeszcze brakowało. Kobieta szybko doskoczyła do niego i po kilku uderzeniach pięścią w pierś, wlała mu do pyska eliksir.

Na efekty nie czekała długo. Ork gwałtownie wciągnął powietrze, spojrzał na nią przekrwionymi oczami i zaczął coś gadać po orczemu. Najwidoczniej spotkanie z ostatecznym przywróciło mu zmysły, bo próbował odepchnąć Vestigię na bok i uciec. Na szczęście dla kobiety, jego rany były zbyt głębokie, by miał na to siły, wyjęła więc szybko miecz i zdzieliła go po głowie rękojeścią. Teraz tylko miała nadzieję, że Iriel zjawi się, zanim zielonoskóry się obudzi.

Jakiś czas później zza drzew wyłonili się Iriel, Cob i jeszcze jeden mężczyzna, którego pamiętała sprzed bitwy. Po krótkim wyjaśnieniu i kilku niedowierzających spojrzeniach ze strony Delina, bo tak miał na imię trzeci towarzysz, zabrano nieprzytomnego orka do dowództwa, a elfka wreszcie mogła odpocząć. Długoucha skierowała swe kroki do miejsca, gdzie zostawiła Frubena. Już z daleka widziała, że półelf ją okłamał! Ruszył się stamtąd! Wiedząc, że rannych zabrano do miasta, kobieta podążyła za nimi.

Vestigia już kilka razy miała okazję być w Silverymoon, gdy przyjeżdżała tu wraz z ojcem, który czasem eskortował osobiście swe cenne wyroby, zwłaszcza gdy zamówienia składały ważniejsze persony. Chcąc znaleźć jakiś punkt zaczepienia, elfka skierowała się w stronę gospody, w której zatrzymywali się podczas wizyt.

- Jak to było? Szalony przybytek? Nie, jakoś inaczej… Kapryśna chata? Już bliżej, ale to jeszcze nie to… – mamrotała pod nosem. – Kapryśny dom! – wykrzyknęła triumfalnie, przyciągając spojrzenia otaczających ją osób.

Żeby się nie zgubić, została przez ojca nauczona charakterystycznych punktów miasta. Teraz jednak elfka ledwo poznawała niegdyś bardzo ładne ulice. Wiele w nich było zniszczonych. Domy i sklepy były zburzone lub, w najlepszym razie, uszkodzone. Wszędzie było mnóstwo osób, które pomagały innym i przegrzebywały gruzy w poszukiwaniu bliskich. Wszędzie gdzie się dało rozlokowano polowe szpitale, więc znalezienie w tej chwili Frubena graniczyłoby z cudem. Tu i ówdzie kobieta dostrzegła podejrzanie wyglądające osoby, które ewidentnie chciały się wzbogacić na nieszczęściu innych, lecz zanim zdążyła zareagować, tamci znikali w zaułkach. W końcu udało jej się dotrzeć na miejsce. Tak, jak się spodziewała, gospoda również wyglądała nienajlepiej. Z westchnieniem kobieta udała się z powrotem do Iriela po dalsze rozkazy.

Buka 12-08-2012 13:40

Silverymoon
3 Ches(Marzec)
wieczór


Bitwa o Silverymoon dobiegła końca, jednak nie związane z nią sprawy. W mieście zajmowano się rannymi, opłakiwano zabitych, poszukiwano zaginionych w wojennej zawierusze, czy i w końcu świętowano zwycięstwo. Radość wynikająca z pokonania Orczej armii udzieliła się już praktycznie wszystkim bez wyjątku, bowiem rządzący miastem obiecali nawet przywrócić do życia każdego, kto poległ w tych ciężkich chwilach, wydawało się więc, iż wszystko będzie w jak najlepszym porządku.

Grunt to bowiem nadzieja, czyż nie?


***


Podobnie miała się sprawa z naszymi dzielnymi herosami, spędzającymi po-bitewny czas na różnorodne sposoby. A to zajęci pakowaniem maneli, w celu jak najszybszego opuszczenia "Klejnotu Północy", czy to komplentujący w zacisznym kątku, doglądający rannych, pijący zwycięską kolejkę. Każdy spędzał te chwile na swój sposób, wielokrotnie odzwierciedlający wyjątkowo mocno sens ich życia.

I każdego z nich lekko zaskoczono.

Czy to poprzez magiczny przekaz, czy i osobistego wysłannika, zaproszono wiele osób do Wysokiego Pałacu, w celach wynagrodzenia za dokonane trudy. Stawić tam mieli się gdy miastowe dzwony zabiją osiem razy, a ponieważ była to dosyć oficjalna uroczystość, napomknięto również o odpowiednim stroju. Wszak nie wypadało się pojawić przed władcami miasta zakutym w zbrukaną Orczą juchą stal, kto tam jednak tych awanturników wiedział.


Sala, w której miała odbyć się cała wielce pompatyczna ceremonia, była przystrojona świeżymi kwiatami(skąd oni je wzięli??), a przy ścianach znajdowały się wielkie stoły uginające pod masą pachnącego jadła i licznych trunków. wypucowana służba, orkiestra, szambelani, dworzanie... Zaproszono dwa tuziny wyjątkowo dzielnych obrońców, wszelakich ras, profesji i obu płci. Byli wśród nich i Paladyni, "zwiadowcy" i zwyczajowi wojacy, ba, był nawet i kowal!. Wszystko zaś wielce urządzone z przepychem, rozmachem i wielką pompą, byleby chyba zrobić jak największe wrażenie na nietypowych gościach.

Jaśnie Pani Alustriel pojawiła się w prostej, lecz jednocześnie i eleganckiej, żółtawej sukni, Taern Ostroróg paradował z kolei w czerwonym surducie.


- Zebraliśmy się tu, aby uczcić wyjątkową odwagę, pomysłowość, i niespotykane poświęcenie najdzielniejszych z dzielnych - Przemówiła Alustriel - Zjednoczeni w momencie potrzeby, często bez chwili zastanowienia, wykazali się postępowaniem godnym najprawdziwszych herosów... bla bla... Silverymoon jest im dozgonnie wdzięczne, i wszyscy chylimy przed nimi czoła, począwszy od prostej szwaczki, a skończywszy na nas... bla.. każdy z tu zebranych otrzymuje miano honorowego obywatela Silverymoon, oraz uzyskuje tytuł szlachecki. Od dnia dzisiejszego możecie więc obnosić się oficjalnie jako Saer lub Lady. Oprócz tego, dzielni herosi, otrzymacie również należne wam wynagrodzenie w złocie za wasze chwalebne wyczyny... bla bla...

Oficjalną część zakończono dekorując każdego z zebranych medalem, a później nastąpiła burza oklasków. Gdy zaś już cały ten cyrk miał swój koniec, przystąpiono do mniej pompatycznej części spotkania, polegającej na poklepywaniu, gratulowaniu, oraz zwyczajowemu obżeraniu się i zapijaniu najznakomitszym jadłem i trunkiem na jaki było stać Silverymoon.


Wszystkiemu z kolei przyglądała się trzymająca nieco na uboczu Alustriel, najwyraźniej na coś czekając. Uwagę kilkuset osób zwróciła na siebie uderzając kosturem o podłogę, co niespodziewanie zabrzmiało hukiem niemalże porównywanym z odrobinę przytłumionym gromem.

- Dziękuję wszystkim za przybycie, teraz jednak chciałabym porozmawiać z naszymi śmiałkami na osobności - Arcymagini uśmiechnęła się wyjątkowo słodko do słów oznajmiających ukrócenie oficjalnej wyżerki - Jeśli więc zechcecie, proszę za mną... - Powiedziała już bezpośrednio do dwudziestu śmiałków.


~


Mniejsza sala, do której przeszli, również była nieźle zastawiona jadłem i napitkiem, do tego znajdowało się w niej wiele wyjątkowo wygodnych foteli. Ogień w kominku płonął, pojawiły się już pierwsze gwiazdy za oknem, a Alustriel i Ostroróg zostali już sami z grupą "herosów".

- Proszę, rozgoście się - Odezwał się ten drugi, zataczając łuk dłonią. Zarówno Ostroróg, jak i Arcymagini odczekali chwilę, dając możliwość spoczęcia w fotelach, z czego kilka osób nie skorzystało, po prostu mając zamiar sobie postać. Dwóch, czy trzech coś capnęło ze stołu, a jeden nawet na nim usadowił zadek. Gdy więc już dano możliwość dalszej rozmowy, skorzystała z tego Alustriel.


- Pomogliście nam przepędzić Orczą armię, i nie pozostaje wątpliwości, iż powinniśmy być wam wdzięczni. Jednocześnie jednak, nasuwa się logiczna myśl, w jaki sposób mogło dojść do takiego wydarzenia. Jakim sposobem zielonoskórzy mogli się tak licznie i dobrze zorganizować, skąd przybyli, i jak byli w stanie pokonać ochronne bariery Silverymoon. Jeśli jesteście zainteresowani tą kwestią równie wielce co my, lub i macie ochotę na dodatkowy zarobek, wyjaśnienie tego wszystkiego byłoby waszym kolejnym zadaniem - "Jaśnie Pani" omiotła spojrzeniem zebranych.

- Kilkoro z was już miało okazję dla nas pracować, może więc się ktoś skusi. Oferujemy zapłatę w wysokości dziesięciu tysięcy złociszy na głowę, lub równowartość tej sumy w jakichkolwiek dobrach, oczekujemy zaś, iż podążycie śladem uciekającej armii, dowiecie się kto za wszystkim stoi, a i przy okazji wyeliminujecie stające wam na drodze zagrożenia, mogące ponownie zawisnąć i nad Silverymoon. Zostaniecie naturalnie wyekwipowani w potrzebne wam do wykonania tego zadania przedmioty wedle własnego uznania i... - Lekko się uśmiechnęła - ...zdrowego rozsądku. Nikt do niczego was nie przymusza, nikt również nie będzie wam zawracał głów w trakcie owej eskapady - Arcymagini jakoś tak dziwnie na drobny momencik spojrzała na Raetara - Wyruszycie sami jutrzejszego poranka, i sami będziecie musieli sobie poradzić. Na kogo możemy więc liczyć, i czy są może jakieś pytania?








***

Grytek1 25-08-2012 21:32

Oczy władczyni miasta i Samotnika się spotkały. I miało się wrażenie że ich spojrzenia walczą ze sobą. Ekscentryczny magik nie przyjął medali i wydawało się, że za nic ma zaszczyt jakim miało być szlachectwo. Czy też honorowy tytuł.
-Zanim zastanowię się nad udziałem w kolejnej wyprawie.- rzekł z ironią w tonie głosu Raetar.-Muszę zostać rozliczony z poprzedniego zadania.
-Ej chłopcze. Zważ na swój język. Nie zwracasz do byle kogo.-wtrącił krasnoludzki wojownik, zapewne ktoś znaczący w swym klanie.


Można było tak sądzić po zbroi którą nosił, a która warta była pewnie całą ludzką wioskę.- I tak już wiele otrzymaliśmy.
-Tytuły szlachceckie, medale...- Raetar spojrzał obojętnie w kierunku krasnoluda dodając. - Ale ja już mam własne tytuły i przynależę do pewnych... organizacji. Kolejne zaszczyty nie są mi więc potrzebne, a wikłają mnie w niepotrzebne mi zależności.
- Kwestie rozliczenia za poprzednio zleconą misję, zostaną omówione z każdym uczestnikiem później na osobności. Natomiast to zebranie dotyczy kolejnej misji i tylko na tej sprawie należy się skupić - rzekła lady Alustriel próbując zażegnać ów spór.
- Silverymoon... - warknął groźnie Wulfram - ...zawsze spłaca swoje zobowiązania! - Obrona dobrego imienia miasta, które stało się jego domem było naturalną reakcją. Miał już dość zadufanych w sobie czaro-miotów.
-Mam taką nadzieję, jako wierzyciel tego miasta.- odparł ironicznym tonem Samotnik. Zaś Ostroróg dodał głośniej. -Czy są jakieś inne pytania lub uwagi zanim przejdziemy dalej? Zakładam, że ci którzy siedzą przy stole zaakceptowali stawkę jaką chcemy zaproponować za wasze usługi. Owe dziesięć tysięcy złotych monet. Jeśli jest inaczej, proszę wstać od stołu i wyjść. Bowiem reszta narady przeznaczona jest tylko dla chętnych.
Zimne spojrzenie naczelnego maga spoczęło głównie na Raetarze. Lecz ten ani się pod nie ugiął, ani też nie odstąpił od stołu.
- Chętnie dołączę do każdej wyprawy organizowanej przez miasto, jednak mój dom spłonął a nie mogę zostawić swojej...-zawachał się na moment-...rodziny na ulicy.
-To zrozumiałe.-potwierdził Ostroróg. Po czym spokojnym tonem rzekł.-Jednakże sytuacja,która dotknęła twą rodzinę nie jest odosobnionym przypadkiem. I wszyscy, którzy utracili swoje domy podczas tego oblężenia znajdą się pod opieką miasta. Już są szykowane dla nich tymczasowe mieszkania. Twoja rodzina na pewno nie spędzi ni jednej nocy na bruku.
Tarin zastanawiał się, czy miasto jest faktycznie w takiej beznadziejnej sytuacji, że musi zatrudniać kogoś tak wrogo nastawionego jak Raetar. Ale to nie było miejsce ni czas na wymianę osobistych poglądów. Z drugiej strony...
- Zawsze jesteś taki marudny? - zwrócił się do Raetara. - Nie męczy cię to?
Nie czekał na odpowiedź Raetara; w końcu to było pytanie retoryczne.
- Czy wiadomo już - spytał Ostroroga - kto wspomagał napastników, że tak powiem, od środka?
-Nie wiadomo.- stwierdził Ostroróg z wyraźnym zatroskaniem w głosie.- Nie stoi za tym Obould Wiele Strzał. W każdym razie... nie widziano go podczas ataku na miasto.
Samotnik zaś uśmiechając się ironicznie dodał.- Chcieliście powiedzieć, że... wy nie wiecie.
Po czym sięgnąwszy za pazuchę, wyjął kilka zwojów i cisnął nimi w kierunku zaskoczonego arcymaga. Ten przeglądał je z zaciekawieniem i z zaskoczeniem.- Skąd … skąd je masz...?
-Nie marnuję czasu na jałowe dyskusje, tylko działam... I wy byście je mieli, gdyby nie...- Samotnik sięgnął po kielich pełen wina i patrząc na refleksy światła w tym szlachetnym trunku dodał.- Gdybyście nie traktowali swych... wybawicieli, jak byle petentów... i nie odprawiali z kwitkiem od drzwi.
-To jednak nadal nie odpowiada na pytanie o agentów w mieście.- rzekła w odpowiedzi Alustriel spokojnie przeglądając owe listy.
-Nie. Ale daje jakieś zaczepienie, chociażby dla czarów wróżących.- stwierdził w odpowiedzi Samotnik upijając nieco wina.
-Natomiast wiemy, że niedobitki armii podążają w północno-zachodnim kierunku. I chcielibyśmy, żebyście podjęli ten trop po drodze ubijając tylu z nich ile się da. Priorytetem jednak jest odkrycie skąd przybyli i czemu, pojmanie przywódców żywcem lub ubicie ich jeśli nie będzie innej możliwości.- rzekł Ostroróg rozglądając się po zebranych.
- Z całym szacunkiem ekscelencjo, ale... nie każdy z nas nadaje się do czegoś takiego.- stwierdził jeden z siedzących czarodziei. Człek stary, acz pewnie doświadczony w kwestiach magicznych.


Przesunął spojrzeniem po zgromadzonych mówiąc.- Przez wiele lat uczyłem magii i badałem ją. Nie jestem osobą która nadaje się do tropienia i łowienia orków. Cieszę, że mogłem pomóc miastu w obronie i przyznaję, że zapewne przewyższam wielu w potędze magicznej, ale... brak mi doświadczenia i kondycji do łowów na orki w zimnych górach Grzbietu Świata. Nie mógłbym być użyteczny w inny sposób?
-Ale inni tropić potrafią. Jestem pewna, że zdołacie dobrać się w drużyny, których umiejętności będą się nawzajem uzupełniać.- rzekła ciepłym tonem Alustriel.
-Tak... zapewne masz rację Pani.-stwierdził nieco niemrawo ów mag.

Daritos, dotąd milczący w towarzystwie ożywił się nagle na dźwięk słów "ubijając tylu z nich ile się da".
- Inni natomiast nadają się do tego doskonale. - powiedział czarownik wkładając do ust ostatnie trzymane w dłoni winogrono. - Ostatnio strasznie narzekam na brak zajęcia, gonitwa i dobicie uciekającej armii brzmi dla mnie obiecująco.
Przeżuwając wciąż niewielki owoc trącił łokciem czarodzieja, który odezwał się przed nim i zapytał zaczepnie:
- Lata już nie te, co? - uśmiechnął się zbójecko, po czym zwrócił do Alustriel:
- A kto miałby dowodzić tą ekspedycją?
-Zważywszy na naturę zadania, dowódcę i podział grup wybierzecie między sobą.- rzekła w odpowiedzi Lady.-Kto z was się czuje godny dowodzić wyprawą ?
Daritos machnął jedynie ręką.
- Czuję się godny do wielu rzeczy, ale dowodzenie czymkolwiek mnie nie bawi. - mruknął pod nosem.
-Każdy z was wie co jest jego siłą, dlategoż też wie w jakiej grupie i przy jakiej taktyce najlepiej się sprawdzi. Dlatego też pomyślcie już teraz jak zamierzacie wykonać zadanie i z kim.- stwierdził Ostroróg przesuwając wzrokiem po zebranych. A stary mag, który wcześniej się odezwał, wstał i rzekł.- Myślę, że najlepiej się przydam tu w mieście niż ganiając za orkami po graniach. Dlategoż rezygnuję.
Arcymag westchnął smutno.-Kto jeszcze chce zrezygnować ?

- Ja z pewnością ruszę za orkami. - zapewnił Daritos, sięgając po kolejne winogrono. - Z towarzyszami, rzecz jasna. Samotnie nie zdziałam zbyt wiele - ani w pierwszej linii walczyć nie umiem, ani tropić nie potrafię, ale mogę was zapewnić, że na spotkanie ze mną, i moimi zaklęciami, orkom zmrozi krew w żyłach.

Gettor 25-08-2012 21:49

Wulfram skrzyżował ramiona na piersi zgrzytając zbroją, czym zapewne wzbudzał niesmak wysoko urodzonych zebranych na spotkaniu. Wszyscy pozostali wydawali się być odziani dostatnie i godnie. Opinia szlachty nie miała jednak wielkiej estymy u najemnika. Prawie wszystko co miał spłonęło w pożarze. Obecnie szczęście zdawało się ponownie uśmiechnąć do jednookiego. Plany miasta sprzyjały wprowadzeniu w życie własnych celów. Zgromadzenie i pokierowanie grupą najemnych mieczy - żołnierzy fortuny - zdawało się być dochodowym i przyszłościowym zadaniem. Perspektywa dowodzenia ludźmi nie przerażała go, wręcz przeciwnie wydawała się kuszącą okazją na polepszenie niewesołej sytuacji. W zamyśleniu potarł czoło.
- Oferta jest kusząca i hojna. Zrobię to. - powiedział tylko - Zbiorę potrzebnych ludzi i wymaszerujemy przed świtem następnego dnia. - Był zdeterminowany wykorzystać czas chaosu w mieście do osiągnięcia jak najwyżej pozycji. - Przetrzepiemy skóry zielonoskórym i nauczymy ich respektu. - Miał mało czasu, lecz wierzył że jest to możliwe.
-Rozumiem twoje podejście do sprawy...-stwierdził krótko arcymag Silverymoon splatając razem dłonie.-Ale nie w tym rzecz by gonić z dużym oddziałem za orkami. Porusza się on bowiem zbyt wolno, jak na obecną sytuację. I choć ubicie jak największej ilości orków jest jednym z celów, to nie najważnieszym. Zebrani tutaj bohaterowie. - tu wskazał dłonią na zebranych przy stole osobników.-Są w stanie przemieszczać się szybciej i atakować z większą siłą niż... szeregowi żołnierze. Choć brak im niewątpliwie strategicznego doświadczenia lub... - tu spojrzenie Taerna przeniosło się na Raetara, a na twarzy starego maga pojawił się ironiczny uśmieszek.- dyscypliny.
Arogancki mag nie zareagował na tą zaczepkę. W ogóle zignorował wypowiedź naczelnego maga miasta jak dotąd nie deklarując ani chęci udziału w misji ani rezygnacji z niej.

Na wypowiedź najemnika Daritos skinął głową - z pewnością będzie mu potrzebny co najmniej jeden taki rębajło, który najpierw skacze do boju, a potem myśli. Czarownik zaczął rozglądać się dookoła czekając, aż pozostali "bohaterowie" się wypowiedzą, stukając przy okazji nerwowo palcami o stół.
Po chwili zorientował się, że zamroził w ten sposób (niechcący) kawałek blatu, więc zaprzestał stukania.
- No, na co czekamy? - zniecierpliwił się. - Albo chcecie ruszać, albo nie chcecie, prosta sprawa!
- Klan Battlehammer oraz jeźdźcy z Nesme powinni być zainteresowani odcięciem orczych szlaków w góry - zauważył Wulfram, pilnie studiując pięknie zdobioną mapę znajdującą się na stole.- Las Moonwood raczej nie ma się czego obawiać dzięki swej ponurej sławie.- wyliczał
- Zielone gamonie będą musiały przekroczyć Surbin lub Rauvin - zawyrokował, pozostawiając w domyśle możliwość zastawienia pułapki na mostach.
- Ja się na to piszę! - Odezwała się nagle młoda, dosyć ekstrawagancko ubrana dziewoja, do tej pory (podobnie zresztą jak paru innych) jedynie milcząc w trakcie całej owej “narady”. Zdecydowanie jednak w oczach wielu była zbyt młoda i zbyt niedoświadczona w takich wyprawach, kto tam jednak dokładnie wiedział...
- Damy sobie radę, prawda?! - Uśmiechnęła się pełną gębą - Wytłuczemy tuzin za tuzinem! - Dodała entuzjastycznie, pstrykając przy tym palcami, przez co trzasnęły między nimi iskierki ognia. Wychodziło więc na to, że młoda parała się jakąś magią, najpewniej ognia.


- Problematyczne jest jedynie ustalenie potencjalnych miejsc przeprawy, osobiście zakładam że spróbują szczęścia na rzece gdzieś tu - rzekł wskazując palcem na mapę, całkowicie ignorując zapał magini.
- Możemy również spróbować przechwycić małe grupy maruderów w tym miejscu. - ponownie wskazał punkt który wydawał mu się szczególnie cenny strategicznie, błyskając swym jedynym okiem na lewo i prawo oceniał szanse i potencjalne zagrożenia.

Czarownik zmierzył młodą magiczkę wzrokiem, po czym spojrzał na mapę.
- Skoro chcą się przez góry przeprawiać, to czemu by nie zesłać na nich jakiejś porządnej lawiny? - zaproponował, znów patrząc na czarodziejkę. - Przetrzebimy ich szeregi, a potem poszukamy niedobitków których można by przesłuchać. Na pewno na tej mapie znajdzie się jakieś strome zbocze nadające się do tego celu, hę?
- Gdy orki opuszczą cywilizowane tereny znajdą się w dziczy, pośród swoich legowisk oraz w dobrze sobie znanym terenie. Ukryją się w górskich norach i całe lata zajmie wyłuskiwanie ich z kryjówek. Musimy wykorzystać przewagę jaką daje nam ukształtowanie terenu i chaos powstały po porażce. - wskazał swój punkt widzenia oczekując na zdanie innych, zwłaszcza rządzących miastem.

-Jeźdźcy z Nesme nie mogą uczestniczyć w dalszym pościgu.- stwierdził jeden z mężczyzn siedzący dotąd w cieniu kolumny i w milczeniu przysłuchujący się planom.-Jakkolwiek byśmy chcieli, to jednak jest to niemożliwe. Bowiem Nesme nikt nie broni, a olbrzymy nękające nasze miasto i jego okolice nie będą czekały, aż tu skończymy z orkami.
Wstał i rzekł.-Jeźdźcy z Nesme są dumni, że mogli pomóc przy obronie Silverymoon, ale więcej uczynić nie mogą. Jeszcze dziś zabieramy naszych rannych i wracamy do domu.
-Problem zaś z klanem Battlehammer... z moim klanem polega na tym, że moi woje są tutaj.- rzekł w odpowiedzi krasnolud który pierwej się odezwał, a był owym słynnym Bruenorem.-Zebrałem wszystkie moje siły na pomoc miastu i zostawiłem w Mithrilowej Hali tylko niezbędne siły do obrony twierdzy. Na tyle duże, by wytrzymały napaść wroga do mego powrotu. Ale nie dość liczne, by móc nimi odciąć rzekę. I czyniąc tak ryzykowałbym bezpieczeństwo mej twierdzy. Można posłać po pomoc do cytadeli Feldbarr... Ale nie wiem kiedy dotrą.

-Tyle, że nie możecie tego czynić.- wtrącił spokojnym tonem Raetar popijając wino drobnymi łyczkami.-Rzecz w tym bowiem, by gonić króliczka, a nie złapać go... Owszem, możecie wybić dziesiątki orków, ale nie w tym problem, prawda? To nie orki rozwaliły mythal, to nie orki dokonały sabotażów w mieście, to nie orki zwaliły wam na głowę smoka...- przerwał na moment rozglądając się po zebranych.- Ale orki mogą doprowadzić do nich... o ile będą ścigani, a nie złapani.
Raetar wstał dodając.-Ale widzę że mamy tu militarystów. Dobrze więc... Kto chce bawić w polowanie na zielone karasie zostaje z... jednookim.- wskazał palcem na Wulframa, którego imienia nawet nie próbował odnaleźć w głowach zgromadzonych.-Kto chce zapolować na grubą rybę, idzie ze mną.

Słowa dziwnego maga zaintrygowały Daritosa. Czarownik musiał przyznać mu rację, a bardzo nie lubił tego robić... W głowie miał małą wagę szalkową, gdzie na jednej, dotąd bardzo przeważającej stronie była pogoń za orkami, a po drugiej nagle pojawiła się "gruba ryba". I przez dłuższą chwilę szale były wyrównane.
- Żal mi rezygnować z takiej obiecującej pogoni. - powiedział w końcu. - Ale mądrala ma trochę racji, złowienie kilku płotek nic nam nie da, jeśli rekin będzie nadal na wolności. Idę z magiem.
Spojrzał kątem oka na młodą czarodziejkę ognia, sprawdzając co ona postanowi.

- Taaak- przeciągnął jednooki karczmarz, podkreślając cynizm swojej dalszej wypowiedzi - Zapewne wszyscy zielonoskórzy popędzą wprost do swojego Pana zapominając o masakrze i chcąc nadal mu wiernie służyć, nie licząc na schronienie wśród górskich jaskiń. Orki znane są z swojej wybitnej wierności i lojalności, nieprawdaż ? - kpiąco stwierdził.
-Nie. Nie są. Nie są też odważne ani lojalne. Nie są też głupie. Rozproszą się jak stado szczurów na olbrzymiej przestrzeni. Ale mało mnie to obchodzi. Nie będę marnował mego czasu na ściganie byle gryzoni.- stwierdził w odpowiedzi Raetar.- Ale wśród nich znajdzie się kilka sprytniejszych, które pełniły rolę łączników między swymi panami, a resztą zielonej hordy.
- Bardziej prawdopodobne że rozkazy wędrowały za pomocą magii. Poza tym jak rozpoznać takiego łącznika ? Nie mamy dość środków by przesłuchiwać każdego. Dość jednak tych krotochwil, jedyną szansą jest dopaść któryś z szczepów i wypytać szamana lub wodza. Gdy orki dotrą w góry możemy stracić trop. Powierzanie takiego zadania komuś kto jak sam twiedzi nie jest zainteresowany sprawą uważam za nierozsądne. - rzekł patrząc stanowczo na bezczelnego i impertynenckiego maga.
-Nie były. Nie znalazłem przedmiotów służących do komunikacji w namiotach, więc należy założyć że... nadal są przy wybranych na dowódców orkach, lub co bardziej prawdopodobne przy stojących w cieniu całej wojny “doradcach” którzy nie brali bezpośredniego udziału w konflikcie.- rzekł Samotnik nie poświęcając zbytnio uwagi Wulframowi, zaś Ostroróg spoglądając w listy, które mu ów impertynecki mag cisnął wcześniej.-Przyznaję Wulframie, że postawa tego... czarodzieja wobec sprawy jest kłopotliwa. Jednakże użyteczność tej osoby przekroczyła nasze oczekiwania. Dzięki niemu znamy tożsamość organizacji stojącej za tym konfliktem, choć nazwa ...Żelazna Wieża, niewiele na razie mi mówi.
Arcymag splótł dłonie razem mówiąc.-W jednym jednak muszę mu przyznać rację. Nie ma absolutnej potrzeby, byście współdzialali w jednej grupie, skoro widać, że raczej się nie dogadacie.
- Ten mag wykończy cały oddział, orki wciągną ich w pułapkę na dobrze sobie znanym i trudnym górskim terenie, zapewne znajdą wsparcie od innych bestii. Cały jego plan opiera się na założeniach oraz domysłach. Krew tych ludzi pójdzie na marne. - rzekł chłodno, umywając od tego ręce.

abishai 26-08-2012 14:20

- No chyba się nie boisz? - Odezwała się jedna z siedzących w fotelach kobiet, spoglądając na Wulframa z lisim uśmieszkiem - Wszak poradziliśmy sobie z tysiącami zielonoskórych przed, i w samym mieście, czym więc będą tam ledwie setki na otwartym terenie... niemal każdy... - Przerwała w pół zdania, uśmiechając się jeszcze bardziej wymownie - ...Każdy z tu zebranych z pewnością poradzi sobie bez najmniejszego problemu z tuzinem Orków na raz, czasem zapewne może być nieco gorąco, ale ponoć jesteśmy właśnie tu jako najlepsi z najlepszych? - gestykulując przy teatralnie dłonią przy okazji.



Wulfram skierował swoje niepokojąco nieruchome spojrzenie na kobietę. Przez chwilę się przyglądał wwiercając się okiem w jej twarz. Po czym cicho acz wyraźnie odpowiedział. - Tylko głupiec się nie boi. Strach pomaga działać, sprawia że kontrolę nad ciałem obejmuje instynkt walki. Każdy kto twierdzi że walka nie wywołuje w nim strachu kłamie lub jest głupcem.Trzeba umieć go opanować i ukierunkować. - spokój na twarzy wojownika świadczył o doskonałym zaznajomieniu z oznajmianą treścią.
Jasnowłosa na słowa Wulframa dziwnie, powoli zamrugała oczami, po czym bezgłośnie mlasnęła ustami. Rozsiadła się jeszcze wygodniej na fotelu, podpierając nawet głowę ręką.
- Ja już swoje powiedziałam... a w pseudofilozoficzne dysputy teraz się wdawać nie będę... - Uśmiechnęła się nonszalancko.
Widząc "występ" jasnowłosej Daritos uśmiechnął się pod nosem.
- Rrr, jaka drapieżna. - zaśmiał się lekko.
Wulfram tylko cicho westchnął, brak dyscypliny wśród ludzi którym miał powierzyć swoje życie wydawał się być ponurym żartem losu.
-Nie widzę potrzeby ganiania wraz ze mną kilku żołnierzyków z mieczykami i heroicznymi frazami na ustach. Tylko by mi przeszkadzali. Wystarczy mi dwóch, trzech osobników, którzy potrafią się ukryć, bronić swego życia jeśli zajdzie taka potrzeba. I których nie trzeba niańczyć. O swoje bezpieczeństwo sam potrafię zadbać.-stwierdził w końcu Raetar splatając dłonie.-Nie potrzebuję też gorącokrwistych głów, które z pianą na ustach rzucają się na wszystko, co jest zielone i z kłami.
-Ja nie będę przelewał przez ciebie krwi czarowniku...- rzekł rosły mężczyzna o olbrzymiej posturze i potężnej masie mięśniowej


i wstając rzekł.- Foraghor, łowca kłów stanie u twego boku, Wulframie. Chętnie upuszczę orkom więcej ich posoki!
Po czym uśmiechnął się zadziornie do jasnowłosej przedmówczyni.-Tuziny są dla maluczkich, ja wyżynam orki setkami!
Była to oczywista przechwałka, ale niewątpliwie talentu w walce nie można było odmówić temu barbarzyńcy.
-W jednym jednooki masz rację. Nie idąc z magiem nie jesteś winien krwi, która przez niego będzie przelana. Niemniej, nikt tu nie jest dzieckiem, które musi być prowadzone za rączkę. Nikt nie jest zmuszany iść za nim. Moja krew, moje życie, moja decyzja.- rzekł kolejny mężczyzna trzymający się dotąd na uboczu. Ubrany w czerwony płaszcz elf, o muskularnym ciele,


a siedzący obok młodej magiczki ogniem się parającej.-I wolę ruszyć za magiem. Owszem ryzyko większe. Ale wyżynanie pionków w tej rozgrywce, to marnowanie mego potencjału.
Vestigia nie czuła się pewnie w tym towarzystwie, więc pozwalała mówić innym. Zwłaszcza że wydawali się być o wiele lepiej poinformowani o sytuacji w mieście od niej. Jednak nadszedł czas deklaracji i tego elfka nie mogła zignorować.
- Obie propozycje są kuszące. Niemniej, o wiele bardziej przydam się magowi. Żeby gonić króliczka, trzeba umieć to robić i znać zwyczaje zwierzyny. A co do przesłuchań, to proponuję zacząć od orka, który jakiś czas temu został odprowadzony dowódcom. Zaręczam - na płotkę to on nie wyglądał.
-To bardzo... intrygujące. Chętnie z nim porozmawiam. -rzekł Raetar skupiając spojrzenie na Vestigii.-Mogłabyś powiedzieć coś więcej na ten temat.
Zaś Ostroróg wtrącił.-Uważam, że wasz potencjał jest zbyt duży, by marnować go na byle kupy orczych niedobitków. Te zadania mogą wykonać regularne oddziały.
- Natknęłam się na niego, patrolując las po bitwie. Na pierwszy rzut oka wyglądał na szamana, może wodza. W każdym razie kogoś znaczącego w orczych szeregach. O to, gdzie jest w tej chwili, musisz spytać dowódców. - odpowiedziała krótko elfka Po czym dodała. - Zastanawiam się czy nie możemy zastosować ich własnej broni i wysłać kogoś na przeszpiegi. W końcu istnieje magia, która pozwala na przybranie dowolnego kształtu, prawda?
-Istotnie... Podszycie się pod takiego szamana jest możliwe z pomocą odpowiedniej magii. Acz jest też i dużym ryzykiem dla podszywającego się.- stwierdził stary mag, który już zrezygnował z uczestnictwa w wyprawie.-Jeśli taki szpieg zostanie wykryty, marny jego los.
- Podobnie marny będzie los każdego, kto wpadnie w łapy orków. Nieważne, czy podczas zabawy w kotka i myszkę, czy rzucając się na nich na hura, czy też gdy będzie siedzieć i nic nie robić, czekając, aż znów zaatakują. - odparła Vestigia.
Daritos słuchał tej wymiany zdań z głową opartą o łokieć i ogólnym wyrazem znudzenia na twarzy patrząc raz na Vestigię, raz na starca. Nie było mu spieszno włączać się do rozmowy - jeszcze komuś by przyszło do głowy, że to 'on' powinien być tym szpiegiem...
Tarin nie wtrącał się do rozmowy. Zdecydował już, z kim się wybierze. Raetar potrzebował dwie, trzy osoby do towarzystwa i tyle się już do niego zgłosiło. Więcej mu nie było potrzeba. A wbrew temu, co myśleli niektórzy, pogoń za orkami nie musiała oznaczać bezmyślnego wycinania w pień kogo się da. Zawsze można było trafić na kogoś ciekawego.

Tak więc wyglądały owe “negocjacje”, czy też i “wielce poważne rozmowy” dotyczące ułożenia jakiegoś sensownego planu, ciągnąc się jeszcze gdzieś przez godzinę czy dwie... Następnie zaś, ci z zebranych, którzy zgodzili się wziąć udział w wyprawie, zabrali się za przygotowanie do jutrzejszego dnia...

motek339 26-08-2012 22:47

Gdy narada dobiegła końca, elfka ociągała się z wyjściem z sali, cały czas bijąc się z myślami. Jeszcze w domu rodzinnym został jej wpojony szacunek do władczyni Silverymoon, więc Vestigia czuła do niej spory respekt. Kiedy reszta wyszła, tropicielka odważyła się zagaić:
- Pani, czy mogłabym zająć chwilę?
Alustriel spojrzała na elfkę, lekko się uśmiechając.
- Mam chwilkę, słucham więc...
- Chodzi o kwestię zapłaty za zadanie. - Vestigia postanowiła od razu przejść do rzeczy. - Doceniam gest, jakim jest uhonorowanie śmiałków taką ilością złota, jednak i tak nie miałabym z nimi co zrobić, a bardziej się przydadzą tu na odbudowanie miasta. Czy w zamian mogłabym prosić o wyznaczenie kapłana, który będzie w stanie zregenerować nogę mojego przyjaciela, Frubena? Stracił ją podczas bitwy, a dla tropiciela jest to spory kłopot. - Elfka miała nadzieję, że Lady nie uzna tej prośby za impertynencką.
Arcymagini uśmiechnęła się życzliwie, przytakując głową, po czym zlustrowała Vestigię z góry do dołu.
- Oczywiście, że się tym zajmiemy. Nie powinno być z tą prośbą najmniejszego problemu. Ty jednak nie bądź taka skromna... i nie odmawiaj, gdy przyjdzie do zebrania potrzebnego wam ekwipunku. Przed wami trudne zadanie, a życzę wam, byście wszyscy tu cało wrócili.
- Dziękuję. To wiele dla mnie znaczy. Nie będę już pani zawracać głowy i przygotuję się do drogi.
- Nie ma za co i powodzenia - odparła Alustriel.
Elfka dygnęła, jak ją nauczył tato, i spokojnie wyszła z sali. Tuż za rogiem wypuściła z ulgą powietrze i poszła wraz z pozostałymi w stronę magazynu.

~

Po skompletowaniu ekwipunku, Vestigia udała się na poszukiwania Frubena. Ponieważ nie miała pojęcia, do którego z licznych lazaretów został zabrany, obróciła się kilka razy w miejscu i poszła w stronę, na której się zatrzymała i wypytywała się w każdym mijanym szpitalu o półelfa. Sprawa była dosyć skomplikowana, wziąwszy pod uwagę jak bardzo zapchane były rannymi mieszkańcami wszelkie świątynie Silverymoon, a do tego jeszcze tyle osób na ulicach, czy to świętujące zwycięstwo, czy sprzątające po oblężeniu. Elfka spędziła więc aż dwie godziny, wypytując i przeszukując każdy możliwy przybytek, nim w końcu odnalazła Frubena w... świątyni Sune.

Mężczyzna leżał w dużej sali z tuzinami innych poszkodowanych na pryczach i najwyraźniej drzemał. Czynność ta z kolei była godna podziwu, w przybytku “Ognistowłosej” panował bowiem dosyć spory gwar, w końcu ranni nie siedzieli tam w milczeniu, a do tego dochodziły również ich sporadyczne jęki...
Elfka podeszła do jego posłania i usiadła na podłodze obok niego. Nie chciała budzić rannego - w końcu sen był mu potrzebny. Korzystając z okazji sama przymknęła na chwilę oczy, czekając, aż Fruben się obudzi...i sama nie wiedząc jak długo, starając się tak podrzemać (bo jednak hałas nieco jej przeszkadzał), poczuła nagle, jak coś delikatnie przesuwa się w jej włosach.

Aż podskoczyła, zaskoczona, i, podnosząc głowę, wciągnęła szybko powietrze. A Fruben zastygł bez ruchu, wychylony na pryczy w jej stronę, z dłonią przy jej twarzy. Mężczyzna odchrząknął, jakby się zaczerwienił, po czym cofnął. Posłał jej słaby uśmiech, i w końcu i odezwał:
- Przepraszam... ja tak tylko...
Vestigia z ulgi zaczęła się cicho śmiać. Przez moment była myślami z powrotem na polu bitwy. Szybko jednak się opanowała, orientując się, że jej zachowanie jest ciut nie na miejscu.
- To moja wina. Musiałam się zdrzemnąć. Jak się czujesz?
- Chyba tak, jak wyglądam. - Zrobił markotną minę, poprawiając okrywający go koc - No ale jeszcze żyję i trochę się ze mną pomęczyć musisz... zmieniając temat, wielu ukatrupiłaś? - dodał ciszej, z jakimś takim błyskiem w oku.
- Jak mus, to mus - odparła z teatralnie ciężkim westchnięciem. - Ale załatwiłam kapłana, który zajmie się twoją nogą. - dodała lżej, starannie omijając odpowiedzi na zadane pytanie.
- Naprawdę!? - Usiadł gwałtownie na łożu, przez co skrzywił się z bólu, ale na jego twarzy i tak pojawił się szybko uśmiech - Zuch dziewczyna z ciebie! - Wyciągnął do niej rękę...
- No przecież ci to obiecałam, a nie zwykłam rzucać słów na wiatr - odpowiedziała, chwytając go za rękę, po czym dodała trochę smutno. - Tylko nie wiem, kiedy się zgłosi.
Półelf bez słowa przybliżył dłoń elfki do swej twarzy, po czym ucałował ja, a gdy kobieta spoglądała na niego nieco zaskoczona, ponownie miło się do niej uśmiechnął, całkiem jak wtedy, gdy pierwszy raz się poznali.
- Jak ja ci się odwdzięczę moja ty leśna piękności...
Po twarzy kobiety przebiegł grymas bólu, a przed oczami pojawił się obraz sprzed lat. Bezwiednie sięgnęła wolną ręką do policzka, na którym widniała skrywana przed światem blizna.
- Ja... nie... - zaczęła się jąkać, ale wzięła się szybko w garść. Musiała... - Nie musisz mi się odwdzięczać. Zrobiłbyś dla mnie to samo.
- Zrobiłbym wszystko... - Jego dłoń pomknęła do jej karku i zaczął ją do siebie delikatnie przyciągać, spoglądając Vestii głęboko w oczy.

Elfka była zbyt zaskoczona jego zachowaniem, by zaprotestować. Pozwoliła więc mężczyźnie działać. Ten z kolei, nie mówiąc już ani słowa, złożył na ustach Vestigii delikatny, choć długi pocałunek, lekko przy tym skubiąc jej wargę, a dłonią delikatnie masując jej kark. Elfce zdawało się również, że Fruben jakby mruknął z zadowolenia... Chociaż przeszedł ją przyjemny dreszcz, w głowie kobiety kłębiły się mieszane odczucia. Nie mogła się nie zastanawiać czy półelf zachowałby się tak samo, gdyby znał jej sekret. Nie chciała się jednak o tym przekonać. Przynajmniej nie teraz.

Skoro zaś elfka nie protestowała przy pocałunku, Fruben po chwili zakończył te namiętności, by oboje mogli złapać oddech. Uśmiechnął się do niej, głaszcząc ją po włosach, po czym mrugnął.
- Gdybym był cały i bylibyśmy sami... - Zrobił rozbrajającą minę.
Tropicielka poczuła, że się czerwieni, a potem... zaczerwieniła się jeszcze bardziej, gdy uświadomiła sobie, że jej policzki są czerwone. Speszona odwróciła wzrok.
- *Ekhm* Tak... Ale to chyba nie czas i miejsce...
Tropiciel roześmiał się cicho pod nosem.
- Słodka jesteś... - powiedział i już miał zamiar coś dodać, gdy...
- Dzwony wybiły dziesięć razy, prosimy znajomych o opuszczenie świątyni, ranni potrzebują odpoczynku. - oznajmiła głośno jedna z doglądających poszkodowanych kapłanek.
- Chyba na mnie już pora. Nie sądzę, żeby udało mi się przekonywująco udawać bardziej poszkodowaną - powiedziała z uśmiechem. - Muszę wyjechać na jakiś czas. Jak mi się uda, to jeszcze cię odwiedzę, a jeśli nie, to pytaj o mnie w okolicach Wysokiego Lasu - miejscowi mnie znają.
Półelf na te słowa wyraźnie zmarkotniał, spoglądając na Vestigię niczym zbity psiak.
- Naprawdę musisz wyjechać? - Ponownie chwycił ją za rękę - Myślałem, że pobędziemy w końcu razem...
- Niestety... Obowiązki... - Elfka też wyraźnie posmutniała. - Ale jak to wszystko się skończy... - zawiesiła głos, pozwalając mu dopowiedzieć resztę.
- Będę czekał, tym razem ja obiecuję... - Minimalnie się uśmiechnął - A ty wróć cała - Spojrzał jej z powagą głęboko w oczy.
- Nie planuję niczego innego. A ty zdrowiej! Przypominam, że obiecałeś mi taniec. Do zobaczenia. - Kobieta mrugnęła do niego. Pocałowała go delikatnie w czoło i wyszła ze świątyni, odprowadzana ponaglającymi spojrzeniami kapłanek i stęsknionym spojrzeniem Frubena.

Buka 27-08-2012 22:18

Silverymoon
3 Ches(Marzec)
niemal północ

Nad Silverymoon zapadła noc, i miasto w końcu ucichło. Mieszkańcy udali się na zasłużony spoczynek do swych domostw, często pod wpływem procentów. Bowiem, czy to świętować zwycięstwo, czy opłakiwać rannych lub zabitych, alkochol towarzyszył w każdej formie spędzanego czasu. Koniec jednak końców przyszła pora nawet i na nawytrwalszych.

Gdzieś tam w zachodnim kierunku uciekała pokonana, Orcza armia, mająca zapewne zamiar zaszyć się w norach Grzbietu Świata, liżąc rany i... no właśnie, i co? Zbierając siły na kolejny atak, który mógł nastąpić za kilka miesięcy lub lat? W każdym bądź razie, zielonoskórzy tam byli, i chyba już zawsze będą. Czy to jako realne zagrożenie, czy przestroga dla nieostrożnych podróżnych. Przez kilka ostatnich dni okazały się jednak wyjątkowo realnym zagrożeniem, należało więc coś z tym uczynić.

A los wszystkich był zapisany w gwiazdach?




***

Po zakończeniu wielce poważnej narady w towarzystwie Alustriel i Ostroroga, śmiałkowie którzy zdecydowali się brać udział w wyprawie, zostali zabrani do podziemi Wysokiego Pałacu w celu wyekwipowania. Kilku z nich miało z kolei, ponowną przyjemność spotkać się z dziadkiem zwanym "Ognistym Udo" w przeogromnym magazynie z zapasami wszelakich przedmiotów miasta. Jakże Udo się "ucieszył" na widok co niektórych osób...

Wybrańcy mający zamiar gonić za wycofującą się Orczą armią, mieli przywilej wybrania sobie trzech magicznych mikstur, jednej różdżki(dla nie-czarujących z kolei przydatny, niezbyt potężny magiczny przedmiot), oraz wszelkie uzbrojenie i oręż, jakie sobie tylko zażyczyli. Oczywiście, następnego dnia, miały również na nich oczekiwać rumaki, prowiant na drogę, i cokolwiek tylko chcieli, a co mogłoby im pomóc, lub przydać się w wyprawie w nieznane.


Oprócz znanych nam już osób, na wyprawę zdecydowało się i kilka innych. A byli wśród nich - między innymi - młodziutka dziewoja, parająca się najpewniej magią, potężnie zbudowany Foragoth, mający ochotę skracać Orcze łby setkami, jasnowłosa piękność o ciętym języku, Elf w czerwonym stroju, oraz kilku innych. Wszystkich zaś napędzała z całą pewnością w mniejszym lub większym stopniu wizja wzbogacenia się o całkiem pokaźną sumkę.

~

Wszystkich ulokowano na noc w jednym ze skrzydeł obszernego, Wysokiego Pałacu. Jednoosobowe, przydzielone im izby nie były przesadnie wielkie, spełniały jednak swe zadanie doskonale. Szerokie łoże, szafa, skrzynia, kilka dekoracyjnych obrazów, niewielki kominek. Było oczywiście i okno, był i niewielki stolik na środku pomieszczenia, a na nim misa z owocami, butelka wina i dwa puchary.


Za niewielkimi, bocznymi drzwiami znajdowała się mała łaźnia, w której stało coś, co można było nazwać marmurową balią czy i niewielkim basenikiem(?), posiadającym w jednym miejscu dziwaczną rurkę z pokrętłami. A jak się później okazało, leciała z nich i zimna i ciepła woda!. Wytwór raczej nie magiczny, bardziej pewnie zmyślne rozwiązanie inżynieryjne, a mimo to cieszyło i fascynowało. Oj tak, Silverymoon był nawet przez takie drobnostki godnym miana "Miasta Wspaniałości"... a do kąpieli stały przeróżne płyny pachnące wieloma aromatami.

~

Do dyspozycji śmiałków znajdowała się również niewielka jadalnia z dwoma zastawionymi jadłem i trunkami stołami, i choć o północy mało kto jeszcze chodził na wyżerkę, można było z tego bez problemu skorzystać, czy też nawet i posiedzieć w owej sali celem omówienia jeszcze jakiś spraw, czy i nawet poznania się nieco wzajemnie przed wyprawą.









.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:22.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172