lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu DnD (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-dnd/)
-   -   [D&D/FR 3.0&3.5] "Ostatni Bastion Północy" (+18) (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-dnd/10457-d-and-d-fr-3-0-and-3-5-ostatni-bastion-polnocy-18-a.html)

abishai 21-04-2013 20:15

~Krajobraz po bitwie~


Tarin rozproszył czary i obie ściany ognia zniknęły.
- I tak myślę, żeś miękki - Burknął do Wojennego Maga Foraghor, wycierając swój miecz z juchy wrogów - Magią to może byle baba...
- Nie przejmuj się - odparł Tarin. - Będzie jeszcze niejedna okazja, byś pokazał swoją wartość w boju. Tylko mi wtedy przypomnij, żebym ci nie przeszkadzał.
Barbarzyńca nie odpowiedział już, wzruszając jedynie ramionami z krzywym uśmiechem na gębie...
- Dobrze się czujesz? - spytał Daritos Zaklinaczkę po dłuższej chwili podziwiania swojego “dzieła”.
Meggy podniosła wzrok, omiatając pole bitwy, i znajdujące się na nim ciała pokonanych. Z wyprutymi flakami, odciętymi kończynami, do tego całe zwęglone stosy...
- Tak - Szepnęła zaschniętymi ustami, po czym wbiła spojrzenie w twarz Daritosa.
- Nie - Dodała po chwili, i trzęsąc się na całym ciele mocno się do niego przytuliła, chowając twarz w torsie mężczyzny.
Lekko zaskoczony Zaklinacz położył Meggy jedną dłoń na plecach, a drugą gładził jej włosy. Sceneria dookoła faktycznie nie prezentowała się zbyt malowniczo.
- Nie musimy tego oglądać. - powiedział. - Chcesz stąd iść?
Szara lisica zdjęła rękawicę, i otarła rękę o zmęczone czoło. Wyjęła bukłak z wodą i uchyliła z niego nieco, pozwalając sobie osiąść gdziekolwiek, gdzie się truchło kogokolwiek nie walało.
-Podzielisz się, czy też całą wodę zachowasz dla siebie?- spytał Ilisdur podchodząc do kobiety i zerkając na resztę drużyny. Elf nie wyglądał dobrze. Oberwał dość poważnie, a i rany z poprzedniej walki dawały mu się we znaki.
Kątem oka zauważyli Arasaadi, opróżniającą właśnie w dosyć szybkim tempie flaszkę wina, którą jasnowłosa najwyraźniej miała schowaną gdzieś przy sobie...
Saebrineth spojrzała się na elfiego maga, potem na bukłak, poczym podała go mu.
-Gorzej ode mnie wyglądacie, jakowąś leczniczą magią dysponujecie?-Rzekła niskim, zachrypiały głosem mimo raczenia się uprzednio wodą.
-Całość już zużyta... Mam zaklęcie, dzięki któremu żywię się siłą życiową wroga. Ale je zużyłem w poprzedniej potyczce.- rzekł w odpowiedzi Ilisdur. Wzruszył ramionami.-Chyba trzeba będzie się oddać w ręce krasnoludzkich kapłanek. Jakkolwiek.. dwuznacznie to brzmi.
-Hm.. innym magom jakoś nie było potrzebne odpoczywać, i od nowa czarów przygotowywać. Na łaskawość krasnoludzkich kapłanek bym zbytnio nie liczyła.- Uśmiechnęła się cierpko, wyciągając w jego stronę eliksir leczenia lekkich ran.
- Każdemu magowi prędzej czy później kończą się czary - wtrącił się Tarin.
-Zwłaszcza pozostawionemu na pastwę losu przez sojuszników. Ale nie w tym rzecz...-wzruszył ramionami Ilisdur biorąc eliksir w dłonie.-Tak czy siak... Nie mam już eliksirów, więc będzie dane oddać się na łaskę krasnoludzkich bóstw i ich pośredników. Tak zresztą lepiej, niż marnować skromne środki.
Uśmiechnął się ciepło do elfki.
- Jeśli zawiodą, to skorzystam z twego daru, pani... Jeśli zaś okażą dość hojne, to przysięgam, że zwrócę.
- Jeśli to jest zapowiedź tego, co nas czeka - powiedział Tarin - to przydałoby się zrobić spore zapasy mikstur.
Jako że nie mógł wspomóc potrzebujących ni czarem, ni miksturą, ruszył na zwiedzanie namiotów orczego dowództwa.
- Czekaj no na mnie! - Usłyszał za sobą głos Arasaadi, i kobieta ruszyła za nim. Po chwili zaś dołączył do nich nieco się ociągając Wulfram.
Daritos, słysząc wcześniejszą “prośbę” Ilisdura o wodę, podszedł doń ze swoją magiczną karafką w jednej ręce i kubkiem w drugiej.
- Jeśli chcesz się napić, wystarczy poprosić. Wody ci u nas pod dostatkiem - powiedział, po czym wymówił słowo-rozkaz i nalał z karafki wody do kubka, który następnie podał elfowi.
-Bez przesady. Aż tyle wody nie wypiję. - zaśmiał się elf. Po czym dodał.-Acz dziękuję za propozycję.
- Ależ proszę. Z miksturami leczniczymi będzie trochę gorzej, od tego nie mam magicznego naczynia bez dna. - zaśmiał się Zaklinacz. - Co robimy dalej? Proponowałbym nieco odpocząć, zanim ruszymy w dalszą drogę.
-Odpocząć? Liczę na pełną rekonwalescencję... albo przynajmniej jedną noc w łóżku, bez demonów wyłażących spod niego o świcie- wzdrygnął się elf na samo wspomnienie karczmy. -Żelazna Wieża nie ucieknie przez ten czas.
Ilisdur zamyślił się rozglądając dookoła.
-Czy kogoś nie brakuje? A tak... ci nowi, chyba nie powrócili z wyprawy na tyły wroga.
I wtedy to “skorpion” Samotnika rozpadł się na materię organiczną zmieniając potem w błoto.
- I najlepiej niech tam zostaną. - powiedział Daritos, klnąc przy okazji pod nosem. - Źle im z oczu patrzyło, nie zmartwię się jeśli nie wrócą.
- Nie mów tak... - Szepnęła nagle nieco pobladła Meggy.
- Dobra, dobra... ale żeby później nie było “a nie mówiłem” kiedy im się odwidzi współpraca z nami, albo znajdą lepszą ofertę polegającą na pozbyciu się nas. - parsknął Zaklinacz.
- Usiadłabym sobie gdzieś... napiła wody - Dziewczyna wsparła się na ręce Daritosa, a na jej czole pojawiła się kropelka potu - Nie droczmy się teraz...
Zaklinacz skinął głową i zaprowadził Meggy kawałek z dala od pola walki, gdzie znalazł kamień na którym usadził dziewczynę.
- Proszę. - powiedział, podając jej kubek wody ze swojej magicznej karafki.
- Dziękuję kochanie - Uśmiechnęła się słodko do niego, po czym napiła wody - Czasem... czasem mam dosyć. Ta krew i wszystko... - Pojawił się drugi uśmiech, choć nieco bledszy.
Na te słowa Daritos zamyślił się na chwilę. Usiadł obok Meggy. Jego to wszystko kompletnie nie ruszało. Swoim ostatnim atakiem pozbawił życia co najmniej sześciu przeciwników, może więcej. Kiedy... kiedy on sam stał się na to odporny? Takie widoki chyba nigdy nie robiły na nim większego wrażenia... czy to znaczy, że nie był lepszy od tych zielonoskórych, którzy mordowali przy pomocy mieczy i toporów? W czym był od nich lepszy? Przecież oni też mieli swoje racje, swoje powody...
- Ja też. - skłamał po dłuższej chwili.
- Ale się nie dam! - Klepnęła go w kolano, próbując chyba samą siebie rozweselić - Będę twarda i nieugięta, niczym ty, mój ty mroziku!
Zaklinacz aż się zakrztusił wodą.
- Mroziku? No wiesz co... - powiedział, kiedy się już wykaszlał.
- No... co? - Przytuliła się do niego na siedząco, cicho chichocząc.
- Nic... płomyczku. - Daritos pocałował ją w czoło i po chwili wstał. - Chyba powinniśmy wracać do pozostałych.
Meggy znów zachichotała, po czym wyciągnęła do Zaklinacza dłoń, by pomógł jej wstać. Gdy zaś to uczynił, lekko skoczyła ku niemu, po czym stając na palcach ucałowała go w usta.
- Wiesz... kocham cię!
- Ja... ciebie też. - odpowiedział Zaklinacz po krótkiej chwili milczenia i odwzajemnił pocałunek. - Niemalże wypadałoby podziękować orkom za ten najazd na Silverymoon, nie sądzisz? Gdyby nie oni, pewnie byśmy się nie spotkali.
Nagle jednak Daritos zaczął się lekko chichotać, na co Meggy dziwnie nań spojrzała.
- Drak, przestań. - powiedział Zaklinacz do swojego chowańca. Mały, czarny wąż wychylił się z jego rękawa i utkwił wzrok w dziewczynie. - Zazdrosny jesteś o Meggy?
- Ciągle mnie zaskakujesz... - Mruknęła, wpatrując się z zainteresowaniem w małego węża.


~Król krasnoludów~


Raetar ruszył więc z żywiołakiem i więźniem do Bruenora, który doglądał właśnie swych ludzi. Krasnoludy straciły pięciu wojaków, i mieli kilku nawet ciężko rannych, a sam władca Hali nie wyglądał na kogoś w dobrym humorze. Z daleka już spoglądał na Samotnika przymrużonymi oczami, wycierając szmatą juchę ze swego topora...
-Nie poszło tak gładko jak miało pójść?-spytał retorycznie Samotnik, zbliżając się do króla ze swą obstawą. Też nie był w humorze. Rany jeszcze go bolały. Fakt, że wziął udział w bitwie, irytował szczególnie.
- A czyja to zasługa? - Warknął władca Hali.
-No tak. Dzielni bohaterowie się nie spisali. - uśmiechnął się ironicznie Raetar.- Dzielni bohaterowie, którzy nie mieli okazji przygotować się do bitwy. Dzielni bohaterowie, z którymi nie omówiono założeń taktycznych.
Splótł ramiona razem.-Cóż...Dzielni bohaterowie występują w bajkach i opowieściach bardów. W rzeczywistości jest nieco... inaczej. Ci dzielni bohaterowie, których wasza wysokość raczyła wciągnąć w tą rozróbę, to banda indywiduów nie znająca nawzajem swych możliwości, dowodzona przez maga, który nie potrafi wziąć na siebie odpowiedzialności za grupę i wydać choć jednego polecenia oraz wojownika z omamami, który zamiast wydawać rozkazy swoim towarzyszom, woli się uważać za dowódcę krasnoludzkich oddziałów. Ale to można było przejrzeć podczas uczty... Nie moja wina, że alkohol przesłonił rozsądek. Jakiż to najemnik zgodziłby się na udział w bitwie bez ustalenia wpierw podziału łupów i zapłaty? To już powinno wzbudzić podejrzenia, królu Mithrilowej Hali.
- Po pierwsze, to mam dziesięć razy lat co ty, więc mi nie mów o rzeczywistości, po drugie to to nie żadni bohaterowie, tylko banda idiotów, i jeśli to ma być ten as w rękawie Silverymoon, to biedne te Silverymoon - Battlehammer niespodziewanie... splunął w bok - Nikogo do niczego nie namawiałem, można było odmówić, a Orcze łupy to ja mam gdzieś.
- Całkowicie się z waszą wysokością zgadzam.- rzekł w odpowiedzi Samotnik, sprawdzając na czystość swoich paznokci.-Niektórzy nie bardzo się sprawdzają w roli zbawców Srebrnych Marchii. Ale nie ja ich najmowałem, więc to akurat nie mój problem. Ja mam misję do wykonania, którą zakontraktowałem... Niemniej.
Pstryknął palcami, a żywiołak przyciągnął bliżej niewidzialnego jeszcze jeńca.-To jest wrogi magik. Ja nie mam specjalnie ochoty, ani też narzędzi do jego przesłuchania, więc tą sprawę zostawiam twoim ludziom, panie. Co do Asów Silverymoon, jacy nie byli... Zasługują na uleczenie ran. Walczyli dzielnie, nawet jeśli głupio. I choć tyle im się należy.
- Straciliśmy tu dziś pięciu braci... - Brodaty król nadal z jadowitym tonem wskazał na znajdujące się nieopodal ciała Krasnoludów przykryte płaszczami, i nagle nie dokończył. Rozległy się bowiem szepty w obcym języku za plecami Raetara... i nagle więzy trzymające niewidzialnego wroga opadły swobodnie na ziemię, a sam Samotnik nie wyczuwał już jego umysłu!.
- Coby to jasna kur... - Bruenor zacisnął dłonie na rękojeści topora, przymykając na chwilę oczy.
-Teleportacja...To nie jest sztuczka, którą zna byle magik.- Raetar zamyślił się pocierając podbródek dłonią.- Orki które raczyła wasza wysokość zaatakować, nie były zwykłą łupieżczą bandą. Więc... śmierć pięciu braci... krasnoludów. Cóż...mogło zginąć więcej, znacznie więcej. Obaj nie doceniliśmy przeciwnika.
A żywiołak zaczął zwijać linę która leżała na ziemi bezładnie.
-Jak daleko w głąb gór sięgają Mapy Mithrilowej Hali, jakież to... obszary obejmują, jakie ruiny?- pytał Samotnik wyraźnie nad czymś dumając.
- W sąsiadującej górze są stare kopalnie i niewielka forteca, we wnętrzu góry oczywiście - Odpowiedział władca Hali, gdy już nieco ochłonął - Wszystko od wielu lat opuszczone, zalane albo zawalone częściowo. Ale przejść się chyba da...
-Zakładam, że o żadnej samotnej wieży w tej części gór nie słyszano?- spytał retorycznie mag.
- ”Zamek Iluzji” jest całkiem niedaleko Hali - Odparł Bruenor, sięgając po bukłak.
-Brzmi wrednie... Macie pod nosem porządnego wroga.-uśmiechnął się kwaśno Raetar.-Cud drużynka to za mało, by go zwalczyć. Tak czy siak potrzebuję map gór, by porównać je z trasą którą pamiętam.
- Z tym to oczywiście nie teraz... a czy i później, to nie wiem... właściwie powinienem was wyrzucić z Hali na zbity pysk - Bruenor wzruszył ramionami.
-Bo nie zapewniliśmy odpowiedniej ochrony ? A czy masz kontrakt potwierdzający to, że obiecaliśmy iż wszyscy twoi ludzie przeżyją? Czy któryś z tych... palantów obiecywał ci, że włos z brody twoich ludzi nie spadnie. Czy któryś składał takie przysięgi?-odparł powątpiewając Raetar.- Mimo wszystko... umowa, była dotrzymana. Walczyli ramię w ramię z twoimi braćmi, paru niemal zginęło. Zmusili mnie do dołączenia do tej bitwy. Nie moja wina, że pokładałeś panie zbyt wiele wiary w ich umiejętności. Może i potrafią rzucać silne czary, ale nie są z nich cudotwórcy.
- Wiele słów na mały temat... zachowali się jak debile, widząc Orków, i od razu ich atakując, to mnie boli Raetarze. Powinienem każdemu z nich dać porządnie po mordzie. Oszczędź więc sobie języka, i nie broń ich tak zaciekle, co się stało, już się raczej nie odstanie - Powiedział król Hali - Są w dużej mierze winni śmierci owych pięciu. Wszak było powiedziane, żeby najpierw zaplanować działania. Teraz jednak już po wszystkim, i nie widzę sensu dalej dyskutować... zapada zmrok - Bruennor omiótł spojrzeniem okolicę.
-No cóż... ktoś musi ich niańczyć.-wzruszył ramionami Samotnik.-Padło na mnie.
Bruenor burknął coś pod nosem...


~Obozowisko orków~


Tarin skierował swe kroki do dwóch jedynych namiotów, znajdujących się w opustoszałym już obozowisku zielonoskórych... a właściwie już jednego, drugi bowiem został spalony(?). Po drodze zaś wyminął parę Orczych trupów i... martwą, bladą, ludzką kobietę. Leżała w połowie spalona na trawie, nic a nic nie pasując do całej tej zgrai jaką wybili i przepędzili...
- Ciekawe... jeniec, czy też wspólnik - powiedział mag. - Szkoda, że nie żyje. Może by nam coś powiedziała.
- Hmm... - Zastanowiła się Arasaadi - Wiesz, na jeńca mi raczej nie wygląda, bo zobacz, ma sztylecik za pasem, i małą kuszę... może to ci nowi ją ukatrupili, albo same Orki?
- Żeby nie wpadła czasem w nasze ręce? - uśmiechnął się Tarin. - To by ją zabrali ze sobą. Sprawdzisz, czy czasem nie ma przy sobie czegoś ciekawszego, niż tylko narzędzia do zabijania?
- A co, nie chcesz sobie rączek pobrudzić? - Przekomarzała się jasnowłosa.
- Nie bardzo wypada niewiasty obce obmacywać. - Tarin przyklęknął przy leżącej. Zabrał i rzucił na trawę sztylet i kuszę. - Zobaczymy zatem, co masz jeszcze...
- Chyba... ekhem... ona akurat nie ma już nic przeciw... - Wtrąciła jeszcze Arasaadi.
Skinął głową, a potem zaczął sprawdzać, jakim ekwipunkiem dysponuje nieboszczka.
- Nie widzicie czasem gdzieś naszych sojuszników? - uniósł na chwilę głowę. Zobaczył jednak tylko Wulframa, jasnowłosa kobieta gdzieś tak po prostu zniknęła, co w normalny sposób nie było możliwe na płaskim terenie, a do namiotu było jeszcze lekko z pięćdziesiąt kroków.
- Ja nikogo nie widzę - Powiedział Wulfram.
- Nawet Arasaadi - dodał z przekąsem Tarin. Przełożył do plecaka to, co wydało mu się interesujące - fiolkę z jakimś olejkiem i trzy flakoniki z miksturami, oraz wyglądające na magiczne karwasze i pierścień. Tudzież leżący opodal drąg, również mający magiczne właściwości. Nie zamierzał go targać na wycieczkę po górach, ale zostawiać na trawie nie zamierzał.
- Chodźmy do tego namiotu. Pewnie tam znajdziemy naszą jasnowłosą panienkę - zaproponował.
- Popilnuję na zewnątrz - Odparł Wulfram - I przyjrzę się tym dwóm... - Wskazał na parkę martwych Orków, wyglądających zdecydowanie na kogoś więcej niż zwyczajowych piechurów.
W namiocie myszkowała już Arasaadi, szczerząc ząbki do pojawiającego się tam Tarina. Wewnątrz znajdowało się poza zwyczajowymi przedmiotami codziennego użytku, kilka interesujących znalezisk: szkatuła pełna złotych monet, srebrny grzebień wysadzany kamieniami, duża metalowa tarcza, i ozdobna tuba na mapę... której za cholerę nie dało się otworzyć.
- Poczekalibyście z dzieleniem łupów, trochę się tutaj narobiłem... - Powiedział Shura pojawiając się właściwie znikąd. Jego zbroja ciągle była ubabrana w krwi orków.
- Nieważne, zakładam że macie tutaj magów. Potrzebuję kogoś znającego się na wróżeniu, jakieś wskazówki?
- Wróżenie to nie moja domena - odpowiedział Tarin. - I nie wiem, czy ktokolwiek z nas się tym zajmuje.

Buka 21-04-2013 20:31

Niedaleko Grzbietu Świata
7 Ches(Marzec)
4-ty dzień wyprawy
wieczór

Gdy opadł bitewny kurz, a niedobitki uciekły w siną dal, nie pozostało nic innego, jak nacieszyć się zwycięstwem. Na polu walki zaległa grubo setka Orków i sprzymierzonych z nimi stworów, oraz kilka Krasnali... zajęto się więc rannymi, i przeszukiwaniem prymitywnego obozu pokonanych. Tarin, Arasaadi, a nawet Wulfram znaleźli kilka interesujących przedmiotów, podobnie zresztą jak i każdy, kto szukał.

Nie pozostało więc chyba nic innego, jak opuścić to miejsce, i udać się... no właśnie, gdzie? Król Mithrilowej Hali był dosyć wściekły na towarzystwo z Silverymoon, nikt nie był więc pewny jego dalszego postępowania. Ponieważ zaś Krasnale ruszyły na powrót do swego domu, awanturnicy po prostu ruszyli za nimi. Albo zostaną ponownie wpuszczeni do ich siedziby, lub i nie, okaże się za godzinę.

Godzinę dosyć dziwnego marszu, w niemal zupełnym milczeniu.

Nie tak sobie co niektórzy wyobrażali nastroje brodaczy po bitwie...





Mithrilowa Hala

Wpuszczono ich jednak do środka, i mogli udać się do przydzielonych wcześniej komnat, gdzie wszak zostawili część swoich tobołów, nim wybrali się na tą cholerną walkę. Towarzystwo zajęło się więc całkiem zwyczajowymi sprawami, jak choćby zmyciem z siebie bitewnego kurzu i krwi. Poruszać się po cytadeli również mogli, choć wszystko oczywiście pod okiem straży, która "przewodziła" im gdzie tylko sobie zapragnęli, żeby to się czasem nie zgubili w korytarzach... po kwadransie pojawił się ponownie Khandibar.

- Witom, witom - Powiedział Krasnal - Słyszołech o bitwie, o tym co zaszło. Zara przyjdzie Kapłan, co was podleczy, i jadło tysz bydzie. Możeta tu przenocować, a jutro ruszocie dalej nie? Szef dosyć wkurwiony... no ale mniejsza z tym, mocie wszystko co trzeba?

....


Po godzinie zjawił się rudobrody Krasnal, będący Kapłanem. Bez zbędnej gadki zajął się leczeniem każdego ze śmiałków, używając na nim dwóch zaklęć(na Wulframie aż trzech), po których poczuli się znacznie lepiej. A drobne zaś rany, które mimo leczenia jednak pozostały, nie powinne być już odczuwalne następnego dnia, gdy w końcu porządnie się wyśpią bez żadnych nocnych niespodzianek...

Mieli nawet dostać mapę korytarzy kolejnej góry, i mapę samego Grzbietu Świata, jak im obwieścił Khandibar, parę osóbek w grupie pobąkiwało bowiem coś o podzieleniu się, część miała bowiem zamiar pokonywać górskie szczyty przez nie same, pod ziemią, inni z kolei woleli górą, czy to zwyczajowo, czy może i nawet lotem?.

Aislin z kolei musiała odczekać niemal dwa dni, nim zjawi się odpowiednio doświadczony Kapłan, mogący w stanie przywrócić jej kończynę, a co za tym szło, pozostanie ona w Hali, nie wyruszając chwilowo w dalszą drogę... a żeby nie czuła się tak samotnie, i przy wyruszeniu na poszukiwania samych śmiałków, znajdujących się już w drodze, pozostanie z nią Vestigia.


~


Zjawienie się przewodnika nieco zaskoczyło awanturników działających z ramienia Silverymoon. Przewodnik okazał się bowiem... przewodniczką. I to nie byle jaką. Krasnoludka była wysoka jak na swą rasę(150cm), nie miała typowych proporcji Krasnoludów, nie była przysadzista, wręcz przeciwnie - była wcale niebrzydka sobie.


- Zwę się Lirikontha - Przedstawiła się, lekko uśmiechając, i wręczając zaskoczonym mapę - Możecie dzieciaczki do mnie mówić Liri, jeśli macie sobie poplątać język. Poprowadzę was przez tunele, mapy są niekompletne, a i może tam coś się już samo z siebie zawaliło. Ustalmy od razu, że to ja prowadzę was, i jeśli nie macie kogoś, kto spędził niemal całe życie pod ziemią, podkradając się do wszelakiego plugastwa, będziecie trzymali dzióbki na kłódkę i słuchali się mnie, zgoda? - Omiotła wzrokiem towarzystwo, choć jej spojrzenie pozostało przyjazne.





Shura i Shako

Sprawy dotyczące Shury wyglądały nieco inaczej.

Jego i smoczycę wpuszczono jedynie do "Hali wejściowej", z kategorycznym zakazem prób potajemnego dostania się w głąb kompleksu. Jeśli by zaś to miało miejsce, Krasnale bez ceregieli uznają ich za wrogów, i zwalczą wszelkimi dostępnymi środkami... Bedynowi nie pozostało więc chyba nic innego, jak rozbić mały obóz w ogromnej sali, i oczekiwać na kogoś, kto znał się na wróżeniu.

Potrzebował takiej osoby, by móc ustalić miejsce przebywania Virmien, za którą miał zamiar niemal natychmiast udać się choćby i do najodleglejszego kątka świata... albo i światów?


W końcu i pojawił się Krasnolud, oferujący ową pomoc. Shura wyjaśnił więc temu co i jak, a ten następnie za pomocą magii rozpoczął poszukiwania Druidki. Prawie przez kwadrans buczał i mamrotał coś pod nosem skoncentrowany... i w końcu odkrycie pokurcza było dla mężczyzny dosyć sporym zaskoczeniem.

- Ta którą zwą Virmien... dziecię lasu o zmiennej formie... znajduje się daleko stąd. Virmien przebywa... w innym świecie, poza Faerunem, poza Torilem... świat ten zwą "Bliźniaczymi Rajami Bytopii"... kobieta przebywa na Dotion... świecie Gnomów i niebiańskich istot. Więcej ustalić nie umiem - Krasnal w końcu otworzył oczy, spoglądając na Shurę.














.

Kerm 28-04-2013 18:33

Krajobraz po bitwie był ponury, podobnie jak i nastroje znacznej części jej uczestników. I bynajmniej nie mowa tu o pokonanych. Krasnoludy zachowywały się tak, jakby "ci dobrzy" dostały solidnie w zadek, a nie odnieśli zwycięstwo, którego efektem było kilka dziesiątków trupów.
Sam Bruenor wlókł się ze skwaszoną miną, spode łba spoglądając na silvermoonczyków, zapewne przypisując im rozmaite wyimaginowane winy. Jedynie z Raetarem był we wspaniałej komitywie - zapewne mogli wspólnie poużalać się nad smutnymi konsekwencjami przebywania w nieodpowiednim towarzystwie.
Może faktycznie trzeba było nie ruszać sie z Mithrilowej Hali i pozwolić, by krasnoludy same zmierzyły się bandą orków, wspomaganymi przez trolle, olbrzymy i magów czy szamanów. Z pewnością nie straciliby ani jednego krasnoluda, a wycięli tamtych w pień.
Typowa niewdzięczność.
Aż dziw, że wpuścili sojuszników do Hali.
Ale wpuścili. I nawet przysłali kapłana.
Co prawda do tego czasu Tarin zdążył się umyć i ogarnąć, tudzież zwątpić w ową pomoc, ale - jak się okazało - mile się rozczarował.
Nie dość, że dostali darmowe leczenie, to jeszcze obiecano im mapy i przewodnika. Który, jak się okazało, był płci żeńskiej.Co Tarinowi w najmniejszym stopniu nie przeszkadzało. Nieważna płeć, ważna znajomość sprawy, w tym przypadku - podziemi.

- Tarin - przedstawił się, gdy ich przyszła przewodniczka skończyła swoją mowę do ludu. - Nie mam nic przeciwko wysłuchiwaniu tego, co mówi ktoś znający się na swojej robocie. Tym bardzie, że lepiej się znam na rzucaniu czarów, niż na penetrowaniu podziemnych korytarzy.
Krasnoludka skinęła Wojennemu Magowi głową.
- Macie już doświadczenie z lochami? - Spytała.
- Daritos. - Zaklinacz ukłonił się lekko i podrapał po głowie. - Piwniczka z winem liczy się jako loch? Bo jeśli nie, to raczej nie bardzo.
Liri krótko westchnęła.
- Spacerku do piwniczki nie można w żaden sposób porównać do wyprawy w opuszczone korytarze, pełne naturalnych niebezpieczeństw, i wszelakich gnieżdżących się tam bestii. Chociaż, po pijaku... nie, jednak nie - Zażartowała, by jej wypowiedź nie brzmiała aż tak ponuro.
- Jedyne co mam na swoją obronę, to że widzę w ciemnościach na prawie dwadzieścia metrów. - dodał również rozbawiony Zaklinacz.
- Z pewnością nikt z nas nie potraktuje wyprawy do twoich lochów jak wycieczki po flaszkę wina - zapewnił Tarin.
- Jakich tam znowu “moich” lochów... - Poprawiła go odrobinę - Jednak wiadomo, spacerek to raczej nie będzie... cholera wie, co tam możemy spotkać. Orki, Gobliny, jakieś wredne wynaturzenia, może i Drowy, co to się wszędzie panoszą.
- Mam nadzieję, że będą szczęśliwe mogąc nas ominąć z daleka - odparł Tarin. - Jeśli się na nas napatoczą, to różnie może się zdarzyć. Preferujesz walkę, czy bardziej rozsądne ominięcie przeciwnika? W miarę możliwości oczywiście.
- Wszystko zależy od sytuacji... czasem lepiej uciekać, a kiedy indziej walczyć. Choć od walki się nie migam, jak co..
- No! - Daritos klasnął głośno w dłonie. - To skoro już sobie to wyjaśniliśmy, chyba możemy wracać do łóżek, żeby się wyspać przed wyprawą?
- Lubię rozsądne podejście do sprawy. - Trudno było ocenić, czy słowa te skierowane są do Liri, czy do Daritosa. - O której wyruszamy? - spytał.
- Wydaje mi się, że czasu tracić nie chcecie, więc... rano? Nie tak całkiem oczywiście wraz ze świtem, ale rankiem*. No chyba, że wolicie naprawdę wcześniej? - Krasnoludka wzruszyła ramionami - Mi to w sumie obojętne
- A nam wręcz przeciwnie. Bez odpoczynku będziemy praktycznie bezbronni. Większość z nas zużyła już wszystkie czary na ten dzień. - powiedział Zaklinacz.
- Mi jeszcze kilka zostało, ale ogólnie biorąc masz rację - poparł go Tarin. - Spokojna noc, bez szaleństw, i będziemy jak nowo narodzeni.
- Liri, będziesz mogła załatwić jakieś zapasy na drogę? - Tarin zmienił temat. - Albo wskazać nam kogoś, u kogo będziemy mogli to załatwić. Przydałyby się również, nie pomyślałem o tym wcześniej, jakieś mikstury leczące, skoro nasza kapłanka zostaje tutaj. Jest możliwość kupienia czegoś takiego?
- Zobaczę co się da zrobić... zatem wszystko chyba ustalone, miłej nocy i do zobaczenia rankiem? - Lirikontha ruszyła do wyjścia.
- Będziemy czekać - zapewnił ją Tarin. - Dobranoc.

Rozmowa z Lirikonthą świadczyła o tym, że ich przewodniczka miała dobrze poukładane w głowie. I że ich przyszła współpraca będzie się dobrze układać.
Chociaż Tarin miał cichą nadzieję, ze podczas wędrówek przez podziemne korytarze nadmiar przygód będzie ich omijać, to sądził, że w razie kłopotów będzie można na nią liczyć.

Gdy ich przyszła przewodniczka opuściła gromadzenie, Tarin postanowił iść w jej ślady. Nie miał zamiaru przeszkadzać Daritosowi i Meggy. Chociaż wyglądało na to, że ta dwójka niewiele sobie robi z cudzej obecności.
- Przyjemnych snów - powiedział, wychodząc z małej jaskini.
Jako że zaoferowano im trzy takie pomieszczenia, miał jeszcze dwa do wyboru. Wszedł w sąsiednie Miał tylko nadzieję, że Raetar wybierze inne, by tam spędzić noc. Skwaszona mina, wieczne marudzenie, stale okazywana niczym nie uzasadniona wyższość i równie wyraźnie okazywana niechęć do otoczenia sprawiały, że istnieli milsi towarzysze wędrówki.

Rankiem Tarin obudził się w pełni sił, nie odczuwając żadnych trudów wczorajszego wojowania.
Poranne ablucje, poranna gimnastyka... I w zasadzie był gotowy. Jeszcze małe śniadanko by się zdało.
Może udałoby się zrobić małe zakupy i można ruszać.
No, może jeszcze wypadałoby pożegnać się z Bruenorem.

Gettor 28-04-2013 21:33

Raetar nie widział potrzeby zostawać póki co we wspólnym dość małym pokoiku wraz z resztą ekipy. Mógł co prawda wejść w dyskusję z prowodyrami sytuacji w której się obecnie znaleźli, ale... Samotnik uznał, że nie warto. Poza tym nie miał ochoty marnować czasu. Ruszył w kierunku drzwi, rzucając przez ramię słowa.- Wychodzę.
I rzeczywiście wyszedł.

Daritos był niewątpliwie zmęczony, jednak póki co niespecjalnie senny. Siedząc więc na łóżku, Zaklinacz zapoznawał Meggy ze swoim chowańcem: małą, czarną żmiją o imieniu Drak.
- Co o nim myślisz? - spytał Daritos, podczas gdy Drak owinął mu się wokół nadgarstka.
- Nooo... - Zaklinaczka wydęła na chwilę usta - No... mały wężyk no... fajny... - Wyraźnie z całych sił powstrzymywała się od śmiechu, zdając sobie nagle sprawę, co właśnie powiedziała.
- Małe wężyki są zawsze fajne. - Daritos podążył za jej tokiem myślenia. - Zwłaszcza te, które w ramach przygotowania do walki twardnieją i stają na baczność, prawda?

Meggy nie odpowiedziała, zamiast tego czerwieniąc się niczym pomidor... w końcu zmieszana bąknęła:
- No wiesz...
- Sama zaczęłaś. - powiedział z rozbawieniem Daritos. Drak na powrót schował się w jego obszernym rękawie, zaś sam Zaklinacz położył się ostatecznie na łóżku, by zasłużenie odpocząć. Meggy z kolei czym prędzej ułożyła się obok niego, przytulając do boku mężczyzny.
- O czym myślisz? - Spytała ledwie po chwili.
- Jestem zbyt zmęczony, żeby myśleć. - Odparł po chwili Zaklinacz.
- A może znajdziesz jeszcze nieco sił? - Szepnęła, dłonią gładząc go po brzuchu.
Daritos zmarszczył czoło i spojrzał na Meggy.
- Chciałaś o czymś porozmawiać? - spytał.
- Wiesz... tak się zastanawiałam... - Zaczęła niepewnie, i nie dokończyła, wahając się.
Zaklinacz nie odzywał się, żeby nie przerwać jej momentu odwagi. To już nadszedł czas na tą rozmowę? Cholera...
Pogładził jedynie Meggy po głowie.
- No więc... - Zaklinaczka podjęła kolejną próbę - Tak sobie myślałam, co będzie już po wszystkim, jak zakończymy to wszystko z Silverymoon. Co będzie z... nami?
- Co tylko sobie wymarzymy. - odpowiedział po chwili zastanowienia Daritos. - Póki co jestem oficjalnie nadwornym magiem w Everlund, ale i tak nigdy nie lubiłem tej posady. Moglibyśmy osiąść gdzieś na stałe, albo podróżować po świecie... byle nie do Calimshanu, moja mroźna natura nie zniesie tego całego upału i pustyń. - zaśmiał się, po czym dodał:
- Wszędzie, gdzie będę z tobą, będzie mi dobrze.
Meggy wysłuchała jego słów z rosnącym entuzjazmem w oczach, a gdy Daritos skończył mówić, wprost na niego wskoczyła z radosnym uśmiechem, całując go szybko i namiętnie, pocałunkami pełnymi... szczęścia.
Zaklinacz zaś odwzajemnił pocałunki, drapiąc ją przy okazji pieszczotliwie po plecach.
- Ale zanim to nastąpi, mamy robotę do wykonania. - dodał, kiedy namiętne uniesienie minęło. Mimo wszystko w tamtej konkretnej chwili był wręcz wykończony po dwóch dużych walkach jednego dnia. Po chwili coś mu się przypomniało.
- A ty, tak właściwie, jakiego masz chowańca? - spytał.
Leżąc na nim, przytulona do jego torsu, wodziła po nim palcem, wsłuchując się chyba w bicie serca mężczyzny.
- Nie mam żadnego... nie chciałam. Nie radzę sobie ze zwierzątkami... a co masz jeszcze za robotę do wykonania? - Powiedziała.
- No... ta robota, przez którą tu jesteśmy... - odparł zmieszany Daritos.
- Acha - Wielce elokwentnie odpowiedziała, jakby i ciszej, niż wcześniej.
- Nom, takie życie... - powiedział Zaklinacz, powoli już przysypiając w łóżku.
- No... - Powtórzyła za nim już bardzo cichutko, jednocześnie się z niego nieco ześlizgując w bok, na łóżko.

abishai 01-05-2013 12:12

Raetar miał po dziurki w nosie... krasnoludzkich nianiek łażących za nim krok w krok. Lepiej gdyby ich potraktowali jak kupców i umieścili w budynkach poza kluczowymi częściami twierdzy.
A nie trzymali razem w jaskini i pilnowali jakby Samotnik chciał okraść ich skarbiec.
Było jednak kilka miejsc, gdzie mężczyzna mógł się czuć swobodniej. Głównie dlatego, że opancerzone krasnoludy nie mogły za nim pójść.
Sauna zasilana gorącą wodą podgrzewaną ogniem lawy była jednym z takich miejsc.


Co prawda Raetar był tu nagi pomijając ręcznik na biodrach, ale nie był bezbronny... No i... był bez uciążliwej obecności reszty drużyny. Poza tym miał wrażenie, że takie osoby jak Meggy i Daritos też wolałaby, żeby nie było w pobliżu, gdy będą się kochać.
Jakiś kwadrans po tym, jak Samotnik rozgościł się w łaźni, zjawiła się Arasaadi. Kobieta była owinięta jednym ręcznikiem, drugim zaś miała splecione włosy. Najwyraźniej się więc wcześniej kąpała... być może i jedynie na szybko. Na jej ustach pojawił się lisi uśmiech, gdy oparła się o framugę drzwi z łaźni, zakładając rękę na rękę.
- Nudziłeś się? - Spytała.



-Trochę... spodziewałem się, że szybciej dołączysz do mnie. Czyżby brodate aniołki stróże sprawiły ci... kłopoty.- spytał z przekornym uśmiechem wędrując spojrzeniem, po otulonym ręcznikiem ciele kobiety.
- Nie, nikt nie sprawiał kłopotów... musiałam się oporządzić - Wzruszyła jednym ramionkiem - Chociaż mają ciepłą wodę...
-Lepiej ci już...? Tam w bitwie nieźle ekipę sponiewierali.- uśmiechnął się ciepło Raetar obserwując poczynania złodziejki.
- Też mi ekipa... - Odparła, ruszając do niego. Usiadła obok Raetara, po czym okręciła się zwinnie na pupie, lądując głową na jego udach. Z tej perspektywy spojrzała mężczyźnie w oczy.
- Wreszcie choć chwila spokoju co?
--To zależy co uznasz za spokój.-odparł mag bezczelnie przesuwając palcami dłoni po obojczyku Arasaadi, by po chwili wsunąć dłoń pod ręcznik na jej piersiach.-Na pewno spokój od świergotania Meggy i Daritosa.
- A niech sobie świergotają... - Uśmiechnęła się, po czym podniosła rękę, i przejechała dłonią po policzku Raetara - Taka głupiutka, naiwna miłość niczym u młodziaków też ma swoje uroki...
-Kto by pomyślał, że po tymi ręcznikami jesteś... romantyczką.- uśmiechnął się Raetar dłonią wymacując pierś kobiety i chwytając ją pieszczotliwie, zaczął lekko ściskać oraz ugniatać. Mimo iż ten dotyk przekraczał granice przyzwoitości, sama pieszczota była dość delikatna i niewinna w tej sytuacji.
Pierwszą reakcją Arasaadi na słowa Raetara było trzepnięcie tym razem mężczyzny dłonią po nagim torsie, następnie zaś pokazała mu bezczelnie na moment język.
- Chyba zmęczona jestem... albo się starzeję - Odparła z przekąsem, a po chwili poluzowała nieco ręcznik, by Samotnik miał nieco w odpowiednich miejscach więcej swobody.
- Jaki dalszy plan? - Przymknęła oczy.
-Pójdziemy górami... Trochę niebezpieczniej co prawda, ale mniej błąkania się po ciasnych i niepewnych korytarzach krasnoludzkiej kopalni.- rzekł w odpowiedzi mag nadal ugniatając pierś kobiety.-Za to bez Tarina i Wulframa, a to już plus. Myślę, że nie będzie, aż tak źle. W razie czego mogę cię asekurować podczas wspinaczki. Nie tylko ciebie zresztą. Poza tym... Saebrineth ma chyba też jakieś niespodzianki w tej ... materii.
- Hmmm... - Zamyśliła się na chwilę, z wciąż przymkniętymi oczami - Asekurować ci się zachciewa... - Uśmiechnęła się - A mam być o nią zazdrosna? - Spojrzała na Raetara z drwiącą minką.
-Ładniutka jest... Może będziesz musiała mi pokazywać się czyściej w sukienkach, które kuszą do niemoralnych działań... Może rozpali cię to, bardziej?- uśmiechnął się czarownik, przesuwając dłoń na drugą pierś kobiety.-Taka odrobina rywalizacji ?
- Akurat! - Powiedziała, i naparła nagle głową, przygniatając na chwilę własną potylicą newralgiczne miejsce Raetara... po czym z niego zeszła, okręciła się, przez co zsunął się ręcznik okrywający jej wdzięki, i na wszystkich czterech, prężąc się obok Samotnika, przysunęła swą twarz do jego twarzy.
- Nie byłoby fajnie... widzieć jej ze sztylecikiem w pleckach chyba? - Szepnęła, a jej usta niemal dotykały już jego ust.
Mag przesunął czubkiem języka po jej wargach.-Dlaczegóż to uważasz, że ci zagraża... Myślisz, że jest ładniutka? Podoba ci się ?.
Chwycił dłońmi za ręcznik oplatający jej głowę i powoli zaczął uwalniać od niego jej włosy... -Wiesz... taka drapieżna jesteś bardzo podniecająca.
Nie powiedziała przez chwilkę nic, czekając aż upora się z ręcznikiem, po czym kilka razy okręciła gwałtownie głową, roztrzepując włosy. Następnie zaś... położyła się na nim, przytulając policzkiem do...rosnącego dowodu pożądania, przez co oboje byli zwróceni plecami w tą samą stronę. Tak sobie leżąc, pazurkiem przejechała po jego kolanie.
- Nie, Saebrineth mi się nie podoba, przynajmniej nie w ten sposób, w jaki sugerujesz świntuchu. A co do zagrożenia... wątpię, by jakiekolwiek było, no chyba, że się mylę?
-No cóż.. Saebrineth nie jest taką flirciarą jak ty...- rzekł Samotnik głaszcząc złodziejkę po głowie jak ulubioną kotkę.
- Ha-ha... - Wtrąciła się.
-Nie jest zainteresowana mną w taki sposób, a ja nie czuję potrzeby, by ją zaciągnąć do łóżka, więc... nie ma chyba zagrożenia. Zresztą Ilisdur też z nami idzie. Mam być o niego zazdrosny? Powinienem?-dokończył wypowiedź mag, z lisim uśmieszkiem na obliczu.
- Lepiej dla was, żeby tak było... a o Elfa martwić się nie musisz. Nie mój typ... - Potarła policzkiem o intymność Raetara - Kogo jeszcze chcesz zabrać z naszej radosnej gromadki do spacerku po górach?-
-Może Meggy?- rzekł pół-żartem pół-serio Mag.-Ale wątpię by dało się odlepić Daritosa od niej.Przydałby się ktoś na pierwszą linię, ale mający więcej rozumu niż eliksirów leczenia ran.

Sytuacja robiła się trochę... zbyt gorąca. I myśli oraz krew Raetara... kumulowały się wokół odmiennych tematów i pragnień. Arasaadi z kolei z całą pewnością musiała to wyczuć, najwyraźniej jednak... udawała chyba, iż tego nie zauważa. Droczyła się z nim najwyraźniej, podpuszczała, rozgrzewała coraz bardziej.

- Podrapiesz mnie po plecach? - Spytała słodkim głosikiem - A co do Meggy, to raczej nie... odpada. Skoro zaś nie chcesz Tarina i Wulframa widzieć, to tylko Foraghor jeszcze zostaje. W końcu ktoś powinien machać mieczykiem przed nami... - Zachichotała niczym młódka.
-A może jeszcze po pupie, co?- spytał się mag i westchnął.-No to pokaż te plecki, tak bym je mógł wygodnie podrapać.
Kobieta... okręciła się jednak na plecy, i Samotnik miał okazję zlustrować jej wdzięki z tej perspektywy, podczas gdy ona znów spojrzała jemu w twarz, mrużąc oczka.
- Mam się odpowiednio ulokować taaaak? - Uśmiechnęła się niezwykle czarująco, po czym znów na nim okręciła... i jego nabrzmiała męskość znalazła się przy jej nosie.
- No to drap... - Szepnęła.
-Możesz... spróbować.... namówić Foraghora... albo Saebrineth namówić, by ona go... przekonała, by szedł... z nami...- obecna sytuacja utrudniała myślenie, lewa dłoń maga posłusznie zaczęła przesuwać po pleckach jasnowłosej drapiąc jej skórę. Po naprawdę zaś krótkiej chwili, usta i język Arasaadi również znalazły się we właściwym miejscu, całkowicie już przesłaniając myśli Raetara, i chwilowo zakańczając dalsze rozmowy...
-Pod.. stępna..- tyle zdołał z siebie wydobyć mag, czując jak usta złodziejki rozpoczęły miłosne harce między jego udami, oddając go na jej łaskę.

Allehandra 01-05-2013 22:10

***


Szara Lisica zmęczona wróciła z bitwy wróciła, o tak. Bardzo zmęczona też osobami, o tyle żeby chętnie osobną drogą wolała zmierzać do Żelaznej Wieży, odmienną od jednookich zabijaków i szalonych magów. (...)

Rzuciła biały kamień w powietrze, który począł krążyć dookoła niej. Wzięła jedno z małych mydełek, wraz z resztą drobnych przyrządów toaletowych, zmierzając nieśpiesznie zwiedzić jak i skorzystać z łaźni Mithrilowej Hali, skoro król Bruenor pozwolił większości bandy znów przekroczyć jej progi.
Zdjęła i pozostawiła zbroję w pokoju, zostając w skórzanym kubraku, który nosiła pod łuskową skórznią, ale nie rozstała się ze swą szablą.
Przekroczyła próg łaźni, biorąc co było pod ręką, do czego było można nalać wody, i odszukując krasnoludzkie pokrętła z zagietą rurą, skąd to też można można jej nalać. Nie zauważyła nikogo, więc powzięła zmyć z siebie smród i lepkość, jakimi w czasie bitwy nasiąkła, rozpuściła długi warkocz i rozczesała, pieczołowicie się zajmując nimi, jak i głową, ostrożnie zajmując się skaleczonymi miejscami. Osuszyła je potem ręcznikiem, który w kontraście do jej latajacego dywanu, miał żywe zielono-karminowe floralne motywy, także z różami. Udała się zwiedzić z towarzystwem szabli, jak wygląda sama sauna wygląda, czy to basen w kutej skale wydrążony, że może dla krasnoluda wygodny i gładki, ale czy i dla bardziej kościstych także?
Widok jaki tam... zastała był dość niecodzienny, choć nie nietypowy. Sprężysta naga pupa Arasaadi całkiem nagiej i nie zauważającej wejścia elfki, choć powodem ku temu był fakt pracowicie poruszającej się głowy złodziejki, pomiędzy udami Samotnika. Sam mag, dość postawny i umięśniony jak człowieka księgi również był goły. Spoglądał swymi półprzymkniętymi oczami wprost na wchodzącą do sauny elfkę, lekko uśmiechniety. Wydawał się nie kontaktować z rzeczywistością... Wydawał jedynie.
-Zamknij drzwi za sobą. Wypuszczasz ciepło.”-usłyszała w swojej głowie.-”W saunie nie wypada być ubraną, wiesz?
Saebrineth nie od razu zrozumiała słowa Raetara, które wpłynęły do jej umysłu. Na sam początek otrzymując widok tyłka ludzkiej łotrzycy. Bardziej naciągnęła ręcznik na sobie, zamrugała kilka razy zwierzęcymi ślepiami, i przeniosła wzrok na niego.
-Ja może nie będę przeszkadzać, myć się umyłam dość, nie trzeba więcej.-Skłoniła się, i poczęła wycofywać za prógi drzwi sauny.
Pochłonięta czynnością Arasaadi, zaskoczona zamarła nagle bez ruchu. Odchrząknęła, ścisnęła Raetara, gdzie mężczyznę ściskać się nie powinno, po czym szybko ułożyła się obok niego na ławie, niby nigdy nic, przy okazji zarzucając mu swój ręcznik z głowy na krocze...
- Tego... czeeeeeeść Saebrie! - Odezwała się do Elfki.
Samotnik skinął tylko głową, uśmiechając się ironicznie. Nie widział sensu udawania nagle, że sytuacja sprzed chwili nie miała miejsca. Wzruszył jedynie ramionami i nie odezwał się w ogóle.
-Witaj, Arasaadi.- Przestanęła i odwróciła się w drzwiach,kłaniając się lekko i jej.-Jak rzekłam, nie będę przeszkadzać swą personą, choć moje wtargnięcie mogło... nastrój dość zepsuć.- Uśmiechnęła się nienachalnie.
Samotnik zerknął pod ręcznik mówiąc.- Mój nastrój jak najbardziej nie opadł. Nie należę zresztą do osób zbyt pruderyjnych.
W myślach elfki, pojawił się obraz młodzieńca w kłębowisku kilku kobiet, ubranych jedynie w pończoszki i figlujących w łóżku. Obraz... wydarzeń z jakiegoś balu, zapewne rozgrywanego gdzieś na wybrzeżu mieczy, a może Amn, może Waterdeep... Młodzieniec całował jedną, pieścił drugą dłonią, trzecia pojękiwała z przyjemności pod wpływem ruchów jego bioder... A w rysach ów młodzieniec podobny był do Samotnika.
Szarej Lisicy nieco prawa brew zadrgnęła, gdy ujrzała w głowie owe barwne obrazki.
-Myślałam raczej, żeś Ty dość pruderyjną osobą jest, jak to się innym adeptom magii zdarza.-Rzekła dość beznamiętnym głosem.-Chętnie się wygrzeję w rozgrzanej płynną magmą wodzie, zanim znów będzie mi dane widzieć nieco pochopnych w działaniach magów i wojowników, i im towarzyszyć.-Dodała, nieznacznie oddalając się, zanurzając w wodzie, za sobą zostawiając ręcznik, a na nim szablę. Jej szare długie włosy po części przyklejały się do niej, a częściowo rozproszyły w wodzie, zdając się wodorostami.
-Jesteś ładniutka, wbrew temu co myślisz... zaprosiłbym cię do zabawy, ale chyba nie jesteś zainteresowana.”-odparł telepatycznie mag i wzruszając ramionami dodał na głos.-Nie wiem o jakich to adeptach magii, mówisz... Bo Daritos gania za Meggy z wywieszonym jęzorem i ogonem.
Potarł podbródek.-A ...może Tarin. Ale jeśli nie ulega się urokowi kapłanki Sune, to oznacza zapewne problemy... zdrowotne.
Wolno i zygzakami przejechała wskazującym palcem po bliźnie na lewym policzku.
-Zaczynają się te myśli zmieniać, po latach..-Zmrużyła oczy, nie odnosząc się nijak do zaproszenia.-Widać czaromioty różnie z tym problemy, skrajne mają, a także prędko potrafią wyszwargotać jakieś zaklęcia, ściągając uwagę całych sił wroga.-Uśmiechnęła się paskudnie.

Leżąca obok Samotnika Arasaadi przysłuchiwała się rozmowie, wylegując już naturalnie w miejscu, które w końcu było do tego przeznaczone. Naga kobieta, leżąca na brzuchu z przymkniętymi oczami, co pewien czas uśmiechnęła się na wypowiadane słowa, a raz czy dwa zmarszczyła brewki.
- Ładnie to tak obgadywać innych? - W końcu się odezwała, nie kwapiąc się jednak ze spoglądaniem na kogokolwiek - Założę się, że każdy z nas ma swoje za uszami...
-Och ja się tego nie wypieram...-uśmiechnął się Samotnik głaszcząc po głowie złodziejkę niczym ulubioną kotkę.-Ja mam bardzo wiele na sumieniu. A i nie stronię od rzeczy... nieładnych. I nie straciłem jeszcze... ochoty. A ty, wstydzisz się przy Saebrineth?
Spojrzał w kierunku elfki.-Teoretycznie rzecz rozważając... czy ogarnąłby cię wstyd, gdybyś była na miejscu Arasaadi, gdyby inna cię nieopatrznie podejrzała?
-Cóż, kwestia czy możemy sobie pozwolić na owe rzeczy, czy też one mogą nas albo kogoś do śmierci doprowadzić.-Zbladły żółte ogniki w jej ślepiach na jakiś czas, a potem spojrzała pytająco.-Jakbym była z kimś?-Przypominają się jej ostatnie poczynania w piwnicy Karczmy.-Raczej bym była rozbawiona, i ciekawa mimiki twarzy, jaka by się pojawiła.
-Widzisz... ona by się nie wstydziła. A ty?- rzekł mag do złodziejki i głaszcząc ją po głowie spojrzał na elfkę, posyłając do jej myśli kolejną wizję. Tym razem nie przeszłość. Zobaczyła w niej siebie i Samotnika tuż za sobą, obejmującego jej piersi dłońmi, pieszczącego ją... biorącego w posiadanie na oczach Arasaadi.-”Wybacz... nie mogłem się powstrzymać przed wyobrażeniem sobie czegoś takiego. Takie kiedyś psikusy robiłem.
- Bujać to my, ale nie nas? - Powiedziała jasnowłosa, spoglądając jednym okiem na Samotnika.
-Doprawdy?- uśmiechnął się Samotnik i nachylił bokiem nad leżącą obok niego łotrzycą. Nie przejmował się przy tym, czy ręcznik okrywający jego biodra nie spadnie.
Leżąc bokiem tuż przy Arasaadi i podpierając dłonią głowę przesunął palcami po jej intymnym zakątku.-Obawiam się, że tu akurat nie blefowałem moja droga.
-Mam nadzieję, że owe psikusy należą do przeszłości, i nie potrzeba ci więcej zaspokajania ambicji niczym orczy buhaj.-Wyrzekła sucho i bardziej jeszcze beznamiętnie w stronę Raetara. Drugi obraz przywołał do niej przeszłość, do której nie miała ochoty wracać, i czucia się wykorzystaną.
-Cóż... Nie biorę nikogo siłą czy przymusem.- odparł tylko Samotnik, muskając nadal palcami kępkę włosków Arasaadi pomiędzy jej nogami.
Saebrineth nic na to nie odpowiedziała, nijak nie zwracając uwagi na ruchy ręki Raetara, zanużyła się głębiej w przyjemnie gorącą wodę, wzburzając szare morszczyny jej włosów, kierując wzrok bladych żółciowych ogników na ściany sauny, albo gdzieś dalej, niby starajac się ją przeniknąć.

Gdy dłoń Samotnika znalazła się przy kobiecości Arasaadi, przez ciało kobiety przeszedł krótki dreszcz, i trudno było określić, co tak naprawdę było tego powodem... w każdym bądź razie jasnowłosa nie odezwała się z tego powodu ani słowem. Spojrzała za to na Elfkę, przez chwilę przygryzając wargę.
- Hej Saebrie, jak się tu z nami męczysz, zamiast odprężyć, to wystarczy powiedzieć... - Odezwała się do długouchej, równocześnie sięgając dłonią w tył, i zaciskając ją na męskości Raetara, a że przesłaniała to własnym ciałem, Saebrineth nie powinna nic zauważyć.
Samotnik zresztą stracił zainteresowanie poczynaniami elfki, wszak miał coś innego do roboty. A ona nie wydawała się mieć zabawowego nastroju. Ignorując pozorne poczynania złodziejki, wsunął palce do jej intymnego zakątka i ich delikatnymi ruchami pobudzał jej zmysły.
Szarą Lisicę niezbyt interesowało, co tam Arasaadi zasłania, czy też nie. Próbowała sobie przypomnieć imię tego młodego elfiego szlachica z Neverwinter, który tak sobie z niej ponuro zakpił. Duvin? Davin? Dufon? Nie mogła sobie tego przypomnieć, choć daleko jeszcze jej było do średniego elfiego wieku. Jednakże odpłynęły te wspomnienia, a inne przykre nie napłynęły, za to uśmiechnięte lico Valen.
”-Arsaadi ma rację, powinnam się odprężyć, po to to miejsce jest. Upiory przeszłości niech nie powracają.”-Pomyślała Elfia Łotrzyca, przymykając oczy, odchylając głowę do tyłu bardziej, chłonąc senne odprężające ciepło wody, poruszającymi rękoma tworząc nieznaczne zawirowania i fale.
Samotnik przez półprzymknięte oczy obserwował elfkę, myśli wypełniały mu jazgot głosów. Nie przejmował się jednak tym, jedynie nadal pieścił palcami rozpalony kącik rozkoszy swej kochanki... i zerkał na dekolt Saebrineth, dobrze teraz widoczny.
Przyjemność jaką sprawiały mu palce łotrzycy, powodowała lubieżny uśmiech na jego twarzy.
-Całkiem przyjemnie tu u krasnoludów. Szkoda że ta przyjemność nie potrwa długo.- rzekł ni to do Saebrineth, ni to do Arasaadi... A może po prostu wypowiedział swą myśl na głos?
-Dość przyjemnie, choć zastanawiałam się, czy jego wysokość ponownie naszą bandę wpuści do siebie, nie zdawał się zadowolonym z poczynań, co poniektórych. Sama bywałam w bardziej gościnnych krasnoludzkich społecznościach, choć dużo mniejszych.- Wyrzekła bardziej przyjaznym głosem, z wolna poruszając głową na boki.
-Wypuści... a raczej pozbędzie się darmozjadów przy pierwszej okazji.- rzekł żartobliwym tonem Samotnik oddychając ciężko... Bowiem działania złodziejki, wpływały i na niego coraz mocniej.
-Siła przetrzebili kiełgębów, za prowiant i kwaterę, ale i pewnie mniej mogło krasnoludzkich wojowników polec. Zagrożenie nie minęło, sporo się zielonoskórych rozpierzchło, i może znów się połączą. Dalej Mithrilowa Hala będzie zagrożona niedobitkami, jak była. Oby myśmy się nie musieli tym trudzić ponownie.-Wyrzekła dość melodyjnie, jak i nisko.
- A bo... bo jedno takie miejsce... jest? - Powiedziała Arasaadi, nieco się coraz bardziej wiercąc pod wpływem palców Samotnika, samej i nie próżnując. Jej oddech przyspieszył, a piersi wyraźnie poruszały się pod jego wpływem... i nagle niemal zerwała się z miejsca, uciekając spod dłoni Raetara. Gdy ten wpatrywał się w nią zdziwiony, mrugnęła do mężczyzny z tajemniczym uśmieszkiem, po czym... ruszyła do Elfki.

Wśród cichego plusku wśliznęła się do wody całkiem niedaleko Saebrineth, spoglądając raz jeszcze przelotnie na Raetara, a następnie uśmiechnęła się do szarowłosej.
- Mmm... cieplutka ta woda, w sam raz... - Rozsiadła się wygodniej - Myślę, że znajdzie się jeszcze niejedno miejsce, gdzie będziemy mogli sobie tak odpocząć...
-Widzisz ? I jak tu uchodzić za samca alfa... - wystawił język Samotnik i ruszył za dziewczyną, Po czym zanurzył się w wodzie, po przeciwnej stronie mając Arasaadi, a obok siebie Saebrineth.
-Może władca Żelaznej Wieży takową dysponuje, choć nie jestem pewna, czyby chętny był udostępnić poza orkami, hobgoblinami i innymi trollami- Uśmiechnęła się zadziornie do ludzkiej łotrzycy, łypiąc jednym okiem.
-A może Grzbiet jakoweś źródła skrywa.. nie jest on mi zbyt dobrze znany. I nie zapłacą nam za odkrywanie skalnych jego uroków... Buahahah!-
Jej wypowiedź zakończyła się dość głośnym i wysokim śmiechem na słowa Samotnika, co jej się nie zdażyło ostatnio zbyt często, od początku wyprawy. Zaczęła gwałtowniej poruszać wodą.
- Twierdzę... znaczy się, Wieżę po nim przejąć we władanie?? - Arasaadi powiększyły się odrobinkę oczka - No, no...
-Zdobyłem posiadam... Twierdze bywają przeceniane. Jak chcecie twierdzy, możecie dołączyć do mojego... haremu... liczy on. Jedną pustą komnatę w tej chwili.-wzruszył ramionami mag.-A tak poważnie, to wieża gdzieś tam na północy jest warta jedynie złupienia. A zamek trzeba mieć gdzieś przy cywylizacji. Jak ja mam.
-Zaiste, pewnie i masz rację, i nie zostawisz kamienia na kamieniu, czy raczej, ani jednej grudki żelaza na drugiej, o magiku alfa.-Uśmiechnęła się zawadiacko do Raetara, i skinęła mu głową, prostując plecy.-Wolę przemierzać górskie granie, i nie mieć innych Magików i Wojowników za Przewodników Alfa.
-Burzenie wieży zostawię profesjonalistom, takim jak Tarin...- zerkając to na biust Arasaadi to na Saebrineth, lekko się zaczerwienił.-Oni mają wprawę w rozwalaniu... i...- uśmiechnął się lekko.- Przez wasz biust, całe to uspokajanie jakie Arasaadi robiła na ławie... wzięło w łeb.
- Tylko ci jedno w głowie. - Uśmiechnęła się jasnowłosa, po czym... rozsiadła się wygodniej w wodzie, opierając ręce o jego brzeg, przez co wyprężyło jej się to i owo jeszcze bardziej...
-Z tym bym się nie zgodził, raczej niżej niż w głowie.-mruknął mag i... musnął palcem skórę na piersi elfki, drocząc sie ze złodziejką prowokacyjnie.-A gdybym... powiedział, że z tej perspektywy jej skarby wydają się... nieco większe od twoich ?
Spojrzał na Saebrineth dodając.-I wytrzymaj tu z taką, tylko by kusiła do bezeceństw.

W oczach Saebrineth rozgorzały złote węgielki, gdy dotknął ją Raetar, wzięła, i chlapnęła mu wodą w twarz.
-Jak takiś sam cnotliwy, to sam swe piersi wdzięcznie macaj.-Uśmiechnęła się paskudnie, marszcząc długą bliznę na lewym policzku.
-Pomacałbym, ale mi nie urosły. Poza tym, gwoli sprawiedliwości, twoich też żem nie zmacał, jeno dotknął palcem.- fuknął w odpowiedzi Samotnik, choć bez zacietrzewienia i z uśmiechem na twarzy.-Ergo winienem zmacać, by kara była sprawiedliwa.
Araasadi przystawiła dłoń do ust, niby kaszląc, a w rzeczywistości bez większego przekonania maskując śmiech z zaistniałej sytuacji. Zmrużyła oczka, po czym spojrzała poważnie na Elfkę.
- Szablą go! - Wypaliła.
Saebrineth sięgnęła prawą ręką za siebie, nieco wynurzając się bardziej z wody, i poczuła rękojeść szabli i miękkość ręcznika. Uśmiechnęła się szczerząc drobne igiełkowate zęby w stronę Samotnika przez chwilę.
-Ma ona hobgobliny i inne tałatajstwo kroić i rozszarpywać na strzępy, niech tak na razie zostanie.-Przestała szczerzyć zęby, i odłożyła szablę na ręcznik z powrotem.-Magik Alfa przyzywa różne stworzenia, że nie uszło mej uwagi, że wygląda to raczej jak przemiana jakieś żywej materii... to może i może swoją klatkę piersiowią przemienić. Różne czaromioty miewają koncepty.-Wypowiedziała dość poważnym tonem, choć uśmiech lekko upiorny wrócił na jej twarz.
Raetar nie przejmując się tonem elfki znowu zerknął jej na biust.-A po co przemieniać coś ładnego. Już ci mówiłem...Urodziwa z ciebie osóbka. Nie wiem po co się maskujesz. Arasaadi powinna cię nauczyć, jak seks... eksponować zalety swej urody.
Saebrineth odchrząknęła.
-Inaczej zrozumiałeś moje pokrętne słowa, gdyż co innego miałam na myśli, niż siebie samą. Może to i lepiej.-Zawęziła wargi.[/i]-Może Arasaadi powinna, a może nie.. jest taka osoba, której chętna jestem w całości ową urodziwość wykorzystać, i rozwijaść.[/i]-Oblizała wargi szeroko językiem.
-Hmm... -uśmiechnął się kwaśno mag.-Moja sztuczka z ciałem... jest tylko sztuczką... niczym więcej.
Klatka piersiowa Raetara pękła nieco... w okolicy mostka. Nie popłynęła jednak krew. Wysunęły się za to dwie macki, wijące się na oślep z racji bliskości Saebrineth muskały jej piersi, nieco oślizgłe od śluzu. Samotnikowi nie było łatwo, kontrolować przemianę tak by nie zaszła za daleko.
- Ugggggghhhhh! - Podsumowała ten widok jasnowłosa, wzdrygując się.
[i]-YyccHh..!- Elfka prędko pochwyciła szablę, i poczęła bronić siebie, celując w owe macki.
-No wiecie...- prychnął obrażony mag, a macki natychmiast zniknęły w klatce piersiowej, i po nich nie został nawet ślad.-Panikować z byle powodu.

Saebrineth pozostała z szerzej niż uchylonymi ustami, z szablą gotową rozsiec macki, których już po dobrej chwili nie było. Zmrużyła kilkakrotnie oczy, po czym opuściła szablę. Spojrzała na tors Raetara, znów zamrugała. Wskazującym palcem musnęła miejsce mostka, ale zaraz potem cofnęła rękę.
-Co to tam siedzi tobie w trzewiach? A może w głowie samej gdzieś się gnieździ? Illithid mały czy aboleth?-Zapytała z mieszaną nutą obrzydzenia i ciekawości.
- Ja nie panikuję... ale dzisiaj śpisz sam. - Wtrąciła Arasaadi.
-Nic nie siedzi... Ani aboleth, ani ilithid, ani nic innego. To tylko magia. Dziś jest, jutro nie ma.- odparł mag wzruszając, potarł kark.-A skoro już mam spać sam, to mi się przyda zimny prysznic po tej saunie
Wstał powoli.-Ot i tyle z nastroju zostało.
-A..ach tak.. zaiste, przeróżne kształty może przybrać... bardzo różne.-Skłoniła się mu raz, a potem drugi, pozostając w wodzie. Odłożyła w końcu swoją szablę, chowając ją do pochwy.
- No, to teraz możemy sobie umyć plecki... - Arasaadi mrugnęła do Elfki. Raetar zaś wyszedł...






-A..a ja to już się uprzednio umyłam, nie weszłam do tej wody wraz ze swoim potem i zaschniętą krwią.-Odpowiedziała z lekkim zająknięciem się do ludziej łotrzycy.
- No przecież wiem... - Uśmiechnęła się tak do niej, spoglądając ku wyjściu, gdzie zniknął Raetar, po czym cicho zachichotała.
-Po prawdzie,chętnie bym się.. jeszcze raz.. umyła.-Przyznała, przełykając głośno ślinę, idąc za jej wzrokiem. On to lubi.. często tak używać swoich magicznych mocy?-Uśmiechnęła się krzywo, oblewając wodą części ciała, które wystawały ponad powierzchnię.
- Do tej pory jeszcze nic takiego nie miało miejsca. Zapewne... to był pokaz wyłącznie dla ciebie. - Jasnowłosa lekko się uśmiechnęła, po czym przesunęła bliżej Elfki. - Rozchukane ma ego, i to spoooro...
-Ohoho, specjalny pokaz dla pani Saebrineth, jak hojnie.-Wciągnęła i wypuściła głośniej powietrze, bardziej jeszcze się uspokajając. -Ale mi jego rozumowanie odpowiada bardziej, niż innych z całej naszej wesołej kompani-Dodała.
- Anom - Przytaknęła Arasaadi, obmywając wodą ramiona i szyję - Gromadka jakich mało, co drugi bardziej... ekhem... narwany niż banda Orków - Roześmiała się.
-Może to im pozwoli przetrwać w podziemnych korytarzach, a może..nie wszyscy wyjdą z nich, cali albo wogóle.-Uśmiechnęła się zawadiacko.-Nie mam ochoty pchać się w te zakurzone tunele, o nie.-Zawęziła usta i stanowczo zaprzeczyła głową.
- A może wszyscy idziemy na zgubę? Skoro na swej drodze możemy spotkać resztki armii zielonych mord, a sporo ich było, to i te resztki mogą być ponad nasze siły. Kto zaś wie, co nas czeka już u samego “H”? - Ludzka kobieta przez moment się wahała, po czym wzięła leżące opodal mydło Saebrineth. Namydliła sobie porządnie ręce, po czym zaczęła myć swe ramiona, szyję i biust - No ale nie gdybajmy tak ponuro, bo to i tak nic nie da! - Zrobiła do Saebrineth wesołą minkę.
-Nie dam się tak łatwo zabić, oby Cienie mi sprzyjały.- Odpowiedziała melodyjnie i miękko, obierając mydło od jasnowłosej, i przede wszystkim mocno namydlając swój biust. -I nie tylko one.-Uśmiechnęła się na wskroś uroczo, na poły diabolicznie, przyglądając się figurze Arasaadi, mając jednak w głowie pewną rogatą postać.-Już się mnie nie wstydzisz, czy też.. obawiasz?-Zapytała unosząc jedną brew.
- Ojej... to nie tak. Kąpać się, czy leżeć przy kimś to jedno, a wyprawiać przy nim miłosne figle to już co innego, nie sądzisz? - Ludzka kobieta, również się przyglądała od czasu do czasu Saebrie, i temu co ta robi.
- To jak? - Odwróciła się nagle do niej tyłem, zbierając włosy z karku - Umyjesz mi plecki?



-Hm.. pewnie masz rację, mam pewnie nieco dziwaczne do tego podejście, ze swymi tego zaletami wadami, obojętnością, oschłością, oziębłością.-Wypowiedziała z wolna. -Tak, proszę bardzo, chyba mam gdzieś tu jedną z swych gąbek.-Wyszła z wody całkiem, czując na sobie spojrzenie Arasaadi, odnalazała przedmiot, namydliła i poczęła wodzić nią po jej plecach dość zręcznie, szczególnie w rejonach między łopatkami i niżej.
- Milusi... - Westchnęło się jasnowłosej podczas owego mycia. Przez dłuższą chwilę się nie odzywała, rozkoszując małym szorowankiem. Po kilku dłuższych chwilach zaś..
- A powiedz no koleżanko... czy ty i Raetar... no wiesz... czy on jest w twoim typie? - Spytała nagle.
-Proszę bardzo..-Potem zaczęła schodzić niżej. -Nie wiem.. hm.. typie? Myślącego logicznie, z uwzględnieniem materialnych zysków?[/]-Zamyśliła się chwilę, zatrzymując gąbkę w miejscu.-Ach, to nie o to chodzi, więc się mnie obawiasz jednak, taaak?-wyrzekła surowo z początku, koniec zdania przeciągając z rozbawieniem w barwie głosu.
Zamiast zaś odpowiedzi... Arasaadi parsknęła śmiechem.
- Pytam, bo ciekawa jestem, i chciałabym wiedzieć, czy może kiedyś was na figlach przyłapię. Wolałabym już teraz wiedzieć, czego się spodziewać... biorąc pod uwagę, że on moją osobistą własnością nie jest... jeśli rozumiesz, co mam na myśli - Odwróciła nieco głowę w jej kierunku, uśmiechając się.
-Chyba miałaś więcej romansów w połowie swego krótkiego życia, niż ja sama w całym dotychczasowym. Jeśli to co dziś wyrzekłam tutaj, nie jest wystarczające, to moje zapewnienie iż nie jest owym “typem” tobie spokoju ducha nie zapewni. I dość powiedzieć, mnie dziś zniesmaczył swoimi obrazami myślowymi i sceną odegraną na koniec.-Rzekła dość chłodno.
- Ja nie jestem niespokojna! - Chlapnęła niedbale dłonią w tył, oblewając Elfkę wodą po brzuchu - Tylko ciekawska... - Pochyliła się minimalnie w przód - A ty się już nie burmusz tak. Było, minęło, co się rozwodzić...
-Przepraszam, nie znam się na tych sprawach, albo odmienne mam doświadczenia.. mam nadzieję, że nie będziemy tylko cierpieć w ramionach.-Wyszeptała.-W ramionach z goła innych person.-Dodała, opłukując jej plecy wodą. Gdy zaś skończyła, Arasaadi odwróciła się do niej, po czym z uśmiechem na ustach wyciągnęła dłoń do przodu, wyraźnie na coś oczekując...
- To co, teraz twoja kolej? - Spytała.
-A, proszę bardzo..-Wyrzekła Elfia Łotrzyca, nieco znów rozmowę na smutne tony skierowała.[/]-Nie w głowie mi łóżkowe zabawy z Magikiem Alfa, zdecydowanie me usta chętne innych są.
-Z lekka zmusiła się do zwięzłej i jasnej odpowiedzi, odwracając tyłem i prostując plecy, długie włosy zagarniając do przodu.



Teraz więc Arasaadi myła jej plecy, słuchając co Saebrineth ma do powiedzenia, i dobrze, że Elfka nie widziała twarzy ludzkiej kobiety, ta bowiem na słowa szarowłosej pokręciła z rezygnacją głową.
- Masz jeszcze kilka siniaków i zadrapań... - Powiedziała jasnowłosa, dodając:
- Twoje usta... co? - Gąbka na plecach Elfki zatrzymała się na moment.
-Nie dziwi mnie to, częściej zdarzało mi się stawać w szermierczej walce, niźli z daleka swą kuszą-Przytaknęła, a potem westchnęła na dźwięk zadanego pytania.
-Mam wielką ochotę chędożyć się z kimś, kto nijak nie przypomina pana Raetara.-Wyrzekła dosadnie, z lekko wrednym tonem.
Araasadi zaśmiała się, po czym zamiast gąbki, zaczęła używać własnych dłoni na elfich plecach, delikatnie obmywając zranione miejsca.
- Wybór masz chyba duży, wszak pełno tu “lanc”...
-Może i duży, ale nie wiem czy zbyt jest w czymś wybierać.. wolę ich widzieć machających zabijaków mieczami i rzucających zabójcze czary we wroga, niźli w mym łożu jakiegoś odnaleść.-Uśmiechnęła się zawadiacko.-A ja zainteresowana jestem kimś, kto nie jest “lancą”, choć nieco też.. “lanca”.-Rzekała tajemniczo, roześmiała się głośniej, z sporym rozbawieniem, próbując dobrać odpowiednie słowa.
- Powiedzmy, że rozumiem - Odpowiedziała jasnowłosa - I choć nie wypada... muszę zadać to pytanie... zawsze jesteś taka pokrętna? - Parsknęła, coraz wolniej myjąc plecy Saebrineth.
-Cóż, to dość intrygująca persona, ciągle mnie zaskakująca.. tyle rzeknę.-Dodała.-Bywają moje słowa zawiłe, albo aroganckie, jeśli o amory, błahe miłostki się rozchodzi.-Przytaknęła, nieco poruszając plecami na boki.
- Igrając z Diabełkami, można się oparzyć... - Szepnęła jasnowłosa, podczas gdy jej zwinne i delikatne palce nie tyle, co myły plecki towarzyszki, co już nawet odrobinkę je masowały...
-MmmM...-Saebrineth wydała z siebie przyjemne westchnienie.-Pewnie z jednymi diabłami można się sparzyć, ale z innymi odmiennymi biesami niekoniecznie, jeśli nimi są w ogóle, a nie innymi istotami.-Wyrzekła przewrotnie, strzygąc uszami.
Dłonie Arasaadi zawędrowały na ramiona Elfki, które też zaczęła powoli masować, co pewien czas kciukami muskając kark Saebrineth.
- Oby ci się z nią poszczędziło - Powiedziała jej prawie do uszka.
Saebrineth odchyliła głowę w odpowiedzi na masaż karku.
-Tak... niech Beshaba nie będzie już zbyt surową znów dla mnie.-Poruszyła uszami, iż jedne dotknęły Arasaadi, zachichotała, przekręcajac głowę, spoglądając swymi ślepiami na nią, które rozpaliły się płynnym złotym ogniem.
Arasaadi uśmiechnęła się do niej, milcząc, i zatrzymując dłonie na ramionach Elfki. Spoglądały sobie z bliska prosto w oczy...
Po czym elfia Łotrzyca zamrugała powiekami, krzywiąc i prostując kręgosłup.
-Dziękuję za zajęcie się mymi plecami i wyciśnięcie z mego karku stresów i napięć, żywię nadzieję że Raetar to w pełni może poznać i docenić twe rękoczyny.-Uśmiechnęła sie lekko do ludzkiej łotrzycy.
- Oj tam przestań... Raetar jaki jest, taki jest, ale oboje chyba się domyślamy, że w głębi ducha z niego też niezły sukinkot... - Wzruszyła ramionami. - Pewnie mnie wykorzysta przez pewien czas i tyle, każdy odejdzie swoją drogą. Bo to pierwszy raz... życiowej tragedii z tego robić zamiaru nie mam. - Arasaadi spłukała Elfce plecy. - Dorośli jesteśmy, każdy wie co robi...
-Cóż, jeśli tak myślisz, iż zapewne on wróci do swego haremu w jakiejś swej posiadłości, to nie wiem zatem, na cóż to wszystko, cokolwiek się angażować, gdy ostatecznie nic nie osiągnąć.. chyba że to ludzka natura, korzystać z chwili życia jakie im będzie dane przeżyć, jak tylko to możliwe.-W jej spojrzeniu przetaczały się w z wolna ogniki w jej oczach, przejechała delikatnie opuszkami palców po jasnych włosach Arasaadi.
- Może i to ludzka, pokrętna natura, której zrozumieć nie potrafisz... zwykłe zauroczenie, potrzeba chwili, romans, nazwać to można różnie. Zarówno jednak on, jak i ja, oboje dobrze wiemy, jak to niby między nami jest, i tyle. Nie będzie rozczarowań, ani i wcześniejszych, poprzedzających je wielkich miłości. - Przelotnie się uśmiechnęła, minimalnie poruszając ciałem.
Saebrineth zatrzymała ruchy swej dłoni, skinęła jej cicho, zdawała się jej twarz nie wyrażać żadnych emocji.
-Jestem w stanie to pojąć, lecz mój duch tego nie przyjmie do siebie, nie stanie się to jego pragnieniem.-Zółte węgielki pulsowały w miejscu miarowo.
Ludzka kobieta minimalnie się uśmiechnęła, po czym wpatrując Elfce prosto w oczy, uniosła dłoń, i pogładziła ją po policzku.
- I to nas właśnie od siebie odróżnia... - Powiedziała, cofając dłoń od jej lica.
-Ani to złe, ani też dobrym tego nie nazwę. Jasno wiedzieć, czego się chce, czego się oczekuje, jakie są nasze pragnienia.- Elfia Łotrzyca uniosła kąciki ust.
- No cóż... niektórzy nie wiedzą... - Arasaadi przekrzywiła głowę w bok - Albo jeszcze się nie zdecydowali... - Zbliżyła się do Elfki, przesuwając nieco do jej przodu, i przybliżając swoją twarz do jej twarzy.
-Tak, myśle ludziom łatwiej i szybciej może przychodzić poznanie takowych, gdy rozciągle lata żywota elfiego mogą utrudniać dostrzeżenie lub roztopienie się tego, co istotne, witalne, zatopione gdzieś w niepamięci.-Ogniki przyjęły bardziej ciepły, pastelowy, rozmażony kolor. Zatrzepotała potem znów spoglądająć na Arasaadi.-Hm, tak, chciałaś o coś jeszcze zapytać?-Odsunęła nieco głowę, spoglądając pytająco.
- Chyba już starczy tego moczenia, nie sądzisz? Jeszcze się całkiem rozpuścimy... - Jasnowłosa zaczęła powoli wstawać tuż przed Elfką.
-Ach, prawda to zaiste, lecz nie martw się, mroźne i ostre górskie wichury już niedługo będą nasze lica smagać, i w jeden twardy sopel lodu przemienią.-Uśmiechnęłą się zadziornie, poczęła wstawać wraz z Arasaadi, szczypiąć ją lekko w udo.
- Baaardzo śmieszne - Odpowiedziała - Ałć! - Dodając przy uszczypnięciu.
- Ręcznik do wytarcia? - Spytała Elfkę, chwytając jeden, zanim ta jednak odpowiedziała, kobieta zwinęła go, po czym trzasnęła nim Saebrineth również po udzie.
- Heee-heee. - Powiedziała przekomarzając się, w końcu jednak owy ręcznik Elfce rzucając.
-Sprawdzałam, czyś się jeszcze nie rozpuściła, czy krew żwawo płynie w żyłach. Chyba dość prędko krąży, w istocie.-Chwyciła ręcznik, i podniosła szablę w pochwie, uśmiechajac się rozbrajająco, wytarła się i poczęła zmierzać w stronę drzwi machając ubezpieczoną szablą na boki.
Podobnie postąpiła Arasaadi, i obie udały się w końcu na spoczynek...

Buka 02-05-2013 21:32

Mithrilowa Hala
8 Ches(Marzec)
5-ty dzień wyprawy
ranek

Po niczym nie zakłócanej nocy większość z grupy Silverymoon poczuła się niemal jak nowo narodzeni. Wreszcie mogli spokojnie się wyspać, pojeść, a nawet i wykąpać, co w ciągu ostatnich kilku dni nie zawsze im się udawało. Do tego zaś, po dotychczasowych przeżyciach, stali się znów bogatsi w doświadczenie i nauczyli kilku nowych sztuczek....

Lirikontha zjawiła się tuż po śniadaniu, gotowa do drogi. Towarzyszyło jej zaś dwóch brodaczy, targających przy sobie sporo tobołów. Okazało się bowiem, że ich przewodniczka załatwiła jeszcze wiele potrzebnych na wyprawę drobiazgów w postaci lin, haków, kilku lamp górniczych, pochodni, racji podróżnych, koców, ciepłych rękawic, szalów i czap, a nawet dwa zestawy wspinaczkowe. Z eliksirami było już nieco gorzej...

- To wszystko co zdołałam załatwić - Wręczyła Tarinowi zawiniątko z czterema fiolkami.

Nie pozostało więc nic innego, jak ruszyć w dalszą drogę?

Najpierw jednak pożegnali się z Aislin i Vestigią, zostającymi w Hali. Kapłanka oczekiwała na wystarczająco wprawionego w magii objawień brodacza, mogącego przywrócić jej rękę... ten zaś z kolei musiał odczekać, aż będzie mógł wymodlić odpowiedni czar, którego akurat na podorędziu nie posiadał. Elfka została zaś z nią z sympatii, obie kobiety dołączą więc do nich już niedługo, ledwie może z dniem opóźnienia...


- Trzymajcie się - Szepnęła blada Aislin, przelotnie się uśmiechając - Chyba mam ostatnio coś na bakier z Beshabą...

....

Podjęto decyzję, by znów podzielić skład osobowy. Po części wynikało to z taktyki, w dużej mierze jednak z powodu wzajemnej niechęci, jaka wzbierała od dłuższego czasu między paroma towarzyszami. Nikt sobie co prawda do gardeł nie skakał, jednak jeden czy drugi mieli już dosyć oglądania facjaty tego i tamtego, tak więc chyba było lepiej...

Powinni się spotkać u celu, przy - lub może i wewnątrz? - Żelaznej Wieży, oraz tajemniczego "H" stojącego za całym tym burdelem związanym z Silverymoon.

Pożegnali się więc i ze sobą, po czym każda grupka ruszyła własną drogą.





Wewnątrz Trzeciej Góry


Daritos wraz z Meggy, Tarin, i Wulfram ruszyli za Lirikothą do podziemi. Wejście do opuszczonych już kopalni brodaczy było zabite dechami, szybko sobie jednak z tym poradzono. Teren był tu z kolei patrolowany przez Krasnoludy z Mithrilowej Hali, żadne więc stwory nie spieszyły się, by podjąć tu próbę wtargnięcia do środka. Parę osób również zainteresowały runy wyryte w kamieniach tuż przy wejściu....

- "Niebezpieczny teren" , "Grozi zawaleniem" i tym podobne - Wyjaśniła przewodniczka.

Wewnątrz oczekiwał ich zaś mrok i kurz. Dawno bowiem nikt tu już nie zaglądał, a czas robił swoje, czy też i natura dopominała się swego, w wielu miejscach ze ścian wychodziły więc korzenie, tu i tam kilka niewielkich kamieni odpadło, belki jednak wyglądały na solidne, można było więc (jak na razie) iść śmiało do przodu.

Liri poprowadziła ich więc korytarzami coraz głębiej pod ziemię, ściszonym głosem co jakiś czas opowiadając o przeznaczeniu miejsc, do których docierali.
- Tu były kwatery mieszkalne... tam piece... tu sama nie wiem... bracia i siostry wydobywali tu rudę, Mithrilu nie było... - Uśmiechnęła się przelotnie. Im dalej jednak schodzili, tym mniej się odzywała, od pozostałych również wymagając odzywania się tylko wtedy, gdy było to konieczne. Wszak ewentualne bestie mogą ich usłyszeć już z daleka.


Krok za krokiem, kwadrans za kwadransem, godzina, dwie, trzy. Spowitymi mrokiem, ziejącymi pustkami korytarzami, co samo w sobie było nawet nieco niepokojące... W końcu postój, nieco odpoczynku, przekąszenie czegoś "o porze obiadowej" jak twierdziła ich przewodniczka, co trudno było jednak jednoznacznie stwierdzić przez brak wiedzy o położeniu słońca na niebie. W sumie było nawet ciepło. Ciepło i wilgotno, a powietrze zatęchłe, choć lepsze to, niż wiatry i mróz na zewnątrz?

~

Jakąś godzinę po odpoczynku, idąca około dziesięciu kroków przed pozostałymi Liri, po dotarciu do kolejnego zakrętu, nagle gestem dłoni skierowanym w stronę grupki, nakazała się zatrzymać. Przytknęła również palec do ust, po czym wskazała na niesione latarnie, wykonując dłonią jakby cięcie. Przewodniczka zauważyła więc z przodu coś, co ją zaniepokoiło...

- Trolle - Szepnęła najciszej, jak potrafiła, unosząc dwa palce.





Na zboczach Trzeciej Góry


Saebrineth, Raetar, Araasadi, Illisdur i Foraghor wybrali się na przeprawę górą, na początek postanawiając pokonać ową trasę lotem. Metodą prób i błędów zdecydowali więc, kto zasiądzie z Elfką na jej latającym dywanie. I nietety, ale i z powodu nie tyle wagi własnej, co i posiadanego wyposażenia, poza Saebrineth mógł tam usiąść jedynie Foraghor.

Raetar wyciągnął figurkę, i po chwili wyrósł z niej Gryf z brązu, na którym zasiadł wraz z Arasaadi. Illisdur z kolei dzięki magii mógł lecieć obok nich, ciesząc się całkowitą swobodą.

~

Ruszyli więc drogą powietrzną, lecąc wzdłuż zbocza góry, by nie rzucać się jeszcze bardziej w oczy niż powinni, coraz wyżej i wyżej. Zostawili wkrótce za sobą przerzedzone lasy, mając już tylko pod sobą skały i ziemię, oraz sporadyczny śnieg. Co pewien czas zauważyli sarnę czy i kozicę, raz nawet rozzłoszczonego ich obecnością Giganta, z daleka wyrażającego swe niezadowolenie miotaniem głazów, które jednak spadły daleko od nich.

Coraz wyżej i zimniej, coraz bardziej również i wietrznie. Każdy (no prawie każdy) mocniej zacisnął kołnierz, będąc wystawionym na nieprzyjazne działanie natury. A to dopiero był początek, ledwie pierwsze pasmo Grzbietu Świata, składającego się z aż trzech. Gdzieś tam zaś musiała być owa cholerna wieża i jej tajemniczy właściciel, odważający się rzucić wyzwanie całemu Silverymoon. Raetar poznał drogę na jednym z jeńców, i wiedział mniej więcej, którędy zeszła wcześniej Orcza armia, zagubienie się więc w owych górach nie powinno stanowić realnego zagrożenia.


- Ale wieje - Podsumowała "oczywistą oczywistość" Arasaadi, siedząca za Samotnikiem na Gryfie. Zanim zaś Raetar jej odpowiedział, jasnowłosa kontynuowała, wywlekając wydarzenia poprzedniego dnia:
- Saebrie mi powiedziała, co za wizje jej do umysłu włożyłeś. Zarówno ona, jak i ja, nie jesteśmy tym zachwycone... - Kobieta nieco mocniej ścisnęła mężczyznę w pasie - Oszukałeś mnie. Oszukałeś tuż pod mym nosem, obok niej.














***

Komentarze jeszcze dziś


sheryane 11-05-2013 16:59

Druidce wydawało się, iż to już koniec. Została w mgnieniu oka zabita jakimś potężnym zaklęciem, zakańczającym jej żywot w jednej chwili, nie pozwalając już kompletnie na nic. Nie odczuwała jednak bólu, nie było żadnego gorąca, nie było świadomości umierania... może więc zginęła tak szybko, że nie zdążyła tego zauważyć?

Jednak... jednak coś czuła. Czuła, że spada!

Miękka ziemia i pachnąca trawa przywitały ją rozlewnie, obwieszczając owe spotkanie całkiem zwyczajowym bólem, towarzyszącym upadkom. A skoro więc coś czuła, czy to oznaczało, że jednak jeszcze nie zginęła?

Gdy niedźwiedź przygrzmocił nieco w podłoże, świat na chwilę zawirował, a następnie nastała cisza i spokój. Jedynie skołowane serce waliło niczym oszalałe, nie mogąc pojąć całego zajścia. A wtedy też zaćwierkały ptaszki, powiał lekki wiaterek, i zaszumiały pobliskie drzewa.
~ Co do ciężkiej cholery? - cisnęło jej się w myślach.


Miejsce, w którym się znalazła, było piękne...

Virmien zmusiła ciało, by wróciło do swojej ludzkiej, pierwotnej postaci. Rany paliły żywym ogniem i na dodatek wszystko bolało ją od upadku. Spojrzała w górę, nie mając pojęcia, jak długo spadała, a oprócz koron drzew ujrzała coś, co ją wyjątkowo zaskoczyło. Zamiast zwyczajowego nieba... wpatrywała się w rozległy teren, znajdujący się tam, gdzie normalnie właśnie niebo. Ubierając to w proste słowa, nie tyle pod jej stopami, co i kilkaset metrów ponad jej głową, rozciągały się lasy i łąki, góry, strumyki i rzeczki, po prostu dwa światy, jeden u góry, drugi na dole! Ale w sumie gdzie była góra, a gdzie dół?

Skoro wciąż żyła, mogła złożyć wszystko na karb czaru. Teleportacyjnego? Cholera to wie... Nie lubiła magów. Dziewczyna westchnęła, czując, jak kości i mięśnie odpowiadają jej tępym bólem. Nie miała pojęcia ani gdzie jest, ani w którą stronę iść i czy w ogóle wróci do Shury na tyle szybko, by jeszcze wspomóc go w walce - mało prawdopodobne.

Postanowiła odpocząć chwilę i skupiła się na tym, by najpoważniejsze obrażenia mogły się zregenerować. Jej ciało ponownie zmieniało się w miejscach pociętych i spalonych. Tkanka łączyła się i rany zasklepiały. Czuła powodowany tym dodatkowy ból, ale było to lepsze niż kroczyć przez nieznany teren, będąc na w pół żywą. Gdy tylko poczuła się lepiej, ostrożnie ruszyła przed siebie, rozglądając się za czymś, co mogłoby wskazać jej, gdzie jest...

- Ekhe! - Rozległo się gdzieś z boku, i oczom Virmien ukazał się... chyba gnom, przypatrujący jej się z zaciekawieniem - Panienka nie stąd? - Spytał we wspólnym.


- Eee... - zaczęła dziewczyna elokwentnie, zaskoczona pojawieniem się ... gnoma? - Ten... - bardzo starała się nie spojrzeć w górę, bo widok zawieszonego nad jej głową świata przyprawiał ją o dreszcze. - Nie stąd. Gdzie w ogóle jestem? I w którą stronę jest Mithrilowa Hala? - zmarszczyła lekko brwi, spoglądając na rozmówcę z ostrożnym zaciekawieniem.
- Mithrilowa Hala... Mithrilowa Hala... - kurdupel podrapał się po brodzie. - W życiu o czym takim nie słyszałem, a gdzie to ma być? Bo my tu, w Dotion ani Shurrok czegoś takiego nie mamy...
Virmien zamrugała oczami zaskoczona, słysząc obie nazwy. To w połączeniu ze światem nad jej głową dawało niemalże pewność, że trafiła dużo, dużo, dużo dalej niż mogłoby to spowodować zwykłe zaklęcie teleportacyjne.
- Mithrilowa Hala jest krasnoludzką twierdzą wśród gór Grzbietu Świata. Na Faerunie. Na Torilu. - przyglądała się uważnie karłowi, próbując ocenić, czy te nazwy mówią mu cokolwiek.
- Toril, o! - brodacz machnął paluchem. - O tym słyszałem! Prostacko i nudnawo tam ponoć... i cholernie daleko stąd - dodał nieco ciszej, po czym ponownie omiótł wzrokiem Druidkę z góry do dołu. - A co ty tu w ogóle robisz panienko? No i... czy ty...zabijasz niewinnych? - powiedział niepewnie.
Zastanowiła się przez chwilę nad tym pytaniem.
- Nie, nie zabijam niewinnych. - otarła rękawem strużkę krwi z twarzy. - Jestem tu przypadkiem... Chyba ktoś potraktował mnie czarem, który mnie tu przeniósł. Jak daleko od Torilu jestem i jak mam tam wrócić? - nie miała czasu na miłe pogaduszki, Shura walczył gdzieś sam z Shako i powinna jak najszybciej wrócić na swoje miejsce.
- To dobrze, bo z szalejącymi “przemieńcami” to nie chcę mieć nic do czynienia. Zamieniają się w różne bestie, a potem mordują... do Torilu daleko. Zdecydowanie - odparł mały mężczyzna. - A żeby wrócić, no cóż... to będzie chyba trudne...
Odpowiedź kurdupla skojarzyła się Virmien natychmiast z bestiami pokroju Malarytów, od których - nota bene - się wywodziła.
- Muszę wrócić. Jak najszybciej. Czy możesz wyjaśnić mi, jak mogę trafić z powrotem do swojego świata?
- Hmmm... a bo ja wiem? - mały mężczyzna wzruszył ramionami. - Takie rzeczy to nie moje zajęcie, nie znam się...
Całe szczęście, że dziewczyna wielkiego temperamentu nie miała, a rozmówca niekoniecznie musiał wiedzieć, jak bardzo jej na powrocie zależy.
- A czy wiesz może, gdzie znajdę kogoś, kto może mi pomóc...? - zapytała uprzejmie (jak na swoje standardy).
- Może by Peseankean umiał pomóc... ale ty na pewno nie jesteś zła? - brodacz nadal nie był pewny Druidki, co chyba już powoli zalatywało paranoją.
Dziewczę pokręciło lekko głową, zachowując stoicki spokój w obliczu dziwnych pytań.
- Nie jestem zła. Nie zabijam niewinnych. - powtórzyła.
- No to chodźmy! - machnął na nią ręką. - A tak w ogóle, to zwą mnie Galalith - dodał mały przewodnik Druidki.

Ruszyli więc na spacerek trwający około kwadransu, wśród wyjątkowo przyjemnej dla oka natury. Wszystko wyglądało tu niezwykle bujnie i ładnie, raz zauważyli przemykającą sarnę, innym razem czmychnęło o parę metrów od nich kilka wesoło podskakujących wiewiórek. Ogólnie było również ciepło, mimo braku słońca... Virmien trafiła w jakiś mały raj?

W końcu dotarli na miejsce, którym była mała chatka obok niewielkiej rzeczki.


- Peseankean! Peseanken jesteś? - krzyknął od razu Galalith. - Peseankean!

Z chatki po paru chwilach wyszedł... Niebianin. Dosyć przystojny anielec, mający na sobie w sumie tylko spodnie.


- O co chodzi? - spytał ciepłym głosem.
- Gościa przyprowadziłem. - odpowiedział Galalith.
Peseankean omiótł spojrzeniem Druidkę z góry do dołu i z powrotem.
- No to wejdźcie... - uśmiechnął się. - Może będę umiał pomóc...
Dziewczyna dygnęła grzecznie i uśmiechnęła się nieznacznie.
- Jestem Virmien. - przedstawiła się, lustrując niebianina z uwagą.
Widok kogoś tak drastycznie innego niż zwykły karzeł sprawił jej przyjemność … i ulgę. Zaproszona weszła do budyneczku, zatrzymując się w pobliżu drzwi.
- Trafiłam tutaj całkiem przypadkiem... i potrzebuję jak najszybciej wrócić do swojego... świata? Planu? Nie mam pojęcia... Toril. Galalith twierdzi, że możesz pomóc wrócić mi na Faerun, panie. - stwierdziła raczej, niż zapytała, spoglądając na niego z niemą prośbą.
- Słyszałem o Torilu, owszem, słyszałem. - skrzydlaty mężczyzna gestem dłoni zaprosił ich do stołu na środku izby - Gdzież jednak moje maniery, najpierw należy w końcu... Peseankean jestem. - wyciągnął dłoń do Druidki, podczas gdy mały brodacz już pomknął, by wspiąć się na krzesło.

Dziewczę podało rękę niebianinowi, skrzętnie skrywając cień niecierpliwości.
- Virmien. - powtórzyła swe imię, uścisnąwszy delikatnie dłoń mężczyzny. - Cieszę się, że nazwa jest ci znana... Czy jesteś w stanie mi pomóc? Jestem gotowa zrobić wiele w zamian za to... - dała wyraz swej desperacji. - Mój przyjaciel został sam bez mego wsparcia... Muszę wrócić do niego jak najszybciej.
- Usiądź proszę. - skrzydlaty mężczyzna podsunął jej krzesło, po czym nalał wina z karafki, i podał kobiecie srebrny puchar. - A jak tu dokładniej trafiłaś Virmien? I zdaje się, że Toril to duży świat, może jakieś szczegóły odnośnie celu?
Spoczęła posłusznie na wskazanym miejscu. Obróciła w dłoniach wypełnione trunkiem naczynie, nie do końca pewna, czy to dobry moment na poczęstunek.
- Nie jestem do końca pewna jak... - zaczęła ostrożnie. - [i]Na pewno przez jakieś zaklęcie, dość potężne... Napastnik wywołał cały wachlarz tęczowych promieni. Na pewno poczułam ogień od czerwieni.[i] - wzdrygnęła się lekko na wspomnienie. - Zostałam przeniesiona z północy kontynentu Faerun. Z okolic Mithrilowej Hali, Gór Grzbietu Świata... Tam też chciałabym wrócić. - obserwowała uważnie reakcję niebianina na jej słowa.
- Czyli wnioskuję, że wiedziesz dosyć ciekawy żywot? - uśmiechnął się do niej Peseankean, upijając nieco wina - A że... nie wyczuwam, iż mogłabyś mieć serce splamione złymi uczynkami, może mógłbym pomóc. Jednak wymienione nazwy niewiele mi mówią...
- Dobre winko... - wtrącił Galalith, żłopiąc już drugi puchar.
- ... może jednak poszukam w księgach czy mapach i znajdziemy coś, co pomoże. - Dokończył mężczyzna, spoglądając Druidce głęboko w oczy.

Było coś w niebianinie, co sprawiało, że Virmien chciała mu zaufać. Może świadomość, że istoty jego pokroju niespecjalnie lubują się w podstępach i intrygach. Od długiego czasu współpracowała wyłącznie z Shurą, nie potrzebowała innych osób, ale teraz była zdana tylko na siebie. Dzielnie odwzajemniła spojrzenie Peseankeana i zdecydowała się nawet skosztować wina. Rzeczywiście było wyśmienite.
- Powiedz tylko, jak mogę pomóc, a zrobię co w mej mocy. - nie była pewna, czy przyda się w takich poszukiwaniach, ale nie mogła też stać bezczynnie, gdy ktoś będzie próbował jej pomóc.
- Najpierw musielibyśmy poszukać odpowiednich pomocy. - Peseankean mrugnął do niej, odchodząc od stołu, i kierując swe kroki do wielkiego regału zastawionego księgami. - Gdzieś powinienem mieć interesujące nas tomisko... - skrzydlaty zaczął przyglądać się zawartości swej biblioteczki. - Na okładce jednak nic nie pisze, dopiero na pierwszej stronie... “Toril” oczywiście... pomożesz? - znów się miło uśmiechnął, wskazując jej drabinkę przy ścianie - Poszukasz o tam? - wskazał prawy, górny obszar regału.
Virmien przytaknęła, uśmiechnęła się ponownie i skierowała kroki we wskazaną stronę. Sprawdziła, czy drabinka jest stabilna, po czym weszła na nią. Nie bała się wysokości, nie musiała więc stale upewniać się, że nie spadnie. Choć wychowywała się wśród leśnych ostępów, nauczyła się cenić wiedzę, także książkową. Zaczęła zatem od ostatniego tomiszcza z prawej strony, z najwyższej półki. Kolejno zdejmowała księgi, sprawdzając pierwszą stronę każdej z nich w poszukiwaniu tej właściwej.

Szukali więc razem, podczas gdy Galalith zalewał się w najlepsze winem... Druidka zaś odkryła, iż woluminy były poukładane systematycznie tematami, choć i tak panowała między nimi spora skrajność. Były bowiem dosyć blisko siebie księgi o metalurgii, jak i architekturze, kamieniach szlachetnych... poezji, a nawet takie jak... “1001 Figli i miłostek”.
- Jest! - krzyknął niemal skrzydlaty mężczyzna, przez co mały brodacz przy stole podskoczył, a na to Virmien wyrwanej z kontekstu drgnęła ręka, wolumin niemal zaś wyślizgnął się z dłoni... i posypały z niego pojedyncze strony, zalewając podłogę. Na owych stronicach, poza dosyć osobliwą treścią 1001 figli, były z kolei i ryciny pełne golasów...

Peseankean spojrzał na podłogę, na księgę trzymaną przez Virmien, a następnie na nią samą, po czym na jego ustach pojawił się szelmowski uśmieszek...

Kerm 12-05-2013 19:52

Walczymy, czy się cofamy, spytał Tarin, używając gestów zamiast słów. Poderżnięcie gardła ze wskazaniem na trolle, oraz wskazanie na siebie i pokazanie w kierunku, z którego przyszli.
Ile, spytał z kolei Daritos, wskazując w odpowiedni sposób kolejne palce u dłoni reprezentujące kolejno jednego, dwa, trzy... trolle i wzruszając ramionami w pytającym geście. Zaklinacz również czym prędzej zgasił wszystkie latarnie, jakie miała przy sobie drużyna swoją mroźną magią.
Liri spojrzała wielce zdziwiona na Zaklinacza. Następnie zaś wyszczerzyła do niego zęby w geście wściekłości, jeszcze raz pokazała wymownie dwa palce, po czym pogroziła Daritosowi pięścią i wróciła do przyglądania się zza rogu, przywołując do siebie pozostałych gestem.

Tunel którym się poruszali, przechodził w dosyć dużą jaskinię, do której należało zejść po jakimś tuzinie schodów... Wulfram się poruszył, dzwoniąc zbroją, a Liri spojrzała na niego wzrokiem pełnym jadu.

Wśród zaś stalagmitów i stalaktytów, właściwie to na środku jaskini, trzymetrowy Troll zżerał właśnie ciało jakiegoś bliżej nieokreślonego humanoida, a odgłosy druzgotanych zębiskami kości przyprawiały o dreszcze. No ale tylko jeden Troll.


Tarin cofnął się o pół kroku, a potem dotknął ramienia Liri, by zwrócić na siebie jej uwagę.
Tam jeden. Pokazał jeden palec i trolla. A drugi? Pokazał drugi palec i zatoczył dłonią półkole.
Zaklinacz westchnął bezgłośnie i potrząsnął głową, rozglądając się czujnie dookoła. Daritos nie rozumiał, czemu zaprzątają sobie głowę dwójką trolli. Jemu i Tarinowi, przy wsparciu Wulframa z pewnością zajęłoby ledwie kilka sekund rozprawienie się z nimi. Właściwie to z nim, bo drugiego stwora póki co nie było nigdzie widać.

Nagle nadleciało coś ze świstem, łupiąc metalicznie całkiem niedaleko ich głów!. Duży oszczep wbił się w ścianę, ciśnięty przez “zgubionego” Trolla, który ryknął wielce niezadowolony z takiego efektu. Drugi zaś przestał pożerać ich ofiarę, również ruszając w stronę śmiałków.


- No to chyba by było na tyle, jeśli chodzi o skradanie się. Przynajmniej na razie. - powiedział Daritos, rzucając już swój pierwszy czar, którym była zwykła, niewielka kula mrozu, a raczej dwie naraz, którymi Zaklinacz cisnął w trolla rzucającego oszczepem.

Wachlarz czarów, jakim dysponuje wojenny mag jest dość specyficzny i, nie da się ukryć, w znacznej mierze ograniczony. Dlatego też niejeden władający ‘normalną’ magią czarodziej mówi o braku finezji, o tym, że się powtarzają. Jednak nie da się ukryć, że czary te bywają bardzo skuteczne.
- Hujan batu asid! - powiedział Tarin, zsyłając na potwory gradobicie, doprawione odrobiną kwasu.

W jaskini, tuż pod jej sufitem, pojawiła się biała chmura, z której nagle sypnęło gradem, łomoczącym po obydwu Trollach. Same uderzenia gradu uczyniły niewiele szkody zielonskórym bestiom, za to sam kwas już poparzył obie... a na deser jeden z Trollów oberwał lodowym pociskiem, rycząc wielce niezadowolony.
Bełt wystrzelony z kuszy Liri przemknął zaś minimalnie obok gęby jednego z nich... stojąca za mężczyznami Meggy zachłysnęła się zaś z przejęcia powietrzem.

Pierwszy z Trolli, dopadając kilkoma susłami Daritosa, smagnął go pazurami po twarzy(!), drugi zielonoskóry z kolei zaatakował Tarina sporych rozmiarów maczugą, tłukąc go po ramieniu. Korytarz był wąski, Trolle duże, a ich pazury, kły, i nawet oręż, przyprawiający o dosyć poważne myśli...

Tarin cofnął się o krok, uruchamiając równocześnie moc butów szybkości.
- Kon asid! - powiedział. Z jego dłoni popłynęły w stronę obu trolli krople kwasu, tworzące dość regularny stożek. - Do tyłu! - zasugerował pozostałym członkom wyprawy, po czym sam, korzystajac z możliwości szybszego poruszania się, odsunął się bardziej od trolli.
Daritos wykonał polecenie Tarina, ciągnąc wraz z sobą do tyłu i Meggy, by następnie wycelować w tego samego co poprzednio trolla trzema lodowymi promieniami, które tak lubił.

Chmura kwasu po tryśnięciu z dłoni Tarina objęła swym zasięgiem oba Trolle, paląc dotkliwie ich ciała. Obie bestie zaryczały z bólu i wściekłości, jeden z nich oberwał pełną siłą zaklęcia, drugiemu nieco się upiekło... ten bardziej już zraniony dostał jeszcze dodatkowo lodowym promieniem prosto w mordę(był krytyk!), a potem jeszcze dwoma. Zachwiało nim.

- Zrób miejsce mała! - Krzyknął do Liri Wulfram, nie mogąc w obecnej chwili zaatakować wrogów. Wyręczył go w tym wszystkim niejako jeden z Trolli, podbiegając i tłukąc Krasnoludkę maczugą w tors. Odrzuciło ją to w tył, jednooki wojak mógł więc ją wyminąć i zadać cięcie mieczem. Rozpłatał zielonemu bebech kwasowym ostrzem, zabijając go na miejscu...

Drugi Troll jednak nadal żył, i był wyjątkowo wściekły. Skoczył ku Wulframowi, chcąc rozorać jego ciało pazurami, napotkał się jednak na sporą ilość blachy.

- Szlag by to... - wyrwało się Tarinowi. - Dwa marne trolle i tyle zamieszania. Powinien był je po prostu upiec i tyle. - Peluru ajaib! - Posłał w stronę trolla serię magicznych pocisków.
- Kończmy to. - powiedział Daritos, zakasując rękawy i podobnie jak jego towarzysz posłał w ocalałe monstrum własną serię magicznych pocisków.
Pierwsza seria pocisków łupnęła w Trolla, tuż za nią druga... a sukinsyn nadal jeszcze nie padał! Chyba panowie czarujący nieco się przeliczyli z krzepą zielonej paskudy, a może i nawet odrobinę zlekceważyli przeciwnika?
Wulfram jednak nie miał zamiaru cackać się z ryczącym oponentem, tnąc raz za razem wielkim mieczem. Opadł on na łapę stwora, a następnie poszło cięcie na jedną, a po chwili na drugą nogę. I choć same rany z miecza były wyjątkowo płytkie, to kwasowa moc oręża zrobiła swoje i nagle Troll zaryczał, dziwnie miękko padając. Leżał więc przed nimi... oddychając! Był więc nieprzytomny??

- On.. on żyje? - Zdziwiła się Meggy, a Liri cichuteńko pod nosem zaklęła.
- Panah asid - powiedział Tarin, posyłając w stronę trolla kwasową strzałę, która z sykiem nadpaliła nieco zielonego cielska, lecz efekt był mizerny, lub bardziej mówiąc, czasochłonny. - Odporne bydlę - powiedział cicho. - Trudno je zabić.
Zaklinacz skinął głową.
- Odporne na wszystko co nie jest kwasem lub ogniem - powiedział, podchodząc do ich krasnoludzkiej przewodniczki. - Oliwę poproszę. Trzeba go spalić.
Liri podała więc oliwę, a Zaklinaczka wyraźnie zbladła... chcieli bowiem palić żywcem nieprzytomną bestię... nie zważając na dalsze niebezpieczeństwa Meggy pomknęła do przodu, w głąb jaskini z której przylazły owe Trolle, a Krasnoludka po chwili poleciała za nią.
- Cofnijcie się, wszyscy - powiedział Tarin, widząc że kwasowa strzała to za mało. - Spalę go bez pomocy oliwy.
- Letupan api - powiedział, mając przed sobą wolne pole. Stożek ognia spalił w kilka chwil doszczętnie trolla.

Gettor 12-05-2013 20:03

- Meggy! - krzyknął Daritos, biegnąc zaraz za kobietami. - Czekaj, co cię napadło?!
Zaklinaczka przycupnęła na jakiejś kamiennej formacji, ocierając oczka. Gdy nadbiegł Daritos, spojrzała na niego i wyjątkowo niemrawo się uśmiechnęła.
- Wiem że to Troll, wiem, że chciał nas zabić i zjeść... no ale tak dobijać, zabijać kogokolwiek z zimną krwią... wiem, że to konieczne, ale nie umiem z tym się jakoś pogodzić... wiem, głupia jestem.
- Tylko troszkę. - powiedział Zaklinacz, kucając obok niej. - Jeśli cię to pocieszy, nieprzytomne trolle nie odczuwają bólu. Są prawie że martwe, z tą różnicą że wstaną po kilku minutach jeśli ich się nie dobije.
- Aha - Przytaknęła na kłamstwo grubo nićmi szyte, po czym przetarła twarz dłońmi - Dobrze, już będę super twarda jak ty. Nie ulęknę się nikogo, obiecuję! - Uniosła dłoń, prawie jak do jakieś przysięgi.
Daritos zaś po chwili ucałował ją w tę dłoń.
- No dobra, to wracajmy do reszty. Niebezpiecznie jest się tak oddalać w takich tunelach. - wstał i pomógł wstać Meggy.

- Niech to szlag - mruknął Tarin, obmacując obolałe ramię. Odwołał moc butów. - Chyba będę musiał trzymać się bardziej z tyłu. Z kimś lepiej opancerzonym - dodał, po czym użył mocy pierścienia, by uleczyć część choćby ran. A potem po raz drugi.
Podczas, gdy Tarin doglądał swoich ran, Liri zajęła się swoimi. Kilka razy powiodła dłonią po swym torsie, sprawdzając co i jak w paru miejscach. W końcu dostała maczugą praktycznie w biust... i mimo, że chroniony pancerzem, pewnie bolał. I nagle jej wzrok spotkał się ze wzrokiem Wojennego Maga.
- Hm? - Chrząknęła pytająco.
- Dobrze się czujesz? - spytał Tarin. - Nic sobie nie połamałaś? Potłukłaś?
- A co, chcesz sprawdzić? - Odparła butnie, choć z uśmieszkiem.
- To akurat nie moja dziedzina - stwierdził Tarin. - Uwierzę ci na słowo. - Uśmiechnął się również.

- Te, zobaczcie kogo te Trolle żarły - Odezwał się Wulfram, dokonując oględzin niemalże jednej, wielkiej kupy krwi i flaków - To chyba Drow...
- Jednego drowa mniej, na szczęście - skomentował to odkrycie Tarin. - Co nie znaczy, że nie ma ich więcej. Trudno mi powiedzieć, czy to był samotnik, czy też członek większej grupy. Jedno i drugie jest chyba tak samo prawdopodobne. Liri? Jak sądzisz?
- Lepiej mieć się na baczności. Gdzie jeden z tych typków, tam z reguły i niedaleko reszta - Krasnoludka rozglądnęła się. - Choć te Trolle to może go przywlokły cholewa wie skąd...
- I tak nie pozostaje nam nic innego, jak iść dalej - stwierdził Tarin. - I być gotowym na różne niespodzianki. W którą stronę teraz, Liri?
- Nie jestem pewna - Krasnoludka powiedziała z rozbrajającą miną - Z jaskini lewym korytarzem, czy prawym... gdzie mapa?
- Nikt nie jest doskonały... - powiedział Daritos po chwili niezręcznej chwili, wyciągając mapę. - Z tego co widzę, ta mapa też nie jest.
Minęło już wiele czasu, odkąd bracia czy siostry się tu zapuszali, a mapy mają to do siebie, że się gubią badź niszczą... nawet te nasze - Podrapała się po nosie.
- Mogę puścić przodem magiczne, niewidzialne oko i ci opisać co widzę. Może wtedy coś się przypomni? - zaproponował Zaklinacz.
- Dobry pomysł - Przytaknęła.
Daritos skinął głową i wyczarował wspomniane oko. Po chwili, kiedy upewnił się, że wszystko działa, spytał jeszcze:
- To którym korytarzem je puścić?
- Lewym? - Odpowiedziała Liri.
- Nie jesteś pewna? - spytał Tarin.
- Skoro nie pamięta, to lewy jest równie dobry jak prawy. - stwierdził Zaklinacz, koncentrując się na świeżo rzuconym zaklęciu. Nikt tego nie dostrzegł, chyba że akurat miał pod ręką “prawdziwe widzenie”, ale małe, lewitujące w powietrzu oczko pomknęło właśnie lewym korytarzem, zaś Daritos relacjonował na bieżąco to co widzi przy jego pomocy.
- Długo nic... jakieś zamknięte drzwi z prawej strony... znowu korytarz... o, jakaś duża sala. - powiedział z zainteresowaniem Zaklinacz. - Hmm, trochę zniszczona. Wróć, bardzo zniszczona. Na ziemi walają się resztki jakichś ław, na środku spora figura jakiegoś brodacza z kilofem uniesionym w górę, trzymanym oburącz...
- Hmm... - Zastanowiła się Krasnoludka - Chyba znajome... z jaskini w lewo do sali zebrań, tam dalej... nie... dobra, musimy iść prawym! - Powiedziała. Jak więc powiedziała, tak uczynili... dziesięć minut później dochodząc do korytarza zalanego wodą pod sam sufit!



- Mamy tędy przepłynąć? - spytał Tarin.
- Wcześniej nie było nic zalane! - Liri była równie zaskoczona co oni.
- Kto umie dobrze pływać? - Tarin sprawdził temperaturę wody. Była cholernie zimna.
- Jak daleko ten zalany tunel może się ciągnąć? - spytał Daritos. - Jak daleko do jakiegoś... wzlotu?
Ich przewodniczka usiadła przy ścianie z markotną miną. Przez moment wpatrywała się w wodę...
- Będzie ze 30 do 40 kroków...
- Nie mam pomysłu... - stwierdził po chwili Zaklinacz. - Mógłbym nas wszystkich pozamieniać w rybki, żeby przepłynąć na drugą stronę, ale nie wiem czy i jak można to później anulować...
- W takim razie wolałbym nie próbować - skomentował to Tarin. - Z trollami też tak mogłeś?
- Niby tak, ale nie za bardzo ufam temu zaklęciu - wymamrował Zaklinacz. - Zawodne jest, zwłaszcza przeciw wyjątkowo krzepkim przeciwnikom.
- Spróbujmy obejść - powiedział Tarin. - Czy mapy sugerują jakąś inną drogę? - zwrócił się do Liri.
- Wy, magowie, nie potraficie jakoś temu zaradzić? - Odpowiedziała Krasnoludka, wrzucając mały kamyczek do wody w tunelu - Ja bym spróbowała przepłynąć, no ale może idzie inaczej?
- Niektórzy złośliwie mówią, że magowie nie są fizyczni - odparł Tarin z uśmiechem. - Nie przepadam za pływaniem w zbroi. I w zimnej wodzie na dodatek. Są takie czary, ale ja ich nie znam - dodał.
Zaklinacz nagle klasnął w dłonie.
- No jasne, przecież to jest woda! - zakrzyknął z radością, przez co pozostali spojrzeli nań z co najmniej powątpiewaniem. - Mam pomysł.
Po tych słowach wyczarował sporych rozmiarów żywiołaka wody, który przybył do połowy zanurzony w wodzie blokującej drogę towarzyszom.
- Sprawdź, czy podwodna droga jest czysta. - rozkazał Zaklinacz swojemu tworowi. Żywiołak skinął głową i zniknął bez śladu pod wodą. Po kilku chwilach powrócił, dając znać Daritosowi, że faktycznie wszystko gra.
- No dobra moi drodzy, to teraz wszyscy łapiemy się za rączki i mój pupilek przeprowadzi nas pod wodą na drugą stronę. - powiedział Zaklinacz, chwytając Meggy za rękę i poganiając pozostałych, by zrobili to samo.
- Oczywiście mamy nabrać dużo powietrza? - bardziej stwierdził niż spytał Tarin, zastanawiając się, jak się wysuszą tam, po drugiej stronie.
Chwycił Meggy za rękę.
- Jak mnie utopisz, to zrobię wam takie nawiedzenie, że wysracie jelita ze strachu - zagroził ponuro jednooki, uśmiechając się szelmowsko. Nigdy nie przepadał za wodą - oczywiście poza tą w ciepłej łaźni zwłaszcza wspólnie z powabną niewiastą w balii. Przez chwilę się skrzywił na myśl o swojej ostatniej przygodzie. Dlaczego, żeby zarobić parę złociszy, człowiek musiał pakować się w takie bagna jak te?


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:22.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172