lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu DnD (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-dnd/)
-   -   [PFRPG, FR] Oko Talony (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-dnd/15645-pfrpg-fr-oko-talony.html)

Krieger 16-02-2016 15:09


Spadał. A może się wznosił? Nie sposób było poznać, ale będąc człowiekiem od urodzenia skromnym i skłonnym do samokrytyki, stawiał raczej na to pierwsze.

Widział wiele rzeczy, ale żadnej nie mógł zapamiętać. To było jak długi, okrutny sen. Bezład obrazów, kakofonia dźwięku - przepływały przez niego bez żadnych bodźców zwrotnych. Czuł się pusty. I samotny. Nie mógł nikogo prosić o pomoc ani wybaczenie. Nie miał już ust, ani płuc, ani mózgu który mógłby sformułować błagalne wołanie. Jak długo miało to trwać? Kiedy w końcu szalona karuzela niebytu się skończy? Opanował go strach, którego nie mógł nawet poczuć w tym przeklętym stanie limbo. Może to wszystko było w jakiś sposób ważne? Może klucz do jego uwolnienia tkwił w tych rzeczach, które widział, ale nie mógł poznać, które słyszał, ale których nie mógł zrozumieć? Brał już udział w ustawionych grach, których nie można było wygrać. Czy to miała być jedna z tych ukartowanych, obciążonych, oszukańczych rozgrywek które przegrał zanim jeszcze podjął stawkę? To byłoby trochę tak po chuju.

Nie mógł nic, więc spadał. Albo się wznosił. Tak długo, aż przestał.

***

Brog buszował po lesie, zasmarkany i zalany łzami. Próbował powstrzymać rwący nim szloch, wycierając twarz korą zerwaną z mijanych drzew i dławiąc się przy tym gulą smutku która stanęła w jego przepastnym gardle. Boris, przyjacielu! Czemu nas zostawiłeś? Byłeś taki młody, cały żywot jeszcze przed tobą! Broda ci sięgała ledwie do pasa. Brog pamiętał rubaszne, udawane oburzenie krasnoluda, która zawsze energicznie protestował - naturalnie dla zabawy - gdy Brog oferował mu zaplatanie w niej warkoczy. Ten dowcipniś Boris, zawsze skory do zabawy! A teraz zginął, zabity przez cuchnących ludziopiesów. Brog nienawidził ludziopiesów! Zazwyczaj starał się trzymać swoje negatywne emocje na wodze, ale wszystko musiało mieć swoje granice!

Łkając i płosząc tabuny ptaków i drobnej zwierzyny ze swej ścieżki, Brog wypadł jak taran na leśną polanę i rzucił się w łoże z gęsto obrastających ją kwiatów i traw. Tarzał się po niej przez chwilę by poprawić sobie humor, gniotąc na swojej drodze wszystko niczym wielki walec. Po kilku minutach beztroskiej zabawy poczuł się lepiej i usiadł, zamykając oczy i pozwalając słońcu by ogrzewało jego grubą, pokrytą setkami blizn skórę.

Brog nie był zwykłym ogrem. Mimo że cechowała go charakterystyczna dla przedstawicieli jego gatunku prostota umysłu, próżno było szukać w nim okrucieństwa, chęci krzywdzenia słabszych albo zabierania im tego czego sam potrzebował, jak to zwykły robić ogry i z czego brały się stereotypy na ich temat. Brog miał delikatną duszę i był nawykły do myślenia o niebieskich migdałach i chodzenia z głową w chmurach, dosłownie i metaforycznie. Wyrzutek ze swej społeczności z powodu tych krytycznych ułomności charakteru, jak to jego nastawienie do świata zostało zidentyfikowane przez starszych jego plemienia, olbrzym parał się różnymi zajęciami. Tam, gdzie od razu ludność nie przepędzała go z widłami i pochodniami, udało mu się czasem znaleźć kawałek stodoły nad głową i beczkę albo dwie gulaszu w zamian za pracę która utylizowała jego bzdurną wręcz siłę. Niestety, ci, którzy byli skłonni współpracować z ogrem, nierzadko przedstawiali sobą podobny światopogląd co jego dawna rodzina, zmuszając Broga to dalszej tułaczki pełnej przygód, zwrotów akcji i dramatów. Działo się tak aż do momentu poznania Kaledwyna niemalże dekadę temu, sympatycznego elfa który dostrzegł w młodym ogrze nie tylko jego talent do walki i doskonałe warunki fizyczne, ale też jego wrodzoną łagodność. Przeliczając te cechy na twardą walutę, Kaledwyn wziął Broga pod swoje skrzydło i wspólnie z Borisem i Moirą stanowili wspaniały kwartet wędrujących kupców. Brog, naturalnie, również uważał się za kupca, uznając swoje obowiązki jako strażnik karawany Kaledwyna za skromny dodatek do jego prawdziwej pracy, jaką była sprzedaż egzotycznych towarów ze wszystkich zakątków Faerunu w innych zakątkach Faerunu.

A teraz Boris nie żył! Jak mógł to zrobić! Brog poczuł że znów zbiera mu się na płacz, i sięgnął ogromną łapą w stronę pobliskiego drzewa by użyć go jako chusteczki, gdy błysk koloru przyciągnął jego uwagę. Na środku polany, cudem ocalony przed armageddonem turlającego się Broga, rósł sobie krzew. Była to piękna roślina, rosnąca z dumą i gracją, o liściach koloru pastelowego błękitu. Ogr rozdziawił usta i szybko przypełzł do niej na klęczkach, jakby bał się że zbyt jawne podejście ją przepłoszy.

-Ładne.- Szepnął zafascynowany. Bądź co bądź drzewko było jedynie skromną roślinką, której daleko było do ostentacyjnego piękna rajskich kwiatów, ale coś w nim pociągnęło za struny w ogromnym sercu Broga, który nagle zadecydował, że Boris bardzo by je polubił. Po chwili namysłu, ogr bardzo ostrożnie złapał za drzewko dwoma palcami i delikatnie wyciągnął je z ziemi. Zadowolony z efektu i po upewnieniu się że jego korzonki nie są zniszczone, olbrzym popędził z powrotem do obozowiska by pokazać swoje znalezisko Kaledwynowi.

Śmierć nie mogła być taka zła, zadecydował. W innym wypadku, czemu wszyscy to prędzej czy później robili? Gdyby śmierć była taka straszna, nikt by się na taką atrakcję nie pisał i wszyscy żyliby wiecznie, a tak przecież nie jest. Boris na pewno był teraz w jakimś fajnym, miłym miejscu, i pozwalał teraz swojej rodzinie robić mu warkoczyki na brodzie. Tak, zadecydował Brog. Po śmierci on też pójdzie do jakiegoś fajnego miejsca!

***

Uderzył w w ziemię z mokrym plaśnięciem, jak wielki wór kartofli. Ból, straszliwy, piekący ból eksplodował w każdym fragmencie jego materii, agonia tak straszliwa, że chciało mu się tańczyć, śmiać i klaskać. Coś w końcu poczuł - a słyszał, że umarli nie czują nic! Więc musiał wciąż żyć, jakimś cudem, w jakiś tajemniczy sposób...

-Nie żyjesz.- Piskliwy głos wyrwał go z rozmyślań. Podniósł się i rozejrzał. Nieopodal, na obrośniętym czerwonym mchem głazie, siedział Gibo. -Wybacz. Umarli też mają uczucia, wiesz? Można nas... zranić.-

Do głowy przyszła mu tylko jedna odpowiedź. Dwa nieśmiertelne słowa.

-Co, kurwa?- Zabrzmiał jego własny głos, mimo, że nie był pewien czy coś powiedział. Czy wszystko w tym pierdolonym w pizdę chuju musiało być takie rozmyte i niejednoznaczne?

-Słyszałeś, co powiedziałem. Nie żyjesz. A raczej - nie żyjemy. Pociągnąłeś mnie za sobą, kutafonie.- Gibo wyciągnął z przepaski biodrowej papierosa i odpalił go od robaczka świętojańskiego, który akurat leniwie latał obok.

-Czy to jakiś żart? Ty, w moim piekle? Jesteś dla mnie nikim.-

-Nie jestem Gibo, a to nie jest piekło, admirale kutafloty. Jestem twoim...eh, jakby ci to powiedzieć, aniołem stróżem? Duchowym zwierzęciem? Totemem twojego jestestwa?-

-Co, kurwa?- Nieśmiertelne.

-Jestem... metaforą, którą miałem nadzieję że zrozumiesz. W jakimś sensie, jestem tobą, a ty - mną. O, bogowie, nawet nie wiesz jak trudno mi to przechodzi przez gardło.- Gibo zmarszczył nos i wypuścił kilka kółek zielonkawego dymu.

-Mną? Nie jestem żadnym jebanym goblinem.-

-Metaforą! ME-TA-FO-RĄ, pajacu! Jestem odbiciem tego, jaki jesteś naprawdę. Jaki jesteś, o, tutaj.- Pazur Gibo stuknął parę razy w jego pierś na wysokości serca. -Całe szczęście że nie tutaj.- Palec spoczął na skroni, a goblin wykonał gest jakby pociągał za cyngiel ręcznej kuszy.

-Spierdalaj.- Ogarnęła go złość. -Spierdalaj! Nie jestem żadnym pieprzonym goblinem! Jestem... jestem...- Nie mógł dokończyć. Czemu nie mógł dokończyć?

-Tsk, tsk, tsk- Gibo pokiwał na niego palcem i pokręcił głową. -Ostrożnie. Nie mów niczego, czego potem będziesz żałować. Kulfonie. Jebany. Jebany kulfonie.- Goblin machnął ze złości ręką. -Nie, kurwa, jednak jesteśmy tym samym - po dwóch minutach rozmowy z tobą kończą mi się pomysły na wyzwiska. Nie mogłeś popracować nad nieco bogatszym słownikiem?-

-Gdzie jestem?-

-Jesteśmy. Gdzie jesteśmy, purchawo. A jesteśmy w ciemnej dupie. Rozejrzyj się.- Rozejrzał się. Znajdowali się w ciemnym, cuchnącym, zatęchłym bagnie, pełnym powykręcanych, kolczastych krzewów i wypełnionym gęstą, bulgoczącą breją, która z każdym pęknięciem obrzydliwego bąbla wydawała na świat chmurę toksycznego gazu. -Jesteśmy w tobie. To trochę śmieszne, nie? Że ja jestem tobą, i ty jesteś sobą, i że obaj jesteśmy w tobie, a ty nie wiesz gdzie jesteśmy? Śmieszne, he, he.-

-Tak długo spadałem... żeby trafić do siebie? Co, kurwa?-

-To nie do końca tak, ty zapluty melepeto. Najpierw byliśmy sprawdzić, czy ktoś tam...- Goblin wskazał na pokrytę gęstymi, fioletowymi chmurami niebo. -...nie rości sobie do ciebie praw, rozumiesz? Jak łatwo zgadnąć, chętnych nie było. Więc teraz jesteś tutaj.

-Czyli... naprawdę nie żyję. Ale czy niechcane dusze, no wiesz, nie odchodzą do królestwa, ten teges, Kelebora? Jako budulec dla jego hacjendy?-

-Brawo! Na wszystkich bogów, prawie połowa tego co powiedziałeś to prawda! Przypomnij mi, żebym dał ci za to później medal. Ja cię kręcę- Gibo zrobił zmęczoną minę, dogasił papierosa o wnętrze swojej dłoni i momentalnie wyprodukował następnego, tym razem zza ucha. -Bóg to Kelemvor. A hacjenda, panie kolego, to Mur Bezwiernych, który chroni jego domenę przed... różnymi przyjemniaczkami. Nie potrafię ci jednak powiedzieć, czemu tam nie jesteśmy, ale zgaduję, że coś zatrzymało nas przed pełnym przejściem. Co więcej... mówi się, że do zmarłych dusz podchodzą diabły i demony, i proponują im... pakty. Wiesz, umowy, jak wtedy kiedy byliśmy najemnikiem. A ponieważ nie wyglądasz jakbyś miał rogi... musieliśmy odmówić. Ciekawe czemu? To było by tak bardzo w naszym stylu.

-Ja... skąd mam kurwa wiedzieć? Nie pamiętam, co się ze mną...

-Z nami.

-...działo! Kurwa, nie przerywaj mi jak mówię, bo...

-Bo co? Stłuczesz mnie na kwaśne jabłko? Mówiłem ci, jesteśmy tą samą istotą. I do tego martwą.- Gibo zaciągnął się głęboko papierosem i strzepnął z niego popiół prztyknięciem kciuka w ustnik. -Chuja mi zrobisz. A poza tym... nie jesteśmy już tym samym przystojnikiem, co kiedyś.- Goblin wskazał w stronę swojego rozmówcy. Ten spojrzał w dół – był tylko obłoczkiem siwego dymu, bezkształtną masą gęstego oparu, która falowała delikatnie pod naporem zatęchłego powietrza.

-Dosyć! Milcz! Jak się stąd wydostać?

-To mam milczeć, czy jednak nie? Eh, traktujesz mnie jak tego biednego goblina. To był zły wybór... metafory.

-Dosyć zagadek! Gadaj, jak mam stąd wyjść, i to już!

-Czy ty rozumiesz cokolwiek, COKOLWIEK z tego co do ciebie rozmawiam? Nie wiem niczego, czego nie wiesz ty! To prawda, nie jestem tak... mętny, ani aż tak tępy, ale nie mogę wiedzieć nic, czego sam nie usłyszałeś, przeczytałeś – dobre sobie – albo zjadłeś. Jeśli coś ci mówię, to jesteś ty sam, objaśniający coś sobie samemu. Capisce?

-Co?

-Nieważne. Rozgość się, trochę tu pewnie pobędziemy. Nie widzę chwilowo innego wyjścia. Rany, pachnie tutaj jak w Beregockim pubie. Jeśli miałeś jakieś wątpliwości co do tego gdzie jesteśmy, niech rozwieje je ten powiew krwi, rzygowin i okowity... Eau de Daegr, kurwa mać.

Gdy tylko goblin wypowiedział jego, swoje, nasze imię, coś się zmieniło. Wszystko zamarło, przycichło, przystanęło. Kłębiące się chmury zastygły jak na obrazie, a wszechobecna breja przestała syczeć i gulgotać. Gdzieś zniknęły świetliki.

-Coś ty powiedział?

-No to klops...- Gibo załamał ręce. Papieros wypadł mu spomiędzy warg, odbił się od głazu krzesząc kilka pomarańczowych iskierek i wpadł do wody, gdzie zniknął z cichym sykiem.

-Co się, kurwa stało?

-Zabiliśmy wielu ludzi, przyjacielu.- Goblin rozejrzał się nerwowo. -Prawdę mówiąc, w chuj. Czasami niechcący, ale... głównie z premedytacją. Serio, stary, mamy na sobie więcej trupów niż calimshycki cmentarz. Po przejściu plagi.

-Bez przesady, zdarzyło się, har, har, rozbić łeb albo dwa, ale nie jestem żadną, tfu, plagą...

-Nawet nie wiesz ilu, prawda? Nawet ich nie pamiętasz? Kurwa, nawet się nie dziwię. Jesteśmy złym człowiekiem, kochasiu. Zasługujemy na... naprawdę straszne rzeczy. Zastanawiałem się, czy tak się stanie. Czy nas... znajdą.

-Znajdą?- Spytał, i rozejrzał się, ale nikogo nie zobaczył. Tylko bagno, jak okiem sięgnąć. -Kto nas znajdzie?- Odwrócił się, ale Gibo już nie było. Głaz, na którym siedział, był poprószony szarym popiołem.

Coś złapało go za plecy i zaczęło boleśnie ściągać w dół. Próbował się wyrwać, ale z wody pod jego stopami wystrzelili kolejni napastnicy, wpijając się w obłok który służył mu teraz za ciało. Były to ramiona – poskręcane, przegniłe i kościste ramiona, szare i zimne jak skała. Po chwili, pół tuzina par rąk szarpało go, jakby chciały go rozerwać na strzępy. Breja zakotłowała się – dziesiątki innych czekały na swoją kolej.

-Nie!- Krzyknął. Szarpał się i wił jak piskorz, ale widmowe łapska wciągały go coraz głębiej.

-Wszystko będzie dobrze. Oddaj nam się. Odpocznij. Tak długo już walczysz. Nie chciałbyś odpocząć?- Spomiędzy lasu rąk taflę wody przebiła pojedyncza twarz. Jej skóra była spękana i spalona do cuchnącej, oleistej czerni, o pustych oczodołami pełnymi tłustych, białych larw. Gdy mówiła, kolejne wypadały spomiędzy jej warg.

-Mamuś?- Znieruchomiał. Pazury nie przestały go szarpać i ciągnąć.

-Chodź już, jest tak późno. Tyle się nie widzieliśmy. Nie chciałbyś ze mną porozmawiać? Nie chciałbyś mnie... przeprosić?

-Mamuś... wybacz. Wybacz, ale... nie ma za co przepraszać.- Poczuł się jak balon, którego ktoś w końcu nadmuchał. Wypełniał się, rósł... w siłę. -Zabijasz, albo giniesz. Ty mnie tego nauczyłaś.- Coraz więcej monstrów wychodziło mu na spotkanie. Widział już kilka głów – paskudnych, wyjących niemo czaszek, i kilka świeższych osobników, z czego wszystkie były okrutnie zmasakrowane. Rozpoznał kilka z nich. -Płacili złotem. Jedna strona... tobie. Druga strona... mi.- Zaczął powoli wstawać, ignorując kłębiące się wokół niego potwory z jego przeszłości. -Pamiętam. Jak spotkaliśmy się, wtedy w bitwie. W kotlinie pośród zaśnieżonych szczytów. Nie ustąpiłaś mi pola, a ja tobie. Zaatakowałaś, by zabić. Ja też. Ale to ty wtedy zginęłaś, mamuś. Pękł ci miecz, a ja nauczyłem się nie ufać... stali. Byłem silniejszy... byłem lepszy. Bo... jestem...- Twarz jego rozmówczyni przeszedł grymas gniewu. Odsłoniła białe, ostre jak szpilki kły. Przez chwilę zawahał się, ale potem westchnął i wyciągnął do niej dłoń, jakby chciał dotknąć jej policzka. Oblicze matki złagodniało, uśmiechnęła się. Lecz zamiast ją pogłaskać, jego ręka, jego prawdziwa ręka, ciało i krew lub ich regionalny odpowiednik, wystrzeliła w wodę pod jej brodą i chwyciła ją za rozpłatane gardło.

-JESTEM DAEGR YP KLEDDWYN!- Ryknął jak lew. Dobrze było w końcu to powiedzieć. Miał wrażenie, że te słowa rozbiły w nim jakąś barierę, przez którą nie mógł być do końca sobą. -ŚMIERĆ TO MOJA KURWA! A TY... JESTEŚ... TRUPEM!!!- Wrzasnął, wyciągnął jazgoczące widmo swojej matki z wody i podniósł je tryumfalnie nad głowę. Odtrącając coraz liczniejszych ożywieńców którzy wili mu się u stóp, Daegr zrobił kilka wielkich kroków w stronę głazu na którym wcześniej siedział Gibo. Płynnym ruchem znów potężnych ramion zamachnął się wierzgającą się i próbującą wydrapać mu oczy zjawą i pierdolnął nią z całej siły o pokryty papierosowym popiołem kamień. A potem jeszcze raz, i znowu. Zwęglone, przegniłe ciało łatwo ustąpiło furii jego ataku, zmieniając się w jego rękach w szmacianą lalkę połamanych kości i rozerwanej skóry. Ostatni cios przedstawił sobie chropowatą powierzchnię skały i czoło mamuśki Daegra. Jej głowa pękła jak dojrzały owoc, wylewając z siebie ogromną ilość czerwi. Mimo unicestwienia niemal całej czaszki, usta widma wciąż poruszały się, wylewając z siebie stek przekleństw i złorzeczeń w stronę olbrzyma. Niezainteresowany, zabijaka odrzucił jej truchło na bok i odwrócił się. Wataha żywych trupów otoczyła go ciasnym kołem. Widział pośród nich kilka pordzewiałych hełmów. Pukle włosów. Tatuaże. Mężczyzn, kobiety. Każdy był osobną postacią, życiem, które kiedyś zakończył. Każdy chciał teraz oddać mu choć cząstkę bólu, z którym sami musieli nieżyć. Daegr uśmiechnął się paskudnie i strzelił głośno kłykciami. Na jego ramieniu usiadł zmaterializowany nagle znikąd Gibo, spowity obłoczkiem papierosowego dymu.

-No to teraz mamy przekichane. Musiałeś się im jeszcze przedstawić? Przez twoje uparte trwanie przy naszej dawnej osobowości będziemy mieć nie lada kłopoty! Kłopoty, mówię!- Goblin wiercił się nerwowo, ale widać było, że był nieco podekscytowany rozwojem wydarzeń. Daegr łypnął na niego jednym okiem i zignorował, zwracając się do żądnej jego krwi kohorty dusz.

-Już raz was zabiłem. Teraz, zrobię to znowu! Har, har, har! KTO PIERWSZY!?


Morfik 17-02-2016 12:54

Markas leżał na ziemi. Był cały obolały… Znowu. Jak tak dalej pójdzie, to długo nie pożyje. Co jakiś czas zastanawiał się, co by było, gdyby wybrał inne miasto na odpoczynek, niż Stonebrook. Może leżał by teraz na łóżku z dwiema kurtyzanami i popijał kolejną butelkę wina. Tego niestety nigdy już się nie dowie.
Gdy Moira wróciła z wiaderkiem wody, Markas podniósł się i usiadł.
- Ja to bym się chętnie napił czegoś mocniejszego, może być nawet ten wasz mocny wynalazek, boli mnie wszystko, a to powinno uśmierzyć ból. Mógłbym dostać od ciebie jedną butelczynę? – zapytał Moiry, nie miał ochoty na wodę, po niej zrobi mu się pewnie jeszcze bardzie niedobrze.

Carter poczekał, aż Szara wróci do nich.
- Szarańczo moja droga, cały jestem obolały po tej walce, czy mogłabyś coś na to poradzić? Widziałem, że masz zdolności leczenia, chętnie bym z nich skorzystał – uśmiechnął się do niej, dodatkowo udał też, że coś go strasznie zabolało, syknął tylko i wykrzywił twarz.
Kiedy wracała z rozmowy z Kaledwynem usłyszała swoje imię. Zatrzymała się na chwilę. Spojrzała na Markasa i zamrugała pospiesznie oczami, a w tym czasie trzymany na lince dinozaur podjadał źdźbła trawy.
- Ymm, no w porządku - zgodziła się ulegle i podeszła do mężczyzny, kucając tuż obok niego. Wyjęła ze swojej torby zestaw uzdrowiciela (jak to brzmi) i poczęła opatrywać Markasowi ranę, co rusz nachylając swój tors nad jego twarzą, aby móc dobrze i przede wszystkim skutecznie nałożyć opatrunek. Gdy skończyła gimnastykować się nad nim, wyjęła w końcu różdżkę. Martwiła się, że jej ładunki się kończą, ale cóż poradzić.
Cóż Markas mógł powiedzieć więcej? Warto było zostać zranionym dla takich widoków. Jakby u piekarza świeże bułeczki oglądał. Wodził wzrokiem za „atutami” Szarej, za każdym razem jak ta nachylała się nad nim. Gdy tylko widział, że kobieta patrzy na niego, od razu odwracał wzrok i krzywił się mocno z bólu.
- Dziękuję ci bardzo, od razu lepiej się czuję. Gdybym tylko umiał to, co ty, powiedziałbym, że się kiedyś odwdzięczę w ten sam sposób, ale cóż… - powiedział Kolwen, gdy Szara skończyła go opatrywać.
- Może kiedyś nauczysz mnie innych rzeczy, które są dla Ciebie specjalnością - odparła z lekkim uśmiechem nie mając nic konkretnego na myśli. Za mało go znała, aby wiedzieć w czym jest tak naprawdę dobry. Podniosła się z kolan nieświadoma jego wzroku i powłóczyła dalej ciągnąc za sobą miniaturowego dinozaura.
- I jak tam z tym alkoholem? Znajdzie się coś dobrego? – dopytał jeszcze raz Moirę.
- To może byś ruszył swój zacny zad. Nie jestem od wszystkiego, a już na pewno nie jestem twoją niewolnicą - fuknęła wyraźnie obruszona dziewczyna, po czym podniosła się i ruszyła po chrust w stronę powalonych nieopodal drzew.
- Wam facetom nic tylko alkohol w głowie… i dupczenie rzecz jasna - narzekała obładowana stertą przeschniętych kijów. Była już blisko ogniska, kiedy niespodziewanie potknęła się o wystający kamień i wyrżnęła płasko na glebę, rozsypując chrust wszędzie dookoła. Jęknęła głośno, próbując się podnieść z ziemi, lecz odniesione podczas walki rany nie pozwoliły jej wstać pochopnie.

Markas westchnął tylko głośno, po czym powoli wstał z ziemi. Na jego twarzy pojawił się grymas bólu, tym razem prawdziwy. Widać rany jeszcze się nie do końca zagoiły. Podszedł powoli do drewnianego wozu i zaczął szperać w rzeczach. W końcu udało mu się znaleźć tą samą butelkę, którą dał mu jego towarzysz wcześniej, jeszcze przed atakiem gnolli. To była prawdziwie mocna rzecz. Odkorkował butelkę i pociągnął spory łyk. Nie chciał od razu upijać się do nieprzytomności. Ot tak, napić się na lepszy sen.
Gdy Moira przewróciła się razem z całym chrustem, Markas rozejrzał się wokół, czy może ktoś ruszy z pomocą. Niestety widocznie nikt nie zauważył, że czarodziejka miała drobny wypadek. Łotrzyk wywrócił tylko oczami, zakorkował butelkę, położył ją z powrotem w wozie i poszedł pomóc kobiecie w opresji.
- Widzisz, nie zawsze myślimy tylko o chlaniu i dupczeniu – wyciągnął do niej rękę, żeby pomóc jej wstać. – Nie twierdzę, że nie myślę o tym często, ale jednak bez przesady.
- Dobrze, dobrze, już ja swoje wiem – powiedziała wstając Moira, otrzepała swoją szatę z pyłu i pozbierała cały chrust.

Markas rozejrzał się po całym obozie. Każdy był zajęty sobą, nikt nie zwracał na niego zbytniej uwagi. Było to oczywiście całkowicie zrozumiałe, był nowy w tym towarzystwie, a jak to zwykle bywa w takich grupach, nowi niekoniecznie są mile widziani. Najgorszy jest sam początek, a później już jakoś idzie. Tu się z kimś napije, tu zagra w karty, tu być może uda się spędzić jakąś namiętną noc(przypomniał sobie o atutach Szarańczy) i już będzie wkupiony w łaski całej grupy.

Podszedł znów do drewnianego wozu, wyciągnął butelkę, którą przed chwilą tu zostawił i odkorkował ją. Rozejrzał się jeszcze, czy na pewno nikt go nie widzi i znów pociągnął spory łyk. Spojrzał do góry, słońce powoli zaczęło chować się za horyzontem, zmieniając barwę nieba. Był jeszcze trzeźwy, więc nie zbierało mu się na jakieś głębsze egzystencjalne przemyślenia, chociaż musiał przyznać, że na razie czuł się nieswojo w tym towarzystwie i w tym miejscu. Cały czas zastanawiał się, czy może nie odłączyć się od grupy, gdy tylko trafią do jakiegoś większego miasta. Lubił swoje życie w pojedynkę, ale czasami, żeby przeżyć, trzeba było trzymać się z kimś jeszcze.

Markas westchnął głośno po czym odłożył butelkę na swoje miejsce. Na razie wystarczy, nie chciał się upijać zbytnio przed jedzeniem. Miał nadzieję, że jego towarzyszom uda się cokolwiek upolować, inaczej porcje będą mizerne. Wrócił do ogniska i usiadł przy nim. Zaczął wpatrywać się w ogień. Czy kiedyś dane mu będzie, zaznać prawdziwego, świętego spokoju?

Nami 17-02-2016 13:59


Na postoju Szarańcza czuła się nieswojo. Męczyły ją myśli oraz pytania. Czasami spojrzała na Loratha, ale jego obojętna mina jedynie ją smuciła. Nie chciała tak ciągle trwać w niepewności, a z mimiki barbarzyńcy nie dało się nic odczytać. Był poważny, milczący... Czasami miała wrażenie, że on po prostu robi to, co ona chce by zrobił i nie kieruje się własnymi potrzebami czy pożądaniem. Po prostu jakby nic dla niego nie miało znaczenia, tylko trwanie przy aasimarce, której w końcu najbliżej do bóstw, a tylko one mogły go uleczyć. Kobieta ponownie westchnęła i przymknęła oczy. Wyjęła z torby małego dinozaura, aby mógł sobie pojeść trawy i wypić wodę ze źródełka. Strumyk był nieskażony, wiedziała to bo go sprawdziła. Zwierze trzymane na lince piło, potem jadło... W sumie, bardzo dużo jadło.
Wyrocznia obserwowała Kaledwyna. Przykro jej było tak spoglądać jak sam grób kopie wieloletniemu kompanowi.
Szarańcza z dinozaurem trzymanym pod pachą podeszła do Kupca. Ten już niemalże kończył swój rytuał, a łzy pomału wysychały na jego policzkach. Kobieta przystanęła w odpowiedniej odległości, aby nie wchodzić w osobistą przestrzeń Kaledwyna, po czym odchrząknęła cichutko.
- Dzielnie walczył, z silnym przeciwnikiem. Na pewno teraz jest szczęśliwy wraz ze swoją rodziną… To był jego czas, bogowie go wezwali, ponieważ odpokutował już wszystko co tylko mógł, tutaj, na ziemi. Przykro mi z powodu Twojej straty, ale wierzę, że dla niego rozpoczęła się nowa i lepsza ścieżka - powiedziała spokojnie.
- Mam tylko cichą nadzieję, że spotka się ze swą rodziną. Zasłużył na to - odparł Kaledwyn, spoglądając na leżące na dnie wykopanego rowu zwłoki krasnoluda, które owinięte były szarym, lnianym materiałem.
- Nie sądziłem, że tak to się skończy. W pogoni za bogactwem zapomniałem się o bezpieczeństwie, a także o tym, że są w życiu inne niż złoto wartości - dodał po chwili namysłu kupiec. Chciał coś jeszcze powiedzieć, ale z gęstego buszu wyłonił się zwalisty ogr, roztrącając na bok drzewa i krzewy.
- Znalazłem to. Dla Borisa. - Zadudnił swym głębokim głosem Brog, wyciągając przed siebie niewielkie drzewko o błękitnych liściach.
- Drzewo Szczęścia… - powiedział pod nosem Kaledwyn. Cicho westchnął, po czym uprzejmie podziękował olbrzymowi za jego dar.
- Dziękuję. Posadzimy je na grobie krasnoluda, niech mu szczęście sprzyja bardziej w zaświatach, niż tu wśród żywych.
Szara spojrzała w górę, by przyjrzeć się Brogowi i uśmiechnęła się lekko
- O, miło z Twojej strony, że też zechciałeś zadbać o przyjaciela. Chyba długo razem podróżowaliście, czyż nie?
Ogr zamyślił się intensywnie. Nie lubił pytań, bo nie lubił udzielać odpowiedzi, a te wymagały pewnej dozy inteligencji. Na szczęście dla niego wyręczył go elf
- Ja Borisa znam od czterdziestu lat. Brog jest z nami od dziesięciu, ale zdążył się zaprzyjaźnić z gburowatym krasnoludem - zaśmiał się elf na wspomnienie tej dziwnej przyjaźni, dość jednostronniej, bo Boris nie przepadał za Brogiem, a najbardziej nie lubił być przez niego podnoszonym i tulonym. Choć z drugiej strony był gotów oddać za niego życie.
Wyrocznia pokiwała głową ze zrozumieniem i chwilę milczała patrząc na niedokończony pochówek. Nie wypadało teraz przechodzić do interesów, więc kobieta postanowiła odłożyć to na później. Na pewno będą ku temu lepsze warunki.
- Zostawię was więc w tej chwili smutku, oddajcie należyty szacunek zmarłemu. Na pewno był wart więcej, niż całe skarby, jakie mógłbyś kiedykolwiek posiąść, Kaledwynie - z tymi słowami dała krok w tył i ukłoniła się, po czym odwróciła i odeszła.


Powłóczyła dalej, ciągnąć na lince dinozaura, który co krok skubał źdźbła soczystej trawy. W głowie miała mnóstwo zmartwień, niepewności, odczuwała silne przygnębienie, jednak nie dała po sobie tego poznać. Była jedynie mocno roztargniona, nie dostrzegała wielu spraw, wielu spojrzeń czy sugestii w mimice innych. Markas zaczepił ją gdy przechodziła obok, był ranny i potrzebował pomocy, a ona zgodziła się mu jej udzielić. W końcu kto by to zrobił, jeśli nie ona? Podeszła do mężczyzny i uklęknęła przed nim. Nie zastanawiała się nawet nad tym, że z takim smakiem się jej przygląda, jeszcze nawet westchnęła głośno, a jej piersi uniosły się poprzez nabierane w płuca powietrze, kiedy to nachylała się nad nim. Po wszystkim wstała i odeszła z uśmiechem na ustach. Tak wiele uczuć potrafiła nim zamaskować.

Szarańcza błąkała się po obozowisku, tu się pogryzła z Moirą, tam zagadała do Kaledwyna, w końcu i uleczyła Markasa. Westchnęła głośno chodząc ze swoim dinozaurem przywiązanym na linie, co mogło wzbudzić zaciekawienie innych. W końcu nie wiedząc, co ze sobą począć, podeszła do Loratha od strony jego pleców. Pociągnęła go za kawałek materiału ubrania, zwracając tym samym na siebie uwagę.
- Idziesz coś upolować? Może mogłabym pójść z Tobą? - spytała ze smutną minką i spuściła głowę zerkając na dinozaura - Zostawię go z Sadimem, żeby nic mu się nie stało - oznajmiła jedynie i ponownie spojrzała w górę na twarz barbarzyńcy. Dla niej wyglądał jak najpiękniejszy posąg, jak jeden z silnych bogów, który mógłby góry przenieść swoimi mięśniami. Nie mogła oderwać wzroku od jego ciała, umięśnionych rąk, powagi na twarzy... Ta zawsze ją ostudzała, sprawiając, że Szarańcza czuła się jak zwykła latarnia wskazująca drogę. Nie chciała tak myśleć, ale nie miała pewności, co tak naprawdę on czuje, czy w ogóle coś czuje?
Lorath niechętnie zgodził się na to, by ona z nim poszła... Przynajmniej tak to odebrała. Nie chciała w końcu być kulą u jego nogi, ale pragnęła spędzić z nim trochę czasu sam na sam, zebrać się na odwagę i spytać o to, co o niej myśli. Nie mogła dłużej dręczyć swojej głowy niepewnością, szepty zmarłych wystarczająco mieszały w jej myślach.

Szarańcza niepewnym i zmęczonym krokiem podeszła do Sadima, stając nad nim. Czekała, aż ten obdarzy ją spojrzeniem i uśmiechnęła się.
- Zaopiekowałbyś się nim przez chwilę? - spytała wyciągając w jego stronę linę, na której końcu przywiązany był mały dinozaur, który co rusz zajadał się soczystą trawą, rosnącą w tych okolicach.
Półelf w tym czasie siedział po prostu pod drzewem o rozłożystych konarach, a jego dłonie przesuwały się po runach wyrytych w jego kosturze. Ten wyglądał zupełnie inaczej, niż wtedy, kiedy aasimarka widziała go pierwszy raz. Wtedy był to zwykły kij podróżny, a teraz - przypomina jakiś artefakt.
Widząc kobietę odłożył przedmiot na bok i przyjrzał się małej istocie. Westchnął ciężko.
- Ech, nie mam pojęcia skąd to diabelstwo wzięłaś, ale dobra - pokręcił głową przywoływacz.
- Nie lepszy byłby pies? Albo coś innego normalniejszego? - popatrzył na nią z dołu z dezaprobatą.
Kobieta nabrała powietrza w płuca
- Jak to diabelstwo? Przecież on jest słodki! - zaprotestowała na jego słowa i zmarszczyła nosek - No nie wierzę, że tak nazwałeś Kluska. On jest normalny. - wypuściła nabrane powietrze w geście oburzenia. Ukucnęła jakby obrażona przed Sadimem i aby nie stracić równowagi położyła ręce na jego kolanach i spojrzała mu w oczy
- Kupiłeś kostur? - spytała zaciekawiona.
- Tak... Przed wyjazdem - odpowiedział najpewniej jak potrafił. Nawet mu brew nie drgnęła, kiedy skłamał najlepiej, jak tylko umiał.
- Poprzedni mi się złamał, więc... Musiałem kupić nowy - wzruszył ramionami tak, jakby to było całkiem nieważne.
- Och… Ładny. - pochwaliła artefakt z uśmiechem, po czym wyciągnęła linkę z uwiązanym dinozaurem - To co, weźmiesz?
- Wygląda na to, że nie mam wyboru - znowu wykonał gest obojętności objawiający się wzruszeniem ramionami i wrócił do swego zajęcia - Zostaw go tu. Niech sobie luźno pobiega. Nie dam mu uciec.
Szara pokręciła głową
- Jakiś nieswój jesteś… Później mi opowiesz, mam nadzieję. - odpowiedziała mu i przywiązała dinozaura wokół jego kostki… Żeby nie uciekł.
- O tak będzie, o. Ja idę z Lorathem. Dzięki! - podniosła się o poszła z powrotem do elfa, aby razem wejść w głąb lasu.
-Czekajcie na Broga! Idę z wami!- Olbrzym poczłapał w stronę Loratha i Szarej, zostawiając Kaledwyna przy grobie Borisa. -Pomogę przy łowach! Brog to znany łowca!- Ogr z dumą poklepał się w pierś i zamachał groźnie wielką maczugą.
- Och Brog! To takie słodkie - odparła rozczulona patrząc na niego z uśmiechem - Ale jeśli pójdziesz z nami, to kto ochroni ludzi w obozie? Tylko Ty jesteś tutaj naprawdę silny, powinieneś zostać. Będziesz o nich dbał tutaj, co? - mruknęła dyplomatycznie swoim uroczym głosem, pełnym fascynacji.
Brog zmarszczył brwi, ale zaraz się rozpromienił.
-Tak! Brog jest znany ze swojej siły i z ochraniania! Bardziej nawet niż z bycia łowcą!- Ucieszył się olbrzym i zaczął rozglądać się uważnie, wypatrując zagrożeń które bez wątpienia czyhały na ochranianych przez niego maluczkich.

Uśmiech na jej twarzy się poszerzył. Spojrzała na Loratha po czym wspólnie zagłębili się w leśne gęstwiny.
Podróż przebrnęli w milczeniu. Szara walczyła ze swoimi myślami, nie wiedząc co siedzi w głowie Barbarzyńcy. Chciała, żeby to ona tam była, ale z drugiej strony wiedziała, że musi się on skupić na aktualnej sytuacji, na polowaniu. Mimo niezdarności Wyroczni, elfowi udało się upolować sarnę, zaś kobiecie udało się z nim porozmawiać. Ulżyło jej wtedy, jakby kamień spadł z serca, jakby znów potrafiła poukładać swoje skołowane myśli, uspokoiła się.
Wzięli zwierzynę i poczęli wracać, jednak Lorath miał złe przeczucie, które niedługo znalazło przełożenie na ich rzeczywistą sytuację. Nagły atak dzikiej bestii sprawił, że musieli się bronić i zawalczyć.

Po wszystkim wrócili do obozu, Barbarzyńca miał opatrunek na ramieniu oraz z boku. Zrzucił upolowaną sarnę z pleców. Szarańcza wspięła się na palcach i ucałowała go w policzek. Odeszła z uśmiechem na ustach, zostawiając go przy ognisku, aby mógł przygotować mięso. Ona zaś miała potrzebę porozmawiać z Sadimem, nim ruszą dalej. Czuła, że działo się z nim coś złego... Naprawdę złego.



Hazard 17-02-2016 23:31

Po raz pierwszy od dłuższego czasu, postój nie stanowił dla Loratha uciążliwej konieczności. Tym razem nie musiał użerać się z ciasnotą wypełnionych po brzegi karczm i zajazdów, nie ograniczały go mury, które odgradzały swoje włości od natury, a skwer miejski nie przyprawiał go o ból głowy. Mimo licznych, otaczających ich obecnie niebezpieczeństw z puszczy, elf czuł się w tym miejscu pewniej, niż w zatłoczonym ośrodku cywilizacji.
Rozpalenie ogniska było, dla urodzonego w dziczy Odmieńca, wielkim wyzwaniem. Przyniesione przez Ogra gałęzie w kilka minut zajęły się płomieniami, które miał rozświetlać szeroką łąkę i ogrzeać ich w chłodną noc. Nim jednak ta nastała, Markas głośno stwierdził, że ich zapasy żywności nie są wystarczające. Lorath nie przypuszczał, by ktokolwiek poza nim, potrafiłby upolować coś więcej niż kreata. Nim jeszcze zdążył porządnie wypocząć po podróży, rozpoczął przygotowania do kolejnej.

W chwili gdy Szarańcza się do niego zbliżyła, Odmieniec skrupulatnie przeglądał zawartość kołczanu. Odkąd dotarli do Stonebrook elf ani razu nie korzystał z łuku, toteż wolał się upewnić, że podczas karkołomnych wydarzeń poprzednich dni, żadna strzała nie uległa zniszczeniu.
Usłyszawszy za sobą kroki, Lorath od razu domyślił się, do kogo należą. W końcu nikt poza Szarą nie chciałby z nim z własnej woli rozmawiać. Być może poza Brogiem, ale elf z pewnością nie miałby problemu z wczesnym rozpoznaniem jego chodu.
Barbarzyńca wrzucając ostatnią strzałę do kołczanu, odwrócił się, z intencją odmówienia jej. W końcu las nie należał do najbezpieczniejszych miejsc, a w obozie Szarej nic nie groziło. Zawahał się jednak, widząc skruszoną minę dziewczyny i wlepione w niego spojrzenie. Przez chwilę zastanawiał się, nic nie mówiąc. Gdy skończył i doszedł do ostatecznej konkluzji, pokiwał głową.
- Dobrze - oznajmił krótko spoglądając w oczy białoskórej.
Kiedy ich spojrzenie zetknęły się, ona szybko odwróciła głowę, udając, że patrzy w leśne gęstwiny.
- Jeśli uważasz, że mogłabym Ci tylko zawadzać, to zostanę - powiedziała cicho i westchnęła spokojnie. Po chwili na jej buzi pojawił się lekki uśmiech, a jej szare oczy ponownie na niego spojrzały
- Nie chciałabym być Ci przeszkodą, wiem, że sam wspaniale sobie radzisz… Widziałam kiedyś, przypadkiem. W lasach otaczających naszą wioskę. - zaczęła niepewnie i już otwierała usta by powiedzieć, więcej, ale zamknęły się one w niemym milczeniu. Jedynie uśmiech zachował się ten sam.
Kąciki ust Loratha uniosły się lekko, tworząc słaby uśmiech.
- Nie będziesz przeszkadzać. Skoro mnie widziałaś, to wiesz jak powinnaś się zachowywać w trakcie polowania. Zostaw zwierzaka, weź kuszę i ruszajmy.
Dziewczyna kiwnęła grzecznie głową. Odgarnęła długie, srebrzyste włosy, zarzucając je na plecy i odeszła na chwilę.

Po krótkiej wymianie zdań i próśb z Sadimem, powróciła ze swoją bronią i niezawodną jak dotąd niezdarnością. Lorath na pewno będzie szczęśliwy. Czekała na jego znak i miała zamiar szlajać się za nim tak, jak on łaził za nią gdy byli w mieście.
Barbarzyńca był już gotowy, gdy powróciła. Jeszcze raz zlustrował aasimarkę wzrokiem, upewniając się, czy aby na pewno niczego nie zapomniała, po czym pokiwał głową z zadowoleniem. Wziął do ręki łuk i rzekł:
- Dobrze, ruszajmy. Musimy zdążyć przed zmierzchem.
Jak powiedział, tak zrobili. Oboje w milczeniu opuścili leśną polane i zagłębili się w głąb niebezpiecznej głuszy. Przekroczyli niespiesznie źródło i poczęli co raz to bardziej oddalać się od obozowiska. Lorath uważnie przeczesywał wzrokiem runo leśne, wypatrując śladów obecności zwierząt. Barbarzyńca pogrążył się w swego rodzaju transie, kroczył między zaroślami zwinnie i stosunkowo szybko, bacząc zarazem na podążającą za nim towarzyszkę, której nie pozwalał nazbyt się od niego oddalić.

Nie upłynęło wiele czasu, nim Lorath nie wypatrzył śladu rozkopanej kopytem ziemi. W mig wywnioskował, że ślady należały do sarny i były całkiem świeże. Z jeszcze większą ostrożnością zaczął podążać na przód za tropem, dając aasimarce znak, że są blisko.
Kobieta kroczyła za elfem skupiając się na tym, aby stawiać stopy tam, gdzie on zostawił swój ślad. Nie chciała przypadkiem wdepnąć w jakiś niepewny grunt czy też potknąć się o korzeń jak ostatnia niezdara. Byłoby jej strasznie wstyd z tego powodu. Idąc ze wzrokiem spuszczonym w dół, rozmyślała na temat samego Loratha. Zastanawiała się co o niej myśli, czy aby na pewno lubi ją bardziej, tak jak jej się wydawało, czy też po prostu sobie to wmówiła. Nigdy nie był mistrzem słowa, toteż nie wiedziała teraz, czy władał nim szczerze czy po prostu ze starannym przemyśleniem, żeby tylko ją pocieszać. Powiedział w końcu, że dla niego jest doskonała, tylko czy na pewno tak było? Kobieta westchnęła głośno, co spotkało się z nieprzychylnym spojrzeniem elfa, który zerknął na nią przez ramię. Wpatrzona we własne kroki ledwo dostrzegała jakieś znaki od barbarzyńcy, a gdy już naprawdę było blisko upolowania zwierza, Szara potknęła się, wpadając na plecy Loratha, który wiedząc, że niezdarność kobiety spłoszy zwierzynę, szybko wypuścił strzałę, tym samym pozbawiając sarnę życia, a im dostarczając późniejszego pożywienia.
Lorath wydał ciche westchnięcie ulgi, gdy strzała zatopiła się w szyi zwierzęcia, powalając ją na ziemię. Spokojnym krokiem zbliżył się do niej. Zwierze dyszało ciężko, wierzgając słabo kopytami. Przykucnąwszy nad nim, barbarzyńca wyciągnął ręce i jednym sprawnym ruchem przekręcił głowę zwierzęcia. Cichy trzask i zwierze było martwe, a zaraz potem strzała wbita w jej szyję, znalazła się ponownie na swoim miejscu w kołczanie. Gładząc sierść swej zdobyczy, Lorath zaczął niespiesznie oceniać na ile dni przyniesie im ona pożywienia.
Wyrocznia z początku poczuła się jak skończona kretynka, jednakże brak uwag ze strony barbarzyńcy nieco zamglił to spojrzenie. Wzdrygnęła się gdy ukręcił zwierzęciu łeb, ale to tylko dlatego, że było to zwierze. Odetchnęła głęboko, jakby się do czegoś szykowała i szybszym krokiem podeszła do Loartha, klękając obok niego nad sarną.
- Lorath… Ja chciałam spytać… Chciałam spytać, jak Ty się przy mnie czujesz. - powiedziała bardzo pomału i uniosła wzrok by na niego spojrzeć
- Na przykład teraz, gdy jestem tylko ja, obok.
Kiedy pytania doszły do jego ust, Odmieniec zamarł z pogrążoną w myślach miną. Odwzajemnił spojrzenie, gdy jego myśli szukały właściwej, a zarazem prawdziwej odpowiedzi.
- Chyba… dobrze - zaczął mówić wolno, usilnie starając się znaleźć dobrze wyrażające jego odczucia słowa. - O wiele lepiej niż przy kimkolwiek innym kogo kiedykolwiek spotkałem.
Po krótkiej chwili, nim Szara zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, niespodziewanie odezwał się ponownie.
- A ty? Jak się czujesz przy mnie?
- Inaczej niż kiedyś. - odpowiedziała od razu nie musząc wcale zastanawiać się nad odpowiedzią, gdyż myślała o tym całą drogę przez las - Ale też się obawiam, że w Tobie nic się nie zmieniło, tak silnie jak we mnie. W pewnym sensie… - spuściła wzrok marszcząc czoło w zastanowieniu -...Pragnęłabym, żebyś mnie chciał. Tak wiesz, dla siebie tylko, a nie jak do tej pory. - wykrzywiła usta i zaczęła podgryzać wargę - Przy Tobie czuję się lepiej, ale i niepewnie. Jest mi duszno i gorąco, i nawet serce bije szybciej…jednak nie wiem, czy tak być powinno. Czy mogę pozwolić, by tak było. - zakończyła wyciągając rękę do martwego zwierzęcia, żeby dotknąć jego skóry i pogłaskać w pewnej dozie przygnębienia.
- Nigdy... - zaczął po krótkiej chwili - nie byłem dobry w wyrażaniu słów, a co dopiero uczuć. Sam nawet nie jestem ich pewny. Ale wczoraj - położył dłoń na jej gładzącej futro zwierzyny ręce - też coś się we mnie zmieniło. Chyba pierwszy raz w życiu, poczułem się tak bardzo... szczęśliwy z kimś. Też nie wiem, czy tak być powinno. Ale mimo to chcę by tak było.
Kobieta niemal natychmiastowo westchnęła z ulgą. Przymknęła oczy, kiedy poczuła dotyk jego dłoni na swojej i oparła czoło o ramię mężczyzny.
- Tyle mi wystarczy. Nawet nie wiesz, jak wiele dla mnie znaczy garść tych słów - odpowiedziała mu i uspokoiła oddech. Serce znowu przyspieszyło bicie, choć nie musiało już się lękać, że otrzyma nieprzychylną sobie odpowiedź. Po chwili Szarańcza podniosła się na równe nogi i spojrzała na Loratha z góry, a na jej ustach widniał jeszcze większy uśmiech, niż zazwyczaj.
- Powinniśmy już wracać, będą się martwić, że tak długo nas nie ma. - miała ochotę wtulić się w niego i trwać tak przez długi czas, chłonąc ciepło jego ciała, jednakże to głośne i pełne niepewności otoczenie, skutecznie hamowało w niej jakiekolwiek odruchy namiętności.

Szarańcza wraz z Lorathem wracali przez las w stronę obozu z upolowaną zwierzyną, kiedy nagle elf wyczuł, że ktoś lub coś stale ich obserwuje. Mimowolnie sięgnął po wiszący na plecach miecz oburęczny, co od razu zaalarmowało idącą obok dziewczynę, która natychmiast wyciągnęła lekką kuszę. Przez chwilę nic się nie działo; szli w milczeniu obok siebie, aż w końcu barbarzyńca zatrzymał się. Jego spojrzenie uciekło na bok, a walcząca z własną ciekawością Szarańcza zapytała niemalże bezgłośnie:
- Co tam zobaczyłeś?
- Za nami - odpowiedział Lorath i natychmiast się odwrócił. Za ich plecami czaiła się przypominająca panterę bestię, lecz z jej grzbietu wystawały dwie macki zakończone kolcami, które znacząco wyróżniały ją od większości podobnych zwierząt.


Kiedy bestia wyczuła iż jej podstęp się nie udał, z dziką furią rzuciła się na gotowego do walki Loratha. Bełt wystrzelony przez Szarą przeleciał między mackami istoty, kiedy ta żądna krwi, starła się z elfem. Ostre pazury i stal miecza przeszyły powietrze. Owładnięty instynktem Odmieniec, w jednej chwil upodobnił się do swego przeciwnika. Obie pary oczu błyszczały, spoglądając na siebie, emanując pragnieniem walki i wolą przetrwania. Krew wyciekająca z ran zrosiła runo leśne, które już na wieki miało zapamiętać tą walkę.
Instynkt Loratha przytępił się, kiedy rozszarpane przez kły, pazury i kolczaste macki mięśnie zaczęły odmawiać posłuszeństwa, a ból w końcu zaczął dawać o sobie znać. Bestia nie wyglądała lepiej niż on, jednak jej niezaspokojone pragnienie nakazywał walczyć dalej. Widok zwierzęcia zaczął zachodzić mgłą, a ręka ściskająca miecz lekko się rozluźniła, kiedy to barbarzyńca poczuł przyjemne ciepło za sobą. Nie musiał się odwracać, by wiedzieć, że Szarańcza, widząc jego beznadziejną sytuację, za pomocą różdżki poczęła zasklepiać jego rany.
Nie dane było mu jednak nacieszyć się tą odrobiną wytchnienia. Bestia w dzikim szale skoczyła i powaliła go na ziemię. Oboje zamarli w walecznym uścisku. Jedna z macek wbiła się boleśnie Lorathowi w udo, a paszcza Pumy, mimo ściskających ją rąk elfa, co raz to bardzie nachylała się nad jego szyją. Kły już niemal dosięgły celu, gdy nagle fontanna krwi wystrzeliła ze skroni potwora. Bełt niemalże przebił czaszkę na wylot. Szara rzuciła kuszę na ziemię i z odrazą kopnęła martwą już istotę, wyzwalając Loratha spod jej ciężaru. Barbarzyńca wstał, mocno oszołomiony.
Kobieta spojrzała na mocno poranionego Loratha i położyła rękę na jego ramieniu.
- Usiądź na chwilę, opatrzę Cię na szybko, dobrze? - bardziej poprosiła, niż spytała, a gdy ten posłuchał jej prośby, od razu uklękła obok barbarzyńcy, wyjmując z podręcznej torby opatrunki. Kładąc nacisk swoimi rękami na jego barki, pokierowała mężczyznę aby się położył. Przemyła mu rany i westchnęła zmartwiona. Nachylając się nad nim nałożyła opatrunek. Trwało to dłuższą chwilę, w ciągu której jej tors manewrował nad jego twarzą oraz klatką piersiową, w celu skutecznego nałożenia opatrunku i zaleczenia rany


On w milczeniu spoglądał na nią. Na jej białe włosy, twarz, ramiona, piersi, całe ciało. Poczuł jak na nowo narasta w nim chwilę temu zażegnane pragnienie. Instynkt znów pragnął wyzwolić się spod jego kontroli, choć tym razem w zupełnie innym celu. Odmieniec jednak go stłumił. Otrząsnął się, czując ból przeszywający całe jego ciało. Mimo to wstał, kiedy Szara skończyła go opatrywać. Ręką delikatnie omiótł jej policzek i spojrzał jej w oczy, jak zwykle nie mówiąc słowa. Chwila ta trwała jednak krótko, toteż Szara nie zdążyła nawet zareagować, gdy Lorath odwrócił się, po wcześniej upuszczoną zdobycz.
Z wysiłkiem zarzucił sarnę na ramiona i rzekł jedynie:
- Pora wracać.

Flamedancer 17-02-2016 23:51


Aura magiczna lasu prawie zwaliła Sadima z nóg. Trudno było mu ustać, kiedy oszałamiająca energia przepływała przez las bez powodu. Jego wyczulenie na aury magiczne sprawiało niestety, że "mowa" magii jest w stanie przerodzić się w jego uszach w oślepiający "krzyk". Było to widoczne w obozie, kiedy to Moira oraz Szarańcza zareagowały całkowicie obojętnie na przepływająca przez puszczę energię, jednak nie miał zamiaru nic z tym robić.
Z innej strony... Nagle sobie uświadomił, że nigdy nie był zbyt dobrze wyczulony magicznie. Przeczyło to z jego wcześniejszymi przemyśleniami i nie potrafił w ogóle znaleźć wytłumaczenia na to.

Chwiejnym krokiem podszedł do drzewa, biorąc również po drodze zdobyty kostur, i usiadł pod nim, by zająć sobie czymś czas. Najpierw zajął się odszyfrowywaniem run wyrytych cudownym sposobem w drewnianym kiju, chociaż nie potrafił zrozumieć sensu kodowania, jakim posłużyła się istota, z którą miał styczność. Każda litera odnosiła się do innego języka planarnego, jednocześnie psując sens słów. Jego spojrzenie co jakiś czas jednak przyciągał płonący obozowy ogień - był on czyms, co sprawiało, że mogłeś przeżyć w Dolinie Lodowego Wichru.

Trwało to do momentu, w którym przyszła Szarańcza i zostawiła Sadimowi dinozaura. Nie miał pojęcia skąd go wzięła, ale na pewno też nie miał zamiaru zmuszać się do pilnowania tej szkarady. W sumie to dobrze, że go przywiązała do kostki.
Półelf znów się złapał na negatywnym myśleniu o żywej istocie. Było to okropne uczucie biorąc pod uwagę raczej pozytywne myślenie. Popatrzył na zwierzaka należącego do aasimarki i zbliżył doń palec by go dotknąć, ale zamiast jeść trawę dalej ten wolał pożywić się półelfim ciałem.
- Ty niedobra krwiożercza istoto. Bo dam ci jeść kapcie zamiast trawy - powiedział w jego stronę, a choć został całkowicie zignorowany przez dinozaura, to jednak poczuł się lepiej. Westchnął ciężko i zajął się tym, czym zajmował się dotychczas.

Nie pomyślał nawet o Kaledwynie. A dawniej by to zrobił.

***

Tamarie zaś leżała na trawie pozostawiona przez Szarańczę i Sadima, i patrzyła w niebo. Gdyby mogła zostać w tym miejscu na zawsze, to by płakała ze szczęścia, lecz jej wyraz twarzy pozostał niewzruszony.
I tak leżała, patrząc swymi brązowymi oczami w niebo.

Dopiero cień, który przemknął niedaleko niej. Była to niosąca chrust Moira. To właśnie ona wybudziła ją z letargu, w który zapadła. Zastanawiała się co się dzieje z resztą osób w obozie, więc się rozejrzała. Każdy coś robił poza Loganem, więc postanowiła sobie w jakiś sposób umilić czas rozmową z nim. Nie dokończyła jej w trakcie podróży, więc miała zamiar zrobić to teraz.
Wstała więc i udała się w stronę paladyna, lecz przyszła jej pewna rzecz do głowy. Smutna rzecz. Towarzysz Kaledwyna zasługiwał ja jakąś minutę pamięci, więc postanowiła zagaić do żółtookiej.

- Moiro. Macie tu jakiś instrument muzyczny? - Zapytała jej.
- Tak, na wozie - odparła krótko Moira wracając do swych obowiązków, lecz nagle zatrzymała się i zapytała dociekliwie:
- A co zamierzasz z tym zrobić? O ile mi wiadomo, Kaledwyn pragnął je sprzedać.
- Zagrać pod pobliskim drzewem coś ku czci zmarłego towarzysza - odpowiedziała jej wybierając sobie kunsztownie wykonane skrzypce - Za niedługo oddam - I dopiero teraz ruszyła do swego celu.

- Nie dokończyliśmy rozmowy. Chciałeś coś powiedzieć, ale nam przerwano - starała się uśmiechnąć, ale humor jej nie dopisywał. Zajęła się więc strojeniem instrumentu.
- Trochę myślałem o tym w trakcie podróży. Obserwowałem też ciebie w trakcie walki, oczywiście na tyle ile pozwoliła mi sytuacja. Takiego ciosu… takiego ciosu nie przeżyłby zwykły śmiertelnik. Kim lub czym jesteś? - Zapytał Logan, spoglądając z powagą na stojącą nad nim kobietę. Widział dziwny związek między nią, a Sadimem i jakoś trudno było uwierzyć mu, że byli zwykłą parą kochanków. Nie po tym co ujrzał na własne oczy.
- Kiedyś byłam człowiekiem. Dziś jestem niebianinem - jej ton przybrał identyczną uwagę, jak cios paladyna. Nie miała zamiaru kłamać przed Loganem, bo w końcu i tak by zauważył. W sumie - już zauważył.
- Bywało gorzej, ech - machnęła ręką - Twarde te gnolle się zrobiły. Albo to ja osłabłam.
- Tu w rejonie Jeziora Pary życie jest odmienne od tego na Wybrzeżu Mieczy. Bezkresne równiny i puszcze otaczająca nieliczne miasta, a to samo w sobie sprawia, że potencjalnych niebezpieczeństw jest więcej - odparł paladyn.
- Gnolle dobrze znam ze swych podróży po krainach i powiem ci szczerze, że rzadko trafiają się tak doświadczone w walce osobniki jak te, na które mieliśmy wątpliwą przyjemność natrafić.
- Nie wiadomo ile istot żywych zabiły te ścierwa, jednak na pewno już nie będą niepokoić podróżnych. Przynajmniej na razie... - skrzywiła się rudowłosa mówiąc ostatnie słowa. Nie podobała się jej myśl, że ktoś inny mógłby stworzyć podobną bandę rozbójników - Jeden z naszych towarzyszy poczuł to na własnej skórze. Niestety.
Przejechała smyczkiem po strunach skrzypiec, które wydały krystalicznie czysty dźwięk. Oczy Tamarie aż zaczęły błyszczeć po usłyszeniu tego brzmienia.
- Osobiście odradzałam Sadimowi wędrówkę w to miejsce, ale się uparł. Bardzo chciał wam pomóc zwalczyć zagrożenie, które się tu zalęgło - kącik jej ust uniósł się na moment w górę w rozbawieniu - Wielkie chęci, a sam niewiele jest w stanie zdziałać, jednak bardzo wierzy w słuszność sprawy. A ja muszę wspierać swego mistrza - rzekła odsłaniając czerwony znak na jej czole będący przypieczętowaniem więzi, która łączyła ich dwoje.
Logan skinął głową z aprobatą, po czym odwzajemnił kobiecie uśmiech.
- Zaiste jest to niebezpieczne miejsce, ale musimy za wszelką cenę położyć kres złu, które opanowało okolicę. Obawiam się, że w Samotnej Ostoi czeka nas ciąg dalszy kłopotów i zamiast regenerować nadwątlone siły ruszymy elfom na ratunek, ale taki już nasz rycerski obowiązek - odparł po chwili paladyn, po czym przeniósł wzrok na Moirę, która dokładała chrust do ogniska.
- Nie wszyscy tu chyba czują podobny zew. Kaledwyn przybył po pieniądze i właśnie słono płaci za swą chciwość. Moira i Brog są na smyczy kupca, a Markas wydaje się być bardziej zainteresowany zapłatą niż chęcią pomocy mieszkańcom Stonebrook. Nie mówi zbyt wiele, więc trudno jest mi ustalić pobudki jakimi się kieruje - Logan rzucił ukradkowe spojrzenie Szarańczy, która nieopodal rozmawiała o czymś z Sadimem i ściszył nieco głos.
- Ta dziewczyna, choć dziwna, wydaje się mieć dobre serce, zaś Lorath… jest dla mnie jeszcze większą zagadką od Markasa, ale słucha się Szarej, więc chyba też jest gotów stawić czoła niebezpieczeństwom, które nas czekają. Co do Sadima nie mam wątpliwości, że gdyby obrał inną ścieżkę, bardziej bojową, to zostałby z otwartymi rękoma przyjęty w zakonie rycerskim. Wspominam o tym dlatego, że zadanie, które nas czeka może wymagać od nas sporego poświęcenia, a ślepa pogoń za złotem może już nie wystarczać w jego realizacji.
- Kaledwyn ma nauczkę, ale wierzę, że jego przyjaciel wreszcie zaznał spokoju - zamknęła na moment oczy mówiąc o zmarłym. Prawdopodobnie ocalił kogoś od śmierci poświęcając własny żywot - Powiedziałam Kaledwynowi, że złoto sprowadza jedynie nieszczęścia. Kto by pomyślał, że dojdzie do niego tak szybko.
- Nie jestem pewna, czy Sadim w ogóle by się zgodził na dołączenie do takiego zakonu - pokręciła głową na słowa paladyna wspominając słowa, które przywoływacz jej powiedział na samym początku wspólnej wędrówki na południe - On nie szuka sławy, którą dają zakony czy inne tego typu organizacje. Powiedział mi, że po prostu chce zwiedzić świat pomagając potrzebującym. W ogóle mu nie zależy na złocie - przerwała na moment, by ciężko westchnąć - Dla mnie... To było ciężkie do zrozumienia. Ale podąża za marzeniami ojca.
- Ja również nigdy dotąd nie oczekiwałem zapłaty za swe czyny - odparł po chwili namysłu Logan Duskblade.
- Nie pragnąłem też chwały, choć przy dobrych uczynkach i chwalebnych czynach ta zawsze kiedyś sama z siebie nadejdzie. Złoto na swoje potrzeby dostawałem od zakonu, a reszta… cóż… wszystko co zyskałem przyszło wraz z upływem czasu. Na początku byłem młodym i zapatrzonym na przygody i walkę ze złem giermkiem, który podróżował po świecie w obecności swego mistrza. Hm… To chyba nawet podobne do waszych relacji - uśmiechnął się lekko paladyn na wspomnienie lat młodości.
- Później życie przestało być takie beztroskie. Mój mistrz zginął w walnej bitwie z orkami. Broniłem go własnym ciałem, lecz nie byłem w stanie uchronić go przed zalewem zielonej hordy. To cud, że przeżyłem tą walkę… Obawiam się, że kiedyś ten sam los może spotkać Sadima. Życie poszukiwacza przygód usłane jest wieloma niebezpieczeństwami i jeden drobny błąd może się okazać ostatnim.
- Jeśli będę musiała, to sama będę go chronić. Myślę, że dam radę - Tamarie zamyśliła się jakby na wspomnienie o czymś, lecz był to bardziej teatralny gest.
- Nasze relacje są trochę odwrotne niż było z tobą i twym mistrzem, Loganie. Akurat to Sadim jest siłą dominującą w kiedy chodzi o naszą dwójkę, ale to już chyba widziałeś. On analizuje pole dając mi tym samym informacje o położeniu i stanie przeciwników oraz wspiera mnie magią, kiedy ja walczę na froncie. Jak dla mnie - idealna współpraca - odezwała się dziewczyna po chwili wspominając ostatnie kilka bojów, które stoczyła u boku swego mistrza. Sądziła, że przywoływacz należał do zdolnych taktyków, chociaż wychował się w niewielkiej wiosce na krańcu świata.
- O jakiej bitwie mówisz, paladynie? - zagaiła z ciekawością, lecz przerwał jej widok Sadima udającego się w las. Nawet nie zauważyła, że Szarańcza oraz Lorath wrócili do obozu.
- Wybacz, za niedługo wrócę - rzekła Loganowi i dała mu instrumenty - Za to też wybacz, ale muszę cię poprosić, byś to na chwilę przetrzymał.
Biorąc swą broń, szybko pobiegła za półelfem.

***

Gdy Szarańcza wróciła z lasu, szepnęła coś Lorathowi i odeszła od niego, aby znaleźć się tuż obok Sadima. Stanęła nad nim z szerokim uśmiechem na twarzy. Czasami ciężko było odgadnąć, czy ona naprawdę jest zadowolona, czy po prostu zakłada na siebie maskę. Z głośnym westchnięciem usiadła bardzo blisko Sadima, stykając się z nim swoim bokiem, a wzrok jej utkwił na jedzącym trawę dinozaurze.
- Ostatnio jesteś strasznie przygnębiony, powiesz mi co się stało? Martwię się o Ciebie.
W czasie, kiedy aasimarki nie było w obozie, przywoływacz praktycznie w ogóle nie ruszył się ze swego miejsca, a przynajmniej tak to wyglądało. Wpatrywał się w jakiś odległy punkt. Gdyby ktoś go dobrze znał to zastanowiłby się czemu to Sadim nie pomógł Moirze w oporządzaniu obozowiska. Wyglądał tak, jakby całkowicie stracił zainteresowanie otaczającym go światem.
Sadim w ogóle nie zareagował na to, że Szara przysiadła się tak blisko niego, a na słowa nie odpowiedział za szybko. Można było odnieść wrażenie, że chciał ułożyć jakąś odpowiedź, ale całkowicie mu nie szło.
W końcu obdarzył ją spojrzeniem, choć krótkim. Odłożył kostur na bok.
- Za wiele ludzi zginęło - odpowiedział tak, jakby to była ostatnia rzecz, o jakiej chciał teraz myśleć.
Szara spojrzała przed siebie i pokiwała jedynie głową.
- Wiem. Ale to wcale nie oznacza, że powinieneś założyć ręce i się poddać. Też wczoraj się źle czułam, jednak porozmawiałam z Lorathem. Ogółem, nie znamy się wszyscy tutaj zbyt dobrze, ale uważam, że istotnym teraz jest trzymać się jakoś razem i dążyć do polepszenia sytuacji. I nie mówię tutaj tylko o naszej sytuacji, a ogólnie ludzi, bo wielu straciło życie. My jednak niewiele możemy z tym zrobić, jednak możemy cokolwiek. Nawet ta reinkarnacja coś znaczy. Nawet to, że jesteśmy w drodze by rozwiązać problemy miasta. Z tego, co obydwoje wyczuliśmy w tych okolicach, chyba już żadne z nas nie ma wątpliwości, że nie chodzi tutaj tylko o karawany - powiedziała spokojnie biorąc niespieszny acz głęboki wdech.
- Nie mówię, że się poddaję, tylko zastanawiam się jak zminimalizować straty - skwitował szybko Sadim i zamilkł.
Kobieta jednak zdołała dostrzec, że coś jest nie tak, gdyż w ogóle nie chciał nawiązywać rozmowy.
- Pogadaj z kimś, będzie Ci lepiej. Sam niewiele zdziałasz, też chcemy pomóc. Powiesz co Ci po głowie chodzi?
- Może później. Idę do lasu, muszę pomyśleć na pewien temat.
Sadim jeszcze popatrzył na kostur trzymany na boku, wziął go do ręki i cisnął nim w stronę swojego plecaka, który sam był trochę dziwnie wypchany. Półelf pozostawił Szarańczę samą sobie, kiedy on zniknął w krzakach wcześniej sobie od nogi odwiązując dinozaura.
- Ech - westchnęła podnosząc się z ziemi i spoglądając na kostur - Tylko wróć i uważaj, my zostaliśmy zaatakowani w tym lesie - dodała za odchodzącym mężczyzną i podeszła do jego plecaka, rozglądając się na boki czy nikt nie widzi. Chciała sprawdzić co tam ukrywa, czuła się z tym tak bardzo źle. Po sprawdzeniu wzięła kostur i podeszła do ogniska, miała zamiar tak z nim siedzieć i go pilnować, żeby mu nie zginął, w końcu ponoć był nowy i drogi!


Sadim szedł przed siebie. Tak po prostu. Miał wrażenie, że coś jest nie tak. Coś mu cały czas podpowiadało złe przeczy jak: "Zemścij się. Zemścij się! Wytłucz wszystkie gobliny w pień!" Jego myśli za często schodziły na ten tor, by w końcu zatrzymać się na Szarej i zakończyć słowami "Zabij ją, a skończą się twe problemy".

Wpadł na drzewo. Ledwo zdołał ochronić swoją głowę, by się przypadkiem nie zranić i ostatecznie zaczął się odbijać od jednego do drugiego drzewa, by wreszcie potknąć się o jakiś korzeń i upaść. Przeczołgał się pod pobliskie drzewo. Wyszarpnął zza pasa sztylet i odrzucił go do jakiegoś rowu ciągnącego się przez las jak jakiś niesamowicie długi wąż.

Wsłuchiwał się w niespokojne dźwięki puszczy, póki ktoś nie usiadł obok niego. Nie czuł bieli. Czuł czerwień.
- Sadim? Co z tobą? - szepnęła kobieta kładąc dwuręczny miecz przed sobą i przysuwając kolana do podbródka.
To była Tamarie. Jedyna osoba, której mógł bezwarunkowo zaufać.
- Nic - odpowiedział jej przywoływacz również próbując zbyć. Nie były to jednak jego słowa.
- Oczywiście że coś ci jest. Mów, bo przeczytam twe myśli - wojowniczka dotknęła jego dłoni i ścinęła ją chcąc dodać swemu mistrzowi otuchy.
Przywoływacz złapał się za głowę tak, jakby go nagle zaczęła boleć. Powstrzymywał krzyk. Lecz nagle wszystko ustąpiło tak samo szybko, jak się pojawiło. Popatrzył na Tamarie, której strach można było wyczuć przez mentalne łącze.
- Ja... Nie wiem co się ze mną działo - Sadim usłyszał wreszcie własny głos - Coś mnie wciągło, zaczęło mną miotać, myśleć za mnie... Coś przyszło... Przedstawiło cierpienie i dało siłę odbierając mi kontrolę nad własnym ciałem.
Dostrzegł, że nagle w oczach Tamarie zebrały się łzy. Coś, czego nie widział nigdy i nie sądził, że ujrzy.
- Więc... Ty też? Dlaczego? - zapytała się go ledwo powstrzymując wybuch płaczu. Wymownie pociągnęła nosem.
- Nie wiem - odpowiedział obejmując ją ramieniem. Ten gest ostatecznie spowodował, że wybuchła. Wtuliła mu się w klatkę piersiową łkając głośno. Jak młoda dziewczyna, którą była.
- Nie możesz. Nie możesz! Ciebie też pochłonie. Zawiodłam. Znowu! Ale ty masz szansę się oprzeć. Nie jesteś taki, jak oni. Żądni władzy i mocy... - popatrzyła mu się prosto w oczy - Ty wierzysz w dobro.
- Ale kim są "oni"? - ledwo zdołał z siebie wykrztusić.
- Moi poprzedni mistrzowie... Ich chciwość sprawiła, że pochłonęło ich Limbo - powoli zaczęła powstrzymywać płacz.
- ...Aha - jego oczy powędrowały w dal. Gdzieś w inny punkt.
- Złamałeś urok, ale on powróci. Proszę, pozwól sobie pomóc. I nie rób nic, o co cię ten byt poprosi - Tamarie wstała, a w jej ślad poszedł Sadim. Oboje popatrzyli na siebie tak, jakby pierwszy raz zobaczyli coś, na co nigdy nie zwracali uwagi, choć może to dlatego, że półelf stał bliżej swej towarzyszki niż kiedykolwiek.
Albo to, że trzymała go za rękę.
Albo to, że jej tęczówki zaczęły nosić obecność jakichś dziwnych niebiesko-fioletowych plam.
- Tamarie... Twoje oczy - popatrzył się na nią zdziwiony, lecz ta od razu zrozumiała w czym rzecz.
- Rośniesz w siłę, mistrzu - po formalnym wymówieniu tych słów odsunęła się o krok i podniosła swoją broń - Powoli przybieram swą oryginalną formę, chociaż jest to dość... Złożony proces.

I zapadło milczenie, w czasie którego patrzyli na siebie, aż wreszcie Sadim znów usiadł pod drzewem i spojrzał w gąszcz. Tamarie przysiadła się obok znów odkładając broń na bok. Kobieta popatrzyła na półelfa, a to znów na swą broń, by wreszcie się odezwać.
- Sadimie. Miałeś mi opowiedzieć o tym, jak grywaliście z ojcem w szachy. Obiecałeś mi kilka miesięcy temu.
- Ty naprawdę to pamiętasz? - przywoływacz zmrużył oczy z udawaną podejrzliwością, po czym się zaśmiał - No dobra. Opowiem ci. Kiedys musimy zagrać razem - uśmiechnął się do niej i zaczął opowiadać.

I tak minął im czas, aż nastał wieczór. Wtedy dopiero wrócili do obozu. A jedynym śladem ich obecności w tym miejscu był pozostawiony w rowie sztylet.

Warlock 19-02-2016 18:59

Obóz nad źródłem, Ciernisty Las
17 Mirtul, 1367 DR
Popołudnie


Po prowizorycznej ceremonii pogrzebowej, wszyscy członkowie wyprawy usiedli razem przy ognisku, częstując się upolowaną przez Loratha zwierzyną. Wszyscy z wyjątkiem Kaledwyna, który tego dnia nie mógł już nic więcej przełknąć. Z początku siedział w ciszy, przyglądając się tańczącym na wietrze płomieniom, ogrzewając się ich ciepłem i od czasu do czasu sięgając za pazuchę po manierkę z jakimś wykręcającym mordę alkoholem w środku. Lecz po kilku głębszych łykach, wstał bez słowa i usiadł pod pobliskim dębem, preferując samotność od towarzystwa roześmianych najemników, których zatrudnił do obrony karawany.
Elf wyciągnął ręcznie wyrzeźbioną fajkę, nabił ją przednim Starym Brandorem z Luirien, który zakupił jeszcze przed opuszczeniem Evereski wiele dekad wcześniej, po czym wypuścił spomiędzy swych białych jak marmur zębów, kłęby zielonawego dymu, które wzniosły się wysoko do nieba. Palenie relaksujących ziół było jedną z jego ulubionych form spędzenia wolnego czasu, a Stary Brandor należał do najprzedniejszych i najdroższych wyrobów z północy. Siedząc w samotności pod drzewem, mocno żałował, że nie mógł podzielić się nim z Borisem.

W sercu dzikiej puszczy panował półmrok, dodatkowo spotęgowany przez nadejście ciężkich, burzowych chmur, które zawisły nisko nad głowami podróżnych, niczym ponury omen. Rozpalone ognisko na środku otoczonego przez gęste zarośla i powalone drzewa obozowiska, było jedynym źródłem światła w okolicy, wokół którego zebrała się grupa chroniących karawanę poszukiwaczy przygód. Wraz z pierwszymi kroplami deszczu, zapadła nieprzyjazna cisza, którą przerywały nieświadome potencjalnego zagrożenia rozmowy członków wyprawy. Nawet ptaki przestały radośnie ćwierkać, woląc poszukać sobie kryjówkę wśród bujnych koron drzew, byle jak najdalej od karawany. Tylko duże, wygłodniałe kruki zasiadły na grubych gałęziach w pobliżu obozowiska, spoglądając swymi parszywymi ślepiami w stronę zgromadzonych wokół ogniska awanturników, tak jakby przeczuwały zbliżające się kłopoty…


Tymczasem uwadze reszcie drużyny umknęła nieobecność kupca i tylko przytulona do barbarzyńcy Szarańcza zauważyła oddalającego się elfa. Dostrzegła też targające nim negatywne emocje, dlatego postanowiła zostawić go samego ze sobą, wiedząc, że potrzebuje chwili samotności dla siebie. Przez jeszcze długi czas, przyglądała się w ciszy siedzącemu pod dębem Kaledwynowi, starając się raczej unikać rozmów z resztą towarzyszy.
Tego dnia Brog też był bardzo smutny, dlatego pocieszenia szukał w jedzeniu. Dla ogra, którego cały żywot opierał się na spełnianiu prostych zachcianek i realizowaniu dość mało wyrafinowanych potrzeb, jedzenie samo w sobie było jedną z nielicznych form rozrywki. Wielkimi jak bułki paluchami, wpychał do ust coraz to większe kęsy mięsa, do momentu, aż Moira zwróciła mu uwagę, grożąc ciężką patelnią, że oberwie nią po głowie jeśli nie zostawi nic dla innych.
Przyjazny olbrzym zarumienił się ze wstydu i spuścił łeb. Chciał wyciągnąć z ust jeszcze nieprzemielone kawałki sarniny i wręczyć je siedzącemu obok Lorathowi, lecz Moira znowu zaczęła na niego wrzeszczeć, czego nie potrafił zrozumieć. Spłoszony przez rozzłoszczoną kobietę, ogr szybko podniósł się na równe nogi i oddalił się w stronę zarośli, aby móc w ciszy opłakać swój nieszczęsny żywot.
Niebawem dołączył do niego Markas, lecz w zgoła innym celu. Nadmiar alkoholu we krwi upomniał się o siebie i łotrzyk musiał przerwać swe wyuczone na pamięć podrywy, którymi częstował rozchichotaną Moirę, ku zniesmaczeniu innych. Pożegnał na chwilę wygadane towarzystwo i ruszył za potrzebą w stronę gęstych zarośli. Minąwszy bez słowa leżącego twarzą w trawie Broga, przedarł się przez otaczający obóz pierścień krzewów i stanął tuż obok przepływającego strumyczka, aby przy drobnej pomocy szumu wody; móc bez przeszkód “odlać się” - jak to określił przy ognisku.

W chwili, gdy walczył z podtrzymującymi jego spodnie skórzanymi sznurkami, jego uszu dotarł wyraźny szelest i głośne rozmowy w gardłowym języku, którego nie znał. Łotrzyk zaniechał próby oddania moczu i zbliżył się do znajdujących się nieopodal zarośli, zza których dochodziły odgłosy. Był pewien, że nie należały do żadnego z członków wyprawy, więc na wszelki wypadek sięgnął po wiszące u boku miecze.
Markas rozsunął krzewy i zobaczył przed sobą grupę uzbrojonych po zęby goblinów, orków, a nawet dwóch olbrzymów, którzy przedzierali się przez las pod osłoną nastałych po nadejściu burzowych chmur ciemności. Tuż przed nim stanął pasujący na zwiadowcę goblin, lecz nie zauważył ukrytego w zaroślach łotrzyka. Odezwał się w jakimś niezrozumiałym języku do przechodzącego obok orka i wskazał palcem niezarośnięte krzewami przejście pomiędzy strumykiem, a wysoką formacją skalną, która znajdowała się nieopodal obozowiska karawany Kaledwyna. Ork skinął głową i gardłowym głosem przypominającym szczekanie psa rozkazał reszcie oddziału uderzeniowego udać się we wskazanym przez zwiadowcę kierunku.


Morfik 20-02-2016 10:30

Z naturą człowiek nie wygra, choćby nie wiem jak bardzo próbował. To był jedyny minus picia alkoholu, zawsze wyglądało to tak samo. Wszystko ładnie, pięknie, aż tu nagle pęcherz daje o sobie znać i wtedy nie ma zmiłuj. Z ciężkim sercem musiał zostawić rozbawioną Moirę i udać się na stronę, za potrzebą oczywiście.

W drodze na odpowiednie miejsce, naszły go pewne przemyślenia, które wydawały się odpowiednie dla tego stanu upojenia. Moira była ładną kobietą, to fakt, ale zbyt łatwo dawała się poderwać na strasznie oklepane już teksty. Markas z jednej strony cieszył się z tej łatwości, z drugiej jednak strony uwielbiał wyzwania, szczególnie jeżeli chodzi zdobywanie kobiet. Szarańcza stanowiła właśnie takie wyzwanie. Tu już nie będzie tak łatwo jak z Moirą, tu trzeba będzie się postarać trochę bardziej, będzie trudno, ale nagroda może mu wynagrodzić wszelkie starania.

W końcu po chwili, udało mu się znaleźć odpowiednie miejsce. Ciche, ustronne i jeszcze na dodatek z pomocnym w tej sytuacji szumem strumyka, jednym słowem ideał. Gdy już miał zacząć robić swoje, usłyszał szelest. Czyżby Moira przyszła za nim? Nie, to raczej niemożliwe… Powoli i cicho rozsunął krzaki. To, co tam zobaczył sprawiło, że praktycznie natychmiast wytrzeźwiał i zapomniał całkowicie o potrzebach fizjologicznych. Grupa goblinów uzbrojonych po zęby i jeszcze na dokładkę dwóch olbrzymów. Markas tylko głośno przełknął ślinę. Najgorsze z tego wszystkiego było to, że grupa ta zaczęła przemieszczać się w stronę ich obozowiska. Trzeba było zacząć działać i to szybko.

Markas powoli i najciszej jak się tylko dało, zaczął wycofywać się w stronę obozu. Gdy oddalił się na bezpieczną odległość, natychmiast puścił się biegiem do swoich towarzyszy.

Gdy udało mu się dobiec do ogniska, szybko zaczął je gasić, kopać ziemię dookoła w stronę ognia, tak żeby jak najszybciej je ugasić.
- Ciiii jeszcze mi za to podziękujecie – powiedział, gdy zobaczył zdziwione twarze swoich towarzyszy. – Grupa goblinów z olbrzymami idzie niedaleko stąd. Będą przechodzić bardzo blisko nas i lepiej, żeby nas nie zauważyli – powiedział do nich szeptem, gdy udało się już ugasić ogień.

Flamedancer 26-02-2016 18:52

Nekromancja i dziwne stwory chodzą ze sobą w parze - tak stwierdził w myślach Sadim chcąc poprawić sobie humor, ale mu nie wyszło.

Po wiadomości dostarczonej im przez Markasa półelf oraz Tamarie wstali czym prędzej i zajęli się zwijaniem obozu. Ta druga chciała zostać, by osłaniać pozostałych, lecz ten pomysł szybko wybił jej z głowy jej mistrz. W sumie aż się bał, że będzie się dłużej spierać, ale nie usłyszał nawet słowa dezaprobaty w telepatycznym łączu.

Po szalonej jeździe leśną ścieżką w celu ucieczki przed zielonoskórymi z niejaką ulgą stwierdził, że nie muszą więcej pędzić przed siebie na złamanie karku. Zdecydowanie bardziej wolał piesze wędrówki, choć bez wątpienia powolniejsze.

Po wymienieniu kilku słów z pozostałymi i oświadczając im ile w przybliżeniu czasu pozostało do osiągnięcia celu ich podróży - zamilkł. Uważał, że im mniej będą rozmawiać, tym lepiej dla nich. Wdał się tylko w luźną dyskusję z Tamarie na temat przeróżnych gatunków motyli i ptaków, którą to ona zaczęła - co robiła dość rzadko, kiedy dochodziło do rozmów o mało istotnych sprawach.

Tak, zdecydowanie bywało już gorzej.

Hazard 27-02-2016 17:34

Nawet ponura pogoda nie była w stanie zmienić przekonania Loratha, iż na świeżym powietrzu, w głębokiej, pozbawionej śladów cywilizacji głuszy, jest przyjemniej niż w ciasnym pokoju w karczmie. Leżąc spokojnie pod koroną drzew, przy ognisku, z wtuloną w niego Szarą, barbarzyńca pozwolił sobie na chwilę relaksu. Rany po starciu z panterą zostały skutecznie wyleczone, a smak własnoręcznie upolowanej zwierzyny przynosił o wiele więcej satysfakcji, niż pożywienie sprzedawane w karczmach. Lorath poczuł, że w końcu znalazł się we właściwym miejscu. A spojrzawszy na Szarą poczuł iż we właściwym towarzystwie również.

Niestety, rzeczywistość nie pozwoliła mu długo nacieszyć się tą chwilą błogiego spokoju. W chwili gdy Markas wybiegł już z zarośli, elf odruchowo sięgnął po miecz. Zamarł w napięciu, spodziewając się, że za łotrem wybiegnie zaraz horda potworów. Tak się na szczęście nie stało, choć ich sytuacja okazała się tylko trochę lepsza. Lorath spodziewał się niebezpieczeństw w Ciernistym Lesie, jednak nawet w głowie mu się nie śniło, iż będą mieli do czynienia z licznym i dobrze zorganizowanym oddziałem wrogów. Zaczął powoli domyślać się, co spotkało zaginiony oddział ze Stonebrook i twierdzę krasnoludów. Tak niewielką grupą nie mieli żadnych szans sprzeciwić się całej armii zielonoskórych…

Niestety, droga powrotna została dla nich zamknięta. Zielonoskórzy zmierzali w kierunku Stonebrook, więc jedynym bezpiecznym wyjściem była Samotna Ostoja. Jej mieszkańcy przybyli w dzień festiwalu, co oznaczało, że elfie miasto wciąż musiało się trzymać. Nie mieli innego wyboru, jak mknąć dalej w paszczę bezlitosnej głuszy.

Drużyna zebrała się szybko. W kilka chwil wszyscy znaleźli się znowu na wozie i koniach, pędząc na ubitym szlaku. Każde skrzypnięcie, uskoczenie na kamieniu i rumor kupieckiej karawany przyprawiał Loratha o co raz to większą irytację. Teraz żałował, że podjęli się tego zlecenia. Nie docenili problemu czyhającego na nich w głuszy. Problemu, który zdecydowanie ich przerastał. Elf miał przeczucie, że to co dotychczas ujrzeli, to jedynie wierzchołek góry lodowej.

Nami 29-02-2016 10:38


Na żadne brednie, typu rozmyślenia, nie było już czasu. Trzeba było zadziałać szybko, po prostu wstać z ziemi, zakończyć odpoczynek i uciekać. Było to swego rodzaju zabawne, gdyż Szara nie pamiętała, kiedy ostatni raz unikali konfrontacji. No, co prawda zrobili to w świątyni jaszczuroludzi i wtedy tym, co uciekli, wyszło to na dobre, ale to było teraz takie odległe. Jedynie gnijący już palec Daegra w jej torbie, przypominał jej o tym zdarzeniu. Całe szczęście dinozaur był jeszcze mały, to dało go się schować do torby. No i całe szczęście, że był roślinożercą, to nie zeżarł palca wielkoluda. Szarańczy trochę brakowało tego głośnego bydlaka; westchnęła na samą myśl o nim i uśmiechnęła się słabo.

Lorath jak zwykle musiał pomóc wsiąść jej na konia. Tym razem zrobił to mniej delikatnie i ostrożnie, nie mieli po prostu na to czasu. Musieli ruszyć szybko, żeby nie dostać strzałami w znikające w oddali własne dupska. Tak też uczynili.

Droga do Ostoi dłużyła się i była nudna. Wyrocznia umilała ją sobie dyskretnym zerkaniem na Barbarzyńcę. Ilekroć miała okazję zobaczyć jego nabrzmiałe mięśnie, poważną minę, determinację i siłę zeń bijącą, tyle też razy po prostu nie mogła skupić myśli. Złośliwy duch targnął jej włosy, które nagle osłoniły całą jej twarz. W panice Szara zaczęła machać rękami, aby szybko odgarnąć je do tyłu, ale z boku wyglądało to jakby po prostu dostała ataku energii i nabrała ochoty na jakiś dziwny taniec w siodle. Cóż, może lepiej będzie z nią póki co nie gadać, skoro ma takie problemy ze sobą.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:41.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172