lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu DnD (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-dnd/)
-   -   [PFRPG, FR] Oko Talony (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-dnd/15645-pfrpg-fr-oko-talony.html)

Warlock 29-02-2016 22:59

Leśny gościniec, Ciernisty Las
17 Mirtul, 1367 DR
Popołudnie


- Świetnie - stwierdziła ironicznie podnosząc się szybko z ziemi i strzepując z tyłka piach, który osadził się tam przez siedzenie na glebie - Zwijajmy się stąd - Szarańcza chciała powiedzieć coś więcej, ale po prostu nie było na to czasu. Wzięła swoje rzeczy i cicho pobiegła w stronę wozu. Jeśli szybko stąd odjadą, to zdążą uniknąć tej nierównej konfrontacji.
Markas przez chwilę nie mógł złapać oddechu. Powoli zaczynał wychodzić z formy. Trochę szybkiego biegu, później gaszenie ogniska i już brakuje tchu.
Rozejrzał się po okolicy, jego rzeczy były na wozie, więc nie musiał się o nie martwić. Powoli i tak zaczynał wpadać w lekką panikę, ale nie dawał tego po sobie poznać. Nie doszedł do siebie jeszcze po ostatniej walce, a od następnej dzieliło ich naprawdę niewiele.
Nagle pęcherz przypomniał o sobie i to dosyć boleśnie. Markas nie patrząc na to, że jego towarzysze wszystko to zobaczą, podbiegł do najbliższego krzaczka i tam zrobił swoje.
Z pustym pęcherzem mógł teraz spokojnie szykować się do ucieczki. Podszedł do ogniska i upewnił się, czy na pewno jest dobrze zgaszone, po czym pobiegł do wozu i czekał, aż reszta drużyny się zbierze.
Brog wystawił głowę z zarośli zaciekawiony poczynaniami Markasa, który ewidentnie minął się ze swoim powołaniem jakim był zawód strażaka. Gdy łotr przemówił, olbrzym podniósł się z ziemi jakby ta nagle zaczęła go parzyć, i gorączkowo zaczął rozglądać się za Kaledwynem, na którym starał się polegać odnośnie decyzyjności w takich sytuacjach. Ogr nie obawiał się o siebie i ciężko było nazwać go tchórzem w obliczu walki, ale jego priorytetem numer jeden zawsze była ochrona karawany Kaledwyna i jego osoby. Widząc poczynania reszty, ogr możliwie cicho zaczął pakować i przygotowywać wozy do drogi, co dzięki latom praktyki i jego ogromnej sile poszło mu błyskawicznie.
Zaraz po wznieceniu alarmu, Lorath podniósł się gwałtowanie z ziemi i podobnie jak reszta, zaczął zbierać swoje rzeczy. W rękach jego znajdował się tylko gotowy do strzału łuk. Zagubionemu zwiadowcy wroga nie trudno byłoby na nich przypadkiem natrafić, dlatego Odmieniec wolał mieć pod ręką broń, która mogłaby szybko uciszyć przeciwnika, nim ten zdąży wezwać resztę pobratymców. Bacznie rozglądał się po zaroślach i nasłuchiwał.
Tamarie oraz Sadim stanęli na równe nogi zbierając swój ekwipunek, którego ta pierwsza wiele nie miała. Azata dobyła broni stając w pozycji bojowej.
- Uciekajcie. Ja ich zatrzymam gdyby chcieli was gonić - rzekła kobieta z chłodną determinacją w głosie. Już nie cierpiała tego lasu.
- Nie, do cholery - przywoływacz chwycił ją za ramię i pociągnął za sobą - Jedziesz z nami.
- Ale mistrzu, co ty...? - Nie zdążyła dokończyć zdania, bowiem półelf jej przerwał.
- Zbierajmy co się da i najlepiej nie oglądajmy się za siebie. Im szybciej trafimy do Ostoi, tym lepiej. Jeśli nasi nieproszeni goście potrafią tropić, to będziemy mieć ogon - przemówił do zgromadzonych towarzyszy, po czym sam pobiegł do wozu i zaczął ładować co tam było trzeba.

Pod osłoną ciemności banda orków musiała przemierzać las niemalże bezszelestnie, albowiem żaden z członków karawany nie był w stanie ich usłyszeć. Sam ten fakt oraz świadomość, że wrogowie są już blisko, sprawiło, że adrenalina zaczęła szybciej płynąć w żyłach zgromadzonych na polanie awanturników.

Kaledwyn jako jeden z ostatnich wsiadł na wóz. Przed szarpnięciem za lejce obejrzał się w stronę krzewów, gdzie pochowany leżał Boris, po raz ostatni obdarzając miejsce spoczynku przyjaciela pożegnalnym spojrzeniem, po czym zmusił konie do galopu.
Wóz przeciął z rozpędem zarośla, zachwiał się na kilku potrąconych po drodze korzeniach, ale własny ciężar nie pozwolił mu się przewrócić. Reszta awanturników jechała na koniach tuż obok i po pewnym czasie trafili na gościniec, którym przybyli w to miejsce. Ruszyli dalej ścieżką, w pośpiechu uciekając przed bandą wypadową zielonoskórych najeźdźców. Nie było żadnych wątpliwości, że ich obecność została wykryta, więc nie było też powodu, by się zatrzymywać.
Brog jako jedyny nie miał wierzchowca, więc zajął tylną część wozu, która nie była przeładowana towarami. Pod jego masywnym cielskiem wóz nieco się przechylił, a konie nieznacznie zwolniły, acz nadal pruły przez las z zawrotną prędkością. Kaledwyn nie mógł jednak utrzymać tego tempa przez dłuższy czas, wiedząc, że wierzchowce prędzej czy później padną z wycieńczenia. Po kilku dłużących się w nieskończoność minutach, szarpnął za lejce, pozwalając koniom przejść z galopu do kłusa.
- Chyba oddaliliśmy się na wystarczającą odległość - odezwał się po jakimś czasie.
- Markas, ile ich tam było?
- Mnóóóóstwo - powiedział Markas lekko poddenerwowanym głosem. - Z tuzin goblinów, jeszcze więcej orków, a do tego dwa olbrzymy i dokładnie pięć orogów… Nie mielibyśmy żadnych szans, za dużo ich było. Opuszczenie obozowiska w zorganizowanym pośpiechu było jednym wyjściem.
- Uuuurp. Niedobrze mi - pożalił się Brog, masując brzuch ogromną łapą i wykrzywiając z niezadowolenia minę. Szaleńcze gonitwy nie należały do jego ulubionych czynności, zwłaszcza gdy jest się balastem na tyłach chybotliwego wozu.
Carter skrzywił się tylko, gdy spojrzał na olbrzyma. Miał nadzieję, że olbrzym nie zwróci zaraz wszystkiego, co miał w żołądku.
- Najważniejsze, że wyszliśmy z tego bez szwanku - udał, że nie słyszał tego, co mówi olbrzym. Wypiął delikatnie pierś, uśmiechnął się zawadiacko i upewnił się, że Szarańcza zwróci na niego uwagę. - Na szczęście udało mi się was ostrzec w porę, kto wie, co było jakbym wtedy nie poszedł w tamtą stronę. Zawsze powtarzałem, że alkohol kiedyś uratuje mi życie i proszę, nie myliłem się.
- Nie wiem co nam strzeliło do głowy zatrzymywać się na dłużej, kiedy dookoła wręcz wiało nekromancją - rzucił Sadim nie zwracając uwagi na resztę jakże “wspaniałych” wywodów łotra. - Ile nam zostało do Ostoi?
Kaledwyn wciąż milcząc wzruszył ramionami w odpowiedzi. Przez chwilę spoglądał w zastanowieniu na drogę przed nimi, po czym odparł:
- To wy powinniście o tym wiedzieć. Wydaje mi się, że może minąć cały dzień, a my dalej nie uświadczymy ani jednej elfickiej chatki - Kupiec szarpnął za lejce, zmuszając konie do zdwojenia wysiłku.
- Ta cholerna puszcza ciągnie się w nieskończoność, a my brniemy przez nią niczym ślimaki. Szkoda, że nie mam dostępu do bardziej efektywnych środków lokomocji…
Przywoływacz spojrzał wpierw na Kaledwyna, a później na juki swojego konia. Wydobył z nich mapę i rozłożył ją trzymając ją w rękach. Przekrzywił głowę analizując odległość i przypuszczalną lokalizację karawany. W końcu zwinął materiał i umieścił go na swym miejscu.
- Jeśli się pospieszymy, to będziemy tam jeszcze przed świtem - powiedział do pozostałych - A w tempie realistycznym - jutro w południe. Mogło być gorzej.
- Dobrze mówisz. Nigdy nie jest tak źle, by nie mogło być gorzej. Najlepiej by było, gdybyśmy tam dotarli jak najszybciej - Markas rozejrzał się nerwowo po okolicy. – Mam nadzieję, że reszta podróży minie nam spokojnie.
- Oby. Wydałem na tą wyprawę niemały majątek, po drodze straciłem przyjaciela i chcę, aby wreszcie koszta mi się zwróciły - odparł Kaledwyn, ciągle wpatrując się w ścieżkę przed sobą.
- Choć nie ma takiej zapłaty za życie Borisa, która byłaby dla mnie wystarczająco satysfakcjonująca…
Carter zrobił tylko znudzoną minę i zaczął wpatrywać się w niebo. Słyszał już tyle, tego typu historii w swoim życiu, że ta nie robiła na nim większego wrażenia. Takie życie, co zrobić. Młodość spędzona na ulicy nauczyła go, że niczego nie można być pewnym. Jednego dnia ktoś jest, żyje, oddycha, a drugiego leży w kałuży własnej krwi.
- Długo się znaliście? - zapytał Kaledwyna, szczerze to niewiele go to obchodziło, ale chciał przerwać krępującą ciszę, jaka zapadła po słowach kierownika karawany.
- Kilka dekad. Uratowałem go kiedyś przed pewną śmiercią, a on poprzysiągł spłacać ten dług do końca swego życia. Spłacił już go wielokrotnie… - odpowiedział kupiec, a na jego twarzy zagościł lekki uśmiech na wspomnienie dawnych lat.
- Tyle przygód razem przeżyliśmy; Brog wam potwierdzi. Kłopoty nigdy nie opuszczały nas, chodziły za nami niczym cień, gdziekolwiek byśmy się nie udali. Kiedyś to uciekaliśmy z oblężonego przez orków Mirabar. Miasto płonęło, a my wyrąbaliśmy sobie drogę przez zastępy przeciwników, aż do granicy lasu, gdzie udało się nam zgubić pościg. Ach! Łezka się w oku kręci na samo wspomnienie lat młodości…
- Mówiłam, że złoto przynosi jedynie nieszczęścia - odezwała się po tych słowach Tamarie lekko przygnębiona tym, co przydarzyło się Kaledwynowi. Stwierdziła że mogła trzymać gębę na kłódkę. Pewnie nic by się nie stało.
- Kaledwynie, jak się czujesz? - zapytała go.
- Powiedziałbym, że bywało gorzej, ale chyba bym skłamał. Czuję się podle - odparł krótko Kaledwyn, błądząc wzrokiem po okolicy. Na jego nieskalanej ciężarem wieku twarzy, pojawiły się pierwsze zmarszczki i nie były to oznaki starości.
Markas parsknął śmiechem, gdy usłyszał słowa o złocie.
- Złoto, same nieszczęścia? To kłamstwo, które się mówi biednym, żeby im nie było smutno. Mi złoto przynosiło wiele razy szczęście, a także przyjemność, o ratowaniu mojego tyłka nie wspominając - westchnął głośno. - Całe zło to wina ludzi, a nie złota… Ale co ja tam wiem - machnął tylko ręką.
- Kiedyś stanąłbym murem za twoimi słowami - kupiec zwrócił się do Markasa wypranym z emocji głosem. W połowie zdania głośno westchnął, po czym kontynuował nieco cichszym głosem, wyraźnie przybity ciężarem losu - ale po śmierci Borisa co rusz zastanawiam się czy nie zawrócić konie. Do przodu pcha mnie tylko pęd wierzchowca oraz świadomość, że ofiara krasnoluda poszłaby na marne, gdybym zrezygnował z tej wyprawy. Nie ma sensu dłużej poruszać tego tematu; skupmy się na naszym zadaniu, aby już więcej nie popełnić tego samego błędu, który kosztował życie Borisa - uciął dalszą rozmowę Kaledwyn, a awanturnicy jadący na koniach tuż obok wozu kupca skinęli w odpowiedzi głową i zwolnili na chwilę tempa, aby ustawić się na właściwych pozycjach. Nie ulegało wątpliwościom, że nim opuszczą Ciernisty Las, będą zmuszeni wytłuc sobie drogę przez zastępy wrogów, a także skonfrontować się z innymi niebezpieczeństwami, które czają się w sercu puszczy…


Tajemnicza wieża, Ciernisty Las
17 Mirtul, 1367 DR
Popołudnie

Bezkresne morze dziko porastających krzewów oraz drzew wydawało się nie mieć końca, podobnie jak utwardzony warstwą drobnych kamieni piaszczysty gościniec, którego każdy zakręt odkrywał przed awanturnikami ten sam monotonny widok. Wraz z oddaleniem się od źródła zagrożenia, do lasu na powrót zawitał wesoły śpiew ptaków, po rozpostartych konarach przebiegały wiewiórki i inne niewielkie stworzenia, a słońce raz jeszcze tego dnia zagościło na chmurnym niebie, pozwalając podróżującym awanturnikom zapomnieć na chwilę o horrorach kryjących się w cieniu drzew.
Nadejście bandy orków było bowiem tak samo złym, jak i dobrym sygnałem. Horda przemykała przez las z nerwowością drapieżnika, którego polowanie zaprowadziło na nieswój teren, a to pozwalało przypuszczać, że w pobliżu musiał znajdować się jakiś posterunek elfów. Inaczej dość wątpliwa byłaby dalece idąca ostrożność tak licznej grupy wypadowej, gdyby ich jedynym celem była garstka podróżujących kupców. Na całe szczęście dla bohaterów; nawet jeśli zielonoskórzy dowiedzieli się o ich obecności, to było już za późno na złapanie uciekinierów. Nieco mniej pocieszającą wiadomością był dość prawdopodobny scenariusz, w którym to banda orków wyśle ich śladem grupę zwiadowców z zadaniem poderżnięcia im gardła, kiedy tylko nadarzy się ku temu okazja - w końcu nie chciano bowiem, żeby zamieszkujące puszcze elfy dowiedziały się o kierunku marszu nieprzyjaznych wojsk.


Podbite żelazem koła przeciążonego wozu, trzeszczały głośno pod drobnymi kamieniami, którymi usłany był szeroki gościniec. Była to jedna z nielicznych dróg prowadzących przez las w stronę krasnoludzkiej twierdzy Bolfost-Tor i musiała być stosunkowo często wybierana przez karawany kupieckie z południowych krain, o czym świadczyć mogła dobra jakość nawierzchni, której obce były wystające korzenie i inwazyjne rośliny, tak bardzo charakterystyczne dla leśnych ostępów. Miała ona jeszcze jedną zasadniczą zaletę; według mapy, którą Sadim otrzymał od kapłanki Tyra, przebiegała ona najbliżej Samotnej Ostoi.
Zamieszkujące starożytną wioskę elfy musiały pilnie strzec swych tajemnic, albowiem nawet na najbardziej szczegółowych mapach, lokalizacja Samotnej Ostoi była dość umowna, a droga prowadząca do niej, niejasna. Kaledwyn tłumaczył, że to właśnie z tego powodu nie chciano wskazać mu drogi przez puszczę, gdyż jej wątpliwie cywilizowani mieszkańcy nie przepadali za intruzami i robili wszystko, co w swojej mocy, by zakamuflować swą obecność - ta sama taktyka pozwoliła przetrwać im tysiąclecia w relatywnym pokoju, bez plugawego dotyku ludzkiej cywilizacji. Jednakże w obliczu wielkiego zagrożenia jakim niewątpliwe były grasujące po lasach bandy zielonoskórych, wspomniana izolacja może okazać się prostą drogą prowadzącą do zguby…


Po dłuższym czasie spędzonym na trakcie, bohaterowie dotarli nad wartki strumień, który był częścią potężnego systemu nawadniającego puszczę; jednym z licznych źródeł wypływających z okolicznych wzgórz, które u kresu swej wędrówki łączyły się z rzeką Mintą, nadając jej jeszcze większych rozmiarów. Przedzierając się przez wodną przeszkodę, awanturnicy dostrzegli gigantyczną ścianę skalną, która wznosiła się w oddali. Po jej stromych półkach, lodowata woda spływała kaskadami, by w końcu uformować płytki strumyk, który przepływał pod ich stopami.
Postanowiono na chwilę zatrzymać się, aby uzupełnić zapasy. W okolicy panowała cisza, którą przerywał jedynie szum wodospadów oraz wesołe ćwierkanie przelatujących nad głowami ptaków. Wiele z tych stworzeń, lądowało w pobliżu uzbrojonych po zęby awanturników, w ogóle nie przejmując się ich obecnością. Widok drobnej zwierzyny, radośnie skaczącej po wystających z wodopoju owalnych kamykach oraz miły dla ucha dźwięk otaczającej przyrody, zachęcały do dłuższego odpoczynku, lecz wystarczyło krótkie wspomnienie podążającej ich śladem bandy orków, aby odsunąć od siebie podobne myśli.
Walcząc z powoli ogarniającym ich znużeniem, bohaterowie przeprawili wóz oraz ciągnące go zwierzęta na drugą stronę źródełka, po czym na powrót zagłębili się w mroki puszczy. Dalsza podróż trwała przez jeszcze wiele godzin, które spędzono w relatywnym spokoju, choć trudno było powstrzymać się od nerwowych spojrzeń w stronę otaczającej gościniec ściany zarośli. Co rusz dało się dostrzec czerwone ślepia, które przyglądały się podróżującym awanturnikom z niepohamowanym głodem, lecz każda próba pochwycenia niechcianych intruzów spływała na niczym. Wystrzelone w ich stronę strzały oraz bełty, znikały razem ze stworzeniami, które czaiły się na granicy cienia. Napędzało to paranoje i tak wystarczająco zestresowanych wędrowców.

Na kilka godzin przed zachodem słońca postanowiono rozbić obóz w pierwszym dogodnym miejscu, kiedy nagle wędrowców dobiegł zduszony krzyk Logana Duskblade, który jechał na czele kolumny. Rycerz spiął konia i zawrócił galopem w ich stronę, a gdy dotarł do karawany, zaczął z dziwną ekscytacją opowiadać o ukrytej wśród zarośli wieży.
Awanturnicy zeszli ze ścieżki, aby przywiązać wierzchowce do okolicznych drzew. Wóz przykryto gałęziami, w czym jak zwykle nieoceniony okazał się być Brog, którego potężne ramiona rwały rozpostarte konary jak zapałki. Gdy poradzono sobie z ukryciem śladów swej obecności, bohaterowie ruszyli za paladynem na skraj otoczonej przez zarośla polany, która znajdowała się nieopodal gościńca. Przed nimi wyrastała stosunkowo niewysoka wieża, której czubek zdobiły kamienne gargulce, groźne spoglądające na rozpościerający się wokół teren. W pobliżu strzelistej budowli znajdowało się kilka ruin, które mogły świadczyć o tym, że miejsce to było już z dawna opuszczone, lecz ukryci wśród krzewów awanturnicy, nie mogli jednak oprzeć się ponuremu wrażeniu, że było zgoła inaczej…



Nami 04-03-2016 19:38


Podróż trwająca tuż po ucieczce z tymczasowego obozowiska płynęła znacznie bardziej powolnie i sennie. Była nużąca, jakby każdy zastanawiałam się ile jeszcze to potrwa i co dalej robić, ale nie było innej drogi, niż po prostu brnąć na przód ku celowi - do Samotnej Ostoi, która, miejmy nadzieję, wciąż stała cała i nie została spalona. Szarańcza miała złe przeczucia, głowa zaczęła ją boleć gdzieś w połowie drogi. Swój stan tłumaczyła głośnym stukaniem końskich kopyt, które - jak sama stwierdziła - były po prostu zbyt głośne, rytmiczne i jednostajne, przez co ich dźwięk wiercił niezwykłą dziurę w jej i tak pełnej dźwięków głowie.
Wciąż bowiem słyszała niezrozumiałe mamrotania, a jej włosy co rusz miotane były w przeróżne kierunki, mimo braku wyraźnego wiatru. Kobieta w niektórych budziła niepokój, ale póki był przy niej Lorath, nikt za specjalnie nie odważył się wysnuwać swoich oczywistych wniosków, a propos dziwnych, choć niegroźnych, zdarzeń, jakie wokół niej ciągle się kręciły. W dodatku sama jej mina przesycona bólem, kruszyła serca i bardziej wzniecała uczucie troski, niżeli niechęci. Wyrocznia była naprawdę uroczą istotą, chodzącą delikatnością z niebiańskich sfer - w większości przypadków właśnie to ją ratowało.

Po pewnym czasie dotarli do miejsca, które nie tylko zaciekawiło swoją innością. Po szybkim rzuceniu wykrycia magii, Szarańcza od razu wiedziała, że uczucie, jakie towarzyszyło im wtedy na polanie, o wiele silniej wypływa z okolic wieżyczki, którą dojrzeli.
Sposępniała, gdy przed jej oczami wyłoniła się wieża. Wiedziała, że jej nos się nie mylił.
- Tu jest jeszcze gorzej - pokręciła głową i spojrzała na Sadima - Magia nekromancji aż bije z tej wieży, nie wiem tylko, czy jest świeża, czy ktoś po prostu zostawił po sobie ślad, ale… - rozejrzała się spoglądając po wszystkich - To nie wydaje się być bezpieczne.
Markas aż się wzdrygnął, gdy zobaczył wieżę. Może nie był obdarzony żadnymi szczególnymi mocami magicznymi, ale potrafił wyczuć, że coś z tym miejscem jest nie tak. Budynek wyglądał naprawdę złowieszczo, łotrzyk ani myślał, żeby tam wchodzić.
- Całkowicie się z tobą zgadzam – stanął przy Szarańczy i położył dłoń na jej ramieniu. – To kompletnie nie wygląda bezpiecznie. Ja bym się tam nie pchał. Dopiero co straciliśmy towarzysza, a nie wiadomo jakie zło może się tam czaić.
-Boris!- Zapłakał Brog, ocierając łzy i smarki wierzchem łapska.
Aura magiczna tego miejsca dosłownie szczypała w oczy Sadima, kiedy znów rzucił zaklęcie wykrycia magii. Pokręcił głową próbując się pozbyć tego uczucia, co po części mu wyszło. Spojrzał kątem oka najpierw na Szarą, a później na Markasa. Już otworzył usta, by coś powiedzieć, jednak Tamarie go ubiegła.
- Mogę przeprowadzić zwiad w wieży. Sadim będzie wiedział co tam znajdę - zdecydowanym krokiem wyszła naprzód drużyny i oznajmiła reszcie.
Jej motyw był akurat prosty - nie miała zamiaru dać komukolwiek zginąć. Już naoglądała się za dużo śmierci w całym swoim życiu i po nim.
Szara wzdrygnęła się, kiedy poczuła na ramieniu czyjąś dłoń. Momentalnie jej wzrok powędrował w to miejsce, aby sprawdzić do kogo należała. Początkowo się zlękła, ale w ostateczności spojrzała na Markasa i posłała mu słaby uśmiech. Nic nie poczyniła, bo po prostu nie umiała wydobyć z siebie większej śmiałości.
- Straciliśmy o wiele więcej, ale każdy ma swój własny licznik strat. Mimo to jest duża szansa, że zagrożenie płynące z wieży jest tylko pozostałością po mocy posiadacza i znajdziemy tam trochę drogocennych rzeczy - przerwała na chwilę zerkając na Tamarie - Nie zrozumcie mnie źle, nie zależy mi na bogactwach, po prostu jeśli przyjdzie nam się spotkać z istotą o tak wielkiej mocy, w dodatku nekromanckiej, warto by było zbadać wroga. Być może znajdziemy w tej wieży jakieś wskazówki - westchnęła głośno. - Wiem Tamarie, że nie możesz umrzeć, ale zapewne odesłanie ze świata materialnego jest dla Ciebie bolesne. Nie wiem czy warto puszczać Cię samą… Sadim? - zerknęła na mężczyznę z dość poważną miną.
-Nie może umrzeć? - Brog podrapał się w głowę. - Nie… nie-śmier-tel-ny? - Wydukał z wyrazem wielkiego zdziwienia na twarzy. A więc byli ci, co odrzucali szansę na śmierć! Może wojowniczka nie zasłużyła jeszcze na spotkanie z rodziną, tak jak zrobił to Boris?
- Pójdę tam sam jeśli zajdzie taka potrzeba - odezwał się Logan, spoglądając to na Tamarie, to na Szarańczę, aż w końcu przenosząc wzrok na Kaledwyna, aby wybadać jego zdanie na ten temat.
- Wolałbym iść dalej, ale jeśli rzeczywiście ta wieża kryje w swym wnętrzu sekrety, których poznanie pozwoli wam rozwiązać zagadkę tajemniczych zaginięć to nie będę mógł was zatrzymywać. Zaczekamy na was z Moirą przy wozie - odezwał się kupiec, dostrzegając wyczekujące odpowiedzi spojrzenie paladyna.
- Brog pójdzie z wami - dodał po chwili, przenosząc wzrok na górującego nad wszystkimi ogra, który w odpowiedzi skinął nieśmiało głową.
- Brog będzie uważał na framugi i sufity!- Zapewnił olbrzym przykładając rękę do serca.
- Ja też idę. Dzieją się tu dziwne rzeczy i jeśli tu jest klucz, to należy go zabrać - półelf stanął przy Tamarie i spojrzał na trójkę, która się nie zadeklarowała - A wy?
Szara jedynie wzruszyła ramionami
- No sama to na pewno nie miałam zamiaru iść, życie kiepskie, ale wciąż bywa miłe… Czasami - nadąsała się zerkając gdzieś w bok po czym wyprostowała się i westchnęła głośno - No to idziemy, szkoda czasu.
- Ostatnim razem... - niespodziewanie wtrącił się Lorath, który bez ustanku wpatrywał się w mroczną wieżę. - Ostatnim razem, w grobowcu jaszczuroludzi, pozwoliliśmy ruszyć w głąb niebezpieczeństwa tylko kilku osobą. Żaden nie wrócił... Chodźmy wszyscy razem, albo ruszajmy dalej.
- Jak to! - Skarcił Loratha ogr. -Zostawić towarzysza samego w niebezpieczeństwie! Ale ci polegli brzmią jak bardzo przystojni i bohaterscy herosi.
- Brzmią jak głupki, Brog. Zostawili nas by pognać za niziołkiem, bo ten był bogaty, rozumiesz? Wepchali się w pułapkę mimo iż mówiliśmy, by tam nie szli. To nie jest czyn herosa, to jest czyn egoisty! Zostawili nas na pastwę losu, słabą istotę, jak ja... - powiedziała ze smutkiem Szara, nie odrywając wzroku od Ogra, aby zrozumiał jej słowa.
-Bandyci!- Brog wydawał się dogłębnie poruszony słowami wyroczni.
Logan skinął głową na słowa wyroczni, po czym wyciągnął z pochwy miecz o zdobionym klejnotami jelcu, a z pleców ściągnął stalową tarczę z herbem zakonu Tyra.
- W takim razie pójdę przodem, chyba, że nasz łaskawy łotrzyk raczy wybadać najpierw drogę przed nami - dodał spoglądając z kpiącym uśmiechem na twarzy na stojącego tuż obok Markasa.
- Możesz przechwalać się przypadkowym wykryciem oddziału orków w lesie, ale samotne wejście do wieży to już zupełnie inny akt odwagi - dodał po chwili, na wyjaśnienie swych słów.
- Nie wiem czy mamy czas na przekomarzanie się. Ja idę sprawdzić wieżę. Możecie dołączyć do mnie za chwilę - powiedziała Tamarie i odwróciła się na pięcie idąc w stronę budynku, bowiem im prędzej ruszą w drogę, tym lepiej.
Paladyn tylko wzruszył ramionami, przez chwilę odprowadzając wzrokiem Tamarie, po czym udał się jej śladem chcąc jak najszybciej zrównać się z wojowniczką.
Markas lekko się podirytował. Przypadkowe wykrycie oddziału orków? Już on mu pokaże, na co go stać, Logan jeszcze będzie go przepraszać, oj będzie…
- Poczekajcie! – krzyknął w stronę idących towarzyszy, po czym wyrwał do przodu. Miał nadzieję, że uda mu się wyprzedzić kompanów, nim wpadną oni w jakąś pułapkę. Musiał dokładnie przeszukać drogę do wieży, nie mógł popełnić błędu, inaczej Logan nigdy mu tego nie zapomni.


Na pierwszą przeszkodę nie było trzeba długo czekać. Sterczące nad ukrytym wejściem cztery posągi gargulców, nagle z grzmotem zaczęły odrywać się od gzymsu, krusząc resztki jego betonowego podłoża. Runęły potężnie na ziemię, odgradzając grupie drogę do wejścia. Wysoce uzdolniona w percepcji Tamarie, nie dała się zaskoczyć temu ruchowi, podobnie jak Szarańcza i Sadim, którzy podczas grzebaniny Markasa przy wejściu, pozwolili sobie ponownie zbadać miejsce i w tym też posągi, na obecność jakiejkolwiek magii.
Wyrocznia od razu umagiczniła broń swojego Barbarzyńcy, tak jak poradził jej stojący obok Sadim. Ona sama nie miała bladego pojęcia, jak wielkie może mieć to znaczenie, ale nie pożałowała swojej decyzji. Ciosy Loratha były znacznie silniejsze, przeciw twardym wrogom, a dodatkowe wzmocnienie pancerza elfa pomogło zredukować nieco zadanych przez szpony obrażeń.

Mimo usilnych starań, aby tym razem nikomu nie stało się coś poważnego, jeden z gargulców rzucił się na ogra, powalając go na ziemię i raniąc na tyle dotkliwie, że ten stracił przytomność. W tym samym czasie i Lorath oberwał mocno, choć wciąż stał na nogach. Szarańcza z początku nie wiedziała, co powinna zrobić. Tak bardzo nie chciała, aby bliska jej osoba podzieliła los Broga, czy też nawet zmarłych już towarzyszy, ale z drugiej strony...
Gdyby nie dobrze podjęta decyzja, prawdopodobnie miałaby Ogra na sumieniu. Ciężki stan został złagodzony przez lecznicze właściwości różdżki, dzięki czemu jego trudna sytuacja ustabilizowała się.

Jednak serce zamarło w piersiach Wyroczni, kiedy w chwili, gdy ta klęczała nad Brogiem, Lorath mocno oberwał. Widziała wściekłość bijącą z jego oczu, determinację i chęć dalszej walki, ale jednocześnie dostrzegała, że był bliski omdlenia. Może nie tyle z bólu, bo tego mógł znieść wiele, ale poniesione rany tworzyły na polu walki krwawe, czerwone ścieki, a niejedna z tych strużek, należała do Barbarzyńcy.

Szara była przejęta, była zlękniona, kiedy to najszybciej jak potrafiła dobiegła do niego. Jej dłoń spoczęła na umięśnionej części ramienia, a Lorath poczuł, jak jego ciało oblewa kojące i przyjemne ciepło magii leczniczej.



Morfik 05-03-2016 12:32

Łotrzyk koniecznie chciał znaleźć jakąś pułapkę lub tajne przejście, tylko po to, żeby utrzeć nosa Loganowi, który wcześniej podał w wątpliwość jego umiejętności w wyszukiwaniu niebezpieczeństw. Dawno już tego nie robił, to prawda, ale miał nadzieję, że jeszcze nie wyszedł z wprawy.

Na szczęście okazało się, że alkohol spożywany w dużych ilościach przez tyle lat, nie zdołał całkowicie zaćmić jego umysłu. Przykładając ręce do ściany i uważnie badając każdy jej centymetr, łotrzyk wyczuł dłonią pewien ukryty obiekt, który swym kształtem przypominał kołatkę. Chciał zastukać nią kilka razy o bruk, kiedy nad nimi odezwał się przeraźliwy skrzek. Kamienne posągi przedstawiające gargulce poruszyły, krusząc kamienne podesty, do których zostały przytwierdzone.
Stojący przed wejściem do wieży awanturnicy spojrzeli w górę, w samą porę, by ujrzeć pikujące w ich stronę uskrzydlone potwory.

Markas zrobił krzywą minę na widok atakujących ich stworów. Kolejna walka… Przyłączanie się do tej „wesołej” kompanii, chyba nie było dobrym pomysłem. Odkąd ich poznał, już co najmniej cztery razy mógł zginąć. A to zawalenie się płonącej karczmy, przez atak goblinów, na gnollach kończąc, a teraz jeszcze żywe, kamienne gargulce, a przecież to dopiero początek jego przygody z tymi ludźmi… I olbrzymem…

Gdy gargulce zaatakowały jego towarzyszy, łotrzyk był kompletnie zaskoczony tym, co zaczęło się dziać. Niby przeczuwał, że coś złego czeka na nich w tym miejscu, ale jednak nie spodziewał się czegoś takiego. Na szczęście udało mu się odskoczyć w tył tak, żeby potwory nie zaatakowały go w pierwszej kolejności. Obejrzał się za siebie, ucieczka raczej nie wchodziła w grę, mógł tylko sprowokować potwory do zaatakowania go, a to z pewnością nie skończyłoby się dobrze dla niego.

Postanowił, że wspomoże swoich towarzyszy w walce. Wyjął swoje dwa miecze i rzucił się w wir walki. Niestety, rzeczywistość znów okazała się brutalna dla Markasa. Chciał pomóc, a wyszło jak zwykle. Większość jego ataków nie robiła wrażenia na wrogach. Nie był w stanie zadać im większych obrażeń. Dobrze, że przynajmniej jego towarzyszom szło lepiej, niż jemu. Jedynym plusem całej tej sytuacji było to, że na szczęście żaden z gargulców nie zdecydował się go zaatakować, więc z walk wyszedł bez szwanku.

Walka nie trwała zbyt długo, poradzili sobie bardzo szybko z wrogiem. Niestety Lorath oberwał i to porządnie. Szarańcza natychmiast rzuciła mu się z pomocą. Tym razem Markasowi nie było dane podziwiać pięknych „widoków” podczas opatrywania ran i może to głupie, ale trochę zazdrościł Lorathowi.

Nagle przypomniał sobie o kołatce w kształcie wilka. Podszedł do ściany i zastukał nią parę razy. Nie spodziewał się, że coś się stanie. Nie wiedział do końca dlaczego, ale po prostu chciał to zrobić…

Flamedancer 05-03-2016 15:03

Sadim nie miał nic przeciw kontaktowi z naturą - wręcz przeciwnie, bowiem lubił przebywać w otoczeniu wszelkiego rodzaju roślin (póki przypadkiem nie zechcą go zjeść). Być może to z powodu elfiej krwi płynącej w jego żyłach, ale nie miał zamiaru nad tym myśleć ani wcześniej, ani teraz, ani później, czyli innymi słowy - w ogóle. Ten las przyprawiał go jednak o dreszcze.
Gdyby był kimś innym, kimś bardziej rozważnym, kimś, kto nie chciałby pomagać "bo tak", tylko traktowałby to jak pracę za pieniądze, to w ogóle by tu go nie było, jednak możliwość wymalowania uśmiechu na czyjejś twarzy bardziej mu się podobała.

Krajobraz zdecydowanie nie należał do przyjemnych. Widać było czemu las zawdzięcza swoją nieprzyjemną nazwę. Wolał patrzeć na mapę, gdyż zapewniała zdecydowanie bardziej interesujący widok niż całe monotonne otoczenie. Czasami przyglądał się członkom wyprawy z przelotnym zainteresowaniem odkrywając prawie oczywisty fakt - wszyscy czuli się tak, jak on. No... Może prawie.

Tamarie siedziała ze spuszczoną głową w siodle mając minę jak po zjedzeniu niesamowicie kwaśnej śliwki. Czując spojrzenie Sadima na sobie popatrzyła na półelfa błagalnym wzrokiem.

~ Sadiim ~ przeciągnęła "i" wypowiadając słabo swe mentalne słowa ~ Odeślij mnie, proszę.
~ Em... Tamarie? ~ zerknął na nią zdziwiony ~ Co ci jest?
~ Nienawidzę... Jazdy konnej... Pomo...cyy... ~ zdołała odpowiedzieć i przerwała komunikację nie będąc zdolną do czegokolwiek.

Ewidentnie nie mogąc znieść widoku cierpiącej kobiety Sadim uwolnił magię wiążącą jego towarzyszkę, która rozpłynęła się w srebrno-niebieskim pyle posyłając ostatnie spojrzenie wyrażające wdzięczność.
W ten oto sposób resztę podróży spędził w milczeniu rozmyślając nad wydarzeniami ostatnich dni, co skończyło się na pomyśle, by zrobić Tamarie prezent i stworzyć dla niej kolekcję motyli.

* * *

Po krótkiej rozmowie poprzedzonej przybyciem Logana z wieściami i przyzwaniem Tamarie, wszyscy stanowiący grupę bojową karawany udali się w stronę wieży, kiedy to z niebios spadły na nich gargulce wyglądające niczym zdobienie na blankach wieży. Nie wiedział skąd wiedział jak należy z nimi walczyć, lecz zdołał powiedzieć Szarej, by umagiczniła broń Loratha, a on sam zaczerpnął magii i stworzył dla rudowłosej kobiety pancerz z magii.

Wtem walka rozgorzała na dobre, lecz Sadim pozwolił sobie obserwować pole jak to miał w zwyczaju. Borg machał wielkim jak posąg mieczem ze sprawnością i brutalnością godną berserkerów z północy uderzając o wrogów z siłą tratującego bawołu, lecz jego rozmiar ostatecznie okazał się jego słabym punktem. Padł po kilku paskudnych uderzeniach obficie krwawiąc. Został ledwo ustabilizowany przez Szarańczę za pomocą magii leczniczej.

Nagle poczuł ból w okolicach klatki piersiowej, kiedy to Tamarie została ranna. Sytuacja nie przedstawiała się najlepiej, więc postanowił sięgnąć do głębszych rezerw magicznych przechowywanych gdzieś w jego ciele. Uształtował magię tak, by wpłynęła ona na twardość skóry i pchnął ją w stronę kobiety. Nie sądził, że to się uda, aż tu nagle zobaczył efekty swych działań. Jeden z pazurów gargulca wydał dźwięk jakby ocierał się o stal, kiedy to zamachnął się i trafił rudowłosą w ramię.

Pamiętał, iż broń niemagiczna miała zdecydowanie ograniczoną skuteczność przeciw bestiom, więc zaczął kształtować magię kolejny raz używając zaklęcia nieznanego dla osób nie będących przywoływaczami. Był to dość spektakularny widok, bowiem nagle pazury posiadane przez azatę zaczęły świecić niebieskawym światłem i emanować specyficzną energią, zaś w powietrzu po każdym zamachnięciu się tą naturalną bronią pozostawały przez krótką chwilę smugi. Upuszczając broń Tamarie zaczęła wykonywać wytmiczne uderzenia i cięcia przecinając strukturę gargulca jak masło. Ostatecznie wróg padł martwy.

Pomoc Markasa w trakcie walki była nieoceniona. Choć jego ataki nie wyrządzały poważnych szkód, to sama jego obecność za plecami przeciwników wyprowadzała ich z równowagi, bowiem musieli się oglądać, by nie dostać w punkt witalny. Zręcznie przemykał na tyłach wrogów związanych walką, co wykorzystał Logan, który z imieniem swego boga na ustach efektownie rozciął jednego z gargulców w pół.

Lorath sobie radził calkiem dobrze. Nie mógł odmówić barbarzyńcy sprawności w boju, chociaż wiedział, iż jego zdolności nie pochodzą ze szkolenia, a otrzymał je od pierwotnych sił natury nakazującej wykorzystywać każdą broń, jaką ma pod ręką. W jego oczach tliły się ogniki szału. Jego styl walki nie był widowiskowy, lecz niesamowicie skuteczny. Swą umagicznioną bronią ciął ciała wrogów jakby to była dziecinna igraszka, lecz pazury pozostawały twarde. Trafiony kilka razy powoli zaczynał tracić przewagę, póki nie wyleczyła go Szarańcza. Z ostatnim gargulcem ostatecznie pomogła mu się rozprawić Tamarie odcinając mu głowę.


Wymiana ciosów nie trwała dłużej niż pół minuty. Kiedy to Szarańcza rzuciła się, by wyleczyć Broga, Tamarie zachwiała się i by padła na ziemię, gdyby nie szybka reakcja Sadima, który zdołał ochronić ją przed upadkiem. Oboje popatrzyli na siebie, półelf z przerażeniem, azata ze współczuciem.
- No popatrz, znowu ledwie żyję pasożytując na twej energii życiowej - odezwała się smutno słabym tonem.
I po tych słowach zemdlała.

Hazard 05-03-2016 22:50

Stojąc u boku Szarej barbarzyńca z ponurą miną przyglądał się zrujnowanej wieży. Nie podobał mu się pomysł eksplorowanie posępnej budowli. Od czasu gdy zbliżył się do Szarej, Lorath zatracił w sobie tą obojętność do życia. Czuł się za dziewczynę jeszcze bardziej odpowiedzialny. Świadomość, że mógłby zginąć, pozostawiając ją w tej głuszy samą, nie dawała mu spokoju. Nawet pozbycie się klątwy straciło dla niego na znaczeniu - w końcu to na czym mu naprawdę zależało, widział we właściwy sposób.

Niestety drużyna zdecydowała za niego. Z doświadczenia wiedzieli - o czym zresztą sam napomknął - że rozdzielanie się na dwie grupy i ruszanie w centrum zagrożenia w osłabionym składzie nigdy nie mogło skończyć się dobrze. Nie chciał pozwolić, by dramatyczna sytuacja z ruin jaszczuroludzi powtórzyła się i tutaj.

Jego przeczucia jak zwykle okazały się słuszne. Zagrożenie spadło na nich z nieba - dosłownie. Gdy kamienne gargulce ożyły i pikowały w ich stronę z chęcią mordu, Odmieniec od razu stanął przed Szarą, tak by stwory nie mogły jej dopaść. Miecz starł się z pazurami bestii. Krew zaczęła buzować mu w żyłach, a na twarzy pojawił się zdeterminowany wyraz. Wraz z pierwszą pozostawioną przez Gargulca raną na jego ciele, oczy barbarzyńcy zabłysły wściekłością. Nieokrzesanymi ruchami ciął bestię, rewanżując się za każde nowe skaleczenie na jego ciele.

Szybko poczuł znajome uczucie. Mimo usilnych prób opanowania się, instynkt ponownie wziął nad nim górę. Ostatnią rzeczą jaką pamiętał, był własny okrzyk bojowy i krzywa morda jego przeciwnika.

* * *

Dyszał ciężko. Opierał się o wbity w ciało jednej z bestii miecz, dzięki czemu nie upadł na ziemię. Cieknąca z licznych ran krew zrosiła trawę wokół. Wiedział, że znowu ogarnął go bitewny szał. I, że znowu otarł się o śmierć.

Odmieniec chciał już się wyprostować, przypominając sobie o Szarej, jednak nim to zrobił, poczuł na plecach przyjemne ciepło, które w kojący sposób oblało jego ciało. Rany zaczęły powoli się goić i całkowicie znikać. Szarańcza kolejny raz tego dnia składała go do kupy. W kilka chwil znowu poczuł, że jest w pełni zdrów i może iść dalej. Spojrzał towarzyszce w oczy i rzekł krótko, jednak z dziwną dla niego dozą przyjaznych emocji:

- Dziękuję.

Krieger 06-03-2016 08:17

Brog spojrzał pytająco na Kaledwyna.
- Kogo słuchać, jak cię nie ma? - Spytał. Nie sposób było mu określić kto był przywódcą grupy która do nich dołączyła po samym zachowaniu awanturników - docinali sobie często i żaden nie wydawał się mieć ostatecznego autorytetu w dokonywaniu decyzji. Ogr wyglądał przez chwilę jak smutny szczeniak, wiedząc że musi zostawić swojego przyjaciela i przewodnika po skomplikowanym świecie zasad i reguł panujących w świecie maluczkich. Po udzieleniu odpowiedzi na pytanie ogra, Kaledwyn wykonał gest by Brog się pochylił i szepnął mu coś na ucho. Zakuty w stal kolos kiwnął energicznie głową i cofnął się do jednego z wozów, odłożył nań swoją wysłużoną maczugę i wyciągnął coś spod przykrywającej go plandeki, uśmiechając się szeroko. Pakunek okazał się bronią - mieczem absurdalnej wielkości. Samo ostrze musiało liczyć około dwóch i pół metra, całość zaś mierzyła ponad trzy. Broń była wykonana z kunsztem i wyglądała na diabelnie użytkową - nie sposób było jednak się domyśleć, skąd mogła pochodzić. Odpowiednio dozbrojony, wojownik puścił się ogrzym truchtem za resztą, podzwaniając pancerzem.
Kaledwyn zamyślił się przez chwilę, zastanawiając się komu powierzyć Broga pod opiekę.
- Uhm… Zostań pod rozkazami Szarańczy, a jeśliby coś jej się stało; słuchaj się Sadima - odparł po dłuższej chwili, po czym ruszył u boku Moiry w stronę wozu.

Awanturnicy przedarli się przez zarośla otaczające wieżę, minęli po drodze kilka zrujnowanych budynków i po niespełna minucie dotarli do spiralnej budowli na szczycie, której znajdowały się kamienne gargulce, groźnie obserwujące wejście poniżej.
W miejscu wrót nie znajdowały się jednak żadne drzwi czy innego rodzaju przejście - była tam lita ściana bez żadnych wskazówek, które ułatwiłyby im dostanie się do środka. Co więcej; zbliżając się do rzekomego wejścia, bohaterowie mieli nieprzyjemne wrażenie, że ktoś lub coś uważnie się im przygląda i raczej nie ma przy tym dobrych zamiarów.
Markas czuł się co raz gorzej, ale nie dawał tego po sobie poznać.
- Patrz i ucz się – rzucił tylko do Logana i ruszył bardzo powoli do przodu, żeby sprawdzić czy nic im nie będzie grozić w drodze do wieży i przy okazji dokładnie przyjrzeć się ścianie, która znajduje się u jej wejścia.
- Brog zrobić wejście? - Spytał ogr, wskazując kciukiem na litą ścianę.
- Poczekaj chwilę nasz silny przyjacielu. Nie chcemy przecież, żeby coś Ci się stało. Sprawdźmy najpierw niebezpieczeństwo. A potem… Dobry pomysł, żeby Brog to rozwalił - odparła Szarańcza, spoglądając z lekką obawą na górującego nad nimi ogra.


Brog przyglądał się uważnie jednemu z gargulców. Co za paskudztwo! W imitacji wykrzywionej mordy posągu zaczął stroić miny i wywalać język.

-Bleeee! Ha ha!- Zaśmiał się. -Brzydal.- Ogr szybko znudził się i przekręcił głowę by zobaczyć jak radzą sobie jego maluczcy przyjaciele, wciąż chichocząc. Szybko jednak doszedł do wniosku że to co robią jest jeszcze nudniejsze niż dziecinada z kawałkiem granitu, odwrócił się więc ponownie do swego niezbyt aktywnego towarzysza zabawy.

Zanim zdążył mrugnąć jego twarz została przywitana przez łapę nagle ożywionego konstrukta. Kamienne pazury rozorały mu czoło i zraniły oczy, zalewając je krwią. Olbrzym ryknął z bólu i zrobił krok do tyłu, machając na oślep swoim mieczem i trzymając się za poszatkowane lico. Gargulce które opadły drużynę jak wygłodniałe ptactwo za nic miały sobie jego wysiłki, wykorzystując swoją przewagę by zadawać wojownikowi dotkliwe rany. Oszołomionemu agresją ich ataków i osłabionemu upływem krwi Brogowi udało się cudem trafić jedną z bestii, lecz jego masywne ostrze ukruszyło jedynie kawałek korpusu gargulca, nie czyniąc mu poważnej szkody.

W odpowiedzi jego skaliści napastnicy z radością podwoili starania by posiekać ogra na plasterki - jeden wskoczył mu na plecy i brutalnym szarpnięciem rozpłatał mu szyję. Ciepła, świeża krew buchnęła z okrutnej rany, a ogromny wojownik zadławił się własną posoką. Próbował zrzucić z siebie nieproszonego pasażera, ale był zbyt odrętwiały i ranny by się bronić - padł na kolana, a potem na wznak, w szybko rosnącą kałużę giganciej juchy, tracąc przytomność. Widząc stan wielkoluda Szara rzuciła mu się z pomocą - jej lecznicza magia zasklepiła ranę na szyi i powstrzymała krwawienie, bez wątpienia ratując ogrowi życie.

Na szczęście dla niego, reszta towarzyszy szybko poradziła sobie z gargulcami, choć nie bez uszczerbku na zdrowiu. Przyszła i kolej by uleczyć Broga, na co Szarańcza musiała zużyć znakomitą porcję mocy swej różdżki. Olbrzym ocknął się gwałtownie, a uspokojenie go i udowodnienie mu że nic już mu nie grozi zajęło kilka długich chwil, po których gigant głośno obwołał Szarańczę swoim bohaterem i poprzysiągł jej oraz pozostałym towarzyszom dozgonny dług wdzięczności.

Warlock 06-03-2016 20:55

Tajemnicza wieża, Ciernisty Las
17 Mirtul, 1367 DR
Popołudnie

Znajdujące się na szczycie wieży gargulce poruszyły się, krusząc kamienne podesty, do których zostały przytwierdzone. Drobne kamyki posypały się w dół, lądując tuż obok stojących przed wejściem do wieży awanturników. Wszyscy natychmiast podnieśli głowę ku niebu i w tym samym momencie ujrzeli cztery skrzydlate istoty pikujące w ich stronę.

Nie każdemu udało się w porę wydobyć broń z pochwy, lecz Tamarie odznaczyła się nadzwyczajnym refleksem i na widok zbliżającego się przeciwnika natychmiast skierowała ostrze oburęcznego miecza ku górze, chcąc w ten sposób nadziać pikującego potwora. Wojowniczka zaparła się mocniej nogami i po chwili, zgodnie z oczekiwaniem, poczuła na sobie cały impet lecącego w dół gargulca, który boleśnie nabił się na klingę jej miecza. Ciosów ów zdołałby zabić rozpędzonego konia, lecz kamienna skóra stwora oparła się częściowo sile uderzenia i broń skruszyła tylko drobną część ciała bestii, która w odpowiedzi zatopiła pazury głęboko w odsłoniętym barku kobiety. Tamarie wrzasnęła z bólu i natychmiast odepchnęła od siebie gargulca, który łagodnie wylądował przed nią z kryjącą się w oczach żądzą krwi.
Reszta drużyny nie była równie dobrze przygotowana na zasadzkę, co eteryczna wojowniczka Sadima. Brog został zmuszony zasłonić się przedramieniem przed pikującym w dół stworem, lecz nie był to zbyt przemyślany manewr - stwór zatopił zakończone szponami stopy w ciele ogra, który podobnie jak Tamarie przed nim, ryknął głośno z bólu i w tym samym momencie dobył ogromnego miecza oburęcznego.
Potężna klinga zatoczyła łuk w powietrzu i spadła wprost na skrzydła gargulca, niszcząc je doszczętnie. Zaskoczony siłą uderzenia stwór zatoczył się do tyłu i wykrzywił swój paskudny łeb, szukając luki w obronie przeciwnika. Tym razem jednak nie miał zamiaru podejść się równie łatwo.
Znajdujący się przy samym wejściu do wieży, łotrzyk Markas dostrzegł nadążającą się okazję do wsadzenia obu krótkich mieczy w plecy gargulca, który zajęty był walką z ogrem. Przed szarżą, rozejrzał się uważnie po otoczeniu, oceniając swoje szanse na skryty atak, po czym pobiegł przed siebie, odbił się od pobliskiego murka i zatopił oba ostrza w miejsce, które wcześniej trafił Brog. Pomimo siły uderzenia, nadanej przez wyskok, miecze zaledwie drasnęły skórę potwora, która była twarda niczym skała. Gargulec nawet się nie odwrócił, aby chociaż posłać łotrzykowi drwiący uśmieszek, co jeszcze bardziej rozzłościło Markasa - nie lubił być ignorowanym.

Stojący nieopodal walczącego ogra, paladyn Logan przyjął na swojej potężnej tarczy cały ciężar pikującej bestii, lecz mimo to udało się jej trafić szponami w jego chroniony przez ciężki naramiennik bark. Siła uderzenia wstrząsnęła nim, a rycerz poczuł jak wykręcają się mu stawy, co oznajmił cichym pomrukiem. W odpowiedzi zamachnął się magicznym młotem, którym zdzielił stwora prosto w twarz. Wplątana w broń magia pozwoliła orężowi przebić się przez twardą jak skała skórę bestii i dotkliwie zranić ją, co wywołało na jej pysku głupkowaty wyraz zdziwienia. Paladyn zaparł się nogami i zasłonił się tarczą, spodziewając się kolejnego ataku z jej strony.
Tymczasem Lorath bez większego trudu uniknął pikującej w dół bestii. Elf odskoczył w bok, pozwalając stworowi rąbnąć z impetem w ziemię, lecz ten w porę rozpostarł skrzydła, które zadziałały jak spadochron, amortyzując jego upadek.
Widząc okazję do wyprowadzenia ciosu, barbarzyńca okręcił się zręcznie na pięcie, a ostrze jego miecza przecięło ze świstem powietrze i boleśnie zatopiło się w odsłoniętym boku bestii, tym samym zmuszając ją do wycofania się. Klinga została bowiem zatopiona w olejku, który nadawał jej magiczne właściwości - była ona zdolna przebić się nawet przez kamienną skórę stwora.

Po pierwszym nieudanym ciosie, Markas wskoczył na plecy potwora i wbijał na przemian swoje miecze, próbując wyrządzić przeciwnikowi jakiekolwiek szkody, lecz były to równie bezowocne działania co próba wbicia noża w kamienny bruk. Gargulec bez trudu zrzucił go na ziemię za pomocą swojego drugiego, wciąż funkcjonującego skrzydła, po czym rzucił się z dzikim szałem na wroga, którego uznał za największe dla siebie zagrożenie.
Seria ciosów przecięła powietrze; szpony co chwila wbijały się w odsłonięte ciało ogra i nie pomogła mu nawet okalająca go ciężka zbroja płytowa. Zwinny gargulec skakał wokół niego, unikając zręcznie ciosów broniącego się Broga i samemu wyprowadzając kontruderzenia za każdym razem kiedy jego przeciwnik się odsłaniał, a czynił to często. Stwór wykazał się dobrym wyczuciem, albowiem unikał potężnego miecza ogra i wyprowadzał od razu kilka bolesnych cięć. W końcu wielki jak chłopska chata Brog zaczął słabnąć, a walczący z nim gargulec szybko spostrzegł wkradające się w ruchy swojego przeciwnika zmęczenie.
Wykorzystując nadarzającą się okazję, uchylił się przed klingą oburęcznego miecza i skoczył do przodu chcąc jak najszybciej zakończyć ów pojedynek. Seria wyprowadzonych ciosów zatopiła się w ciele olbrzyma; szpony trafiały w każdy nieosłonięty zbroją punkt ciała, aż w końcu gargulec powalił na ziemię ogra, wskoczył mu na klatę i zatopił ostre jak brzytwa pazury w szyi Broga, który zalał się krwią i niemalże natychmiast stracił przytomność.

Widząc jak ogr upada na zrujnowany bruk, Logan naparł na swojego przeciwnika i jednym potężnym uderzeniem młota rozwalił mu łeb, który rozsypał się jak trafiona kilofem skała. Gargulec upadł na ziemię, skamieniały niczym posąg. Rycerz przeskoczył nad martwych truchłem i zaatakował kolejnego stwora, który był blisko wykończenia śmiertelnie rannego Broga.
Silnym pchnięciem tarczy zrzucił go z nieprzytomnego ogra, po czym przebiegł po leżącemu towarzyszowi, wykorzystując jego potężną klatkę piersiową jak trampolinę. Ciężki młot spadł wprost na głowę przeciwnika i rozłupał ją jak orzech.

W chwili kiedy Logan zabijał kolejnego gargulca, Tamarie oraz Lorath kończyli brutalną walkę ze swoimi przeciwnikami. Nie był to łatwy bój, gdyż każde z nich znaczyły głębokie rany i gdyby nie interwencja Szarańczy oraz Sadima, to czekałby wojowników ten sam los co ogra. Na szczęście dla nich, magia lecząca kobiety była wystarczająco silna, aby utrzymać ich przy życiu w trakcie walki i dzięki wspólnym wysiłkom udało im się przezwyciężyć potężnego wroga.
Lorath pomimo znacznych ran, okazał się być sprytniejszy od gargulca, z którym walczył. Zręcznie odskakiwał i zasłaniał się tarczą przed ciosami skrzydlatej bestii, samemu kontratakując, kiedy tylko nadarzała się ku temu okazja. W końcu zadał ostateczny cios i jednym silnym cięciem oddzielił głowę od reszty ciała, które z hukiem upadło na bruk.
Tamarie zdołała jeszcze bardziej efektownie pozbyć się swego wroga. Obróciła się na pięcie, zataczając mieczem oburęcznym szeroki łuk wokół własnej osi. Dzięki nadanemu przez nogi impetowi, cios rozpołowił ostatniego gargulca, który rozpadł się na dwa osobne, pozbawione nikczemnego życia połówki.


Po pokonaniu gargulców, większość członków drużyny lizała rany. Z pomocą magii Szarańczy udało się zaleczyć rozległe obrażenia Broga i przywrócić mu świadomość. Ogr wciąż rozglądał się lekko przytępawym spojrzeniem po okolicy, choć w jego przypadku nie było to nic nadzwyczajnego.
Kiedy inni zajęci byli sobą, Markas postanowił podejść do ściany i raz jeszcze dokładnie ją wybadać. Po stosunkowo krótkiej chwili poświęconej na obmacywaniu cegieł, łotrzyk wyczuł znajomy kształt i złapał za kołatkę w kształcie wilczego łba, którą następnie kilka razy zastukał.
Formujące wieżę skały natychmiast rozsunęły się, ukazując bogato umeblowane i skryte w półmroku pomieszczenie. W owalnym pokoju znajdowały się wygodne fotele, kanapa, ciężki wykonany z dębu stół, a nawet niewielki szynkwas, za którym znajdowała się skromna kuchnia.
Było też tam kilka oszklonych okien, które z zewnątrz zakryte były iluzją oraz schody; jedne prowadzące na górę ku znajdującym się wyżej komnatom mieszkalnym oraz inne prowadzące w stronę piwnicy. Co dziwne, Markas nie był sam w pokoju, gdyż poza nim stał tam ożywiony przez magię szkielet, który trzymał w dłoni wykonaną ze strzechy miotłę i żmudnie zamiatał nią podłogę, w ogóle nie poświęcając intruzowi najmniejszej uwagi.

Nami 09-03-2016 10:42

Szarańcza wybałuszyła oczy przekraczając próg pomieszczenia. Widząc krzątającego się szkieleta, pomyślała, że ten dinozaur, co go kupiła, jest całkiem kiepski.
- Emm, siemka? Jest w domu ktoś dorosły? - spytała głupio i uśmiechnęła się, aby poprawić swój wizerunek.
Kobiecie odpowiedziało tylko szuranie miotły. Przygarbiony szkielet, który był nieco większy od przeciętnego goblina, wydawał się zbyt pochłonięty zamiataniem i tak już z dawna czystej podłogi, aby móc w ogóle zareagować na słowa dziewczyny.
Odmieniec z podejrzliwym i niepewnym wyrazem twarzy przyglądał się pomieszczeniu. Nauczony zasadzką kamiennych gargulców, Lorath trzymał miecz i tarczę w gotowości. W miejscach takich jak te, mogli spodziewać się wszystkiego.
Wycelował czubkiem miecza w Szkieleta, zatrzymując ostrze kawałek od jego głowy.
- Nie podoba mi się to… Właściciel tego czegoś wyczuje, jeżeli to zniszczę? - Lorath zwrócił się do Szarej i Sadima. Nim usłyszał odpowiedź, spojrzał jeszcze raz na drzwi prowadzące na dół, do piwnicy wieży. Dostrzegł na nich dziwne znaki. - Czym są te… symbole?
- Najwyraźniej - odpowiedział elfowi paladyn, samemu z trudem powstrzymując się przed rzuceniem z młotem na ożywieńca. Po chwili podszedł do oznaczonych runami drzwi, podrapał się po brodzie i spoglądając wyczekująca na Sadima powiedział:
- Najwyraźniej zostały zapieczętowane. Ktokolwiek je tu nałożył, nie chciał abyśmy tam zaglądali. To jak? Przeszukujemy dokładnie to pomieszczenie, czy też od razu idziemy na górę lub schodzimy do piwnicy?
Barbarzyńca zmarszczył brwi, niechętnie opuszczając miecz. Perspektywa spędzenia czasu w pomieszczeniu z ożywioną kukłą-gosposią, wcale mu się nie podobała, jednak przeczuwał, że jeszcze mniej pragnie poznać właściciela tego miejsca. Jeszcze raz przeczesał wzrokiem pomieszczenie.
- Najpierw sprawdźmy wszystko dokładnie tutaj, a potem chodźmy na górę - stwierdził beznamiętnie. - Piwnica na końcu…
Szara jakby w amoku bądź też zastanowieniu, pokiwała kilkakrotnie głową, aż ta zaczęła ją boleć od nadmiaru ruchy. Podeszła do drzwi nie spuszczając podejrzanego szkieleta z oczu, który całkowicie miał ją w nosie, i rzuciła na drzwi zaklęcie czytania magii jak i jej wykrycia. Zawsze to coś.
- Emm… Tu jest napisane “Wieża własnością Kerianna. Intruzów czeka śmierć!”. To tak jakby kogoś to interesowało - odparła oglądając się za siebie.
- A więc to ten młody skurwysyn przeżył - paladyn mocno zamyślił się raz jeszcze, po czym przyjrzał się runom, chociaż nic z nich nie był w stanie wyczytać.
- I wszystko wskazuje na to, że dobrze mu się powodzi - dodał po chwili, rozglądając się uważnie po otaczającym go pomieszczeniu. Nie czuł się zbyt pewnie siebie w obcym sobie miejscu, a w szczególności, że była to wieża czarodzieja. Takie zawsze kryły w sobie nieprzyjemnie niespodzianki.
Przywrócona do funkcjonowania za pomocą mikstury leczniczej Tamarie oglądała pomieszczenie z mieszaniną niesmaku i zaciekawienia. Zerknęła z ukosa na paladyna po niezbyt chlubnym słowie, które mu się wyrwało.
- Paladynie, wyrażaj się. Nie godzi się boskiemu słudze takich słów używać.
Tymczasem Sadim rzucał kolejne zaklęcia, a w jego oczach kręcił się błysk zrozumienia. Uniósł po chwili brew.
- No no, zaklęcie wampiricznego dotyku na klamce? A to ci dopiero - skomentował swoje odkrycie półelf.
- Nie mamy całkiem przypadkiem zwoju rozproszenia magii, prawda?
- Wybacz mi, Tamarie, ale jakby nie patrzeć, Keriann zasłużył sobie na takie określenie
- odparł rycerz, uśmiechając się nieznacznie z własnego żartu.
- My tam na planach mamy na to inne określenie - azata odpowiedziała rycerzowi i przerwała na moment, by podkreślić słowo, które miało paść.
- Lemur - aż zachichotała pod nosem - Wiesz czym jest lemur?
- Eee… Takim pokracznym stworzeniem z długim ogonem? - Zapytał paladyn starając sobie przypomnieć wygląd zwierzęcia, którego niegdyś zobaczył w zoo w Athkatli.
- Żyjąca w piekle najpodrzędniejsza forma życia wśród wszystkich istot planarnych. Sporo nauki przed tobą, przyjacielu - uśmiechnęła się szeroko i stanęła przy Sadimie.
-A co to kerjan?- Błysnął Brog, starając się nadążyć za rozmową reszty. Wyglądał jakby śledził wzrokiem tor lotu skaczącej po pokoju piłki.
- Nie wystarcz rozwalić drzwi nie dotykając klamki? - zapytał Odmieniec, przerywając dokuczliwą wymianę zdań między towarzyszami. Nim uzyskał odpowiedź rzucił wzrokiem w stronę drzwi prowadzących na zewnątrz i ponownie się odezwał. - Może kupiec ma jakiś zwój na wozie. Albo tu jakiś znajdziemy.
-Elf mówi bardzo mądrze- Brog wyszczerzył zębiska, gotowy by sprobować roztrzaskać drewnianą przeszkodę. Pochylał się, ale i tak niemal szurał ramionami po suficie - niewygoda odbierała mu cierpliwość, a niedawna walka z pewnością popsuła mu humor.
- A może bezpieczniej będzie wykorzystać naszego drużynowego łotrzyka, który tak bardzo stara się nam zaimponować? - Zapytał paladyn, spoglądając nieznacznie w stronę Markasa.
-Yyyy… no tak. Jasne.- Burknął Brog.
Markas tylko prychnął na Paladyna.
- A proszę bardzo, zaraz sprawdzę całe pomieszczenie, czy nie ma tu jakiś dziwnych rzeczy, które mogłyby nam zagrozić, a w szczególności te drzwi o których wspomniałeś – powiedział łotrzyk, delikatnie wypiął pierś, upewnił się, że Szara go obserwuje i zabrał się za swoją robotę.
Sprawdzająca wrota Szarańcza, nagle zachwiała się na nogach i prawie by upadła, gdyby nie ściana, o którą oparła się plecami. Złapała się za głowę i jęknęła z bólu, osuwając się w dół i kucając pod murem, chowając twarz w dłoniach.
Paladyn i barbarzyńca niemalże w tym samym momencie ukucnęli obok Szarańczy, a na ich twarzach malowała się ta sama troska.
- Co się stało? - Zapytał Logan, niepewnie dotykając ramienia kobiety. - Nic ci nie jest?
Aasimarce co prawda przytrafiają się różne rzeczy i niektórzy o tym wiedzą. Ale Sadim też prawie się przewrócił. W ostatniej chwili chwyciła go Tamarie za ramię.
- Ta magia... Tu jest epicentrum... I jest potężne jak cholera - przez zęby wydusił z siebie Sadim i zakończył koncentrację.
W tym samym momencie wszystkie książki znajdujące się w pobliskiej niewielkiej biblioteczce oraz naczynia w szafach za szynkwasem wystrzeliły w stronę awanturników, lecz nie trafiły w nich, a zaczęły wirować wokół, niczym tornado. Jakieś dziwne głosy odezwały się jakby z zaświatów, a kucająca pod murem Szarańcza jeszcze bardziej się skuliła krzycząc coś w języku niebian.

Trzaskające drzwiczki kredensów narobiły wiele hałasu, podobnie jak przewracające się samoczynnie kartki wielkich ksiąg. Stukot nóg unoszonego i upuszczanego z niewielkiej wysokości może trzech centymetrów stołu, dudnił w jej głowie dodając więcej bólu. Pierwszy raz odkąd razem podróżowali, Szarańcza wykazała duże pokłady nawiedzenia, jak można było się domyśleć im silniejsza się stawała tym więcej złych oraz samotnych dusz do niej legło, zaś miejsce, w którym się znaleźli dodatkowo sprzyjało nieumarłym; zarówno tym gniewnym, jak i zrozpaczonym.
- Zostawcie mnie!! - krzyknęła w rozpaczy, a jej towarzysze nie mogli wiedzieć, czy te słowa skierowała do nich, czy do czegokolwiek innego. Dodatkowo Logan kucnął tuż przed nią, mając twarz na wysokości jej buzi i patrzył na nią ze zmartwieniem.
Wyrocznia jednak nie dostrzegła jego przejętej miny, a zgoła coś innego. To "coś" najwyraźniej ją przeraziło na tyle, że kobieta patrzyła sparaliżowana, a jej wzrok sprawiał wrażenie nieobecnego, tętno zaczęło zwalniać, a blada skóra stała się zimna niczym ciało nieboszczyka.


Przerażająca twarz przypominająca maskę wykonaną z plastiku, o czerwonych tęczówkach wpatrujących się z gniewem na Wyrocznie, brwiami ściągniętymi w grymas złości, otworzyła mechaniczną paszczę zbliżając się niebezpiecznie czołem do czoła aasimarki. Z pozbawionego żuchwy oblicza, która to została zastąpiona metalową konstrukcją, wydobył się dźwięk
- Jesssteś taka ssssłodka, taka sssmaczna - wysyczał, a jego ton pogłosem rozniósł się w głowie kobiety, która miała policzki zroszone słonymi łzami. Przed nią wciąż był Logan, jednakże Szarańcza nie widziała jego obecności, a twarz dziwnej istoty.
- Juszszszsz nigdy Cię nie opuszszszszczę, nie zossstawię - szept dochodził z otoczenia i choć stalowa żuchwa nawet nie drgnęła, kobieta doskonale wiedziała, do kogo należą te słowa.
- Jessssteś piękna dla nassss, zossstanę z Tobą. Będzieszszsz moja, potrzebuję tylko trochę czasssssu z Twoim umyssssłem.

Dla obserwatorów Szara wydawała się wpaść w stan katatonii. Patrzyła przed siebie pustym wzrokiem i nawet próby machania ręką przed jej oczami na nic się nie zdały. Uniosła dłonie przed siebie, jakby czegoś dotykała, ale wy niczego nie zauważyliście. W pomieszczeniu wciąż wszystko wydawało odgłosy, podmuch wiatru zmiótł stos kurzu, jaki słomianą miotłą nazbierał szkielet. Książki zaczęły być miotane przez niewidzialne dusze i rzucane po ścianach wieży. Ciało Szarej robiło się coraz bardziej wychłodzone i sine, jakby coś pochłaniało jej duszę i chciało albo ją pożreć, albo stać się z nią jednością.

Logan wyprostował się gwałtownie i natychmiast sięgnął po młot. Spojrzał na stojącego obok elfa nie bardzo wiedząc co uczynić. Zamachnął się w przelatującą książkę, która rozsypała się na setki drobnych kartek, po czym dalej parł do przodu atakując na ślepo, lecz nie był w stanie dosięgnąć żadnego przeciwnika. Kompletnie nie miał pojęcia co się dzieje wokół niego.
- Musimy stąd wyjść. Szybko - Lorath opowiedział słowami na spojrzenie paladyna. Nie myśląc długo, chwycił Szarą w ramiona i ruszył z nią na zewnątrz, osłaniając ją swym ciałem przed latającymi książkami. Aasimarka zasłoniła oczy rękami.
W chwili, gdy kobieta wyszła, tajemnicze odgłosy oraz tornado przedmiotów ustało. Stojący przy szynkwasie szkielet podszedł do sterty potłuczonych i podartych przedmiotów i zaczął je porządkować.

Nie wypuszczając jej z rąk, barbarzyńca spojrzał przejęty na Aasimiarke. Była zimna jak niemalże jak lód, przez chwile nie był pewien, czy nie obejmuje już tylko martwego ciała kobiety. Skoncentrowaną i ponurą dotychczas minę zastąpił wyraz troski i zmartwienia.
- Już po wszystkim… Nie powinniśmy tam wracać...
Kiedy Barbarzyńca wyniósł aasimarkę z wieży, ból głowy zdawał się być jedynie lekkimi pulsacjami, które nie próbowały już rozsadzić jej czaszki od środka. Dopiero wtedy odkryła twarz i otworzyła oczy, te oczy, które były teraz wilgotne od łez.
- One tak bardzo mnie nienawidzą… Nienawidzą nas wszystkich. - wymamrotała nie spoglądając nawet na Loratha, a jedynie przetarła policzek wierzchem dłoni.
- Ale niektóre też chcą by im pomóc. Może gdy już otworzą drzwi i zejdę na dół, to one za nami nie pójdą? Wtedy czułabym się lepiej… Po prostu. - przerwała na chwilę biorąc uspokajający wdech - Po prostu nie mogę zrozumieć, kiedy każdy z nich coś chce ode mnie, zamiast słyszeć słowa, dociera do mnie potężne dudnienie, to tak bardzo boli - druga dłoń przetarła zaszklone od łez oko. Słowem nie wspomniała o duszy, która była na tyle silna, że się z nią skontaktowała, prawie wręcz do niej przywarła na stałe. Była bardzo rozgniewana i łapczywa, co przerażało Wyrocznie.
Odmieniec instynktownie przycisnął do siebie płaczącą dziewczynę. Chciał ogrzać jej zimne ciało, więc dłonią pocierał o bladą skórę, aby nieco nadać jej ciepła poprzez pocieranie. Był przygotowany na wiele niebezpieczeństw jakie mogły czyhać na nich w wieży, jednak nawet mu przez myśl nie przeszło, że klątwa Szarej może obudzić się w tym miejscu z taką intensywnością. Spojrzał niepewnym wzrokiem na wieżę.
- Jesteś pewne, że chcesz tam wracać? Po tym wszystkim…. Na dole może być jeszcze gorzej, a ja nie jestem w stanie Cię przed nimi obronić - powiedział Lorath, ostatnie słowa wypowiadając ze złością. Z jego wyrazu twarzy można było wywnioskować, że nie może znieść własnej bezsilności.
Szarańcza dyskretnie wymsknęła się z jego rąk, aby stanąć na równych nogach, które nie były już tak bardzo chwiejne jak jeszcze kilka minut wcześniej. Westchnęła drżącą piersią, a na jej twarzy wykwitł słaby i pozbawiony siły uśmiech.
- Nie chcę byś szedł tam sam - kiwnęła głową zamykając oczy i objęła się ramionami - Nie chcę też, by inni szli bez naszej pomocy. Jesteś bardzo ważną częścią tej podróży - jej głos był cichy, a ponowny wdech napiął jej piersi, które potężnie się uniosły i zamarły na chwilę w bezruchu. Dopiero podczas kolejnych słów, klatka piersiowa kobiety zaczęła ponownie opadać.
- Albo my sami pójdziemy na górę, teraz. Albo poczekamy tutaj aż otworzą drzwi. - postawiła warunek otwierając oczy i z determinacją atakując Loratha swoim spojrzeniem. Ukryła swój strach pod maską i tylko zaszklone od łez oczy mogły ją zdradzić. Wierzyła jednak, że dusza, która wtedy do niej przywarła, była silnie związana z parterem i nie mogła udać się do piwnic czy też na piętro.
- Myślisz, że na górze ich nie będzie? - zapytał Odmieniec uspokojony nieco determinacją Szarańczy. Po jej wzroku wywnioskował, że nic nie wskórają próby przekonania jej, by została z kupcem i wiedźmą. Sam również nie chciał ponownie popełnić tego samego błędu, który zgubił ich towarzyszy w podziemiach starożytnej świątyni jaszczuroludzi.
Nim obydwoje doszli do konkretnych wniosków, z wieży dało się słyszeć przeraźliwy skrzek. Szarańcza gwałtownie dała krok do przodu, chwytając po drodze dłoń elfa i ciągnąc go za sobą. Po przekroczeniu drzwi spostrzegli, że wrota z runami zostały rozbrojone. Byli świadkiem umierającego w agonii bólu stwora z piekieł, który najpewniej został przyzwany przez Sadima.
Nie zdziwiło jej to, że gdy tylko weszła, kartki książek poczęły niepokojąco i samoczynnie się przewracać, a z czasem niespiesznie unosić w górę. Nie mogąc dłużej czekać, kobieta dobiegła do drzwi, które pchnęła z całych sił, a następnie szybko zaczęła schodzić na dół. Strach i panika, jaką wywoływała w niej postać z połową twarzy z maski oraz mechaniczną żuchwą, wzięły górę nad rozsądkiem.


Morfik 09-03-2016 19:53

Markasowi opadła szczęka, gdy zobaczył poruszający się szkielet, który na dokładkę zajmował się zwykłymi czynnościami domowi. Łotrzyk widział coś takiego, po raz pierwszy w życiu. Zawsze trzymał się z dala od wszystkiego, co mogło mieć jakikolwiek związek z magią, a teraz znajdował się w samym centrum działania tajemniczej siły.

Łotrzyk spojrzał na swoich towarzyszy i większość z nich wyglądała tak, jakby to co tu zastali, kompletnie nie robiło na nich wrażenia. Dzień jak co dzień, można by rzec. Jednak dla Markasa, prostego człowieka, który stara się jakoś przeżyć w tym okrutnym świecie, była to całkowita nowość. Nie wiedział do końca jak zareagować na to, co tutaj zobaczył.
Gdy wszystkie naczynia i książki nagle zaczęły latać wokół nich, Markas zdał sobie sprawę z tego, że ktoś lub coś próbuje ich wystraszyć, żeby pozbyć się ich z tego miejsca. Trochę nieudolnie z resztą. Po tym, co ostatnio przeszli, takie coś nie robiło na nich żadnego wrażenia. Cartera nawet trochę to rozbawiło, gargulce były groźne, a tutaj proszę, latające książki i kościotrup z miotłą…

Niestety stan rozbawienia nie trwał zbyt długo, ponieważ nagle, coś złego zaczęło się dziać z Szarą, jakby straciła kontakt z rzeczywistością. Markas podszedł do niej powoli i pomachał dłonią przed jej twarzą, niestety nie dało to żadnych efektów. Spróbował ją przestraszyć, krzyknął głośno, niestety to też nic nie dało. Stan ten trwał dosyć długo, aż wreszcie Szara powróciła do nich.

Markas nie nadążał za tym wszystkim, co działo się w tej wieży. Magiczne postaci, wizje, krzyki, wrzaski. Przestał się czuć komfortowo w tym miejscu. Gdy już miał zamiar uciec po cichu z tego miejsca, Szarańcza nagle zerwała się z miejsca, otworzyła drzwi i pobiegła schodami w dół. Markas nie sądził, żeby schodzenie tam było dobrym pomysłem. Nawet chęć zaimponowania kobiecie nie zmusiła go do pobiegnięcia na ratunek. Łotrzyk czekał na reakcję swoich towarzyszy i jeżeli ci ruszą za Szarą, to on nie zamierza zostawać sam w tym pomieszczeniu.

Hazard 10-03-2016 21:21

Dosyć chłodne powitanie na zewnątrz, okazało się jedynie przedsmakiem tego, co czekać na nich miało we wnętrzu przeklętej wieży. Stawiając pewne kroki Lorath ruszył za Markasem do środka. Pod jego ciężkimi, skórzanymi butami pękały i kruszyły się w pył resztki porozrzucanych przed wejściem fragmentów gargulców. Tym razem skoncentrowany był jeszcze bardziej. Miecz i tarcze trzymał w bojowej gotowości, nie mając zamiaru dać się ponownie zaskoczyć.

W żaden sposób jednak nie mógł przewidzieć tego, co ukazało się im we wnętrzu przytulnie urządzonego pomieszczenia. Wkraczając do Ciernistego Lasu Lorath nie spodziewał się natrafić na wiele śladów cywilizacji, jednak to co ujrzał w tych z pozoru zrujnowanych włościach, sprawiło, że dosłownie oniemiał. Na krótki moment. Aż w końcu jego wzrok natrafił na ponure dzieło nekromanckiej mocy zajmujące się… pracami domowymi.

Mocniej ścisnął miecz i wyszedł naprzód zdecydowanym krokiem. Uniósł ostrze do cięcie. Stal przecięła powietrze i zatrzymała się kawałek od głowy szkieletu. Logika i rozwaga , które przeważy dziki instynkt, powstrzymały go od wykonaniem katowskiego wyroku na słudze. Odmieniec doszedł do wniosku, że zabicie ożywieńca mogłoby zaalarmować natychmiast jego właściciela, bądź uruchomić jakąś magiczną pułapkę. Zachęcony dodatkowo przez Logana, elf cofnął ostrze, jednak nadal nie spuszczał wzroku ze sługi.

Zaraz potem, odczytując runy pokrywające drzwi do piwnicy, Szarańczy udało się zidentyfikować właściciela wieży. Barbarzyńcę zdziwił fakt, że nekromanta w tak arogancki sposób postanowił zdradzić się potencjalnym włamywaczom. Może w swym wysokim mniemaniu o sobie, Keriann myślał, że każdy zacznie uciekać w podskokach, kiedy usłyszy jego imię. A może po prostu ten nie był taki mądry i przebiegły jak głosiły opowieści? Jakakolwiek miałaby być prawda, elf nie obawiał się go aż tak bardzo. Wiedział bowiem, że największą słabością magów były ich własne, kruche ciała. Nawet najpotężniejszy czarodziej blednie, kiedy ciało jego napotyka żądna krwi stal oręża.

Żaden z drużyny nie zdążył nawet porządnie się rozgościć w tych przyjemnie umeblowanym (choć o wiele zbyt ciasnym dla Loratha) pomieszczeniu, gdyż w jednej chwili jakaś niewidzialna moc powaliła Szarą i Sadima na ziemię. Odmieniec odruchowo rzucił się na pomoc dziewczynie. Zdążył uklęknąć przy niej, kiedy wnętrze ogarnął chaos. Książki i lżejsze przedmioty zaczęły latać po pokoju, kontrolowane przez jakąś nienaturalną moc. Dziewczyna zaczęła krzyczeć. Dopiero to naprawdę przeraziło elfa, który nie bacząc na nikogo, objął dziewczynę i wyniósł na zewnątrz. Kiedy przekroczyli progi nawiedzonej wieży, wszystko ustało, zasypując pomieszczenie deszczem gratów i zniszczonych książek.

Odmieniec odetchnął z ulgą, kiedy Szarańcza na nowo odżyła, a dręcząca ją klątwa ustąpiła. Jednak chwilę później na nowo zmarszczył brwi niepewnym grymasie, kiedy dziewczyna zadeklarowała, że ponownie chce wejść do środka i narazić się na niebezpieczeństwa, z którymi Lorath nie mógł jej obecnie pomóc. Niestety, barbarzyńca wiedział również, że jedynie siłą mógłby sprawić by Szara odpuściła, a na to pod żadnym pozorem by się nie zdobył.

Wkraczając ponownie do środka, Lorath miał nadzieję, że nie pożałuje swojego braku stanowczości. Miał również nadzieje, że złe duchy dadzą Szarej na dzisiaj spokój.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:23.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172