Wszystko szło znakomicie. Wywołane przez magików pandemonium skutecznie rozprawiło się z pnączami parszywego chwasta. Gdy wszystkie zostały już przepalone, Awe przychylił się do pomysłu Katona, aby ten oczami chowańca zbadał jaskinię oraz zobaczył co dzieje się na polu walki (która to rozgorzała na dobre sądząc po dochodzących aż tutaj okrzykach minotaura). Przez ten czas diablę musiało jednak pilnować zarówno jaskini, jak i kompana, który przez ten czas był głuchy, ślepy i kompletnie bezbronny.
Do uszu siedzących w pobliżu jaskini piratów dotarły okrzyki zwycięstwa obwieszczając koniec toczonej przez piratów potyczki. W odpowiedzi Katon krzyknął, ze w jaskini jest jakiś skarb, który trzeba spróbować wyciągnąć. Awe trochę żałował, że najwyraźniej zainfekowani przez roślinę ludzie, nie mogli być uratowani przez proste zwęglenie pnączy rośliny. Nie żeby zależało mu na tubylcach - miał ich jeszcze całą wioskę i nie potrzebował ani jednego więcej. Jednak miał nadzieję na to, że w ten sposób uda się im wywrzeć odpowiednie wrażenie na dzikusach. Teraz mógł co najwyżej jako trofeum przynieść im wianek z tych pięknych żółtych kwiatków... albo głowę jednego z ich współplemieńców.
Rozmyślania przerwała mu dochodząca z polany sprzeczka między Jackiem a Gurthakiem. Wyglądało o to, że już zaczęli się spierać o podział łupów. Ech... Awe pokręcił głową i przyłożył otwartą dłoń do twarzy. Jak dzieci. Choć nie widział tej sceny, to był pewien że sprzeczka dotyczyła jakiś śmieci, które tubylcy z upodobaniem zawieszali na sobie, czy wtykali we wszystkie otwory ciała, nazywając to ozdobami, czy może trochę miedzi. Wyraźnie było widać, że wszystkim ocalałym z morskiej tragedii nadal mocno doskwiera stres związany z sytuacja, w której się znaleźli i jeszcze sporo wody upłynie, zanim oswoją się z tym w jakiej sytuacji się znaleźli.
Rozmyślania zaklinacza przerwało wyłonienie się z zarośli znajomej sylwetki Anlafa, za którym kolejno zaczęli pokazywać się pozostali piraci. Oscar wyglądał na mocno poobijanego, ale Widać było, że zostały już na niego rzucone zaklęcia lecznicze, dzięki czemu rany i siniaki na jego ciele dosłownie nikły w oczach. Reszta kompani prezentowała się też nie najgorzej, choć wielu z nich było obryzganych dziwną czarną krwią zabitych. - Piękna robota panowie i panie! Miło, że wpadliście na ognisko, niestety kiełbasa już się skończyła... - rzucił Awe do zbliżających się towarzyszy szczerząc przy tym zęby. - Czeka na nas jeszcze turniej przeciągania liny z nagroda niespodzianką. - dokończył mrugając w stronę piratów.
Chwilę później, dzięki szczypcie magii, linie i prawie ćwierć tony rogatych mięśni tajemnicza skrzynia z impetem wyfrunęła z jaskini, razem z kawałkiem tego przeklętego chwasta, który co rusz zaskakiwał Awe nowymi zdolnościami. Bo kto to widział żeby rośliny chodziły? Wszystko wskazywało, że ta kupa zielska sprytem przewyższała niejednego z ludzi, których Awe miał nieszczęście spotkać w swoim życiu.
Widząc zawartość tajemniczej skrzyni Awe roześmiał się mając w pamięci sprzeczkę kompanów sprzed kilku minut. Wewnątrz kufra dosłownie roiło się od monet. Choć przytłaczająca większość zawartości była miedziana, całkiem gęsto jaśniały w niej miłe dla oka i duszy srebrne i złote akcenty. Diablę podobnie jak większość ludzi, którzy od pokoleń nie mieli problemów z pieniędzmi, nie widział w nich nic specjalnie podniecającego, a przede wszystkim środek do realizacji innych dużo bardziej zajmujących celów. Pomimo to jego oczy rozbłysły na widok szczęśliwego znaleziska. W obecnej sytuacji bardzo potrzebowali środków umożliwiających handel z tubylcami, a nawet jeśli nie pojęli oni jeszcze idei pieniędzy (czego się trochę obawiał) to wnioskując po ich obsydianowych broniach i kościanej biżuterii, dzikusy nie potrafiły same wydobyć i wytopić metali - a w tej sytuacji monety będą miały sporą wartość jako łatwy do obróbki, świetnej jakości surowiec do wyrobu wyjątkowej, jak na te warunki broni jak i biżuterii. Zgodnie z tym rozumowaniem warto było zabrać ze sobą cały skarb - mimo, że przytłaczająca ilość miedzianych monet ważyła swoje. - To chyba dobry pomysł Anlaf. Szczególnie, że wtedy pozbylibyśmy się cholerstwa raz na zawsze. - Awe zwrócił się do druida. - Choć nie wiem w jaki sposób możemy wyeliminować zagrożenie jakim jest ten pyłek, którym ta roślina ogłupia. Tam musi być go pełno, a sam mróz raczej mu nie zaszkodzi. A nie mamy pewności czy kiedy skończymy z tym chwastem to pyłek stanie się nieszkodliwy - szczególnie wdychany przez nas całą noc. Natomiast jeśli się pospieszymy możemy zdążyć z powrotem jeszcze przed zmrokiem. Łupem podzielilibyśmy się już w obozie- teraz szkoda na to czasu. Choć od razu powiem, że część powinniśmy zostawić na nasze wspólne wydatki. Płyniemy teraz wszyscy na tej samej łodzi... nawet bardziej niż przedtem.
W razie czego ja dam radę zanieść do obozu albo całą tę miedź, albo sam kufer. A myślę, że warto go wziąć, bo jest poniekąd naszym trofeum. Własnie, skoro mowa o trofeach... Muszę coś sprawdzić.
Wysłuchawszy wypowiedzi pozostałych, Awe podszedł jeszcze przyjrzeć się upolowanemu przez 'zachwaszczonych' kamatlanowi. Widok był wyjątkowo nieprzyjemny. To co ręce i zęby tych dzikusów zrobiły z tym dumnym i potężnym niegdyś zwierzęciem było odrażające. Czarownika interesowało jednak co innego - czy ostało się coś co mogłoby posłużyć mu za trofeum, które będzie mógł pokazać tubylcom po powrocie.
|