Gurthaka musiały nękać koszmarne sny. Zaczął bredzić nieprzytomnie, tak że obawialiście się, czy wróci do zdrowia i czy jego stan się nie utrwali. Mimo utraty rozumu, resztki pamięci instynktownie wibrowały, przywołując na usta nieszczęśnika ciąg skojarzeń...
- Nic ci nie będzie! - krzyczał. - Pokaż... Pokaż tym głupcom! - syknął przez zaciśnięte zęby. - Gurth... Jam Gurthak z Burzy! - nasrożył się jeszcze bardziej, kiedy niespodziewanie ujrzeliście na jego twarzy żałosną bladość...
- REKIN! - słowo zabrzmiało jak trzaśnięcie batem, a omdlały pirat drgnął, jak gdyby rzeczywiście dosięgnęły go szczęki wodnego drapieżnika.
Reeter w mig pojął, o czym majaczy kompan. Kiedy Rapis złupił okręt, na którym Reeter i Gurthak byli zakutymi w łańcuchy galernikami, legendarny kapitan dał przejętym niewolnikom wybór: albo zakończy ich żywot tu i teraz, albo dołączą do pirackiej załogi. A dołączą tylko wtedy, gdy przeżyją tak zwany "ciąg", popularny na
Winnym Morzu piracki rytuał przejścia.
Kandydata na załoganta biczowano, związywano mu ręce, po czym wyrzucano za burtę i ciągnięto na linie za statkiem. Słona woda paliła świeże rany jak cały złoty ogień piekła, gdy za wszelką cenę próbowało się nie utonąć. Nielitościwym zrządzeniem losu Gurthak trafił na rekina przywiedzionego przez głód do szaleństwa. Jednak pół-ork był ostatnim, który w takie sytuacji poddałby się i czekał smętnie na śmierć. Instynkt zachowania życia był w nim silny, lecz - niemalże jak w przypadku dzikich bestii, chociażby wilcząt - instynkt zabijania był jeszcze silniejszy.
Po tym szokującym incydencie nigdy nie zdarzyło się, żeby ktoś kwestionował odwagę Gurthaka. W następnych latach dał się poznać jako jeden z dzikszych i brutalniejszych piratów. Dlatego tej nocy tak ciężko było patrzeć na niego chyba po raz pierwszy złożonego niemocą do tego stopnia, że nawet medyczne umiejętności i magia nie były w stanie postawić go na nogi. Ciągle mieliście nadzieję, że zaraz powstanie i uśmiechnie się przerażająco, jak to zwykł czynić po ciężkiej walce...
Mimo ulewy, minotaur wraz z zabójcą wybrał się na obchód dookoła jaskini. Miejsce wyglądało na bezpieczne. Wśród zbitej masy krzaków, roślin wijących się i drzew znaleźliście trzy stosy, usypane na wysokość kolana z małych, okrągłych kamieni. Wasze ruchliwe mózgi starały się zgłębić stojącą za nimi tajemnicę, lecz nie domyśliliście się niczego. Sami zresztą czuliście się w splątanym labiryncie dżungli tak, jak kamyki rzucone w ocean... Wróciliście do groty, zirytowani przedłużającą się ulewą.
Przez długie godziny, kiedy panowała ciemność, mogliście zaledwie chwilami zasnąć, gdyż odgłosy nocne wielkiej dżungli, przepełnionej miriadami istot, trzymały wasze nerwy w wielkim napięciu. Po tysiąc razy budziły was nagłe, przenikliwe wycia przebijające się przez monotonną ścianę deszczu. Do tego w najmniej spodziewanym momencie głowy zombie, zebrane jako trofea przez Kilgora, eksplodowały, dając życie miniaturowym piżmopnączom, wijącym się w rozsadzonych od wewnątrz czaszkach niczym parodia piskląt. Okropnie klnący minotaur posiekał i porozdeptywał paskudztwa, a Katon spalił je wraz z wykopanym dojrzałym okazem, z którym przyszło wam walczyć.
Pierwszy raz od dłuższego czasu w głowie Anlafa odezwał się On. Tajemniczy przewodnik, który do tej pory pomagał ci w dostaniu się na wyspę przez całą serię dziwnych przypadków. Wręcz niewiarygodną serię. Nieprzyjemny, świszczący, nieludzko wibrujący głos znowu rozległ się w twoim umyśle. Nadlatujący z otchłani, stawał się coraz wyraźniejszy, aż zrozumiałeś słowa:
"Wciąż tam jesteś?
Teraz oboje jesteśmy więźniami wyspy.
Wiem, jak stąd uciec, ale sam sobie nie poradzę.
Musimy współpracować."
Obudziłeś się. Niepokój ogarnął cię na dobre. Serce waliło ci tak, jakby za chwilę chciało wyskoczyć z klatki piersiowej. Gdzieś na tej wyspie znajdował się twój zagadkowy Głos w Snach. Zastanawiałeś się, czy istota ta jest w jakimś stopniu człowiekiem. Czy na pewno jest to jakieś żywe stworzenie? Jakie ma zamiary? Czy ma coś wspólnego z czerwonymi mgłami? Czy jego moc niesie ze sobą więcej dobra niźli zła? Czy cała ta podróż warta była wysiłku? Pogubiłeś się we własnych myślach...
Rankiem nie czuliście się wzmocnieni na siłach, chociaż z uczuciem wielkiej ulgi spostrzegliście, że już świta. Całonocna ulewa zmieniła się w drobną mżawkę. Było bezwietrznie. Spoglądający w niebo Anlaf stwierdził, że zapowiada się na niemiłosierny upał. Wiedząc, że tak wysoka temperatura oznacza nieznośną podróż dla ciężkozbrojnych, rozebraliście Gurthaka. Kilgorowi zaś pozostawało współczuć, choć minotaur z upartością powtarzał, że da sobie radę. Skoro tylko skończyliście swój skromny ranny posiłek, przygotowaliście prowizoryczne nosza i zebraliście się do powrotnej drogi, z Reeterem na zwiadach i Anlafem jako przewodnikiem. Ereszkigal z Awe ponieśli skrzynię, a za bambusowe nosza chwycili Kilgore z Oscarem.
Ze względu na to, że teren opadał ku południu, a ziemia i trawa były zdradziecko śliskie, musieliście ostrożniej wybierać ścieżki, nieraz ślizgając się w świeżym błocie. Przesuwaliście się cicho przez gęste dżungle. Wytężając swe oczy, Reeter z każdym krokiem wpatrywał się w gęstwinę ciemnego lasu, lecz tym razem to słuch ostrzegł go o zagrożeniu. Przez chwilę stałeś, nasłuchując owadziego bzyczenia. Ukrywszy się dobrze za zasłoną z liści, zbliżyłeś się kilka kroków i obserwowałeś pilnie tajemnicze, być może wrogie istoty.
Nad rozległą depresją, w której po ulewie zebrała się nie wiadomo jak głęboka kałuża o brzegu zasłanym truchłami gnijących tapirów, rósł kwitnący na bladoróżowo puchowiec, w którego koronie ukryty był ul podobny do gniazda szerszeni, lecz o wiele większy, przedziwnej, krwistej barwy i... Rytmicznie pulsujący. To ohydne legowisko było nieukończonym nowym domem dla jazgoczących i szeleszczących owadów, trudnej do opisania krzyżówki komara i nietoperza zwanej żądlakami. Chmara tych stworów tańczyła piekielną sarabandę nad bajorem. Wykarmione zalegającym dookoła ścierwem, kierowały się z powrotem do ula i wpompowywały wyssaną ze zwierząt krew w bijące niczym ludzkie serce gniazdo.
Jako zabójca obeznany w sztukach tajemnych nieraz słyszałeś, a może miałeś nawet okazję korzystać z czarnego miodu żądlaków. W smaku był wyjątkowo gorzki, zostawiał posmak podobny do wódki, wódki zmieszanej z popiołami zmarłego – tak to sobie właśnie wyobrażałeś. Spożyty pozwalał tobie czy twoim kolegom po fachu widzieć w ciemnościach, a dobry asasyn musiał mieć przecież oczy jak kot.
Nie było to jednak jedyne zastosowanie tej potwornej substancji. Słyszałeś upiorne plotki o czarnoksiężnikach, których piękące, czarne jak smoła wywary pozwalały im podróżować przez cienie rzucane przez istoty i przedmioty tak, jakby były drzwiami prowadzącymi z jednej izby do drugiej. Regularnie jedzony zostawiał jednak brzydki ślad w postaci sczerniałych zębów, dziąseł i ust. Zaraz... Czy czasem niedawno poznanego bokora nie opisywały właśnie te słowa? Wcześniej nie zwróciłeś na to uwagi, ale teraz byłeś pewien, że i on nieraz zakosztował czarnego miodu.
Zresztą nie tylko plugawa patoka miała swą cenę. Czarodzieje byli w stanie zapłacić nawet tuzin złotych monet za skrzydełka i kłujkę żądlaka. Pierwszych używali do mikstur i amuletów związanych z lewitacją. Trąbkę zaś do tych, których działanie wiązało się z zadawaniem ofierze ran. Kiedy przemnożyłeś w głowie dwanaście sztuk złota przez naliczonych dziewiętnaście żądlaków, wyszła ci niezła sumka...
W świecie gry jest tak 7:45. Ruszyliście o szóstej rano i przeszliście jedną i trzy czwarte mili.
Jeśli ktoś o tym jeszcze nie wie, to sen Anlafa tyczy się jego pustelniczego tła fabularnego ("background feature: discovery").
Opisałem szczegółowo magiczne zastosowanie żądlaków z dwóch powodów. Po pierwsze, tworzenie magicznych przedmiotów wymaga składników dopasowanych do "utrwalanych" w przedmiotach zaklęć, a kogoś może przecież zainteresować lewitacja czy zadawanie ran. Zresztą niedługo udostępnię odpowiednie zasady domowe dot. wytwarzania magicznych gadżetów.
Po drugie, gdybyście zdobyli kłujki, skrzydełka i - najcenniejszy z tych trzech - czarny miód, może udałoby wam się wymienić te zdobycze na leczenie Gurthaka, zamiast udawać się w zamian za owe leczenie na (pewnie samobójczą) misję zleconą przez bokora, nie dajcie bogowie z dorzuconym do umowy geasem.
Co robicie? Możecie założyć, że Reeter wycofał się z powrotem do drużyny i opowiedział wam o napotkanych stworzeniach. Równie dobrze możecie całą przygodę ominąć bez żadnych konsekwencji.