Sąsiedzi zwykle wiedzą o wszystkim, co się dzieje w najbliższej okolicy i nie inaczej było w tym wypadku. Uzyskane od starowiny informacje nie nastrajały pozytywnie - akcja bez dwóch zdań została zaplanowana, ale chociaż Skagni żył. A przynajmniej tak można było przypuszczać, bo po co porywacze zadawaliby sobie tyle trudu, żeby go uprowadzić? Zabić go mogli na miejscu, a tak najwyraźniej do czegoś go potrzebowali. No i zabrali jego rzeczy, co również mogło być problematyczne, jeśli trzymał tam jakieś ważne zapiski.
- Śmierdzi mi to wszystko na kilometr - powiedziała do Tiriana, gdy wyszli od sąsiadki. - Czuję w kościach, że wpakujemy się po uszy w jakieś konkretne gówno przy tym całym szukaniu Skagniego. To jakaś grubsza sprawa musi być, zobaczysz.
No a potem wybrali się w miasto, gdzie najpierw na targowisku opchnęli za dobrą kasę sprzęt bandziorów a potem znaleźli bank i przechowali tam skrzynię. Huldra nie znała się na tych wszystkich biurokratycznych dyrdymałach, ale intuicja podpowiadała jej, że krasnolud chce ich przekręcić na pieniądze z tymi opłatami. Może i w innych okolicznościach by się z nim o to wykłócała , ale obecnie mieli złota pod dostatkiem, więc ostatecznie machnęła ręką. Poza tym gdzieś tę skrzynię przechować musieli, a bank wydawał się najlepszą opcją, bo nikogo tu nie będzie korciło, żeby wkładać paluchy tam, gdzie nie trzeba. No i bez drugiego klucza to sobie mogli pomarzyć.
Po wyjściu z banku padł pomysł, żeby wejść gdzieś na obiad, a kiszki Huldry zgadzały się z tą propozycją. Mijając ludzi na ulicy poczuła nagle rzuconą w plecy śnieżkę i usłyszała śmiech dzieciaków. Sama również uśmiechnęła się pod nosem, zgarnęła w dłonie biały puch, ulepiła kulkę i cisnęła w chłopaczka z blond czupryną, który dostał nią w głowę.
- Tak trzeba celować! - rzuciła w kierunku dzieciaków, które zaniosły się śmiechem. Pewnie zaskoczyła swoim podejściem towarzyszy, ale barbarzynka wcale nie była taką nieczułą dzikuską, na jaką wyglądała.
“Dzwon i Młot” okazał się typową gospodą, jakich pełno w każdym mieście. Zawalona ludźmi główna sala i gryzący dym nie przeszkadzał Huldrze - bywała w gorszych mordowniach. Stolik na szczęście się znalazł i mogli coś zjeść oraz obgadać plany. Zamówiła dla siebie dwa udka kurczaka, kopiec kaszy i dzban wina. W czasie całkiem smacznego posiłku podzieliła się z kompanami swoim pomysłem.
- Po obiedzie powinniśmy się rozdzielić. Ja i Tirian odwiedzimy straż miejską, wy zostaniecie tutaj i spróbujecie się czegoś dowiedzieć o tym Hjorcie i jego przydupasce - powiedziała.
Eladamri miał swoje “ale” co do planu, więc wysłuchała go, nie przerywając.
- Skąd ta pewność, że ten, kto uprowadził Skagniego ma władze w kieszeni? Ja tu nie widzę na razie żadnego połączenia. To, że straż jeszcze nie znalazła odpowiedzialnych za podpalenie nie znaczy, że pracują z porywaczami. W każdym mieście straż działa, jakby miała kija w dupsku - odparła. - Ale spoko, będziemy z nimi ostrożni, zawsze możemy też palić głupa, jakby coś chcieli nam przybić. Pomysł z kluczem dobry. Tirianie, zostaw mu go, dopóki nie wrócimy.
Po obiedzie odebrała klucz do swego pokoju i poszła zostawić tam swój plecak, wrzucając go pod łóżko. Z broni zabrała tylko miecz i toporek do rzucania, kuszę zostawiając na miejscu. Miała nadzieję, że szybko znajdą budynek straży i uda im się czegoś dowiedzieć.
- Gotowy? - spojrzała na zaklinacza i przeniosła wzrok na Eladamriego i Laugę. - Jakby nas zamknęli, nie przychodźcie nas ratować. Znalezienie Skagniego i tej dwójki jest teraz najważniejszą rzeczą, my sobie poradzimy. |