Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 22-01-2008, 03:31   #1
 
Reputacja: 1 Tammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputację
Azyl

„Przybytek Pieśni”

Ślepiec uważnie kręcił głową pomiędzy rozmówcami, śledząc ich rozmowę. W pewnym momencie wtrącił:

- Sojuszników? Prawie na pewno. Musimy tylko poznać zależności tu panujące. Skoro mamy tu wrogów, to możemy znaleźć sojuszników szukając ich wrogów. Prawie zawsze działa. Niepokoi mnie natomiast ta kobieta. Zniszczyłaś ją, mówisz? To po co wmieszać w to innych? W imię czego, skoro jego sen został zniszczony? Zemsty? Dziwna to byłaby zemsta.

Gnom pozostawał nieprzekonany do roli kobiety-widziadła w całej sprawie, ale opowieść o Azylu będącym utkanym ze wspomnień poruszyła go widocznie.

- Opowiedz coś więcej proszę... zaczął mówić, ale zagłuszono go.

- Bzdura!- ryknął slaad.- Wyzwolenie?! Od czego?! Wolność nosi się w sercu! Dopóki mogę sam wybieram drogę, dokąd zdążam, sam decyduję o sowich czynach, sam dokonuję wyborów. Dopóty JESTEM WOLNY. I nie ma znaczenia w jakim to świecie znajduję. Wiesz co to jest niewola kobieto?- Harpo– slaad wstał i próbując przedrzeźniać głos niziołki, rzekł.- Nigdy się nie wyzwolimy, utknęliśmy jak kołki w płocie. Pozostało nam tylko biadolić i płakać nad losem. Czy ktoś ma może sznur? Chyba się powieszę.
Po czym kontynuował wypowiedź donośnym głosem.- TO jest właśnie niewola! Jak jeszcze raz zaczniesz biadolić to ci przyłożę. Zbierz się do kupy, koniec tej melancholii i jęczenia. Dopóki możesz działać, jesteś wolna! Dopóki nie wpadasz w rozpacz, jesteś wolna! To rozpacz czyni niewolnikiem!
Gdy już wykrzyczał swój gniew, slaad odetchnął głęboko i rzekł.- Może ten świat jest zbudowany z naszych wspomnień. W takim razie użyjmy tej wiedzy jako broni. Odszukajmy wśród wspomnień, to co może pomóc nam zwyciężyć. Ale weź też pod uwagę to, że o ile dobrze pamiętam, cierpicie na amnezję. To że jakieś miejsce wydaje ci się znajome, nie znaczy że pochodzi z twojej przeszłości… Ba… Ileż to karczm jest do siebie podobnych. Ile obcych twarzy może wzbudzić skojarzenia, zwłaszcza w umysłach które kurczowo trzymają się zniekształconych resztek wspomnień.

Korzystając z chwili ciszy, Aylinn wtrącił:

- Wygląda na to, że chcąc czy nie stanowimy drużynę, mamy wspólny cel i wspólnego nieznanego wroga. Powinniśmy się nauczyć działać razem, bo chyba tylko wtedy mamy jakieś szanse wydostać się stąd.

Slaad zwrócił nań uwagę. Rozsiadł się na krześle i dodał:

- Zbroja liczyła do tych dwudziestu, po czym wdarł się ten „zapaleniec” i drugi komitet powitalny. Ale to już chyba wiesz. A wracając do owej podwójnej wizyty… Learion, twój kotek nie jest tylko chowańcem. Tak naprawdę to nie wiem czym jest… Ale na pewno nie jest zwykłym kotem. Potrafi sporo ciekawych sztuczek. Na przykład podczas ostatniej walki otoczył cię polem mocy. Wiesz jak to potężne zaklęcie? Co właściwie wiesz o Fialarze?

Gnom zesztywniał. Bezpośredniość slaada zaskoczyła go na chwilę, wyzwalając najgorsze obawy. Odruchowo otoczył kota ramionami, chroniąc go, co przy jego drobnych ramionach stanowiło - zwłaszcza wobec masywnego slaada - żałosny widok i ochronę. Kot wystawił łeb z kłębka, w jaki się zwinął na kolanach pana i spojrzał żółtymi źrenicami na zielonoskórą istotę.

- Dlaczego pytasz? - odpalił cichym tonem Aylinn. - I jak już o magii mowa, czy wiecie coś o magicznym ogniu?

Dało się zauważyć jedną rzecz: przepaska gnoma zsunięta była z oczu, przesłoniętych obecnie bielmem.
 
__________________
Zamiast PW poślij proszę maila. Stare sesje:
Dwanaście Masek - kampania w świecie Legendy Pięciu Kręgów, realia 1 edycji
Shiro Tengu
Kosaten Shiro

Ostatnio edytowane przez Tammo : 22-01-2008 o 03:36.
Tammo jest offline  
Stary 25-01-2008, 18:23   #2
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Azyl


„Przybytek Pieśni”


Gnom zesztywniał. Odruchowo otoczył kota ramionami, chroniąc go, co przy jego drobnych ramionach stanowiło - zwłaszcza wobec masywnego slaada - żałosny widok i ochronę. Kot wystawił łeb z kłębka, w jaki się zwinął na kolanach pana i spojrzał żółtymi źrenicami na zielonoskórą istotę.

- Dlaczego pytasz? - odpalił cichym tonem Aylinn. - I jak już o magii mowa, czy wiecie coś o magicznym ogniu?
Dało się zauważyć jedną rzecz: przepaska gnoma zsunięta była z oczu, przesłoniętych obecnie bielmem. Ale slaad nie zwracał uwagi na takie drobiazgi. Wiadomo było, że Learion nie nosi tej opaski dla zabawy.
- Dlatego, że ten twój futrzak zrobił sferę mocy…wiesz jak doświadczonym czarotrzepem żeby rzucić ścianę mocy? Piekielnie mocnym.- rzekł donośnym głosem Harpo-slaad.- Nie wmówisz, mi że zwykły chowaniec może być się magiem mocniejszym od nas wszystkich…A przynajmniej ode mnie. Więc się zastanawiam, kim lub czym tak naprawdę jest twój kociak. I czy to skupisko futra jest twoim chowańcem, czy tylko się pod niego podszywa. A jeśli tak, to jaki jest tego powód?
Slaad na chwilę przerwał wywód, ziewnął głośno, rozdziawiając paszczę i za nic mając dobre wychowanie. Po czym kontynuował.- Magiczny ogień…W moim świecie był czysta emanancja energii napełniającej czary. Byli tacy co nie potrzebowali wypowiadać formuł tylko brali magię bezpośrednio właśnie w postaci magicznego ognia. Mój Pan próbował zaszczepić tą zdolność u niektórych obiektów badań. Dwa wybuchły, trzeci stał się ofiarą samozapłonu…Wniosek. Tej zdolności nie da zaszczepić…Trzeba mieć pecha i się z nią urodzić
Harpo podrapał się po slaadzim łbie i rzekł.- A co ma magiczny ogień wspólnego z nami? A dokładnie, co ma wspólnego z tobą?
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 25-01-2008 o 18:32.
abishai jest offline  
Stary 25-01-2008, 18:54   #3
 
Reputacja: 1 Tammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputację
Azyl


„Przybytek Pieśni”


- Wiem za mało, by potwierdzić lub zaszczepić... to jest zaprzeczyć. - Najwyraźniej słowa slaada o wybuchających istotach mocno gnomem wstrząsnęły, czemu zresztą dał wyraz mówiąc dalej - Na litość, nigdy nie słyszałem o kimś okrutnym na tyle, by to komukolwiek próbować zaszczepić coś tak niebezpiecznego. Mam za mało doświadczenia w dziedzinie magii. Wiem jedynie, że taka substancja istnieje, i mniej więcej jak ona wygląda. W moim świecie ta substancja leży u podstaw wszystkich magicznych efektów i bez niej nie istniałaby żadna magia. Kiedy wróżyłem... Co to ma wspólnego ze mną? Nie ze mną. Z nami. Nie poczuliście? Aż ciarki mnie przeszły, jak poczułem. Przy takim natężeniu zaklęć nawet ktoś tak okaleczony jak ja może zauważyć pewne rzeczy. Przywódca drugiej grupy, tych, co pojawili się na dwadzieścia, używał magicznego ognia. Cały czas. Naprawdę nie poczuliście?

Normalna istota rozglądała by się pewnie po obecnych w zdumieniu, Learion raczej nasłuchiwał reakcji. Dopiero po chwili dodał, zamyślony, mrucząc pod nosem:

- Cóż, może mi się tylko wydawało po tym nieudanym wróżeniu. Skoro nic nie poczuliście...
 
__________________
Zamiast PW poślij proszę maila. Stare sesje:
Dwanaście Masek - kampania w świecie Legendy Pięciu Kręgów, realia 1 edycji
Shiro Tengu
Kosaten Shiro
Tammo jest offline  
Stary 04-02-2008, 23:10   #4
 
Reputacja: 1 Fitter Happier nie jest za bardzo znany
Powoli i cicho, niepostrzeżenie, Crois ocknął sie wpół przytomny...

Głosy. Zbyt dużo głosów.

Docierają do mojej świadomości z niemałym trudem. Sam muszę skłaniać umysł do tego by uszy słuchały, by oczy widziały, by splecione dłonie, drzące wciąż z zimna - czuły.

Od kiedy się ocknąłem: głosy. I muzyka. Potem - jak pijanego - prowadzono mnie tu czy tam. Gdzie właściwie jestem? Głosy. Muzyka... I Słowa. Dużo słów.

***

Oczy Croisa co rusz zasnuwały się mgłą, jakby mgłą rozmarzenia, co rusz to odzyskiwały dawny poblask. Patrzył wtedy bystro na towarzyszy. Przysłuchiwał się. Jakby wciąż nie mogąc powiedzieć nic, jakby wciąż siląc się na mamrotanie i niepewne podziękowania. Przysłuchiwał się.

Ale czy aby na pewno słuchał?

Jego myśli błądziły gdzieś w ogniu, w płonących czerwienią oczach. Na twarzach Fritza, Asmeny, Ishen, Elizy, Ryu'Jina, Almiritha, Saenny, Leariona, Harpo... Na kogo właściwie patrzył? O jakich czasach myślał? Do wielości wspomnień doszła jeszcze wielość postaci. Wspomnienia przyobleczone w ciało. Ciała przyobleczone w maski.

Tak, czuł przymocowaną do torby pod ubraniem maskę. Nie chciał nawet na nią spoglądać, nie chciał jej dotykać. Jeszcze nie czas.

***

Tak. To było to. Wśród płomieni. Właśnie płomieni, które oczyszczają, płomieni liżących skały - jedynych i niemych świadków katastrofy - właśnie wśród płomieni, bo w końcu wśród czego innego można zobaczyć jego cień - więc wśród płomieni go zauważył. I nieważne co myślano o jego szaleństwie. On tu był. On tu był. Może nie teraz, może nie w tym czasie. Ale prawdziwy psion nie zaszyje się w jaskini, nigdy. Niezależnie od tego jakiej jest rasy. On podróżował i zostawił swój sen tutaj, a Crois - tak głupio niewierzący samemu sobie! - dopiero teraz złapał cienką nitkę jego wspomnień. On tu był i zostawił coś... pomocnego. Co?

***

Kłócili sie. Słowa i krzyki. Powrót do rzeczywistości jest jak powolne wkładanie rozżażonej szpilki w ciało. Boli. I na pewno nie pozwala na ucieczkę w sen.

- Nie pleć bzdur gnomie!…Nikt ci kota odbierać nie będzie. Oczekiwałem odpowiedzi i ją otrzymałem.

Głos charczący i nieprzyjemny. Podniesiony, krzyczał, denerwował się, choć już nieco mniej niż przed chwilą. Inne kłótnie również ucichły. Na taką chwilę czekał Crois. Zebrał wszystkie siły w nadwątlonym atakiem ciele i powiedział, powoli, głosem stabilnym, choć cichym, jednak wyraźnym dość, dźwięcznym na tyle, by każdy go usłyszał.

- Mój umysł mówił mi że mam około pięćdziesięciu lat. Moje ciało mówi o dwudziestu paru. Moje sny - liczone razem, jako całość, wsyzstkie realne i prawdopodobne - sugerują niemalże setki. Nie jestem młodym człowiekiem. A przynajmniej nie powinienem być. Mówicie o amnezji, prawda? Moja amnezja to podróż w czasie do rzeczywistości tak odległej, że nawet jej nie pamiętałem. Jeśli wy nie macie wspomnień - to ja cierpię na ich nadmiar. Im częściej zamykam oczy, im częściej śnię, tym więcej wersji swego życia się uczę. I nie jestem wcale pewien po przebudzeniu czy na pewno śniłem swój sen. A może teraz obudziłem się w cudzych widzeniach?

Uznacie mnie za wariata. Po tym co wydarzyło się w ruinie, ostatnim miejscu które pamiętam równie czysto jak wasze twarze - na pewno za człowieka chorego i nieprzewidywalnego. Przepraszam za ten incydent. Jeśli znajdę odpowiednie składniki do swojego lekarstwa - być może nigdy więcej się to nie powtórzy. Nie chiałbym żeby się powtórzyło. Ani to przyjemne, ani pomocne.

Moje widzenia to za każdym razem walka ciała z umysłem. Z umysłem, który nie zgadza się z tym, gdzie jesteśmy i z tym, czego mogą dotknąć moje dłonie. Widzę rzeczy, które nie istnieją już, jeszcze, lub nie istniały nigdy.

I wybaczcie, że to powiem, ale w moich snach przewijają się linie, którymi zdążamy. Wszystkie kończą się bolesną śmiercią. A najbliższe spośród nich urywają się na zdarzeniach, w których zabijamy samych siebie. W których zabijamy samych siebie.


Nieprzytomnie wodził wzrokiem poi obecnych. Kiedy powtarzał ostatnie zdanie bezwiednie zatrzymał wzrok na Learionie. Wbił oczy - jak zahipnotyzowany, zauroczony, zachwytem zmożony - w białka jego oczu. Może tylko mu się wydawało, ale gnom chyba drgnął.

- Myślcie co chcecie. Ja wiem, że jestem chorym, słabym po ataku szaleńcem. Ale zdajcie sobie sprawę że wszyscy jesteśmy szaleńcami. I teraz wszyscy jesteśmy zmęczeni. Jeśli chodzi o choroby - zdajcie się na mnie - szewca, co bez butów chodził.

- Dziękuję wam
- dodał cicho po tym, jak lekko się uśmiechnął - zawsze byłem zdany na czyjąś łaskę. Learion ma Fialara. Jak on - ja też bym zginął bez przyjaciół, którzy nieraz musieli traktować mnie jak dziecko zagubione we mgle. A teraz wszyscy jesteśmy dziećmi zagubionymi we mgle. Okruszki, które rzuciliśmy by odnaleźć drogę powrotną do domu wydzione zostały przez kruki o skrzydłach utkanych z ognia. Magicznego ognia. I choć robię to niechętnie, to muszę przyznać rację Harpo. Nie mamy czasu na odpoczynek. I nie możemy wiecznie uciekać. Teraz musimy być wobec siebie jak najbardziej szczerzy. A potem poszukać bezpiecznego miejsca. Na pewno nie jest nim.. to miejsce.

Crois drgnął na myśl o przeczuciach co do miejsca ich aktualnego pobytu, a jednak uśmiechnął się lekko. Jego zapadnięta i blada wciąż twarz - jakby rozjarzyła się nowym blaskiem. Prośba o szczerość poruszyła chyba tylko Harpo. Przypomniał on bezużyteczność poprzedniego wyznania Leariona i pociągnął myśl:

-A jaki jest twój potencjał magiczny Learionie? Jak i twój czarodziejko? Bo jeśli o mnie chodzi to specjalizuję się w magii wspierającej i iluzjach… Natomiast magia bojowa jest poza moimi możliwościami.

To już wiele. Zaczynamy ustalać konkrety. Crois jednak - ze zdziwieniem na granicy niechęci - zauważył, że zarówno ślepy gnom jak i piękna czarodziejka milczą.

- Chcemy tylko sobie zaufać. Znam was. Znam was lepiej niż myślicie, a wy znacie mnie lepiej niż pamiętam. Powiedzmy to sobie szczerze i otwarcie. Ktoś bawi sie naszymi umysłami, ale nie umie zagłuszyć ich ostatecznie. Nie potrafi zagłuszyć naszych przeczuć, pewności co do wiszącego nad nami przeznaczenia, które kazało nam się spotkać... nie, nie teraz, lecz kiedyś. Więc znam ciebie, pięknooka czarodziejko - zwrócił się do Ariuinath. - choć wydaje mi się że jedynie w twoich oczach kryje się prawda o tobie. Znam ciebie, - przeniósł wzrok na Saennę - a raczej twoją muzykę. Czy umiesz zagrać melodię... - zawahał się, po czym machnął ręką. - znam ciebie - kontynuował, kierując głos w stronę Leariona - pamiętam twoje wahanie i twój głos - jestem pewien że to twój głos mówił o prawdzie starej jak świat, mówił o tym, że niektóre decyzję należy podjąć jak najprędzej albo zapomnieć o nich i nie podejmować ich nigdy. Mógłbym pewnie próbować chwycić więcej strzępów moich, przeczuć, wizji, informacji. Nie wiem co jest jawą a co snem. Nie wiem czy ja kreuję swoje losy czy ktoś popycha mnie powoli do przodu. Ale wiem jedno. Gdziekolwiek jestem, mój umysł nie zmienił sie. Mógł zostać oszukany, ale nie zmienił się. Wciąż jestem biednym szaleńcem, który doznaje objawień. I wciąż umiem posługiwać się biczem.

Może to oznaka desperacji - ale ja w pewnym sensie popieram Harpo. Nie możemy tu siedzieć dłużej niż to konieczne. Zaczepmy nawet o niejsane wizję, ale biegnijmy. Nieważne czy uciekając czy goniąc. Biegnijmy, bo może to nasza jedyna szansa na znalezienie czegokolwiek.



Znów zapadło niejasne milczenie. Crois czuł, że sie rozgadał.

- W moich stronach nazywano mą przypadłość chorobą proroka. - dorzucił jeszcze cicho - Mniejsza o to czemu. Ale jeśli ten tytuł znaczy cokolwiek - a wierzcie mi, wspominając swe wizje, wolałbym żeby tak nie było - to kiedy wszystko inne zawiedzie, powinniśmy pytać o Ryu'Jina. Jeśli tu jest - udzieli nam schronienia, wyekwipuje nas, po czym każe się wynosić. Ale to tylko niejasny majak. Jestem co prawda pewien że osoba o któej mówię, kiedyś tu była. Ale ja jestem tylko wariatem.

Nie wiem, na ile moja przemowa zdziałała cokolwiek. Może trudno wam wszystkim to przyjąć, ale musimy sobie zaufać, jeśli chcemy żyć. Nie mamy wyboru. Nie mamy wyboru. Learionie, Ariuinath? Moglibyście nam opowiedzieć o swoich zdolnościach magicznych? Za samo opowiadanie chyba nikt nas nie zgarnie..
.

Kolejny uśmiech zagościł na twarzy Croisa. Człowiek - swoim zwyczajem - zapatrzył się przed siebie i zamikł. Milczenie to było ciężkie, zapadło jak kurtyna, tak jak kurtyna, która po długim przedstawieniu odcina widza od przestrzeni, która nie istnieje nigdzie indziej niż na deskach teatru, bo w końcu teatr to melanż wspomnień, rojeń i marzeń. Czyż wszyscy nie byli po prostu aktoreami w jakiejś dziwnej sztuce, jakiejś dziwnej grze? Milczenie to było ciężkie. Jak kurtyna, która zapada, jak nagle urwany krzyk, jak szmer srebrnych dzwoneczków w uszach.
I choć dookoła panował gwar, dzwoneczki zdawały się pobrzękiwać nachalnie: dzyń. dzyń. dzyń...

Crois umilkł w sekundę, jakby wcale nie miał zamiaru skończyć, ale jego twarz wyrażała co innego. Po tej sekundzie wszystkim to milczenie zdało sie tak oczywiste, że pomyśleć by można, że młody człowiek o starych oczach nic nie powiedział, że ani jedno słowo nie padło z poruszających się przed momentem warg.

Tylko w jego niepewnym uśmiechu pobrzmiewało echo wypowiedzi.

"Znamy się. Znamy się lepiej niż myślimy. Czyż nie jesteśmy aktorami? Czy obudziłem się w cudzym śnie? Czyż nie trzeba biec, biec, biec..."

Croisowi zaś zdawało się po prostu, że jest już starcem, który grzejąc kości w swym domu opowiada wnukom jakąś bajkę.

Trzask ognia i gwar rozmów. I głosy. Na sekundę umilkły.

Ale, o czym trzeba pamiętać zawsze i czego trzeba mieć nieustanną nadzieję: zaraz odezwą się zbawcze - kolejne.
 

Ostatnio edytowane przez Fitter Happier : 04-02-2008 o 23:36.
Fitter Happier jest offline  
Stary 06-02-2008, 09:29   #5
 
Reputacja: 1 Fitter Happier nie jest za bardzo znany
...milczenie przedłużało się. Crois nie chciał już nic mówić, nie chciał już więcej zakłócać ciszy, która teraz zdałą mu się przyjemną.

Ale dopiero teraz z zimną logiką uderzyły go słowa, które - na wpół nie przytomnym będąc - przegapił, słowa, które zdały się już ulecieć bezpowrotnie, jak jasne myśli zniknęły za horyzontem i wydały się nigdy nie pomyślanymi.

Jesteśmy tu najwyraźniej znani. Srebrne Płomienie przybyły na osiemnaście, nie dwadzieścia. I po nas. Nie miejcie też złudzeń co do tych drugich. Kolegium faktycznie przybyło po dwudziestu oddechach, pod przywództwem faceta imieniem Iomi Vete.

Iomi Vete... Nie, nie teraz. Nie daj się zwieść majakom. Czy znajome jest Ci brzmienie tego imienia? Nie, uwierz w to, że nie.
Chodziło o coś innego.


Kolegium faktycznie przybyło po dwudziestu oddechach...

..są WROGOWIE i wrogowie. Przed silniejszymi się kryjmy, ale mniejszych czas zacząć wykańczać.

Wygląda na to, że trzeba zacząć od Kolegium. Kolegium.

Ale to będzie nasz koniec. - mruknął cicho Crois, być może nie zdając sobie sprawy że wypowiada swe myśli na głos - Mamy co najmniej trzech różnych wrogów, prawdopodobnie wzajemnych antagonistów. Niczym w czystej polityce - nie możemy składać ich jajko monolitu do puli czystego zła, które trzeba wykończyć. To głupota. Głupota.

Stara prawda życiowa mówi: tam gdzie nie ma przyjaciół, trzeba ich sobie stworzyć. Inaczej zginiemy.

A któż najrychlej może stać się sojusznikiem - może niechętnym, może zdradliwym, może czasowym, może zbyt podstępnie knującym - ale w świecie, gdzie każda z organizacji jest od nas potężniejsza - któż najprościej może się stać sojusznikiem, któż inny jak nie najsłabszy z wrogów?


Wargi Croisa przestały się poruszać, wzrok nieodmiennie wbity miał w ziemię.

Trzeba ich spytać... Koniecznie spytać. Od czego to się zaczęło? Co zdarzyło się w szkatule? A co przed szkatułą? Musimy złapać nić prowadzącą do samego kłębka.

Po czym umilkł zupełnie, wciąż patrząc tępo w ziemię.

Znów wszyscy milczeli.
 
Fitter Happier jest offline  
Stary 17-02-2008, 06:09   #6
 
Reputacja: 1 Fitter Happier nie jest za bardzo znany
- NIE! BOGOWIE!!

Magyar oszalał. Zdecydowanie, to było jedyne zdanie jakie nasunęło się na myśl Croisowi. Stał już od pewnej chwili na wyprostowanych nogach - poderwał się i spiął mięśnie w chwili, gdy wyczuł w powietrzu niebezpieczne napięcię. Gdy chudzielec szybował w powietrzu, mętne oczy mężczyzny zwęziły się, uważnie śledziły każdy ruch, każde drgnięcie Półczarta.

- NIE!!!

Lekko ugięte kolana. Pająk i Olbrzym. Powoli, spokojnie. Niemal nie zwracał uwagi na chudzielca.

- BOGOWIE...!!!

- Żywiec, złap go, przydaj się na coś, kupo szmat! - syknął Crois, ale już nie patrzył na to co dzieje się dookoła chudzielca. Poła dziwacznej, szlacheckiej kamizeli, której zdecydowanie nie lubił, wystrzeliła do tyłu, odsłaniając przytroczony do pasa bicz bez ostrza...

***

Polana, głucha i ciemna. Stoję na polanie, spięty, wyczekując. Starzec tuz przed mą twarzą niemal, nieco po lewej. Może trochę ponad piętnaście osób wszystkich, szlachciców, identycznie ubranych, każdym ma skupienie na twarzy, każdy wymalowaną troskę o to, aby nie drgnąć, by drgnięciem nie zakłócić cichego poszumu mrocznej ściany lasu, lasu dokoła. Każdy z nich ma przytroczony bicz do biodra. Każdy cichy i niewzruszony. Ja cichy i nie wzruszony.
- Dwanaście...
Usłyszałem, to chodziło o mnie. Nie wydałem z siebie żadnego dźwięku, tylko błyskiem zrozumienia w oczach dałem starcowi znak, że rozumiem, że jestem tu.
Starzec, wspierany przez dwójkę młodszych powagą i wiekiem wzniósł silne i pewne prawe ramię.

- Niech na nasz szczują swe psy. Zwą nas sektą. Tak wczoraj naszemu bratu Gorze miano takie przydano, miano obraźliwe, równie jak pogarda obraźliwa. Ale wiemy... - trzask bicza - jak przemawiać, jak słuchać i jak się bronić.

Słowa "przemawiać", "słuchać", "bronić" brzmały dziwnie ciężko.
Już wiedziałem, że wcale nie chodziło o obronę. Wiedziałem. Czułem.

***

- BOGOWIE...!!!

Bicz rozwinął się i zasyczał groźnie smagając powietrze, jakby był żywym stworzeniem. Owinął się w ułamek sekundy wokół belki stropowej. Crois pociągnął go do siebie, bicz na nadgarstku, bicz wokół belki. Szybko. Już był w poawietrzu, doskoczył w mig, przesyzbował nad Tammem, wylądował na ugiętych kolanach tuż przed ogromnym pająkiem.

Crois był odwrócony do stwora tyłem.

Szarpnął raz biczem.
Zabić.
Magyarze, uważaj na odległości. Jestem stokroć zwinniejszy od Ciebie. Uważaj na odległości.
Zabić.

W moich snach przewijają się linie, którymi zdążamy. Wszystkie kończą się bolesną śmiercią. A najbliższe spośród nich urywają się na zdarzeniach, w których zabijamy samych siebie. W których zabijamy samych siebie.

Słowa, które mimo woli wypowiedział potem, przeraziły go. Postanowił mocno próbować obezwładnić czarta, owinąć mu wokół kostki bicz i podciągnąć. Miał nadzieję, że ręce go posłuchają.

Powiedział bowiem: - Najwyższy czas.

Koszula lepiła mu się do ciała.
 
Fitter Happier jest offline  
Stary 18-02-2008, 15:29   #7
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Harpo Longwayfromhome

Azyl

"Przybytek Pieśni"


Slaad wydał z siebie z ostrzegawczy skrzek. Wstał, jego dwie łapy z potężnymi szponami nadgarstkach uderzyły o stół. Szpony zagłębiły się drewno rozcinając cztery ćwiartki stół za pomocą czterech krzyżujących się po dwie linii. Huk rozpadającego się stołu towarzyszył obrotowi pyska slaada do zgromadzonych razem: Maygara, Airuinath, Crois i chudzielca.
-Dość tej błazenady! Uspokoić się! Już!- ryknął Harpo-slaad najgłośniej jak tylko potrafił.
Harpo przeskoczył szczątki stołu, wskoczył na scenę, usiadł i…łapy slaada sięgnęły do pyska. Ściągnął maskę odsłaniając twarz rudobrodego gnoma osadzonej na gnomim ciele. Ponure spojrzenie czerwonych oczu spoczęło na każdym z towarzyszy…Gdy był pewien, że cała uwaga grupy skupiona jest na nim, gnom rzekł.- Maygar, nikt nie każe ci iść do biblioteki. Duża grupa i tak wzbudzałaby za dużo uwagi. Jedna, góra dwie osoby wystarczą. Są jeszcze inne sprawy do załatwienia.
- Sae, Learionie, skoro uważacie, że w naszych przeszłościach są poszlaki bądź sposoby na zwycięstwo nad Sominusem. To je badajcie…Każdy z nas powinien szczerze odpowiedzieć na każde zadane przez was pytanie…Ale obradowanie nad w szerszym gronie.- dodał po chwili Harpo.- Nie prowadzi do niczego więcej, poza kłótniami i niesnaskami.
-Ty - zwrócił się do chudzielca.- Mów jak masz na imię i o co chodzi z tym symbolem na czole...A mów obszernie i do rzeczy, albo zostaniesz obiektem na którym Maygar wyładuje swoją frustrację. Im więcej powiesz tym większa szansa na to że dożyjesz kolejnego dnia.
Harpo splótł palce razem, przymknął na moment oczy i rzekł.- Ja rozejrzę się za biblioteką. Sprawy na dziś, to oprócz zorientowania się kto tu rządzi i kto się liczy, to także znalezienie jakiegoś zajęcia i zarobienie tutejszej waluty, której zbyt wiele nie mamy.
Gnom otworzył oczy, jego wzrok wydawał się lśnić krwawym blaskiem.- I pamiętajcie, póki co…Nie stać nas na szlachetne gesty, dawanie pardonu i cackanie się z jeńcami. Jesteśmy zwierzyną łowną wielu łowców i musimy maksymalnie wykorzystać każdy uśmiech losu.
Po czym twarz gnoma zwróciła się w kierunku chudzielca. Złowieszczy uśmiech wykwitł na twarzy Harpo, wyglądający tym groźniej, że ukryte zwykle wśród pasm włosów niewielkie szpiczaste rogi, były teraz doskonale widoczne.
- Namyśliłeś się chłoptysiu? Wolisz opowiadać, czy też zostać zabawką Maygara?- rzekł Harpo cały czas złowieszczo się uśmiechając.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 20-02-2008 o 13:49.
abishai jest offline  
Stary 19-02-2008, 03:41   #8
 
Reputacja: 1 Tammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputację
Azyl

"Przybytek Pieśni"


- Me dzięki, Almiricie... - zaczął gnom lecz słysząc hałas nie kontynuował. Natychmiast puścił kota i zniknął pod stołem, pod którym się przeturlał. Powstawszy, niemal cisnął stołek w kierunku dziwnego pająka, który atakował czarta. Zorientował się jednak KTO jest pająkiem, cisnął więc stołek przed niego, a sam skoczył za stołkiem.

Poruszał się zręcznie, niemal niczym cyrkowiec, ale znać było w tym ślepotę. Kiedy nurkował pod stół, ręką wpierw ustalił poziom jego blatu. Kiedy chwytał stołek, oparł się o stół biodrem, by go nie 'zgubić', a gdy rzucił stołkiem sam skoczył niemal zaraz za nim, na dźwięk upadającego mebla. Upadając przetoczył się zgrabnie, ale nie wstawał, dopóki nie upewnił się, że w nic nie rąbnie głową.

- Starczy tego dobrego, nie? - rzucił, wychylając się niepewnie spod innego stolika i syknął cicho z bólu. Sięgnął ku kostce - jak zwykle, plany swoje a praktyka swoje. Tym razem kostką zahaczył o jakiś mebel, nawet nie wiedział kiedy. Guz był wyczuwalny, ale gnom i tak cieszył się, że skończyło się tylko na tym.

Słysząc słowa Harpo Learion przytaknął. Rudowłosy miał rację.

Biblioteka, szukanie pracy, łowienie informacji oraz wyśledzenie wrogów, co zapoczątkował Magyar przepytując chudzielca. Szykował się rozdział...
 
__________________
Zamiast PW poślij proszę maila. Stare sesje:
Dwanaście Masek - kampania w świecie Legendy Pięciu Kręgów, realia 1 edycji
Shiro Tengu
Kosaten Shiro
Tammo jest offline  
Stary 02-03-2008, 19:45   #9
 
g_o_l_d's Avatar
 
Reputacja: 1 g_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znany


Azyl
„Przybytek Pieśni”

Trzask bicza przebił się przez miarowe uderzenia ciężkich kroków. Półczart nawet nie poczuł, gdy bicz owinął się wokoło jego kostki. Zatracony w furii pędził wprost na ognistego pająka. Crois skrzętnie owinął drugi koniec broni na nadgarstku. Gwałtowne szarpnięcie sprawiło, że rozpędzony Magyr runął na ziemie, przeorawszy swoim cielskiem parę metrów podłogi. Zatrzymawszy się przed stopami mężczyzny, przez parę chwil półczart nawet nie drgnął. W chwili głuchej ciszy, gdy opadł ledwo wzbity ku górze kurz, półczart wspiął się na barkach. Jego porośnięta kostnymi naroślami głowa wzniosła się ku Croisowi. Mężczyzna ciężko przełkną ślinę, lustrując wzrokiem wściekłe oblicze półczarta. Wzrok biczownika spotkał się ze spojrzeniem towarzysza. Widząc to Tykk odturlał się niepostrzeżenie od Magyra, nie chcą mieć udziału w rozlewie krwi. Przez zaciśnięte szczęki Magyr dobył z siebie warkot wściekłości. Zanim jednak zdołał zrobić cokolwiek, z sufitu runęła na niego ognista pajęczyca. Przygniatając półczarta zaczęła oplątywać jego masywne cielsko gorzejącą pajęczyną, niczym drobną muszkę. Crois odetchnął z ulgą, gdy szczelnie pokryty pajęczyną Magyr nie mógł nawet drgnąć. Skończywszy pracę ogromny owad niezdarnie ściągnął z siebie maskę. Gdy półokrąg postaci wokoło Chudzielca zaczął się zacieśniać, Airuinath triumfalnie usiadła na czarcie zarzucając nogę na nogę.

Wyciągnąwszy z tobołka chustę, Saenna podała ją chudzielcowi. Oparty plecami o kąt pomieszczenia mężczyzna wzdrygnął się. Po chwili namysłu, nieśmiało wyciągnął dłoń i przykładając jałowy opatrunek do rany, wykrztusił z siebie cicho:

- Dzięki ci pani. – Zdobywszy się na przygasły uśmiech, mówiła dalej. – Pani Tink wybacz moją śmiałość, ale pani oblicze, jest tak różne od tego, które pamiętają moje oczy. –Wtem mężczyzna zamilkł. Widząc to Sae zareagowała, podnosząc nieco ton głosu:
- O czym ty bredzisz i skąd mnie znasz? Kim ty do diabła jesteś? Czemu się mnie lękasz?
- Moje imię brzmi Rahab o pani. Jestem uniżonym sługą Lorda Istahra. Zarówno moje imię, jak i miano mojego chlebodawcy nie powinno być ci obce o pani. Pozwolę sobie jednak stwierdzić, że z pani oblicza można wyczytać zdziwienie. Wybacz, ale nie rozumiem. Czy imię istoty, którą wyniosłaś na piedestał władzy przepadło w odmętach Twej pamięci o pani?


Słysząc te słowa Sae chwilowo zamurowało. Nie bardzo wiedział co odrzec mężczyźnie. Z opresji małą damę wybawił Harpo. Odsłaniając dłonią opadające na twarz rude włosy, zbliżył się do Chudzielca. Zgarniając je na bok, odsłonił niewielkie, spiczaste rogi.

- Nie ty tu jesteś od zadawania pytań chłoptasiu. Mów grzecznie co wiesz, albo ten duży czerwony znów się tobą zaopiekuje.- Rzekł cały czas złowieszczo się uśmiechając.

- Eee A na czym to ja... A tak już wiem...- uśmiechnął się zażenowany Rahab- O przybyciu pani Tink do Azylu krążyło wiele różnorakich historii. Jednak żadna z nich nie jest warta przytoczenia. Aktualnie nie posiadam wiedzy, jak i dlaczego skontaktował się z niemal nikomu ówcześnie nie znanym paserem imieniem Istahra. Tajemnica jest mi również, co w zamian za współprace zaproponował pani Tink szlachetny Lord. Wiadome jest mi jedynie, że po obaleniu zapomnianego już przywódcy kasty, Pani została prawą ręką nowego władcy. Plotki jednak głosiły, że całą brudną robotę wykonała właśnie tajemnicza skrzypaczka, która kaleczyła uszy swoją grą na instrumencie. Zagadką mi jest jak pani Tink prawiła, że spora część półświatka Azylu zaakceptowała tego powsinogę tfu... znaczy Lorda, w roli nowego włodarza. Niedługo po tym, jak pani namieszała w strukturze politycznej i przestępczej Azylu, znikła bez śladu. Niektórzy twierdzą, że była tylko narzędziem ”Matki”, inni, że ucieleśnieniem świadomości roju łączącej wszystkie jednostki ”Matki”, a jeszcze inni, że genialną jednostką o niezwyczajnych zdolnościach manipulacyjnych i aktorskich.

- Wydaje mi się, ze nie mówisz nam wszystkiego przyjacielu-
rzekł rudowłosy gnom- Czemu to zrobiła? Jak tego dokonała? Co otrzymała w zamian? Czemu nie usunęła Istahra i sama nie zajęła jego miejsca? Mów albo...!

- Nie wiem! Ja naprawdę nie wiem...
-wykrzyczał kuląc się Chudzielec. Jego krzyki przerwał spokojnym głosem gnom, trzymający na ramionach czarnego kota.


- Dobrze, a zatem przyjacielu powiedz nam co wiesz o Jednodniowcach, o tych przedziwnych symbolach. Przedłuż nam również wszystko co wiesz o Azylu.

- Jedniodniowcy? Czemu was interesują? Ach tak przepraszam, to wy zadajecie pytania. Już mówię Egh... Cóż mianem Jednodniowców nazywa się w Azylu przybyszów, którzy zawitali do miasta i nie zagrzeją tu miejsca dłużej niż parę godzin. No góra dobę, ale to rzadkość. W tłumie bardzo łatwo ich rozpoznać, po charakterystycznych tatuażach. Ogół społeczeństwa uważa, że to Matka ich znakuje, po to by sprawować nad nimi piecze. Niewidomo skąd przybywają ani dokąd zmierzają. Od tak po prostu, nagle pojawiają się znikąd we wszelakich miejscach i tak samo nagle znikają. Nawet jeśli któryś Jednodniowiec zostawi po sobie jakąkolwiek rzecz, to znika ona razem z nim. Oni sami twierdzą, że nie mają kontroli nad swoim darem, często są źródłem problemów, gdyż wokoło nich rzadko, ale jednak, mają miejsca zjawiska niewytłumaczalne nawet dla znamienitych mędrców, czy arcymagów. Na szczęście Matka czuwa i w porę reaguje. W Azylu nie przysługują im żądne prawa, ani przywileje. Zbrodnie na Jednodniowcach rzadko skutkują jakąkolwiek karą.

- Wydaje mi się, ze moja twarz również, jest ci nie obca. Twoje oczy widziały może i mnie przed laty?
- spytał zaintrygowany elf. Jego serce jeszcze wciąż łomotało w piersi, rozjuszane przez impulsywnego półczarta.

- Przykro mi otchłań czasu, przesłoniło szarą mgłą moje wspomnienia. Być może to Ciebie widziałem, dawno temu, gdy spacerowałeś uliczkami, w towarzystwie jakiegoś czaromiotacza, po tym jak pani Tink rozpłynęła się w powietrzu. Ale czy to byłeś ty... Pewien nie jestem... Przykro mi
.- Jakaś mała rozpalona igła nakłuła serce Almiritha, gdy do jego uszu dotarła wzmianka o niezidentyfikowanym czarodzieju.

- A ten mag? Nie był nim przypadkiem nijaki Iomi Vete?

- Miano despotycznego przywódcy „Czarowszytych” nie jest obce nawet mnie, człowiekowi, który chce mieć jak najmniej wspólnego z tą całą ich magią. Miano tego „człowieka” jest sławione w Azylu, jako jednego z najpotężniejszych magów i najbardziej nieprzewidywalnej istoty. Jego postać była nikomu nie znana, dopóki nie wtargnął wiele lat temu do „Wieży kłów” i powyrzynał całą wyższą radę tej organizacji, ogłaszając się jej przywódcą. Lico maga, który być może ci towarzyszył skrywał głęboki kaptur, nie jestem w stanie go rozpoznać, zwłaszcza, gdy tak wiele wody upłynęło od tamtego czasu.

- No dobrze, a co oznaczają symbole, które zdobią nasze lica?
- Spytał zniecierpliwiony Valquar. Wtem twarz Rahaba, nagle przygasła.

- Znamienity elfie pewnie w twoim języku istnieje wiele złowróżbnych słów. W tym miejscu istniej jedno wyjątkowe. Wiesz czego się życzy istocie, która w nocy włamuje się do twojego domu, gwałci ci żonę i córki, na ich oczach zabija synów i okrada cię ze wszystkiego co było ci cenne? Przepadnij To właśnie słowo Matka wytatuował nam na czole. O tym znaku krążą legendy. Jeszcze więcej mrożących krew w żyłach historii krąży o tych bezimiennych, którzy zostali nimi naznaczeni. Wiele z nich było najpodlejszymi istotami, jakich miał nieszczęście gościć w Azylu. Niektórzy z nich wydawali się zwykłymi prostymi ludźmi. Ich rodziny często nie dowierzał w to, że ich kochani mężowie, synowie, matki i córki zostali naznaczeni. Jednak musieli się od nich odwrócić, aby Matka nie ukarał i ich. Tacy ludzie upadali tak nisko, że nawet żebracy ze slumsów pluli im w twarz. Znikąd nie doznawali pomocy. Nie mogli odebrać sobie życia. Nie wolno też im okazywać łaski zabijając ich, bo wtedy brzemię spadało na „wybawcę”. Jednak nie to jest najgorsze. Najgorsze jest czekanie na wyrok. Nikt nie wiem kiedy zostanie wykonany. Ciągły lęk przed tym, co nieuniknione, prowadzi takich ludzi na skraj szaleństwa. Bo to, co ich czeka gorsze jest od śmierci. Znikają jak Jednodniowcy. W jednej chwili są, w drugiej już nie. Nikt nawet tego nie zauważy. W przeciągu paru dni zapominają o nich, nie tylko najbliżsi, ale nawet i księgi, czy inskrypcje na skałach. Znikają należące do nich przedmioty i zwierzęta. Nie wiadomo co się z nimi dzieje i pewnie nikt się tego nie dowie. Pozostaje po nich jedynie historia ich zbrodni wyryta na ścianach w jednej z niezamieszkałych dzielnic Azylu, zwaną Przestrogą. Tam całe budynki, chodniki i wnętrza domów są ozdobione mozaiką najplugawszych opowieści. Jest jednak iskierka nadziei. Jakiś czas temu przybyła do Azylu istota, która umie wymazać znak. Dla wielu ludzi stąd to bajka. Jednak miałem zaszczyt poznać tą istotę i mogę was do niej zaprowadzić. Ceną jej usług jest lojalność i posłuszeństwo. A każdy, kto na głos wypowiada nazwę tej organizacji zsyła na siebie niechybną śmierć… Decyzja należy do was, mogę zabrać ze sobą trzy osoby. Śpieszcie się, bo tylko Matka wie ile czasu nam pozostało.

- Mylisz się, jeżeli pójdziemy za tobą, niczym owieczki na rzeź, by spotkać się nie wiadomo z kim. A jeżeli my nie mamy zamiaru nigdzie iść, to ty tym bardziej nie powinieneś planować podróż dalszej niż z kąta w kąt. Kim są te istoty, o których mowa i czym się zajmują, mając taki potencjał?
– Odparł z nutką irytacji w głosie Harpo

- Nie zdajesz sobie sprawy gnomie, jak bardzo poufne są to informacje. Głową przypłacę wyjawienie ich niepowołanym osobą.
– rudowłosy gnom zbliżył swoje oblicze do ucha Chudzielca. Z jego ust dobyły się słowa naznaczone drwiną, słyszalne dla wszystkich tu obecnych.

- A więc Przepadnij.- Po chwili ciszy, która stał się niemal namacalna, gnom lekkim krokiem oddalił się od Rahaba.


Po chwili, półokrąg, który otaczał mężczyznę rozproszył się. Almirith zapobiegawczo stanął w drzwiach do piwniczki. Chudzielec bez słowa siedział w kącie. Nagle ponownie odezwał się Harpo, a na jego twarz wrócił znów złowieszczy uśmiech.

- Coś smutno się zrobiło. Czas ożywić nieco atmosferę.- wtem w jednej z jego dłoni zabłysło ostrze krótkiego miecza. – Magyr możesz się już zaopiekować naszym przyjacielem. Tylko nie zabijaj go, pragnę zobaczyć czy z tym znakiem, aby nie blefował. -Mówiąc to rudowłosy gnom zaczął kolejno rozcinać krępujące półczarta więzy pajęczej sieci. Po którymś kolejnym dźwięku pękającej pajęczyny, ze stron Rahaba dobył się cichy głos.

- Dobrze powiem. Imię kobiety, która umie usunąć znak Matki brzmi Analtews. Wraz z moją skromną osobą i szóstką innych postaci zasiada w frakcji zwanej „Lożą Wolnych”. Ta niewielka, ale wpływowa grupa rywalizuje na rynku nielegalnych magicznych przedmiotów z imperium Istahra Chyba rozumiecie, że wydanie tożsamości osób do niej należącej naraziło by ich na wielkie niebezpieczeństwo? Jeżeli przyczynicie się do jakimkolwiek stopniu do obalenia Lorda, nie ominie was nagroda. Istahr wie, że pani Tink wróciła do Azylu i lęka się, że wróciła po należną jej pozycję. Jestem pewien, że spróbuje nakłonić Panią do współpracy. Jego metody perswazji w większości wypadków bywają mało przyjemne.

- Twoja propozycja Rahabie wydaje mi się interesując. Skłaniam się ku temu, by zaproponować nasze usługi „Loży Wolnych”, w zamian za ochronę i pomoc w zdjęciu symbolu. W naszej sytuacji, gdy wszyscy wokoło czyhają na nas jak na zwierzynę, przydadzą nam się wpływowi sprzymierzeńcy. Wszakże ma wspólnych wrogów, ten cały Istahr i kolegia, którym na pewno w niesmak to, ze ktoś handluje magią za ich plecami.-
słowa Croisa sprawiły, że na twarzach towarzyszy zagościło niedowierzanie.

- Propozycja Rahaba jest jak najbardziej interesująca, zwłaszcza z punkty widzenia Valquara- śmiało zabrał głos niewidomy gnom. Jego kot wyraźnie znudzony dywagacjami, z gracją zeskoczył na podłogę i udał się w stronę wyjścia. Learion dobrze wiedział, że na nic zdadzą się próby powstrzymania pupila, przed realizacją jego zachcianki. Rzucił jedynie krótką mentalną prośbę: „Nie oddalaj się zbytnio”, poczym ciągnął dalej:

- Proponuje, aby jedynie Valquar i chociażby Magyr udali się wraz z Chudzielcem do siedziby „Loży Wolnych” i spróbowali wynegocjować rozsądną cenę za zdjęcie symbolu. Według mnie wizyta w bibliotece brzmi nieźle. Moglibyśmy znaleźć nieco informacji o historii Azylu, wykształceniu się Matki, a być może cytadeli i kuli, której wizja nas prześladuje. Najbardziej jednak powinno nam zależeć na wiedzy o współczesnym nam mieście. Wspomnienia też są dobre do poszukania informacji o Sominusie i wspólnych cechach między nami, ale informacji o Azylu szukałbym na ulicy, najlepiej wśród minstreli. Mam nawet pewien pomysł jak tego dokonać. Mianowicie Airuinath jako szlachcianka, Sae jako bard oraz gnom jako błazen i gawędziarz idą w miasto, szukając minstreli. Ci mają śpiewać o Azylu, opowiadać o Azylu ciekawiej niż gnom, a grać śpiewając lepiej niż Sae, bo spodziewamy się przyjaciela Airuinath, jednodniowca, i trzeba, by go dobrze podjąć. Sam gość będzie na pewno zainteresowany tak egotycznym miejscem, oraz tymi co tu ma miejsce. Wszelakimi zwyczajami, niuansami. Almirith mógłby się z nami udać w charakterze gwardii przybocznej szlachcianki.- wtem wśród towarzyszy rozległ się głosy wyrażające aprobatę dla pomysłu gnoma, jednak po chwili głos zabrała Airuinath:

- Wydaje mi się, że twój pomysł drogi Learion jest nierozsądny, gdyż wyruszenie w miasto nie wdziawszy masek, może zwrócić ku nam oczy naszych prześladowców, podążających naszym tropem. Jeżeli będziemy włóczyć się, wśród gawiedzi, którzy licznie przybywają na tego typu występy, nasze szansę na pozostanie nierozpoznanym drastycznie topnieją. Ponadto Rahab zdradził nam już, że oczekiwanie na jednodniowca, nie jest możliwe, gdyż oni nie panują nad swym darem. Moim skromnym zdaniem powinniśmy zaufać Rahabowi i dlatego proponuję, aby Sae, Almirith, Valquar wyruszyli na spotkanie tajemniczej rady. Ja Harpo oraz Crois skierujemy swoje kroki w stronę biblioteki. Learionie tobie proponuje pozostanie tu w bezpiecznym miejscu, wraz z skrępowanym Magyrem oraz Żywcem i Tykkiem. Może uda wam się odnaleźć jakieś wskazówki w pamięci półczarta. Możecie również rozejrzeć się za nowym schronieniem.

- Mądrości zapisane w zwojach są nie wymierne, lecz czas nas pogania, nie możemy pozwolić by przepływał nam między palcami. Musimy działać!
- wywarzone słowa Almiritha tym razem wyraźnie naznaczone był zniecierpliwieniem.

- Mi ponad wszystkie wasze pomysły, przypadł do gustu jeden, Magyra- obwieścił Crois.- Pomysł z biblioteką mi się nie podoba. Szperanie w zwojach nie może nam pomóc z prostej przyczyny: nie wiemy czego szukać. Moglibyśmy wysłać jedną osobę do poznania podań o Matce, jakiś zapisków o Iomi Vete, czy kolegiach. Jedna osoba w zupełności wystarczy, zwłaszcza, że pojedynczy wędrowiec nie będzie się rzucał w oczy. Wydaje mi się, ze w naszych wspomnieniach los zawarł klucze do całej tej zgadywanki. Każdy z nas musi, dogłębnie poszukać elementów, które mogły by pasować i odrzucić te niepasujące. Dopóki będziemy mieli przed sobą tajemnice, nic nie wskóramy. Almirithcie, przyjacielu, zgadzam się z tobą w całej rozciągłości, teraz potrzebujemy jednej rzeczy- by biec, działać. Pieniądze mogą się przydać, ale nie ma sensu robić zapasów. Kiedy będzie trzeba kogoś przekupić to Sae może spróbować zwędzić jedną, czy dwie sakiewki.

- Stanowczo sprzeciwiam się temu, by pokładać jakąkolwiek nadzieję w słowach tego pucybuta.
–stanowczo podkreślił Harpo, kierując swoje czerwone źrenice w stronę Chudzielca – Ten pies nie mówi nam całej prawdy. Może chociaż będzie wiedział, gdzie w tym mieście znajduje się biblioteka. Hem?- w odpowiedzi na pytanie gnoma, mężczyzna bezradnie pokiwał głową.- No cóż widzę, że będę zdany jedynie na własny nos. Nie zamierzam łazić z tabliczką "Szukam sprzymierzeńca". Bo tak według mnie wygląda propozycja Almiritha czy Magyra. Bo takie okazywanie słabości to proszenie się o kłopoty. Za mało wiem o otaczającej nas rzeczywistości, by mieszać się w jakiekolwiek konszachty. A tajemnicza grupa, to doskonały materiał na potencjalnych zdrajców, którzy wykorzystają drużynę , a po wszystkim sprzedadzą nas wrogom. Ci z was, którzy nie zdają sobie z tego sprawy, to mówiąc dosadnie to wiejskie głupki, którzy nic nie wiedzą o elemencie przestępczym miasta i szybko kończą z poderżniętym gardłem i pustym mieszkiem. Nie wiem jak wy, ale ja wyruszam od zaraz. Wrócę niebawem i będę tu na was czekał. Bywajcie!

Po chwili gnom, nie czekając na odpowiedź towarzyszy, zniknął gdzieś w cieniu schodów. Miarowe uderzenia dobiegające gdzieś ze stropu pomieszczenia, obwieściły, że zielony slaad opuścił „Przybytek Pieśni”. Chwilę potem Learion otworzył usta, by zaproponować rozsądny podział, lecz zachwiał się na nogach. Jedynie stanowczo chwycenie ramienia Almiritha uchroniło go od niechybnego spotkania z podłogą. Wizja przesłana przez Fialara była tak ostra i intensywna, że otumaniła gnoma. Delikatne uderzenie w policzek, zwróciło przytomność gnomowi. Wtem z sufitu posypał się tumany kurzu. Strop zadrżał od ciężkich, mozolnych kroków, przy których stąpanie slaada było, jak kołysanie się motyla na źdźble trawy. Wtem Learion wycharczał gardłowym głosem:

- Złoty golem Somniusa, on tu idzie!

Drobna rączka Sae chwyciła nadgarstek gnoma. Gwałtowne szarpnięcie w stronę schodów. Sae jakby odruchowo wiedział, o bezpiecznej kryjówce pod schodami. Gdzieś między nich wciskał się dygocący Chudzielec, gdy w dłoni Almiritha zabłysło ostrze. Jedno równe cięcie. Pajęczyna krępująca Magyra osunęła się delikatnie na podłogę. Magyr gwałtownie wstał, ku oburzeniu Ariuinath, półczart zarzucił ją sobie pod pachę i skrył się wraz Valquarem i Croisem za kurtyną. Almiritha gładkim ślizgiem znalazł się u boku Sae. Wiedział, że gdyby golem ich spostrzegł nie mieliby najmniejszych szans. Zapadła morowa cisza, rozdzierana przez trzask pękających desek. Ciężkie kroki były coraz bliżej. Na schodach pojawił się olbrzymi cień. Chudzielec ciężko przełkną ślinę. Z każdym krokiem monstrum było coraz bliżej. Jego ciężkie kroki uginały pod sobą deski, leżące tylko parę cali nad głową Leariona. Nikt nie dopuszczał do siebie myśli co by się stało, gdyby jedna nie wytrzymał. Wszyscy odetchnęli ulgą, gdy stopy golema dotknęły posadzki. Monstrum flegmatycznym krokiem zbliżyło się do środka sali. Jego złota głowa, spokojnie lustrowała otoczenie poprzez pryzmat szlachetnych kamieni ją zdobiących. Golem zastygł nad szramą w podłodze, pozostawioną przez Magyra Czas dłużył się nie miłosiernie. Spomiędzy kurtyny nie wyraźnie majaczyło oko półczarta. Magyr drgnął, gdy poczuł na sobie dłoń Ariuinath. Do jego ucha dobiegł szept:

- Nawet o tym nie myśl....

Wtem, opuszczona dotąd głowa golema gwałtownie podniosła się. Serca i oddechy zamarły. Golem ruszył w stronę czerwonej kotary. Wyciągnąwszy w jej stronę dłoń zastygł. Crois spostrzegł mocarną pieść golema, dużo większą od jego głowy tuż przed swoim nosem. Wszyscy nagle podskoczyli, gdy kurtyna wygięła się w stronę bohaterów ponownie. Kwadratowa twarz monstra odbiła się na czerwonej płachcie. Naelektryzowane włosy Croisa, lgnęły do niej ku przerażeniu właściciela. Przez moment wszystko zastygło.
Gwałtowny ruch olbrzymiego cielska sprawił, że Sae zamknęła oczy. Konstrukt odwrócił się gwałtownie, gdy z góry schodów dobył się hałas. Z niewiadomego powodu monstrum ruszyło gwałtownie przed siebie. Jednym zamaszystym krokiem wspiął się na półpiętro. Golem przeniósł ciężar ciała na jedną nogę. Drewniana żerdź nie wytrzymała. Z wielkim trzaskiem noga grubości konaru drzewa zawisła nad Chudzielcem. Mężczyzna zakwilił. Głowa konstrukta odwróciła się ku dołowi. Wtem z góry ponownie dobył się trzask łamanych mebli. Konstrukt ruszył na górę. Wszyscy odetchnęli z ulgą. Otrzepując się z kurzy i szczątek desek wychodząc z ukrycia. Rahab z zażenowaniem krył wielką plamę na spodniach w okolicach krocza.

- Ty pół- mózgu! Twojej buty o mało ktoś nie przypłacił życiem! Jak można być takim egoistą! – ledwo wychyliwszy się zza kurtyny wykrzyczała Ariuinath

- Milcz suko! Bo jak nie...! – wycedził przez zaciśnięte zęby Magyr

- Proszę was uspokójcie się! Nie czas teraz na bluźnienie i kłótnie- wykrzyczał gwałtownie Crois Czas coraz bardziej nagli. Sądząc po tych odwiedzinach Sominus wpadł na nasz trop. Ja, Almirith, Valquar, Sae, idziemy z Rahabem. Nie wiem czy to miejsce jest nadal bezpieczne. I błagam was nie pozabijacie się. Jak wszystko pójdzie dobrze wrócimy po was.

- [b]Almirithcie[/b] zbliż się do mnie proszę.- poprosił lekko oszołomiony gnom. Gdy swoją dłonią znalazł ramię elfa, pociągnął je w dół, by móc powiedzieć mu do ucha:

- Jeżeli nie wrócicie do zmierzchu, zaczniemy was szukać. Jeżeli możesz zostaw jakiś trop. W razie, gdyby cała ta „Loża Wolnych” pograła nieczysto przywitaj mnie słowami: „Widzę gnomie, ze twoja kotka już wróciła.” A teraz ruszaj i pilnuj panienki Sae, wydaje mi się, ze to wszystko ją zaczyna przerastać.

Elf w odpowiedzi kiwnął przytakująco głową. Po chwili cała czwórka zniknęła na szczycie schodów. Nie minął kwadrans, a ku uciesze gnoma do jego nogi łasił się znów Fialar
Pocieszyła go ta myśl, dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że został niemal sam na sam z tykającą bomba jakim był duet Ariuinath i Magyr.


***

Godzin za godziną upływały leniwie. Na skroniach półczarta zaczęły pokazywać się już kropelki potu. Jego pamięć była dziurawa jak szwajcarski ser. Jedyne co pamiętał to miasto, Klatkę, przez wielu nazywaną Sigli. Miasto Drzwi, zawieszone pomiędzy sferami, w miejscu zwane Iglicą. Pełne różnorakich istot społeczeństwo, nieco ironicznie przypominało pod tym względem Azyl. Ojca nigdy nie znał, mata była czarcim pomiotem- subkkubem. Oprócz paru popijaw i rozniesionych w strzęp wnętrz barów zapamiętał jedynie czerwony kryształ. Był to dar, jednak nie pamiętał od kogo. Ów bardzo dziwny przedmiot zaginął, gdzieś w pracowni Sominusa, bynajmniej tak uważał półczart. I tu błędne koło się zamykało. Próby snucia jakichkolwiek tez, spełzały na niczym. W pewnym momencie Magyr nie wytrzymał.

- Koniec tego skurle! Mówię wam koniec! Odpierdolcie się od mojej głowy! To bez sensu! Tracimy tylko czas! Nie mam zamiaru tu dłużej siedzieć! Muszę się stąd ruszyć, bo zwariuje.

- Magyr co chcesz zrobić? Na pozostaje tylko czekać, aż wrócą inni.
- odparła sennym głosem Ariuinath.

- Powiedziałem, że nie mam zamiaru dłużej tu siedzieć! Rozumiesz, czy ma ci przeliterować?- z wyrzutem odparł półczart, wstając i prostując gnaty.

- Doprawdy potrafiłbyś? Zaskakujące.- drwiąco odparła czarodziejka.

- Harpo już dawno by wrócił, gdyby znalazł jakąś bibliotekę, zaczynam się niepokoić- rzekł Learion chcąc szybko zmienić tematy, by pozostała dwójka nie ciągnęła rozmowy, która prawdopodobnie skończyłaby się znów rozwiązaniami siłowymi.

- Ja od początku mówiłem, że w taki miejscu, jak to, nikt nie prowadzi biblioteki, poza czaromiotaczami, ale nikt mnie nie chciał słuchać.- Po chwili namysłu Magyr dodał- Wiesz co jajogłowa? Ja przyniosę Ci książki. Wezmę ich tyle ile udźwignę. Wszystko po to, żebyś się ode mnie odpieprzyła i zamknęła na chwilę tą swoją śliczną buźkę. Od czego mamy te zabawki od Marika, czy jak mu tam? Użyje swojej, przejdę się do którejś z wież. Właśnie teraz, zaraz!

- Magyr to jest stanowczo zły pomysł!

- Ariuinath ma racje przyjacielu, odłóż maskę i zaczekaj z nami, sam nic nie wskórasz.

- Nie będziecie mi rozkazywać! Gadajcie zdrów!


Póczart bez zastanowienia chwycił maskę i wdział ją na twarz. Wtem stało się coś nieprawdopodobnego. Spod kryształowej maski Magyra zaczęła sączyć się czarna substancja konsystencji smoły. Ariuinath dobyła z siebie przeraźliwego krzyku. Do nozdrzy zdezorientowanego gnoma zaczął docierać smród gnijących zwłok. Tykk wskoczył na ramiona Żywca. Sale wypełnił ryk półczarta, zagłuszający wszelakie pytania ślepego gnoma. Magyr szarpał się, próbując zedrzeć maskę, lecz ta odmawiała posłuszeństwa. Czerń substancji spowijała go coraz ciaśniej. Czarodziejka rzuciła się na ratunek przyjacielowi, lecz ten panicznie machając dłońmi uderzył kobietę, posyłając jej drobne ciałko w głąb sali. Nim Fialar przesłał gnomowi wizję, krzyki półczarta ustały.
Do uszu gnoma docierało teraz ciężkie, nieco gwiżdżące dyszenie. Po chwili Learion nie mógł uwierzyć temu co „widział”.


Tuż nieopodal niego klęczała postać, która jedynie rozmiarem przypominała półczarta. Z pod wielkich metalowych płyt przebijały się kawałki czarnej niczym węgiel skóry. Na potężne stalowe kolce, długości paru łokci ponabijane był jakieś nieszczęsne zwłoki.. Nagle głowa istoty podniosła się ukazując oblicze stalowej maski z pod której płonęły zielenią dwoje ślepi. Serce Leariona podeszło mu do gardła, gdy kreatura gwałtownie zerwała się na nogi, dobywając z siebie skowytu niczym z najgłębszych odmętów otchłani. Fialar zjeżył sierść na grzbiecie. Monstrum pędem ruszyło w stronę gnom. Nagłe potężne uderzenie taran zbiło je z drogi. Z głuchym żelaznym łoskotem, potwór zatrzymał się na ścianie piwniczki. Wtem z drugiej strony piwniczki Żywiec cisnął w niego jakimś kawałkiem drewna, chcąc odwrócić uwagę od gnoma. Sztuczka nie poskutkowała. Golem błyskawicznie ruszył w stronę ślepca. Potężna pieść uderzyła z hukiem w kryształową sferę, która otoczyła gnoma. Gdzieś nad monstrem miotał się zdesperowany taran, lecz jakiekolwiek by nie uderzył golem stał niewzruszony. Kolejne potężne ciosy spadały na magiczną osłonę. Prędkość i precyzja z jaką były wymierzane, nie dawały szansy, by pupil gnoma mógł kontratakować. Z każdym uderzeniem pole kurczyło się. Learion zamarł, nie dowierzając, gdy tarcza Fialara rozprysła się na miliony migoczących kawałeczków. Bezradnie musiał patrzeć jak potężna żelazna pięść, nieubłaganie zmierza ku kruchemu ciałku kota. Stało się. Wizja urwał się. Learion poczuł jedynie podmuch powietrza i głuche uderzenie o kamienną ścianę. Dygoczące dłonie gnoma po omacku szukały maski. Po policzku ciekły mu łzy. Monstrualna zimna dłoń chwyciła gnoma za tors. Zamarła na ustach modlitwa, a czas zatrzymał się w miejscu. Learion miał wrażenie, że poprzez mrok ślepoty przebijają się dwa płonące zielenią punkty. Zimny, grobowy oddech omiatał mu twarz. Nagle pouczył na ciele dziwny wstrząs. Nie mógł wiedzieć, że próbujący uratować towarzysza za wszelką cenne Tykk właśnie nadbił się na jeden ze stalowych kolców. Nazwana przez Leariona żywa skórznia bezskutecznie próbował wyciągnąć taran. A on znów bezradny, nie mógł pomóc. Zawieszony w pustce, poza czasem dobył z siebie bezwładnego krzyku, dopóki łzy nie zalały mu gardła. Płonące zielenią oczy tkwiły nieruchomo. Wpatrywał się wniego. Po chwili Learion zalany łzami rozpaczy, opadł pomału na ziemię. Do jego uszu dotarł trzask otwieranego portalu. Na skórze poczuł eteryczny wiatr. Głuche uderzenia żelaznych stóp zaczęły się do niego oddalać, aż nagle znikły. Zapadła grobowa cisza.


Azyl
„Dzielnica biedoty - uliczki”


Harpo był nieźle zdenerwowany na towarzyszy i ich głupie zachowanie. Szukać sojuszników? I to u jakiś tajemniczych, potężnych osób?! Oszaleli! Przed przystąpieniem do jakichkolwiek działań potrzebne były informacje, o czym gnom doskonale wiedział. Problem tkwił w tym, że byli poszukiwaniu przez, bogowie raczą wiedzieć ilu, wrogów. Równie dobrze mogliby wprost pójść do jednego z Kolegiów i samemu zamknąć się w jednej z cel. Tam chociaż byliby względnie bezpiecznie, dopóki nie okazałoby się, że cały Azyl jest przeciw nim.

Jednak Harpo nie miał zamiaru porzucić pomysłu z pójściem do biblioteki. Z doświadczenia wiedział, że tak duże miasto musi ich mieć nawet parę, a gdzie lepiej szukać informacji o Azylu bez wzbudzania zbędnej uwagi? Biegając po mieście i wypytując wszystkich dookoła narobiliby sobie kłopotów, a książki w przeciwieństwie do żywych, nie są szczególnie skore do zdradzania kto i kiedy je czytał. Z drugiej strony, szukanie biblioteki też mogło narazić gnoma na spotkanie z jakimiś podłymi, zdradliwymi padalcami, ale Harpo ufał w moc swojej maski.

Aktualnie mężczyzna szedł jedną z uliczek dzielnicy biedoty. Potężny slaad, z pazurami zdolnymi pociąć prawie każdą istotkę na ćwiartki, łatwo torował sobie drogę. W przeciwieństwie do pozostałych części Azylu, do tej niewiele, silnych istot zapuszczało się z własnej woli. Głównie tłoczyły się tu pomniejsze istoty pokroju goblinów, czy koboldów, gotowych rzucić się do ucieczki na sam widok odmienionego Harpo. Tylko jeden, jedyny raz, gnom musiał skręcić w boczną uliczkę, gdy natrafił na sporego czarnego smoka, który z trudem przeciskał się jedną z węższych ulic, jaką podążał slaad. Zaiste przezabawny był to widok, gdy w pewnym momencie stworzenie zaklinowało się. Gdyby Harpo miał więcej czasu z chęcią poobserwowałby, jak smok próbuje się wyswobodzić, zapewne rozwalając przy tym kilka okolicznych budynków, jednak tym razem za bardzo mu się spieszyło.

Zmierzając w kierunku jednej z bram prowadzących do innych części Azylu, slaad rozmyślał, gdzie najlepiej będzie szukać biblioteki. Na pewno nie w najbiedniejszej z dzielnic, ale z drugiej strony, pakowanie się do tych bogatszych mogło być dość niebezpieczne. Przypominając sobie stare powiedzenie, mówiące, że kto pyta, nie błądzi, postanowił zapytać o drogę. Masywna łapa slaada zacisnęła się na ubraniu jakiegoś przechodnia, który miał to nie szczęście, że przechodził obok. Niewielka, owłosiona istota, przypominająca miniaturkę wilkołaka, zaskomlała cicho i stuliła po sobie uszy, gdy Harpo bez trudu uniósł ją na wysokość własnej twarzy.

Na widok przerażenia wymalowanego na pyszczku małego potworka, gnom poczuł się trochę dziwnie. Nie był przyzwyczajony do posiadania siły, dzięki której mógł zastraszyć prawie każdego. Nie żeby mu to przeszkadzało, ale coraz bardziej zastanawiał się nad tym, co by się stało, gdyby maska przejęła kontrole nad ciałem. Czy mogłaby go zmusić, by rzucił się na towarzyszy? Harpo pozostawił rozważania mocy magicznego przedmiotu na później, teraz koncentrując się na uzyskaniu interesującej go informacji.

- Gdzie tu jest jakaś biblioteka?
- Biblioteka?
- zirytowany slaad wściekle potrząsnął ofiarą
- Tak, biblioteka! Gdzie jakaś jest?!
- Ja... ja... nie wiem.


Fala złości zalała umysł Harpo, ale wola gnoma była wciąż zbyt silna by pozwolić masce przejąć kontrole. Niezależnie jednak od siły umysłu i tak przez krótką chwilę, slaad patrzył na trzymanego w ręku pokurcza, jak na przystawkę. Harpo zaczynał się robić głodny, a głodny slaad, to zły slaad. Gnom wziął zamach chcąc odrzucić swoją ofiarę od siebie, gdy ta nagle pisnęła przerażona, zapewne spodziewając się, że zaraz będzie martwa.

- Ale, ja wiedzieć, kto wiedzieć.
- Wiesz kto może wiedzieć, gdzie jest biblioteka, tak?
- upewnił się Harpo
- Tak, tak! Ja wiedzieć, że Mintran Świrus wiedzieć. On mieć dużo papieru zamkniętego w skórze. On mieszkać niedaleko!
- Mów gdzie.


Istota przypominająca małego wilkołaka zaczęła tłumaczyć skomplikowaną drogę do domu owego Mintrana Świrusa, kimkolwiek by ten nie był i z jakiegokolwiek powodu nie otrzymałby swojego „tytułu”. Harpo szybko zorientował się, że „niedaleko”, wcale nie oznacza „blisko”. Bynajmniej nie w słowniku tego dziwacznego potworka. W końcu jednak gnom doszedł do wniosku, że lepiej iść we wskazanym kierunku, niż uganiać się za biblioteką po całym Azylu.

Wysłuchawszy wilkołaczka, slaad pozwolił istocie wyrwać się z uścisku i uciec z podkulonym ogonem. Dopiero teraz Harpo zorientował się, że uliczka jest z zasadzie pusta, poza nielicznymi, przestraszonymi oczami, które obserwowały go z ukrycia. Nie za bardzo przejęty takim zachowaniem mieszkańców Azylu, gnom ruszył do domu Mintrana.





Azyl
„Dom Mintrana

Slaad w końcu dotarł na miejsce, wskazane mu przez przemiłego przechodnia. Trzeba było przyznać, że Harpo oczekiwał czegoś zupełnie innego po osobie o przydomku „Świrus”. Mintran mieszkał w jednym z niewyróżniających się domków, w dzielnicy rzemieślników. Szary, pozbawiony ozdób budynek o spadzistym dachu, „skulił się” pomiędzy szeregiem prawie identycznych albo nawet identycznych. Ot, jeden z wielu. Prawdopodobnie ostatnie miejsce, gdzie można by szukać świra.

Bez obaw Harpo zbliżył się do drzwi i zastukał swoją, wielką łapą. Przez dłuższą chwile nie działo się nic, żaden odgłos nie doszedł do uszu gnoma. Gdy slaad już uniósł rękę, by zastukać ponownie, nieco mocniej, drzwi nagle uchyliły się. Przez wąską szparę wyjrzało jedno, ludzkie oko, otoczone siateczką zmarszczek. Z wyraźną rezerwą zmierzyło slaada od stóp do czubka głowy, poczym człowiek odezwał się swoim zasuszonym, jak ona sam, głosem.

- Jeżeli jest pan wędrownym sprzedawcą, to bardzo dziękuje, nic nie potrzebuje.
- Czy pan nazywa się Mintran?
- Może, to zależy kto pyta.
- Szukam biblioteki i powiedziano mi, że mógłby mi pan wskazać drogę.
- Przykro mi, ale nie interesują mnie biblioteki, a moja prywatna kolekcja jest... no właśnie, prywatna, wiec nie może jej pan zobaczyć. Dziękuje za miłe odwiedziny i żegnam.


Staruszek spróbował zamknąć drzwi przed nosem Harpo, ale zabrakło mu sił. Trudno było się mierzyć zwyczajnemu człowiekowi ze slaadem, a gnom z całą pewnością nie chciał od razu oddać jednego śladu, który mógłby mu wskazać drogę do biblioteki.

- Ja jedynie chce wiedzieć, gdzie jest jakaś biblioteka!
- Proszę natychmiast puścić moje drzwi albo... cho... lera... ty... lko...


Głos mężczyzny zaczął się dziwnie załamywać, zupełnie jakby staruszkowi zabrakło powietrza w płucach. Po chwili słowa całkiem się urwały, przechodząc w cichy jęk i odgłos padającego ciała. Korzystając z tego, że staruszek nie blokował już drzwi, Harpo natychmiast wkroczył do korytarza... albo raczej spróbował wkroczyć.

***

”Oślepiający blask… Linie metalu splatające się i rozplatające ze sobą... Niczym skomplikowana i piękna sieć... Zimno, tak okropnie zimno. Wiatr? Lodowaty wiatr, który porywa słowa... Słowa rozbite o kamienną ścianę... Most… Most, który nie ma końca. Most, który wisi w powietrzu... Most rzucony na wiatr... Deski skrzypiące pod stopami... Targane wichurą ubranie... Złoty warkocz? Wrota... Wrota... zamknięte... Wrota, które są jak srebrna, pajęcza sieć.. Stare, tak stare, jak Azyl... a może starsze? Metalowe nici, które układają się w znak... Matka... znak Matki.”

***

- Proszę Pana, co z panem? Wezwać medyka?

***

„Nie! Zostawicie... Ja dojrzę... dojrzę rozwiązanie! Złoty warkocz... to pod nią skrzypią deski. Wiatr, rozwiewa złote włosy... włosy jasne, jak promienie słońca. Idzie... most... most na wietrze... Stoi na krawędzi. Krzyk, prośba... „Zawróć!”... słowa porwane przez wiatr... słowa rozbite o kamień. Nie słyszy. Kolejny krok. Krok ku przepaści. Dłonie zaciśnięte na niciach wrót.... Brama... a za nią most, a na nim ona... Brama, która rozdziela... Brama, która oddziela od niej. Ostatni krok do przepaści... Pierwszy krok w nieznane...”

„Most... Brama... Wiatr... Matka... Pamięć... Blizna... Nadszedł czas! Szukaj... Znajdź... Niech porwie cię wiatr!”


***

Zmysły Harpo zaczęły wracać do normalności. Wzrok powracał powoli, zupełnie jak węch i dotyk. Slaad leżał na twardej, drewnianej podłodze. W korytarzu, oświetlonym jedynie przez światło wpadające przez otwarte drzwi, gnom w formie slaada powoli starał się powstać. Chłopak, który pochylał się nad nim, cofnął się tak gwałtownie, że prawie potknął się o własne ubranie. Ubranie odpowiednie dla kogoś znacznie wyższego.

Gdy Harpo stał już na nogach, a jego umysł zdołał odtworzyć parę ostatnich minut, slaad spojrzał na chłopaka. Gdyby nie za duży strój, nie byłoby w tym czternastolatku nic szczególnego. Jednak prawdę gnom dostrzegł dopiero w oczach gospodarza. Oczach wyglądających identycznie, jak te starca, z którym chwile temu Harpo rozmawiał.

- Nic panu nie jest? Nie potrzebuje pan kapłana?
- Nie.
- warknął slaad trochę ostrzej niż zamierzał.

Chłopak wyglądał na trochę speszonego ostrą odpowiedzią Harpo. Po chwili milczenia odezwał się ponownie, choć w jego głosie słychać było rezerwę i pewne wahanie.

- Może pan wejdzie. Wydaje mi się, że to mój dom, wiec chyba mogę pana zaprosić do środka.

Chwila wahania, poczym slaad skinął olbrzymim łbem i ruszył za młodym gospodarzem. Korytarz wejściowy okazał się zupełnie pusty, pozbawiony jakichkolwiek ozdób. Cały budynek wypełniała dziwna cisza i półmrok, który jednak zdawał się nie przeszkadzać gospodarzowi. Chłopak zatrzymał się przy pierwszych, mijanych drzwiach i zaczął grzebać w obszernych kieszeniach zbyt dużego ubrania. Wpierw wyciągnął niedużą książkę i choć jej tytuł był dość zatarty, to Harpo zdołała go odczytać. ”Kim jesteś.”, krótkie, zwięzłe i zupełnie bezsensowne zdanie, które jednak przykuwało uwagę. Zanim slaad zdołała przyjrzeć się dokładniej książce, ta już ponownie wylądowała w kieszeni, a chłopak wyciągnął pęk kluczy i otworzył drzwi.

Harpo znalazł się w niewielkim, skromnym, choć przytulnym salonie. Zatęchłe powietrze, pozamykane okiennice, tumany kurzu świadczyły, że od dawna nikt z niego nie korzystał. Gospodarz wskazał sofę, na której slaad mógł wygodnie usiąść, poczym samemu zajął miejsce naprzeciw gościa.

- Czy już dobrze się pan czuje? Nie jest pan przypadkiem chory?
- Nie, wszystko w porządku. Gdzie jest ten starszy człowiek, który otworzył mi drzwi?
- Starszy człowiek? Przykro mi, ale obawiam się, że musiał się pan pomylić. Odkąd pamiętam mieszkam tu jedynie ja. A przepraszam... zapomniałem się przedstawić. Nazywam się Mintran. A czy zechciałby mi pan powiedzieć, co jest przyczyną pańskiego wtargnięcia do mojego domu?
- Wtargnięcia?! Przecież mówię, że ktoś otworzył mi drzwi. Jakiś staruszek. Zresztą... chciałem się tylko dowiedzieć, gdzie znajdę jakąś bibliotekę.
- Bibliotekę? Przykro mi, rzadko wychodzę i nie znam miasta. A jeżeli chodzi o książki, wydaje mi się, że ta jest jedyna jaką posiadam. Swoją drogą nawet nie pamiętam, skąd się u mnie wzięła, ani o czym jest. Dziwny tytuł, kojarzy pan?


Mintran ponownie wyciągnął z kieszeni książkę i zaczął ją dokładnie oglądać. W tym czasie Harpo miał okazję dokładniej zastanowić się nad zaskakującą sytuacją. Cokolwiek się działo w tym domu, z całą pewnością nie było normalne. Staruszek otwiera drzwi, później znika w tajemniczych okolicznościach, zamiast niego pokazuje się czternastolatek, który wcale nie mówi jak czternastolatek. I ta dziwne książka.

Tym czasem oczy Mintrana robiły się coraz szersze z zaskoczenia, co nie uszło uwadze slaada. W końcu Harpo nie wytrzymał, pochylił się do przodu i wyrwał książkę z rąk protestującego chłopaka. Spojrzenie slaada z niedowierzaniem przesuwało się po linijkach tekstu, który wyglądał na bełkot wariata.

”Jeżeli to czytasz, to znaczy, że nazywasz się Mintran. Zapewne po kolejnej przemianie czujesz się zdezorientowany, ale postaraj się skupić i uważnie przeczytać to co napisałem ci poniżej. Wiem, że na pozór wydaje się szalone, ale gdy to przeczytasz, na pewno zrozumiesz, że to prawda. Po pierwsze, ZAWSZE miej tą książkę przy sobie. Nie zniszcz jej, ani nie zgub, ani nie wyrzuć. TO BARDZO WAŻNE! Po drugie, ten dom jest twoją własnością i jesteś w nim bezpieczny. NIGDY z niego nie wychodź, bo to tylko przysporzy ci problemów. Po trzecie, cały dom to jedna wielka biblioteka, masz w niej zapisane wszystkie twoje doświadczenia, ze wszystkich czasów w których przebywałeś. Po czwarte, jesteś wyjątkowy. W różnych odstępach czasu zdarzają ci się ZMIANY CZASOWE. Oznacza to, że albo naglę się postarzasz albo odmładzasz. Dzieje się to niezależnie od twojej woli i na razie nie możesz nic na to poradzić. Zmiany te mogą mieć nie tylko wpływ na twój wiek, ale również na wspomnienia, dlatego wszystko co aktualnie wiesz postaraj się zapisać w książkach. Może ta wiedza posłuży tobie w innym czasie do rozwiązania tajemnicy twojej egzystencji. Po piąte, NIKOMU nie ufaj. Ludzie mogą różnie podchodzić do człowieka, który w jednej chwili potrafi postarzeć się o czterdzieści lat, by parę minut później zamienić się w dziesięcioletnie dziecko. Po szóste, WYMŚL jakiś sposób, by przekazywać wiedzę bez konieczności zapisywania jej w książkach. Pomyśl, co może się zdarzyć, gdy zamienisz się niemowlaka, który czytać nauczy się dopiero za kilkanaście lat! PUNKT SZÓSTY JEST NAJWAŻNIEJSZY!!! Musisz koniecznie coś wymyślić! Ewentualnie poproś kogoś o pomoc, jeżeli nadarzy się okazja, ale nie dopuść, by ta osoba dowiedziała się o twoim darze zmiany wieku. Po szóste, nie udostępniaj nikomu żadnej ze swoich książek, dopóki sam jej dokładnie nie przeczytasz. Nie wiesz jaka wiedza może znajdować się na stronach tych wszystkich książek. W ZŁYCH RĘKACH MOŻE BYĆ BARDZO NIEBEZPIECZNA!!!...”

Zanim Harpo zdołał przeczytać coś więcej, chłopak najwyraźniej ośmielił się, bo ponownie się odezwał.

- Domagam się, zęby natychmiast oddał mi pan książkę i opuścił mój dom!

Jednak gnom prawie nie słyszał, co chłopak do niego mówi. Zamiast tego, jego wzrok utkwiony był w ostatnich słowach przeczytanych z książki. Wiedza może być niebezpieczna. Bardzo niebezpieczna. Czyżby Harpo trafił na coś lepszego niż biblioteka i potężni sojusznicy razem wzięci? A może wśród tych książek nie ma nic ciekawego?

***





Azyl
„Sklep Tysiąca Masek”


Crois, Almirith, Valquar, Sae, Rahab, to właśnie ta piątka ostatecznie zdecydowała się udać na spotkanie z tajemniczą grupą. Kim byli ci potencjalni sojusznicy? I czy to nie miała być tylko jakaś pułapka? Tego nikt, być może za wyjątkiem Rahaba, nie mógł wiedzieć. Jednak czy mieli coś lepszego do uczynienia? Przeciw nim stały najpotężniejsze organizacje i osoby rządzące w Azylu. Jeżeli chcieli sobie z nimi dać rady, to potrzebowali pomocy.

Początkowo grupa idąca za Rahabem miała dziwne uczucie, że mężczyzna tak naprawdę sam nie wie dokąd idzie, a jedynie próbuje zyskać na czasie. Wkrótce jednak okazało się, że członkowie drużyny dość znacznie się mylili. Po dłuższej wędrówce, cała grupa trafiła na jeden z kupieckich targów, który paru z nich rozpoznało. Ten sam, który również był dziwnym, magicznym przejściem, do fragmentu dzielnicy kupieckiej, przeznaczonego tylko dla szlachetnie urodzonych.

Rahab bezbłędnie zaprowadził wszystkich do magicznie odizolowanego obszaru, z którego już widać było potężny mur i równie wielką bramę. Grupa zbliżyła się do wrót, a te rozstąpiły się przed nimi, zupełnie jakby posłuszne jakiejś niewidzialnej woli. I już po chwili cała grupa stała na wspaniałej ulicy, wzdłuż której zasadzono cudowne drzewa, o rozłożystych gałęziach. Z obu stron widać było wspaniałe wystawy, kolorami i bogactwem przyciągając uwagę do oferowanych usług, czy przedmiotów, a podanymi cenami skutecznie odstraszając zbyt biednych klientów.

Przewodnik nie pozwolił jednak na odpoczynek w cieniu rzucanym przez piękne drzewa. Bez słowa ruszył dalej, obojętnie mijając kolejne wystawy i sklepy, jakby ich wcale tam nie było. Kolejnych parę minut wędrówki, po której paru członków grupy zorientowało się dokąd zmierzają. Wspaniały budynek, w którego ściany przyozdobiono licznymi posągami rozmaitych istot zakładających maski, nie mógł być pomylony z niczym innym. Sklep Tysiąca Masek znów witał podróżników w swoich progach.

Tym razem dostanie się do środka było znacznie prostsze. Wielki Marik na widok Rahaba prawie podskakiwał z radości. Dwójka klientów, która aktualnie przebywała w sklepie, została pośpiesznie wyrzucona na ulice, nawet bez słowa wyjaśnienia, czy przeprosin. Gdy tylko Marik pozbył się dawnych gości, od razu zaprosił tych nowych do środka.

Sae i Almirith natychmiast poznali te samą, pozbawioną ozdób i stosunkowo zimną komnatę, w której nie tak dawno temu przymierzali maski. Wielki Marik tymczasem wręcz piał z zachwytu.

- Pani Saenna. Od razu wiedziałem, że to ona, wszędzie poznałbym te twarz. Że też się wcześniej nie zorientowałem. O ja głupi, powinienem był się natychmiast poznać. Oczywiście ciesz się, że cię znowu widzę Rahab. A tym symbolem się nie przejmuj, założę się, że nasza znajoma coś na to poradzi. A Pani Saenna nie jest przypadkiem zmęczona? Może zechciałaby Pani odpocząć. Tak już wyczytałem z umysłu Rahaba po co Panią tu przyprowadził i to było bardzo rozsądne z Pani strony, że zechciała Pani się tu stawić...

Nieustanny potok słów płynący z ust Wielkiego Marika działał wszystkim na nerwy, ale jakoś nikt nie miał pomysłu, jak można zmusić fasme do milczenia. Wydawało się to zupełnie niemożliwe. Na całe szczęście, w pewnym momencie Marikowi zabrakło tchu i musiał zrobić krótką pauzę. Rahab wykorzystał to doskonale, błyskawicznie przejmując głos.

- Ja również się cieszę, że cię widzę Marik, ale może zajmijmy się ważniejszymi interesami. Przeniesiesz nas na miejsce spotkań?
- Oczywiście, tylko wiesz, że nie mogę zabrać wszystkich. Jedno z was musi tu zostać.


Przez chwilę panowało milczenie, w czasie którego wszyscy patrzyli po sobie. W końcu ciszę przerwał Crois.

- Dobrze, ja tu zostanę i poczekam na was. Tylko pośpieszcie się.

Ostatnie wymiany spojrzeń, obserwacja błyskawicznej przemiany Marika w człowieka, poczym wszyscy, za wyjątkiem Croisa, skupili się wokoło fasmy. Wielki Marik odchrząknął, gwałtownie uniósł ręce w górę, zapewne myśląc, że ten gest doda całej scenie dramatyzmu, poczym wykonał parę skomplikowanych gestów. Z koniuszków palców fasmy zaczęła wydobywać się wielobarwna, gęsta mgła. W ciągu zaledwie paru sekund wypełniła ona całe pomieszczenie

Crois stał we mgle, z dłonią opartą o bicz. Wytężał z całej siły słuch, ale nie mógł nic usłyszeć. Miał wiec jedynie nadzieje, że jego towarzyszą nic złego się nie stało i że nie była to zasadzka. Gdy mgła w końcu rozproszyła się, okazało się, że Crois pozostał w pomieszczeniu sam. Nie pozostało mu wiec nic innego, jak czekać.

Usiadł wiec, plecami oparty o ścianę, w myślach starając się przeszukać własną pamięć. Miał nadzieje, że może znajdzie w niej jakieś wskazówki, które pomogą w rozwiązaniu tych licznych zagadek. Zanim jednak zdołała wpaść na jakikolwiek trop, dostrzegł albo raczej poczuł, że dzieje się z nim coś niedobrego. Ręce Crois zaczęły drżeć, jakby z zimna panującego w komnacie. Mężczyzna jednak wiedział, że powodem narastających drgawek wcale nie jest zimno, tylko coś znacznie gorszego. Muzyka Sae zdołała stłumić efekt choroby, ale nie była wstanie całkiem jej zaleczyć...

- Błagam, tylko nie to...

***

”Oślepiający blask… Linie metalu splatające się i rozplatające ze sobą... Niczym skomplikowana i piękna sieć... Zimno, tak okropnie zimno. Wiatr? Lodowaty wiatr, który porywa słowa... Słowa rozbite o kamienną ścianę... Most… Most, który nie ma końca. Most, który wisi w powietrzu... Most rzucony na wiatr... Deski skrzypiące pod stopami... Targane wichurą ubranie... Ogień? Płonąca kula? Wrota... Wrota... zamknięte... Wrota, które są jak srebrna, pajęcza sieć.. Stare, tak stare, jak Azyl... a może starsze? Metalowe nici, które układają się w znak... Matka... znak Matki.”

„Srebrne pręty, niczym kraty celi... Celi... więzienia... Kraty, które dzielą... Most... Fritz? Puśćcie mnie do niego!... Cofa się... Kula! Kula nad jego dłonią!... Kula, która płonie... Świat, który umiera... wiatr... wiatr porywa kule... Fritz!... Słowa porwane przez wiatr... słowa rozbite o kamień... cofa się... krawędź... koniec mostu... most, który nie ma końca... most rzucony na wiatr... Skoczył!”

” Most... Brama... Wiatr... Matka... Pamięć... Blizna... Nadszedł czas! Szukaj... Znajdź... Niech porwie cię wiatr!”


***


Azyl
„Gdzieś”


Jaskinia musiała być naprawdę ogromna. Jej ściany nikły gdzieś w ciemnościach, poza zasięgiem nawet najbystrzejszego wzroku. Wszystko zdawała się spowijać cisza i ciemność. Równocześnie wszystko zdawało się pełne oczekiwania, jakby miało się zaraz zdarzyć coś wielkiego, coś wiekopomnego.

Almirith, Valquar, Sae stali przyglądając się otoczeniu. W zasadzie nie było zbyt wiele do oglądania, poza wielkim, metalowym stołem wykonanym na planie ośmiokąta foremnego. Nad centrum stołu unosiła się niewielka kula światła, której blask ledwo wystarczał do rozjaśnienia najbliższej okolicy mebla i siedzących przy nim postaci. Dokładnie osiem sylwetek, ośmiu spiskowców, z których tylko połowa starała się kryć swoje prawdziwe tożsamości za pomocą magii, lub masek Marika. Cała czwórka wyglądała na ludzi, dwie kobiety, dwaj mężczyźni, wszyscy pozbawieni jakichkolwiek wyróżniających się cech. Pod każdym względem wyglądali przeciętnie, tak szaro, jak tylko to było możliwe. Ot, zwyczajni ludzie jakich można spotkać idąc ulicą Azylu. A jednak ich swobodne pozy i spojrzenia, w których pełno było fałszywego przekonania o własnej potędze, zdradzały, że wcale ni byli to zwyczajni ludzie wzięci z ulicy. A jednak Sae z pewną, dziwnym uczuciem dumy, zauważyła w ich oczach strach właśnie przed nią. Przed tą legendarną skrzypaczką, która dawniej tak znacznie zmieniła Azyl.

Poza tą czwórką i grupą podróżników, przy stole zasiadały jeszcze cztery osoby. Dwie z nich już znane, a byli to oczywiście Rahab i Marik. Poza nimi można było dostrzec jeszcze młodego człowieka, o nienaturalnie przenikliwym spojrzeniu, zupełnie jakby potrafił przebić się przez czaszkę i czytać umysły osoby, na którą patrzy. Jego strój nie był niczym nadzwyczajnym. Dość skromny, bez zbędnych ozdobników, typowy dla jednego z kupców Azylu. Najwyraźniej mężczyzna nie chciał się wyróżniać na tle swoich parterów, z którymi prowadził interesy.

Jednak to dopiero ostatni, a właściwie ostatnia kobieta siedząca przy stole wywierała największe wrażenie, szczególnie na skrzypaczce i Srebrnym Lwie. Oto przed nimi siedziała... Swetlana. Z delikatnym, tajemniczym uśmiechem, w stroju odsłaniającym wiele z kobiecych walorów, którymi szczodrze była obdarzona, kobieta niedbale rozsiadła się na krześle. Jej oczy skierowane było wprost na nizołke i elfa, a widać w nich było zrozumienie. Bo i ona ich poznała, wiedziała kim są i wiedziała, że w końcu znalazła Srebrnego Lwa, tego, który miał jej wskazać drogę.

W końcu odezwał się młody kupiec siedzący obok Swetlany.

- Więc moi drodzy, oto jest legendarna Saenna, o której tyle wszyscy słyszeliśmy. Witamy ciebie Pani i twoich towarzyszy w naszych skromnych progach. Pamiętam jednak, że nie lubisz ludzi, którzy zbyt wiele gadają, a sama zawsze byłaś bezpośrednia i od razu przechodziłaś do rzeczy. Wiec i ja pozwolę sobie, powiedzieć to o czym myślą moi współtowarzysze i postaram się zająć, jak najmniej twojego cennego czasu. Mianowicie potrzebujemy się nawzajem. Możemy zapewnić ci właściwie wszystko, co tylko zechcesz. Prawie dowolne informacje, prawie każdą rzecz, władzę, wpływy, pieniądze, mówiąc prościej... prawie wszystko. I właśnie to ci pragniemy ofiarować. W zamian żądamy tylko jednej rzeczy. Dokonaj ponownie tego, co zrobiłaś już kiedyś. Skoro wzniosłaś Istahra na szczyt, to teraz go zniszcz. Zrównaj jego imperium z ziemią. Tego oczekujemy, w zamian za naszą, wielką pomoc. Sama przyznasz, ze cena nie jest równie duża, co nagroda, prawda?

Mężczyzna zamilkł na chwilę, uważnie obserwując Sae. Zdawało się, że nie dostrzega nikogo poza nią, zupełnie jakby nic innego nie istniało. Gdy skrzypaczka, wciąż zaskoczona nagłym pojawieniem Swetlany, nie wyrzekła słowa, kupiec potraktował to jako oznakę wahania. Szybko wiec podjął przerwany wątek.

- Żeby udowodnić, że możemy wywiązać się z naszej części umowy, chcielibyśmy coś zaprezentować. Kochana możesz?

Swetlana skinęła tylko głową, poczym podniosła się, podeszła do Rahaba i wyszeptała mu coś do ucha. Mężczyzna popatrzył na nią, z widocznym zdziwieniem, ale później wstał i odszedł gdzieś na bok, niknąc w ciemnościach. Nie długo trzeba było czekać na jego powrót. Wrócił niosąc lustro wysokości rosłego mężczyzny.

- Połóż je tam i stań przed nim.- zarządziła Swetlana.

Gdy Rahab wykonał polecenie kobiety, ta wolnym, pełnym gracji krokiem zbliżyła się do lustra i krytycznie spojrzała na lustrzane odbicie mężczyzny. Przez krótką chwilę, Sae była pewna, że Swetlana zawahała się, jakby odczuwała lęk przed podejściem do zwierciadła. Ostatecznie jednak stanęła przy lustrze, tak, żeby nie zasłaniać gościom ani Rahaba, ani jego odbicia. Następnie szybkim ruchem kobieta dobyła sztyletu i rozcięła sobie dłoń, nieznacznie się przy tym krzywiąc. Goście mogli obserwować, jak Swetlana starannie smaruje własną krwią odbicie symbolu znajdującego się na czole Rahaba. Gdy odbicie symbolu nie było już widoczne, kobieta odczekała jeszcze chwile, poczym rękawem sukni starła krew z lustra. Symbol zniknął, zarówno z odbicia, jak i czoła mężczyzny. Nie pozostał po nim żaden ślad. Nie było rozbłysków światła, żadnych dźwięków, czy innych imponujących efektów magicznych. Po prostu symbol wpierw był, a w drugiej chwili już nie.
 
__________________
Nie wierzę w cuda, ja na nie liczę...

Dreamfall by Markus & g_o_l_d
g_o_l_d jest offline  
Stary 09-03-2008, 01:29   #10
 
Reputacja: 1 Tammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputację
Azyl
„Przybytek Pieśni”

- Fialar? - szepnął gnom pytająco w pustkę.

Ślepiec oddychał cicho, rwanie i płytko. Bolesny ucisk żeber wiele mówił o sile potwora, w którego zmienił się Magyar. Ale Learion nawet tego nie czuł. Nie teraz.

- Fialar? - rzucił głośniej, czując potworny, potworny skręt wnętrzności. Strach związywał mu żołądek na supeł, wspomnienia podsuwały obraz kruchego ciałka kota, zaś wyobraźnia snując coraz to gorsze wizje powoli doprowadzała swego właściciela do stanu ciężkiej paniki.

- FIALAR!!?

Natłok myśli, wspomnień sparaliżował gnoma. Należało pójść z tamtymi, do tej całej Loży. Należało rzucić się do schodów, odciągając konstrukt. Należało nie zostawać z Magyarem sam na sam, nie pozwalać na jakiekolwiek spełnienie się wyśnionej wizji. Należało pozwolić kotu odejść nie prosząc by był niedaleko, wtedy nic by mu się nie stało. Należało uciec po zobaczeniu golema Sominusa. Należało...

Należało coś zrobić. Wtedy, gdy ograniczało go ochronne pole, nie mógł zrobić nic. Natężał mięśnie, ale nie mógł się nawet poruszyć. Nie mógł... właściwie nic nie mógł. Znowu był balastem. Niczym więcej.

Trzeźwa część umysłu gnoma zdziwiona była, że te epokowe, a przede wszystkim głośne wydarzenia nie zwabiły tu jeszcze tłumów, albo chociaż zaniepokojonego o całość pokoju gospodarza. Tylko część. Zresztą, przypomniawszy sobie wirtuoza Learion sądził, że może sobie dopowiedzieć co się teraz dzieje. Niewielki obrazek przemknął gnomowi przez głowę, obrazek na którym brodaty krasnolud wylewnie żegnał wirtuoza, zapraszał go ponownie a przy okazji płacenia targował się jeszcze o wcześniej umyśloną zniżkę, lub by po prostu uszczknąć coś jeszcze czy dla samej przyjemności z targowania się.

Zajęło mu dojście do tego wniosku może sekundę. Tak naprawdę w końcu interesowało go co innego. Macając panicznie rękoma wokół siebie szukał... bojąc się, że znajdzie. Że poczuje zakrwawione, nieruchome ciałko niewielkiego zwierzątka. Trafiwszy na wilgoć zamarł. Powoli, bardzo powoli zbliżył wilgotną rękę do nosa. Wciągnął powietrze, czując dziwną pustkę w głowie i ssanie w żołądku.

Jakiś trunek. Zapewne z jednego ze zniszczonych stołów. Gnom bez sił opadł na podłogę. Serce biło mu tak, jakby chciało wyrwać się z piersi. Strach o przyjaciela i powiernika, jaki przyspieszył mu serce, a potem ulga, choćby nawet chwilowa, spowodowały że spocił się jak mysz, i nie umiał wykrztusić słowa. Nie umiał się nawet ruszyć. Sama myśl, że może mieć rację, że może szukać nie bezpodstawnie, paraliżowała go.

- Już... sobie poszedł?

Learion aż krzyknął podskakując na ten głos. Żywiec! Żywiec i Trykk, całkowicie zapomniani powoli dochodzili do siebie.

"Na pewno jest cały. Na pewno. Pewnie uciekł i śledzi półczarta, albo... tak! Tak, to on go odciągnął! Tak, to na pewno tak było! Skąd inaczej ten portal? Haha... A ja się głupi martwiłem..."

Kłamstwo z każdą chwilą brzmiało lepiej. Z każdym oddechem. Teraz należało się czymś szybko zająć. Szybko. I pozwolić się kłamstwu wzmocnić.

- Żywiec, Trykk - caliście? Gdzie Airuinath? Czarodziejko? Widzicie ją?

Gnom mówił ze sztucznym ożywieniem, gorączkowo wręcz, powoli też powstawał, ale nie ruszał się jeszcze ze swego miejsca.

- Trykk, ten numer z uderzeniem, to było wspaniałe. Rewelacja, po prostu. Żywiec, dzięki za odwrócenie uwagi. Następnym razem jeden z Was niech spróbuje złapać na moment za nogi, odlecieć, a drugi niech wali w maskę. Wydaje się jedynym słabym punktem tego konstruktu. Airuinath? Nie słyszę jej, coś się jej stało? Możecie mnie do niej doprowadzić? Mój pomysł poszukania minstreli jednak był wcale sensowny. Znajdą nas? Co z tego, że nas tam znajdą? W tłumie łatwo się skryć, łatwo też i uciec, a poza tym... Przecież i tak nas znaleźli...

Przez moment Aylinn nie mógł mówić. Kolczasta gula spowodowała, że mógł tylko przełykać, coś bardzo gorzkiego i słonego w smaku. Kaszlnął, raz, drugi. Wspomniał cios półczarta... Dotąd zakładał, że kobiecie nic nie jest, poza może utratą przytomności, ale teraz nie był już taki pewien.

Któryś z ożywionych przedmiotów odezwał się cicho i gnom natychmiast ruszył w jego stronę, przyklękając przy czarodziejce, potykając się niezdarnie na gruzowisku, obijając sobie kostki i kolana. Począł delikatnie swoimi długimi palcami dotykać głowy kobiety, szukając ewentualnych ran, lub pęknięć. Znalazł jedynie solidnego guza, którego naciśnięcie wyrwało jęk z ust badanej. Gnom odetchnął z ulgą.

"Powinienem coś spróbować zrobić" - myślał ponuro - "na przykład uciekać."

Rozsądek podpowiadał, że nawet jeśli on sam jest zwinny i szybki, to nadal jest śmiertelnikiem. Konstrukt jest cholernie silny, wytrzymały i nie jest żywą istotą. Nie odczuwa bólu, nie męczy się, nie oddycha, nie zasapie się po długim biegu. Śmiertelnik może biec przez jakiś czas, koziołkować, robić salta i wiele rozmaitych rzeczy, ale prędzej, czy później się zmęczy. Konstrukt natomiast jest ożywioną magicznie rzeczą, której uczucie zmęczenia jest całkowicie obce. Z tego samego powodu gnom odrzucił pomysł rzutu nożem w 'oko'. Równie dobrze mógłby rzucać do drzewa czy słupa lub posągu. Wedle wiedzy gnoma większość konstruktów nie posiadała żadnej inteligencji i dosłownie wykonywała otrzymane rozkazy, tak naprawdę nie zważając przy tym prawie na nic. Podążały za swoim celem bez przerwy, bez wytchnienia, aż w końcu znajdowały go, zwykle wycieńczonego długą ucieczką.

- Pytanie tylko, kto był jego celem? - spokojnie zapytał samego siebie gnom. To była zagadka. Learion od dziecka uwielbiał zagadki i ich rozwiązywanie. Roztrząsanie problemów z każdej strony, wyjaśnianie niewyjaśnionego, odkrywanie tajemnic czy sekretów. Nawet teraz, sprowadzenie tego na znany grunt trochę pomogło. Do momentu.

- Celem... przecież nie ja. Mnie zostawił. Czyli...

Gnom szybkim ruchem otarł niepotrzebne łzy. Nie chciały przestać płynąć. Sztucznie ożywionym głosem rzekł:

- No tak, celem był Fialar. Dlatego... - musiał odchrząknąć, nim mógł kontynuować. Nawet odchrząknięcie nie pomogło. Postanowił więc w międzyczasie spróbować lepiej ułożyć czarodziejkę, wpierw sprawdzając jej barki, puls i ostrożnie sprawdzając jak jest ułożona obecnie. Za nic nie chciałby układając ją lepiej pogorszyć jakiegoś złamania czy rany, więc delikatnie, choć szybko obrysowywał dłońmi jej boki, plecy, sprawdzał ułożenie rąk i nóg. Nie znalazłszy żadnych złamań czy ran począł układać ją lepiej, składając jej głowę na swoje kolana, czy przesuwając ją z fragmentów rozwalonego wskutek jej upadku krzesła. To pomogło mu się opanować.

- Dlatego Fialar go odciągnął. Zorientował się. Zorientował się, że nie ma co czekać na kolegia. Musiały albo patrzeć gdzieś indziej... albo nie widzieć.

Zresztą, pojawienie się tu wcześniej golema Sominusa też przeszło niezauważone. To więc oznaczałoby, że konstrukty są traktowane jak każde inne istoty w Azylu. Czyli wizyta złotego potwora wciąż wchodziła w grę...

Na samą myśl Learion poczuł zimny pot na plecach. Był sam, z nieprzytomną kobietą której nie mógł zostawić, a jego wierny towarzysz...

- Ściga się z drugim konstruktem na jakimś innym planie - dokończył forsownie na głos. - W dodatku jak to mówił Croise, wrócą tutaj. A tu już nie jest bezpiecznie. Te całe maski nie są bezpieczne. Cokolwiek się stało, maska czarta za pierwszym razem wyprodukowała bezcielesne coś. Za drugim - koszmar z piekła rodem. Ile razy Airuinath zakładała swoją maskę? Ile razy czynili to pozostali? Raz przy wejściu tutaj. Potem? Harpo swoją zdjął raz. Elf? Tak. Pamiętam. Przekształcał się w drowa. - Gnom był w takim szoku, że nie zdawał sobie sprawy z tego, że mówi na głos. Że mówiąc co mówi ujawnia wszystkim słuchającym (nie to, że było ich wielu) że potrafi widzieć. Nawet jednak gdyby zdał sobie z tego sprawę, jego zachowanie niewiele by się teraz różniło. Milczenie powodowało, że myśli dryfowały w inne, niechciane strony. Strony, które groziły złamaniem się, zwinięciem się w kłębek i zwierzęcym wyciem straty.

- Sae - mała dziewczynka, dwa razy jak dotąd, Elf dwa razy, Airuinath, raz próbując, raz powstrzymując Magyara... Bez sensu. Tu nie ma klucza. Wszystkie maski poza jedną działają... Nie, zaraz. Ja nie założyłem jak dotąd nawet raz, Croise też nie... chyba, Valquar na pewno nie, Magyar założył dwa razy, drugi był pechowy... Szlag. Też do bani. Czy więc chodzi o inne osobowości? Nie! Na pewnie nie! Po pierwsze, osobowości nie powinny móc czegokolwiek zdominować, po drugie... - głos gnoma zaczął drżeć, a łzy, wcześniej już wysychające poczęły płynąć znowu - tym razem przemiana była inna... bolesna... i ten... smolisty dym... Dlaczego on miał różne formy? Głupi! Głupi! Głupi! Przestań, cholera, ryczeć! Czemu Ty ryczysz!

Zaciskając zęby i kuląc się, gnom płakał bezgłośnie, starając się nie obudzić czarodziejki, i cicho, z bólem szeptał jedno słowo.

- Fialar...
 
__________________
Zamiast PW poślij proszę maila. Stare sesje:
Dwanaście Masek - kampania w świecie Legendy Pięciu Kręgów, realia 1 edycji
Shiro Tengu
Kosaten Shiro
Tammo jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:07.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172