lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu DnD (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-dnd/)
-   -   [DnD 3.5] "Brzemię" (18+) (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-dnd/7310-dnd-3-5-brzemie-18-a.html)

Aveane 08-03-2010 23:40

- Pozdrów żonę – zawołał do Ferdiego, oddalając się od jego domu. Naprawiona zbroja idealnie leżała na nim, nie czuł żadnego dyskomfortu wynikającego z jej naprawy. Biegł ulicami, które zdążył poznać. Ulicami, które mogą być jego najczęściej przemierzanymi trasami.

Dowiedział się od Detalisty, że Maggy jest w domu i nic się jej nie stało. Natychmiast ruszył tam, żeby się upewnić. Po drodze zatrzymał się przy straganie i kupił trzy świeże kwiatki za pieniądze pożyczone od przyjaciela. Rok będę pracował, żeby go spłacić, westchnął.

Zapukał do drzwi nieznanego mu domu. Otworzyła mu Mally, co lekko wytrąciło go z równowagi. Szybko jednak odzyskał rezon. Kiwnął lekko głową i z dyskretnym uśmiechem przywitał ją.
- Przyszedłeś do mojej siostry, tak? – powiedziała dziewczyna, unosząc brew.
Mago spokojnym ruchem wyciągnął zza pleców jeden z kupionych wcześniej kwiatów.
- Nie tylko - stwierdził, powielając jej gest.
- Dla mnie? – zapytała zdziwiona, jakby całkowicie nie dopuszczała do siebie realności tej sytuacji.
- Ma się rozumieć – odpowiedział gość, lekko przygarbiając się. - Ale ja tak tylko na chwilę, przyszedłem się przywitać z jedną z najsympatyczniejszych rodzin tego miejsca.
- Dziękuję - powiedziała odbierając kwiatka i wpuszczając go do środka, lekko się rumieniąc. Akrobata spokojnym krokiem wszedł do domu, lekko naciągając rękawy koszuli na nadgarstki.
- Dane mi będzie nacieszyć również choćby chwilową obecnością pozostałych pań?
- Jak najbardziej - powiedziała niziołczyni. - Mama jest wraz z Maggy.
Na te słowa Mago ruszył w głąb domu, instynktownie starają się obrać właściwą trasę. Wybrał chyba źle, bo dziewczyna wzięła go pod rękę i skierowała do w inną stronę, do pokoju, gdzie starsza kobieta karmiła powoli Maggy, która leżała w łóżku.

Gdy zbliżyli się do łóżka, niziołek zręcznie wywinął się z uzurpatorskiego objęcia i wyprzedził Mally o pół kroku, wyciągając pozostałe dwa kwiaty zza pleców.
- Smacznego - powiedział, starając się za bardzo się rozpromienić na widok przewodniczki, po czym wyciągnął jeden z kwiatów w stronę jej rodzicielki. - Jakie to szczęście, że pani córki odziedziczyły po pani urodę. Do końca życia będę mógł napawać się pięknem.

- Oj głuptas - zachichotała matka, biorąc kwiatka. Maggy zaś leciutko się uśmiechnęła i powiedziała:
- Wiesz, co powiedzieć kobiecie, prawda?
Mago przewrócił oczyma.
- Nie miałem zbyt wielu okazji do ćwiczeń - wyciągnął rękę z ostatnim kwiatem w stronę leżącej dziewczyny. Gdy go odbierała, lekko musnął palcem jej dłoń. - Przyszedłem na chwilę. Widziałem, że są problemy w świątyni i musiałem się upewnić, że wszystko gra.
- Tak, jest dobrze - powiedziała Mally. - Maten zabrała moją siostrą już wczoraj wieczorem z świątyni.
- Przynajmniej nie musiałyście się denerwować natychmiastową ewakuacją - uśmiechnął się do niej. - Mam nadzieję, że nikomu tam się nic nie stało.
- Z tego, co wiem, to nie - powiedziała mama dziewcząt. - Mieli wszyscy dużo szczęścia.
- Widzę, że Lathander czasem się uśmiecha do Południowców - stwierdził z ulgą. - Skoro moja wyobraźnia została stłumiona przez dobre informacje, to będę leciał dalej. Planujemy małą wycieczkę, więc powinienem się spieszyć - westchnął. - A właśnie, macie może świeży tojad?
- Nie, moje dziecko nie posiadamy takiego ziela.
- Szkoda. No nic, czas na mnie - ukłonił się gospodyni. Tak szybko mówi do mnie „dziecko”?, zaśmiał się w duchu. - Postaram się znaleźć w najbliższym czasie jeszcze choć chwilę, którą mógłbym paniom ukraść - rozłożył ręce, kierując wnętrze dłoni do rozmówczyń, po czym spojrzał pytająco na Mally i ruszył w stronę drzwi. O ile uda mi się dożyć. Dziewczęta promiennie uśmiechnęły się do niego, nieświadome jego myśli, po czym zdrowa z sióstr odprowadziła gościa do drzwi wyjściowych. Pozwalając się jej wyprzedzić, by ukryć swój gest, Mago odwrócił się na chwilę do Maggy i puścił do niej oczko, na co Maggy uśmiechnęła się szeroko i lekko mu pomachała.

* * *

Wbiegł rozpromieniony do karczmy. Wszyscy byli już gotowi, choć plecaki jeszcze leżały u ich stóp. Mago wskoczył Carmelii na plecy, przylgnął do niej i szepnął do ucha:
- Namówimy Amrę do znalezienia tojadu, co?
Po tych słowach zeskoczył z tropicielki.
- Idziemy, co?

Podążali przez las. Niziołek w ciszy podziwiał Car, że potrafiła zauważać ślady nie zwalniając za bardzo. Początkowo roznosiła go energia. W końcu uśmiechnęła się do niego. Dotknął jej dłoni, choć nie zauważył reakcji. Ale dotyk! Samo wspomnienie sprawiało, że problemy Dębów schodziły na boczny plan. Miał jednak świadomość ciążącego na nich obowiązku, dlatego teraz brnęli przez ten las. Skakał, biegał, starając się jednak nie zachowywać zbyt głośno. W końcu jednak się zmęczył i trzeba było odpoczywać w marszu.

Po jakimś czasie zaczął błogosławić każdą chwilę wytchnienia, jaką dawała im Carmelia starająca się przyjrzeć śladom. Gdyby trasa była trudniejsza, chyba padłby na ziemię i zaczął się czołgać.

W końcu wkroczyli na polanę. Spokój, którym emanowała, został naruszony, wręcz zbezczeszczony przez trzy dziwne strzały. Czerwony błysk na nadgarstku dziko wyglądającej elfki wyjaśnił niziołkowi wszystko, zanim ktokolwiek zdążył się odezwać.

- Ario, czy myślisz, że bylibyśmy w stanie ją zaatakować? Jak niby? Jesteś jedyna dystansowa, my jesteśmy podrzynaczami gardeł – stwierdził, rozkładając bezradnie ręce.

Sonadora 10-03-2010 11:32

Kiedy spotkali się na dole z Arią i Liadonem, Carmellia nadal czuła się trochę niepewnie. Wciąż miała wątpliwości i nadal bała się, że towarzysze mogą się od niej odwrócić. Nieśmiało uśmiechnęła się do Assimarki, ale poczuła się lepiej dopiero wtedy, gdy do karczmy wpadł rozpromieniony Mago i przylgnął do niej z całych sił. Zaskoczyło ją to spontaniczne okazanie sympatii, uśmiechnęła się rozczulona. Zdziwiła ją łatwość z jaką to zrobił, w ogóle się jej nie bał. I jeszcze ten tojad! Miała ochotę go ucałować, ale już stał z powrotem na ziemi i poganiał grupę do drogi. Kiedy wyszli na zewnątrz jeszcze jeden przyjaciel postanowił poprawić jej humor – to Gwen sfrunął na jej ramię z pobliskiego drzewa. Dziewczyna pogładziła palcem jego łepek. Jego obecność i dotyk gładkich piórek na policzku dodały jej otuchy. O wiele spokojniejsza ruszyła między drzewa tropem Nilvena i Amry.

Droga nie należała do najłatwiejszych. Druid i elfka w większości przedzierali się przez gęsto zadrzewione partie Puszczy. Carmellia, mimo iż była tropicielką wychowaną przez leśne elfy, była pod wrażeniem tego z jaką swobodą musieli poruszać się w tym miejscu. Ona, a zwłaszcza jej towarzysze mieli z tym większe problemy.
Droga szybko zboczyła z wytyczonych ścieżek i oddaliła się od poznanych do tej pory przez Car części lasu. Musiała mieć oczy szeroko otwarte. Szybko zorientowała się, że gdyby nie fakt, że ścigani przez nich walczyli, byłoby jej o wiele trudniej wyśledzić ich trasę. Na ściółce nie było niemal żadnych śladów, szlak Carmelli wyznaczały tkwiące w drzewach strzały i połamane gałązki. Dała znać jastrzębiowi, który poderwał się z jej ramienia i pomknął przed siebie zgrabnie omijając gęsto rosnące drzewa. Zawsze w trudnych warunkach przydawała się jego pomoc. Ufała w zdolności swojego towarzysza, kiedy on też tropił mogła pozwolić sobie na dokładniejsze sprawdzanie okolicy.

Odwróciła się i spojrzała przez ramię – reszta ‘grupy pościgowej’ starała się dzielnie brnąć przez las, ale Car widziała zmęczenie na ich twarzach i trud z jakim przychodziło im przedzieranie się przez zarośla. Ale ich wolniejsze tempo pozwalało jej na zbadanie pobliskich drzew i lepsze przyjrzenie się rosnącemu bujnie mchowi. Co jakiś czas widziała na konarach drzew głębokie zarysowania, na liściach plamy krwi. Pod jednym z krzaków zobaczyła ułamaną charakterystyczną zieloną lotkę ze strzały Amry. Na gałązkach zostały strzępki sierści i łusek zwierząt najprawdopodobniej przyzwanych przez druida. Kilka razy tropy walczących zwierząt odciągnęły Carmellię od właściwego szlaku, ale gdy docierała do ślepego zaułku, na końcu, którego najczęściej leżały ciała poległych stworzeń wracała do punktu wyjścia i szukała jakiegoś innego zaczepienia, które mogłoby ich dalej poprowadzić.
Szli tak w prawie całkowitym milczeniu, co jakiś czas rzucając tylko jakieś zdawkowe uwagi na temat śladów i swoich domysłów w kwestii tego, co dokładnie się tu działo. Car szła trochę z przodu, jedną ręką rozgarniając pajęczyny i odginając gałązki, drugą zaś trzymając na rękojeści swojego sejmitara łowcy. Mimo iż las wydawał się pusty dziewczyna wolała być przygotowana na niebezpieczeństwo. W tej chwili była maksymalnie skupiona, wykorzystywała wszystkie swoje umiejętności, wszystkie mięśnie miała napięte, zmysły jej się wyostrzyły. Tropiąc zaczęła sobie przypominać też wszystkie informacje na temat swojej ‘zwierzyny’. Skupiła się na Nilvenie, on budził w niej więcej niepokoju. Nie ufała mu, choć on zdawał się grać ich przyjaciela. Wciąż zastanawiała ją ta wizja ukazana przez Athelstana. Nilven i Aramil. Nilven i szczurołak. Coś tu nie grało… Nilven wiedzący coś na pewno o rozbitym Klejnocie. Myśl, kobieto, myśl! Co może być nie tak… Zdradził się wieloma rzeczami, jednak ciągle jej coś umykało, nie mogła odgadnąć kim on jest naprawdę. A może to tylko takie wrażenie? Zbyt wiele rzeczy pozostaje bez odpowiedzi… Ale w sumie… Musi być coś na rzeczy, skoro pojawił się w wizji, jego osoba musi mieć jakieś znaczenie.
Nagle pojawiło się więcej krwawych plam na ściółce i roślinach, a Carmellia zdała sobie sprawę z tego, że podąża tylko za Amrą. Zmęczoną i poranioną. Czy zwyciężoną? Nie mogła zauważyć znikających śladów Nilvena, kiedy w ogóle nie widziała odcisków jego stóp. Ale teraz wyraźnie widziała tylko ślady elfki – już nie walczyła, tylko wyczerpana parła do przodu zatrzymując się co jakiś czas i opierając się o jakieś z drzew. Trop po druidzie rozwiał się w powietrzu. Wrócił do Dębów? Zostawił Amrę samą w lesie? Nie widziała śladów wracającego w stronę miasteczka… A może coś przeoczyła, może krwawe ślady wracającego do siebie i odpoczywającego po walce mężczyzny wzięła za znaki walki? A może było zupełnie inaczej? Niczego nie była pewna, to wszystko było takie trudne. To jeszcze tylko jeszcze bardziej wznieciło jej podejrzliwość. Zobaczyła też, że Gwen tu się zatrzymał i siedząc na gałęzi ostro wpatrywał w tropicielkę.

- Tak, wiem, mnie też to dziwi ptaszku – odezwała się cicho do niego. On jakby na to czekając przekrzywił łepek, zaskrzeczał cicho i wzbił się w powietrze zataczając kręgi nad drzewami.

Carmellia postanowiła zaczekać na resztę grupy i dać im trochę odpocząć, skoro mieli podążać teraz tylko tropem elfki. Kiedy dogonili ją podniosła kosmyk jasnych włosów pokazując je pozostałym.
- Od tej chwili tropimy tylko Amrę. Jest wykończona walką, często przystaje na odpoczynek. Wygląda na to, że jest ciężko ranna. Po Nilvenie nie zostało ani śladu, skończyli walczyć, a on jakby rozpłynął się w powietrzu. Nie mam pojęcia co się stało, jednak myślę, że musimy być czujni. Zróbmy chwilę przerwy, odpoczniemy parę minut i ruszymy dalej.
Oparła się o pień pobliskiego drzewa badając je palcami i rozmyślając o wizji. Jednak w jej umysł wdarło się wspomnienie pocałunku niebianina. Mimo iż czuła jakąś wieź z Kavinem, to teraz Athelstan sprawiał, że nie mogła przestać o nim myśleć. Chciała pozbyć się tego uczucia przyjemności jakie jej dał, jednak ona ciągle tkwiło w jej świadomości. Nie chciała o tym myśleć, wytężyła wszystkie siły próbując sobie przypomnieć pierwsze spotkanie z Nilvenem. Już wtedy nie zrobił na niej dobrego wrażenia… Zamknęła oczy, czoło oparła o korę drzewa. Przywołała wspomnienie. Liadon prosi Nilvena by opowiedział im coś o poprzednim druidzie… Mężczyzna odpowiada, że… nie znał go osobiście! Carmiellia otworzyła ze złością oczy. Kłamca. Wzburzona ruszyła w stronę towarzyszy.

- Jest jeszcze coś o czym chciałabym wam powiedzieć. Tej nocy kiedy… przemieniłam się, Athelstan pomógł mi zajrzeć w siebie. Zesłał mi wizję… Nie potrafię tego wytłumaczyć, różne obrazy pojawiły się w mojej głowie… Była tam Amra i Kosef bijący Dagnal. I był Nilven. Rozmawiający ze szczurołakiem, który mnie zaraził, a potem z jakimś elfem, o którym Athelstan powiedział mi, że to Aramil. Liadonie, przypomnij sobie naszą pierwszą rozmowę z nim, na Polanie! Pytałeś wtedy co może nam powiedzieć o Aramilu, a on wtedy odpowiedział ‘Nie znałem go osobiście’! Nie wiem o co tu chodzi, ale on nie jest z nami szczery, on tylko gra naszego przyjaciela. Od dawna wydawał mi się podejrzany, teraz przypomniałam sobie o tym incydencie. Musimy na niego uważać.

***

Kiedy odzyskali trochę sił ruszyli dalej tropem Amry. Szlak stał się prostszy, teren wyrównał się, drzewa przerzedziły. Carmellia nie oszczędzała tu swoich towarzyszy, chciała jak najszybciej wytropić Amrę i wreszcie czegoś się dowiedzieć. Kiedy wyszli na spokojną i piękną polanę nie dane było im się długo nacieszyć tym wspaniałym widokiem. Świsnęło i trzy strzały wbiły się w ziemię tuż przed tropicielką. Podniosła głowę i ujrzała Amrę stojącą w pobliżu wodospadu i wygrażającą im.
Car usłuchała słów Arii i wycofała się powoli w cień drzew. Dłoń wciąż trzymała w pobliżu broni, i przygotowała się do przywołania swojej mocy, na wszelki wypadek. Wytężyła też wzrok i zaczęła wypatrywać pupilka elfki.

Thanthien Deadwhite 14-03-2010 20:19

Południowe Dęby, lasy Południowej Kniei, południe


Amra przy swojej ostatniej kryjówce, która jak do tej pory nie została znaleziona. Niestety to już był czas przeszły. Odnalazła ją grupa amatorów, która na nieszczęście musiała w ostatnim czasie przypałętać się do Dębów. Kobieta zmrużyła oczy. Było ich czworo. Czworo z tej całej zgrai. Tego małego kurdupla Amra nie miała okazji obserwować osobiście, toteż był dla niej najbardziej niebezpieczny. Niziołki potrafiły poruszać się po lesie ciszej nisz wiewiórki i być bardziej niewidocznym niż kuguar przyczajony na ofiarę. Kurdupel mógł ją zaskoczyć, zwłaszcza, że mimo iż na jej terenie, wyglądał na rozluźnionego. Jej spojrzenie przesunęło się na kobietę z płonącym sejmitarem. Ją już widziała. Miała okazje przyjrzeć się jej, gdy walczyła, gdy poruszała się po ścieżkach wokół Dębów, choćby w drodze do domu jej ojca. Trzeba było przyznać, że jak na człowieka, ta gówniara całkiem nieźle sobie radziła. Chodzenie po leśnych ostępach nie było dla niej wielkim, problemem, w walce zaś atakowała niczym rozjuszony wilk. Niestety było w niej też coś z borsuka. Niecierpliwość. Zwykła ludzka cecha. Porywczość, pośpiech, dufność oraz głupota. Cechy, które charakteryzowały tą żałosną rasę, oczywiście oprócz rozmnażania się zupełnie jak króliki. Ludzie nie powinni mieć wstępu do Lasów. Jednak jej ojciec mawiał, że lasy są własnością wszystkich, bowiem nawet człowiek, był częścią natury.
- O tak – pomyślała łucznikczka gdy przyglądała się ludzkiej tropicielce – Ta idiotka ma w sobie więcej ze zwierzęcia niż się jej zdawało. – patrząc na nią Amra doszła do wniosku, że kobieta ma coś ze szczura. Kuliła się zupełnie jak one. Dla tak doświadczonej łowczyni wychowywanej przez druida wystarczyło jedno spojrzenie by zrozumieć co się stało. Linaktropia.

- Też się cieszę, że cię widzę – powiedział elf. - Gdybyśmy mieli złe zamiary, to by nas było dwudziestu, a nie czworo. – Amra prasnęła cicho. Ten cywilizowany elf, bardziej zachowywał się jak człowiek niż mu się wydawało. Nie dość, że obcował z nimi, to jeszcze przejął od nich wszystko, co tylko przejąć mógł. Mniej w nim było elfa niż człowieka. Typowo ludzkie myślenie, styl walki nawet „cięty dowcip”. Żałosny typ.
- Amro, jesteśmy niemal bezbronni – zaczęła się wydzierać ta o złotych oczach. To co mówiła później tylko rozjuszało elfkę. To ją poznała najwcześniej, bowiem już w domu tego barana burmistrza. Czarodziejka. Kolejna zadufana w sobie mądralińska wiedźma, której wydawało się, że pozjadała wszystkie rozumy. Arma nie mogła tego zdzierżyć szybki ruchem napięła cięciwę. Jednak strzała nie została wystrzelona.

- Zamknij się wreszcie idiotko! Jak śmiesz wymawiać imię mojego ojca! Zrób to jeszcze raz, a dostaniesz kolejną strzałę w swoją wielką dupę! Nadaje się bowiem do tego, jak jastrząb do polowań!- spojrzała wściekle na aasimarkę po czym dodała - Nie możemy dopuścić by branzolety wpadły w niepowołane ręce?! – parodiowała głos Arii elfka – Trzeba było o tym pomyśleć za nim skumaliście się z Nilvenem, za nim powstrzymaliście mnie od zabrania Shemovovi Fioletowej co skończyło się oddaniem jej temu zdrajcy Kosefowi! Zadowoleni jesteście z siebie?! Co myśleliście, w swojej bezgranicznej głupocie? Że zabiłam własnego ojca! W imię czego?! Nie jestem człowiekiem, nie pożądam władzy tak jak te żałosne robaki! Chcecie aby branzolety były bezpieczne tak?! To po cholerę wyciągaliście Białą z grobu Nicosa, co!? Chcieliście ułatwić zadanie temu grubasowi i jego kolegom tak? No gratulacje! Odwaliliście za nich kawał świetnej roboty!

Elfka w końcu spuściła strzałę z cięciwy, która wbiła się mniej więcej w połowie ścieżki, wiodącej z zbocza wodospadu, niemal do samej polany, na której znajdowała się teraz czwórka awanturników.
- Chcecie paktować!? Dobrze. Będę rozmawiać tylko z tą, która ma na sobie Białą Branzoletę. TYLKO ona ma podejść w miejsce, które wam wskazałam, inaczej pozabijam Was wszystkich. – po tych słowach, błyskawicznie przewiesiła łuk przez ramię, kolejną strzałę włożyła w zęby i szybko zaczęła wspinać się po pobliskiej ścianie, tak, by jak najszybciej znaleźć się na wyznaczonym, przez niej samym miejscu.

Południowe Dęby, lasy Południowej Kniei, wzgórze w pobliżu obozu gnolli – poludnie


Stara ludzka wywłoka, która sama mówiła o sobie Aldana wyglądała na gotową do walki. Ger’kaalar był spokojny. Nie miał się czego obawiać, wiedział bowiem, że żaden człowiek nie ma z nim najmniejszych szans w walce, zwłaszcza jeśli miał być to pojedynek na magię. Szaman rozejrzał się po polanie. Te żałosne dwunożne psy, już mu się do niczego nie długo nie przydadzą. Wkrótce nadejdzie bowiem rozstrzygnięcie całej tej wojny o branzolety i Jej łaskę. Szaman nie miał zamiaru po raz kolejny stracić szansy na wykorzystanie takich możliwości. Poprzednim razem przeszkodził mu ten efli druid ze swoją hałastrą. Zlekceważył ich to prawda. Teraz nie miał zamiaru popełnić takiego błędu. Ponad trzy wieki zamknięcia na małym cmentarzyku byłoby straszną karą dla zwykłego śmiertelinka, a co dopiero dla kogoś takiego jak On, który podróżował po wymiarach? Przez trzy wieki więzienia można wiele przemyśleć i wiele zrozumieć i On to osiągnął. Teraz działał subtelniej, a co ważne nauczył subtelności też swoje siostry – tu jego spojrzenie padło na siostrę, która stała w pobliżu w towarzystwie umarłego ludzika i swoich dwóch dalekich kuzynów, których zmusiła by ją i jego chronili i wyszczerzył do niej gnolli pysk. Spojrzał w kierunku ludzkiej wywłoki i zrobił pierwszy krok na polanę, gdzie miała odbyć się walka, warcząc groźnie. Musiał do końca grać rolę prymitywa jakim był gnolli szaman, ale nie bardzo mu to przeszkadzało. W swoim długim żywocie odgrywał już gorsze role, jak choćby ludzi.

Kolejny krok ku zniszczeniu ludzkiego śmiecia. Zdeptania robaka jakim była ta stara szmata. Walka miała się za chwilę rozpocząć, On zaś był gotowy.
- Jam jest Ger’kaalar, poczujesz za chwi... – zaczął w smoczym lecz, zuchwała śmiertelniczka nie chciała go słuchać. Zaczęła swą magię na co on wyszrzeczył pysk. Dziwna kula leciała w jego stronę, on zaś jednym ruchem postanowił rozproszyć zaklęcie. Lecz coś się nie udało. Kula uderzyła obok niego i od razu uderzył go okropny zapach, który sprawił, że Szaman złapał się za pysk. Nie był w stanie przez chwilę oddychać, lecz trwało to tylko chwile. Spojrzał przed siebie. Wywłoki tam nie było. Nadeszło zrozumienie. Nie zdążył jednak zareagować. Kwas i jakieś dziwne wióry uderzyły go w plecy. Zaryczał z bólu, nie spodziewał się bowiem rany, a tutaj został oblany kwasem. Niemal na ślepo uderzył do tyłu dwoma ognistymi promieniami. Zdołał zauważyć, że jeden z nich trafił w śmiertelniczkę, niestety drugi nie, gdy zdołała się teleportować w inne miejsce. Ger’kaalar zrobił się wściekły. Szybko odszukał ją wzrokiem i powiedział w smoczym kilka słów, miał zamiar ją unieruchomić. Ból kwasu nie robił na nim wrażenia, przeżywał w swym żywocie większe katusze. Kobieta jednak nie znieruchomiała, Jego zaklęcie jej nie sparaliżowało. Szaman nie zdołał się jednak temu nadziwić, gdyż wywłoka uderzyła w niego ognistą kula. Magiczny ogień nie zrobił mu krzywdy. Poczuł jednak ogień. Ogień płonących wiór. Jego ryk był straszny, ludzka wywłoka póki co robiła z nim co chciała. Czas to zakończyć. Potężny głos Szamana wzbił się nad polanę, po chwili zaś krzyk bólu kobiety....

Południowe Dęby, lasy Południowej Kniei, południe
Matka Fiara przemierzała lasy Południowej Kniei już kilka godzin, nie bardzo właściwie wiedząc gdzie idzie. Szła dosłownie tam gdzie ją nogi poniosą. W końcu miała dość. No bo co właściwie tutaj robiła? Po co tutaj przyszła? Co chciała osiągnąć. Jej Patron najwidoczniej miał jakiś plan, a ona zawierzyła mu całkowicie. Ale wobec tego dlaczego była teraz w środku wrogiego jej lasu, gdzie właściwie nawet już nie wiedziała, którędy do osady? Tego nie wiedziała. Odpowiedź miała jednak nadejść dość szybko.

Kapłanka była zmęczona, w końcu więc usiadła na pieńku, który leżał w pobliżu. Miała tyle pytań, tyle wątpliwości. Chciała się pomodlić, porozmawiać z Lathanderem. Nie zdążyła jednak. Nagły ból w skroniach powalił ją na kolana. Złapała się za głowę. Wtedy poczuła ból w rękach i nogach, duszność i problemy z łapaniem powietrza. Poczuła wszystkie rany, które miała zadane w ostatnim czasie, poczuła każdą jedną runę na swoim ciele. Jej ciało trawił ogień. Zupełnie jakby setki kowali przykładało do jej ciało rozgrzany do białości metal. To było dla niej za wiele, zemdlała padając twarzą w trawę.

***

Obudziła się po jakimś czasie, nie wiedziała jednak ile mogło minąć czasu. Po całym bólu został tylko pulsujący ból w skroniach. Co to mogło być. Kobieta powoli zaczęła się podnosić i wtedy zdała sobie sprawę, że nie jest sama. Stała w samy środku pentagramu wymalowanym krwią.


Na każdym zaś jej rogu ktoś leżał. Właściwie leżał to było złe słowo, bowiem każda z tych osób musiała przeżywać potworne katusze. Wszystkie ciała drgały jakby w konwulsjach bądź jakby....Fiara zrozumiała. Oni wszyscy musieli czuć dokładnie to samo, co czuła ona, nim straciła przytomność. Rozejrzała się po rogach pentagramu i zdjęła ją ogromna groza. Znała te osoby. Wszystkie co do joty. Byli to mieszkańcy Dębów. Trzy kobiety i dwóch mężczyzn. Każdy z nich został porwany w ostatnim czasie, każdy wyglądał niczym potwór, każdy miał dziwne rany na całym ciele, które układały się w pismo. Każdy z nich był ofiarą Klątwy Mgieł. Zupełnie jak ona. Tylko czemu ona stała w środku?

Kolejny ostry ból pozbawił ją tchu i rzucił na trawę. Całe jej ciało drżało, runy na ciele zaczęły zaś świecić lekkim światłem.

~ pomsta ~ usłyszała nagle dziwny kobiecy głos w swojej głowie, głos który ją ranił, który był tak daleki a tak bliski, słodki głos, który wbijał jej szpilki w ciało, wraz z każdym wypowiadanym szeptem słowem ~ pomsta. Mścij się, zostań moją. Pomsta. Zyskasz Moc. Porzuć go, porzuć! ~ ból był coraz większy, Fiara nawet nie była świadoma, że taki ból może istnieć. Głos wciąż mówił w jej głowie, ale było jeszcze coś poza nim, gdzieś w tle. Słyszała śmiech Bestary, śmiech dzieci bawiących się w Dębach, głosy jej przyjaciół i jej wrogów, odgłosy pracy w kuźni czy walki, cichą muzykę lub dziwne skrzypienie. A ponad wszystko to, nawet nad słodki głos wzbijały się krzyki pięciu przeklętych, którzy cierpieli na rogach pentagramu. Do ich okrzyków do chwili dołączył okrzyk bólu Fiary.

~ Pomsta. Możesz ich zniszczyć, możesz być najsilniejsza. Pożuć go. Zostaw. Jest słaby. Ja jestem silna. Pożuć go, porzuć! Pomsta. Sięgnij po moc, sięgnij po możliwości, sięgnij po władze. Pomsta. ~

Fiara jeszcze zobaczyła jak rany jednej z ofiar na rogu pentagramu zaczynają płonąć, z ran bowiem zaczęły buchać płomienie niczym ogniska. Płomienie te były jednak fioletowe. Po chwili każda osoba z rogu zaczęła płonąć w ten sposób. Różnili się tylko jednym. Kolorami ognia. Fioletowy, zielony, biały, czerwony, niebieski.

Jej wobec tego zostało kolor czarny. Gdy ogień uderzył także z jej run, ból był jeszcze gorszy i straszniejszy. Kapłanka czuła, że jej ciało rozpada się na setki części, tylko po to, by się złożyć i znów rozpaść.

~ Pomsta ~ wiedziała że to może się skończyć. Czy miała siłę walczyć? Czy chciała walczyć?
~ Porzuć Go. Zostaw. Pomsta na wszystkich. Pomsta. Bądź Moją.


Południowe Dęby, lasy Południowej Kniei, wzgórze w pobliżu obozu gnolli – poludnie



Riviella obserwowała walkę z rosnącym niepokojem. Na początku Babcia Danusia wręcz ośmieszała szamana. Nawet ognisty promień, którym dostała nie zmieniał tego faktu. Okazywało się, że wieloletnie doświadczenie Aldany przynosiło teraz spore profity. Jednak w końcu szaman pokazał swą moc. Zewsząd z ziemi wynurzyły się bowiem gumowate, czarne macki wijące się z obrzydliwymi odgłosami. Jedna z nich chwyciła starą czarodziejką unieruchamiając ją i miażdżąc jej stare kości. To właśnie wtedy Aldana wydała z siebie okrzyk cierpienia.

- Co to jest? – spytała przerażona elfka.
- Czarne macki Evarda – powiedział cicho Tengir.
- Musimy jej pomóc... – powiedziała cicho jakby do siebie ukochana czarnoksiężnika. On sam też tak uważał. Był tylko jeden problem. Najpierw musiałby pozbyć się macek, co mogło być trudne, gdyż były one odporne na wszelkie obrażenia. Do tego musiał jakoś zająć się Szamanem i jego świtą. Na pozbycie się macek i wyrwanie stąd czarodziejki potrzebował on aż dwóch zaklęć, nie mógł zakładać, że w tym czasie Szaman będzie mu się spokojnie przyglądał. Nawet jeśli zaś uderzyłby w niego swą mocą, pozostaje problem macek. Wiedział jedno. Nie uda mu się zrobić tego tak gładko, jak zamierzał na początku. Musiał szybko opracować nowy plan.

- Zaatakujmy teraz – zacharczał Ghalt, który nagle zjawił się za Tengirem i Rivią. – Moi ludzie pójdą do walki. Teraz jest dobry moment.- Tengir spojrzał na Szmana, który właśnie tarzał się po trawie, aby zgasić płomienie. W niczym nie przypominał teraz dumnego mistrza magii. Nie miało to jednak znaczenia, bowiem zaraz gdy sobie poradzi, będzie mógł wykończyć czarodziejkę. Ta była bowiem teraz na jego łasce. Nie było raczej szans, by sama wydostała się z macek Evarda.

- Co robimy? – zapytała wprost Rivia. Tengir musiał decydować. Miał na to zaledwie kilka sekund.

Kerm 17-03-2010 20:34

Nawiązanie prawdziwego dialogu z Szaloną Amrą nie wydawało się w tej chwili zbyt prawdopodobne.
Dzika elfka po pierwsze naprawdę miała nie po kolei w głowie, po drugie - była niebezpieczna dla otoczenia, o czym mogli się - i Aria, i Liadon - przekonać osobiście.
Nie mówiąc już o tym, że Amra miała pretensje do całego świata i uważała wszystkich za wrogów.
Może lepiej by było po prostu oddać jej te kilka strzał, wykorzystując do tego łuk... I dołożyć do tego garść magicznych pocisków. A potem zabrać bransoletkę, która trupowi już z pewnością nie byłaby potrzebna.
Myśl była kusząca i możliwa do zrealizowania, tyle tylko, że nie w takiej kompanii. Jakby nie było znaleźli się tu po to, by spróbować nakłonić Amrę do współpracy, a nie po to, by wpakować w nią pocisków takiego czy innego rodzaju.

- Mam nadzieję, że nie zamierzasz się tam wybierać - powiedział Liadon. Nie bardzo wierząc w to, że Aria go posłucha. Czarodziejka była równie uparta, jak większość znanych Liadonowi kobiet. - To byłoby szaleństwo, a nam wystarczy jedna szalona kobieta w tej okolicy. Poza tym nie bardzo chciałbym wyławiać twoje zwłoki z dna jeziorka.
- Ona nie dość, że jest szalona, to jeszcze kłamie w najlepsze. Uważam, że jedynym celem tej niby pogawędki jest zwabienie cie tam i odebranie bransolety. Przecież od razu widać, że Amra uważa się za jedyną osobę godną zostać 'nosicielką' bransolety. Wszyscy inni są nic nie warci, a zostawianie tak cennego przedmiotu w cudzych rękach jest tylko i wyłącznie skazaniem bransolety na wpadnięcie w ręce wrogów.
- Wszak nikt inny nie zapewni tej ozdóbce takiego bezpieczeństwa, jak Amra - dodał z lekką ironią. - Najlepiej byłoby zostawić ją samej sobie. Lepszy otwarty wróg niż taka sojuszniczka. Nie ma żadnej gwarancji, że przy pierwszej lepszej okazji nie zmieni zdania, oczywiście argumentując to tak zwaną "wyższą racją".
- Nie pamiętasz co zrobiła, jak walczyliśmy z grubaskiem? Pomogła go pokonać? Już wtedy można było rozwiązać tę sprawę, ale oczywiście ona uważała się za mądrzejszą od wszystkich. Poza tym, jeśli mnie pamięć nie myli, obiecała ci zemstę. Nagle zechce z tego zrezygnować? Nie sądzę.
- Gdyby chciała dojść z nami do porozumienia, to zrobiłaby to stojąc tam. - Liadon wskazał miejsce, z którego poprzednio przemawiała Amra. - Dla niej z pewnością słowo 'porozumienie' oznacza "zróbcie, to, co ja chcę". Czyli "oddajcie bransoletę po dobroci, bo inaczej wezmę siłą". Jako powierniczka bransolety nie powinnaś się narażać na takie niebezpieczeństwo - dodał.
- Spytaj kogokolwiek z nich - wskazał na Carmellię i Mago. - Albo i Athelstana. Nie sądzę, by powiedzieli coś innego niż ja.
Korzystając z chwili przerwy sięgnął po łuk. Nałożył na cięciwę zielonopiórą strzałę. Jeśli coś pójdzie nie tak, strzała wróci do właścicielki. Chociaż trudno by było się spodziewać, że ta będzie zachwycona takim prezentem.

Aschaar 19-03-2010 20:58

Matka Fiara, wyszła poza bramę miasteczka i podążyła jedną z licznych leśnych ścieżek; miała nadzieję, że łaska Pana Poranka po raz kolejny ją wspomoże i uda jej się znaleźć podróżników, którzy rano opuścili wioskę...



Las wyglądał przepięknie i tak kolorowo, niemal bajkowo. Wchodząc w głąb gęstwiny Fiara słyszała szelest opadłych już liści i poćwierkiwania i śpiewy ptaków stające się przepiękną muzyką. Pachniało zielenią i świeżością. Idąc kobieta przypatrywała się małym, kolorowym kwiatuszkom w poszyciu z mchu. Rozpoznawała poszczególne gatunki drzew. Zawsze najbardziej urokliwe są rozłożyste, królewskie dęby. Tak samo cudownie wyglądają masywne buki i pięknie pachnące modrzewie. Fiara jednak najbardziej lubiła brzozy, które wabiły swoimi białymi konarami. Las nęcił zapachami grzybów, które aż zapraszały do zbierania... Las lśnił w blasku słońca soczystą zielenią rozkwitającej przyrody. Gdzieś w oddali przebiegały sarny czy zające, czasem nawet pojawiały się większe zwierzęta. Obserwując piękno przyrody Fiara miała wrażenie, że czas płynie wolniej pozwalając jej nacieszyć się przyrodą a jednocześnie nie stracić z oczu celu w jakim wybrała się do lasu...

Usiadła na pieńku na chwilę chcąc odpocząć, ale jednocześnie usłyszeć cudowny śpiew ptaków, stukot dzięciołów, kukanie kukułki, a także piękne nawoływania wilgi. Ciesząc oczy żywa zielenią lśniącą w słońcu; Fiara uspokajała się, wyciszała; a spadające kasztany, orzechy i żołędzie pozwalały jej zapomnieć, choć na chwile, o problemach życia. Ta bajkowa chwila pozwalała jej może nawet pomarzyć, poczuć się jak w raju, odrzucić wszystkie troski...



*****


W umyśle Fiary zaczęły się pojawiać jakieś obrazy. Zanim się w pełni ocknęła obrazy zaczęły się formować w niezrozumiałe wizje...


W umyśle Fiary zaczęły się pojawiać jakieś słowa...

~ Pomsta. Możesz ich zniszczyć, możesz być najsilniejsza. Porzuć go. Zostaw. Jest słaby. Ja jestem silna. Porzuć go, porzuć! Pomsta. Sięgnij po moc, sięgnij po możliwości, sięgnij po władze. Pomsta. ~ Pomsta ~ Porzuć Go. Zostaw. Pomsta na wszystkich. Pomsta. Bądź Moją. ~ Pomsta ~ Sięgnij po moc, sięgnij po możliwości, sięgnij po władze. ~ Pomsta ~


Słowa zawijały się i przenikały, były wszędzie i nigdzie jednocześnie, były słyszalne i nieme, nakładały się na siebie i krystalicznie czyste rozbijały jak kryształy na kamieniach pentagramu...

To znacznie więcej niż ty; I ty nie jesteś mną; Odległe miejsca, do których się udam to dystans w Twoich oczach
Zaczęłam to
To ja tu i teraz, w ogniu pentagramu, Tracąc moją wiarę, szukając rozwiązania i ucieczki z matni
Próbując za tobą nadążyć nie wiem, czy potrafię to zrobić. Pamiętam wszystko i nie potrafię zapomnieć.
O nie, powiedziałam zbyt wiele choć Nie powiedziałam wystarczająco dużo... Sądzę, że myślałam, iż widzę jak próbujesz, ale nic nie masz mi do zaoferowania poza ułudą. Możesz mnie zranić, ale to nie jest ból; bólu nie potrafisz mi zadać.
Wybieram moje wyznania, Próbując mieć cię na oku; Potknięcie, które sprawiło, że padam na kolana
przekuję na wszystkie te marzenia, które otoczą mnie
Teraz powiedziałam zbyt wiele

Ale to właściwie jest sen.
To właściwie sen



~ Pomsta ~ Porzuć Go. Zostaw.

Lathanderze, Panie Poranka
broń mnie w walce przeciw księstwom i mocom,
przeciw władcom ciemności tego świata
oraz złym duchom, krążącym w przestworzach,
stąpającym po ziemi i tym spod ziemi.
Przybądź na pomoc służebnicy swojej, wzmocnij ją swoją siłą
i nie daj zhańbić dziedzictwa łaski swojej.
Tylko ciebie czczę i wyznaję Stróżu Poranka;
Tobie powierzam ducha mojego, zmysły i ciało moje,
byś je umieścił w szczęśliwości;
jeżeli chcesz odwołać mnie z tego świata..
Nie pozwól aby moja wiara się załamała,
aby me myśli straciły jasność i zagubiły cel najwyższy.
Spójrz na moją prośbę i wesprzyj mnie swoją mocą,
okaż mi swoją łaskę i miłość,
i pochwyć pomiot zła, węża starodawnego,
a związawszy go rzuć w przepaść,
aby więcej nie zwodził tej krainy.



*****

Chcesz wykorzystać moje słabości, słabości Człowieka i chcesz mnie zniszczyć...
ale jako Człowiek zawsze mogę powiedzieć NIE
jako kapłanka muszę powiedzieć złu – NIE,
nienawidzę zła, brzydzę się nim, nie masz mi nic do zaoferowania.


W końcu wszystko rozmyło się w bólu fioletach kolejnych niezrozumiałych obrazów...


Penny 20-03-2010 00:31

Astearia naprawdę starała się zachować spokój przez całą tą wyprawę, a nawet przez kilka ostatnich dni. Słowa Amry, przepełnione nienawiścią, były dla niej gorzką pigułką. Od początku popełniali błędy, to prawda. Jednak zawsze znajdzie się jakieś „ale”. Nie wiedzieli wszystkiego, działali na oślep chwytając się każdej znalezionej nitki tej splątanej, ale jakże prostej intrygi. Pomimo wszystko chciała pozostać spokojna i racjonalna.

Teraz zaczęła się bać. I nie, zwyczajowo, o życie tych, którzy za nią poszli, tylko o swoje własne. Nagle zdała sobie sprawę, że tak naprawdę chciałaby żyć. Wrócić do domu, znów swobodnie pokierować swoim życiem. Może spróbować odnaleźć dawnych towarzyszy, a zwłaszcza tego jednego, o którym nie myślała zbyt wiele odkąd zniknął z jej życia, ale którego wciąż pamiętała. Zbyt wiele znaczył w jej życiu by mogła zapomnieć.

- Mam nadzieję, że nie zamierzasz się tam wybierać – powiedział jej ochroniarz, ale spojrzała na niego ponuro. Czy tak naprawdę miała jakiś wybór? Nie wybaczyłaby sobie gdyby stchórzyła i uciekła do jak-na razie-bezpiecznej-karczmy. A jeśli pójdzie i cała sytuacja okaże się sprytnie zaaranżowaną pułapką? Jeśli stracą Białą Bransoletę z jej winy? Równie dobrze Amra może ją wypatroszyć jak złowioną w rzece rybę - nie zdołałaby się obronić przed nagłym atakiem. Zbyt wiele pytań, zbyt wiele „ale”.

Czuła, że zrobiła się blada jak płótno, a nieobecny wzrok świadczył, że nie słucha Liadona zbyt uważnie. Tak naprawdę docierały do niej tylko niektóre zdania, które nie miały dla niej jakiegoś głębszego sensu.

Czy Amra była szalona? Im mocniej nad tym myślała tym bardziej wydawało się jej to dość wątpliwe. Pamięcią wracała do dni po śmierci swojej rodziny i, szczerze mówiąc, sama zachowywała się dość irracjonalnie. Ale miała przy sobie bliskich przyjaciół, którzy ją podtrzymali kiedy było trzeba. Amra tego nie miała, więc czy jej zachowanie nie było choć trochę usprawiedliwione? Możliwe.

Możliwe też, że było tak jak czarno wieszczył elf. Może nie powinna się tak głupio wystawiać. Może miał rację, ale Aria wiedziała, że w jednym się myli – nie załatwia się takich spraw wrzeszcząc na pół lasu.

Aasimarka westchnęła, lekko zniecierpliwiona i spojrzała na Liadona. Musiała coś odpowiedzieć. Nie była przekonana o słuszności swojego postanowienia, co fałszywymi nutami odbijało się w jej głosie, ale podjęła decyzję i prawdopodobnie nie było od niej odwrotu.

- Muszę iść – stwierdziła cicho, lekko bezbarwnym głosem. Chyba tego się spodziewał po niej. – Może jest jak mówisz i tego się właśnie boję. Ale pójdę. Inaczej nigdy się nie dowiem jak to mogło się potoczyć… Jeśli mnie zaatakuje będę się bronić… - nie dodała „jeśli zdążę”.

Aveane 21-03-2010 10:29

Słuchał spokojnie słów elfki, starając się powstrzymać, żeby nie sięgnąć po broń. Miał już dość wszystkich manii prześladowczych, wszystkich podejrzeń, krzyków, oskarżeń, niedomówień. Miał dość braku zaufania, gróźb, warunków, krzywd i śmierci. A tego tu nie brakowało.

Chciał już wyruszyć, dotknąć stopami nowego szlaku. Tutaj, gdziekolwiek nie poszedł, miał pod dostatkiem zła. Jedynie Carmelia, Aria i rodzina Ferdiego dawały mu spokój. Nawet u Maggy i Katie, chociaż lubił ich towarzystwo, czuł się nieswojo. Tam też była obecna krzywda, a jedną z nich to on sprowadził.

Tęsknił za czasami spędzonymi z rodziną, gdzie w zdrowej atmosferze przyjemnie mijał mu czas. Nie było krzyków, bólu i cierpienia. Lecz teraz musiał o nich zapomnieć. Kolejny objaw wszechobecnego strachu przed wszystkim wyrwał go ze sfery wspomnień.

Aria zdecydowała: pójdzie. Pomimo ostrzeżeń Liadona postanowiła iść.
- Popieram twoją decyzję, Ario - powiedział do niej z uśmiechem. - Chociaż najchętniej wyrwałbym Ci tą bransoletę i poszedł zamiast ciebie, żeby cię nie narażać. Chociaż dobrze by było, gdybyście tam szły nieuzbrojone - westchnął cicho i zaczął się rozglądać za jakimś nieproszonym gościem. I tak nie ufał swoim zmysłom.

abishai 21-03-2010 16:14

- Co robimy? –to było proste i trudne pytanie. Odpowiedź bynajmniej nie była łatwa.
Na zadek Cyrica!...od początku ta wyprawa była błędem.
- Riv ty uwolnij babcię Danusię, Ghalt, zajmij się resztą... Szamanem zajmę się osobiście.- syknął gniewnie czarnoksiężnik.- Na mój znak.
-Jaki znów znak?- spytał zdziwiony gnoll, ale czarnoksiężnik nie odpowiedział. Przyłożył dłoń do ziemi i wypowiedział inkantację. I po chwili tuż przed szamanem wystrzeliła ręka utworzona z gleby. Dłoń ta chwyciła szamana w pasie i zacisnęła się unieruchamiając go... to był ów znak. Riv pognała do babci wyciągając sejmitar z pochwy, a Ghalt rycząc poprowadził swoich popleczników na swych pobratymców.

Pomoc paladynki okazała się jednak niepotrzebna, babcia kilkoma słowami rozproszyła macki ją oplatające i postąpiła tak samo jak czarnoksiężnik. Tengir bowiem zerwał paciorek ze swego naszyjnika i cisnął kulą ognia w swych gnollich przeciwników. Póki mógł ich jeszcze odróżnić. Także i Aldana cisnęła kulą ognia w gnolle. Wywołane tym magicznym atakiem wybuchy, zebrały krwawe żniwo wśród gnolli. Niestety owe ogniste kule jakoś nie przysmażyły ogona Hakrhowi, na co bardzo liczył Tengir.
Szala zwycięstwa przechyliła się póki co na stronę Tengira, uwięziony w kamiennym uścisku stwór był pozbawiony możliwości walki. Ale tu wkroczyła jego siostra wydając polecenia swym podwładnym. Dopiero błyskawica Harkha i miecz jednego z zakapturzonych stworzeń uwolniły go. Pod ciosem dwuręcznego miecza kamienna ręka rozpadła się w pył.
Paladynka nie musiała oswobodzić babci, więc zmieniła taktykę...położyła dłoń na ramieniu staruszki przelewając w nią leczniczą moc, która zasklepiała jej rany.
Drugi ze zakapturzonych strażników uniósł się na czarnych skrzydłach w powietrze i wystrzelił ognistego bełta z kuszy należącej do Ruliusa, w kierunku babci. Ten jednak nie dotarł do celu. Riv zasłoniła babcię Danusię tarczą i to w nią się wbił pocisk.

Po chwili miejsce pojedynku stało się polem bitwy, gnolle walczyły ze sobą, trolle zwarły się z ettinem, a nieumarły Seraph robił za ponurego kosiarza, ścinając dwa gnolle, które miały pecha stanąć mu na drodze.
Siostra szamana znikła nagle...i pojawiła się za plecami Tengira, wbijając mu sztylet w plecy i szepcząc.- Jak ci się to podoba, kochasiu?
Dłoń czarnoksiężnika błyskawicznie powędrowała do rapiera, szybki obrót i pchnięcie. Oręż Tengira wbił się w ciało zaskoczonej przeciwniczki. Sam zaś czarownik syknął ironicznie. –Nie ty jedna tu potrafisz żądlić, panienko.
Riv spojrzała w kierunku Tengira zmagającego się z kobietą, przez chwilę rozważając sytuację. Serce nakazywało jedno, rozum drugie...pomyślała jak postąpiłby jej ukochany. Szepnęła cicho.- Wybacz.
Po czym pognała w kierunku szamana z wyciągniętym sejmitarem.

Uderzenie rapiera było na tyle potężne, że odsłoniło twarz przeciwniczki. Twarz Marie...półelfiej kelnerki z karczmy.
- Zaskoczony kochasiu?- spytała i wysunęła twarz w kierunku czarnoksiężnika. Czy Tengir był zaskoczony? Ani trochę. Wiedział wszak, że magia pozwala zmienić swą powierzchowność, przybrać oblicze innej osoby. Tak naprawdę nie mógł mieć pewności, że to naprawdę Marie, zwłaszcza że jego przeciwnikiem był czytający w myślach succub.
Demonica o „gorących” ustach...Pocałunek Marie był słodki, mimo że całując ją Tengir czuł jak jego siły witalne odpływają z ciała. Chciał jej stawić opór...ale nie mógł.
Na drodze elfki staje zakapturzony stwór z wielkim mieczem, Riv atakuje go... jej sejmitar rozbłyska łukami elektrycznymi, gdy jej cios dosięga calu. Ale w odpowiedzi, przeciwnik wyprowadza dwa celne zamachy. Jeden uderza o tarczę, drugi jednak dosięga jej biodra.

Babcia zaś rzuciła kolejny czar, a jej magia dosięgła ettina wywołując u stwora atak śmiechu.
Ten fakt wykorzystały troll i dwa gnolle. Kilko silnymi ciosami powaliły bestię na ziemię i zabijając ją szybko i okrutnie. Ale i Harkh nie próżnował, atakujące go gnolle zabił strugami ognia wytryskującymi z jego dłoni. Także stworek z kuszą Ruliusa posłał kolejnego bełta raniąc babcię Danusię w ramię.
Zaś szaman skupiwszy energię magii w postaci kuli błyskawic cisnął nią w kotłującą się grupę walczących gnolli, zabijając zarówno swoich jak i wrogów. Oni się tu wszak nie liczyli, stanowili jedynie tło dla szamana i reszty. Wśród tych umierających od ran zadanych elektrycznością, konał także i Ghalt... zginął jak chciał, zginął jak wojownik.
Riv zignorowała ból w zranionym biodrze i pognała w kierunku całującej się pary. Gniew i strach kotłowały się paladynce dodając jej sił i zagłuszając ból. Sejmitar zaiskrzył bardzo mocno gdy paladynka krzyknęła.- Zgiń przepadnij.
Rozpędzona odbiła się lekko od ziemi niczym baletnica i lądują zadała cios Marie, zamaszystym cięciem w plecy. Polała się obficie demoniczna jucha, a Marie krzyknęła z bólu i znikła, teleportując się z dala od pola boju. Osłabiony czarnoksiężnik wyszeptał jedynie.- Dzięku...
Gdy jego źrenice rozszerzyły się w przerażeniu. Dwa ogniste promienie uderzyły w plecy paladynki. A jej twarz wygięła się w grymasie bólu. To szaman rzucił kolejny czar.
A w kierunku Riv jak i Tengira zmierzał raniony przez nią przeciwnik z dwuręcznym mieczem.

Zaś Aldana posłała magiczne pociski w kierunku latającego stworzenia, które ranione powoli opadło na ziemię. Stwór załadował kuszę ale nie strzelił. Bowiem nastąpiła drastyczna zmiana sytuacji. Troll za kolejny cel wybrał szamana. Potężny potwór zaszarżował na Ger'kaalara i z impetu przygniótł go do ziemi. I ognisty bełt z kuli Ruliusa wbił się w ciało trolla przygniatającego swym ciałem gnollowego szamana. Na pomóc swemu przywódcy ruszył Harkh z nieumarłym Seraphem.
To była jedyna szansa. Czarnoksiężnik sięgnął po róg wypełniony prochem dymnym. Wiedział, że w wyniku działań zginie troll, ich sojusznik...wiedział jednak, że biedne stworzenie nie przeżyje i tak. Ger'kaalar był odporny na magię, ale wybuch prochu magii w sobie nie ma.
Tengir szybko i szerokim zamachem cisnął rogiem w kierunku w przyszpilonego do ziemi szamana. Po czym krzyknął.- Kulą ognia w szamana, teraz!
Babcia posłuchała czarnoksiężnika i kula ognia uderzyła w szamana, kula ognia zabiła trolla, ale, co najważniejsze, zdetonowała proch w rogu. Olbrzymia eksplozja objęła wiele gnolli. Odrzuciła do tyłu ogłuszonego Harkha, spaliła na popiół Serapha.
Będący w epicentrum wybuchu troll i gnollowy szaman zostali rozerwani. Wysoka niewrażliwość na magię Ger'kaalara , jakoś mu nie pomogła.
Tengir uśmiechnął się szyderczo...Ciekawe co teraz szaman sądzi o „mrówkach”. Skoro właśnie takie mrówki posłały go do Othłani.

- Pozdrów tatusia ode mnie, bękarcie.- rzekł szyderczo czarnoksiężnik. Skupiony jednak na szamanie Tengir zignorował jednak drugiego zakapturzonego przeciwnika. Stwór zaatakował czarnoksiężnika. Ostrze dwuręcznego miecza z impetem wbiło się w ciało Tengira, powalając go na ziemię. Ból na moment sparaliżował czarnoksiężnika, a potem kolejny cios miecza trafił w Tengira. Mężczyzna zacisnął zęby, spojrzał na Riv która użyła uzdrawiającej mocy by podleczyć ukochanego. Latający stworek posłał kolejnego ognistego bełta w babcię...kolejnego celnego bełta.
Jednak największą niespodzianką było ponowne pojawienie się Marie, która użyła magicznej różki. I kwasowy pocisk trafił w paladynkę, prosto w twarz. Przez oblicze paladynki przeszedł wyraz zaskoczenia, potem bólu, potem zaskoczenia. Tengir to już widział wiele razy. Od razu rozpoznał sytuację. Riv umierała.

Musiał się spieszyć, nawet ryzykując własnym życiem. Wpierw jednak musiał oddalić się poza zasięg dwuręcznego miecza by móc w spokoju użyć różdżki leczenia średnich ran. Znikł zostawiając za sobą iluzję siebie i Riv. Iluzję przeciętą na pół przez dwuręczny miecz.
Babcia kolejną kulą cisnęła w strzelającego stworka i Marie. Ta jednak zwinnie niczym kot uskoczyła z wybuchu, który jednak trafił drugiego stwora. Osłaniający półczarta czarny płaszcz spłonął, a on sam z wściekłością pognał na babcię. Bez problemu powalił staruszkę na ziemię, jednak rany i zmęczenie nie pozwoliły mu na nic więcej. Zwłaszcza że po chwili, na jego głowie wylądowała łatka drapiąc i gryząc.
Piszcząc i skrzecząc nieludzko półczart stoczył się z babci i strącił jej chowańca, który natychmiast dokonał strategicznego odwrotu na drzewo.
Marie przeniosła się pół metra dalej od babci zapewne szykując się do kolejnej rundy zmagań.
Do tego czasu Harkh zdołał oprzytomnieć, lecz nic więcej. Bowiem natarły na niego trzy inne gnolle. Zdołał zabić dwóch z nich, lecz cios w plecy od trzeciego gnolla, zakończył życie małego Harkha. Nadbiegające innego gnolle związały sojuszników babci walką. A ten bój powoli oddalał się od miejsca pojedynku. Miejsca pokrytego ciałami zabitych i zroszonego krwią poległych. Śmierć zbierała dziś obfite żniwo.

Wiedział o tym czarnoksiężnik trzymający w ramionach dogorywającą paladynkę. Spóźnił się. Nie mógł już zrobić, poza patrzeniem jak „gaśnie blask w jej oczach”. Położył jej martwe ciało delikatnie na ziemi. Po jego stężałej twarzy nie popłynęła żadna łza. Tengir już dawno przestał płakać. Ból towarzyszył mu zawsze, tylko przy Riv zapominał o nim. Odrzucił różdżkę leczenia średnich ran. Już mu nie była potrzebna. Nie przejmując się rozległymi ranami i płynącą z ran krwią ruszył w kierunku Marie. Odruchowo sprawdził czy ma rapier. Nie miał. Pewnie gdzieś go zgubił w tym całym zamieszaniu. Nie potrzebował go jednak. Zawsze dysponował swoją ostateczną bronią, tej zgubić nie mógł.
Ryknął wściekle i z jednej, a potem z drugiej dłoni Tengira w stronę demonicy wystrzeliły strugi krwistoczerwonej energii. Pierwsza struga minęła Marie, ta drwiąco chichocząc użyła różdżki by kwasowym pociskiem ranić babcię. Druga struga jednak, wzmocniona furią czarnoksiężnika dosięga Marie rozrywając jej ciało i praktycznie odrywając jej ramię. Demonica wykonała kilka chwiejnych kroków krwawiąc obficie z rany, po czym upadła wracając do swej prawdziwej postaci succuba. Babcia zaś mimo piekącej rany rzuciła kolejny czar i pięć magicznych pocisków zrobiło z twarzy skrzydlatego półczarta krwawą miazgę.
Za Tengirem zaś pojawił się wysoki cień i nastąpiło kilka machnięć mieczem. Czy Tengir nie zdążył, czy może nie zamierzał ich uniknąć? Nie wiadomo. Szybkie pchnięcie przeszyło serce czarnoksiężnika, a potem potężne cięcie strzaskało kości barku i żeber.
Tengir upadł na ziemię już martwy...zginął, więc czemu na twarzy martwego czarnoksiężnika, gościł uśmiech triumfu?



„Słabość ducha, jest najgorszym przekleństwem. Można być słabym fizycznie, nie mieć w sobie zdolności magicznych ani wyszkolenia, ale to właśnie słabość ducha czyni człowieka niewolnikiem. Bo nie może zwyciężyć ten, kto boi się zaryzykować i walczyć.”

R.I.P.

woltron 21-03-2010 21:47

Czarodziejka stanęła naprzeciwko swojego przeciwnika. Gnolli szaman, a raczej istota która przybrała ten kształt, uśmiechnął się krzywo jakby sama myśl, że musi walczyć z staruszką była dla niego upokarzająca. „Dobrze” pomyślała Babcia i przystąpiła do działania – podpaliła lont i kopnęła zapachową bombę w kierunku szamana.

- Grrrrr! – ryknął szaman, a potem w smoczym dodał - Jam jest Ger’kaalar, poczujesz za chwi...

Pomarańczowo-brązowa kula, powiązana linami, toczyła się początkowo wolno, potem jednak nabrała szybkości na spadku. Staruszka nie czekała, aż bomba wybuchnie, choć kątem oka dostrzegła zaskoczoną minę szamana, gdy nie wyszło mu kontr czarowanie, nie zaprzątała sobie jednak tym głowy i kontynuowała swój czar.
- Il alter demino est mea – powiedziała, a przed nią otworzyły się drzwi do innego wymiaru przez które przeszła. Wiedziała precyzyjnie dokąd chce się udać i co ma robić.

Pojawiła się za plecami gnolla i wylała przygotowany kwas, a także wióry uderzając przy tym prawą, przekształconą w skrzydło, rękę tak by niespodzianka oblepiła przeciwnika. Ten nie zdążył się zorientować i kwas wypalił mu plecy – na nieszczęście Babci zachował wystarczającą koncentrację by uderzyć ognistym promieniem. Rana, choć bolesna, nie była jednak poważna i Babcia zdołała się ponownie teleportować.

Znów stali naprzeciwko siebie. Gnoll ciężko dyszał starając się kontrolować złość. Przez zaciśnięte zęby dało się słyszeć smoczy – cokolwiek jednak zamierzał nie wyszło mu. Babcia się uśmiechnęła i uderzyła w szamana ognistą kulą. Magiczne płomienie objęły gnolla, który nie próbował nawet uniknąć uderzenia. Nienaturalny ryk, jaki z siebie wydał, zdradził że popełnił błąd. Utrzymał się jednak na nogach i odpowiedział czarem na czar Babci.
- Ghhardan Elendi Athardar!!! – wrzasnął w smoczym, a wokół Babci pojawiły się czarny macki. Nie zdążyła zareagować, czarne macki oplotły ją, podniosły do góry i zaczęły gnieść. Ból był nie do zniesienia; kobieta krzyknęła.

„Pamiętaj Aldano, że dopóki żyjesz możesz przywołać magię na pomoc. Zapamiętaj tę lekcję dobrze, bo może ci uratować życie.” przypomniała sobie słowa swojej mistrzyni. Opanowała ból i skupiła się na czarze wykonując kilka prostych, ale szybkich i precyzyjnych ruchów wolną ręką – nic innego się nie liczyło, ani to, że gnolle stojąca za Ghaltem i jej towarzysze ruszyli do boju, ani to, że druga strona też rzuciła się do walki. Czarne macki rozpłynęły się równie nagle, co się pojawiły, a Babcia spadła z wysokości mocno się przy poturbowawszy. Nie było jednak czasu na odpoczynek, kobieta szybko się podniosła z ziemi.

Wrogie strony nie spotkały się jeszcze w bezpośredniej walce, dlatego Babcia poszła za przykładem Tengira i uderzyła w wrogie gnolle przy pomocy ognistej kule. Płomienie strawiły kilka gnolli, raniły wiele innych, jednak nie objęły swym działaniem małego, złośliwego gnolla – poplecznika Ger’kaalara, ani też żadnego z towarzyszących mu istot. Harkh uderzył błyskawicą w kamienną rękę, która chwyciła szamana, zaś trzy zakapturzone ruszyły do boju: kobieta znikła, jeden z pomocników demona ruszył do przodu i rozrąbał kamienną rękę, zaś drugi wbił się w powietrze i trzymając kuszę wystrzelił w Babcię. Na szczęście staruszkę zasłoniła Rivellia, która wyrosła niemal znikąd. Elfka nałożyła ręce na Babcię i uleczyła jej rany.

Nie było czasu na rozmowę, gdyż w walce starły się gnolle z wrogich obozów. Szczęk stali i gniewne ryki zagłuszały wszystko. Babcia próbowała objąć ten chaos, jednak staruszka nie zauważyła jak przy Tengirze pojawiał się tajemnicza kobieta, która towarzyszyła szamanowi. Nie zauważyła tego też Rivellia, która ruszyła w stronę szamana.

Staruszka skupiła swoją uwagę na walczącym trollu i Ettinie – widząc zaś przewagę przeciwników postanowiła wspomóc swoich towarzyszy rzucając na Ettina Upiorny Śmiech. Potężna, dwugłowa istota upuściła broń i zaczęła się szaleńczo śmiać. Jego przeciwnik wykorzystał nadarzając się okazję i zaatakował z całych sił przeciwnika. Niesamowicie silny cios powalił Ettina na kolana, a kolejny urwał jedną z dwóch głów.

Walka była jednak daleka od końca, a szala zwycięstwa przechylała się na stronę przeciwną. Ger’kallar przebijał się przez gnolle przy pomocy swojej magii – tysiąc błyskawic zamkniętych w szklanej kuli eksplodowała niosąc śmierć gnollom z obu obozów. Zginął dzielny Ghalt, który nie posłuchał Babci, zginęli inni jego bracia, którzy poszli za nim. Rivellia została zablokowana przez jednego z wojowników, tajemniczych istot w długich płaszczach, które towarzyszyły demonowi. Elfa sparowała pierwszy cios, ale drugiego już nie zdążyła. Dwuręczny miecz wbił się głęboko w jej biodro. Sama staruszka dostała ognistym bełtem od drugiej z zakapturzonych postaci. Co działo się z Tengirem trudno było czarodziejce powiedzieć, gdyż w panującym zgiełku Babcia go nie widziała, a nie było czasu by rozejrzeć się dokładniej. Zresztą nie miałaby mu jak pomóc, sama zajętą walką o przetrwanie.

Skierowała swoją uwagę na latającego nad nią przeciwnikiem. Skrzydlata postać unosiła się kilkanaście metrów nad jej głową, niczym sęp wyczekujący okazji. Babcia nie zamierzała jednak czekać, aż ów sęp ponownie zaatakuje. Zamiast tego przywołała magię i uderzyła w skrzydła przeciwnika niebieskimi magicznymi pociskami. Siła uderzenia nie była duża, ale też nie o to czarodziejce chodziło, ważniejsze bowiem od siły był fakt uszkodzenia piór istoty, która zaczęła powoli opadać na dół. Półczart uśmiechnął się krzywo i wycelował w Babcię, ale nagle – niemal instynktownie – zmienił cel i strzelił w trolla, który powalił szamana.

- Kulą ognia w szamana, TERAZ! – dobiegł do uszu Babci krzyk Tenigra. Czarodziejce nie trzeba było powtarzać dwa razy. – Draco feris meatarig! – krzyknęła w smoczym, a w jej ręku zapaliła się ognista kula, którą Babcia cisnęła w Szamana. Po chwili nastąpiła potężna eksplozja, znacznie potężniejsza niż czar Babci, która dopiero po kilku sekundach zrozumiała, że Tengir musiał rzucić w pobliże przeciwnika prochem dymnym lub, jak zwały go krasnoludy, strzelniczym. Siła wybuchu była tak duża, że zmiotła zarówno szamana, jak stojące obok niego gnolle, a także Serapha. Harkh, stojący nieco dalej, uniknął śmierci był jednak ogłuszony.

Sytuacja śmiałków, paradoksalnie, nie poprawiła się. Obok, jak mogła zauważyć Babcia, ciężko rannych Rivelli i Tengira stał drugi półczart z mieczem, który rzucił się z furią na czarnoksiężnika powalając go na ziemię i raniąc w ramię. Elfka, zamiast dobić przeciwnika, rzuciła się leczyć ukochanego. Nałożyła ręce i uleczyła rany, lecz sama dostała kwasową strzałą w twarz od ciężko rannej Marie, która pojawiła się znikąd, niedaleko przeciwnika z kuszą. Elfka nie zdążyła nawet krzyknąć gdy nieprzytomna lub martwa osunęła się na ziemię. Sama Babcia dostała, zaś bełtem od drugiego z półczartów.

Babcia kolejny raz przywołała swoją moc, kolejny raz ukształtowała ognistą kulę i posłała ją w kierunku Marie i półczarta z kuszą. W tym czasie Tengir przeniósł się gdzieś z Rivellią, ale Babcia nie widziała gdzie. Ognista kula pochłonęła półczarta z kuszą, jednak kobieta, dzięki niebywałemu refleksowi i zręczności, uniknęła śmierci. Także półczart przeżył ogniste piekło jakie zgotowała mu kobieta i ruszył w jej kierunku z pazurami.

Impet uderzenia był na tyle duży, że przewrócił kobietę i gdy zdawało się, że zaraz zostanie zmieciona z powierzchni ziemi stała się rzecz najmniej oczekiwana. Na twarz przeciwnika skoczyła Łatka, kotka czarodziejki, która w chwili obecnej przypominała bardziej biało-czarną furię niż domowego dachowca, którym była. Półczart przewrócił się na ziemię, odrzucając przy tym chowańca babci na kilka metrów w bok, nie robiąc mu jednak większej krzywdy. Babcia podniosła się pierwsza i uderzyła w przeciwnika magicznymi pociskami, które zakończyły pojedynek. Padł tuż obok ciała swej pani, która zakończyła żywot przeszyta przez Włócznię Eldtrith Tengira – nim jednak umarła zdążyła uderzyć Babcię kwasową strzałą.

- Dzięki Ten... – powiedziała Babcia sycząc z bólu i odwracając się w stronę z której rzucono magiczną włócznią. Jednak głos jej zamarł gdy zobaczyła, jak czarnoksiężnik zostaje powalony na ziemię i przeszyty mieczem przez ostatniego przeciwnika. Nie mogła nic zrobić.


Ogarnął ją gniew, gniew i złość. Wiedziała jednak, że nie ma szans w bezpośredniej walce z półczartem, dlatego wycofała się na koniec polany.

- No chodź tu wypierdku z 1 kręgu. Pewnie twoją matkę chędożył jakiś demon pośredniego rodu, skoro wyszło im coś takiego jak ty!!! – wykrzyczała w stronę przeciwnika. Chciała go sprowokować, chciała by oddalił się od Tengira, który mógł ciągle żyć.

Zadziałało, półczart uniósł się na czarnych niczym noc skrzydłach i ruszył w stronę kobiet. Babcia tylko na to czekała, przywołała magiczny płomień i posłała kolejną kulę w przeciwnika. Wybuch objął go, ale nie zabił. Babcia ponownie otworzyła drzwi do innego wymiaru i przeniosła się na drugi koniec polany. Zdezorientowany przeciwnik rozglądał się nerwowo, jednak zauważył staruszkę za późno, gdy ta zdążyła już rzucić kolejną kulę ognistą. Nie zakończyło to jednak walki. Spopielone ciało przeciwnika ciągle chciało walczyć. Na staruszce nie zrobiło to jednak większego wrażenia. Spokojnie uleczyła swoja rany i przygotowywała kolejny czar, który miał zakończyć walkę. Półczart nie zamierzał się jednak poddawać i sam rzucił zaklęcie w swoim plugawym języku. Czarna fala o szerokości 6 metrów uderzyła Babcię powodując u niej mdłości i duszności. Czar był jednak za słaby by ją zabić lub unieszkodliwić – w przeciwieństwie do czaru Babci. Kolejna kula ognista pomknęła w stronę przeciwnika zmieniając w go popiół.

Bitwa dobiegła końca, a na polanie zapanowała cisza. Nie było słychać jęków umierających czy też płaczu rannych – nikt poza staruszką nie przeżył. Ona sama nie wyglądała najlepiej ubranie miało poplamione krwią, a w ramieniu i w lewym udzie tkwił bełt. Kobiety nie wyjęła ich, zamiast tego podbiegła do Tengira i Rivelli. Do końca łudziła się, że da się ich uratować, że wszystko będzie w porządku. Nic jednak nie mogła dla nich zrobić. Dumny czarnoksiężnik miał straszliwie strzaskaną rękę oraz głowę, a brzuch przebity na wylot, zaś piękna elfka miała dwie głębokie rany jedną na wysokości biodra, drugą zaś niedaleko lewej piersi, a do tego szyję przeżartą kwasem. Babcia, drżącą ręką, odpięła płaszcz maga i przykryła ciała kochanków. „Cóż za straszliwa ironia losu” pomyślała gorzko. „Ta, która pogodziła się z śmiercią... przeżyła, ci którzy mieli wiele lat życia przed sobą, polegli”. Samotna łza poleciała po policzku kobiety, nie było jednak czasu na opłakiwanie zmarłych czy użalanie się nad sobą – wszak Wiedźma Nocy, ostatnia z przeklętej Trójcy, ciągle żyła.

Babcia zebrała przydatne przedmioty, po czym ruszyła przez pole bitwy do martwego sukkubusa. Podeszła do oderwanej ręki i schyliła się by zdjąć bransoletę z pięknym, szlachetnym zielonym kamieniem. „To przez ten przedmiot przelano tyle krwi Południowców, najemników, gnolli, a nawet istot z innych wymiarów. Czy było warto?” pomyślała podnosząc go i zakładając na swoją rękę.

Staruszka obeszła jeszcze pole bitwy chcąc się upewnić, że nic jej nie grozi – i nie groziło: poległ potężny Ger’kaalar, Rakszasa, który krył się w powiece gnollego szamana, poległa piękna Marie, sukkubus, który zdradził Południowców, na wieczny odpoczynek udał się Tengir z ukochaną, a także dzielny i honorowy Ghalt. Zginął Seraph i Harkh, który do końca wierzył demonom. Podobny los - choć zapewne nie na tym polu - spotkał Ruliusa, skoro jeden z półczartów posługiwał się jego kuszą, kuszą z którą bard nigdy się nie rozstawał. Polegli i inni, którzy ruszyli na polanę.

Po obchodzi Babcia stwierdziła, że czas wracać do Południowych Debów. Nie uszła jednak ani kroku, gdy świat przed oczami zawirował jej, a ona sama upadła. Ostatkiem sił zdała sobie sprawę, że przestał działać czar wytrzymałości, który rzuciła przed walką.

*

Obudziła się kilka godzin później, gdy pierwsze ptaki zaczęły zlatywać się na ucztę. Łatka siedziała tuż obok pilnując by żaden gawron nie dotknął staruszki, Tengira czy Rivelli.
- Ruszajmy – powiedziała wstając Babcia do chowńca. Następnie skierował swe kroki w stronę Południowych Dębów. Za sobą zostawiła polaną na której krew mieszała się z błotem.

Sonadora 22-03-2010 17:52

Carmellia stała z szeroko otwartymi oczami i chłonęła to co mówiła Amra. Nie wiedziała co o tym myśleć, ale na pewno nie chciała z góry odrzucać jej wersji wydarzeń. Jakby się uprzeć to wszystko by pasowało... Car chyba po raz setny tego dnia pomyślała o tym jak bardzo nie ufa Nilvenowi. Może Amra od razu go przejrzała; jeśli prawdą jest to co mówiła to ona była tu po słusznej stronie, a oni uwierzyli nie tym co trzeba... Kosef okazał się zdrajcą, Dagnal też... Bała się pomyśleć komu jeszcze niebacznie zaufali, nie wiedząc w jak wielkim błędzie są...

Ale jeśli nie powinni ufać nikomu, to dlaczego mieliby wierzyć w to co mówi Amra? Ktokolwiek był po której stronie, oni próbowali zdobyć bransolety, by nie dopuścić do kolejnego nieszczęścia.

Mimo prób zrozumienia elfki Carmellia trochę zaniepokoiła się kiedy Aria postanowiła wyjść na jej spotkanie. Może i Amra była ranna i zmęczona po walce, ale to nie przestawało czynić z niej groźnej przeciwniczki. Z drugiej strony może wreszcie się czegoś dowiedzą, o ile można będzie uwierzyć w słowa dzikuski.

Pomyślała o słowach Liadona... Nawet jeśli będzie próbowała odebrać Aasimarce bransoletę to nie wierzyła, że przekaże ją na przykład Kosefowi. Amra działała sama, poza tym Car jakoś dziwnie wierzyła w swoją wizję... Jeśli ktoś tu współpracuje z tym człowiekiem to może być jedynie Nilven.

Spojrzała na Mago, doskonale rozumiała go i jego troskę.
- Badź ostrożna... - zwróciła się do Arii. Tylko na tyle było ją stać.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:03.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172