Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 07-06-2014, 20:57   #11
 
Zormar's Avatar
 
Reputacja: 1 Zormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputację
Rozpoznając przewodnika wyprawy i posłyszawszy tylko tyle ile musiał wiedzieć, wartownik zapukał w drzwi wozu. W chwilę później, drzwi zaskrzypiały cichutko w doskonale naoliwionych zawiasach i oczom kompanów ukazał się Foltest. Był słusznej postury, odziany w ciepło futro i wysokie, jeździeckie buty. Głowy przed zimnem jednak nie chronił. Na brązowych, szlachetnie lokujących się włosach tkwiła wąska, nieszczególnie krzykliwa złota korona.
- Gryffin? Czy coś idzie nie po myśli?
Spojrzenie Foltesta padło w tym momencie na Ronana, stojącego obok krasnoluda. Usta wykrzywiły mu się w nieznacznym grymasie.
- Widzę, że znalazłeś sobie towarzystwo, Ronanie. Powiedz, jakie to uczucie być gorszym i zajmować mniej znaczącą pozycję od tych tam? - wskazał głową Rębaczy w których obozie panowało jakieś poruszenie. - No dobrze... Azaliż o co chodzi? Czemu nachodzicie mnie? Król pyta.
Znad ramienia Foltesta wyjrzała naraz czarodziejka Zofya, którą Ronan i Gryffin widzieli \już wcześniej. Jej rude, spływające na ramiona włosy i przepiękne rysy twarzy robiły wrażenie. Wrażenie robiło również to, że jedynym co czarodziejka miała na sobie, było przejrzyste, na pewno zimne jak cholera, prześcieradło. Król uniósł brwi oczekując odpowiedzi.
- Kto jest coś warty, i kto jakie miejsce powinien zajmować, zobaczymy przy smoku - na twarzy bękarta pojawił się ni to uśmiech ni to grymas- wtedy osądzisz kto powinien wyższe miejsce zajmować. Teraz możemy sobie dalej strzępić języki, albo przejść do konkretów. Twoi rębacze o dziwo nie są zbyt spostrzegawczy. Zauważyłem w okolicy gniazdo harpii. Ale o tym niech krasnolud powie ci dokładniej bo o tutejszej faunie i florze mikre mam pojęcie. Chociaż mimo to sądze, że należy to sprawdzić i zgłaszam się na ochotnika. Smok przed nami, a jeśli harpie bedą za nami może dojść do wyjątkowo niemiłej sytuacji. Tym bardziej, że jakieś choróbsko bierze ludzi i niedługo możemy zostawić za sobą trupy. Harpie żywią się padliną?- skierował pytanie do krasnoluda.

-Jak już zostało wspomniane okazało się, że w okolicy są harpii gniazda. Są to wstrętne i zawzięte baby ptaki, które najchętniej zatapiają swoje szpony w twarzy ofiary. Już je raz przyszło mi spotkać i szczerze nie chciałbym tego powtarzać, lecz sytuacja jest zgoła jeszcze niewiadoma. Nigdy nie spotykało się tych stworów w tych partiach gór, co oznaczać może, że smoczysko chęd... złe to sprawiło. Najpewniej zajeło tych tereny łowne, więc ptaszyska przeniosły się niżej. Harpie najczęściej atakują stadami, a do tego śmierdzą niemiłosiernie oraz choróbska mogą przenosić. Mimo to nie wiadomym mi jest, czy są to tylko pozostałości po ich gniazdach, czy też może mamy powody by hełmy z przyłbicą zakładać. W takim świetle potrzeba jest, by owo miejsce sprawdzić z bliska, a do tego samotny człek, czy krasnolud nie wystarczy. Pojmujecie królu o co chodzi? Co do wspomnianej padliny to nie jestem pewien. Przeważnie wolą świeże mięso, choć w trudnej sytuacji nie będą wybredne, ale to tylko przypuszczenie. Nie było czasu by to sprawdzać, kiedy się trzeba było przed nimi bronić.- przedstawił sprawę Gryffin odpowiadając na pytanie bękarta przy okazji.
Znów został sam… Nie wiedział, dlaczego, teraz jednak ten stan rzeczy dziwnie mu wadził. Spojrzał na ognisko jakby z wyrzutem.
„Zapowiada się piękna noc…” – myśli uderzały mu do głowy, jak gdyby chciał objąć nimi cały świat. Spojrzał w niebo.
- Obiecałem coś tej panience… Pora ruszyć rzyć… - Po czym, ruszył nieco chwiejnie w stronę króla oraz dwójki towarzyszy.
Foltest zamyślił się. Na moment. Wymienił z Zofyą krótkie spojrzenie. Magiczka lekko drżała, bladą i gładką skórę pokryła momentalnie gęsia skórka.
- Nie wolisz skryć się pod futrem?
- Nie. - magiczka rozwarła ręce, wykrzyczała zaklęcie. Powietrze wokół niej zafalowało lekko. - Teraz ty możesz skorzystać z mojego ciepła, królu
Posłała Foltestowi wiele znaczący uśmieszek. Nie uszło to uwadze Ronana.
- Dobrze - król zwrócił się do towarzyszy - Rozumiem, Ronanie. W związku z tym z miłą chęcią oddaję tą ważką misję w ręce twoje i twojego kompana…
- Sami niech nie idą - rzuciła czarodziejka, poprawiając prześcieradło, które zsunęło się trochę z jej ramion. Błysnęła gładka, łabędzia szyjka. - Poślij z nimi Richarda.
- Krasnolud wydaje się wiedzieć doskonale z czym… możemy mieć do czynienia - czarodziejka uśmiechnęła się zagadkowo - Jednakże obecność światłego rycerza sama w sobie może odpędzić demony zła.
Foltest prychnął, ale nie oponował.
- Richardzie!
Jeden z rycerzy, tych, którzy zajęci byli polerowaniem swoich zbrój i oręża, powstał z miejsca, odrzucając to, co trzymał w dłoni. W jego ruchach była precyzja, w obyciu typowo rycerskie wychowanie. Był zupełnie łysy, ale policzki i podbródek okalała mu gęsta, czarna broda. Wyglądał na krzepkie trzydzieści pięć lat.
Bękart spojrzał drwiąco na rycerzyka.
- Światły? Chyba póki pancerz się nie przykurzy. Ruszajmy sir Richardzie czy jak cię tam psia mać zwą. Jeszcze ewentualne harpie zdechną nam ze starości i chwały pogromcy tychże bestii nie zdobędziesz. Gotów?
Ronan przeciągnął się, podrapał za uchem i spojrzał w kierunku gniazd. “ Okazja do wykazania się przychodzi szybciej niż mogłem mieć nadzieję. Jak widać nie powinno spisywać się dnia na starty póki się nie skończył. Jeszcze te choróbsko którym zaraził się rębacz… Cała wyprawa może skończyć się szybciej niż mogłem przypuszczać w najśmielszych marzeniach.”
Po chwili niepewności, chłopak zbliżył się na dostateczną odległość, by móc się odezwać
- Ehmm...W...Wasza Wysokość! - Zwrócił się do króla, jego wzrok przeszedł na “bękarta” - I.. Wasza wysokość… Oraz, oraz… Witam i Ciebie, piękna Pani… “On wita Ciebie też…” - Powiedział szeptem, sam do siebie. - Pokłonił się nieco niezgrabnie.
- Mam nadzieję, że nie przerwałem ważnej dysputy...Aczkolwiek mam sprawę wymagającą nagłego podjęcia decyzji, aczkolwiek nie mam zamiaru marnować czasu, waszej miłości - toteż czy mogę porozmawiać z szanowną...szanowną… wiedź...czar...czarodziejką! - wyszczerzył kły.
Foltest uniósł brwi.
- Nie masz nic lepszego do roboty? Prostaku? - dodał, krytycznie przyglądając się średnio schludnemu ubraniu Reveldena. Ale czarodziejka, o dziwo, wydała się zainteresowana. A nawet… Ujrzał to Gryffin, ujrzał Ronan i oczywiście Revelden również. Czarodziejka przez krótki moment, mgnienie oka, wydawała się być przestraszona, spłoszona.
- A jaka to sprawa? - rzuciła, przybierając obojętny wyraz twarzy - Potrzebujecie może pomocy, której udzielić można tylko z pomocą magii? Jeśli to nic ważnego, to wybaczcie… Ale jestem strudzona podróżą i wolałabym udać się na spoczynek.
Krasnoludowi nie umknęło to, co na mgnienie oka pojawiło się na twarzy magiczki. Ujrzał strach, lecz nie miał zamiaru o tym trąbić przy akompaniamencie surm. Lepiej bowiem zachowywać takie coś dla siebie. Trzeba też wspomnieć, że Gryffin nie wykazał zbytniej wdzięczności za dokoptowanie im tego rycerzyka. Jeszcze pieprzony będzie zbroicą chrobotał i z cichego podejścia nici.
-Ekhem! Ekhem!- chrząknął krasnolud. -To my zatem ruszamy jeśli król pozwoli.- rzekł do koronowanej głowy skiąwszy potem czarodziejce na pożegnanie.
-Ronan i ty mości rycerzu, czy czym tam jesteście zaraz chcę was widzieć gotowych do zwiadu.- rzekł brodacz ruszywszy uprzednio w stronę ogniska od którego przyszedł. Trzeba było zabrać wyposażenie, gdyż z harpiami nie ma żartów.
- Jakby ci to powiedzieć krasnoludzie - jestem gotowy od dłuższego czasu. Poczekam tu na ciebie i możemy ruszać - obwieścił swą gotowość bękart.
Richard zmarszczył orle brwi, chrząknął kilka razy. Znacząco. Foltest rzucił na niego przelotne spojrzenie.
- Miejcie na nich oko, sir Richardzie - powiedział - Zwłaszcza na tego bękarta. Nikt nie wie, co mu może strzelić do łba.
Na twarzy Richarda odmalowała się bezgraniczna wręcz pogarda. Skinął jednak głową, pochylił się w lekkim, żołnierskim ukłonie.
- Tak jest królu.
Gryffin był w drodze po swój ekwipunek. Tymczasem czarodziejka raz jeszcze obrzuciła znudzonym spojrzeniem schludnego inaczej mężczyznę.
- No? - zapytała oczekująco.


Gryffin pośpiesznie podszedł do swojego miejsca przy ogniu. Sięgnął pod derkę i wyjął swoje dwa toporki. Wsadził te za pas po obu stronach bioder, a obok nich moment potem dołączył bojowy topór. Potem zaś krasnolud poprawił bełty w pasie i uzupełnił ich zapas. Takim to sposobem miał całe dwadzieścia pocisków na pasie. Nie mając czasu na zbędne inne ceregiele zabrał tylko jeszcze swoją kuszę, którą uprzednio dobrze obejrzał, by sprawdzić, czy aby wszystko z nią w porządku. Wystarczyło tylko kilka krytycznych spojrzeń, by stwierdzić, że wszystko jest cacy. Z kuszą w łapach powrócił do pozostawionych ludzi. Mimo wszystko wolałby się nie ruszać sprzed ogniska. Starzeje się. Stwierdził, gdy zbliżał się do bękarta i rycerzyka.
-Dobra, Ronan pokarz tylko gdzie żeś widział te gniazda i zaraz się tam udamy. Nie możemy tracić czasu, jeszcze trochę, a zapadnie noc, a wtedy nie chciałbyś być samotny w tych górach. Ruuszamy!- powiedział krasnolud, po czym ruszył poza obóz razem z Ronanem i rycerzem w celu sprawdzenia gniazd harpii.
 
Zormar jest offline  
Stary 08-06-2014, 20:26   #12
 
Cao Cao's Avatar
 
Reputacja: 1 Cao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie coś
Chłopak potarł dłonie, spoglądając na czubki własnych butów. Po chwili jednak odezwał się.
- Tak, tak… Chodzi o sprawę ważną, wielkiej magii: jak powiedziałaś, szlachetna czarodziejko. - Wreszcie uniósł wzrok, by spojrzeć na kobietę.
Wytrzymał spojrzenie. Ona też. Nie mógł oprzeć się wrażeniu, że w jej ogromnych, niebieskich oczach kryje się obawa. Cień strachu.
- Dobrze. Jak cię zwą, nieznajomy?
- Imiona… Wszystko jak i wszyscy ich potrzebują, prawda? Zwę się Revelden. - Pokłonił się, tym razem znacznie lepiej iście teatralnie.
- A wasza godność? - Zapytał, wyraźnie zaciekawiony odpowiedzi.
- Zofya. Czarodziejka…
- Na bogów - odezwał się Foltest - Wejdźmy do środka, jeśli już musisz koniecznie przekazać coś mojej osobistej doradczyni.
Wskazał na wóz, na drzwiczki, teraz uchylone. Z wnętrza wozu pachniało lawendą. I czymś, co najbardziej przypominało ciężkawą woń czereśniowego likieru.
- Słusznie - skinęła głową czarodziejka - A zatem, Reveldenie, król zaprasza cię do środka.
- Wchodź, przybłędo - mruknął Foltest, wskazując drzwiczki. Czarodziejka uśmiechnęła się. Niemal niezauważalnie.
Rev, przez pewną chwilę z dozą niepewności spoglądał na całą sytuacje, jednak po chwili odpowiedział, przecierając szybko swoją szatę
- To dla mnie zaszczyt, gościć w królewskich...salonach, wasza miłość. - Uśmiechnął się, całkiem przyjaźnie. Po czym pewnym krokiem ruszył w stronę drzwi.
- Tak, tak - mruknął Foltest, puszczając gościa przodem. Czarodziejka wsunęła się do wozu za Reveldenem.
Wnętrze wozu rzeczywiście przywodziło na myśl salony, w których królowie zwykli odpoczywać i oddawać się rozkoszom, po ciężkich dniach pracy. Wóz podzielono na dwa przedziały. Trzeba było przyznać, że zrobiono to z poczuciem smaku, nie wystrajając wnętrze wehikułu w inny, gorszy ale praktyczniejszy sposób. Przedział do którego weszli, tonął w lawendowym zapachu. Podłogę wyłożono czymś, co mogło być wygarbowaną skórą jakiegoś wielkiego zwierzęcia. Pośrodku stał stół. Na stole stała butelka czerwonego płynu, talerze, dzbanek z wodą lub herbatą. Ławka podwieszona na ścianie, nie kłuła gładkiego tyłeczka czarodziejki, ni zadka króla drzazgami. Przykryta była bowiem czerwonym aksamitem.
Drugi przedział, tył wozu, oddzielony był od pierwszego niebieską zasłoną. Zasłonę pokrywały wymyślne hafty. Herb rodu Foltesta. Herb Temerii. Fauny i nimfy w jednoznacznych, fantazyjnych pozach.
- Jeśli chcesz dyskrecji - powiedziała Zofya wskazując niebieską zasłonę - Możemy porozmawiać na rufie. Królu, czy pozwolisz?
- Pozwolę - burknął król, siadając na ławce przykrytej aksamitem. - Byle prędko…
Revelden i czarodziejka weszli za zasłonę. Wystrój drugiego przedziału różnił się tym, że miast stołu stało tam łóżko. Podwójne. Bez prześcieradła. Obok łóżka stała butelka jakiegoś płynu. Na etykietce stało: Est Est. Znane wino. Bez dwóch zdań. I smaczne.
- Ładnie, to znaczy… bardzo potulnie. - Mruknął chłopak, rozglądając się dookoła. Lubił nacieszyć oczy takimi widokami… to znaczy i czarodziejką i tym wystrojem, jedyne co niszczyło cały kontrast, to król. Jednak, ciężko byłoby się go stąd pozbyć…
- Więc...Lady Zofio… Jesteśmy… członkami, tak, nie, może innaczej… Jesteśmy, uczestnikami pewnej wyprawy, mamy wspólny cel. Ja, Ty oraz inni, wasza urodziwość. Nie mniej, wielu tutejszych nie nadaję się do tej wyprawy, prawda? - Tutaj zatrzymał się, oczekując odpowiedzi kobiety.
- Cóż, przyznaję, Revelden - jak każda czarodziejka, Zofya nie uznawała “panów”, “lordów” i “waszmościów” - Że nie wszyscy. Ale każdy może się przydać… Do czasu
Na ostatnie słowo położyła nacisk. Z jej oczu nie zniknął cień obawy. Wydawała się coś ukrywać.
- Bardzo przedmiotowe… przyznaję, niestety jednak prawdziwe. - Zmrużył oczy, jakgdyby chciał skupić wszystkie swoje myśli, na tej osobie - starał się wyczytać coś z jej oczu.
- Jednak, nawet o przedmioty trzeba dbać, prawda? - zasugerował.
- Zaczekaj. - Czarodziejka uniosła dłoń. Magia zaszeptała w powietrzu, rozeszła się delikatnym drganiem. Revelden odczuł to. Zofya otaczała przedział czymś w rodzaju magicznej bańki. Błony. Może zamierzała wygłuszyć pomieszczenie? Foltest beknął donośnie w sąsiednim przedziale. Król, taka jego gamratka. - Dobrze, teraz możemy… Porozmawiać otwarcie. Owszem, o przedmioty należy dbać. Z tego właśnie względu jedzie z nami tyle osób. W grupie bezpieczniej, a także… Cóż. Nim dojdzie do wymiany… myśli, chciałabym zapytać wprost. Czego chcesz, Revelden? Jaki jest cel tej rozmowy?
Młodzieniec z fascynacją przyglądał się magii, zawsze ale to zawsze w dziwny sposób go fascynowała. Wyciągnął palec i starał się dotknąć dziwnej powłoki
- Ja? Ja chciałem, zobaczyć najwspanialsze zaklęcie… Jakie jest w stanie dokonać człowiek… - Mruknął ciszej, a jego wzrok powędrował w dół.
W chwili gdy jego palec dotknął półprzeźroczystej, formującej się jak bańka mydlana błony, między opuszkiem palca a nią błysnęła fioletowa iskra. Przez jego ciało przeszła fala elektrycznej energii, siła odepchnęła go od błony, prawie wpadł na łóżko. Zofya wykrzywiła wargi w grymasie.
- Nic ci nie jest? - zapytała pospiesznie, zmieniając ton - Wyciszyłam pomieszczenie, a także objęłam je magiczną barierą… Wybacz, nic ci nie jest?
Z tymi słowy sięgnęła dłonią do jego ramienia, położyła ją na nim, lekko ucisnęła. Dotyk był przyjemny...
Był lekko oszołomiony, nie spodziewał się takiej siły zaklęcia, jednak wiedział że zachował się nierozważnie.
- Nie, nie… dziękuje… Czuję się dobrze, nawet… za dobrze - Powiedział spoglądając na czarodziejkę.
- Masz… niesamowitą moc… Naprawdę… - Zrobił się lekko zakłopotany, nie wiadomo czy sytuacją, czy obecnością króla obok.
Dłoń czarodziejki nie opuściła jego ramienia. Kątem oka dostrzegł twarz czarodziejki, poczuł zapach lawendy, wszędzie wokół siebie. Czuł gładką, aksamitną skórę jej dłoni na ramieniu. Choć mogło mu się wydawać. Przez twarz czarodziejki zdawała się pędzić gonitwa myśli.
- Mhm… hm… - jakby tocząca się w jej głowie bitwa. Desperacja? - To dość potężne, choć prymitywne zaklęcie. Jesteśmy bezpieczni. I cisi. Ty też jesteś czarodziejem? Nie wyczuwam aury, ale czuję, że poniekąd… jest ona w tobie obecna.
- Prawdziwym czarodziejem jest ten, który potrafi zdziałać rzeczy wielkie… - Uśmiechnął się przyjaźnie.
- Osoba, która wspiera słabszych, pomaga poszkodowanym a także nie odwraca się od chorych… Dlatego tutaj przybyłem, ponieważ to właśnie wy, Wspaniałe czarodziejki które wpłwają na losy królestw i całych nacji, macie tę siłę… - Zbliżył swoją twarz do kobiety
- Moja… magia jest… inna. Czy jestem czarodziejem? Nie nazwałbym się tak, przynajmniej w twojej obecności, wśród innych? Z pewnością użyłbym tego przywileju…
Zbliżył twarz do twarzy czarodziejki. Zofya jej nie cofnęła. Zapach lawendy był odurzający. Koło jej lewego ucha, idealnie proporcjonalnego, obok kosmyku rudych włosów zań założonych widział lekko falującą, elektryzującą magiczną powłokę. Wydawało mu się, że czuje oddech czarodziejki. Ale była jeszcze o centymetr za daleko. Cały centymetr. Niemniej czuł go. Delikatna woń ciała, wnętrza ust, powietrza wdychanego przez płuca i wypuszczanego przez pełne, miękkie wargi. I oczy… Oczy poszukujące czegoś, niepewne i na dziwny - przez moment upiorny sposób - nie do końca obecne. Jakgdyby umysł czarodziejki po części był tutaj a po części gdzie indziej.
- … Co?... - wyszeptała, nie zważając na ostatnie słowa Reveldena - Już? Nie utrzymam… Przeklęta Erynia… Aktywować…?
A potem wzrok wraca, zmysły się odradzają. Ona i Revelden są teraz twarzą w twarz.
- Mówisz pięknie. - powiedziała, czyniąc swój głos odpowiednio niskim i głębokim, aksamitnym - Czy jednak - to zabrzmiało wręcz kokieteryjnie - To jest powód twojej wizyty tutaj? Planujesz wychwalać moje umiejetności i raczyć mnie mądrymi wykładami? Reveldenie znikąd, nieznajomy, który pojawił się tutaj, na wyprawie na smoka a obecnie prowadzi rozmowę z Zofyą, doradczynią króla? Nie jesteś onieśmielony? Reveldenie…?
Czarodziej zastanowił się chwilę nad odpowiedzią. Z jednej strony, miała racje - jednak, czym Ona tak naprawdę się różniła od innych poznanych mu wcześniej osób?
- Onieśmielony jestem, jednak by dokonać tego, nie potrzebowałaś słów, szlachetna Pani. - Zbadał ją spojrzeniem - Jestem tutaj, by prosić Cię o pozwolenie, by zapewnić miejsce na wozie choremu… Tylko tyle, nie doceniłem Cię jednak, albowiem jesteś osobą dziwnie fascynującą… Wręcz, “onieśmielającą”.
Zachichotała. Krótko. Niefrasobliwie. Wciąż byli blisko siebie. A ona zdawała się zdobywać kontrolę. Czuł to. Czuł, że zdaje się ona przejmować inicjatywę. Zniewalać. Lawenda? Czuł coś jeszcze. Bez? Słodka, delikatnie kwaskowata woń… Woń pożądania…
- Ty również Reveldenie, ty również. Rozumiem oczywiście twój szlachetny zamiar, macie chorych? Cóż to się stało? To bardzo miło, że się do mnie z tym zwracasz. Kto jest chory i co mu dolega? Miejsce na wozie się znajdzie, przekonam miłościwie panującego nam Foltesta z pewnością. Nim jednak odpowiesz, co to takiego - dodała szybko, po czym sięgnęła dłonią w stronę łóżka, ujęła za szyjkę butelkę Est Est, pokazała ją Reveldenowi, pocięgnęła łyk. - Za nowo zawartą znajomość!
Podała trunek Reveldenowi.
- Nie powinno pijać się trunków, od tak uroczych czarodziejek… Może być zaczarowany, jednak nic nie pobije twojego czaru. - Z chęcią chwycił butelkę - Nie lepiej jednak zdobyć kieliszki? W końcu, jesteś Pani kimś specjalnym - Zaproponował uczciwie.
- I czy królowi, nie przeszkadza nasza… długa rozmowa?
Znów się zaśmiała. Ciszej.
- Kieliszki? To niezbyt chwalebny rocznik, nie warto. Król obecnie nie stanowi problemu. Szczerze mówiąc, nawet ułatwia. Jest zajęty, ręczę za to głową.
Kiedy przyjął butelkę i wypił łyk, mógł stwierdzić, że rocznik rocznikiem, trunek jednak smakował wybitnie.
- Mój czar, Reveldnie, nieco blednie w tym momencie. Jednak… Ciężko wygrać z naszą naturą, nie uważasz? Jeśli ma się na coś ochotę, to powinno się to zrobić. Nawet, jeśli obok siedzi, przekonany o swojej nieomylności i wybitnych łóżkowych umiejętnościach król… nie sądzisz?
- Nie planuje, chyba kolejnego bękarta co nie? Hah, no tak… bezpłodność… - Uśmiechnął się szyderczo, po czym wziął jeszcze jeden łyk wina, potem kolejny, a z kolejnym złapał ją za twarz.
- Sprawdzimy, czy czarodziej, dorównuje królowi - Po szybkim obrotem, łapiąc ją w tali, szybko zamienili się miejscami, nie zwracał już zupełnie uwagi na wino, być może gdzieś się rozlało, jednak kogo to interesowało?
Pisnęła cicho, jak nastoletni podlotek, który jedyne przyrodzenie które widział, to świnie, podczas corocznego uboju. Jednak po czasie krótszym niż jedno uderzenie serca, Zofya… Zofya, jakże teraz lawendowo słowo to tkwiło na ustach Reveldena, przejęła inicjatywę. Zgrabnie, zarzucając mu ręce na szyję, pocałowała go. Pocałunek był rozpalający, gorący, czuły i lawendowy. Jedna ręka pozostała na jego szyi, druga zsunęła się w dół. Objęła go w pasie.
- Jestem zdzirą - mruknęła. Nie widział tego, ale wzrok wbiła w przewróconą butelkę Est Est. Wino ciureczkiem wylewało się na deski wozu. - Ale… pragnę…
Odetchnęła.
- Chcę wolności, Revelden. Daj mi ją.
… Rób co zechesz.
Nie czekał na kolejne słowa, obdarzył ją tylko i wyłącznie uśmiechem. Miał zamiar spełnić jej oczekiwania...
 
Cao Cao jest offline  
Stary 13-06-2014, 01:29   #13
 
Kajman's Avatar
 
Reputacja: 1 Kajman jest na bardzo dobrej drodzeKajman jest na bardzo dobrej drodzeKajman jest na bardzo dobrej drodzeKajman jest na bardzo dobrej drodzeKajman jest na bardzo dobrej drodzeKajman jest na bardzo dobrej drodzeKajman jest na bardzo dobrej drodzeKajman jest na bardzo dobrej drodzeKajman jest na bardzo dobrej drodzeKajman jest na bardzo dobrej drodzeKajman jest na bardzo dobrej drodze
Łowca zamarł w bezruchu. Wpatrywał się w roztaczającą się przed nim ciemną czeluść. Pragnął uchwycić wyćwiczonym węchem odór, który jak mu się zdawało, bił od wnętrza. Ale nie czuł nic. Wiatr cicho muskał gałęzie świerków, spokojnie tańczył na miękkim mchu, by w końcu zniknąć w skalnych szczelinach. Złote lśnienie, dochodzące z wnętrza, na przemian rozbłyskało i gasło. Niczym pies przypadł do ziemi i zaczął węszyć – nie znał tego zapachu. Nienaturalnie wielkie gniazda sprawiały wrażenie, jakby zostały żywcem wyrwane ze snu szaleńca. Wiedział jak wyglądają szmuglerzy wódki, podejrzani o gwałty kapłani czy leśne zbóje – ale potwory były domeną wiedźminów, którymi Caine gardził. Ktoś kto zażywa narkotyki, by przystąpić do walki, nie zasługuje na szacunek, jest grzeszny. Ale w tej chwili wiele by dał za wiedźmińską wiedzę. Biesowa maska zwróciła się ku czarnemu nieboskłonowi – Łowca długo patrzył w jaśniejące gwiazdy, aż na jego twarzy, tej prawdziwej, pojawił się nikły uśmiech.

Wszedł głębiej w las, uważne się rozglądając. Dotykał troskliwie drzew, od czasu do czasu spowita skórzaną rękawicą ręką zatrzymywała się na dłużej i czule głaskała korę. W końcu znalazł to, czego szukał. Podniósł obrosły mchem, zmurszały pień i powrócił przed otwór czeluści. Wyjął zza pazuchy resztkę solonego mięsa i począł dokładnie nacierać nim drewno, po czym owinął je podręcznym kocem – w ciemności, z dużej odległości pień mógł wyglądać jak okutany płaszczem, zagubiony wędrowiec.

Kimkolwiek, czymkolwiek jest, nadejdzie z zewnątrz. Odegraj swą rolę dobrze, mój drewniany przyjacielu, daj mi czas, bym mógł się odwrócić – myślał w duchu Łowca. Stanął twarzą w twarz z ciemnością. Wyjęty z pochwy miecz roziskrzył się w mroku. Łowca zanurzył się w czerń jamy i podążył w kierunku złotego blasku.
 
__________________
May the Bounce be with You....

Ostatnio edytowane przez Kajman : 13-06-2014 o 01:33.
Kajman jest offline  
Stary 23-06-2014, 18:50   #14
 
denmad's Avatar
 
Reputacja: 1 denmad jest na bardzo dobrej drodzedenmad jest na bardzo dobrej drodzedenmad jest na bardzo dobrej drodzedenmad jest na bardzo dobrej drodzedenmad jest na bardzo dobrej drodzedenmad jest na bardzo dobrej drodzedenmad jest na bardzo dobrej drodzedenmad jest na bardzo dobrej drodze
Caine Jager

Gwiazdy zniknęły. Zastąpiło je niskie, skalne, poorane szczelinami sklepienie. Z szczelin zwisały kępki mchu i nitki traw.
Łowca Głów wkroczył do jamy, zachowując największą ostrożność. Teraz, w ostatnich pomarańczowych promieniach zachodzącego słońca, ujrzał wyraźniej trzy kręgi.
Zbudowane były z mieszaniny mchu, gałęzi i czegoś, co wyglądało na jakąś zieloną wydzielinę. Pachniało ziemią, wilgocią, zbutwiałym drewnem. Zielonkawa ciecz prawdopodobnie miała właściwości klejące.
Gniazda wyglądały na opuszczone. Rzecz leżąca w jednym z nich, znów błysnęła odblaskiem, zakłuła w oczy. Leżała na skraju gniazda, na wyciągnięcie ręki.

To był jakiś rodzaj magicznej pieczęci. Była wielkości złotego temerskiego orena, ale pokryta była srebrem. Wyglądała też na znacznie grubszą i cięższą niż zwykła moneta. W jej centrum wyryto podobiznę czegoś, co można by nazwać patyczakiem narysowanym przez dziecko na piasku. Patyczkowate linie wyobrażające ręce istotki wyrytej w metalu pokryte były owalnymi kształtami. Piórami. Łowca nie usłyszał żadnych hałasów dochodzących z lasku. Pieniek stał nadal. Woń solonego mięsa ulatniała się w mroźnym, górskim powietrzu.
Czy pieczęcie są groźne? Tylko dla czarodziejów, ale głowy nikt nie da sobie za to uciąć. Ale co robiła magiczna pieczęć złożona w gnieździe, które należało najpewniej do jakiejś górskiej, groźnej poczwary?


Ronan, Gryffin (i Richard)

Zziębnięci ale uzbrojeni, Gryffin Ronan oraz człapiacy za nimi z ponurą miną rycerz Richard, pozostawili za plecami obozowisko na platformie, i ostrożnie stawiając stopy, wrócili na szlak, którym dotarła tutaj ekspedycja. Wkrótce, bez żadnych niespodziewanych przygód, dotarli do miejsca, w którym Ronan zauważył gniazda parę godzin wcześniej. Trakt, na którym stali z lewej strony kończył się przepaścią bez dna. Z prawej zaś znajdowały się skały, sterczące z ziemi jak popękane nagrobki. Było od nich gęsto, i podróż wgłąb nich była problematycznym zadaniem. Ruszyli jednak. Krasnolud stracił na moment równowagę, chwycił się dłonią skały, odzyskał równowagę, stanął. Nic nie poczuł, dopiero po kilku chwilach ze zdumieniem ujrzał powolny strumyczek gęstej krwi spływający po przegubie. Rozcięcie biegło przez wewnętrzną część dłoni. Nie było groźne, lecz uzmysłowiło towarzyszom na jak niepewnym i niebezpiecznym znajdują się terenie. Skał było więcej niż nagiej ziemi, i musieli poruszać się po ich nierzadko śliskich, zwodniczych powierzchniach.
Richard chrząknął w pewnym momencie wskazując coś opancerzoną dłonią.
Przed nimi znajdowało się gniazdo, to, które było im drogowskazem. Wyglądało na opuszczone, jednak co innego zwróciło ich uwagę. Dalej, głębiej w tym przedziwnym lesie różnej wysokości i objętości skał, lśniły stalowe pręty.
To były klatki.

Z tej pozycji, bezpiecznej, jak mogłoby się wydawać, nie widzieli zbyt wiele. Richard zmrużył oczy, chrząknął z zatroskaniem.
Klatki znajdowały się w losowych od siebie odległościach. Każda z nich umieszczona była solidnie i celowo między jakimiś dwoma sąsiadującymi skałami, by nie mogła się przewrócić. Póki co, widzieli sześć takich klatek. Pręty zdawały się być grubości opancerzonego przedramienia Richarda. Zawartość klatek pozostała niezidentyfikowana. Ciężko jednak było nie dostrzec kształtów kulących się w nich. Nieruchomych kształtów. Klatki były, zdaje się, wysokości przeciętnego człowieka. Ciemne kształty wypełniały prętowane cele w połowie. Ale jeden kształt był większy od innych. Dostrzegł to Ronan, podczas gdy Gryffin i Richard przyglądali się klatkom z zafascynowaniem i lękiem. Kształt dostrzeżony przez bękarta był innej barwy. Odcinał się zszarzałą bielą na tle prętów. Był też wiekszych rozmiarów. Dosłownie wypełniał klatkę, jakby była dlań o wiele za mała. Richard znowu chrząknął, Gryffin zauważył, że jego dłoń powędrowała do rękojeści tkwiącego w pochwie miecza. Rana lekko go zapiekła.
- Taka wola króla - mruknął Richard. Wyglądało na to, że zamierza ruszyć ku klatkom.
Teren, choć niebezpieczny, był tutaj dość rozległy. Skały stanowiły doskonałe kryjówki i zasłonę. Mogli klatki obejść, lub zbliżyć się do pojedyńczych, nie wystawiając się zanadto na widok.
Co to do cholery było?
Stali.


Revelden

Dotyk. Ciepło ciała, ciepło wina, płonąca świeca. Dotyk. Twardy, blady jak poświata księżyca sutek, pieszczota. Miękkie jak pierze wargi. Burza rudych włosów.
Pustka.
Zasnął, a przynajmniej tak sądził. Jego świadomość odpłynęła w mrok, i zniknęła na zawsze. Tak mu się zdawało.
Nagle otworzył oczy.

Stracił kompletnie poczucie czasu. Równie dobrze mogła minąć minuta, co cały rok. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Czarodziejka zniknęła, niczym sen. Pamiętał tylko ostatnie chwile niebiańskiej rozkoszy, wszystko co stało się potem pozostawało dla niego zagadką.
Pomieszczenie było takie, jakie je zapamiętał. Stoliczek zawalony fiolkami z nieznaną zawartością. Jakieś dziwne przedmioty walające się pomiędzy tymi fiolkami, wymagające bliższego zapoznania się z nimi w celu identyfikacji. Pod stoliczkiem leżały książki, ciężkie woluminy, rolki zwiniętych pergaminów. Prawdopodobnie należały do czarodziejki. Revelden powoli odzyskiwał świadomość i wreszcie, po kilku minutach trwania na pograniczu jawy i rzeczywistości, doszedł do siebie.
Ściany pomieszczenia, zbudowane z cienkich desek, a także drzwi wciąż pokryte były czarodziejską błoną, która tak bardzo przypominała mu wcześniej bańkę mydlaną. Promieniowała z niej energia. Każdy odgłos, jaki Ravin mógł z siebie wydać, był dziwacznie stłumiony, jakgdyby dochodził spod powierzchni wody. I wówczas zdał Revelden sobie sprawę, że znajduje się w klatce.
Ktoś uprzątnął rozlane wino z podłogi. Obecnie koło Reveldena, w centrum pomieszczenia, znajdowała się rozciągnięta mata wykonana z cienkiego lnu. Na jej powierzchni widniał jakiś symbol. Wyglądał na swoistego rodzaju pentagram wymalowany jakąś czerwoną, gęstą cieczą. Ktoś odprawił tu rytuał. Prawdopodobnie przyzwania. Wokół maty również walały się jakieś przedmioty. Określone składniki i przedmioty były potrzebne do określonych rytuałów. Zwykle mówiły więcej o naturze zaklęcia niż sam pentagram, ale trzeba było przyjrzeć im się z bliska by to określić. Magiczną błonę też możnaby zwalczyć. Tylko jak?
Wyglądało na to, że Revelden jest uwięziony.

OBOZOWISKO

Podczas gdy Rina podtrzymywała na duchu czarodzieja, Lamia zbliżyła się do dwójki rębaczy. Młodszy, ten który leżał obecnie rozciągnięty na ziemi, jęczał donośnie na cały obóz. Zasłaniał twarz dłońmi. Starszy, stojący nad nim spojrzał na medyczkę.
- Pani, zerknijcie jeno na niego, co to za cholerstwo ichnie się do chłopa dobrało... Błagam was, pani litościwa, na kolanach błagać będę, jeśli tego zapragniesz... Patrzcie na niego, jak cierpi...
Tylko jego oczy mówiły coś innego. Były zimne i przymrużone. Jeśli będziesz kombinować, mówiły, policzę się z tobą. Policzę się z tobą jak rzeźnik chwytający za kark cielaka w dzień uboju. Ten głos odbił się w umyśle Lamii. Był głosem osoby, której nienawidziła w równym stopniu co bała... Brzmiał w jej głowie stalowo i dźwięcznie przez krótki moment. Zniknął.
- Pani, miej litość...
Młodszy rębacz jęczał, ale nie ruszał się już.

Tymczasem Ravin odzyskiwał już siły witalne. Wyglądało na to, że gorączka spadła. Mogła to być zasługa zdecydowanych działań Lamii, ale równie dobrze jego organizmu. Te bąble które pojawiły się do tej pory na jego ciele, zdążyły już zaschnąć i przestały swędzieć.
Groźną rzeczą byłoby, gdyby choroba przeniosła się na jego towarzyszkę, co wydawało się być nieuniknione. Jeśli nawet nie dostałaby tego od maga, mogła zarazić się od rębacza... Lub kogoś innego. Wydawało się to być kwestią czasu.
Wówczas, gdy czoło Ravina wyschło, i ustąpiły bóle mięśni, zwrócił on uwagę na intrygujący fakt. Choć wóz króla stał w sporym oddaleniu od ich ogniska, zauważył on postać wyłaniającą się z niego, i chyłkiem zmierzającą w stronę lasku, w którym jakiś czas temu inni towarzysze wyprawy szukali drwa na opał. Rude włosy podpowiedziały mu, że była to czarodziejka, ulubienica króla, z którą się nie rozstawał. Magiczka zwała się Zofya, i tyle było o niej wiadomo, gdyż nie pokazywała się raczej podczas wyprawy. Tym dziwniejsze było jej zachowanie.
Równocześnie mag wyczuł delikatne drgania powietrza, parę metrów od ich ogniska. Powietrze miało w tamtym miejscu większą gęstość. Obłok drgającego powietrza nagle poruszył się i powoli popłynął, niczym obłoczek wędrującego kumulusa, w sam środek platformy, w stronę ognisk rycerzy króla Foltesta.
 
__________________
Marchewkom tak a burakom NIE!

- Zenek, "Buraki"

Ostatnio edytowane przez denmad : 23-06-2014 o 18:57.
denmad jest offline  
Stary 24-06-2014, 20:43   #15
 
Zormar's Avatar
 
Reputacja: 1 Zormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputację
Ruszyli na zwiad, czy też może raczej w charakterze opcjonalnej kolacji dla niezbyt pociągających i pięknych pań, które miały śmierdzący oddech, śmierdzące skrzydła, śmierdzące nogi, śmierdzącą skórę... W skrócie śmierdzących półbab. Nie troskając się tym jednak za bardzo krasnolud ruszył szlakiem, którym tutaj dotarli. ~Najgorsze co to się cofać. Można tylko napatoczyć się na jakieś ścierwo, które idzie naszym śladem. Chędożony smok!~ Zezłościł się Gryffin na wspomnienie o gadzinie, przez którą nie można żyć spokojnie jak przedtem. No może spokojnie to trochę za dużo powiedziane, ale na pewno bezpieczniej niż obecnie!

Na całe szczęście droga po trakcie upłynęła bezproblemowo i szybko, lecz nie było co zwalniać kroku, gdyż gonił ich zmierzch, czy też raczej noc. Gdy odbili od głównej ścieżki natrafili na taką mniej zachęcająca i co by tu nie powiedzieć, bardziej ponurą. Opcje były dwie. Pierwsza skoczyć w przepaść, gdzie jak spojrzał Gryffin nie widać było dna. Drugą zaś ruszenie przez postrzępiony teren, który przypominał dość kiepsko zadbany cmentarz. Byle by tylko tego dnia nie powiększył się o kilku zgniłych mieszkańców. Nie rozważając zbyt wiele ruszyli przez postrzępiony skałami kawałek traktu. Przechodzili powoli i ostrożnie między skałami, lecz mimo to nie obyło się bez problemów. Jednym z nich i najważniejszym był moment, gdy Gryffin stracił równowagę i musiał się podtrzymać na sterczącym kamieniu. Gdy po chwili ruszył dalej poczuł, że coś spływa mu po ręce. Spojrzał i zobaczył, że z dłoni płynie mu jego własna krew. Wewnętrzna strona dłoni była przeorana w kilku miejscach, lecz rany były płytkie i niezbyt dotkliwe, lecz sam fakt był mniej pocieszający.
-Zaraza!- sapnął krasnolud pod nosem przyglądając się zakrwawionej dłoni. Przełknąwszy jednak to i ruszył dalej, by po niedługim czasie stać między skałami przyglądając się pustym gniazdom i już bardziej zamieszkałym klatką.
-Co to ma niby być? Ktoś sobie tutaj coś hoduje, czy jak?- zaczął myśleć na głos krasnolud przyglądając się niespotykanemu widokowi. Po chwili jego bystre oczy spostrzegły jak rycerz zaczął sięgać po swój miecz przy pasie. Na twarzy Gryffina wystąpił na chwilę grymas, gdyż rana na dłoni zapiekła go, lecz nie było to coś, co było by taką znowu nowością.
-Spokojnie panie rycerz, mieczem machać zawsze można, a po co wyłazić pod łuk, czy kuszę? Skąd macie pewność, że tam ktoś z zasadzką stać nie będzie?- zwrócił się stanowczym szeptem do mężczyzny, po czym przyglądał się chwilę klatką jednocześnie gładząc w zamyśleniu brodę dłonią. Wtedy zauważył, że robi to tą krwawiącą, co sprawiło, że kilka kępek włosów nabrało wiadomej barwy. ~Zaraza.~ Po chwili zwrócił się do swoich towarzyszy:
-Obejdźmy to naokoło. Idźmy blisko skał. Dadzą nam w razie potrzeby jakąś osłonę.- mówiąc to krasnolud wskazał lewą dłonią skały po swojej lewej, za którymi można by przejść do którejś z klatek. Gdy już to zrobił sięgnął po swoją kuszę, sprawnie i szybko naciągnął cięciwę, by następnie szybko załadować ją i ruszyć ku klatką z bronią gotową, do strzału. Krasnolud starał się stawiać kroki pewnie i przechodzić od skały do skały.
~Cóż tam może siedzieć?~
 
Zormar jest offline  
Stary 26-06-2014, 16:54   #16
 
Erissa's Avatar
 
Reputacja: 1 Erissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputację
Podobno strach ma wielkie oczy... podobno. Jeśli tak było to możni tego świata mieli istne ślepiska. Jak inaczej można było wyjaśnić fakt, że odnaleźli zwykłą dziewczynę po tych wszystkich latach, by upomnieć się o dług, który nieopacznie przeszedł na nią z jej najbliższej osoby? W dodatku w postaci nieznajomego mężczyzny na karku... Bądź co bądź w podróży zdążyła nieco poznać młodego magusa, co mimo wszystko nie znaczyło, że go lubiła, choć... gdyby sympatię definiowała radość z dogryzania mogłaby nawet stwierdzić, że jest jej najlepszym przyjacielem. A teraz...

Teraz siedziała obok niemal bezwładnego towarzysza, który zapadł na dziwną chorobę. Na początku miała poważny dylemat: zostawić go na pastwę losu czy pomóc? Rozważała wszystkie za i przeciw. Była pewna, że gdyby odeszła porzucając go niewiele by zyskała, po pierwsze ludzie, którzy go wybrali mieli na tyle długie palce by znaleźć ją nawet pod ziemią i wysłać zastępstwo na jego miejsce, a niezbyt trudno było spróbować wyobrazić sobie kogoś gorszego niż gadatliwy machiróżdżek. Poza tym, gdyby magus jednak wyzdrowiał i ją odnalazł... wolała nie zaznać jego gniewu i chęci zemsty. Druga opcja związana z pomocą wydawała się o wiele bardziej kusząca, razem przecież mieli większe szanse by wyjść z przygody cało, niech mówią co chcą, opieka maga jest warta więcej niż ostre miecze. Ale też... może po cichu liczyła na wdzięczność jego i mocodawców? Może...

Popatrzyła na rozpaloną twarz czarnowłosego młodzieńca i westchnęła ciężko po raz setny, może tysięczny nawet, zmieniając mu chłodny okład na czole. Czuwała przy nim nieustannie; w dzień, w nocy. Starała się doglądać go tak, jakby był jej bliski, jakby coś dla niej znaczył, co wbrew pozorom nie przychodziło tak ciężko. Może jednak ciężkie chwile zbliżają ludzi?
- Mógłbyś już wyzdrowieć, mam dość ślęczenia przy worku ziemniaków. Nudzi mi się – fuknęła gdy się obudził, ale nawet w tych słowach było coś z miłego droczenia.

Gdy Lamia wzięła Ravina pod swoje skrzydła, a jej kuracja zaczęła przynosić efekty Rina poczuła się lepiej, zaś świadomość dobrze podjętej decyzji w kwestii chorego była przyjemnie pokrzepiająca. Mimo to wciąż nie opuszczała swojego towarzysza, wiedziała, że do czasu całkowitego wyzdrowienia będzie potrzebował czyjejś opieki. W skrytości liczyła na jego wdzięczność i związane z nią profity, niekoniecznie te materialne... Siedząc miała jednak sporo czasu do rozmyślania na temat towarzyszy i całej sytuacji, jak również o Rębaczach, którzy też powoli zapadali na dziwną chorobę. Co jeśli ona padnie jej ofiarą? Czy wtedy mag również się nią zaopiekuje? A może sama wcale tego nie przeżyje? Odganiała te myśli z upartością osła, choć coś jej podpowiadało, że niebawem cała sytuacja się wyjaśni. Kobieca intuicja? Nazwijcie jak chcecie.

Nad małym ogniskiem ugotowała zupę, wiadomo przecież, że dobra zupa jest najlepsza na wszystko
- To żebyś szybciej odzyskiwał siły i mógł podziękować Lamii za jej starania – podała choremu-nie-choremu magowi miskę i sama usiadła niedaleko jedząc – Nie martw się, to nie trucizna. Gdybym chciała poderżnęłabym Ci gardło gdy ledwie dychałeś – kąciki jej ust lekko zadrgały – Uznałam, że jednak lepszą karą dla Ciebie będzie znoszenie moich docinek, więc... strzeż się – zapchała usta ciepłą kartoflanką patrząc na swojego towarzysza z ukosa, czując znowu z głowie coś nieznośnie niemożliwego do zignorowania: świadomość tego, iż był całkiem atrakcyjny – I przestań się tak głupio uśmiechać – dodała by zamaskować to, o czym teraz myślała.
 
__________________
"Wczoraj wieczór myślałem o ratowaniu świata. Dziś rano o ratowaniu ludzkości. Ale cóż, trzeba mierzyć siły na zamiary. I ratować to, co można."
A. Sapkowski
Erissa jest offline  
Stary 30-06-2014, 23:31   #17
 
one_worm's Avatar
 
Reputacja: 1 one_worm ma wspaniałą reputacjęone_worm ma wspaniałą reputacjęone_worm ma wspaniałą reputacjęone_worm ma wspaniałą reputacjęone_worm ma wspaniałą reputacjęone_worm ma wspaniałą reputacjęone_worm ma wspaniałą reputacjęone_worm ma wspaniałą reputacjęone_worm ma wspaniałą reputacjęone_worm ma wspaniałą reputacjęone_worm ma wspaniałą reputację
Mag śmiał się radośnie, było mu do śmiechu, co by nie mówić. Widocznie dobry humor, miał nadzieję, że udziela się na pozostałych. Był zdrowy.

Wiedział, że nie jest bezpiecznym narażać Riny i nie chciał tego, dlatego, gdy tylko zjadł kartoflankę, zadowolony, że nie traci ząbków pazurków przy swoim poczuciu humoru rzekł do niej po posiłku
- Dobrze, idę zobaczyć coś, bo...coś mnie niepokoi...bo co jeśli ktoś rozsiewa truciznę? Poczekaj chwilę...

Gdy Wyszedł na zewnątrz, mag dostrzegł coś, co go zaniepokoiło.
Dawało też do myślenia
Osobista kochanka i przy okazji wychowanka zam'tuzy, jak zwykł mawiać Ravin, szła właśnie gdzieś... do tego ten obłok...trzeba było to sprawdzić. Najpierw naradzić się z Riną i tą medyczką, lepiej zabezpieczyć się przed działaniami jadu jakiegokolwiek...bydlaka, a później szukać i może odnaleźć kogoś kto chce wytruć ludzi? Tak to dobry plan
- Poczekaj, chyba coś mi mówi, że przygoda się zaczyna...Jak zabezpieczyć się przed działaniem jadu bazyliszka, jeśli się wie, że z tym ma się do czynienia? -Zapytał się jej mag, wsuwając głowę do namiotu
 
__________________
Do szczęścia potrzebuję tylko dwóch rzeczy. Władzy nad światem i jakiejś przekąski.
one_worm jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:22.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172