Wrociwoj spiął się, ale... jak spieprzy, to wszyscy zginą, albo coś gorszego. Nekromanci to plugawe istoty. Zebrał w sobie całą odwagę i ruszył przed siebie. Walczący widzieli go jak na dłoni, trupy nie zwracały uwagi, natomiast mag patrzył w inna stronę. Całkiem dobre warunki do tego typu akcji. I, jak zawsze musiało się wszystko spierdolić, Wrociwoj po drodze potknął się o linkę namiotu. I stęknął. Mag drgnął, poruszony, najwyraźniej usłyszał dźwięk. Ale nic z tym nie zrobił. Może uznał, że to jakiś trup, albo ktoś czymś w trakcie walki rzucił? Tego się Wrociwoj nigdy nie dowie, ale szczęśliwie chyba nie musi. Dotarł do stosu ciał i z obrzydzeniem wyrwał strzałę z trupiego półdupka. Szczęśliwie strzałka wciąż się trzymała, chociaż wyglądała tak, jakby miała zaraz odpaść. Mag, wciąż zwrócony plecami do cyrulika, uniósł różdżkę i zaczął coś szeptać pod nosem, wymachując kijem w dziwaczny sposób.
Otto skrzyknął Hassa i Shintissa, przyłączyły się też dwa jaszczury - Otto dostrzegł, że trzeci gdzieś zniknął. Utworzyli mały okrąg, zwróceni plecami do siebie.
Zombie nacierały, nieustępliwie jak morski przypływ. Nie było ich może specjalnie dużo, ale dla piątki wojowników nawet trzydziestka wrogów to całe mrowie. Szczególnie, gdy nie czują bólu, nie zwracają uwagi na rany, śmierdzą i przykładowo oko wisi im na nerwie i obija się o policzek.
Otto sparował pierwszy cios, drugi nie przebił pancerza. Hasso również miał sporo szczęścia, parował zarówno rapierem jak i sztuczną ręką. Shintiss oberwał w głowę z dwóch stron równocześnie i padł na ziemię, przydeptany od razu przez napierających nieumarłych. Jeden z jaszczurów także oberwał, ale odepchnął przy okazji jakiegoś trupa i stanął okrakiem na Shintissem, by go chronić przed stratowaniem.