Okazało się, że jaszczury faktycznie nie mają zamiaru gonić trójki mężczyzn, a i nie są specjalnie przejęte tym, że ich pracodawca jest pozbawiony łba. To z pewnością było dobre. Szkoda jedynie, że ostatni z w miarę sojuszniczych achazów postanowił nie dotrzymać części umowy dotyczącej podziału łupów. Ale to w sumie było zrozumiałe - jaszczurów z pewnością było znacznie więcej niż ich. A kto wie, co im tam jeszcze Czarnooki naobiecywał. W każdym razie Hasso pomrukując także przystał na to, by zmyć się w miarę szybko. Utyskiwał przez chwilę, ale wydłużył krok, gdy tylko oddalili się kawałek dalej.
Nikt ich nie niepokoił, gdy dotarli do swoich rzeczy. Zebrali je, a ciekawy Hasso i Otto zerknęli do worka, który niósł ze sobą Fountlandyjczyk. Było tam sporo papierów, złoty (albo złocony) świecznik, trochę ozdób ze srebra i całkiem ładny sztylet (i nieco przerażający, gdyż cały był w motywach kojarzących się ze śmiercią) z czarnym kamykiem, podobnym do odprysku, znajdującym się w miedzianym medaliku. Niestety wiele z rzeczy zagarniętych w pośpiechu okazało się śmieciami, które poirytowani wyrzucili na trawę.
A gdy tak sobie kucali, pochyleni nad ziemią, poczuli po raz pierwszy poważne zmęczenie. Przeciążony układ nerwowy, rany otwarte i krwawiące i ogólną masakrę. Wrociwoj, choć w lepszym stanie, nagle ni stąd ni zowąd zwymiotował i na chwilę stracił przytomność. Reakcja uboczna dziwnego czaru, którym oberwał, lekkie wstrząśnienie mózgu, czy może… Czy może nieco tej dziwnej trucizny dostało się do jego krwiobiegu? Niestety nie było na to czasu, trzeba było wyrwać się ponownie poza zasięg jaszczurzych patroli. Bo wszak te łuskowate istoty z pewnością nie stały się nagle ich sojusznikami, a oni wciąż byli intruzami w strzeżonym przez nich obszarze. A ci z zewnętrznego pierścienia pewnie nie mieli jeszcze pojęcia o tym, co stało się w centrum. Tak, to była dobra pora, żeby ruszać dalej. Szczególnie, że dzień nie trwa wiecznie i trzeba będzie jeszcze znaleźć jakiś nocleg, czy opatrzyć rany. Cyrulik na szybko zajął się najpoważniejszymi problemami towarzyszy (co zrobił doskonale) i grupa ruszyła w stronę miasta.
Tym razem udało się ominąć wszystkie posterunki, nawet nie trzeba było korzystać z cudownej ropuchy na patyku, raz tylko Hasso, gdy wstąpił w niego lepszy humor, postanowił zaskrzeczeć Ottowi nad uchem. W ogóle od czasu, gdy mieli stoczyć beznadziejny bój z nieumarłymi, Hasso był jakiś radośniejszy. Gdy zostawili za sobą pierścień strażników i spory kawał lasu, nogi pod mężczyznami odmówiły posłuszeństwa i domagały się wypoczynku. Zmęczenie znów uderzyło. Wrociwoj był jeszcze w stanie funkcjonować, jednak Otto i Hasso byli nastawieni raczej na jedzenie i spanie.
Hasso rozłożył się na gołej ziemi, wyciągnął z plecaka kiełbasę i zaczął z ukontentowaniem jeść.
- Ma ktoś wódeczkę?