Zamiast wódeczki Hasso dostał wyciąg z jednojagód, a towarzyszem of fioleczki okazał się być nikt inny, jak Otto. W międzyczasie wynikła rozmowa o sztylecie - Hasso także zgłosił się na ochotnika do jego zdobycia. Wrociwoj jednak na spokojnie chciał tylko swoją dolę, gdy już ktoś go wyceni. Wieczór zapowiadał się na długi i obfity w opowieści. Jednak po chwili mężczyźni pospali się jak dzieci.
Kolejny dzień przywitał ich lepką, zimną mgłą i obiecującym słońcem, które przebijało się pomiędzy pniami drzew, bawiąc się promieniami światła i cieniem, przemieniając świat w barwną mozaikę. Tylko kto by się tym przejmował, gdy rany swędzą (choć dobrze się goją), spodnie zawilgotniały od ziemi i mgły, a i zimno wdziera się za koszulę? Z pewnością nie zabójcy nekromantów, pogromcy nieumarłych, niszczyciele łuskowatych humanoidów. Trójka mężczyzn zebrała się w milczeniu, zjadła śniadanie i ruszyła do Guaio.
Sama podróż nie wyróżniała się niczym szczególnym, ot, przemieszczenie się z punktu A do punktu B. Jednak była to wycieczka po wspomnieniach z minionych dni. Najpierw przeklęta karawana, która wplątała ich w to wszystko, gdy zaatakowały ich morfu na bagnach. Czy może były to jakieś inne istoty? Ciężko było spamiętać. W samym Guaio problemy ze zdobyciem przyzwoitego jedzenia za przyzwoitą cenę. Szemrane interesy dla szklarza. Zbieranie jagódek dla alchemika. Cycaste kapłanki Rahji przechadzające się ulicami. Durni bandyci, którzy nie za bardzo znali się na swoim fachu. Odzyskiwanie amuletu, który uprowadzili bandyci, od których uprowadzili go łuskowaci. Przyjemny wieczór z dwoma dziewczętami od floretu. Pierdzący elf. Koniczynka o mięśniach wprawiających Otta w niepokojący wstyd. Skumanie się z Shintissem, który teraz wygląda niczym poszatkowany szpinak w sosie pomidorowym. Chodzące trupy… Raz mówił Otto, to wtrącał się Wrociwoj, czasem dorzucił trzy grajcary Hasso. I nagle, po długim marszu, las się skończył i na horyzoncie zamajaczyły mury Guaio.
W planach było wiele - znalezienie florecistek, ucieczka z przeklętego miejsca na północ, w stronę cywilizowanej stolicy Horasji, powiadomienie władz (na co Hasso i Otto zareagowali zgodnie - a po co?), no i oczywiście odbiór nagrody od dziada. I opierdolenie go za niedopowiedzenia. Cyrulik przekonał wszystkich, że powinni zacząć od urzędu, bo wiedział, że po odebraniu nagrody Otto i Hasso się upiją i tyle będzie z powiadamiania władz.
Po przebiciu się przez straże, które najpierw odebrały całą broń, potem były niezadowolone z zapachu, wyglądu, poglądów politycznych, religii i pierwszego wypowiedzianego słowa po okresie niemowlęctwa, udało się w końcu spotkać z Jorukiem Ehrwaldem. Ten łysiejący, chudy mężczyzna o rysach wieśniaka, siedział w biurze, którego główną cechą była guaiowość. Wszędzie wisiały flagi Guaio - czerwona róża w złotej koronie na białym tle, wszędzie były kwiatowe elementy, które rozsławiły miasto, każdy kawałek płótna strojny był w koronki, a sam Joruk ubrany był na biało-czerwono.
Co ciekawe burmistrz wykazał spore zainteresowanie tematem i nawet nie wyśmiał awanturników. Rzeczowo wyjaśnił, że ostatni patrol, który wybierał się w okolice Małego Guaio i Harad nie natknął się na żadny obóz jaszczuroludzi. Faktycznie, czasem małe grupki achazów napadały na wioski, ale z pewnością te bestie nie były zorganizowane. Do tego burmistrz miał nadzieję, że nie była to próba wyłudzenia pieniędzy z miejskiej kasy, prawda? I tak jeszcze chwilę pogawędzili, wspomnienie o Rohalionie nieco rozjuszyło Ehrwalda, i ostatecznie grupa poszukiwaczy przygód wyszła z niczym.
Następnie nadszedł prawie najprzyjemniejszy element dnia - odbiór nagrody. I tutaj znów zaskoczenie - gdy tylko Rohalion otrzymał medalik, uderzył w kamyczek przygotowanym na stoliku młoteczkiem jubilerskim z wielką siłą, roztrzaskując go na małe kawałeczki. Następnie, ku zażenowaniu Wrociwoja i okrzykom oburzenia Otta i Hassa, zrobił to samo z kamyczkiem, który wprawiony był w rękojeść sztyletu. A potem, gdy już miało rozpocząć się mordobicie (do którego nie doszło tylko przez wzgląd na zaawansowany wiek Rohaliona), ten zaczął opowiadać:
- Jestem już stary, więc mogę wam zdradzić co nieco i o sobie i o całej tej sytuacji. Nawet, jeżeli postanowicie o tym wszystkim rozpowiedzieć, to i tak nie czeka na mnie długie życie. A wy naraziliście swoje, zasługujecie zatem na prawdę. - Zapowiadała się długa historia, stąd mężczyźni rozsiedli się wygodnie, a starzec wyczarował z komody siostrę bliźniaczkę miło wspominanej przez Otta karafki brandy. - Cała sprawa zaczęła się… siedem lat temu. Może słyszeliście o Brabak? To piękne, wolne miasto na południu Aventurii. Hen daleko za Al’Anfą i krainami pełnymi dzikich plemion. Jedno z niewielu miejsc na południowym wybrzeżu, gdzie nie ma niewolnictwa, gdzie wszyscy są szczęśliwi i wolni. - Widać było, że Rohalion rozmarzył się, gdy opowiadał o tym miejscu. - Niestety wolność jest tak silnie zakorzeniona w mieszkańcach, że nikomu nie przeszkadza praktykowanie dziwnych nauk, jeżeli nie szkodzi się innym. I tak powstała tam bardzo silna grupa nekromantów, którzy mogli półlegalnie działać i studiować. Byłem jednym z nich, możliwe że słyszeliście o niejakim Rohalionie Białym. Ale to teraz nieistotne, kontynuujmy. Otóż grupa ta zdołała położyć swoje zimne ręce na artefakcie z zamierzchłych czasów, niejakim Oku z Brabak, jednym z potężnych czarnych oczu. Zrozumieli jego naturę, wypaczyli jego moce i za jego pomocą mieli przywołać samą Thargunitoth, odwieczną adwersarkę naszego pana, Borona. Szczęśliwie nie udało się doprowadzić rytuału do końca, z moją pomocą, gdyż od zawsze chciałem jedynie studiować nekromancję z przyczyn czysto naukowych. Nekromantów wymordowano, zbiegło ich kilku, w tym ja, bo mnie także chcieli osądzić, oraz poznany przez was Olwen, który mianował się czarnookim, gdyż to on odkrył to przeklęte Oko.
Większość fragmentów roztrzaskanego oka wylądowała w głębinach oceanu, jednak kilka fragmentów ocalało w naszych kieszeniach. Nieroztropnie zostawiłem jeden przy sobie. Sam był prawie całkiem nieszkodliwy, pomagał mi skupić magiczną moc przy tkaniu wzorów wskrzeszających ciała, jednak w połączeniu z innym większym fragmentem, jak ten w sztylecie, dawał moc przyzywania demonów nephazz, istot, które pod kontrolą przywoływacza potrafiły tworzyć prawdziwe armie nieumarłych, które na dodatek wykazywały się pewnym sprytem.
Niestety byłem już zbyt stary, żeby samemu coś z tym zrobić. Starałem się, po kradzieży fragmentu Oka, zaangażować w tę sprawę straż, jednak nie udało mi się to. Wy byliście jedyną moją nadzieją, na odkupienie starych win. Przepraszam, że nic wam nie powiedziałem, ale bałem się, że zrezygnujecie.
Jak ta historia wpłynęła na bohaterów? Ciężko stwierdzić, jednak z chęcią przyjęli obiecaną zapłatę, premię w wysokości pięćdziesięciu dukatów za sztylet i laskę martwego maga oraz księgę, w której zawarta była historia Brabak i drugą, która u Wrociwoja wywołała wzwód intelektualny - podręcznik anatomii autorstwa Rohaliona.
A potem nastąpił już najprzyjemniejszy element wieczoru - pobyt w karczmie. Bohaterowie tego jednego dnia pozwolili sobie na najdroższe trunki i potrawy (za odpowiednią cenę dało się w głodzonym mieście zdobyć polędwicę wołową). A stawiane przez nich kolejki zwabiły dwie dziewczyny, niejaką Ariodrę i Sarię. A potem grupa licząca już pięć osób i borykająca się z problemami natury romantycznej ruszyła na północ, w kierunku Vintsalt.