Zdobyte monety nie były wielkim skarbem, ale przynajmniej nie wyszli z tej dziwnej sprawy z zupełnie pustymi rękami. Makhar zastanawiał się nad tym co widzieli, wyglądało to na spisek i prowokacje przeciwko kultowi Asury. |
Podał ocalonej dziewczynie swe imię. Skoro Theo zostawał na miejscu, to i tak nie można było liczyć na anonimowość. A tak... może dziewczę wspomni w modłach swego wybawcę...? * * * Ponad dwieście sztuk srebra, nawet podzielonych na parę osób, oznaczało kilka przyjemnych chwil w towarzystwie odpowiednio wyposażonej pannicy. Na dwie chyba by nie starczyło, nawet gdyby sprzedać miecz kultysty. Od rozważań na temat przyszłych przyjemności do ich realizacji nie doszło z powodu pojawienia się niezapowiedzianych (i nieproszonych) gości. Gwardzista w towarzystwie czterech strażników? To oznaczało albo lekceważenie, albo przekonanie, że osoby zaproszone nie będą będą miały oporów przed udaniem się do wspomnianej kancelarii. - Nawet śniadania nie dają zjeść - mruknął Berwyn, po czym spojrzał na gwardzistę. - Czy możemy się dowiedzieć, w jakimż to celu mamy się udać do wspomnianej Kancelarii? - Sposób, w jaki gwardzista wypowiedział tę nazwę, sugerował, że nie jest to jakieś byle jakie miejsce. Tak prawdę mówiąc, przychodziło mu do głowy tylko jedno miejsce... Poza tym był pewien, że powód może być tylko jeden, ale co mu szkodziło spytać? - Honorowa eskorta? To mi się podoba. - Skinął głową. - Ale z kolei niezbyt mi się podoba - spojrzał na strażników - że zachowujecie się, jakbyście mieli do czynienia z jakimiś przestępcami. |
- Po to mamy tam iść? - spytał Areon - Macie sprawę to mówcie od razu. Załatwimy sprawę na miejscu i będziemy mieli spokój. Dłoń miał blisko rękojeści miecza. Jednocześnie wzrokiem mierzył odległość strażników od nich. A także odległość od okna. Może i jego krajan był tu królem, ale nie wszystkim zajmował się osobiście, a jego ludzie mogli załatwiać sprawy w cywilizowany sposób. A to nie znaczyło nic dobrego. |
*Po co my się rozdzielaliśmy. Ciekawe co się teraz stanie kiedy znajdą nas strażnicy. Wezmą nas za wybawców i nowych bohaterów na ich terenach, czy może wkurzy ich nasza samowolka i fakt, że ktoś innych wykonuje za nich pracę. Ach.... tyle niewiadomych... tyle niewiadomych* - Z tymi rozmyśleniami Arslan pokiwał na sam koniec lekko głową wzdychając i przyglądając się pozyskanym łupą. Nie było mu dane jednak zbyt długo napawać się pięknem zdobytych monet. Kiedy przed ich obliczem stanął człek odziany w czarną zbroję nomad poczuł, że teraz to już nie przelewki. Niezbyt dużo rozumiał ze wszystkich słów, które napływały zarówno od strażnika jak i kompanów, ale starał się jak najwięcej wyłapać z rozmowy. Na szczęście temat rozmowy był na tyle charakterystyczny, że Arslan szybko zrozumiał że nie szybko napełnią brzuchy śniadaniem. *Wiedziałem, że ten Theo ściągnie na nas kłopoty.* - Eskorta czy straż, bo to wielka różnica w tym jak nas widzicie? - Wypowiedział z lekką ironią w głosie. |
- To tylko środki ostrożności - odparł Berwynowi i Aeronowi rycerz. - Sytuacja się zaognia, a Kanclerz musi mieć pewność, że właściwe osoby znajdą się we właściwym miejscu. Na czas nieobecności króla, to głównie on zawiaduje sprawami państwa. Cymmeryjczyku, sam rozumiesz, że on nie mógł się pofatygować do Was. Kancelaria była obronnym dworem, niemalże zamkiem, usytuowanym na rynku, w sąsiedztwie takich budowli jak miejski ratusz i Mitraeum, główna świątynia Mitry. Dach zwieńczony był blankami, okna miały kształt wąskich prostokątów, a przed żelaznymi wrotami wiodącymi do wnętrza stało czterech Czarnych Smoków, w płytowych zbrojach i hełmach. Gdy czwórka awanturników w eskorcie strażników i rycerza, który przedstawił się jako Arn z Soractio zbliżyła się do bramy, opancerzeni strażnicy zwarli szeregi i skrzyżowali halabardy. - Kanclerz oczekuje nas - oświadczył Arn, po czym odesłał strażników miejskich. - Musicie pozostawić całą broń tutaj - zwrócił się do bohaterów. - Wewnątrz nikt obcy nie ma prawa do noszenia uzbrojenia. Arn, po wejściu do środka powiódł śmiałków długim, szerokim holem, którego sklepienie wspierało się na kilkunastu filarach ku znajdującym się na końcu pomieszczenia dębowym drzwiom. Za drzwiami była poczekalnia, w której, na ławach pod ścianami siedziało kilkunastu petentów. Kolejne drzwi i kolejna poczekalnia, tym razem niemal pusta. Arn pomówił chwilę z pracującym tu urzędnikiem i ignorując wrogie spojrzenia oczekujących podszedł do wysokich, wykonanych z ciemnego drewna drzwi, które pilnowane były przez dwóch Smoków. Następne pomieszczenie, porównując je do poprzednich było niewielkie. Podłogę zaściełały puszyste kobierce, jedną ścianę zajmowały regały z księgami i zwojami, na drugiej umiejscowiono kominek, w którym płonęły masywne żagwie. Pokój oświetlony był przez światło wpadające przez trzy duże okna znajdujace się na ścianie przeciwnej do drzwi oraz przez brązowy, ozdobny świecznik postawiony na lakierowanym stole, wokół którego stało osiem krzeseł. Na jednym z nich siedział Theo, z pucharem wina w ręku. - Ach, moi drodzy towarzysze - zwrócił się do kompanów z uśmiechem. - Po cóż było uciekać? Ja, jako praworządny obywatel tego kraju zdecydowałem zostać i dopełnić mych obywatelskich obowiązków. Opłaciło się... Nie skończył mówić, gdy jedna z części regału uchyliła się i do gabinetu wszedł niewysoki, starszy mężczyzna w bogatym, mieszczańskim stroju. Ukryte drzwi zamknęły się za nim, pociągnięte przez rękę w czarnej, stalowej rękawicy. Urzędnik podszedł do stołu, oparł na nim rękę. - Usiądźcie - powiedział. - Jestem Publius, Kanclerz Królestwa Akwilonii i chciałbym porozmawiać z Wami na temat wydarzeń z ostatniej nocy. |
Gdyby Berwyn był kanclerzem, też nie dopuszczałby przed swe oblicze uzbrojonych po zęby włóczęgów. A ponieważ ciekaw był, czego sobie życzy karczmarz (no i miał na karku stadko Czarnych Smoków) - oddał oręż w ręce jednego ze Smoków, po czym ruszył dalej, pod przewodnictwem Arna. Kanclerz urzędował w całkiem niezłym dworku, ale Berwyn przestał mu zazdrościć fajnej chaty gdy tylko zobaczył tłum petentów, oczekujących na spotkanie z najwyższym urzędnikiem państwa. Dość miłym zaskoczeniem był widok zastawionego stołu i siedzącego przy nim, wyraźnie z siebie zadowolonego, Theo. - Dziecinna wiara w sprawiedliwość... - mruknął Berwyn, komentując słowa kompana. Podyskutować na ten temat nie zdążyli, bowiem do gabinetu wkroczył sam kanclerz. Berwyn nie znał go, nawet z widzenia, ale opisy, mniej więcej, pasowały. - Berwyn - przedstawił się. Nie dodał 'z Bossonii'. Kanclerz, ponoć, był mądrym człowiekiem, na pierwszy rzut oka powinien rozpoznać, skąd pochodzi rozmówca... Usiadł, korzystając z zaproszenia, po czym spróbował odpowiedzieć na postawione pytanie. - Na tego kapłana... - zaczął. - Urestesa - podsunął Theo. Berwyn skinął głową. - Natknęliśmy się na niego przypadkiem. Umarł na naszych rękach. - To była lekka przenośnia, ale dobrze to brzmiało. - Nim skonał, wspomniał nam, że coś się dzieje na Delvyńskim Cmentarzu. Nalał sobie wina i uniósł, w niemym toaście na cześć gospodarza. - Nie będę ukrywać, że szukamy - spojrzał po towarzyszach - przygód i okazji do zarobku. Trudno się dziwić, że nas to zainteresowało. Poza tym... była to, jakby nie było, prośba umierającego... - Na cmentarzu trafiliśmy na niepokojącą scenę - mówił dalej. - Nigdy nie słyszałem, żeby kapłani Asury składali krwawe ofiary, na dodatek z ludzi. Musieliśmy się wtrącić... - Niestety nie wiemy - dodał - kto zabił Urestesa. Wśród tych fałszywych kapłanów nie było łucznika. Zapewne Urestes nie widział zdarzenia na cmentarzu, a gdzie indziej tylko o nim usłyszał. - Nie wiem, dlaczego ktoś się podszył pod kapłanów Asury - zakończył. - Zapewne chciał im narobić... kłopotów. |
- Wewnątrz nikt obcy nie ma prawa do noszenia uzbrojenia. - Jestem Areon - przedstawił się prostoduszny barbarzyńca - teraz nie jestem już obcy... Wymowne milczenie o wyciągnięta dłoń po broń były sygnałem, że tu nie tak łatwo zawiera się znajomości. W sumie to i racja, cimmeryjczyk powinien mieć antałek jakiegoś zacnego trunku. Z westchnięciem oddał miecz. - To też - rozmówca wskazał sztylet. - To? To nie jest broń, to do jedzenia. Co za kraj. - westchnął oddając sztylet. * - Było tak jak mój druh mówi - potwierdził słowa Berwyna łypiąc podejrzliwie na Theo. |
Arslan nie był zbyt zadowolony z faktu, że musi się rozstać ze swoim łukiem i strzałami. Był do nich bardzo przywiązany i starał się o nie dbać w każdej wolnej chwili. - Lepiej aby wszystko zwrócono całe. Tak radze. - Wypowiedział najlepiej jak potrafił, ale w jego głosie słychać było obcy akcent i fakt, że z wielką trudnością składa tak proste zdanie. Chciał, aby zabrzmiało jak ostrzeżenie. |
Makhar uśmiechnął się tylko, widząc dyskomfort towarzyszy, gdy nakazano im oddać broń. W końcu to nie sztylet był jego największym atutem, nawet bez broni mógł łamać słabe umysły swoją wolą i mocą. |
- Doskonale - podsumował Kanclerz po tym, jak uzyskał już pełny obraz sytuacji, awanturnicy opowiedzieli mu o wydarzeniach związanych ze śmiercią Urestesa i rytuale na cmentarzu, a także odpowiedzieli na ponad tuzin dodatkowych pytań, które im zadał. - Dziękuję Wam za dotychczasową współpracę i jeśli można, chciałbym ją kontynuować. Wszystko to jest problematyczną sprawą, taką która, jak czuję ma głębsze znaczenie i szersze motywy. Tam gdzie zaangażowana jest religia, emocje sięgają zenitu. Już teraz pogłoski i plotki na temat rytuału na cmentarzu krążą po mieście i obawiam się, że wkrótce przemienią się w oskarżenia, skutkujące przemocą. Muszę dokładnie wiedzieć co się dzieje, ale mam wrażenie, że lepiej będzie jeśli w tej sprawie interesy kancelarii i króla nie zostaną ujawnione, a to wyklucza użycie tradycyjnych metod. I w tym miejscu zwracam się do Was. Chciałbym abyście zbadali tą sprawę, dowiedzieli się, czy istnieje w niej drugie dno i w miarę możliwości ugasili ogień, nim zbytnio rozgorzeje. Oczywiście za usługi uczynione Kancelarii zostaniecie sowicie wynagrodzeni. Z dalszej rozmowy, którą podjęli po propozycji Kanclerza wynikało, że gotów jest on zapłacić po tysiąc srebrnych luna każdemu ze śmiałków. Publius był również gotowy na wypłacenie zaliczki w wysokości czwartej części umówionej kwoty. I to natychmiast. Natomiast zupełnie zignorował pytanie o możliwość wystawienia dokumentu ułatwiającego śledztwo. Najwyraźniej cała sprawa miała być przeprowadzona zupełnie nieoficjalnie, tak aby w razie kłopotów Kanclerz mógł się wszystkiego wyprzeć. - Aby ułatwić Wam zadanie, poradzę abyście szukali Essenica w Alei Róż - oświadczył na koniec z chytrym uśmiechem na ustach. Widząc zdziwienie na twarzach awanturników, wyjaśnił tajemniczo. - Przecież zostawiliście swoją broń na wartowni. |
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:38. |
Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0