|
Kibria, tak niecierpliwa w korytarzu idąc do kolejnej sali właściwie powłóczyła nogami. Jakby całkowicie zmieniła zdanie co do przebywania w tym miejscu. |
- Zapytamy go o ducha, który się do nas przyczepił w Al'Geif i kazał się do niego przyprowadzić - odparł legionista możliwie cicho, ocierając usta z wody - Może nam co opowie. Albo każe wypędzić. Tak czy inaczej Kibrio, rad bym gdybyś przypatrywała się i przemyślała jak się tu dostać.... bez audiencji. Nie miał wątpliwości, że Okaryjka już widziała kilka wejść i wyjść. Widział jak się wspinała. I jak rzucała nożami. Sam bacznie się przyglądał liczebności straży i ich uzbrojeniu. |
Torstig w dalszym ciągu był nadąsany i trapiony niewesołymi myślami. Trójka jego towarzyszy postąpiła przodem a jemu odźwierny rzucił pytające spojrzenie. - Tu czekać - rzucił i stanął plecami do najbliższej ściany. |
Kiedy już skorzystali z zaproponowanych przez odźwiernego drobnych przyjemności, ten skłonił się nisko. – A więc starcze nie wejdziesz z nimi? – zapytał Torstiga, a gdy ten odburknął coś niezrozumiale, znów się skłonił pokornie. – Zechciej więc umilić sobie czas, wypoczywając – wskazał na jedne z ukrytych w arkadach drzwi i zaklaskał. Natychmiast pojawił się smagły chłopak, ubrany w proste, lniane szaty. – Khimli wskaże Ci drogę do komnaty. - Zechciej Panie podążyć za mną – służący pokłonił się przed Relhadem, gestem zapraszając do podążenia za nim. Tymczasem Jusuf poprowadził pozostałą trójkę ku galerii. Mroczne przejście, w momencie w którym postawili stopy na posadzce rozświetliło się, a stojący na jego końcu dwaj półnadzy strażnicy, wypięli muskularne torsy i zaprezentowali broń. Obaj liczyli dobrze ponad cztery łokcie wzrostu, mieli prymitywne twarze, małe oczka i pokaźne brody. Giganci byli Shaerami, przedstawicielami prymitywnego ludu z północy, słynącego ze swego okrucieństwa i waleczności. Ponoć nawet Wielki Sułtan miał straż złożoną z samych przedstawicieli tej rasy, co świadczyło, że można na nich polegać i że nie są tani. Shaerowie rozstąpili się przed Jusufem, a ten skinął dłonią i drzwi rozwarły się samoistnie. Za nimi była okrągła komnata, spowita w świetle jakie wpadało przez rozmieszczone na ścianach okna. Jej centrum zajmowała niecka, wypełniona wodą. Koncentryczne kręgi pojawiały się i znikały, gdy pływające w sadzawce złote rybki, podpływały tuż pod powierzchnię. Ściany komnaty przyozdabiał złotogłów i niezwykłej piękności arrasy. W równych odstępach stały dymiące kadzielnice, z których smużki dymu wznosiły się ku górze, tworząc pod sufitem aromatyczną, kadzielną chmurę. Na środku sadzawki znajdowała się wyspa, a na niej samotne, wysokie drzewo z rozłożystymi konarami, pokrytymi jaskrawozielonym listowiem. Pod drzewem, na wygodnym leżaku, wachlowany przez dwie całkiem nagie, piersiaste ghagańskie niewolnice wypoczywał staruszek. - Ojcze – zawołał Jusuf i starzec powoli podniósł się, kierując wzrok na petentów. Odległość dzieląca starca od awanturników nie była duża, ale ten wyraźnie zmrużył oczy, co pozwalało sądzić, że ma już problemy ze wzrokiem. - Niechaj Fahim, Jedyny Bóg obdarzy Was… - zaczął mówić sahir, ale nagle przestał i jeszcze baczniej spojrzał na gości. Chrząknął. Niewolnice wciąż falowały wachlarzami i biustami. – Nie jesteście Rusanamani, więc powitanie nie na miejscu… Jestem Jusuf ibn Jusuf, mędrzec i Wasz uniżony sługa. Cóż Was sprowadza w me skromne progi? Thoer opowiadał, to co zaplanował, a Jusuf słuchał. Nie przerywając. Wpatrując się zmrużonymi oczami w legionistę. A kiedy ten skończył, zapadła cisza. - Więc to Wasza opowieść. I co z niej wynika? Z jakim problemem się borykacie? – zapytał wreszcie sahir, przerywając milczenie. Powierzchnia stawu drgnęła, dymy z kadzielnic zafalowały w powietrzu. |
|
|
Cedmon na razie się nie odzywał, ograniczając się do obserwacji. Bogactwo, strażnicy, magia... to brzmiało ciekawie i niepokojąco Pozwolił, by to Ianvs prowadził rozmowę. A przynajmniej większą jej część. - Ów duch chciał się koniecznie z tobą zobaczyć - dodał, gdy okazało się, iż Jusuf-senior nie wszystko pojął z przemowy legionisty - a więc w pewien sposób z twego powodu zginęła nasza towarzyszka. |
- Wielki Saadi znany również jako Nir-Xul-Ant-Kher jest martwy. Prawdziwie martwy… - w słowach Jusufa znać było zadumę. Ale i ulgę. – Śmierć Waszej towarzyszki to z pewnością niepowetowana strata dla wszystkich, którzy ją znali, ale równocześnie to najlepsze co mogło nas wszystkich spotkać. Saadi był magiem. Nefer-Inet o wielkich możliwościach, talencie i wiedzy. Właściwie nie powinienem nazywać go jego przybranym imieniem, tylko tym prawdziwym, khaankharańskim mianem rozbrzmiewającym w mrokach starożytności. Był antyczny, niemalże wieczny. Swoją jaźń z pomocą odrażających rytuałów przelewał w kolejne ciała, aby przedłużyć swoją egzystencję. Znał potężne inkantacje, którymi podczas krwawych obrzędów okładał swoje ciało. A ja zostałem wybrany aby pokonać to monstrum… - Nie jest istotne, kto mnie wybrał. Wysłano mnie, zaopatrzonego w stosowną wiedzę i zasoby bym pobierał nauki u Nir-Xula. Abym wkradł się w jego łaski, zdobył zaufanie i uwolnił świat od jego osoby. Nie dano mi do zrozumienia w jaki sposób miałbym to uczynić, więc dodatkowo musiałem poznać największe sekrety magii demonów i nekromancji, by być w stanie zrealizować swój cel. Kosztowało mnie to wiele lat. W końcu jednak posiadłem sekrety Saadiego i przygotowałem wszystko, by go zniszczyć. Jednak on mnie przechytrzył. Zamiast zginąć, zdołał przenieść swoją jaźń do artefaktu. Zapowiadając przy tym, że mnie zniszczy. Miał wielu wiernych uczniów i wielkie wpływy w wielu miejscach. Musiałem uchodzić, licząc na to, że taki sposób jego osłabienia wystarczy. Ależ byłem głupi… Zdołał się uwolnić… Chciał się zemścić. I teraz, gdy spadł w przepaść, nie zdążył przygotować się na przeniesienie jaźni, mogę uznać, że zadanie zostało wykonane. Tylko czy znów nie postępuję pochopnie? A jeśli mu się udało? Jeśli duch Nir-Xula zdołał uchwycić się czegoś w tym świecie, to znaczy, że przybędzie tu i się zemści. Nie z Wami, a z kimś innym. A skoro wiedział, gdzie podążać by mnie odnaleźć, to znaczy, że muszę stąd odejść. Znaleźć nowe miejsce do życia, którego jak mniemam wiele mi już nie pozostało… - Dobrze mi było w Hedeb, spokojnie. Moja sława mędrca niosła się szeroko i daleko, ale zbyt zadufany się stałem. Zbyt nieostrożny. Synu! – zakrzyknął ze swojej wyspy do czarnobrodego, któremu przyglądała się Kibria. Byli podobni. Pokrewieństwo widoczne było jak na dłoni. – Daj tym ludziom, wszystko czego zażądają. A potem powiadom starszych z Hedebu, że wyruszam w podróż i przez jakiś czas mnie nie będzie... |
I, jak się okazało, szczerość i uczciwość się opłaciły. Chyba... - Nie da się ukryć, że duch Saadi'ego, czy też Nir-Xua, nie był miłym towarzyszem - powiedział Cedmon. - A pomaga ma tyko wtedy, gdy chodziło o jego skórę. Czy też raczej osoby, którą opanował. Mam nadzieję, że już nie wróci. Ale ostrożność - spojrzał na Jusufa - to najlepsze wyjście. A że nie wiemy, dokąd wyruszysz, to z nikim się tą wiedzą nie podzielimy - dodał na wypadek, gdyby Jusuf, w ramach całkiem rozsądnej ochrony swej osoby, postanowił pozbyć się niewygodnych świadków. Spojrzał na towarzyszy, zastanawiając się nad tym, o jaką nagrodę poprosić za dobre wieści. |
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:58. |
Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0