lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Inne (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/)
-   -   [sesja] wolna - FANTASY (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/258-sesja-wolna-fantasy.html)

Arango 19-08-2008 15:41

- Mówisz Wyszemirze że jest głupia kozą. Pewnie masz rację, zrobiła głupio - Jonhann najwyrazniej postanowił stanąć w obronie Mishki - ale co wy...co my...zrobiliśmy ?

Podniósł sie i zaczął powoli przechadzać.
- No co osiagneli wielcy poszukiwacze przygód, bohaterowie... - zawiesił głos i uśmiechnął się sarkastycznie - szuka nas straż miejska, jesteśmy oskarzeni o zabójstwo i podpalenie, nawet Yurga miał nas już dość. Jestesmy marionetkami w rekach osoby bezwzglednej, bo taką jest Aine Meier. Tyle osiagneli BOHATEROWIE, a w zamian co ? Nic. Wiemy że Joachim miał mapę, ale nie wiemy nawet czy żyje. - jego głos opadł o oktawę niżej.

Zwrócił sie do dziewczyny.

-
Zrobiłaś głupio Mishko. Trzeba było poczekać, aż w karczmie zjawia sie prawdziwi poszukiwacze przygód. Nie tak pieknie wystrojeni jak niektórzy tu, nie sypiacy złotem, ale wiedzacy czego chcą. A oni ? Oni są zaślepieni tylko swoimi celami,żaden nie zważa na drugiego, nie potrafią sie dogadać w najprostszych sprawach. Powinnaś wrócić, ale niestety w jednym mają rację - teraz już nie możesz.

- No nie becz, teraz juz i tak za pózno. Lepiej coś ugotuj, może przynajmniej raz kolacja nie będzie przypominać pomyj -
uśmiechnął się blado.

Van 20-08-2008 16:34

Krdik Ungart

Krasnolud po powrocie Johanna chciał udać się do Hektora, sprawdzić co też się z nim dzieje, jednak po kilku chwilach zgodził się z Serafin, że ten może modlić się do swojego Boga. Krdik co prawda wiedział doskonale, że jego modlitwy nie zostaną wysłuchane z racji tego, że najwyższym, najważniejszym i tym podobne, bogiem jest wyznawany przez Ungarta Moridus. Ale dobrotliwy krasnolud, nie zamierzał wyprowadzać nikogo z błędu, jako że tamten był zbyt fanatyczny by ryzykować jakiekolwiek próby dyskusji. Wkrótce Ungart przestał się nad tym zastanawiać, bo przybył do wszystkich Hektor.

- Lepiej nich ktoś mi da manierkę z wodą... - poprosił Raabe. Krdik sam się napił, a następnie podał byłemu kupcowi.

- Raczej wielkiego pożytku z niej nie będzie jako przedni zwiad. Zbyt niedoświadczona jest ta dziewczyna. Przecież my słyszeliśmy ją już od jakiegoś czasu, więc cokolwiek niebezpiecznego jest w tych Górach, to też na pewno szybko ja znajdzie. - rzucił Krdik na propozycję użycia Mishki jako przedniej straży i zaczął przyglądać się jak Raabe próbuje pomóc dziewczynie.


Gdy nikt nie podjął się kontynuowania dyskusji, krasnolud postanowił rozpalić nieco ognia, w końcu wyglądało na to, że spędzą w tym zagajniku nieco czasu. Zebrał w okolicy nieco chrustu, znalazł również strumyk, w którym przepłukał twarz i napełnił manierkę. Później wrócił do grupy.

- Jakby ktoś chciał napełnić manierkę, to całkiem niedaleko stąd jest strumyk. - poinformował wszystkich, po czym wziął się za rozpalenie ogniska. Nie zwracał uwagi co robi reszta, pochłonęły go własne myśli. Sytuacja jak panowała w ich drużynie nie podobała mu się. Wzajemne oskarżenie, kłótnie i nieufność nie budziła nadziei na pomyślną przyszłość.

Gdy Mishka się obudziła, kapłan Moridusa skończył rozpalanie i, pilnując ognia, przysłuchiwał się słowom kelnerki.

- Spokojnie Johannie, masz racje mówiąc, że niewiele osiągnęliśmy, ale robimy przynajmniej ruszyliśmy się, nie stoimy w miejscu.
- Krdik przerwał na chwilę i pociągnął spory łyk z manierki. - Nie jesteśmy bohaterami, jak nas nazwałeś i jak zapewne Mishka sądzi, ale w przeciwieństwie do niej, każdy z tu naszej grupy potrafi się bronić. - Ungart spojrzał w stronę kelnerki - Wyszemir ma rację mówiąc, że głupio zrobiłaś dziewczyno i, że nikt nie będzie za ciebie nadstawiał karku, ma również rację, że nie możesz wrócić. Jednakże może tak jak ten staruch mówi, będziesz miała szczęście i uda ci się przeżyć i wrócić z nami, więc na razie nie załamujmy się i postarajmy cieszyć się tym czasem jaki nam przyjszie razem spędzić. Może na początek otwórzmy to wino o którym mówisz, trzeba przełamać lody, jak głosi pradawne krasnoludzkie powiedzenie !

Mira 20-08-2008 19:41

Zdenerwowana, że nawet w ustronnym miejscu nie dane jej było odnaleźć samotności, Serafin zawróciła w stronę obozu.

Dobrze już. Wracam do nich. Nie widzę powodu się tak unosić! Niby mieliby zginąć tylko dlatego, że nie chce mi się uśmiechać. Wykazałam się uwaga i zapobiegliwością, wiążąc tę dziewczynę. To co? To mnie opieprzyli. I ty też mnie opieprzasz. Wielkie dzięki... Zatem jak mam o nich dbać, co? Może powinnam przespać się z tym staruchem, albo lepiej – z nawiedzonym kapłanem, co?!”

Głos w jej umyśle jednak więcej się nie odezwał, wprowadzając kobietę w stan niemalże furii. Znów włosy na jej głowie poczęły się unosić od nadmiaru ładunków elektrycznych, a zmysły wyostrzyły się. To dlatego, nie musiała nawet dojść do krawędzi obozu, by usłyszeć pełne emocji słowa służki.

- Chcę być jak pani Serafin! Piękna i niebezpieczna!

Białowłosa poczuła dziwny uścisk w gardle. Nie spodziewała się tego. Ba, nie wiedziała jak ma się zachować w roli idola prostej dziewczyny. Bo mimo całego animuszu... nie bardzo było czego zazdrościć Serafin. Cóż miała począć? Stała niezdecydowana w cieniu drzewa, słuchając jak pozostali członkowie drużyny to rugają Mishkę, to bronią jej.

„ To też może być kłamstwo...”

Nie wierzyła w to jednak specjalnie. Czuła się zmieszana i zawstydzona, a za sprawą Rasiela czuła się winna... brudna. Po chwili namysłu zawróciła z powrotem nad strumyk. Tu, porzuciwszy wszelkie odzienie, i zupełnie naga z lubością zanurzyła się po uda w zimnej wodzie. Chwilę tak stała przyzwyczajając się do niskiej temperatury, po czym przystąpiła do starannego szorowania. Był to doskonały sposób nie tylko na oczyszczenie ciała, ale i ukojenie nerwów.

sante 21-08-2008 12:33

- Raczej wielkiego pożytku z niej nie będzie jako przedni zwiad. Zbyt niedoświadczona jest ta dziewczyna. Przecież my słyszeliśmy ją już od jakiegoś czasu, więc cokolwiek niebezpiecznego jest w tych Górach, to też na pewno szybko ja znajdzie. – odparł Kridik na propozycje kapłana, na co ten tylko szepnął do siebie
- I w tym właśnie rzecz, jeden problem mniej.

Podczas gdy pozostali dyskutowali, Hektor krzątał się po obozowisku szukając sobie dogodnego miejsca na nocleg. W pewnym momencie, gdy przechodził koło Wyszemira ten go klepnął i dodał:
– A jednak stanęło na twoim drogi chłopcze, choć szkoda jej, szkoda.

Młody kapłan z małym niedowierzaniem spojrzał w stronę starca, a po chwili na jego twarzy zawitał drobny uśmiech.
- Może i głupia jest, ale przydać się może, jak sama słusznie zauważyła. Więc i po twojej myśli stanie i będzie nam towarzyszyć, ciesząc ciebie swym biustem, mnie swym jadłem. Nie jest powiedziane, że od razu musi zginąć. Głupota ma to do siebie, że nieodparcie przyciąga szczęście. A teraz wybacz, zmęczony się czuje.

Podszedł do swojego legowiska zmontowanego z dużej ilości trawy. Po męczącym dniu zasnął od razu. Ostatnia myśl, jaka mu przez głowę przeszła, była to dnia dzisiejszego widziana wizja. Nadal jej nie rozumiał, a że wydawała się czymś ważnym, toteż będzie musiał się nią podzielić z resztą grupy, rano, gdy tylko wypocznie.

Milly 26-08-2008 16:53

Droga do Gór Szarych - obozowisko w lesie (noc)
 
Dziewczyna była trochę zmieszana tym, że jej pojawienie się wprowadziło tyle zamieszania i dyskusji, ale widać było, że lubi być w centrum uwagi. Jednak ani trochę nie przejmowała się tym, że wszyscy mówili, iż zrobiła głupio. Ona już dobrze wiedziała, że to wcale nie prawda. Słuchała uważnie wszystkiego, co mówili jej nowi przyjaciele, ale słyszała tylko to, co chciała słyszeć.


Na wspomnienie o gotowaniu mina jej ścierpła, wszak nie po to zwiała z kuchni, by dalej zajmować się garami. Wiedziała jednak doskonale, że droga do serca mężczyzn wiedzie przez żołądek. Jeśli więc miał to być jedyny sposób, by przekonać nowych towarzyszy do tego, że Mishka jest im niezbędna, to z radością wzięła się za gotowanie.


Szybko okazało się, że jak na profesjonalistkę przystało, dziewczyna robi zbyt dużo zamieszania. Szukanie garnków, przeszukiwanie zapasów, robienie specjalnego rusztowania nad ogniskiem, narzekanie na polowe warunki – a przy tym bez przerwy nie zamykała jej się buzia. Do pomocy próbowała zaprzęgnąć Krdika, obiecując mu przednie wino do kolacji, oraz Johanna. Hektor wydawał jej się zbytnim ponurakiem, a na starego Wyszemira postanowiła chwilowo uważać, słysząc wcześniej wzmiankę o swoim biuście (oczywiście wcale nie przeszkadzało jej to, że ktokolwiek ogląda się za jej biustem, ale przecież nie mogła być aż tak pobłażliwa). Wreszcie, dzięki drobnej pomocy, nad ogniem zawisnął niewielki garnek, w którym wesoło pyrkał aromatyczny sos z kawałkami suszonego mięsa, skwarkami i świeżymi ziołami.


Podczas gotowania Mishka również bez przerwy paplała. Czuła się szczęśliwa i wolna, a to wzmagało w niej niepohamowaną wolę gadania wszystkiego, co przyjdzie jej na myśl. Można powiedzieć, że to dziewczyna, która nie ma przed nikim żadnych tajemnic. Opowiadała o swoim ojcu, młynarzu, o posagu, dzięki któremu mogła przebierać i wybierać w chłopcach z całej okolicy i o swoich braciach, których kochała nad życie. Potem o tragicznej śmierci ojca i o tym, jak bracia przez cały tydzień opłakiwali jego stratę, pijąc przy tym na umór. O długach, wierzycielach i sprzedanym posagu. Wreszcie o tym, jak bracia omal nie pozabijali się, wyrywając sobie marną resztkę majątku po ojcu i o tym, jak zaopiekował się nią Yurga. Nie zwracała uwagi na to, czy ktoś ją słucha, ot tak mówiła, żeby ulżyć sercu i żeby przypadkiem choć na chwilę nie zapadła cisza.


Venefica wróciła ze zwiadu niemal w tym samym czasie, co Serafin z kąpieli. Obie panie obrzuciły się badawczym spojrzeniem, a półelfka uśmiechnęła się pojednawczo. Zdała szybką relację ze zwiadu – nie powinno nic im grozić, gdyż prócz śladów Mishki, nie zauważyła nic niepokojącego. Od kilku dni nikt tędy nie przechodził. Na wszelki wypadek, by ostrożności stało się zadość, zaproponowała zejście z traktu i poruszanie się lasem oraz w miarę możliwości zacieranie swoich śladów.


Mishka w tym czasie obwieściła Venefice i Serafin, że cieszy się, że będzie mogła się do nich dołączyć, dokończyła przygotowywanie posiłku, pokroiła sporo chleba i rozdzieliła każdemu parującą miskę gęstego sosu, posypanego pokruszonym serem. Zapach ciepłego jadła zmusił także Hektora do skosztowania go, gdyż o śnie podczas paplania dziewczyny nie było nawet mowy. Mishka otworzyła także jeden ze swoich bukłaków, do którego przelała najlepsze ponoć wino w piwniczce Yurgi. Rzeczywiście, było aromatyczne, o lekko korzennym smaku, niesamowicie rozgrzewało, a jego moc pobudzała zmysły i poprawiała nastroje. Podczas posiłku drużyna chyba po raz pierwszy od dawna poczuła się ze sobą dobrze. Czy to sprawiło pyszne jedzenie i wyborne wino, czy też jakaś magia? Nikt z nikim się nie kłócił, było spokojnie i nawet Mishka zajęta jedzeniem przez chwilę milczała.


Rozgrzani posiłkiem i wprawieni w przyjemny nastrój przez wino, siedzieli dookoła ogniska i wpatrywali się w jego tańczące płomienie. Zbyt długiej ciszy nie mogła jednak znieść Mishka.




- Mam świetny pomysł! Ułożę o was wspaniały poemat! Musicie wiedzieć, że mam wspaniały głos i potrafię nieźle składać rymy. Marzyłam kiedyś o tym, żeby zostać bardem, ale teraz wolę być awanturnikiem i bohaterem. Ale nic nie szkodzi, żebym ułożyła też wspaniałą balladę o waszych, to znaczy naszych dokonaniach. Ale najpierw musiałabym wiedzieć o każdym z was coś więcej. Ja wam opowiedziałam o sobie, może teraz wy coś opowiecie? Poznamy się lepiej! Powiecie mi jak wplątaliście się w tą przygodę i dlaczego? A ja zacznę układać pieśń!


Entuzjastyczny pomysł dziewczyny nie wszystkim przypadł do gustu. Jakie znowu poznawanie siebie? Jakie opowieści? Przecież żadne z nich nie jest tu po to, by się zaprzyjaźniać, tylko po to, by wykonać zadanie.


Jednak Venefica poważnie przyjrzała się dziewczynie. Właściwie niemal nic nie wiedziała o swoich towarzyszach. Nie wiedziała też dlaczego to właśnie oni chcą odnaleźć Kamień. Przez chwilę znowu pogrążyła się w swoich własnych wspomnieniach. Wydawało się, że minęło już tyle czasu...


- Za Morzem Siedmiu Wiatrów, daleko za wszystkimi wyspami, tam, gdzie bardzo rzadko zapuszczają się żeglarze, znajduje się pewien ląd. - odezwała się niespodziewanie. - Nazywa się Ammadala. Kraina, gdzie niepodzielnie rządzi słońce i piasek. Pośród bezkresnych pustyń można też znaleźć osady. Ich mieszkańcy, to twardzi wojownicy o smagłej skórze i smukłe kobiety, które im służą. Nad całą Ammadalą panuje jeden człowiek, potężny mag, który zjednał sobie żywioły i tamtejsze duchy nazywane Dżinami. Nazywał się Sohrawardi. Mieszkałam długi czas w jego pięknym pałacu i byłam świadkiem nie jednego cudu, który stworzył ujarzmiając Dżiny. Choć dostał mnie w prezencie, nigdy nie traktował mnie jak swojej niewolnicy. Był dla mnie dobry. A ja... ja byłam... - niektóre słowa nie chciały jej przejść przez gardło. - Byłam „zwiadowcą”. Patrzyłam, uczyłam się, zapamiętywałam, kiedy chciałam, byłam cieniem, mogłam wejść wszędzie, zobaczyć wszystko. Lecz to nie dla Sohrawardiego byłam... „zwiadowcą”. Uważał mnie za przyjaciółkę i powierniczkę myśli. Myśli, które chcieli znać jego wrogowie.


Zrobiła krótką pauzę by dopić swe wino i wpatrywała się przez chwilę w ogień.


- Nie mogłam go zabić... Pomyślałam więc, że gdy wyznam mu wszystko, on w swojej łaskawości oszczędzi mnie. Jednak Sohrawardi... wysłał mnie razem z innymi niewolnikami na targ, by mnie sprzedać za grosze, byle jak najdalej od jego pałacu. Zamiast mnie zabić, wolał poniżyć jeszcze bardziej. Wtedy żałowałam, że nie potrafiłam podciąć mu gardła. Dziś myślę, że to właśnie było ocalenie. Na targu niewolników znalazł mnie Konrad. Odkupił mnie, zabrał mnie tutaj, do mej ojczystej ziemi i podarował mi wolność. Uwolnił mnie od panów, właścicieli i sprzedawców. Teraz już wiecie dlaczego szukam Kamienia. Bo żadne monety nie są w stanie zapłacić Konradowi za to, co dla mnie zrobił. Ale Kamień Dusz... znajdę go dla niego i w ten sposób spłacę swój dług. A wtedy będę mogła zacząć wszystko od nowa...

Mira 28-08-2008 14:13

Nie ufam tej paplającej pannie. Nie ufam jej ani trochu. Trzeba było zostawić ją związaną i potorturować, by mieć pewność, ze to tylko odważne dziewczę, które postanowiło zrzucić fartuch dla przygody, a nie szpieg... Ot ściąć włosy, bo to wielki ból dla kobiety, a potem powyłamywać paznokcie. Mała szkoda, a straszliwe cierpienie rodzi...

- Serafin! Opanuj się! Nie poznaję cię już...

- A co ja robię, do licha takiego? Siedzę przy ognisku i myślę sobie. Nawet sztyletu z pochwy nie wyjęłam!

- Ale...

- Ale nic nie mogę poradzić na to, że ktoś siedzi mi w głowie i odczytuje myśli. Dla mnie to tylko fantazje, nie plany. Wydaje ci się, że inni tego nie mają? Każdy ma swoje brudy, każdy ma złe myśli... nie znaczy to jednak, że nie potrafi nad sobą zapanować... Och, jakże ja chciałabym być czasem sama!”


Serafin schowała głowę między kolana, jakby chcąc skryć się przed karcącym głosem, chociaż ten więcej się nie odezwał, wzbudzając kolejną falę wyrzutów sumienia. Znów była zła, znów była nie dość dobra dla niego. Nigdy nie mówił, że coś zrobiła dobrze, za to ciągle narzekał, ganił... jak ojciec, którego nie pamiętała!

Czując cisnące się do oczu łzy, kobieta wyprostowała głowę i usiadła dumnie wypychając piersi do przodu. Nie będzie się użalać nad sobą, o nie! Już miała wyładować swój gniew na Mishce, która wypaliła z głupim pomysłem snucia opowieści do jakichś jej treli, kiedy.... Venefica zabrała głos.

Wszystkie spojrzenia skupiły się na elfce, wobec czego Serafin nie baczyła już tak na swój wygląd. Jej złote oczy zanurzyły się w ogniu, aż złociste tęczówki nabrały odeń świetlistego blasku. Słuchała. Słuchała uważnie.

A gdy Ven skończyła swą opowieść o smutku i zdradzie, usta białowłosej same ułożyły się w słowa, a jej głos zabrzmiał cichy i przyjemny, jakby opowiadała baśń małemu dziecięciu.

- Dawno...dawno temu, daleko stąd... na szczycie magicznej góry mieszkały serafiny – półptaki – półludzie. Istoty zrodzone z magii... piękne jak jednorożce, wiekowe niczym smoki... I choć były to istoty doskonałe, zbyt wiele było w ich niebiańskich sercach z człowieka. Dlatego same z sobą zaczęły wojnę. Odwieczny niemal przywódca ludzi–ptaków – Hajwe, zginął w honorowym pojedynku ze smokiem, pozostawiając dwóch następców – dwóch synów: Rasiela i Axiela. Ponieważ potomkowie byli bliźniakami, wykluwając się w tym samym czasie z jednego jaja, żaden z nich nie wydawał się bardziej uprzywilejowany. Spór o władzę rozstrzygnąć mogła tylko wojna między poplecznikami jednego i drugiego serafina. Okazało się, że siły były wyrównane i żadna armia nie przeważała. Zdawało się, że walka trwać będzie latami, bowiem anielski ród nie miał w zwyczaju zabijać, ani też ustępować z raz obranej drogi.
Wojna prowadzona w sposób honorowy i rozumny, była zaiste zjawiskiem pięknym, lecz... mało efektownym. Mijały lata, ich dziesiątki, a może już nawet setki? Wciąż nie było widać rozwiązania, mimo rosnącej determinacji obu stron. Wówczas to Rasiel powziął decyzję. Postanowił zrobić to, czego nie tylko żaden serafin nigdy nie uczynił, ale nawet żaden nie pomyślał! Miał on wszak zamiar zabić własnego brata.
Kiedy Axiel odpoczywał w swej sypialni, bliźniak zakradł się do owej komnaty we wnętrzu góry, dzierżąc w dłoni straszliwe narzędzie zagłady – ludzki miecz.
Rasiel już uniósł broń, by odebrać życie, lecz, czując ciężar swego postępku, zastygł. Tak bardzo chciał wygrać i zakończyć wreszcie bezsensowną wojnę, lecz cena owego zwycięstwa była dlań zbyt wielka. Choć nie znał anioł łez, zaszlochał przejmująco, a miecz wypadł z jego dłoni. Trzask metalu o zimny kamień obudził Axiela, który, choć pełen niedowierzania, pojął, co chciał uczynić bliźniak.
Chociaż niedoszły zabójca niczego się nie wypierał, ani też nie stawiał oporu – został uwięziony i osądzony przez radę najstarszych spośród rodu. Myśli, które wdarły się do umysłu serafina oraz jego broń, zdefiniowano jako ludzkie, wobec czego starsi uznali, że Rasiel zdradził swą rasę, na rzecz człowieczej natury. Został przeklęty i wygnany, by po dziś dzień cierpieć tułając się po naszym świecie.

Serafin umilkła, wciąż siedząc nieruchomo i wpatrując się w ogień.

- Ojeeej, jaka piękna legenda, nie znałam jej! – z zamyślenia wyrwała ją MishkaA gdzie jest w niej twoje miejsce, Serafin? Bo przecież mieliśmy mówić o sobie... a ty chyba nie jesteś półptakiem, nie?

- No ja... – tu białowłosa uniosła głowę i spojrzała na nową towarzyszkę podróży – No ja jestem właśnie tak piękna, jak ta opowieść, hahaha!

Wybuchła perlistym śmiechem, a kiedy się uspokoiła, potoczyła roziskrzonym od ognia wzrokiem po towarzyszach.

- No to, kto teraz?

mataichi 28-08-2008 19:30

Wyszemir

„Może mówisz prawdę dziewczyno, jednak nie zamierzam ryzykować”

Ze smutną miną zbitego kundla…dość starego i zmarszczonego kundla odmówił napitku skarżąc się na starcze dolegliwości, co było jak na niego rzeczą niezwykłą.

Czarodziejowi pomysł cycatej kelnerki przypadł wielce do gustu, lubił opowiadać niekoniecznie rzeczy prawdziwe, czy przyzwoite, ale dobrą historyjką nieraz uratował swoją skórę o niezłym zarobku z bajania nie wspominając.

Z ciekawością przysłuchiwał się opowieścią pozostałych kompanów, choć nie sądził, żeby były do końca prawdziwe, to zapewne każda miała ziarnko prawdy w sobie. Szczególnie ciekawie brzmiała historia o skrzydlatych stworzeniach, jaką uraczyła zebranych Serafin. Czarodziej mógłby przysiąc, że w starych księgach mistrza widział wzmiankę o tych istotach, lecz w tym momencie jego pamięć odmawiała posłuszeństwa i wytężanie umysłu nie wiele dało.

-Piękna opowieść moja droga. – skomentował swoją poprzedniczkę. – Ja dołączyłem do tej wyprawy, stosunkowo niedawno a powodem była dość normalna w moim wieku nuda i przypadek, który skrzyżował nasze drogi. –mrugnął porozumiewawczo do Johanna i Venefici, po czym poprawił się lepiej na swoim miejscu.

- Dawno, dawno temu, kiedy byłem młody…tak, może trudno w to uwierzyć, ale był taki dzień. Wracając do opowieści…a, byłem zwykłym synem chłopa niemającym nic a nic wspólnego z żadnymi przygodami i innymi bezeceństwami, lecz podobnie do Ciebie moja droga. – Zwrócił się do Mishki Zawsze chciałem się z tego wyrwać i stać się bohaterem. Oj nie raz mnie ojciec porządnie jak to on potrafił, batożkiem pogonił, gdy się w moje marzenia za bardzo zatapiałem, zapominając o nakarmieniu zwierząt w obejściu. Nic to, mówiłem do siebie i nadal liczyłem na cud. Aż pewnego dnia tak jak my pojawiliśmy się w twojej karczmie, tak do mojej wsi zawitał cały orszak zbrojnych. Byli to pięknie odziani rycerze w lśniących zbrojach. Chciałem być taki jak oni, honorowy, broniący słabszych. Tak przynajmniej wtedy myślałem.

Staruszek zrobił dłuższą przerwę próbując przypomnieć sobie twarz ojca, gdy widział go po raz ostatni, lecz bezskutecznie.

-Tej samej nocy ci wspaniali rycerze, zgrabili - zabijając i gwałcąc przy tym - moją wioskę, po czym puścili ją z dymem. Nawet nie wiedzieliśmy, że księstewko, w którym mieszkaliśmy prowadziło nierówną walkę z większym najeźdźcą. Cóż miałem szczęście, bo znalazłem się wśród nielicznej grupki osób, która została wzięta do niewoli. Tak, więc widzisz moja droga wniosek z tej historii jest taki, że najlepiej jest siedzieć na dupie tam gdzie nam pisano a nie próbować zmieniać dany nam los, gdyż konsekwencję tego są zazwyczaj opłakane.

Wyszemir z wyraźnie zdenerwowaną miną, machnął ręką i marudnym głosem zakończył. – Aaa idźcie wy wszyscy do cholery, będziecie starego dziada męczyć…spać powinniście, bo czeka nas jutro długa droga a nie pierdołami się zajmować. Taki z ciebie byłby moja droga bard jak z Serafin skrzydlata istota.

Odwrócił się plecami do reszty i położył się słuchając dalszych opowieści.

Van 01-09-2008 19:20

Krdik Ungrat

Krasnolud z ciekawością przysłuchiwał się opowieściom innych osób zgromadzonych przy ognisku. Musiał przyznać, iż z entuzjazmem zareagował na pomysł Mishki. Spodobały mu się opowieści obu kobiet, choć znacznie się od siebie różniły.

Gdy Wyszemir urwał nagle swoją opowieść, niezręczną cisze postanowił przerwać właśnie Krdik. Odchrząknął więc i zaczął mówić:

- W Undagurcie, największym i najwspanialszym mieście jakie kiedykolwiek powstało, aby zostać kapłanem Moridusa - Wielkiego Boga - trzeba wstąpić do akademii szkolącej powyższych. Kształcenie trwa blisko dwadzieścia lat, podczas których trzeba przejść pomyślnie dwie próby bólu. Pierwsza polega na zadawaniu bólu fizycznego, następuje ona po dziesięciu latach szkolenia. Kolejna to psychiczne ataki na umysł, jest ona o wiele gorsza od pierwszej. Ja sam ukończyłem to szkolenie, dzięki czemu zostałem jednym z przedstawicieli Moridusa na tym świecie. Zaraz po skończeniu akademii, wyruszyłem w świat, by szerzyć wiarę w mojego boga. Jakiś czas po tym, spotkałem młodego czarodzieja - Corhintus'a. Chłopak był młody, ale miał wielkie możliwości. Dlatego też, razem postanowiliśmy zapolować na ogra nękającego miasteczko Nawatachan. Podczas walki z potworem, mój towarzysz został zabity. Mi udało się nie tylko przeżyć, ale dzięki łasce stwórcy, również pokonać przeciwnika. Niestety Corintusowi nie mogłem pomóc. Po odebraniu nagrody i kilkutygodniowym pobycie w mieście wyruszałem dalej, gdzie zabijałem kolejne ogry, chcąc się zemścić za śmierć czarodzieja. Dzięki temu zyskałem przydomek "Pogromca Ogrów". Jestem Krdik Ungart "Pogromca Ogrów" ! - Kapłan z płonącymi oczami zakończył swoją opowieść i zorientował się, że kilka ostatnich zdań wypowiedział troszeczkę zbyt głośno. Nie przejął się tym jednak, tylko oczekiwał kolejnych opowieści.

sante 02-09-2008 10:42

Kapłan z zadowoleniem złapał za ciepły posiłek, który przyrządziła Miszka.
- Dobre - pokiwał głową chwaląc jednocześnie ich nową kucharkę. - Powinnaś gotować dla zakonu, tam same pomyje dają. - skrzywił się na myśl o kilkunastu latach jedzenia źle zrobionej strawy

Miszka zadowolona z pochwały i z faktu, że od dziś będzie uczestniczyć w przygodzie najemników, rozpoczęła opowieść o swoim życiu. Po niej opowiadały o sobie kolejne osoby. Hektor z zaciekawieniem słuchał opowieści Venefici.
- Czytałem o tym w jednej z kronik znanego podróżnika - wtrącił po dziewczynie - Sajf Udin się chyba zwał. Podobno ten czarodziej, którego szpiegowałaś, ma moc większą niż nasz drogi Calanis Redcliff. Wiesz może czy Sohrawardi nie jest przypadkiem kimś z opozycji do Gildii Magów? Nie mogłem nigdzie znaleźć wzmianek o tym, a z tego co się orientuje to on do owej gildii nie należy.

Zamyślił się na chwilę
- Wybaczcie, kontynuujcie.


Kontynuowała Serafin, tyle, ze zamiast historii swego życia, opowiedziała legendę o ptakach. Hektor czytał o nich różne opowieści, gdzie każda różniła się diametralnie od drugiej. Opisywano je jako krwiożercze istoty, jako namiestników boskich, jako rycerzy niebios przybywający potrzebującym, ale nigdy nie słyszał żadnej historii o wygnaniu jednego z władców, który teraz ma się włóczyć po ziemi do końca swoich dni.
Postanowił że w najbliższym sklepie kupi trochę atramentu, pióro i kronikę, coby spisać wszystko co usłyszy i zobaczy.

O pogromcy ogrów słyszał. Krasnoludy lubią się chwalić wszystkim, czyli też swoimi kapłanami, którzy dokonują śmiałych czynów.
Natomiast o historii Wyszemira nic nie mógł powiedzieć, za mało w niej szczegółów.

Hektor
podniósł wzrok znad ognia, twarz pokrywał mu łagodny uśmiech. Widać ogień, wino, jadło oraz historie, które ponad wszystko uwielbiał, rozluźniły go.
- Mniemam, że teraz moja kolej - zrzucił kaptur i z zakłopotaniem przeczesał włosy - nie mam takich opowieści jak wy. Moje życie to czytanie historii innych, a nie tworzenie swoich. -uśmiechnął się nieznacznie
- Jako dzieciak żyłem w slamsach miasta z którego dopiero co wyszliśmy. Tam spotkałem człowieka, który opowiedział mi o pięknej bogini Aion zaklętej w kamieniu dusz. Poczułem, ze moim obowiązkiem jest zdobycie tego kamienia. Jednak człowiek z slamsów jest niczym więcej jak śmieciem, nic nie może zrobić, nie na taką skalę, jak odzyskanie kamienia. W przypływie poczucia obowiązku, zabiłem jakiegoś młodego klechę, rekruta zakonu. Nawet nie zauważyli kiedy ja go zastąpiłem. W klasztorze wszystkie swoje lata spędziłem w bibliotece poznając legendy, mapy, kroniki awanturników. Calanis z racji mojej wiedzy na temat kamienia, przyjął mnie. Nie ufam temu człowiekowi, mam wrażenie, nie.. mam pewność, że jest on zamieszany w mroczne sprawy. - Hektor dopił resztkę wina - Tyle, jeśli chodzi o moją historie.

Milly 04-09-2008 23:01

Góry Szare – drugi i trzeci dzień podróży.
 
Opowieści i gawędy nieco rozluźniły atmosferę, choć nie wszystkim udzielił się dobry nastrój. Venefica była dość mocno zaskoczona, że imię Sohrawardiego nie jest obce Hektorowi. Mieszkańcy tego kontynentu rzadko wiedzą, że za morzem istnieją jeszcze inne lądy, a Ammadala jest ziemią na tyle zamkniętą, że niechętnie utrzymuje stosunki z innymi krajami. Wytłumaczyła Hektorowi, że nie zna potęgi Calanisa i trudno jej porównać obu magów, ale z pewnością to, czego była świadkiem przy boku Sohrawardiego, wystarczyło, by powiedzieć, że był bardzo potężny – był panem życia i śmierci. Nigdy nie przejmował się Gildią Magów, bo ten kontynent mało go interesował. Ale z pewnością wiele osób stąd interesowało się nim, choć akurat nie wiedziała, czy Gildia miała z tym coś wspólnego.


Mishka słuchała wszystkich opowieści z płonącymi oczyma. Zachowanie Wyszemira rozbawiło ją szczerze, szczególnie gdy staruszek ostentacyjnie położył się plecami do wszystkich. Podczas opowiadania Krdika dopytywała jak wyglądają ogry i czy są bardzo groźne. Obiecała, że o jego wyczynach napisze osobną pieśń, czym wyraźnie zyskała sobie sympatię krasnoluda. Jedynie po opowieści Hektora zapadła głucha cisza. Im więcej dowiadywali się o młodym kapłanie, tym bardziej mroczny i niebezpieczny im się wydawał. Wreszcie ciszę przerwała Mishka, prosząc Johanna o jego opowieść. Mężczyzna jednak miał ponurą minę i wpatrywał się w ogień.


- Wyszemir miał rację, szkoda czasu na głupoty. - odburknął. - Biorę kolejną wartę.


Johann odszedł od obozowiska, by zrobić obchód. Wyglądał, jakby miał bardzo kiepski nastrój i nie chciał z nikim o niczym rozmawiać. Ogień palił się jednostajnym, miarowym płomieniem, hipnotyzując i sprawiając, że powieki same się zamykały. Wkrótce wszyscy zapadli w sen, zmęczeni całodniową podróżą, a później byli budzeni przez towarzyszy na kolejne zmiany warty. Reszta nocy minęła spokojnie i bezpiecznie.





Kolejnego dnia drużyna dotarła do Gór Szarych i wkroczyła na strome, skaliste tereny. Wyszemir prowadził ich sobie znanymi ścieżkami. Oddalili się od głównego, łagodniejszego szlaku i zagłębili w prawdziwe górskie ostępy. Trasa nie była łatwa, więc poruszali się znacznie wolniej. Dzięki temu Wyszemir miał doprowadzić ich do Szarej Góry, a prawdopodobieństwo pościgu znacznie zmalało. Na wszelki wypadek starali się zacierać ślady, a od czasu do czasu ktoś robił zwiady. Nic nie wskazywało na to, że ktokolwiek ich śledzi, więc wkrótce przestali się tym tak przejmować.


Nastroje w drużynie były różne. Zdecydowanie najlepiej bawiła się Mishka, choć bolały ją nogi i czasem zostawała z tyłu. Nie mogła się też nauczyć, że nie wszyscy tolerują jej ciągłą paplaninę, więc nie raz ktoś musiał jej dać to mocno do zrozumienia. Jednak drugi dzień podróży minął spokojnie i bez większych zgrzytów. Jedyne, co naprawdę zaczęło im dokuczać, to zimno. Im wyżej wchodzili, tym więcej śniegu pokrywało góry, a zimny wiatr potrafił przeniknąć nawet najcieplejszy płaszcz. Tej nocy Mishka nie miała już nastroju na opowieści. Opatrywała pęcherze na nogach, pociągała nosem, a na dodatek zamiast ugotować ciepły posiłek, zwinęła się w kulkę i odwróciła do wszystkich plecami. Nie miała zbyt wiele do powiedzenia.


Następnego ranka powietrze było mroźne, a wszystko dookoła pokryte było szronem. Dopiero koło południa słońce na bezchmurnym niebie rozgrzało wszystkich podróżników, a Mishce wróciła mowa. Między jednym a drugim zdaniem na temat obolałych nóg, zimna i cudownej przygody, do uszu grupy doleciał jakiś hałas. Wchodzili akurat pod stromą górkę, co przypominało więcej wspinaczkę, a odgłosy zdawały się dochodzić zza górnej krawędzi. Gdy hałas się powtórzył, musiano uciszyć Mishkę, która na głos rozmyślała na temat tego, co mogło go powodować. Gdy zapadła cisza, wyraźnie dało się słyszeć różne dźwięki, lecz ciężko było odgadnąć co to takiego. Być może jedynie stado górskich zwierząt posilających się na skalnej półce.


Venefica poprosiła przyjaciół, by zaczekali na nią, a sama zaczęła brnąć w górę, powoli i ostrożnie. Do szczytu nie brakowało już wiele. Ostrożnie wychyliła głowę i zerknęła na okolicę. Był to płaskowyż z dość dużą polaną, iglastym laskiem opodal i sporym strumieniem spływającym z gór na podobieństwo wodospadu. Idealne miejsce na obóz i odpoczynek! Jednak polana nie była samotna. W dość sporej odległości od krawędzi, na ziemi leżały rozbebeszone ciała kilku zwierząt – na pierwszy rzut oka mogły to być kozice, lub coś, co żyje tak wysoko w górach. Dookoła nich zgromadziło się kilkanaście... osób?


Venefica wróciła do reszty grupy, a minę miała dość zmieszaną.


- Tam ktoś jest... - szepnęła. - Trudno powiedzieć kto... mam nadzieję, że nie to, co myślę. Są daleko od krawędzi, więc może lepiej, jeśli sami zobaczycie. Gdzie się wyrywasz, Mishka? Masz tu czekać, robisz zbyt wiele hałasu!


Na polanie faktycznie było kilkanaście postaci o ludzkich postawach. Posilały się surowym mięsem i wnętrznościami zwierząt. W oczy rzucało się to, że są mocno owłosione na całym ciele i zachowują się dość prymitywnie. Strzępy szmat imitujące ubrania, nie osłaniały nawet płci owych istot. Były wśród nich zarówno mężczyźni, jak i kobiety, a najwięcej chyba dzieci, lub jakiś mniejszych i słabszych osobników, które próbowały dostać się do źródła jedzenia. Istoty porozumiewały się warknięciami, prychnięciami, parsknięciami i niezrozumiałym bełkotem. Z tej odległości szczegóły były słabo widoczne, jednak co bystrzejsze oczy mogły dostrzec dość dziwny, jakby zwierzęcy kształt nóg owych stworzeń, oraz ostre szpony zamiast paznokci, którymi rozrywały sztuki mięsa. A na ich czaszkach było coś w kształcie... rogów? Cały ten obrazek nieodparcie kojarzył się z dowcipami o Góralach z Gór Szarych. Podobno bardzo łatwo pomylić włochatą Góralkę z jeszcze bardziej włochatym Góralem. A najwięksi pechowcy potrafili pomylić włochatego Górala z... diabołem. Różnica jest bardzo subtelna, lecz jakże istotna!


Członkowie wyprawy popatrzyli po sobie z niemym pytaniem. Wedle słów Wyszemira, droga ta prowadziła do wnętrza Szarej Góry i byli już naprawdę bardzo blisko tego celu. Wracanie w dół i szukanie innego przejścia mogło być kłopotliwe i z pewnością czasochłonne. Czekanie aż te istoty skończą obiad również mogło być zwodnicze. Ruszenie na nie zaś wydawało się pomysłem dość szalonym, zważywszy na to, że nawet nie wiedzieli co to za jedni.


Tymczasem jeden z samców oderwał się od smacznego kąska i zaczął intensywnie obwąchiwać powietrze, odwracając się w stronę krawędzi płaskowyżu. Drużyna miała na tyle oleju w głowie, by się schować i zsunąć nieco niżej. Należało szybko podjąć decyzję – co dalej?





Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:43.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172