lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Inne (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/)
-   -   Wojna o Miguaya (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/3087-wojna-o-miguaya.html)

Aivillo 04-11-2007 19:30

MG odpowiada
 
***

Aleksander Palladin siedział rozpostarty wygodnie na miękkim fotelu i popijał popołudniową herbatę. Od czasu do czasu na jego twarzy kwitł delikatny uśmiech skierowany do niego samego. "Zapowiada się całkiem udany dzień"- podsumował szeptem pułkownik. Jak do tej pory wszystko wywało się iść jak po maśle. Żołnierze nie wywołują żadnych buntów, transporty z amunicją docierają bez przeszkód do swych celów, armia się rozrasta, Perthu ani śladu. Nic tylko siedzieć i popijać aromatyczną herbatę i krążyć myślami wokół spraw nie do końca związanych z militarią. Pułkownik westchnął. Niedawno otrzymany awans miał mu przysporzyć jedynie większej ilości pracy i odpowiedzialności, a tymczasem na nic kłopotliwego się nie zapowiadało. Mimo, że przez cały dzień panował okropny gorąc warto było wytrzymać go dla tego popołudnia. Zdecydowanie chłodniejsze, bardziej rześkie powietrze, niebo niczym senny krajobraz, słońce intensywnie pomarańczowe otulone przez różowe obłoki. To wszystko doskonale widać i czuć było zza otwartego okna gabinetu pułkownika. Kiedy Aleksander przymknął oczy w nadziei na choćby krótką drzemkę na placu przed kwaterą zaczął się tworzyć podejrzany ruch. Krzyki, niedowierzające westchnienia, ktoś przebijał się przez warstwę wojaków gnając jak oszalały. Zaniepokojony pułkownik wyjrzał przez okno. Na piaszczystej przestrzeni przed budynkiem stało około dwudziestu żołnierzy gestykulujących energicznie między sobą. Przybywało ich ciągle, hałas z zewnątrz nasilał się. Drzwi gabinetu Palladina bez pukania otworzyły się szeroko. Wpadł przez nie zdyszany plutonowy i gdyby nie oparcie fotela o mały włos wylądowałby rozciągnięty na dywanie. Za nim jak zwykle dumnym, choć teraz wyraźnie nerwowym krokiem wkroczył major Ulrich- najbliższy doradca pułkownika, badający szczegółowo jego pracę. Miał za zadanie co miesiąc rozliczać się z generałem z raportami dotyczącymi wydarzeń w Kreuam i okolicach jak również sprawowania się pułkownika.
Był to dostojny wojak po sześćdziesiątce, średniego wzrostu o lekko zaokrąglonym już brzuchu. Wyróżniała go pokaźna i wciąż intensywnie czarna broda- temat wielu żołnierskich dyskusji przy piwie. Major z daleka wyróżniał się autorytetem i władczością. Decyzja o powołaniu Aleksandra Palladina jako nowego pułkownika i zwierzchnika Kreuam była dla wielu oficerów niezwykle zaskakującą i bulwersującą wiadomością. Niemiłe słowa i plotkowanie na temat Palladina ucichło dopiero po brawurowej bitwie pod Tarenthos, gdzie pułkownik odniósł swoje największe zwycięstwo nad licznymi wojskami Perthu czym do tej pory zatrzymał inwazję wrogich wojsk na południowe ziemie królestwa. Ulrich pogodził się wtedy ze swoją porażką i stał się prawą ręką Palladina. Nie szczędził mu krytyki i wyrzutów co było w pewnym sensie zrozumiałe w jego przypadku. Mimo to owe sprzeczki za każdym razem kończyły się niepochlebnym co miesięcznym rapotrem i coraz częstszymi wizytacjami z Andetriel.
Dzisiejszego dnia napięcie między tymi dwoma było wyjątkowo mniej odczuwalne. Teraz jednak powróciło choć w odmiennej formie.

Kiedy plutonowy złapał dostatecznie dużo powietrza by być zdolnym do powiedzenia czegokolwiek świszczącym, przejętym głosem odezwał się do zdezorientowanego Aleksandra.
-Szpiedzy, szpiedzy Paerthu w koszarach pukowniku.
Palladin popatrzył na żołnierza niedowierzającym wzrokiem.
-O czym ty mówisz?- odparł starając się mówić głosem jak najbardziej spokojnym, jednak w głębi czuł, że jego serce zaczyna bić coraz szybciej.
-O tym o czym słyszałeś Aleksandrze- wtrącił się major, który jako jeden z nielicznych oficerów zwracał się do niego po imieniu.
-Podobno oddział kapitan Cross wytropił trzech podejrzenie zachowujących się żołnierzy, który okazali się być szpiegami wroga- zaczął.
-Sprawą zajął się chorąży Denovan, przyjął on szpiegów, ale wtedy zdarzył się nieprzyjemny incydent, o którym dokładnie nie wiemy i dwóch z trójki najprawdopodobniej popełniło samobójstwo kiedy to oddział kapitan Cross prowadził ich do Kwatery Głównej, trzeci, którym zaopiekował się chorąży Denovan został zamknięty w izolatce i czeka na przesłuchanie.
Aleksander słuchał niedowierzając słowom majora.
-Dzisiaj rozmawiałem z żołnierzami kapitan Cross i wydali mi się raczej przeciętnym, ale rzetelnym oddzialikiem. Dziwne jest więc, że akurat tamtych dwóch się zabiło. Mimo to najbardziej niemożliwym wydaje się sam fakt, że oni tu się dostali... Jakim sposobem? Przecież tydzień temu podwoiłem ilość strażników i patroli- pułkownik nerwowo krążył po pokoju nie patrząc ani na majora ani na plutonowego. Jego twarz powoli nabierała coraz intensywniej czerwonego koloru, a ruchy były coraz bardziej szybkie i gwałtowne.
-Ty!- wskazał na plutonowego, który w tej samej chwili stanął sztywno na baczność. -Biegnij natychmiast do kapitan Cross i każ natychmiast jej się tu zjawić, albo nie, poślij kogoś po nią, a sam biegnij po jej oddział, natychmiast!
Żołnierz zasalutował i niezważając na rwący ból w okolicach żołądka pobiegł ile sił i po chwili zniknął z pokoju. Z zewnątrz nasilały się hałasy. Aleksander Palladin wciąż chodził nerwowo po gabinecie.
-Jak to możliwe, przecież byłem ostrożny- mruczał po nosem. -Oby nie było ich więcej, nie, to niemożliwe, straże dokładnie sprawdzają każdego kto chce się dostać do koszar...
-O ile można mi się wtrącić- zaczął zupełnie spokojnie major. -To mi wygląda na jakiś większy spisek. Na szczęście chorąży Denovan sprowadził tu bezpiecznie jednego z tamtych. Myślę, że drobne tortury pomogą rozwikłać sprawę.
Pułkownik spojrzał rozeźlony na majora.
-Być może, ale na pewno nie jest to pomysł szeregowców majorze.
-Co sugerujesz Aleksandrze?-
zapytał podrażniony doradca.
-Że to również sprawka którego z oficerów, jeżeli nie kilku.
Major spojrzał na Palladina przerażonym wzrokiem.
-Śmiesz twierdzić pułkowniku, że to sprawka naszych? Nie byłbym...
-Tak, wiedziałem, że ostatnio jest wręcz podejrzanie cicho- przerwał mu Aleksander. -Łudziłem się, że wszystko jest wporząku, a tu proszę, własne..-Proszę nie wypowiadać pochopnych oskarżeń Aleksandrze, niejeden prawy oficer mógłbyś się urazić.
Palladin ledwie hamował złość.
-Nie obchodzą mnie te napuszone buce, dorwę tego, który zdradził- wykrzyknął.

***

Lisbeth nakładała mundur z prędkością światła. Palce niczym szalone zapinały guziki, stopy wsuwały się w długie, skórzane buty, trzasnęły zapinki płaszcza. Z drobną pomocą sprzątaczki była gotowa niemal po pięciu minutach. Chwyciła w pędzie hełm leżący na biurku, krzyknęła na odchodne "dziękuję" i pognała przez schody na pierwsze piętro. "Co mogło się stać?"- rozmyślała stawiając szybkie kroki. Po drodze mijała przyglądających się jej uważnie żołnierzy. Czując na sobie ich świdrujący wzrok poczuła się wyjątkowo nieswojo i dziwnie. Klęła na nich w myślach jak najęta, ale na zewnątrz zachowywała pozorny spokój. Kiedy wreszcie dodarła do drzwi gabinetu Palladina zawahała się przez chwilę. "Nie obchodzą mnie te napuszone buce, dorwę tego, który zdradził"- krzyczał głos z środka. Rozpoznała głos Aleksandra i wzięła głęboki oddech. Niepokój stawał się coraz silniejszy. Mimo to przezwyciężyła się i zamykając oczy nacisnęła klamkę. Głosy na chwilę umilkły. Drzwi otwierała powoli i delikatnie wsunęła się do środka. Oczy Aleksandra i majora Ulrich natychmiast zwróciły się w jej kierunku. Pułkownik był rozwścieczony, widziała to wyraźnie po jego zniekształconym grymasie twarzy i jej czerwonym kolorze. Major za to był blady, a jego coraz to okazalszy brzuch poruszał się energicznie pod wpływem krótkich oddechów.
-Wzywałeś mnie pułkowniku?- zapytała już pewnie stając na baczność.
-Tak pani kapitan- odpowiedział krótko po czym wskazał na krzesło przed biurkiem, za którym sam się usadowił i oparł głowę w bezradnym geście. Major nauczony doświadczeniem zajął swoje stałe miejsce niedaleko biurka i przyglądał się rozmowie.
-Co tak pana wzburzyło pułkowniku?- zapytała nie zdradzającym jej emocji głosem. Spojrzała na Palladina opartego na łokciach i nie wiedziała od czego zacząć, a takie pytanie było chyba najstosowniejsze.
-Twój świeży oddział wytropił w koszarach szpiegów Lisbeth...- powiedział już znacznie spokojniej Aleksander.
Jego słowa docierały do kapitan przez dłuższy czas. Chwilę milczenia chrząknięciem przerwał major Ulrich.
-Nie masz nic do powiedzenia kapitan Cross?- zapytał zajadliwym tonem.
Spojrzała na niego wściekłym wzrokiem i łamiącym głosem zapytała Palladina:
-Czy zrobili przy tym coś złego, bo chyba logicznie rzecz biorąc za wytropienie wrogich żołnierzy nie zostałabym tu wezwana i stresowana niczym żółtodziób na pierwszej służbie, a raczej przywitana gratulacjami i dobrym winem.
-Na pozór nie Lisbeth, problem w tym, że podczas, gdy doprowadzali ich do koszar szpiedzy popełnili samobójstwo. Jeden został sprowadzony przez chorążego Danovana. Teraz jest w więzieniu i czeka na przesłuchanie, twoi żołnierze zaś być może sami zabili tamtych dwoje. W końcu są tu dopiero dzień i nie wiadomo co to za ziółka.
Kobieta spojrzała na niego poirytowanym wzrokiem.
-Moi żołnierze są bardziej rzetelnymi wojownikami niż niejeden jedzący przy twoim stole oficer pułkowniku- odparła pewnym głosem. -I ręczę za nich, bo wierze im i jakoś nie wydaje mi się, żeby wpadli na podobny pomysł.

-Doceniamy twoje zaangażowanie Cross, wszak jest to twój pierwszy oddział, jednak nie rozumiem jak możesz w pełni ufać nieznajomym ci jeszcze osobnikom, nie podejrzewałem cię o to Cross- rzekł ze swojego fotela Ulrich. Lisbeth chwyciła nerwowo oparcie drewnianego krzesła.
-Najwyraźniej nie docenia mnie pan jeszcze, panie majorze- syknęła przez zęby i już unosiła się z zamiarem opuszczenia gabinetu.
-Stój!- krzyknął Aleksander. -Twoi żołnierze zaraz tu będą i z pewnością dowiemy się paru nowych faktów o tym co w istocie się tam zdarzyło. Chorąży Danovan to dzielny wojownik, nieraz jednak zawiódł mnie swoją próżnością i nie jestem pewien czy mogę mu w pełni ufać.
Ulrich parsknął nie kryjąc oburzenia.
-Wierzysz nowicjuszom, a wątpisz oddanym i wsławionym żołnierzom? Nie rozumiem Aleksandrze twojego toku myślenia, ale pewien jestem, że chorąży Danowan nie kłamałby w tak ważnej sprawie.
W odpowiedzi pułkownik przetarł nerwowo oczy.
-Sam nie wiem co o tym myśleć, muszę natychmiast odwiedzić naszego więźnia. Najpierw jednak poczekamy na żołnierzy pani kapitan.
Lisbeth rzuciła mu uspokajające spojrzenie i zwróciła się w stronę okna.
-Skąd te hałasy?- zapytała.
-Któryś z posłańców rozpuścił plotkę o zdrajcach w koszarach i wybuchła panika- odpowiedział beznamiętnie major Ulrich. Kobieta wstała, podeszła do okna i zdecydowanym ruchem je zamknęła.
-Nie chcę tego słuchać- odparła.

***

Veibat, Rhevir, Gerd


Gerard powitał was nieco wymuszonym uśmiechem. Podeszliście do niego i z mniej lub bardziej entuzjastyczną reakcją powitaliście kompana. Ten rad z tego, że was widzi od razu popadł w lepszy nastrój.

„-A co z Janoszem? Byliście już u Rudej? Ona mnie zabije. - zażartował.”

Jeden z was wskazał na spacerującego niedaleko Janosza rozmawiającego z lekarzem. Gerard podniósł delikatnie dłoń, ale na szczęście ból nie paraliżował go już tak bardzo więc wyprostował nią nieco odważniej. W odpowiedzi zwiadowca pomachał do niego i wrócił do rozmowy z lekarzem.
Drobny z pozoru wysiłek wywołał później nieznośny ból więc Gerard zwrócił się do was.

„-Panowie, zawołajcie moją pielęgniarkę, może pozwoli mi wyjść na spacer i opowiecie mi co się działo minuta po minucie oberwałem”- powiedział przymilnym głosem. Popatrzyliście po sobie.
-Janosz przyszedł w samą porę, żeby pomóc nam uporać się z durnowatym, przygłupim chorążym i jego lizusowatym podwładnym, równie tępym jak on sam.
U Cross nie byliśmy, ale za to wzywa nas sam pułkownik i coś czuję, że nie będzie nam chciał wręczyć medali
- obojętnym tonem odpowiedział Rhevir.
-Jednakże, jeżeli będziemy mięli przez niego kłopoty to... sobie jakoś poradzimy, niezależnie czy z pomocą Janosza czy bez-dodał dając znać Veibatowi i Gerdowi o czym myśli, lecz również tak, żeby nie było to podejrzane dla postronnych osób.
-Która to twoja pielęgniarka, Gerardzie?-zapytał Rhevir zmieniając temat.
Mieliście pójść do Palladina, ale chyba nic nie stanie się gdy pobędziecie jeszcze przez chwilę z rannym kompanem, pomyśleliście.
Veibat chciał ruszać na poszukiwania owej pielęgniarki kiedy wrócił do was Janosz.
Przywitał się jeszcze raz z Gerardem i zwrócił się do reszty:

-Słuchajcie, musimy ustalić naszą wersję wydarzeń, na wypadek gdyby chcieli każdego z nas maglować oddzielnie- zaczął i kiedy brał oddech, aby móc kontynuować usłyszeliście za wami zdyszany głos.

-Oddział kapitan Cross?- wyjąkał niemalże plutonowy. Kiwnęliście potakująco głowami. Żołnierz odetchnął.

-Za mną proszę...- szepnął i w tej samej chwili nerwowym krokiem skierował was ku wyjściu. Pożegnaliście szybko Gerarda z obietnicą, że niebawem się zjawicie, a Rhevir zostając nieco w tyle zwrócił się do pierwszej napotkanej pielęgniarki.
-Widzi pani tego zacnego żołnierza?- wskazał na Gerarda. –Prosi o pomoc więc mogłaby się pani nim zaopiekować?- kobieta spojrzała na ciebie wyrozumiałym wzrokiem. Była z pewnością koło pięćdziesiątki i sprawiała miłe wrażenie.
-Postaram się..- odparła z uśmiechem i wróciła do swoich zajęć.

***
Plutonowy prowadził was niezbyt skomplikowanymi korytarzami Kwatery Głównej. W środku było bardzo luksusowo i przestronnie. Wiele roślin i trofeów wojennych w postaci nietypowych szpad czy włóczni. Na ścianach portrety obecnego króla i nieżyjących już generałów.
Żołnierz prowadził was schodami w górę, potem prostym korytarzem z mnóstwem drzwi. Doszliście do końca i staliście przez chwilę przed masywnymi, okazałymi drzwiami. Plutonowy zapukał nieśmiało i nie czekając na zaproszenie otworzył drzwi i wszedł do środka. Waszym oczom ukazał się bogato urządzony gabinet w ciemnej tonacji. Wszelkie obicia jaki i zasłony były w bordowym kolorze. W złotych ramach wisiały cieszące oczy obrazy przedstawiające zwycięskie starcia wojsk Miguaya. W drugim końcu pomieszczenia stało masywne biurko. Za nim pułkownik Palladin, przed nim na krześle kapitan Cross, a niedaleko na bogatym fotelu siedział nieznany wam oficer, w którym rozpoznaliście majora.
Cała trójka zwróciła się ku wam. Lisbeth rzuciła wam uspokajające spojrzenie i usiadła wygodniej na krześle.
Po chwili odezwał się do was pułkownik Palladin.

-Witam was żołnierze, najprawdopodobniej zdajecie sobie sprawę dlaczego tu jesteście. Chciałbym wam podziękować za waszą uwagę i pomoc w zatrzymaniu szpiegów wrogiego nam państwa, chciałem jednak zapytać was o przebieg tych wydarzeń wkraczają tu bowiem pewne niejasności. Wiem, że macie dzisiaj wyruszać na waszą pierwszą misję. Najpierw jednak chciałbym wyjaśnić tę sprawę. Czy któryś z was mógłby streścić to co tam się stało?

Po chwili do środka wszedł bardzo młody żołnierz dzierżąc pokaźną stertę papieru i przyrządy do pisania. Usiadł przy niewielkim stoliku niedaleko biurka pułkownika i czekał na to by spisać wasze zeznania.

[Tu jeszcze mała podobizna majora Ulricha]


Tammo 06-11-2007 00:46

Janosz Favrasz, komnaty pułkownika
 
Podchodząc do rannego rycerza, zwiadowca starał się ukryć zmartwienie. Po pierwsze, jak na uderzenie kamieniem, jakiś demon musiał chyba prowadzić rękę miotającego, bo Gerard, nie ułomek, leżał jak struty. Po drugie, w razie kłopotów, był w szpitalu, a nie pod ręką, po trzecie, diabli wiedzą co z misją, jeśli mieliby mieć rannego. Na wóz go, w koszarach ostawić czy jak?

Martwienie się tym Janosz odłożył jednak na później, były inne sprawy do załatwienia. Przywitał się jeszcze raz z Gerardem:


- Byczymy się, tak, panie rycerzu? Ciężkie rany, liczne cięcia, stratowany przez oddział ciężkiej konnicy? Którą wersję mamy opowiadać ślicznym anielicom miłosierdzia? Jeśli chcesz się wybrać na misję, to przyciśnij lekarza, by Cię postawił na nogi. Jeśli wolisz się pobyczyć jeszcze i przeczekać pierwszy ogień sprawy, ale za to potem być wałkowanym na dziesiątą stronę jako jedyny z nas co będzie w obozie, to się lekarzowi nie naprzykrzaj. Lekarz to ten blondwłosy chudzina z którym rozmawiałem, nieco nerwowy, Hans Vertendauer. Nie pytaj mnie skąd takie nazwisko, nie mam pojęcia skąd człek może pochodzić, ale z chęcią kiedyś się dowiem jaka historia za tym stoi.

Zamaskowując swą troskę pewną jowialnością tego powitania, Cygan zwrócił się do reszty:

-Słuchajcie, musimy ustalić naszą wersję wydarzeń, na wypadek gdyby chcieli każdego z nas maglować oddzielnie- zaczął i kiedy brał oddech, aby móc kontynuować usłyszał, jak wszyscy pozostali, zdyszany głos:

-Oddział kapitan Cross?-

"Diabli Cię teraz nadali. Trzy minuty by Cię nie zbawiły."

Pożegnawszy uściskiem dłoni i skinięciem głową rycerza, Janosz wykorzystał stworzoną przez Rhevira dystrakcję, szepcząc do pozostałych:

- Mówcie jak było. Prosto, nie bluzgając na chorążego, na zasadzie spełnialiśmy rozkazy. Lepiej mniej mówić, niż więcej, niech pytają jak będą zaciekawieni.

Kiedy wyszli na zewnątrz, Janosz, pod pretekstem poprawienia pasa, został z tyłu, dając znak Rhevirowi, a kiedy między prowadzącym ich plutonowym a nim znaleźli się Gerd i Veibat, Cygan wyszeptał mu te same rady, na koniec, również szeptem, dodając:

- Czy powinienem się martwić tym, co tam robiliście i odciągać uwagę od tego tematu?

"Na siedemset przekleństw dziada Hakona, obym nie musiał. Oby byli tam po prostu, zwyczajnie, bez nielegalnego czy kłopotliwego powodu."

***

Luksus i wystrój kwater dobitnie powiedział Cyganowi, jaki człowiek dowodził wojskiem, w którym się znalazł. Oraz nim samym. Uświadomienie tego sobie wykrzywiło usta Janosza w pełen dezaprobaty grymas i niechybnie zaowocowałoby splunięciem, gdyby nie fakt, że niespecjalnie było gdzie, by nie trafić w jaki portret, niewinny kwiat czy szpadę jakiego 'dzielnego' generała czy innego 'wielkiego wodza' albo nie dajcie dobre duchy - oblicze władcy. Nawet splunięcie na podłogę nie dałoby satysfakcji, oceniał mężczyzna patrząc na gruby dywan, szacując koszty wyprania takowego na rozkaz oburzonego dowódcy.

"Albo Paladin nie zwraca na to uwagi albo mamy tu kolejnego dowódcę z arystokratów, skupionych na ładnym wyglądzie kwater bardziej niż na samej wojnie. Niech to licho..."

Patrząc po korytarzach i wodząc ciekawie wzrokiem po okolicy, Cygan zapamiętywał zmiany kierunku, ilość drzwi, rodzaje klamek i zamków, a nawet zawiasów (tych wraz z ilością - znakomicie ułatwiało to potem przypomnienie sobie które drzwi łatwo, a które ciężko będzie wyważyć).

Kiedy plutonowy wszedł bez oznajmienia do pokoju bez wartowników, Janosz był przekonany, że wchodzą do przedpokoju lub poczekalni, zdumiał się więc, kiedy jego oczom ukazał się bogato urządzony gabinet w ciemnej tonacji. I cała komisja: pułkownik Palladin, przed nim na krześle kapitan Cross, a niedaleko na bogatym fotelu - jakiś major, diablo podobny do jakiegoś portretu.

-Witam was żołnierze, najprawdopodobniej zdajecie sobie sprawę dlaczego tu jesteście. Chciałbym wam podziękować za waszą uwagę i pomoc w zatrzymaniu szpiegów wrogiego nam państwa, chciałem jednak zapytać was o przebieg tych wydarzeń wkraczają tu bowiem pewne niejasności. Wiem, że macie dzisiaj wyruszać na waszą pierwszą misję. Najpierw jednak chciałbym wyjaśnić tę sprawę. Czy któryś z was mógłby streścić to co tam się stało?

Widząc jeszcze usadawiającego się protokolanta, Janosz cicho westchnął i zaczął robić swoją robotę, myśląc cicho, że jakby wiedział ile dziś trzeba mu się będzie nagadać, toby siedział cicho od samego rana, i niechby wybierali na dowódcę kogo innego.

Wystąpiwszy, Janosz stanął w rozluźnionej postawie, będącej zwiadowczą wersją postawy zasadniczej, i zaczął:

- Panie pułkowniku, panie majorze, pani kapitan - każdemu stopniowi towarzyszyło krótkie skinienie do odpowiedniej osoby - melduje się zwiadowca Janosz Favrasz z oddziału kapitan Cross - "zwanej Rudą Jędzą, no, ale tego może nie dodam, bo choć Cross ma chyba poczucie humoru, to diabli wiedzą jak tamci dwaj" - Zgodnie z poleceniem pani kapitan przygotowywaliśmy się dziś do wyruszenia na misję, gdy przy kasynie moi koledzy, Rhevir, Veibat, Gerd oraz nieobecny tu wskutek odniesionej rany Gerard - znowu wskazania o kim mowa, by tamci mogli przypisać imię do twarzy - Napotkali szpiegów, których rozpoznali po odpowiednich godłach na spodzie płaszczy, gdy powiew wiatru owe płaszcze podwiał. Rozpoznawszy szpiegów, postanowili skorzystać z okazji, że tamtych było trzech i spróbować wziąć ich z zaskoczenia, co im się niemal udało. W wynikłym krótkim starciu, Gerard został uderzony kamieniem w głowę i stracił przytomność, zaś szpiedzy rzucili się do ucieczki. Gdy obecna tu trójka była bliska ich złapania - odrobina kolorytu nie mogła zaszkodzić - uznał za stosowne zainterweniować chorąży z dwoma zbrojnymi. Godności chorążego nie znam, nie mnie bowiem odpytywać starszego stopniem, ale wyglądał on następująco - opis, był na tyle dokładny, na ile Janosz zapamiętał aroganta - Chorąży zatrzymał nas wszystkich, wliczając mnie. Dojrzawszy bowiem niesionego ku szpitalowi na noszach Gerarda zaniepokoiłem się i z miejsca wypytałem go co się stało, a domyśliwszy się gdzie mogli pobiec szpiedzy i ścigający ich nasi, kazałem jednemu z noszowych powiadomić oficera dyżurnego o szpiegach i pobiegłem - jak się okazało niepotrzebnie - moim kolegom na pomoc. Przepraszam, pani kapitan, że nie posłałem kogoś do pani, ale naonczas jedynie oficer dyżurny przyszedł mi do głowy, a noszowy był tylko jeden. Nie wiedziałem też czy to nie dywersja i martwiłem się, że nasi mogą wpaść w jakie problemy. Oczywiście, jestem gotów ponieść karę za to zaniedbanie.

Zwróciwszy się ponownie do pułkownika, po kwestii wypowiadanej do kapitan, Cygan kontynuował, spokojnym, rzeczowym tonem, zdając raport:

- Chorąży badał jedynie nas, oddalając nasze informacje o szpiegach jako niegodne wiary, i pytając nas, gdy dowiedział się kto jest naszym dowódcą o... eee... pewne... eee, CECHY, pani kapitan, dopóki nie wspomnieliśmy o płaszczach. Wtedy nakazał jednemu ze zbrojnych uniesienie płaszczy, ale widząc, że zostali zdemaskowani, szpiedzy zabili się. Jeśli można mi dodać, kawał czystej roboty. Naraz, wszyscy, dobyli noże i uderzyli w gardło. Jeden, co się zawahał, został dzięki bardzo szybkiej akcji dwu towarzyszących chorążemu zbrojnych, którzy zareagowali nie czekając, bez rozkazu nawet - szczere uznanie Cygana mogło przytłumić to, jak jego słowa wrabiały chorążego, który nawet owego rozkazu nie wydał. W rzeczywistości Cygan nie musiał się nawet starać. Tamten po prostu sam wykopał sobie dołek. - Rozkazem chorążego przenieśliśmy trupy i potem rozkazem pułkownika zameldowaliśmy się tutaj, ledwo upewniwszy się, że Gerard jest słaby, ma wstrząśniętą czaszkę, choć całą, i na razie nie powinien być kłopotany - tak przynajmniej nam mówił doktor Vertendauer. To wszystko.

Sylvain 07-11-2007 19:27

Gerd
 
Z uznaniem, którego nie okazał, przyjął sugestię Cygana, żeby ustalić wspólną wersję opisu wydarzeń.
„Ma łeb na karku. Jak wszyscy będziemy stękać to samo sprawa szybko się skończy i się od nas odczepią.”
Spokój i lazaretowy smród pogorszyło pojawienie się zziajanego przygłupa wystraszonego nawet własnego cienia, który został wysłany po nich.
Kiwnął głową Gerardowi i poszedł z grupą.

Zaraz po wejściu do kwatery głównej garnizonu wzmożył uwagę, napiął wszystkie mięśnie. Nawyki i doświadczenie „zawodowe” natychmiast odezwały się w nim i nakazały ostrożność oraz rejestrowanie w pamięci każdego detalu otoczenia.

Po wejściu do biura dowódcy ustawił się na skrzydle pozostałych towarzyszy. Tak by być pomiędzy drzwiami i oknem.
Kapitan już znał i zaczynał wyrabiać sobie o niej zdanie. Pozostali byli dla niego niewiadomą.
Pułkownik w krótkich słowach streścił swoje żądanie wyjaśnień.
„Wygląda i zachowuje się jak twardziel. Na pewno jest pewny siebie, przynajmniej na swoim podwórku. Przynajmniej nie gada jak najęty a jasno mówi czego chce. Może jak dojdzie do walki nie zesra się w spodnie.”

Major mimo, że się nie odezwał, swoim zachowaniem, postawą sprawił, że Gerd postanowił na niego uważać.
„Źle mu patrzy z gęby. Niechybnie lubi się na innych wyżywać. Świnia, która może narobić smrodu zamiast go zeżreć.”

Zeznanie Cygana a zwłaszcza subtelne „dołożenie do pieca” chorążemu rozbawiło Gerda.
„No to ten idiota usłyszy to i owo. Może…chyba, że jest synalkiem jakiejś fiszy albo jego mamuśkę posuwa jakaś fisza…”

Gdy Cygan skończył Gerd napiął się cały jak zwierzę, które dostrzegło myśliwego i pilnie obserwował reakcje, mimikę dowódców.

Alaron Elessedil 24-11-2007 21:15

Rhevir zapytał Gerarda o jego pielęgniarkę, gdy przyszedł Janosz.
-Słuchajcie, musimy ustalić naszą wersję wydarzeń, na wypadek gdyby chcieli każdego z nas maglować oddzielnie-rzekł, po czym zamilkł na chwilę, by zaczerpnąć powietrza, a w tym czasie ktoś odezwał się zza pleców Cygana.
-Oddział kapitan Cross?-wyjąkał, a Rhevir wraz z innymi, skinał głową.
Wspaniale-pomyślał Rhevir.
-Za mną proszę...-szepnął żołnierz, a następnie nerwowym krokiem poprowadził ku drzwiom wyjściowym.
-Mówcie jak było. Prosto, nie bluzgając na chorążego, na zasadzie spełnialiśmy rozkazy. Lepiej mniej mówić, niż więcej, niech pytają jak będą zaciekawieni-mruknął Janosz, a zabójca zdążył jedynie skinąć głową i przytknąć dwa palce do czoła w geście niedbałej parodii salutu. Znak głową miał znaczyć zarówno to, że zrozumiał słowa Zwiadowcy, a także pożegnanie dla Gerarda, tak samo jak owy salut.
Jednakże został z tyłu i powiedział do pierwszej pielęgniarki jaką spotkał.
-Widzi pani tego zacnego żołnierza?-przyszpilił ją wzrokiem, wskazując na Gerarda.
Prosi o pomoc więc mogłaby się pani nim zaopiekować?-ciągnał dalej, a kobieta popatrzyła na niego wyrozumiałym wzrokiem. Na wprawne oko Rhevira miała około pięćdziesiąt lat, a wrażenie sprawiała miłe, więc uśmiechnał się do niej, odchodząc.
-Postaram się...-odpowiedziała z uśmiechem, a następnie powróciła do swoich zajęć.
Rhevir wyszedł na zewnątrz za pozostałymi, gdy zobaczył, że Janosz zwolnił, poprawiając pas. Od razu więc domyślił się, że będzie chciał mu coś powiedzieć, więc wytężył słuch.
Jego przypuszczenia były słuszne, co potwierdził sam Zwiadowca, odzywając się szeptem.
-Czy powinienem się martwić tym, co tam robiliście i odciągać uwagę od tego tematu?-zapytał, a de Valiron prawie niezauważalnie pokręcił głową, zaś rozmówca przyspieszył.
W tym samym czasie Zabójca poluzował miecz oraz sztylet w pochwach, spodziewając się najgorszego.
Żołnierz prowadził nieskomplikowanymi korytarzami do, zapewne, Kwatery Głównej Koszar.
Rhevir wszedł do środka i poczuł się trochę jak w domu, przez co zarówno polubił, jak też znienawidził to pomieszczenie.
Jak gabinet ojca-pomyślał, patrząc z nienawiścią, ale poczuł się dziwnie rozluźniony.
Luksusowe wnętrze, wielkie pomieszczenie, rośliny, brakuje jeszcze pani Fallsen, sprzątaczki i kwiaciarki.
Trofea wojenne. Tatuś zawsze na takie chuchał, a jak ktokolwiek oprócz niego dotknął się do czegokolwiek, żałował tego przez najbliższy miesiąc. Cholernik zauważał więcej na swoich skarbach niż niejeden szpieg, mając ważny dokument pod nosem.
Portrety Króla i nie żyjących generałów. U niego był Król i chyba wszyscy zgrzybiali członkowie rodziny, a wszyscy to trupy, przewracający się w grobach na myśl o mnie. Trudno
-pomyślał.
Plutonowy, co zauważył Rhevir dzięki pagonom na ramionach, prowadził drużynę schodami na górę.
-A na górze komnata tego całego pułkownika wyglądająca jak jama, nazywana pracownią, tego przebrzydłego gargulca, będącego moim ojcem-pomyślał z zażenowaniem.
-Czy wszystkie bogate posrańce muszą mieć takie same wnętrza?-zapytał samego siebie w myślach, lecz gdy drzwi się otworzyły, zobaczył korytarz, mający mnóstwo drzwi.
W końcu musi być jakaś odmienność-przez cały czas Rhevir chłonął informacje z otoczenia jak gąbka, zapamiętując wszystko, lecz nie musiał temu poświęcać dużo uwagi, gdyż znał takie wystroje na wylot.
Gdy doszli do końca do końca, przystanęli na chwilę przed masywnymi drzwiami, a żołnierz zapukał nieśmiało i nie czekając na odzew, wszedł do środka.
Szlag by to trafił! Znowu wszystko tak bardzo podobne. Jama ojca również była urządzona głównie w ciemnych barwach. Różnica jest taka, że obicia i zasłony były barwy najciemniejszej purpury.
Tutaj obrazy w złotych ramach przedstawiały tylko zwycięskie starcia, bez porażek, co jest swoistą głupotą. W naszych obrazach byli przynajmniej najlepsi przyjaciele oraz sprzymierzeńcy, lecz również nie było wrogów. Kretynizm ojca...
-pomyślał patrząc na masywne biurko, za którym o dziwo siedział pułkownik Palladin, a nie jego napuszony ojciec. Na krześle przed nim siedziała kapitan Cross, nie jakaś bogu ducha winna pokojówka, a nieopodal w bogatym fotelu jakiś oficer, chyba major, a nie kolejny z "wielce wielmożnych, nadętych" jegomościów.
Wszyscy spojrzeli na drużynę, a Cross rzuciła uspokajające spojrzenie i usiadła wygodniej na krześle.
Rhevir rzucił majorowi agresywne, wyzywające i piorunujące spojrzenie, kapitan Cross zamknięte, takie jak zwykle nosił, zaś na końcu Palladinowi, pełne chłodu, lodowate.
Czemu tu jest Cross?! Jej nie trzeba w to wciągać, nie trzeba jej zabijać. Major, człowiek nie wzbudzający sympatii, więc morzy przysporzyć najwięcej kłopotów. Palladine, wydaje się człowiekiem, który jest w porządku w stosunku do innych i raczej nie będzie próbował nas wrobić w nic. Nie mniej jednaj byłoby trudno uziemić go nawet we trójkę. W przypadku walki może być z nim bardzo ciężko, ale powinniśmy dać radę-pomyślał patrząc na dowódcę.
Za chwilę odezwał się sam pułkownik.
-Witam was żołnierze, najprawdopodobniej zdajecie sobie sprawę dlaczego tu jesteście. Chciałbym wam podziękować za waszą uwagę i pomoc w zatrzymaniu szpiegów wrogiego nam państwa, chciałem jednak zapytać was o przebieg tych wydarzeń wkraczają tu bowiem pewne niejasności. Wiem, że macie dzisiaj wyruszać na waszą pierwszą misję. Najpierw jednak chciałbym wyjaśnić tę sprawę. Czy któryś z was mógłby streścić to co tam się stało?-zapytał, a za chwilę do pokoju wszedł młody żołnież ze stertą pustego papieru i przyrządem do pisania. Usiadł on przy niewielkim stoliku, znajdującym się przy biurku, czekając na zeznania.
Z szeregu wystąpił Jonasz, przyjmując postawę zwiadowcy.
-Panie pułkowniku, panie majorze, pani kapitan. Melduje się zwiadowca Janosz Favrasz z oddziału kapitan Cross-zaczął, a po tym rozkręcił się na dobre.
Cygan opowiedział historię wplątując w nią przedstawienie pozostałych członków drużyny oraz opisując chorążego.
-Chorąży badał jedynie nas, oddalając nasze informacje o szpiegach jako niegodne wiary, i pytając nas, gdy dowiedział się kto jest naszym dowódcą o... eee... pewne... eee, CECHY, pani kapitan, dopóki nie wspomnieliśmy o płaszczach...-rzekł Janosz, a Rhevir powstrzymał złośliwy uśmiech.
Ciekawe jak się z tego wyplącze nasz ukochany chorąży-pomyślał, a w tym czasie Zwiadowca dokończył raport.
Zabójca przygotował się do chwycenia broni i podążeniu do najprostszego celu-majora oraz do zadania ciosu, lecz nie dał po sobie poznać, że cokolwiek planuje lub podejrzewa. Stał tam tak, jak wszedł.
Zmylenie przeciwnika było pierwszym krokiem do sukcesu.

Lkpo 25-11-2007 14:49

Ale urządzili biedaczka. No trudno, po cholerę ufałeś tej pieprzonej zbroi? One nigdy nie chronią. Szlachcic poczuł jak niewygodnie mu w skórzanicy. Od lat nie nosił nic cięższego od jedwabnych koszul. No może jego kamizelka, lecz ona była zupełnie inną historią.
W wyniku przyjścia jakiegoś żołnierza musieli opuścić miejsce chorób. Veibat naturalnie wciąż rozglądał się za jakimiś ładnymi pielęgniarkami, lecz nie było na czym zawiesić oka. No może jedna blondynka o dziwnie obcych rysach. Niestety nie miał czasu na rozmowę. Pieprzone obowiązki.
Zastanawiał się nad słowami Rhevira. Czyżby miał on jakiś dziwny plan? Młodzieniec nie znał na to odpowiedzi. Irytowała go myśl, że zaraz przez jakiegoś gnojka wdepnie w niesamowicie głębokie gówno. No trudno bywał w gorszych opresjach.
Weszli do Kwatery Głównej. Od razu widać było, że są na prowincji. Wystrój wnętrz zmieniał się nie tylko w dworach. Parę razy gdy z musu odwiedzał jakiegoś generała, widział przepych, lecz najczęściej był zgodnie z jakąś wizją. Z tego co pamiętał, ostatnio była moda na jakiegoś bohatera co to sto lat temu obronił państwo garstką żołnierzy. Za cholerę jednak nie mógł w pamięci odnaleźć jego imienia.
Korytarze były całkiem przestronne, na ścianach ukazane sceny batalistyczne. Ah, gdyby mieli dobrego dekoratora, można by coś z tym zrobić. Mimo to wątpię czy chociaż przez chwilę im to przyszło na myśl.
Ręce świerzbiły go, aby wziąć sobie jakiś cenny przedmiot. Opanował się, z czego był dumny. W końcu teraz jest na żołdzie i nie ma sensu (póki co) dorabiać sobie na boku. Choć kto wie. Nie jest przyzwyczajony do życia bez luksusów. Nawet ostatnie tygodnie nie pomogły mu się oswoić z tą sytuacją.
W końcu dotarli na spotkanie. Upadłeś i to nisko. Robert cię ostrzegał przed tym -Odezwał się nieprzyjemny głosik.
W sali wystrojonej jeszcze bardziej niż korytarze i jeszcze bardziej na styl militarny, znajdowały się trzy osoby. Alek, Ruda i jakiś facet. Dupa, muszę zapamiętać, aby w najbliższym czasie pomyśleć o rozpoznawaniu stopni. Teraz nie wiem jak się do nich zwracać. Spojrzał na rudą. Miała ładną buzię, lecz gdyby nie włosy, nie miałaby w sobie tego czegoś. No i może oczy.
Do realnego świata przywołał go głos Janosza. Zwiadowca wytłumaczył wszystko płynnie i nie trzeba było nic dodawać.
Cóż, teraz stał i lekko się uśmiechał. W końcu mają taki piękny dzień.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:59.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172