Wstaję z ziemi tamując ręką krew lecącą z rany i klnąc pod nosem - zaraz ci się odpłacę - mówię i zaczynam przeszukiwać bandytę biorąc od razu jego sztylet i przysłuchując się rozmowie Elżbiety z Bogdanem - jeśli masz jakieś bandaże albo chusty to z chęcią się zgodzę - odpowiadam na jej pytanie. |
Tak - odpowiada kobieta - mam trochę bandaży. Chodzi mi o podróż z wami, chciałabym uratować ciało mego ojca Feliks Zdobywasz bardzo ładny, srebrny sztylet. |
Smutny tym, iz nie zranilem wrednego banity, uklaniam sie pieknej damie. -Witaj ! Wpatrzony w jej piekny usmiech, powiedzialem po niej: -Pania to moge nawet na koniec swiata odwiezc ! - po chwili namyslu: -Wiec moze wyruszajmy ? - dodalem |
Kobieta mówi - Ach, jacy panowie jesteście przemili. Szkoda że nie znałam was wcześniej. - Po chwili patrzy Feliksa, i odpowiada mu, dając do ręki dwa bandaże - Proszę, o to bandaże. Mogłabym poznać wasze imiona? - pochwili dodaje - Możemy jechać, lecz jedna osoba będzie musiała pełnić wartę na koniu, i ktoś musi prowadzić. Ja będe siedziała w karecie, zgadzacie się panowie? |
- Pani, jam jest Bogdan. Chciałbym porozmawiać podczas podróży z waść panną i umilić jej czas moją osobą. O ile to nie uprzykrzy twojej podróży oczywiście. |
ja jestem Feliks- mówię obwijając sobie ramię bandażem - przepraszam że się narzucam, ale jestem jedynie zwykłym rzemieślnikiem., dokańczam się opatrywać - mogę pełnić warte na koniu, dopilnuję żeby żadni podli bandyci już nas nie zaskoczyli- po czym idę po mojego konia który uciekł, schował się za jakimś drzewem i zaczął jeść jagody, patrzę na pobliski teren (oczekując od mistrza dokładnego opisu), wsiadam na konia i dołączam do reszty uśmiechając się do damy. |
Ruszyliście wszyscy w drogę. Po jakimś czasie zapada zmrok. Dama śpi w karecie a wy na kocach na zewnątrz. Feliks, stoisz na warcie, a Bogdan ma cię zaraz zmienić. Po chwili słyszysz szelest w krzakach, podchodzisz z pochodnią, którą wcześniej zapalasz. Maciej Zauważasz grupkę ludzi prz ykarecie. Jednego wartownika. Podchodzisz bliżej, a swojego rysia puszczasz na zwiad. |
-Jam jest Ludwik z Gniezna, jestem karczmarzem, to moje cale zycie, teraz prowadze gospode w Krakowie. Wlasnie wyruszam do Gdanska mam tam pare spraw do zalatwienia ... Ale coz nie bede nudzic, jedzmy zatem i cieszmy sie podroza. Prowadze karete i gawedze jak wszyscy. Gdy zapada noc rozwniez klade sie spac i mowie damie: -Dobranoc, zycze milej nocy. Uslyszalem szelest i tylko troche otwarlem oczy, jestem zmeczony, nie robie zadnych gestow, nic nie mowie, tylko sie przygladam. |
Śnie o mojej przyszłości z nowo poznaną damą. "O tak, duchy mi sprzyjają." Śpię twardym snem, nie wygląda na to, bym sam miał się dobudzić na swoją wartę. |
Maciej już zamierzał pojechać w stronę jakieś przydrożnej gospody, gdy wreszcie ktoś się zjawił. Chwilę pogłówkował po czym miał ułożony już cały plan. Szepnął coś w stronę rysia, sam ustawił się przy drodze na koniu. Między palcami lewej dłoni trzymał, nic nie wartego na tych terenach, pieniążka. Nagle z zarośli wyskoczyło zwierzę, prosto na wartownika. Jego ślepia lśniły złowieszczym blaskiem. W tym samym momencie na drogę wyjechał jeździec, ubrany w naprawdę porządne szaty. Na białym rumaku wyglądał dość dobrze w kontraście ciemności nocy. -Spokój-krzyknął Maciej Wtedy to ryś natychmiastowo pomknął stronę swego nowego pana. Podjechał trochę bliżej, starając się nie wzbudzać agresji. -Przepraszam za niego, czasami jest trochę porywczy. Jestem Wojtek, sztukmistrz i cyrkowiec. A Wy Panie?-mówił ze wschodnim akcentem, lecz bardzo wyraźnie i zrozumiale. |
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:00. |
Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0