Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 05-07-2007, 20:56   #1
 
Reputacja: 1 Diakonis nie jest za bardzo znanyDiakonis nie jest za bardzo znanyDiakonis nie jest za bardzo znanyDiakonis nie jest za bardzo znanyDiakonis nie jest za bardzo znanyDiakonis nie jest za bardzo znanyDiakonis nie jest za bardzo znanyDiakonis nie jest za bardzo znany
Everon


Przysiadłeś przy skrzyni, musiałeś ubrać zbroję chociaż potrwa to chwilę. Na dole wciąż toczyła się walka, słychać było krzyki, rozkazy i uderzającą o siebie stal. Rana na ramieniu krwawiła intensywnie, jednak to nie było małe draśnięcie. W bitwie adrenalina tłumiła bodźce bólowe, teraz przyłożyłeś rozjaśnioną magiczną posoką dłoń do szerokiej rany. W całej ręce poczułeś ulgę i ukojenie, kiedy czarodziejskie światło rozpłynęło się po skórze. Z sali bankietowej słyszałeś odgłosy walki, należało się śpieszyć. Najszybciej jak to było możliwe ubrałeś przeszywanicę, kolczugę i napierśnik gdyż ubieranie całej zbroi za długo by potrwało. Wziąłeś buzdygan w dłoń i popędziłeś czym prędzej na dół, po drodze wypowiadając magiczne słowa. Już przed drzwiami trwała zaciekła walka. Od strony schodów nadciągnął oddział straży królewskiej, jednak skupieni Zhentarimscy wojownicy nie dawali łatwo za wygraną. Już na schodach przed nimi przystanąłeś. Widząc teraz w dobrym świetle czarno-granatowe mundury napastników krew się w Tobie po raz kolejny wzburzyła. Mimo, że będąc w pokoju ochłonąłeś nieco, teraz na nowo się gotowałeś. Płomienie twojej aury wybuchły na nowo z ogromną siłą. Rzuciłeś się między Zhentarimów robiąc w ich grupie pokaźną wyrwę i torując drogę do środka sali swoim buzdyganem. Potężne uderzenia obucha łamały kości nieopancerzonego przeciwnika, a Ty z satysfakcją wyprowadzałeś kolejny potężny cios. Oczywiście po raz kolejny swoją efektywność w walce wsparłeś magicznym słowem.





Elaraldur


Trzymałeś Elię w swych ramionach, nerwowo spoglądając dookoła. Ona tylko schowała twarz i cichutko łkała. Nic nie mogłeś poradzić, przytuliłeś ją jeszcze mocniej.
- Spokojnie...-
Głos uwięzł Ci w gardle, nie mogłeś nic powiedzieć. W sercu błagałeś tylko, aby Tymora spojrzała na Ciebie swoim przyjaznym okiem jeszcze jeden raz. Szczególnie teraz kiedy, czułeś się odpowiedzialny za tą damę, która teraz jak dziecko płakała Ci na piersi. Trzymałeś w ręce rapier z którego kapała krew mieszająca się z twoją własną. Na chwilę twój umysł skupił się tylko na tym jednym obrazie. Rapier, broń która wywołała tą bitwę. Na nim krew, krew cormyrska, zhentarimska i bogowie wiedzą jaka jeszcze. Kapała na posadzkę, gdzie już wcześniej utworzyła się kałuża z twojej rany. Rany barda, którego krew bez jego woli zmieszała się z krwią walczących. Głos Elii wyrwał Cię z twoich przemyśleń.

- Nie chcę umierać. -
Szepnęła cicho patrząc na Ciebie. Jej oczy już nie były załzawione, były pełne determinacji i siły, choć równie dobrze mogło Ci się tylko zdawać.


- Nie umrzesz Elio. Jakem Bard z Wybrzeża Mie...-
Nie zdążyłeś dokończyć. Przed wami wybuchły ogromne płomienie, a towarzyszący im huk aż was ogłuszył. Przerażeni staliście pod ścianą, nie mieliście już gdzie uciekać. Wtedy przed waszymi oczyma pojawił się monstrualny potwór.






Volstagh


Musiałeś skupić się chwilę na tym zaklęciu. Było nieco trudne ponieważ z obrazem marilitha miałeś silne skojarzenia emocjonalne, a konieczne przy rzucaniu inkantacji utrzymanie równowagi duchowej nie było najłatwiejsze do uzyskania w środku bitwy. Jednak udało się. Pół sali wybuchło płomieniami, a huk ogłuszył prawie wszystkich. Wszyscy cywile jednogłośnie wrzasnęli kiedy z pod ziemi wyłonił się ogromna bestia. Była nieco za duża jak na twój gust, ale kolejny raz wznieciłeś istny chaos w sali. Tylko Ty zauważyłeś, że przez projekcję przebija się kilku mężczyzn wciąż walczących i zdających się nawet nie zauważać twojego dzieła. Jednak nie należało się napawać własną iluzją. Trzeba było uciekać, pobiegłeś więc w stronę wyjście. Jednak twoja iluzja niewiele zmieniła sytuację. Po drugiej stronie duża grupa strażników torowała wejście, a Zhentarimowie nie mieli zamiaru się poddawać. Ponadto jakiś rycerz z wielkim buzdyganem właśnie przebijał się w stronę sali. Postanowiłeś przeskoczyć całe to zamieszanie. Jeszcze jedno maleńkie zaklęcie i będzie po wszystkim. Złożyłeś dłoń w rytualny gest i... i nic się nie stało. Energia w tym pomieszczeniu nie zachowywała się najzwyklej. Zauważyłeś to już przy rzucaniu pierwszego zaklęcia, przy stole. Teraz poczułeś jak jakaś niewidzialna siła ciągnie Cię w tył. W jednym momencie ta zwielokrotniona siłą z ogromną mocą rzuciła Tobą w stronę marilitha. Przeleciałeś kilka metrów nad ziemią przez swoją własną projekcję. Natomiast obraz rozbił się na miliony kulek zielonej żelowatej substancji, która zresztą jak się okazało była iluzją. Ty natomiast uderzyłeś o ścianę wysoko nad ziemią i spadłeś z kilku metrów. Twój upadek złagodziło kilka martwych ciał w które wpadłeś.


Splamiony


Kobiety nie odezwały się nawet, Latilien poszła posłusznie za Tobą ciągnąc za sobą tę drugą damę. Wciąż czułeś otumaniającą Cię truciznę. Przeszedłeś przez ciało zabitego przed chwilą przeciwnika. Zmroził Cię widok jego twarzy, nie była ona bowiem zamaskowana, tylko zakryta czarną chustą, a to co uznałeś za wymyślne szaty kapłana jakiegś zapomnianego bóstwa było zwykłym Zhentarimskim mundurem. Zachwiałeś się omal nie upadając, a Latilien to wszystko widziała.
-Nic Ci nie jest Leekanie? -

Przez chwilę nie wiedziałeś do kogo mówi, jednak zdałeś sobie sprawę, że tak miała Cię nazywać ta urocza dama. Nie czułeś się na siłach przebijać przez dość dużą grupę walczących. Szczególnie, że jak widziałeś zrobiło się tam conajmniej tłoczno, gdyż było to miejsce w którym skupili się Zhentarimowie. Miałeś odpowiedzieć Latilien, upewnić ją, że nic Ci nie jest, ale ogromny huk przerwał Ci. Znów zachwiałeś się na nogach, kiedy w twój umysł uderzył tak silny bodziec dźwiękowy. Przeklęta trucizna. Po drugiej stronie sali wybuchł pożar i nagle pojawiła się tam ogromna bestia. Twój umysł ogarnęło przerażenie, kiedy patrzyłeś na kilkumetrowe monstrum. Kątem oka widziałeś biegnącego w stronę wyjścia gnoma, święcącego się tęczową poświatą. Ów jegomość na chwilę przyklęknął przed walczącymi. Niewidzialna siła rzuciła nim w stronę ryczącej bestii, która została dosłownie przebita rozpadając się na zieloną maź, która rozprysła się po całej sali. Upadłeś na kolana, cała wrzawa przycichła. Byłeś bliski omdleniu, stałeś na krawędzi przytomności.




__________________________________________________ ______________________


W wejściu stanęło dziewięciu zamaskowanych, dokładnie takich samych jak niewidzialna elitarna straż na bankiecie. Najlepsi z najlepszych w Comryrze, przybyli na zawołanie rodziny królewskiej. W chwilę dosłownie rozprawili się z garstką Zhentarimów. Straż rozbiegła się po sali, rozbrajając wszystkich walczących. W ciszy jaka nastała po walce dało się usłyszeć tylko jęki i płacz, oraz przytłumione echo zabawy trwającej w mieście. Nikt poza zamkiem nie zauważył najwyraźniej wydarzeń jakie miały tu miejscę. Przy królewskim stole, który jako jedyny nie ucierpiał, stanęli Zamaskowani w liczbie 13, kilku lekko i ciężko rannych, ale każdy o własnych siłach. Strażnicy i oficerowie Purpurowych Smoków obstawili wszystkie wyjścia. Kilku medyków opatrywało już rannych. W kierunku stołu powoli szła Alusair Obarskyr, w swoim białym pokrwawionym mundurze, ocierając krew z miecza. Nikt nie śmiał odezwać się w takiej chwili. Namiestniczka weszła na scenę, chwilę stała obejmując wzrokiem zniszczenia jakie poczynili Zhentarimowie.



-Chciałabym przeprosić wszystkich zebranych, chociaż wiem, że to nie umniejszy cierpienia. Jestem jednak zobowiązana do udzielenia wszelakiej pomocy tym, którzy ucierpieli w dzisiejszym ataku, albowiem był on skierowany na księcia. Nasza ochrona zawiodła. Przeciwnik posłużył się potężną magią. Dla wyjaśnienia powiem, że pierwsza grupa, która wdarła się na teren bankietu otworzyła przejście dla Zhentarimów, choć nie współpracowali oni ze sobą. Jednak jestem pewna, że gdyby nie oni to Twierdza Zhentil mogłaby powąchać nasze bramy.-
Na sali mało stało już osób, które mogły słuchać przemowy Namiestniczki. Wielu cywili zostało zabitych, ale dzięki magicznej mgle wielu przeżyło jednak z niewiadomych przyczyn leżeli bez przytomności co orzekli medycy. Namiestniczka kontynuowała przemowę zwracając się głównie do tych gości, którzy aktywnie uczestniczyli w bitwie, oraz innych, którzy stali na nogach.

- Zostaliśmy pozbawieni naszych magów. Nasz wróg dobrze znał listę gości i z nich także usunął wszystkich czarodzieji. W ten sposób wszyscy magowie będący na służbie zamku Comryrskiego, oraz goście będący magami, zostali teleportowani. Do naszych lochów, na które zresztą sami nakładali potężne zaklęcia antymagiczne. W taki sposób zostaliśmy pozbawieni magicznej obrony, co ułatwiło napastnikowi atak, gdyż on taką magią dysponował. Przejdę jednak do sedna sprawy. Stała się rzecz, której najbardziej się obawiałam. Równowaga Cormyru została zachwiana. Atak na zamek się powiódł, a książę został porwany. Upraszam dlatego wszystkich gości o zachowanie szczególnej tajemnicy dotyczącej dzisiejszych wydarzeń.Proszę zrozumcie, że od tego zależy równowaga naszego kraju. Będziemy utrzymywać, że książę ma się jak najlepiej, a ataku nic nie wspomnimy. Tym samym chciałabym prosić wszystkich zebranych o pozostanie na zamku przez najbliższy dekadzień, dopóki nie rozwiążemy sprawy. Cały teren wokół zamku zostanie zabezpieczony, a naszą siedzibę potraktujemy silnymi czarami ochronnymi, aby zapewnić wygodę i bezpieczeństwo naszym gościom. -


Alusair opadła ciężko na fotel. Wyglądała okropnie, cała zakrwawiona, brudna, ale nie to było najbardziej przygnębiające. Jej twarz zrozpaczona. Ci którzy stali bliżej mogli zobaczyć bezsilną Namiestniczkę Alusair Obarskyr, przywódcę jednego z największych Imperiów Faerrunu, ci którzy stali najbliżej mgli zobaczyc jak po jej twarzy spływają kolejne łzy. Goście nawet nie śmieli przemówić. Większość z nich była zbyt przerażona tym co się stało i jeszcze do nich do końca nie doszło, że właśnie stracili najbliższych. Medycy chodzili po całej sali opatrując rannych.


- Wszystkich którzy mogliby w jakikolwiek sposób pomóc w odnalezieniu księcia proszę o rozmowę ze mną. Ta sprawa wymaga nadzwyczajnej dyskrecji i mogę ją powierzyć tylko uczestnikom dzisiejszych wydarzeń. -


Cierpienie, to pomieszczenie było pełne niego. Kilka osób zbliżyło się do Namiestniczki, ale większość opuszczała pobojowisko lub korzystała z pomocy medyków.
 

Ostatnio edytowane przez Diakonis : 06-07-2007 o 10:30.
Diakonis jest offline  
Stary 05-07-2007, 21:46   #2
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Ostrza mieczy zderzające sie z coraz krótszym biczem, Zhentharimowie o sześciu ramionach, czarodzieje z Thay ze skalpelami w dłoniach! ..-Ból głowy, i żeber przywrócił gnoma do rzeczywistości. Volstagh szukając swego kapelusza i bicza przypominał sobie walkę, wywołaną iluzję i lot, oraz finał tego przelotu.
- Trzeba przyznać dynastii Obarskyrów, wiedzą jak wydawać niezapomniane przyjęcia. - rzekł gnom i jego wzrok padł przypadkiem na martwa Thaykę. Ów widok nie poprawił bynajmniej humoru gnomowi. Volstagh włożył kapelusz na głowę i wsunął bicz pod pas.

W wejściu stanęło dziewięciu zamaskowanych, dokładnie takich samych jak niewidzialna elitarna straż na bankiecie. Najlepsi z najlepszych w Comyrze, przybyli na zawołanie rodziny królewskiej. W chwilę dosłownie rozprawili się z garstką Zhentarimów. Straż rozbiegła się po sali, rozbrajając wszystkich walczących. W ciszy jaka nastała po walce dało się usłyszeć tylko jęki i płacz, oraz przytłumione echo zabawy trwającej w mieście. Nikt poza zamkiem nie zauważył najwyraźniej wydarzeń jakie miały tu miejscu. Przy królewskim stole, który jako jedyny nie ucierpiał, stanęli Zamaskowani w liczbie 13, kilku lekko i ciężko rannych, ale każdy o własnych siłach. Strażnicy i oficerowie Purpurowych Smoków obstawili wszystkie wyjścia.
- Lepiej późno niż wcale ,co?- mruknął pod nosem gnom siadając na najbliższym krześle.
Czuł że bolały go obite żebra, i być może miał mały wstrząs mózgu, ale chyba nie odniósł poważniejszych obrażeń.. Przynajmniej tak mu się zdawało.
Kilku medyków opatrywało już rannych. W kierunku stołu powoli szła Alusair Obarskyr, w swoim białym pokrwawionym mundurze, ocierając krew z miecza. Nikt nie śmiał odezwać się w takiej chwili. Namiestniczka weszła na scenę, chwilę stała obejmując wzrokiem zniszczenia jakie poczynili Zhentarimowie.
Wypowiedzi Alusair gnom wysłuchał uważnie, i nie wzbudziła w nim entuzjazmu.
Alusair opadła ciężko na fotel. Wyglądała okropnie, cała zakrwawiona, brudna, ale nie to było najbardziej przygnębiające. Jej twarz zrozpaczona. Ci którzy stali bliżej mogli zobaczyć bezsilną Namiestniczkę Alusair Obarskyr, przywódcę jednego z największych Imperiów Faerrunu, ci którzy stali najbliżej mogli zobaczyć jak po jej twarzy spływają kolejne łzy. Goście nawet nie śmieli przemówić. Większość z nich była zbyt przerażona tym co się stało i jeszcze do nich do końca nie doszło, że właśnie stracili najbliższych. Medycy chodzili po całej sali opatrując rannych.
- Wszystkich którzy mogliby w jakikolwiek sposób pomóc w odnalezieniu księcia proszę o rozmowę ze mną. Ta sprawa wymaga nadzwyczajnej dyskrecji i mogę ją powierzyć tylko uczestnikom dzisiejszych wydarzeń. -Gnom nie mógł patrzyć z czystym sumieniem na rozpaczającą kobietę i nie robić nic by zmienić ten stan.
Więc Volstagh ruszył do przodu, w kierunku namiestniczki. Kruk ukryty wśród zagięć żyrandolu zleciał na dół i zakrakał.- Co ty rrobisz?! Znowu pakujesz nas w kłopoty! I na co nam to?! Kraa..
- Nam?- spytał Volstagh.- Nie zauważyłem , byś sie zgłosił.
- Chyba nie sądzisz, że puszczę cię samego. Z nas dwóch, tylko ja myślę rozsądnie. - rzekł kruk siadając na ramieniu.
- Nie będę pierwszym Jansenem pakującym się na trudną wyprawę. - rzekł gnom.
- Ale to nie będą drugorzędni magowie z enklawy Thay, tylko elita Zentharimów.. Kraa. - rozpaczał kruk.
- Postanowiłem Purchawku, a teraz zamilcz. Jeszcze żaden Jansen nie odmówił nikomu pomocy, i ja nie będę pierwszy, który to zrobi.- rzekł Volstagh. -Albo jeszcze lepiej, poszukaj Honoriusza.

Ptak zerwał się z ramienia i poleciał w kierunku balkonu. Zaś Volstagh podszedłszy blisko tronu namiestniczki rzekł. - Pani, nie jestem silnym wojownikiem, ani potężnym magiem. Ale z całych swych sił jestem gotów pomóc w tej szlachetnej sprawie,.. Niestety nie pamiętam swego imienia, ani krainy którą reprezentowałem, gdyż na skutek uderzenia o ziemię straciłem ..eee. częściowo pamięć. Dlatego proszę mnie nazywać, Vosltagh.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 16-07-2007, 00:43   #3
 
Kutak's Avatar
 
Reputacja: 1 Kutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwu
Wciągnął powietrze głęboko do płuc. Wypuścił je, wciągnął ponownie, znów wypuścił... Słyszał jakieś słowa, zdawało mu się, że walka ustała... Wiedział jednak, że oto przyszedł największy cios, jaki mogła mu zadać trucizna- i że jeżeli to przetrwa, dalej efekty będą mijały. Wdech, wydech, wdech...

Powoli podnosił się z klęczek. Wzrok elfa był dziwnie nieobecny- zdawało się, że całą swoją uwagę, całą siłę poświęcił na walkę z toksyną w jego organizmie. Nie słyszał, nie czuł- walczył wewnątrz siebie. Maska zakrywała strużki potu spływające po jego twarzy, starał się też stłumić sapanie. Przemowę Alusair usłyszał dokładnie w momencie, gdy ją kończyła, ale niezbyt przejęło to elfa. Spojrzał na Latilen... Była cała, to najważniejsze.

- Już... Już wszystko w porządku.- odparł, podnosząc z ziemi miecz- A co z tobą? I co tu się działo, co stało się z tymi wszystkimi... Napastnikami?- swoje pytanie skierował do obu kobiet.

Było mu strasznie głupio, ale mogło być dużo gorzej- gdyby został powalony na kolana w środku bitwy...
 
__________________
Kutak - to brzmi dumnie.
Kutak jest offline  
Stary 20-08-2007, 23:46   #4
 
Reputacja: 1 Diakonis nie jest za bardzo znanyDiakonis nie jest za bardzo znanyDiakonis nie jest za bardzo znanyDiakonis nie jest za bardzo znanyDiakonis nie jest za bardzo znanyDiakonis nie jest za bardzo znanyDiakonis nie jest za bardzo znanyDiakonis nie jest za bardzo znany
Splamiony

Stałeś przed Latilien, która wydawała się oszołomiona. Nieruchoma niczym posąg wpatrywała się w Ciebie. Cała jej sukienka była poplamiona krwią, jej dłonie drgały kiedy kolejne krople krwi spadały z nich na posadzkę. Po jej policzku spłynęła łza, a za nią rzeka łez. To było o wiele za dużo jak dla niej, młoda dziewczyna została przygnieciona ciężarem tych wydarzeń. Momentalnie przypadła do niej druga dama podtrzymując ją by ta nie padła na kolana. Ty byłeś zdezorientowany. Fizycznie czułeś, że twój organizm uspokaja się i trucizna już przestaje działać, ale twoja dusza była szargany strasznymi uczuciami. Zginęła przez Ciebie kolejna niewinna osoba, dama, którą miałeś ochraniać. Hrabina Mallereuse bez wątpienia nie żyła. Proste zadanie, banalna misja, a Ty jej jednak nie podołałeś. W dodatku nie udało Ci się dopaść Althree Gartona, chociaż nim nie chciałeś sobie teraz zaprzątać głowy, bo nie wszystko było do końca jasne. Stałeś nieruchomo aż niezauważona Latilien podeszła do Ciebie.
- Dziękuję Ci Leekanie, że zdołałeś mnie obronić. - Te zimne słowa obudziły Cię jak kubeł lodowatej wody. Szlachcianka trafiła gwoździem w twoje serce. Jedna z osób ochranianych przez Ciebie zginęła, a druga przeżyła zapewne tylko dzięki Kupczykowi.
- Tymczasem ja zwalniam Cię ze służby. Żegnam Panie Leekanie. -
- Silluette, nie wiem co Ty teraz zrobisz, ale ja nie mam zamiaru siedzieć bezczynnie w zamku. Idę do Namiestniczki Alusair zgłosić się z pomocą. Zemszczę się na nich, choćbym miała zginąć –

W jednej chwili z zapłakanej dziewczynki Latilien zamieniła się w zdeterminowaną damę. W jej głosie można było słyszeć zdecydowanie i nieugięte postanowienie. Ty nawet nie drgnąłeś kiedy przechodziła obok Ciebie. Byłeś w tak głębokim szoku. To były ostatnie słowa jakich mógłbyś się spodziewać po Latilien. Silluette nic nie odpowiadając podążyła za Latilien, która już szła w kierunku stołu Namiestniczki.
 

Ostatnio edytowane przez Diakonis : 20-08-2007 o 23:49.
Diakonis jest offline  
Stary 31-08-2007, 14:26   #5
 
Kutak's Avatar
 
Reputacja: 1 Kutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwu
Życie, mruknął Splamiony. Ze wszystkich sił starał się nie dopuszczać do swojego umysłu silniejszych emocji. Obojętne co chciał, by łączyło go z Latilen- wszystko przestało istnieć, a on na swym honorze miał kolejną plamę. Wszystko przez jego zemstę, przez jego egoistyczne cele i pragnienia zakończenia wszystkiego, co łączyło go z "Chłopakami z Portowej". Wciągnął powietrze głęboko do płuc- teraz już za późno na myślenie o tym, nie ma czasu na wspominki i wypominanie sobie błędów. Teraz trzeba działać.

Szybkim, zdecydowanym krokiem elf zbliżał się do kobiet, lecz bez słowa je wyminął. Na przeprosiny i tłumaczenia przyjdzie czas później, gdy odzyska już imię. Dostał nauczkę, los pokazał mu, że nie osiągnie w życiu niczego, póki nie oczyści swojego honoru- sam teraz czuł, jak był głupi. Przysięga na szczycie wzgórza, potęga "Nadziei", tyle walk stoczonych o to, by wrócić do prawdziwego życia... Miał to przerwać? Miał na zawsze pozostać istotą bez duszy, bez honoru? Osobą wydrążoną?

- Namiestniczko.- odezwał się elf, omijając paru innych potencjalnych bohaterów- Przybyłem tu w innym celu, niespełnionym. Jeżeli jednak Cormyr potrzebuje mych usług, to wiedz, że klękam przed nim tak, jak robię to przed tobą- mówiąc to, przyklęknął na jedno kolano, wspierając się na mieczu- i że zrobię dla kraju tego wszystko, co będę mógł. Nie dla pieniędzy, nie dla sławy- dla własnego odkupienia...
 
__________________
Kutak - to brzmi dumnie.
Kutak jest offline  
Stary 05-09-2007, 01:25   #6
 
Reputacja: 1 Elaraldur nie jest za bardzo znanyElaraldur nie jest za bardzo znanyElaraldur nie jest za bardzo znanyElaraldur nie jest za bardzo znanyElaraldur nie jest za bardzo znanyElaraldur nie jest za bardzo znany
Wsłuchując się w moment zbawiennej ciszy, Elaraldur otarł krople potu z czoła i spojrzał na wtuloną w jego bok dziewczynę. Krew dudniła nawet w końcóweczkach jego palców, adrenalina zasłaniała świat. Zamknął oczy i zrobił kilka mocnych oddechów. Trzęsącymi się dłońmi upuścił miecz i wyjął spod drugiej pachy futerał z lutnią. Ze zgrozą zauważył wbity w pęknięte drewno bełt. Pośpiesznie otworzył pokrowiec i wyjął Światło Firmamentu od razu badając dno pudła. Całe... Chwała Tymorze - pomyślał. Najwyraźniej bełt został na tyle osłabiony przez czar ochronny, że nie zdołał przebić się przez mahoń. Następnym razem nie będę skąpił na futerał z Niebieskoliścia - z nieadekwatną dozą ironii karcił się Elaraldur. Tak, z pewnością już zdołał nieco ochłonąć, skoro pozwalał sobie na takie żarciki w myślach. Nagle dreszcz przeszedł przez niego. Może gdyby nie ten futerał podzielił by los matki Elii?... A może nie...? Właśnie! - przypomniał sobie o szlachciance. Położył jej rękę na ramieniu.
- Już po wszystkim, jesteśmy bezpieczni Elio - Rzekł najbardziej jak umiał zdecydowanie, odkrywszy z ulgą, że jego tchawica nie jest już tak ściśnięta od ciśnienia.
- Jakiego wyznania byłą twa matka? Selune? Znam tu jednego duchownego... - złapał kilka krótkich oddechów - ...może bogowie będą tak łaskawi, by wrócić jej życie w rytuale. - O ile nie została posiekana, spalona, zamrożona, wyżarta, połamana, zmiażdżona, rozczłonkowana, czy też zdekapitowana... - dokończył już, jakże rozsądnie, w myśli.
Elia załkała beznadziejnie, najwyraźniej jeszcze nie przystała do faktu utraty matki.
-Nie płacz, jestem przy tobie - wypalił bez chwili zastanowienia Elaraldur, od razu wściekły na siebie, że pozwolił sobie na tak sztampową i wyświechtaną wypowiedz.
Poza tym powątpiewał jakoby takie pocieszenie ze strony przypadkowo spotkanego barda, nawet tak urodziwego jak on, mogło by ją pocieszyć. Ale widać Elia uspokoiła się trochę, i podniosła zapłakane oczy w podziękowaniu. Elaraldur uśmiechnął się do niej zdając sobie sprawę że jego bark jest gnieciony do kolumny. A znowu taka lekka to ta kobieta nie była...

Głos rozmowy. Namiestniczka. Tego sie Elaraldur nie spodziewał, osłupiały przywoływał w myślach obrazy, które kazały mu podejrzewać, że to właśnie Alusair za tym stoi. Ale tak bywa w dobrej historii, że nic nie jest po myśli bohaterów.

-....Atak na zamek się powiódł, a książę został porwany.... - W tym momencie tętno Elaraldura znowu przybrało na sile. Na łaskę Chauntei, przecież to... Elaraldur wyobraził sobie stado biegnących saren na lesistej polanie ...przecież to, do diaska, największa luka militarna Cormyru od kilkudziesięciu lat! tym razem w przerwie zobrazowal sobie chłopów stawiających chatę Ortuz... Muszę go, muszę mojego Księcia zawiadomić! myślał pospiesznie robiąc w myślach przegląd kwiatów. Elaraldur był szkolony jak zapobiec prostemu wykryciu myśli - na wszelki wypadek.

-Wszystkich którzy mogliby w jakikolwiek sposób pomóc w odnalezieniu księcia proszę o rozmowę ze mną. Ta sprawa wymaga nadzwyczajnej dyskrecji i mogę ją powierzyć tylko uczestnikom dzisiejszych wydarzeń.

Co za okazja! Tu nie chodzi o heroizm, teraz muszę sam sobie udowodnić jakim dobrym jestem aktorem. - uśmiechnął się bard. Kazał Elii wstać, sam arystokratycznym krokiem wyszedł zza słupa, ku poruszeniu tych, gotowych wziąć go za niedobitego Zhentarima, nonszalancko obejrzał paznokcie, otrzepał się z kurzu i poprawił włosy zbliżając sie do Alusair. Zerknął na jej twarz. Albo jest moją towarzyszką po fachu, albo ona nie miała z tym nic wspólnego... powiedział sobie, widząc jej rozpacz. Trzeba grać dalej.

Ominął zamaszystym krokiem jakiegoś przebitego trupa i podszedł do reszty śmiałków. Wysłuchawszy ich deklaracji z mina prawdziwego profesjonalisty, począł sam przemawiać.

- Ja zaś, Elaraldur L'chean z Wybrzeża, piszę się na to i choć ani mieczem władać nie potrafię jak szermierz, a mag ze mnie znikomy, to przysięgam, że ma rozległa wiedza i siła charakteru przydadzą się nieraz. Jak mawiał Gvyydnan z Czarnej Góry - nie miecze zabijają monarchów, a słowa. - skłonił się lekko pragnąc zrobić jeszcze bardziej oficjalne wrażenie.

Ale z każdą chwilą przestawało mu się to podobać, chyba wciągnął się w coś okrutnie nieprzyjemnego. Cała sala, kolumny, zwłoki, nawet ściany chyba się w niego wsłuchiwały. A w sali robiło się coraz zimniej... zimniej niż w sercu diabła...
 
Elaraldur jest offline  
Stary 06-09-2007, 07:03   #7
 
Reputacja: 1 Hammen ma wspaniałą reputacjęHammen ma wspaniałą reputacjęHammen ma wspaniałą reputacjęHammen ma wspaniałą reputacjęHammen ma wspaniałą reputacjęHammen ma wspaniałą reputacjęHammen ma wspaniałą reputacjęHammen ma wspaniałą reputacjęHammen ma wspaniałą reputacjęHammen ma wspaniałą reputacjęHammen ma wspaniałą reputację
Everon stał przez dłuższy czas w ciszy, powoli omiatając wzrokiem pobojowisko. Wypowiedz Namiestniczki była dla niego czymś oczywistym, dlatego zbytnio nie skupił się na tym jakich słów użyła aby prosic o zachowanie spokoju i wszelką pomoc tych, którzy przeżyli.

Kapłan zatrzymał nieobecny wzrok na jednym z Zhentarimów. Młody mężczyzna leżał pod jednym z filarów, z ramieniem poszarpanym przez jakieś odłamki. Sługa Kossutha przyglądał się twarzy wojownika. Umorusana krwią spływającą z rany na głowie była całkowicie wolna od grymasu bólu. Było jasne, że ten Zhent zginął na samym początku walki. Lecz nie to przykuwało uwagę Dynaala. On znał tego chłopaka. Pamiętał jego szlachetne rysy. Młodzieniec pochodził z miasteczka w północnym Amnie. Pracował w gospodzie swojego ojca. Sługa Kossutha pamiętał go jako roześmianego młodzieńca, zawsze uprzejmego i miłego. Co spowodowało, że ten chłopak z dobrej rodziny przystał do Czarnej Sieci? Dlaczego życie zakończył tu, daleko od domu, walcząc po stronie budzącej grozę w niemal każdym państwie organizacji? Tego Everon najpewniej nigdy się nie dowie.

Kapłan podszedł powolnym, lecz pewnym krokiem do ludzi zgromadzonych wokół Alusair Obarskyr. Gdy ostatni z zebranych skończył mówic, sługa Kossutha wykonał jeden krok naprzód, po czym przemówił zadziwiająco spokojnym, niskim głosem. – Jako wysłannik kościoła Kossutha powinienem przekazac wyrazy współczucia i zaoferowac wszelką pomoc materialną na jaką może pozwolic sobie nasze zgromadzenie. I to zapewnię. Lecz jako osoba prywatna, czuję się w pewien sposób, hmmm…-zamyślił się na chwilę- zobowiązany do udzielenia wszelkiej pomocy w poszukiwaniu księcia. Innymi słowy mój buzdygan i magia są na twoje rozkazy, Pani.- zakończył lekko się kłaniając. „Nadszedł czas…” pomyślał, a w jego oczach błysnęła iskierka gniewu.
 
__________________
"The eagle's eye is hiding something tragic
but in this night the red wine rules in me"
Hammen jest offline  
Stary 12-09-2007, 22:03   #8
 
Reputacja: 1 Diakonis nie jest za bardzo znanyDiakonis nie jest za bardzo znanyDiakonis nie jest za bardzo znanyDiakonis nie jest za bardzo znanyDiakonis nie jest za bardzo znanyDiakonis nie jest za bardzo znanyDiakonis nie jest za bardzo znanyDiakonis nie jest za bardzo znany
Wokół Alusair zebrała się grupa kilku osób.
- My także będziemy zaszczyceni mogąc oddać swój oręż pod komendę Cormyru. Każdy z nas jest wart kilku żołnierzy i nie cofniemy się przed wrogiem. W tej walce zginął jeden z naszych drogich kompanów, naszym obowiązkiem wobec klanu jest dokonać zemsty. Namiestniczko, poselstwo z Cytadeli Adbar oddaje się na twój rozkaz. -
Jeden z krasnoludów wysunął się z grupy, przystając pod chorągiew Cormyru. Tym krasnoludem był Kartuz. Za nim stało dwóch także odzianych w czarno-zielonych surdutach. Odróżniała ich aparycja. Kartuz z długą szarą brodą zaplecioną w warkoczyki i jednym okiem przepasanym jedwabną chustą. Jeden z krasnoludów stojących z tyłu miał długie rude włosy spięte w kuca i brodę rozpuszczoną szeroko. Trzeci natomiast miał brodę i włosy koloru niebiesko-szarego, a od towarzyszy odróżniała go charakterystyczna twarz poznaczona licznymi bliznami.

- Jednak ja mam pewne wątpliwości czy aby na pewno jest to konieczne aby goście zostali zatrzymani w zamku. Namiestniczko z tego co mi wiadomo...
- Panie pośle z całym szacunkiem, zatrzymanie gości jest w pełni konieczne.
- Alusair przerwała mu twardo.

- My także chcielibyśmy się oddać pod rozkaz szlachetnej Namiestniczki Alusair Obarskyr. - Do grona zebranych dołączyło dwóch egzotycznie ubranych mężczyzn. Po silnym akcencie można było poznać Calimshytów. Na głowach mieli turbany, a ich twarze były w połowie zasłonięte co musiało być ich narodową tradycją.
- Dziękujemy pośle Araherze jednak nie chciałabym narażać na niebezpieczeństwo...
- Zapewniam szlachetną Panią, że zdarzało nam się w gorsze tarapaty plątać. Ostrzegam że nie ustąpię i do drużyny poszukiwawczej wchodzę
. - Tym razem poseł Araher z dalekiego Calimshanu przerwał stanowczo Namiestniczce, co na chwilę, jak mogło się zdawać, wywołało u niej uczucie zmieszania.
Chciała mu coś odpowiedzieć, ale znów ktoś przerwał.
Pięciu mężczyzn w mundurach Purpurowych smoków, weszło w krąg zainteresowanych. Jeden z nich, najstarszy z pewnością, powiedział to co leżało im na sercu.
- Nasza Namiestniczko i Pani Cormyru, jako wierni żołnierze jej książęcej mości, nie możemy siedzieć bezczynnie na zamku. Toteż zgłaszamy się do tego zadania. Rozporządzaj mieczem Renwalda Hraquala.
- I ostrzem Dennego Rossarta
- I ostrzem Malwina Rossarta
- I ostrzem Krauna Demonda
- I ostrzem Bella Zabashalla –
Każdy z oficerów przyklęknął i wystawił swój miecz ofiarowując go Namiestniczce, tak jak kazała tradycja. Alusair przez chwilę zastanawiając się spoglądała po nich po czym rzekła.
- Wybaczcie zacni, ale nie mogę puścić was wszystkich. Jesteście jednymi z najlepszych moich oficerów, a będę was też potrzebowała tutaj na zamku. Tylko dwóch pojedzie na poszukiwania księcia. - Z tymi słowami Alusair Obarskyr podeszła powoli do klęczących wciąż Purpurowych Smoków i po krótkim namyśle wzięła dwa miecze, miecze rycerzy Renwalda i Malwina. - Reszta z was zostanie tutaj przy moim boku, w chwili kiedy Comryr potrzebuje was bardziej niż kiedykolwiek. - Renwald Hraqual i Malwin Rossart stanęli przy samej Alusair, kiedy ich towarzysze posłusznie odeszli.

Wtedy do Namiestniczki podeszły dwie kobiety. Dla niektórych znane już Panienki Siluette Marsburg i Latilien Mallereusse de Virgo.
- My także chcemy wyruszyć w ślad za wrogiem. Straciłyśmy tutaj obie najbliższe osoby i nie zgadzamy się na pozostanie bezczynnie na zamku. - Słowa Latilien były silne i stanowcze. Nastał moment milczenia i konsternacji, można było pomyśleć że Namiestniczka Alusair nie będzie miała żadnego sprzeciwu.
- Nie chciałabym urazić was, ale to nie jest zadanie godne szlachcianki. W pogoni za porywaczami będzie liczyło się doświadczenie, którego jak mniemam wam brakuje. Nie pozwolę na to żeby w tym zadaniu uczestniczyły dwie damy, bo nie chcę aby kolejne dwie osoby zginęły za nieodpowiedzialność Cormyru. Jeśli zaś chodzi o waszych krewnych, to dokładamy wszelkich starań aby udało im się zwrócić życie, jednak zaklęcia chroniące zamek, oraz magia jaką przywiedli napastnicy wprowadziły pewne zawirowania, przez co rytuały okazały się być o wiele trudniejsze do wykonania.- Namiestniczka mówiła powoli i dobitnie, dyskusja z nią nie wchodziła w grę. Latilien wyglądała na wściekłą, a zarazem zrozpaczoną.
- Bez obrazy Panienko, ale posłuchaj słów starego wyjadacza i doświadczonego przez życie krasnoluda. To nie jest miejsce, ani zadanie dla was. Byłybyście tylko kulą u nogi, aż do momentu w którym byście straciły życie. - Do rozmowy wtrącił się Kartuz który spokojnie podszedł do Latilien i kładąc rękę na jej ramieniu starał się wytłumaczyć istotę rzeczy. Szlachcianki najwidoczniej dały się przekonać i po chwili posłusznie, oddaliły się z sali.

- Zatem jeśli więcej osób nie zgłasza chęci pomocy. Przejdę do rzeczy. - W tym momencie do zgromadzonych dobiegł jeszcze jeden mężczyzna.

- Jestem Garnick Adelaid, uczestnicząc w walce też nie mógłbym nie przyłączyć się do tak zacnego celu. Cormyr jest moją ojczyzną i jeśli wzywa mnie na służbę, winien jestem stawić się. Więc oto jestem. Rycerz Garnick Adelaid do usług. - Rycerz Adelaid, jak się przedstawił, nie wyglądał w żadnej mierze na rycerza. Ubrany był w zielony zdobiony złotym haftem dublet oraz czarne eleganckie spodnie. Jego rysy ostre rysy zdradzały elfie korzenie, jednak śniada cera i ciemny zarost wskazywał także na cormyrską linię krwi. Na pasie spoczywał przepiękny rapier o misternie plecionym koszu. Jednak rycerz Garnick najwyraźniej nie należał do najdzielniejszych gdyż jego strój nie nosił żadnych śladów bitwy. Widocznie tak jak wielu młodych szlachciców ukrył się on gdzieś pomiędzy stołami.

Namiestniczka lustrowała kolejno wszystkich którzy stawili się do 'odprawy'. Jakże głupio jej musiało być, że zmuszona została zbierać grupę nieznajomych aby wykonywali dla niej tak ważne zadanie. Tylko dlatego, że jej własna armia szpiegów i agentów będzie jej potrzebna na zamku aby zachować tajemnicę, tłumić plotki, rozsiewać fałszywe informacje.

Volstagh

Kiedy rozglądałeś się po osobach z którymi najwyraźniej przyjdzie Ci współpracować przy odnajdywaniu księcia poczułeś na ramieniu znajomy ciężar. Purchawek przyleciał dość szybko, za szybko aby mógł już znaleźć Honoriusza.
- Szefie, Honoriusza ani widu, ani słychu, jednak spojrzałem tu i tam. Znalazłem cosik interesującego. Może to tylko śmieć, ale przy książęcym tronie, przybite małą szpilką, którą niestety gdziesik upuściłem. - To mówiąc wyciągnąłeś poplamiony, trochę przypalony zwinięty arkusz grubego pergaminu, który Kruk trzymał w swojej szponie.

 
Diakonis jest offline  
Stary 13-09-2007, 20:31   #9
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Najpierw pojawił się elf w masce, który gnomowi kojarzył się z Frederickiem Krugersonem, alias Freddym Krugerem. Ów biedaczek nosił maskę, odkąd pewna niziołka pochodnią odpędzała się od jego natarczywych zalotów. Przypadkiem ozdobiła jego gębusię brzydkimi oparzeniami. Od tego czasu zaczął nosić maskę i zmienił orientację.
- Namiestniczko.- oznajmił elf - Przybyłem tu w innym celu, niespełnionym. Jeżeli jednak Cormyr potrzebuje mych usług, to wiedz, że klękam przed nim tak, jak robię to przed tobą- mówiąc to, przyklęknął na jedno kolano, wspierając się na mieczu- i że zrobię dla kraju tego wszystko, co będę mógł. Nie dla pieniędzy, nie dla sławy- dla własnego odkupienia...
Gnom słuchaj tej patetycznej wypowiedzi jednym uchem zastanawiając się nad tym kto elfowi oszpecił buźkę tak bardzo, że zakrywa twarz maską.
Kolejny zjawił się bard i rzekł kwiecistą mowę. - Ja zaś, Elaraldur L'chean z Wybrzeża, piszę się na to i choć ani mieczem władać nie potrafię jak szermierz, a mag ze mnie znikomy, to przysięgam, że ma rozległa wiedza i siła charakteru przydadzą się nieraz. Jak mawiał Gvyydnan z Czarnej Góry - nie miecze zabijają monarchów, a słowa. - skłonił się lekko pragnąc zrobić jeszcze bardziej oficjalne wrażenie.
Volstagh jakoś nie mógł sobie przypomnieć nikogo zabitego przez wiersz, czy też pamflet. Za to osób które zginęły od miecza, znał wiele. Osobiście zamiast siły charakteru wolałby siłę fizyczną...Na przykład półorka barbarzyńcę. Ale tacy nie przychodzą na bale...
Z drugiej strony, bard wykazał się rycerskością, odwagą i rozumem podczas ostatniej bitwy...A gnom cenił te cechy, szczególnie rozum.
– Jako wysłannik kościoła Kossutha powinienem przekazać wyrazy współczucia i zaoferować wszelką pomoc materialną na jaką może pozwolić sobie nasze zgromadzenie. I to zapewnię. Lecz jako osoba prywatna, czuję się w pewien sposób, hmmm…-jako kolejny podszedł znany gnomowi kapłan Kossutha. - zobowiązany do udzielenia wszelkiej pomocy w poszukiwaniu księcia. Innymi słowy mój buzdygan i magia są na twoje rozkazy, Pani.- zakończył lekko się kłaniając.
Dziki mag nie potrafił opanować nieco ironicznych myśli.-" Współczujący kapłan Kossutha, a to nowość." Volstagh pamiętał tego kapłana z bitwy, ale nie tak łatwo mu było uwolnić się od uprzedzeń. Pamiętał też bowiem enklawę Thay z Wrót Zachodu.. I tamtejszych kapłanów Kossutha, sojuszników łysków z Thay.
Potem pojawiły się krasnoludy...Cenny sojusznik. Ale klanowa zemsta była, według gnoma, niebezpiecznym motywem. Zbyt łatwo można ulec zaślepieniu zemstą.
Następnie zjawili się bardzo egzotyczni sojusznicy...Calishyci. Gnom nie mógł się w żaden sposób domyśleć jakimi motywami oni się kierują dołączając do tej misji. Co bynajmniej nie pocieszało Volstagha. Wreszcie pojawili się rycerze purpurowego smoka, i już wiadomo było kto będzie dowodził całą ta wyprawą ratunkową...I kto potem przypisze sobie całą zasługę za sukces. Końcówka dzielnych bohaterów w postaci dwóch naiwnych szlachcianek i dandysa stanowiły najmniej przydatną część grupy. Na szczęście krasnoludy wyperswadowały szlachciankom uczestnictwo w wyprawie. Rycerz Garnick Adelaid wyglądał na znacznie trudniejszego do spławienia.
Teraz gnom czekał, aż Namiestniczka wtajemniczy zgromadzonych w całą sprawę. Było bowiem od razu widać, że wie o porwaniu trochę więcej niżby się z pozoru wydawało.
Pojawienie się Purchawka zmienił wszystko.
- Szukaj dalej Honoriusza.- odparł gnom. Volkstagh czuł spore wyrzuty sumienia...Bał się, że zostawił starca bez ochrony. Purchawek również zmartwiony niepewnym losem starca, poleciał na dalsze poszukiwania. Ale teraz skupił się na pergaminie i symbolu, który nic mu nie mówił. Po czym zwrócił się do Namiestniczki, oraz reszty ochotników.- Ten pergamin me bystre oczy wypatrzyły obok. Jestem pewien, że ma coś wspólnego z porywaczami.. Może ten symbol jest komuś znany? Był niemal pewien, że jest znany Namiestniczce...niemal.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 13-09-2007 o 21:37.
abishai jest offline  
Stary 13-09-2007, 23:36   #10
 
Reputacja: 1 Diakonis nie jest za bardzo znanyDiakonis nie jest za bardzo znanyDiakonis nie jest za bardzo znanyDiakonis nie jest za bardzo znanyDiakonis nie jest za bardzo znanyDiakonis nie jest za bardzo znanyDiakonis nie jest za bardzo znanyDiakonis nie jest za bardzo znany
Grupa osób, które zebrały się przed Namiestniczką z pewnością była
nietypowa. Nadworny bard księcia, który nijak miał się do celu wyprawy. No
chyba, że Alusair o czymś jeszcze nie wspominała. Calimshycki poseł, na
którego zdawałoby się Namiestniczka z zaciekawieniem spogląda, oraz jego,
równie egzotyczny, doradca. Trzech krasnoludów, którzy pojawili się jakby w
myśl, że na żadnej tego typu wyprawie nie może zabraknąć krasnoludzkiego
topora. Kapłan Kosutha, bóstwa które nie jawiło się jako zbyt współczujące, a
jednak on najwyraźniej odbiegał nieco od standardów. Poza tym dwóch
Purpurowych Smoków, którzy w takiej wyprawie powinni przecie stanowić
trzon drużyny. Patetyczna, a zarazem nieco groteskowa zamaskowana
postać, też wywoływała zainteresowanie wśród reszty. Gnom, który w czasie
walki jako jedyny ze strony obrońców, używał magii, co teraz mogło rzucić na
niego pewne podejrzenia. Listę uczestników zamykał „Rycerz”, co w jego
ustach brzmiało nieco komicznie, Garnick Adelaid.


Purchawek odleciał, zostawiając swego Pana.
- „Szukaj dalej Honoriusza”, powiedział... - szeptał do siebie kruk – A herbatniczka to nie łaska. Jestem pewien, że ten rondel halruaańskich gruszek, ma kieszenie wypchane tymi smakołykami, sam ich pewnie nienawidzi, ale nie pozwoli mi nie da ani jednego, zapleśniały kapucyn.


Tymczasem w sali balowej Suzailskiego zamku, przy królewskim stole...

- (...) Może ten symbol jest komuś znany? - rzekł gnom pokazując wszystkim podniszczony pergamin. Prawie wszyscy zbliżyli się do gnoma, oglądając arkusz, który trzymała już Namiestniczka. Jedynie krasnoludy i Calimshyci, którym wystarczyło jedno spojrzenie za całe obserwacje, stali niewzruszeni. Alusair patrzyła przez chwilę na zagadkowy symbol.
- Mam pewne wątpliwości – tutaj zrobiła pauzę – Jednak wydaje mi się, że jest to znak jednej z frakcji, Czarnej Sieci. To z pewnością Zhentarimski symbol. - Nikt inny nie odzywał się, nikt inny najwidoczniej nie miał lepszej teorii na ten temat.
 
Diakonis jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:25.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172