lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Inne (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/)
-   -   Między światami (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/5628-miedzy-swiatami.html)

Lilith 26-03-2009 00:49

Każdy ruch wymagał straszliwej koncentracji, jak gdyby coś wymazało pamięć większości połączeń nerwowych. Ciało drżało konwulsyjnie. Mięśnie i ścięgna żyły własnym chaotycznym życiem, podczas gdy wola za cenę ogromnego wysiłku próbowała je opanować i uczynić poddanymi. Niekontrolowane skurcze szarpały boleśnie mięśniami, wykręcając kończyny i układając całe ciało w dziwacznych, wijących się, nienaturalnych pozach. Fizycznie i psychicznie oślepiona Wiedźma, centymetr po centymetrze, rozpaczliwie parła ku jedynemu punktowi zaczepienia, którego istnienia była w tej krytycznej chwili pewna, ku drżącemu, blademu światełku Acheonta. Reszta świata tonęła w mglistej szarości przesuwających się, nierozpoznawalnych cieni. Pozbawiona ciągle możliwości „widzenia” czym lub kim i czy w ogóle są owe cienie, obawiała się ich. Dostrzegała ciemną postać pochylającą się nad nią. Czuła czyjeś dotknięcia i odruchowo próbowała ich unikać. Ktoś mówił, lecz jego głos brzmiał, jak gdyby dochodził z odległych czeluści ziemi, stłumiony, rozmyty i rozciągnięty w czasie.

Zmuszała się do skupienia uwagi. Do pracy wkładanej w miarową powtarzalność ruchów. Wysiłek opłacił się. Powoli lecz systematycznie głowa zaczynała dogadywać się z resztą członków. Drgające nerwowo palce dotknęły żarzącego się niewielkiego ciała Świetlistego i przyciągnęły je do piersi. Wibrowało lekko pulsując chaosem myśli i uczuć z przewagą tych nasączonych ucieczką, ukryciem się, zniknięciem z zasięgu wzroku, z wolna uspokajając się jednak w jej coraz pewniejszym uścisku. Ogrzewało delikatnie jej zdrętwiałe dłonie. Dziwnie było dotykać żywego światła. Dziwnie i przyjemnie. Powoli uspokajali się wzajemnym poczuciem obecności. Oddech Dagaty i migotanie Acheonta zwalniały tępo. Ramiona Wiedźmy rozluźniły uścisk. Czuła w pobliżu Tima. Rozpoznawała jego głos, choć nie rozróżniała jeszcze poszczególnych słów. Cień nabierał ludzkich kształtów, odzyskiwał wyrazistość konturów. W końcu rozpoznała jego znajomą twarz, twarz Tima. Napięcie jakie towarzyszyło Wiedźmie od chwili przeniesienia do tutejszego świata rozładowało się w gwałtownym wybuchu tłumionego siłą szlochu.

- Timie. Tak strasznie się bałam, że już nie wrócisz… zniknąłeś… nie czułam Cię… nie wiedziałam co się dzieje… co się stało z Tobą… dlaczego Cię nie ma –dyszała, powstrzymując łzy cisnące się do purpurowych oczu.

"- To mechaniczne oko musiało jakoś wpłynąć na was. – wyjaśnił krótko Rangers, nie wiedząc ile z tego jeszcze mogli zrozumieć."

Pomógł wciąż obejmującej ramieniem Świetlistego, Dagacie usiąść i przez chwilę jeszcze pozwolił jej odpoczywać, póki nie była w stanie podnieść się na nogi. Szybko odzyskiwała siły i orientację w sytuacji. Przytomnie ogarnęła wzrokiem pomieszczenie, w którym się znajdowali. Mimo, że uważnie zlustrowali wypełnione zwojami przewodów i dziesiątkami nieznanych Wiedźmie urządzeń pomieszczenie, nigdzie nie dostrzegli wyjścia.

Nagle coś poruszyło się na podłodze za stertą splątanych kabli, wywołując natychmiastową reakcję Żołnierza. Na wpół ludzki, na wpół mechaniczny stwór przemówił.

"- Dawno nikt mnie nie budził z mojego letargu. Jestem strażnikiem tego miejsca, ostatnim członkiem rady Nowego Ładu, który dostąpił zaszczytu życia wiecznego w służbie Sercu. Posłuchajcie mnie uważnie przybysze. Jeśli zamierzacie wkroczyć do komnaty Serca pamiętajcie: jeśli jesteście przyjaciółmi, przekręćcie grzebień zgodnie z ruchem wskazówek zegara o dwie godziny, a będzie dana wam moc przemiany i sami jej dostąpicie. Przekręćcie o trzy godziny, a zyskacie moc kontroli. Przesuńcie grzebień o sześć godzin, a zyskacie najważniejszą moc, cofania wszystkiego. Możecie dokonać tylko jednego przesunięcia. Jeśli jednak jesteście wrogami – ciągnął dalej - jakikolwiek ruch zgodnie ze wskazówkami zegara zniszczy serce, a wraz z nim cały ten świat, bowiem uwolnicie spętanego, który głosił nadejście końca świata. Zastanówcie się po czyjej stronie staniecie."


Milczeli, intensywnie zastanawiając się, co dalej. Wtedy stwór odsunął się nieco, a kurtyny wiszących zewsząd kabli rozsunęły się ukazując przejście i schody pnące się w górę. Spojrzeli pytająco po sobie. Na co mieli czekać? Jak wszystkim wydawało się, mieli przed sobą jedyne przejście. Przejście, które prowadziło do miejsca, gdzie miało się dokonać ich przeznaczenie. Wiedźma z bijącym sercem ruszyła w górę. Schody kończyły się małym oszklonym korytarzem, a na jego końcu, za drzwiami otworzył się przed nimi widok na okrągłe pomieszczenie. Dokładnie w jego środku na piedestale spoczywała czarna pulsująca rytmicznie kula. Tkwiło w niej to, po co tu przybyli. Grzebień.

Nikt nie spodziewał się chyba takiego obrotu sprawy.

-Co teraz? -spytała cicho. -Łatwo popełnić błąd. Kim jesteśmy, według słów strażnika? Przyjaciółmi czy wrogami? Może ani jednym, ani drugim? Po co tu przybyliśmy? Po moc Diabelskiego serca? Przyznam, pokusa jest wielka, kiedy pomyślę o władzy umożliwiającej kontrolę lub o mocy cofnięcia wszystkiego. Przeraża mnie jednak cena, jakiej mogą ode mnie zażądać. Nie czuję się powołana do otrzymania takich mocy. Nie chcę ich. Nie chcę czegoś, co do mnie nie należy. -Milczała przez chwilę. Pomyślała o przedmiocie, który otrzymała w domu Kapelusznika i skrzętnie schowała w sakiewce, którą trzymała zawieszoną na szyi. O jego cennym podarunku, o pierścieniu,który podobno miał im pomóc. Nadchodził moment, w którym naprawdę mógł okazać się przydatny. Namacała go przez skórzaną powierzchnię woreczka, wyjęła i ze ściśniętym sercem nałożyła na palec. Zmienił się natychmiast, błyskając błękitnym oczkiem.

-Na jakiej podstawie ocenią nas jako przyjaciół czy wrogów? -Ciągnęła nieprzerwanie. Ruszyła naprzód, wyciągając ostrożnie ręce przed siebie. -Nie chcemy przecież zagłady Aigen, jak nie chcemy, aby zginął jakikolwiek ze Światów. Jeśli jednak zostaniemy uznani za wrogów, może się okazać, że rozpętamy tu prawdziwe piekło. -Wolno zbliżyła się do pulsującego, czarnego jak noc kamienia. Jej dłonie niemal dotykały już gładkiej, lśniącej powierzchni. -Czy powinnam przesunąć Grzebień? - z napięciem czekała na odpowiedź.

-Prawdę mówiąc mam ochotę postąpić dokładnie na przekór wskazówkom strażnika głównie dlatego, że tak konkretnie podał ten jedyny możliwy kierunek, niezależnie od tego czy jesteśmy przyjaciółmi, czy wrogami. Kusi mnie, żeby przesunąć grzebień w kierunku przeciwnym do wskazówek zegara, wyrwać grzebień z kuli bez przesuwania go w jakimkolwiek kierunku i uciekać stąd jak najszybciej, lub zabrać grzebień razem z kulą. To ostatnie wydaje mi się najmniej rozsądne -zastanawiała się na głos oglądając dokładnie kulę ze wszystkich stron, wsłuchując i wpatrując się w nią swoimi wewnętrznymi zmysłami.

-Ta kula może mieć bezpośredni związek z podobno zamordowanym Opiekunem tego świata. Jeśli to on jest owym spętanym, ogłaszającym koniec świata? Obawiam się, że postępując wbrew wskazówkom strażnika, moglibyśmy zaszkodzić mu nieodwracalnie... Słuchajcie!
-wykrzyknęła poruszona własnym wnioskiem. -Przecież ów Spętany ogłaszał im prawdę! Koniec Świata rzeczywiście nadchodzi, a my doskonale o tym wiemy. Koniec nie tylko tego świata, lecz wszystkich.

Wahała się stojąc pochylona nad pulsującym czarnym sercem przebitym grzebieniem. Przestrzeń między powierzchnią kuli, a jej dłońmi zmniejszyła się niemal na grubość włosa. Wiedźma drżała na myśl o tym co może się stać, jeśli jej dotknie. Bała się,wzdragała się przed tym kontaktem, lecz coś podszeptywało jej, że powinna to zrobić. Przymknęła oczy zaciskając w dłoni medalion Czwórjedynej i skupiając się z całej mocy. Nie wiedziała, gdzie jest teraz Karolinka, ale wierzyła, że gdziekolwiek jest, usłyszy jej wezwanie.

"Siostrzyczko! Już czas na Ciebie. Wracaj do domu. Wracaj do Kapelusznika. Znaleźliśmy grzebień. Nie czekaj. Wracaj do domu..."

Spojrzała ze smutkiem na Żołnierza i Świetlistego czekających w napięciu.

-Timie, Acheoncie. Jeśli coś mi się stanie, weźcie pierścień i grzebień i uciekajcie nie oglądając się na nic.
Pomyślała jeszcze o młodym powstańcu i jego ostatniej prośbie.
- Nie zmarnuję tej szansy -wyszeptała przymykając oczy. Jej ciało rozluźniło się, oddech uspokoił a twarz rozjaśnił uśmiech wypływający z przeświadczenia, że cokolwiek się stanie, ona dobrze wywiąże się z obowiązku Strażniczki. Cokolwiek się stanie...

Dłoń leciutko opadła na gładką powierzchnię czarnej kuli. Z ust Wiedźmy wyrwało się krótkie westchnienie podobne do jęku, a spod przymkniętych powiek popłynęły łzy.

Ogarnęło ją poczucie przejmującego żalu i smutku wypływającego z wnętrza pulsującej pod jej dłonią kuli. Sprawiała wrażenie żywej. Miekkiej i ciepłej jak żywa istota. Dagata zbliżyła do niej swe myśli i serce. Wtedy usłyszała go wyraźnie. Usłyszała i poczuła myśli płynące bardzo powoli, tak jakby odbijały się echem wewnątrz przedmiotu. Zmęczone, pełne zawodu myśli:

"Zaufałem wam a wy mnie zdradziliści. Nie wybaczę."

Nie czuła w nich złości, ani chęci zemsty. Był tylko smutek i żal...

"Ranią mnie przekręcając boży przedmiot coraz bardziej...wysysają mą moc, choć jej nie rozumieją."

Przejmowały ją bólem i żałością...

"Klątwa będzie ich karą, a mój powrót będzie KRWAWY."

...żałością z powodu potwornej zdrady, jakiej się wobec niego dopuszczono...

"Czas sprawiedliwego rozliczenia za grzechy jest blisko..."

Tak sprawiedliwości powinno stać się zadość. Łkając zacisnęła dłonie na grzebieniu. Naparła lekko i pchnęła w przeciwnym do instrukcji strażnika kierunku. Coś drgnęło wewnątrz pulsującej kuli. Silne niczym fala przypływu. Powoli pociągnęła do do siebie. Delikatnie, by nie sprawić mu bólu większego, niż to było konieczne...

g_o_l_d 27-03-2009 23:39

– I znów robisz tą dziwną minę Siostro- powiedział Acheont nie ukrywając podirytowania. - Wiesz doceniam, że jesteś jedną z nielicznych kobiet, która nie zemdlała na widok mojej olśniewającej urody, ale w tej chwili przesadzasz.

Obserwując wyraz twarzy, jaki malował się w tym momencie na buzi Wiedźmy, Świetlisty ciężko westchnął.

– Przez trzysta lat życia nie zrozumiałem kobiety, czyżby dane mi to będzie w wieczność? A teraz zdradź mi proszę czemu się tak krzywisz? Znów widzisz gdzieś inkwizycję? Przecież ten miły staruszek… Osz mać! Nie lubię się powtarzać, ale skoro jesteśmy w wyższych sferach, to zobowiązuje nas do wyrażania się należycie. Niestety, ja znam jedynie jeden taki zwrot: spieprzaj dziadu! - wykrzyknął zdziwiony Świetlisty, wyraźnie zaniepokojony metamorfozą oblicza siwego mężczyzny. Niewolnik nie zagregował na rozkaz, więc bez większego namysłu Acheont wskoczył w objęcia Dagaty.

- Potworze oddaj mi mojego dziadzia!
- wykrzyknął zmieszany Acheont- Bo jak nie, to tak długo będę cię lał łopatom po gębie, aż mi go nie oddasz! Nie będę sam przecież kuł ten asfalt? Mam nadzieje, że to nie protest, bo ja z związkami zawodowymi dyskutować nie będę, tylko przeoram ci szuflą zmarszczki. W końcu to pomoże. Mamy całą wieczność, no chyba, że szpadel straci swoją moc przerobową.


Sytuacja jednak miała się dopiero rozwinąć. Znów miała miejsce scena, która nawet najszczęśliwszego człowieka skłoniłaby, żeby podciął sobie żyły w piękny wiosenny poranek.
Rzeczywistość znów zawaliła się Świetlistemu na głowę. Oszołomiony przedziwnym bólem Acheont wydał z siebie niegodne męskiego gardła skomlenie.

***

W chwili, gdy do Acheonta dotarło, że wbrew wszelakim rokowaniom nadal żył, miał ochotę wznieść radosny okrzyk. Jednak nie zrobił tego. Nie wiedział czy faktycznie ma się z czego cieszyć. Co prawda było mu przytulnie i ciepło, ale czuł się bardzo niepewnie, gdy nie widział nic poza czarną kotarą przesłaniającą pole widzenia. Dodatkowo poczucie dyskomfortu potęgował fakt, iż otaczał go absolutna ciemność. Najdziwniejsze w tym wszystkim było to, że śmiertelnicy przyzwyczaili Acheonta do rozumowania, że brak światła, nie może się czaić. Ale się czaił. Do tego wyglądał na wyraźnie zadowolonego z siebie. W takiej sytuacji Świetlisty mógł zrobić jedynie to w czym był mistrzem. Mowa tu o zmieszaniu. Mała lewitująca kulka światła nagle wyrwała się z objęć Dagaty. Wzleciawszy niepewnie ponad ziemię, próbował utrzymać stałą wysokość i kurs. Trzeba było mu przyznać, że w przeciągu kilku chwil zapanował nad swoim położeniem w przestrzeni. Gdyby tylko nie drobna pomoc kilkudziesięciu metrów kabla, w który się wtarambolił, można byłoby mu przyznać, że robił to samodzielnie jak niegdyś. Dopiero nieprzyjemny głos, brzmiący jak pień trący o kamień, zagłuszył potok wyzwisk i przekleństw jakie lały się z jego ust. Krótka i treściwa instrukcja wyraźnie zaskoczyła Świetlistego nie mniej, niż odsuwając się kurtyna z kabli, w którą się wplątał. Donośny głuchy odgłos, jakim przywitała kulę światła ziemia, był wystarczającym dowodem tego, że było z nim nienajlepiej.

- Spokojnie, spokojnie to tylko ja. Nic mi się nie stało. Nie martwcie się, jestem cały, bynajmniej mam wrażenie, że nic sobie nie zrobiłem. Nie wystaje mi nigdzie z boku złamana kość? -Acheont zamilkł na chwilę a jego pytanie zwisało niczym miecz.
- Dziękuję za zainteresowanie…- rzucił cierpko Świetlisty- Tak w sumie nie obraziłbym się, gdybyście okazali trochę współczucia. Nic tak nie wyrażą współczucia jak serowo sardynkowa zapiekanka. Macie może jakaś przy sobie, bo chyba zgłodniałem?
Wiecie co, swoją drogą, jak tak dalej pójdzie, to na koniec naszej przygody, będziemy mogli wydać podręcznik: „Jak przeżyć nagłe pękanie rzeczywistość”. Już widzę jak będę zapraszany do szkół w roli eksperta, żeby opowiadać małym brzdącom o tym jak się zachować w tej trudnej sytuacji.
- Acheont przybrał ton głosu sędziwego profesora, którego ego za nic nie zmieściłoby się w żadnej reprezentatywnej auli, w której zwykle inauguruje się rozpoczęcie roku.


- Drogie dzieci, najważniejsza jest Pierwsza Zasada, która mówi nam jak się zachować w sytuacjach niespodziewanych, gdy jesteśmy niespokojni i zagubieni. Zatem pierwsza zasada nakazuje podzielić się tym z innymi. Zazwyczaj ekspresja wyrazu manifestuje się sama i absolutni nie ma co jej hamować. W takich sytuacjach, jak pękanie rzeczywistości, czy małe stężenie czekolady we krwi, nie ma czynność, która mogła by pogorszyć naszą sytuację, bo gorzej być nie może. W chwili, gdy emocje opadną razem z ostatnimi fragmentami naszego świata, powinniśmy przywdziać kamizelkę ratunkową, która teoretycznie zagwarantuje nam, że nie utoniemy w nicości, tylko będzie dryfować po jej powierzchni. Reasumując w sytuacji niespodziewanego wypadku zakładamy kamizelka, a potem mamy przejebane
- Po tych słowach zapadł bardzo ulotna cisza - Czemu się tak na mnie gapicie? Coś pominąłem?

Acheront niepewnie obejrzał się dookoła siebie w mig dostrzegając cel ich misji.

- Aaa, teraz to wszystko jasne. Nareszcie zrozumiałem, po co ta pozytywka tykotała coś o kręceniu. I wiecie co? Wsłuchując się w tą entuzjastyczną instrukcję poczułem się jak ten ginekolog z kawału, gdzie prostytutka oferuje mu, że za stówę zrobi mu striptiz. Łapmy się za ten szajs, użyjemy pierścienia i dostarczmy ten przereklamowany Badziew Panu Kapelutkowi. Niech on się o to martwi. My mamy większe problemy na głowie np. Co dzisiaj na obiad?

mataichi 27-03-2009 23:44

Aigen, 1 rok, 1 miesiąc, 1 dzień Nowego Porządku
Acheont, Dagata, Thimoty



„Sprawiedliwość bez miłosierdzia jest z konieczności okrutna.”



Niezwykle delikatnym ruchem Dagata wyciągnęła Grzebień z czarnego kamienia, starając się zachować wszelką ostrożność. Kiedy wreszcie ostatni ząbek wyszedł z dziwnej materii, odetchnęła z ulgą. Kompletnie nic się nie stało z wyjątkiem tego, iż kamień przestał pulsować. Dygoczącą dłonią schowała bezpiecznie grzebień, który wydawał się jej całkiem zwyczajny, nie wyczuwała w nim nic szczególnego, lecz coś jej mówiło, że odnaleźli właściwą rzecz.

Powolnymi krokami zaczęła wychodzić z pomieszczenia gdzie za szybą czekali na nią w napięciu Rangers i Acheont. Już miała przekroczyć próg pomieszczenia, gdy wszyscy nagle usłyszeli ponownie pulsowanie, jednak było w nim coś innego. Nie było miarowe jak poprzednio, wystukiwało coraz szybszy rytm przyspieszając jak szalone. Jeden rzut oka wystarczył żeby zobaczyć, że coś jest nie tak…

Czarny jak smoła kamień w mgnieniu oka zaczął blednąć i robić się przezroczysty. Po paru sekundach przemiana została zakończona a cała drużyna jak zaczarowana nie mogła oderwać wzroku od tajemniczego zjawiska, którego byli świadkami i przyczyną jednocześnie.

Idealnie okrągły kamień był teraz całkowicie przezroczysty ukazując swoje wnętrze – niewielką białą kulę znajdującą się w centrum obiektu i dziesiątki świetlistych żyłek dotykających powierzchni obiektu.


DZIĘKUJE WAM


Potężny tubalny głos rozbrzmiał w głowach wszystkich, a kamień leżący do tej pory na piedestale uniósł się na kilka metrów nad ziemią. Wisiał tak kompletnie nieruchomo kilka sekund, po czym niezapowiedzianie wybuch oślepiającym światłem. Fala uderzeniowa zbiła Thimotiego z nóg a Acheonta posłała na przeciwległą ścianę. Jedynie Dagata stała niewzruszona tak jakby nawet nie poczuła potężnej energii.

Świetlisty i Rangers zebrali się szybko, lecz zamiast uciekać stali razem z Wiedźmą i przyglądali się scenie, która nigdy i nigdzie we wszechświecie się już więcej nie miała powtórzyć. Na ich oczach potężny Opiekun, strażnik bożego przedmiotu odbudowywał swoją istotę.

Świetliste kanaliki przebiły powierzchnię serca i zaczęły rozrastać się, tworząc coś na kształt układu krwionośnego. Powielały się i rozrastały w błyskawicznym tempie przybierając ludzki kształt. Minutę później w pomieszczeniu Diabelskiego Serca lewitował w powietrzu czterometrowy niebieski gigant ludzkiego kształtu.



Wszyscy stali nieruchomi bojąc się podjąć jakiejkolwiek czynności. Wtem Opiekun otworzył swoje wielkie oczy o złocistych tęczówkach i spojrzał na trójkę zebranych. Nie dało się nic odczytać z jego twarzy, nic poza smutkiem i żalem.

- NIKT Z MOICH DZIECI NIE POMÓGŁ MI. PRZYCHODZILI DO MNIE Z DOBRYMI INTENCJAMI A WYKRADALI MOJĄ MOC OSTATECZNIE. – odezwał się tubalnym głosem, a po jego policzku spłynęła niewielka srebrzysta łza. – DOPIERO WY, OBCY, UWOLNILIŚCIE MNIE.

Wstał i wyprostował się ukazując swoje całe idealnie wyrzeźbione ciało, gdzie jedynie jego lewą rękę chroniła toporna bransoleta.

- PRZYBLIŚCIE PO GRZEBIEŃ ŻEBY URATOWAĆ NAS WSZYSTKICH…TAK MI POWIEDZIAŁ, WIĘC MOJA ROLA JAKO STRAŻNIKA SIĘ SKOŃCZYŁA.

Opiekun rozprostował ręce i krzyknął na całe gardło, a jego słowa usłyszeli wszyscy mieszkańcu Aigen.


NADSZEDŁ DZIEŃ SĄDU!

KAŻDEMU BĘDZIE POLICZONE WEDŁUG SWOICH CZYNÓW!


Całe pomieszczenie zatrzęsło się a ściany zaczęły się dosłownie rozsypywać odsłaniając błękitne niebo, a kilkanaście pięter niżej rozciągały się ciemne chmury zasłaniające całą ziemie.

Kiedy chmury się rozproszyły jak gdyby były jedynie chwilową mgiełką, a pod nimi całe gigantyczne miasto rozpuszczało się…cała trójka zrozumiała wreszcie, że to była właściwa chwila żeby uciekać.

Dagata próbowała skupić się i przywołać w pamięci wizerunek polany Kapelusznika, po czym przekręciła trzy razy pierścień na swojej dłoni modląc się o to żeby zadziałał.

Początkowo nic się nie stało, a cały budynek Ładu zdawał się trząść w posadach. Wiedźma wykonała raz jeszcze instrukcje a wtedy z opóźnioną reakcją pojawiła się kolorowa dziura tuż przed całą trójką.

Nie mieli nawet możliwości się zastanowić czy to bezpieczne. Gdy Dagata i Thimoty poczuli jak podłoga zaczyna się zapadać, wskoczyli do portalu a Acheont popędził tuż za nimi.


Kaydoo
Lorelei, Niaa



Dokonały wyboru. Zabiły. Teraz przyszedł czas na zapłatę.

Cała czwórka wolnym krokiem szła w kierunku domu Handlarza. Wszyscy poza Karolinką milczeli, a dziewczynka zdecydowanie nie miała dobrego nastroju po tym co zobaczyła.

- Pani Kalista nie była wcale zła! – narzekała tupiąc przy tym i zatrzymując się co kilka kroków. – Poczęstowała nas przepyszną herbatką i…i była taka smutna w środku…czułam to.

Mała ponarzekała jeszcze przez chwilę, aż wreszcie zamilkła. Nie chcąc nawet spoglądać na Kocicę i Obdarzoną wysunęła się naprzód idąc z pochyloną główką.

Gdy znaleźli się na miejscu Obdarzona głośno wypuściła powietrze z płuc a Niaa zjeżył się ogonek ze wściekłości. Nie było już drewnianej chatki, a w miejscu gdzie wcześniej stała siedziba staruszka, rosły teraz wysokie drzewa. Kobiety przez moment przestraszyły się, że dziadyga je oszukał, do czego zapewne był zdolny.

- Drogie panie. – jakiś wyjątkowo łagodny męski głos doleciał do uszu zebranych spomiędzy
drzew. Po chwili przed zebranymi stanął wysoki przystojny młody mężczyzna o gładkich rysach. Spojrzał najpierw na Lorelei a następnie na Niaa, po czym uśmiechnął się z wyraźną satysfakcją.



- Jak widzę nie rozpoznałyście mnie. No cóż. – wyciągnął przed siebie prawą rękę, a w jego dłoni zmaterializował się kontrakt, ten sam, który podpisały własną krwią. To musiał być Handlarz!

- Ciężko mi w to uwierzyć, ale udało wam się. Pokonałyście Kalistę w jej własnym świecie, a jest to nie lada wyczyn. Dopełniłyście swoją część umowy. – kontrakt spłonął w jednym momencie nie pozostawiając po sobie nawet prochu. – Teraz czas na mnie. Oto wasza zapłata.

Powietrze przed młodzieńcem zawirowało, a na jego twarzy pojawił się wyraźny grymas wielkiego wysiłku. Zabezpieczenia Kalisty były niezwykle potężne, lecz nikt nawet Opiekun nie był w stanie zapobiec wypełnieniu kontraktu.

Czarny dym zaczął wydobywać się z tajemniczego rozdarcia w rzeczywistości, a wszyscy poczuli jak powietrze w jednym momencie naelektryzowało się nieprzyjemnie.

Handlarz wreszcie odetchnął głęboko i wytarł pot z czoła spowodowany wielkim wysiłkiem, jednak nikt tego nie zauważył. Uwaga zebranych była zwrócona na czarną mgiełkę, która zaczęła się rozwiewać odkrywając przed nimi cel ich misji. Niewielką kolorową szkatułkę…



…aż dziwne, że taka zwykła rzecz była jednym z czterech przedmiotów, w których została zamknięta część boskiej mocy.

- Jesteśmy kwita moje panie i muszę przyznać, że robienie z wami interesu to sama przyjemność. Polecam się na przyszłość – uśmiechnął się szelmowsko na koniec, a następnie odwróciwszy się ruszył w kierunku drzew, gdzie jego postać stawała się coraz mniej wyraźna, aż po chwili zniknęła im z oczu całkowicie.

- Czy to wszystko? – zapytał drżącym głosem Nigel wyraźnie przerażony wydarzeniami, jakie się wokół niego wydarzyły.

Karolinka tym czasem, nie mówiąc ani słowa podeszła do szkatułki leżącej na ziemi i zanim ktokolwiek zdążył zareagować podniosła wieczko i zajrzała do środka. Nic się nie wydarzyło, a dziewczynka zdziwiona popatrzyła na mężczyznę, wyraźnie unikając wzroku obu pań i pokręciła główką.

- Nic tu nie ma. Pusto. – była wyraźnie zawiedziona, lecz mimo wszystko wzięła do rączek szkatułkę, trzymając swą niewielką parasolkę za pazuchą. – Wracajmy…

Pozostawili świat bez swojego Opiekuna, musieli coś zniszczyć żeby osiągnąć cel, a teraz należało wrócić do Kapelusznika.

Obdarzona przekręciła trzy razy pierścień myśląc jednocześnie o dziwnych grzybach, a już po sekundzie przed nimi pojawił się kolorowy portal, do którego wkroczyli wszyscy po kolei zostawiając za sobą Kaydoo.



Gelimycetes, polana przed Chatką Pana Kapelusznika, noc

Wszyscy


Niaa, Lorelei, Karolinka i Nigel pierwsi pojawili się na znajomej polanie i niemal od razu to zauważyli. Ciemność rozświetlały wyraźnie tlące się resztki pogorzeliska znajdujące się w miejscu gdzie jeszcze niedawno stała chatka Kapelusznika. Teraz zostało po niej trochę gruzów, proch i resztka niedopalonych desek.

- NIE! – krzyknęła Karolinka i upuściwszy szkatułkę puściła się biegiem w kierunku ruin. W tym samym momencie do uszu przybyłych doleciał pisk z innego miejsca. Ledwie widoczny zarys postaci drugiej Karolinki również zbliżał się w stronę resztek domostwa. Była druga dziewczynka, a wiec i druga grupa powinna już tu być!

Wszyscy ruszyli za dziewczynkami i z wielkim niepokojem przyglądali się pogorzelisku. Nic nie ocalało w całości. Nie było tez nigdzie Kapelusznika. Czy coś mogło mu się stać? Niaa nie była w stanie go wyczuć w tym świecie, więc albo został porwany, albo…zabity.

Na środku ruin siedziały dwie przytulone do siebie dziewczynki, obie płakały głośno i żałośnie, nie kryjąc emocji.

- Mówił, że…że może stać mu się krzywdaaaa. – mówiły niewyraźnie przez łzy. – Nie wierzyłam mu, on przecież…przecież był taki si-silny.

Nagle nieopodal wszyscy wpierw usłyszeli dziwny świst, a następnie zobaczyli otwierający się portal, przez który wyskoczyła reszta drużyny.

Dagata, Thimoty i Acheont byli cali, jednak i ich zaskoczył nieoczekiwane przemeblowanie polany. Podeszli(tudzież przylewitowali) do pozostałych i poczuli ogromną ulgę widząc, że „ich” Karolinka ocalała. Dagata uśmiechnęła się w duchu, dziewczynka musiała dostać jej wiadomość telepatyczną.

Pytającym wzrokiem spojrzeli na resztę, jednak i tutaj nikt nie znał odpowiedzi ci się tutaj wydarzyło.

Karolinki przestały płakać, poprawiły sukieneczki i zaczęły się podnosić łącząc jednocześnie, tak, że została już tylko jedna dziewczynka. Cała umorusana, nie podnosiła buźki starając się zapanować nad napływającymi łzami.

- To przez was! – krzyknęła, lecz w jej głosie było więcej żalu niż gniewu. – To przez was…

Osunęła się ponownie na kolana i zemdlała…


Czy to był koniec ich misji?
Jeszcze nie…



Jak gdyby w odpowiedzi na wątpliwości kłębiące się w głowach wszystkich, silny powiew wiatru omiótł ich wszystkich odgarniając czarny popiół spod ich nóg. Ku zdziwieniu wszystkich pod grubą warstwą prochu, leżała kompletnie nietknięta koperta. Tak jakby miała na nich czekać…i dokładnie tak było.

„Moi drodzy, jeśli czytacie tą wiadomość to znaczy, że jestem martwy…HA zawszę chciałem to napisać! A tak naprawdę to mogę być martwy, ale wątpię, więc proszę uspokójcie Karolinkę. Niestety nasza misja ma wielu przeciwników, podobnych do mnie, choć zdecydowanie brakuje im oglądy i nawet w połowie nie zaparzają takiej dobrej herbatki jak ja! Ale do rzeczy. Jeśli udało Wam się tutaj dotrzeć to znaczy, że odnaleźliście dwójkę boskich przedmiotów. Brawo, żadnym innym drużyną się taka sztuka nie udała...

Nie możecie przerywać misji pod żadnym pozorem! Musicie udać się do świata Thaiyal i odnaleźć moją przyjaciółkę Verte – ona powinna pomóc wam w odnalezieniu kolejnych części jak i zwerbowała posiłki(powinna, ale jest dziwna, więc równie dobrze mogła zatrudnić jakiegoś okrutnego, brutalnego stwora z mackami). Nie próbujcie nawet mnie uwalniać(o ile żyje oczywiście), nie macie szans. Trzymam za Was kciuki

Pan Kapelusznik


PS Do ciebie kochanie: dzisiaj poczułem twoją obecność, nie sądziłem, że przeżyłaś. Byłaś tak blisko, a jednak Cię nie poznałem…nie śmiem prosić o wybaczenie, lecz zważywszy na to co nas łączyło obiecaj mi jedno. Ochraniaj Karolinkę.

Mira 05-04-2009 23:11

„Kochanie? Daruj sobie, zdrajco. No, ale przynajmniej wiemy, na czym stoimy.” – Niaa uśmiechnęła się paskudnie, nieludzko – Odkryłeś mnie, lecz niestety wpakowałeś się w tarapaty i nie możesz się mną zająć, co? Dlatego wysyłasz nas, naiwniaków do tej swojej zimnej przyjaciółki – Verty. Bardzo sprytne. W końcu wydajna z niej istota i wiele nie gada, tylko robi. Może nawet uratuje ci dupsko i w prezencie podaruje te strzępy mocy, które mi zostały? Nie doczekanie twoje.”

Nagle kocica zamruczała i przeciągnęła się, zwracając uwagę reszty drużyny.

- Niaa mówi, że z Verty zła kobieta. Niaa ją poznała i oniemiała, bo tamta na Niaa spojrzała i... jakby w pyszczek dała. Aua! – zachlipała cichutko.

„Macie swoje ostrzeżenie. Nie zmarnujcie go. A teraz...”


Kocica podeszła do Karolinki i otarła się o jej bok czule. Dziewczynka leżała w trawie tak, jak upadła omdlała na skutek szoku. Niaa wzięła ją troskliwie na ręce i rzekła do pozostałych.

- Niaa nie jest od myślenia, od myślenia jest Pani Czarodziejka. Jak Pani Czarodziejka coś zdecyduje, to Niaa się zgodzi. A teraz Niaa się zajmie dziewczynką, Niaa umie leczyć. Pan z zaciętą mordką wie.

I machając lekko ogonem na boki, odeszła na dwóch łapach z trzymaną na rękach Karolinką.

***

Kiedy zniknęła między osmolonymi kapeluszami grzybów, kocica ułożyła dziewczynkę na ziemi. Następnie zaczęła ryć w ziemi pazurami, aby obtoczyć małą kręgiem z dziwnymi, pradawnymi znakami, które rozpoznałby jedynie inny opiekun: bariera mocy. Krąg ograniczał wszelką energię, kierując jej strumień w ziemię, a nie na okolicę.

„ No Mała, teraz się dowiemy co i jak...”

Schowawszy pazury, Niaa z pyszczkiem wykrzywionym niesamowitą nienawiścią ścisnęła szyję Karolinki, dusząc ją. Mała otworzyła pełne paniki oczęta.

- Mów. – rozkazała kocica obcym głosem – Mów czemu mu tak na tobie zależy, szczeniaro. Mów!

Milly 08-04-2009 16:43

Opuszczony świat Kaydoo // Zniszczony dom Kapelusznika
 
Karolinka miała rację. Lorelei wiedziała, że ich decyzja nie była do końca słuszna. Wszystko mogło potoczyć się inaczej, gdyby tylko Obdarzona potrafiła zapłacić odpowiednią cenę. Jeśli wyrzekłaby się swojego świata, Handlarz oddałby im szkatułkę bez rozlewu krwi. Jej własna słabość sprawiła, że za wszelką cenę szukała innego rozwiązania.


Ale... dlaczego sugestia tej małej dziewczynki była dla niej taka ważna? Dlaczego jej gniewna mina i smutek z powodu śmierci Kalisty tak bardzo ją bolały? W głębi duszy Lorelei wiedziała, że nie postąpiła godnie wydając wyrok śmierci na istotę, o której niewiele wiedziała. A słowa Karolinki były jak sumienie, które nie dawało spokoju. Ale nie wszystko było takie, jak w oczach dziecka. Dla niej jest tylko czerń i biel. Jeśli Kalista była skrzywdzoną i smutną istotą, to nie mogła być zła. Lecz mała nie widziała dusz zaklętych w drzewach. Nie widziała tej krzywdy, którą Kalista wyrządziła im i Handlarzowi – więżąc ich, zabierając wolną wolę i życie. Dla czarownicy nie liczył się los całego wszechświata. Nie liczyło się życie żadnego z nich, w tym Karolinki. Dziewczynka, kimkolwiek naprawdę była, nie mogła tego zrozumieć... Nie mogła też wiedzieć ile znaczyło jedno ciche „dziękuję”, które wypowiedziały odchodzące, wolne dusze. Lecz z drugiej strony Kalista była boginią tego świata, a Obdarzona nie miała pojęcia za co ukarała swych poddanych. Czy miała prawo wydawać jakiekolwiek sądy o tej istocie i jej uczynkach?


Wątpliwości nie było końca. Lorelei w kółko myślała o ich decyzji, o jej skutkach, o możliwościach, winie, o tym co zrobiła i czego nie zrobiła, a co powinna była zrobić... Była wyczerpana nie tylko fizycznie, ale i psychicznie. Dopiero widok Handlarza sprawił, że oderwała się od mrocznych wizji, wątpliwości i poczucia winy. Teraz zdała sobie sprawę, że liczy się to, aby uratować serce wszechświata, zapobiec zagładzie – a zdobycie szkatułki przybliżało ich o krok milowy w stronę celu. Wreszcie miały „coś”. Choć z wrodzonej grzeczności bardzo chciała coś powiedzieć, nie potrafiła się zmusić, by podziękować Handlarzowi, czy podsumować ich transakcję w jakikolwiek sposób. Nie istniały chyba słowa, by wyrazić to, co czuła. Ta umowa kosztowała ją o wiele więcej, niż tylko niemal niemożliwe pokonanie Opiekuna tego świata. Miała ogromną nadzieję, że już nigdy w życiu, w żadnym zakątku wszechświata, nie spotka więcej tego człowieka, w żadnej postaci.


- Czy to wszystko? – zapytał drżącym głosem Nigel wyraźnie przerażony wydarzeniami, jakie się wokół niego wydarzyły.


- Nie... - powiedziała mimowolnie, choć nie chciała przestraszyć mężczyzny. - To dopiero początek...


*


Widok zgliszczy domu Kapelusznika był dla Obdarzonej kolejnym, lecz znacznie silniejszym szokiem. Wstrzymała na chwilę powietrze i przyglądała się szeroko otwartymi oczyma temu, co tu się stało. Na ziemię sprowadził ją dopiero krzyk Karolinki. Podniosła upuszczoną przez dziecko Szkatułkę i automatycznie spróbowała przeskanować okolicę w poszukiwaniu zagrożenia. Używanie Mocy nadal sprawiało jej ból. Choć niczego niepokojącego nie znalazła, to chciała ruszyć za Karolinką, by ochronić ją, pocieszyć i przytulić, lecz w tym samym czasie pojawił się kolejny portal. Widok drugiej części drużyny, zwłaszcza Dagaty, z którą Lorelei zdążyła się mocniej zaprzyjaźnić, sprawił jej radość i ulgę. Gdyby stracili jeszcze ich, cała misja ległaby w gruzach. Jednak czy poradzą sobie bez Kapelusznika?


Obdarzona podeszła do Dagaty i uścisnęła ją na przywitanie. Wydawało jej się, że minęło bardzo dużo czasu od kiedy ostatni raz się widziały.


- Cieszę się, że żyjecie, że nic wam nie jest... - powiedziała. - Nie wiemy co tu się stało, przed chwilą udało nam się tu teleportować. Obawiam się najgorszego... ale udało nam się zdobyć to.


Lodowa Róża pokazała Dagacie Szkatułkę, lecz w jej głosie nie było zbyt wiele dumy i radości. Nie chciała rozmawiać o szczegółach tego, co się działo w tamtym świecie i jak przyszło im zdobyć ten przedmiot. Pytające spojrzenia na zakrwawione białe szaty Lorelei skwitowała jedynie stwierdzeniem, że już nic jej nie jest i zmieniała temat – wszak należało pomóc ich małej przyjaciółce, która z rozpaczy i nadmiaru emocji zemdlała.


Wtedy ktoś znalazł kopertę. Treść listu nie była za bardzo pocieszająca, lecz przynosiła mimo wszystko cień nadziei na to, że ich wyprawa nie zakończy się w tym miejscu. Szczególnie zaś interesujące było samo zakończenie listu. Lorelei doskonale wiedziała do kogo były kierowane te słowa, lecz nawet nie próbowała się z tym zdradzić. Więc to on... Kapelusznik był tym, którego pokochała Opiekunka ukryta w ciele Niaa. Był tym, który ją zdradził. To nie wróżyło dobrze. A wręcz zapętlało jeszcze bardziej całą sprawę – co w takim razie robiła tutaj Niaa? Chciała uratować świat, czy zemścić się na kochanku? A może to tylko kaprys złośliwego losu? Wszak według słów Kapelusznika nie wiedział do tej pory ani kto był na wykradzionej przez Karolinkę liście, a dopiero teraz wyczuł moc Opiekunki. To wszystko było takie skomplikowane...


Lodowa Róża postanowiła, że odłoży rozmyślania na ten temat, teraz należało zająć się bieżącymi sprawami. Potraktowała słowa kocicy ze znacznie większą powagą, niż wcześniej. To oznaczało, że jako Opiekunka poznała tę istotę, Vertę, i przeczuwała kłopoty. Gdy Niaa zabrała Karolinkę, by się nią zaopiekować, Lorelei nie protestowała – wiedziała, że kotka zna się i na leczeniu, poza tym musiała wziąć sobie słowa Kapelusznika do serca.


- Ja również mam wątpliwości co do tej przyjaciółki Kapelusznika, a jeśli Niaa się jej przestraszyła, to znaczy, że mamy powody do ostrożności. Niaa ma zwykle bardzo dobre przeczucia. - zwróciła się do Dagaty i reszty drużyny. - Ale zdaje się, że nie mamy wyjścia. Zdążyłam już poznać moc istot podobnych do Kapelusznika i nie wiem czy zdołalibyśmy przeżyć kolejne takie starcie... Więc akurat tu zgadzam się z nim, nie powinniśmy nawet próbować go uwalniać. Verta to nasz jedyny ślad. Ale może któreś z was ma jakiś dobry pomysł? Może chociaż wy....


Obdarzona przerwała w pół zdania, a jej oczy zrobiły się okrągłe ze zdziwienia i... przestrachu? Przez chwilę milczała i wsłuchiwała się w coś.


"RATUunku PANi CZa...CZARodziejko..."


Karolinka! To głos Karolinki rozlegał się w jej głowie!


- Nie ruszajcie się stąd, zaraz tu wrócę! - poleciła Lodowa Róża i ruszyła w stronę, gdzie niedawno Niaa zniknęła z nieprzytomną dziewczynką.


W jej głowie kłębiło się wiele złych przeczuć, obawiała się, że inni Opiekunowie mogli wyczuć obecność Niaa i urządzili na nią zasadzkę. Może schwytali ją, lub zabili – inaczej przecież walczyłaby z nimi – a wplątana we wszystko Karolinka mogła być przez nich porwana, zraniona lub....


Jednak to, co Lorelei zobaczyła, przekroczyło jej najśmielsze oczekiwania. Stanęła jak porażona piorunem, patrząc jak Niaa otoczona kręgiem energii, której Obdarzona nie mogła rozpoznać, dusi małą dziewczynkę!


- Niaa! - wrzasnęła i podbiegła do kręgu. - Niaa, co ty robisz! Co tu się dzieje! Przestań, udusisz ją!

merill 09-04-2009 22:55

Grzebień…mały przedmiot… a kosztował ich tyle wysiłku, bólu i śmierci niewinnych ludzi. Ludzi zniszczonych przez nienawiść… Nienawiść, która zalęgła się we Wszechświecie i niszczyła go, kawałeczek po kawałeczku… najpierw jego świat…atomowa zagłada, wywołana przez ludzi o zbyt wybujałych planach politycznych… nie to nie mogło być przypadkiem… zagłada jego świata, była tylko maleńkim kawałkiem misterium zniszczenia Wszechrzeczy.

*****

Dom Kapelusznika był kompletnie zniszczony… sterta gruzu i desek przedstawiała widok nad wyraz żałosny. Dym jeszcze unosił się nad resztkami budowli… a ziemia wokół poczerniała była od ognia.

Dopiero teraz zauważył drugą drużynę… kocica, czarodziejka i Nigel wpatrywali się w dwie płaczące dziewczynki. Karolinki przytulały się do siebie i łkały… umorusane, brudne od kurzu i łez twarzyczki po chwili zlały się w jedną zapłakaną buzię Karolinki. W buzię wykrzywioną grymasem żalu:

- To przez was! – krzyknęła, lecz w jej głosie było więcej żalu niż gniewu. – To przez was…

Osunęła się na ziemię i zemdlała.

Tim podbiegł do dziecka, ale dziwna kocica ubiegła go. Pochyliła się z iście kocią czułością nad ciałkiem omdlałego dziecka. Rangers zatrzymał się i pozwolił Niaa zająć się Karolinką.

*****


Koperta znaleziona w popiele była nietknięta. Jej biel kontrastował wyraźnie z szarością i czernią pogorzeliska. Dokładnie jakby na nich czekała…

Niestety treść listu, potwierdzała to, czego domyślali się wpatrując w zrujnowany i spalony domek Kapelusznika. Nie były to dobre wieści… ich ekscentryczny mocodawca wysyłał ich do swojej przyjaciółki w innym świecie. Zgodnie jego słowami, Verte, bo tak miała na imię, miała im pomóc zdobyć resztę przedmiotów… dwa już były w ich posiadaniu…

*****

Kocica wzięła małą na ramiona i oddaliła się w ustronne miejsce… chcąc jej pomóc… Tim z resztą zajęci byli rozważaniami nad treścią listu. Żołnierz nie zabierał póki co głosu…po prostu słuchał… wykonywanie poleceń, czasem dawało komfort psychiczny, postanowił zatem, że zrobi co ustali reszta.

Nagle biało – włosa czarodziejka podniosła głowę, nasłuchując przez chwilę… Rangers wyczulił swoje zmysły, ale nic nie usłyszał…


- Nie ruszajcie się stąd, zaraz tu wrócę! – powiedziała i zniknęła między grzybowymi zaroślami, w kierunku gdzie poszła kocica z małą.

Tim spojrzał porozumiewawczo na Dagatę… głębokie oczy towarzyszki wyrażały niepokój.

- Coś tu nie gra… chyba nie będziemy tak stali? – zapytał, próbując zażartować przy okazji.

Nie musieli nic uzgadniać, ruszyli zgodnie za czarodziejką.

Mira 10-04-2009 20:11

- Niech to... – Niaa czy raczej Asqe zaklęła pod nosem.

Widownia w postaci Obdarzonej nie była jej na rękę. Zdecydowanie. Co gorsza, miała dług wdzięczności zaciągnięty względem Lodowej Róży i o ile każdego innego zapragnęłaby w tej chwili uśmiercić, o tyle teraz... nie potrafiła tego zrobić. Zresztą nawet nie musiała ustępować kobiecie, w pewnym sensie osiągnęła swój cel. Sprowokowała Karolinkę.

Chociaż krąg był odporny na wszelkie ingerencje fizyczne z zewnątrz, Asqe sprawnym, kocim ruchem wyskoczyła z niego i uśmiechnęła się niby to niewinnie do Lorelei. Zaopatrzonym w pazur palcem wskazała promieniejące coraz bardziej i bardziej ciało Karolinki.

- To broń Kapelusznika. Niech jej ciało cię nie zwiedzie Czarodziejko. Ta mała to chodząca bomba międzygalaktyczna, silniejsza być może od nas wszystkich. A jednak... to nie z jej pomocą Kapelusznik postanowił wykonać zadanie, lecz z naszą, choć przy tej małej jesteśmy jedynie namiastka energii wszechświata. Prostym jest więc, że nasz pracodawca trzyma ją na... specjalną okazję. Bo i w żaden sentyment w jego przypadku wierzyć nie można. Zastanawia mnie, do czego może ta mała posłużyć, a żeby to odkryć... cóż, trzeba było nieco ja zdenerwować. A nic tak nie wyprowadza nas z równowagi, jak zagrożenie życia. Czy się mylę?

Zanim Lorelei zdążyła powiedzieć cokolwiek, ciało Karolinki wzniosło się ponad ziemię, a z oczu jej, ust, uszu, a nawet porów ciała poczęły wypływać snopy świetlistej energii, które wciąż narastały.

- To jeszcze nie koniec... mam nadzieję, że krąg wytrzyma. –ogon Niaa począł wachlować nerwowo.

Kiedy po chwili spomiędzy spalonych grzybów wyszli Dogata i Thimoty, ich oczom ukazała się niezwykła scena. Oto Niaa i Lodowa Róża stały przed czymś, co znali jako małą dziewczynkę, ich przewodniczkę. Z Karolinki jednak niewiele już zostało poza zarysem powłoki. Snop światła wwiercał się w ziemię, jak nakazywał mu magiczny krąg, lecz było go coraz to więcej, aż światło wyprysło ku górze. Krąg został przerwany.

- Uważajcie! – krzyknęła Asqe błyskawicznie pozbywając się najmniejszych pieczęci swej mocy i roztaczając nad resztą drużyny tarczę ochronną. Choć obiema dłońmi tworzyła pole, to jednak energia Karolinki napierała zbyt mocno, by Asqe ustała w miejscu. Jej ciało coraz mocniej odginało się ku tyłowi, aż musiała poddać się i wycofać nieco.

- Lorelei, musimy ich ochronić! Potrzebuję twojej mocy. – krzyknęła do Czarodziejki, po czym zwróciła się także do pozostałych członków grupy – Ta mała wciąż ma w sobie niebotyczne zapasy, musimy ją uspokoić albo sprawić, że straci przytomność. Na Boga... niedługo moja bariera... pęknie... a ta gówniara... sprzątnie nas... jak pył!

g_o_l_d 12-04-2009 01:02

- Wiedźmo musiałaś coś pokręcić! Kamień przestał pulsować! W niejednym filmie widziałem, że jak coś przestaje pulsować to albo komuś pikawa siada, albo coś wybucha! Wiem, że każda kobieta ma w życiu trzy okresy: w pierwszym działa na nerwy ojcu, w drugim mężowi, w trzecim zięciowi. Nie wiem, w którym jesteś, ale czemu ja? Chociaż raz nie mogłaś mnie posłuchać?- wykrzyczał z nieukrywanym rozżalenie Acheont, Dagacie na dłoniach, której spoczywał grzebień.

Wtem kamień, w którym do niedawna tkwiło Serce Diabła, zaczął ponownie pulsować. Przyśpieszający rytm zaniepokoił wędrowców. Acheont spanikował. Zerwał Rangersowi nakrycie z głowy i opadł błyskawicznie na podłogę. Spod ciągle nerwowo dygoczącego hełmu dobywał się szlochanie:

- Umrzemy. Wszyscy! Ja nie chcę umierać! Znowu jako prawiczek! Nie chce!

Skradziony pancerz nie zdał się na zbyt wiele. Potężny podmuch energii rzucił małą kulką światła o ścianę. Następstwa decyzji Dagaty zrobił na Świetlistym tak duże wrażenie, że zamarł i oniemiał. Dopiero krzyki znikających w portalu przyjaciół nastroił myśli Acheont na tu i teraz. Mała lewitująca kulka widząc, że wali jej się na głowę kolejne uniwersum rzuciła się w światło portalu.

Z chwilą, gdy wylądowali w domenie Pana K, Acheont gładko opadł na miękką trawę. Przeturlawszy się kilka metrów, zatrzymał się. Wziął głęboki wdech. Odprężył się. Po chwili odezwał się, spokojnym melodyjnym głosem:

- Mmm… Cóż za cudowny zapach. Polne kwiaty, świecące grzybki i zwęglony buk…
Od kiedy Pan Kapelutek ma wędzarnie w sąsiedztwie?


Wzleciawszy ponad falujące kłosy trawy, nie mógł uwierzyć własnym oczom.

- Nie! NIE! To nie możliwe! Ja chyba śnię. To nie może być! NIE MOŻE!

Świetlisty nabrał niebywałej prędkości. Nim do kogokolwiek zdołał dotrzeć sens jego słów on był już pośrodku gruzowiska. Natychmiast zaczął przetrząsać ruiny. W powietrze wzleciały tumany popiołu, ale i także blat stołu i kalenica dachu. Nikt w towarzyszy nie posądziłby Acheonta o to, że tak emocjonalnie zareaguje na jakąkolwiek tragedię. Do tej pory Świetlisty dał się poznać jako egocentryczny tchórz. Tym bardzie nie zrozumiała była jego przemiana. Podnosił każdą połamana belkę, odrzucał na bok cegły, nieustannie mamrocząc pod nosem jak oszalały. Gdy odsłonił szczątki wykafelkowanej podłogi zawył jakby przypalany rozgrzanym do białego prętem. Po chwili podniósł jakieś małe opakowanie, zajrzawszy do niego nagle je zamknął. Usiadłszy na progu zrujnowanego domostwa zaczął ronić krokodyle łzy. Zaraz potem odezwał się, a głos wiązł mu w gardle:

- Tak Niaa, zabierz małą, to nie sceny dla niej.- Świetlisty odczekał chwilę w milczeniu- Spójrzcie! - Acheont otworzył tekturowe pudełko.- Pudełko z czekoladkami jest puste! Przerażający widok!

Kończąc to ponownie się rozpłakał, po chwili jednak próbując okiełznać cisnące się na oczy łzy, powiedział głosem ochrypłym, pełnym smutku i goryczy:
- Ale nie to jest najgorsze…
Mała świetlista kulka wzbiła się ponad poziom gruntu, podleciała nad fragment popękanej kaflowej podłogi. Nie wiadomo jak, ale było po nim widać, że słowa, które miał zamiar wypowiedzieć grzęzły mu w gardle, jakby stanął w obliczy niewyobrażalnej katastrofy. Jeżeli Acheont na co dzień miał tyle taktu, co lawina, i egocentryzmu, co tornado, to w tych słowach przeszedł samego siebie po wielokroć.

Patrzcie! ZABRALI LODÓWKĘ!

Acheont nie tarzał się łkając, zbyt długo, gdyż szybko spostrzegł, że jego tworzysz podróż za nic mają jego „ból istnienia”. Co jak co, ale o Świetlistym można było spokojnie powiedzieć, że ma bogate życie wewnętrzne. W końcu nigdy nie szczypał się z połykanie żywności, nawet jeśli ta wiekowa kanapka patrzyła się na niego milionami fasetkowych oczu i w geście sprzeciwu wobec konsumpcji machała energicznie mackami. Kto wie ile takich kolonizatorów zasiedlał Świetlistego. Może stworzył nawet cywilizacje?

Nie minęła chwila, a Acheont poczuł się samotny w swej niedoli, więc otarłszy łzy poleciał w ślady za przyjaciółmi, mimo wszystko podzielić się z nimi swoją ciężką [zwłaszcza dla nich] egzystencją. Nim jednak zdołał spostrzec swych rozmówców już rozpoczął swoje kazanie.

- Dlaczego? DLACZEGO!? O ja nieszczęsny dlaczego, istota wszelakiej maści za nic ma moją wrażliwość? Dlaczego moja troska o dobro małych, świetlistych kulek spotyka się z tak grubym murem obojętności!. Nie moja wina ze jestem jedynym przedstawicielem adresatów mojej troski! Nie oznacz to przecie, że jestem egoistą! Mogę przeboleć inne przypadki ignorancji. Jak choćby to, że uwielbiam wołowinę. Dzielnie zdzierżę to, że większość krów ma to w dupie. Eee znaczy współprace oczywiście… O czy to ja… Ach tak…
Ej co wy u licha robicie?


Mała kulka miała dziwne wrażenie, że jak zwykle zawitała w niewłaściwym momencie. Ba! Była niemal pewna, że ominęło ją coś porównywalnie istotnego jak kolejny odcinek „Mody na sukces”, bez którego za nic nie pojmie następnego. Kto jak kto, ale Acheont nie mógł się tym przejąć. Po co rozumieć problem, skoro wystarczy pomóc najlepiej jak się umie?

- Hej kociaczku, gdzie zniknęła twoja urocza barwa głosu? Poza tym słodziutka, jakich słów ty używasz! Poskarżę się twojej kociej mamie!- Świetlisty podleciał do kocicy zerkając badawczo to na nią, to na Karolinkę. Kocica zgromiła go wzrokiem.
– Nie patrz na mnie jakbym był niewłaściwą osobą, w nie właściwym czasie, w niewłaściwym miejscu. Zezujesz na mnie jakbyś zastanawiała się, czy na chwile uwalniając kończynę potrafiłabyś poderżnąć mi gardło. – rzekł tonem szczęśliwego kretyna Świetlisty - Ja też tego nie wiem. Pomyśl jaką będziemy mieli zabawę sprawdzając. Pamiętam, ile miałaś radochy ganiając za mną. Pewno ucieszyłoby cię jakbym znowu wsadził sobie w tyłek kawałek włóczki, iż zacząłbym się turlać jak kłębek wełny. Nasze tango było dynamiczne, mimo że przynosiło uciechę tylko jednej stronie… Chętnie się teraz odegram

Gdyby Acheont mógł się parszywie uśmiechnąć pewnie taka mina malowałby się na jego twarzy… Wtem mała lewitująca kulka światła podniosła z ziemi białe jak śnieg pióro.
- Spięta jesteś. Może mały masaż?- Nie patrząc nawet na wzrok kocicy w obawie przed petryfikacją, Acheont rozpłynął się w rozbłysku świtał momentalnie manifestując się pod barierą. Nikt nie wiedział, a zwłaszcza on w czym miało pomóc zsuniecie ze stópki małej bucika i łaskotanie jej piórkiem po spodzie stopy. Nikt nie mógł podejrzewać, ze w najgłębszych zakątkach jestestwa mały rozumek Acheonta chłodno wykalkulował sobie, ze żadna kobieta nie może jednoczenie się śmiać i dąsać.

Milly 12-04-2009 15:37

Zniszczony dom Kapelusznika
 
Lodowa Róża zmarszczyła brwi w geście niezadowolenia. Wiedziała, że Karolinka nie jest do końca tym, kogo postać przybrała (właściwie miała wątpliwości co do tego, czy ktokolwiek w tych dziwnych światach jest tym, za kogo się podaje – na razie wszystko temu przeczyło). Jednak nie był to powód, by sięgać po tak drastyczne środki, szczególnie w stosunku do tak potężnej istoty! Co ona chciała osiągnąć? Obudzić drzemiącą w niej moc, by zdmuchnąć ten świat z powierzchni wszechświata i zgładzić przy okazji ich wszystkich?! Oj, kocico, trochę przesadziłaś.


- Będziemy musiały poważnie porozmawiać! - rzuciła tylko do Niaa, gdy z Karolinki została już niemal sama manifestacja energii.


Myśl o ponownym użyciu potężnej ilości Mocy przywołała wspomnienia bólu i niedawnych wydarzeń, po których Obdarzona nie zdążyła jeszcze całkiem wrócić do siebie. Nie mogła jednak teraz zostawić Niaa samej. Cokolwiek zrobiła, w niebezpieczeństwie byli wszyscy, a najważniejsze było teraz ratowanie Karolinki. Zaczerpnęła więc Mocy z samej głębi własnej duszy i stając ramię w ramię z upadłą Opiekunką, utkała grubą sieć ochronną, posługując się czarem mentalnym i słowną inkantacją – by mieć pewność, że magiczna energia uplecie się w tak mocną barierę, jak to tylko możliwe. Czar połączył się z mocą Opiekunki tworząc podwójną ochronę dla wszystkich, znajdujących się wewnątrz kręgu.


Gdy tylko zaklęcie ustabilizowało się i Obdarzona była pewna, że bariera się utrzyma, postanowiła spróbować czegoś jeszcze. Poszukała w tym wielkim kłębowisku energii jaźni małej Karolinki. Próbowała odszukać i podążyć tym samym kanałem, którym kilka chwil wcześniej dotarła do niej dziewczynka wzywająca pomocy. Wciąż pamiętała ten wyraźny sygnał, więc niczym po sznurku, Lorelei kierowała się nim, by dotrzeć do jej duszy. Gdy wydawało jej się, że odnalazła między sobą i nią połączenie, posłała jej mocne, lecz uspokajające i łagodzące przesłanie:


- Karolinko, to ja, twoja pani czarodziejka, Lorelei. Uspokój się, nic ci nie grozi, jesteś już bezpieczna. Już wszystko dobrze, moja mała, Pan Kapelusznik żyje i ma się dobrze. Nie bój się już i nie smuć, kochana, ty też jesteś bezpieczna, już wszystko dobrze...


Wkładała w te słowa tyle czułości i troski, na ile ją było stać. Miała nadzieję, że to przesłanie dotrze do niej i uspokoi na tyle, by powróciła do swojej dawnej formy...

Lilith 12-04-2009 21:52

Odnaleźli go. Odnaleźli grzebień. Twarz Wiedźmy wyrażała niedowierzanie. Odzyskali przedmiot mający ocalić Światy przed zagładą. Trzymała go we własnym ręku dziwiąc się, że tak zwyczajnie wyglądająca rzecz, posiada tak wielką moc. Nie czuła w nim niczego, co wskazywałoby na tak wielką wartość i znaczenie dla przetrwania rzeczywistości, którą dotąd znała. Acheont lamentował nad jej samowolą i niechęcią do słuchania jego rad. Uśmiechnęła się do siebie ruszając do wyjścia i niemal podskoczyła z wrażenia, kiedy czarny kamień, który znieruchomiał po uwolnieniu go od zębów grzebienia, zapulsował ponownie. Chyba za wcześnie było jeszcze na świętowanie tryumfu. Zamarła w bezruchu, wbijając wzrok w twarz Tima wpatrującego się z napiętym oczekiwaniem w coś za jej plecami. Nieruchoma dotąd kula świetlistego Acheonta, błyskając w rytm coraz szybszego pulsowania, jednym rzutem zniknęła pod zerwanym z głowy Żołnierza hełmem. Dygotała, wystukując nerwowy rytm o posadzkę na przemian płacząc z teatralną przesadą i bełkocząc histerycznie: - Umrzemy. Wszyscy! Ja nie chcę umierać! Znowu jako prawiczek! Nie chce!

Dagata odwróciła się powoli, starając się poruszać jak najmniejszą liczbą mięśni. Stanęła jak zaczarowana, obserwując z fascynacją pomieszaną z niepokojem, zachodzące przed jej oczami zjawisko. Może to dość dziwne, ale nie bała się aż tak bardzo. Czuła jedynie na karku coś, jakby nacisk czyjejś zimnej, ciężkiej dłoni. Wydawało się jej, że wciska ją w kamienną posadzkę. Mimo wszystko przepełniała ją pewność, że postąpiła słusznie. Może to słowa odchodzącego na śmierć Rojka przekonały ją, że nie musi się obawiać gniewu przebudzonego opiekuna? Ona, ani żaden z jej towarzyszy. Jakby na potwierdzenie ozwał się potężnie brzmiący głos. Jedno słowo. Dziękuję. I eksplozja tak potężnej energii, jakiej nie spodziewałaby się przetrwać, a co dopiero odczuć, jak delikatnej pieszczoty letniego wiatru. Tak, z Jego strony nic im nie groziło, ale co z resztą tutejszych ludzi? Miała tylko nadzieję, że zostanie oddana sprawiedliwość tym, którzy walczyli i narażali życie, by pomóc im w ich misji.

Odradzający się Opiekun powstawał, by odpłacić swoim stworzeniom. Grzmiący, potężny głos kolosa wypełnił atmosferę i obiegł cały jego Świat. Dagata szybko straciła pewność siebie. Musieli stąd uciekać. Nadchodziła Godzina Sądu dla Aigen i jego mieszkańców. Świat zatrząsł się w posadach. Strop nad ich głowami i ściany rozsypały się w proch, a brudne, lepkie mury miasta u stóp wieży poczęły rozpływać się, jak wosk.

Twarz Wiedźmy stężała w wyrazie skupienia. Starała się oczyścić myśli, by przywołać na pamięć obraz Świata Kapelusznika. Szybciej. Natychmiast. Przekręciła pierścień z mając przed oczyma wyobraźni polanę wśród fioletowych gigantycznych grzybów. Nic. Zrozpaczoną dziewczynę przeszył lodowaty dreszcz. Nic się nie stało, a wieża drgała i chwiała się coraz bardziej. Jeszcze moment i podłoga zapadnie się pod ich stopami, a wieża runie kilkaset metrów w dół na rumowisko czarnego, zadymionego miasta pociągając ich za sobą.

Czwórjedyna pomóż. Czuwaj nad nami. Ratuj! Dodaj siły” –zawołała w myślach powtarzając próbę otwarcia Drogi.

Podłoga przechylała się i trzęsła pod ich stopami, kiedy tuż przy nich otworzył się skrzący się tęczowo portal. W ostatniej niemal chwili wpadli do niego biegnąc po osuwającym się spod nóg podłożu. W tej samej niemal chwili wypadli wprost na polanę przed chat… przed… zgliszczami tego, co jeszcze niedawno było śliczną, białą i schludną chatką Kapelusznika, w której nocowali zanim wyruszyli na poszukiwanie boskich przedmiotów. Naglący gest Tima nie musiał skłaniać ich do szybszego marszu. Wśród pogorzeliska snuli się Lorelai, Niaa i Nigel. Najwięcej jednak radości sprawił Dagacie widok obejmujących się Karolinek. Wszyscy byli na miejscu i to najwyraźniej cali i zdrowi. Obdarzona dostrzegła ich pierwsza i ruszyła im na spotkanie. Uściskały się serdecznie.

- Cieszę się, że żyjecie, że nic wam nie jest... – w głosie Lorelai brzmiała ulga i autentyczna radość ze spotkania. - Nie wiemy co tu się stało, przed chwilą udało nam się tu teleportować. Obawiam się najgorszego... ale udało nam się zdobyć to –dodała lecz w jej duszy Dagata wyczuła jakiś cień. Na pytanie o Kapelusznika, Lorelai pokręciła tylko głową z zatroskaną miną. Nie kwapiła się także, by opowiedzieć o tym, jak zdobyli szkatułkę. Dagata uznała, że na wszystko przyjdzie odpowiedni czas. Być może ich misja była trudniejsza do wykonania i kosztowała o wiele więcej niż ją, Tima i Acheonta. Dagata nie musiała pytać, jak czuje się Czarodziejka. Jej poplamione krwią szaty , wyczerpanie malujące się w pobladłej twarzy i widoczne w postawie, mówiły same za siebie. Nie wnikała w jej sprawy głębiej, tym bardziej, iż z szerokim uśmiechem na ogorzałym, zarośniętym obliczu, zmierzał do niej wielkimi krokami rozradowany Nigel. Chwycił ją w pasie, podniósł i okręcił wokół siebie.

- Nie poznałem Cię w tym stroju moja Czarownico – wyszczerzył się radośnie. –Wyglądasz jakbyś zaciągnęła się do partyzantki.

- Bo tak było! –chichotała, zarzucając mu ręce na szyję, ściskając go z całej siły i ciesząc się jak mała dziewczynka. Chciała wypytać go i opowiedzieć tym co przeszli na Aigen, lecz nie zdążyła.

- To przez was! – usłyszała nagle pełen żalu, łamiący się głos Karolinki. – To przez was…

Odwróciła się, by dojrzeć padającą na zwęgloną ziemię, omdlałą dziewczynkę. Wyrwała się z objęć mężczyzny…


* * *
Wkrótce w dość nieoczekiwany sposób znaleźli list z przesłaniem samego Kapelusznika. Widocznie Acheont przetrząsający ruiny chatki przerzucając graty, musiał wydobyć go spod spalonych szczątków budynku. Słuchali w napięciu ostatnich słów Pana K. Mimo, że nie brzmiały wesoło, jednak dawały nadzieję, że ich autor jeszcze żyje. Dawały też pewną nadzieję, że ich misja ma nadal sens i może się jeszcze powieść. Niaa wyraziła jednak dużą nieufność w stosunku do Verty, o której wspominał w liście i której pomocy ich polecał.

Kotka zaofiarowała się zająć Karolinką. Wiedźma uznała, że skoro Lorelai nie ma nic przeciwko temu, spokojnie może jej zaufać Czarodziejka spędziła z nią wystarczająco dużo czasu i przeżyła razem z nią wiele ciężkich chwil podczas wyprawy po szkatułkę. Musiała ją poznać o wiele lepiej od nich. Nawet Tim, choć mocno niepokoił się stanem dziecka pozwolił, by Niaa zabrała je na stronę.

Słuchali z uwagą wywodów Obdarzonej, gdy nagle coś zmieniło się w jej zachowaniu. Przerwała w pół słowa. Dagata poczuła jak uderza w nią niepokój, a wkrótce potem nagła fala strachu. Czarodziejka zamilkła i wsłuchiwała się w coś. Dagata także skupiła się na poszukiwaniu źródła jej lęku, lecz nie wiedziała czego właściwie szukać.

- Nie ruszajcie się stąd, zaraz tu wrócę! - poleciła Lodowa Róża i ruszyła w stronę, gdzie niedawno Niaa zniknęła z nieprzytomną dziewczynką.
Nie mogła tak stać i nic nie robić. Teraz dopiero zaniepokoiła się nie na żarty. Wzrok Tima mówił to samo.

- Coś tu nie gra… chyba nie będziemy tak stali? – zapytał, próbując zażartować przy okazji. Ruchem głowy wskazał kierunek. Nie zawahała się ani przez chwilę. Ruszyli śladem Lorelai. Zachowując dystans na wypadek niespodziewanego spotkania z ewentualnym niebezpieczeństwem, lecz w miarę szybko, by jej nie zgubić i na czas przyjść z pomocą, gdyby tego potrzebowała. Ponaglał ich dodatkowo fakt, iż gdzieś tam były także Niaa z nieprzytomną Karolinką.

- Hej! Dokąd idziecie?! –zawołał za nimi Nigel, lecz uciszyła go natychmiast gestem i wezwała by szedł za nimi. Przyczajony, ruszył truchtem podobnie jak oni.

Gdzieś niedaleko błysnęło oślepiające światło. Jego natężenie nie słabło. Wręcz przeciwnie, potężniało z każdą chwilą. Ruszyli biegiem wypadając na polanę i osłaniając oczy ramionami.
Niaa i Lodowa Róża stały przed unoszącym się nad dziwnym kręgiem usypanym z ziemi małym ciałem emanującym promieniami światła o potężnej mocy. Ledwo już dawało się rozpoznać w nim, ich małą Karolinkę. Snop światła potężniał.

- Uważajcie! – krzyknęła Kocica nie swoim głosem, cofając się z uniesionymi w górę rękami. Rozeszło się od nich i otoczyło ich wszystkich coś w rodzaju lśniącej drgającej, jak rozgrzane letnim upałem powietrze, kopuły.

-Lorelei, musimy ich ochronić! Potrzebuję twojej mocy Niaa znów krzyknęła do Czarodziejki, po czym zwróciła się do nowo przybyłych. – Ta mała wciąż ma w sobie niebotyczne zapasy, musimy ją uspokoić albo sprawić, że straci przytomność. Na Boga... niedługo moja bariera... pęknie... a ta gówniara... sprzątnie nas... jak pył!

Dagata spostrzegła skupienie i wysiłek na bladym obliczu Lodowej Róży. Jeszcze nie rozumiała, co się tu właściwie wydarzyło, lecz obydwie kobiety wyraźnie potrzebowały wsparcia. Energia emanująca ze świetlistej istoty napierała na barierę stworzoną przez Kocicę. Mogła oddać do jej dyspozycji swoją moc. Chyba jednak bardziej ufała Czarodziejce. Spojrzała z powagą w twarze Tima i Nigela.

- One potrzebują pomocy. Nie wiem co się stanie, ale jeśli nie wesprzemy ich, zginiemy.

Ujęła dłoń czarodziejki w swoją drżącą nieco dłoń i otworzyła się przed nią. Czuła, jak czarodziejka tworzy połączenie i jak owym kanałem łączności wzywa świadomość Karolinki do opamiętania się. Tylko, że to już nie była ta sama mała dziewczynka, którą znała Obdarzona. To, nie było dzieckiem. Już raz spotkała się z tą istotą, kiedy omal nie zabiła Tima w kanałach Aigen.

„Bierz Lorelai. Bierz ile uznasz za konieczne. Jeśli jej nie uspokoisz, zginiemy wszyscy.”

Pierwszą porcję niemal wcisnęła w jej ręce. Energia popłynęła spokojnym, równym, nieprzerwanym strumieniem. Z wolna opadała z sił. Jej oddech przyśpieszył. Pierś unosiła się i opadała z wysiłkiem tłocząc powietrze do płuc. Na czoło Wiedźmy wystąpiły drobne kropelki zimnego potu. Osunęła się wolno na kolana nie wypuszczając z uścisku dłoni Czarodziejki. Klęcząc zachwiała się i oparła drugą ręką o ziemię. Utkwiła wzrok w osmalonej ogniem ziemi. Wtedy poczuła czyjąś dłoń na ramieniu. Promieniowało od niej ciepło i… siła. Siła czegoś, czego nigdy dotąd nie czuła. Podniosła wzrok i spojrzała w zatroskaną, ale zdeterminowaną pewnością twarz. Twarz mężczyzny...



Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:38.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172