lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Inne (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/)
-   -   Między światami (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/5628-miedzy-swiatami.html)

g_o_l_d 16-02-2009 23:24

Acheont wzleciał na wysokość oczu i zaczął bacznie przysłuchiwać się rozmowie prowadzonej przez resztę. Jeszcze przed chwilą darł się w niebogłosy roniąc krokodyle łzy, niczym rozpuszczony bachor, po tym jak Dagata nie zechciała należycie podziękować swojemu wybawcy. Świetlisty nie byłby sobą, gdyby nie dorzucił swoich trzech groszy do całej opowiastki, jednak nawet on nie przerwał milczenia, które nastało wraz z jej końcem.
Mimo wszystko nikt nie miał złudzeń, że taki stan rzeczy nie potrwa chodź ociupinkę dłużej, niż powinien.


- Rojek , daruj, że wtrącę, ale masz minę jak pewien psorek z CERNu, któremu udowodniłem, że nie istnieje coś takiego jak odległość, a więc cała ta pozorna przestrzeń między obiektami jest efektem losowych fluktuacji matrycy materii i nie powinna być traktowana poważnie. Nie pamiętam od czego to się dokładnie zaczęło, ale stawiam na opóźnienie związku z dostawą pizzy.


Rebeliant nawet nie czekał, aż Świetlisty skończy swój kolejny wywód. Bez większych ceregieli wszedł mu pomiędzy słowa.


- Nie wiem już w co wierzyć…nie wiem, ale z pewnością zawdzięczam wam życie już dwukrotnie. Pora spłacić dług… –
wreszcie odezwał się przerażająco opanowany bądź obojętny, po czym zmarszczył brwi zastanawiając się nad czymś intensywnie.

– Nie ma innej drogi na górę niż winda, o żadnej w każdym razie mi nie wiadomo. Mogę jednakże odwrócić uwagę straży, jeśli wysadzicie mnie na innym piętrze. Urządzę im małe piekiełko a wy będziecie mogli wykorzystać zamieszanie i przedrzeć się do serca…przynajmniej zwiększy to wasze szanse. Jednak uważajcie, Arachna przepowiedziała, iż po waszym zetknięciu z nim zostanie ono unicestwione wraz z wami. Mam nadzieję, że się myliła a wy wiecie co robić…


Kończąc te słowa mężczyzna zaczął się pomału podnosić. Nie był za bardzo zdziwiony tym, że nikt nie podał mu pomocnej dłoni. Mina jaka malował się na jego twarzy, nie podobał się Świetlistemu. Była wyprana ze wszystkich przymiotów, jakimi ludzie imponowali małej lewitującej kulce światła: optymizm, pogoda ducha i inne magiczne siły dzięki którym ludzie przeciwstawiali się całym lawiną problemów.

W mgnieniu oka mały rozumek Acheont został całkowicie pochłonięty myślą, jakby to zmienić. Problem leżał w tym, że siedlisko myśli kulki światła, gdziekolwiek by ono nie było, potrzebowało nie z mała czasu, żeby znaleźć rozwiązanie problemu. Jeżeli chodzi o zniweczenie planu to odpowiedzi nie pojawiały się od tak po prostu same. Wyglądało to tak jakby już tam był, od pewnego czasu i zdarzył się dobrze rozgościć, zniecierpliwione czekając na odpowiedni moment. Nim jednak Acheont zdołał cokolwiek wymyślić, głos znów zabrał Rojek


- Ja... ja przepraszam was. Acheont ma rację, rzeczywiście jestem wielkim tchórzem,
- wtem nagle donośnym głosem rzucił triumfalnie Świetlisty

- Ja zawsze mam racje! -
poczym nagle zamilkł, w chwili gdy uderzył go twardy łokieć Dagaty.
- Auu… Ej Siostro, zważaj sobie trochę! Mam doktorat z chamstwa, czarny pas z poniżania i specjalizacje z sarkazmu, więc… -
Świetlisty spojrzał na nią z wyrzutem, ich spojrzenia spotkały się. Wtem małą lewitująca kulka skończyła napoczęte zdania, dużo potulniejszym zdaniem.
- …ale ogólnie jestem miły i wrażliwy na losy innych.


W chwili, w której obydwie dłonie Dagaty spoczęły na skroniach rebelianta Acheont znów poczuł się bezkarny i podleciał do Rojak i zaczął mu trykotać prosto do ucha.

- Słuchaj starty, przepraszam, że wylałem na ciebie całą swoją czarę goryczy, ale należało ci się. Wiesz, co uważam? Stanowczo za bardzo przejmujesz się słowami tej panienki o oczach czerwonych jak tyłek pawiana. Założę się, że w całej swojej „mądrość” próbuje was przekonać tylko do tego, że wasz bóg stworzył mężczyznę tylko dlatego, że wibrator nie ma funkcji 'Koszenie trawnika' i ‘Idź wygraj wojnę’. Na nasze nieszczęście wszystkie światy są usłane takimi idiotkami. Wielcy politycy. Zbyt wielu głupców ma się za mówców, śmieszne,
Zbyt wielu sprawców ma się za zbawców, pieprze to. Jakiś bezsens, ja taki być nie chcę. Jakby brakowało wam przywódcy to wiesz hasła: „Acheont na prezydenta!” mile widziane. Co ci powiem, to ci powiem, ale zapamiętaj sobie, kobiety nie można zmienić. Można zmienić kobietę, ale to niczego nie zmienia! Kończąc, wiedz, że nie chowam do ciebie urazy. Nie mam ci za złe całego tego wymachiwania bronią i wcale nie dlatego, że to nie ja byłem na muszce. W dowód tego, że życzę ci jak najlepiej, zdradzę ci mój największy sekret. Są to najświętsze słowa mojego życia, bo właśnie im zawdzięczam to, że jeszcze chodzę pomiędzy światami. Nie zraź się jeśli ich przesłanie od razu nie będzie dla ciebie jasne. Te słowa mają za sobą historię wielu lat. Mimo, że to ja odkryłem tą wiekową prawdę pośród milionów innych zakłamanych teorii, sam nie do końca w pełni zgłębiłem ich mistycznego sensu. A teraz skup się, to co teraz usłyszysz jest wyłącznie darem dla ciebie. Nie wymagam od ciebie, abyś przysiągł, że nikomu więcej go nie wyjawisz, mimo powagi sytuacji. Nie myśl sobie, że zdradzam ci go, bo jestem przekonany, że nie pożyjesz na tyle długo, żeby go komukolwiek zdradzić. Po prostu mój szósty zmysł podpowiada mi, że w najbliższym czasie może ci się to przydać.
- wtem głos Acheonta lekko zadrżał i przybrał ton jeszcze bardziej ociekający patosem, niż zwykle. Było go na tyle dużo, że bez mycia podłogi się nie obejdzie, gdyż w tym ułamku sekundy, wypełnionym namacalną ciszą, gdy słowa jeszcze„grzęzły” Acheontowi w gardle patos już kapał na posadzkę

- Musisz być zawsze w ruchu.
– powiedział bardzo spokojnie Świetlisty poczym rozejrzał się wokoło siebie, podejrzliwie zerkając czy Timi nie podsłuchuje.
- Jeszcze żaden pies nie obsikał jadącego samochodu


***

Kurczowo trzymając się stroju wiedźmy, Acheont wydał z siebie dobrze znany kobiecie pisk w tonacji falsetu, który oznaczał nic innego jak to, że Dagata może na niego liczyć zwłaszcza w tych trudnych momentach ich wędrówki.

- Moje oczy! Nie po oczach! To już koniec! Piec hutniczy! Przerobią nas na babeczki…


W chwili, gdy piekielnie czerwone światło ustąpiło, Acheont rozejrzał się dokoła. W jednej chwili „szczęka” opadła mu niemal do podłogi, a jedyny dźwięk jaki zdołał z siebie wydobyć brzmiał:

- Fuck! Wszędzie pełni tych paskudnych rojów małych muszek. Nie ma cos się dziwić, ma się gdzie to paskudztwo lęgnąć skoro nikt nie grabi liści. Fajnie, ale nie pisałem się na żaden slalom gigant pomiędzy tym dziadostwem. Później będę cały usmarowany na masce. Fuj…
Wiesz co ludzie, mój nie zawodny instynkt podpowiada mi, że coś tu jest nie halo…
- Podejdźcie bliżej moi drodzy. –
Acheont spojrzał na Dagatę pytająco:

- Nie chwaliłaś się, że jesteś brzuchomówcą. Ej siostro w mroku coś taka nie wyraźna? Zbladłaś co najmniej tak jakbyś zobaczył inkwizycję.


Wtem siła o nie wyjaśnionej naturze zaczęła ich przesuwać pomału do źródła dźwięku. Świetlisty czuł nie bywałe zdegustowanie, gdy ujrzał właściciela urzekającego głosu.
Acheont wiedział, ze uśmiech, który maluj się na licu staruszka nie wróży nic dobrego. Był tak słodki, że zemdliło by największych amatorów słodyczy pokroju Kubusia Puchatka.

- To już koniec waszej wędrówki… zginęliście oboje.

-Umarliśmy! –
wykrzyknął zaintrygowany Acheont.- Stary to ma się rozumieć, nawet nic nie poczułem, to chyba była wycieczka gondolą przez Styks co najmniej w klasie biznes. Nie no myślałem, że będzie dużo gorzej. Na szczęście nic nie pamiętam. Więc to ma być upragnione miejsce naszego wiecznego spoczynku?


Siwobrode lico przytaknęło twierdząco.


- To ja widzę, że mamy jeszcze wiele do zrobienie. Wybacz Tuatha , Loki, św. Piotrze czy jak cię tu zwą, ale ta kraina wiecznej szczęśliwości jest zapuszczona jak nigdy przedtem. I nie ściemniaj mi, że to co się na oglądałem w kolorowych broszurkach u Pabla Picassa to była wersja demo! Nie po to się tak starałem i na pewno nie zasłużyłem na taki burdel! -
Wtem Acheont zaczął powoli pełnym gracji ruchem dążyć w stronę starca.

- Dobra, ale do rzeczy szkoda wieczności. Przyjrzyj mi się. Co widzisz? Nie jestem rezydentem, do obsługiwania których przywykłeś. Wiem, że wyglądam na coś niebywale skomplikowanego i doskonałego, ale zaraz ci to uproszczę i dostosuje do twojego poziomu inteligencji. Żeby było ci łatwiej ogarnąć to wszystko, co mam zamiar ci zakomunikować posłużę się przenośnią. Wszystkie duszyczki jakie do tej pory spotkałeś są jak zwykle banany. Patrz na mnie, ja jestem jak chiquita. Widzisz jakie to proste?

Kończąc te słowa Acheont unosił się na wprost twarzy mężczyzny. Po chwili głębokie konsternacji, wpatrując się w oczy starca, zwrócił się do stworzenia na jego kolanach:

- Fafik! Spieprzaj dziadu!
- wtem niewidzialna siła podniosła futrzaka za zwał tłuszczu z tyłu głowy i rzuciła w pobliskie chaszcze. Chwile po tym Acheont usadowił się na miejscu futrzastej maskotki i rzekł wzniosłym tonem:


- No, a teraz podrap mnie delikatnie pod brodą, a potem pójdziesz kuć ten paskudny asfalt na mojej pergoli. Co za nieudacznik wylewa czarną rzekę pomiędzy tymi pięknymi kolumnami w moim główny holu. Jak ja ma pokazać swoje włości przyjaciołom w takim stanie? Toż to hańba i kpina jakaś. A i przypomnij mi, żebym wymienił cię na lepszy model. Jakaś fajna blondyneczka o konkretnych walorach była by dużo wygodniejsza. Wiesz zawsze marzyłem, żeby zostać trzecia kuleczką hojnie obdarzonej kurtyzany. Nie wiem czy, jest mi się wstanie znudzić leżenie w tak jędrnym towarzystwie. A propos ciebie stary nie bierz tego do siebie, na pewno jesteś dobry w wielu rzeczach, ale na lektykę jesteś trochę za plaski i żylasty. Kurcze musiałeś zacząć gadać o jedzeniu? Głodny jestem! Daleko mamy do Dionizosa? Albo daruj, nie che mi się iść. Naspraszaj mi tu gości. Rozstaw stół. Zrób konkretne jadło. Nareszcie nie będę się musiał martwić, że mi cholesterol skoczy. Coś ty tak zdziwiono jak żabka. Bież się do roboty! Migusiem!

merill 24-02-2009 08:12

Rojek patrzył na nich smutnymi, pustymi oczami… oczami człowieka, który nie miał nic do stracenia. Bo wszystko co kochał i w co wierzył umarło kilka minut wcześniej. Tim był w stanie przysiąc, że rozumie młodego rebelianta. I nie zamierzał go odciągać od jego decyzji.

Poświęcenie… każdy żołnierz zna znaczenie tego słowa i każdy musi być na to przygotowany, a Rojek wydawał się na pogodzonego ze swoim losem. Ich wzrok się spotkał… Rangers nie potrafił dobrać właściwych słów… podniósł prawą dłoń do czoła w geście salutu… oddał honory.

Potem za rebeliantem otwarły się drzwi i zniknął w mroku korytarza. Po kilku sekundach usłyszeli serię wybuchów, które targnęły całą budowlą… a potem zapadła cisza.

*****

Czekali w napięciu wpatrując się w licznik pięter, który konsekwentnie zbliżał ich do szczytu wieży… siedziby Diabelskiego Serca. Stanęli na wprost drzwi windy, celując w jeszcze nie otwarte wrota… gotowi zmasakrować cokolwiek na nich będzie czekać.

To jednak nie było potrzebne…

*****

Jaskrawe, czerwone światło oślepiło go na moment. Po chwili otwarł oczy… Dagata i Acheont byli tuż obok niego… przed nimi na wysokości oczu lewitowało niewielkie, mechaniczne oko. Wiedźma i Świetlisty ruszyli za nim, kiedy znikało między półkami wypełnionymi tranzystorami.

Tim czuł się dziwnie, przez moment wydawało mu się, jakby w jego świadomości dwie potężne siły stoczyły ze sobą walkę… w każdym razie nie zastanawiał się nad tym dłużej, musiał iść za swoimi dziwnie zachowującymi się towarzyszami. Dogonił ich i stanął przednimi… ale oni nawet nie zwolnili kroku…spojrzał w ich puste i nieruchome oczy…

„Co im się stało? Do cholery!!!” Podszedł do Dagaty, złapał za ramiona i zaczął potrząsać… bez skutku, to samo z Acheontem

Ruszył za nimi z bronią gotową do strzału. Szli wolno między potężnymi komputerami… a przynajmniej rzeczami, które je przypominały.

Potem z głośnika rozległ się zniekształcony głos:

- To już koniec waszej wędrówki…zginęliście oboje.

Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że te słowa nie były przeznaczone dla niego. Widok jaki ujrzał był obrzydliwy i zatrważający za razem. Mężczyzna, a raczej to co z niego zostało…wisiał przytwierdzony do mechanicznych urządzeń i wielu grubych kabli, część jego ciała została już zastąpiona mechanicznymi odpowiednikami… jedną ręką, tą która wyglądała na najbardziej „ludzka”, głaskał owo mechaniczne oko…

Tim już wiedział, ze musi zniszczyć to małe ustrojstwo… szybko przycerował i mechaniczne oko, rozprysło się w błysku czerwono – białego światła. Dagata i Acheont upadli na ziemię, jęcząc i rzucając się w spazmach… ale powoli przychodzili do siebie.

Tego samego nie można było powiedzieć o cyborgu… zaczął krzyczeć i wyć jak opętany… uciekał przez kilka kroków a potem upadł…

Mira 26-02-2009 21:46

Przeceniła się? Prawdopodobnie. I to nie po raz pierwszy.
Nie mogła jednak powiedzieć, że słowa Kalisty ją zaskoczyły. Wiedziała o tym od dawna, że każdy Opiekun jest potężniejszy w swoim świecie niż na obcej ziemi. A jednak zaryzykowała. Dlaczego?

Przed oczami wyobraźni stanęła jej zmartwiona twarz Lodowej Róży, gdy zobaczyła uwięzione w drzewie dusze. Jej szczerość i czystość.
Tak właśnie. Coś, o czym sama Asqe już dawno zapomniała i nie tylko ona – Kalista, Kapelusznik... oraz inni Opiekunowie światów po prostu zapomnieli już ... że to oni zostali stworzeni dla światów, a nie światy dla nich.

- Tak Kalisto, rzucam ci wyzwanie. Ja, pani bez uniwersum, Ta, która sama błyszczy jak gwiazda... rzucam ci wyzwanie w imieniu naszego stworzyciela – Drzewa, z którego to pąków się zrodziliśmy, by nieść światom sprawiedliwość, by tworzyć piękno i dbać o harmonię. Ty Kalisto raz już zostałaś ostrzeżona i ogłoszono cię banitką-heretyczką bez możliwości odwiedzania Drzewa – grymas na twarzy drugiej Opiekunki był dla Asqe słodkim zwycięstwem – Lecz nic się nie poprawiłaś. Obwiniłaś Jego, kochanka, który porzucił cię jak stworzenia porzucają sierść przy nowej porze roku. Zamiast zabłysnąć, weszłaś w te jego wylinkę zasnuwając się w niej niczym przerzuta ofiara. To jednak był twój wybór, to twoje wybory zniewoliły ten świat i odebrały tym, którzy tu żyją, wolną wolę. I dlatego Kalisto to ty poniesiesz konsekwencje, choćby wymierzenie ich kosztowało mnie życie...

„...Bo kocham Drzewo, bo kocham życie, które ono rodzi. Bo tylko ono... mnie nie zdradziło. Żegnaj Lorelei, to ty winnaś być na moim miejscu.”

Istota, która jeszcze kilkanaście uderzeń serca temu była kocicą Niaa, teraz została otoczona gamę różnokolorowych barw. To był znak – ostatnia pieczęć mocy została zerwana. Znów Drzewo czuło ją, znów ona czuła Drzewo i zalała ją fala jego smutku oraz nadludzkiej siły...


Lilith 27-02-2009 00:00

- Ja...ja przepraszam was. Acheont ma rację, rzeczywiście jestem wielkim tchórzem, ale mogę zrobić dla was choć tą jedną rzecz – spuścił głowę. – Proszę o nią i przyrzekam, że jest to prawda… ty zresztą możesz to potwierdzić, prawda? Czułem jak wcześnie wwiercałaś mi się w moje myśli.

Rojek, który wstał właśnie z podłogi, nagle uchwycił dłoń Wiedźmy i podniósł ją do swojego czoła. Tim ani Acheont nie zdążyli zareagować na czas. Drgnęli jedynie nerwowo, a Żołnierz zacisnął kurczowo ręce na karabinku. Nie było jednak powodów do obaw.
Wiedźma podniosła drugą dłoń, obejmując skronie i czoło chłopaka. Jego skóra była chłodna i wilgotna od potu. Wierzyła w szczerość młodego rebelianta, nawet bez sprawdzania jego myśli.

Niezmierny żal ogarnął ją, kiedy złożył im swoją propozycję. Chciał odwrócić od nich uwagę strażników. Dać im czas na działanie. Zwiększyć ich szansę powodzenia, a być może nawet przeżycia. Tylko czy cena nie była zbyt wysoka? Wiedźma doskonale zdawała sobie sprawę, że jeżeli chłopak rzeczywiście zrobi to, co sobie obmyślił, ściągnie na siebie całą uwagę wroga. Stanie się żywą tarczą, przynętą, a przynęta rzadko przeżywa tego, kogo ma przywabić. Przymknęła powieki czując wzbierającą pod nimi wilgoć. Z trudem opanowała się, by nie odepchnąć trajkoczącego Acheonta. Czasem zachowywał się, jak gdyby nie miał serca. Chociaż… może rzeczywiście nie miał?

- Mówi prawdę –odezwała się do towarzyszy skinąwszy głową na potwierdzenie. –Zamierzacie mu na to pozwolić? –spytała, próbując sprawić, by jej głos nie brzmiał wyrzutem.

Bez słowa odwrócili wzrok.

- W takim razie –kontynuowała –wiedzcie, że ja jestem temu przeciwna. Nie powinieneś tego robić –zwróciła się bezpośrednio do chłopaka. –Powinieneś żyć i doczekać czasu, kiedy twój świat odzyska wolność. Będzie wtedy potrzebował takich ludzi, jak ty. –Pogładziła jego włosy, patrząc mu w twarz, pomimo tego, iż spuścił głowę i wbił wzrok w podłogę.
- Wiem, że się boisz –dodała ciszej. –My też się boimy. Każde z nas. Mniej, lub bardziej. Strach nie jest zły. Pomaga trzeźwo ocenić sytuację i własne możliwości. Zachować rozsądek. Strach, to nie to samo, co tchórzostwo tak, jak bezmyślna brawura nie jest odwagą. Dla mnie jesteś i na zawsze już, pozostaniesz bohaterem. Dla nich też –wskazała lekkim skinieniem na Tima i Acheonta. –Właśnie tak, jak to sobie wymarzyłeś.

* * *

Droga w górę wieży przemijała zbyt szybko. Dagacie nieprzyzwyczajonej do podobnych atrakcji, znów zakręciło się w głowie podobnie, jak w czasie podróży tunelami.

- Pytałaś się jaki był nasz bóg? –Twarz Rojka przypominała teraz nieruchomą maskę. Możliwe, że tylko ona wiedziała, co pod nią ukrył. -Ponoć był strasznym skurwielem, ale przynajmniej sprawiedliwym skurwielem. Postarajcie się tego nie zawalić, liczę na was.

Zanim winda zatrzymała się na poziomie, na którym miał ich opuścić, zdążył tylko mocniej zacisnąć automat w rękach i uśmiechnąć się smutno. Kiedy znikał im z oczu biegnąc ciemnym korytarzem, Dagata zastanawiała się czy uda im się przeżyć go o jakąś znaczącą ilość czasu. Jedyną odpowiedzią stała się cisza, która zapadła po serii wybuchów. Poczuła straszny żal wbijający się niczym sztylet prosto w serce. Szeroko otwartymi oczyma bez śladu łez, z uporem maniaka wpatrywała się w ekran odliczający mijane piętra. Jak mantrę powtarzała w myślach przysięgę, że nie zmarnuje ofiary tego nieszczęsnego chłopca i szansy jaką otrzymali, choć przecież nie mógł jej już „usłyszeć”.

Być może za chwilę dołączą do niego i nie będzie już nikogo, kto mógłby zapamiętać jego imię i opowiedzieć czego dokonał. Być może także ich już nie będzie.

- Żegnaj –szepnęła cicho, zanim winda dotarła do celu. Nałożyła strzałę na cięciwę i wymierzyła w drzwi, które za chwilę miały się przed nimi rozsunąć.
Przez rosnącą szczelinę błysnęło oślepiające czerwone światło, eksplodujące pod czaszką kłującym bólem. Acheont uczepiony jej rękawa zapiszczał przeraźliwie…

* * *

Gdy człowiek budzi się nagle w pomieszczeniu całkowicie pozbawionym światła, co może pomyśleć otwierając oczy? „Jest ciemno”, „nic nie widzę”, albo nawet „straciłem wzrok!” Wtedy ogromne znaczenie ma analiza wszystkiego, co działo się wcześniej i dzieje się teraz. Jeśli wpadnie w panikę i podda strachowi, może stać się dosłownie wszystko. Nieostrożność może sprowadzić na niego nieszczęście. Jeden niepotrzebny ruch… i spada w przepaść.

Wiedźma oślepiona czerwonym błyskiem światła, natychmiast wysłała myśl, jak sondę, badając nią otoczenie. Ten naturalny odruch nie przyniósł jej jednak żadnych informacji. Był jednym z jej zmysłów, którym posługiwała się z taką samą naturalnością jak wzrokiem czy słuchem, lecz tym razem nie potrafiła nim niczego dostrzec. Pomyślała więc dokładnie to samo, co ów człowiek pogrążony w ciemnościach tyle, że ciemności te spowijały jej umysł, nie ciało.
Spojrzała na swoje puste dłonie. Serce podeszło jej do gardła. Jej łuk zniknął. Nie było windy, nie było korytarza, który spodziewała się ujrzeć, nie było też Thimoty’ego. I chyba brak jego dającej poczucie względnego bezpieczeństwa obecności najbardziej wstrząsnął Wiedźmą i zachwiał jej pewnością siebie.

-Tim?! –zawołała głośnym szeptem, by nie ściągnąć niczyjej niepowołanej uwagi. Thimoty! Gdzie jesteś? Proszę, odezwij się! –Nie odważyła się na głośniejsze wezwania by nie zwrócić na nich uwagi ewentualnych straży.

Zaraz, jakich straży? W ułamku sekundy dotarło do niej poczucie niezwykłości sytuacji i miejsca. Nie powinni się tu znaleźć. Powinni wkroczyć do jakiegoś pomieszczenia, korytarza… Niejasne przeczucia zaczynały przebijać się do jej świadomości… Tymczasem stali w szpalerze kolumn oplecionych bluszczem, wśród którego pożółkłych i poczerwieniałych liści igrały promienie zachodzącego słońca. Wyciągnięte cienie, jak gdyby poruszały się przyzywając ich. Rozgrzane powietrze drżało, rozmywając kontury obrazu, nadając im wrażenia nierealności.

-Podejdźcie bliżej moi drodzy –drgnęła gdy zabrzmiał nagle czyjś miły, ciepły głos dochodzący gdzieś z głębi alejki.

Nie zdając sobie z tego sprawy ruszyła za światełkiem Acheonta podążającym ku wzywającemu ich spośród kamiennych kolumn głosowi. Budziły w niej jakieś wspomnienie, ale trudno było jej skupić się na tyle, by je sobie dokładniej przypomnieć. Nieustanny monolog Świetlistego, jak sam siebie nazywał, wcale jej w tym nie pomagał. Już miała poprosić go delikatnie, by powstrzymał swój język, kiedy nagle z lękiem zdała sobie sprawę, że posuwa się naprzód bezwolnie, jak drewniana lalka prowadzona ręką dziecka. Stawiała sztywne, mechaniczne kroki przyciągana dziwną, nieznaną i obcą jej siłą z głębi ścieżki. Nie potrafiła jej pokonać, nie potrafiła też wyczuć z czym mają do czynienia. Jej umysł pozostawał ślepy i głuchy.

Z niespokojnie bijącym sercem oczekiwała na to, co ujrzą za zakrętem. To, co zobaczyła zaskoczyło ją niezmiernie. W bujanym drewnianym fotelu zasiadał stary człowiek o poczciwym wyglądzie, sprawiający wrażenie czekającego na nich od dawna miłego wujka. Palił fajkę kołysząc się w fotelu i głaskając małe puchate stworzonko o czerwonym futerku. Kiedy zbliżyli się do niego spojrzał na nich przyjaźnie i uśmiechnął się.

-To już koniec waszej wędrówki… zginęliście oboje.

Dagata ze świstem wypuściła powietrze z płuc. W Acheonta jakby coś wstąpiło. Z dziwnym zadowoleniem stwierdziła, iż jego tupet nie ma sobie równych.
Sama milczała, pozostawiając pole do popisu Świetlistej Kuli o niespożytym temperamencie. Miała wreszcie chwilę na spokojne przeanalizowanie sytuacji. Starała się przypomnieć sobie minione wydarzenia. Coś próbowało okryć je mgłą zapomnienia, ale walczyła o każdy ich umykający skrawek. Wieża… młody bohater… Rojek… winda mknąca setki pięter w górę… czerwony błysk. Już wiedziała, że to pułapka. Oczy Wiedźmy chaotycznie błądziły po nierealnym krajobrazie. Zginęli, jak to zginęli? Może ktoś inny dałby się zwieść, lecz nie ona. Z prostej przyczyny, nie wierzyła w pośmiertną egzystencję.
Na jej twarzy pojawił się nagle kpiący uśmiech.

-Kłamiesz – stwierdziła z pewnością siebie. Walczyła z narastającym w niej gniewem, który ustąpił miejsca lękowi o towarzysza, który ni z tego ni z owego zrzucił ogniście rude stworzonko z kolan staruszka i sam usadowił się na jego miejscu.

-Acheont uważaj! –wrzasnęła ostrzegawczo podbiegając do starucha, którego twarz wykrzywiła się w dziwnym i strasznym grymasie. – Nie dotykaj go! –Odtrąciła rękę starca, przez przypadek wytrącając mu również dymiącą fajkę z ust. Spojrzał na nią rozgniewany, ale również jak gdyby zaskoczony tym, co wyprawiają. Wyrwała Świetlistego z kolan mężczyzny. Spostrzegła jeszcze tylko wywracający się w tył fotel i starca lecącego wraz z nim. Cały świat spadał i wywracał się na lewą stronę. Upadła przeszyta nagłym kłującym bólem, jak gdyby ktoś wyciągał z jej mózgu przez gałki oczne dwie długie, ostre igły. Zderzenie z posadzką wycisnęło jej powietrze z płuc. Zaczerpnęła długi, desperacki oddech. Spięła się, by wstać z podłogi, lecz wszystkim na co mogła się zdobyć, były tylko chaotyczne, nieskoordynowane ruchy kończyn, które upodabniały ją do gmerającej się w błocie muchy. Zamglony wzrok spoczął na poruszającej się półmroku niewyraźnej, jakby rozmytej ciemnej sylwetce. Rozejrzała się, szukając Świetlistego. Dostrzegła tylko małe drgające konwulsyjnie światełko. Niemal ślepa i na wpół sparaliżowana, poczołgała się w jego stronę…

Milly 28-02-2009 10:58

Błękitne oczy Lorelei pociemniały od gniewu. Przypominały teraz niebo tuż przed gwałtowną śnieżną burzą. Obdarzona nie pozwoli na to, żeby jedna upadła opiekunka, nie ważne jak potężna, próbowała zabić jej towarzyszkę i by więziła tysiące dusz, pozwalając im na okropne cierpienia!

Skupiła całą swoją uwagę na duszach zamkniętych w drzewach. Nie na ich krzykach, nie na groźbach i błaganiach, lecz na samym ich wnętrzu, samej jaźni. Czuła je wyraźnie - uwięzione pod splątanym supłem potężnego czaru. Lodowa Róża nagle zaczerpnęła z otoczenia tak dużo Mocy, ile tylko zdołała w sobie pomieścić i całą tą magiczną energię skierowała ku pieczęci więżącej dusze. Wszystko dookoła przestało istnieć, była tylko Moc i czar, który musiał zostać zniszczony. Ogromnym wysiłkiem woli przełamała barierę i nagle jakby świat pękł na tysiące kawałków! Nie było już mrocznego, zawodzącego lasu, powykręcanych drzew, umierających istot, które błagają o litość. Oślepiający blask uwolnionych dusz sprawił, że Obdarzona nie mogła w pełni dostrzec ich kształtów, lecz czuła je wyraźnie. Czuła ich esencję, przepełniającą całe otoczenie - były wściekłe, pałały rządzą mordu i z pewnością zamierzały wypełnić swoją obietnicę. Nie było więc czasu do stracenia! Póki Kalista jest zajęta Niaa, może nie zorientować się do czego właśnie doszło, a to oznaczało, że będą miały nad nią ogromną przewagę.

Lorelei zaczerpnęła po raz kolejny energii tego świata. Czuła wyraźnie gdzie znajduje się czarownica. Czuła też wyraźnie moc Niaa - a więc kocica nadal żyła i toczyła swoją walkę. Doskonale. Teraz kolej na Obdarzoną - cokolwiek się stanie, ta walka musi rozegrać się do końca.

Wystarczył niewielki wysiłek woli, by Lorelei przeniosła się do miejsca, w którym znajdowały się obie walczące kobiety. Uwolnione dusze już zmierzały w tym samym kierunku, a Kalista zdawała się tak pochłonięta walką z rywalką, że nie zorientowała się jeszcze co się dzieje. Obdarzona niewiele myśląc o tym, co się za chwilę stanie, zaczęła pobierać Moc. JEJ Moc!

To było jak eksplozja, jak niesamowite przepełnienie czystą, silną energią. Lodowa Róża nie mogła zatrzymać Mocy w sobie. Musiała być niczym katalizator, który pobiera energię i błyskawicznie ją przetwarza. Nadmiar Mocy mógł sprawić, że Obdarzona po prostu tego nie wytrzyma. Czuła każdą komórką swojego ciała przepływającą falę potężnej magii, którą zamieniała na najprostszy i nie wymagający wiele wysiłku czar obronny. Im więcej mocy pobierała, tym magiczna bariera stawała się potężniejsza, wielowarstwowa. Lorelei próbowała także objąć jej zasięgiem Niaa, lecz to, na czym najbardziej się skupiała, to wysysanie z czarownicy jej własnej energii. Robiła to w szaleńczym tempie, by zdążyć osłabić ją jak najbardziej, nim wrogie jej dusze przystąpią do ostatecznego ataku. Nie przerywała mimo bólu, wyczerpania i skrajnego osłabienia. Krew trysnęła jej z nosa, a krwawe łzy spływały po policzkach, jednak ona nie przestawała. Póki nie wyssie z czarownicy ostatniej kropli Mocy, albo póki nie umrze - nie przestanie!

mataichi 08-03-2009 22:22


Mężczyzna poirytowany skrobał pośpiesznie ostatnie zdania swojej wiadomości, nie dbając ani o błędy ani o charakter pisma, które jak na złość wymykało się wszelkim linią. Kiedy wreszcie list był gotowy i zapieczętowany, powędrował do szuflady w biurku i tylko sprawne oko mogłoby dostrzec jak rozpływa się w powietrzu niknąć w ciemnościach.

Mężczyzna wreszcie rozluźniony podniósł się z niewygodnego krzesła i spojrzał na niewielki medalion zawieszony na jego szyi, ukryty na co dzień pod fałdami ubrań. Ruchem ręki otworzył go, aby spojrzeć raz jeszcze na obrazek ukryty w jego wnętrzu, obrazek jego ukochanej…

Pojedyncza łza spłynęła po jego niewzruszonym obliczu.

Jego domostwo zatrzęsło się w posadach. Przybyli po niego.

- Przybyliście wcześniej niż się spodziewałem. – powiedział nie odrywając wzroku od wizerunku kobiety, którą zdradził. W jego pokoju stało już czterech Opiekunów, wpatrujących się w każdy jego najdrobniejszy ruch.

- Pójdziesz z nami dobrowolnie, czy zamierzasz sprawiać kłopoty? – w drżącym kobiecym głosie łatwo można było dostrzec strach i respekt przed osamotnionym przeciwnikiem.

Mężczyzna uśmiechnął się nieznacznie i złapał za rondo swego kapelusza.

„A teraz pokaże wam co kryje mój kapelusz…” – zdążył jeszcze pomyśleć zanim rozpętało się piekło.


Kaydoo
Lorelei, Niaa



Ostatnia pieczęć chroniąca tożsamość Opiekunki została zerwana. Nie była już dłużej biedną Niaa i ograniczenia kruchego ciała ją nie obowiązywały. To była jej szansa, możliwe, że ostatnia.

Asqe rzuciła się wprost na wyraźnie zaskoczoną Kalistę, która w ostatnim momencie zdążyła wyjąć z rękawa małą haftowaną chusteczkę. To była jej RZECZ, symbol mocy Opiekuna, otrzymany przy narodzinach.

Kobieta poczuła potężne uderzenie i wylądowała na przeciwległej ścianie robiąc w niej solidną dziurę. Nawet w swojej obecnej formie nie miała wielkich szans z Kalistą i coraz bardziej zaczęła zdawać sobie z tego sprawę.

- Kończmy to Opiekunko. – powiedziała chłodno przeciwniczka nie tracąc ani na moment pewności siebie, po czym Asqe poczuła jak potężna wroga wola próbuje wedrzeć się do jej umysłu. Wrzasnęła z bólu i próbowała ze wszystkich sił zablokować psychiczny atak zatrzaskując wszelkie możliwe furtki. Zmrużyła oczy czując jak szybko słabnie, podczas gdy Kalista miała dostęp do nieograniczonych zasobów mocy. Kolejne bariery pękały, a rywalka wciąż spokojna, z morderczą konsekwencją penetrowała przedsionek umysłu swojej ofiary, posuwając się coraz dalej i dalej.

Powietrze wokół Asqe zgęstniało i niewidzialna siła podniosła ją z ziemi przytrzymując za ręce, nogi i biodra. Jej ciało było kompletnie bezbronne, jedynie resztkami sił broniła ostatniego bastionu swojego umysłu. Po raz pierwszy zadrżała przerażona…

Nieoczekiwanie atak osłabł.

Lorelei stała w białej poświacie, jakieś dziesięć metrów dalej za plecami oponentki. Czuła każdą komórkę swojego ciała, rozsadzaną przez niewyobrażalną moc przepływającą przez jej ciało i ducha. Zrozpaczona zdała sobie za późno sprawę, iż nie mogła już dłużej zapanować nad pochłanianiem energii, nieprzerwanie pobierając jej kolejne dawki. Jej ciało było na granicy wytrzymałości.

Kalista zawyła rozwścieczona trzymając się za brzuch i uderzyła na Obdarzoną ze wszystkich sił.

Cała wielka posiadłość została zmieciona z powierzchni ziemi w jednym momencie przez oślepiającą jasność, gdy Opiekunka zwróciła się przeciwko swojej własnej mocy.


Lorelei klęczała łapczywie łapiąc powietrze. Jej czar ochronny wytrzymał. Czuła, że gdyby nie atak Kalisty jej ciało zostałoby rozsadzone na kawałeczki, jednakże udało jej się przetrwać.

- Nie moja droga już jesteś martwa. – stała przed nią gospodyni tego świata, cała czerwona ze złości. Wyglądała na poważnie wyczerpaną, lecz wciąż niebezpieczną. Obdarzona spróbowała, jednak nie była w stanie zaczerpnąć kolejnej dawki mocy. Opiekunka położyła Lodowej Róży rękę na głowie...

Istota Wyższa, Nethorr-Interno-Adol-Asqe przetrwałą wybuch bez najmniejszego problemu i czekała tylko na tą chwilę, uwaga wyczerpanej przeciwniczki była skupiona na czarodziejce, która wykonała swoje zadanie w pełni. Teraz przyszła kolei na nią, a musiała się śpieszyć, bowiem moc przeciwniczki w jej własnym świecie mogła się szybko zregenerować.

Cios był szybki i celny. Cienki promień skumulowanej energii przewrócił Kalistę na plecy. Nie była już taka dumna, taka wyniosła jak poprzednio.

Spróbowała po raz ostatni zmienić losy walki, lecz bezskutecznie.

Leżała powalona przez połączone siły Asqe i Lorelei.


Wtedy nadszedł czas na zemstę.

Najpierw usłyszały okropne wrzaski, potem dopiero zobaczyły ogromny, czarny obłok wijących się tysięcy dusz, pragnących dostać to po co przybyły. Kaliste. Zmęczone walką kobiety nie mogły im przeszkodzić, nie miały sił nawet próbować.


Kalista zamknęła oczy i uśmiechnęła się pierwszy raz odkąd ją poznały, a był to dziwny uśmiech ulgi. Zanim rozwścieczone duchy dorwały ją rozdzierając na kawałeczki, partnerki dostrzegły jak wyciąga przed siebie ręce w geście całkowitego poddania. Przyjęła swój los z honorem.

Sekundę później została pochłonięta przez swoje własne zbrodnie, a Lorelei i Asqe były świadkami śmierci Opiekuna. Brutalnej i tragicznej śmierci, do której doprowadziły.

Dawna Niaa poczuła dziwny sygnał myślowy biegnący wprost z kłębowiska dusz. Wiedziała doskonale, do kogo należał. Były to ostatnie „słowa” Kalisty.

„Kapelusznik był dla mnie najdroższym bratem. Ty byłaś jedyną istotą, którą pokochał. Obie zostałyśmy jednak zdradzone. Uważaj na siebie Opiekunko…”

Kiedy duchy skończyły swą ucztę, zaczęły powoli niknąć i rozchodzić się we wszystkie strony, a w powietrzu dało się słyszeć ciche słowo: dziękuje. Kobiety jednak nie były przekonane czy powinno się im za coś dziękować.

Świat wokół nich nie uległ większym zmianom jak spodziewała się Asqe, stał się za to pochmurniejszy i szary, tak jakby Kalista stanowiła radość życia w tym świecie.

Nadszedł czas odebrania zapłaty za wykonaną pracę…



Aigen, 135 rok, 5 miesiąc, 54 dzień Nowego Porządku
Acheont, Dagata, Thimoty



Dwójka towarzyszy była początkowo w kiepskim stanie, nie panując nad własnymi ciałami po odłączeniu od iluzji wytworzonej przez mechaniczne oko leżące nieopodal. Ciało Wiedźmy dygotało, a Świetlisty poruszał się chaotycznie po podłodze. Na szczęście równie szybko dochodzili do siebie. Thimoty starał się pomóc im pozbierać się, nie odrywając jednocześnie wzroku od człowieka przytwierdzonego do maszyn. Ten jednak nie wykonywał żadnych ruchów.

Dagata złapała w dłonie Acheonta i przyciągnęła go do siebie, a po kilku cennych minutach, oboje byli na tyle przytomni, iż dotarło do nich, w jakim położeniu się znaleźni. Byli szczęśliwi mogąc znów ujrzeć Tima.

- To mechaniczne oko musiało jakoś wpłynąć na was. – wyjaśnił krótko Rangers, nie wiedząc ile z tego jeszcze mogli zrozumieć.

Gdy wreszcie Wiedźma była w stanie stanąć na nogach o własnych siłach, a Świetlisty lewitować bez większych kłopotów, wszyscy przyjrzeli się lepiej pomieszczeniu. Całe było zawalone w kablach i urządzeniach elektronicznych, ale co najważniejsze, nie było z niego wyjścia.

Nagle cyborg drgnął, a lufa karabinu żołnierza od razu znalazł się na wysokości jego głowy. Tak na wszelki wypadek.

- Dawno nikt mnie nie budził z mojego letargu. – niewyraźny głos dochodzą z głośników, gdzieś za pół-człowiekiem przemówił do nich. – Jestem strażnikiem tego miejsca, ostatnim członkiem rady Nowego Ładu, który dostąpił zaszczytu życia wiecznego w służbie Sercu. Posłuchajcie mnie uważnie przybysze. Jeśli zamierzacie wkroczyć do komnaty Serca pamiętajcie: jeśli jesteście przyjaciółmi, przekręćcie grzebień zgodnie z ruchem wskazówek zegara o dwie godziny, a będzie dana wam moc przemiany i sami jej dostąpicie. Przekręćcie o trzy godziny, a zyskacie moc kontroli. Przesuńcie grzebień o sześć godzin, a zyskacie najważniejszą moc, cofania wszystkiego. Możecie dokonać tylko jednego przesunięcia.

Brzmiało to jak zwykła instrukcja, najwyraźniej cyborg był zaprogramowany tak, aby przedstawić ją każdemu, kto przeszedł jego test.

- Jeśli jednak jesteście wrogami – ciągnął dalej - jakikolwiek ruch zgodnie ze wskazówkami zegara zniszczy serce, a wraz z nim cały ten świat, bowiem uwolnicie spętanego, który głosił nadejście końca świata. Zastanówcie się po czyjej stronie staniecie.

Przez chwilę jeszcze słychać było brzęczenie w głośnikach, jednak nikt nie miał odwagi się odezwać. Dopiero po chwili ciało mężczyzny przesunęło się na bok a cała masa kabli za nim, została rozdzielona na pół niczym kurtyna, ukazując schody.

Gdy bohaterowie skierowali się nimi na górę, stanęli ostatecznie w małym, oszklonym korytarzu, z którego prowadziły już jedne tylko drzwi do okrągłej komnaty. Wszyscy jednak doskonale stąd już wiedzieli jej zawartość. Był nią jeden niewielki piedestał, na którym spoczywał czarny, spory kamień o idealnym kształcie kuli o średnicy ok. 30 centymetrów. W nim tkwił niewielki ozdobny grzebień, cel ich misji.


Kamień pulsował, o ile na początku mogło wyglądać to jak zwyczajne złudzenie tak po chwili byli tego już wszyscy pewni. Stali przed Diabelskim Sercem.

Mira 23-03-2009 21:11

W momencie gdy ostatnia pieczęć wiążąca moc Opiekunki pękła, z niezdarnej kocicy nie pozostało już nic. Istota, która stała na jej miejscu – dumna i obca miała ciało kobiety, które jednak wydawało się tylko formą dla energii barw, która raz po raz ulatywała z ciała tworząc wzory piękniejsze niż zorza polarna.



Słowa Kalisty nie zatrzymały Asqe. W tej chwili nic bowiem nie mogło jej zatrzymać. Cel został wyznaczony, a środki nie miały znaczenia. Zwycięstwo czy śmierć czekały na końcu, Opiekuni nigdy nie zbaczali z wybranej ścieżki. Jedynym wyjątkiem były nowe informacje. Tym razem wszystko było proste i tylko wkład dzielnej czarodziejki – Lodowej Róży zdziwił mile Asqe.

Gdy odniosły zwycięstwo, Opiekunka jednak celowo nie spoglądała na Lorelei, bojąc się, że przez chwilę... przez ułamek sekundy może zapragnąć zniszczyć życie, które poznało jej tajemnicę.

Mając pełną moc czuła więcej niż jakikolwiek śmiertelnik - czuła energie innych Opiekunów, czuła chorobę trawiącą wszechświat, no i... czuła poruszenie Korektorów. Musiała podjąć natychmiastową decyzję co dalej robić. Czy pozostać w swej prawdziwej formie i śledząc poczynania Korektorów, czekać na własną egzekucję, czy też schować się ponownie w ciele kocicy, licząc na to, że nikt nie odkryje źródła potężnej energii?

To ostatnie zdawało się być szaleństwem, jednak... cel Asqe wciąż nie został zrealizowany. Wciąż nie poznała motywów działania szalonego Kapelusznika, wciąż nie zniszczyła go...
Ponieważ wyczuwała, że jego moc i uwaga jest skupiona na zgoła innej sprawie, mogła liczyć na to, że nie rozpoznał jej. Cóż za szczęście, cóż za farsa... nawet nie zauważył mocy swej dawnej kochani. To tylko pokazywało jak niewiele dlań znaczyła.

- To już koniec. – wyrzekły wargi po czym wyprysła z nich salwa najpiękniejszych barw. To samo stało się z oczami, piersiami...z całego ciała Opiekunki sączyło się światło tak wyraziste, że nawet nie chcąc Lorelei musiała przymknąć oczy.

Kiedy otworzyła je ponownie zaledwie jedno uderzenie serca później, na miejscu Asqe siedziała jakże dobrze znana jej kocica i lizała łapkę. Widząc spoczywające na sobie spojrzenie czarodziejki, Niaa podniosła się i podeszła, by otrzeć się przyjaźnie o skrawek sukni kobiety.

- Niaa uważa, że Pani Czarodziejka jest świetna! Niaa chce iść po nagrodę do Pana od Oczek! –zaszczebiotała jakby nie pamiętając wydarzeń sprzed kilku minut.

Milly 25-03-2009 10:23

Opuszczony świat Kaydoo - po ostatecznym starciu
 
Lodowa Róża klęczała bezwiednie i patrzyła na rozwój wypadków. Przetworzenie tak ogromnej ilości Mocy zupełnie wyczerpało jej ciało i umysł. Przez chwilę wydawało jej się, że już nie należy sama do siebie, że jest już tylko narzędziem w służbie potężnej magii. Gdy ręka Kalisty spoczęła na jej głowie, nie czuła strachu. Jej błękitne oczy ze spokojem wpatrywały się we wściekłą twarz Opiekunki. Obdarzona i tak dopięła swego – udało jej się zranić tak potężną istotę, udało jej się uratować Niaa od śmierci. Nawet jeśli teraz zginie, za chwilę pojawią się żądne zemsty dusze, a wtedy Kalista będzie miała jeszcze większy problem...


Nieoczekiwanie stało się coś niesamowitego. Tam, gdzie przed chwilą leżała kocica, teraz kumulowała się ogromnie silna energia, przybierająca kobiecą postać. A więc to tak wygląda Opiekunka w prawdziwej postaci? Ogromu Mocy tej istoty Lorelei nawet nie była w stanie objąć umysłem. Nie próbowała nawet. Nie miała w tej chwili siły na nic więcej, jak tylko na bierne obserwowanie dalszego rozwoju wypadków. Nawet gdyby od tego zależało życie całego wszechświata – nie potrafiła w tej chwili nawet ruszyć ręką.


Cios zadany Kaliście przez istotę, która przed chwilą była Niaa, odrzucił Obdarzoną na plecy. Każde zawirowanie energii i każde poruszenie sprawiały kobiecie niesamowity ból. Kalista jednak była w tej chwili w dużo bardziej opłakanej sytuacji – nadszedł bowiem czas zemsty tych, których skrzywdziła. A była to zemsta straszna i bolesna. Lorelei nie patrzyła, nie próbowała nawet obserwować tego, co działo się teraz z Opiekunką. Zamknęła oczy i pogrążyła się w miękkiej nieświadomości. Była na skraju fizycznego wyczerpania, co chwilę mdlała i odzyskiwała świadomość. Nie wiedziała nawet jak długo to trwało, aż wreszcie do jej świadomości dotarło, że jest już po wszystkim. Wszystko się skończyło.


Oczekiwała trzęsienia ziemi, pęknięcia niebios lub co najmniej serii katastrof po śmierci tej, która rządziła tym światem. Nic jednak takiego nie nastąpiło. Zapadła po prostu głucha cisza i wszystko jakby bardziej poszarzało, zrobiło się smutne. Lodowa Róża ogromnym wysiłkiem woli spróbowała podnieść się do pozycji siedzącej. Rozejrzała się dookoła i dostrzegła drugą Opiekunkę, wciąż w tej samej niesamowitej postaci.


- To już koniec. - usłyszała obcy głos, który musiał należeć do tej istoty, nie mogła jednak na nią patrzeć. Oślepiający blask sprawił, że musiała odwrócić głowę. Gdy poczuła, że światło ustąpiło, otworzyła oczy, lecz Opiekunki już nie było. Na ziemi siedziała Niaa i beztrosko lizała przednią łapę.


Powoli Lorelei odzyskiwała zdolność logicznego myślenia. Choć jej ciało wciąż niedomagało, umysł stawał się coraz sprawniejszy. Obdarzona ze zdziwieniem wpatrywała się w kotkę, nie śmiąc odezwać się ani słowem. Niaa wesoło podbiegła do niej i otarła się o nią swoim kocim zwyczajem.


- Niaa uważa, że Pani Czarodziejka jest świetna! Niaa chce iść po nagrodę do Pana od Oczek! –zaszczebiotała jakby nie pamiętając wydarzeń sprzed kilku minut.


Lodowa Róża zrozumiała, że nie powinna pytać. Być może przyjdzie jeszcze na to pora. A być może nigdy nie będzie jej dane poznać prawdy, rozwiać wszystkich wątpliwości. Wiedziała jednak, że to, co się wydarzyło w tym świecie, powinno pozostać tylko między nimi dwiema. Była jej to winna. Mimo wszystko w głowie wciąż kłębiły jej się pytania – czy Kapelusznik wiedział kogo wybrał do tej misji? Skoro Niaa była upadłą Opiekunką, skoro ukrywała się przed innymi, nie powinien się dowiedzieć. Co by wtedy zrobił? Czy wydarzenia sprzed kilku minut i ujawnienie jej pełnej postaci zwróciło uwagę jej wrogów? I czy powodzenie ich misji może na tym ucierpieć? I przede wszystkim... Czy Lorelei powinna jej bezgranicznie ufać? Jednak co do tej ostatniej kwestii Obdarzona postanowiła zaufać głosowi własnego serca. Upadła Opiekunka mogła ją bez problemu zabić. Nie musiałaby się przed nikim tłumaczyć – jako Niaa opowiedziałaby wszystkim historię wspaniałej bitwy między Lodową Różą a Kalistą, w której obie poniosły śmierć. Nikt niczego by nie podejrzewał, a Opiekunka miałaby pewność, że jej sekret nigdy nie wyjdzie na jaw. Jednak nie zrobiła tego. Zaufała Lorelei. Teraz ona nie miała żadnego powodu, by nie ufać Niaa.


- Ja też uważam, że Niaa jest świetna. Spisałaś się na medal. Ale... - nagle serce Obdarzonej ścisnęła lodowa obręcz. - Niaa! Gdzie jest Karolinka i Nigel? Nie możemy iść bez nich. Musimy ich najpierw odnaleźć. Jeśli coś im się stało, nigdy sobie tego nie wybaczę!

Mira 25-03-2009 16:11

-Ło!

Niaa otworzyła szeroko swoje modre oczka wyrażając tym samym prawdziwie dziecięce zdziwienie, po czym zakryła łapką mordkę na chwilę. Zawstydziła się.
Zawstydziła się w sposób tak uroczy, że trudno było ją winić czy pamiętać potężną istotę, którą skrywała w swym sprężystym ciałku pokrytym puszystą sierścią. A jednak... kiedy spojrzała po raz kolejny na Lodową Różę w jej oczach coś błysnęło, coś przytłaczającego i przerażającego zarazem. To był ułamek sekundy, zaraz potem Niaa znów uśmiechnęła się głupkowato.

- Niaa się zapomniało! Niaa wrzuciła ich do dziury i zaraz wyjmie! Pani czarodziejka sie nie gniewa...

Starała się być beztroska, by Lorelei nie dowiedziała się jak wielkim dlań niebezpieczeństwem jest używanie mocy. Niemniej sama wpadła na pomysł schowania tamtych wśród szczątków swego dawnego świata, musiała ich teraz zatem stamtąd wydobyć. Szczególnie, że ta mała bomba energii – Karolinka, mogła wpaść na głupi pomysł zbadania miejsca swego pobytu.

Uspokoiła na moment zmysły, a Nigel i Karolinka nagle pojawili się w pobliskich krzakach, przytuleni do siebie i jacyś tacy... zarumienieni.

- Czary-mary i są! – podsumowała kocica rozwierając ręce w geście charakterystycznym dla tandetnych magików cyrkowych.

Jej kanały mocy znów były zawarte na siedem spustów.

Milly 25-03-2009 18:51

Kiedy mała dziewczynka i mężczyzna pojawili się zaskoczeni w krzakach, Lorelei odetchnęła z ulgą. Nie podejrzewała co prawda Niaa o umyślne spowodowanie im krzywdy, ale podczas tego całego zamieszania i wielkiej bitwy wszystko mogło się zdarzyć. Kocica jednak dotrzymała słowa - ukryła ich bezpiecznie.

Podniosła się z ziemi z niemałym trudem. Jej oczy usiane były czerwoną siateczką popękanych naczyniek, twarz pokryta przysychającą warstwą krwi, a śnieżnobiałe niegdyś ubranie pełne było purpurowych plamami. To cena za wystawianie swojego ciała na działanie tak ogromnej Mocy, której nie było w stanie przetworzyć. Choć jej organizm przyzwyczajony był do korzystania z magicznej energii, to jednak nigdy wcześniej nie musiała stać się żywym katalizatorem. Udało się - lecz nie za darmo. By nie wystraszyć za nadto Karolinki próbowała szybko zetrzeć ślady krwi z twarzy. Chwiejnym krokiem ruszyła w stronę krzaków, czując ból całego ciała. Jednak uśmiech nie schodził jej z twarzy.

- Nie bójcie się, już wszystko jest w porządku. Nic wam się nie stało? Dobrze się czujecie? - powiedziała pomagając przyjaciołom wyplątać się z krzaków. - Musiałyśmy was ukryć, żeby nie stała wam się żadna krzywda. Kalista była bardzo złą kobietą...

Lorelei pokrótce opowiedziała Karolince i Nigelowi o tym, jak spotkały w lesie cierpiące dusze uwięzione przez Kalistę w drzewach oraz starego Handlarza, który również był więźniem czarownicy. Oraz o tym jak pod wpływem błagań nieszczęśliwych stworzeń postanowiły razem z Niaa je uwolnić i walczyć przeciwko Kaliście. W dużym skrócie i używając wielu ogólników Lodowa Róża opowiedziała o wielkiej bitwie i zwycięstwie, oraz o tym jak uwolnione od cierpień dusze mogły odejść w spokoju w swą ostatnią podróż. Nie wspomniała ani słowem o "incydencie" z Niaa.

- Udało nam się uwolnić spod jej wpływu także Handlarza. Teraz możemy odebrać naszą nagrodę, czyli Szkatułkę, po którą tu przyszliśmy. Tylko nie wystraszcie się, bo Handlarz wygląda dość... specyficznie.

Nie było już czasu do stracenia - należało teraz jak najszybciej zabrać stąd Szkatułkę i udać się w dalszą podróż. Obdarzona miała tylko nadzieję, że Handlarz nie będzie stwarzał żadnych więcej problemów...


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:49.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172