Bliżej nieznana data w pobliżu Caligine
Hector Garcia skamieniał z wrażenia. Stan ów utrzymywał się przez kilkanaście sekund, chociaż sam Latynos dałby głowę, że tkwił w tym znamiennym bezruchu przez dobrą godzinę. Potem odetchnął bardzo płytko, wciąż nie wierząc w tak nieoczekiwany obrót spraw. Wszystkie zmysły krzyczały w jego jaźni wieścią, że w jednej chwili opuścił pułapkę czasoprzestrzeni i znalazł się poza jej bańką, podobnie jak jakiś czas wcześniej śmiertelnie postrzelony motocyklista.
Nowojorczyk nie poświęcił martwemu bikersowi większej uwagi; zamiast tego obrócił się na pięcie i zaczął lustrować coraz bardziej zdesperowanym wzrokiem panoramę okolicy.
Caligine najwyraźniej całkowicie zniknęło z powierzchni ziemi! Przełamując ogromną niepewność, Hector zrobił kilka kroków w kierunku osady, w każdej sekundzie spodziewając się wpaść pomiędzy zmaterializowane raptownie opary lepkiej mgły. Stojące wysoko w górze słońce grzało jego odsłonięty kark i ramiona, niemo szydząc z zalęknienia mężczyzny. Ponad skłębionymi krzewami i rachitycznymi drzewkami Garcia nie dostrzegał nawet jednego dachu, nawet zarysu kościelnej dzwonnicy.
Ani śladu dwóch osadników, którzy odprowadzili montera pod lufami broni do miejsca, w którym stał.
W miarę jak Hector przekonywał się, że naprawdę powrócił do naturalnego świata – jakkolwiek kuriozalnie by to nie brzmiało – coraz silniej wzbierała w nim rozpaczliwa desperacja zrodzona z pragmatyzmu. Uwolniony z dziwacznej pułapki czasoprzestrzeni, Nowojorczyk w zamian za odzyskaną wolność stracił niemal wszystko, co posiadał! W Caligine pozostał jego cały majątek, samochód i narzędzia, broń, żywność!
Wydając z siebie zrozpaczony wizg, Hector złapał leżący na boku motocykl, odepchnął stygnące ciało bikersa i wskoczył na siodełko pojazdu poruszając rytmicznie jego manetką gazu. Drobinki żwiru świsnęły w powietrzu, kiedy motocykl zawrócił w miejscu pryskając kamykami spod kręcącego się szaleńczo tylnego koła.
Dosiadający go monter pognał przy wtórze ryczącego silnika w górę drogi, którą niedawno przebył w towarzystwie Tylera, starając się omijać co większe kamienie i zagłębienia gruntu.
Jechał z powrotem do Caligine, szepcząc niemo błagalne modlitwy do Panienki z Guadelupe.