lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Science-Fiction (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-science-fiction/)
-   -   [Wh40k/Inquisitor] Aniołowie, zagładę zwiastowawszy... (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-science-fiction/10383-wh40k-inquisitor-aniolowie-zaglade-zwiastowawszy.html)

Zell 13-02-2012 01:57

- Właśnie to robią! - nie odwracając się, kapitan podniósł głos, roztrzęsiony, rozgoryczony i pełen gniewu, jego nerwowa gestykulacja sprawiła, że niemal nie byłoby kierunku, w którym choćby przez chwilę nie był wycelowany pistolet. - Walczę! Nigdy dla siebie, zawsze z tym! ZAWSZE Z TYM! - na chwilę umilkł.
- Już nawet nie tylko ze sobą rozmawiam... z nimi też... beznadziejne. - z nieskończoną, trudną do opisania tęsknotą kapitan spojrzał na trzymany przez siebie pistolet laserowy.
Medyk oszołomiony wybuchem Blinta stal jak wryty ściskając bron pobielałymi dłońmi i zerkał to na pistolet, to na siostrę bojąc się kolejnego napadu złości. Wiedział ze gwardzista jest sprawniejszy i silniejszy od niego, na pewno młodszy wiec wolał nie próbować swoich sil próbując go obezwładnić.
Zerknął pytająco na siostrę.
Siostra spojrzała na Traxa, jedną w tym momencie osobę, która była po jej stronie... a przynajmniej dzieliła problem. Medyk na nieszczęście nie wyglądał na osobę mogącą bez przeszkód obezwładnić Blinta, ani na kogoś, kto ma w zanadrzu genialny plan. Korzystając z tego, że kapitan stał odwrócony uniosła delikatnie dłoń ukazując igłę, która wysunęła się na moment z jednego z palcy. Oczywiście John nie mógł wiedzieć co zawiera przygotowana dawka, jednak zachowanie Siostry wskazywało na to, iż będzie miała zamiar wykorzystać tą możliwość w ostateczności... podobnie jak i broń.
Aleena powoli zrobiła jeden krok w bok i jeden niewielki w stronę Blinta, nie spuszczając kapitana z oka.
- Sihasie, walczysz, tak. - hospitalerka czuła po jak grząskim gruncie się porusza i błądzi nie będąc w stanie odgadnąć torów zwichrowanego umysłu Sihasa - Spróbujmy... walczyć razem. Dobrze? Razem mamy większe szanse. Ze wszystkim. - Aleena mogła mieć tylko nadzieję, że Trax jest przygotowany na... wszystko. Nawet, jeżeli miałoby to być beznadziejnym działaniem. Zupełnie jak określił to Blint...
- Martwi nie pomogą walczyć z martwymi... - stwierdził gorzko kapitan. Odwrócił się do siostry z uśmiechem, przystawiając lufę pistoletu laserowego do własnej skroni.
- Jeżeli nacisnę spust, znikniesz. Wygram bez walki...
John zawahał się, po czym poluzował uchwyt na lasgunie i stanął w pozycji z której szybko będzie gotów unieść bron do strzału.. w ostateczności.. zerknął wymownie na siostrę z grobowa mina, palcem na spuście i skupieniem wypisanym na twarzy, starał się opanować drżenie rak, jeśli zajdzie taka potrzeba, będzie musiał działać.
- Nie walczysz przeciw mnie, Sihasie. - sytuacja uległa zmianie, ale możliwość kolejnej jej zmiany była... wysoka - Walczymy razem. Pamiętasz? Razem. - Siostra czuła jak z nerwów zasycha jej w gardle - Jesteśmy oddziałem. Wspomagamy się. Polegamy na sobie. Tylko to nam zostało. Aż to. Wygramy razem, ale nie w ten sposób.
- Nic nie wiecie, nie możecie wygrać... - wzruszył ramionami Blint z tym samym uśmiechem. Schował broń do kabury i podszedł do ściany obok Traxa, opierając się o ścianę. Przez chwilę stał tak, spokojnie, po czym odwrócił się plecami do ściany i osunął po niej aż na ziemię.
- Możesz puścić broń, Trax - rzucił kapitan, nie wpatrując się w żaden szczególny punkt - Nie zabiłem was dotąd, to was nie zabiję w ogóle...
John spojrzał nieufnie na Blinta z widocznym wahaniem, bal się ponownego wybuchu.. w końcu doszedł jednak do wniosku ze sytuacja pozwala mu na “rozluźnienie się”, opuścił lasgun który zawisł na pasku otrzymując go w wygodnej pozycji do ponownego użycia. Sam medyk zaczął rozcierać sobie szyje na której widać było ślady palców gwardzisty. Zwrócił się do siostry - Jesteś w stanie zapobiec... podobnym.. incydentom w przyszłości?
Aleena czuła walące w stresie serce, które powoli, powoli zaczynało dochodzić do siebie. Niestety Siostra nie mogła odczuć podobnej ulgi, wciąż wewnętrznie spięta. Jakby nie mieli już masy problemów doszła do nich choroba psychiczna kapitana, która wybrała sobie wspaniały moment na przypomnienie o swym istnieniu. Aleena wciąż trzymała w ręce swoją broń, niewymierzoną w nikogo, dla własnej otuchy. Modliła się w duchu, aby ten... incydent był jedynym jaki przyszło im znieść, przynajmniej w najbliższej przyszłości. Wystarczyło im wrogów i zagrożeń dla życia, a jeżeli nie mogą nawet mieć ufności względem samych siebie...
Spojrzała na Traxa zastanawiając się nad odpowiedzią, przy okazji zerkając niepewnie na Blinta i oceniając jego zachowanie z nadzieją, iż kapitan pozostanie spokojny... Tak naprawdę całą trudność nie stanowiły jej umiejętności lecz chęci... pacjenta do poddania się kuracji.
- Może. - rzuciła zdawkowo. Pozostawiła jednak w pogotowiu przygotowaną dawkę środka odurzającego pocieszając się myślą, iż wystarczy ułamek sekundy, myśl, aby igła ponownie się ukazała... chociaż nie było pewności, czy jej reakcja nie okaże się zbyt późna. Zerknęła ponownie na Traxa - Nie możemy... Zostać... - cokolwiek by się działo w tym momencie na statku to czas raczej nie działał na ich korzyść.
Medyk spojrzał na kapitana po czym rzucił do siostry - Nie możemy go ciągnąc za sobą w takim stanie - zastanowił się chwile zerkając na skafandry - zastanawia mnie po co tu są.. jak wysoko jesteśmy.. ale lepiej nie ryzykować wychodzenia przez te grodź bez nich nie sadzisz? - znów zerknął na Blinta - eee... po niego wrócimy jak juz zorientujemy się w terenie.. wole nie.. - spojrzał wymownie na pistolet w jego rekach po czym westchnął - jakieś inne pomysły?..
Wątpliwości Aleeny co do tego, czy tylko ona przejawia pewną paranoję rozwiały się w momencie, gdy medyk zadał swoje pytanie. Siostra również zerknęła na Blinta, po czym odezwała się dość zrezygnowanym tonem:
- Dużo opcji nie mamy... a przynajmniej nie tych w miarę... bezpiecznych? - westchnęła - Mniej nieciekawych. - próba rozbrojenia kapitana, czy podania mu środka mogła się skończyć mało przyjemnie dla całej trójki. Na razie Sihas nie przejawiał agresji czy niedawnej chęci ukrócenia czyjegoś życia, ale to się mogło zmienić zależnie od ich działań... - Wątpliwe, aby ta gródź otwierała się na takie warunki, a przynajmniej nie powinna bez zabezpieczenia tego pomieszczenia, ale następna... - Aleena wzruszyła ramionami - Nie jestem ekspertem w dziedzinie budowy statków.
- Chodziło mi raczej o to ze.. za ta grodzią mogło pozostać niewiele tego czym pierwotnie było. - poklepał lasgun i uśmiechnął się gorzko sięgając po jeden ze skafandrów i rzucając go hospitalerce, drugi z kolei zatrzymując dla siebie - Wole nie ryzykować. - zerknął ponownie na Blinta i westchnął - sięgnął po kolejny kombinezon i rzucił w jego stronę - łap, bez tego z nikim nie powalczysz - beznamiętny ton wyrażał urazę i poirytowanie.
Skafander upadł na ścianę i kapitana, który leniwie podniósł rękę, by strój z niego spadł. Zamknął oczy, oddychając głęboko.
- W próżni też nie powalczysz. Twój karabin laserowy będzie niezbyt efektywny tam, gdzie wszelka wilgoć zamarza w mgnieniu oka.
- A wolisz podzielić los wiązki laserowej? - odparł cierpko wciskając się w skafander
- Po prostu załóż skafander, proszę. Będziecie mieli jeszcze wiele okazji na sprzeczki.
- Zaryzykuję... - stwierdził żołnierz, nie otwierając oczu. - Idźcie. Zaraz do was dołączę.
Aleena westchnęła ciężko zakładając swój skafander. Rozmowa z Blintem przypominała jej próby przekonania opornego pacjenta do zażycia specyfiku... tylko oporni pacjenci zazwyczaj nie dysponowali bronią i nie przejawiali morderczych skłonności. Zazwyczaj.
- Skoro i tak masz zamiar zaraz dołączyć, to ochraniając się teraz zaoszczędzisz czas, którego może później zabraknąć.
Kapitan mrugnął kilka razy oczami.
- Dołączyć? Gdzie? Przecież dopiero co wjechaliśmy. I ochronić się przed czym?
- Ehhh... po prostu to włóż - rzucił zniecierpliwiony medyk
Kapitan popatrzył na medyka zdziwiony.
- Ale co włożyć? Co wy pieprzycie?
John spojrzał wymownie na siostrę, zniecierpliwienie i irytacja tworzyły niepokojąca mieszankę, wiec kontynuował wciskanie się w skafander.
Aleena spojrzała z pewnym zrezygnowaniem na Sihasa.
- Skafander. Włóż skafander kapitanie, pora ruszać. - westchnęła ciężko - Po prostu go włóż.
- Skafander? Jaki... - Blint zamyślił się chwilę - Znowu to się zdarzyło, prawda? To by tłumaczyło, dlaczego tak dziwnie na mnie patrzycie teraz... Dobra rada na przyszłość. Po prostu uciekajcie, jak daleko tylko możecie i nie przejmujcie się mną. A raczej módlcie się, żebym was, wtedy nie znalazł...
- Módl się żeby następnym razem siostra tez miała do Ciebie cierpliwość - uśmiechnął się złośliwie medyk, poprawiając pasek broni na ramieniu i zerkając na Aleene.
- Ty nie rozumiesz... Tu nie chodzi o to co wy sądzicie o mnie. Raczej o to jak ja postrzegam was. Nie muszę mówić jakby to mogło się skończyć. Po prostu... Spierdalajcie, jak najdalej wtedy.
John podszedł do Blinta, nachylił się i oparł dłonie na jego ramionach patrząc mu w twarz - Nie ma niczego, czego nie zatrzyma celna wiązka laserowa - wycedził z dziwnym wyrazem twarzy, po czym wyprostowal sie - Zakładaj skafander, straciliśmy już dość czasu.
Sihas przyglądał się medykowi przez chwilę, po czym uśmiechnął się lekko.
- Tylko upewnij się, że to ty pociągniesz za spust... No, ale masz rację. Zbieramy się... - Powoli zaczął przebierać się w kombinezon.
- Nie martwiłbym się o to - rzekł beztrosko nie patrząc na Blinta i rozglądając się po pomieszczeniu.
Aleena westchnęła ciężko i pokręciła ze zrezygnowaniem głową.
- Będą jeszcze okazje... - mruknęła jakby do siebie, po czym zerknęła na medyka, ale nic nie rzekła, jedynie obserwując jego zachowanie. Ciężko było się doszukać aprobaty, czy dezaprobaty, bardziej analizy. - Gotowy? - rzuciła w stronę Blinta po kilku chwilach.
- A ma to jakieś znacznie? - Uśmiechnął się cierpko - Trzeba ruszać i tyle. Za niedługo powinniśmy dotrzeć do naszego celu... Nie przewiduję już więcej jazdy w górę.
- Wiec w drogę - oznajmił Trax spoglądając wyczekująco na Blinta - Przypadło Ci zaszczytne miejsce na szpicy - uśmiechnął się do siebie.
- Jakby to było coś nowego... - Wzruszył ramionami po czym ruszył przed siebie.

Wciśnięcie odpowiedniej runy przez kapitana spowodowało rozwarcie się grodzi, drzwi utkwiły jednak w połowie szerokości. Blint musiał chwilę upewnić się, że właz nie wróci i nie zamknie isę podczas próby przejścia, po czym przecisnął się w swoim skafandrze, hermetyzując hełm dokręcony o metalowego kołnierza wieńczącego kombinezon próżniowy. Pozostali podążyli za nim.

Ten fragment musiał być tunelem dekompensacyjnym. Po pokonaniu grodzi od drugiej strony spostrzegli również runę odpowiedzialną za zamknięcie/otwarcie pokonanego włazu. Ten po przeciwnej stronie - najpewniej prowadzący na zewnątrz okrętu - wyposażony był w podobny.
Pozostawało im dopełnić czynności i ruszyć na zewnątrz...

Kapitan spojrzał czy jego towarzysze pokonali już pierwszy właz, wziął głęboki oddech i zamknął wejście. Teraz nie było już odwrotu. Ruszył w stronę drugiego przełącznika, chcąc wydostać się w końcu na zewnątrz. Ta cała atmosfera źle na niego wpływała.

Kapitan wcisnął runę i właz się otworzył.
Niedoświadczeni podróżnicy nie byli do końca przygotowani na to, że przez połowicznie zamknięty właz, którym zamierzali się wydostać, dostrzegą...
Odłamki metalu, bezgłośnie obijające się wcześniej o właz zastukotały o skafander Blinta wbrew powietrzu, które z jazgotem uciekło z pomieszczenia.
Przez chwilę wszyscy zamarli, oczkując, czy skafander kapitana nie został przedziurawiony...

Szczęściem, większość ostrych metalowych fragmentów nie mogła przebić kombinezonu, choć rysa powstała na wizjerze hełmu sprawiła, że Elizjaninowi żołądek podszedł do gardła. Po chwili mogli się wydostać.
Kilka spostrzeżeń rzucało się w oczy.

Byli wciąż mniej-więcej w połowie odległości między sekcją rufową i górującą nad nimi wieżą mostka, aa główną iglicą komunikacyjną - ponad stumetrowej wysokości szpicem adamantu, przypominającym raczej monumentalną basztę fortecy. Od ich strony, jakieś dziesięć metrów nad głównym kadłubem w adamantowej ścianie iglicy ziała wyrwa, chyba po eksplozji; w rozmiarach przekraczała pięć metrów na trzy.

Niepoliczalne elementy odrywające się i stopniowo wydostające z iglicy pozostawały w miejscu, ale okręt się poruszał. Mikroskopijne drobinki śmigały z prędkością tysięcy kilometrów na godzinę tuż nad nimi...
Drugi właz otwierał się nie poprzez wsunięcie w ścianę, a odchylenie na zawiasie. W bezgłośnym kosmosie nie słychać było uderzeń kawałków metalu o właz, u podstawy którego wyglądając, kapitan Gwardii dostrzegł otwór. Sam właz jako improwizowana tarcza był jedynym, co uratowało mu życie w tej chwili.

Inną wieścią było to, że nigdzie w zasięgu wzroku nie widać było świateł eskorty krążownika Astartes. Kolejną, że od sterburty na tle czerni kosmosu i blasku odległych gwiazd dominowała błękitna bryła oceanicznego Nowego Koryntu. Byli na orbicie geostacjonarnej.
Blint wziął szybki oddech. Było blisko. Jednak po chwili zdał sobie sprawę z czegoś jeszcze. Komunikatory! Wiedział, że o czymś zapomniał. Bez tego jedyną formą komunikacji z medykami pozostały gesty.
- Niech to szlag... - Powiedział do siebie.
Odwrócił się do reszty i podniósł kciuk w górę, żeby pokazać, że nic mu nie jest i dał reszcie znak, żeby podążali za nim. Musiał uważać na elementy, które unosiły się w przestrzeni, dla niego to nie powinno być jednak problemem, był jednak ciekaw jak poradzą sobie z tym medycy.
- No cóż, przekonamy się niedługo... Ciekawe czy widzieli wcześniejsze zdarzenie i wyciągnęli z niego wnioski, ale wątpię - Prychnął do siebie.
John widząc gest Blinta, pchnął hospitalerkę przed siebie zmuszając do podążania za kapitanem, sam trzymając się za nią.
Aleena westchnęła ciężko, kiedy John postanowił jej mocniej dać do zrozumienia, że ma się ruszyć. Zupełnie jakby sam gest Blinta nie wystarczył. Niemniej hospitalerka czuła się bardzo niepewnie w tych warunkach... a latające elementy bynajmniej nie poprawiały jej humoru. Jedno, niefortunne uderzenie i cóż... zupełnie jak jedno niefortunne cięcie skalpelem podczas operacji.
Tak, czegoś takiego było trzeba próbować uniknąć za wszelką cenę. Blint mógł wyczerpać ich limit szczęścia na tę przeprawę.
Medyk był bardzo zestresowany, incydent z Blintem ledwie minął, a teraz byli na zewnątrz narażeni na śmierć w bardzo nieprzyjemny sposób, miał tylko nadzieje ze Blint zdoła ich szybko doprowadzić do wewnątrz, był zadowolony ze swojej pozycji na końcu, aczkolwiek była to niewielka pociecha.

Trójka uważnie ruszyła, od osłony do osłony. Elitarny zwiadowca był przyzwyczajony do określania prawdopodobieństwa śmierci od ostrzału przy szybkim pokonywaniu przeszkód - jako członek zwiadu, ale także Elyzjański skoczek grawitochronowy, działający z minimalnym sprzetem i niemal bez pancerza. Szybko określał przy każdej osłonie, czy coś było gotowe za chwilę ich zmieść, czasem musieli isę przeczołgać, by pokonać jakiś obszar.

Zbliżali isę do ziejącego w iglicy otworu, stlai pod samą, monumentalną iglicą. Nie wiedzieli, jak wygląda w środku, ale szpic - może wręcz stożek - u podstawy miał przynajmniej siedem metrów promienia. Blint odwrócił się by ich policzyć...

Na wieży mostka, praktycznie po środku iluminatora, głównego przeszklenia wizyjnego z augerami wzmacniającymi obraz nastąpiła błękitnobiała eksplozja, która oświetliła czerń dookoła nich jak dzień.

Mieli sekundę na reakcję - ucieczkę w bok, za iglicę lub wskoczenie do środka.

Kapitan nie miał większych problemów z podjęciem decyzji. Zdecydowanie nie miał zamiaru zostawać w zabójczej pustce. Spróbował wskoczyć do środka, licząc, że zdąży przed eksplozją.

Trax nie wahając się dłużej zaparł się o grunt i wepchnął hospitalerke za Blintem sam próbując jak najszybciej dostać się do środka, klnąc w duchu i mrużąc oczy przed oślepiającym błyskiem eksplozji.

Aleena nawet nie zdążyła drgnąć, kiedy została pchnięta przez Traxa. Cóż, Siostra na pewno lepiej sobie radziła w podejmowaniu decyzji medycznych, niż tego typu, więc reakcja drugiego medyka zaoszczędziła kłopotu... Hospitalerka nie opierała się, tylko podobnie jak Blint próbowała się jak najszybciej dostać do środka, byle dalej od zagrożenia.
Przynajmniej tego zagrożenia.

Po chwili kawałki i drobinki metalu - zwęglone i nadtopione, nie ostygłe tak szybko nawet w próżni - zaczęły się bezgłośnie obijać o poszycie dookoła nich, jednak oni wybili się natychmiast, płynąc - sunąc przez pustkę, bez grawitacji, bez oporów powietrza. Blint gładko chwycił się krawędzi i wciągnął do środka, hamując swój pęd. Nieprzygotowana siostra...
Aleena poczuła przez chwilę przypływ paniki gdy pchnięta przez Traxa ruszyła i dopiero po chwili zorientowała się, co się stało. Działanie medyka było co najmniej nieprzemyślane - co wskutek wybuchu było całkiem normalne - moment zajęło, zanim się zorientowała, że to Trax a nie inne zjawisko, że pchnął ją na otwór - tak celnie jak mógł...

Siostra trafiła na lewo od otworu, nie pchnięta celnie. Odbiła isę od metalu i zaczęła ślizgać wzdłuż gładkiej powierzchni iglicy... Wolniej, lecz nieubłaganie. Dziesięć metrów wyżej stożek zaczynał się pochylać, zbiegać... nie było tu żadnego oporu, który utrzymywałby jej ruch wzdłuż ściany.
Jej życie zależało teraz tylko od jej własnej pomysłowości.

W tym momencie Trax sam skoczył, nie do końca świadom swojego dzieła. Jednak kolejka wytworzona przez konieczność wskoczenia do środka przez kapitana, a także pchnięcie siostry przed sobą sprawiły, że stał niebezpiecznie długo wystawiony na...
Cogitator zaczął wyć w jego uchu, informując o drobnym przebiciu i niehermetyczności skafandra. Nagle Trax poczuł od tylnej części prawego uda. Potworny ból...
Jakaś drobinka, która najpewniej mimo ponaddźwiękowej prędkości - zapewne znacznie większej - przebiła jego skafander, nawet nie wyrządziła wyczuwalnej szkody. Jednak mikroskopijny otwór spowodował znaczną różnicę temperatur... i ciśnień.
Workowaty kombinezon w tym miejscu nogi zacisnął się gwałtownie od tylnej strony uda, wżynając isę przez skórę; krew nie płynęła jak należy, zapewne z tego samego powodu, pragnąc wydostać isę otworem na zewnątrz - natychmiast noga mu zdrętwiała bez czucia, aż stęknął z bólu. W każdej chwili mogło też nastąpić rozdarcie otworu...

Blint miał swoje własne problemy. Wskoczył do środka iglicy, widząc, że okrągła - a od wewnątrz o kształcie ośmiokąta foremnego - wieża zawierała wewnątrz w samym środku pionowy, biegnący na samą górę rdzeń żłożony z przewodów, kabli i metalowych przewodników energetycznych, tworzących trzymetrowej średnicę kolumnę po środku. Wzdłuż ścian biegły spiralnie schody na samą górę - z wieloma platformami z cogitatorami diagnostycznymi, ręcznymi portami, konsolami sterującymi i monitorującymi przesył sygnału. W powietrzu swobodnie unosiły się ciała czterech Egzemplariuszy...
Szturmowi Marines. Cięcia w ich ciele były bardzo głębokie. Obok niego przedryfowało ciało szturmowca, ale nie inkwizycji, a co dziwne i ciekawe zarazem, Gwardii Imperialnej. Nie miał widocznych obrażeń poza karkiem wygiętym w nienaturalny kąt. Bardzo bolesny kąt.
Jedyne wyjście z pomieszczenia - winda - nosiło znamiona silnej eksplozji. Nie było innego wyjścia stąd.
Pytanie, czy sposobem, którym tu weszli, ktoś wyszedł, czy się wdarł, uniemożliwiając dotarcie komukolwiek innemu - wzywanym przez kronikarza posiłkom - przez windę. Sihas nie widział nikogo...
Lecz ciała mogły mieć minuty od śmierci.

Trax instynktownie złapał się za udo, próbując przycisnąć jak najmocniej dlon do źródła bólu, nie wiedząc jak poważne uszkodzenie skafandra wchodzi w grę, katem oka zobaczył Aleene powoli ześlizgującą się po ścianie iglicy. Nie boląca noga starał odepchnąć się do wyrwy, wszelkie myśli były zagłuszane wyciem cogitatora informującego go o dekompresji.

Zell 13-02-2012 02:00

Nie okazało się to dobrym pomysłem.
Dysponując jedną nogą, Trax nie był stabilny ani celny - odbił się, ogarnięty bólem, nieco krzywo. Oderwał się od kadłuba, szczęściem nie miał dośc siły by odbić się mocno i powoli zaczął się przemieszczać w stronę ściany iglicy - nieco poniżej otworu i na prawo od niego.
Trax już w tym momencie zrozpaczony i spanikowany starał się znaleźć jakikolwiek punkt zaczepienia, dzięki któremu byłby w stanie skorygować tor lotu, czy to noga, reka, czy lasgunem i klnąc w duchu wszystkich znanych mu bogów, władców i dowodzących, włącznie z tym który spowodował eksplozje.
Niestety, w ten sposób nie mógł się uchwycić niczego na gładkiej powierzchni...
Jeżeli szybko czegoś nie wymyśli, musi jakoś wezwać czy przestrzec Blinta. Tylko jak?
Ostatnim pomysłem jaki świtał mu w głowie było... Wycelował w kierunku który skorygował by jego tor lot i strzelił. Nadzieja była marna. ale jeśli to zawiedzie.. pozostało mu jedynie rzucić bronią na miarę możliwości w wyrwę w iglicy i mieć nadzieje ze jeśli Blint nie oberwie nią w głowę, to przynajmniej zorientuje się w sytuacji i wyjrzy na zewnątrz.

Kapitan przeglądał uzbrojenie pozostawione przez trupy, próbując znaleźć coś przydatnego. W pewnym momencie zorientował sę, że obok niego ponad głową przelatuje lasgun... Ponad dziesięć sekund minęło, odkąd broń opuściła ręce medyka. Kolejne trzy nim dotarł do wyrwy i spostrzegł ześlizgującego się w pustkę Traxa.
Medyk z ulgą spostrzegł, że jego medtoa nie była idealna, na pewno nie najszybsza, ale zadziałała - Blint go widział, a on jeszcze w pełni się nie ześlizgnął. Te trzynaście sekund było najbardziej przepełnione lekiem w jego długim życiu. Uderzył go jednak pewien fakt.
Na pewno w takim czasie siostra, o ile sama nie poradziła sobie z sytuacją nie otrzyma pomocy od Blinta na czas.

Aleenie serce podeszło do gardła, kiedy nie trafiła w otwór, a lodowate przerażenie zacisnęło jej gardło w momencie, gdy zaczęła się osuwać. Każda sekunda zwłoki zmniejszała jej szanse. Potrzebowała siły w miejscu pozbawionym takiego luksusu, ale jej własne mięśnie nie mogły ofiarować jej wystarczająco wiele...
Prawie nieświadomie zacisnęła dłoń na pistolecie bolterowym.
Potrzebna siła...
Aleena chwyciła broń w obie dłonie i wycelowała w stronę przeciwną do otworu. Spojrzała jeszcze w jego stronę, starając się najdokładniej jak to było możliwe w tym momencie określić potrzebną odległość. Nigdy wcześniej nic podobnego nie doświadczyła... nawet na żadnych treningach. Nie miała jednak wyboru. Musiała spróbować z nadzieją, że otrzymana siła od wystrzału pozwoli jej dostać się do otworu.
Wystrzeliła.
Trzymała silnie broń, obawiając się ją stracić, jednocześnie przygotowując się na ewentualny ponowny wystrzał w celu naprostowania toru lub ponownego wybicia, jeżeli pierwszy nie okazałby się skuteczny.

Kierunek. Prędkość... jej. Masa kobiety w średnim wieku w pancerzu wspomaganym. Masa pocisku bolterowego... prędkośc pocisku bolterowego.
Antyczni sawanci Terry wiedzieliby, że wynikowe różnice równania o rząd wielkości oznaczałyby śmierć.
Oczywiście, uwzględnić należało, że magazynek bolterowy ma piętnaście pocisków; półtora rzedu wielkości do zmiany równania.
Pierwszy wystrzał, z obu rąk sprawił, że Aleena niemal wypuściła broń z tego względu, że ręce uciekły jej na bok, jednak szybko przyciągnęła pistolet do siebie, przedramiona przyciskając do boków i praktycznie przyciskając tylną cześć pistoletu do kirysu zbroi Sororitas. Kolejny strzał był już wykonany stabilnie. Zwolnił jednak niedostatecznie...
Dziesięć strzałów później z bijącym sercem, bardzo powoli dryfowała z powrotem w stronę otworu, gdy rakietowe pociski bolterowe zepchnęły pistolet - a wraz z pistoletem, trzymanym nieruchomo, poprzez zablokowanie każdego mięśnia torsu, rąk, wstrzymanie oddechu, podświadome i naturalne w takiej sytuacji, zwłaszcza dla osoby z doświadczeniem strzelecki - wraz z pistoletem, zepchnęły ją. Kierunek nie był idealny. Jeszcze jeden pocisk zwiększył jej prędkości i poprawił kierunek. Byle się nie odbić. Dziesieć metrów od otworu wystrzeliła ponownie. Bliżej...
Tuż przy otworze oddała ostatni strzał. Zbroja obiła się o adamantową zewnętrzną ścianą iglicy i zaczęła, wciąż w dół pod kątem, oddalać od niej. Siostra wyciągnęła rękę jak daleko mogła i pociągnęła z resztką pozostałych jej możliwości, wciągając się do środka. Opróżniła magazynek, ale była bezpieczna.

Nie można było tego powiedzieć o Traxie, czego nie widziała, a czego świadom był Blint. Medyk coraz bardziej oddalał się od powierzchni iglicy...

Medyk oddalając się od wyrwy widział Blinta, miał nadzieje ze czas który zajęło mu zwrócenie jego uwagi nie zaprzepaścił szans na ratunek i ten będzie w stanie mu jakoś pomoc, Trax z cogitatorem wyjącym mu w ucho próbował bezskutecznie znaleźć jakikolwiek punkt zaczepienia czy cokolwiek co mogłoby spowodować zmianę kierunku jego dryfowania. Jedyne co pozostało a czego nie spróbował to modlitwa która jednak zbyt wiele nie pomagała.


Kapitan Elizjan obejrzał się w poszukiwaniu czegokolwiek, co mógłby posłać w stronę medyka, możliwie szybciej niż on sam dryfował, zarazem dostatecznie długiego, by go tutaj ściągnąć. Szarpnął za ramię siostrę i wskazał odpływającego powoli medyka, sygnalizując problem, po czym przemieścił się wgłąb pomieszczenia w poszukiwaniu przewody, oglądając pełne kabli i przewodów ściany, jak też rdzeń iglicy.

Siostra szybko zrozumiała, że Trax znalazł się w podobnym położeniu, w którym i ona była przed chwilą, ale najwyraźniej nie mógł poradzić sobie w taki sam sposób, jak ona. Blint najwyraźniej planował wykorzystać kable, jako że po nich się rozglądał, więc i ona wspomogła go w tych poszukiwaniach...
Może i medyk popełnił głupotę narażając ją na śmierć, ale Aleena nie miała zamiaru po prostu go pozostawić.

Siostra odwróciła się, oglądając ścianę w poszukiwaniu właściwych przewodów. Dostrzegła momentalnie, dość szybko długi przewód, zaczynający się w okolicy podłogi i biegnący dobre czterdzieści, pięćdziesiąt metrów wzwyż...
Odwróciła się do kapitana by dać mu znać, jego jednak nie było.

Aleena rozejrzała się na szybko, klnąc okropnie w myślach, co naprawdę rzadko jej się zdarzało. Nie było czasu, cholera, nie było czasu! Kabel okazał się wystarczająco długi, ale oczywiście Blint musiał się gdzieś zapodziać zostawiając ją samą z całym problemem. Co gorsza ograbił broń z amunicji, więc Siostra pozostała bez broni...
Chwyciła przelatujący hot-shot laspistol pozostawiając pusty pistolet bolterowy, zanim się zorientowała, że ta broń nie zapewni jej odrzutu... ale przynajmniej zapewni... większe poczucie bezpieczeństwa...?
Złapała za jeden z mieczy łańcuchowych, po czym wybiła się wysoko do góry. Będąc na odpowiedniej wysokości, włączyła miecz przecinając kabel, po czym ściągnęła się po nim w dół i trzymając jego koniec ruszyła z nim do otworu. Trax dryfował coraz dalej... a czas się kończył.
Od czego masz pancerz wspomagający, idiotko?
Aleena skupiła się, mierząc siłę, jak i odległość od Johna. Wiedziała, że musi trafić celnie, aby medyk był w stanie chwycić, na szczęście długi, kabel. Uspokoiła oddech, nakazując sobie podobne skupienie, jakiego wymagały od niej zabiegi medyczne...
Cisnęła kabel w stronę Traxa.
Blint... Ciała...
Obserwując tor lotu kabla, jak i zerkając wgłąb iglicy, zaciskała dłoń na broni... I oczekiwała momentu, aby móc pomóc w dotarciu na miejsce medykowi, o ile ten zdoła uchwycić się kabla... Medyk widząc zbliżający się przewód z pewną ulgą, na skraju paniki wierzgnął wszystkimi kończynami, po czym wyciągnął prawą rękę tak daleko jak zdołał. Był już daleko od iglicy, od pokładu okrętu...
Chwycił. Siostra spostrzegła, jak przewód się napręża. Trax był bezpieczny, o ile w ogóle taki stan tyczył się ich sytuacji.
John chwytając mocno kabel poczuł ogarniające go poczucie niesamowitej ulgi, ignorował wyjący cogitator, ból w nodze, starając się jedynie podciągnąć do wyrwy w stronę hospitalerki, cały drżał kiedy jako ciało po przypływie adrenaliny jaki zafundowało mu jego spanikowane ciało. Bezpiecznie, po kilku silnych pociągnięciach, już oburącz, spłynął do otworu, gdzie siostra czekała, ubezpieczając oboje. Aleena natychmiast spostrzegła fragment kombinezonu ściągnięty ciasno wokół lewej nogi i kropelki zamarzniętej krwi tworzącej wystający sopel o niewielkiej średnicy. Skafander był zdehermetyzowany.

W momencie, gdy siostra uważnie oglądała miniaturowy szlaczek krwi, szukając wzrokiem rany z medycznego przyzwyczajenia, Johnatan, stanąwszy obok w wejściu spostrzegł, jakby w zawieszonym czasie, jak ospale kapitan Sihas Blint spływa, leniwie, w dół, z sufitu.

Wierzgając bezradnie, w objęciach pancernego horroru zakutego z czerń i skrwawionego na pewno nie tylko własną posoką.
Nie przejmując się wysiłkami kapitana, odwrócił gwałtownym ruchem, przypominającym drapieżnego ptaka bardziej niż istotę ludzką, ukazując czaszkowe oblicze i spoglądając prosto w oczy Johnatanowi. Siostra oczywiście wobec bezgłośni zajścia nawet nie była świadoma...

Trax czując grunt pod nogami chciał podziękować siostrze, ale zamarł wpatrując się w coś czego nie mogła widzieć z szeroko otwartymi oczami i ustami. Jedyne na co mógł się w tej chwili zdobyć to złapanie za ramie siostry i odwrócenie jej w kierunku Blinta.
Pozbierał się w sobie i (co z niezadowoleniem poczuł ponownie) wciąż trochę spanikowany szybko rozejrzał się wokół szukając czegokolwiek co mogłoby przysłużyć mu sie w defensywie... miecza, pistoletu.. czegokolwiek.

Aleena zamarła na moment. Wszystko wydawało się tak nierealne, jak to tylko możliwe. Ledwo uszli z życiem, unikając pochłonięcia przez próżnię, a już w tej samej próżni musieli stawić czoła... Zdradzieckiemu Astartes, będąc ubożsi o Blinta.
W pierwszym odruchu Aleena złapała za przelatujący miecz łańcuchowy i wcisnęła go do ręki medykowi. Czuła jak lodowate przerażenie ją ogarnia, więc z całych sił postarała się skupić na treści nauk, jakie otrzymała od swych Sióstr podczas szkolenia bojowego.
Twój strach wspomaga wroga.

Kable, wszędzie kable. Nie mogły zatrzymać Astartesa, ale mogły go na sekundę spowolnić. Złapała medyka za ramię, odciągając w bok i zwróciła jego uwagę na przewody, po czym ponownie spróbowała uspokoić oddech, skupić się na zadaniu, nie na strachu. Zrobiła krok w stronę Astartesa i Blinta, po czym trzymając w jednej ręce miecz, w drugiej pistolet zrobiła w jego kierunku... znak Aquili, stawiając kolejny, pewny krok w stronę chaosyty. Uruchomiła miecz, wpatrując się uważnie we wroga. Miała nadzieję, że jej zachowanie przynajmniej poirytuje go, przekonując iż tego biednego Gwardzistę może pozostawić na później, skoro ma tu przeciwnika, najwyraźniej dalekiego od okazania strachu.
Jedyną pociechą Siostry był jej pancerz, jednocześnie zapewniający większą siłę, jak i niezmniejszający szybkości, czego pancerze Astartes nie posiadały. Aleena napięła mięśnie nóg, gotowa do mocnego wybicia się, gdyby chaosyta postanowił się zbyt zbliżyć. Jednocześnie obserwowała, czy nadarzy się okazja do oddania strzału, niezagrażającego Blintowi.
I modliła się, modliła gorliwie, całą swoją wiarą.

Bliżej ujrzała nienawistne wizjery upadłego anioła. Przez jego hełm oczywiście niemożliwym było odczytanie jego nastroju, reakcji na to, że siostra ruszyła w jego stronę...
Na spotkanie ze śmiercią, choćby dać cień szansy jej towarzyszowi na przetrwanie.
Astartes bezgłośnie obrócił się w powietrzu i ze znaczną siłą opadł na podłoże gdy aktywowane zostały jego magnetyczne buty. Nie ruszał się z miejsca, cały czas trzymając Blinta, jedną ręką. Wpatrując się uważnie w kobietę, wiercąc ją wzrokiem - czerwień rozjaśniała w ciemności ciemnogranatowy adamant i złote zdobienia, skryte w poświacie - drugą dłoń nonszalancko zacisnął na przewodzie powietrznym Blinta...

Mimo próżni, Johnatan i Aleena mieli wrażenie, że usłyszeli trzask pęknięcie.

Po czym po prostu go wypuścił, a sprzężone powietrze ulatniające się gwałtownie z przewodu obróciło kapitanem i posłało go w górę. Szamotał się bezradnie, wiedząc, że wkrótce zabraknie mu tlenu...

Anioł stał, opuściwszy ręce, przyglądając się siostrze. Zdawał się czekać...
...aż podejdzie. Nie przejmował się dzierżonym pistoletem.
Mimo wszystko był ciężko ranny, widziała pęknięcia na jego pancerzu łatane przy pomocy jakiegoś rozciętego na fragmenty skafandra, wiele krwi miało charakterystyczny, ciemny odcień, którego jednak nie mogła skojarzyć bezpośrednio z nim. Coś podpowiadało jednak - głównie ciała Egzemplariuszy - że zamarznięta krew należała do Władcy Nocy, jeżeli właściwie rozpoznała liczącego tysiące lat heretyka.
A on, zerknąwszy na moment na medyka, czekał.

Cadianin widząc jak Blint z zastraszająca prędkością unosi sie w gore, rzucił szybkie spojrzenie na siostrę i odbił się zdrowa noga w gore, jedna ręka podciągając się na kablach w drugiej gotowy miecz łańcuchowy, czym jednocześnie starał się przyspieszyć i korygować kierunek aby dogonić Blinta.

Aleena nie drgnęła, kiedy Upadły Anioł uszkodził przewód powietrzny skafandra Blinta. Stała tak samo, wpatrzona w chaosytę, skupiając się na zadaniu, nie chcąc dać się zastraszyć. Zacisnęła zęby analizując rozmieszczenie wrażliwych części pancerza, analizując rany tak, jak to robiła niezliczoną ilość razy, jednak tym razem nie po to, aby uratować kogoś.
Po to, aby zabić.

Vires ad hereticum occidendum...

Nadzieja Sihasa leżała w działaniu Traxa, zaś nadzieja Traxa w działaniu Aleeny. Siostra wiedziała, że musi sprawić, aby heretyk nawet nie spróbował przeszkodzić medykowi. Skupić uwagę wroga na sobie... wbrew instynktowi.

potestas ad credentes adiuvandum...

Jedyną nadzieją Aleeny była jej umiejętność uniku, mobilność, wyuczona na treningach, mająca pozwolić jej przetrwać w warunkach polowych, pozwolić dotrzeć do rannych. Nie mogła pozwolić się trafić, nie mogła pozwolić na najmniejsze uszkodzenie skafandra. Jej zbroja dawała siłę, ale nie oferowała w próżni takiej ochrony, jak poza nią... nie była głównym elementem decydującym o życiu i śmierci.

mobilitas ad ictus devitandum...

Siostra skupiła się na najsłabszych punktach zbroi chaosyty. Jej stan nie wróżył dużego oporu, a ilość załatań sprzyjała lojalistom. Heretyk był na tyle osłabiony, że ponowny kontakt z próżnią mógł jedynie pogorszyć jego stan. Aleena starała się nie myśleć o tym, jak nikłe mają szansę, lecz skupiać się na możliwościach. Tak było najlepiej.
Posiadała wiedzę na temat organizmów Astartes, która nawet przy tym zdrajcy mogła się przydać. Przebyła szkolenie bojowe, za które teraz w duchu dziękowała swoim Siostrom. W końcu płonęła w niej wiara, której upadły Astartes zrozumieć nie mógł.

da me...

W momencie, w którym Trax zadziałał, ona zaatakowała z lodowatą determinacją. Wystrzeliła, celując w pośpiesznie załataną część zbroi, po czym od razu wystrzeliła ponownie, w kolejną z części. Nie miała zamiaru przerwać ostrzału, widząc w nim szansę na większe osłabienie wroga, jak i na odwrócenie jego uwagi od towarzyszy. Wybierała miejsca zgodnie z priorytetem obrażeń, zaczynając od najcięższych. Jeżeli zdrajca chciał stać, niech stoi... Ona nie stała w miejscu, ale poruszała się , nie chcąc stanowić stacjonarnego celu. Wszystkie jej mięśnie były napięte, gotowe do uniku, zmiany pozycji, wspomagane przez pancerz.
Wrażliwe części zbroi. Własna mobilność. Ostateczna determinacja.

Imperator, mi Domine.

-2- 13-02-2012 18:00

Widziałem, jak ich bronie wyrzynają nasze szwadrony, kładąc potokiem stosy trupów przed ich liniami.



Łzawiciel
krążownik uderzeniowy Astartes, orbita Nowego Koryntu



Borya "Ruka Diavola" Volodyjovic

Piękny Solsvodd, jedna z administracyjnych magistrat industrialnego świata Vostoi, który ponad dziesięć tysięcy lat temu oddał się pod opiekę Adeptus Mechanicus. Plavich, płaskowyżowa część miejska, siedlisko szlachty - od rezydencji czy okazałych domów, po niewielkie pałace - otaczające świątynię Marsjańską i Administratorum Machina Majoris, samo otoczone portem kosmicznym, pełne alejek, bulwarów, wieżowców z barami i kafejkami, a także podejrzanymi spelunami dla mniej wymagających z licznych wizytatorów kosmicznego tranzytu - kupców, urzędników, powracających okaleczonych i niezdolnych do dalszej walki pierworodnych synów; stacjonujących Arbites i przemytników. Było co przemycać z Vostroi.

Miejsce o jasnym układzie - im bliżej centrum, tym bogatsza i bardziej cywilizowane miejsce; im dalej i bliżej krawędzi miejskiego płaskowyżu, tym biedniej. Poza jego granicą oczywiście bezkres faktorii, w których w wiecznym zaczadzeniu i toksycznych powiewach ubożsi i znacznie liczniejsi Vostroyanie, z 9,3 miliardów, tutaj może w całej megapolii dziesiąta część tego, reszta w pozostałych siedmiu dystryktach.

Trwało święto; festyn. Żołnierze Imperatora, pierworodni synowie, którzy tego roku ukończyli dorosłość, spakowani i umundurowani po unitarnym szkoleniu odbytym na planecie, liczeni w tysiącach, mieli wylecieć oczekującymi na orbicie barkami transportowymi doszkolić się na jednej z planet-garnizonów a potem ruszyć, walczyć z wrogami Imperatora. Smutna część święta, nieuchronne i nieodwołalne pożegnanie z rodzinami, płacz matek, trwał dnia poprzedniego. Jednak nie było mowy o dezercji, Vostroyanie dotrzymywali swych przyrzeczeń, tak jak przyrzeczeń swych przodków - byli dalece zbyt honorowi, by tego nie robić. Tak zostali wychowani, przez rodziców, którzy żegnali ich poprzedniego dnia.

Dziś należało się bawić i to właśnie robili.
Na placach pełno było świeżo zwerbowanych gwardzistów, którzy następnego dnia mieli odlecieć, w hucznej zabawie, korowodzie tanecznym, piciu wódki; wszędzie niósł się dźwięk radośnie przygrywających siedmiostrunowych ushek, dziewczęta żegnały młodych żołnierzy tańcem i inni młodzi ludzie także dołączyli do zabawy, przynajmniej Ci zamieszkujący płaskowyż, szlachta czy nie. Ten jeden dzień był dniem radości, która miała rekompensować fakt, że nigdy nie powrócą.

Był tam i Borya, opróżniwszy kolejną butelkę podobnego wódce, rodzimego rahzvodu. Jedna z kafejek na skraju portu wystawiła beczki i butelki ku zabawie. Święto raz jeden dla wszystkich sponsorowała nigdy indziej hojna szlachta i widząc podarowaną żołnierzom radość, Borya mógł być dumny ze swego stanu.

Wszystko działo się jakby we mgle, sądził, że jest już pijany, otaczała go atmosfera niesamowitości, jak we śnie. Coś w nim nie mogło się doczekać opuszczenia planety i zdobycia chwały w walce, nie przeszkadzało mu to cieszyć się zabawą.

Dlaczego czuł w głębi duszy taki niepokój, którego nie mógł stłumić alkohol?

Im usilniej próbował przestać o tym myśleć, skupić się na tym, że wszystko jest w porządku, tym więcej elementów postrzegał, nie atmosferę, a rzeczywistość. Tańczący dawno przestali tańczyć parami, poruszali się w jakimś nienaturalnym korowodzie, śmiechy ich nie były śmiechem szczęśliwych młodych ludzi, a obłąkańczym rechotem. Niektórzy zataczali się wcale nie pijąc uprzednio. Nawet w muzyce jakaś nuta karnawału była niepokojąca.

Bo właśnie nie tak zapamiętał to święto, pamiętał, że było zabawą, a atmosfera była karnawałowa...
Jak to zapamiętał?

I śpiewali... Borya nie mógł ustalić co.
Na pewno nie w niskim gotyckim, ani w ojczystym języku. Cokolwiek to było, wydawało mu się radosne, a zarazem bluźniercze, obce... odrażające. Im bardziej rosło natężenie ich głosów, tym bardziej miał ochotę zwymiotować. Wiedział, że to nie sprawka alkoholu...

Wtem muzyka zaczęła grać szybciej.


Tańczyli dookoła, ropiejąc. Z jakiegoś powodu wydało się Boryi nie tak nienaturalne, jak powinno. Przerażało go, ale sam nie wiedział, dlaczego spodziewał się, że nastąpi. Pożądliwe spojrzenia, rzucane mu z przekrwionych oczu z zapadniętych twarzy naznaczonych chorobami, tak kobiet jak mężczyzn, nie wyrażały lubieżności... nie w znanym mu rozumieniu. Rozdziawiali spękane usta na które nachodziły czyraki z twarzy, w uśmiechu ukazując przegniłe zęby i języki wydające się być glistami. Fetor rozkładu, niczym morowy obłok, pokrywał wszystko.

Wszyscy patrzyli, na niego.
Wszyscy tańczyli, dla niego.
Śpiewali...

Nim nadeszła odbierająca poczytalność konkluzja, we śnie, gdzie był bardziej zaniepokojony niż przerażony, w równym stopniu zahipnotyzowany karnawałem jak czujący doń odrazę jego wzrok przyciągnęła pojedyncza sylwetka w czerni. Pośród żywego rozkładu, wydała mu się manifestacją śmierci. W tłumie wijących się i podrygujących niczym w apoplektycznym ataku wyróżniała się, minimalistycznymi, optymalnymi ruchami, całkowitym milczeniem, brakiem emocji. Była wysoka i chuda jak śmierć, jak zapadnięte postaci dookoła. Rozstępowały się przed nią, z szacunkiem i strachem, tańczącym korowodem w wirze, dookoła Boryi i tejże postaci. Pokrywające ściany i stoły kłębowiska much zdawały się jednocześnie zatrzepotać skrzydełkami, skoro tylko się zbliżyła. Śmierć była tak całkowicie nieludzka. Tym razem Borya odczuł strach, nienaturalny strach...

Żywy cień, którego bezoki wzrok poczuł na sobie zatrzymał się może dziesięć metrów od Ręki Diabła. Wyciągnął rękę i ciśnięty, a nie widziany przed upadkiem miecz - Vostroyańska szabla, upadła z brzękiem na brukowany plac u jego stóp.

Korowód w dzikim szale kręcił się wokół nich, chmury z much, nie dymu i smogu zakrywające niebo, tysiące, nie, miliony gnijących żywcem radośnie poruszających się wokół nich, wciąż wykrzykując... wykrzykując...

Wolisz walczyć ze mną, czy z nimi? pomyślał sam sobie... nie... pomyślał a życzenie cienistej śmierci.


Ardor Domitianus, Gregor Malrathor oraz Febris Abomitianus, Strateg Chaosu

[Muzyka]

Gdy nieprzytomny Borya Volodyjovic z uśmiechem na ustach zaczął wierzgać i trząść się w niekontrolowanych drgawkach pod ścianą, popuszczając w skutek urazu podobnego przedśmiertnemu ekskrementy, dławiąc się wymiocinami i walczyć o duszę, nie było komu tego spostrzec.

Strateg uchwycił w powietrzu telekinetycznie ładunek termiczny, który został - wyczuł to wyraźnie w Osnowie, jako przypływ woli wroga boga jego pana, jakkolwiek ta relacja była złożona - unieszkodliwiony przez Febrisa. Ten musiał zeskoczyć z paladyna by się wycofać z zasięgu jego ataku. Po wypowiedzeniu swojej kwestii ruszył na wroga zamierzająć uśmiercić go w konwencjonalnej walce, pełnią swojej mocy. Ardor Domitianus podnosił się dopiero na nogi, z zakrzywionym ostrzem nie przypominającym dzieła rasy ludzkiej gotowym do sparowania ataku... Pancerz wspomagany przez swoją konstrukcję spowalniał go bardzo, dając słudze Nurgle'a doskonałą okazję...

Patroszyciel, który przez moment myślał, że właśnie nadeszła śmierć, jak przebudzony ruszył w stronę lorda komisarza, ostrożnie tym razem widząc szablę energetyczną w jego dłoni. Również Strateg za chwilę miał zrealizować jakikolwiek pomysł, jaki tylko przyjdzie mu do głowy...

Lord komisarz natomiast realizował dalej swój przebiegający właściwie plan, bez zbędnych przemów i oczekiwanie wyrywając zębami zawleczkę z chwyconego granatu zaczepnego i rzucając go w stronę Stratega. Nie było "Łap", ani niczego takiego. Zanurkował za stół przeznaczony dla przesłuchiwanego Anioła.

Patroszyciel w jedynej sekundzie nie zdążył skoczyć w tył, raptem się zatrzymać.

Strateg Chaosu ufał oczywiście swoim osłonom, przenosząc koncentrację z zaczętego zaklęcia na nie. Bez strachu szykował się do...

Ardor Domitianus przywoływał już z Osnowy biomantycznymi technikami siłę, dzięki której będzie w stanie zadać słudze Nurgle'a rany dostatecznie głębokie, zdolność, która zrównoważy niezwykłą wytrzymałość jego oponenta, tej był przynajmniej po części świadom.

Febris Abominatius zamierzał po prostu wykorzystać swoją broń do skupienia swojego psionicznego potencjału i jednym ciosem wyrwać duszę paladyna z jego ciała.

Wszyscy poczuli tę samą odrazę i strach, zarejestrowane przez resztkę ich ludzkich zmysłów i organów zdolnych do tego, poza Ardorem millenia niezachwianych działań i doświadczenie rzeczy wykraczających poza koszmary śmiertelników i sny filozofów przy pomocy racjonalnego intelektu pozostały natychmiast stłamszone nie pozostawiając niczego poza komfortem. Wszyscy trzej poczuli, jak pustka widziana w Osnowie, przebywająca gdzieś za drzwiami sali przesłuchań zakłóca pływ Osnowy, powodując wirowanie niematerialnej energii, głosy demonów, bogów i śmiertelników - echa żyjących i umarłych - zawirowały i przepłynęły... chaotycznie na sposób uporządkowany. Nie chaotycznie... w nieprzewidywalny sposób. Ich władza nad Osnową została bardzo uszczuplona...

Granat eksplodował. Sługa Wszechojca wskutek siły uderzeniowej został potężnie pchnięty na ścianę, ledwie się zachwiał - tyle wystarczyło paladynowi by się podnieść i przyjąć postawę. Ryk Patroszyciela utonął w eksplozji, gdy setki fragmentów rozgrzanej do tysięcy stopni miedzi i nie tylko poszatkowały ciało upadłego anioła i zwalił się na posadzkę, jednak nie przed Strategiem, gdzie stał, a daleko za nim, jego samego powalając przy tym na podłogę. Padł, dygocząc niekontrolowanie w rogu pomieszczenia, na trupie jednego z Egzemplariuszy.

Strategowi najprawdopodobniej uratowało to życie. Jego kinetyczno-czasowa ochrona została osłabiona wskutek nagłości i zaskoczenia doznania w Immaterium. Poczuł siłę fali uderzeniowej nieomal mieszającej mu wnętrzności jak na Algerm, gdy kilka gorejących gwoździ, odłamków, zagłębiło mu się w nogi już po tym jak Patroszyciel został ciśnięty eksplozją na niego, był przez chwilę przekonany, że znowu czuje ból tej samej nogi co Algerm...
Eksplozja... ta rana...

Ból przy upadku dał się również we znaki znaki Malrathorowi, gdy przypomniał sobie, jak ciężkich ran nogi o obecnie przestrzelonym kolanie doznał na Opitarze. Wyglądało na to, że jego plan się powiódł - wciąż żyli. Co więcej, również on, choć nie zdawał sobie sprawy z dokładnego znaczenia tego faktu, poczuł odrazę i niepokój charakterystyczne dla bliskości ich rozmówcy w czarnym habicie...

Gdy Febris się starł z Ardorem - genoziarno z genoziarna, choć żaden nigdy nie miał się tego dowiedzieć - w pojedynku ostrzy i ciał i umysłów, i dusz...

...a generał-Strateg, Chaosu, którego rodzima planeta spłonęła ogniem Inkwizycji; z laską przemienioną w miecz w dłoni, z nogą poszatkowaną odłamkami, dawniej ranioną...
...lord komisarz Gregor Malrathor, którego rodzima planeta spłonęła ogniem Inkwizycji; z towarzyszącą tak długo szablą w dłoni, z nogą z przestrzelonym kolanem, dawniej ranioną...

Przez ułamek sekundy, dostrzegając zwierciadło - odbicie obrócone, dla sług wszak Imperatora z jednej strony, a Chaosu z drugiej - każdy mimowolnie mógł się zastanowić, co to wszystko znaczy.
Losy się splotły, zawiązały. Trzeba było coś z tym zrobić.

Magos rozkładu doskoczył do paladyna, a oficer polityczny do Stratega. Ostrza się starły w przeciwnych rogach pomieszczenia, walki oddzielone stołem dla przesłuchiwanych.

Febris błyskawicznie odkrył, że umiejętności paladyna niemal dorównują jego własnym, jednak nie jest w połowie tak wytrzymały. Za to jego ostrze, nie czyniąc krzywdy kilkakroć w błyskawicznych, ukośnych częściach zagłębiło się w jego pancerzu, jeszcze nie groźnie gdy w pierwszych sekundach walki dosłownie badali siebie. Sam sługa Nurgle'a był odporny na wyrwanie duszy przez sprzężenie potencjału psionicznego z ostrzem, cieszyłby się gdyby wróg walczył bronią nemezis, jednak po prostu energetyczna broń wroga, przed którą jego demoniczna aura jak też błogosławieństwa jego ojca były jedyną ochrona, była niezwykle lekka, szybka i celna. W materium byli równi. Rozstrzygnąć mógł tylko pojedynek dusz. Ten był zaś poważnie zakłócony...

Walka lorda komisarza ze Strategiem była o wiele bardziej skomplikowana...
Sługa Magnusa i podwładny Mortariona na jeden ułamek sekundy przed zwarciem ostrzy z wrogiem wymienili krótko spojrzenia, by upewnić się, czy nadnaturalny dar tego drugiego też jest w taki sposób zakłócony. Wiedzieli, co to oznacza. Gdzieś tutaj, może nawet za tymi drzwiami, znajdował się Bezduszny.
Parias.

W pomieszczeniu, do którego Deus Imperator nie miał wglądu i rozgorzała walka tyleż brutalna, co bardziej wyrównana niż ktokolwiek by się spodziewał, nescitum tyczyło się walczącego samotnie o duszę Boryi Volodyjovica...
Choć nie martwego ciała Orientisa, o rozerwanej gardzieli i żuchwie, opartego o ścianę pomieszczenia, przez którego martwe oczy ktoś obserwował zajście.

Przynajmniej tak, mimo obecności Bezdusznego, wyczuło trzech psioników...


Axisgul

[Muzyka]

Rany, upływają krew odbierały siły, mimo kompensacji przez nadludzkie organy Astartes. Autozmysły hełmu powoli zaczynały szwankować, skrzecząc w proteście wobec uszkodzeń pancerza.Pożeracz skryty za barierką... nie, zaraz, za tronem kapitańskim! - nie wiedział niestety, jak go użyć na swoją korzyść, wywoływał mnemotechnikami fragmenty swojej fotograficznej pamięci kiedy wbiegał do pomieszczenia.

Za plecami, w odległości może dziesięciu metrów, miał główny iluminator, pod którym mieścił się rząd konsol wraz z fotelami braci służebnych pełniących oficerskie stanowiska, techników sczytujących dane z augerów i skanerów, wzmacniających i przybliżających widziany na iluminatorze obraz i pełniących podobne funkcje. Wszyscy oni byli oczywiście najbliżsi eksplozji i wyssania w próżnię i najpewniej wszyscy w ten sposób zginęli. Cała szerokośc iluminatora to ich stanowiska.

Bezpośrednio za stołem znajdowały się dwa półokrągłe stoły taktycze, wyświetlające nad sobą trójwymiarowe obrazy okrętów, planet, rozmówców w astropatycznej łączności, wzajemne położenie jednostek w próżni i podobne. Okrąg, który by stanowiły, miałby promień czterech metrów, były zaś raptem metr, bezpośrednio za tronem kapitańskim. Właśnie wstając z tronu, kapitan, którego uśmiercił kilkadziesiąt minut wcześniej wszedłby pomiedzy obie połowy, spokojnie i wygodnie. Wyjść mógłby drugą stroną i podążać dobre dwadzieścia metrów po łagodnie wznoszących się schodach z adamantu aż do windy o szerokości połowy iluminatora. Wszystko to stanowiło centralną część mostka. Po bokach znajdowały się węższe, wysunięte iluminatory i stanowiska auspexów, czujników dalekiego zasięgu, sterowanie mapami taktycznymi, łączność...

Po bokach windy znajdowały się spore wnęki, z podłogą będącą kwadratami o krawędzi ponad piętnastu metrów. Sąsiadowały z samą windą, ich dolne krawędzie i wejście do windy stanowiły jedną krawędź, za którą znajdował się front mostka - ze stołami, tronem, przednim iluminatorem i tak dalej. Ze ścian windy do wnęk zwisały liczne przewody i kable, umiejscowiono tam głośniki, inskrypcje modlitewne Mechanicus. W samych tych kwadratach znajdowały się rzędy pojedynczych stanowisk - wszystkie zwrócone przodem zgodnie z dziobem okrętu. Wiele informacyjno-kontrolnych stanowisk, z kamerami i nagraniami dźwiękowymi i kontaktem z oficerami dowodzącymi odpowiednimi sekcjami okrętu, obsługą głównego uzbrojenia, reaktorów plazmowych, poziomów energetycznych, tarcz, silników, maszynowni, zwrotności okrętu, automatycznych systemów przeciwabordażowych, dowodzenia szwadronami Thunderhawków i myśliwców osłony... Wszystko niezbędne do pełnej informacji o okręcie i jego zawiadowania.

Wokół każdej ściany, w miejscach bez iluminatora znajdowały się kładki i ambony z dodatkowymi stanowiskami.

Nad windą, która nie sięgała wysokością sufitu mostka (z którego zwisały przewody, okablowanie i zawieszone na hydraulicznych, ruchomych mocowaniach serwoczaszki obserwacyjne) znajdowały się dwa stanowiska - jedno wysunięte w bok, niewielka przeszklona za wyjątkiem podłogi budka z jednym miejscem siedzącym i laserowo wyświetlanymi mapami oraz podświetloną, płaską jak dataslate konsolą dla pełnego widoku operatora... stanowisko astrogacji. Natomiast centralnie nad windą znajdowała się ambona, hydraulicznie podnoszona dla centralnego widoku na wielki iluminator. Ambona nawigatora.

Czempion kompanii i dwóch weteranów stało przed schodami windy, za stołami taktycznymi, przygotowanych na to, że w każdej chwili Axisgul wyskoczy z tronu. Jeden weteran wspinał się na kładkę bliską ambonie nawigatora. Sam mutant-nawigator schodził do jednej z wnęk, gdzie bracia służebni, którzy zerwali się ze stanowisk, oraz taktycy w szarych mundurach i z czerwonymi szarfami, mężczyźni w niemal dowolnym zdawałoby się wieku, czekali przerażeni na przybycie windy. Tylko serwitorzy nie opuścili swych stanowisk, podobnie, jak astropaci pozostali nieruchomo pogrążeni w farmakologicznym śnie w swych techkołyskach, również w tych wnękach.

Sentenssar leżał nieruchomo po jego prawej, za stołem taktycznym, na zewnątrz, od wypukłej strony.

Winda miała wkrótce przybyć, Władca Nocy - o ile wciąż żył - był coraz bliżej śmierci, jeden z weteranów ariergardy, jednorącz zmieniając magazynek na inny typ specjalnej amunicji, lepiej dostosowany do opancerzenia wroga, właśnie kończył wspinaczkę, posiłki zostały wezwane. Czempion kompanii i dwóch innych weteranów ani drgnęło.

Pożeraczowi kończył się czas...

-2- 13-02-2012 18:01

wahadłowiec oficerski typu Aquila UD-3Wyz
nad Łzawicielem - krążownikiem uderzeniowym Astartes, orbita Nowego Koryntu



Haajve Sorcane, Max Vogt

[Muzyka]

- Łzawiciel, tu UD-3Wyz, proszę o pozwolenie na lądowanie. - wszyscy pasażerowie usłyszeli głos lexmechanika dochodzący z kokpitu. Nie było odpowiedzi.
- Łzawiciel, tu UD-3Wyz, proszę o pozwolenie na lądowanie. - powtórzył niezrażony i pozbawiony emocji pilot. Jednak wciąż cisza zastępowała pozwolenie.

Przez iluminatory boczne widzieli dziób podobnego Praeco Mortisowi okrętu. Krążownik uderzeniowy Egzemplariuszy był karmazynowy, jak ich pancerze. Krążyli przed jego dziobem, o zwartej grodzi pokładu startowego.

Max był pierwszym, który spostrzegł metaliczny obłok pozostawiany przez okręt. Wszyscy wiedzieli, że stało się coś niewłaściwego. Haajve'owi przyszła do głowy myśl, że może to dotyczy tylko urządzeń łącznościowych.

- Zrozumiałem. Badam możliwości uszkodzenia głównej iglicy komunikacyjnej. - zakomunikował lexmechanik pilotujący Aquilę. Towarzyszący mu serwitor mignął trzykrotnie zieloną lampą zmontowaną na skroni na znak przyjęcia polecenia.

Zbliżyli się, wzdłuż poszycia lecąc nisko nad górną częścią kadłuba. Minęli sekcję dziobową, statuę prezentującą Imperatora w jego boskiej formie i jeden z zamontowanych na obrotowym łożysku akceleratorów masy. Dotarli do połowy okrętu, schodząc na pułap raptem kilkunastu metrów.

Nie trzeba było uruchamiać reflektora, by spostrzec ziejący otwór o powierzchni od kilku do kilkunastu metrów kwadratowych przy podstawie iglicy, od strony mostka.

- Musimy zbadać sprawę. Jesteś w stanie załatać lądownikiem tę wyrwę? - natychmiast zapytał lexmechanika Alfred.
- Tylko, jeżeli wlecę tam podłożem. Do środka dostać się będzie można klapą ewakuacyjną, usytuowaną na podłodze.
- Posiada jakiś wizjer, iluminator?
- Tak.
- Wybornie. - uśmiechnął się towarzysz blondyna, Leon, otwierając ulokowaną nad siedzeniem klapę z awaryjnymi skafandrami, w razie awarii okrętu w próżni...


Aleena Medalae, Johnatan Trax, Sihas Blint

Blint nie wiedział, co się działo. Zbliżył się do rdzenia, by oderwać wybrany kabel i nagle szybował już z wielką szybkością w górę, wraz z czymś, co go porwało. Próbował krzyczeć, ale wiedział, że by to nic nie dało. Po raz pierwszy od dawna poczuł prawdziwy strach.

Ramieniem odszukał obłą głowę czegokolwiek, co go złapało i silną dźwignią oraz wierzganiem głową udało mu się zwarstwić kombinezon - chwyt oponenta nie osłabł ani trochę, kapitan miał wrażenie, że siłuje się z adamantowym posągiem - i udało mu się obrócić by spojrzeć twarzą w twarz wrogowi.

Ujrzał wielką czaszkę wymalowaną na ciemnogranatowym pancerzu wspomaganym o złoconych wypukłościach, ćwiekach i symbolach tak bluźnierczych, że wydawało mu się, iż widząc je słyszy głosy w swojej głowie... inne, niż zazwyczaj.

Żołnierz Piechoty Kosmicznej zaprzedany mrocznym potęgom chwycił bez strachu za ostrze dobytego przezeń noża komandosa i z nieubłaganą siłą, tak przewyższającą jego własną, wyrwał go i cisnął wzwyż iglicy, szybciej niż sami się poruszali. Jedyne, co kapitan był w stanie zrobić, to wierzgając się dotknąć nogą jakieś ściany i odbić się, by środkiem pomieszczenia spłynęli z powrotem na dół. Jednak ich masa była tak wielka, że poruszali się bardzo powoli...

W pewnej chwili, w nieubłaganie długim odstępie czasu gdy zastanawiał się, dlaczego wciąż żyje, Duch Maszyny skafandra zaskrzeczał w ostrzegawczym sygnale. Blint nie wiedział co to dokładnie oznaczało, do momentu, gdy usłyszał z sykiem awaryjne zwieranie jakiegoś przewodu...
I zabrakło mu tlenu.
Wielka siłą zaczęła nim chaotycznie obracać, choć wróg po prostu go puścił, ruszył szybko w górę w niekontrolowany sposób. Ujrzał jeszcze medyka odbijającego się od krawędzi wyrwy po eksplozji i sunącego ku niemu...

Trax istotnie, czując się niewiele pewniej z mieczem łańcuchowym w dłoni ruszył by wspomóc Blinta. Czuł nieopisaną panikę, gdy przez chwilę, wybiwszy się jedną nogą i rękoma, sunął wolniej niż by chciał, ukośnie, w górę iglicy a na dole, na posadzce, w pełni silny Kosmiczny Marine Chaosu czekał, nie wiadomo na co, mogąc w każdej chwili wyskoczyć i go przechwycić... Musiał jednak zaufać Aleenie.

Siostra z kolei musiała zaufać Imperatorowi. Na samym początku, gdy rozpoczęła modlitwę, zdało się, że została wysłuchana. W szybie windy pojawił się błękitny rozbłysk, jak po eksplozji plazmowej, podobną widzieli na mostku. Ładunki plazmowe były jednak podstawą dla Astartes jeżeli chodzi o szturmowanie jednostek wroga i biorąc pod uwagę komunikat kronikarza, przybywała odsiecz dla iglicy... Jednak zanim zdążą dotrzeć...

Mimo wszystko po rozbłysku Władca Nocy aż odwrócił głowę w stronę szybu, wtedy siostra dwukrotnie wystrzeliła. Pierwsze trafienie w okolicach wątroby wyglądało jakby nie odniosło żadnego rezultatu - wprawdzie w pancerzu pojawił się pięciocentymetrowej średnicy wypalony otwór o trudnej do określenia głębokości, a ciśnienie wyrwało z rany obłok zwęglonej tkanki, jednak upadły anioł odwrócił głowę od szybu w dół, spoglądając na ranę, jakby ze zdziwieniem... i było to jego jedyna reakcja. Drugi strzał jednak trafił prosto w jedno z serc...

Astarte padł na kolano, obejmując prawym ramieniem tors. Wyglądał na zszokowanego tym, że broń siostry wciąż strzelała, jednak kolejne naciśnięcie spustu nic nie dało, co spostrzegł - ból musiał być wielki a organizm potrzebował krótkiej chwili na przystosowanie jednego serca do pełnienia danej funkcji, również ciało zareagowało. Znaczna ilość krwi wytrysnęła gejzerem, by po chwili uformowały się w idealnie okrągłe krople w próżni. Wyglądał na osłabionego, tak słabego...

Aleena nie mogła mieć wątpliwości i natarła z mieczem w dłoni, gdy fala powietrza przybyła z szybu rozeszła się po okrągłej sali, przemykając półkolem wzdłuż ścian. Nie cisnęła jej ponownie do otworu, ale zwaliła z nóg i posłała na bok. Silny powiew wydostawał się wyrwanym wcześniej otworem, którym tu weszli. Wobec braku grawitacji, siostra zaczęła się z trudem podnosił na nogi, szykując miecz do desperackiej obrony, która nie mogła się udać gdyby...

Władca Nocy wrócił do kontroli nad własnym ciałem i spostrzegł okazję... Wybił się potężnie na nogach, jak drapieżnik skaczący ku swej ofierze, z zatrważającą siłą i prędkością.

Medyk, który właśnie chwycił Blinta, wraz z kapitan widzieli przerażający spektakl poniżej. Pancerny horror w ułamku sekundy zbliżył się do powalonej siostry, skoczywszy tuż nad posadzką. Siostra widziała, jak nienawistne oczy anioła zbliżają się do niej i nagle są tuż przy jej twarzy, jego masywna sylwetka nad nią, błyskawicznym ruchem szybszym niż u człowieka, przez rany sprawiającym wrażenie wykonanego od niechcenia odtrącił jej rękę z mieczem łańcuchowym...

I poleciał dalej. Przez moment Aleena nie wiedziała o co chodzi o leżąc na wznak przeturlała się na bok, by spojrzeć, gdzie podział się Władca. Ten sunął ku wyrwanemu otworowi - jego ucieczce, jego wolności.
Nie dało się stwierdzić, czy od początku chciał po prostu uciec, ale wyglądało to na wysoce prawdopodobne. Wybuch w szybie windy mógł go ponaglić, ale samo ich dostanie się przez szyb musiało wpłynąć na jego decyzję o nie pozostaniu tutaj. Nie wiedział kim są; równie dobrze dla niego mogli być braćmi służebnymi Egzemplariuszy.

Anioł w podmuchu uciekającego powietrza zbliżył się do swej wolności, aby chwycić się krawędzi i uderzyć ręką o oliwkowozieloną płytę, która nagle bezgłośnie uderzyła od zewnątrz o iglicę, zakrywając otwór. Od tej strony miała niewielki awaryjny właz ewakuacyjny.

Przez chwilę żaden z obserwatorów, włącznie z Władcą, nie rozumiał, co się stało. Renegat uderzył w płytę drugą ręką, zaczął silnie obijać płytę naprzemiennie, w rosnącej, nieopanowanej furii i grozie, skrobać ostro zakończonymi knykciami rękawic. Wbił dłoń w zaparowane, niewielkie szkiełko włazu awaryjnego, gdy metalowa klapa je ochraniająca się uchyliła. Stamtąd wpadło z ledwie słyszalnym świstem powietrze.

Wahadłowiec, który przypadł do iglicy wbijając się w wyrwę nieco większym od otworu kadłubem, sprawił, że ciśnienie rozpłaszczyło odgięte płaty adamantu na jego spodzie. Wieża się zhermetyzowała, pozostawała jednak pozbawiona grawitacji. Wiele czasu musiało też upłynąć, nim z reszty okrętu przez szyb windy dotrze tutaj powietrze o temperaturze zdatnej do życia i którym można oddychać. To wpadało gwałtownie, z wielką prędkością, krążąc od szybu windy wzdłuż ścian i spotykając się po przeciwnym końcu, zbijając i podążając ruchem wirowym wzwyż, aż na szczyt iglicy, formując silny wir powietrzy, który miotał drobnymi przedmiotami, bronią Astartes oraz ciałami...

Blint wciąż się dusił i John musiał skupić się na tym, jak mu pomóc oddychać. Aleena zaś, wstając, obserwowała ze zgrozą jak Władca odchyla hełm i wydaje z siebie amplifikowany duchem jego pancerza ryk, który urywany przez niewielkie ilości powietrza dosłyszała. Odwrócił się ku niej, momentalnie, ruchami gwałtownymi jak u wściekłego zwierzęcia i złapał szybko jeden z przelatujących wzdłuż ściany mieczy łańcuchowych...



Łzawiciel
krążownik uderzeniowy Astartes, orbita Nowego Koryntu



Aleena Medalae, Haajve Sorcane, Johnatan Trax, Max "Oczko" Vogt, Sihas Blint

Max ściągnął z siebie większość skafandra próżniowego poza kombinezonem, dlatego jako pierwszy ponownie zakręcił wokół szyjnej obręczy hełm o szerokim polu widzenia. Sorcane i pozostali pasażerowie musieli siedzieć nieruchomo, by w ciasnym przedziale kolejny mężczyzna, watchmistrz Leon, naciągnął własny kombinezon od skafandra. W tym czasie Alfred nachylił się nad włazem awaryjnym w podłodze, odkręcając ręczną blokadę metalowej płyty zabezpieczającej do wyjście. Odsunął także ręcznie metalową klapę, chroniącą przeszklenie w podłodze.

- Kogo tam podglądasz? - rzucił, wciągając niezdarnie kombinezon Leon.
- Widzę... nic nie widzę. - wesoło odparł blondyn.

W tym momencie na oczach wszystkich wielka dłoń w metalowej, rękawicy przebiła szkło, sięgając do środka. Alfred wydał okrzyk - bardziej zaskoczenia niż przerażenia - i odskoczył na swoje siedzenie, zaskoczony. Isaak miał już w dłoni drobny cywilny pistolecik i gotów i wycelował, kiedy dłoń wycofała się, rozbijając resztę pancernego szkła.

Całe powietrze szarpnęło zebranymi, momentalnie uciekając przez niewielki otwór. Duch Maszyny w skafandrze Vogta poinformował go serią piknięć, że automatycznie przechodzi na wewnętrzny zasobnik tlenowy.

Haajve poczuł mdłości oraz kołysanie się wszystkich organów gdy ciśnienie wpływało na jego krwiobieg. Jednak mimo wszystko Mucranoid wciąż wydzielał ochronną wydzielinę, jego skóra była wzmocniona a metabolizm dostosowany. Poczuł drętwienie w całym ciele, chwilowe jednak, wskutek szoku jakiego doznał organizm. Mógł się poruszać, choć cały czas odczuwał ból i potworne zimno.

Krieganie praktycznie opadli gdzie siedzieli, wilgoć na ich skórze zaczęła natychmiast zamarzać. Z sufitu opadły maski tlenowe dla każdego pasażera i Alfred sięgnął swojej, Issak założył najpierw własną, potem kolejną Leonowi, który zwalił się ledwie żywy. Mieli powietrze, jednak zimno i ciśnienie...

"Oczko" i Sorcane dostrzegli, jak pierwszy z nich porusza ustami, jednak w próżni nie dosłyszeli dźwięku. Obaj byli jednak przeszkolonymi zwiadowcami i mimo zaparowanej, przezroczystej maski odczytali z ust: Otwórz właz!

Trax miał problem z utrzymaniem Blinta w miejscu, całe powietrze wprawdzie uciekło z jego zasobnika, ale kapitan zaczynał wierzgać z braku tlenu. Co gorsza, obaj zostali porwani w wirujący w iglicy wiatr, w górę, w stronę plątaniny kabli i wystających prętów antenowych...

Sihas zaś walczył z własną przytomnością, miał problemy ze skoncentrowaniem się na czymkolwiek, musiał o czymś myśleć, na czymś się skupić, czymś przyjemnym (co w jego życiu było trudne), czymkolwiek byle zachować przytomność. Jeśli bowiem ją utraci i choćby zatrzyma się u niego akcja serca po pewnym czasie, nawet podłączywszy mu własny przewód tlenowy medyk nie pomoże - nie mógł go reanimować, gdy obaj był i w skafandrach...

Jeszcze chwila, byle do napełnienia iglicy powietrzem.

Aleena zaś patrzyła prosto na Władcę, który trzymając się przedramieniem, ruszył, by zabić, nie bojąc się pewnej już śmierci, zabić jak najwięcej...

Arvelus 14-02-2012 21:29

Borya "Ruka Diavola" Volodyjovic


Ruka stąpnął na szablę, wybijając ją w powietrze, zwinnym ruchem, od którego zgrzytnęły serwomotory w ramieniu uchwycił ją. Nie... nic nie grzytnęło. A powinno. Spojrzał na ramię, a potem dłoń przywarła mu do twarzy. Prawie, że gołowąs. Ledwie kilka centymetrów. Twarz całą. Miękka. Nie poznaczona walką, bez bruzd głebokich jak kaniony. Bez stalowej maski, założonej po tym jak Flawia dmuchnęła mu w twarz. Ale myślał o tym nie więcej niż sekundę, wszkaże stał oko w oko ze śmiercią. Ale ustał. Nie cofnął się o krok, choć miał gęsią skórkę. A potwór stał, jakby czekał. Oczy skakały po bokach, obserwując dance macabre. Widział takie obrazy, budziły strach w młodych członkach domu Vołodyjoviczów, ale z czasem przyzwyczajały do widoku śmierci i stania z nią oko w oko. Ale to wykraczało ponad te malowidła. To było żywe... żywe w swojej śmierci i rozkładzie
- Je jsem Ruka D’yavola. Ręka Diabła. Pierworozen ve służbie walky. Walczący tylko po to by walczyć. Aby mozne powiedzieć ojcu, kdy go spotkam, “Ano! Porazim wspaniałych wrogów i był zabitki przez bojovnika!”, by mi odpowiedział “Godny jesteś rodiny Volodyjowic”. Kdo ty jse? - nie musiał pytać. To było aż za proste. Tylko nie mógł sobie przypomnieć imienia. To wciąż był sen, nie do końca zdawał sobie z tego sprawę, ale powoli zaczynał dochodzić do tego. Ale, że ma on znacznie większe znaczenie niż zwykły sen czuł intuicyjnie. Po prostu wiedział.
Jestem twoją żywą prawdą.
Ruka aż się mógł zdziwić, gdy to pomyślał. Sylwetka nie poruszyła się... jeszcze. Wyczuwał, że wkrótce sytuacja może się zmienić diametralnie i przyjdzie mu stoczyć najgorszy bój swojego życia.


Jestem twymi usprawiedliwieniami... jestem wewnątrz, za twymi oczami. postać zafalowała. Tańczacy korowód wył, śmiał się, krzyczał obłąkańczo, szalał, choć nie w zapomnieniu. Sylwetki roztapiały się na jego oczach, ludzkie postacie traciły skórę ześlizgującą się z mięśni po tłuszczu, krwi i limfie, atmosfera niesamowitości wydarzenia, jej nierealności i wrażenie niedopowiedzenia pozostawiały Ruce kontrolę.

Walczysz tylko po to, by walczyć. Teraz jednak, walczysz o swoją duszę, bez której i tak ojca swego nie spotkasz...

Dusza... czy coś takiego istnieje? Ruka był agnostykiem w tym temacie. Zobaczy po śmierci. Istnienie równoległych wymiarów, czy Osnowy, nie jest argumentem. Jednak szansa była, a jeśli istaniała to nie chciał jej stracić

- Czemu ty? Ja slouzil wojnie, nie rozkładowi... Nie ważne. Czego byś chciał, waćpanie?

Przybywam, by ocalić twoją duszę. Ciało ocalić będziesz musiał sam.

- Ocalić? - nawet nie zamknął ust, chcąc dalej odpyskować, ale tak się składało, że chyba wolał nie rozwścieczyć tej postaci - Wszechno ma svou cenu. Czego byś jsty cekał?

Nic, co możesz mieć. oadparła szkieletowa sylwetka. W jej ręku wyprysł cienisty pręt, wyglądający jak snop światła... sno ciemności, rozwleczonej jak urwany strumień światła. Możesz walczyć po mojej stronie z nimi... lub walczyć przeciw mnie. Wybieraj.

Ruka rozejrzał się wokół ściskając szablę aż mu kłykcie zbielały. Tancerze się powoli zbliżali, kończył mu się czas. Wspomnienia wracały, świadomość wracała. Wizja śmierci wracała. Wizja samego siebie, umierającego na leżąco, wśród fekaliów, błysnęła. Nie! Nie zginę tak!
- Z was wszystkich... czemu akurat Nurgl reagoval na moje prośby? Jen kdo sem nigdy ne przysluzył? Przecież nawet Slaanesh mi blizej...

Jesteś głupcem, Boria Wołodyjowycz. pomyślał sam. Bogowie nie spełniają próśb. Bogowie biorą w posiadanie niewolników dość głupich, by im się oddać. O tak...
Ruszyli z nieludzkim wyciem. Ludzkie sylwetki przeobraziły się natychmiast w istoty z koszmarów, ich twarze wygniły w jednookie czaszki koloru zgnilizny. Ruszyli z każdej strony, wychudzeni, nieluddzcy, z fetorem i nieistnieniem w pojedynczych oczach.



Wpadli na Boryę z każdej strony, nie pozwalając nawet wykonać więcej niż jednego ciosu, nie zobaczył nawet efektu. Gołymi rękoma powalili go, szarpniąc, pchając na dół...
Śmiejąc się, śpiewając...
Grupa wystarczyła; siedmiu, najdostojnieszych Pana much, którego liczbą było siedem, reszta tańczyłą w pochwalnym korowodzie, gdy Borya czuł pazury i kły zagłębiające się w skórze.. bez bólu. Jego skóra bielała, fetor dochodził także z niego, rozpływał się miejscami. Trzymali go, trzymali go nieruchomo, kiedy się przeobrażał - a miasto wraz z nim, zmieniając w ruiny, zwalając rozkładając.

A Ruka? Co mógł zrobić? Śmiał się. Cieszył. Nigdy nie liczył, by w końcu zabił go wspanialszy wróg, niż ta siódemka. A już prawie się oddał mrocznym bogom. Nie pozwoliła mu zwykła pycha. Gdyby to Khorne się po niego zgłosił... Ale duma zbuntowała się by, ot tak, oddać duszę władcy rozkładu, temu którym pogardzał najbardziej. Ta sama duma nie pozwoliła słudze poczekać odrobiny. Jedna rzecz go bawiła najbardziej. Gdyby nie ostatnie zdanie, które jasno pokazało, że służba bogom to idiotyzm, to teraz by żałował swoich słów, może nawet błagał o litość. Ach... teraz żałował jedynie, że nie może powtórzyć słów Cienistej Śmierci czempionom...
- ADEUS EMPEROR! -
Zakrzyknął, w ostatnim momencie gdy jeszcze był w stanie. Pierwszy raz na prawdę wierząc w te słowa.

I krzyczały, śmiejąc się, w gwałtownym odruchu zeskakując z niego, cofając się, przykucnięte. Ruka myślał, że mogła to być moc słów... jednak czy jego brak wiary mógł na to pozwolić?
Cienista śmierć się przybliża. Trzymetrowa szkielotowo-chuda postać dymiła, jakby nawet jej częściowo dotykał rozkład miejsca. Nosiciele Plagi cofnęli się przed nim... śliniąc i obserwując każdy jego ruch.
długopalca ręka z cienia została wyciągnięta do Boryi, by pomóc mu wstać.
Właśnie chwyciłeś jeden z pierwszych razy swojego życia istotę bytu. Żeby przetrwać, musisz się...
...zmienić.



Ruka był już zdrów. Nie dowierzał temu, ale wstał sam, uderzając pięścią w ziemię gdy był na klęczkach, po czym, prawie, że zerwał się na nogi
- Ja nechci patrit do elity inteligence. Ba... potrafię tylko zabit, nic vic. Ale kdy ktoś mówi, że głupstwem jest przystać na jego propozycję, to chyba nic dziwnego, że odmówię, gdy znów ją wyprowadzi, nie sądzisz?

Gdybym nie był wrogiem Mistrza Zarazy, nie ryzykowałbym pobytu w twym skażonym umyśle, próbując ocalić cię przed niewolą. Mroczne Potęgi nie mają sług. wyjaśniła śmierć.

Dobra... teraz mnie zaskoczyłeś. Pomyślał Ruka, ale nie powiedział.
- Jesteś wrogiem Nurgla? Czyli dasz mi życie bym mógł z kim walczyć? Dokładnie. Z Imperium, czy z Chaosem?

Byłem człowiekiem. Jednak czterej bogowie Chaosu mają ludzką twarz... z wyjątkami. odpowiedziała po prostu śmierć Po czyjej ty jesteś stronie? Zdążyłeś już złożyć obietnicę służby tym, którzy mają tylko niewolników, i wychwalać tego, który nie odpowiada na modlitwy... zazwyczaj.

- Jakiej odpowiedzi oczekujesz? Nie sprzysięgnę się z chaosem. Obiecałem jeno życie, nic więcej. Wedle wszelkich praw, ma dusza należy do mnie. Jeśli są w stanie i tak mi ją odebrać, to znacyz, że ja na to nie mam wpływu. Czego chcesz? Mówisz, żeś wróg Pana Zarazy. Mówisz, żeś był człowiekiem. Określ wroga.

Przez chwilę cienista sylwetka wpatrywała się w Boryę oczyma - otworami ziejącymi głębszą ciemnością niż reszta postaci.
Nie chodzi o walkę dla walki. Za krótki czas wybuchnie największa wojna ludzkości, od Herezji Horusa. To co zrobiłeś, służąc sługom Imperatora, to zdrada. Nie sprzeniewierzaj się swojemu honorowi, Boryo Wołodyjowiczu...

- Komu miałbym służyć? Jakiej ideologii? Której sprawie? Określ się, dokładnie. Rozumiem, że nie Mrocznym Potęgom. Rozumiem, że nie Imperatorowi. Xenos, logicznie, odpadają. Kim ty jesteś? Odpowiedz na to pytanie, a prawdopodobnie zyskasz nowego żołnierza.

Nie potrzebuję żołnierza, który zmienia strony. - palec, nienaturalnie długi i zakończony szponem, wskazał Boryę - Nie mogę zaś pozyskać takiego, który ich nie zmienia.

Borya zrobił głupią minę starając się zrozumieć drugie dno wypowiedzi. Pierwsze oznaczało tyle, że wcale nie chce go pozyskać i Boryi umyka sens tej dyskusji. A drugi... Nie zmieniać stron. Nie pozyskiwać. Arghhh... Już chciał się unieść, że jest wojownikiem i nie dla niego słowne przepychanki, ale się wstrzymał.

- Nie licząc demonów, które i tak ktoś musi przywołać, lub umożliwić przybycie, cały Chaos to ci co zmienili stronę. Proszę... jestem prostym człowikiem. Daj mi prostą i jasną odpowiedź. Po której stronie stoisz?

Własnej.

-Jaki jest twój cel? Jeśli teraz przyjmę twoją propozycję, z kim mi każesz walczyć? Z czempionami, czy z imperialnymi? Czy może jednych i drugich będę miał zabić?

Przez długi czas nie nastała odpowiedź...

...

Zell 20-02-2012 15:49

Aleena Medalae, Haajve Sorcane, Johnatan Trax, Max Vogt, Sihas Blint

Sorcane nie sądził, że tak szybko... będzie musiał ruszyć do akcji. Chwycił za najbliższą wolną maskę tlenową. Jego płuca niczym trzy potężne miechy wciągnęły potężną ilość powietrza z niezwykłą szybkością. Jego skóra... nie musiał się przejmować temperaturą.
Był Kosmicznym Marine i Techkapłanem. Jego ciało zostało opracowane przez samego Omnissiaha... gdyby taka sytuacja miałaby wykończyć każdego Marine, dzisiaj byłoby ich niewielu.
Stalowy Kruk rzucił się, w locie odpinając zabezpieczenie kabury pistoletu laserowego i zaczął odkręcać awaryjną pokrywę.
Rozpoznał pancerną dłoń. Mark III. W dobrym stanie... zbyt dobrym.
Był zbrojmistrzem i długie godziny spędził na studiowaniu historii imperialnego oręża.
Uszkodzenia statku i ostatnie wydarzenia przedstawiały mu tylko jedną możliwość, zaś granatowy kolor pancerza dodawał jego działaniom determinacji.
Masakra na lądowisku.
Czas na odpłatę.
Kiedy tylko właz zaczął się otwierać, z kabury przywołana żelazowym urokiem wyskoczyła odrapana laserowa spluwa. Haajve chwycił ją pewnie i wycelował przed siebie, gotów na wszystko co tylko może go czekać za tymi “drzwiami”. Na wszelki wypadek techpiechur uaktywnił jeszcze swój implant logis, aby zwiększyć swoją skuteczność ostrzału.

John mocno trzymając Blinta potrząsnął nim odruchowo żeby go uspokoić. Musiało brakować mu tlenu skoro nie uspokoił się nawet widząc medyka próbującego mu pomoc. Nieznośne wycie cogitatora nie pozwalało mu się skupić, wokół nich śmigały ciała, bron i kawałki metalu, niebezpiecznie szybko zbliżali się do szczytu anteny. Nie wiedział ile czasu minie zanim pomieszczenie wypełni się powietrzem. Jemu samemu kończył się tlen jak pewnie i Aleenie. Trax mimo szarpiącego się kapitana próbował jakoś unieruchomić go i zając się przewodem, chociaż na chwile podłączyć swój zasób tlenu do kombinezonu Blinta, wiedział że marines których ciała wirowały wokół maja zasobniki z tlenem ale ze zrezygnowaniem stwierdził że nie wie jak ich użyć, ani gdzie się znajdują, zacisnął zęby i pocąc się z wysiłku próbował pomoc Sihasowi.. Mail nadzieje ze uda mi się podłączyć do jego kombinezonu.. I ze tlenu wystarczy dla nich obu.

Serce Aleeny kołatało się szaleńczo, kiedy Siostra wstawała na nogi po powaleniu. Wystarczyło tak niewiele, tak niewiele, aby podzieliła los dryfujących bez życia Egzemplariuszy... jednak to wcale nie znaczyło, że nie miała szans do nich dołączyć w najbliższym momencie.
Władcy nie udało się uciec, a nawet jego desperacja, jaką wyrażały próby przebicia się przez właz, nie zagwarantowała mu możliwości ucieczki. W tym momencie chaosyta nie miał nic do stracenia....
I był uzbrojony.
Aleena wypuściła z dłoni niezdatny już do użytku pistolet, trzymając kurczowo jedyną pozostałą jej broń. Straciła możliwość ataku dystansowego, jednak nie żałowała strzałów, a szczególnie tego jednego, konkretnego, który przedarł się do jednego z serc chaosyty. Mimo to wizja walki bezpośredniej w tych warunkach ze wściekłym zdradzieckim Astartes, zdecydowanym zabić kogo tylko zdoła nie napawała radością.
Nie wiedziała jak radzi sobie Trax i Blint, jednak w tym momencie byli zdani na siebie. Musieli doczekać, aż zdatne powietrze wypełni przestrzeń...
Aleena spięła się, gotowa do obrony, kiedy Władca ruszył z mieczem łańcuchowym w dłoni, obejmując tors drugim ramieniem. Oboje byli zdeterminowani....
Zrobiła krok w przód, wyraźnie dając do zrozumienia, iż jest daleka od kapitulacji, czy tchórzostwa. Z pełnią skupienia obserwowała ruchy chaostyty, nie tylko w celu wyczucia momentu na unik, ale także chcąc określić jak rany wpłynęły na sprawność zdrajcy. Określić jego najsłabsze punkty od strony medycznej.
Wyczuć odpowiedni moment i miejsce na atak.
Powoli, w skupieniu stawiała kroki w stronę wroga, jednocześnie przygotowując się na jego atak i swój unik, wybicie się, odskok.

Doskoczył błyskawicznie, kontynuując swój okrzyk, ledwie słyszany w wirującym powietrzu. Jeden z ciosów, wynikłych z szarży, pędzenia na siostrę chybił, gdy kobieta wykroczną nogę cofnęła na bok i odchyliła się, przenosząc ciężar ciała. Bez wdawania się w niekontrolowany dryf powodujący stanie się łatwym celem nie wykonywała gwałtowniejszego odskoku, nie przed zwiększeniem dystansu. Od razu przeniosła ostrze do parowania...
Był diablo szybki, karwaszem zbijając jej miecz łańcuchowy z taką siłą, że aż nią obróciło. Poczuła uderzenie na ramieniu, oczekując na ból i krew, cios pchnął ją do przodu i wykorzystała okazję by nieco się oddalić i obrócić, zanim pozna efekt natarcia i własną ranę, zanim poczuje ból - wyprostować rękę trzymającą ostrze i wykorzystać siłę ciosu by ponownie zwrócić się ku wrogowi. By samemu uderzyć.

Chybiła, gdyż nie był jeszcze tak blisko. W wyliczony sposób doskoczył do niej, gdy jasny promień światła z wysokocieplnego lasera, mechanizmem podobnego temu, którego amunicję właśnie skończyła, rozświetlił pomieszczenie, chybiając, mijając plecy Władcy. Strzał dobiegł z włazu, ale nie miała okazji przyjrzeć się, kto strzelał.

Władca zwietrzył okazję. Obrócił się by wybić i doskoczyć do otwartego lądownika, który wbił się w wyrwę by zhermetyzować pomieszczenie...
Również Aleena znalazła okazję, wyskakując naprzód, raptem wyciągając przed siebie rękę - lewą, po zmianie broni i przełożeniu do drugiego nadgarstka, by łańcuchowy mechanizm znalazł się ostrzami od strony renegata.

Wpadł prosto w ostrze, osłabiona konstrukcja potężnego napierśnika w miejscu przestrzelenia jednego z serc pękła. Władca niemal wyrwał swoim skokiem Aleenie ostrze, lecz utrzymała je aż jej coś strzyknęło w barku - w rzeczy samej jego skok zakończył się upadkiem po przeleceniu sześciu metrów, gdy ostrze wgryzało się głęboko w tors, a siostra wciąż trzymając miecz poleciała i padła z nim.

Podniósł głowę i sięgnął ręką, rozczapierzając palce przed wizjerem jej hełmu. Sorcane nie wiedział, z jakim żołnierzem w skafandrze ma do czynienia, czy jakimkolwiek szaleńcem czy bohaterem, który w ograniczeniach skafandra nawiązuje walkę wręcz z Astarte Władców Nocy w próżni, był gotów jednak do ostrzału, który dobije bestię. Wtem, ręka padła na jej wizjer i zsunęła się na ziemię.

Renegat poddał się... w walce ze śmiercią.

Na górze do rozwiązania problemu było daleko. Powiew powietrza chaotycznie rzucał obydwoma gwardzistami, również roztrzęsiony obecnością wroga poniżej medyk nie mógł znaleźć przewodu tlenowego Sihasa, nie był w tym szkolony. Należało usunąć resztkę i podczepić własny. Próbował i próbował, ale nie mógł.
Sihas znieruchomiał wreszcie na chwilę. Ręką wymacał łączenie przewodu przy obojczyku i powoli wykręcił kabel. Po tym chwytając mocno medyka, drugą ręką uczepił się silnie kabli zwisających z centralnej iglicy - byli już jakieś sześćdziesiąt metrów nad parterem iglicy. Przyciągnął ich obu na ścianę, czekając, aż Johnatan się czegoś złapie i odczepi własny przewód.
Trax chwycił się mocno jedną ręka, siłując się z silnym wirem powietrza szybko wypełniającym pomieszczenie, widział sina już twarz Blinta i starając się ignorować wycie cogitatora w uchu i silny ból w prawej nodze gdzie kombinezon uległ dekompresji, starał się sięgnąć do swojego przewodu z tlenem, nie miał pojęcia gdzie ten dokładnie jest, ale widząc skafander Sihasa, starał się macać w miejscu w którym znajdował się przewód tlenowy drugiego.
Widząc niekompetencję i opieszałość medyka...
A może z innych przyczyn, jak swojej choroby, nagle i bez ostrzeżenia, Sihas chwycił go silnie i pchnął wgłąb okablowania. trax był zaskoczony, wpadł w plątaninę i po chwili już miał bardzo ograniczone możliwości ruchowe. Gwałtownymi ruchami, walcząc z nieprzytomnością, Elizjanin szkolony w skokach grawitochronowych z dużych wysokości wyrwał zawór przewodu tlenowego, natychmiast pozbawiając medyka powietrza i podczepił sobie. Po chwili już zaciągnął się głęboko...
Powietrze zostało wyrwane z pluć Traxa w momencie uderzenia o ścianę, poczuł ze nie możne złapać oddechu, znów poczuł napływ paniki i adrenaliny który owładnął nim całym. Starak wyplątać się z kabli i siniejąc powoli odzyskać przewód zęby zaczerpnąć powietrza. Nagle przyszło mu do głowy oczywiste. Uruchomił miecz łańcuchowy starając się przeciąć krepujące go kable, pozbawiony tlenu był zdesperowany zęby się wydostać i odzyskać przewód z tlenem..
Techpiechur odwrócił się do Kriegan i Maxa i pokazał zaciśniętą pięść z uniesionym kciukiem. Nie mógł uwierzyć, że komukolwiek... hmmm... normalnemu? Ograniczonemu zwykłym ludzkim ciałem udało się pokonać Władcę Nocy w walce wręcz! Jednak bydle było szybkie pomimo armorum ferrum jakie miało na sobie. Sorcane wyskoczył z włazu i wpłynął do wnętrza iglicy komunikacyjnej, nadal mając w ręku pistolet na wypadek gdyby czaił się tutaj jeszcze jakiś przeciwnik. Rozejrzał się prędko, aby zobaczyć czy gdzieś jeszcze nie ma jakiegoś zagrożenia.
Adrenalina wciąż burzyła się w krwi Aleeny w momencie, gdy upadła wraz z chaosytą, jak i po jego śmierci. Dyszała ciężko, chociaż początkowo nie odczuwała zmęczenia czy bólu, jaki miał nadejść, kiedy emocje wygasną. Podniosła się na nogi, wyszarpując miecz, rozglądając się dość chaotycznie po pomieszczeniu. Dopiero po chwili dotarło do niej, co tak naprawdę zaszło. Spojrzała w stronę nowoprzybyłego, ale nie skupiła się na nim dłużej. Spojrzała w bok, na swoje ramię.
Sorcane nie zastanawiając się dłużej wystrzelił wiązkę laserową w ciało chaosyty. Dokładnie w kręgosłup. Jeżeli żyje to się jeszcze poruszy.

Miejsce musiał mieć cud, zdała sobie sprawę Aleena.
Widziała powyciągany skafander, ale nie rozdarty. Zęby miecza łańcuchowego ześlizgnęły się po sztucznym materiale.
Techpiechur zaś podszedł do leżącego twarzą w dół wroga o wyrzuconym ramieniu. Strzelił w kręgosłup, co wywołało podrygnięcie palców wyciągniętej ręki. Poza tym nie było jednak reakcji.
Był tu jeszcze... odpływał.
Twarz techpiechura przybrała złowieszczy wyraz. Przycisnął stopą cielsko do podłogi i wykonał kontrolny strzał w tył głowy, dokładnie w potylicę.
- Hrgh... nie powiem, że to nie była zab... - wystrzał uciszył donośny szept upadłego. Otwór został wypalony w hełmie, czaszce, głęboko. Był martwy, na dobre. W tym czasie Max zabezpieczał pomieszczenie, celując podanym przez jednego z Kriegan karabinem laserowym. Wskazał coś - lewitujące wysoko, znacznie wyżej, pchane wypełniającym pomieszczenie powietrzem ciała... Czterech szturmowych Astartes, Egzemplariuszy. Miecze łańcuchowe bez wątpienia były ich. Oprócz nich jakiegoś rodzaju szturmowiec Imperialny, kilkadziesiąt metrów nad nimi.
Poza wymienionymi tylko nieznajomy w nieprzezroczystym kombinezonie., który właśnie opuścił miecz i oglądał ramię. Powietrza było tyle, że w urywany sposób, krzycząc, można było rozmawiać.

Powyżej Trax uruchomił miecz łańcuchowy, który natychmiast zaczął krzesać iskry, przecinając całe wiązania kabli i uwalniając jego rękę. Chciał odebrać Blintowi przewód... gdy kapitan dobył noża komandosa i tym samym ruchem co wyciągnięcie broni, przeciął jego końcówkę. Gwałtownie uwalniające się sprężone powietrze wcisnęło medyka głębiej między kable, a kapitan zaczął przy pomocy kabli schodzić w dół.
Trax z wyrazem wściekłości i zaskoczenia, wyłączył miecz i wciąż ściskając go mocno zaczął szybko schodzić za Blintem żeby zbliżyć się do źródła powietrza wypełniającego pomieszczenie.

Sorcane pokazał do Maxa językiem migowym zwiadowców, aby miał oczy szeroko otwarte. Sam zaś lekko dotknął człowieka w skafandrze. Co on się gapi na tak na to ramię.
- Wszystko w porządku? - zawołał donośnie.
Aleena odwróciła wzrok od ramienia, przyglądając się Haajve. Prawdę mówiąc... nie wiedziała co o nim myśleć, jeżeli miałaby wydawać osąd tylko na podstawie jego wyglądu. Skinęła krótko głową, po czym spojrzała w górę. Szukała wzrokiem Traxa i Blinta z nadzieją, że obaj sobie zdołali poradzić w tym czasie...
Techpiechur uniósł wzrok, aby zobaczyć za czym wygląda jego rozmówca. Wytężył swoje modyfikowane oczy aby dojrzeć tam u góry coś prócz trupów i sprzętu.
Siostra widząc zainteresowanie techpiechura rzuciła tylko głośno w imię wyjaśnienia:
- Towarzysze.
Głos dobywający się ze skafandra... zaskoczył Stalowego Kruka. Wolał jednak tego nie okazywać. Musi być twarda kobita.
Bez słowa ugiął nogi i wybił się potężnie w górę lecąc w stanie nieważkości. Co chwila wyciągał przed siebie dłonie i wykonywał gesty tak jakby czegoś się chwytał. Pomimo iż nie miał niczego w zasięgu rąk sunął w górę jakby co chwila się odpychał. Rozgrzane elektuaże na twarzy rozświetliły się lekko.
Kapitan stanął na ziemi obok siostry. Miło było znowu poczuć powietrze w płucach, chociaż... Mało co pamiętał z tego co wydarzyło się przed chwilą.
- Co... Co się stało?
Trax opadł ciężko za Blintem i spojrzał na niego z czysta nienawiścią. Ruszył przed siebie pewnym krokiem uruchamiając miecz łańcuchowy, skupiony na kapitanie... Uniósł go do ciosu i ryknął - MORDERCA!
Siostra czuła się naprawdę wyczerpana, a kolejne niesnaski...
- Trax! - odezwała się zmęczonym głosem, stając pomiędzy nim a Sihasem, trzymając wciąż w gotowości własny miecz - Opanuj się! Wytłumacz!
- Odsuń się głupia - wycedził starając się odepchnąć Aleenę z drogi, nie pragnął niczego tak bardzo jak zatopić miecz w piersi zdradzieckiego kapitana. - ZABIJE!
Kapitan spokojnym ruchem dłoni chwycił medyka za rękę i przerzucił przez bark. Wyrobiony odruch, służba w armii jednak przynosi jakieś korzyści.
Doświadczony zwiadowca Elizjan nie miał problemów z tym manewrem. Siostra stanowiła pewną przeszkodę, z drugiej strony nie było tu ciążenia. Trax zorientował się, że leży na plecach trzymany przez Blinta za uzbrojony nadgarstek; siostra zaś, że medyk został podniesiony i przerzucony... praktycznie z nią stojącą pomiędzy mężczyznami.
Jeden z Kriegan, który wyszedł, trzęsąc się z zimna, aż odjął maskę tlenową od twarzy na ten widok.
Medyk znowu poczuł jak z jego płuc uchodzi powietrze w momencie w którym uderzył o ziemie, był wyczerpany, trząsł się z wściekłości i uchodzącej z niego adrenaliny, nienawistnie spoglądając na stojącego nad nim Blinta.
- Uspokój się... - Brutalnie przycisnął medyka do ziemi i puścił go - Co się stało? Nic nie pamiętam...
- Bardzo wygodne - prychnął Trax - idealna wymówka co? już drugi raz o mało mnie nie zabiłeś heretycki śmieciu! - głos miał przesycony jadem.
Aleena patrzyła to na Blinta, to na Traxa, próbując rozumieć sytuację. Cokolwiek zrobił kapitan najpewniej było to wykonane w jednym z jego napadów... który mógł się skończyć tragicznie dla Traxa. Stanęła blisko tej dwójki, mając zamiar zareagować, jeżeli wszystko wymknęłoby się spod kontroli...
Nie po to starała się im pomóc, aby teraz się pozabijali nawzajem.

Haajve zdziwiony wyminął ludzi schodzących na dół. Cóż...
Rozejrzał się i przy pomocy żelazowego uroku przyciągnął do siebie pozostałe miecze i pistolety boltowe. Chciał coś zrobić z ciałami Egzemplariuszy... ktoś musi zebrać ich genoziarno.
Po chwili opadał z powrotem na dół. Zebrany oręż oddał pod opiekę krieganom. Nie obchodziła go sprzeczka ludzi, jednak oni wiedzieli co się tutaj wyprawia.
- Jaka jest sytuacja żołnierze? Odpowiadać. - powiedział głośno i wyraźnie do nieznanej mu trójki.

Trax nadal leżąc płasko na ziemi i łapiąc oddech wielkimi haustami, usłyszał donośny głos, rozkazujący ton przebrzmiewał w ostatnim słowie, obejrzał się, olbrzymia postać, zdecydowanie większa od zwykłego człowieka, zapewne a raczej na pewno Astartes, ale wyglądał.. nie, nie mógł znaleźć slow innych niż menel, po wszystkich tych przejściach nie był skory do zaufania komukolwiek, tym bardziej komuś kto wyglądał tak mało.. przekonująco. skrzywił się tylko z bólu który sprawiał mu przyciskający go do ziemi Blint wiec szarpnął się znajdując wygodniejsza pozycje jako ze nie miał szans siłować się z kapitanem.

- Puśćcie do cholery tego człowieka i raportujcie! Albo przerobię was wszystkich na serwitory, zrozumiano?! - ponaglił techpiechur

- A kim Ty kurwa jesteś?! - wrzasnął Trax przenosząc swój gniew na obcego, szamotał się ciągle z Blintem który nieustępliwie blokował jakiekolwiek ruchy.
Kapitan puścił medyka.
- Spokojnie Trax, sam widzisz, że nie masz szans... Może mi ktoś wytłumaczyć co działo się przed chwilą? - Powoli odsunął się od medyka, wciąż jednak bacznie go obserwując.
John przeniósł spojrzenie z powrotem na Sihasa i wstał dysząc ciężko. Spojrzał na niego i wskazał na swoje ramie. - To się działo - znad jego obojczyka sterczał wyraźnie przecięty przewód tlenowy.
- Rozumiem, że ja miałem z tym coś wspólnego... No cóż, bywa... - Nawet nie silił się na przeprosiny, wiedział, że działał podświadomie i musiał znaleźć się w sytuacji zagrożenia.
Aleena spojrzała na unoszącego głos, rozkazującego i grożącego Astartes, po czym się skrzywiła. Na pewno nie tędy była droga... szczególnie po tym, co przeszli. Ponownie zwróciła uwagę na dwóch towarzyszy.
- Blint... - westchnęła ciężko - To naprawdę nie poprawia sytuacji...
Trax prychnął słysząc tłumaczenie Blinta ale kiedy emocje trochę opadły, uspokoił się. To musiał być kolejny... napad... Westchnął ciężko i odrzucił miecz łańcuchowy na bok. Bez słowa odwrócił się i podszedł do Aleeny. - Wszystko w porządku? - zapytał.
Kapitan wzruszył ramionami.
- Wszyscy żyjemy, prawda? To więcej niż zazwyczaj może oczekiwać żołnierz.
Aleena pokręciła głową na słowa Blinta.
- Skoro nie pamiętasz... Trax rzucił ci się na ratunek. - po tych słowach spojrzała na medyka - Żyję. Jestem raczej cała.
John upewniwszy się ze z hospitalerka wszystko w porządku odwrócił się do nowoprzybylych. - Kim TY (położył nacisk na to słowo) jesteś, wchodząc tu jakby nigdy nic i rzucając rozkazami, nie wiesz, nie masz pojęcia...- zająknął się drżąc ze zdenerwowania. Drżał każdy mięsień jego ciała. Niedotlenienie tez dawało się we znaki - Wchodzisz tu jak sam Imperator i co?!
- Właśnie mam pojęcie - powiedział Sorcane jak wszystkie słowa już przebrzmiały - Widzę trójkę ludzi, którzy właśnie przeszli przez coś strasznego i jak nie skieruję ich uwagi na coś konkretnego to zaraz się rozkleją.
Na słowa Astartes o rozklejeniu się Aleena nie powstrzymała się od parsknięcia.
Klepnął się lekko w pierś.
- A kim jestem? Haajve Sorcane, Zbrojmistrz Szóstej Kompanii Kruczej Gwardii, a moi towarzysze to Max Vogt, Alfred Eckstein, Leon Kastner oraz Schmidt, Isaak Schmidt. Jesteśmy tutaj na polecenie, pfu, Inkwizycji... “poprosili” o wsparcie w zakresie technologii i infiltracji. - zaakcentował ostatnie słowa.

Zell 20-02-2012 15:58

Medyk ponownie odwrócił wzrok spoglądając na Krieganina - skojarzył umundurowanie i maskę z Gregorem.. ale zaraz wrócił do pytania - Tuz przed naszym..eee... przybyciem, zauważyliśmy wybuch, ale ta wyrwa - wskazał ręką - już tu była, tzn, przed wybuchem.. w środku zaatakował nas on.. - ponownie wskazał ręką tym razem na truchło wojownika chaosu - niewiele więcej wiemy... Ale.. - oczy mu się zwęziły.. - Skąd się wzięliście.. skąd mamy wiedzieć ze można wam ufać?.. nie macie chyba wątpliwości ze jesteśmy trochę.. cóż.. podejrzliwi.. - a po chwili dodał szybko - Z całym szacunkiem oczywiście.
- Spójrzcie... - zaczął Eckstein - Zidentyfikujcie się, potem odpocznijcie, jesteście bezpieczni. Musimy znaleźć na pokładzie tego okrętu lorda komisarza Gregora Malrathora i oddział inkwizycyjny, którym dowodzi. Nic innego nas nie obchodzi. Nasze dokładne rozkazy nie są waszą sprawą, bracia służebni.
- Malrathora? - przerwał mu Trax.
- Tegoż.
- Przysłano mnie tu razem z nim.. Wy musicie być tymi wachmistrzami których zażyczył sobie jako wsparcie - powiedział z uznaniem patrząc na Kriegan - Myślę ze to wystarczy żeby mnie przekonać.. Rozdzielono nas, przesłuchiwaliśmy Pożeracza Światów kiedy.. on się uwolnił - dodał po chwili.. Gregor został tam z nimi..
Haajve tylko skinął głową.
- Odpocznijcie. Ja sprawdzę co zdążyli tutaj zepsuć.
Techpiechur powolnym krokiem podszedł do konsoli. Najpierw obejrzał ją, a potem zabrał się do zdiagnozowania przy jej pomocy systemów łączności.
- Świetnie. Skoro wyjaśniliśmy sobie, kto kim jest... Sihas Blint, kapitan 16tego Elizjańskiego... Dowódca planowania operacji grupy inkwizycyjnej. - kapitan wykorzystał okazję, by przedstawić swoje stanowisko, licząc, że -w razie czego siostra poświadczy prawdziwość jego słów. Coś mu mówiło, że na medyka nie ma co liczyć...
- To by świadczyło że Imperator się dzisiaj do nas uśmiechnął. - powiedział cicho Kruk wyjmując z rękawa przewód i połączając się do pulpitu - Czy przypadkiem nie znacie pewnego akolity inkwizycyjnego? Ponoć właśnie on przybył na statek Kruczej Gwardii, aby... zamówić eksperta do pomocy waszej komórce. Taki nieprzyjemny facet, ma głos jakby pił co dzień rano płyn techniczny do przeczyszczania rur, wielki jak góra i chodzi w takim dziwnym kombinezonie.
- eee... - spojrzał na niego zdziwiony medyk - widziałem.. kilku.. tak mi się wydaje.. mógłbym prosić o.. dokładniejszy opis?
- Ma głos jak skowronek, biega w bieli, nosi kapelusz, cuchnie od niego...
- ...mówisz o tym jegomościu w czarnych habicie z welonem? - zapytał Alfred, ucinając słowotok techpiechura.
- Ech... to miało być sprawdzenie ich. Dobra nieważne.
- Dezeli chodzi o niego.. - wzdrygnął się - Tak to on nas tu sprowadził, ale w momencie.. dywersji nie było go w sali przesłuchań.
- Myślę - wtrącił Leon Kastner w odpowiedzi na uwagę techpiechura - Że to słudzy Władców Nocy, mordujący ich dla wiarygodności planu ułożonego przez ich panów. Zobacz. Kobieta. Wśród braci służebnych nie ma kobiet. To podejrzane.
- Kto wie jakiego czarnoksięstwa używają - machnął ręką Haajve - Ech. Głupoty nas się trzymają. Czy to prawda, że według planu mieliśmy infiltrować kopiec w poszukiwaniu heretyków?
- Jakiej dywersji, jakiego przesłuchania? - gestem próbował uciszyć pozostałych towarzyszy Eckstein.
Trax ponownie oburzył się i krew wzburzyła mu się w żyłach... - Jak śmiecie podważać kompetencje moje i Aleeny! Jak śmiecie! - spojrzał na Blinta - I jego! (tu zwątpił) - Ocaliła życie moje i miliardów innych, jest warta więcej i zrobiła więcej niż wy, pierdoleni amatorzy. - był wściekły, miał dług wdzięczności i nie zamierzał wysłuchiwać bluźnierstw od strony nowoprzybylych.
- Tak samo jak ty raczyłeś zwątpić w to kim my jesteśmy.
Aleena westchnęła ciężko.
- Odpowiadając na podejrzenia... Wśród braci służebnych nie, ale uwierz- wśród Adepta Sororitas zdarzamy się...
- Leon... proszę nie żartuj z nich. Są wykończeni i nie bardzo w humorze.
- Ja... przepraszam, siostro. - zreflektował się nagle postawny żołnierz, odwracając wzrok. - Nie miałem pojęcia. Łaska Imperatora niewątpliwie jest z wami... - skinął głową w stronę trupa.
- Przesłuchania Pożeracza Światów - rzucił Trax ciągle wściekły.
Techpiechur wcisnął jedną z run na konsoli.
- I proszę. Łączność przywrócona.

Światło rozpaliło się w całym pomieszczeniu, dziesiątki lamp. Wszystkie z kilkudziesięciu nieaktywnych monitorów na różnych piętrach obudziły się do życia, automatycznie skalując do właściwych funkcji i częstotliwości. Nad konsolą przed rdzeniem, gdzie wszyscy zgromadzili się, koło trupa Władcy Nocy uruchomił się ponownie po szybkiej pauzie, którą wyłączył techpiechur, główny, znacznych rozmiarów ekran, na którym po kilku trzaskach z szumem pojawił się czarno-biały obraz.


- Hmm... - wyświetlany osobnik pancerną rękawicą przetarł podbródek, który w dziwny sposób, sam gest, Aleena, Sihas oraz... Haajve skojarzyli z podobnym gestem Mantamalesa.
- Interesujące... - postać wstała, uważnie im się przyglądając. Nie było wątpliwości, że również oni byli wyświetlani.

Aleena patrzyła na wyświetlany obraz, na postać znajdującą się po drugiej stronie... Zacisnęła zęby i spojrzała na Haajve.
- Rozłącz się. - powiedziała krótko.
Techmarine patrzył przez chwilę na tą... tą... twarz... tą mordę... ten ryj krzywy... jego umysł nie mógł przez sekundę pojąć co się właśnie stało. Czy ten tutaj ubity nawiązywał kontakt ze swoimi? A może... kurwa, aż zaklął w duchu. Przecież teraz oni mogliby.
Sorcane wcisnął runę zawieszając cały system, jednak wcześniej nie mógł powstrzymać się przed ułożeniem jednej dłoni w obraźliwy gest i pokazanie Władcy po drugiej stronie, co o nim myśli.
Kiedy ekran zgasł, spojrzał szeroko otwartymi oczami na pozostałych.
- Na Imperatora... - nogi mu trochę zasłabły i musiał oprzeć się plecami o ścianę - To... - zamilkł łapiąc oddech.
Po chwili dopiero do jego świadomości dotarło, że właśnie na tą krótką chwilę została nawiązana łączność z... z kimś ważnym od Władców Nocy. Na pewno z ich statkiem... a heretyk po drugiej stronie ekranu... -
Aleena natomiast stała prosto, nie drgnęła. Patrzyła chwilę w pusty ekran zanim się odezwała:
- Niemożliwe jest nawiązanie innej łączności? - zwróciła się do Haajve, nie patrząc na niego.
- Potrzebowałbym tetragramu, aby dokonać tego poprzez elektrowszczep - powiedział spokojniej Sorcane słysząc pytanie ze swojej dziedziny - Tak musiałbym zrobić to ręcznie, włączyć wszystko, a potem namierzyć, która to częstotliwość, wywalić ją, a potem przywołać przez nas żądaną.
- Nie możesz zapobiec podłączaniu się pod tą konkretną częstotliwość?
- Musiał sukinsyn namieszać, zanim tutaj się pojawiliście. Są znani z... stosowania terroru.
- Podejrzewam, że namieszał. - odparła cierpliwie Siostra - Bardziej mnie interesuje, czy będziesz w stanie to naprawić.
- Albo dostanę od Kapitana lub Naczelnego Wieszcza Silnika tetragram albo będę wszystko robić pod czujnym okiem tego pajaca co jest po drugiej stronie. - odpowiedział spokojnie Haajve - W tej sytuacji wychodzi na to że da radę tylko to drugie. Za bardzo namieszał z Duchami Maszyny.
- Czyli odpowiedź brzmi “nie”. - Aleena zamilkła na moment - Jeżeli zaś chodzi o mostek... - skrzywiła się - Cóż. Eksplozja na nim raczej nie pozostawia większych nadziei co do możliwości uzyskania informacji.
- Tutaj muszę zaprzeczyć. Mostek to jedno z najbezpieczniejszych miejsc na statku. Nawet jeżeli zostanie rozhermetyzowany, pokoje przetrwalnikowe, skafandry awaryjne dodatkowo jest tam na pewno kilku Braci Zakonnych.
- Zdawać by się mogło ze statek pełen marines tez jest bezpieczny - dodał Trax krzywiąc się.
- Ujmę to tak. Chcesz się dostać na mostek i wyrządzić szkody. Rozwalasz iluminator i włazisz do środka strzelając w kogo popadnie. Za tobą zasuwają się automatyczne pokrywy adamantowe, te same które zasuwają się przy wchodzeniu w Osnowę. Przed tobą gigantyczna sala na której jest masa oficerów, żołnierzy, w tym wypadku także Marines. Dodaj do tego uśpionych w kołyskach astropatów i nawigatora, których można, o ile zostali przeszkoleni i mocno naciągając, uznać za prawie-bitewnych psykerów. Dodatkowo na mostku pełni zawsze wartę, ktoś wysoko postawiony. Dodaj do tego ukryte systemy obronne i serwitory bojowe.
- Kapitan nie żyje... - rzucił sucho medyk nadal, bojąc się na myśl o tym co zabiło kogoś tak potężnego jak kapitan Astartes.
- Każdy marine jest szkolony w dowodzeniu i taktyce. Prócz kapitana masz gwardię przyboczną, oddział dowodzenia. - techpiechur sypał danymi niczym szalony cogitator - Dodaj do tego weteranów. Nawet kronikarz, kapelan, konsyliarz lub zbrojmistrz, może objąć dowodzenie mostkiem. Na dobrą sprawę... ktokolwiek tam wlazł, teraz tego bardzo żałuje, chyba że dostali się tam całym oddziałem.
- Z całym szacunkiem... - wtrąciła Siostra - Oszczędź nam wykładu. Wiemy, że kapitan nie żyje, a straty są duże. Dywagowanie na temat kto przeżył, a kto nie, po prostu nie ma sensu... jak i zakładanie wielkich kłopotów wroga.
- Moja kompania od trzech lat jest na minimalnym stanie osobowym. - odparł tylko techpiechur prostując się i wstając.
Wyciągnął rękę w górę. Ciała Egzemplariuszy zaczęły powoli dryfować w jego stronę. Elekrotatuaż na twarzy znowu się rozjaśnił.
- Powiedziano mi że Kapitan Blint jest w posiadaniu szczegółowych danych odnośnie misji zleconej przez Triumwirat.
Haajve zajął się zabezpieczeniem ciał Braci Zakonnych, aby w razie odlotu promu nie wydryfowały w przestrzeń.
- Dobra... ta sytuacja robi się poważna. - stwierdził Leon - Mówicie, że na wypadek gdyby mostek jeszcze był pod kontrolą Egzemplariuszy, zabawa jeżeli nie jest, nie przywrócimy łączności okrętowej bo boimy się, że krewniak tego techpiechura na nas nakrzyczy brzydkie słowa?
- Nie byle krewniak, przyjacielu. Ten ktoś po drugiej stronie to musi być ktoś z dowodzenia. Gorzej jeżeli zdąży zawołać czarnoksiężnika, który przyjdzie i przez takie durne połączenie usmaży nam czerepy... albo przynajmniej roześle nasze “wizje” wszystkim swoim podwładnym. Heh... w sumie pewnie już to zrobił.
- Czy pocieszy cię - odparł Kastner z krzywym uśmiechem - Jeżeli zaryzykuję, że każe nas nie zabić, a wziąć żywcem?
- Masz inny pomysł? - wtrącił medyk.
- Akurat z ich rąk wolałbym szybką śmierć.
- Po prostu to zrób! - rozejrzał się - Blint, może udzielisz się? W końcu to Ty dowodzisz.
- Opinie, specjalisto od technologii i infiltracji. Połączenie może zaszkodzić bardziej, niż dotychczas? - zapytał kapitan.
Aleena, nauczona niedawnymi wydarzeniami, nie była skora zaufać kompetencjom nowoprzybyłych, jak i swoich w kwestii... możliwości porozumienia się z chaosytą. Doszła do wniosku, iż po prostu niektórzy muszą czuć niesłychany przymus rozmowy z heretykiem. Z drugiej strony nawiązanie kontaktu...
Pchanie się na mostek w obecnym składzie było... ryzykowne, a Aleenie nie uśmiechał się ponowny pojedynek z upadłym Astartes. Wolała nie nadużywać łaski Imperatora.
Zerknęła w stronę szybu, którym niedawno wstrząsnęła eksplozja zajmująca uwagę chaosyty na tyle, iż Siostra była w stanie oddać czyste strzały. Odsiecz... Czy to naprawdę możliwe, że znajdowała się stosunkowo blisko?

Sorcane stuknął się palcami w czoło i zaśmiał się krótko. Wziął parę głębokich oddechów.
- Dobra... wygląda na to że będziemy musieli jednak zająć się komunikacją. Przebijanie się na mostek... będzie zbyt trudne.
Podszedł do konsoli i przyjrzał jej się. Niestety obiektywów było zbyt dużo, aby można je było zasłonić. Cóż... trudno.
Westchnął.
- Zejdźcie z zasięgu obiektywów. To może potrwać parę sekund, a równie dobrze parę minut. Co najwyżej może nam wygarnąć jakąś plugawą mową.
Techpiechur obejrzał dokładnie konsolę, aby mieć jeszcze pewność, że wie gdzie co jest. Pierwsze zaskoczenie minęło, uspokoił się. Był nawet poniekąd rozbawiony tą sytuacją.
Tak. Nawet z takich rzeczy jak wojna trzeba umieć się czasem śmiać. To pozwala zachować zdrowie psychiczne. Przypomniał sobie od razu te lata spędzone ze swoimi Braćmi.
- No chyba że chcecie koniecznie napatrzyć się na krzywy ryj Władcy Nocy i nagadać mu parę rzeczy. - dodał pewniej.
Aleena westchnęła w duchu, po czym odezwała się:
- Żadnych rozmów z chaosytą... Żadnego nagadywania, żadnego kontaktu. Nie dawać się sprowokować komuś takiemu. Naprawdę, tak będzie lepiej dla nas wszystkich... - zerknęła jeszcze raz na czarny ekran - Nie możesz po prostu odłączyć czasowo przesyłu obrazu i dźwięku z naszej strony i tak pracować? - zapytała dla pewności.
- Nie da rady, oznaczałoby to uszkodzenie maszynerii, co równa się z zawieszeniem komunikacji na dobre. Po prostu wejdźcie do promu i zatkajcie uszy.
Aleena nie wiedziała jakie "te sukinsyny" mają możliwości, ale wolała nie ryzykować. Skinęła głową i odwróciła się do reszty.
- Przydałoby się dozbroić. Nie warto ryzykować posiadania jedynie broni niezasięgowej. - zerknęła na Traxa oraz Blinta, mając nadzieję, iż poprą jej słowa w razie potrzeby, po czym na pozostałych mężczyzn - Posiadacie dodatkowe uzbrojenie na statku? Nasza broń, cóż... wyczerpała się. - przeniosła wzrok na Blinta zastanawiając się, czy ten posiada przywłaszczoną amunicję.
- Załatw to jak najszybciej będziesz w stanie. - zwróciła się do Haajve - Twoje działanie odniesie dwojaki skutek... Pozwoli nam na łączność i odetnie ich od tego źródła. Imperator custodit, Frater. - po tych słowach skłoniła głowę techpiechurowi i ruszyła w stronę statku , oglądając się za pozostałymi, czy podążają za nią. Prawdę mówiąc czuła się nader... osobliwie w tej sytuacji. Niezbyt komfortowo. Nawet bardzo.
- Posiadamy sporo sprzętu, siostro, ale nie mieliśmy czasu na dokładną inwentaryzację. Wszystko wygląda na świeżą kontrabandę, dozbrójcie się, ale cokolwiek weźmiecie trzeba będzie wyrzucić nim postawimy stopy na Nowym Koryncie. - odparł Alfred - Wiemy jak przemycić nieotwartą skrzynię. Jeżeli jednak w otwartej skrzyni będzie broń, z której strzelano, spędzimy kilka nocy u Arbites i nie popiszemy się... dyskrecją. Zapraszam do lądownika. - gestem wskazał siostrze by weszła, sam zamienił szeptem dwa słowa z Leonem. Brunet skinął tylko głową.
- Jesteście gotowi? No zamykać uszy. Wasz techkapłan bierze się do roboty.
Kiedy tamci potwierdzili Sorcane włączył znowu runę uruchamiającą system komunikacji.

Kapitan Blint przez chwilę wyglądał jakby miał swoje wątpliwości, zerknął jednak na zwłoki Włądcy Nocy, na siostrę... uśmiechnął się i ruszył do lądownika. W środku Max Vogt, siostra, Blint i trójka Kriegan zajęła wszystkie sześć miejsc w lądowniku. Najniższy z wachmistrzów żołnierzy śmierci o krótko przystrzyżonych, kruczoczarnych włosach, opasce na oku i wiecznie ponurym wyrazie twarzy zdjął z półki nad wygodnymi oficerskimi fotelami dużych rozmiarów skrzynię - a raczej zaczął, reszta musiała mu pomagać. Gdy położyli ją, przy zerowej grawitacji oczywiście, na podłodze lądownika, zakrywając po zamknięciu właz za którym pozostał techpiechur, otworzyli skrzynię, ukazując wiele sztuk broni wyglądającej na rzeczywistą wojskową kontrabandę. Akurat uzbrojenie, które świeżo upieczeni dezerterzy, zwłaszcza wachmistrzowie, mogliby chcieć spieniężyć w porcie Nowego Koryntu. Praktycznie należało nazwać broń, a Isaak Schmidt gotów był wyjąć jej egzemplarz z przepastnego pojemnika...

Tymczasem Sorcane wyłączył pauzę, ponownie przywołując na ekran czarno-biały obraz, ten sam co poprzednio. Władca Nocy na nim przedstawiony nie wpatrywał się w niego, raczej patrzył gdzieś przed siebie - kamera ustawiona była pod kątem. Palce jego prawej dłoni wybierały szybko sekwencję run na poręczy... tronu kapitańskiego z bazaltu, lub tak to zinterpretował.
- Jestem... zajęty. - powoli powiedział heretyk po drugiej stronie, nie spoglądając na niego.
Sorcane nie przejmując się bardzo tym że nie został zauważony zabrał się do śledzenia częstotliwości, na której te przeklęte Nietoperze raczyli się połączyć. Co prawda miał ochotę zagrać na nosie przeciwnikowi, ale postanowił jednak skupić się na zadaniu.
Ze złożonymi ustami jak do pogwizdywania rozpoczął swoją pracę wypracowanymi ruchami rąk operując instrumentami konsoli.

Żelazny Kruk zajął się w milczeniu swoją pracą, podobnie jak w jakiś karykaturalny sposób osoba po drugiej stronie. W pewnej chwili Władca przestał wybierać runy i oparł pancerną rękawicę na poręczy tronu. W tle słychać było cichą transmisję:
- Tu Lśnienie, dystans 3000! Gdzie na Imperatora jesteście?!
- Wystrzelili! Potwierdzam torpedę oddalającą się od obiektu Kappa.
- Jest 90000 od Albitern Ultima.
- Tu kontradmirał, do szwadronu, ktokolwiek jest w stanie, przechwycić torpedę.
- MAMY KRĄŻOWNIK NA OGONIE!
- Krzyżowiec zniknął z wszystkich radarów...
- Był w pobliżu torpedy?
- Zaprzeczam, był w okolicach obiektu Kappa.
- Tu Blask, mamy dwa szybkie krążowniki na głowie, na litość Imperatora, nie zatrzymamy ich!
- Zatrzymajcie torpedy. jesteśmy w drodze.
Transmisja trwała nieprzerwanie. W międzyczasie Kruk wyselekcjonował, sprawdził i odłączył blisko jedną czwartą aktywnych połączeń “Łzawiciela”.
+Tu Łzawiciel. Potwarzam tu Łzawiciel! Zostaliśmy zaatakowani przez Władców Nocy. Wyrwali kody komunikacyjne z baz danych Zmieńcie kody komunikacyjne! Wróg ma podsłuch na wszystko co wysyłacie!+
- Torpeda 75 000...
- Blask, macie natychmiast przechwycić torpedę. Jeźdźcy dotrą do was za czterdzieści sekund.
- To samobójstwo.. od.. - kilka trzasków zakłóciło łączność.
- Blask! NATYCHMIAST PRZECHWYĆCIE torpedę!
- Tu Lord Komisarz Jarrel. Przyjąłem, Wyznawco. Przystępujemy do przechwycenia torpedy, spróbujemy ją dogonić. Cała naprzód.
- Tu Lśnienie, Ubój się do nas zbliża! Nie uciekniemy mu!
- Imperator z wami, kapitanie, wytrwajcie czterdzieści sekund.
- Tu Vandermondeo, straciliśmy Blask z auspexów.
- Czy zetknęli się z torpedą?
- Wstępne wyliczenia wskazują 96-ścioprocentowe prawdopodobieństwo kontaktu.

Nie było śladu, aby transmisja Sorcane’a została zauważona.
Wniosek był tylko jeden. Albo ludzie byli zbyt spanikowani albo statek Władców był naprawdę blisko...
Albo... albo tutaj komunikacja była całkiem.
To znaczyło tylko jedno. Trzeba było wysłać przekaz astropatyczny
Haajve przełączył się natychmiast na impulsy maszyn kodujących, przekazujących informacje do techkołysek, które transkrybowały dane na neurologiczne przekazy, które astropaci odbierali jako myśli, które mają przekazać...
Przekaz był aktywnie dokonywany. Całą ta łączność... astropaci odbierali sygnały, niezwykle liczne, najpewniej liczniejsze niż sam sygnały zgrupowania Hermes, choć nie miał jak ustalić skąd. Przekazywały je na różne częstotliwości, choć Haajve miał pewien pomysł, kto je odbiera. Z drugiej strony... Nic nie było już oczywiste.
Cokolwiek astropaci odbierali ledwie nie przeciążało ich umysłów. Lub może przeciążało.

- Co tak długo... - szepnął Leon, odsuwając skrzynię.
- Siostra kazała nam czekać. - szybko przypomniał mu Alfred - Taki jesteś ciekaw potępionych?
- Tylko pójdę sprawdzić, czy wszystko w porządku. - odparł brunet, zerkając na Aleenę, jakby oczekując przyzwolenia. Nie otworzył jeszcze klapy ewakuacyjnej.

Techpiechur począł na sobie presję. Czyżby chaosyci przeciążali umysły Astropatów? Cholera. Dopiero teraz zaczął sobie zdawać sprawę jak wielkie mogą być poczynione szkody przez kogoś kto wie o wszystkim co robi przeciwnik. Nie mógł teraz nadać komunikatu. Nie wiedział czy Władcy przypadkiem nie mają też dostępu do komunikacji wewnętrznej okrętu.
Skupił się na odłączaniu częstotliwości. Musi się pospieszyć... im szybciej skończy tym będzie mógł więcej i sprawniej naprawić to co robią przeciw nim Władcy.
Implantum logicum znowu zostało uruchomione aby usprawnić pracę Techpiechura, który przyspieszył z pracą.

Zell 20-02-2012 16:02

Aleena czuła na sobie presję. Nie wiedziała już, czy nie wolałaby przypadkiem wciąż toczyć boju z Władcą Nocy, niż stać w centrum zainteresowania i być osobą, z której słowem się liczą. Na dodatek obecność takiej ilości broni... męczyła ją dodatkowo. Wiedziała, że jej potrzebują, jako że nie wiadomo było ilu jeszcze wrogów przyjdzie im spotkać, ale jednak czuła paskudną, kiełkującą paranoję. Z niewytłumaczalnych przyczyn serce załomotało silniej w piersi Aleeny, gdy Schmidt był gotów wyjąć jeden jej egzemplarz.
Kto jest zdrajcą? Kto wspomógł wroga?
- Dziękuję, Schmidt, nie trzeba. Poradzimy już sobie. - odezwała się swoim opanowanym tonem do mężczyzny - Co sądzisz, kapitanie? - zapytała Blinta, mając szczerą nadzieję, iż nie pozostawi on jej teraz samej w tej sytuacji. Poczucie osamotnienia... to ono było najbardziej przerażające.
Wtedy też to drugi mężczyzna zaczął się wyraźnie niecierpliwić, a co gorsza oczekiwał na jej reakcję. Nakazała sobie spokój i odpowiedziała:
- Rozumiem zniecierpliwienie w takiej sytuacji, jednak... takie działania muszą swoje zająć. Przeszkadzanie Bratu jest niewskazane, dla wspólnego dobra. Poczekajmy jeszcze.
- Siostro... może to moja niewiedza i obeznanie, ale... czy Kruczy Gwardziści są po naszej stronie? - bezczelnie ale jasno zapytał Kastner. Jasnym było, do czego się odwoływał.
Haajve Sorcane tylko rysami różnił się od tamtego heretyka, nie licząc ewentualnie stroju. Doprawdy, zbieżność kredowobiałej skóry i czarnych oczu bez źrenic potrafiła przyprawić o dreszcze.
Blint z kolei na jej pytanie skierował na nią nieprzytomny wzrok... zagłębiony nie w myślach, ale spokojnie utulony w jakimś odległym koszmarze. Po jednym spojrzeniu widziała, że nie uważa niczego, co widzi, za rzeczywiste.
Była dowódcą, czy tego chciała, czy nie.

W tym czasie Haajve natrafił... częstotliwość przesyłu odbioru, chyba właśnie ta, odpowiedzialna za obraz na ekranie. Rozkazał duchowi maszyny rozłączenie.
Duch jednak go nie wysłuchał. Przez chwilę techpiechur rozważał implikacje i wnet przyszło zrozumienie.
Jakkolwiek nasuwające różne myśli.
Połączenie musiało zostać wszczęte na mostku. Kimkolwiek był Władca, nie widział ich przed sobą, bo byli dodatkowym ekranem.
Był połączony z mostkiem “Łzawiciela”.
- Jeszcze chwila... tu Vandermondeo, wkrótce do was przybędziemy.
- JESTEŚMY JEDNĄ FREGATĄ NA DWA KRĄŻOWNIKI! ODDALAMY SIĘ, POWTARZAM, ODDALAMY SIĘ!
- Ubój w dystansie 1000 od “Lśnienia”... Słodki Imperatorze... oni chyba... chcą ich abordażować...
- PODWÓJNY ZWROT! PODWÓJNY ZWROT! WYPUŚCIĆ OBŁOKI PLAZMY! POINFORMOWAĆ MAGOSA! WYŁĄCZAMY WSZYSTKIE SYSTEMY!
- Sir, druga torpeda weszła w 100 000 od Albitern Ultima... Tylko Lśnienie może ją zatrzymać, nikt inny nie zdąży.
- Kapitanie, jesteście w studni grawitacyjnej, uciekaj...
- 900, 800, 700, 400, 200...
- A-ADEUS IMPERATOR, CELESTIA DOMIN... DOMINE...
- Lśnienie? Lśnienie? Horace, jesteście tam?
- T... Tak. Nie widzimy celu na iluminatorze.
Wbrew przetrwaniu fregaty, na kanale łączności rozbrzmiała seria przekleństw z ust różnych kapitanów.

W jednym momencie Aleena poczuła ukłucie samotności, z którą to wydawało jej się, iż poradziła sobie już dawno. Sihas ponownie odpłynął na wody swojej choroby i nie można było go za to winić... ale jak w tym momencie polegać na kimś, kto miał dowodzić?
Oczywiście prócz Blinta znajdował się tu także Trax, ale Aleena nie wiedziała co zakładać w wypadku tego medyka, nie licząc jego nerwowości... niewskazanej w tym momencie.
Przynajmniej jednego mogła być pewna i ta myśl była jej pancerzem.
Credo, Te semper mecum esse.
- Tak, są po naszej stronie. - odparła spokojnie - Formy heretyków bywają złudne, wprowadzające jedynie zamęt. - wyjaśniła, chociaż sama nie była pewna powodów podobieństwa tych dwóch Astartes, jednak okazanie wahania mogło tylko pobudzić nieufność i w rezultacie przeszkodzić Haajve w jego pracy, a tylko on z nich wszystkich mógł się tym zająć - Proces odłączenia heretyków od naszej komunikacji musi być przeprowadzony w taki sposób, aby nie zdołali w nim przeszkodzić. Pośpiech mógłby przynieść więcej szkód, niż pożytku, nie mówiąc o dekoncentracji. Dlatego musimy dać czas. - patrzyła uważnie na Kastnera - Nie ma jeszcze potrzeby niczego sprawdzać.

Sorcane czuł... czuł jak mięśnie mu się naprężają. Ręce zatrzymały się nad przyrządami. Kurwa. Kurwa, kurwa, kurwa... Władcy byli przebieglejsi niż sądził.
Z tego wszystkiego wynika że ten panel... na nic im się nie przyda. Przeciążone umysły astropatów wskazywały jednoznacznie, że zostało przeprowadzone wszystko... wyjątkowo skrupulatnie. Jeżeli mają mieć szansę cokolwiek zdziałać, muszą udać się na mostek. Czy to ważniejsze od misji Inkwizycji? Możliwe że równie ważne. Jeżeli heretycy będą mieli pełen podsłuch, całe zgrupowanie może przestać istnieć.
Techpiechur dokończył prędko swoje zadanie i wyłączył konsolę. Podszedł do włazu i zapukał w niego kodem zwiadowczym.

Medyk odwrocil sie spogladajac na wlaz, uslyszal pukanie, ktore oderwalo go od smetnych rozmyslan. Siostra wygladala na troche zagubiona w centrum uwagi ale radzila sobie niezle. Mial jedynie nadzieje ze Blint nie postanowi ponownie go zaatakowac, rzucil mu kolejne juz podejrzliwe spojrzenie, ale na szczescie nie wygladal na bojowo nastawionego.

Właz został otworzony i do środka wszedł Haajve. Miał bardzo... niemrawą minę.
- Mam złe wieści. Vox został... powiedzmy że nie mamy co liczyć na vox. Wróg podłączył się jakoś do systemu komunikacji astropatycznej... zapewne zdołali go zinfiltrować. W przestrzeni toczy się bitwa, a oni mają podsłuch na wszystko czym wymieniają się nasi. - zacisnął dłoń w pięść - Żeby zrobić cokolwiek... bardziej skomplikowanego, typu podłożenie świni Władcom, musimy się dostać na mostek.
- Mamy dwie opcje. Idziemy na mostek, przejmujemy go, i mamy pełną kontrolę, albo zawieszamy całkowicie pracę Iglicy na jakiś czas, dopóki tutaj nikt nie wróci i nie naprawi tego. W drugim przypadku musi to być ktoś obeznany z Credo Wszechsjańskim.

- Podejmujcie decyzję. Ja zajmę się moim zadaniem. - rzucił Alfred, który w minimalnej przestrzeni zdjął płaszcz i odebrał od Schmidta kombinezon próżniowy, zamiast hełmu posiadający ściągany kaptur i maskę, po czym przecisnął się wyjściem. Obok techkapłana bez słowa na wojskowe polowe spodnie i tunikę zaczął naciągać ochronne odzienie.

- Idziemy na mostek i przejmujemy go... Mówisz to tak, jakby wystarczyło po prostu się tam pojawić. - Aleena westchnęła ciężko. Oczekiwanie na naprawę wydawało się działaniem próżnym, jako że zakładało, iż taka pomoc przybędzie... - O jakiej bitwie mówisz? - zapytała Haajve - Wiesz, co tam się dzieje? - odwróciła na chwilę wzrok na przygotowującego się mężczyzny i zwróciła się doń - Co planujesz?

Trax dopiero teraz cos sobie uswiadomil i zwrocil sie do Shmidta - ee. macie moze wiecej kombinezonow? moj zostal... - wskazal na rpzewod tlenowy i miejsce w ktorym workowata nogawka sciagnela sie wokol miniaturowego otworu.

- Walczą gdzieś w pobliżu Albitern Ultima. I chyba nie wiedzie im się zbyt dobrze. - odparł Haajve - Jeżeli mamy coś zrobić, zróbmy to szybko. Kto chce zmienić kombinezon niech to zrobi w Iglicy. Tutaj zajmie to za dużo czasu.

John wzdrygnal sie na kolejne niefortunne wiesci i zwrocil sie do hospitalerki, jako ze Blint zdawal sie byc nieobecny - Musimy sie pospieszyc! jesli dostana sie na pozycje rozpoczna exterminatusa! - W jego glosie dalo sie slyszec lekka panike - Tam jest.. sa.. miliony gwardzistow.. - dodal jeszcze po chwili i ponownie rzucil do haajve - Mozesz sie tym na szybko zajac? - wskazal na uszkodzenia w kombinezonie - musze tez uzupelnic tlen.

Aleena nie wydawała się być tak spanikowana, jak Trax, chociaż czuła się naprawdę... zestresowana. Różnica między nią a Johnem polegała na tym, że ona swoje nastroje starała się zachować dla siebie.
- Oby nie było już zbyt późno... - odezwała się cicho, próbując zebrać się w sobie - Nie mamy wyjścia. Flota na podsłuchu... Nie możemy na to pozwolić. Torpedy... zbyt wielkie ryzyko. Nie mogą wejść na dogodną pozycję do odpalenia ich. - ostatnie zdanie dodała ciszej, jakby do siebie, po czym spojrzała na kapitana i znowu na Traxa. W takim stanie nie mogli go nigdzie zabrać...

Eckstein w tym czasie skończył naciągać kombinezon, włącznie z kapturem i założeniem maski, przypominającej nieco gazowe maski Kriegan. Jeden z jego towarzyszy podał mu kamizelkę taktyczną, ciężki, Kriegański płaszcz i zapinane elementy pancerza Grenadiera, wyszedł Isaak wyszedł także z lądownika, by pomóc towarzyszowi uzupełnić opancerzenie i ewkipunek. Kamizelka zdawała się być wypełniona magazynkami i granatami, podał mu także świeżo wyglądający, krótki, bezkolbowy karabinek laserowy.
- Jeżeli chcecie znać moje zdanie, cokolwiek dostało się na mostek, okręt stracony. - Zapiął kamizelkę i narzucił na nią ciężki płaszcz balistyczny. - Idę znaleźć lorda komisarza i wyciągnąć go stąd, choćby do kapsuły ratunkowej. Jeżeli możecie mi cokolwiek przekazać - zwracał się do siostry, Blinta i Johnatana - Będę wdzięczny, bo z waszej relacji o nieudanym przesłuchaniu wiele nie wynika. Jeżeli o was chodzi, aniele, na Albitern Ultima są nasi towarzysze broni. Co słyszeliście? Czy w tej bitwie uczestniczy Czarny Okręt? Co się tam dzieje?

Wzrok techpiechura nie mówił za wiele. Kiedy usłyszał teraz o torpedach i Czarnym Okręcie zrozumiał...
- Wystrzelili torpedę w stronę planety. Ktoś próbował ją przechwycić. Z przekazu wynikało, że nie zdołali tego dokonać - powiedział cicho Haajve.

Trax zamarl wpatrujac sie w kredowobiala twarz kruka, sam przybierajac podobny kolor.

Aleenie przewróciło się w praktycznie pustym żołądku. Wróg wystrzelił torpedę. Nie zdołano jej przechwycić. Siostra czuła czającą się wściekłość skierowaną przeciw chaosytom; bezsilną wściekłość. Jedyne co potrafiła uczynić z tym uczuciem to postarać się je zignorować, zakryć aktualnymi planami.
Nigdy nie dać się ponosić...
- Jeżeli chcemy działać, a nie czekać bezczynnie... - odezwała się chłodno - Mieliśmy odszukać siły, które dostały rozkaz ruszyć do iglicy. Działanie z nimi wydaje się rozsądniejszą opcją. Nie wiemy jaki jest stan sił wroga, ani dokładnie jakich zniszczeń dokonał. - zerknęła na Traxa, żeby po chwili przenieść wzrok na resztę - Mamy pewną możliwość kontaktu z posiłkami. Przy odrobinie szczęścia zdołamy dostać się na mostek wraz z odsieczą, a tam Bracie - zwróciła się do Haajve - będziecie mogli spróbować swoich sił.
Przeniosła wzrok na Ecksteina.
- Przesłuchanie odbywało się w kompleksie więziennym. Na samym końcu znajduje się sala nad drzwiami której widnieje napis "Deus Imperator nescirum". Obiekt wyswobodził się, a chwilę później zapadła ciemność... i zamęt. Pozostali mogli równie dobrze opanować sytuację, jak i ponieść śmierć. Nie możemy być pewni. - miała nadzieję, iż Trax w razie czego dopełni jej wypowiedź, po czym powróciła do głównego tematu - Nie możemy już zwlekać.
Spojrzała po zgromadzonych, oczekując na ich reakcję... i spoglądając na Blinta z nadzieją, iż ten niedługo wróci do względnej normalności. Nie mogli go ciągnąć w tym stanie za sobą, jeżeli mieli zrealizować zamysł.
- Aye - powiedzial Trax grobowym glosem - wiemy tylko ze w sali pozostali - Kronikarz, Gregor, Vostoryanin, Szary Rycerz oraz Akolita ktory w chwile przed zdarzeniem pojawil sie z kolejnym Szarym Rycerzem do ochrony, zaszlo male... zamieszanie i obiekt jakos sie wyswobodzil. Wylaczyly sie swiatla i zapanowal chaos, poczulem tylko jak czyjes cialo przelatuje obok mnie a potem ktos wepchnal mnie do portalu stworzonego przez Kronikarza. Nastepnym co uslyszalem to wiadomosc o ciezkich stratach i instrukcje udania sie do Iglicy dla wszystkich jednostek. - zerknal na siostre jakby chcial sie upewnic ze niczego nie pominal. - To chyba wszystko.

Aleena ma racje - dodal po chwili - Musimy jak najszybciej odnalezc posilki wyslane do iglicy i polaczyc sie z nimi, cokolwiek wdarlo sie na mostek, coz.. watpie czy bedziemy w stanie to pokonac. - Zwrocil sie do Kriegan - Potrzebujemy sie tez dozbroic, wiec cokolwiek mozecie nam zaoferowac jest mile widziane - Odwrocil sie ponownie chcac zagadnac Blinta ale zwatpil widzac jego stan i ponownie odezwal sie do siostry - Obawiam sie ze amunicja do pistoletu boltowego przepadla, a z niego raczej niewiele wyciagniemy. - Westchnal i znow zwrocil sie do Kriegan - Uwazam ze powinniscie udac sie z nami. Jesli Gregor przezyl uda sie tam gdzie wszystkie posilki probujac znow polaczyc sie z nasza grupa, a jesli.. polegl.. Coz, podejrzewam ze nie bedziecie w stanie go pomscic. Bo cokolwiek ich zaatakowalo, bylo naprawde potezne. Rozumiem ze chcecie mu pomoc ale musiscie zrozumiec ze misja ktorej sie podjelismy ma znaczenie priorytetowe. Macie wybor, albo probowac ratowac Malrathora, albo planete gdzie jak mi sie wydaje sa w tej chwili tysiace jesli nie miliony innych gwardzistow, Kriegan, Cadian, Savlarian i wielu wielu innych. Ponadto, zostaliscie tu wyslani jako posilki, kolejni czlonkowie grupy. Dowodzenie objal kapitan Blint, pod nim jest nawet lord komisarz, pod nim zas ja i siostra. Nie chce przywolywac tu obowiazkow sluzbowych, wiem co czujecie.. poniekad. Walczylem z Malrathorem, uratowal mi zycie, a ja uratowalem je jemu. Ufa mnie i mojemu osadowi. Wiec jak? - rzucil wyzywajacym ale i karcacym tonem. Cos sie w nim zmienilo, nie byla to moze widoczna na pierwszy rzut oka zmiana, ale ton glosu i pewnosc siebie, byly niepodobne do medyka. - Walczylem z tymi ludzmi, widzialem jak gina, sam niemal zginalem, jesli chcesz to wszystko zaprzepascic.... Sprobuj.. - powiedzial wpatrujac sie w Krieganina.

W odpowiedzi, nieporuszony przemowami Eckstein wyjął coś z kieszeni płaszcza na piersi, nie swojego, a kieszeni Schmidta i rzucił medykowi.
- Będę z wami w stałym kontakcie. Muszę znaleźć przynajmniej ciało lorda komisarza, dowódca mojej kompanii wymagałby tego ode mnie. Isaak to wybitny snajper i nożownik, bardziej przyda się wam na misji, podobnie jak Leon. Chcecie znać moje zdanie, wespół z techpiechurem dowiedzcie się czego się da, jak długo się da i przeszukajcie na komunikatorze Kastnera wszystkie częstotliwości wewnętrzne, powinniście nawiązać prędzej czy później kontakt z jakimiś Egzemplariuszami. Ładujcie się do lądownika i bądźcie gotowi uderzyć od zewnątrz, w razie potrzeby Kastner zajmie się taką błahostką jak płyta adamantu...
Medyk przez chwile jakby cos rozwazal, ale w koncu skinal glowa i powiedzial - w takim razie, powodzenia.
Zbrojmistrz podrapał się po głowie.
- Wiecie.. na tym statku nie trzeba być incognito. - wskazał ręką kilka mieczy łańcuchowych.
Pogrzebał w jednej z kieszeni swojego płaszcza i wyjął magazynki do pistoletów boltowych, które zabrał od Władcy Nocy.
- Wyjął je, kiedy wszyscy już pewno byli martwi. Starczy amunicji na podziurawienie kilku głów. Zgadzam się co do nasłuchu. Póki nie będziemy mieć jakiegokolwiek wsparcia atak na mostek może być wielce pochopny.
- Nie jestem incognito. Jestem grenadierem Korpusów Śmierci. - Eckstein ściągnął płaszcz, upewniając się, ma swobodny dostęp do kamizelki taktycznej. Schmidt podał mu jeszcze długi zwój liny.
- Połączcie się z kim możecie i zdobądźcie tyle informacji, ile się da. Jeżeli tam w dole są jeszcze jacyś Egzemplariusze, powiadomię ich, że iglica została odbita. - z tymi słowy ruszył biegiem w stronę windy. Kastner zaś podał przygotowane wcześniej komunikatory każdemu z piątki należącej, poza Krieganami, do oddziału inkwizycyjnego.
Trax wygrzebal z pamieci wewnetrzne czestotliwosci podane im przez gwardzistow z ktorymi wczesniej nawiazali lacznosc i probowal laczyc sie z nimi kolejno, majac nadzieje natrafic na kogos kto udzieli im tak potrzebnych teraz informacji o sytuacji i posilkach.
Techpiechur skinieniem pożegnał Krieganina, odwrócił się do reszty.
- Zebrałem pistolety bolterowe, niestety zapomniałem o ważnym fakcie. Amunicja ta sama. Gabaryty większe, bo i większa ilość udogodnień. Jednym z nich jest coś co techkapłani nazywają Duchem Lojalności. Jest to Duch Maszyny, który pilnuje aby broń nie została użyta przez kogoś innego niż właściciel broni. Te są na DNA, więc... nic nie zdziałacie nimi. - wyjaśnił szybko.
Przypiął magazynki do jednego z pasków. Potem pociski się wyłuska, spreparuje zapasowy magazynek duplus ze zwykłą amunicją. Idealny do sulminasowego gnata. Po co marnować cenną amunicję? Niektórzy w podkopcach cały dzień harują, aby zarobić na jeden pocisk. Przywłaszczył sobie jeszcze jeden piłomiecz.
- Trax... możesz mi podać ten komunikator i częstotliwości o jakie wam chodzi. Zdołam to zrobić znacznie szybciej.

Większość zgromadzonych wysiadła ponownie do iglicy z lądownika, skoro tylko techpiechur zakończył wyszukiwanie częstotliwości połączenia Arcynieprzyjaciela. Eckstein dawno zniknął w szybie windy. Blint pokazał Haajve własny komunikator, typowy przyrząd elizjańskich jednostek desantowych, prosty acz potężniejszy sprzęt w porównaniu z komuikatorem Kriegan - zbyt dużą słuchawką, nieskomplikowanym prętem i owiniętą w zabezpieczającą taśmę anteną. Zaczął ponownie wyszukiwać częstotliwości na których ktoś nadaje, poczynając od tych, przy pomocy których kontaktowali się wcześniej z Astartes.
Kastner i Schmidt pozostali w lądowniku Aquila, ponownie chowając zapieczętowaną skrzynię. Czekali na rozkazy, żaden z nich nie był osobą podobną grenadierowi, choć sami także byli wachmistrzami. Oddali w pełni dowodzenie aniołowi, kapitanowi Elizjańskiemu i szpitalniczce.
Aleena zaś przypatrywała się otoczeniu coraz bardziej przymglonym wzrokiem. Kaszlnęła dwukrotnie, przypominając sobie niedawne zatrucie gazem. Oddychanie przy pomocy aparatury powietrznej i kolejne zmiany ciśnień dawały o sobie znać, podobnie jak zmęczenie. Choć przywykła była do udzielania pomocy medycznej dzień i noc, ostatnie wydarzenia w niczym tego nie przypominały i...

W pewnym momencie na oczach Vogta, Sorcane’a, zajętego czestotliwościami Blinta i Traxa siostra zwyczajnie zwaliła się w miejscu, w którym stała, mdlejąc z wycieńczenia. Medyk Gwardii był może mniej zaskoczony niż reszta, choć początkowo nie wiedział o co chodzi, sam także nagle poczuł isę gorzej niż kiedykolwiek w swoim życiu, gdy wnętrzności zaczęły protestować, powieki opadać na wyschnięte oczy, skóra miała dość zmian temperatur i wszystkie kończyny miał jak z waty. Wysiłkiem woli oparł isę o ścianę, zamiast podążyć na posadzkę jak Aleena chwilę wcześniej.
Max i Haajve byli dość świeży, przy czym jeden był zaprawionym w bojach zwiadowcą, zdolnym wiele dni spędzić za liniami wroga, a drugi żołnierzem Piechoty Kosmicznej. Blint również był przemęczony, ale po kapitanie wojsk desantowych, czasami pozostających tygodnie na terytorium wroga nie widać było jeszcze oznak wycieńczenia.

Zell 20-02-2012 16:14

Zaskoczenie ogarnęło techpiechura. Spojrzał nie bardzo wiedząc co się dzieje na padających towarzyszy. Szybko znalazł się przy obojgu próbując zbadać ich stan. Duchy Maszyny szybko podpowiedziały. Omdlenie.
Techpiechur przeniósł oboje do promu i ułożył ich. Widząc że medyk jeszcze jest w miarę przytomny Haajve przycisnął go lekko ręką do ziemi.
- Leż i odpoczywaj. Chyba że masz przy sobie coś na zmęczenie. Daleko nie zajdziemy jeżeli wszyscy będą padać z nóg.
Potem wyszedł z promu i zaczął się rozglądać za jakimś porządnym kawałkiem materiału do łatania tego przeklętego włazu. Będzie potrzebna hermetyczność, jeżeli zaatakują mostek z próżni.
- Ustalmy więc priorytety. Po pierwsze zbieramy ludzi, po drugie szturmujemy mostek.. od zewnątrz, albo od wewnątrz, zależy jak będzie nam wygodniej i ilu ludzi zbierzemy.
John usiadl i oparl sie o sciane, zastanawiajac sie kiedy ostatnio spal w cieplym lozku i zjadl pozadny posilek, coz.. sluzba w gwardii niosla ze soba ryzyko nie zaznania takowych przyjemnosci przez dlugi czas, jednak ciagle zmiany temperatury, cisnienia, wysilek fizyczny wyczerpaly jego cialo. Spojrzal w bok na Kriegan i zawolal - Nie przytargaliscie moze soba jakichs racji? Nie pamietam kiedy ostatnio cos jadlem.. - zerknal na Aleene - kiedy siostra sie wybudzi, prawdopodobnie tez bedzie potrzebowala czegos na pokrzepienie. Blint pewnie tez zaraz zwali sie na ziemie, nie mamy czasu na dluzszy postoj, ale bez czegos co doda nam energii, i tak niewiele zdzialamy - stwierdzil.
Leon natychmiast przeszukał kieszenie i podał Traxowi wojskową puszkę, zapewne z mielonką. Alternatywnie konserwa zawierała nieprzemielone podroby. I tak medyk nie mógł się doczekać. Natychmiast po tym Krieganin ułożył siostrę w pozycji bocznej bezpiecznej, podczas gdy Schmidt zniknął ponownie w lądowniku, z tę samą skrzywioną miną, uznając zapewne, że chwilowo nie jst nikomu potrzebny.
- Z nią wszystko... w porządku? - upewnił się Kastner, cofając o krok, odkładając broń, którą siostra uśmierciła Władcę Nocy.
Jesli zaufac przeszkoleniu obecnego tu towarzysza - wskazal na Haajve niechetnie odrywajac sie od jedzenie i gramolac do siostry, bardzo ciezko myslal i jeszcze wolniej kojarzyl fakty, rzeczywiscie, nie pomyslal zeby samemu sie upewnic. Zaczal majstrowac przy kombinezonie zeby odslonic glowe, po czym przylozyl ucho do jej ust zeby sprawdzic czy oddycha. Uspokojony został czując słaby oddech na uchu.
- Co będzie z tymi z sali przesłuchań? Będziemy próbować się dowiedzieć czy zostawiamy tą sprawę samą sobie?

- Na mostku coś się chyba dzieje... - z lądownika dobiegł głos Schmidta. Po zajrzeniu do środka, w przeszklonym górnymiluminatorze - kopule oficerskiego wahadłowca - widać było dokładnie... Byli ustawieni pionowo na iglicy od strony mostka, dlatego ten był dokładnie nad nimi. Na pokładzie dowódczym, na wysokości iluminatora nastąpiła seria zsynchronizowanych, niewielkich eksplozji - nieporównywalnie słabszych niż ta, którą zaobserwowali Sihas, Aleena i Johnatan. Po tym zdawało się, że adamantowe pokrywy bezpieczeństwa na główny iluminator pokładu dowódczego, mające dziesiątki metrów kwadratowych powierzchni, odpadają swobodnie od konstrukcji. Chwilę potem z trudniejszego do dokładnego określenia punktu po środku iluminatora ulatniać się zaczęła struga powietrza i chyba wciąż żywych ciał...
Trax odetchnal z ulga - tak - powiedzial do Kastnera i podazyl za wzrokiem wszystkich widzac co dzieje sie nad nimi - wyglada na to ze nie ma czasu na odpoczynek.. - nachylil sie i zlapal konserwe zdobyta od Krieganina, postanowil dokonczyc ja za nim zrobia cokolwiek innego, wolal nie podzielic losy hospitalerki w poblizu chaosytow, jako ze nie mial innego sposobu na odzyskanie sil.
Sprobowal zebrac mysli... - Ile zajmie latanie tej dziury? - zwrocil sie do techpiechura - nie mamy czasu, musimy dzialac, wybrac.. najoptymalniejsza opcje dostania sie tam. A wy - tym razem zwrocil sie do Kriegan - dajcie mi jakas bron, Blintowi tez, bedzie tez potrzebna jedna dla siostry kiedy juz sie ocknie, nie bardzo jestesmy w stanie walczyc wrecz. - westchnal wskazujac na miecze lancuchowe.
- Odłączyć komunikację zewnętrzną Łzawiciela. Podlecieć tam Aquilą i sprawdzić jaką oni mają odporność na ciężki kaliber.
Sorcane był... zaskoczony? Cholera go brała. Nie było na nic czasu. Wyjął z kabury swój pistolet hot-shot i podał go Traxowi.
- Niech weźmie go najlepszy strzelec z was. Jeżeli ktoś ma jakąś broń laserową mogę mu ją naładować. Jest jeden zasadniczy problem. W razie czego trzeba będzie przycumować do dziury w iluminatorze mostka jeżeli nie chcemy skakać w próżni.
Techpiechur pogrzebał w swoim worku stojącym w kącie ładowni i wyjął stamtąd hełm z nieszczególnie wyglądającą przełbicą. Co prawda szansa że to go uchroni przed pociskiem z bolta, była.... nie było jej, jednak na odłamki było w sam raz.
- Ja sie nim zajme - powiedzial Trax wyciagajac reke do Haajve - lata bawienia sie takimi rzeczami robia swoje.
- Bierz.. nie zgub go. Należał do prawego żołnierza - techpiechur pozostawił broń w ręku medyka.
Wyjrzał przez właz.
- Jeżeli rozłączymy komunikację ich szef z pewnością się połapie, ale dzięki temu nie zawiadomi swoich. Powinniśmy także wtedy odciążyć umysły astropatów... ale cholera.. jeżeli ich kołyski otworzą się to wszystkich wywieje. Nie wiem jak zareaguje Duch Maszyny w takiej sytuacji.
Potrzebuje tez nowego kombinezonu, Blint chyba tez, ma zerwany przewod tlenowy, chociaz moze to nie jest ciezkie do naprawienia - dodal po chwili - nie wiadomo co tam bedzie sie dzialo, musimy byc gotowi na wszystko.
- Równie dobrze ja mogę przejąć tego typu broń. Nas Elizjan szkoli się, by nie marnować amunicji, tygodniami działamy na zapleczu wroga. Z całym szacunkiem, Johnatanie... jesteś medykiem. - odparł kapitan na słowa medyka, pragnącego przywłaszczyć sobie najprawdopodobniej ich najlepszą broń.
Jestes warzywem. - dodal Trax - walczylem na Albitern oszczedzajac kazdy strzal.nie doceniasz mnie, a ja nie zamierzam ryzykowac ze znowu odjedziesz w swoj.. bezmyslny trans i wyrzucisz te bron albo zaatakujesz ktoregos z nas. Nie Blint, nie ma mowy. Poza tym, nie wiem czy zauwazyles ale nie tylko Ty przeszedles szkolenie w gwardii, ale jako jedyny powinienies znajdowac sie w skrzydle szpitalnym.
- Nie wiem o co chodzi, ale jeżeli to cenna broń, ja mogę się nią zająć, byle ktoś powiedział, do czego strzelać a do czego nie. Przywykłem do ograniczonej amunicji. - sucho wyjaśnił wiecznie skrzywiony Isaak - Zabijaliśmy już renegackich Marines, ja, Alfred i Leon, to było kryterium wybrania nas, poza tym że jesteśmy dekorowanymi wachmistrzami. Nie chcę brzmieć jakbym się przesłaniał odznaczeniami, ale jestem najlepszym strzelcem z naszego pułku oblężniczego, a snajperzy są dosyć ważni w wojnie okopowej... O ile wy nie powinniście po prostu zachować tej broni, bracie-techpiechurze Sorcane.
- Twoja decyzja - rzucil Trax do techpiechura.
- Niech weźmie ją Isaak. Pistolet hot-shot. Bez żadnych udogodnień. Jest w stanie przebić pancerz wspomagany, a skoro zajmowaliście się Zdradzieckich Marines, wiesz gdzie celować i jak szybko reagują. Ja mam przy sobie... kilka niespodzianek. - dla potwierdzenia zdjął rękawice, odsłaniając swoje dłonie, jedną mechaniczną drugą cielesną.
Ułożył dłonie naprzeciw siebie pomiędzy dłońmi przeskoczyło kilka wyładowań elektrycznych.
- Umiem wiele ciekawych rzeczy, albowiem jestem zbrojmistrzem. Aha... jakbyście czuli irracjonalny niepokój, strach lub nagle w koło rozległby się elektroniczny jazgot, to prawdopodobnie będzie moja sprawka.
Techpiechur zastanowił się i podszedł do jednego ze schowków w lądowniku. Pogrzebał w nim chwile i wyjął kilka rolek taśmy, która w rękach techkapłana potrafiła zdziałać cuda.
- Dobra.. ustawiajcie się z tą naprawą. Zaraz wam to wszystko połatam.
- zajmij sie Blintem, ja musze najpierw cos zrobic - westchnal, hospitalerka musiala sie ocknac, zjesc cos i miec chwile zeby pozbierac sie do kupy, prawdopodobnie miala tez odpowiednie substancje zeby dodac energii i jemu, jako ze on wszystkie swoje wspomagacze dawno juz stracil na Albitern. Kucnal przy kobiecie i sprobowal ja wycucic.
Aleena ocknęła się, nie do końca rozumiejąc co się wokół niej dzieje. Spojrzała półprzytomnie na Traxa, czując się wyprawną z energii. Organizm domagał się swoich praw, które tak brutalnie zostały pogwałcone, a Siostra mogła mu tylko przyznać rację. Przez chwilę patrzyła zdezorientowana na medyka, po czym wydusiła z siebie:
- Co... Co się dzieje...?
- Zjedz i napij się. Na mostku dzieje się coś złego.
Kombinezon Blinta rzeczywiście potrzebował pewnych napraw. Na szczęście taśma przemysłowa była naprawdę potężnym materiałem. Techpiechur zajął się skręcaniem przewodów z powietrzem oraz łataniem dziur. Nabranie powietrza do butli nie było niczym niezwykłym. Wystarczyło poprosić o to Ducha Maszyny, a on już swoimi mechanizmami robił resztę.
- Coś złego...? Gorszego, niż już jest...? - zerknęła na Traxa. Skrzywiła delikatnie się, czując pulsujący ból głowy, po czym przetarła oczy w płonnym wysiłku odpędzenia zmęczenia. Spróbowała się unieść na tyle, aby usiąść, poirytowana na siebie samą, na własną słabość.
- Kolejne ekspolzje - powiedzial medyk, czekajac az jego kombinezon zostanie naprawiony. - wyglada na to ze.. cokolwiek sie tam dostalo, radzi sobie niezle.
Radzi sobie nieźle... Oczywiście, że radzi sobie nieźle. Mogli już się przyzwyczaić do tego. Aleena usiadła z pewnym trudem i spojrzała uważnie na Traxa.
- Jak się trzymasz? - skrzywiła się - Nie wyglądasz najlepiej, ale chyba sam... odczuwasz to. - westchnęła - Co z Blintem?
Wyglada prawie tak dobrze jak my - usmiechnal sie ponutro Trax - zjedz cos, nie chcemy zebys znowu zaslabla. - Podszedl do drugiego Krieganina i wzial od niego puszke z konserwa - Masz - wreczyl ja Aleenie.
Aleena ze wdzięcznością przyjęła konserwę. Jeden posiłek nie mógł oddalić wszystkich trosk, ale w danym momencie wydawał się darem od Imperatora...
- Próbowaliście nawiązać kontakt z oddziałami...?
- Pracujemy nad tym - odparl Trax przygladajac sie siostrze silujacej sie z puszka. - wyciagnal reke, wzial puszke i otworzyl nozem, oddajac hospitalerce. - Nie mamy wielu opcji, jedyna szansa jest polaczenie sie z silami Astartes, o ile te jeszcze istnieja. Nie wydaje mi sie zebysmy byli w stanie sami przeciwstawic sie czemus co dostalo sie tam.. Jesli brat Haajve ma racje, zabezpieczenia byly.. wysokie.
Siostra uśmiechnęła się blado do Traxa przyjmując konserwę.
- Dziękuję... - wysłuchała medyka, nie tracąc czasu, posilając się. Zaiste, dar Imperatora... - Zgadzam się. Przecież nie pójdziemy sami... w takim stanie... - skrzywiła się, spoglądając na miecz łańcuchowy - Żadnych szans, a nawet z siłami... - westchnęła. Była całkowicie wyczerpana i nie wyobrażała sobie siebie stającą do jakiegolwiek starcia w tym momencie... a i wątpiła, aby jej dwóch towarzyszy trzymało się niesłychanie lepiej.
- Zastanawialem sie - powiedzial wciaz przygladajac sie pochlaniajacej mielonke siostrze medyk - czy nie jestes w stanie.. dodac nam energii jakimis proszkami, moje juz dawno sie wyczerpaly..
Aleena przerwała na moment posiłek i spojrzała na Traxa.
- Zdajesz sobie sprawę, że przy naszym obecnym stanie oszukiwanie zmęczenia może okazać się... zgubne, szczególnie jeżeli myślimy o większych dawkach? Szczególnie biorąc pod uwagę fakt, iż całe wyczerpanie może powrócić w najmniej oczekiwanym momencie, ze zwiększoną siłą.
Moja droga - usmiechnal sie ponuro Trax - jesli przyjdzie nam zmierzyc sie z kolejnym suczym synem chaosu, nie bardzo bede sie przejmowal stanem mojego organizmu, skupiajac sie na probie przetrwania.. Chodzi mi o awaryjna, szybka, skuteczna dawke na wypadek... jakeigos incydentu.
- Oczywiście. - stwierdziła spokojnie, powracając do posiłku - Ale raczej będziesz się przejmował, jeżeli w trakcie starcia niespodziewanie twój organizm odmówi posłuszeństwa. - spojrzała na Traxa - Możliwe są dawki na wzmocnienie, a awaryjna... na wypadek incydentu.
Haajve skończył naprawiać skafander Blinta. Trochę mu to zajęło, ale powinno dać radę na całkiem długi czas.
- W porządku Trax. Teraz twoja kolej. Połóż się czy co, byle było ci wygodnie.
Stojąc nad medykiem odkleił z rolki kawałek taśmy. Odgłos odrywającego się kleju rozległ się głośno.
- Na Marsie nauczyli mnie że nie ma nic lepszego od porządnej rolki taśmy przemysłowej. Nigdy nie myślałem że arystokrata z Terry może kiedyś skończy sklejając nią skafandry imperialnych gwardzistów.
Medyk, urywajac rozmowe z siostra, podazyl za wskazowkami techmarine’a.
Siostra milczała przez chwilę, opróżniając puszkę z konserwą, która niestety wydawała się zawierać zbyt mało pożywienia, jak na potrzeby organizmu, chociaż sam fakt, iż mogła się pożywić był wystarczającym powodem do zadowolenia.
- Czyli wciąż pierwotny plan połączenia się z pozostałymi jest najsensowniejszy... - westchnęła - Chociaż nasz stan pozostawia pewne konkretne wątpliwości... ale prócz tego pozostawałoby jedynie bierne oczekiwanie.
- Bywalo juz gorzej - usmiechnal sie ponuro - coz, mamy wiele... ee.. sugestii, jeden z Kriegan poszedl oczywiscie szukac Gregora, czyli jest nas mniej. Brat Haajve uznal ze powinnismy zaszturmowac mostek transportowcem.. a w razie komplikacji.. uzyc multilaserow. Coz.. - ja uwazam ze powinnismy polaczyc sie z glownymi silami tak jak zalozylismy to na poczatku, bedziemy spowolnieni, to chyba oczywiste, rakieta cyklonowa zostala wystrzelona, nie wiemy co zrobia z reszta z nich. Ta chwila odpoczynku jzu kosztuje nas cenny czas, jednak nie widzialem opcji ruszania sie stad bez chwili wytchnienia. W dodatku.... - przerwal zastanawiajac sie nad doborem slow. - Omdlalas z wycienczenia, ja sam bylem bliski tego stanu wiec.. Zgaduje ze konkretnego planu nie ma, a niestety nasz “przywodca” jest niezdatny do uzytku. Znowu.. - westchnal i przetarl oczy.
Aleena zamrugała wyraźnie zdziwiona.
- Zaszturmować mostek? - spojrzała krótko na Haajve - Użyć multilaserów, przy okazji zapewne niszcząc miejce, na którym nam zależy? Nie wspomnę już faktu, iż żadne z naszej trójki nie jest w stanie podjąć się szturmu.
- Ujme to tak, szturm na cokolwiek gdziekolwiek, jest opcja ostateczna na uzywkach, ktore szybko sie skoncza i skutecznie uniemozliwia nam jakiekolwiek inne dzialania, na dluzszy okres czasu. Watpie czy nasze “slabe” ciala wytrzymaja o wiele wiecej wysilku.
- Szturm, do tego w obecnym stanie osobowym, na mostek, na którym dominują siły wroga po prostu nie wchodzi w grę, zważając dodatkowo na to, jaki to wróg. Będzie to działanie zupełnie płonne... - skrzywiła się.
Trax usmiechnal sie tym razem niemal zlowieszczo - nie mialem na mysli szturmu na mostek.. a chociazby na pojedynczego przeciwnika. Musimy zdac sie na naszych nowoprzybylych jesli chodzi o.. konfrontacje, przynajmniej dopoki nie odpoczniemy. Watpie czy chociazby strzelanie z broni dystansowej bedzie tak celne jak bysmy tego chcieli.
- Atak na mostek przy pomocy Aquili to rozwiązanie destrukcyjne... ahh... i po głębszym zastanowieniu może być problem ze sterowaniem statkiem. To rozwiązanie więc odpada. W tym wypadku zniszczenie tego na czym zależy przeciwnikowi, nic nie da. Kolejna rzecz. Komunikacja. Możemy ją zawiesić całkowicie, tak że Arcywróg nie będzie mógł korzystać z naszych astropatów, ale wtedy narażamy ich na śmierć, gdyż wyłączenie modułu przesyłowego, może spowodować otwarcie technokołysek w efekcie czego wszyscy oni stracą życia. Nie wiem jak zareaguje Duch Maszyny w przypadku rozhermetyzowania.
- Mamy więc trzy wyjścia, których możemy się podjąć i będzie to w pełni wykonalne. Raz. Zostać tutaj, Dwa. Odlecieć i wykonać misję dla Inkwizycji. Trzy. Przejść się na mostek zbierając po kolei ludzi.
- Szybko. Trzeba podjąć decyzję. Próbujemy wyłapać na voxie ludzi od dobrych paru chwil i nic.
- Walczymy z dość konkretnym przeciwnikiem, tak wnoszę z waszych rozmów... - Kastner wskazał na ciało Władcy uśmierconego przez zbrojmistrza - Jeżeli ktoś wie cokolwiek więcej o nich, czas się podzielić informacjami aby posegregować to, co wiemy. Jesteśmy jednym oddziałem i w ten sposób działajmy. Jednak zgodnie z tym co mówił Eckstein, proszę, bracie-techpiechurze abyś wznowił połączenie z heretycką jednostką. Byłem świadkiem szaleństwa przyobleczonego w ciało i jeżeli muszę patrzeć na heretyka, aby usłyszeć cenne informacje strategiczne, niech tak będzie. Najwyżej odwrócę się w drugą stronę. Może to pomoże nam podjąć decyzję.
- W porządku. O Władcach będę ja wiedział najwięcej. Bardzo mi się to nie podoba, ale jako towarzysze powinniście wiedzieć... czemu ten gnój po drugiej stronie tak bardzo przypomina mnie.
Sorcane westchnął i spojrzał po wszystkim.
- Primarchowie obu naszych legionów Corax i Konrad Curze stosowali bardzo podobne taktyki, jednak każdy z nich miał inną przeszłość. Kiedy Kruk pomógł swoim opiekunom odzyskać wolność z pod tyrani dla której musieli pracować, Curze całe swoje dzieciństwo przeżył mordując w ciemnych zaułkach bandytów i siejąc terror w mrocznym świecie na jakim wylądowała jego kapsuła. Dlatego też Corax to ucieleśnienie taktyki partyzanckiej, zaś Curze to uosobienie terroru. Oba legiony uważa się za bratnie, właśnie z powodu podobnych cech geno-ziarna i taktyk, bardzo opartych na skrytości i szybkości działania.
- Dalej. Curze został... zabity przez imperialnego zabójcę. Nie było zapisanych w kronikach motywów czemu przeszedł na stronę Horusa. Wiem za to, iż wśród Zdradzieckich Marines są oni najemnikami. Nie służą żadnemu z bogów chaosu, walczą z kim chcą i są niezależni, tylko w wyjątkowych sytuacjach łączą siły z kimś innym.
- Jeżeli chodzi o taktykę walki. Preferują zwarcie i broń szybką, jak szpony, miecze i inne ostrza. Posiadają starsze rodzaje pancerzy, praktycznie zawsze wyciszone. Trzeba się spodziewać z ich strony przede wszystkim zasadzek i włażenia tam gdzie nikt inny by nie wlazł. Tak jak my posiadają pewien defekt przez który nasza skóra, w przeciwieństwie do innych Marines, nie jest w stanie wytrzymać wielkiego promieniowania.
Techkapłan skończył naprawiać kombinazon Traxa i podszedł do konsoli.
- To co? Zaczynamy nasz mały nasłuch od nowa?
- Coz - zaczal Trax - uwazam, ze jesli jzu mamy nawiazac kontakt to musimy sie do niego przygotowac. Nie mozemy znowu polaczyc sie i ryzykowac wkrycia, wczesniej pewnie uznano to za przypadkowy wyskok, moze zaklócenia.. Teraz mozemy nie miec tyle szczescia. - Westchnal ciezko wygladajac na zdenerwowanego - Ja.. - zawahal sie - wydaje sie byc odporny na pewne manipulacje.. niestety nie wiem jak potezny moze byc osobnik po drugiej stronie.. Jestem za to - sumiecnal sie gorzko - najbardziej.. niepozornym z was.. stary wyczerpany gwardzista. sprobuje nasluchac co sie da, Wy rowniez bedziecie mogi sledzic przebieg wydarzen jako ze ze srodka zapewne wszysstko uslyszycie.. za to.. ryzyko jest na tyle wysokie, ze jeden z Kriegan moglby pilnowac zeby mojej skromnej osobie nie stala sie krzywda. Z calym szacunkiem ale sa najbardziej wypoczeci i w pelni sil z nas.
Wizja ponownego nawiązania kontaktu z wrogiem nie radowała serca, ale jeżeli to było w tym momencie jedyne źródło dodatkowych informacji...
- Jesteś pewny? - zapytała Traxa - Nie może być mowy o... wahaniu, kiedy kontakt się rozpocznie i oczywiście osoba pilnująca musi zadziałać szybko. Przerwanie kontaktu... Nie wiemy co oni potrafią uczynić na odległość, jednak... - westchnęła - Także zbyt długie siedzenie w tym miejscu nie wydaje się dobrym pomysłem...

Zell 20-02-2012 16:20

- Mam pewne.. doswiadczenie zwiazane z takimi sztuczkami, zgubny jest ich glos, to co mowia, potrafia omamic niemal kazdego, dlatego uwazam ze, sluchanie jest najniebezpieczniejsza czescia, jesli wy schronicie si w transportowcu, nie powinno to byc az takim problemem, jednak kazdy blizej, komunikatora moze byc zagrozony.. Krieganie, a raczej Krieganin powinien byc w stanie zatkac sobie jakos uszy, ale musi widziec mnie zeby mogl zadzialac w kazdej chwili, jesli Wy w srodku uslyszycie cos niepokojacego, mozecie wybiec, tak ze bede zabezpieczony z kazdej strony - spojrzal na nich - co myslicie?
- Ja zostanę, nie potrzebuję też zatyczek. - Isaak zwrócił się do Leona, po czym nachylił i wyszeptał mu coś na ucho. Parsknął złośliwym śmiechem, wymijając bruneta, który spojrzał na niskiego snajpera okopowego jakby go pierwszy raz widział - i to po drugiej stronie barykady. Nie powiedział nic jednak i gestem zaprosił pozostałych z powrotem do transportera.
- Śmiało, medyku. - ponaglił go snajper.
Trax spochmurnial i ponownie, jak juz kilka razy wczesniej zyla zaczela mu niebezpiecznie pulsowac na skroni - Jesli to takie zabawne, ze bede narazal zycie, to nie zamierzam tego robic w towarzystwie idiotow nie potrafiacych docenic powagi sytuacji. Zapraszam do transportowca, i modlcie sie do Imperatora zeby wszystko poszlo zgodnie z planem.. - Spojrzal po Krieganinach, a potem przeniosl spojrzenie na hospitalerke - Tym razem tez mnie nie zawiedz - dodal wymuszajac ironiczny usmiech, zbyt czesto musial polegac na innych, ale nie mogl spodziewac sie czego innego, dawno minely lata kiedy to on byl tym dbajacych o innych.
- Synu... - Issak podszedł natychmiast do medyka, stając z nim oko w oko, zamiast drugiego miał przepaskę. Nie chwycił go za kołnierz, ale przez chwilę Trax się tak właśnie poczuł. - Zadam ci tylko jedno jedyne pytanie i zastanów się dobrze nad odpowiedzią. Kogo tutaj nazwałeś idiotą?
John spojrzal niepewnie na Shmidta - Irytuje mnie fakt, ze narazam siebie, moze i swoja dusze, zeby zdobyc tak potrzebne nam informacje, a was widocznie to bawi. Uratowalem zycie Gregora, wielu grenadierow, gwardzistow i innych tam na dole, walczylem o sluszna sprawe nie martiwac sie o wlasna dupe, a o te ktore byly w potrzebnie, wiec daruj sobie zarty z takiej sytuacji.

Krieganin szybkim ruchem dobył bagnetu i trzymając ostrze między ich szyjami, zaprezentował wielki nóż.
- Na tym drobnym ostrzu jest krew Pożeraczy Światów. To wszystko, co mam w tej materii do powiedzenia. Jeżeli Twoja dusza jest tak narażona, może jesteś za słaby w wierze i powinien się tym zająć brat Sorcane.
Watpisz w moja wiare? - spojrzal w twarz Krieganina nie kryjac rozdraznienia - kazdy przysluza sie Imperatorowi na swoj sposob. Ty zabijasz, ja ratuje zycia, uwazasz ze to ujmuje mi sily i wiarygodnosci? Nie watpie ze bez problemu tu i teraz zabilbys starego, wyczerpanego medyka, to zaprawde chwalebne, ale widocznie nie potrafisz docenic faktu ze niektorzy z nas, nie musza walczyc, zeby wypelniac wole Imperatora.

Aleena zebrała się w sobie i stanęła na nogi. Powoli zaczynała dochodzić do wniosku, iż największym ich problemem są wewnętrzne niesnaski, a nie sam wróg.
- Każdy z was jest rozdrażniony na swój sposób, z różnych powodów, ale żadne przepychanki czy wymienianie swoich czynów nie pomaga ani nam, ani tym bardziej Imperium... a wręcz osłabia nas przeciw wrogom. - przyglądała się uważnie obu mężczyznom, których najwyraźniej poniósł ich samczy instynkt, szczególnie patrząc na Kriegianina, trzymającego nóż - Nie dawajmy przeciwnikowi kolejnej przewagi, skacząc sobie do gardeł, tylko zacznijmy współpracować.

- Wątpię w twoją wiarę, twoją przynależność... - Krieganin wolną ręką strzepał tynk, jeszcze pozostały z zawalonych budynków na Albitern Ultima, z naramiennika Traxa, odsłaniając oznaczenie regimentalne - Jesteś ze sto pierwszej. Wiesz, dlaczego Twój regiment jest teraz w większości wycięty? Bo stawialiście nam opór. Tylko dlatego, że tutaj jesteś, nie wypatroszyłem Cię od razu, chłopaczku. Jestem starszy od Ciebie i nauczyłem się wiedzieć, że samotne ziarno rzadko kiedy ocaleje ze skażonej gleby. Więc jeżeli opowiedziałbyś nam... - z tymi słowy schował bagnet do pochwy i zerknął na siostrę, Blinta, Sorcane’a, wrócił wzrokiem na twarz Traxa - Jak to ująłeś, masz pewne doświadczenie z tego typu sztuczkami. Umieram z ciekawości i gotuję się, by usłyszeć wasze sprawozdanie, szeregowy.
Twarz medyka sciagnela sie. Nie wierzyl w to co slyszy. - 101 stawiala opor lojalistom?
- Snajperzy - wtrącił się - Mają zwyczaj odnajdywać swoją zwierzynę i dla pamiątkowych wpisów zbierać nieśmiertelniki, a oficerom dokumenty. Mogę ci pokazać świstek mojego celu. Jak się wymawia nazwisko tego... Jyl? Żyl?
- Hono Gilletyne? - zapytal zdiwiony John. -Co z nim? Ja.. - powiedzial - nasze pulki byly odciete, ostatnia informacja bylo to ze jestesmy otoczeni przez wroga na planecie. Nie ufalism nikomu, strzelalismy do ruchomych celow czekajac na wznowienie komunikacji. Kiedy spostrzeglismy Lorda Komisarza Malrathora i jego Kriegan, nie ostrzelalismy ich, ale tylko dlatego ze zauwazylismy postac Komisarza. Wszystkie nasze pozycje byly ostrzeliwane z mozdzierzy, czego sie spodziewaliscie?!
- Spodziewaliśmy się, że nie otworzycie ognia. - odparł lakonicznie Schmidt, wyjmując z kieszeni niewielki album z powklejanymi wydartymi kawałkami papieru i zaczął go kartkować - Zaufanie to rzecz, którą się kupuje, którą trzeba wywalczyć, nie należność. Hospitaller więcej niż udowodniła swoją wiarę, niezłomność, łaskę Imperatora i zdolności. Ty musisz się bardziej postarać i mam nadzieję, że napatrzyłeś się na nóz...
- Nawet go nie zobaczysz, jeżeli podczas nasłuchiwania uznam, że coś w Twoim zachowaniu mi się nie podoba.

- Chodźmy już. - Kastner rzucił do pozostałych, wskazując lądownik i poganiając ich gestami.

- Nie ma co, potrafisz zjednywać sobie towarzyszy... - Powiedział kapitan do medyka, przerywając długie milczenie.

- Nie wierze.. Nie wierze.. - Trax nie potrafil nawet okreslic jak gleboko dotknely go podobne oskarzenia. - Ratowalem nie tylko swoich, ratowalem tez waszych ludzi, czy byli wazni, czy byli szeregowymi gwardzistami, nadstawialem za nich dupy, zeby teraz ich towarzysze watpili w moja wiare w Imperatora! Emmerich Eskel, zyje tylko dzieki mojej interwencji, Gregor Malrathor, zyje tylko dlatego ze pomoglem mu w walce z o wiele od niego potezniejszym przeciwnikiem. Wybrano mnie zebym uczestniczyl w tej misji, i od tamtego czasu robie wszystko, wszystko, zeby ta klapa stala sie naszym zwyciestwem. - nabral powietrza - Jak mozesz we mnie watpic!

- Wszystko co mam to twoje słowa. - niewzruszony odparł Schmidt, wzruszył za to ramionami - Imię kapitana wprawdzie dodaje Ci wiarygodności, ale to nie zmienia faktu, że nie pozwolę, by ubliżał mi... szeregowy.

Kastner natomiast zamarł, odwracając się na pięcie w stronę Traxa.
- Kapitan Eskel jest na pokładzie... - bardziej stwierdził dla upewnienia się, niż zapytał, po czym zwrócił się bezpośrednio do Aleeny, chwytając ją za ramiona, w oczach miał szaleństwo - Gdzie na Boga Imperatora znajduje się sekcja medyczna tego okrętu?!

John wpatrywal sie w Isaaka - Nie zamierzam obrazac wiernych zolnierzy ktory narazaja zycie tak jak ja, ale jesli ktos kpi z mojej checi poswiecenia sie, to jes to osobista obraza, ktora musi miec glebsze dno. A dosc juz mamy problemow. Co moze potwierdzic i Aleena. - Zwrocil sie do drugiego Krieganina - Powazna rana, caly magazynek w biodro, jeszcze przed starciem wrecz, cud ze w ogole przezyl... polatalem go ale zemdlal w drodze tutaj, dalej nasze drogi sie rozdzielily.

Kapitan podszedł do żołnierza.
- Uspokój się, panuj nad sobą! - Rzucił głośno, trzymając w pogotowiu swój nóż bojowy.

Aleena zmrużyła oczy i najspokojniej oraz jednocześnie najdobitniej jak mogła powiedziała:
- Najpierw mnie puść.

Krieganin wykonał polecenie i natychmiast się odwrócił do swojego towarzysza.
- Jaką częstotliwość miała dziewiąta?! - wręcz krzyknął. Starszy od niego Isaak przymrużył oczy, przypominając sobie.
- 97-440... kodowanie Atlas... Tak sądzę. - rzucił mu własny bagnet, bez wahania. Leon chwycił broń i chciał pobiec do lądownika, ale odwrócił się do Haajve’a.
- Aniele... z twoją zgodą, chciałbym pożyczyć broń od mojego towarzysza. Waszą. Teraz.

- Przepalarkę? - mruknął Haajve.
Nie wierzył własnym oczom. Czy oni tak zawsze. Czy ciągle kłócą się o to kto jest wierniejszy Imperatorowi? Ciągle mówią, kto wie co i jak? Kto umie to i to? Kto ma takie, a takie zasługi.
- Możesz. Tylko dobrze się z nią obchodź i jej nie zgub.
Już sam nie wiedział kto będzie nasłuchiwać, a kto co robić. Informcji w eterze była masa, ale z nich nie wynikał, żaden plan.
- Szukajcie dalej ocalałych. Ja podsłucham Władców. Wy jedyne co macie to swoje słowa, na to, że nie dacie się wykiwać. Władcy Nocy... dziesięć tysięcy lat temu na lądowisku... Z pośród was żaden nie ma tak mocnego pancerza wobec nich jak ja.

- Słusznie, słusznie... - skomentował starszy z Kriegan, rzucając Leonowi pistolet laserowy. Ten chwycił go w locie i nie czekając na nic więcej pobiegł sprintem do szybu windy, gdzie pierwszy z wachmistrzów miał pozostawić linę.

- Gotowi czy nie... odpalam.
Kosmiczny Marine uniósł dłoń nad runę i zaczął powoli ją opuszczać.

- Haajve. - Aleena rzuciła ostrzej, niż zamierzała.

- Tak słodka Siostrzyczko? Wybaczcie ale słuchanie tego kto jest wierniejszy Imperatorowi przyprawia mnie o przysłowiową KURWICĘ. - zatrzymał dłoń tuż nad runą.
- Tak, to bardzo ważna informacja. - rzuciła Siostra - Trzymamy się planu. Skoro Trax ufa w swoje umiejętności i zgodził się na plan to nie ma powodu teraz wszystkiego odkręcać. Tak więc... Działamy TAK, jak zostało ustalone, w tym momencie. - Aleena miała już serdecznie dość tej sytuacji - Przy konsoli zostaje Trax, reszta do środka.

- W takim razie wszyscy na pozycje. - Sorcane odsunął się na bok, aby dać miejsce medykowi.
- Stój! - Kapitan przerwał wszystko. - Jeszcze raz zastanówmy się. Dlaczego jedna osoba ma pozostać przy konsoli? Jak dla mnie, ktoś powinien go dodatkowo obserwować. Wybaczcie, ale nie uważam, że on jeden będzie w stanie się oprzeć.
- Rozwazalem to. Ufam w swoje umiejetnosci na tyle, ezby podjac sie tego.. Znowu bede musial zaufac ze w razie potrzeby uratujecie moje dupsko. Coz.. wlaz nie jest daleko, bedziecie slyszec wsyzstko, ale ryzyko ze wy zostaniecie.. w jakis spoosb zaafektowani, jest minimalny, dzieki czemu bedziecie mogli zareagowac. - Spojrzal na Blinta - Nie watpie ze jestes fizycznie o wiele skuterczniejszy ode mnie, o czym sie jzu przekonalimy.. - dodal smetnie - Ale ja.. nie wiem dlaczego ale jestem bardzo odporny psychicznie.. moze ponosi mnie.. ale potrafie sie kontrolowac lepiej niz na to wygladam.. bardzo slabo dzialaja na mnie wszelkie aury.. - zastanowil sie - kojarzysz moze tego zamaskowanego? Space Marine z jego obstawy, wyznal mi ze musze byc naprawde odporny skoro jego aura na mnie... nie wplywa.

- Jesteśmy oddziałem inkwizycji? - zapytał ostatni pozostały Krieganin, poprawiając opaskę na oku. - Brat Sorcane mówił, najemnicy i piraci, nie gorsze ścierwo. Może mają jakieś sztuczki. Zgadzam się z oceną kapitana. Niech to będzie test, zobaczmy, kto zdoła wytrwać. Posłuchajmy wszyscy. Potraktujcie to jako test wiary. Jeżeli ktoś ma jeszcze obiekcje, zostawmy kwestię waszemu oficerowi. - skinął głową młodszemu wiekiem, ale starszemu stopniem Elizjaninowi.

- Ja bym radził uważać. - Haajve otrzepał niewidzialne pyłki z rękawów przykrótkiego prochowca - I zakryć wam uszy jeżeli będzie przemawiał. Nie... nie żeby nie słuchać jego plugawej mowy. Raczej aby nie słuchać mięsa jakim będę rzucać w jego obraz.
- Nie to, że nie doceniam twoich umiejętności Trax, ale po prostu ryzyko jest zbyt wielkie. Ktoś jeszcze powinien być przy tobie, oczywiście to ty będzie prowadził wszystko, ale dodatkowo powinna zostać przy tobie osoba nadzorująca.
- Moim jedynym argumentem jest to, ze z calym szacunkiem - sklonil sie lekko - ale brat Haajve moze.. dac sie poniesc emocjom. Ty.. eee... mzoesz znow.. stracic panowanie nad soba. Siostra jest na skraju wyczerpania... Dlatego uznalem ze to nie bylby jednak dobry pomysl..
-...niech siostra z Tobą zostanie. Niewątpliwie jej wiara jest najsilniejsza, ją też Imperator obdarzył największą łaską. - tutaj Krieganin wskazał truchło Władcy Nocy, znajdujące się w iglicy.
- Sztywniaki. - skwitował techpiechur.
Aleena spojrzała na Haajve kręcąc z niedowierzanią głową.
- Zostanę. - stwierdziła wprost - Nie pozostawię Traxa samego... - spojrzała na pozostałych - Do środka. Wszystko ustalone.

- Tak jest... - Krieganin skłonił się, salutując, i ruszył do lądownika.
Kapitan westchnął.
- Na pewno dasz radę? Powiedz tylko, a zostanę zamiast ciebie. Jesteś na skraju wyczerpania, a w przeciwieństwie do mnie nie przywykłaś do takich warunków.
Aleena spojrzała na trzymany miecz... a później na Blinta.
- Kapitanie, słyszałeś co mówił Trax. - brak zaufania... ostatnia rzecz, jakiej potrzebowali.
Blint kiwnął głową.
- W takim razie... Powodzenia - będzie wam potrzebne. Nie ryzykujcie bardziej niż to jest konieczne. - Podążył za Krieganinem.
- Jestes tego pewna? - Spojrzal na hospitalerke - Uratowalas mi zycie, nie chce Cie narazac, a w tym stanie.. jesli liczysz sie z moja medyczna opinia.. Nie powinnas w ogole wstawac.. dlatego.. mam watpliwosci.. - dodal niepewnie zmartwionym glosem.
Aleena skinęła głową.
- Wsparcie może być potrzebne, a w tej sytuacji nie widzę innego wyjścia. Nie ukryję się, będę czuwać. - położyła dłoń na ramieniu medyka.
Trax znizyl glos - Ale.. brat Haajve, nie ufam w jego opanowanie.. widocznie ma znaczne niesnaski z tymi osobnikami.. boje sie ze moze.. wszystko zrojnowac. Poza tym.. - znizyl glos do szeptu - Jesli cos bedzie nie tak, a ty bedziesz niedysponowana - Zerknal ponad jej ramieniem na Kriegan - Nie watpie ze zabija mnie zanim zrozumiem co sie dzieje.. Znowu musze polegac na twojej ocenie sytacji, a wiem, ze do tej pory nas nie zawiodla - Spojrzal na nia blagalnym wzrokiem - Prosze, to nie ejst zabawa, ty ledwo trzymasz sie na nogach, a moje zycie zalezy od tego czy powstrzymasz ich od rzucenia sie na mnie. Nie martwie sie o manipulacje czy inne sztuczki tych heretykow. Jesli mowie ze jestem odporny, to jestem. Mozesz mi ufac. - Zakonczyl troche pewniej.
- Nie chodzi o moją ufność w twoje zdolności. - odrzekła pewnie - Raczej o twoje własne bezpieczeństwo. Uwierz teraz ty, że ja nie padnę znowu tak łatwo, a wolę mieć chociaż cień ulgi, iż ktoś nad tobą czuwa. Współpraca...Nie wiemy, co się zdarzy, czy nie będzie to coś nieoczekiwanego i dla ciebie. To nie jest zabawa, wiem. To nigdy nie była zabawa. - zamilkła - Zaczynamy?
- Nadal mam watpliwosci.. - dodal zmieszany medyk - Twoj stan wskazuje skrajne wyczerpanie.. Naprawde ufam w twoje zdolnosci, wiare i wytrwalosc.. Ale Twoj organizm.. moze nie zniesc inwazji z zewnatrz.. Posluchaj mnie, jesli nam obojgu cos sie stanie, to nie bedzie wrozylo dobrze Imperium - dodal tak zeby inni nie uslyszeli - Jesli Imperator wymaga ofiary, niech to bedzie jedno z nas, jestem tylko gwardzista, jednym z wielu, znam swoje obowiazki i wiem ze zawdzieczam ci zycie, a John Trax splaca swoje dlugi, wiec jesli mam ryzykowac dla dobra ogolu, niech i tak bedzie, nie chce zebys i ty musiala niepotrzebnie ryzykowac - Spojrzal na nia uwazniej - Jak myslisz? Co ta banda zrobi bez glosu rozsadku jakim Ty bez watpienia jestes? Wiem ze twoja wiara jest gleboka i ze nie zawahasz sie przed ryzykowaniem zyciem zeby ocalic ktoregokolwiek z nas, ale jestes Sororitas i jest o wiele cenniejsza ode mnie. Ja dam sobie rade, wychodzilem z niejednej opresji. Idz z nimi, dopilnuj zeby nie zrobili nic glupiego. A jesli mnie cos sie stanie? Coz - usmiechnal sie ponuro - Lepiej zginac dla Imperatora niz zyc dla siebie, czyz nie? PRosze, nie dyskutujmy dluzej, czas ucieka, kto wie co dzieje sie z torpedami, tam gina moi towarzysze.. - dodal zdenerwowany.
- A jeszcze lepiej żyć dla Imperatora. - dodała spokojnie - Jesteś równie ważny co i ja, nie gadaj głupot. Przynależność nie ma nic do rzeczy. Ty masz swoją własną odporność, ja mam tarczę wiary, ale masz rację. Nie dyskutujmy dłużej. Zaczynaj.
W takim razie, lepiej zeby to jedna z Sororitas dla niego zyla. - odparl. - Nie uwazasz ze ja nie mam zadnej sily przebicia w tej grupie? Oni sluchaja Ciebie, nie mnie, bez Ciebie sa bezuzyteczni, Blint jest niepoczytalny a Techmarine.. coz..
Aleena odsunęła się, stając w miejscu, w ktorym najpewniej będzie poza widokiem na ekranie.
- Jedna prawda padła niedawno. Samotna osoba nie zdziała nic. Aby Imperium przetrwało musimy się wspomagać, niezależnie od okoliczności. Współpraca to nasza przewaga, chociaż z tego co widzę ostatnio bardzo ona szwankuje. - przymknęła oczy - Współpraca i wiara.
- Mam nadzieje ze twoja obecnosc nie rozproszy mnie zbytnio - powiedzial przywolujac na usta krzywy usmiech, po czym sciagajac ja w skupieniu. Zadanie uodpornienia sie na wplyw chaosu nie nalezalo do latwych, ale wierzyl w swoje sily, potrzebowal jedynie chwili na zebranie mysli i odizolowanie sie.
Aleena natomiast trzymała silnie broń, patrząc uważnie na Traxa, oczekując niepokojących zachowań z jego strony... I sama się przygotowując mentalnie.
Gdy reszta grupy była już w lądowniku, podczas dyskusji dwojga medyków, Isaak wychylił sił się i zamknął właz, pozostawiając parę medyków odizolowaną od grupy.
Trax westchnal gleboko, otworzyl oczy i wcisnal rune aktywacyjna.

Na wyświetlaczu pojawiła się ta postać, wciąż siedząca na tronie. Nie widać było żadnych zmian - wciąż skupienie upadłego anioła, wpatrującego się w jakiś punkt poza ekranem. Jedynym novum było niewielkie stworzenie... ptak, stojący na swych nóżkach na wezgłowiu bazaltowego tronu.
Kruk. Aleena usłyszała wyraźnie odgłos krakania. Trax spostrzegł, że ten ostrzegł anioła o ponownym nawiązaniu połączenia.
Władca Nocy odwrócił głowę, by zerknąć na cadiańskiego medyka z mniej niż przelotnym zainteresowaniem i wrócił do swoich spraw. W tle wciąż słychać było chaotyczne transmisje imperialnej marynarki.
- Masz złapać je wszystkie, Vandermondeo!
- Staram się!
- Czy wszystkie nasze siły wycofano z Ultima?
- Dopiero dwie trzecie! Poddajemy trzy miliardy ludzi?
- Planetę opanowali heretycy, Imperator pozna swoich!
- Vandermondeo, potrzebujemy jeszcze dwóch minut.
- Nie wiem, czy zdołam! Nie wiem, które z tych torped są prawdziwe, a które cyklonowe! Nie mogę po prostu wziąć salwy sześciu torped na Gallipolli!
- Ktoś ma kontakt z Krzyżowcem?
- Brak, czy Manlaure znalazł Ubój?
- Brak. Wyznawca, ile jeszcze?
- Wchodzimy w zakres orbitalny z Jeźdźcami za pół minuty, tu kontradmirał, odbiór. Mamy sytuację, panowie...

W tym czasie Władca zastukał palcami i podłokietnik i nie zerkając nawet na Traxa, westchnął.
- Jesteś jakimś pomocnikiem zwerbowanym przez Lanrasque?
Trax jedynie milczal nadal wpatrujac sie w ekran, pragnac zaczerpnac jak najwiecej uzytecznych informacji, w glowie mial gonitwe mysli. Lanrasque? probowal sobie przyomniec to imie, jednoczesnie coraz bardziej denerwujac sie na mysl o 6 torpedach ktore juz zostaly wystrzelone. Na jego twarzy zaczelo malowac sie latwe do zrozumienia wyrazne roztargnienie. 6 torped...
Tym, co po chwili dostrzegł, a czego nie mógł wcześniej ujrzeć, były, zdawałoby się, otaczające postać renegata trójwymiarowe holografy, wyświetlające planety układu. W zarysie jednej z nich widział wiele obiektów, oznaczonych w uproszczony sposób, którego nie rozumiał. Rozproszone światło, padające od góry, w którym wyświetlane były obiekty wyświetlało także migotliwe opisy w wysokim gotyku, których nie rozumiał.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:26.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172