lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Science-Fiction (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-science-fiction/)
-   -   [Wh40k/Inquisitor] Aniołowie, zagładę zwiastowawszy... (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-science-fiction/10383-wh40k-inquisitor-aniolowie-zaglade-zwiastowawszy.html)

necron1501 20-02-2012 21:00

“Krew dla Boga Krwi, Czaszki do Tronu Czaszek.”


Pięć metrów. Szybko sprawdzając pozycję Egzemplariusza wspinajacego się po ścianie, ocenił raz jeszcze dystans, po czym skoczył. Wylądował miękko obok ciała Władcy Nocy, przypadając błyskawicznie do ziemi. Seria z boltera dała mu do wiadomości, że nieuwagę słono przypłaci. Podniósł lasgun leżącego, uśmiechając się do siebie. Teraz ma jakiś wpływ na pole bitwy. Ograbił ciało z granatów oraz magazynków, po czym ułożył je blisko siebie, by były szybko dostępne do użycia. Następnie, starając się trzymać jak najbliżej osłony, wycelował w Astartes kroczącego po ścianie.

Tamci poruszyli się, zaskoczeni manewrem. Natychmiast może i z kilogram zabójczych odłamków z rozpryskowych pocisków zroszył stół taktyczny i hełm sługi Khorne’a, ten jednak miał już swój cel. Wycelował tuż pod weterana, spodziewając się, że ten puści, ustawiając ogień ciągły...
Siła ciążenie sama spuściła Astartesa pod ciągły ogień broni przepalającej jego pancerz bez problemu. Weteran upadł na ziemię nie na nogi, a na wznak, zupełnie nieruchomy.
Pozostali weterani odczepili przeciwpancerne granaty od pasa...
Miał zaledwie kilka sekund. Władcę pchnął bardziej na prawo, wciąż jednak za stołem, samemu ruszył biegiem w przeciwnym kierunku, zgarniając magazynki i granaty. Po czym padł jak długi na ziemię, czołgając się, zaczął się cofać, w stronę skąd przybył.
Granaty eksplodowały gdzieś za nim, niezbyt celnie. Wybrali przeciwpancerne, spodziewając się raczej, że Pożeracz ruszy na nich, i preferując siłę od pola rażenia. Po chwili wrócili do celowania z bolterów...
...winda przybyła. Czempion kolejno wskazywał ewakuowane osoby, które wbiegały tam, pochylone, zasłaniając głowy przedramionami.
To była jego szansa. Wciąż mając granaty na pod orędziu, wymierzył odległość i rzucił w kierunku rosnącego tłumu. Zaraz za dwoma granatami, pofrunął ładunek termiczny. Gdy tylko pierwsza partia doleciała, wychynął za osłony i wybrał na cel kolejnego Marines, najlepiej czempiona skupionego na uciekinierach. Czas skurczyć ich liczebność.
Jeden z weteranów puścił broń, przytroczoną pasami do kirysu i rzucił się, by przechwycić pierwszy granat, upadając z nim na ziemię. Siła eksplozji miotnęła nim na dół schodów, choć najpewniej nie doznał wielkich obrażeń.
Drugi granat wybuchł normalnie. Drugi weteran aż się pochylił, czempion padł na kolana i ręce. Kilku braci służebnych, już uwięzionych w windzie, zginęło.
Eksplozja ładunku termicznego natomiast odparowała środkową częśc windy, sprawiając, że reszta, dwie rozdzielone połówki, z gwizdem zjechały na sam dół, w ciemność.
Ocalały bez obrażeń weteran niewiele myśląc opróżnił cały magazynek ogniem przygważdżającym, przez co Axisgul nie miał kiedy się wychylić. Potem pomógł czmepionowi wstać, a ostrzał przejął jego brat na dole schodów, wymierzając jednorącz bolter, celując, gdyby tylko Axisgul się wychylił, na leżąco...
- Bierzcie przykład ze swego brata, poświęcił się dla dobra zwykłych cywili! Taki powinien być każdy brat! - ryknął. Nie podnosząc się ponad osłonę, ruszył aż do końca prawego skrzydła stołu taktycznego, w przeciwnym kierunku do Władcy.
Następnie chowając się dokładnie za murkiem, wycelował w leżącego, jeśli zdoła go na tyle uszkodzić aby przestał sprawiać problem, zostanie mu już tylko pozbycie się pozostałej dwójki.

Wystrzał dokonał energii zasobnika karabinu, przegrzewając atomową baterię Władcy Nocy - lub tyle wydedukował Axisgul. Potężna wiązka laserowa przeszyła jednak większość jego kirysu, przechodząc oba serca. Znieruchomiał.
Drugi zmienił magazynek i ze zniekształconym przez vox-transmiter rykiem kontynuował ostrzał, nieskutecznie. Czempion kompanii schylił się do poległego, by upewnić co do jego śmierci, po czym wymienił spojrzenia z weteranem.
Skinęli sobie głowami.

Czempion ruszył na Axisgula, weteran ruszył szerokim łukiem na prawo, bliżej ściany, poza zasięgiem Khornity, błyskawicznie zmieniając magazynek.

Pożeracz odrzucił lasgun, nie było już z niego pożytku, po czym błyskawicznie wyciągnął pistolet, jednocześnie przemieszczając się wzdłuż stołu, aby Astartes z bolterem był po drugiej stronie osłony. Jednocześnie wyciągnął miecz, z pistoletu celując w maszerującego na niego czempiona. Newralgiczne punkty. Gdy rozpryskowe pociski jego pistoletu eksplodowały na kunsztownym pancerzu czempiona, został spowolniony, napierając cały czas, z pomocą serwomotorów jego zbroi nawet się nie zachwiał. Dotarł do Axisgula, wykorzystując fakt, że ten broń jednej ręki zastąpił pistoletem, ścierając się z nim w furii...

Drugi z weteranów niewiele myśląc speyskał ich obu niedyskryminowanym gradem pocisków, przebiegając obok stołów taktycznych aż pod adamantowe płyty przesłaniające iluminator od momentu, gdy eksplozja wyrwała część przeszklenia.

Wyznawca Krwawego Boga ryknął i ruszył na przeciwnika. Zwarli swe miecze w furii, przy trzasku wyładowań nastąpiła szybka wymiana ciosów. Wypuszczając pistolet, Axisgul wyszarpnął topór. Po czym zaczął taniec. Szybko, szybciej.
Trzask metalu o metal, wirując, blokując, napierając.
Czempion cofnął się pod nawałą ciosów, przyjmując je na tarczę, przyginając się nogach. Nagle, przy uderzeniu topora, odepchnął broń przeciwnika, chcąc staranować go za pomocą tarczy, jednocześnie wykonując pchnięcie mieczem. Pożeracz odepchnął się od tarczy, wirując do tyłu, unikając ciosu, nie czyniącego mu żadnej szkody. Czas naglił, nie miał chwili do stracenia. Ruszył. Cios, cios, unik, krew. Khornista aż sapnął gdy krew Astartes chlusnęła na posadzkę z ranny na ramieniu.
- Za wolno - wyszczerzył się do ofiary. Wybicie, cios od góry toporem na krawędź tarczy, ściągnął ją w dół, mieczem odbił rozpaczliwy cios tamtego. Zawirował wokół własnej osi, spuszczając ze świstem miecz na kark Egzemplariusza. Krzyk, krew, ryk satysfakcji.
Czas na Egzemplariusza z bolterem.
Ten wbił rękawicą runę przy jednej z większych konsol.
Adamantowa pokrywa z hukiem została odstrzelona od iluminatora. Powietrze wewnątrz zaczęło uciekać, porywając wciąż czający się z dala od walki aniołów, we wnękach personel braci służebnych i taktyków, oraz nieruchomo trwających na stanowiskach serwitorów. Również Axsgul przeleciał fregmnent, szarpnięty nagle w bok, ale zdążył aktywować magnetyczne buty. Zwykli ludzie wyssani w próżnię zgineli niemal natychmiast, pozostali mieli ponieść śmierć wkrótce potem przez zerowe ciśnienie i temperaturę...
Weteran, upewniwszy się, że wróg zdobywszy mostek nie wykorzysta go, przystąpił do ostatniej walki. Axisgul widział, że honor nie pozwala Egzemplariuszowi uciec na zewnątrz okrętu czy nawet w dół szybem wysadzonej windy. Podrzucił bolter i wystrzelił całą serię, próbując nadążyć za kształtem sługi Khorne’a, który przerzucony został o sto osiemdziesiąt stopni z jego lewej strony na prawą. Ponad połowa pocisków nietrafiła, lecz i tak popisał się nadludzką celnością. Axisgul poczuł pękający pancerz na karwaszu i pocisk rozrywający kość i ścięgna jego ręki - dłoń wypuściła topór, który uleciał w bezmiar kosmosu, od przedramienia w dół nie miał żadnego czucia w kończynie. Inny pocisk przebił nagolennik i również rozwlekł się bólem, ale mieszanka adrenaliny, żądzy krwi, stymulantów i serwomechanizmy jego zbroi utrzymały nogę wyprostowaną, wciąż sprawną, choć nie tak...
Jedna ręka. Krew. Ryk. Doskoczył do przeciwnika w następnej sekundzie, nacierając zdrową ręką z mieczem. Ten zaś wystrzeliwszy w trybie automatycznego ognia cały magazynek puścił swój uświęcony oblter, pozwalając mu zwisać swobodnie na pasku. Zamiast tego nie sięgnął nawet po nóż bojowy.
Wyszarpnął zawleczkę przeciwpancernego granatu.
Axisgul nie zatrzymał się, tuż przed Astartes wykonał błyskawiczne cięcie na rękę dzierżącą granat, następnie wykonując obrót wykonał cięcie na drugą i odbił się od niego, cofając się.

Błysk, wstrząs, urwany krzyk ducha pancerza alarmujący o przeciążeniu autozmysłów...
Ciemność i zimno.

***

Dryfował. Pożeraczowi zdawało się że dryfuje. Zmysły natychmiast wróciły do umysłu, przebijając isę przez barierę bólu. Całe ciało promieniowało cierpieniem.
NIe dryfowął, a leżał na wznak, skrwawiony, osmalony. Praktycznie z frontu pancerza większość płyt została doszczętnie zwęglona, do ciała. Nie odczuwał z kolei na plecach ciążenia, dlatego przez chwilę miał wrażenie, że pomieszczenie pozbawione jest grawitacji.

Osmalona zbroja weterana, który poświęcił życie by go honorowo zabić leżało pod ścianą, niedaleko miejsca, gdzie popełnił samobójstwo. Wraz z tym jednym granatem eksplodowała znaczna liczba innych ładunków, podobnie jak wiele eksperymentalnej maunicji.

A Axisgul umierał, i wiedział o tym. Mógł poruszać tylko jedną sprawną ręką, prawą, głową, i kikutem lewej, urwanej powyżej łokcia. Wielki strup węgla zamarzł poniżej rany.
Nadszedł czas, w którym jego pan nie mógł zrobić dla niego więcej. Aby przetrwać, musiał pokonać ból i uzyskać pomoc... jak najszybciej...
Charcząc z bólu, Axis przerzucił się na pierś. Krztusząc się krwią, zamieścił miecz na plecach.
Poczuł że zaczyna odpływać, obraz mu się zamazał, dysząc z ciężka, poczekał aż znów obraz stanie się wyraźniejszy. Następnie uruchomił komunikator i plując krwią, nawiązał połączenie z Władcą Nocy:
- Sentenssarze, słyszysz mnie? - wysapał cicho.
- T- - - - tak. - nadeszła przerywana trzaskami odpowiedź. Renegat miał słaby, ledwie słyszalny głos, nie tylko przez szwankujące łącze.
Pożeracz kontynuował:
- Czy jesteś w stanie się poruszyć? - ledwo wykrztusił z siebie kolejne pytanie. Krew pociekła mu koncikiem ust.
- Bat ---- a zos-----egrzana. Nie d---rady.
- Władco, musimy kontynuować nasz plan - przerwał aby nabrać oddechu. Musi brzmieć jak najbardziej zdrowo - Jednak nie mogę sobie pozwolić, abyś umarł jako mój specjalista - oddech - Wokół mostka przeważnie znajdują się ukryte pomieszczenie, schrony. Podaj mi lokalizację najbliższego z nich, tam Cię umieszczę, po czym zgodnie z twoimi instrukcjami rozpocznę działania.
- Wskażę Ci... Jednak skan chwilę potrwa. Nie dożyję tak długo. --------------ować tarcze i --- sygn---ihlowi. Upewn--- się, że ------ Imperatora zdechną co do jed----.
- Obiecuję. Psy poniosą śmierć, walczyłeś z honorem. Bracie - wysapał Axisgul, starając się oddychać jak najbardziej miarowo. Czeka go droga przez horror.
- H--or... - mimo zakłóceń i słabości Władcy, czempion Pana Wojny słyszał wyraźnie chrapliwy, niemal agonalny śmiech Sentenssara - Kon--- ońców nic nie ma zn----enia. Oto leż---- tu, osta--cznie, wszys---y u--ając...
Po chwili przerwy kontynuował. Axisgul dostrzegł, że w martwej, otaczającej ich pustce krwistoczerwone wizjery jego hełmu się rozjarzyły.
- Roz---em skan. Musisz dostać s-- d-- konsoli w --awej wn--- drug--- w trzecim rzę---.
Pożeracz jedynie sapnął w odpowiedzi. Teraz czas na to trudniejsze wyzwanie. Obrócił się ze stęknieciem na pierś, po czym przy akompaniamencie przekleństw i krwi, zaczął czołgać się w stronę konsoli. Czas skontaktować się z Nihlem. W połowie drogi musiał się zatrzymać, zrobiło mu się ciemno przed oczyma, nie był pewien czy nie odpłynie. Siłą woli trzymał się jednak powierzchni świadomości. Gdy zawroty ustały, ruszył dalej. U celu podpiął się do konsoli w celu skontaktowania się z kapitanem.
- Lordzie Axisgul... - Pożeracza powitał kapitan Furiacora.
Axis powoli wyartykuował zdanie.
- Kapitanie Nihl - przerwa - Melduję oczyszczenie mostka, jednakże twój podwładny nie jest w stanie wyłączyć osłon.
- Poinstruuję cię jak to wykonać. Podołacie? Jeżeli nie, spróbujemy przedrzeć się przez tarcze okrętu, nie są silne. Głównym problemem jest opancerzenie, jednak mając możliwość chciałbym skorzystać z każdej przewagi. - Władca stał przy identycznym komplecie stołów taktycznych, który Pożeracz widział na pokładzie Furiacora. W tle przewijali się oficerowie i adiutanci służący Władcom. Okręt był w stanie gotowości bojowej.
Pożeracz odpowiedział niemal natychmiast.
- Jeśli odpowiednio mnie pointruujesz, dam radę - rozkaszlał się - Również Nihlu, czas poinformować ekipę ratunkową na mostek - Axis odpłynął na chwilę.

MadWolf 20-02-2012 23:49

Strateg zaklął kiedy poczuł wynaturzenie za drzwiami.
-Cholerne ścierwo, że też Imperium toleruje te stworzenia.- spojrzał na ciało Patroszyciela. Nihl będzie pytał... Dopiero po chwili dotarło do niego, z powodu tej istoty na zewnątrz, on i Febris zostali zrównani z tymi Imperialnymi psami. Co ciekawsze ich ogólny stan zdrowotno/siłowy był podobny. [/i]Tzeentch musi się przewracać na tronie ze śmiechu[/i]. Spojrzał na swojego przeciwnika
-Gratuluje Komisarzu, zabiliście granatem Astartesa uzbrojonego w skalpele, bez zbroi. Jeżeli to przeżyjecie, będzie czym się chwalić.- Zmienił położenie delikatnie obciążając ranną nogę, syknął kiedy nostalgiczne uczucie bólu dało o sobie znać. Noga nie reagowała na rozkazy, aby się wyleczyć. Muszą załatwić tą dwójkę z jak najmniejszymi szkodami dla siebie, gdyby ten cholerny Parias znalazł metodę dotarcia do środka. Strateg rozpoczął kalkulację swoich szans.
Jego przewaga: Młodość, oddanie, brak alternatyw. Moja przewaga: Doświadczenie, ograniczone zdolności psykerskie, możliwe niespodzianki.. Skrzywił się delikatnie, nie wiedział sam dokładnie jak bardzo jest ograniczony jego arsenał psykerski. Czy potrafi wykrzesać z siebie błyskawicę, która usmaży komisarzowi mózg? Czy też nie ma dość siły, aby przesunąć jeden ze skalpeli walających się po podłodze? Jak na razie, musi wybadać wroga. Ustawił ostrze poziomo przed sobą w pozycji obronnej i czekał na ruch komisarza.
Ten natarł, lewą rękę trzymając przy boku. Doskoczył do Stratega, wybiwszy się jedną nogą i ręką opartą o adamantowy blat, pokryty bruzdami pozostawionymi przez jego granat i znaleźli się na wyciągnięcie ramienia od siebie. Atakowali równocześnie, niemal równocześnie, z doświadczeniem i wprawą, który każdy przypominał sobie, z całkiem innej przeszłości... Strateg skoncentrował się na parowaniu ciosów, cofnął się o krok, jego własne ataki sparowane były szablą, cięcia komisarza wydawały się być z kolei wybiegiem, również łatwo przejrzanym. Mimo to, sprawność lojalisty pozwoliła mu wykonać wypad z kriegańskim bagnetem w lewej ręce, który miał zagłębić się pod żebra zdrajcy - jednak o ile wbił się w mięso, był skierowany nieco zbyt na bok i wyrwał jedynie krwawą bruzdę i zdarł fragment szaty. Strateg był świadom rany, lecz nie mogła go nawet spowolnić. Szeroko zbił bagnet, niemal wytrącając go z dłoni przeciwnika... Ten wówczas, szybciej niż można by się spodziewać, zamiast ciąć szablą, której klinga była na wysokości nóg Stratega, pchnął, chcąc raczej osiągnąć jakikolwiek rezultat niż spektakularny. Szpic wszedł tuż pod miednicą, w udo nienaruszonej kończyny sługi Magnusa, ponownie jednak ten zdołał wycofać się z zasięgu.
Jasnym było, kto w tego typu walce miał przewagę...

W tym czasie magos już dawno wymieniał ciosy z paladynem. Jego pierwotna szarża skończyła się zbiciem ostrza paladyna na bok i wpadł na niego, swoją masą rzucając Szarego Rycerza na ścianę, ten jednak ustał. Ardor z wysiłkiem skupił swój umysł ściągając z Osnowy energię w trakcie, gdy próbował unikać ciosów sługi Pana Zarazy, jednak wobec manewru tego drugiego nie miał gdzie uciec. Uniósł rękę, pod którą zagłębił się miecz - broń mocy, jak podejrzewał - potępionego psionika i wyprowadził własne cięcie, magos jednak wykonał po prostu leniwy krok w bok. Nie zmieniając położenia swojego ostrza, wyszarpnął drugą ręką z kabury pistolet bolterowy, bez namysłu wystrzeliwując w niechronioną hełmem twarz paladyna...
Odłamki również trzeciego pocisku zroszyły ich nieszkodliwie gdy jakiegoś rodzaju pole ochronne je zatrzymało. Tylko gdy, bo paladyn wykonał już kopnięcie, od którego Siewca się zatoczył i zatrzymał niemal na stole do przesłuchań. Ardor skoczył w przód, wykonując kolejne cięcie mierzone w jedno z serc Febrisa, które ten po prostu osłonił własnym mieczem...
Zakrzywione ostrze napotykając miecz zatoczyło, obracając się, dookoła niego w nienaturalny sposób, magos nie był pewien, czy paladyn w ogóle orócił nadgarstek, chwilę później jednak poczuł znajomy ból rozlewający się w jego boku... a raczej nie ból, to doznanie dawno go opuściło. Jednak przemienione bodźce jego wynaturzonego systemu nerwowego poinformowały go poważnej ranie.

Walka daleka była od końca.

Magos rozkładu szerokim cięciem zagłębił ostrze w boku paladyna, rozprysk krwi był nieznaczący dla nadczłowieka, ale jego twarz wykrzywił grymas bólu gdy poczuł łaknienie broni. Próbował się wyrwać gdy na sekundę odpłynęły z niego siły, gdy Febris koncentrował swój umysł na psionicznym przekaźniku w zaklętej broni...
...gdy macki jego jaźni poprzez miecz miały owinąć się wokół duszy paladyna, Nieistnienie zmieniło się, chaotycznie jak zawsze, lecz w sposób niezgodny z przewidywaniami magosa. Z irytacją wyszarpnął ostrze z boku paladyna by sparować jego cios, Ardor jednak wykorzystał okazję, nie wykonany przez cżłowieka miecz przeszył powietrze dwakroć, raz przechodząc od obojczyka do przeciwległych żeber sługi Wszechojca. Abominatius nawet nie zareagował, gdy przegniła tkanka rozstapiła się pod naciśkiem by natychmiast, z ledwie słyszalnym mlaśnięciem połączyć się. Wtem ranny paladyn, chcąc zyskać miejsce i czas, lewą ręką niemal przyciskając się do rozpłatanego boku zagłębił ostrze powyżej serca Febrisa, przekręcając je pewnie.
Magos bez bólu wycofał się, rozcinając swój tors na trasie ostrza, kończąc z opływającą limfą, krwią i dalece bardziej odrażającymi substancjami wypryskującymi z rany na wylot jego korpusu. Wiedział już, że w obecności Pariasa paladyn był bardziej groźnym przeciwnikiem niż przypuszczał, może nawet dysponował Różańcem generującym pole ochronne, jedynym, poza obecnością Bezdusznego, czynnikiem, który zapobiegł gwałtownemu zakończeniu tego pojedynku przed chwilą.
Obaj śmiertelenie ranni Astartes z nasienia Mortariona mieli za chwilę, uderzając ponownie, rozstrzygnąć swą walkę...

Akurat wówczas lord komisarz padał w tył, bokiem robiąc nieudolny przewrót, nie miał jednak wyboru z przestrzelonym kolanem. Upadł na brzuch i okręcił się by skończyć w kucki, czuł ból nadkruszonym barku gdy ciśnięte przez Stratega telekinetycznie ciało upadłego anioła, którego oddział inkwizycyjny miał za Pożeracza Światów, niemal rozpadło się uderzajac z wielkim pędem w adamantową ścianę za nim.
Również Strateg trzymał się ręką za bok, w którym kilka sekund wcześniej tkwiła rodowa szabla Malrathora, zagłębiona po szerokim cięciu, gdy laską-mieczem zbić musiał atak bagnetem na krtań. Dysponował, jak właśnie udowodnił, częścią swej mocy, w zasadzie w identyczny sposób ograniczono jego cały standardowy... repertuar mocy, wcale nie usłabiony, ale równie trudny do wykrzesania. Ogień pozostawał ogniem, trudność jednak sprawiało wzniecenie go na mokrym kamieniu. Większe miał jednak szanse na powodzenie niż jego brak. Niewiadomą w istocie byłyby bardziej wymyślne, niekonwencjonalne zaczerpnięcia z niestabilnej Osnowy...

Strateg powoli zaczynał mieć dość tej sytuacji. Wszyscy w pokoju byli na równi, a do tego była sprawa Pariasa za drzwiami. Nie mogli dalej ryzykować. Korzystając z swobody jaką dało mu powalenie Komisarza Tzeentchianin stworzył pole siłowe oddzielając siebie i Nurglitę od słóg Imperium.
-Febris, nie mamy czasu na te przepychanki. Utrzymam pole, ty postaraj się zrobić dla nas wyrwę na niższy pokład. Nie mam zamiaru być w w promieniu dziesięciu metrów od tej abominacji za drzwiami.- to powiedziawszy Strateg Chaosu skoncentrował swoje siły na utrzymaniu pola siłowego, brak stabilności spowodowanej przez mutanta zwiększało możliwość natychmiastowego zaniku bariery przy pierwszym ataku.

Sługa Zaraziciela bezzwłocznie zabrał się do splatania opornych pasm Pustki. Wykorzystując unoszące się jeszcze echo poprzedniego portalu pośpiesznie nakładał na nie kolejne warstwy zaklęć stabilizujących. W normalnych warunkach takie nakłady mocy wystarczyłyby do rozerwania poszycia krążownika, lecz w tej chwili prosty tunel był wystarczający.
- Gotowe! - warknął wpatrując się w poszarpany i falujący od podmuchów Osnowy owal. Dał magowi przemian jeszcze dwie sekundy na odsunięcie się na bok po lądowaniu i nie oglądając się za siebie ruszył w jego ślady.

Strateg wylądował z elegancją godną każdego wojownika i zaklął siarczyście kiedy osłabiona noga poddała się sile impetu. Na szczęście zdołał od turlać się, aby masywna postać Febrisa na nim nie wylądowała. Kiedy Nurglita wylądował na podłodze Tzeentchianin powstał chwiejnie i koncentrując się rozwiał zaklęcia utrzymujące portal zamykając go za dwoma Heretykami.

Ciśnięty prosto w serce bagnet, który wbijał się już niegdyś po rękojeść w ciało odbił się od falującego niczym nad gorącym asfaltem powietrza równie pewnie co od pancerza czołgu. Paladyn zatrzymał swój cios w połowie, gdy ostrze zostało zbite.

Domitianus i Malrathor widzieli i słyszeli wroga, wiedzieli też, że w labiryntowej konstrukcji okrętu w życiu nie znajdą i nie dogonią wroga, musieli isę tez wydostać z pomieszczenia. Obaj byli silnie ranni i wyczerpani. Kiedy wirujący portal pustki zniknął, pozostali sami, w zupełnej ciszy, okradzeni z walki, która byłaby niechybnie ich ostatnią, gdyby nie bliskość pariasa...

W ciszy niespodziewanie wypełniającej pomieszczenie rozległ się trudny do zidentyfikowania dźwięk. Namierzyli źródło tego niepokojącego chrzęstu w momencie gdy ciało Orientisa drgnęło niczym wstrząsane konwulsjami. W przeciągu sekundy drgawki osiągnęły apogeum, a wypchnięty od środka brzuch nieszczęsnego kronikarza pękł posyłając płyny ustrojowe i fragmenty skóry aż na przeciwległą ścianę pomieszczenia. Z rozerwanego nieomal na pół ciała wynurzył się ozdobiony rogiem łeb, a jedyne oko poczwary spoczęło na zaskoczonych wojownikach. Z radosnym rykiem potwór wyskoczył z gorejącej rany rozchlapując na wszystkie strony krew i wnętrzności, a kolejne pary szponiastych łap już chwytały krawędzi portalu wciągając do rzeczywistości następne abominacje Pustki...

Zell 21-02-2012 00:05

Końcówka wspólnego posta
 
Aleena Medalae, Haajve Sorcane, Johnatan Trax, Max Vogt, Sihas Blint


Trax probowal przeanalizowac to co zobaczyl. nie wiedzial zbyt wiele, Wladca Nocy nadal niego nie patrzyl, rzucil spojrzenie przed siebie,jakby szukajac rady u Aleeny, zalowal ze nie moze sie z nia skontakotwac w jakikolwiek sposob nie narazajac wykrycia, gdyby tylko mogl dowiedziec sie wiecej o ksztaltach ktore znajdowaly sie wokol tronu. Torpedy wystrzelono, ale moze byla to jedynie dywersja da czegos o wiele wiekszego.. Pragnal rozumiec wiecej niz rozumial w tej chwili. Ponownie przeniosl wzrok na ekran wyczekujac nowych przekazow.
Aleena uważnie przyglądała się zachowaniu Traxa... które coraz bardziej ją niepokoiło. Coś było nie tak, wyraźnie nie tak... Medyk mówił, iż jest odporny na wpływy, ale to, co widziała Siostra zaprzeczało jego słowom. Urzeczenie...
Nie wiedziała, czy John jest w ogóle świadomy tego wszystkiego, chociaż jego działania raczej świadczyły o tym, iż nie zdaje sobie sprawy. Aleena nie wiedziała w jaki sposób może wpływać na niego chaos, ale była przekonana, iż właśnie to się dzieje. Wzmocniła uchwyt na mieczu i spojrzała na runę, która miała przerwać połączenie.
Aleena odczekała jeszcze tylko chwilę. Nie miała zamiaru pozwolić, aby wróg dalej wyczyniał z Traxem co mu się podobało, a ta więź, jaką najpewniej związał medyka nie wydawała się w żaden sposób słabnąć. W pewnym momencie rzuciła się do działania. Opuściła własne schronienie i rzuciła się do runy zamykającej transmisję...
Gdy ręka siostry bliżyła się do runy, miała wrażenie, że kącik ust renegata wygiął się w uśmiechu. Było to jednak złudzenie.
Złudzeniem nie był pewny chwyt, gdy silne ramię Traxa objęło jej przegub i pociągnęło w tył, przewracając na bok. Osłabiona siostra była nie tylko zaskoczona działaniem medyka, ale i jego siłą. Po krótkiej szarpaninie, mimo jej pancerza, okazał się być znacznie odporniejszy na zmęczenie, silniejszy i być może lepiej przeszkolony. Jej ramię - ręka, zawierająca implant z przyrządami medycznymi, została wygięta pod bolesnym kątem w blokadzie, usłyszała chrupnięcie kości, choć do oporu, nie przekraczając go.
Trax oczyma cały czas śledził wzory dotyczące jednej z planet. Jego wzrok nie spoczywał jednak na Albitern Ultima, a na Koryncie, gdzie pojedynczy punkt oznakował “Łzawiciela”. Brwi miał uniesione, jakby w zaskoczeniu.
- Tu kontradmirał. Wstępne kalkulacje wykazały, że Czarny Okręt może zawierać w lukach do stu dwudziestu torped. Przerywamy. Kapitanie Fortesque, Vandermondeo, odbijcie. Powtarzam, nie powstrzymujcie torped, macie rozkaz zaatakować i spróbować zniszczyć Czarny Okręt.
- Sir...
- Jeżeli nie jesteś w stanie, oddaj dowodzenie pokładowemu komisarzowi.
Trax słyszał wszystkie te rewelacje, nie mógł się też nadziwić, gdzie podziała się siostra. Czuł się jednak niekomfortowo pod spojrzeniem pary zupełnie czarnych, pozbawionych źrenic nienaturalnych oczu.

Oczy nie były jednak kapitana, a Kruka.

- 120 torped? Przeciw zwyklej lodowej planecie? W co pogrywasz. - rzucil John do komunikatora unikajac spojrzenia kruka. Władca nie był jednak zainteresowany udzieleniem wyjaśnień.

***

Techpiechur do nie końca jednak ufał w... może nie zdolności, a stan fizyczny obojga. Nie mówiąc nic podążył do promu i usiadł przy samym włazie, mając nadzieję, że jego wyczulone zmysły pozwolą mu dosłyszeć rozmowę.
- Ile już zdążyliśmy przeszukać kanałów na voxie? - spytał pozostałych.
- Wszystkie. Szum blokuje je wszystkie. - wzruszył ramionami weteran - Wy mieliście może więcej szczęścia, kapitanie Blint?
- Niestety, u mnie podobnie. Ale nie poddawać się - szukać dalej - Miał nadzieję, że zajęcie pozwoli mu odciągnąć myśli od sytuacji, w której ich los zależy od dwóch medyków.
- Postawa godna żołnierza... - skomentował snajper. Zerknął jeszcze na Vogta, po czym przecisnął się do kokpitu pilota, spróbować użyć łączności pokładowej.
- Aniele, jeśli można... Możecie powiedzieć COŚ WIĘCEJ o Władcach Nocy? Dla snajpera, który czasem obserwuje swoje ofiary dwa tygodnie przed oddaniem strzału nawet pozornie nieistotne szczegóły są ważne. - dobiegł Haajve’a głos z kokpitu, należący do Isaaka.
Sorcane zamyślił się chwilę i zaczął znowu opowiadać.
- Nie są wyznawcami Mrocznych Potęg. Są niezależni i podróżują w grupach, które mogą się całkowicie od siebie różnić. Jak wspomniałem współpracują tylko okazjonalnie z innymi. Ich genoziarno jest bardzo czyste, pomimo odwrócienia się od Imperatora, przez co nie ma wśród nich wielu mutantów. Strachem i cierpieniem walczą, zawsze próbują je wykorzystywać... dlatego wolą walczyć wręcz... cieszą się z rzezi, nie z samej walki... i z terroru. Dlatego zastawiają zasadzki, mordują, infiltrują...
- Pożera strach, pożera ból... - powiedział nagle cicho nieobecnym głosem.
Chwilę milczał, ale podjął dalej.
- Stosują wojnę psychologiczną. Są opętani nienawiścią i często bardzo niestabilni psychicznie. Możliwe jest też to przez ich genoziarno. Ich Primarcha miał dar jasnowidzenia, co prawdopodobnie przeszło na jego synów, jednak według niektórych przekazów nie jest to prawdziwe jasnowidzenie, a przebłyski, intuicja i czasem trans lub majaki. Kiedyś pewien Magos z Divisio Psychologis przeanalizował ich zachowania i wyszczególnił pewną tendencje do paranoi. Prawdopodobnie jest ona wynikiem niestabilnego i szczątkowego daru jasnowidzenia.
- Posiadają też... wielkie “poczucie estetyki”, że tak to ujmę. Pancerze Kruczej Gwardii w boju są czarne i pozbawione ozdób, zaś Władcy Nocy mają obsesję na punkcie dekorowania swoich pancerzy w motywy śmierci, jak i ciągłego “dopracowywania” swojej broni.
- Aha... i nie znają pojęcia honoru. Jeżeli coś o nim mówią to jest to podstęp. Zawsze walczą na każdy możliwy sposób jeżeli są przyparci do muru.
Sorcane zmarszczył brwi pod przyłbicą swojego “hełmu”.
- Nie wiem jak wy, ale sądzę, że to nie był dobry pomysł zostawiać ich przy konsoli. Oboje są wycieńczeni, Siostrzyczka zemdlałą z wycieńczenia, a medyk ledwo się trzymał na nogach.

-2- 21-02-2012 00:15

Wieczorne niebo zaczerwieniło się krwiście i powietrze zaśmierdziało śmiercią.



Łzawiciel
krążownik uderzeniowy Astartes, orbita Nowego Koryntu


Febris Abomitianus, Strateg Chaosu

Gdy dwóch czarnoksiężników zstąpiło na niższy pokład oddalając się poza zasięg zgubnego wpływu genetycznej abominacji, poczuli ponownie niekontrolowany przepływ niszczycielskiej, kreatywnej siły stanowiącej grawitację świadomego życia. Siłę, której byli niekwestionowanymi panami.

Wraz z tym nadszedł zniecierpliwiony, poirytowany jak też pełen zaskoczenia przekaz z daleka. Noszący znamiona desperackiej próby nawiązania kontaktu wrzask w Osnowie, niosący się na agonii trójki telepatów.

...RĘT W MORZA KORYNTU. DZIAŁAJCIE NA PLANECIE. NAWIĄŻCIE Z NIEJ KONTAKT. AXISGUL JEST NA MOSTKU I POTRZEBUJE POMOCY. STRĄCIMY OKRĘT W MORZA KORYNTU. DZIAŁAJCIE NA PLANECIE...

Przekaz powtarzał się natarczywie, a wraz z ochłapami dusz Astropatów, w Osnowie ciskanymi w Łzawiciela Egzemplariuszy podążały pasożyty Osnowy, co dawało przypuszczenia, że żaden dbający o własną poczytalność psionik Imperium nie przechwyci przekazu.

Przekaz był jednak echem; cieniem odległego krzyku. Dookoła nich trwał zastój innej woni, rechot demonicznych poddanych innego Boga, ściągniętych czynem jemu miłym.
Obaj czarnoksiężnicy wszędzie w Osnowie wyczuwali nie tyle śmierć, ile masakrę.
Od dzioba, gdzie w sekcji pokładu startowego na własne oczy widzieli poukładane ciała Astartes i braci służebnych, przez iglicę komunikacyjną w centralnej części okrętu po najnowszy, najświeższy powiew nie tyle przelewu krwi, ile gwałtownego zakończenia bardzo wielu żyć; echo ostatniego krzyku, urwanego dla wielu - niewątpliwie także pokładowych astropatów i najpewniej nawigatora. Mostek. Wszystko się zgadzało...

Byli z powrotem, i zupełnie bezkarni.

Axisgul

W ciemności i ciszy przerywanej jedynie odgłosem jego własnego oddechu, Pożeracz sunął jak drobne skorupowe zwierzę antycznej Terry, jak ślimak pozostawiający za sobą krwawy ślad.

Nieważne czyja krew, byle ją przelewać.

Musiał rozłączyć kabel. To było za daleko od konsoli łączności. Co chwila obracał się na wznak, patrząc na świetlistą sylwetkę wyświetloną zamiast Nihla - to Szept, jeden z jego oficerów, najbardziej opanowany Władca, który jemu samemu przeciwstawił się żałośnie nieuzbrojony i wyszedł z tego bez szwanku. Udzielał mu językiem migowym instrukcji. Wykonywał gesty niezwykle szybko, a przystosowany do działań bojowych mózg Pożeracza z prędkością przekraczającą śmiertelników analizował komunikat. Skinął głową.
Trzecia konsola z prawej strony mostka... podczołgał się do niej. Szczęśliwie operator został wyrwany w próżnię po ich pierwszej eksplozji, gdy wdzierali się na mostek. Nie zdążył zablokować konsoli. Choć jednak nie było wymagane potwierdzenie genetyczne, wciąż musiał obsłużyć skomplikowane urządzenie.

Pięć minut później jednak, z instrukcjami Szeptu wszystkie dźwignie blokady logicznej były opuszczone. Niekiedy zatrzymujące je bloczki adamantu zostały wyrwane, co znacznie ułatwiało logiczny szyfr blokujący.
Pozostawało nacisnąć właściwą runę i... nic się nie stało.

Spowodowało to krótką burzę mózgów. Szept i Nihl naradzali się, jak usunąć tarcze i doszli do wniosku, że trzeba przeciążyć je, przekierowując na pochłaniacze nadmiarową energię generatorów. Było to możliwe, zarezerwowane do szczególnych procedur lub podróżowania z pełną prędkością przez próżnię, często przez Osnowę.
Musiał się dostać do lewej wnęki, do pierwszej konsoli. Opadł obok tronu kapitańskiego i ruszył pomiędzy stołami taktycznymi w tę stronę... usłyszał głos umierającego towarzysza.

- IDĄ TU!

Gdy Axisgul się obejrzał, z szybu windy wyłoniła się postać w karmazynie, z reflektorem wmontowanym w hełm na pewnej mocy. Egzemplariusz dopiero wyszedł z szybu windy po magnetycznych butach, rozglądając się uważnie, z bolterem w gotowości, zwykły żołnierz taktyczny Piechoty Kosmicznej. W odstępie dwóch sekund wyłonił się ubezpieczający go towarzysz. Rozglądali się uważnie po pomieszczeniu, po czym rozdzielili się i ostrożnie ruszyli w stronę odstrzelonego iluminatora...

Ardor Domitianus, Borya Volodyjovic, Gregor Malrathor

Ich przeciwnicy uciekli, jednak walka daleka była od końca.
Lord komisarz nie mógł użyć ładunku termicznego do otwarcia drzwi - zabiłby jedynie siebie, paladyna i kogokolwiek kto był skryty z drugiej strony. Nagle przez grube, pancerne drzwi zaczęły krzesać się skry przecinaka plazmowego. Wycięcie otworu było jednak czasochłonną procedurą. W międzyczasie bariera pozostawiona przez Stratega Chaosu stawała się coraz bardziej... efemeryczna...

Paladyn był też uderzony nagłą myślą - przez całe swoje życie i długą karierę lord komisarz Gregor Malrathor prawdopodobnie zetknął się z różnymi koszmarami, które dawniej były ludźmi, lecz nigdy nie widział demonów, inaczej niż przez lornetkę, niewyraźnie lub oczyma wyobraźni na podstawie raportów na poły niepoczytalnych z grozy żołnierzy. Tacy w pułkach Korpusów Śmierci pod jego dowództwem najpewniej nie cieszyli się wiarygodnością, za to otrzymywali karę właściwą panikantom. Nic nie wiedział... nigdy wcześniej.
Jego dołączenie nie było autoryzowane przez żadne z inkwizytorów Triumwiratu, na pewno nie przez inkwizytor Coirue... Czy zatem...?

Lord komisarz z drugiej strony zaznał przerażającego oświecenia.
Demony istniały.
Tutaj było ich siedem.

Wielokrotnie widział przyobleczone w ciało szaleństwo, autorstwa szalonych kultystów i sług mrocznych bogów, jednak były to ożywione zwłoki, przyzywane mściwe duchy poległych lub coś bardziej ezoterycznego. Istoty przed nim były esencją odrazy i rozkładu, powietrze dookoła nich rozpadało się, traciło formę, cuchnęło morem i zgnilizną. Byli uosobieniem Końca Dającego Życie. Nie był w stanie stwierdzić, dlaczego właśnie takie określenie przyszło mu na myśl.
Wiedział tylko jedno - przybyli z Osnowy na wezwanie tego, którego umarły jeniec - Patroszyciel - nazwał imieniem lorda Febrisa Abominiusa. Nie byli rzeczywiści. Nie byli materialni.
Byli czymś więcej.
W jakiś sposób czuł, że byli wrogiem, którego uśmiercenie nic nie da... Nie przez ich niezwyciężenie. Coś w nim wiedziało, że zawsze powrócą.
A spojrzenie i pewna siebie postawa paladyna, spojrzenie Ardora mówiące, że SPODZIEWAŁ SIĘ...

Najbardziej tajemniczy zakon inkwizycji.
Najbardziej tajemniczy zakon Astartes.
Gregor doznał oświecenia.

Bariera mogła się utrzymać jeszcze kilkanaście sekund, na wyważenie drzwi tamci potrzebowali co najmniej trzydziestu...



wahadłowiec oficerski typu Aquila UD-3Wyz/Łzawiciel
orbita Nowego Koryntu


Aleena Medalae, Haajve Sorcane, Johnatan Trax, Max "Oczko" Vogt, Sihas Blint

[Muzyka]

Wszyscy, nawet w wahadłowcu usłyszeli serię nienaturalnych dźwięków, jak gdyby wygładzono dźwięk skrzeku, wszystkich też wprawił w konsternację. Isaak wypadł natychmiast z kokpitu, ale do tego momentu Haajve otworzył właz lądownika i wyskoczył, za nim i Max a z nimi Sihas.

Medycy leżeli przed pulpitem konsoli, ledwie przytomni i wykazujący ślady poważnych urazów.

Aleena czuła niewyjaśniony, pulsujący ból potylicy, którego źródła nie mogła sobie przypomnieć, ale wyrwany ze stawu bark promieniującym cierpieniem nie pozwalał jej odpłynąć w nieświadomość, mimo nawarstwionego zmęczenia. Johnatan w ogóle nie miał pojęcia, kiedy znalazł się na ziemi, ani kiedy coś rozorało ranę na jego udzie. Jednak wskutek poprzednich obrażeń i odcięcia krwi na długo, oraz nie oszczędzania nogi w ostatnim czasie zauważył, że zupełnie jej nie czuje, od miednicy w dół... Obydwoje mieli wrażenie niesamowitości wydarzeń, które przed chwilą miało miejsce, ostatnim co się zapisało w ich pamięci były słowa Idziemy po was!.

Z lądownika dobiegło natomiast westchnienie, świadczące o zaskoczeniu człowieka, który i tak widział zbyt wiele. Po chwili Schmidt wychylił się z włazu.

- Niech ktoś mi pomoże ze skrzynią. Są tutaj...

Seachmall 25-02-2012 00:29

Strateg na powrót przemienił miecz w laskę i zaparł się, aby stanąć na równe nogi. Teraz, kiedy Osnowa na powrót przepływała przez niego bez przeszkód skoncentrował się na wyleczeniu ran i odrestaurowaniu straconego palca. Przekaz był dość jasny...

*****CLASSIFIED BY THE MOST HOLY INQUISITION*****
*****the sane eyes be delivered from it's dark content*****

*****Any violating this censorship shall be deemed heretics*****
*****and shall be EXECUTED*****
*****Have a nice day*****

Darth 25-02-2012 00:35

Słowa nie były w stanie oddać zaskoczenia Gregora. Demony najwyraźniej istniały. Mimo wszystko... wiele rzeczy wydawało się mieć sens, kiedy założyło się istnienie demonów. Raporty bez sensu, mówiące o rogatych potworach wybijających w pojedynkę całe oddziały. Oddziały wysłane by zbadać miejsca krwawych rytuałów heretyków, które już nie powróciły. Nagle, niczym młot uderzyła go pewna myśl. Tajne operacje inkwizycji z czasów walk z heretykami, raporty, do których nie był dopuszczony. Ich zbieg w czasie z zaprzestaniem pojawiania się raportów o demonach, pisanych przez oszalałych ocalałych. I oczywiście Ordo Malleus inkwizycji i ich armia szarych rycerzy. Tajemniczy jak diabli, dopuszczający do swoich sekretów tylko nielicznych. Lord komisarz czytał raporty na temat całych kompanii zabitych na ich rozkaz. Teraz miał wrażenie że wie co się z nimi stało. Umarli, by tajemnice mogły zostać zachowane. To jednak na razie nie było ważne. Demony istniały. I należało się cieszyć z posiadania eksperta pod ręką.
- Bracie paladynie! - Krzyknął do niego Malrathor - Jak to zabić? - Sam zaś przygotował się na odparcie ataku, na tyle na ile pozwalały mu rany.
Ardor przygotował się do ataku. W przeciwieństwie do Lorda Komisarza nie był niczym zaskoczony. Teraz przynajmniej nie byli w immaterium, mógł więc walczyć z demonami za pomocą pełni swojej mocy. Paladyn odpowiedział komisarzowi:
-Uderzasz, aż przestanie się ruszać!- To nawet nie był żart, paladyn wątpił by ranny komisarz był w stanie dostać się na tyle blisko demona by zadać cios w witalne punkty.
Szary rycerz przygotował się do obrony...
Zaskoczyło ich poruszenie się z boku, drgnęli gotowi zareagować na nowe nieznane zagrożenie, ale z pewnym zdziwieniem - lub nie, każdy z nich przeżył swoje przez wiele lat wojny - spostrzegli, że towarzyszący im Vostroyanin upuścił z trudem bolter, do którego się doczołgał jeszcze zanim Strateg i Febris uciekli z pomieszczenia. Poruszając się ruchami jak wyjęta z wody ryba obrócił się na bok i zwymiotował. Ardorowi oczywiście przyszło na myśl, że boltery rozpoznają swych użytkowników po kodzie genetycznym...
Z rozważań wyrwało ich pęknięcie bariery. Odrażające i same poruszone przez obecność paladyna demony, obecnie jeden po drugim ruszyły na ich stronę pomieszczenia, walcząc o pozycję, by jak najszybciej znaleźć się rannych śmiertelników...
Ardor zebrał w sobie moc, próbował przekuć swoją wiarę na siłę. Chwycił stół po czym spróbował wyrwać go z podłoża. Z wysiłkiem napiął muskuły obu rąk, serwomechanizmy pancerza aktywowały wszelkie zwoje wspomagaczy, poczuł jak stymulanty są pompowane bezpośrednio do jego serca. Z Osnowy nadpłynęła jednak siła nieporównywalnie większa wobec pozostałych czynników, siła, którą doskonale znał. Z wysiłku aż stęknął, próbując oderwać stół i przewrócić go na drugą stronę. Z potwornym jękiem metal po jego stronie zaczął się wyginać i rwać, jednak wolniej, zabrakło mu odrobiny by zrobić to natychmiast...
Ardor naparł raz jeszcze, chciał osłonić się od ataku przynajmniej z jednej strony, odrywając stół mógł to zrobić...
Lord komisarz uśmiechnął się ponuro słysząc odpowiedź paladyna. Taktyka, “uderzaj aż przestanie się ruszać” była aż za dobrze znana gwardii imperialnej. Praktycznie każdy z wrogów ludzkości charakteryzował się nadludzką wytrzymałością, czy byli to orkowie, czy mutanci chaosu. W każdym razie poczuł ulgę że jego ostrze energetyczne będzie skuteczne przeciwko tym potępionym przez Imperatora pomiotom. Widząc że szary rycerz próbuje stworzyć prowizoryczną osłonę, ruszył w jego stronę by zapewnić mu wsparcie w razie ataku od flanki. Nie przeszkodziło mu to oczywiście w niemym zachwycie nad wyczynem siły paladyna, jakim było wyrywanie z podłogi adamtytowego stołu.
Jedna z istot przekroczyła barierę z nożem skapującym posoką. Lord komisarz z pewną ulgą spostrzegł, jak powolne były to kreatury - gdyby byli w polu i wydawali im bitwę, ostrzał i wycofanie się musiałoby zapewnić zwycięstwo. Zagłębiając w jednej z nich szablę odkrył, co równoważyło ich ospałość...
Paladyn zajęty był unoszeniem improwizowanej blokady, gdy człowiek - lord, oficer polityczny, doświadczony przywódca i inspirujący wojownik - stanął na drodze jednak czegoś, co było zdecydowanie czymś więcej niż śmiertelnik. Bagnet szykował do bloku i wykonał szybkie i silne cztery uderzenia swojej Gwiazdy, nie obawiając się o unik czy parowanie - istota dbała raptem o zbicie jednego, i to własną ręką w którą niegroźnie zagłębiło się ostrze, ze szramy wypłynęła posoka wyglądająca na mieszaninę wymiocin i fekaliów. Gnijący humanoid o jednym oku i jednym rogu z wynaturzoną mimiką uśmiechnął się w sposób przeczący logice i zdawał z lubością przyjąć kolejne trzy ciosy zadane z siłą, że aż poczuł ból w kości prawej ręki. Potężne cięcie zagłębiło się w obojczyku na kilka cali, z trudem wyrwane ostrze przeszyło domniemane serce. Bezskutecznie. Wyprowadził ostatni cios nim oponent zbliżył się na dotknięcie go masywną piersią i zdecydował na boczne cięcie na odlew. Był równie zaskoczony co demon, co zawartość rozpłatanej piersi i brzucha wypadła jak woda wylana z obróconej balii, ostrze przeszło na wylot demona jak gdyby go nie było. W jednej sekundzie zniknął w oparach przypominających te z pobitewnych cmentarzysk.
W tym czasie z nadludzkim wysiłkiem paladyn obalił stół, ograniczając szerokość pomieszczenia. Tylko Trzech mogło przeciw nim stanąć na raz. Lub może aż trzech...
Wrota były już prawie otwarte...
Gregor naprawdę żałował braku broni do walki na odległość. Postanowił sobie w duchu że pierwszą rzeczą którą zdobędzie po wydostaniu się z tego przeklętego pomieszczenia będzie zarekwirowanie najbliższego pistoletu plazmowego. Na razie jednak miał większe problemy. Czymkolwiek były te demony, w jego obecnym stanie przekraczały jego możliwości. Zaczął wycofywać się w stronę paladyna, pilnując jednocześnie swojej gardy. Krzyknął w jego stronę.
- Przydałaby się mi tu pomoc, jeśli skończyłeś wykonywać cudowne wyczyny siły fizycznej! - Jak zawsze w gdy sytuacja nie szła po jego myśli, drobny sarkazm pozwolił mu uspokoić nerwy i przywrócić skupienie.
-NIE POGANIA SIĘ ARTYSTY PRZY PRACY!- warknął półżartem paladyn, jednak wiedział, że komisarz ma racje.
Ardor skoczył do demona uderzył z całej swojej siły, celując w kark bestii.
Paladyn natarł z wielką siłą, atakując dwie z istot, chcąc odciążyć ciężej rannego lorda komisarza. atakował błyskawicznie i precyzyjnie, jak go nauczono. Niezwykłe ostrze które dzierżył nadawało płynność i doskonałość jego wyuczonym ruchom - wiedział, jak demony te porażone jego obecnością będą się uchylać, blokować, unikać ciosów, wszystkie z jego własnych trafiały, szukając słabych punktów zmaterializowanych Łowców Spoza. Jednym z potężnych cięć musiał natrafić na nic pomiędzy Matterium a Osnową i ją zlikwidować, bowiem zdjął całą głowę z ciała demona, wkrótce potem cała istota gwałtownie wyparowała. Komisarz walczył ze swoim przeciwnikiem, jego ciosy trafiały, licznie, agresywnie, brutalnie, jednak nie mógł wyrządzić szkody, nie wiedział, w co celować - te istoty nie miały żadnych krytycznych punktów, przynajmniej właściwych istotom żywym...
Demony nie pozostawały dłużne. Obaj pozostali w rzeczywistości oponenci Mrocznych Potęg zostali trafieni wykonanymi na odlew, od niechcenia, jednak w jakiś sposób niechybnymi trafieniami. Każdy z noży-tasaków mógł przepołowić Malrathora lub zagłębić się po zrośniętą z rękojeścią dłoń istoty w piersi paladyna. W obu przypadkach zostały ledwie powstrzymane, krzesząc iskry o znoszony kirys lorda komisarza i zostawiając nadnaturalny ślad nagle powstałej rdzy, zaś wgłębiając na centymetr szramę wyżłobioną w naramienniku Mark VIII paladyna, gdy demon chciał trafić jego już niechronioną szyję...
W międzyczasie palnik dotarł do spodu wrót. Ktoś z drugiej strony uderzył głucho, próbując wyważyć grube wrota, nie miał jednak dość siły by zrobić to za pierwszym razem...
Gregor cofnął się o krok gdy broń demona zarysowała jego kirys. Jego irytacja zaczynała powoli sięgać szczytu. Gdyby nie rana nogi, coś takiego by się nie zdarzyło. Na razie jednak wszystko to było odległą przyszłością. Rdza na pancerzu przypominała mu efekty broni używanych przez czarowników pana zarazy. Oznaczało to że ostrza niosą ze sobą paskudne choroby, wszystkie prawdopodobnie nieuleczalne i na pewno śmiertelne. Gregor postanowił przejść do obrony, starając się wycofywać w stronę drzwi. Jednocześnie krzyknął do szarego rycerza
- Jakieś rady w kwestii punktów krytycznych i wrażliwych?
Ardor uderzał w witalne punkty demonów, te jednak bezustannie się zmieniały, tak to już było przy walce z chaosem. Postanowił więc powiedzieć to komisarzowi.
-Jakieś są, ale nie jesteś w stanie ich zobaczyć, cały czas się przemieszczają.- Ardor powiedział to pomiędzy pchnięciami miecza.-Et Imperator Invocato Diabolus Daemonica Exorcism!- Wraz z ostatnimi słowami Ardor spróbował przyzwać z immaterium trochę energii, by przeprowadzić rytuał zwany odesłaniem. Próbował jednak uchwycić coś lotnego i wnet spostrzegł, że przekracza to jego poziom koncentracji, obecność pariasa dostatecznie wytrącała go z równowagi, jednak konieczność podtrzymania przepływającej przez jego ciało energii Osnowy w biomntycznej mocy, jak też upewnienie się co do jej... czystości zbytnio go zaabsorbowało. Pomiędzy dziesiątką, może więcej wyprowadzonych ataków udało mu się rozbić, uchwycić w jednej płaszczyźnie wszystkie źródła z których forma jednego z demonów ściągała zza Bariery swój potencjał i kolejna istota wydawała się spłonąć rozkładem na ich oczach. Jednorogi nacierający na komisarza wyprowadził kolejny cios, sparowany tylko determinacji i wykorzystaniu obu broni - kto wie, może gdyby nie decyzja Malrathora o przejściu do defensywy, monstrum zakończyłoby jego życie. Kolejny przeciwnik, który dopadł Ardora również go trafił, jednak wobec gwałtownego wycofania się paladyna jedynie kantem broni, z siłą dalece niedostateczną by ranić jego ciało.
Kolejne uderzenie wyważyło drzwi. Ktokolwiek tam był nie wchodził, pozostawiając światło wejścia puste, by mogli się wydostać.
Ardor ucieszył się widząc otwierane drzwi, postanowił więc wycofać się, idąc tyłem odbijał ataki demonów. Jednocześnie wykrzyczał:
-Ktokolwiek jest za drzwiami, w imię imperatora odsuń się, stoisz mi na drodze!
Gregor naprawdę parsknął śmiechem słysząc komentarz paladyna.
- Sądzę że gigant w pół tonowej zbroi energetycznej nie musi się przejmować drobnymi przeszkodami! - Kontynuował blokowanie, cofając się tak szybko jak tylko ranna noga pozwała w stronę drzwi - Sądzę że teraz jest najlepszy moment by się wycofać.
Komisarz i paladyn cofali się aż stanęli ramię w ramię plecami do wrót. Jasnym było, kto jest w stanie dłużej powstrzymywać ataki pięciu głodnych ich dusz upiorów. Malrathor odwrócił się i skorzystał z okazji by wytruchtać - szybciej nie mógł przez swoje kolano, ale robił co mógł i wydostać się z pomieszczenia. Tuż za nim wynurzył się paladyn, uśmierciwszy kolejną istotę. Pozostały tylko, albo aż trzy demony.
Kolos miał Malrathora na drodze, ale w porę komisarz poczuł jak zostaje chwycony za rękę i szyję i wyrzucony ze światła drzwi, powalony na podłogę. Przez chwilę myślał, że jest atakowany, ale odpowiedzialna za to osoba - klęczący mężczyzna w jakimś kombinezonie na którym miał Kriegański płaszcz, wraz z pełną maską gazową, chciał mieć czyste pole ostrzału. Cały magazynek został wystrzelony jedną silną wiązką, po czym do pomieszczenia powędrował kolejny granat.
Na ramieniu munduru wyszyty był charakterystyczny, wybrakowany numer wachmistrza grenadierów.
Paladyn ujrzał, że tuż za niego wskakuje, blokując demonom drogę mężczyzna w habicie. W dłoni miał prosty kordelas marynarski, jakich pełno było n okrętach Marynarki, ale atakował szybko i skutecznie. Demon w wejściu, któremu zaszedł drogę, zatrzymał się jak zaskoczony. ataki napastnika nie wywoływały na nim wrażenia, ale Ardor domyślał się, że istoty po prostu go nie postrzegają...
- MOŻECIE CHODZIĆ, SIR? - wydarł się Alfred Eckstein do Malrathora, puszczając broń i pozwalając jej swobodnie zwisnąć. Pomógł mężczyźnie wstać.
Gregor musiał przyznać, widok znajomego Kriegańskiego munduru poprawił jego samopoczucie. Widząc numer grenadierów odparł.
- Tak, aczkolwiek niezbyt szybko. Miło cię widzieć, Alfredzie. Zakładam że reszta też jest już na pokładzie? - natychmiast powrócił w nim duch dowódczy - Raport sytuacyjny?
Paladyn nie ustawał w walce z demonami, siekł, ciął i uderzał bez przerwy. Zaciekawił go mężczyzna w habicie niewidoczny dla demonów, ale na głowie miał jeszcze trzy abominacje, dlatego też trochę zirytował się słysząc Lorda komisarza pytającego o raport sytuacyjny.
-Sytuacja jest taka, że walczymy z demonami! Może by nam ktoś pomógł?
Nieznajomy ustąpił miejsca paladynowi, skoro tylko był pewien że ten jest w stanie walczyć. Gregor szybko ujrzał i natychmiast rozpoznał ich werbownika o twarzy skrytej welonem. Jakkolwiek walczył precyzyjnymi ruchami, komisarz uznał szybko, że są aż nazbyt precyzyjne, wręcz raczej - oszczędne, jakby osobnik był bardzo osłabiony lub stary. Nie miało to znaczenia.
Alfred wyrwał zawleczkę z przeciwpancernego granatu i posłał go do pomieszczenia pod takim kątem, by ściana w pełni ochroniła mężczyznę. Detonacja nastąpiła może po dwóch sekundach, rozrywając na kawałki jedną z istot.
Również Ardor i nieznajomy wykończyli po jednym przeciwniku - jeden rozpłatawszy pół torsu demona i natrafiwszy na wszystkie punkty, drugi w bardziej egzotyczny sposób, zagłębiając kordelas w czaszce istoty, która wydawała się bardziej materialna w jego obecności. Ostatecznie także wyparowała.
- Okręt stracony. - odparł Eckstein, skoro tylko zapadła nagła cisza.
Gregor westchnął ciężko. Tego można się było spodziewać.
- W takim razie powinniśmy się ewakuować, prawda? - pewna myśl uderzyła nagle Lorda Komisarza - Bracie paladynie, sprawdźcie pomieszczenie. Możliwe że Wołodyjowicz ciągle żyje, choć uznaję to za wysoce nieprawdopodobne. - odwrócił się z powrotem do postaci w habicie i grenadiera - Jak rozumiem masz możliwość komunikacji z resztą? Poinformuj ich o naszej sytuacji i nakaż ewakuację. Również powinniśmy to zrobić jak najszybciej. Jaka jest najszybszy sposób na opuszczenie okrętu?
- Wróg blokuje łączność sir, nic nowego. - Eckstein wskazał na bezużyteczny komunikator.
- Wy jednakże, paladynie, moglibyście nadać wiadomość jednemu z nich...- osobnik o delikatnym głosie i twarzy zakrytej welonem zwrócił się do Szarego Rycerza.

Darth 25-02-2012 00:36

- Strącą nas w morza Koryntu. Okręt przetrwa, ale zatonie. Zabierzcie Volodyjovica, jeżeli żyje. - z tymi słowy ruszył, raczej szybkim chodem niż biegiem, w stronę mostka.
Ardor wbiegł do pomieszczenia w którym jeszcze niedawno toczyła się walka, szukał dwóch rzeczy, oznak życia u Boryi i swojego hełmu, miał szczerą nadzieję, że nie przygniótł go stołem.
Wszyscy zostali zwaleni z nóg.
Potężna siła rozeszła się od dziobu, wprawiając najdalsze korytarze w drżenie. Wszędzie słychać było wycie rozdzieranego metalu. Wkrótce doszły eksplozje. Momentalnie wszelkie światła zagasły - nawet lampy awaryjne nie działały. Ściany wydawały się drżeć jak w gdyby cały okręt wpadł w rezonans.
- Co to na Imperatora było !? - Gregor westchnął ciężko. - Obawiam się że ewakuacja już nie wchodzi w rachubę. Bracie paladynie! - krzyknął do środka - Możecie nadać tę wiadomość do reszty!?
Paladyn odkrzyknął z pomieszczenia:
-Nie wiem, nigdy nie próbowałem wysyłać wiadomości na taką skalę!
- Zawsze musi być ten pierwszy raz! - Odparł lord komisarz. Odwrócił się do reszty - To uderzenie to prawdopodobnie wrogi okręt. Ewakuacja nie będzie możliwa, nawet jeśli dostaniemy się do thunderhawków na czas, to w powietrzu będą wrogie myśliwce. Nie mamy pilota by zaryzykować przedarcie się przez nie. Jedynym rozwiązaniem jest przetrwanie wodowania. Najwyższy punkt tego okrętu to iglica komunikacyjna, musimy się tam dostać. Bracie paladynie! - krzyknął ponownie - Jeśli uda wam się skontaktować z resztą, przekażcie im plan. Wodujemy okręt. Nie przedrzemy się przez wrogie krążowniki bez doświadczonego pilota, a nie mamy takiego.
- Job to wszystko! - warknął Vostroyanin. Był zły. Pieprzony bolter! Że też duch maszyny akurat musiał sobie wybrać moment na fochy! Gdyby nie to wtedy Tzeentch’janin dostałby serią eksplodujących pocisków po torsie! Spróbował się podnieść, ale od razu poczuł, że to był błąd. Przeszło mu przez myśl, że jeśli nie zacznie szanować swoich urazów, to zaraz będzie potrzebował nowego kręgosłupa. Smród w sali drażnił go, ale jeszcze bardziej świadomość tego co się dzieje z człowiekiem tak bliskim śmierci jak on się znalazł. Śmierć jest natychmiastowa, albo niesamowicie brudna. Wąsy były mokre od wymiocin i zaplątały się w nich resztki poprzedniego posiłku. Podobnie jak cała koszula. Ale to się zdarzało. Za to nigdy mu się nie zdarzyło, by własne fekalia spływały mu w nogawce. Żegnał już przyjaciół którzy byli w takim stanie. Nigdy nie uznawał tego za coś poniżającego. Tak działa ludzkie ciało i już. Ale teraz jego duma cierpiała porównywalnie z ciałem.
- Tam się ktoś jeszcze rusza... - Krieganin uniósł broń i omiatając pomieszczenie sektorem ogniowym upewnił się, że zostało oczyszczone z nieprzyjaciół. Puścił ponownie karabin pozwalając mu zwisać swobodnie na pasku trójdzielnym podbiegł do Vostroyanina, obok którego uklęknął. Zerknął przelotnie na paladyna i zwłoki Orientisa, po czym zaczął pytać Boryę.
- Słyszysz mnie? Wiesz gdzie jesteś? Jeżeli nie możesz mówić, zamrugaj oczyma! - poinstruował go wachmistrz w kombinezonie płaszczu i masce gazowej.
Paladyn wyczuwał wyraźnie, że Borya żyje, przechodząc obok niego. Równie wolne od wątpliwości było pytanie dotyczące przetrwania Orientisa. Wnętrzności kronikarza zapełniały połowę ściany przeciwległej. Hełm znalazł tam, gdzie został mu wytrącony, gdy Patroszyciel, również martwy, zaatakował.
- Jeszcze żivot, tawariszt. - stwierdził Ruka, nie próbując już wstać. Poczuł się zmęczony. Lekko apatycznie. Poza słowami zamrugał jeszcze posłusznie, zgodnie z poleceniem towarzysza - Ale mam uszkodzjon kręgoslup... nie vstatnę.
- Coś wymyślimy. Wyciągniemy cię z tego. - jego rozmówca natychmiast ściągnął z siebie długi płaszcz grenadiera Korpusów Śmierci i ułożył równolegle do Boryi, odsłaniając zapiętą na kombinezonie próżniowym kamizelkę taktyczną z granatami i magazynkami. Ponad połowa kieszeni została opróżniona. Wyciągnął z kabury na udzie pistolet laserowy i włożył Boryi do dłoni.
- Na w razie co. - wyjaśnił, po czym zaczął przeszukiwać kieszenie. - W którym miejscu złamanie, potrafisz powiedzieć jak ruszysz głową?
- Dzięki. Spodni odcinek karku. Nebo tuż pod nim.
- Lordzie Malrathor... jeżeli nie byłbym bezczelny. - Alfred odpiął od niewielkiego paska z tworzywa fragment taśmy maskującej - Przydałaby mi się wasza broń, wraz z pochwą.
- Nie jesteś bezczelny. Doprawdy, mogę cię opisać wieloma słowami, ale na pewno nie jesteś bezczelny. - Gregor zbliżył się do grenadiera i podał mu ostrze - Proszę. Z ciekawości zapytam do czego ci potrzebna?
- Chcę usztywnić mu szyję, potrzebowałem czegoś choć odrobinę płaskiego, sir. Nie ruszajcie się przez chwilę, towarzyszu... - ostatnie słowa skierował do Boryi. Podłożył ostrze w pochwie, wsuwając je pod jego plecy po czym szybko odciągnął kawałek taśmy. - Dobrze, że masz ten pancerny kołnierz, przy odrobinie szczęścia uda się to odrobinę zabezpieczyć... - błyskawicznie i z nabytą w warunkach bojowych wprawą grenadier przekładał taśmę pod głową i szyją, niczym bandażem ściągając owijając całą głowę bez oczu i ust, kark, szyję i wreszcie pierś Vostroyanina, wykorzystując klingę lorda komisarza jako usztywnienie. Upewnił się, że Borya będzie mógł oddychać, choć bardziej zależało mu na usztywnieniu kręgosłupa - w razie czego najpewniej rozważał tracheotomię... Na chwilę spojrzał na swój bagnet, zastanawiając się, czy nie działać profilaktycznie - Malrathor wiedział, że zabieg cieszy się popularnością wśród grenadierów, którzy nader często doznawali obrażeń w walce wręcz, bo promienie karabinów laserowych nie były w stanie przebić ich płaszczy termicznych.
Ostatecznie jednak ostrożnie chwytając Boryę za obojczyki wciągnął go, usztywnionego, na własny płaszcz i zaczął ciągnąć z płaszczem po ziemi.
- Mamy niewiele czasu. paladynie, nadaliście wiadomość?

Ardor wyczuwał z kolei coś... nietypowego.
Rzeź.
Krwawą łaźnię.
Wszędzie były jej ślady.

Korytarze, pokład startowy, mostek - wszystkie nosiły znamiona rzezi, śmierci, krzyków agonalnych poddanych Imperatora. Na mostku również dochodziło bardziej emitowane niż wywrzaskiwane echo krótkotrwałego cierpienia dusz astropatów, które zostały rozdarte przez istoty z innego wymiaru. Ich ciała najpewniej zatem zginęły... konwencjonalnie, lecz w pobliżu musiał być ktoś stanowiący właściwego żywiciela dla potężnych istot Osnowy egzystujących koło niego jako pasożyty...
Lub dający moc współbiesiadnicy.
Echa ich uczty przypominały wojnę.

Ardor sięgnął umysłem w głąb okrętu poszukując swoich towarzyszy, jego komunikat był prosty “Tutaj Ardor, razem z Lordem Komisarzem kierujemy się w stronę iglicy komunikacyjnej! Jeśli macie możliwość ewakuacji, czekajcie na nas!”
Byli jednymi z nielicznych żyjących istot w olbrzymim okręcie stanowiącym dom dla kompanii Egzemplariuszy. Kompanii, która obecnie została niemal wybita. Ardor odwrócił się, by dostrzec z pewnym zaskoczeniem, że postać w habicie ponownie stoi koło lorda komisarza.
Nie wyczuł nic w Osnowie...
Nieznajomy wszedł do pomieszczenia, omijając mężczyznę.
- Stało się. Na nas czas... - szepnął aksamitnym głosem, schylając się nad hełmem jednego z Egzemplariuszy. Nad całym ciałem, przepalonym w torsie myślą Stratega.
- Gotów! - zakomunikował Eckstein, wyciągając na własnym płaszczu Boryę z pomieszczenia. - Znam drogę, poprowadzę...

- W takim razie ruszajmy. - Stwierdził Gregor, ruszając za Ecksteinem tak szybko jak tylko pozwalała mu ranna noga.

- Nie wygłupiajcie się. Devolte mne nekto przerzuci przez bark. Jeśli nie będzie skakał to się już nie pogorszy. - pół zaproponował, pół zamarudził, a pół rozkazał rozgoryczony, własną niemocą, Vostroyanin.
Ardor założył na głowę hełm, po czym popatrzył na krieganina.
-Jak chce żeby go nieść to daj go mi. Człowiek tej postury to dla mnie niemal nic. Pomóż lepiej Lordowi komisarzowi. Przestrzelili mu kolano.
- Dziękuję, aniele... - Eckstein skinął Ardorowi głową, pozostawiając mu Boryę wraz z płaszczem. Wachmistrz miał pragmatyczne podejście do życia, ale z jego oczu, zwłaszcza gdy patrzył na paladyna, wyzierała głęboka religijność. Nie ośmieliłby się poprosić Astartes o wyręczenie go w czymkolwiek. Przełożył ramię Gregora wokół własnej szyi i wspierając go ruszył szybko.
- Sądziłem, że wszyscy macie białą skórę i oczy jak opale w Kruczej Gwardii... - rzucił jeszcze do Szarego Rycerza, gdy ich informator mononożem... odseparował głowę martwego Egzemplariusza od reszty ciała. Trzymając ją pewnie i obejmując, ruszył za nimi, bez wyjaśnień.
-Krucz gwardia jest, można powiedzieć, wyjątkiem w wyglądzie Astartes.- Rzucił Ardor poprawiając ułożenie Boryi.
Vostroyanin nawet nie jęknął, choć paladyn wyczuwał ból emanujący z jego psychiki. Cóż. Żołnierz to żołnierz. Nie raz, nie dwa czuł gorszy i miliardy razy inni gwardziści czuli gorszy. Przerzucony za karkiem, trzymany za jedną nogę i jedną rękę by nie spać, drugą starał się jakoś ustabilizować kark. Niewiele to dało, ale w połączeniu ze zręczną robotą grenadiera pozwalało nie dopuścić do pogłębienie się urazu. Przynajmniej w danej chwili.
- I wy nie jesteście z Kruczej Gwardii? Nie rozumiem. W każdym razie przybywam z bratem Sorcane, jeżeli cokolwiek Wam to mówi, aniele. - kontynuował Eckstein - Tędy, weźmiemy windę, to tylko dwieście metrów, szybciej...
Pokonanie tej drogi zajęło im niewiele ponad minutę, co było rekordowym czasem biorąc pod uwagę, że ponad połowa z nich była krytycznie ranna. Znaleźli się przy szybie windy o wyważonych ładunkiem wybuchowym drzwiach - włazie, zdobionym portalem z płaskorzeźbami świętych, nieco bardziej niż niektóre ze ścian skrzyżowań korytarzy. Poza tym jednak mijali pomieszczenia o ascetycznym tonie. Ardor musiał założyć hełm i uruchomić latarkę, również Alfred dobył własnej. Oparł Malrathora o ścianę i wyjrzał w górę.
- Zaczyna się trudna część. Wygląda, jakby na całym okręcie nie było energii.
- Mamy tylko tyle czasu, jak długo kronikarz wytrwa zajmując naszego wroga na mostku... - wyjaśnił jegomość w habicie - Możemy wykorzystać liny. Cz... Jak zabierzemy jego? - skinął głową w stronę Boryi.
Pytanie zawierało oczywiste niedopowiedzenie. Pozostawienie żołnierza znacznie przyspieszyłoby ucieczkę, przynajmniej tych, którzy będą zmuszeni wymyślić jak go przetransportować na górę i to zrealizować. W górę mieli do pokonania dystans podobny temu, który przebiegli.
-Nie jestem z kruczej gwardii, jestem szarym rycerzem, pancerz ten noszę gdyż mój własny uległ zniszczeniu.- Później odpowiedział na pytanie człowieka w habicie.- Mamy płaszcz, możemy zrobić coś w rodzaju noszy i powiesić mi go na plecach, poradzę sobie z takim obciążeniem,
- Więc nasz specjalista techniczny jednak zdołał dotrzeć na czas. - Lord Komisarz spojrzał na Ardora - Jeśli sądzisz że możesz go wnieść nie powodując opóźnień, nie mam nic przeciwko. - Odwrócił się do grenadiera. - Będę prawdopodobnie potrzebował niewielkiej pomocy w wejściu na górę. Obwiąż siebie i mnie liną, na wypadek gdyby noga odmówiła mi posłuszeństwa i odpadłbym od ściany.
Alfred niezwłocznie wykonał polecenie, dla zmniejszenia ciężaru zrzucając także kamizelkę i maskę - wszystko co stanowiło dodatkowe obciążenie i mógł pozostawić. Sprawnie obwiązał się wokół rąk i przez plecy liną, po czym powtórzył to dla lorda komisarza.
- Bez strachu, milordzie, z tego co pamiętam całkiem chrobry z was mężczyzna jak na wasz wiek... - jakby od niechcenia zażartować, patrząc na wiązanie. Po tym sprawdził grubość liny. - Ruszajcie przodem, paladynie. Będziecie najpewniej od nas szybsi.
- Pośpiesz się... - dodał mężczyzna w habicie - Długo nie zdołam... powstrzymać waszego... dyskomfortu.
Ardor nie powiedział żadnego słowa, złapał tylko linę i przy dźwięku serwomechanizmów zbroi zaczął piąć się w górę.
Ruka zsunął się nieco, by uchwycić paladyna za wielki kołnierz pancerza i nie przeszkadzać w ruchach
Lord komisarz uśmiechnął się ponuro - Nawet takich krzepkich stutrzydziestolatków jak ja przestrzelone kolano może trochę spowolnić. - Spojrzał w górę - Stamtąd to będzie długa droga w dół. Z drugiej strony... kto by tam chciał żyć wiecznie? - skinął na Ecksteina - Młodsi przodem. - Sam zaś ruszył zaraz za grenadierem.

Wspinaczka ciągnęła się i ciągnęła.
Każdy z nich wspinał się po linie wielokrotnie w życiu, jednak problematyczna była niestabilna sytuacja. Tak jak zupełna ciemność, rany i zmęczenie po boju - w przypadku lorda komisarza, jeszcze na Ultima. Tak jak Ecksteina. Paladyn musiał nieco zwolnić, by dwaj mężczyźni go nadgonili. Jednak po blisko ośmiu wyczerpujących minutach widzieli szczyt, podstawę iglicy, gdzie nastąpiła silna eksplozja plazmowa. Lina była najpewniej częścią systemu awaryjnego - oryginalna, podobnie jak winda, musiały po eksplozji w większości odparować, resztki zaś opaść w dół, niżej, niż oni weszli na linę...

Zell 26-02-2012 00:30

Aleena Medalae, Haajve Sorcane, Johnatan Trax, Max Vogt, Sihas Blint

Medyk zlapal sie za udo sciskajac je kurczowo, nie czujac praktycznie konczyny, steknal z bolu I odwrocil sie do nadchodzacych towarzyszy, wysapal jedynie – Ida tu.. – Po czym odwrocil sie z wysilkiem do hospitalerki – Co sie dzieje.. Jestes cala?.. – bol wyraznie odmalowywal sie na jego twarzy kiedy jednoczesnie probowal dobrac sie do wlasnej apteczki.
Aleena zaciskała zeby z bólu, próbując zebrać siły na odpowiedź. To wszystko... To wszystko co się stało... Przekręciła głowę w stronę medyka i wysapała szeptem:
- Nie jesteś... tak... odporny... - zacisnęła silnie oczy, po czym spojrzała w bok, na uszkodzone ramię z medycznego przyzwyczajenia mimo cierpienia starając się ocenić szkodę.
Trax rowniez spojrzal na jej ramie, z trudem podpelzl do niej i probowal obejrzec ja, chwycil za przegub i lokiec, probujac delikatnie nia poruszyc. Otworzyl szeroko oczy kiedy hospitalerka niemal krzyknela z bolu pod najlzejszym dotykiem. - Nie ruszaj sie - powiedzial medyk i siegnal do swojej apteczki w poszukiwaniu srodkow przeciwbolowych, jakichkolwiek ktore mogly mu jeszcze pozostac, zebrane z zasobnikow poleglych na Albitern. - Wylamany bark... ale jak?... i moja noga.. - odparl rowniez znizajac glos - co sie stalo?..
Hospitalerka, wyraźnie umęczona, ponownie spojrzała na Traxa.
- Mówiłam... - wyszeptała - Nie jesteś... tak odporny... jak myślałeś...
- To... - wskazal na reke siostry - ja?..
Aleena skrzywiła się, kiedy ból na moment rozgorzał mocniej. Nie odpowiedziała na zadane pytane, jednak jej milczenie w tej kwestii było wystarczająco wymowne... podobnie jak następne słowa:
- Twoja noga... Wybacz...
Trax niezbyt przytomnie spojrzal na Aleene otwierajac swoja apteczke - Zgaduje ze nie mialas wyboru.. - odparl wyciagajac kolejne buteleczki i szukajac strzykawki. - Czy... - zmarszczyl brwi jakby probujac cos sobie przypomniec. - Nie.. Nie wiem.. - ponownie spojrzal troche zaniepokojony na hospitalerke.
Siostra natomiast nie miała odwagi drgnąć w strachu przed większą dawką bólu, której mogła już nie znieść.
- … czego nie wiesz...? - sapnęła.
- Kogo ty.. - spojrzal na nia wymownie, zerkajac szybko na zblizajacych sie towarzyszy i napelniajac jednoczesnie strzykawke srodkiem.
Początkowo nie rozumiała, przyćmiona bólem i cierpieniem, które przesłaniało skupienie. Po chwili zaczęła mieć przypuszczenia, co do pytania medyka... jednak był to najgorszy z momentów. Nie chciała, naprawdę nie chciala poruszania tego tematu, dlatego jedynie patrzyła smutno na Traxa.
John przez chwile wyczekiwal jakiejs odpowiedzi, ale jedynie skinal glowa i powiedzial znizonym glosem - pozniej - po czym postanowil wstrzyknac siostrze srodek przeciwbolowy - Nie ruszaj sie przez chwile - rzucil, zupelnie jak podczas wielu innych podobnych zabiegach.
Aleena poczuła ulgę, kiedy Trax odstąpił od ciągnięcia tematu. Nie miała na niego sił, wyczerpana wydarzeniami sprzed chwil... Jeżeli zechce on później powrócić... Wtedy się zobaczy. Siostra nie ruszała się w ogóle, chociaż z czystego instynktu miała ochotę spiąć się w sobie, w obawie przed poruszaniem ręki, przed bólem. Zbyt wiele bólu mogło ją tylko wrzucić w odmęt nieświadomości... a świadomość, pomimo stanu, wolała w tym momencie zachować. Musiała zdać się na drugiego medyka...
- Nie ruszaj reka - poinformowal Aleene medyk, byla to oczywistosc jednak bardziej z przyzwyczajnie niz z potrzeby dodal jeszcze - Mozesz stracic przytomnosc z bolu, przy najmniejszym ruchu, zajac reka bede mogl sie dopiero.. - Spojrzal na twarz hospitalerki - Komu ja to mowie - umiechnal sie kwasno usuwajac resztki powietrza ze strzykawki.
Aleena mimo bólu nie mogła powstrzymać się od uśmiechu, kiedy usłyszała rady medyka. Bycie pacjentem... tak różne doznanie od znanego.
Opuszkiem palca wyszukal tetnicy szyjnej i wbil w nia igle wstrzykujac substancje, wiedzial ze musi zadzialac szybko, na tyle szybko zeby hospitalerka byla w stanie poruszac sie bez ryzyka utraty swiadomosci juz teraz.
- Cholera. Gdzie dokładnie?! Na poszyciu iglicy czy wleźli na poszycie promu?! - rzucił szybko Haajve doskakując do leżących na podłodze ludzi - Max, Blint. Pomóżcie ze skrzynią. Ja się zajmę sanitariuszami.
- Nie... - wysapał z wysiłkiem snajper, po czym wyrzucił skrzynię do iglicy. - Musicie sami zobaczyć. Vogt, pomożecie mi to nieść. - wydał rozkaz snajperowi.
Techpiechur zacisnął szczęki. “Musicie sami zobaczyć”. To mogło oznaczać tylko że... hmmm... jest gównianie. Albo przerąbane. Albo że Władcy wykombinowali coś... nieważne. Wygląda na to jednak że jest jeszcze trochę czasu, zanim będziemy mieli prawdziwe kłopoty. Przyklęknął, aby obejrzeć Aleenę i Johnatana.
- Jak z wami? Dacie radę chodzić, czy mam was ponieść?
- Ej! - zawołał jeszcze do pozostałych - Co robimy z iglicą komunikacyjną?!
Trax odjal strzykawke od szyi Aleeny i spojrzal na nia zaniepokojony wyczekujac reakcji na lek rozchodzacy sie po jej krwioobiegu, nie odrywajac wzroku od jej twarzy, szukajac jakis objawow rzucil tylko - Poradzimy sobie, wy zajmijcie sie obrona i tak nie bedziemy wielka pomoca w starciu.
- Kreiganinie! - krzyknal nie zwazajac na poprzednie niesnaski - Macie jakis spirytus? Moj wychlal jakis savlarianin, a czuje ze bedzie mi potrzebny.
Ponownie zwrocil sie do hospitalerki - Nie wstawaj, poczekajmy az lek sie rozejdzie i organizm troche przywyknie, bol i tak bedzie niemal obezwladniajacy jak podejrzewam, ale lepsze to niz nic. - Sprobowal wstac ale tylko zachwial sie probujac zlapac rownowage, jedyne co osiagnal to przemieszczenie sie kilka centymetrow i wyladowanie znow na ziemi. Co dziwne, nie czul nawet bolu w rannej nodze i przypatrywal sie jej zdziwiony.
Aleena zaciskała zęby, oczekując na działanie środka. Musiała chociaż być w stanie się przemieścić...
- Tak... Lepsze niż nic... - powiedziała cicho, po czym spojrzała na Haajve - Nie będziemy pomocni w starciu... chociaż nawet wcześniej byśmy nie byli...

- Nie będzie żadnego starcia.. - Krieganin z kieszeni na rękawie wbrew zwyczajowi dobył dla innej osoby własny opatrunek osobisty i rzucił cały Traxowi, wskazując Blintowi i Vogtowi, by przesunęli skrzynię w stronę szybu. Wygramolił się z lądownika.
- Co dokładnie przed chwilą się tutaj działo?

- Ja... - zawahal sie Trax - Pamietam przekazy... - zmarszczyl brwi - 120 torped na okrecie.. kontradmiral w sektorze.. eee.. - spojrzal na hospitalerke i nie mowiac nic wiecej zajal sie opatrywaniem rozoranej nogi, jednoczesnie probujac rozpoznac co spowodowalo takie obrazenia.

Sorcane prawie parsknął. Prawie.
- Skoro Krieganin mówi, że starcia nie będzie to znaczy, że sytuacja jest dla nas nie do... ogarnięcia. Czyli będziemy się stąd ewakuować. Zawieszamy komunikację na amen?
Techpiechur wsadził pistolet do kabury, miecz przytroczył do pasa. Wiadomości przedstawione przez Traxa... nie miał za bardzo jak się do nich odnieść.
- Poleżcie jeszcze chwilę.
Prędko doskoczył do włazu, bokiem, aby nie przeszkadzać ludziom wyładowującym skrzynię. Wślizgnął się zwinnie do środka i spojrzał przez kopułę obserwacyjną.

Siostra spojrzała umęczonym wzrokiem na pozostałych. Medyk nie przekazał wiele...
- Słyszeliśmy komunikację naszej floty... Wciąż walczą z torpedami cyklonowymi... Chociaż teraz chcą się skupić na zniszczeniu ich źródła... - zaczerpnęła głęboki oddech, krzywiąc się - 120 torped... Takie są wstępne wyliczenia. - przymknęła na moment oczy - Tym razem... Byli przygotowani. - zerknęła na Traxa - Zaczęli wpływać... Musiałam zakończyć połączenie... jak najszybciej. - przymrużyła oczy, jakby się zastanawiając nad czymś, ale jedynie skrzywiła po chwili z bólu - Przerwanie komunikacji... Skoro wróg ma ją w swoich rękach... - zerknęła po reszcie.

Sorcane zawiesił początkowo wzrok na bryle Łzawiciela, majączej przed nimi. Nie było tu nic...
Nie było tu kilka gwiazd, a ubywanie kolejnych przebiegało w przesuwającym się czarnym kształcie okrętu, oddalonego może kilka kilometrów od nich. Na oko wszystkie systemy były dezaktywowane, dla uśpienia czujności skanerów innych niż Augery. Okręt poruszał się ukośnie do nich, powoli wymijał Łzawiciela z prawej, przesuwając się burtą przed dziób...

Kolejna ucieczka z samego środka piekła. Wiedziałem że to będzie przesrany dzień, pomyślał Kruk.
Wrócił do iglicy i jeżeli była potrzeba pomógł w wytarganiu skrzyni poza prom.
- No to jesteśmy... ugotowani.
Sorcane podszedł do konsoli zastanawiając się jak tutaj zadziałać, aby cała komunikacja poszła w cholerę... a może lepiej ją zostawić, skoro i tak już wróg... cholera.
- Mamy tam na zewnątrz okręt, który właśnie ustawia się burtą do dziobu Łzawiciela. Jeżeli mam być szczery... wygląda to cholernie niedobrze.
Zastanowił się chwilę. Jeżeli mają stąd się wydostać... lepiej użyć Jastrzębia Gromu czy maskowanej Aquili... A może pokładu zrzutowego dla kapsuł? Nie... pewnie żadna nie jest przystosowana dla ludzi. Przypomniał sobie na Magnax lądowanie auksylariuszy. Byli cholernie oszołomieni, a to same twarde chłopy. Teleportatorium? Nie był pewien czy Egzemplariusze w ogóle je mają... Był za to pewien że widział na Łzawicielu masę luk torpedowych. Hmmm... wystrzelić się w torpedzie abordażowej? To by była prawdziwa... “jazda po bandzie”.

- Okret? Musimy ostrzec zaloge! Cala komunikacja siadla, wyrzna ich. - Zaczal gramolic sie na nogi i pomogl wstac Aleenie.

Nagła zmiana pozycji bynajmniej nie była niczym przyjemnym dla hospitalerki. Jęknęła, kiedy ręka została poruszona, ale przynajmniej środki działały...
- Próbowaliście... tych kodów... które dostaliśmy...? - zerknęła na Traxa - Jaki to okręt...? - zapytała Haajve - Ubój...?

- Wszedzie szum - rzucil Trax podpierajac sie na hospitalerce kiedy zachwial sie niebezpiecznie.

- Jeżeli mnie pamięć nie myli i to co widziałem na ekranie taktycznym mostka Praeco Mortis... to tak. Tak wygląda Ubój. - powiedział cicho Haajve.
Podszedł do medyków raźnym krokiem i potrzymał oboje.
- Jak macie się tak chwiać to lepiej, abym naprawdę was niósł. Mamy kilka opcji do wyboru. Łzawiciel jest skazany na śmierć. Już nic nie zrobimy, dlatego musimy się stąd wydostać, jeżeli to możliwe, zebrać pozostałych członków komórki i polecieć tam gdzie kazano.

Trax spojrzal jak lunatyk na postac techmarine’a i powiedzial stanowczo - Nie zostawie towarzyszy - zwrocil glowe do Kriegan - Lord Komisarz moze ciagle zyc, tak jak reszta naszej.. Druzyny, cala zaloga.. Nie mozemy tak po prostu uciec. A zreszta.. gdzie?! - robilo mu sie niedobrze na sama mysl o stratach jakie poniesie Lzawiciel.

Aleena patrzyła dłuższą chwilę na Haajve pozwalając najpierw wypowiedzieć się Traxowi, zanim sama zabrała głos.
- Braterskość... - wyszeptała, jakby do siebie, po czym dodała już zwykłym tonem - Jeżeli to Ubój... Nasza flota nie mogła go namierzyć... a my właśnie go mamy. Tuż obok. - skrzywiła się - Czarny Okręt... Torpedy... - westchnęła - Do tego... jak mówi Trax... Zostali nasi...

Techpiechur zmrużył oczy. Miał nadzieję że znowu nie zacznie się dyskusja o moralnościach. Agh... i to jego Sulminas zwykł nazywać sentymentalnym głupcem.
- Jeżeli da radę i zdołamy ich znaleźć to pójdą z nami. Przede wszystkim mamy wykonać tą przeklętą misję, tak? Musi być cholernie ważna, jeżeli grupa która się tym zajmuje ma w sobie szarego rycerza, siostrę bitwy, samych weteranów i jedynego zbrojmistrza Szóstej Kompani. -
Trax nie wierzyl w to co slyszy - Jesli odejdziemy bez nich, to nie bedzie juz zadnej cholernej grupy - zawahal sie - Nie. Zostaje. Nie ma innej opcji, msuze ich znalezc, rozejrzal sie poszukujac pomocy.
- Czy ty mnie dobrze słyszysz człowieku? - przerwał mu techpiechur - Nie zostawimy ich tutaj o ile będzie taka możliwość. Jak sobie wyobrażasz szukanie ich po okręcie który roi się od chaosytów albo zaraz się rozleci od ostrzału? Jeżeli chcemy zobaczyć naszych towarzyszy, to musimy się pospieszyć. Im dłużej tutaj będziemy, tym więcej czasu Władcy będą mieli na robienie wszystkiego co im się spodoba. Sytuacja jest... jest przegrana. Z tej Kompanii pewnie niewielu już przeżyło. Załogantów też z pewnością nie zostało dużo. Statek... zinfiltrowany, sabotowany... Ale nic na to nie poradzimy. Stało się. Musimy teraz skupić się na tym co mamy do zrobienia. Przeżyć i wykonać to co do nas należy. Jest kilka dróg ucieczki ze statku, jednak Uboje z tego co mi wiadomo to cholernie szybkie statki. Jeżeli chcemy się wydostać z ich zasięgu... musimy polecieć na planetę. Promem... Jastrzębiem Gromu... nawet jeżeli będzie trzeba torpedą abordażową lub kapsułą desantową. W innym wypadku będziemy dla chaosytów jak na widelcu.
Aleena uniosła spojrzenie na Haajve.
- Adepta Sororitas nie zostawiają swoich. Z tego co wiem, Adeptus Astartes też nie. - zmrużyła oczy - Po prostu uznajesz, że statek stracony, więc Braciom nie należy się chociażby próba ostrzeżenia? Za to wszystko, co uczynili? A skoro poruszyłeś już kwestię misji... - nieprzyjemny grymas, najpewniej bólu, przeszedł przez oblicze Siostry - Nasze informacje... Potrzebne informacje... Znajdują się teraz na Wyznawcy. Wraz z kontradmirałem. Tym samym, który nas tu wysłał.
Aż słychać było westchnienie Kruka przez przełbicę jego hełmu.
- Na Imperatora! Czy wy potrzebujecie wszystko mówić wprost?! Myślicie że będziemy się przemykać koło ocalałych i nic im nie powiemy?! Czy trzeba wszystkie oczywistości wyjaśniać?! - Haajve stracił cierpliwość - I co to znaczy, że na Wyznawcy?! To po cholerę tutaj wszyscy się znaleźli?! Przesłuchanie chaosyty było aż takie ważne, aby zajęła się nim cała komórka?
- Znaczy to tyle, że na Wyznawcy. - spokojny, choć zbolały, ton powrócił - Nie przylecieliśmy tutaj dla rozrywki. Takie było ustalenie i czasu nie cofnę. - pomimo zwyczajowego, opanowanego tonu Aleena patrzyła ostro na Haajve.
- Ktokolwiek z was wie cokolwiek więcej o zadaniu niż ja? - spytał cicho techpiechur - Że ma być to polowanie na heretyka w Kopcu?
No pięknie... Wszystko wygląda tak jakby... jakby nic tutaj nie zostało zorganizowane. Przecież Kapitan Szturmowców, Blint, miał mieć wiadomości. Czemu wszyscy mówią, że nic nie wiedzą? Czyżby nie wiedzieli? -
Aleena zerknęła na Blinta, zastanawiając się, czy ten zechce coś dodać... Po głowie kołatały jej się trzy słowa, które obudziły się w tym momencie, a wywołały kolejne skrzywienie.
Coś za coś...
- Dysponujemy podstawowymi informacjami. Wysłano nas tutaj przesłuchać heretyka i zabić, aby sytuacja nie wymknęła się spod kontroli. Najwyraźniej kontradmirał nie docenił wroga, jednak... Działamy dla inkwizycji i wywiadu Imperialnego. Nidon nie dostał przypadkiem niewielkiego dataslate’a od inkwizytor Coirue? Kto go ma? Poza tym skoro tylko kontradmirał dowie się o zaistniałej sytuacji, rozpocznie nasze poszukiwanie o ile nie udamy się bezpośrednio na “Wyznawcę”. Jeżeli ktokolwiek cokolwiek wie z osób na pokładzie... to nasz zamaskowany informator w habicie.

- Cokolwiek ustalacie, ustalcie to szybko... - rzucił Isaak - Ten krążownik budzi się do życia... - skomentował budzące się do życia wzdłuż leniwie sunącego, czarnego kadłuba bladobłękitne światła, wyłaniające szczegóły bryły, burt usłanych montowanymi na wieżyczkach makrobateriami i lancami.

Aleena spojrzała na Sihasa, porządkując myśli, po czym skinęła głową przypominając coś sobie.
Medyk wygladal na troche zagubionego, nie wiedzial za bardzo w jakim stopniu jego noga bedzie zdatna do uzytku, a ponadto nie znal sie kompletnie na nawigacji w takich miejscach jak okrety. - Gdzie zaczniemy ich szukac? Sala przesluchan? Nie wiem.. Nie wiedzialbym nawet jak sie tam dostac.. - spojrzal w dol na zalosny widok swojej bezuzytecznej konczyny - W dodatku.. Nie najlatwiej przyjdzie mi chociazby... przemieszczanie sie.
Aleena milczała przez moment, wpatrując się w nogę medyka i skrzywiła się nie tylko z własnego bólu. Przez chwilę oceniała uważnie, analizowała... I nie wyglądała na zadowoloną. Spojrzała trochę roztargniona na towarzyszy, po czym skrzywiła się ponownie.
- Wszystko nie tak... - szepnęła do siebie i pokręciła głową - Wygląda na to, że jednak będzie to wszystko bardziej... skomplikowane. - westchnęła - Konieczne byłoby... szybkie przemieszczenie się do ambulatorium, ale... Pewnie już się nim zajęli... - spojrzała na Traxa - A w twoim stanie... Szczególnie z możliwością napotkania wroga... - sposępniała jeszcze bardziej - Na tym statku jest nie tylko Axisgul... - przymrużyła oczy i zerknęła na medyka i Blinta - Jest jeszcze dwóch...
Trax parsknal, nie wiadomo czy smiechem czy raczej z poirytowaniem - Ty tez potrzebujesz ambolatorium - skrzywil sie ponownie i wskazal na reke, czul sie winny tej sytuacji ale nie zamierzal tego okazywac, na pewno nie w poblizu Kriegan.
Siostra westchnęła.
- Nie tak, jak ty. - powiedziała poważnie.
Usmiechnal sie ponuro i zwrocil do techmarine’a - coz, chyba jednak bede musial skorzystac z twojej oferty bracie Haajve.
- Nie. - powiedziała stanowczo - Trax... Sytuacja jest krytyczna. Nie ma pewności... Nie ma pewności, ile czasu zostało. - skrzywiła się, po czym westchnęła ciężko - Nawet gdybyś nie był tak osłabiony... - pokręciła głową - Nastąpiła martwica tkanek. - spojrzała poważnie na medyka.
Medyk spochmurnial kiedy to do niego dotarlo, ale skrzywil sie jedynie - Sa rzeczy wazne i wazniejsze. - Nie sadze zeby wedrowka do ambulatorium byla bezpieczna... Ale jeden z was sie tam udal szukac Eskela czyz nie? - rzucil do Kriegan - Macie z nimi kontakt prawda? - zapytal z nadzieja w glosie.
Aleena wciąż przypatrywała się nodze Traxa wypatrując jakiejś nadziei, ale jej trudy były płonne...
- Też nie sądzę, aby była... - powiedziała nie odrywając wzroku od kończyny - I nie sądzę, aby pozostanie w nim dłużej było bezpieczne... Szczególnie, że nasi... dodatkowi wysłannicy na pewno już zrzucili przebrania i złudne zachowanie...
John jedynie zmarszczyl brwi i zerknal na noge - widzialem gorsze rany, ze mna bedzie w porzadku, musimy ostrzec innych, znalezc innych... - oznajmil grobowym glosem.
Aleena patrzyła poważnie na medyka.
- Nie, nie będzie. - oznajmiła wprost - Przykro mi, ale nie będzie... - przymknęła oczy na chwilę - Wybacz mi, ale... to nie jest... kwestia pod dyskusję. Przy lepszym stanie ogólnym by nie była... - dodała ciszej, ale równie poważnie.
Trax spojrzal na nia uwaznie i jakby zastanawial sie nad czyms - Jesli nie znajdziemy innych i nie ostrzezemy ich, Gregora, zalogi, to straty beda niewyobrazalne. - ciagnal uparcie medyk.
- Umierając nie pomożesz nikomu... - powiedziała cicho - Każdy moment zwłoki... w twoim stanie... z tą raną... - westchnęła - Przecież nie mówię, aby zaniechać prób ostrzeżenia, ale trzeba... niezwłocznie... - pokręciła głową - Musimy podjąć działania w twojej kwestii. Im szybciej... - urwała, patrząc wymownie na medyka.
John warknal poirytowany - Gdzie sie podzialy te czasy kiedy wszystko zalatwialo sie prostym cieciem i przypalaniem rany.
- Johnatanie... O tym właśnie myślę. - spojrzała poważnie - O tym myślę.
- Coz, o ile mi wiadomo do takich zabaw nie potrzeba ambulatoriow.
Aleena westchnęła.
- Nie. Nie potrzeba, ale ambulatorium mogłoby dać... pewną szansę. - spauzowała na moment - A działanie w ten sposób... Sądzę, że sam rozumiesz zagrożenie przy tym wyczerpaniu i poranieniu.
- Mam nadzieje ze wiesz jakie beda konsekwencje zwloki, straty w zalodze, cywilach. Byc moze to cholerstwo znowu zniknie gdzies i zaatakuje kolejny okret. Ale zostawiam decyzje Tobie. - odparl ponuro. - Ja.. - dodal - to za duza odpowiedzialnosc. Poswiecac zycie tylu niewinnych przez cholernego siniaka.

Zell 26-02-2012 00:35

Trax mógł wyraźnie zauważyć, że wypowiedziane przez niego słowa wywołały nerwową reakcję u Aleeny... spięła się. Spojrzała na niego i odezwała się dość bezbarwnym głosem.
- Nie mam zamiaru pozostawić innych, ale Ty...
Trax ulitowal sie nad hospitalerka i przerwal jej - Rozdzielimy sie. Ty potrzebujesz pomocy medycznej, tak jak i ja, udamy sie wsyzscy do ambulatorium a stamtad reszta zacznie poszukiwania Gregora i Ardora ostrzegajac po drodze kogo moga. W innym wypadku marnujemy czas i cenne zycia. - wzial gleboki oddech - lepiej sie pospieszmy, bez dyskusji - rzucil medyk i wyraznie zbladl.
- Wiesz, że takie miejsca... One przyciągają ich... - skrzywiła się - Nie wiemy nawet w jakim stanie jest ono obecnie... - zerknęła na Kriegianina, którego Trax pytał o kontakt. Siostra wyraźnie nie była szczególnie przekonana do pomysłu medyka... - Obyśmy nie marnowali Twojego...
- Wlasnie to robimy, mamy plan a oni poradza sobie chyba bez... - chcial dodac nianki ale zrezygnowal - nas.
- Możesz zacząć się wyrażać bezpośrednio, siostro? - bezpośrednio wtrącił Schmidt -Medyk leży i jeszcze poleży. Ostrzegać nie mamy kogo ani o czym, nie mam też cholernego pojęcia, o jakich stratach i innych biednych, zagubionych duszach mówicie. Skoro tylko Władcy Nocy otworzą ogień, lekki krążownik Astartes spadnie do Koryntu na całej półkuli. Zabieramy się stąd, to jedno jest pewne. Jeżeli macie ochotę zostać...
- To co mówi jest prawdą. Skoro rozpieprzyli mostek, statek jest niesterowny, a obecnie na dystansie nożowniczym cała salwa wejdzie w niego jak seria z działa szturmowego w orkowego burszuja. Nie mamy się jak z resztą skontaktować, poza tym pewnie dojdą do tego samego wniosku. Jeżeli chcecie iść gdzieś powiedzcie gdzie to się znajduje, może będzie bliżej jakiegoś miejsca do którego może zadokować prom.
Aleena analizowała możliwości na to bardzo... polowe i improwizowane działanie. Przetarła oczy zdrową ręką.
- Ambulatorium powinno znajdować się poniżej kwater oficerskich, w części rufowej... - skrzywiła się - Jeżeli cokolwiek chcemy zdziałać musimy ruszyć teraz, ale... - spojrzała na Traxa - Nie mogę przeprowadzić całego zabiegu... kilkugodzinnego zabiegu, a alternatywa jest... kłopotliwa. W skrócie zakłada usunięcie kończyny po utlenieniu i przechowanie jej... nie wiadomo jednak czy twój organizm wytrzyma ciągle schładzanie rany, o ile samo ambulatorium nie zostało zniszczone i będą na to warunki. Druga alternatywa... jest szybsza, a i tak nie wiadomo, czy pierwsza by się nią nie skończyła. Szybka decyzja. Mogłabym zacząć natychmiast... - ostatnie słowa skierowała wprost do Traxa. Siostra najwyraźniej nie miała zamiaru dłużej czekać...
- Zdaje sie na ciebie. - odparl medyk.
Aleena skinęła głową. Ona już podjęła decyzję...
- Bracie... - zwróciła się do Haajve - Potrzebuję narzędzia... na wszelki wypadek. Palnika plazmowego? Im szybciej się tym zajmę, tym lepiej dla Traxa... - rozejrzała się - Także miejsca i... pomocy mięśni.
Trax podal siostrze apteczke, zeby ta mogla uzyc tego co uzna za niezbedne.
- Palnik plazmowy? - z konsternacją Haajve podrapał się po hełmie.
Wszedł z powrotem do promu, starając się nie myśleć o pieprzonym Uboju “za oknem”. Pogrzebał w skrytce awaryjnej i po chwili wrócił z odpowiednim narzędziem. Nie był pewien czy przecinak plazmowy to dobry wybór. Lepszy chyba byłby laserowy.
- Byle szybko. Mam go przytrzymać czy uciąć mu ją?
- Przytrzymać, ale to za chwilę... Najpierw trzeba pozbyć się kombinezonu... odsłonić nogę. - Aleena przeglądała zawartość apteczki Traxa, ale nie wyglądała na szczególnie zadowoloną, bo szybko ją odłożyła - Pomóżcie mi z tym.

- Nie ma już dla ciebie ratunku... - powiedział grobowym głosem Sorcane, nie wiadomo czy do Traxa czy do jego uszkodzonej kończyny - Nie martw się. W ostateczności, od paru bionicznych części jeszcze nikt nie umarł.
Bez słowa więcej pomógł Traxowi wygrzebać się z kombinezonu.

Blint obrócił się do reszty.
- Nie ma na co patrzeć, przygotowywać się do opuszczenia strefy. Zbierać wszystko co potrzebne, kiedy siostra skończy niezwłocznie wyruszamy. - Obrócił się do Aleeny - Długo ci to zajmie?
- Kapitanie... jaki jest dokładnie plan? W jaki sposób... opuszczamy strefę? - zapytał starszy żołnierz.
- Nie ma sensu szukać pozostałych. Musimy się stąd wydostać jak najszybciej się da. Spokojnie, to doświadczeni żołnierze i poradzą sobie... - Dodał prędko. - Wracając, żeby ich znaleźć narazilibyśmy się na zbędne ryzyko, a szansa sukcesu i tak by była nikła. Przygotować Aquile.
Aleena spojrzała na Blinta.
- Na pewno postaram się, aby zabieg przeszedł... sprawnie. Powinien być dość krótki... - spojrzała na Traxa wiedząc, iż dla niego nie będzie on wystarczająco krótki...
Przed zabiegiem podała medykowi jeszcze środek wzmacniający, jeden z niewielu środków, jaki się jej ostał. Kiedy obumarła kończyna została odsłonięta, Siostra skinęła na Haajve.
- Nie może się ruszać... w ogóle. Dla własnego dobra. - przyjęła od techmarine'a palnik, jednak na razie go odłożyła na bok, jako że miał się przysłużyć dopiero w drugiej fazie. Odczekała, aż Astartes unieruchomi Traxa, po czym wzięła do ręki miecz łańcuchowy i w całkowitym skupieniu, na jakie ją było stać, a które zarezerwowane było dla zabiegów przystawiła broń do skazanej nogi...

Widząc czynności wykonywane przez Siostrę, Sorcane wywrócił oczami. Chciał już westchnąć, ale tego nie zdołałby ukryć. Pochwycił medyka tak, by ten się nie rzucał.
- Tnij. Prędko.

Gdy zęby miecza zostały przystawione do kończyny, Traxowi mimowolnie żołądek podszedł do gardła, jednak nie miał problemu z paniką, wiedząc, co jest konieczne i ufając siostrze. Wtedy uruchomiłą ostrze.
Większego bólu w życiu nie odczuwał.
Haajve poczuł jak trzymane przez niego ciało tężeje i rzuca się nagle, medyk mimo skupienia i własnych przejść wrzeszczał agonalnie, w sposób, który Aleenie skojarzył się z naprawdę niedawno słyszanym krzykiem... też agonalnym. Trax też nie umierał.
Zadziory miecza były przeznaczone do rwania i szarpania ciała i to też robiły, powodując rozerwanie skóry, mięśni, pęków nerwów i kości bardziej niż rozcięcie, na pewno nie gładkie - ostatecznie jadnak osiągały cel. Zmasakrowane jak tusza u rzeźnika udo Traxa stanowiło odrażający widok, gdy skóra w kilku miejscach się otworzyła i wypłynęła krew i limfa, tylko od szatkowania fragmentu nogi poniżej.
Gdy zadziory doszły do kości i mechanizm zaczął skrzeczeć, z wysiłkiem rozdrabniając uwapnienie, medyk przysiągłby, że odgryzł sobie pół języka - gdyby nie fakt, że w tej chwili od kilku sekund był oszalałą, pozbawioną innego niż ucieczka instynktu istotą, jak zwierzęciem. Miecz Astartes wykonywał zadanie, projektowany oczywiście jak dla wroga, nie przyjaciela...
Zadziory doszły niemal do połowy kości, a Trax ryczał, warczał, łży miał spływające do szyi i byłby wydłubał Sorcane’owi oczy, gdyby nie pewny uścisk zbrojmistrza. Siostra, jak też bacznie obserwujący Blint, mogli się zorientować, że to dopiero połowa, ostrze nie doszło do nerwów a poza organizmem doszło inne niebezpieczeństwo. Dzikość w oczach i desperacja ruchów Johnatana mówiły, że jego umysł niedaleki był ześlizgnięcia się...
Imperatorze...
Aleena była zirytowana brakiem odpowiednich narzędzi, brakiem odpowiednich środków, improwizacją... Mimo że przeprowadzała wcześniej amputacje w niesprzyjających warunkach, ta wydawała się być szczególna, dodatkowo biorąc pod uwagę okoliczności.
I ten krzyk...
Siostra musiała wybrać... znowu. Ogłuszenie na pewno ocaliłoby stan mentalny medyka i pozwoliłoby dalej przeprowadzić zabieg, ale zaszkodziło stanowi fizycznemu, a przy tym osłabieniu... Oczywiście, możliwe było odcięcie go na pewien czas od tlenu, do utraty świadomości, jednak mogłoby to wymusić potrzebę reanimacji... kolejne ryzyko... ale czy każda z tych opcji nie była ryzykowna? W ten sposób uniknęłoby się innych szkód. Zawsze Imperator mógł sprzyjać i oszczędzić dodatkowych kłopotów w tej sytuacji.
Decyzja musiała być podjęta natychmiastowo... Decyzja o życiu i śmierci. Wciąż pamiętała...
- Uciśnij tętnice szyjne! - rzuciła do Haajve, odsuwając na moment miecz - Do utraty przytomności. - miała nadzieję, iż dostateczny ucisk szybko wprowadzi medyka w stan nieświadomości, co pozwoli na dokończenie zabiegu.
- Jak tylko straci świadomość złam tą kość, w miejscu uszkodzenia przez ostrze! - dodała. Teraz, kiedy kość była już nadgryziona złamanie miało przejść w odpowiednim miejscu. Zaoszczędzi to czasu... oby wystarczająco. Modliła się w duchu, aby reanimacja nie okazała się potrzebna...
Nie mogła zawieść swojego pacjenta... Była za niego przecież odpowiedzialna... Nie mogła...
Nie podda się.
Woląc nie wtrącać się do pracy Siostry, techpiechur nogą przycisnął do ziemi jedną z rąk, wolną dłoń przyłożył do szyi pacjenta i ucisnął na tętnice. Mógłbym użyć elektroszoku, ale to prawdopodobnie zabiłoby Traxa.
Czy był przejęty? Bardzo, ale jakoś nie tak bardzo jak kiedy z Modo znęcali się nad biednym Felixem, który zgarnął całą serię pocisków z ciężkiej orkowej splufy. Tak. Modo nigdy się nie pierdzielił. Wtedy nawet nie czekał z wszczepianiem bioniki, aż go znieczulą. Brat-Kulochwyt przeżył straszne chwile, kiedy Konsyliarz łączył jego ciało z maszyną, przy asyście techpiechura.
- Jak ktoś ma mononóż niech wyciągnie! Łatwiej mi będzie urżnąć nogę do końca, niż złamać ją poprawnie!
Aleena natomiast uważnie patrzyła na Traxa, licząc sekundy. Tylko do utraty przytomności... Nie mogła pozwolić, aby Marine przydusił medyka zbyt długo, już i tak sytuacja była dramatyczna. Sposób na kość był ważny o tyle, że miał być szybki. Musieli niezwłocznie zakończyć tą fazę zabiegu i przejść do następnej...

Skoro tylko mocarne palce anioła zacisnęły się na tętnicach, Trax, nie będąc w stanie analizować ich słów miotał się jakby broniąc własnego życia, desperacko, zbrojmistrz był pewien że gdyby mógł, byłby go próbował zagryźć. Jednak po chwili i wytężonym ucisku medyk zaczął wyraźnie słabnąć, wzrok mu się zamglił. Wreszcie zwiotczał zupełnie, źrenice uciekły mu do góry.

Trax odrzucal od siebie jak mogl to, co najprawdopodobniej bylo instynktem samozachowawczym. Mimo wszystko nie pragnal niczego tak bardzo jak powstrzymania bolu. I tych ktorzy mu go sprawiali. Powstrzymania dowolnymi srodkami.

- Jest... Macie ten nóż czy nie?! - warknął Haajve.
Nie podobała mu się ta rzeźnicza robota w warunkach polowych. Gdyby miał mono miecz po prostu wy jednym machnięciem odciął kłopotliwą kończynę... ale nie... a może gdyby Siostra była w stanie mocniej przycisnąć tech cholerny piłomiecz?
Techpiechur ostrożnie odblokował tętnice, kiedy Trax zemdlał. Teraz kolej na jego działanie.
Kolejna faza... kolejna faza, którą trzeba przeprowadzić natychmiast. Czas nie był ich przyjacielem... ale czy był nim kiedykolwiek?
- Struktura jest osłabiona, złam ją! Nie ma czasu! Musimy to zakończyć! Teraz! - rzuciła do Haajve.
Bez żadnego komentarza Haajve uniósł lewą dłoń, tą bioniczną. Techmarine nieubłaganie z całą swoją nieludzką siłą, uderzył kantem dłoni w wyznaczone przez Siostrę miejsce.

- NIE - myslal Trax intensywnie - NIE, NIE, NIE, NIE! - wrzeszczal, probowal odeprzec bol, nie czuc, nie myslec. Chcial zeby bol sie juz skonczyl. Za wszelka cene.
- POMOCY!.... - krzyknal ostatkiem sil, nie mogac juz kontrolowac bolu ktory przelewal sie przez wszelkie bariery wytrzymalosci umyslu medyka…
Ku szokowi zarówno siostry jak i techpiechura, medyk odpłynął na chwilę. Nie stracił przytomności.
Jego wrzask rozległ się po iglicy, gdy gdy zbrojmistrz uderzył kantem naprężoej dłoni w niemal odsłoniętą kość. Ta się nadłamała, odpryski kośćca rozeszły się nieco na boki, na wierzch wyjrzał szpik. Jednak noga nie była unieruchomiona, ustabilizowana, dlatego cios techpiechura, zapewne wyuczony do waurnków bojowych - i tamże skuteczny - zawiódł przy separacji.
Johnatan zawył z bólu, gdyby był bardziej świadom, rozumiałby jak siostra w tej chwili, jakim zagrożeniem był kontakt szpiku i krwi w takiej ranie...
Kość pozostała nadłamana, ale kończyna daleka była od separacji.
- Kur... nie stójcie jak barany! Pomóżcie go trzymać! - wydarł się techmarine na pozostałych - Daj mi ten piłomiecz kobieto! Spawarkę też! Zrobię to raz, a dobrze!
Trax niemal oszalaly z bolu pragnal bic, miazdzyc, gryzc, drapac, zabijac, wszystko byle tylko ten bol sie skonczyl, fale obezwladniajacego niemal morderczego bolu uderzaly w jego swiadomosc...
Aleena popełniła fatalny błąd... zaufała. Zdecydowała się zaufać, że druga osoba będzie wiedziała w jaki sposób złamać kość. Ogromny błąd, który mógł kosztować Traxa życie...
- Nie! Tylko zakazisz szpik! ŚCIŚNIJ TE TĘTNICE! - krzyknęła - TO JEST TORTURA! ŚCIŚNIJ JE, OSZCZĘDŹ MU! - sama złapała za palnik - Odczekaj, sprawdź przytomność! Musi ją NA PEWNO stracić! - odwróciła głowę w stronę reszty towarzyszy - BROŃ! Jakiś lasgun! Szybko! - oszczędzić psychikę, doprowadzić do stanu, w którym będzie mogła go utrzymać do czasu otrzymania specjalistycznej pomocy... - Haajve, utrzymuj go nieprzytomnego! - przygotowała się do zabezpieczenia szpiku, jednocześnie oczekując na broń... Szansę szybkiego zakończenia zabiegu, uniknięcia pewnych powikłań, do jakich doprowadziłoby działanie techmarine’a i początku kolejnej walki...
- Na jaką siłę strzału wyregulować? - zapytał Isaak, dobywając z pochwy pistolet laserowy i regulując długość fali świetlnej w promieniu... w strzale.
- Średnią! Nie możemy ryzykować silnej! - Aleena zerknęła szybko na Traxa, oczekując, aż techmarine pozbawi go przytomności, oszczędzi mu cierpień, oszczędzi jego psychikę...
- Służę... o co tyle krzyku. - wachmistrz podał siostrze nastawioną właściwie broń i wrócił do obserwacji okrętu - Póki co jest cicho. Działajcie, my pomyślimy, w którą stronę uciekać.
Gówniana robota, pomyślał Sorcane znowu próbując wywołać u medyka utratę przytomności. Już w ogóle nie zwracał uwagi na jego krzyki. Trzeba było wziąć nóż. Jedno machnięcie monoostrza i nogi i problemu by nie było.
Tak... ktoś kiedyś powiedział, że przemoc to najprostsze rozwiązanie. Nie ma człowieka, nie ma problemu. Czy jakoś tak.
Znowu przytrzymywał medyka i przyciskał mu tętnice. Bardzo żałował, że nie ma swojej starej przepalarki. Ścisnęliby nogę, podali znieczulenie, a on już by metodycznie i ładnie uciął ją.


Haajve najpierw sięgnął po piłomiecz, potem nachylił się ponownie do medyka, gdy Blint, Vogt i Schmidt stali bezczynnie, ale też nie uznając sytuacji za poważną - kapitan, wachmistrz i sierżant elitarnego zwiadu, którzy wielokroć widzieli takie rany, teraz obserwowali nie więcej niż szeregowego w trakcie amputacji w polowych warunkach. Zbrojmistrz nachylił się nad wrzeszczącym, nieopanowanym medykiem, już nie wierzgającym bo z całych ostatków sił walczącym z bólem. Nacisnął spokojnie i pewnie żyły, skinąwszy głową by siostra mogła kontynuować. Aleena czekała aż Trax odpłynie ze świadomości. Jego wzrok robił się mglisty, nieprzytomny.

Wnet znikąd trysnęła krew, zbrojmistrz się zatoczył w tył trzymając za oko - a raczej stłuczony wizjer hełmu - a Johnatan skoczył w przód, ręką szarpiąc ją za wyrwane ze stawu barkowego ramię, nie puścił nadgarstka i wskutek delikatnego ruchu nogi ugięły się pod nią z bólu, aż wrzask wydobył się z jej ust. Haajve zataczał się aż na ścianę, nie upadł, ale był w zupełnym szoku, ból z nerwu wzrokowego był powoli tamowany ale krew tryskając pomiędzy palcami zalewała mu drugi oczodół, od szoku urazowego obraz drugiego oka robił się ziarnisty i niewyraźny, również gdy łzy napłynęły i zaczeły się mieszać z krwią, odłamki wizjera weszły głęboko w ranę, rozkrwawiając ją bardziej. Vogt i Schmidt byli kompletnie zaskoczeni. Blint doskoczył do Traxa dobywając noża wojskowego, gdy ten szarpnął po prostu za ramię siostry, zasłaniając się nią i pchając z całej siły na Vogta i Schmidta. Wszystko stało się tak niewiarygodnie szybko, że tamci dwaj wciąż zaskoczeni zostali przewróceni ciśniętym, a nie pchniętym żywym pociskiem.
A oni walczyli, Blint z nożem i Trax z niemal przepołowioną nogą...

Trax widzac zagrozenie jakie sprawial niesamowicie szybki Blint, ktory nie czekajac natarl na niego, zaatakowal. Probowal zlapac go za nadgarstek reki ktora dzierzyla noz, druga reka wymierzajac silny cios w krtan celem calowitego zmiazdzenia tchawicy.
Aleenę zamroczył na moment ból, który tym razem nie miał zamiaru ją grzecznie opuścić... Jedyne co wiedziała to fakt, iż musi zrobić cokolwiek... cokolwiek co była jeszcze w stanie. Trax był ranny, krwawił... Zacisnęła zęby, dysząc ciężko, nie próbując nawet powstrzymać płynących z bólu łez. Zbierając się w sobie, kierowana już tylko wlasną determinacją, chęcią uratowania innej osoby... wycelowała z otrzymanej broni w nogę medyka. Chciała żeby strzał przynajmniej przypalił ranę, a może nawet oddzielil wreszcie kończynę od właściciela...
- OBEZWŁADNIJCIE GO! - krzyknęla, łamiącym się z bólu głosem, po czym przygotowała się, aby wystrzelić w dobrym momencie... - BLINT, NIE ZABIJAJ GO! OBEZWŁANIJ!
Tego było za wiele. Nie widział nawet co się stało. Co on mu zrobił? CO TO DO CHOLERY BYŁO?!
Sorcane był zdezorientowany... a potem stał się wkurzony. Cholernie wkurzony.
Odchylił przełbicę. Z pewnością uszkodzone oko zaraz wypłynie. Kurw.. Sto lat... sto lat czynnej służby i takie gówno rozwaliło mu oko. Nie ork, nie eldarski szuriken, ani nawet szpon genokrada nie zdołał tego zrobić... ale jakiś zasrany medyk któremu trzeba było amputować nogę.
Ścisnął pociekę zdrowego oka bardziej, aby łzy wypłukały krew. Spróbował się zorientować co się dzieje. Po jego dłoni zaczęły tańczyć wyładowania elektryczne. Po chwili zniknęły. Niech no medyk do niego podejdzie... już on go obezwładni.

Cios Traxa został uniknięty jak spodziewany, w zamian za to niemal lustrzane pchnięcie płasko ustawionym nożem w wątrobę spotkało się z precyzyjnym, ekonomicznym krokiem w bok ze strony medyka. Johnatan chciał podnieść miecz łańcuchowy upuszczony przez siostrę, jednak Blint nie dawał mu spokoju. Okrążali się i nieco przemieszczali, wymieniając ciosy, unikając i próbując chwycić tego drugiego. Choć było to absurdalne, medyk wyglądał na silniejszego i sprawniejszego od komandosa, Sihas z kolei był uzbrojony i bardziej precyzyjny i opanowany.
W pewnym momencie Schmidt, który podniósł się z podłogi podbiegł po prostu rozstawiając ręce szeroko. Trax wykonał szerokie kopnięcie niemal amputowaną nogą, które wyglądało jakby miało z boku okrężnie wejść jedną skronią starszego, niskiego wachmistrza i wyjść przeciwległym uchem. Ten jednak przewrócił się w tył, wślizgując i wpadając w drugą nogę Traxa, obalając go i chwytając by założyć dźwignię. Medyk wyglądał a silniejszego, zaczął go pewnie okładać po głowie i próbować wbić palce w oczy, jednak Blint wykorzystał ryzykowny manewr Krieganina. Trax znowu wrzeszczał, jak gdy mu ucinano nogę. Założył dźwignię na jedną z rąk medyka i dwóch mężczyzn leżąc na medyku ledwie było w stanie go utrzymać w miejscu, o pełnym unieruchomieniu nie było mowy.
- STRZELAJ! - krzyknął Krieganin.
Aleena nie miała zamiaru zmarnować okazji... Wymierzyła najprecyzyjniej, jak tylko była w stanie, w prawie amputowany element nogi medyka. To była jedyna szansa, jedyna możliwość... Chociaż czy mógł to przeżyć... To już nawet nie było niestandardowym zabiegiem. To była zwykła desperacka próba uratowania innej osoby, kiedy wszystko już zawiodło.
Wystrzeliła... z nadzieją, że jeden strzał będzie wystarczał, że nie będzie trzeba powtórzyć...

Zell 26-02-2012 00:41

Sorcane nie widział co zrobić z tym “tłumem” wokół medyka. Ruszył z kamienną i złowrogą twarzą bliżej, aby w razie potrzeby móc pomóc... w ubiciu Traxa lub przynajmniej jego ogłuszeniu.
Skąd w rannym tyle energii? To nie stymulanty bojowe. Dostał zaledwie środek wzmacniający.
Przypomniał mu się auksylariusz, który mu towarzyszył w Świątyni Wszechsjasza na Magnax. Tamten też był ciężko ranny, ale wstrzyknął sobie tyle stymulantów... i nie wyglądał nawet w połowie tak “witalnie” jak Trax. Coś się musiało stać niedobrego.

Siostra wystrzeliła i potężne trafienie lasera przeszyło ranną nogę, pozostawiając kikut i odrażający kawałek kończyny. Wskutek postrzelenia medyk wrzasnął, a przyciskający wierzgającego Cadianina Blint syknął z bólu, w połowie jego goleni pojawiło się sczerniałe wgłębienie na cal.
Nagle medyk znieruchomiał, rozglądając się pustym wzrokiem dookoła, jego skóra momentalnie - na oczach zebranych, w tak nienaturalny sposób - pobladła, pot wystąpił mu na twarz. Rozglądał się, z trudem tłumiąc okrzyk bólu. Pozostali widząc to wstali i go puścili, ale klęczeli po obu jego stronach, gotowi opaść na agresora. Blint przyglądał mu się uważnie z obojętną twarzą, Schmidt zaś wyglądał cały czas na zaskoczonego, ale zdecydowanego zakończyć życie medyka gdyby cokolwiek biegło nie po ich myśli.
Aleena mimo swego własnego stanu zerwała się relatywnie szybko i zaraz znalazła się przy Traxie. Spojrzała na ranę, na niego, po czym odezwała się do reszty:
- Trzeba go przenieść na prom, zapewnić dużo ciepła... - patrzyła uważnie na Traxa. Chwyciła go za dłoń i zaczęła mówić spokojnym, ciepłym głosem, tak dziwnym w tej sytuacji... - Skończyło się. Już się skończyło. Zostanę przy tobie. Zostanę. Rozumiesz? - obserwowała reakcję medyka.
Niesamowita ochota zdzielenia Traxa pięścią w twarz powoli przeszła... oni mu nogę, on mi oko, pomyślał Haajve.
- Niech któryś podejdzie i obejrzy mi to oko... i wydłubie co trzeba, jeżeli będzie taka potrzeba. - rzucił do Blinta i Schmidta
- Przeżyjecie, aniele... - odparł tylko Isaak, prostując się i patrząc jedynym okiem na techpiechura. - Zmiana planów, skrzynia do środka. - rzucił do Vogta i podszedł mu pomóc. Trącił go w międzyczasie, by wyrwać zwiadowcę z osłupienia rozgrywającymi się tutaj wydarzeniami.
- Przeżyć to nie takie rzeczy przeżywałem. - syknął techpiechur próbując pomagać dłonią policzek, aby ocenić ile krwi mu upłynęło - Nie widzi mi się bieganie ze zwisającą na nerwie resztką oka.
- Ja.. Co.. - syknal z bolu i wnetrznosci podeszly mu do gardla kiedy poczul nienaturalna lekkosc jednej z konczyn - Co wy? Co wy do cholery wyprawiacie? - rozejrzal sie zdziwiony po tlumie otaczajacym go i ponownie steknal z bolu, blednac coraz bardziej, polozyl tylko glowe na ziemi, lapiac wielkimi haustami powietrze.
- John. - zwróciła się ciepło do medyka - Musisz odpoczywać. Naprawdę. Już jest wszystko dobrze. - zerknęła przelotnie na Haajve, nie mając czasu się teraz nim zająć. Wciąż trzymała Traxa za rękę, usilnie starając się nie myśleć o własnej...
Medyk jedynie drzal caly z wyczerpania a jego twarzy byla spieta, probowal zwalczac bol, ktory wciaz byl niepokojaco slny, sciskal bolesnie reke hospitalerki, druga zaciskajac w pobielala piesc i oddychal glosno i szybko.
Wyglądało na to że techpiechur będzie musiał w wolnej chwili sam się zająć swoją pokiereszowaną twarzą. Bez dłuższego marudzenia podszedł do skrzyni i pomógł ją wnieść do środka promu.
- Tylko cholera... co Siostrzyczka mu tam wstrzyknęła, że wykrwawiony, z prawie urżniętą nogą, miał tyle sił?
- J... ...ek... - Trax probowal sklecic zdanie ale widocznie nie byl w stanie, wiec blady zamknal oczy i zaniechal prob.
Aleena odwzajemniła uścisk dłoni, chociaż jej był delikatny.
- Spokojnie, spokojnie. Spójrz na mnie. - uśmiechnęła się - Zaraz będzie ci cieplej. - zerknęła na Haajve - Nic szczególnego. - po czym nie wdając się w dodatkową dyskusję powróciła spojrzeniem do Traxa - Zaraz cię zabierzemy na prom. Tam będzie dobrze.
Trax otworzyl oczy i spojrzal na nia, pokrecil energicznie (na tyle ile mogl sobei pozwolic) glowa i wyartykulowal z wysilkiem - Re..s..zta.
Siostra wciąż uśmiechała się delikatnie. Pokiwała głową i odrzekła.
- Wszystko będzie dobrze. Nie martw się. Będzie dobrze. Rozumiem, ale nie martw się. - zerknęła na resztę, zastanawiając się, kiedy będą oni gotowi pomóc przetransportować Traxa... Ona nawet z najszczerszymi chęciami nie byłaby w stanie - Niedługo dotrą.
- Co trzeba zrobić? - zapytał prosto z mostu kriegański snajper i przeniósł spojrzenie na Traxa. - Mamy...?
- Trzeba go zabrać do środka. Najlepiej byłoby przełożyć go na coś... Jak na nosze, o ile nie macie takowych. - uśmiechnęła się blado - Posiadacie jakieś koce, czy inne nakrycia, które zapewnią mu ciepło? Czy macie ze sobą jakiekolwiek medykamenty?
Sorcane ustawił skrzynię na swoim miejscu. Miał dziwne wrażenie, że niedługo wielu będzie potrzebować “usług medycznych”. Wizja Siostrzyczki i kuśtykającego Traxa pędzących na pomoc komuś kto zranił się w paluszek, była po prostu, aż nazbyt natrętna... no ale on był Kosmicznym Marine. Dla niego utrata ręki to po prostu lekka niedogodność, a nogi... większy problem , ale nie jakiś straszliwy. Może za długo był wśród braci? Brakowało mu jego pancerza, boltera, topora... i serworamienia. Tak... serworamię... i mechadendryty... Przeklęta torpeda plazmowa.
Bez słowa Techpiechur zdjął naramienniki oraz swój przyciasny prochowiec i rozłożył go tak, aby można było na nim położyć rannego.
- Nie mamy leków, tylko opatrunek osobisty, który mu rzuciłem... - również Krieganin zdjął płaszcz i okrył nim Traxa - To mu pomoże zachować ciepło, ale niewiele więcej można zrobić.
- A cokolwiek do schłodzenia? - westchnęła - Nie liczę na wiele, nawet woda...
- Przewietrze... sie w oknie - burknal Trax.

Wszyscy zostali zwaleni z nóg.
Potężna siła rozeszła się od dziobu, wprawiając najdalsze korytarze w drżenie. Wszędzie słychać było wycie rozdzieranego metalu. Wkrótce doszły eksplozje. Momentalnie wszelkie światła zagasły - nawet lampy awaryjne nie działały. Ściany wydawały się drżeć jak w gdyby cały okręt wpadł w rezonans.

Aleena rozejrzała się, skołowana przez moment, aby po chwili do niej dotarło, że pomimo całego tego piekła, jakie przeszli nie był to bynajmniej koniec.
- Połóżcie go na materiale i bierzemy go! Szybko! - z pewnym niepokojem spoglądała na Traxa, obawiając się o jego stan... na dodatek w kwestii noszenia kogokolwiek nie mogła w żaden sposób pomóc.
A wyrwana ze stawu ręka kpiła sobie z niej...

Krieganin natychmiast wykonał polecenie, chwytając połę płaszcza Sorcane’a.
- Niech ktoś każe temu lexmechanikowi się wynosić! Będzie jedno miejsce dla pilota, jeżeli wyrzucić serwitora, ktoś jeszcze się zmieści.

To było chyba jedyne wyjście. Haajve stanowczym tonem rozkazał lexmechanikowi zabrać się z promu razem z serwitorem. Potem pomógł wnieść rannego do środka.
Zastanawiało go tylko czy ktokolwiek miał tutaj doświadczenie w pilotażu... chyba tylko on sam. Siedzisko będzie niewygodne, ale jak się podłączy do machiny zdoła to ustrojstwo pilotować.

Człowiek maszyna i maszyna-człowiek spełnili polecenia.
Lexmechanik bez słowa i mrugnięcia powieką wypiął się z pasów bezpieczeństwa, to samo zrobił z serwitorem, odłączając go od wszelkiej aparatury. - Chodź. - wydał mu krótką komendę i z trudem, z noszącą znamiona nienawykłości do ruchu niezdarnością jego wychudzona postać z łyso ogoloną głową, w mundurze pilota opuścił maszynę przez właz awaryjny. Serwitor znacznie niezdarniej również opuścił lądownik. Stanęli obok wejścia, maszyna-sługa wpatrując się ślep w jeden niezmienny punkt i nieruchomy poza oddychaniem lexmechanik, śledzący ich ruchy oczyma.

Trax spojrzal na lexmechanika ktory beznamietnym wzrokiem obserwowal ich - Nie mozemy.... go zostawic.. na smierc... - sapnal z trudem i zaczal gestykulowac wymownie. - To... haniebne. Nie pozwol im.. - zwrocil sie do Aleeny, wsciekly na swoja niemoc w podjeciu jakichkolwiek dzialan.

Jęczenie Traxa działało techpiechurowi na nerwy. Prawdę powiedziawszy miał teraz ochotę wywalić go z tego promu razem z Siostrą. Pomoc medyczna... wolał już chyba medycynę w wydaniu Konsyliarza Szóstej Kompanii. Najniższy rangą techkapłan był najskromniejszym ze sług Wszechsjasza. Akurat tutaj AdMech charakteryzował się bezwzględnymi priorytetami... prościej rzecz ujmując, jeżeli trzeba było ustąpić miejsca komuś ważniejszemu sługa Kultu Maszyny robił to bez żadnego szemrania, rozumiejąc konieczność sytuacji.
Nie zastanawiając się dłużej techpiechur zasiadł za sterami i wyciągnął z karku jedną ze swoim wtyczek, którą podpiął do gniazda komunikacyjnego, aby móc łatwiej komunikować się z Duchem Maszyny. Chciał też otrzymać jak najwięcej danych z augerów Aquili, aby rozeznać się w sytuacji. Fakt, iż Ubój zaczął ostrzeliwać dziób Łzawiciela... chcą strącić okręt z orbity, to pewne. Ale czemu dziób? Nie łatwiej by było wykonać ostrzał napędu lub najsłabszego punktu struktury?
Wszystkie czujniki i wyświetlacze wskazywały, co było źródłem dźwięku i przeciągającego się drżenia. Władcy byli w minimalnej odległości, również cel nadciągający w ich stronę w najmniejszym stopniu zmieniał światło celu - nie przemieszczał się w pionie ani poziomie zbytnio. Normalna walka burta w burtę oznaczała najmniejszą prędkość, bo pociski rzadko przewyższały swą własną prędkością w znacznym stopniu szybkość okrętów. Na takiej odległości miało to niewielkie znaczenie, ale najwidoczniej nie chcieli też pudłować.
Cały tumult został wykonany przez jeden strzał z baterii makrodziała. Przynajmniej trzynaście musiało być gotowych do ostrzału. Pokład startowy - sama sekcja dziobowa - była rozpryśnięta, jej oderwana resztka tliła się jaśniejącą na tle kosmosu i oświetlającą kadłub koloru nocy jednostki wroga pożogą, mieszaniną plazmy i metalu, który zmienił stan na gazowy.
Cała salwa mogła równie dobrze doprowadzić do eksplozji krążownika. Władcy dysponowali wystarczającą siłą ognia, by nie musieć namierzać słabych punktów.
Aleena nie znała się na na walce w kosmosie, ale była w stanie sobie wyobrazić piekło, które może się rozpętać. Na dodatek jeszcze sprawa z lexmechanikiem... Czy to się podobało innym, czy nie, zgadzała się z Traxem. Był on czującą osobą, zmodyfikowaną dla lepszej wydajności, ale wciąż czującą i myślącą. Nie był maszyną. A ona sama na pewno wciąż była człowiekiem...
- Pozostawianie go chyba nie jest konieczne. - odezwała się, spoglądając zmęczonym wzrokiem po towarzyszach - Skoro i tak zwolniło się miejsce serwitora... - zerknęła na Traxa, nie przestając monitorować jego stanu tak, jak tylko to było możliwe, jednocześnie oczekując aż pozostali wniosą go do środka.
Kapitan spojrzał na medyków z wyraźną irytacją.
- Proszę, oszczędźcie nam co było konieczne, a co nie. Wszyscy naprawdę sporo dzisiaj przeżyli, a zostawienie serwitora... Cóż, wydawało się najlepszym wyjściem. Chyba nie chcielibyście, abyśmy rzucali kośćmi kto zostaje? - Spojrzał na nich i uśmiechnął się lekko - A poza tym, nie powiedziane jest, że on zginie, może będzie miał nawet większe szanse od nas. Bo to całe gówno, w które wdepnęliśmy jest naprawdę duże... I nie oczekujcie raczej spokojnego lotu. - Zwrócił się do Haajve - Sądzisz, że dasz radę to pilotować?
- Wszystko co wyszło z pod ręki imperialnych fabryk jestem w stanie pilotować. Inaczej nie byłbym Zbrojmistrzem. - odparł Sorcane sprawdzając poszczególne odczyty i przyrządy.
Był “mile” zaskoczony, że Blint w końcu powiedział trochę więcej niż kilka słów.
- Myślisz że Krieganie zdołają wrócić? Ubój zniszczył właśnie przednią sekcję. Cały dziób jest rozwalony, ale o dziwo nie użyli na raz pełnej siły ognia, a mogliby Łzawiciela... po prostu odparować. Wygląda na to że chcą go strącić z orbity i posłać na planetę... tyle że Nowy Korynt to głównie ocean... Trafienie w cokolwiek ważnego, bez nawigacji, manewrowości i wyliczeń jest... niemożliwe. Dodatkowo... myślę, że jeżeli to zrobią, oszczędzą nam konieczności wysyłania wiadomości do Kontradmirała. Ta jednostronna walka będzie wyraźnie widoczna przez planetarne augery.
- Sam wiesz... Kreganie są... Nieobliczalni. Nie zaryzykowałbym aktualnie żadnego stwierdzenia na ten temat. Uważasz, że uda ci się ominąć wrogów?
- To Ubój. Praktycznie nie chodzi o to czy ich wyminiemy... ale czy zdołamy się przemknąć niezauważeni. Prom jest maskowany. Niestety odległość jest minimalna, więc jeżeli mają chociaż uważnego obserwatora... mogą nas spostrzec i przechwycić. Wiesz... jak przyglądam się... to jestem w stanie stąd zauważyć pojedyncze sylwetki przy iluminatorach... a właśnie. Możesz mi wyświadczyć przysługę i przyjrzeć się mojemu oczodołowi? Rana się już zasklepiła ale czuję coś w cholerę rozpraszającego na policzku.
Kapitan podszedł do towarzysza.
- Nie ruszaj się teraz... - Powoli rozszerzył mu powieki i przyjrzał się gałce ocznej.
Posłusznie Sorcane zastygł jak posąg. Tylko zdrowe oko lustrowało uważnie Uboja za iluminatorem.
- Pospiesz się tylko. Mam już pomysł jak dostać się na Korynt, tak aby nas nie zauważyli w ogóle.
- Glupcy - steknal medyk probujac wstac.

Aleena przytrzymała Traxa w momencie, kiedy ten próbował wstać. Patrzyła na niego smutno, chociaż jakaś nuta złości była widoczna w jej spojrzeniu i to bynajmniej nie skierowana w Johna.
- Proszę, nie wstawaj... - zerknęła tylko kątem oka na resztę, po czym wróciła uwagą do medyka.

Gałka była poszatkowana szkłem. Wewnątrz tkwił także niewielki metalowy obiekt, który Blint mógł zidentyfikować tylko jako ułamane ostrze drobnego skalpela, który kiedyś widział w dłoni Traxa. Praktycznie cały płyn wypłynąć, zostawiając porwaną błonę. Nerw wzrokowy i każda nie będąca kością część gałki ocznej została zmasakrowana potężnym uderzeniem...

- Oho... Powiedzmy, że coś ci wpadło do oka... To będzie raczej robota dla Aleeny, nie dla mnie...

- Echh... gównianie... na szczęście nie przeszkadza tak bardzo... będę w stanie pilotować. Dobra. Plan jest taki. Siedzimy tutaj dopóki okręt nie zacznie “spadać” wtedy w razie potrzeby odłączamy się od iglicy i pod osłoną krążownika schodzimy w atmosferę. W ten sposób nie będę mogli nas wykryć ani augerami, ani też ich wzrok nas nie sięgnie. Nie jestem niestety zawodowym pilotem. Tutaj masa rzeczy jest zautomatyzowana. Będę musiał posiedzieć nad tym jakiś czas i wysilić moje implantum logiczne, aby do społu z Duchem Maszyny wyliczyć odpowiednie trajektorie. Jeżeli będziemy mieć miejsce możemy zabrać lexmechanika, aby nas wspomógł. Aha... Ubój nie ma pokładów startowych. Jedyne czym może do nas strzelać to działka.

- Makrobaterie nie posiadają systemów celowniczych dostosowanych do namierzania jednostek tej wielkości. Wróg musiałby namierzać was ręcznie lub przełączyć systemy namierzania na augery dalekiego zasięgu, wykalibrowane na zupełnie inne dystanse, zbrojmistrzu Sorcane. - obojętnym głosem uzupełnił wypowiedź Lexmechanik. - Jednakże nawet bezpośrednie trafienie nie jest wymagane, wystarczy bliskość trajektorii pocisku. Jego prędkość będzie też znacznie większa nawet w atmosferze, sam pocisk ma wielokrotnie większą powierzchnię od lądownika.
- Masz rację. Siły oddziałujące na otoczenie przy wystrzale z makrobaterii są niewyobrażalne dla kogoś kto normalnie zajmuje się walkami na powierzchni planety. - odparł Haajve odwracając się - Jednak mam na myśli działka mniejszego kalibru na wieżyczkach rozsianych na całym pokładzie. Zasięg byłby nieprawdopodobny, jednak jeżeli usiadłby za nimi któryś z Władców, mógłby z odpowiednim systemem namierzania nas zestrzelić.

- Godne pozalowania poczucie jednosci. - parsknal Trax probujac nadal wstac i przeforsowac sisotre ktora byla w stanie zatrzymywac go jedynie jedna reka - Jestes zalosny - spojrzal na Blinta - Kaz mu zostac w srodku. To nie jest bezmozgi serwitor! Nie tak bezmozgi jak TY!
Kapitan parsknął.
- Spokojnie, możesz się z nim zamienić jeśli chcesz...
- Jesteś w stanie sprowadzić Aquilę pod osłoną Łzawiciela na powierzchnię Koryntu? - spytał wprost zbrojmistrz lexmechanika.
- ON jest wart wiecej od Ciebie - odparl poirytowany do granic medyk.
- Skoro tak twierdzisz... Nie będę się kłócić. - Zignorował towarzysza. W sumie sam się sobie dziwił, ale uznał, że tamten musi przywyknąć do nowej sytuacji. Potem, gdy tamten w miarę wydobrzeje porozmawiają o tym jeszcze raz.
Aleena nie miała zamiaru pozwolić Traxowi na powstanie. Przysunęła swoją twarz do jego i powiedziała ciszej:
- Naprawdę, spełnij moją prośbę... Rozumiem, rozumiem... - skrzywiła się gorzko, a w tym grymasie było mniej bólu fizycznego, co goryczy sytuacji - Proszę, John... - miała nadzieję, iż tamci uznają lexmechanika za wystarczająco użytecznego, aby go nie pozostawiać jak... maszyny.
- Wiec popierasz TO?! - warknal zniesmaczony Trax spogladajac na lexmechanika za wlazem.
- Przestańcie się kłócić. - powiedział spokojnie Sorcane.
Zszedł z miejsca dla pilota i usiadł na miejscu serwitora.
- Lexmechaniku, przyjmij moje przeprosiny i wróć na miejsce pilota. Z pewnością do tego zadania twoje wyspecjalizowanie lepiej się nada. Ja zajmę drugie miejsce, natomiast Siostra raczy pierdolnąć Traxa na jedno z siedzisk, jeżeli powrócą Krieganie i przyprowadzą ocalałych. - powiedział powoli przeciągając słowa - Jeżeli będzie się wykrwawiał proszę użyć palnika lub ścisnąć kikut pasem. Przed chwilą miał dosyć siły, aby pomimo uciętej nogi szamotać się więc lądowanie nic mu nie zaszkodzi.
Bardzo mu się nie podobała ta sytuacja. Nie cierpiał poświęcać kogokolwiek, ale ponoć ta grupa ma uratować całą planetę, a może nawet system. Pochylać się nad jednostką można... oczywiście... ale są sytuacje, kiedy naprawdę nie można się na to oglądać. A skoro Trax tak bardzo chciał “wszystkich ratować” kiedy sam Siostrze prawie wyrwał ramię i pozbawił mnie oka, w takim razie posiedzenie sobie na dupie nic go nie zaboli, pomyślał Sorcane.
Aleena spojrzała na Traxa dziwnym wzrokiem... Nie było żadnych wątpliwości, iż słowa, jakie padły z jego ust głęboko ją zraniły. Nie chciała pozostawić lexmechanika, ale jednocześnie nie mogła odstąpić od opieki nad Traxem. Była jedna, do tego ranna, ale nic najwyraźniej nie miało w tym momencie znaczenia. Siostra powtarzała sobie, iż winę za taką reakcję ponosi stan Johna, jednak to nie poprawiało niczego. Nigdy nie poprawia.
- Naprawdę tak sądzisz? - wyszeptała do medyka z goryczą w głosie - To... - urwała, sama nie mogąc znaleźć odpowiedniego słowa. Medyk chciał kogoś zranić, a najwyraźniej mógł tylko ją. Nie mogła się dziwić takiej reakcji - … nie popieram. - zdołała w końcu wyszeptać, parząc na Traxa z bólem. Odwróciła głowę do Haajve zadowolona chociaż z jednej jego decyzji... chociaż przeprosiny lexmechanika po takim potraktowaniu brzmiały dziwnie.
- Nie zaszodzi... - parsknęła - Na razie to przenieście go wreszcie. Póki nie ruszamy może leżeć i tak będzie dla niego lepiej, a rana już została przypalona. - wróciła spojrzeniem do rannego.
- Wiem.. - odparl Trax - Ale.. musialem, nie moglem poprostu.. - zamilkl na chwile - Przepraszam. Wybacz.

- Nie jestem przypisany do grupy Strigoi. Moje przetrwanie jest drugorzędne. Mój ewentualny powrót zabierze miejsce dowolnej z powracających osób. Dodanie dodatkowych pasażerów będzie konieczne, a każda kolejna osoba stanowić będzie ryzyko dla wszystkich w przedziale pasażerskim, nie tylko rannych. - chłodnym, obojętnym tonem wyjaśnił lexmechanik, zwracając się do Traxa i siostry, jak też zbrojmistrza - Johnatanie Trax, zachowajcie dla własnego dobra spokój. Musieliście doznać szoku. pourazowego. Skupcie się na przetrwaniu. Oprogramowanie nadrzędne zgadza się z moim instynktem przetrwania, jeżeli jednak wróci ktokolwiek z wysłanych osób... W każdym wypadku, decyzja należy do najwyższej rangą osoby, kapitana Blinta.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:45.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172