lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Science-Fiction (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-science-fiction/)
-   -   [Wh40k/Inquisitor] Aniołowie, zagładę zwiastowawszy... (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-science-fiction/10383-wh40k-inquisitor-aniolowie-zaglade-zwiastowawszy.html)

Seachmall 26-10-2011 19:30

Stratega naszło uczucie nostalgii, kiedy ujrzał żołnierzy Imperium salutujących na jego widok. Westchnął delikatnie i również uniósł rękę do czoła.
-Spocznij.- uśmiechnął się, kiedy załoga statku usłuchała rozkazu i spojrzał na Kapitana -Witam kapitanie, mówią na mnie Strateg Chaosu. Wybacz, ale nie mam czasu na przyjemności. Potrzebuję paru informacji od ciebie.
- Skompilowaliśmy wszelkie niezbędne informacje, podzieliliśmy także jeńców i ulokowaliśmy odseparowanych. Nikogo nie przesłuchiwaliśmy, udzieliliśmy natomiast niezbędnej pomocy medycznej. Jestem gotów odpowiedzieć na każde pytanie i poprzeć je rejestrami technicznymi, zeznaniami członków załogi naszej lub ich. - odparł po marynarsku kapitan. - Byłbym także zaszczycony, mogąc zaprosić do mojego gabinetu, na mostek lub Galerię Iluminatorów okrętu.
Strateg rozkoszował się to chwilą, skrycie brakowało mu rygoru tego typu wśród wojsk jemu podległych. Brakowało tylko, aby kapitan rozpoczynał i kończył każdą wypowiedź słowem “sir”.
-Możemy się udać na galerię. Kilka pytań zadam po drodze.- ruszył za kapitan kiwając na pożegnanie reszcie załogi - Jak wygląda sytuacja na planecie?
Kapitan szedł równo ze Strategiem, przepuszczając go w każdym przejściu. Pierwszy oficer podążał w stosownym, regulaminowym dystansie za nimi, dokonując przy okazji inspekcji. Oficerowie oddali kolejny salut i wrócili na stanowiska.
- Conqruatior jest w stanie wojny domowej. Jedenaście z dwunastu bastionów planetarnych znajduje się pod naszą kontrolą. Wieża Astropatów niestety uległa zniszczenia, ostrzelana przez krążownik uderzeniowy Mrocznych Aniołów. Ci uwięzieni są w gruzowiskach Ilno. Kilka wieżowców ocalało i znajdują się pod naszą kontrolą. Przejęliśmy większosc placówek wydobywczych i stację orbitalną Genat. Hod niestety uległ samozniszczeniu i spadł na jedno z mniej istotnych miast. Obstinat wciąż się trzyma - nie mamy możliwości zdobycia go, dlatego utrzymujemy blokadę z myśliwców, licząc na wzięcie ich głodem. Bombowce zapewniają nam wsparcie mobilnej artylerii w dowolnym punkcie planety, a w strefach podbiegunowych możemy stosować nawet baterie okrętu po wejściu na orbitę. Z wystawionych trzydziestu tysięcy mamy straty rzędu 13,1%. Jedna trzecia regimentów PDF opowiedziała się przeciwko nam i utrzymuje okresowe stolice poza Ilnem - Fluenian i Ehran - pod kontrolą, jak też większość miast o mniejszym znaczeniu strategiczym. W samym Ilnie trwa odpur partyzantów. Blisko dziewiętnastu procent stacjonujących na planecie sił PDF opowiedziało się po naszej stronie. Obecne cele strategiczne to lokalizacja gubernatora, potwierdzenie nieoficjalnych informacji o obecności wysokiego rangą inkwizytora na planecie, jak też placówki szkoleniowej Officio Assassnorum i aktywnie realizowany cel taktyczny, czyli wyniszczenie kompanii Mrocznych Aniołów. Czy byłbym bezczelny, mogąc zadać pytanie? - zwrócił się nagle do Stratega - Ja i moi oficerowie jesteśmy niespokojni nie znając naszych pozycji w hierarchii i strukturze. Czy na czas trwania... próby, jesteśmy kwalifikowani jako pozbawieni rang militarnych i działamy według dotychczasowej wewnętrznej hierarchii, do odwołania? Dotychczas tak funkcjonujemy.
Strateg zamyślił się chwilę. Nie czuł się w humorze, aby niszczyć nadzieje kapitana. Jeżeli niszczyciel przejmie władzę w tym systemie, Coldier i jego ludzie najpewniej skończą, jako krwawy smar dla jego machiny wojennej. Westchnął i spojrzał na kapitana.
-Tak będzie najlepiej kapitanie. Nie możecie sobie pozwolić na rozruchy, czy brak hierarchii. To tylko będzie działać na korzyść przeciwnika. Wytrwajcie, a na pewno zostaniecie wynagrodzeni. - jeżeli Strategowi i pozostałym Wybrańcom się uda wykonać polecenie Abaddona, oraz zdołają podbić ten system. Taktykowi przyda się taki człowiek jak Coldier. Poza tym, nikt nie mówił, że wszyscy z Wybrańców muszą przeżyć tą misję. Uśmiechnął się na tą miśl pod chustą.
-Zakładam kapitanie, że ty dowodzisz blokadą?
- Niestety nie, sir. - odparł, uznawszy Stratega za swojego bezpośredniego przełożonego w ustalonej hierarchii. - NIe dysponowaliśmy autorytetem, by podporządkować pozostałych kapitanów, nikt nie znał dokładnych wytycznych. Jeden chciał walczyć o to stanowisko, ale udało się utrzymać pewną dozę celowości i strategii przez paktowanie i nieformalne metody porozumienia. Tędy proszę.
-Więc każdy sobie działa po swojemu, dopóki cel jest spełniony... nie najlepsza sytuacja.- ruszył za kapitanem -Moja rada kapitanie, wymyślcie jakiś sposób na błyskawiczne uśmiercenie pozostałych kapitanów, na moment zdobycia planety.- spojrzał na reakcje kapitana -Inaczej oni zabiją was i waszych ludzi.
Coldier skrzywił się wyraźnie.
- Dziękuję za radę, ale nie do zrobienia, przynajmniej na razie. To okręty Imperium. Jeden nie ma możliwości uzyskać przewagi nad liczniejszymi, choćby innego typu, zwłaszcza dopóki klasa Tyran znajduje się w systemie.
Strateg uśmiechnął się pod chustą.
-Ograniczeniem waszych możliwości, jest wasza wyobraźnia. Jednak, nie gadajmy o polityce, wrzody na żołądku od tego rosną. Co możesz mi powiedzieć o jeńcach i ich dowódcy? Znasz go? Wiesz co myśli o swoich podwładnych?
- Kapitan Tobias Py. Pomniejszy rangą, dowodził niszczycielem klasy Kobra, dostosowanym do celów zwiadowczych i patrolowych. - zastanowił się kapitan, gdy wchodzili na galierę. Z wielkich iluminatorów, sięgających sufitu wysokiej na dobre dziewięć metrów galerii ziała pustka kosmosu złamana widokiem planet, między którymi się znajdowali - Sybil z lewej i zielonoszarym Congruatior z prawej strony. Wespół z gwiazdami widok był doprawdy imponujący, mimo że odległe planety były niewielkie.
- Prawdę rzekłszy, pierwszy raz go widzę. Na pewno jest członkiem floty Agripinaa, ale może nawet stacjonował na Belis Corona. Wydaje się cieszyć zaufaniem podkomendnych, to znaczy tych, którzy przetrwali.
Strateg pokiwał spokojnie głową i spojrzał na iluminatory,
-Czy macie na wyposażeniu kuchni maszynkę do mielenia mięsa? Jeżeli tak, to będę jej potrzebował, oraz trochę przypraw i patelni.
- Ja... tak, sądzę, że tak... Jeżeli mógłbym sir, przepraszam za uchybienie, zaprosić na kolację kapitańską. Pierwszy oficer rozkaże przynieść stół, nakrycie i posiłek, nie odiberając nam widoku.
-Och, nie, nie. Apetyt mi będzie potrzebny na przesłuchanie. Prawda Lystra? - z tymi słowami pogłaskał kruka siedzącego mu na ramieniu, który zakrakał radośnie i spojrzał na Coldiera -Proszę sprawdzić tą maszynkę. Jeżeli jest zabierzcie ją na oddział medyczny razem z przyprawami i patelnią. Następnie sprowadźcie tam tego Tobiasa i jego zastępcę. Zastępcę umieśćcie na stole, zwiążcie. Tobiasa jakoś unieruchomcie, aby widział stół. Jeżeli panowie macie miękkie żołądki, nie polecam oglądać przedstawienia.
- Ja... każę pierwszemu oficerowi to zorganizować. - stwierdził kapitan, zatrzymując się i gestem przyzywając podwładnego. Wyższy mężczyza, podażający w pozostawiającyj im komfort odosobnienia dystansie podszedł natychmiast i wysłuchał rozkazów kapitana, w przeciwieństwie do niego zachowując obojętny wyraz twarzy. Skinął głową, zasalutował obu i wrócił do wyjścia z galerii, zamierzając przekazać polecenia.
Coldier zaś nie mógł nie spojrzeć z nieodgadnionymi myślami na Stratega, pobdlałszy.
-No cóż kapitanie, porzuciłeś Imperium na rzecz Niszczyciela. Uwierz mi jeżeli dasz się ponieść, to to co ja mam zamiar zrobić będzie drobnostką. - uśmiechnął się pod chustą -Ach, zapomniałbym. Talerz i sztućce oczywiście też przynieście. Którędy teraz? - Strateg pozwolił się poprowadzić kapitanowi, czekało go zabawne kilka godzin.

Stalowy 26-10-2011 21:45

Haajve Sorcane

Haajve przymrużył oczy. Oto powrócił do czasów nowicjatu. Teraz...
Widzieć, lecz nie być widzianym, wypowiedział w myślach doktrynę swojej Kapituły. Musiał też zdobyć jakieś wyposażenie i zebrać informacje. Póki co postanowił się skupić na tym pierwszym.
Podszedł powoli do zmagazynowanego na ścianie osprzętu nasłuchując dokładnie dźwięków z otoczenia, aby być gotowym się przyczaić, a nawet w razie potrzeby uchwycić się krawędzi silosu i schować się w ten sposób przed wzrokiem wroga. Jednakże winda zniknęłą i wydawał się być jedyną osobą obecną w pomieszczeniu. Wiedział, że jest w stanie działać dostatecznie cicho, by nie zwrócić na siebie uwagi.
Kruk powoli zbliżył się do zawieszonych na ścianie sprzętów lustrując je dokładnie wzrokiem. Kombinezony... mogą być nie na miarę, ale ewentualnie można od nich narzędziami oderwać jakieś pasy czy temu podobne. Maska gazowa, narzędzia, spawarka i parę innych rzeczy z pewnością się przydadzą prze eksplorowaniu statku nieprzyjaciela.
Na szczęście okazało się, iż kombinezony antyradiacyjne są w pełni rozciągliwe, chociaż trochę małe. Będą cisnąć, ale lepsze to niż świecenie golizną, pomyślał Haajve.
Przebrał się w największy z kombinezonów wyregulował go tak aby cisnął go jak najmniej. Wyposażył się dokładnie w to czego używali serwisanci. Butla ze środkiem żrącym wraz z rozpylaczem, pas pełen narzędzi takiech jak uniwersalny śrubokręt, klucze różnego rodzaju, kombinerki, szczypce, młotek, dłuto, podwarzacz, kliny, wiertarka i temu podobne. Zgarnął też sporo baterii wraz ze świętymi olejami oraz pobłogosławionymi przez techkapłanów szmatkami do ich wcierania. Udało mu się też znaleźć podstawowe przedmioty do łatania kombinezonów. Na wszelki wypadek używając narzędzi odciął kilka dużych płatów materiału z innego kombinezonu, aby móc w przyszłości go przystosować do swoich potrzeb lub wykorzystać.
Ha! Pełne wyposażenie dla techkapłana! Głupcy! - pomyślał Haajve - Wpuścili na swój pokład Kruka! I do tego techkapłana! Przekonają się, iż popełnili niewybaczalny błąd.
Będzie musiał jeszcze tylko znaleźć to co pozostało z jego przeszłości. Hmmm... pancerz? Pamięć Poległych jest teraz pewnie absolutnie niezdatna do użytku... ale pistolet? Roztapiacz przetrwał wybuch torpedy plazmowej. Z pewnością bardzo by mu pomógł teraz na tym przeklętym statku.
Wykorzystując dodatkowe pasy Techmarine dodał na swój grzbiet dodatkową butlę ze środkiem żrącym, aby móc jej użyć w przyszłości. Na koniec przykucnął przy sejfiku, który był zabezpieczony przez cogitator. Na głębszym namyśle ściągnął rękawicę i wydobył jeden ze swoich elektrografów. Podłączając się do cogitatora spróbował przekonać go do posłuszeństwa. W takich skrytkach z pewnością jest coś przydatnego.
Rozpoczął standardową litanię do Wszechsjasza próbując przekonać cogitator, aby ten otworzył przed nim podwoje sejfiku. Ta banda zdrajców niszczy ikony i symbole Boga Maszyny... nie potrafią się obchodzić z Duchami. Samo zabezpieczenie nie było systemem wysokiej klasy. Duch na skutek samej interakcji potwierdził autoryzację i otworzył automatyczne drzwiki sejfu, ukazując Stalowemu Krukowi cztery baterie atomowe. Takie same, jakie zasilały pancerze wspomagane.
Na twarzy Sorcane’a wykwitł uśmiech. Nie wiedział do czego tutaj tym ludziom baterie atomowe... ale jemu na pewno się przydadzą. Szkoda tylko iż podłączenie się do nich jest ryzykowne bez transformatora. Uzupełniłby poziom swojej energii w cewce potentia.
Z rozmysłem wziął wszystkie cztery baterie i zwykłe podłączył do odpowiednich urządzeń. Potem może nie być na to czasu.
Teraz pora poszukać wyjścia z tego zadupia. Czy winda jest jedynymi drzwiami na resztę statku? A może jest tutaj jakieś inne przejście?
Haajve stąpając ostrożnie zaczął szukać wzdłuż ścian włazu albo drzwi. Niestety, jedyny który znalazł był solidnie zaspawany.
- Kurwie syny - wyszeptał przekleństwo Kruk.
Pozostała więc winda. Rozejrzał się jeszcze za jakimś wejściem do kanału serwisowego, jednak miał niewielka nadzieje na znalezienie takowego.
Statki były zbudowane z wielu modułów połączonych korytarzami, wentylacją oraz kanałami serwisowymi. Nie raz też były wyposażone w specjalne labirynty - unikalne konstrukcje korytarzy, które miały mylić wroga podczas abordażu. Zawierały fałszywe ściany, ślepe uliczki i tak dalej, jednak posiadały też masę tajnych przejść. Haajve byłby w niekorzystnej sytuacji gdyby taki tenebro labiryny znajdował się na tym krążowniku... tak... tak jak zgadywał był obecnie w blackholdzie krążownika klasy Dyktator, tego który przyleciał przebadać resztki Cichacza. Kruk dalej rozwarzał idąc w stronę windy. Labirynt byłby niekorzystny dla niego... z początku. Jego mózg rozwinięty i ulepszony przez dary Boga Maszyny mógłby spamiętać rozmieszczenie korytarzy z taką dokładnością, iż mógłby po pewnym czasie przechytrzyć załogę... niestety na to trzeba czasu. Póki co musi znaleźć odpowiednie wyposażenie... gdyby tylko tak nie rzucał się w oczy...
Nic to. Pozostają kanały serwisowe i tunele awaryjne. Najlepiej byłoby się dostać do zbrojowni lub spiżarni... albo nawet kuchni i pokładu medycznego.
To mój żywioł, pomyślał, jako Kruczego Gwardzisty i Techkapłana...
Przechodząc obok swojej niedawnej “celi” Sorcane wsunął drabinkę z powrotem na swoje miejsce.
Rozejrzał się raz jeszcze i przystanął przy windzie. Zajrzał w szyb. Wolał nie przywoływać elewatora... ktoś mógłby zauważyć. Może i to najbardziej zakazana dziura na statku w jakiej się mógł znaleźć, jednak ostrożności nigdy za wiele.
Po chwili zastanowienia widząc, że winda nie zjeżdża z góry postanowił udać się na dół. Z pewnością nie będzie tam nic przyjemnego, bowiem blackhold to i tak najniższe poziomy statku, jednak wolał nie iść w górę. Raz, to to, iż elewator blokował zapewne drogę, dwa, wołanie platformy może zostać zauważone, co w wypadku jeżeli nikogo na dole nie ma... byłoby wysoce podejrzane.
Powoli przykucną, chwycił drabinkę serwisową w szybie windy i sprawdził czy mocno siedzi w ścianie. Potem bez pośpiechu zaczął po niej schodzić w dół.

Sirion 27-10-2011 20:52

Sihas zaklął cicho... Wybór wcale nie był tak oczywisty jak się mogło zdawać. Musiał przyznać, że ciągnęło go w stronę bitwy. Od dawna kochał adrenalinę uwalnianą z każdą potyczką i ten niesamowity zastrzyk energii. Do tego wiedział doskonale, że gdzieś tam muszą znaleźć się potencjalni sojusznicy, którzy może będą wiedzieli co się zdarzyło... Z drugiej strony wielka niewiadoma. Ciemność, która mogła zaprowadzić go gdziekolwiek i do kogokolwiek. Powoli ruszył w tą drugą stronę... Potrzebował czasu, żeby doiść do siebie i doskonale o tym wiedział. Był praktycznie nieuzbrojony, a na polu bitwy mogło zdarzyć się dosłownie wszystko. Jedna zbłąkana kula mogła skończyć jego potyczkę... Do tego bał się jednego - że w obecnym stanie nie będzie mógł prawidłowo odróżnić sojusznika od wroga...

Korytarz rozwdilał się może po ośmiu metrach - wciąż nie było jednak widocznego źródła światła, nie natrafił też nogami na zwłoki Liera. W międzyczasie dym rozwiał się i woń zniknęła... o ile nie była od poczatku urojona.

Korytarz biegł dalej w obie strony. Mogła to być dowolna część statku. Ucieczka na pewno była możliwa - trzeba było przyjąć jednak jakąś metodykę.
To jest bardzo, bardzo, bardzo zły dzień... - Pomyślał kapitan. Słyszał kiedyś, że najlepszą metodą wyjścia z labiryntu jest pozostawianie śladów, w miejscach gdzie już był, aby porobić sobie punkty orientacyjne. Niestety... Przypuszczał, że zabrakło mu by na to garderoby, jeśli na każdym rozwidleniu chciał pozostawić jakiś ciuch, a nie za bardzo uśmiechało mu się skrobanie czegokolwiek. Dlatego postanowił spróbować metody klasycznej - na każdym rozwidleniu skręcić w prawą stronę... Kolejne rozwidlenie nie było z kolei tak znowu daleko, następny zakręt zaś zaprowadził go do innego włazu...
Równoległego do pierwszego?

Nie oddalił się od wyraźnych odgłosów walki. W pewnym momencie usłyszał echo jakiegoś natchnionego zawołania bojowego. Walka musiała być niezwykle długa, skoro wciąż trwała - na pewno nie było to konwencjonalne starcie. to mogło oznaczać dwie rzeczy.

Po pierwsze, znajdował się w szybie zabezpieczenia idącym wzdłuż jednej z kluczowych sekcji statku. Pytanie, które były poza kontrolą Inkwizycji. Chyba, że stan walki określić jako kontrolę lub kłopoty dopiero się zaczęły.
Po drugie, tam musieli być Astartes... Inni już dawno by zwyciężyli lub zginęli.

- Pożałuję tego... - Powiedział do siebie.

Postanowił skręcić w prawo, tak, aby wejść w tunel i wyjść równolegle do miejsca, gdzie był wcześniej. Coś mu mówiło, że to będzie właściwa decyzja.
Światło.

To było pierwsze, co rzuciło mu się w oczy. Błysk. Podążał korytarzem, dostrzegając dalej, znacznie dalej odnogę w lewo i jakieś ciche dźwięki. Ktoś był za załomem.

Sihas przykucnął i podkradł się w stronę zakrętu. Ostrożnie wychylił się i spróbował zbadać sytuację. Broń trzymał non stop w pogotowiu.

Szturmowiec inkwizycji za wizjerem musiał być równie zaskoczony jak on.
Był ich tu cały pluton, czekających w ciszy. Natychmiast dwóch wzięło go na muszkę.
- Sir, mamy... ocalałego? - zgłosił jeden z nich.

Sihas podniósł pytająco brew.
- Ocalałego? O czym wy mówicie...

- Zidentyfikuj się! - rozkazał jeden z nich.

- Kapitan Blint. Sihas Blint... Kto tu dowodzi?

- Szarzy Rycerze, ale kazali się nam wycofać. - odezwała się jakaś kobieta z oddziału. Blint zmierzył ich wzrokiem. Pancerze odgniecione, cześci płyt zerwane. Niektórzy ranni. Była ich szóstka. Marna resztka plutonu, w przeciwieństwie do tego, co mu się początkowo zdawało. Nikt powyżej rangi kaprala.
- Bronią generatora Pola Gellera. - dodała, dłonią opuszczając lufę broni towarzysza w dół.

Wstał i podszedł do nich nieco bliżej.
- Bronią go przed...? - Pytanie zawisło w powietrzu, chociaż doskonale znał odpowiedź.

Szturmowcy popatrzyli po sobie przez chwilę.
- Coś cię... zaatakowało po drodze? Wiesz, co się dzieje na statku? - zapytała kapral.

- Szczerze to niezbyt... Ostatnio byłem z wizytą u Inkwizytora... Wyszedłem do łazienki, a kiedy chciałem wrócić z powrotem zastałem... To - Wolał nie wdawać się w szczegóły.

Szturmowcy wyglądali, jakby docenili żart, ale nie mieli nastroju się śmiać.
- Mniejsza. Teraz i tak możemy tylko czekać na rezultat. - gestem nakazała wznowić obronę okrężną dwóm dwójkom, kolejnym gestem zaprosiła Sihasa by podszedł zbliżej. Szósty ze szturmowców mocował się z vox-radiostacją, pdoczas dy dwie pary zabezpieczały obie strony korytarza, a kapral analizowałą mapę środkowej sekcji okrętu - złożony tójwymiarowy plan w trzech rzutat - przybitą nożami członków oddziału do ściany.

- Dobra kapralu... Mogłabyś mi przedstawić jak wygląda sytuacja? Co tutaj się w ogóle dzieje? I czemu bronicie się akurat tutaj?

- My akurat próbujemy przeżyć. Szarzy Rycerze kazali nam się wydostać z centralnego pomieszczenia, tutaj - wskazała po kolei na trzech rzutach coś, co wyglądało jak miniatura przedziału inżynieryjnego, przynajmniej pod względem skomplikowania - bronią generatora, bo jeżeli padnie w Osnowie, jesteśmy wszyscy martwi.

- Kurwa mać... Można sie było tego spodziewać. Jak znam tych debili to nie pożyjemy długo... Ilu ich tam jest? I ile jest napastników?

- Kiedy ostatnio mieliśmy z nimi kontakt, trzy czwarto trzymało perymetr... z trzydziestki. Napastników... - rozłożyła ramiona bezradnie.

- A reszta? Próbowaliście wzywać jakieś wsparcie?

- My jesteśmy wsparciem! - krzyknął radiooperator, odkładając na ziemię hełm. Był po żołniersku ogolony na łyso, ale wydawał się po łagodnych, chłopięcych rysach twarzy nieco za młody na tę profesję - Reszta nie żyje, podobnie jak nikt z pierwszej grupy!

- Czyli jak zwykle... A jak reszta statku? Czy są wieści o innych atakach?
- My ich nie mamy.

Sihas przyjrzał się mapie.
- W którym miejscu znajduje się generator? I macie może jakieś zbędne uzbrojenie?

- Gościu, nie ma czegoś takiego jak zbędn... - kapral trzasnęła radiooperatora opancerzoną rękawicą po głowie.

- Tylko to, co mamy na sobie. Na pewno pełno jest w środku. Pomieszczenie z generatorem znajduje się za włazem na końcu korytarza. - wskazała kciukiem kierunek przeciwny do tego, z którego przybył Sihas - Wejść jest kilka. Zaspawaliśmy wszystkie.

- Wszystkie? A przejścia techniczne?

- Niezaznaczone na mapie. Jak jakieś znajdziemy, to też zaspawamy. - rzucił radiooperator.

- A Triumwirat? Gdzie się teraz znajduje?

Szturmowcy wymienili spojrzenia.
- Pewnie w jakiejś bezpiecznej norze... - odważył się stwierdzić radiooperator.

Kapitan uśmiechnął się.
- Jak zwykle... Dobra. Co zamierzacie dalej robić? Gdzie zmierzacie?

- Czekamy. - stwierdziła kapral - Nie ma sensu uciekać. W ciągu kilku godzin ważyc się będą losy nas wszystkich. Nie wiem jak ty, ale nie miałabym nerwów po prostu odejść, wiedząc, że mogę nie wiedzieć, że zginę. Poczekamy na rezultat i postaramy się wezwać wsparcie.

- O ile te cholerne zakłócenia ustąpią... - mruknął vox-operator.

- Mam podobnie... Nie ma żadnej możliwości, żeby się dostać do środka? Naprawdę żadnej?

- Jest, ale po co? Dlaczego chcesz się pchać w to piekło? To wojna na innym poziomie niż nasz. Nie mamy liczebności, wiedzy ani uzbrojenia, brakuje nam też specjalistów inkwizycji... - wypowiedziała, kończąc dyskusję, kapral.

- Jeśli nic z tym nie zrobimy to za kilka minut będziecie mogli to wytłumaczyć komuś innemu. Nie zamierzam siedzieć bezczynnie na swojej dupie, kiedy tam ważą się losu całego statku, tak więc i moje - Spojrzał na resztę żołnierzy - Pokażcie mi lepiej jak tam się dostać.

- Wciąż mamy bomby roztapiające, ale nie przeżyjesz wewnątrz minuty. - rzucił radiooperator - Nie możemy nic zrobić, inaczej byśmy tam byli.

- Ciekawe co możecie zrobić tu... Ech... - Kapitan spuścił bezradnie głowę, a następnie podniósł ją, jednocześnie zwracając wzrok po kolei w stronę każdego z żołnierzy - Uwierzcie mi. Tutaj nie chodzi o to co ślubowaliście, o to w co wierzycie albo o to co podpisywaliście. Moim zdaniem żadne z nas nie jest winne temu statku i reszcie kompletnie nic. Każdy powinien dbać o samego siebie i dlatego... Proszę was, żebyście tam poszli. Nie, nie rozkazuję, to raczej głos rozsądku. Uwierzcie mi, jeżeli tam w środku polegną to szybka śmierć wraz z nimi będzie jak błogosławieństwo. To co stanie się potem... Ech... Przekracza granice nawet mojej wyobraźni. Wybór jest prosty... Możecie czekać tutaj... I modlić się o szybką śmierć. Sugerowałbym nawet, aby każdy strzelił sobie w głowę - będzie mniej bolało, no i na pewno będzie pewniejsze... Albo wejść ze mną do środka. Uwierz mi - Spojrzał na radiooperatora - Lepsza minuta w środku, niż długie godziny, gdy astartes zawiodą... Tak więc... Kto idzie ze mną?

Komiko 28-10-2011 11:49

-ET IMPERATOR INVOCATO DIABOLUS DEAMONICA EXORCISM!- zakrzyknął gdy jego uszy nie usłyszały rytmicznie powtarzanej frazy, nie miał mocy by wygnać demona, ale te słowa nie były tylko mocą, to nie była tylko inwokacja do egzorcyzmu. To były słowa wiary, nie tylko Ardorowi one pomagały, Seraf chłonął każde z tych słów za każdym razem gdy paladyn je wygłaszał i napełniało go to siłą.

-Adeus Imperator!- zakrzyknął, a w jego głosie wył gniew i puścił się szarżą. Jak kula armatnia przebił się przez krąg, tnąc i młucąc po drodze kogo się da i, z nieludzką szybkością, popędził wprost na demona, aż zazgrzytały serwomechanizmy w prawym kolanie i obu kostkach, zamontowane po tym jak stracił obie nogi, jedną na wysokości uda, a drugą piszczela...
Wątpliwości znów zaśmiecały umysł Orientisa. Wiedział, że religijni fanatycy mogą nie doczekać dnia w którym tego dokonają. W sali wciąż przebywał demon, który z pewnością uśmierciłby go z radością jeszcze większą niż oni. Opętańcy przestali stanowić zagrożenie, Seraf zdawał się właśnie wyrzynać ostatnich z tych, którzy jeszcze utrzymywali się przy życiu. Czterech z ośmiu wrogich telepatów nie żyło, nawet jeśli zginęli ci najsłabsi to i tak statek znajdował się teraz w lepszej sytuacji, niż przed ich wkroczeniem do tego pomieszczenia. Ubolewał nad tym, że w jego umyśle pojawiały się jedynie strzępy wspomnień... zdrada Primarchów, pozbawienie go pancerza i broni, przetrzymywanie go w celi po sąsiedzku z bandą zdrajców, tajemniczy Astartes, którego widział już po raz drugi w swoim umyśle. Czemu miała służyć ta wizja? Czemu jego zbroja wyglądała obco, a jednocześnie tak znajomo? Czy było możliwym, że jego bracia i ojciec postradali zmysły pod wpływem cierpień jakich i on teraz doznawał a później przyłączyli się do rebelii? To tłumaczyłoby strach Inkwizytora Mentales’a... Upiorne słowa demona wyrwały go na chwilę z namysłu. Oto bestia z piekielnych czeluści, pogrążona w rządzy mordu naigrywała się z jednego z jego dalekich krewnych. Z potomka największego z ludzi, który zawsze był kimś więcej niż tylko człowiekiem, a teraz darzony ślepą wiarą miliardów istnień, faktycznie mógł osiągnąć jeszcze dalszy stopień ewolucyjnego rozwoju...Skoro ich dziad był bogiem... to nazywanie ich samych jedynie nadludźmi było niezwykle krzywdzące. Niczym dawni ludzcy bogowie, tworzący gatunek na swoje podobieństwo, imperator stworzył ich na swój własny.Cel i sens całej wędrówki był jasny, było nim pójście w ślady własnego kreatora, osiągnięcie doskonałości... Czym był zaś ten demon jeśli nie zwykłą, rozszalałą kupą gówna?
- JESTEŚMY SYNAMI BOŻYMI !!! -
Orientis wstał z kolana na proste nogi i wrzasnął chcąc przekrzyczeć wrzaski demona, podobnie jak czynili to szarzy rycerze, wykrzykując w przestrzeń swoje modlitwy. Zamachnął się ciskając swoim Bolterem z całych sił, bez amunicji wciąż mógł służyć za broń... Ciśnięty karabin wycelowany był w tors najbliższego z wrogich psioników. Prawa dłoń Orientisa ruchem niemal niezauważalnym dla ludzkiego oka, wyciągnęła miecz energetyczny z pochwy zaczepionej na jego plecach. Gdy ostrze opuszczało swoją, kryjówkę, bateria broni uaktywniła się, sypiąc z niej iskrami i wyładowaniami energetycznymi. W głowie Orientisa zabłysło jeszcze jedno wspomnienie, wspomnienie słów z dumą wypowiedzianych niegdyś przez jednego z jego stryjów. Kronikarz dołączył je do okrzyku bojowego w chwili, gdy swoim zmęczonym umysłem, zmusił swoje ciało do skorzystania z telekinetycznej lewitacji, i poszybowania z ogromną szybkością w stronę psioników. W locie zamachnął się mieczem tak szeroko jak tylko mógł, chcąc rozpłatać tylu ilu zdołałby sięgnać na pół.

- “ I NIE ZNAMY STRACHU !!! (And we shall know no fear!) “ -

Ardor widział demona rzucajęgo się na niego.
-ET IMPERATOR INVOCATO DIABOLUS DEAMONICA EXCORCISM!- Wykrzyczał paladyn jednocześnie uderzając swoim falchionem w brzuch lecącego stwora. Całą swoją ochronę zawierzając jedynie medalionowi na swej szyi i niezachwianej wierze w Imperatora. Ardor wiedział, że potrafi przezwyciężyć demona, że musi tylko wierzyć...
Ostrze bojowego tasaka rozpruło brzuch z którego nie miało co się wylać. W sekundę później demon wpadł w niego z wielkim pędem, powalając go na metaliczną posadzkę. Nadzczłowiek naprężył wszystkie mięśnie siłując się z demonem o refleksie i szybkości przekraczającej jego własną, który to zacisnął szponiastą dłoń na jego nadgarstku dzierżącym tasak, zagłębiając ostrza w ciele. Zatrzymały się dopiero na kości, lodowate, wysysające zeń ciepło i przesyłające fale bólu wzdłuż całej ręki paladyna.
To był jednak niewielki problem. Druga ręka demona zamachnęła się i uderzyła jak biczem, mierząc w drugi bark paladyna. Nastapiło kolejne trzaśnięcie tuż przed ciałem Ardora, tym razem wygenerowane przez słabnące pole energetyczne. Niezrażony porażką demon wykonał drugi pełen furii cios w tej samej sekundzie.Szpony niczym siekiera zagłębiły się w obojczyku, łamiąc kość i i praktycznie rozdwajając staw barkowy, zagłębione na dobre dziesięć centymetrów w ciele. Wtem demon zaczął szarpać, najwyraźniej mając zamiar oderwać Astartesowi kończynę. Ardor nie wątpił, że jest w stanie.

Zamiast tego wierzgnął, targnięty konwulsją. Paladyn dostrzegł Serafa, który zatopił głownię miecza aż po zastawę w plecach kreatury. Dostrzegł w tym swoją szansę, jednak zanim był w stanie wykorzystać niewypuszczony z niemal obciętej szponami dłoni miecz, jego nemezis (nie broń, ironio) targnął się w tył, co zaskutkowało zagłębieniem ostrza po jelec w istocie. Sztych pojawił się widoczny, wyszedł brzuchem bestii, która skrętem tułowia wyrwała broń Serafowi, szczerząc kły i ziejące pustką oczy...

Do tego czasu Orientis był już przy psionikach. Wybił się potężnym skokiem i wsparł psioniką swe wysiłki, wydłużając go nieco, po czym prześlizgnął się dobry metr po mokrej od krwi podłodze i już dalej biegł. Ofiara jego rzutu, która została trafiona bronią w pierś właśnie upadała po zatoczeniu się, plując krwią i nie oddychając, ale wciąż wpatrując się ślepymi oczyma w kronikarza bez zakonu. Ten zaś z poślizgu przeszedł płynnie w bieg, szerokim cięciem pozbawiając głowy jednego z psioników.

Jeszcze dwóch sprawnych. Jeden z nich jednak zachłystnął się i upadł w niewyjaśnionych okolicznościach. Drugi wskazał Orientisa palcem...
...kronikarz zatrzymał się trzydzieści metrów od niego, drżąc, z łzami w oczach.. .z bólu? Jego pamięć wyczyściła wydarzenie. Nie miał przy sobie broni. Przez sekundę sądził, że został ciśnięty telekinetycznie przez pół pomieszczenia, w stronę przeciwną niż przyszedł, ale zdał sobie sprawę...
Uciekał. Przed czym, jego umysł nie zarejestrował. Psionik stał gdzie był, podczas gdy jego trafiony ciężkim bolterem towarzysz sprowadzony do parteru kurczowo zaciskał dłoń na połie jego szaty. Obaj intonowali jakiś złowieszczo brzmiący werset.
Takie określenie dla kronikarza, który widział Osnowę i rozumiał ją lepiej od większości swoich biorących udział w Krucjacie braci, nie było śmieszne. Nie wiedział, co mówią, wiedział jednak, że nie skończy się to niczym dobrym... dla nikogo w pomieszczeniu.

- Chyba cię nie doceniłem czarnoksiężniku... - Orientis był mocno zdezorientowany. Doszedł jednak do wniosku, że jego przemieszczenie musiało być efektem psionicznego ataku, być może wrogi psionik najzwyczajniej w świecie wzbudził w jego umyśle strach przed czymś wyimaginowanym, albo przed sobą samym czy też ogółem obecnej sytuacji. Na całe szczęście działanie jego mocy było bardzo krótkotrwałe. Kronikarz zerknął okiem na dwóch pozostałych Marines, którzy właśnie ćwiartowali się wzajemnie z ogromnym demonem. Umysły psioników musiały być z nim silnie powiązane, za każdym razem, gdy ktoś usiłował wypruć demonowi flaki, jeden z wrogów Orientisa tracił życie. Ale czy działało to w dwie strony? Czy demon osłabł kiedy Astartes ściął łeb jednego z wrogów? Ciężko było stwierdzić, zwłaszcza, że wcześniej nie widywał takich stworzeń i trudno było mu odróżnić osłabione,od będącego w pełni sił. Rozejrzał się za jakąś bronią, ale nigdzie nie widział swojego miecza, karabin zaś leżał tam, gdzie wcześniej nim cisnął. Wokół niego znajdowała się jedynie sterta ochłapów ludzkiego mięsa, psionik postanowił z niej skorzystać, z braku sił na użycie jakiegoś bardziej destruktywnego zaklęcia. Skupił uwagę na walających się po ziemi łuskach pocisków bolterowych, kawałkach kości i innych elementach ludzkich ciał. Unosząc swoją prawą dłoń zaczął unosić również stertę lekkich śmieci, a kręcąc palcem wskazującym zaczął nadawać im kształt. Później spojrzał na dwójkę inkantujących zaklęcie wrogów, skupiając się na głowie tego, który wciąż stał na nogach.
- Zamknij swój parszywy ryj! - Jego zaklęcie było, krótkie i treściwe. Posyłając dłoń z wyciągniętym palcem do przodu, wycelował odpadkami w oczy, nozdrza, otwarte usta i resztę twarzy przeciwnika. Chciał by zwarte w kupę, drobne pociski niczym długa, surrealistyczna, mięsista macka pomknęły w jej stronę i uderzyły w jego rozwarte usta, miał nadzieję, że ludzkie kości, oraz drobne odłamki metalu zmasakrują jego twarz i dokonają obrażeń na tyle dużych, że nie będzie mógł on dokończyć swojej plugawej tyrady.
Seraf zdusił przekleństwo gdy miecz nie zdołał przeciąć kości, a demon okazał się mieć na tyle masochistycznych chęci, że wyrwał mu go z ręki. Odskoczył w tył, unikając domniemanego kontrataku, po czym zaparł się o ścianę i znów skoczył na demona robiąc to co mógł najlepszego, czyli uderzając młotopięścią, tak ukochaną przez Szarych Rycerzy.
Ardor czuł pazury demona wbijające się w jego rękę. Co by nie mówić nie było to uczucie przyjemne, ani takie które chciałby powtarzać. Najbardziej przeraził go fakt, że demona nie można było wygnać. Jednak to nie zachwiało jego wiary. Zrobił to co według niego było jego jedyną szansą. Ręką której demon nie próbował wyrwać chwycił swój rossarius i uderzył nim w demona. Cios targnął istotą w niewielkim stopniu, ale paladyn przekonał się, ze nie Różaniec był za to odpowiedzialny. Po wykrzywionych w nagłym uśmiechu rysach twarzy oponenta widział też, iż ten zorientował się w źródle ochrony paladyna, dostrzegłszy przedmiot...
Wtedy seria potężnych uderzeń nieomal zrzuciłą kreaturę z Ardora. Seraf przekonał się mimo potężnego, przyćmiewającego zmysły bólu rozchodzącego się chyba w każdej komórce ciała, że wykorzystywana przez niego zdolność psioniczna osiągnęła zaskakująco potężny rezultat. W ciele demona pojawiły się ziejące pustką wgłębienia - poza licznymi, acz drobnymi ranami wykonanymi przez ostrzał Orientisa i potężną wyrwą na wskroś torsu abominacji. Wraz z tym, leżący psionik o postrzaskanym mostku znieruchomiał.

W tym czasie grad improwizowanych szrapneli wpił się w twarz próbującego na czas odwrócić się drugiego z obłąkanych sług demona, rozdzierając skórę i mięśnie niemal do czaszki i przerywając inkantację. Dawny astropatra o obliczu równie postrzępionym co szaty skierował puste spojrzenie na kronikarza...

Wtem demon nie tyle zszedł, ile przemieścił się na posadzkę obok Ardora, w sposób przekraczający pojmowanie konwencjonalnych praw fizyki. Doskonale wiedział, że Seraf nie dysponuje taką ochroną, co paladyn...

Zanim Ardor zdołał krzyknąć, latorośl Osnowy powtórzyła tę samą Osnowę co na nim, z wielką siłą skacząc na pozbawionego pancerza przechwytywacza i wbiwszy szpony w jego obojczyki, przeważył mężczyznę masą, przewracając go na plecy i przyszpilając do ziemi.
Wtem, jakby nagle uznał, że dość już stracił czasu, nachylił się i odgryzł Serafowi część głowy.
Na oczach wstającego jak najszybciej paladyna pół twarzy i cała przednia część czaszki zniknęły w jamie gębowej arcywroga, który rozdarł kość wielocalowymi szpikulcami, które robiły mu za zęby. Zanim skończył, był już wyprostowany przodem do paladyna, obracając się i prostując tę samą niezrozumiałą metodą przemieszczania się co wcześniej.
Okrwawione i spowite innymi płynami i częściami z głowy Serafa zęby ukazały się w szerokim uśmiechu demona...

W tej samej chwili, Orientis wytrącony z równowagi śmiercią brata (zapewne także przez niedawny wpływ wrogiego psionika) zauważył, że ten gestem zdaje się formować podłużny kształt niematerii w Osnowie, którą zamierzał zapewne siłą woli cisnąć w kronikarza by ta przebiła go na wylot. Zanim zdążył, seria strzałów z wysokocieplnych laserów wypaliła większą część jego torsu i padł martwy z tym samym nienawistnym spojrzeniem.

Niewielki, czteroosobowy oddział szturmowy zawitał w wielkim pomieszczeniu, natychmiast likwidując ostateniego z psioników. Zamierzali się już na demona, mimo ryzyka trafienia paladyna, ale najmłodsza członkini Triumwiratu gestem nakazała wstrzymać ogień.

Demon uśmiechnął się jeszcze szerzej do obu pozostałych przy życiu Astartes...
Orientis z uwagą przyglądał się jak kolejny z jego krewnych, podobnie jak i poprzedni ginie z powodu swego zamiłowania do świecenia pół nagim tyłkiem. Umarł dzielnie, Kronikarz nieco żałował, że nie pozna go lepiej. Chwilę później przeniósł wzrok na rozstrzelanych psioników. W myślach odetchnął z lekką ulgą, zapewno i on nie przeżyłby kolejnej minuty, gdyby nie nadeszły posiłku. Jego umysł wracał do racjonalnego funkcjonowania, chociaż wciąż jego myśli mąciła nieco sama obecność demona, który co prawda nie stosował ataków psionicznych tak nachalnych jak jego niedawni towarzyszę.
- Dziękuję panno Koln, ze względu na moją mierną formę psychiczną, byli sporym utrapieniem. Ma pani pomysł jak to zabić? - Orientis ruszył w stronę pani inkwizytor, chcąc ochronić ją w razie kolejnego ataku. Zerknął niecierpliwym spojrzeniem na wstrzymujących okiem mężczyzn. Gdy już stanął bliżej nich uniósł w górę obie ręce, Ardor wciąż walczył, trzeba było mu jakoś pomóc. Nie wiedział czy starczy mu sił, ale teraz, gdy posiadał wsparcie i jedynie jednego przeciwnika, nic nie szkodziło by spróbować. Manipulując polem energetycznym całego pomieszczenia spróbował posłać prosto w mordę bestii najdłuższą i najsilniejszą serię elektrycznych wyładowań na jaką tylko będzie go stać. Cel był prosty, oślepić skurwysyna, a jeśli się uda, usmażyć mu mózg, o ile demony posiadały mózgi...
Ardor nawet ucieszył się widząc inkwizytorkę. Jednak nie było dla niego czasu na wymienianie grzeczności. Skupił się i spróbował posłać w demona kulę białego ognia. Nie ośmielił się tego zrobić gdy demon był na nim, głównie dlatego, że ten ogień działa w dwie strony.

Darth 29-10-2011 15:00

Gregor kiwnął potwierdzająco głową w kierunku pułkownika i wskoczył na pobliskie skrzynie z amunicją. Po całym pomieszczeniu potoczył się jego okrzyk:
- Żołnierze Imperatora wysłuchajcie mnie! – Przyciągnął wzrok wszystkich gwardzistów i widział że posiada ich pełną uwagę. – Dziś kolejny raz ruszamy do boju w imię Imperatora. Na powierzchni planety pod nami stoczymy walkę z Chaosem. Mogą być oni strasznym przeciwnikiem, niemniej ich najpotężniejszą bronią jest korupcja które są dość słabe by ulec jego wpływowi. Nasze umysły są silne, zaś nasza wola niewzruszona. Jesteśmy najświetniejszymi pośród gwardzistów. Stoją za nami tysiąclecia doskonalenia wojennego rzemiosła. Wy wiecie czym jest wojna. Wiecie że wymaga ona poświęceń. Każdy z was, w tym i ja, z radością poświęci swe życie dla sprawy Imperium. – Spojrzał po tłumie zgromadzonych. Równe szeregi. Czarne maski gazowe i płaszcze kriegan. Futrzane czapy i czerwone peleryny vostroyan. Wszyscy wpatrzeni w niego. W tej chwili był dla nich personifikacją siły Imperium. – Wasz nieprzyjaciel tego nie zna! Arcywróg jest z natury tchórzliwy i dlatego na pierwszym miejscu postawi swoje przetrwanie, nie zaś swój cel. Wy zaś wiecie co jest najważniejsze! Jesteśmy zdyscyplinowani, jesteśmy najlepszym co gwardia może zaofiarować! Jesteśmy młotem Imperatora i zmiażdżymy jego wrogów! Nikt, ni ludzie, ni czołgi, ni fortyfikacje nie będzie wstanie nam się przeciwstawić. My jesteśmy najtrwalszym filarem Imperium. Nasza krew, nasze życia, pozwalają mu istnieć. Jeśli więc mamy zginąć na tej planecie w imię Imperatora, to niech ta będzie. Nasze życia pozwolą Imperium, najdoskonalszemu dziełu ludzkości przetrwać. – Gregor uśmiechnął się groźnie, czego jednak nie było widać spod maski. – Jedno mogę wam obiecać. Ta planeta może stać się grobem dla niektórych z nas, ale zanim to się stanie przemieni się w piekło dla sług chaosu. Imperator chroni! Wieczna chwała Imperatorowi!
Odpowiedział mu ryk tysięcy gardeł
– Imperator Chroni! Wieczna chwała Imperatorowi!
Gregor wyszarpnął z pochwy swój miecz energetyczny. Serce Gwiazdy rozbłysło z potęgą widzianą w najdalszych krawędziach pokładu. Ryk lorda komisarza wzbił się ponad głos tłumu. – Nie poddamy się! Nie cofniemy się! Żaden z naszych wrogów nie przeżyje! Nieprzyjaciele Imperatora drżą, nasłuchując naszych kroków, gdyż my jesteśmy Imperialną Gwardią! Jesteśmy młotem Imperatora, który miażdży każdego kto mu się przeciwstawi! Nie ma siły we wszechświecie zdolnej się nam przeciwstawić póki jesteśmy zjednoczeni! Jeden cel, jedna wola! Niech nasi wrogowie uciekają z przerażeniem, gdyż pięść Imperatora powróciła by pokonać zdrajców! Chwała Imperatorowi!!! Chwała Imperium!!!
Po raz kolejny ryk potoczył się po sali gdy tysiące gwardzistów zagrzmiało za Malrathorem
- Chwała Imperium!!! Chwała Imperatorowi!!!
Lord komisarz zeskoczył ze stosu skrzyń, zaś tłum za jego plecami recytował modlitwę bitewną wojowników.
Ofiarowuje moje życie Imperatorowi, Modlę się by On je zaakceptował.
Ofiarowuje moją siłę Imperatorowi, Modlę się by On ją przywrócił.
Ofiaruję moją krew Imperatorowi, Modlę się by ugasiła Jego pragnienie.
Ofiarowuję moje ciało na ołtarzu pola bitwy, Modlę się by On dał mi szlachetną śmierć.
Modlę się o Jego ochronę, Gdyż ofiarowuję wszystko czym jestem.

MadWolf 30-10-2011 01:12

Loix, wieża astropatów.
W osnowie czas potrafił zmieniać się w zależności od przepływających przez nią myśli bogów i demonów. Dosłownie krok dzielił go od przejścia do złudnego świata zwanego rzeczywistością gdy Febrisowi wydało się że grzęźnie w tężejącej smole. Kolory, zapachy i smak Pustki zniknęły i pozostał tak zawieszony w pół kroku nie widząc i nie słysząc niczego. W otaczającej go czerni błysnął nagle jeden jaśniejszy punkcik, tłusta wielobarwna mucha. Patrzył jak owad zbliża się i ląduje na pancerzu, by po chwili zniknąć w jednej z licznych szczelin przy naramienniku. Z oszałamiającą u bezmyślnego robactwa celowością mucha pięła się po jego szyi i twarzy, by zakończyć swą wędrówkę w uchu magusa.
- Pułapka! - rozbrzmiał brzękliwy głos i w tym samym czasie świat ruszył swym normalnym biegiem.

Huk wystrzałów i krzyki umierających uderzyły w nich z równie oszołamiającą siłą co same pociski, ale Febris był przygotowany. Pochwycone pasmo Osnowy z zamykającego się przejścia nabrało treści i wymiarów. Własną myślą nadał tej dzikiej energii chaosu formę i pomieszczenie eksplodowało rojem owadów. Wielkie, tłuste robactwo dosłownie pokryło strzelające serwitory wciskając się w oczy i pomiędzy mechaniczne części ich ciał. Każde naciśnięcie spustu miażdżyło dziesiątki owadów bezmyślnie wpełzających w tryby broni, gdy pozostałe otaczały wybrańców szczelną osłoną. Żołnierze Władców przestali strzelać, sami oślepieni i zdezorientowani, ale przynajmniej ich straty przestały rosnąć.

Cisza została wypełniona przez ryk ciężkich bolterów, krzyki rannych i umierających. Zapach pustki ustąpił miejsca woni krwi. Przyjemność pozostała przyjemnością. Syrena z szerokim uśmiechem przyjęła informację o pułapce. Przed wejściem w portal zaczynała się obawiać, że Loix może być wyjątkowo nudnym miejscem. W chwili, w której przyzwana przez Febrisa szarańcza wypełniła pomieszczenie, Miriael już była w połowie drogi do drzwi bronionych przez serwitorów. Nieliczne pociski wydobywające się z luf ich broni zdawały się omijać wybrankę Slaanesha. Miecz świsnął w powietrzu. Paskudny dźwięk miażdżonych owadów zmienił się w jęk rozrywanego metalu. Po chwili głowa pierwszego z cyborgów poszybowała w powietrzu. Sabathiel zwinęła się w piruecie. Demoniczne ostrze rozdarło stalowe mięśnie i ścięgna z kabli. Broń drugiego z serwitorów odpadła na ziemię z głośnym hukiem. Syrena zaczęła bawić się swoją ofiarą. Przecinała kolejne nitki życia z wyraźną lubością, nie bacząc już na otoczenie.

Alpharius nie tracił czasu na zajmowanie się serwitorami. Chyba mógł założyć, że Febris, Miriael i kilku żołnierzy wystarczy by sobie z nimi poradzić? Jego oczy błyskały kolorami tęczy gdy rejestrował całe otoczenie zbierając informacje. Nie bacząc na pociski i robactwo ruszył prosto w stronę schodów prowadzących na wyższe poziomy wieży. Co jakiś czas przystawał nad ciałami, sprawdzając rodzaj ran, układając w myślach rozrzucone dookoła elementy układanki. Na jego twarzy pojawił się uśmiech gdy uświadomił sobie co stało się na parterze budynku.
- Maszyny się zbuntowały przeciwko swym panom. - mruknął do komunikatora przewracając na plecy ciało jednego z tech-kapłanów. Biedaczek... Kule dużego kalibru wyorały sporą bruzdę w jego metalowej czaszce. Syn Hydry uniósł głowę spoglądając w stronę schodów i ruszył zdecydowanym krokiem w ich stronę.
- Nie muszę wspominać, moi drodzy, że serwitorzy nie buntują się ot tak, sami z siebie? - dodał z rozbawieniem zaciskając pięść na rękojeści swojego boltera szturmowego. Ruszając w górę schodów wyciągnął ostrze miecza energetycznego z pochwy.

necron1501 30-10-2011 14:32

Uklęknął na podłodze, przygotowując się do aktu. Miał już wszystko przygotowane, pozostało mu tylko wziąć się do dzieła. Rozmowa ze Skowytem wprawiła go w paskudny nastrój pogorszony przez swoisty areszt. Nie mógł opuścić pomieszczenia, nawet w celu sparingu z tymi śmieciami. Pozostała jedna możliwość.

Nie czynił tego często. Prawdę powiedziawszy, dokonał tego dotychczas dwa razy, chcąc oddać odpowiedni hołd swemu Panu, nie mogąc okazać tego w walce.

Postępował według schematu. Najpierw krew. Krótkie cięcie, po czym radosny strumyk krwi popłynął do przygotowanego naczynia. Po wypełnieniu go po brzegi, obwiązał sobie rękę tkaniną, nie chcąc marnować cennego płynu. On tego nie pochwala. Następnie zamoczył środkowy oraz wskazujący palec w cieczy i przystąpił do dzieła. Szybkimi, płynnymi ruchami wykreślił wokół siebie znak swego Pana, monotonnie powtarzając :

„Krew dla Krwawego Boga,
Aby napełnione zostały Krwawe Jeziora ”

Następnie zaczął wypisywać imiona ofiar poświęconych Khornowi. Wypisywał od wierzchołków znaku, kierując je w swym kierunku.

Przydomki Imperialnych Dowódców, Astartes którzy zginęli za fałszywego Imperatora i wielu innych.
Przy każdym opisywał swój wkład, jak walka przebiegała, chwalił się swymi dokonaniami przed Tym, który to doceni, ponieważ dokonał tego ku Jego chwale. Chwalił tych którzy walczyli dzielnie, oraz naśmiewał się z tych którzy zginęli w smrodzie własnych odchodów, płaczących i błagających o litość. Tymi pogardzał i miał ich za nic, jedynie prawdziwi wojownicy zasługiwali na jego szacunek.

Orzeźwiony, powstał, patrząc na swe dzieło. Pan był z nim, więc biada tym którzy przeciwko niemu spiskują i chcą zagrozić Jego planu. Czas nauczyć Nihla szacunku do Krwawego Pana i że nie wolno pomiatać oraz manipulować Jego Wybrańcem.
Opuścił pokój, spokojnym marszem kierując się na mostek. Żałował że nie miał przy sobie swych „przyjaciół” przy sztuce, ale i bez tego będzie ciekawie.

-2- 31-10-2011 16:55

Jedno po drugim miasta otmańskie padały wobec nas i wielkie karawany niewolników ciągnęły się w poprzek równin aż do góry Proroka, na ofiarę wiatrom.


[
ROZDZIAŁ I: Zagłada



front Beta
dysza cieplna 44, gruzy starej kotłowni, miasto Hefaistos

Gregor Malrathor

Nie będzie chwalebnego lądowania, lordzie komisarzu?

To była dziwna myśl, której towarzyszyły niezwykłe doznania.
Niezwykłe gorąco, od którego chciałby zrzucić płaszcz, czapkę, pancerz i większość ubrania, roznegliżować się do pasa, tak nieznośne było.
Z drugiej strony wyraźnie czuł pieczenie wywołane siarczystym mrozem, nieomal odmrożenia. Skronie ćmiły, nogi były jak z waty a pierś bolała, jakby miał złamany mostek.

I to kołysanie... wielkim wysiłkiem obrócił głowę dostrzegając, zaciętą i skrwawioną twarz jednego z jego żołnierzy, grenadiera. Nie widział jego broni ani plecaka, a podarty i nadpalony płaszcz kołysał się połami. Ten podtrzymywał lorda-komisarza, idąc niemal w kucki tyłem i opierając sobie tors dowódcy na brzuchu, piersi i kolanach. Szarpał się niemiłosiernie i rozglądał nerwowo.

Czuć było dym i pożary.

Wtedy jakby słuch wrócił i eksplozje, mechanizmy karabinów laserowych, terkot broni maszynowej, grzmotnięcia dziesiąte sprzężonych działek przeciwlotniczych, ryk silników i jakoś ciche na tym tle wrzaski rannych i krzyki żołnierzy nie wydały się tak absorbujące, jak powinny.

Poczuł też przypływ sił. Bok bolał jak sto pięćdziesiąt, chyba miał złamane żebro albo dwa, cały był poobijany i czuł, jak skóra z prawej poparzonej nogi ściera się o spodnie, ponadto gorąco wysysało zapał, a odmrożenia bolały wobec usilnego rozszerzania naczyń krążącą ponownie krwią. Mimo wszystko przydała by mu się pomoc medyczna, ale nie był tak ranny jak Grenadier, którego twarz była naszpikowana drobinkami lodu, okrwawiającymi oblicze jak u jakiegoś gniewnego ducha zemsty, udo broczyło strumieniem krwi świadcząc o postrzeleniu a on sam zalatywał swądem spalonego mięsa. Ku własnemu zdumieniu, Gregor dostrzegł także, odwrócony tyłem do kierunku, w który był zaciągany, iż do drugiej łydki żołnierza przywiązany był jakiś trzymetrowy sznur, na którym ciągnął vox-radiostację. Dziwnym trafem była w jednym kawałku.

Odłamki betonu i tynku spryskały ich wskutek eksplozji pocisku moździerzowego jakieś dziesięć metrów za nimi. Niewiele brakowało do śmierci.

W pewnym momencie lord komisarz poczuł przypływ dawnych sił. Mózg musiał otrząsnąć się z szoku. Akurat wówczas żołnierz ułożył go na jakimś kocu pod wysokim kominem, z którego buchał czarny dym, jakby pochodzący z jądra ziemi. A może najpierw go położył, a potem wróciły mu siły? Malrathor czuł się na tyle zdezorientowany, że kilkusekundowa chronologia sprawiała mu trudności.

Ostatnie co pamiętał, to że po przemowie wsiadł do transportera klasy Arvus z dziesięcioosobowym oddziałem grenadierów trzeciej kompanii, podczas gdy Rotschneider ze swoim oddziałem dowódczym wsiadł do innego i polecieli na planetę... Pamiętał też, co było wcześniej, tylko późniejsze wydarzenia pozostawiały lukę w pamięci.

- KTO TU DOWODZI?! - usłyszał przekrzykującego teraz nieco odleglejszy harmider żołnierza. Nie miał pojęcia kto to jest, ale po akcencie natychmiast wiedział, że to podległy mu grenadier. Dookoła byli też inni żołnierze, gwardziści... Cadianie.

Johnatan Trax

Jon, zbudź się!

Niepokojąca pierwsza myśl. A może słowa? Najstarszy wiekiem medyk w kompanii otworzył oczy z niespokojnego snu, a raczej delirium wymuszonego specyficzną mieszanką dostępnych im substancji. To był jedyny substytut pod nieustanym ogniem.
Ogień nie ucichł na Albitern Ultima odkąd się zaczął, ponad tydzień temu.

Pierwszym, co ujrzał była młoda wiekiem w latach i postarzona siedmioma dniami wojny twarz nieznanego mu żołnierza. Też był ze 101. Cadiańskiego, jednakże z innej kompanii. Nigdy chłopaka nie spotkał. Jego twarzy przypomniała mu też o własnym wieku.

Oprócz niego było też trzech żołnierzy lokalnych sił SOP, Elizjanin, który napatoczył się może godzinę temu oraz czterech innych, nieznanych mu żołnierzy z innych pułków Cadiańskich.
I z tuzin rannych, których nie znał, ale połatał najlepiej jak umiał.
To była najbardziej zoorganizowana forma opozycji wobec rebeliantów jaką każdy z nich uskuteczniał od tygodnia.
Większość przyjezdnych regimentów, głównie Cadiańskich, które rezydowały na planecie (a wiele ich było w całym sektorze) usytuowało się w powierzchniowej części Hefaistos, podobnie jak część sił SOP. Skitarii i reszta sił SOP, jak też jeden z regimentów, które przybyły, to jest 340. Cadiański były w głębinowym mieście, pod ziemią, skupiającym większość populacji.
Tydzień temu większość mieszkańców planety oszalała, wyrzekła się imperatora, zaatakowała lojalistów znienacka i zdobyła broń. Nie, zaraz... to było w odwrotnej kolejności.
Co dziwniejsze, Skitarii byli wśród nich, a wręcz działali jako ich elitarne jednostki. Niestety, wobec Gwardii Imperialnej Skitarii byli elitą, a Adeptus Mechanicus, władcy tej planety, miasta kuźni przewodzili im i rebeliantom, choć pogłoski mówiły, iż sami mieli tutaj jakąś schizmę.
Podobne pogłoski mówiły, że cały system pogrążył się w wojnie. Dlatego pomoc nie nadeszła.

Niestety naturalna temperatura planety nie pozwalała na przeżycie minuty poza sztucznie ocieplanymi segmentami powierzchniowej części miasta Hefaistos. Nieliczni lojaliści wobec przeważających sił wroga byli w pułapce. Dziesiątki tysięcy przeciwko setkom tysięcy.
Samych mieszkańców były ponad dwa miliardy, dobrze, ze druga połowa populacji to w większości niezdolne do walki serwitory. I tak z zasobami zbrojeniowymi lub nawet bez nich zmietliby Gwardzistów. Pierwszy Pułk Sił Obrony Planetarnej wysadził wszystkie windy i obsadził krawędź otaczająca lej, który prowadził szybem do podziemnej metropolii. Ledwie się trzymali, atakowani ze wszystkich stron, to przynajmniej było wiadomo, dopóki vox-operator pewnego dnia nie stanął w miejscu rażenia moździerza. Zdążyli jeszcze przed jego śmiercią dowiedzieć się, że wszystkie jednostki są wzywane do leja, aby wzmocnić pozycję - Mechanicus mogliby naprawić windy i platformy nośne w ciągu godzin. Gdyby masa uzbrojonych rebeliantów wydostała się z jamy, miasto zostałoby oczyszczone z sił lojalnych Imperatorowi w kilka godzin.

Większość pułków lojalistów się podzieliła lub poszła w rozsypkę, owocując brutalną walką o miasto. Oni sami zajęli pozycję przy wcześniej porzuconej przez rebeliantów zawalonej kotłowni. Kiedy wróg zaczął macać obszar pociskami moździerzowymi, przenieśli się na zewnątrz pod mur, zanim sam budynek został zrównany z ziemią. Potem wrócili do gruzów, wykopali doły maskujące i wielką jamę, w której trzymani byli ranni.

Nie było żywności, ani zbyt wiele wody. Ciągnięto słomki kto pójdzie na szpicę próbować cokolwiek znaleźć lub zdobyć. Kilku już zdążyło nie wrócić. Ktoś zaproponował kanibalizm względem nieuleczalnie rannych. Został natychmiast zastrzelony przez niedoszły posiłek.

Poem, szóstego dnia walk, miasto zdawało się uspokoić, pozwalając wszystkim złapać oddech, zwłaszcza grupce ocalałych z różnych formacji, którzy znaleźli schronienie w niezbyt ważnej strategicznie, zgruzowanej kotłowni, z której ocalał jedynie monumentalny komin.

Siódmego dnia posiłki zstąpiły z nieba, rozbudzając piekło ponownie.

Rebelianci zaatakowali agresywniej. Po raz pierwszy od dwóch dni ich własne pozycje zostały zaatakowane przez może pluton wrogów w umundurowaniu Sił Obrony Planetarnej. Głównym problemem było, że wielokrotnie liczebniejszy wróg na powierzchni, w przeciwieństwie do uwięzionej głównie pod ziemią populacji składał się z regularnych oddziałów, ich niegdysiejszych towarzyszy broni. Oczywiście, żyjący na powierzchni mieszkańcy także chwycili za broń przeciw imperialnym.

Dziesiątki działek automatycznych ostrzelało desantujących się na grawitochronach lekkozbrojnych Elizjan i opancerzonych Harakonów, niczym szakale zebrali się wokół ich pozycji, atakując raz za razem. Po twarzach swoich towarzyszy Johnatan widział, że wstąpiła w nich nowa nadzieja. Powstała propozycja próby przebicia się do świeżych, elitarnych jednostek desantowych Imperium, które utworzyły perymetr, ale nie żył nikt o randze dostatecznie wysokiej, by przeforsować rozkaz, a żaden szeregowy nie chciał brać na siebie odpowiedzialności wobec grupy.

Oznaczałoby to też najpewniej pozostawienie rannych.

- Trax, zbudź się. - szepnął ponownie młody żołnierz, pomagając podnieść się przecierającemu oczy medykowi. Ten dostrzegł najpierw zajmujących wiecznie pozycje przy ceglanych kryjówkach żołnierzy, którzy im towarzyszyli. Każdy trzymał swój sektor ogniowy, ale najmniej ożywieni byli akurat Ci, którzy celowali do kogoś.

W dali, żołnierz w długim płaszczu okopowym i hełmie, ciągnął tyłem jakiegoś komisarza spoczywającego na nim na boku, z dyndającą maską gazową. Czapka oficera politycznego spoczywała w zębach żołnierza.

- Komisarz, ewidentnie. To nasi. - dwóch żołnierzy wychyliło się powoli z okopu, po czym wyskoczyło pomóc grenadierowi ciągnącemu nieprzytomnego pokonać ostatnie pięćdziesiąt metrów.

- Musieli być w lądownikach. Imperium posłało Arvusy na lądowisko na północny zachód od miasta. Setki lądowników. Druga fala. Tam muszą być tysiące gwardzistów... - rozmarzył się młodzian.

Tymczasem tamci wnieśli najwidoczniej już ocuconego, acz zdezorientowanego oficera politycznego o podziurawionym płaszczu, stłuczonym na sino czole i pewnie tuzinie innych ran, podczas gdy grenadier Korpusów Śmierci - Johnatan nie mógł nie rozpoznać pułku elitarnego żołnierza po umundurowanie - wypuścił z zębów czapkę i zapytał, wrzeszcząc wobec podnoszącego się harmidru ostrzału:

- KTO TU DOWODZI?

Gregor Malrathor, Johnatan Trax


Wszyscy lokalni żołnierze, brudni i strudzeni ponad miarę, wskazali medyka, bardziej lub mniej ochoczo. Nie było się czemu dziwić, był on najstarszym mężczyzną w tym miejscu - nie licząc nowo przybyłego komisarza.
Grenadier skinął głową i w miejscu zwalił się na ziemię. Tamci żołnierze natychmiast się nim zajęli, przewracając go na bok, szukając ran, zdzierając zbyt ciepły płaszcz i zabierając mu racje polowe.

W tym czasie nieco bardziej skoncentrowane spojrzenie komisarza napotkało wzrok medyka...

Praeco Mortis
krążownik uderzeniowy Astartes, nieznane miejsce

Max Vogt

Odwaga i honor.
Przez chwilę Max nie wiedział, kto wypowiedział podstawowe motto Gwardii imperialnej z dowolnego zakątku galaktyki, ale wobec panującego poruszenia zignorował to, co usłyszał.

Życie żołnierza to zasadniczo trzy okresy: czekanie w transporcie, czekanie na pozycji i walka.
Życie snajpera to zasadniczo dwie rzeczy: czekanie i naciskanie spustu.

Vogt nie podejrzewał, że tym razem będzie inaczej. Udawali się do systemu Albitern - dużo Kopców, gdzie nawiasem mówiąc, walczy się do dupy, trochę normalnego terenu i trzy światy Mechanicus. Słowem porażka. Co więcej, byli szpicą właściwej armii wyzwalającej i nic dziwnego - z systemem, w którym stacjonowało ponad dwadzieścia milionów żołnierzy Sił Obrony Planetarnej, kilkanaście pułków Cadian, kilka innych, horda Skitarii i Imperator jeden wie, kto jeszcze, nagle utracono łączność.

Oni udawali się w dwadzieścia pułków na miejsce lekkimi krążownikami z masą eskortowców. Jedyne co było w tym sensowne to fakt, że te dwadzieścia pułków to elita elit, dwadzieścia najsilniejszych formacji jakie znalazły się w dokach fortecy sektora Agripinaa.
No i był z nimi Czarny Okręt inkwizycji. Siła niewątpliwa. Gorzej, że zły omen...

Jego pułk w sile dobrych jedenastu tysięcy ludzi, co na zwiad specjalny stanowiło imponującą liczbę, umieszczono wespół z liczącym szesnaście tysięcy regimentem lekkiej piechoty z Tahary. Regimentem, co najciekawsze dla zwiadowców, kobiecym, mającym jako lekka piechota podobne zadanie do nich. Oba pułki mogły stworzyć potężną siłę zwiadowczo-partyzancko-sabotażową i dlatego umieszczono je na pokładzie krążownika uderzeniowego Kruczej Gwardii - białoskórych i czarnookich Astartes, dla większości Gwardzistów jedynych, jakich widzieli. Wyglądali jak diabły, a nie spodziewane anioły Imperatora, jednak byli ponoć najbardziej racjonalnym, strategicznie myślącym i skrycie działającym z Zakonów Marines, a z ich jednostki można było dokonać cichego wystawienia sporych grup zwiadowczych przez lądowniki klasy Thunderhawk. Nie byli zachwyceni transportem dwudziestu siedmiu tysięcy pasażerów - efektywnego zdwukrotnienia liczby dusz na pokładzie - ale nie okazywali Gwardzistom niechęci. Wobec braku kwater większość ulokowano po pokładach startowych, hangarach, magazynach. Ponieważ regiment był poniżej siły, w wolnych celach Astartes możliwie wygodnie zakwaterowano oficerów po kilku. Inne jednostki Gwardii mogłyby być oburzone, jak też dowódcy, jednak dla przyzwyczajonych do niewygód zwiadowców było to aż nadto, zaś obecność nadludzkich bytów rozumiejących ich działania i taktykę w roli gospodarzy...

W każdym razie dystans pozornie niemożliwych do poruszenia żołnierzy Piechoty Kosmicznej z nawiązką wynagradzała obecność gwardzistek z Tahary.

I jedynym, co przeszkadzało się cieszyć towarzystwem wysokich, zaznajomionych z trudami wojny i umiejących cieszyć się każdą chwilą przerwy żołnierek był fakt, iż cała jego kompania, siedmiuset ludzi, została przez końców zwołana w hangarze na pokładzie startowym, na którym byli. Kapitan Dadanos Koch wobec wyraźnej konsternacji zamierzał wydać jakieś oświadczenie. Z niewielką pomocą wspiął się na jeden ze znajdujących się na danym pokładzie Thunderhawków, wykorzystując przy tym sprawność nawykłego do wspinaczki po rodzimych, niebezpiecznych stokach Chykos zwiadowcy. Stanął na szczycie, wyprostowany, i przemówił swoim nosowym, acz donośnym głosem, przerywając zadziwione szmery.

- Dowództwo w operacji w formie kapitanów Astartes, kontradmirała Dronamraju i lorda komisarza z całego naszego zgrupowania armii zdecydowało się dobierać do tej cholernej rebelii planeta po planecie od zewnątrz!

Rozejrzał się, upewniając, że każdy żołnierz słucha, rozumie, słyszy. Mimo obecności ponad czterystu ludzi w kompanii, zwiadowcy mieli zawsze trochę inne podejście niż klasyczni imperialni oficerowie.

- Dwaj kapitanowie Astartes proponowali co innego. Teraz zignorowali ustalenia reszty i ruszyli wgłąb systemu. W tej chwili jesteśmy oddzieleni od reszty zgrupowania floty.

Normalnie mógłby się rozejść po sali gwar, cisza jednak zdawała się pogłębiać.

- Od jakiegoś czasu poruszamy się cała naprzód. Jesteśmy po środku systemu. Ponoć wyminęliśmy trzy krążowniki wroga i w tej chwili zmierzamy cała naprzód na jednostkę-lotniskowiec.

Teraz niepokój był już wymalowany na twarzach żołnierzy. Nie były to dobre wieści. Jednak słowa, które miały dopiero zostać wypowiedziane, zgasiły rosnący sprzeciw.

- Ruszają na odsiecz malutkiemu niszczycielowi zwiadowczemu, dzięki któremu generałowie i admiralicja zdobyła wszelkie informacje o systemie. Lotniskowiec przechwycił zwiadowców. Pułkownik rozmawiał z kapitanem Manlaure, dowódcą Kruczej Gwardii. Powiedział, że możemy pomóc w abordażu, siedzieć na tyłkach albo iść do diabła. Pułkownik zostawił decyzję kapitanom. Ja zostawiam decyzję wam. Kto chce zostać, niech stoi gdzie jest. Kto chce wypowiedzieć posłuszeństwo Astartes i zgodnie z dyrektywą przejęcia okrętu, którą przysłali nam generałowie, niech idzie na prawo.

Na chwilę zapadła cisza.

- Jako że Gwardia rzadko walczy optymalnie, ten regiment co trzeba tam co trzeba, nie jest chyba zaskoczeniem, że na lewo proszę ochotników do oddziałów abordażowych.

nieznana lokacja
gdzieś w systemie Albitern


Haajve Sorcane

Widzieć, lecz nie być widzianym.
Zaraz, czy on sam to pomyślał? Powiedział? Po chwili Haajve oddalił myśl. Miał inne problemy niż własne zdenerwowanie.

Sześć, siedem, osiem metrów drabinki. Dno.
Brak konsolki wywoławczej widny. Jej silnik logiczny wraz z runami musiał znajdował się na samej platformie ruchomego podestu. Kończy się szyb, drabinka i zaczyna... woda.
Pełna zanieczyszczeń ciecz i element blackhold'a. Czego tamci z platformy tu szukali? Zatrzymać się musieli jeszcze w pionowym szybie, nie zjeżdżając na dno okrągłego w przekroju korytarza, całkowicie znajdującego się pod pełną nieczystości wodą...

Platforma musiała mieć właz z podłodze. Którym ktoś tu zszedł. To mogło też być wyjaśnieniem zagadki, gdzie podziali się poplecznicy Apostoła...

W razie czego między powierzchnią wody a sufitem było dość miejsca by płynąć.

Choć... jeżeli to był główny ściek...
Gdzie nie można było się dostać? Zwłaszcza, że większość wody na okręcie pochodzi stąd, po przefiltrowaniu?

Zanim jednak techmarine nie przeanalizował wynikających z tego opcji i rozważenia, czy może się części tego pozbyć w próżnię, jego uwagę zwróciło co innego.


-2- 31-10-2011 16:58

Quaere
Czarny Okręt, Osnowa, okolice systemu Albitern


Aleena Medalae

A więc boisz się wyłącznie Nienazwanego?
To właśnie przyszło na myśl Aleenie, gdy z ukrywaną ulgą wyszła z pomieszczenia, zostawiając dziwnego herolda śmierci w dziesięciogodzinnym oczekiwaniu. Bodźcem bezpośrednim był jednak widok.
- ONO WIDZI! OBSERWUJE! ZABIERZCIE JE! - wrzeszczał młody technik, na którego czole otworzyło się trzecie oko, omiatające dzikim spojrzeniem całe pomieszczenie. Cała sala zamilkła, wobec braku odzianego w czerń, ze zgrozą obserwując szamoczącego się technika, wynoszonego przez dwóch szturmowców. Medycy robili co się dało, by nie pokazać po sobie, że zrobiło to na nich wrażenie, ale takie sytuacje zawsze odbierały odwagę.

Mutacja była nieprzewidywalna i niezrozumiała, ale wobec takichokoliczności...

Zebrała się jednak natychmiast w sobie, wiedząc, że trzeba działać i poinformowała medyka, który wcześniej powitał ją w pomieszczeniu, że mają dziesięć godzin. Ponuro skinął głową.

- Siostro... musimy zatem zająć się priorytetowaniem. Masz tutaj największe doświadczenie, największą wiedzę i najsilniejszą wiarę. Musisz udzielić instrukcji, poinformuję wszystkich... - rozejrzał się po zgromadzonych i przeszedł na szept, wpatrując się siostrze w oczy grobowym wzrokiem na poły zrezygnowanej osoby.

- Większość naszych pacjentów będzie trwale okaleczona. Na statku więcej potrzebuje pomocy, niż są w stanie nam znieść. Niektórzy utrudniają uzyskanie pomocy przez niepoczytalność. Trzeba też ustalić, czy amputować, jeżeli to zbędne, bo jest zazwyczaj szybsze niż zabezpieczenie śmiertelnej rany. Jak ostro mamy też regulować, którym w ogóle nie udzielimy pomocy? I wreszcie, czy widząc zalążek... - odwrócił się w stronę wyjścia, w którym niedawno zniknęli szturmowcy, ciągnąc inżyniera - Zepsucia... mamy usuwać gnijącą ranę, czy potraktować je... laserem? - z wyraźnym trudem wychrypiał ostatnie słowa, jasno dając do zrozumienia, że chodzi wcale nie o zabieg, a o wydawanie wszystkich o poszlakach mutacji szturmowcom.

- Jest ich tutaj zatrważający odsetek. Trzeba podjąć decyzje, siostro. Od tego zależy, ilu przeżyje, ilu będzie na zawsze okaleczonych i niezdolnych do służby, ilu odzyska zdrowie, ilu pozostanie by liczyć na pomoc z ich własnymi umysłami lub najczęściej choćby zbawienie duszy przez pełnomocnika Eklezji. Do nas niestety nie dotarł żaden misjonarz, o ile tamten jegomość w czerni nie był jednym z nich. Zamieniam się w słuch...

Sihas Blint

- Zostajemy. - odparł szybko radiooperator.
- Oddział, zbiórka, formacja szturmowa. - zaczęła wydawać rozkazy kapral. Ku miłemu zaskoczeniu Blinta, łysy radiooperator skrzywił się, ale założył hełm, chwycił karabin i zajął pozycję w formacji. Kobieta w tym czasie podała Blintowi pistolet, podczepiając go pod własny plecak z zasilaniem. Inny szturmowiec wręczył mu także przypominający kukri nóż, najpewniej pamiątkę z jakiegoś niecywilizowanego świata.
- Jeżeli znasz taktykę szturmową, idziesz za mną w formacji. Jeżeli nie - potrząsnęła metrowej długości kablem, rozciągniętym na maksymalną długość - Trzymaj się blisko mnie i rób to co ja. Tylko nie złamcie mi kręgosłupa, sir.

Ruszyli, jedno za drugim, jak ludzka gąsiennica, każdy z lewą ręką na ramieniu poprzednika, zsynchronizowanym krokiem. Dyscyplina i posłuszeństwo wobec rozkazów przypomniały Sihasowi, że gdyby nie jego i Tala szczególne zdolności bojowe, każde z komandosów Inkwizycji byłoby zdecydowanie groźniejszą od niego osobą i najpewniej byli lekko zaszokowani odwagą Gwardzisty, i to kapitana. Fraza "Sir" oznaczała, że mimo wszystko dostrzegli jego gwiazdki oficerskie.

Ruszyli korytarzem okrążającym większość pomieszczeń, które wyobraził sobie w głowie, aż wreszcie doszli nie tyle do okrągłego włazu, jaki widział wcześniej, ale pionowych drzwi bezpieczeństwa. Najwidoczniej uznali, że byliby łatwym celem cisnąc się przez niewielki szyb.

Ludzki wąż ulokował się przy narożniku drzwi, dobre trzy metry od nich samych. Szpica wydobył z jednego z niemal pustych pokrowców bombę roztapiającą, podbiegł do drzwi, najzwyklejszą w świecie taśmą przyczepił je pod sufitem przy drzwiach, ustawił zapalnik czasowy i wrócił biegiem za załom.

Eksplozja brzmiała raczej jak syk wyparowującej wody, z tę różnicą, że był to metal.

Świst pocisków bolterowych, huk ich eksplozji, wycie z tego świata (to jest Osnowy), zawołania bitewne Szarych Rycerzy i odgłosy pełnej Furii walki wręcz powitały ich z wielką siłą.

- ZA IMPERATORA! - krzyknął szpica, prowadząc ich do walki.

Artair Nidon

Pole Gellara...

Chaos i entropia, wszędzie dookoła. Wróciła do niego przytomność. Leżał na brzuchu pośród wielu ciał. Cisnął go cios demona. Cudem przeżył.
Istota zapewne dopiero co została zgładzona.
Podniósł się na kolana. Pamięć wstrzeliła się w jego skroń jak nóż ciśnięty przez cyrkowca.

Przybył jako członek siły zabezpieczającej złożonej z sześciu plutonów szturmowców Inkwizycji - ponad stu ludzi z najelitarniejszej siły w galaktyce - zabezpieczyć generator pola Gellara, pomieszczenie w którym się znajdował i wszystkie przyległe sekcje i korytarze do przybycia Szarych Rycerzy, a potem ich wspomóc. Część procedur Kodu Czarnego. Inni w tym czasie zajmowali się pewnie eliminacja ośmiu tysięcy znajdujących się na pokładzie psioników.

Kiedy Nienazwane przybyło, Szarzy Rycerze byli na miejscu, szturmowcy jednak stracili łączność z wszystkimi jednostkami poza pomieszczeniem generatora.
Było to drugie największe pomieszczenie na statku, zwierciadło pokładów startowych. Znajdujące się dokładnie po środku kadłuba, przypominało półsferyczną wklęsłość. Zakrzywioną częścią była kopuła, podłoże było płaskie. Jednak po środku i w podłodze była wklęsłość, pozostawiająca dość miejsca dla pionowo ustawionej elipsy, zamocowanej w szczycie kopuły i na środku wklęsłości. w podłodze. Elipsa obracała się w klatce z okrągłych, poziomych obręczy z adamantium. Inskrypcje pokrywały sklepienie kopuły, a niezrozumiałe mechanizmy towarzyszyły wyżłobionym litaniom poniżej. Także wysokie do pasa lub nieco powyżej głowy, przypominające szafy regały wypełnione elektroniką tworzyły swoisty labirynt przeszkód dookoła. Ścieżki pomiędzy nimi wypełnione były ciałami szturmowców, z którymi przybył.
Wobec rozgrywającej się walki Łowców Spoza i Szarych Rycerzy, będących w przytłaczającej mniejszości, często już bez amunicji do naramiennych bolterów szturmowych a niektórzy bez pancerzy - był ich może tuzin - nie mógł dostrzec ani jednego ocalałego szturmowca.

Nie pamiętał, kto pozamykał włazy wszystkich szybów bezpieczeństwa okalające pomieszczenie na wysokości, ani zdobionych portalami rozsuwanych na boki drzwi, najwidoczniej zaspawanych, ani dlaczego zamknięte były główne wrota, ale demonów nie przybywało.

Podniósł się w klęczki, chwytając zawieszony na pasie nośnym bolter. Dostrzegł parującego z dziesiątek zadanych mu ran byt wydający się składać z humanoidalnej masy pełzających robaków, który zamiast dłoni miał długie żądła. Istota natychmiast ruszyła na niego. Zanim zdążył unieść broń i wystrzelić, najbliższe drzwi eksplodowały potwornym gorącem, niemal oślepiając go mimo wizjera hełmu i bionicznych oczu, po czym seria z wysokocieplnych laserów wypaliła ostatecznie powłokę demona.

Artair Nidon, Sihas Blint

Szóstka szturmowców i elizjański kapitan wpadli do pomieszczenia anihilując jedną z istot i natychmiast spostrzegając wstającego innego szturmowca obok miejsca, którym wdarli się do środka. Przypadli do osłon, analizując sytuację...

Kilkunastu Astartes utworzyło okrąg wokół pionowej, pochłaniającej światło elipsy, skrywającej rdzeń generatora. Latorośl Osnowy, przeważająca liczebnie przynajmniej dwu, jeśli nie trzykrotnie nacierała z pasją ze wszystkich stron. Ci Astartes byli może połową, ciała drugiej zalegały w pomieszczeniu między regałowymi konsolami i panelami.

Wtem przypominające płaszczki z oceanów antycznej Terry istoty o paszczy wyposażonej w iście diabelskie uzębienie nagle zaprzestały okazjonalnych, nieskutecznych ataków z przelotu na generator, pozostawiających zgrzytliwy jazgot, przypominający tarcie zimnym metalem o rozgrzany do białości, i wzleciały równocześnie pod kopułę, krążąc, zbierając się w większą grupę...

Ardor Domitianus, Orientis

Jedyną rzeczą, która przez tę chwilę zdawała się powstrzymywać demoniczny byt wypaczający ludzkie ciało przed rozszarpaniem Ardora była obecność szturmowców, nie mających czystego strzału, gotowych jednak wobec śmierci paladyna wykończyć istotę. Koln wyciągnęła nad siebie dłoń ze zgiętymi dwoma palcami, nakazując szturmowcom rozstawić się w szeroką tyralierę, co uczynili natychmiast. Niniejszym demon nie miał także opcji ucieczki do windy.

Orientis skupił się, przywołując swoje zdolności manipulowania rzeczywistością, nie sięgając wyłącznie do Osnowy zebrał duże połacie energii, nawet z akumulatorów plecakowych szturmowców. Jednak coś jeszcze nastąpiło. Gdy uwalniał wyładowanie, przez jego jestestwo przeszła setka sprzecznych emocji, namiastka czystej Osnowy. Z jego ust wyrwał się krzyk a ciało zaczęło drżeć gdy potężne wyładowanie trafiło w formę demona, wypalając w niej ziejącą w równym stopniu co oczodoły dziurę, z której natychmiast zaczęła się ulatniać jego materia. Istota huknęła o ziemię, wciąż groźna.

To jeszcze nie KONIEC

...usłyszeli wszyscy, gdy Ardor czując rozrywający stawy, płomieniście palący ból wydostał modlitwą i koncentracją palącą jasność w wyrwie poczynionej przez Ardora. Świetlisty płomień objął istotę, oślepiając nieomal wszystkich w pomieszczeniu.

I nagle zniknął, i zapadła cisza.

Nosiciel zniknął bez śladu, pozostawiając zwycięskich Astartes, inkwizytor z Ordo Hereticus i czwórkę żołnierzy tejże organizacji pośrodku masakry.

-2- 31-10-2011 19:53

Mulciberis Albitern
monastyr-forteca Adeptus Mechanicus, system Albitern, okolice równika Loix

Alpharius, Febris Abominatius, Miriael Sabathiel

Ciecze z serwitorów, zarówno biologiczne jak i chemiczne zmieszały się z krwią posadzki. Gdy rój zniknął ponownie w zbroi Febrisa, słychać było wyraźnie, że zza głównych wrót prowadzących do innej części, może nawet na dziedziniec Monastyru dobiegały odgłosy odległej i niezbyt intensywnej walki, konkretnie ostrzału. Nic jednak nie zmierzało w ich stronę. Miriael rozróżniała eksplodujące pociski ciężkich bolterów, mechanizmy broni laserowej, charakterystyczną woń krwi i smród spalenizny.

W tym samym czasie widma Władców zebrały się, dobijając trzech dogorywających towarzyszy długimi nożami i natychmiast ograbiając ich z broni, kamizelek, amunicji, słowem wszystkiego. Febrisowi przypominali mały rój obierających truchło padlinożerców, a może sam proces rozkładu zwłok.

W tym czasie Alpharius z dobytym mieczem podążał już okalającymi wnętrze wieży spiralnymi schodami, docierając coraz wyżej, do kolejnych platform, mogąc spojrzeć od góry na nie i kołyski, w których spoczywali astropaci. Jedno spojrzenie na każdego wystarczało by stwierdzić że żyją, i co do jednego są pogrążeni w jakiejś katatonii.
Kilku brakowało, ale nie sposób było dopatrzyć się wzorca na podstawie którego mógłby powstać jakichś schemat. Na jednym poziomie brakowało dwóch, gdzie indziej jednego, dalej całej szóstki, potem nikogo... wreszcie znowu jednego i na koniec nikogo.

Dotarłszy na koniec schodów, ujrzał także kolejne zdobione portalem, niewielkie rozchylone wrota. Prowadziły do pomieszczenia technicznego. Samo pomieszczenie było raptem równie szerokie jak wrota i długie może na dwa metry - składało się z ekranów wyświetlających parametry... Alpharius nauczył się wiele o silnikach logicznych, ale nie rozumiał dokładnie całości, zwłaszcza, że zapisali ją w języku maszyny. Rozumiał jednak dość wiele, że ekrany podawały informacje dotyczące wzmocnienia przekazu astropatycznego. Na dwa krzesła przypadł jeden techadept obdarty z szat, skóry i precyzyjnie pozbawiony oczu, po których nie został ślad.


Zbawienny
krążownik klasy Dyktator, przesmyk międzyplanetarny Sybil-Congruentior

Strateg Chaosu

Kapitan poprowadził Stratega ciasnymi korytarzami Zbawiennego ku sekcji medycznej, po drodze próbując go po dżentelmeńsku zabawić historią lotniska, która nawiasem mówiąc, nie odstawała od klasycznej służby imperialnych krążowników. Pewnym zabawnym dylematem Coldiera było czy taić co ważniejszą działalność Zbawiennego wymierzoną przeciw siłom Wielkiego Nieprzyjaciela, czy też może nie umniejszać najbardziej godnych wzmianki dokonań jednostki. Ostatecznie zdecydował się na to drugie przy wyzbyciu się wszelkich śladów pychy.

Spacer potrwał dobre piętnaście minut. Oczywiście kapitan wybrał oficerską salę medyczną.
Gdy przybyli, ruszyli do właściwego oddziału i na miejscu już do jednej z kabin. Każdy oficer marynarki musiał mieć przecież zapewnione godne warunki kuracji, no i prywatność.

Na miejscu poza jednym łóżkiem i odsuniętymi na bok cogitatorami diagnostycznymi i innymi silnikami logicznymi znajdował się przyniesiony i nakryty stół, cztery krzesła, opodal patelnia i palnik gazowy, na jednej z szafek maszynka do mięsa, rozłożone cztery talerze, cztery komplety sztućców i cztery kieliszki. Do tego jakiś likier w butelce z miedzianej barwy szkła.

Szafkę zajmował też komplet opisanych woreczków z przyprawami, wśród nich kilka narkotyków.

Po obu stronach wejścia i pod przeciwległą ścianą stało po dwóch strażników wachty okrętowej, w czerwono-czarnych mundurach Navis Nobilitiae, ze złotymi epoletami i bez oznaczeń oficerskich, czy w charakterze zapinek do mankietów, czy metali. Poza czarnymi rękawiczkami uzbrojeni byli przede wszystkim w spoczywające w pochwach florety, najpewniej broń energetyczną, oraz bogato zdobione pistolety laserowe, spoczywające w skórzanych kaburach. I twarze nie wyrażały niczego poza czujnością. Zasalutowali.

Pierwszy oficer również czekał, stojąc na baczność frontem do drzwi. Pechowy kapitan Tobias Py, krótko ostrzyżony i dość brudny, o przypalonym mundurze i jątrzącej się rozległej ranie na policzku, przykrytej zażółconą gazą, która zasłaniała prawe kapitańskie oko. Mógł mieć ze trzydzieści parę lat, dziesięć-piętnaście mniej od Coldiera. Młody wiek, jak na imperialnego kapitana - tacy potrafią przeżyć i trzy wieki - ale odpowiedni dla dowódcy jednostki zwiadowczej.

Równie młoda osoba zajmowała stanowisko pierwszego oficera. Nieznana z nazwiska strategowi młoda kobieta o kasztanowych włosach do ramion, spiętych w kuc, mimo wyraźnego zmęczenia we wzroku miała determinację bardziej oczywistą niż u Tobiasa Py, pytaniem było, o co mogło chodzić. Rękaw jej lewej ręki zupełnie zerwano i zastąpiono bandażem, ale poza tym nie wyglądała na ranną.

Żadne z jeńców nie odezwało się ani nie zareagowało na przybycie Coldiera i Stratega. Ten pierwszy jedynie chrząknął, przeczuwając, co niedługo będzie mieć miejsce...


Furiacor
krążownik klasy Ubój, system Albitern, orbita wokół Loix

Axisgul

Kiedy podest wyniósł go na mostek, Nihl czekał już w tronie kapitańskim na ambonie, zwróconym w stronę sługi Khorne'a. Oprócz niego byli obecni Aslyth, Skowyt, Opętany, oszponiony, który niemal rozerwał mu kark na arenie oraz ten, który rozmawiał ze Strategiem podczas tej samej walki. Niemal poczuł rozczarowanie, nie widząc jedynego ocalałego Drapieżcy z niewielkiej krwawej jatki, którą urządził.
Fakt faktem, był tu przecież w tej sprawie...

Jego kroki niosły się jeszcze po pokładzie dowódczym, gdy Sietche przemówił.

- Dwa okręty ze szpicy sił interwencyjnych przedarły się przez blokadę. To krążowniki uderzeniowe naszych młodszych braci... - większość zebranych poruszyła się... niespokojnie, a może z rozbawieniem? - Są na wektorze uderzeniowym względem Zbawiennego, lotniskowca blokady, na którym znajduje się Strateg. Jeden na raz to wyzwanie dla lotniskowca, ale dwa rozniosą go na strzępy. Wobec nieobecności Alphariusa, Febrisa i Miriael przebywających bez łączności z nami na Loix, na Tobie jedynie ciąży odpowiedzialność za to, czy ruszymy na ratunek Strategowi... zostawiając ich nie wiadomo z czym. Lub poczekamy, skazując go na śmierć. To... jak? - zapytał kapitan bez cienia wesołości na twarzy, choć jego czarne oczy... ślepia śmiały się. Jasnym było, że Władcy nagrają tę rozmowę i obarczą go odpowiedzialnością za cokolwiek się stanie pokrzywdzonym ewentualną decyzją Axisgula... lub wymienią to na przysługę.
Niedaleko pada jabłko od jabłoni, mogło przejść przez myśl przy spojrzeniu na Skowyt.

Oczywiście, nie było powiedziane, że Strateg nie przeżyje, a Nihl najwyraźniej sądził, że śmierć nie jest pisana wyznawcy Tzeencha, a więc pokazać mu można ewentualną decyzję odmowną jego sojusznika. Z drugiej strony, pozostawienie Legionisty, Febrisa i Miriael na Loix...
Wciąż nie wiedzieli, co się tam dzieje, choć niewiele w galaktyce mogłoby zagrozić trójce wybrańców Abbadona.
Decyzje, decyzje...


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:09.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172