lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Science-Fiction (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-science-fiction/)
-   -   [Wh40k/Inquisitor] Aniołowie, zagładę zwiastowawszy... (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-science-fiction/10383-wh40k-inquisitor-aniolowie-zaglade-zwiastowawszy.html)

Darth 05-05-2012 10:55

Arcturus wstał i podszedł do cogitatora. Nacisnął odpowiedni przycisk i podniósł niewielki mikrofon, podłączony kablem do aparatury.
- Hypir, jeżeli łaska... znajdźcie i wezwijcie do mnie generała Constantina.
Odwócił się do zgromadzonych.

- Libertum... - syknął Sorcane - Dobrzy ludzie walczący o przegraną sprawę...

- Generał Constantine został wycofany wraz ze swoją kompanią z Congruantiora dosłownie na moment zanim straciliśmy łączność i siły heretyków dokonały lądowania i inwazji na stolicę. Był weteranem od miesięcy zwalczającym Fidelis Libertum. Wie o nich wszystko. - wzruszył ramionami Arcturus.


Ruka czuł się źle, ale ze wszystkich sił walczyłby nie dać tego po sobie poznać, tak się starał, że słyszał jedynie ci drugie, co trzecie słowo w tej dyskusji. Ostatecznie dał za wygraną, czując, że przegrywa, a jeszcze trzyma się tylko dzięki kołnierzowi. Z trudem zogniskował wzrok i zobaczył Aleenę po drugiej stronie sali, ale jakoś nie miał ochoty sprawdzać czy zdoła zgrabnie dojść do niej. Drugi medyk był znacznie bliżej.
- Medyku... - sapnął by zwrócić na siebie jego uwagę
Trax spojrzał na Vostoryanina - Tak?
- Chyba źle se mnou. - stwierdził, a w jego głos zdawał się to potwierdzać - Skrajnie zwiotczałe mięśnie, ledwo udrzet pion. Vidim was rozmazanymi i mam ograniczone pole widenia. Ciężko mi dychać, a bolest, choć do prezit, to zdaje się wzmagać, co chyba nie jest dobrym znakiem. Poza tym drętwieją mi kończyny i jsem coraz słabsi. Nie mogę dać słowa, że zaraz nie ztrasti przytomnosti.
- Niedobrze.. - mruknął Trax - Komisarzu, jeśli mogę przerwać, Ruka naprawde ma się niedobrze, potrzebuje natychmiastowej pomocy, grozi mu paraliż... Rozumiem, że to o czym tu rozmawiamy jest niezwykle ważne, jednak większość z nas wymaga pomocy, a i tak nie posiadamy wiadomości o których sam nie wiesz. - Trax wpatrywał się beznamiętnie w Gregora przemawiając suchym służbowym tonem.
Kilka szybkich kroków i Sorcane znalazł się przy Vostoryaninie, aby go podtrzymać i dać mu oparcie, z którego Ruka z radością skorzystał. Wizja upadnięcia i jeszcze pogorszenia stanu przemawiała do niego znacznie bardziej niż duma.
- Powiedzcie gdzie jest tutaj lazaret. Zaniosę go tam czym prędzej.
Aleena przeniosła wzrok na Haajve, kiedy ten wypowiedział swoją kwestię i spokojnie odparła:
- Chociaż w stanie Boryi wskazane jest przetransportowanie go do lazaretu, to obawiam się, że zwykłe zaniesienie go tam może jedynie zaszkodzić. Proponowałabym użycie chociażby noszy, które zmniejszyłyby ryzyko dalszych uszkodzeń.
- Połóżcie się na moim łóżku, żołnierzu. - odparł sędzia, wskazując pryczę zajmowaną przez Ambrossiana - W szafce jest kilka środków przeciwbólowych. - skinął głową w stronę stalowego schowka, spojrzawszy na Aleenę. Skupił wzrok na jej ręce, nodze Traxa i wreszcie na Boryi.
- Co mu dolega?
- Uszkodzenia kręgosłupa. Skoro obecność reszty i tak nie jest konieczna w tej chwili, chciałbym by wszyscy moi podwładni którzy zostali ranni w ciągu ostatnich wydarzeń udali się do lazaretu i znaleźli się pod opieką lekarską. Dopóki jesteśmy na etapie planowania, nie potrzebujemy tu całego zespołu.
- Nie wyglądają na ciężko rannych, a praktycznie wszyscy doświadczeni medycy są w polu, ale myślę, że możecie być zainteresowani. - Arcturus ruszył do jednej z szafek, otwierając drzwiczki. Wyciągnął z niej niewielki metalowy pojemnik przypominający papierośnicę, i kilka szklanek.
- Jeżeli ktoś mógłby wziąć butelkę. Jak ktoś potrzebuje czegoś przeciwbólowego, częstujcie się. Odnośnie bólu, u gubernatora rezyduje obecnie członek Divisio Biologis Adeptus Mechanicus, który robi za cudownego uzdrowiciela dla większości szlachty. Potrafi przywrócić czucie i utracone kończyny, naprawić... nerwy. - wzruszył ramionami, stawiając szklankę na stole i otwierając papierośnicę, wypełnioną białymi pastylkami. Wyciągnął ją w stronę Boryi.
- Myślę, że mógłby wam pomóc. Na pewno poczułby się lepiej pomagając komuś wartościowemu, tak dla odmiany.
Ruka przyjął tabletkę, nie z poczucia potrzeby, ale nie miał ochoty pokazywać ‘jaki to on jest twardy’. No dobra... wizja pozbycia się bólu też była kusząca. Po tych godzinach już na prawdę doskwierał. Połknął tabletkę i zapił, choć z pewnym trudem, nie mogąc, zgodnie z przyzwyczajeniem, odgiąć głowy w tył.
- Za pozwoleniem Lorda Komisarri, z radostią jsem do niego zwrócę.
Ardor uśmiechnął się widząc sędziego rozdającego tabletkę i napitek, dobrze, że akurat trzymał to w szafce.
-Chciałbym prosić o pewną rzecz. Chodzi o to, żeby ktoś przyniósł mi worek o którym była wcześniej mowa. Chciałbym też zwrócić uwagę, że nadal nie rozwiązaliśmy problemu słyszącego nas demona. Zdołaliśmy tylko go przyblokować. To nie jest, zaś długotrwałe rozwiązanie tej sytuacji.
Sędzia sam sięgnął po inną tabletkę, i widząc pewną bierność zgromadzonych, sam nalał z butelki napoju dla siebie i Ruki, po czym popił. Drugą szklankę podał Ruce - Vostroyanin od razu spostrzegł, że to zwykła woda, choć z drugiej strony, najczystsza jaką w życiu kosztował, czuł jej świeżość nawet przez ból.
- Paladynie... - sapnął mężczyzna - Demon... ja... znam legendy, to wszystko. Łowca Spoza Czasu? Patrzenie cudzymi oczyma? Nie wiem, o czym mówicie i nie wiem, czy naprawdę chcę wiedzieć. Zadaję się z mordercami, szaleńcami i kultystami, zdrajcami i zbrojnymi rebeliantami, terrorystami... ale to przechodzi moją możliwość... rozumienia. Czym dokładnie jest... demon?
-Niestety, ale prawda jest taka, że nawet gdybyś zrozumiał czym dokładnie są abominacje o których mówię, to nie byłbyś w stanie pomóc. Pomóc nam może jedynie psionik.- Paladyn wskazał na Ambrossiana.- Ja sam jestem psionikiem, a nie byłem w stanie wyczuć obecności “tego”.
Ambrossian otworzył usta, nie otwierając oczu, ale nie zdołał wydobyć z siebie szeptu. Zacharczał cicho i nieco śliny spłynęło mu po brodzie. Sędzia wyciągnął z kieszeni płaszcza kawałek szmaty i podszedł do mutanta, przecierając mu ruchem brodę i przypatrując się twarzy towarzysza.
- To niezupełnie zwykły psionik, to astropata i do tego cholernie dobry. Ma w głowie, na skroni, tę ołowianą pieczęć która nagrzewa się ilekroć coś... bluźnierczego jest na miejscu zbrodni. Łeb musi mu odpadać... - wyjaśnił bez cienia współczucia Arcturus i położył szmatkę obok tematu rozmowy, wracając do swojego blatu. - Jak byście się zastanawiali skąd astropata ma oczy, to właśnie dzieło tego magosa.
Gregor westchnął.
- Ustaliłeś że ja nie jestem jednym z podejrzanych, jako gospodarz naszego małego demonicznego szpiega, tak? Więc weź ze sobą astropatę i resztę, załatw tę w sprawę w jakikolwiek sposób uważasz za stosowny, i przyślij wszystkich użytecznych przy planowaniu z powrotem gdy to zrobisz. Ja w tym czasie wymienię informacje z sędzią i spróbuję przygotować jakiś sensowny plan działania.
Ardor zmarszczył brwi, przypomniał sobie jeszcze jedną sytuację zdolną mu pomóc.
-Pamiętasz komisarzu przesłuchanie pewnego osobnika na statku? Musieliśmy się zebrać w jednym miejscu, aby to zrobić wysłałem psioniczną wiadomość. Mógłbym się dowiedzieć, kto z tu obecnych ją usłyszał?
- Ja - zgłosił się Ruka
Aleena spojrzała na Ardora, po czym odpowiedziała:
- Słyszałam.
- Sędzio... jeżeli mógłbym... - astropata otworzył oczy, spoglądając na poły błagalnie, udręczonym wzrokiem na Arcturusa. Ten podszedł i nachylił się. Psionik, krzywiąc się i wzdrygając ilekroć na zewnątrz zabłysł piorun, wyszeptał coś na ucho drugiemu mężczyźnie. Tamten bez słowa podszedł do przezroczystego polimeru i opuścił brudnobeżowe żaluzje, przesłaniając majestatyczny wygląd morza i Koryntu. Po naciśnięciu przycisku na panelu cogitatora dwie elektropochodnie zajarzyły po bokach windy, dając nikłe światło pomieszczeniu, poza błękitem ekranu silnika logicznego.
- Słucham, jaki jest wasz cel.

Seachmall 05-05-2012 15:08

Strateg Chaosu, Febris Abominius, Axisgul

Kiedy niepokój w końcu ustał Strateg rozejrzał się po istotach, które ich otoczyły. Nie było dobrze, w sporej części to demony Nurgla. Narzucił swojej formie zmianę i powrócił do kształtu człowieka. Jego ręka oczywiście nie mogła utrzymać Axisgula więc nieprzytomny Astartes padł obok nich. Tzeentchianin spojrzał na towarzyszącego mu Nurglitę.
-Móglbyś spróbować porozumieć się ze sługami twego boga? Może przestaną nas atakować.- nie będąc pewnym czy Febris go usłyszał, Strateg postanowił zaryzykować. Zebrał siły swego umysłu, przygotowując się na kolejny duży wysiłek i na konsekwencje jeżeli się powiedzie, lub nie.
-[i]Celandzie! Lordzie Przemian! Panie! Twój sługa błaga cię o pomoc! Przybądź proszę i ocal swego wysłannika przed pomiotem Pana Zgnilizny! Jestem części Osnowy odpowiadającej Systemowi Albitern!

Błagalny krzyk rozniósł się wewnątrzwymiariowym echem w Pustce bez dźwięków i barier, które echo mogłyby stworzyć. Pojęcie było głębsze, jakby nienaturalny impuls zapadał się w sobie, kumulował przy wydaniu go z umysłu Stratega - po czym rozszedł z taką prędkością, że najmniejsze jej różnice powodowały rozwarstwienie w wiele fal, z pewnością nie dźwiękowych... Był on także wynaturzoną w Osnowie sferą.

Strateg nie mógł być pewien, czy wezwał swojego boga - ale coś na pewno przyzwał...
Otaczające go byty wpadły w prawdziwą furię, będące przedłużeniem którejś z mrocznych potęg lub nie - natarły na wole obu czarnoksiężników ze zdwojoną nienawiścią, grożąc przerwaniem sfery rzeczywistości. Pokład Łzawiciela pozostał wspomnieniem wobec tak nadnaturalnego i potężnego zagrożenia.

Gdy Strateg zdał sobie sprawę, że w prawdziwym chaosie Immaterium stracił nawet kontakt z Lystrą - przebijające się gdzieniegdzie echo jego esencji, od chwili, gdy Immaterium zostało zagaszone - znalazł w otaczającej go sferze roju świadomych żądz niewielką lukę, niewidoczną niewątpliwie dla Febrisa.

Był tam nie jaśniejący, lecz przezroczysty i przenikliwy, strumień swobodnych myśli. Zapraszająca, mdła, wyzbyta informacji sensorycznych dla sfery rzeczywistości intencja, wypełniona... zgorszeniem?

Mógł za nią podążyć, nawiązać kontakt, lecz czy Febris mógłby?

Czy powinno go to obchodzić?

Coś przyzwał...

Strateg przez chwilę rozważał pozostawienie Nurglity i Khornity. Jednak potrzebował ich, jeżeli ta misja ma się powieść. Spojrzał na Febrisa.
-Tu jest ścieżka myśli prowadząca... gdzieś w bezpieczne miejsce. Zabierz Axisghula i podąż za mną.- to powiedziawszy sięgnął umysłem do strumienia informacji i podążył jego nurtem.

-2- 14-05-2012 22:19

Ogniste wichry strąciły mnie na ziemię, lecz ruszyłem dalej by pchnąć orężem pierwszego napotkanego z Olbrzymów.


Aex II
twierdza-posterunek Arbites, ceuntralna część Opływu Gordeo, Nowy Korynt



Lojalistyczne Psy


Pierwszy odpoczynek w bezpiecznym miejscu, fortecy ich sojuszników; bez konieczności ukrywania, kim są.

Dwanaście godzin dla niektórych wydawało się tygodniem, biorąc pod uwagę, przez co przeszli raptem w trzy doby.

Przeznaczono jedną z koszarowych kwater na wyłączność grupy, gdzie mogli odpocząć, a później nawet skorzystać z niewielkiej łaźni przeznaczonej dla wyższych rangą sędziów i arbitratorów; namiastki luksusu, jakim uspokajali ciało i umysł najbardziej zgorzknieli i doświadczeni w obronie Imperialnego prawa. Borya Volodyjovic nie mógł, jak reszta, skorzystać z takiego luksusu, jego jednak umyli po prostu sanitariusze z oddziałów bezpieczeństwa arbites, po tym, jak usztywnili dokładnie gipsem cały kark, bojąc się ruszać kości. Ich kompetencje przede wszystkim zawierały się w tamowaniu krwotoków.

Sędzia Arcturus okazał się wygodnym sojusznikiem - nie było dziwnym, iż osobę w przeszłości wyspecjalizowaną w wywiadzie kryminalnym przydzielono do odszukania ich, nie było zatem zaskakujące, że teraz im pomagał. Poświęcił dużo czasu by podzielić się informacjami o kopcu z wszystkimi zebranymi, a podczas ich odpoczynku zająć się kwestiami dodatkowymi.

- Umówiliśmy operację z kapłanem, nie zdradziłem kogo dokładnie to dotyczy. - poinformował wszystkich wiele godzin później, ponownie w swojej kwaterze, oparty o ścianę. Obecny był także Ambrossian, który wcześniej, po dwóch-trzech godzinach wyszeptał niezrozumiałe słowo, które zrozumieli tylko Astartes: "Zniknął..." i udał się w niewiadome miejsce. Jak się okazuje, poinformować Sędziego.
- Przedstawiłem waszą czwórkę jako moich doświadczonych podkomendnych, zasłużonych dla tej planety w aktywnej służbie. Magos nie chciał przybyć do twierdzy, zasłaniając się warunkami medycznymi, atrybutami i świętością swojej przygotowanej zawczasu kwatery, ale chętnie was przyjmie, także was, aniele. - zwrócił się do Sorcane'a, mając na myśli oko Astartesa wybite przez Johnatana. Ambrossian uśmiechnął się, spoglądając na kruka własnymi, jak powiedział wcześniej, sztucznymi oczyma. Astropaci zawsze tracili wzrok; ze względu na świętość ich stanu nie naprawiano tego implantami. Tutaj jednak do czynienia mieli z prawdziwymi, ludzkimi oczyma... darem Wszechsjasza.
- Udacie się do pałacu gubernatora przebrani za arbites, w hełmach, które uniemożliwią rozpoznanie was. Jeżeli jednak ktoś obawia się rozpoznania czy nie będzie czasu, po prostu poinformuję kapłana, że arbitrator nie dożył operacji, albo uznał się niegodnego jego daru. Tak czy siak nie powinno być problemu ze zrekonstruowaniem nogi, przywróceniem czucia w ręce czy uzdrowienia kręgów... o ile się orientuję, to prawdziwy cudotwórca.

- Przejdźmy do rzeczy. Załatwiłem przez te godziny kilka kwestii. Skontaktowałem się z Marszałkiem, zajętym sytuacją planetarną o której już wspominałem szczegółowo; za moment powtórzę tę kwestię wszystkim. Wobec kilku kwestii i adekwatnych pytań dowiedziałem się, że osobą, która wyrażała zainteresowanie wami była Kie Gauius, córka Felici Gaius, ciężko chorej członkini Rady Opływu Gordeo. Skąd wie o waszym istnieniu, mogę tylko zgadywać.
- Po drugie, jeżeli nie boicie się obecności psionika, uważam, że Ambrossian przyda się wam bardziej niż mnie. To utalentowany astropata, może nawet w tej chwili połączyć się z waszym dowództwem floty. Wiem, że krążownik-lotniskowiec, który nie odpowiadał na nasze wezwania, po zajęciu przez wasze zgrupowanie floty zadokował w stoczni orbitalnej i rozpoczęto naprawy... Dowódca, chyba kontradmirał ściągnął wskutek żądania wystawionego gubernatorowi znaczną liczbę bombowców i myśliwców do uzupełnienie, zwerbował też znaczną załogę z samej stacji i dokonano jakiejś masowej czystki. Podobno stracili kilkadziesiąt tysięcy ludzi, może nawet całą załogę. Z drugiej strony mam niedokładne wieści. Ambrossian może w każdej chwili dla was to zweryfikować, powiedzcie tylko, kogo ma szukać. - wskazał palcem obecnego mutanta.
- Po trzecie, nakazałem wywiadowcom kryminalnym mojego profilu składać dosyć szczegółowe raporty dotyczące nieklasyfikowanych działań; porwań, zniknięć, relacji dotyczących dziwnych historii... wszystkiego, czym nawet służby porządkowe planety się nie zajmują. W kilka dni powinienem sporządzić dość szczegółową kartotekę dziwnych przypadków, ale nie wiem, czy będziemy mieli możliwość zbadania ich w skali planetarnej biorąc pod uwagę co się dzieje.

Przerwał na chwilę, przypatrując się świetlistemu porankowi. Gwiazda Albitern wydawała się mdła, bez życia, światło, które rzucała, było chorobliwe, zakłócone bez wątpienia przez mgłę. To wyróżniało Nowy Korynt, nie widzieli na niebie ani jednej chmury, lecz mgła była wszędzie.

- Jak już mówiłem, kimkolwiek dokładnie jest wasz cel, wybrał sobie właściwą bazę do operacji. Nowy Korynt czeka, żeby wybuchnąć. W ciągu tego tygodnia, dwa stosunkowo łagodne zjawiska osiągnęły tryb kulminacyjny. Powinno to trwać miesiącami... Po pierwsze, epidemia zarazy rozprzestrzeniła się w niepokojący sposób po większości opływów Gordeo, Creus i Paltron. Polide i Fexes, centralny i północno-wschodni, uniknęły zarazy. Pozostałe opływy nie są w pełni ogarnięte epidemią, lecz znaczna część zamieszkałych obszarów. Sprowadzono blokadę wysp, izoluje się statki z tych opływów, zmobilizowano ponad pięć milionów żołnierzy Sił Obrony Planetarnej do kontroli nawodnej transportu i utrzymania kwarantanny. Nazywają do Plagą Niewiary, na wzór antycznej zarazy... Muszę przyznać, że choroba jest dość przerażająca, ale SOB i lokalne siły porządkowe same sobie radzą z jej utrzymaniem. Rzeczą, z którą nie radzi sobie gubernator, są nastroje antyimperialne.

Sędzia wydobył z kieszeni kunsztowną papierośnicę i otworzył wyjście na balkonową część swojej kwatery, wpuszczając do dusznego pomieszczenia słoną, ale i orzeźwiającą bryzę. Zaproponował zebranym proste, jednolite skręty, po czym sam zapalił jeden przy użyciu niewielkiej zapalniczki. Zadowolony z czasu, jaki dał wszystkim na uzmysłowienie sobie znaczenia tego, co powiedział - nie tyle powagi, ile nieprawdopodobieństwa sytuacji, kontynuował.

- Zaczęło się o doniesieniach z Lelitharu, naszego... sąsiedniego układu planetarnego o samozwańczym "Głosie Imperatora", charyzmatycznym mówcy twierdzącym, że jest naczyniem, przez które przemawia Imperator. Układ Lelithar, o ile mi wiadomo, miał nie dalej jak tydzień temu od wielu miesięcy problemy z rajdami sług Wielkiego Nieprzyjaciela, zarazą, a przez ostatnie tygodnie tak jak i my, plagą niewiary. Według "Głosu" to kara za odejście ludzkości od pierwotnego przesłania Imperatora. Namawiał do sprzeciwienia się skorumpowanej i zwyrodniałej Eklezjarchii. Według gubernatora, oraz niestety marszałka, na przekór informacjom moich współpracowników był to problem Lelitharu.

- Teraz - wtrącił się Ambrossian, swoim donośnym, bulgotliwym szeptem - Pozostałe piętnaście milionów żołnierzy SOB obstawia wszelkie niebezpieczne tereny, stanowi załogi wszelkich twierdz, okręty wojenne są zwodowane, niektóre zebrania antylojalistów siłą przerywane, świątynie Imperialne chronione kordonami, kluczowe punkty miejskie również, część wysp się izoluje, gubernator próbuje uspokoić sytuację bez rezultatów a Arbites polują na demagogów i podżegaczy, szukając źródeł tego napięcia i próbując sprowokować ich do powstania zbrojnego.

- Marszałek dał gubernatorowi dwa miesiące na opanowanie sytuacji, mijają one za dwa tygodnie. To błąd, im wcześniej przystąpili do zbrojnych działań, a to nieuniknione, tym słabsi by byli. Arbites zabezpieczają kluczowe placówki należące do Imperium, a nie administracji planetarnej i prowadzą intensywne poszukiwania przywódców ruchu, wyłapując ich po kolei. Niestety, działają w dużej mierze spontanicznie i nieskoordynowanie. Na szczęście, będą przez to gorzej skoordynowani, może nawet nieuzbrojeni... ale masakra będzie większa.

- Sędzio, przybył generał Childan Constantin.

Sędzia obiegł zgromadzonych spojrzeniem, w którym po raz pierwszy dało się widzieć zmęczenie. Nie trzeba było długo się zastanawiać, co było przyczyną. Niespiesznie, jak robił wszystko, flegmatyczny Arcturus zaciągnął się skrętem i wypuścił obłok gryzącego dymu.
- Wasz doradca w kwestii Fidelis Libertum, dowódca jedynej formacji która zwyciężyła ich elitarne Gwiazdy. Wszyscy chcą go wysłuchać? Magos może poczekać, jesteście umówieni za dwanaście godzin.
- Sędzio, generał czeka. Czy mam go wpuścić do windy?

Arbiter czekał na decyzję grupy, minimalizując swoją odpowiedzialność za tę współpracę.

-2- 15-05-2012 13:43

nieznane miejsce
nieznana rzeczywistość


Axisgul Pożeracz

Ryk, który przywrócił umysł z odrętwienia i dostarczył bodziec do otwarcia oczu.


Sama rzeczywistość wyła - z rozpaczy, z bólu. Nie wiedział, gdzie był, jednak otoczenie zdawało się instynktownie znajome...

Być może to wcale nie była rzeczywistość.

Zdał sobie sprawę, że stał, nie leżał, jakby się ocknął z zamyślenia. Jakby był tutaj od dłuższego czasu. Nie był jednak pewien, czy rozpoznaje, co się dzieje przed nim. Istota na tronie, jakkolwiek była pewnym uosobieniem jego władcy, demon lub demoniczny książę, nie była mu znana. Biła od niej aura potęga, majestatu, grozy, wszechmocy - nie, nie od niej, od każdej molekuły tego miejsca, tej sfery lub planety oddanej we władanie woli tego bytu, tak przynajmniej sądził. Nie była to jednak wszechmoc ostateczna; istota wydawała się być w jego zasięgu, może trzymetrowy kolos Pana Nienawiści budził szacunek, respekt, chęć oddania mu czci, jednak nie przerażenie i radość w jednym.

Pomniejszy sługa, który otrzymał niewyrażone słowami polecenie, rozprysł się na miliard czerwonych obłoków, które wyparowały z tej rzeczywistości by zjawić się w jakiejś odległej, nie związanej z tym fragmentem wszechświata. Istota na tronie skierowała żółto-nienawistne oczy na Pożeracza, rannego, skrwawionego i dogorywającego, a jednak w pełni sprawnego. Dostrzegł w nich zaskakującą jak dla tego bytu głębię, zupełnie nienaturalną... czy nie na miejscu dla abominacji, będącej ucieleśnieniem ideałów jego wiary.

Demon oczekiwał w idealnym milczeniu, zakłóconym cierpieniem resztek otaczającej ich, utrzymywanej siłą rzeczywistości.

nieznane miejsce
Płaskowyż, Nowy Korynt


Strateg Chaosu

Ryk, który przywrócił umysł z odrętwienia i dostarczył bodziec do otwarcia oczu.

Ponad nim wznosił się wojskowy transporter Walkiria. Mógł uznać to za nielogiczne, dziwne; nie zgadzało się z jego pamięcią, nie wiedział też, dlaczego coś miałoby przed nim uciekać.

Zmysły powoli wracały do ciała, budząc je powoli, niechętnie, ospale, przywracając świadomość otoczenie i zdolność rozumowania.

Wszędzie dookoła wznosiły się wysokie na kilkanaście metrów industrialno-stalowe budynki i rusztowania, przebite pojedynczymi wieżami o dziwnych kształtach. Nad nim wznosił się transporter Walkiria, coraz wyżej i wyżej i wyżej, a oprócz niego kilka innych maszyn, niknących w górze. Kilkanaście różnych migających czerwonymi światłami obiektów po prostu przemieszczało się na świetlistym, lecz mdłym nieboskłonie.

Pod plecami wyczuwał twardy kamień, kamieniem zaś delikatne drgania świadczące o krokach. Dziesiątkach kroków. Zmuszony był zmrużyć głowę przez światło poranka, może dnia. Leżał w ciemnym zaułku, ziemię wyłożono kamiennymi płytami tworzącymi chodnik; tak prostą rzecz której nie widział od tak dawna. W szczelinie w otaczających go z trzech stron budynkach u góry dostrzegał niebo i wszystko co zaobserwował dotychczas. Przed nim, w dali widział...
Skwer?

Dziesiątki ludzi spacerujących różnym tempem i w różnym celu - niektórzy pospiesznie i jakby w gorączce lub strachu, inni, odziani jak niskiego szczebla urzędnicy, w proste togi Adeptus Terra, mogli być z administracji portu kosmicznego lub kimkolwiek innym, zajętym własnymi sprawami. Może nawet nie adepci, a lokalne służby. Najrzadsi byli tacy, którzy się nigdzie nie spieszyli.

Nozdrza uderzyła chłodna bryza, morski wiatr natychmiast orzeźwił go i napełnił dodatkowymi uczuciami i pamięcią... a raczej jej brakiem. Ostatnim, co zapamiętał, był pobyt w Osnowie i podążanie szczeliną. Magos Straży Śmierci chyba nie zareagował na jego uwagę, o Axisgulu nie wiedział nic. Okręt był śmiertelną pułapką dla czempionów chaosu?

Gdy zdał sobie sprawę z wszechobecnego zapachu paliwa, mieszającego się z bryzą, jak też innych, z tak rzadkich nawet w cywilizowanych światach Imperium miejscach jak niewielkie lokale drobnych właścicieli, podległych szlachcie, zarabiających na zapewnieniu chwili odpoczynku i smacznego posiłku podróżującym kupcom, handlarzom lub rządcom transportu Imperialnego, jakaś sylwetka stanęła w wyjściu z zaułka. W dłoniach widział pewnie trzymaną broń, szybko też rozpoznał ubiór jednoznacznie wskazujący na to, z kim miał do czynienia. Osobę tę wszyscy zdawali się ignorować, nie widzieć...

- W tym miejscu zabronione jest spanie. - wyjaśnił żołnierz Sił Obrony Planetarnej, niepewny po niecodziennym, acz wolnym od wszelkich symboli ubiorze Stratega, czy mówi do włóczęgi, czy pielgrzyma.

Arvelus 07-06-2012 12:02

Wcześniej. Gdzieś wśród tych dwunastu godzin odpoczynku.

Ruka doczłapał się (nie bez pomocy) do celu
- Siestra Aleena. Muzemy promluwit? - zapytał Vostroyanin, ledwie stojąc, w progu kwatery przydzielonej sororitas.
Aleena widząc Rukę wstała z miejsca i podeszła do mężczyzny.
- Może najpierw odciąż kręgosłup, później porozmawiamy. Stanie, nawet podpierając się o ścianę, bardzo go obciąża. Pomogę ci. - to powiedziawszy skinęła głową w stronę łóżka. Sprawną ręką objęła go pod ramię, po czym powoli poprowadziła go. Kiedy siadał przytrzymała jego rękę, ujmując ciężaru, jaki musiałyby utrzymać nogi. Dopiero gdy mężczyzna siedział już bezpiecznie Aleena przerwała milczenie, sama nie siadając, a analizując stan Ruki.
- O czym chciałeś porozmawiać?
Ruka, tylko dla upewnienia się, spojrzał czy drzwi są zamknięte, po czym zaczął cicho. Pochylił się nieco, chcąc oprzeć łokcie na kolanach, ale zaraz syknął boleśnie i wrócił do pionowego siadu, w którym kołnierz przyjmował na siebie cały ciężar głowy.
- Potrzebuję... pomocy. Tam, gdy starliśmy się z czempionami chaosu, po tym jak brat Orientis was ewakuował, stało się coś. Mój kręgosłup to tylko jedno ze zmartwień. - mówił czystym gotykiem, nie zaciągając z Vostroyańskiego, nawet akcent częściowo stłumił. Nie chciał dopuszczać możliwości, że się nie zrozumieją - Czarnoksiężnik zarazy próbował splugawić moją duszę, ale oparłem się temu. Rzecz w tym, że zostawił mi pamiątkę. Dusza należy do mnie, ale ciała nie dałem rady wyrwać z objęć Nurgla. Odparłem jedynie część zaklęcia. Energia osnowy już zespoliła się z moim ciałem. Jestem chory, a jak każda choroba, ta się rozwija, a jej natura sprawia, że wraz z ciałem gnije i moja dusza, by ostatecznie oddać mnie mrocznym potęgom jako kukiełkę... Normalnie zwrócił bym się do inkwizycyjnych magosów. Oni znają metody leczenia skaz chaosu. Ale teraz mam tylko was, siostro.. Potrzebuję...- musiał zrobic sekundową przerwę. Nie dał temu wyjść w tonie głosu, ale źle się czuł gdy nie mógł sobie poradzić sam -... pomocy. Kogoś zdolnego śledzić rozwój choroby. Leczyć objawy. Monitorować stan mego ciała i umysłu... oraz kogoś kto będzie wiedział kiedy przyjdzie czas by ukrócić moją drogę.
Aleena patrzyła na Boryę, jakby rozważając prawdziwość jego słów, które wydawały się być nierealne. W końcu postanowiła odrzucić nadzieję i odezwała się cichym, ale poważnym tonem:
- Skąd pewność, że odparłeś... część zaklęcia?
- Proces nie był powolny. Przyszli po mnie siewcy plagi. Czułem wyraźnie jak gniję, ale zawołałem imię Imperatora i to się cofnęło. Teraz ta zgnilizna wciąz jest we mnie, ale bardziej jako zarodek, który dopiero może mnie pochłonąć. Nie mam pewności czy to nie jest jakaś sztuczka. Może brat Ardor zechciał by później wejrzeć wgłąb mego umysłu by się upewnić, że obroniłem duszę i nie zmienię nagle strony barykady. Nie jestem zdolny do obiektywizmu w tym temacie, więc oddaję swój los w ręce siostry. Jeśli zdecyduje, że należy powiadomic o tym innych to nie będę protestował.
- Powinieneś powiadomić. - odpowiedziała wprost - Nie mogę zamknąć oczu na wszystko, co mi przekazałeś i starać się leczyć choroby pochodzące wprost z chaosu. Nie mogę udawać, że nie zauważam możliwego zagrożenia dla ciebie, grupy, misji, jak i nie ma pewności czy zdołam w porę odkryć początki stanu, z którego nie ma odwrotu. - spojrzała poważnie na Rukę - Zakładam, że brat Ardor będzie więcej wiedział w tej kwestii, niż ja.
Ruka powstrzymał się przed skrzywieniem. Liczył, że siostra chociaż spróbuje, ale słowo się rzekło.
- Więc niech tak będzie. Jak powiedziałem, zdaję się na wasz osąd. Od razu poinformujemy wszystkich - prowadząc do natychmiastowej egzekucji, chciał dodać, ale nie zrobił tego - czy pierw poradzimy się brata Ardora?
- Powinniśmy najpierw zdać się na zdanie brata Ardora, aby określił naturę choroby. - stwierdziła, po czym westchnęła - Gdyby sprawa wyglądała inaczej... pomogłabym. W tym konkretnym przypadku próby zapobiegnięcia pewnym objawom, niekoniecznie skuteczne, mogą pogorszyć stan lub nawet sprowadzić nieoczekiwaną zmianę, która bynajmniej nie będzie poprawą.
- Przechodziłem szkolenie inkwizycyjne. Mówiono nam o takich chorobach. Powiedziano nam jasno co mamy wtedy robić i co jeśli pierwsza opcja się nie jest możliwa. To jest choroba. Prawdopodobnie taka sama jak każda inna z którą się siostra spotkała, tylko, że na nią się nie umiera, tylko traci się duszę. Powiedziano mi wyraźnie. “Szukaj pomocy u zaufanych medyków”. Nie “odstrzel sobie łeb”, a musi siostra wiedzieć, że są ze dwa tuziny sytuacji gdy kazano nam działać właśnie w ten sposób, tylko “szukaj pomocy”. Skoro tak brzmi dyrektywa to znaczy, że jest realna szansa na to, że klasyczna medycyna wystarczy. Dlatego sądziłem, że, przynajmniej z początku, można spróbować w ten sposób. Ale jak mówiłem, mój własny obiektywizm jest wątpliwy.
- Żadna choroba pochodząca z działań chaosu nie jest zwykła, niezależnie od mechanizmu jej działania. - odpowiedziała - Powierzchowność może mylić... o czym ostatnio zdążyliśmy się przekonać. - westchnęła.
- Ale wciąż ludzie, którzy opierali się na pokoleniach badań i własnym doświadczeniu liczącym dekady, mówili aby iść do medyka. Może myślę zbyt jednokierunkowo, ale ufam w to co mówią mądrzejsi ode mnie, a oni wyraźnie sugerowali, że zwyczajny lekarz, taki jak siostra, jest w stanie pomóc. Gdyby ryzyko było zbyt duże instrukcja by kazała strzelić sobie w skroń. Tak mi się, przynajmniej, wydaje.
- Nie wiem co dokładnie i dlaczego mówili ci inni oraz czemu sugerowali, że najlepszym lekarstwem na chorobę wywołaną przez Chaos będzie tradycyjna medycyna. Cokolwiek w sobie nosisz może stanowić większe zagrożenie, niż sobie wyobrażamy. Zwlekanie na nic się przyda, a obawiam się dalszych skutków... - zamilkła na moment - Powiedziałeś, że normalnie zgłosiłbyś się do inkwizycyjnych Magosów, niestety teraz jest to niemożliwe. Pozostaje ci zdanie się na brata Ardora... jak i poinformowanie Lorda Komisarza, jako osoby dowodzącej, odpowiedzialnej za grupę. - dodała.
“Czyli jsem martvy...” pomyślał w pierwszej chwili, ale potem uznał, że MOŻE przesadza. Skinął głową.
- Nie NAJLEPSZYM lekarstwem, a JENO i AŻ wystarczającym i mówili tak, bo po latach badań uznali, że taki jest fakt. Zawoła siestra bratra Ardora? Normalnie sam bym to zrobił, ale mam problemy nawet z siedzeniem prosto...
Aleena skinęła głową.
- Dobrze. Sprowadzę brata Ardora. - stwierdziła krótko, po czym opuściła przypisaną sobie kwarterę i udała się znaleźć Szarego Rycerza.
Ruka odprowadził siostrę wzrokiem, aż wyszła po czym zaczął robić coś czego nie czynił od czasów wczesnego dzieciństwa. Złożył dłonie i zmówił improwizowaną modlitwę o siłę, o czystość, o odporność na podszepty i na zepsucie. Szybko skończył. Nie potrafił zwerbalizować czemu, ale nie chciał by ktokolwiek to zobaczył.

Seachmall 07-06-2012 14:06

Strateg Chaosu

Strateg przez kilka chwil leżał przecierając oczy. Chwycił pewniej swoją laskę i spojrzał na żołnierzy.
-Wybaczcie, zaraz się usunę, tylko czy... pomoglibyście weteranowi wstać?- zerknął na swoją nogę - Mogę mieć małe kłopoty z tym.
- Oczywiście. - odparł młody żołnierz, podchodząc bez wahania i wyciągając rękę w stronę Stratega - Służyliście w siłach SOB? Lub może walczyliście na Congruentiorze?
Strateg spokojnie chwycił żołnierza i pozwolił się podnieść. -Siły Obronne. Dziękuję za pomoc.- spojrzał na żołnierzy- Gdzie stacjonujecie, koledzy?
- Gdzie się da. - odparł samotny żołnierz, pozwalając broni zawisnąć na pasku i oddzielając od pasa skórzany bukłak. Podał go Strategowi, jak wnosił, weteranowi - Odkąd wprowadzili kwarantannę kontrola morska to jedno, ale oczywiście chcą mieć pewność, że nic złego się nie przedostanie. A w ogóle to piliśmy już za zwycięstwo, przyleciała odsiecz. Słyszałem, że rozbili pieprzonych zdrajców do ostatniego i teraz naprawiają okręty w stacji, stąd ten cąły ruch. - wskazał ręką na startujące w regularnych odsepach transportery.
Weteran zdjął chustę z twarzy, aby się napić. Żołnierzowi ukazało się kilka dość paskudnych blizn wokół ust i na policzkach. Kilka wydawało się schodzić aż go gardła. Strateg napił się zawartości bukłaka i oddał go żołnierzowi, po czym ponownie zasłonił twarz. - Dzięki. Dobrze wiedzieć, że wy młodzi ciągle wiecie jak walczyć. - westchnął delikatnie- Wydawało mi się, że coś spadało z orbity. Jakieś odłamki?
- Nie mam pojęcia. Wielu powiada, że widziało chmarę spadających gwiazd poprzedniej nocy, że to kolejna oznaka gniewu Imperatora. Ja nic nie widziałem. - wzruszył ramionami, choć uśmiechnął się pobłażliwie - Może i były to kawałki wrogich okrętów... ale chyba inaczej by wyglądały... kto wie.
-No cóż dziękuję jeszcze raz, postaram się wam nie wchodzić w drogę.- zasalutował żołnierzom i zaczął odchodzić.

- Dokąd się wybieracie? Macie dokąd iść, proszę pana? - zapytał już spokojniej młodzian - Za dwie godziny kończymy zmianę i zabieramy się jednostką do garnizonu. Chłopaki na pewno poczęstują, a i pograją. Wyglądacie na hardych, a mało kto tu słyszał cokolwiek od osoby, która by miała jakiekolwiek doświadzenie bojowe. A że siedzimy na kotle...
Strateg przemyślał sprawę. Odmówić teraz byłoby... niegrzeczne. Do tego z rozmów, z żołnierzami może dowiedzieć się czegoś ciekawego co się dzieje na planecie. Do tego był pewny, że nie jadł od kilku dni, a oferta poczęstunku była kusząca. Najlepiej też będzie trzymać głowę nisko dopóki sprawa z wrakiem Łzawiciela nie przycichnie.
Spojrzał na żołnierza.
-Chętnie, iść z wami, czy mam się kręcić po okolicy?
- Może pan... Jak się do pana zwracać? - zapytał żołnierz.
Strateg czuł jak niewielki głosik w jego głowie mówi: “Sir, Generale, Panie i Władco”
-Jericho.- “...Może być”
- Miło mi. Jestem Tobalek. - bezceremonialnie młodzian wyciągnął do Stratega rękę - Czekałbym chyba do końca zmiany... Pochodzić mam jeszcze dwie godziny, ale nie ma zakazu na obchodach rozmawiać z weteranami. - uśmiechnął się nieco szerzej - Potem w każdym razie wracamy na statek, więc równie dobrze możemy iść obaj.
Strateg spokojnie uścisnął dłoń Tobaleka i ruszył z nim.
-Od dawna służycie?
- Będzie drugi rok. - odparł, dobywając bukłaka ponownie i upijając łyk - Wyjdźmy z tego zaułka, Aleja jest trochę ciekawsza, a i tak któryś z tych sukinsynów powyżej zaraz wszystko zagłuszy. Jak mówię, drugi rok zacząłem będzie, ze sto dni temu.
-Brawo. Co cię w sumie przekonało, aby przyłączyć się do sił obronnych?- Strateg spokojnie opierał się o lasce, pomimo widzialnego trudu ruchu, nadążał spokojnie za żołnierzem.
- Jaaeee... cóż, mój ojciec był żołnierzem Gwardii Wewnętrznej. Potem wcielili go po prostu, do Gwardii Imperialnej i Imperator wie, gdzie teraz jest. - westchnął - Tak czy owak zawsze imponował mi... bo tym jesteśmy. Jesteśmy by chronić ludzi. Mówią, że wszyscy jesteśmy grzeszni... - na chwilę przerwał, obserwując jedną z przelatujących nisko i powoli maszyn - Ale... Jak mam być szczery, było to bardziej przyziemne. Chyba przekonały mnie dwie rzeczy... perspektywa fabryki i mundur.
Strateg się zaśmiał.
-Nie powiem, logiczne i dobrze, że czujesz powołanie. Co do “grzechu”, nie przejmowałbym się. Zawsze mówią, że jesteśmy grzeszni, przy odrobinie szczęścia będziesz miał okazję się odkupić zabijając wrogów Ludzkości.
- Nawet nie mów. - sapnął. Spacerowali teraz dość tłoczną aleją, która, jak zdał sobie Strateg, musiała biec pomiędzy spoczywającymi na dachach olbrzymich magazynów lądowisk. Łączna powierzchnia dla maszy startujących była olbrzymia, Wszędzie widać też było nierówne, industrialne wieże kontrolne. Aleja poniżej była zupełnie odmienna - szeroka na co najmniej trzydzieści metrów, długa jak biegł wzrok, usiana po obu stronach przy samych budynkach pokrytych olbrzymimi draperiami niewielkimi kramami, a nawet kawiarniami jak na najbardziej cywilizowanych światach. Natychmiast rozpoznał bogactwo charakterystyczne dla portu kosmicznego.
- Teraz jest spokojnie, ale to złudzenie. Byliśmy chwilę przydzieleni do stref kwarantanny... Płaskowyż jest odizolowany i dlatego tylko pilnujemy. Ale jeżeli demagodzy nie przestaną prawić bluźnierstw do tych tłumów... praktycznie wszędzie indziej poza strefą kwarantanny... - żołnierz westchnął, opierając karabin pewniej na ramieniu - Chodzą plotki, że gdzieniegdzie już były incydenty... kazano strzelać do ludzi...

-Demagodzy? A co krzykacze niby gadają?- piewcy zguby byli niczym rzadkim w Imperium. Ciekawe jaki gatunek wariata zrodziła ta planeta?
- Chcą wolności... wyrzeczenia Lordów Terry i odmówienia władzy Administratorum. Bluźniercy. - skwitował krótko żołnierz, obserwując mijane kramy. - Twierdzą, że Eklezjarchat przeżarty jest zepsuciem i jedynym jego celem jest władza nad ludem.
Strateg walczył ze sobą, aby nie przyłączyć się do demagogów. Cieszył się, że jego twarz była przesłonięta chustą bo inaczej jego mina wywołała by kilka pytań.
-Czyli to co zwykle, śmieci niezadowolone z życia winią innych.
- Aeee... nie wiem dokładnie. Mają tam ino nie za ciekawie... - zastanowił się przez chwilę żołnierz - Tak czy siak to buntownicy, bardziej lub mniej. Dziw, że jeszcze Sędziowie się sprawa nie zajęli, wieść głosi, że gubernator chce uniknąć masakry i wybłagał u nich czas na opanowanie sytuacji... iiii chyba i ta nic z tego. Cały czas jest rotacja i wszystkimi nami obstawiają dzielnice, pilnują stref karantanny no i stacjonują nasi w portach szczególnie gorących stref. Imperatorze, byle tylko nie kazali nam do nich strzelać...
-Lepiej, się módl, żeby oni nie zaczęli strzelać pierwsi.
Teraz żołnierz się uśmiechnął, choć nieco krzywo.
- Nie mają broni. Magazyny są silnie obstawione i ulokowane na łatwych do obrony wyspach. Nie mają też okrętów ani transportu powietrznego.
Strateg się uśmiechnął, ach ta pewność w niekompetencję rebeliantów.
-Tyle dobrego. Miejmy tylko nadzieję, że te heretyckie ścirwo nie zostawiło nam żadnych agentów.
- Cóż, przynajmniej nie jest to nic z Oka... - szeptem utwierdził się w poczuciu bezpieczeństwa żołnierz, przeżegnując się znakiem Aquili.

pteroslaw 07-06-2012 15:35

Aleena dotarła do kapliczki poświęconej Imperatorowi z pewną ulgą zauważając, iż właśnie w niej znajduje się Ardor. Przekroczyła próg zniżając głowę, po czym podeszła bliżej Szarego Rycerza i uklękła, kładąc dłoń przy sercu, jako że nie mogła nawet marzyć o wykonaniu świętego znaku Aquili. Zerknęła na Ardora, na razie nie odzywając się, nie chcąc przeszkadzać w modlitwie, oczekując, aż ten zwróci na nią uwagę, chociaż w duszy czuła nienaturalną dla niej niecierpliwość, za którą łajała się w myślach.
Ardor podniósł się na równe nogi. Zaraz jednak schylił się podając rękę Hospitalerce.
-Wyjdźmy może na zewnątrz.- Zaproponował.
Aleena skinęła głową i przyjęła podaną jej dłoń, podnosząc się z pomocą Ardora. Plugawienie tego świętego miejsca chociażby wspomnieniem powodu, dla jakiego hospitaller poszukiwała Szarego Rycerza było poza wszelkim rozważaniem.
Kiedy oboje znaleźli się poza kaplicą, z dala od innych, siostra spojrzała na Ardora i odezwała się:
- Potrzebna jest twoja pomoc, bracie... wejrzenie w sytuację. - zerknęła w stronę korytarza prowadzącego do jej kwatery - Borya powiedział mi o trawiącej go... chorobie, jednak... - skrzywiła się nieznacznie - W tym wypadku bardziej przyda się twoja opinia, niż moja.
Ardor popatrzył na nią ze zrozumieniem.
-Rozumiem, że rozmawiamy o jego, hmm, z braku lepszego, oraz bardziej odpowiedniego wyrażenia, nazwijmy to wizją. Opowiadał mi o tym, jednak gdy na moment wszedłem do jego umysłu zdołałem zauważyć tylko, że to co mówi jest prawdą, a przynajmniej dla niego jest. Nie widziałem też dalszych oznak, nazwijmy to skorumpowania.
- Nie mówił mi nic o wizji, ale powiedział co innego... - westchnęła - Chciał, abym zajęła się leczeniem trawiącej go choroby, narzuconej na niego, która ma swoje początki w czasie, kiedy byliście zamknięci w pokoju przesłuchań.
-Być może będę w stanie pomóc, jednak najpierw musiałbym dokładnie wiedzieć, czy ta “choroba” się objawia.
- Mogę powiedzieć tylko tyle, co przekazał mi sam Borya... - skrzywiła się - Mówił o zgniliźnie, która w nim jest, na razie mała, ale mogąca wykiełkować... o tym, że może paść ofiarą nie tylko ciało, ale także i dusza. Gdyby choroba miała inne źródło spróbowałabym pomóc, ale w takim wypadku... Obawiam się, że może ona zainfekować także innych, a nawet jeżeli nie- wypaczyć umysł i duszę Boryi.
-Cóż, powiem szczerze, że nigdy nie spotkałem zwykłego człowieka, który byłby w stanie choćby przetrwać to co Boryia. Osobiście w takiej sytuacji zaufanie można mieć tylko w Imperatorze. Czysta wiara, powinna obronić jego duszę, oraz umysł.
- Powinna, ale jeżeli nie będzie posiadał jej wystarczająco? Dodatkowo... Problem nie kończy się na samym chorym. Jaką mamy pewność, że cokolwiek zostało mu uczynione nie przeniesie się na postronnych, szczególnie zważając na... “patrona” tej choroby? To już nie jest niewielkie zagrożenie, dotyczące tylko jednej osoby.
-Pewność, że na nikogo to nie zadziała, dać może tylko jedna rzecz. Śmierć Boryi, inną obroną jest tylko wiara w Imperatora, uwierz mi Siostro, gdybyś widziała tyle co ja, jeżeli chodzi o obronę przed “tym”, wiedziałabyś tak jak ja, jedyną obroną jest niezachwiana wiara w Imperatora. Co do obrony innych, jestem pewien, że wiara twoja, moja, brata Sorcan’e, oraz komisarza jest niezachwiana. Co do reszty, to nie możemy ich powiadomić, panika może narazić ich umysły i dusze.
- Za to brak jakiegokolwiek działania może tym bardziej narazić każdego, kto wejdzie w kontakt. Nie wiem jaka jest możliwość, że choroba się rozprzestrzeni, ale sam fakt zaistnienia takiej możliwości stawia na szali nie tylko nas, ale i powodzenie misji. Dlatego chcemy, abyś w miarę możliwości ocenił stan chorego, o ile to będzie możliwe, i wydał swoją opinię.
-Dobrze, muszę cię jednak, Siostro, powiadomić, że moje zdolności psioniczne, nie są przystosowane do czytania umysłów. Jedynym celem mojego wyszkolenia była walka.
Aleena skinęła głową.
- Rozumiem. Sama wiem zbyt mało o tym zagrożeniu, a to co wiadomo... - skrzywiła się, ale nic więcej nie powiedziała.
Ardor pokiwał ze zrozumieniem głową. Doskonale rozumiał obawy hospitalerki, wiedział jednak, że nie ma żadnej pewnej metody obrony. Uznał jednak, że sprawdzić nie zaszkodzi.
-Prowadź więc.
Aleena już bez słowa poprowadziła Ardora do swojej kwatery.
* * *

Ruka czekał w pokoju, w takiej pozycji w jakiej został.
- Witaj bratr paladin. Siestra Aleena już wyjaśniła?
Ardor kiwnął głową, po czym odstawił miecz w kącie pomieszczenia.
-Spróbuję odczytać twój umysł, nie wiem czy mi się uda, ale krzywda ci się raczej nie stanie. Najlepiej dla ciebie będzie jak się odprężysz.- Powiedział po czym zbliżył się do mężczyzny.- Przygotuj się.- Zakończył kładąc swoje masywne ręce na głowie Ruki. Nawiązał psioniczne połączenie...
* * *

Był...
Człowiek.

Tożsamość była silna, dominowała pośród duszy, nie wypychała jednak wartości - odwagi, honoru, lojalności... Były one jej częścią, w nią wpisane. Jarząca się bryła pośród oceanu pulsującej czernią czerwieni, jaką stanowiła osnowa, gdzie zamiast w rzeczywistości smug, istniały w niebycie zęby.

Była prosta. Była piękna. Miała swoje ciemniejsze plamy, grzechy, który zmyć nie można, ani opuścić, ani zapomnieć. Ardor Domitianus nigdy nie widział takiej esencji, nigdy nikt mu tak nie ufał - nikt go tak nie dopuścił. Być może jego bracia, lecz jego jedność z nimi, wbudowana w więź z nimi, była jak ideały wyznawane przez Vostroyanina - częścią jego duszy.

Był...
Czerw.

Zakończył rozgrzebywać najciemniejszą z plam. Wielofasetkowy oczy słuchały woni paladyna z obrzydzeniem i zdziwieniem i radością, gdy składał do duszy swe potomstwo, które musiało - czy mogło? Ją skonsumować.
Czy czerwie mogły skonsumować Bryłę?
Zależy, z czego była.
Czy mogły się rozprzestrzenić?
Nie było to pytaniem na widzenie-sen...
* * *

Aleena
widziała, że skoro tylko paladyn chwycił głowę Boryi gwardzista dostał drgawek i wstrząsów niczym w padaczce. Nie krzyczał, ale spazmy niemal wyrwały go z rąk paladyna, nie z bólu, lecz jakby imperatywu, podstawowej siły leżącej u podnóża wszechświata, jak dwa jednobiegunowe sobie magnesy. Choć jeden stał się dopiero, gdy paladyn aż dotknął żołnierza...

Ardor otworzył swoje prawdziwe oczy. Ostatnim czego doznał w nierzeczywistości było bzyczenie - nie będące jednak źródłem w Boryi, tak skondensowane, jakby był w roju. W ulu.
Wszędzie dookoła. Zobaczył, że Gwardzista niemal toczy pianę i ma zakrwawiony podbródek od odgryzionego fragmentu języka, jego gips był potrzaskany samą gwałtownością jego ruchów i szarpania się, nie wstrzymywanych przez ból. Głowa Boryi wypadła, wyślizgnęła się i dysząc żołnierz padł na plecy, na łóżko. Był przytomny i oczy miał otwarte, nie czuł bólu (poza efektem potrzaskania gipsu), ale nie kontrolował spazmu... Który natychmiast ustał.

Ardor zaczął masować sobie skronie, oparł się ciężko o ścianę. Mamrotał pod nosem:
-Świadomość, czerwie, bryła, bzyczenie, świadomość, czerwie, bryła, bzyczenie. Czerwie to demon, chyba. Bryła, prawdopodobnie dusza, bryła jest cała, nie ma pęknięć, nie rozpada się, to dobrze. Honor, odwaga, lojalność, oczywiste niczym oddychanie. Imperatorze pomocy.- Dopiero następne jego słowa były wyraźne i głośne.- Coś tam jest, coś czeka, ale nie atakuje, nie wiem jak się tego pozbyć, za to jego wiara jest niezachwiana.
Czekała, czekała wbrew sobie, kiedy gwardzista dostał drgawek, oczekiwała na to, co powie Ardor. Każda sekunda dłużyła się niemiłosiernie.
I nagle wszystko ustało.
Aleena nie wiedziała na kim powinna skupić wzrok. Początkowo jej uwagę skupiał Borya, ale zanim zdołała wykonać ruch, Paladyn wypowiedział swoje słowa, po których zastygła wpatrzona w niego. Stwierdzenie o niezachwianej wierze bynajmniej nie uspokoiło hospitaller.
- Jeżeli to czerwie, demon... rój... - zamilkła na moment i zaczęła analizować stan Ruki, szczególnie po zniszczeniu gipsu. Jednocześnie zbierała myśli, układała w głowie słowa wypowiedziane przez Szarego Rycerza, po czym ponownie zwróciła się do Ardora - To nie może zostać pozostawione samo sobie, w tajemnicy, bracie.
- Tajemstvi istnieje póki wie o tym jednou osobou. - stwierdził Borya, nie ważąc się podnieść do siadu, bez wspomagania jakim był kołnierz. Otarł twarz rękawem - Misim priznat, wolał bym uniknąć opowiadania o tym reszcie drużyny. Verim, że opieka siestry wystarczy abym zwalczył chorobę, a kdyż ne... Bratr Ardor, jeśli nie było by to kłopotem, regularnie by sondował moje mysli, by potwierdzić. A kdyż lord Gregor się dowie to, najprawdopodobniej, budou straceny. Nebojim se śmierci, ale nie chcę umierać w ten sposób. Jednak jak uz jsem rekł siestrze... Nejsem w stanie być objektivni w tej sytuacji. Być może, po prostu, CHCĘ wierzyć, że to wystarczy. Dla tego się dostosuję do podjętej decyzji.
Aleena westchnęła.
- To, że będą wiedziały trzy osoby i milczały o tym także jest tajemnicą. Nie mówimy tutaj o błahym problemie- najwyraźniej gnieździ się w tobie demon. Chcecie - tutaj spojrzała na obu - narażać wszystko pozostawiając kwestię przemilczaną, jakby nic nigdy się nie stało?
- Nie przemilczaną. Bo jsem wam już rekł o tym. Nie “jakby nic nigdy się nie stało”. Bo jsem wam o tym nie rekł “aby się komuś wyżalić”, ale właśnie proto by podjąć jakieś działania. Silna wola walki, oddanie Imperium, modlitwa do Imperatora, inne symbole czystości typu celibatu, a do tego leczenie bezpośrednich fyzicnich objawów, które mogą, aczkolwiek nie muszą się objevit... to powinno wystarczyć. Pokud ne, to bratr będzie w stanie to dostrzec i wtedy sam sobie strile w łeb.
Ardor ponownie westchnął:
-Będę mówił szczerze. Ja też nie jestem najodpowiedniejszą osobą by o tym wiedzieć. Celem mego życia jest zabijanie każdego przejawu skażenia. Jedyne co mnie powstrzymuje, to wiara jaką wyczuwam w Boryi. Wiem też jedną rzecz. Komisarz nie może wiedzieć, jeżeli się dowie, jest gotów zabić nas wszystkich. Będziemy też spędzać dużo czasu razem całą grupą, nie wiem więc, jak miałbym sondować twój umysł, tak by inny się nie zorientowali. Siostra widziała, co się z tobą działo.
- Odpust mi, że się nie zgadzam z wami paladynie, ale kdyż będę mel cały kark ne powinno być większego problemu ze znalezieniem pet minut co kilka dni.
-To nie jest takie proste. Drgawki to początek, nie mamy najmniejszego pojęcia jak będziesz reagował później. Mogą ci pęknąć bębenki uszne, krwotoki z nosa, możliwości jest wiele, a większość niebezbieczna dla twojego życia.
- Pro mnie nie jest to dostatecny powód by odpustit. Najwyżej czynić to rzadziej. Nebojim się smierci, ale wizja stracenia dusi dla Nurgla napawa mnie obrzydzeniem i powoduje, że vlasy stają mi dęba. Pokud coś spowoduje moją smert, to powiecie komisarzowi, że odnaleźliście we mnie skazę i dokonaliście natychmiastowej egzekucji. Jeśli “jedynie” mnie tvale okaleczy to strilet sobie w łeb i powiecie to samo.
-Jestem niemal pewien, że chaos nie straci zainteresowania tobą, on tylko czeka, aż stracisz wiarę, zwątpisz, stchórzysz, złamiesz się, wtedy uderzy i nikt nie będzie w stanie cię obronić. Jedyną znaną mi metodą wzmocnienia swojej wiary tak byś mógł do końca swego życia się opierać, jest spędzenie jednego dnia i jednej nocy w jaskiniach góry Anarch. Jednak to jest poza twoim zasięgiem.
- Nie chcem obrony. Pokud sam nie potrafię odeprzeć pokus, to nie ma dla mnie nadzieji. Proszę jedynie o szansę, oraz jeśli jej nie wykorzystam należycie, śmierć przed tym jak zatracę duszę.
-To mogę przysiąc. Wiec jednak, że od tej chwili nawet na chwilę nie powinieneś nawet rozważać ucieczki, kwestii wiary, czy lojalności. To może osłabić twoją “bryłę” i dopuścić “to”.
Borya uchwycił się za kark, starając się utworzyć z dłoni prowizoryczny kołnierz. Nie bez grymasu bólu wstał do siadu, by spojrzać wprost na paladyna.
- Jsem wierny. Walczę i zginę za imperium.
-Owszem, tylko, że “to” może wpływać na ciebie, zaburzać twój osąd, wzbudzać wątpliwości. Nie koniecznie musi czekać, aż wątpliwości same się pojawią.
- Mój bratr śpiewał:
Nie jeden raz, gdy szedłem w bój, widziałem śmierci twarz.
Mówiła mi: odważnyś jest, lecz kiedyś głowę dasz.
Ja mówię jej: nie boję się, że życie tobie dam.
Lecz pierw ostatni ludzi wróg do piekieł trafi bram.

Mnoho razi nuciłem tę melodii naciskając spust Flawii. Pomahla mi gdy traciłem viaru w zwycięstwo. Je to pro me pevien symbol. Więc przynajmniej mam solidni fundamenty do walki. Teraz muszę na nich zbudować niezdobytą fortecę.
Aleena bez słowa przysłuchiwała się wymianie zdań i dopiero po chwili odezwała się do Boryi.
- Mówisz, że nie boisz się śmierci, a jednak jej unikasz. Wizja straty duszy napawa cię odrazą, a jednak wybierasz drogę do niej prowadzącą, pozwalając... temu, dalej się w tobie gnieździć. Sądzisz, że dusza należy do ciebie, ale jak długo jeszcze będzie?
- Że nie boję się smierti nie znaczy, że chcę umrit, ani, że lehce przyjął bym TAKĄ śmierć. Ja chcem zemrit na bitevnim polu, ciągnąć za sobą legion nepraterli. Nie zabity przez towarzyszy. Krome toho verim, że jsem w stanie oprzeć się czerwiowi. Pokud siestra ma pomysł jak się go pozbyć, nie skracając mnie o głowę to nieba siestrze uszczypnę za to.
- Wolisz więc narażać dalej duszę, jak i możliwie życia innych, oczekując na śmierć, która wyda ci się odpowiednia? Ryzykować w ten sposób? - zapytała.
- Gdyby ludzie się poddawali, za każdym razem kdy riskovat zivoty kogoś więcej nez samych siebie to Imperium już davno by upadło. - Ruka mówił już z pewną irytacja w głosie - Ale juz jsem rekl... nie dam sobie głowy uciąć, że mój tok myślenia jest obiektywny, toteż nebudu się kłócił z waszą decyzją. Takze... podejmijcie ją. Da siestra pacjentowi szansę bojovat o żivot, czy mam się zgłosić do lorda Gregora po kulkou w łeb?
Aleena nie odpowiedziała, przez chwilę przyglądając się Ruce, po czym przeniosła wzrok na Ardora.
Ardor podniósł miecz. Przełożył go do lewej dłoni. Po czym rzekł:
-Każda chwila twojego życia zbliża cię do chaosu. Dla ciebie nie ma już ratunku, można co najwyżej opóźniać skutek. Nie wiemy jaki może mieć to na ciebie wpływ. Możesz w chwili wątpliwości, lub osłabienia zamordować nas we śnie. Przykro mi to mówić, ale tak. Najlepiej byłoby gdybyś umarł jak najszybciej. Dopóki jeszcze twoja dusza może odejść do Imperatora.
Ruka zakrył twarz dłońmi by nie widać ile w jego oczach było smutku i niedowierzania. Wciąż był pewny, że jednak dadzą mu szansę. Chaos jest jak choroba. Da się go zwalczyć! Zadrżał w cichej rozpaczy, gdy do niego doszło, że naprawdę chcą go zabić towarzysze. Po sekundzie się opanował. Warknął groźnie, zdzielił oburącz w policzki aż poszedł pogłos po kwaterze. Na jego twarzy nie było smutku tylko złość.
- Więc nech tak będzie... ale blagam was paladin... dajcie mi zemrit jak wojownikowi. Niechże ten magos mnie vylecit. W razie możliwości rzucę się do straceńczej szarży w naszej sprawie, a jeśli nie... dajcie mi stanąć z wami do pojedynku. Jestem gwardzistą. Zwykłym człowiekiem. Wynik jest góry przesądzony, ale umrę walcząc... to chyba nie jest wygórowane ostatnie życzenie...
- Jak powiedział brat Ardor- każda najmniejsza chwila zwłoki zwiększa zagrożenie dla twojej duszy. Każda, jedna chwila. Nie możemy określić co będzie za godzinę. Ryzyko dotyka każdego. Poddać się takiej śmierci, aby uniknąć spaczenia chaosu nie jest w żadnym stopniu ujmą.
- Pozwoli siestra - warnął Ruka - że to już ja ocenię czy daną smert uznaję za godną. To jest CHOROBA. Nie rozwija się pres noc, a punkovou kulminacyjny jest poprzedzony regularnym pogarszaniem się stanu. Przecież walka z czarnoksiężnikiem nie miała miejsca przed godziną, prawda? Dotąd nie pojawiły się ŻADNE objawy, czy symptomy. Gdybym sam sje nie priznał to jeszcze długo nikt by o tym nie wiedział. Jsem przybocznym inkvizice. Bylem ucil by umieć rozpoznat i oprzeć się pokusom chaosu. Panienka Koln dobre mne vyskoleni. - Ruka pochyłił się znów opierając twarz w dłoniach - Sam przyszedłem i reklem o tym, wiedząc, że pewnie się to tak skończy. Czyż nie zasłużyłem choćby bym mógł zemrit na svych zasadach? A z resztą... - Ruka, niemal gwałtownie, sięgną po nóż, który siostra dostała do pokrojenia jabłka. Zerwał się na nogi z wyrazem niesamowitego bólu, krytego pod gniewem, na twarzy. Ruszył w stronę paladyna, balansując na krawędzi straty równowagi.
- No bratr Ardor! Pieprzony chaosyta je ozbrojen i zmierza ku tobie. Patrz! Już podnosi rękę by zadać cios! Spal heretyka! Zabij mutanta! Oczyść nieczystego! Znasz to skądś?! - pół wrzasnął będąc już o krok od zasięgu gdzie mógł dźgnąć.
Ardora ogarnęły jednocześnie dwa uczucia. Wściekłość i podziw. Był wściekły, że ktoś kto tak mu ufał podniósł na niego rękę, ale jednocześnie był pełen podziwu dla jego woli życia. Paladyn upuścił miecz, zrobił krok do przodu, oraz błyskawiczny ruch prawą ręką. Nóż trzymany przez Rukę wylądował na ziemi. Paladyn podniósł go bez trudu, po czym położył na łóżku.
-Skoro tak bardzo chcesz żyć, to będziesz żyć. Jeśli tylko uda mi się wypędzić to plugastwo. A teraz się uspokój i daj mi pracować.- Warknął Ardor.
Położył mu ręce na głowie, po czym zaczął mówić:
-My Szarzy Rycerze jesteśmy młotem, niszczymy mrok, bez cienia strachu.- Powtarzając sześćset sześćdziesiąt sześć tajemnych słów, Paladyn rozpoczął rytuał wygnania. Miał szczerą nadzieję, że chociaż demon nie posiadł jeszcze ciała, to cielesna powłoka Ruki wystarczy, do wygnania.
Aleena nie odezwała się i jednocześnie odsunęła się, nie chcąc przeszkadzać Paladynowi w jego rytualne. Oczekiwała rezultatów tego działania... Chociaż pewnie bardziej oczekiwał ich sam Borya.

Każdy mógł się spodziewać, co będzie bezpośrednim następstwem.

Nie trzeba było długo czekać na nawrót spazmów Vostroyanina...
...lecz te nie nastąpiły.
W skupieniu paladyn powtarzał kolejno słowa rytuału, tak, jak czynił to wcześniej, siostra zaś z nabożną ostrożnością stała z boku. Borya mógł tylko czekać z zamkniętymi oczyma lecz...
Nic się nie wydarzyło. Niemożliwym było stwierdzenie powodzenia lub niepowodzenia rytuału, choć doświadczenie paladyna wskazywało, jak gwałtownie reaguje ciało, gdy posiadające je moce są siłą zeń wyrywane, choćby żerując na nim z Osnowy. Nic takiego nie miało miejsca, lekko świszczący oddech przepełnionego bólem promieniującym z kręgosłupa na wszystkie kończyny mężczyzna nie reagował w żaden nienaturalny sposób na obecność paladyna.
Jak gdyby demonicznej obecności nie było... lub była w jakiś sposób chroniona? Ardor pewien był tylko, że z takim przypadkiem jeszcze się nie spotkał. Pytaniem pozostawało, dlaczego przy sondowaniu umysłu Vostroyanin doznał tak silnej reakcji... być może spowodowanej samym sondowaniem przez niewprawny umysł?
Nie wyjaśniało to jednak czerwia.

pteroslaw 07-06-2012 15:36

Ruka leżał nie rozumiejąc czemu jeszcze żyje. Prowokował paladyna by ten go zabił. Nie oszczędził, nie próbował wyleczyć, tylko właśnie po to by go zabił, gdy Ruka stał prosto, z bronią w ręce. Chciał zginąć w walce ze wspaniałym przeciwnikiem. Zawsze wyobrażał sobie bardziej jakiegoś demona, czy upadłego anioła, ale śmierć z rąk paladyna też by nie była czymś czego by się wstydził. A on, zamiast przebić jego serce, jeszcze spróbował egzorcyzmów. Zdecydowanie nie narzekał. Chciał żyć i zginąć po swojemu. Jednak nic się nie stało.
- Nie działa? Skontaktujmy się z inkwizycją... oni będą znać bezpośrednie rytuały.
Aleena nie wierzyła własnym oczom i uszom. Początkowo była zdziwiona zachowaniem Ardora, ale na słowa Ruki, tak absurdalne, nie mogła nie zareagować.
- Skontaktujmy się z Inkwizycją? Na jakiej zasadzie? Jeżeli nawet znaleźlibyśmy Inkwizytora, to dlaczego sądzisz, że zechciałby on zająć się twoim przypadkiem? Mówisz o bardziej bezpośrednich rytuałach... Faktycznie. Nazywają to Ogniem Oczyszczającym. - po tych słowach spojrzała na Ardora - Paladynie... Wybacz moją śmiałość, ale zmienność twojego nastawiania wprawia mnie w konsternację, szczególnie że te zmiany następują z wypowiedzi na wypowiedź. - rzuciła wprost.
-Och, zmienność nastroju nie nastąpiła. Dalej jestem gotów ukrócić życie Ruki, jeżeli będzie to potrzebne. Bez urazy oczywiście.- Dodał patrząc Boryi w oczy.- W ostatnim momencie wpadłem jednak na pomysł, że można to po prostu wygnać. Jak się okazało się można. Spróbuje jednak jeszcze jednej rzeczy.- Paladyn położył ręce na głowie Ruki.- Spróbuje otoczyć twoją jaźnie, lub tego czerwia barierą psioniczną. Jeżeli to zadziała, to będzie jednak tylko tymczasowe, ale powinno pozwolić ci umrzeć śmiercią, jaką sobie wymarzyłeś.- Powiedział Ardor, po czym nawiązał kontakt psioniczny...
Borya przez chwilę nic nie czuł, jednak wyrównał szybko oddech i skoncentrował się...
Miał wrażenie, jakby cząstka... czystości? Wiary? Duszy? Została mu podarowana, wyniesiona. Uczucie było błogie, odświeżające, przywracające resztki siły woli, nadwątlone wyczerpaniem i bólem, jak też mogącymi przyprawić o szaleństwo wieściami. Poczuł się w jakiś sposób zdrowszy, jeśli nie na ciele, to duchowo...

Odzyskał spokój.

Również Aleena obserwująca z boku nie mogła nie zauważyć drobnych szczegółów - uspokojenia oddechu Vostroyanina, ustania drżenia jego rąk związanego ze stresem i bólem promieniującym z kręgosłupa, zwężeniem źrenic wciąż jeszcze przekrwionych oczu. Symptomy były subtelne, lecz dostrzegalne, choć żadne z nich nie miało oczywiście pojęcia co dokładnie paladyn uczynił.

Sirion 09-06-2012 00:21

Gregor postanowił zająć się paroma sprawami. Spokojnie przeszedł się korytarzami, w końcu docierając do celu. Zapukał do drzwi kwatery Aleeny, po czym delikatnie je uchylił.

- Możemy pomówić, siostro? - Zapytał uprzejmym tonem.
Aleena odwróciła się w stronę drzwi. Widząc Gregora skinęła głową.
- Oczywiście.

Gregor wszedł do środka. Odezwał się w dalszym ciągu na stojąco.
- Na statku wynikła pomiędzy nami różnica zdań. Chciałbym wyjaśnić moje działania. Nie mogę sobie pozwolić by pomiędzy częściami drużyny wynikały tak poważne spięcia. - Usiadł. - Siostro, jaki według was był powód mojej decyzji?

Siostra także usiadła niezdziwiona tematem, jaki podjął komisarz. Bardziej zadziwiłoby ją, gdyby go unikał.
- Wynikała z błędnie widzianej konieczności. Kapitan został zabity, bo Blint go zaczął bić, a skoro zabiło się kapitana trzeba też zabić załogę, ludzi którym zawdzięcza się życie. - odpowiedziała bez większych emocji.

Gregor siedział przez chwilę w milczeniu.
- Więc tak to wyglądało z boku? - Lord komisarz pokręcił z rezygnacją głową. - Blint przyspieszył akcję, ale nie był jej powodem. - Znów milczał przez moment. - Siostro, jak wiele wiecie o Korpusach Śmierci?

- Wystarczająco. - odpowiedziała krótko - Śmierć nie jest straszna, życie niedostatecznie rozumiane.

- Służę z Korpusami od stu lat. Przyjąłem wiele z ich przekonań. Między innymi kult poświęcenia. - zawachał się przez moment. - Ci ludzie. Ludzie którzy nas uratowali. Dopóki żyli, stanowili zagrożenie. Dla misji. I nie mów proszę, że tak nie było. Każde słowo nieuważnie powiedziane dociera wyżej w takich kopcach jak ten. W końcu ktoś by coś powiedział. A wtedy urządzono by polowanie na nich. Każdy z nich zginąłby w męczarniach. Ale przed śmiercią powiedzieli by o nas wszystko. A już to stanowiłoby zagrożenie dla powodzenia misji. - Gregor uśmiechnął się delikatnie. - Kult poświęcenia. Jeżeli człowiek zginie w imię Imperatora i w imię Ludzkości, ma zapewnione miejsce przy Jego Tronie. To doktryna wyznawana przez Kriegan i przeze mnie. Naszym celem we wszechświecie jest zginąć w walce w Jego imię. Może się to wydawać dziwne osobie która nie spędziła tyle lat wśród Kriegan ile ja, ale uważam że dzięki tym kilku śmierciom, mogę uratować te światy. - Zastanowił się przez chwilę - Może się mylę. Może w przyszłości nie czeka mnie nic za wyjątkiem potępienia. Gdybym miał do wyboru położyć na szali życie swoje i tamtych ludzi, położyłbym swoje. Ale jestem również komisarzem. Mam posługiwać się metodami które inni uznają za potworne by osiągnąć cel. Ale - jego twarz przybrała niezwykle poważny wyraz - jeśli mam być nazywany potworem za swoje czyny, niech tak będzie. Jak długo moje działania uratują więcej osób niż zabiją, mogę się z tym pogodzić.

- Wiele pięknych słów, Komisarzu. - odezwała się siostra - Ale rozumiem, że żadna próba dogadania się z ich kapitanem nie została podjęta i nie wchodziła w rachubę? - zapytała bez emocji - Byli Arbites, z którymi nawet w ten niecodzienny sposób udało się porozumieć. Były różne metody, aby uniknąć mówienia tych ludzi, niepociągające za sobą śmierci, chociaż przyznam, że twój sposób był z nich najłatwiejszy.

Gregor westchnął ciężko.
- Rozważyłem każdą możliwą opcję. - popatrzył twardo na Aleenę - Nie zabijam ludzi bez powodu, siostro. Nigdy. Nawet jeżeli uzyskałbym przysięgę na Złoty Tron, jesteś w stanie przewidzieć wszystkie zmienne? Możesz zapewnić że żaden z nich się nie upije, żaden z nich nie wygada przypadkiem, żaden z nich nie przehandluje informacji? Gdybym wiedział że statek zostanie zajęty przez Arbites, nie wydałbym rozkazu zabójstwa. Proste. Odosobnienie na czas całej operacji byłoby preferowane. Niestety, nie posiadam wiedzy o przyszłości i muszę planować przy użyciu danych mi środków. Nie mogłem pójść do Arbites po opuszczeniu statku. Kilku rozbitków opuszcza statek, a jego załoga zostaje aresztowana przez Arbites? Podejrzenia pewne. Jeśli jeszcze ktoś zobaczyłby mnie wychodzącego z ich posterunku...

- Z całym szacunkiem, jednak mam wrażenie, że raczej twoje wyjście z posterunku Arbites mogłoby nie wzbudzić dostatecznego zainteresowania, o ile oczywiście nie otrzymałbyś od nich nowego odzienia. Powierzchowne rozpoznanie raczej nie nakierowałoby nikogo na twoją rangę i status, a młody wygląd dodatkowo utrudniłby to zadanie. - skrzywiła się delikatnie - Zapłata za pomoc potrzebującemu zaiste skłania ogół do podobnych czynów.

- Pozwolę sobie zauważyć, że komisarz musi być ponad to. Zapłata za pomoc? Jak sądzisz siostro, jak daleko można dojść będąc komisarzem i starając się odwdzięczać ludziom? Nie jestem pozbawiony serca, wbrew temu co myślisz. Ale, biorąc pod uwagę co wiemy o naszym przeciwniku, nie mogę sobie pozwolić na żadne błędy. Ludzie rzadko są chłodni i opanowani. Szansa na to że tamci ludzie na zdradzą, umyślnie czy nie, była więcej niż przeciętna. Nie będę cię zanudzał dziesiątkami potencjalnych scenariuszy. Chciałbym znać odpowiedź tylko na jedno pytanie. - Spojrzał siostrze prosto w oczy - Czy mogę na ciebie liczyć? Czy mogę liczyć na to że wypowiesz swoje zdanie, a następnie będziesz działać zgodnie z rozkazami?

- Jeżeli wolno, chciałabym przed daniem odpowiedzi sama zapytać. - powiedziała nie odwracając wzroku - Co się działo z wami w pokoju przesłuchań na Łzawicielu?

- Czy mógłbym prosić o doprecyzowanie pytania?

- Pozostaliście w środku, uniknęliście śmierci, nie bez ran, chociaż Kronikarz nie wrócił. Chciałabym wiedzieć co zaszło w tym pomieszczeniu po naszym zniknięciu.

- Proste. Graliśmy na czas. Trójka naszych nieprzyjaciół nie mogła się zdecydować co zrobić, więc zajęliśmy ich rozmową. Kretyn Orientis sprowokował jednego z nich co skończyło się jego śmiercią. Chwilę później ja i brat Ardor postanowiliśmy z nimi walczyć. Jeden, ten którego przesłuchiwaliśmy, umarł od ran zadanych moim granatem. Wymieniliśmy ciosy z pozostałymi dwoma, poczym tamci uciekli, zastawiając za sobą kilka demonów. W zasadzie cała historia.

- Tak po prostu udało wam się przegonić tamtą dwójkę? - dopytała.

- Pewien wpływ na to miał nasz w dalszym ciągu bezimmienny informator. Najwyraźniej był on w stanie zdusić ich moce psioniczne. Gdyby nie to, najprawdopodobniej byśmy zginęli. Może zdołalibyśmy zabić jednego z nich. Najwyżej.

- Gdziekolwiek on się podział... - mruknęła, przez chwilę przypatrując się Gregorowi, po czym dodała - Czego ode mnie oczekujesz? Wykonywania każdego rozkazu, niezależnie od jego treści?

- Tak. Ale w zamian mogę przysiąc że nie wydam tobie rozkazu który kłóciłby się z twoimi przekonaniami. Jesteś lepszym człowiekiem ode mnie. Mogę to przyznać, nie jestem idealny. Ale, pojawią się sytuacje w których będę musiał być bezwględny. Pojawią się sytuacje w których będę musiał popełniać czyny moralnie złe. Nie robię tego bez powodu. Nigdy. Ale takie sytuacje się pojawią. W takim wypadku proszę o zrozumienie i brak sprzeciwu gdy decyzja zostanie już podjęta. Nie szukam aprobaty. I cieszę się że nawet w tej skąpej płomieniami galaktyce znajdują się osoby takie jak ty, siostro. Ale, - jego głos miał w sobie nuty stalowej pewności - zrobię to co muszę by ją chronić.

- Przekonania, przysięgi... - spojrzała poważnie na Gregora - Rozumiem sens i wagę konieczności. Uczyniłam, co uczyniłam, a z czego dumna nigdy nie będę ani nie zapomnę ze spokojem, niezależnie od intencji. Niemniej wydaje mi się, że poróżniamy się w spojrzeniu na konieczność, w jej ocenie.

- Hmm? - Gregor wydawał się przez chwilę zastanawiać. - Siostro, odpowiedz mi jak postąpiłabyś w następującej sytuacji. - spojrzał na Aleenę poważnym wzrokiem. - Konwój z żywnością i lekami zostaje opóźniony przez głodujących cywili. Co byś zrobiła w takiej sytuacji?

- Sytuacja jest niekompletna, Lordzie Komisarzu. - odpowiedziała - Brak szczegółowych danych na temat samego konwoju, szans na wsparcie. Użycie siły wobec głodujących bez próby wykorzystania innych środków byłoby najprostszą drogą. Można próbować zastraszenia, można wezwać wsparcie, aby pomogło w utorowaniu drogi. - westchnęła - Oczywiście istotna jest także waga samego ładunku, jego priorytet... od czego uzależnia się podjęte środki.

Gregor uśmiechnął się delikatnie.
- Tak właśnie brzmi prawidłowa odpowiedź. Brak danych. - Westchnął ciężko - To był standardowy ładunek. Żywność i lekarstwa dla wysuniętych posterunków. Najszybsza droga wiodła przez miasto. Ominięcie protestujących zajęłoby dzień. Rozkazałem rozpędzić tłum. Dwa tysiące cywili zginęło w procesie. - Spojrzał w dal przypominając sobie ten dzień - Pół godziny po tym jak konwój dotarł do pozycji, arcynieprzyjaciel wyprowadził atak z flanki. Potężne uderzenie pancerne. Odcięli pięćdziesiąt tysięcy żołnierzy na dwa tygodnie od reszty sił. - Spojrzał siostrze prosto w oczy. -W chwili gdy protestujący zatrzymali nasz konwój nie było potrzeby na tak gwałtowną reakcję. Wybrałem najbardziej efektywne rozwiązanie, podczas gdy inne mogłoby oszczędzić więcej żyć niewinnych cywilów. Gdybym to zrobił ocaliłbym życie dwóch tysięcy ludzi. I skazałbym na śmierć pięćdziesiąt tysięcy. - Zaśmiał się gorzko. - Łatwo sobie powiedzieć potem że to nie twoja wina, że nie mogłeś wiedzieć. Będę wybierał najbardziej efektywne rozwiązania. Ponieważ jeśli zawiodę tutaj, ten i każdy następny system które padną ofiarą naszego celu będą moją winą. A do tego nie dopuszczę.

- Jednak wydając rozkaz nie miałeś pojęcia o przyszłych wydarzeniach. - stwierdziła wprost - Brawo, trafiłeś na oślep. Jednak możemy przyjąć hipotetyczną sytuację, że atak nie nastąpił albo nastąpił na tyle późno, że zwłoka w dostawie nie miałaby znaczenia. Jaki pozostałby wtedy bilans? Dwa tysiące zabitych cywili, sług Imperatora, których śmierci dałoby się uniknąć bez dodatkowych szkód. Rzeczywistość była inna, ale rozważ też drugi scenariusz. Uznałbyś, że było warto? - spojrzała uważnie na Gregora.

Gregor zamyślił się przez chwilę.
- Warto? Siostro... - Spojrzał na nią pustymi oczami - Ja już nie jestem w stanie myśleć takimi kategoriami. Warto? Tysiące żołnierzy każdego dnia oddawało życie żeby ci ludzie mogli w miarę normalnie żyć. Dwa tysiące zabitych? Wiesz dlaczego służę w tej samej jednostce tak długo? Ponieważ mogę sobie radzić z takimi rzeczami. Korpusy Śmierci z Krieg. Jedna z najstraszliwszych broni w arsenale Gwardii Imperialnej. Nieważne ile osób zginie, morale nie spada. Nie ważne ilu żołnierzy ma wróg, my go zniszczymy. Poprzez samą determicję Krieganie pokonywali najpotężniejsze umocnienia. Dwa tysiące zabitych? Jeżeli sprawy źle idą tracę tyle żołnierzy jednego dnia, by następnego zastąpili ich świeżo przybyli rekruci. Śmierć, w każdej postaci, nie już na mnie wpływu.

Aleena pokręciła głową.
- Chociaż oboje zdajemy sobie sprawę z konieczności, to jednak wciąż się rozmijamy. - stwierdziła z ledwo słyszalnym westchnięciem.

Stalowy 10-06-2012 13:03

Gregor słysząc wyjaśnienia dotyczące sytuacji na powierzchni planety pokręcił z niedowierzaniem głową.
- Właśnie dlatego nienawidzę idealistów. Wyrastają z nich rewolucjoniści. Eklezjarchia jest skorumpowana, jedyne rozwiązanie to ich obalić. - Powiedział sarkastycznym tonem. Na jego twarzy pojawił się grymas niesmaku. - Może i jest skorumpowana, Imperator ich osądzi. Ale czemu obywatele uważają że mogą ich tak po prostu obalić i zmienić? - Zaśmiał się cicho i gorzko. - W odpowiedzi na Herezję Horusa stworzyliśmy system w którym każda rewolucja, zbrojna czy nie, musi zawieść, wcześniej czy później. A oni i tak ciągle próbują. - Jego twarz z powrotem straciła wszelki wyraz. - Proszę przywołać do nas pana generała, sędzio. Możemy użyć jego ekspertyzy. A twój astropata... - Gregor zawachał się przez moment, rozważając swoje możliwości. - Niech przekaże wiadomość na Praeco Mortis. Zawiadom ich że na... prośbę specjalnych wysłanników inkwizycji mają stawić się na orbicie Nowego Koryntu. Oficjalny powód to potrzeba zbadania plotek o obecności zdradzieckich Astartes na powierzchni planety. Nieoficjalnie, potrzebujemy informacji które znajdują się u nich na pokładzie. Niech zachowają w tej kwestii ciszę radiową, istnieje wysokie prawdopodobieństwo iż nieprzyjaciel ma podsłuch na naszych kanałach. - Myśli i plany formowały się w głowie lorda komisarza. - Od tej chwili Korynt stanowi nasze centrum operacyjne. Wygląda na to że wszystkie plany naszego nieprzyjaciela zbiegają się tu. - Zastanowił się przez moment. - Z planowaniem operacji poczekajmy na generała. Na razie chciałbym otrzymać możliwie jak najbardziej kompletne dossier Kie Gauius, a także całego jej rodu. Także wszystkie nieoficjalne informacje. A zwłaszcza to jak dowiedziała się o naszej obecności. - potarł brodę w zamyśleniu. - Poprosiła o nas z imienia, czy też wspomniała na jako całość, zespół?
- Słyszeliście. - sędzia przyciskiem dezaktywował mikrofon chwilę po tym, jak Gregor nakazał wpuszczenie generała. Winda ruszyła z cichym szumem w dół wieży. Arcturus przez chwilę przypatrywał się astropacie, którego twarz zbledła i ściągnęła się nieruchomo, jak martwa woskowa maska. Jego umysł skoncentrowany był na poszukiwaniu odpowiadającego umysłu z bardzo, bardzo nielicznymi wskazówkami, jednak nie wyglądało, jakby miał sobie nie poradzić. Sędzia westchnął i wrócił do udzielania odpowiedzi Gregorowi.
- Nie jestem pewien, czy dysponujemy dość dokładnymi informacjami inwiglacyjnymi dotyczącymi tego rodu. Przekazała wyraźnie, żeby zabezpieczyć grupę ocalałych ze strąconego okrętu. To dość jednoznaczne, zwłaszcza, że nie wiedzieliśmy, czy będą jacyś ocalali. Ród Gaius to jeden ze szlacheckich rodów stanowiących arystrokrację Kopca. Władza należy do nie więcej jak trzydziestu rodzin. Pomijając kwestie polityki pomiędzy rodami, w którą nigdy nie ingerowaliśmy w żaden sposób, wszystkie rody wystrzegają się dawania nam powodów do inwiglacji. Gubernator, lub ktokolwiek ze szlachty może wiedzieć więcej. Rozważam wysłanie kogoś do zinfiltrowania służby lub gwardii rodowej, ale to po prostu zajmie za dużo czasu. Kwerenda dotycząca informacji o rodzie zostanie ukończona za kilka godzin...

- Zidentyfikuj się - rozbrzmiały dwa głosy, ściągając uwagę wszystkich. Szept Ambrossiana mieszał się z jeszcze jedną barwą, inną, obcą. Haajve natychmiast przeanalizował różnice między głosami i stwierdził, że to musi być mistrz astropatów z Praeco Mortis, przekazujący słowa kogoś po drugiej stronie.

Gregor obrócił się w stronę astropaty.
- Lord komisarz Gregor Malrathor ze 187 korpusu oblężniczego Korpusów Śmierci z Krieg. Z kim rozmawiam?
- Kapitan Amonlos Manlaure, szósta kompania Kruczej Gwardii. Dobrze wiedzieć, że przetrwaliście katastrofę Łzawiciela, lordzie komisarzu.
- Z pomocą Imperatora, praktycznie cały zespół przetrwał katastrofę. Kapitanie, chciałbym otrzymać pańskie wsparcie. Mamy powody by podejrzewać że człowiek odpowiedzialny za całą sytuację w systemie przebywa na powierzchni Nowego Koryntu. Czy Praeco Mortis może udać się na jego orbitę?
Sorcane w milczeniu przysłuchiwał się rozmowie bawiąc się czarną opaską jaką “skombinował” w czasie krótkiego odpoczynku. Jedną z chust zawiązał sobie na głowie w bandanę, przez co nadał sobie wygląd anachronicznego pirata w czasów tak odległych, że nikt nawet o nich pewnie nie pamięta. Miał wrażenie, że po akcji ze zdrajcami, Praeco Mortis wcale nie odleciał tak daleko... Zbrojmistrz mógłby się nawet o to założyć.

Chwilę trwało absolutne milczenie astropaty. Oba głosy odezwały się jakby po chwili zawahania.
- Jesteśmy wciąż w pobliżu. Musieliśmy przerwać akcję pościgową za jednostką Władców Nocy. Jeżeli znacie pozycję celu, lordzie komisarzu, podajcie mi ją a nie dalej jak za dziesięć minut wyeliminujemy go
Gregor westchnął ciężko.
- Nie znam pozycji celu. Powiedziałem że wszystko wskazuje na to iż jest on na Koryncie. Żeby go znaleźć potrzebuję danych które macie na okręcie. Plus, wszystko wskazuje na to że mam na powierzchni dwóch wybrańców chaosu o olbrzymiej potędze. Potrzebuję czegoś by ich skontrować. W systemie nie ma żadnej innej jednostki Adeptus Astartes która byłaby dostępna.
- Przyjąłem. - grymas bólu przebiegł przez twarz astropaty, ale nie odbiło się to na dwóch, pewnie przemawiających głosach - Jakie to dane?
Teraz lord komisarz zaczynał się robić podejrzliwy.
- Powiedziano mi że posiadacie pełną wiedzę na temat naszej misji. Jeśli tak, to wiecie o jakie dane chodzi.
Tym razem Gregora czekała chwila milczenia. Nie dało się oczywiście ustalić, czy jego rozmówca się waha, konsultuje z czymś czy robi jeszcze coś innego.
- Być może doszło do nieporozumienia. Znamy wasz cel, posiadamy także wiele danych wywiadowczych o celu zebranych wcześniej, świadczących o tym, że sie tu znajduje, z uprzejmości inkwizytora Mantamalesa. Sprecyzujcie, o jakie dane wam chodzi. Całość to na pewno nie przekaz, którego końca dożyłby jakikolwiek astropata.
- Przepraszam za podejrzliwość. Widziałem na własne oczy iż czarnoksiężnicy chaosu przebywający w systemie mają możliwość przybierania innej postaci. Paranoja w takim przypadku normalność. W kwestii danych. Pięć najczęściej używanych pseudonimów celu, jego modus operandi, gdybyście mogli przesłać najwyraźniejszy z jego zachowanych wizerunków, byłoby to bardzo pomocne. Prócz tego imiona, nazwiska i sposoby kontaktu z agentami wywiadu imperialnego na powierzchni planety. Zwłaszcza w wysokich kręgach przestępczych.
- Banihal, Gano Cortez, Likaeris, Jorax, Stetman Forax. - wyrceytował dwoma głosami pseudonimy. - Modus Operandi w dokładnym opisie nadają się do przekazu drogą radiograficzną, choć mogę w skrócie opisać, jednak rozstrzął metodyki działań znaczny. Podajcie jakąś częstotliwość łącznościową i ustanowcie operatora do odbioru raportu.
- Zajmiemy się tym za chwilę, lordzie. - niemal bezgłośnie wymówił Arcturus, słuchający konwersacji.
- Z wywiadem powiązany jest kontradmirał, proponuję skontaktować się z nim. Możecie liczyć także na wsparcie od niego. Ściąga z Koryntu znaczne liczby wojskowych lądowników i lotnictwa bojowego, przeniósł też szturmowców, Harakonów i Elizjan na pokład Zbawiennego, rozkazał stracić całą załogę do ostatniego maszynisty i zebrał nową grupę dowodzenia z oficerów stacji obrony orbitalnej i reszty grupy Hermes. Jest w stanie przeprowadzić desant dziesięciu tysięcy aeromibolnych gwardzistów w dowolnym miejscu Koryntu. - Manlaure zapauzował na chwilę, a wraz z nim Ambrossian przekazujący wszystkie informacje głosem swoim i astropaty po drugiej stronie - Jeszcze jedno, lordzie Kwestią nie jest, czy jesteście paranoiczni, tylko czy jesteście wystarczająco paranoiczni. Pozostańcie czujni.
Gregor zastanowił się przez chwilę.
- A skoro o paranoi mówimy, arcynieprzyjaciel ma nasze kodowanie i częstotliwości, przejęli je na Łzawicielu. Postaram się załatwić coś w tej sprawie u kontradmirała. Współpracujący ze mną członkowie Adeptus Arbitres ustanawiają właśnie odpowiednią częstotliwość. Ich kanały łączności powinny być bezpieczne. Jak mówiłem wcześniej, prosiłbym o jak najszybsze przybycie na orbitę Koryntu. Jestem nieomalże pewien że na powierzchni planety przebywają dwaj czarnoksiężnicy których moc kwalifikowałbym jako alpha, może nawet alpha-plus.
- Ciężko w to uwierzyć, lordzie. Zajmę się poinformowaniem kontradmirała, jeżeli jednak przekazalibyście informacje o wrogu, moglibyśmy stworzyć kwerendę wobec przedstawicieli Świętego Oficjum w sektorze Agripinaa. Być może zidentyfikują ich dla nas.
- Jak już mówiłem, czarnoksiężników jest dwóch. Obaj płci męskiej. Ten o którym mamy mniej informacji to sługa pana rozkładu, posługujący się imieniem Febris. Drugi to sługa pana przemian. Każe się zwać Strategiem. Według jego własnych słów, jest byłym oficerem Imperialnym, który zbuntował się przeciwko wysokim lordom Terry, w odpowiedzi na co jego planeta została spalona przez inkwizycję. Posiada drugą formę, demoniczną. - następnie Gregor podał szczegółowe opisy wyglądu obu czarnoksiężników. - Obaj posiadają także umiejętność zmiany wyglądu zewnętrznego. Zinfiltrowali Łzawiciela podszywając się pod śledczego i szarego rycerza.
- Słudzy Pana Rozkładu oraz Manipulatora zwalczają się przy wszelkich okazjach, ponadto zindetyfikowaliśmy okręt, który zaatakował zgrupowanie Hermes jako jednostkę Władców Nocy. Czy jesteście pewni, lordzie Malrathor?
- Jestem. I właśnie to mnie martwi. Istnieją raporty dotyczące współpracy zwalczających się zazwyczaj kultów wrogich sobie bogów chaosu. Zawsze wiążą się z istnieniem jednostki nadrzędnej, o mocy wystarczającej by zmusić ich do zaprzestania walki. Istnieje parę osób zdolnych tego dokonać, zwłaszcza tak blisko oka. Gdybym miał strzelać, powiedziałbym że osobą która mogłaby zmusić do współpracy tak różnych od siebie sług arcynieprzyjaciela, będzie Abaddon.
- Przyjąłem. Poinformuję kontradmirała oraz przekażę te podejrzenia Oficjum. Prawdopodobnie zapadnie decyzja o poinformowaniu Najwyższego Dowództwa Sztabu Cadiańskiego. Poproszę kontradmirała o rozmieszczenie obserwatorów na powierzchni. Nie rozstawajcie się z astropatą. Czy to wszystko, lordzie?
- Tak. Poproście również kontradmirała by się ze mną skontaktował. Potrzebuję tych namiarów na agentów wywiadu imperialnego na powierzchni Koryntu. Postaram się was powiadomić gdy tylko zdołamy ustanowić centrum komunikacji radiowej, i jakieś bezpieczne częstotliwości.
- Tak się stanie. - odparł po raz ostatni Ambrossian, po czym jego zdeformowaną twarz przeszył grymas bólu. Psionik otworzył oczy, gdy jego prawa dłoń zacisnęła się spazmatycznie w powietrzu. Rozglądał się w pomieszczeniu nieprzytomnym wzrokiem, skonfundowany po wyjściu z transu.

Ze skinienem głowy Sorcane zwrócił się do Sędziego.
- Zobaczymy... jeżeli kwalifikacje Magosa są aż takie wysokie to nie pogardziłbym nowym okiem. - rzekł spokojnie i niegłośno.
- Co dokładnie rozumiecie przez “zobaczymy”, adepcie? - zapytał ściszonym tonem Arcturus, pomny na rozmowę astropatyczną mającą miejsce obok nich.
- To taki dowcip. - odparł równie cicho Kruk ze śmiertelnie poważną miną, jednocześnie podnosząc lekko opaskę na pustym oczodole.
W ułamek sekundy wytrzeszczył swoje jedyne oko, po czym opuścił “klapkę” opaski.
- Obawiam się, że nie rozumiem. - wzruszył ramionami sędzia. - W każdym razie każę moim ludziom znaleźć coś... na rozmiar.
- Zobaczymy jak potoczy się rozmowa. Jeżeli... będzie możliwość to na Praeco Mortis znajdzie się coś odpowiedniego. - odparł cicho pochylając się w stronę rozmówcy - A jeżeli nie... jedno oko, chyba trochę bardziej uwiarygodni mój kamuflaż...
Zaśmiał się cicho.
- Infiltracja Kopca... przyszykowałem się najlepiej jak umiałem, ale może mi poradzicie coś Sędzio pod tym względem? - wzruszył ramionami - Nigdy nie brałem udziału w tego typu operacji, więc z chęcią dowiedziałbym się o tym ile tylko mogę od kogoś kto posiada w tej kwestii jakąś konkretną wiedzę.
- Oczywiście. A ja bym zasugerował... wymianę także zdrowego oka. Ambrossian jest dowodem, że można to zrobić.
Blint odchrząknął znacząco.
- Skoro o infiltracji mowa... Czy moglibyśmy liczyć na przezbrojenie wraz z resztą naszej drużyny?
- Oczywiście. Wszystko zależy od tego, na jaki... kamuflaż się zdecydujecie. - sędzia oparł się o ścianę zgodnie ze swoją charakterystyczną manierą - Dysponujemy sporą ilością skonfiskowanego uzbrojenia zebranego w różnych okolicznościach na przestrzeni lat... Większość tej broni trafia do plutonów karnych, służby do dozbrojenia funkcjonariuszy lub jest niszczona. Będziecie mogli wziąć wszystko co uznacie za stosowne, z moją autoryzacją oczywiście.
- Jeżeli znajdzie się kilka narzędzi do konserwacji broni oraz dostatecznie duża ilość odpowiednich egzemplarzy... myślę, że zdołam stworzyć coś co zaspokoi oczekiwania, każdego z naszej grupy. - Zbrojmistrz złożył dłonie i trzasnął nimi - Co do kamuflażu... pierwotny koncept to najemny ochroniarz z jakiejś zapomnianej przez Imperatora i Adminitratum nory.
- To dobry pomysł, będziemy musieli was jednak transportować w razie, gdybyście udawali się w miejsca odcięte kwarantanną. Co do broni, nie ma potrzeby. Powiedziałem, że mamy oręż. - ze spokojem odparł znudzony arbiter.
W czarnym jak węgiel oku Kruka pojawiły się radosne iskierki, na kolejną wzmiankę o nadmiarze sprzętu.
- Plazmowy orężi sje znajde? - zapytał Ruka, potrafił walczyć wszystkim, ale czuł się najlepiej z czymś tego kalibru.
- Oczy... zaraz, plazmowy? - uśmiechnął się Arcturus - Nawet my nie dysponujemy takiego rodzaju uzbrojeniem. Gdybyśmy natknęli się na coś takiego, na pewno zwróciłoby to uwagę Marszałka. I każdego innego, tam, na ulicach.
- Takem sądził. Acz nie wadziło spytać. - stwierdził bez ciania zawodu w głosie, choć istotnie miał nadzieję, że jednak, w wyniku dziwnych okoliczności, będą w posiadaniu czegoś takiego.
- Jeśli mógłbym, siotro. - ignorując już Boryę, sędzia podszedł do siedzącej w milczeniu Aleeny - Skoro mówimy już o kwestiach nie przyciągania uwagi... co proponujesz w kwestii tego tatuaża? - wskazał palcem charakterystyczny, sięgający pradawnych czasów Terry znak na twarzy Sororita.
Milcząca przez cały ten czas Aleena tym razem musiała zabrać głos. Nigdy nie przypuszczała, że kiedykolwiek będzie zmuszona ukrywać znak swojej przynależności i nie wiedziała jak się czuć z tą koniecznością. Spojrzała ze spokojem na Sędziego, po czym odpowiedziała:
- Ukrycie go pod prostym opatrunkiem w sposób, imitujący osłonięcie rany powinno rozwiązać problem.
- A włosy? - uniósł brew sędzia.
- Farba. - odpowiedziała krótko.
- Nie mówię o barwie. - uśmiechnął się Arcturus - Poza tym manieryzmy, które mogą zdradzić uważnemu obserwatorowi. Planujecie milczeć cały czas, jak teraz?
Aleena westchnęła w duchu. Powinna pozostać w szpitalach...
- Planuję zrobić co będzie trzeba, aby nie zdradzić swojej tożsamości. - odparła - Ukryję znak Sororitas, zetnę włosy, zmienię ich kolor, będę się zachowywać zgodnie z potrzebą. W miarę możliwości. - dodała.
- Rozumiem. Dlaczego ty i on siedzicie tutaj jak w legionie karnym? - skinął głową w stronę Traxa.
Trax spojrzał na niego i uśmiechnął się krzywo, po czym odparł beznamiętnym głosem - Ja tylko wykonuję rozkazy.
- Współczuję. Tym, których życia od ciebie zależą, synu. - parsknął Arcturus - Kim jesteś, twardzielu? Zabójcą? Komandosem? Snajperem?
Medyk westchnął ciężko, biorąc pod uwage chaos w jego głowie, ostatnie wydarzenia i jego temperament, nikogo nie zdziwiłoby gdyby trzasnął sędziego w twarz rozładowując chociaż częśc swojej frustracji. Mimo szczerych chęci, John nie miał zamiaru pakować się w kłopoty, a może poprostu miał już dość robienia czegokolwiek. Podniósł tylko wzrok i zaskakująco spokojnym głosem rzucił.
- Pozory mylą.
Nie miał w ogóle ochoty wdawać się w jakąkolwiek dyskusje, postarał sie dać to jasno do zrozumienia, opierając się wygodniej o ściane i skubiąc rękaw munduru, zupełnie bez jakiegoś konkretnego celu.
- Więc, o co mu chodzi? - zapytał Aleenę sędzia, nie spuszczając spojrzenia z Traxa.
- Musi zregenerować siły po ostatnich wydarzeniach. - odparła, rozważając wspomniane siły pod wieloma znaczeniami...
- Gdyby twoje życie zależało ode mnie “Twardzielu”, nie żałowałbyś. - Skwitował Trax.
Dotychczas milczący Ardor postanowił rozwiać swoje wątpliwości, związane z jego uzbrojeniem na czas ukrywania jego tożsamości. Nie miał bowiem pojęcia jak to rozegrać, gdyby byli w dżungli pełnej wyznawców chaosu, czy na pustynnym polowaniu, tam czuł się jak w domu, ale praktycznie nigdy nie musiał ukrywać się wśród zwykłych ludzi by wykonać misję.
-jak myślicie, ten miecz...- Ardor wskazał na miecz, z którym się praktycznie już nie rozstawał.-...uda się go “przepchnąć” jako broń ochroniarza?
Arcturus podszedł do paladyna, ignorując już medyków. Spojrzał na rękojeść schowanej w pochwie klingi.
- Jeżeli uważacie, paladynie, że koniecznie trzeba to mieć, ukryjcie, w pokrowcu, szmatach, bardziej jako suwenir niż broń do walki... i dobywajcie w ostateczności. Wygląda dość egzotycznie. - wzruszył ramionami.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:10.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172