lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Science-Fiction (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-science-fiction/)
-   -   [Wh40k/Inquisitor] Aniołowie, zagładę zwiastowawszy... (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-science-fiction/10383-wh40k-inquisitor-aniolowie-zaglade-zwiastowawszy.html)

pteroslaw 18-12-2011 23:45

Nienawiść...
Gniew...
NIE, muszę walczy, zrobić wszystko byle tylko wyrzucić to z mojego umysłu. Ale co jeśli straciłem swoją zdolność obrony? NIE, mogę to przezwyciężyć w imię Imperatora. Mam zadanie, szary rycerz nie odejdzie dopóki nie wykona zadania.

Gdy Ardor powstał zobaczył jastrzębia gromu i inkwizytorkę stojącą w jego drzwiach. Wtedy, też do niego dotarło, ktoś przybył, pozostało tylko zgadywać kto, jak bardzo jest potężne, no i w której części statku.

Paladyn puścił się sprintem w kierunku Jastrzębia. Wstrząs, wszyscy upadli, Ardor musiał przebiec jeszcze pięćdziesiąt metrów. Wstał. Pobiegł, a nawet dobiegł.

Dopadł do inkwizytorki, wypowiedział jedno szybkie zdanie:

-Dajcie pancerz, broń, a mogę ich powstrzymywać tak długo jak będzie trzeba, byście wystartowali, chyba, że masz dla mnie inne rozkazy inkwizytorko.

Seachmall 19-12-2011 00:41

Strateg spojrzał na Lystrę i delikatnie ucałował ją w głowę, wskazując własną na Lorda Nihla. Przeleciała z ramienia Tzeentchianina na naramiennik Władcy Nocy. Przyglądała się z zaciekawieniem godnym każdego ptaka na ekrany. Sam Strateg podążył za Aslythem.

Na statku reakcja Stratega była delikatnie opóźniona, ale kiedy ujrzał demony Nurgla jego jedyną reakcją było podniesienie brwi.
-To na pewno statek przynależący do Imperium? - kiedy usłyszał teorie o “zasadzce” z trudem powstrzymał śmiech -Święta inkwizycja przyzwała na nas demony. To by był już skrajny radykalizm.- na razie kilka razy cisnął pociskami wypełnionymi mocą osnowy w najbliższego demona Lorda Rozkładu, obserwował jak idzie Terminatorom Nihla. Ci prowadzili ogień na wszystkie strony, rozpraszając się by zrobić miejsce na ochronę okrężną. Aslyth również zajął miejsce w szeregu, mamrocząc inkantację w języku demonów. Planował przyzwać wiatr zmian, dech Wielkiego Intryganta by przeistoczyć niematerię, z której złożone były nacierające demony. Nosiciele Plagi najbliżej mimo swojej legendarnej wytrzymałości zostali poszatkowani, gdy zdradzieccy Astartes nie żałowali amunicji byle zdołać się przegrupować. Po chwili jednak zaprzestali intensyfikacji ostrzału i czekali aż wróg się zbliży, by zewrzeć się z demonami.
Stratega obrzydzała myśl bezpośredniego starcia ze sługami Lorda Zgnilizny, ale na razie nie miał wielu opcji. Jego laska zamieniał się w miecz kipiejący mocą Osnowy. Zanim doszło do natarcia, kilka razy wystrzelił piorunami psionizmu w swych przeciwników.

Na Furiacorze, Lystra przez dłuższy czas tylko obserwowała co się dzieje. Po chwili jednak spojrzała na Nihla.
-Jericho mówi, że na Czarnym Statku są demony.- jej dziób się nie otworzył, ale to musiała być ona. Głos był wyraźnie “kobiecy” -Wy jesteście ateistami, prawda? - w jej głosie można było wyczuć delikatne rozbawienie.
Nihl obejrzał się na niezwykłą istotę, ale to była jedyna z kolei oznaka zdziwienia. Lakoniczne odruchy zdawały się cechą wspólną.
- Teoretycznie. Doskonale zdajemy sobie sprawę z istnienia Mrocznych Potęg, lecz nie wyznajemy ich jako bogów. - odparł kapitan, zerkając przelotnie na lewą stronę ekranu taktycznego, zawierającą szacowane raporty na temat zadanych wrogowi strat. Zwolnili szaleńcy rajd w stronę wroga i ostrzelali go pod kątem bateriami sterburty i dziobu, z tej odległości i w takiej pozycji jedynie przeładowując tarcze, choć o to chodziło - przeładowywało bowiem również deflektory teleporacyjne.
- Demony na Czarnym Okręcie...? - z pewnym niedowierzaniem zastanowił się Władca. Trwało to tylko do momentu wydania adekwatnej komendy. - Po wprowadzeniu poprawki cała naprzód!
-Niewierni zatem. W oczach demonów to gorzej.Radykałom chyba nie dają Czarncyh Okrętów, więc coś musiało je przyzwać tam. Teraz tylko pytanie, czy na statku jest ktoś oprócz ich?
- Dlatego dokładnie wysłaliśmy tam twojego pana, dlatego dokonamy abordażu zamiast wdawać się w wymianę ognia. - odparł Władca, w rosnącym napięciu przenosząc wzrok z ekranu taktycznego na główny iluminator. Wzmacniacze optyczne pokazywały już oddalony o tysiące kilometrów punkt, czarny jak kosmos, i w ruchu przesłaniający czasem gwiazdy.
-Jak na razie nic nie zrobi. Atakują ich demony Lorda Zgniłka, może później uda mu się porozumieć z czymś na czym nie hoduje się grzybów.
- Poproś go proszę o potwierdzenie, czy to oznacza, że w ich generatorium nie ma desperatów gotowych wysadzić okręt i nacieramy. - poprosił kapitan.
Kruczyca przez chwilę patrzyła na błyszczące ekrany. Spojrzała na Nihla
-Nie jest moim panem, ale mówi, że na razie nikogo nie widzi i wątpi, aby ktoś był.
- To wszystko, co muszę wiedzieć. Przekaż mu, że ma wolną rękę w infiltracji, a ja mogę mu kupić jakąś... godzinę. Zanim przybędzie reszta imperialnej szpicy i Astartes zostaną uwolnieni od blokady.
Na wyświetlaczu przy konsolach ustawionych za tronem kapitańskim wyświetlane były cały czas informacje o systemie Albitern, planetach, czy też przede wszystkim ruchach floty. Trzy punkty, oznaczone kolorem szarym, czy też taki odcień przybrało srebrzyste światło, zbliżały się do oznaczonego punktem pola kosmicznej bitwy. Jednostki Imperium również nie były próżne - całe zgrupowanie mijało właśnie siódmą planetę układu i zapewne eskortowce, w takiej liczbie groźne dla krążowników, mogły wyprzedzić “Nieustraszonych”.
Wszystko pozostawało kwestią czasu.

Początkowy ostrzał przyniósł mierny rezultat. Ciężkie miotacze ognia nie przerzedziły zbytnio szeregów nacierających nadistot, podczas gdy rozpryskowe pociski z bolterów uśmierciły może dwie, może trzy tam, gdzie kilku Władców na chwilę koncentrowało ostrzał. Gdy jednak przelewająca się powoli masa przyobleczonego w ciała gnicia wpadła na mur pancerzy koloru nieba, po których tańczyły wyładowania elektryczne, Stratega ponownie zdradzały oczy i ogarniał sytuację niewielkiego, ale drastycznego pola bitwy widząc dusze oraz myśliwych na nie polujących.
Myśliwi jednak byli siłą dwie klasy uboższą w potęgę.

Aslyth przywołał wiatr zmian, choć ku zaskoczeniu nawet człowieka wicher omiatający materię i rozpraszający ją zwykkle niczym podmuch rozwiewa pył zdarł wartstwę skóry z najbliższych istot odsłaniając ściekające ropą niezliczone czyraki, guzy i odarł z osłony mięśnie, nie spowolnił jednak ani na chwilę wrogów i nie zniszczył materialnej formy ani jednego. Moc amego stratega odesłała w niebyt natychmiastowo dwa z pomniejszych demonów, zanim przed niego wystąpił jeden z terminatorów, nacierając na wroga i uniemożliwiając podejście do sługi Tzeencha.

Wreszcie, Władcy pozwolili przemówić ostrzom, a ta dwudziestka reprezentowała większość chyba arsenału broni białej, jaką ludzkość swojego czasu wymyśliła. Pierwszy atak demonów, zetknięcie dwóch linii, był zjawiskiem wyglądającym na brutalną walkę, ale odporność wrogów i pancerzy termintorskich sprawił, że jedynie kilka z wrogich istot zniknęło jakby z pola widzenia, pozostawiając z trudem wyczuwalną przez wszechobecną mieszankę odorów woń ozonu. Wtem Władcy sami natarli, chcąc rozerwać pierścień przeciwników. Strateg nie widząc wszystkiego jednocześnie w chaosie walki wręcz wyczuł, jak dwa jaśniejące punkty będące źródłami gniewu, skupienia oraz w finalnych chwilach, nawet strachu - wypaliły się. Były to niewątpliwie ciężkie straty dla Nihla. Nie zmieniało to jednak faktu, że ponad tuzin istot został rozerwanych jeżeli nie uzbrojeniem, to furią terminatorów.
Strateg spojrzał na Aslytha i na otaczających ich Terminatorów.
-Dosyć tego, nie mamy czasu walczyć z trędowatymi demonami. - wykorzystując moc jaką posiadał Tzeentchianin stworzył tymczasową wyrwę w Osnowie przenosząc się za przeciwnika -Pokaże wam śmierdziele co potrafi prawdziwy demon!- z tymi słowami postać Stratega... eksplodowała. Drobinki tkanki oblepiły najbliższe demony Nurgla. W miejscu gdzie niedawno stał Strateg Chaosu, górowała ponad polem bitwy postać potężnego demonicznego ptaka. Istota była nawet wyższa od Terminatorów w ich ciężkich zbrojach.
-Ścierwa...- głos nadal należał do Stratega, chociaż był trochę zmieniony. Demon przypominał Lordów Przemiany Tzeentcha, jednak kiedy tamte były chudymi sępami, ten przypominał wielookiego kruka. Z roztwartego dzioba demona wystrzeliły pioruny rażąc demony zebrane przed nim. obie dłonie natomiast trysnęły ogniem spalając każdego na tyle głupiego by się zbliżyć
Terminatorzy wydawali się zaskoczeni, nie wszyscy też zarejestrowali, zajęci walką, że mieli do czynienia ze Strategiem, identyfikując go jako nowe zagrożenie. Aslyth jednak uniósł rękę w geście nakazującym im wycofanie się, niewidzianym, ale zapewne będącym przyzwyczajeniem jako dodatek do rozkazów wydawanych na wewnętrznym łączu oddziału - w izolacji własnego hełmu, każdy z terminatorów słyszał rozkaz. Nie przestali walczyć, zamiast tego oczyszczali pozycję bezpośrednio dookoła siebie, w miejscu.
W tym samym czasie większość demonów, które znalazły się między formą Stratega a terminatorami momentalnie przestała istnieć, przynajmniej w materialnym świecie. Te oddalone po bokach zignorowały trudne do spenetrowania pancerze przeciwników winnych swoją ignorancją życia Panu Rozkładu i przypuściły szturm na awatar wroga ich pana.

Szturm dyktowany powinnością i instynktem, nie rozsądkiem.
Nie minęła minuta, a generatorium zostało oczyszczone z Nosicieli Plagi.
Niesamowita była cisza, która nagle zapadła.

Terminatorzy Władców pośpiesznie cofnęli się przed postacią Pana Zmian, najpewniej walcząc ze sobą by nie wycelować weń broni. Jedynie Aslyth pozostał nieruchomo w miejscu, opierając się oburącz na swym kosturze i skinął głową w uznaniu.
- Możliwie imponujące, doprawdy.
Pióra z demonicznej Stratega zaczęły gwałtownie linieć i po sekundzie mizernie wyglądający człowiek stał w sporej kupce czarnych piór, które szybko zmieniały się w nicość. Strateg poruszył szyją wydając głośne chrupnięcie.
-No dobrze, to załatwiliśmy. Jakie macie teraz rozkazy?
- Zabezpieczyliśmy generator, więc teraz zajmiemy się szerzeniem paniki wśród załogi. Jeden oddział, który sam poprowadzę pójdzie poza generatorium zapytać o zdrowie psychiczne pozostałych Mechanicus, przy głównym silniku. Nie chcielibyśmy, by tuż przed taranowaniem wykonali skok w Osnowie. - przerwał na chwilę, zapewne by wydać dokładniejsze rozkazy swoim podkomendnym, to samo robił najwyraźniej odwrócony do nich Kharanos - Kupimy ci tyle czasu i paniki, ile zdołamy. Pośpiesz się przechodząc przez wyrwę w Osnowie jak przed chwilą, to może dane ci będzie oglądać z obu mostków równocześnie okręt taranujący i taranowany. - zażartował Czarnoksiężnik, po czym znieruchomiał, gdy w Osnowie jego emocje - ponura satysfakcja, bezbrzeżna socjopatyczna ciekawość i oczekiwanie - niemal zupełnie zagasły, a wśród fałd entropii rozniosła się subtelna fala, gdy jego umysł poszukiwał właściwego miejsca i lokalizował żywych. Natknęła się jednak na cień, efektem czego była mieszanka irytacji i wcześniejszego już, spotęgowanego zaciekawienia, nieomal fascynacji.
- Przy okazji postaram się dowiedzieć, co nas tak bardzo ogranicza.
-Na Czarnym Okręcie? Runy w ścianach, wszelkiego rodzaju święte olejki unoszące się z elektro pochodni, spodziewałbym się nawet Pariaha albo dwóch. Uważaj więc Aslyth i nie daj się zabić. -Strateg uśmiechnął się, przez sekundę jego postać zafalowała i przed oddziałem Terminatorów i Czarnoksiężnikiem stał typowy Gwardzista, laska przybrała formę karabinu laserowego, chusta zmieniła się w system oddechowy -Postaram się wam trochę pomóc z szerzeniem paniki.
Ponownie wykonując skok w osnowie Strateg/Gwardzista przeniósł się bliżej mostku.

Wyszukując w Osnowie miejsca możliwie wolnego od dusz, Gwardzista wyszedł w jednym z pomniejszych korytarzy, jak rozpoznał po prostych runach z trójkątami kierunkowymi, dochodzących do pomieszczenia zawierającego oddzielną od pozostałych na okręcie windę, jedyną prowadzącą na mostek.
Sala najpewniej była stacją bojową, choć wyczuwał, że na miejscu znajduje się wiele osób - nie było jednak innej drogi na mostek, a wróg był też świadom niebezpieczeństwa. Pytaniem było, czy pierwotnie za niebezpieczeństwo uznano demony, czy dopiero teraz atak Władców...

Nie bez zdziwienia, mimo pustki w Osnowie, Strateg spostrzegł, iż zazwyczaj żywy niczym Ul okręt był relatywnie cichy, i relatywnie pusty. Ujrzał w mdłym i bladym świetle przed sobą ciała piątki szturmowców inkwizycji, dosłownie rozerwane na strżepy i rozsmarowane na dziesięciometrowej długości odcinku korytarza. Tylko czarne płyty pancerza skorupowego, hełmy i wysokocieplne lasery pozwalały się domyśleć, kim byli zanim spotkał ich tu koniec.
O ile nie było mu żal wrogów, uhonorował śmierć żołnierzy sekundą ciszy. Zastanawiało go co też tak brutalnie zakończyło życie szturmowców. Podejrzewał demony Khorna, te brutalne istoty miały w sobie tyle subtelności co szalony Ork.
Spojrzał na drzwi do windy i rozpoczął poszukiwania w przywołaniu jej.

Gdy tylko wszedł do wielkiego pomieszczenia o rozerwanych wieżyczkach tarantula na suficie i niepoliczalnej liczbie trupów - co ciekawe, co do jednego spopielonych miotaczem ognia i/lub rozstrzelanych z boltera - natychmiast zaobserwował również gromadę szturmowców, może pluton, z dwie dziesiątki. Wartownik obserwujący korytarz, którym przyszedł natychmiast uniósł lewą dłoń, prawą wciąż mierząc do niego.
- Stać! Dokąd zmierzacie i kim jesteście? Podejdzźcie bliżej, nie widzę was dokładnie. - odniósł się do słabo świecących, nielicznych ocalałych w domniemanej walce elektrycznych pochodni.
Gwardzista natychmiast podskoczył gdy tylko usłyszał zawołanie i uniósł broń mniej więcej w stronę głosu.
-Kto tam!? Wróg, przyjaciel? Jasna cholera.- zaczął przecierać gogle, które miał na twarzy -Szturmowcy! Chwała niech będzie Imperatorowi. -uniósł broń oburącz nad głowę -Nie strzelać jestem swój!- zbliżył się bliżej do plutonu nie ręce ciągle nad sobą - Szeregowy Aleksander Dron, zmierzam gdziekolwiek byle dalej od tych demonów i Astartes.- Aleksander Dron był jednym z oficerów Stratega Chaosu za czasów Imperialnych, dowodził oddziałami snajperów, zginął w bitwie przeciwko Eldarom, w pojedynku z ich Łowcą, zdołał zabrać śmiecia ze sobą. Gwardzista, który objawił się przed żołnierzami był brudny, zmęczony i przestraszony. Patrzył na odział Gwardzistów Szturmowych jak na armię Żyjących Świętych.
- SWÓJ! - zawołał do pozostałych szturmowiec, łapiąc go bezceremonialnie za ramię i ciągnąc za siebie. - Macie niebywałe szczęście żołnierzu! NIe spodziewaliśmy się zobaczyć kogo wędrującego, ale nie wiem na Boga Imperatora, o jakich Astartes mówisz!
- Astartes? Astartes Chaosu? - pytanie zostało zadane przed podchodzącego podoficera, uzbrojonego wyłącznie w schowany do kabury pistolet. Reszta żołnierzy nie zmieniła pozycji, poza grupką przy samej windzie, złożoną z operatora vox-radiostacji, dwóch poruczników i starszego sierżanta, jak momentalnie Strateg się zorientował po oznaczeniach na lewych naramiennikach.
- Podejdzcie, żołnierzu. Jesteście pewni?
“Aleksander” nerwowo pokiwał głową.
-Wielcy jak pieprzone ogryny, w ciężkich zbrojach... terminatory, tak na to mówią, nie? Pojawili się nagle na pokładzie z hukiem jakby Leman Russ mi wystrzelił przy uchu. Nie liczyłem ich, zbyt mocno walczyłem z własnym zwieraczem. Wśród nich jakiś inny magik jakiś. Zaklął coś po ichniemu i znowu zniknęli z hukiem.
- Dobrzeście tu dotarli. Zostańcie, tuście bezpieczni. Powiadomimy mostek. - skinął ponownie podoficer, wskazując mu grupę odpoczywających szeregowców w czarnych pancerzach skorupowych, sam zaś podszedł do grupki wyższych rangą obrońców Czarnego Okrętu.
Gwardzista spojrzał na oficera.
-Sir jeżeli mogę, muszę poprosić o zezwolenie na wstęp na mostek. Wśród Astartes było... coś jeszcze. Sądzę, że inkwizycja mogłaby chcieć o tym usłyszeć, a lękam się, że wspomnienie o tym mogłoby przykuć tego uwagę.

Zell 19-12-2011 23:18

Aleena Medalae, Artair Nidon, Borya Wołodyjowicz, Orientis, Sihas Blint

Szturmowiec niezgrabnie podniósł się z ziemi, zaskoczony tak potężnym wstrząsem. Mało rzeczy było w stanie coś takiego spowodować... Po za bezpośrednim uderzeniem innego statku, lub salwy krążownika. Prędko schował do kieszeni na pasie otrzymany przedmiot, jak na razie przygotowując się do... No właśnie, czego? Jeśli to był abordaż, to nim jacykolwiek przeciwnicy zdołają się przedrzeć do hangaru, minie nieco czasu. Powinien w tym czasie się dozbroić... A jego bolter prawdopodobnie pałętał się gdzieś między trupami towarzyszy w sali generatora. Rozejrzał się po najbliższej okolicy, szukając pomieszczenia, gdzie przechowywano skrzynie zaopatrzeniowe. Kilka z nich należało do jego jednostki, a tam z pewnością znajdzie jakąś broń.
- Jeśli ktoś potrzebuje broni, to za mną. Szukajcie skrzyń z symbolem Aquilli i Ordo Malleus... Nie mamy zbyt wiele czasu - rzucił, po czym ruszył na poszukiwanie.
Broń... tak. Broń się na pewno przyda. Niby ma swoją, ale może znajdzie się coś ciekawego. Coś co oddciągnie umysł od Elisbeth. Borya ruszył za Artairem nie mówiąc wcześniej ani słowa. Zajął się przeszukiwaniem skrzyń. Ostatecznie zabrał spory zapas granatów. To jedyne co miało sens.
- Nie wolałabyś pani lecieć z nami i przeżyć abordaż? - Orientis zwrócił się do inkwizytorki obserwując czy nie będzie jej potrzebna pomoc po upadku, i sam podniósł się z ziemi. Jeden z nielicznych, wciąż obecnych w sali techników wyszkolonych [przez Mechanicus zerwał się i ruszył i ku kobiecie, ale ta z trudem podniosła się z metalicznej posadzki, na którą spadła z rampy gdy cały pokład się zatrząsł i gestem go powstrzymała. Odwróciła się za w stronę kutra.

- Macie swoje obowiązki, kronikarzu, ja mam własne! Ruszajcie natychmiast! - podniosła głos, widząc Artaira i Boryę, którzy wybiegli przed momentem z pokładu. Nie miała jednak więcej czasu i ruszyła biegiem w stronę windy, do niej zaś dołączyli wszyscy szturmowcy w zasięgu wzroku, formując boleśnie nieliczny, siedmioosobowy oddział.
- Ogłuszyć i zabrać - stwierdził Borya, tuż po tym jak prawie, że doskoczył do kronikarza. Całą wymianę zdań słyszał, a granaty już zabrał. - Nie masz jakiejś fajnej sztuczki? W razie czego mogę wziąć to na siebie. Skoro i tak spisują okręt na straty... Mam pęczek granatów ogłuszających. Szybka decyzja. Sam w to nie wchodzę, ale jeden towarzysz mi starcza.
Artair zaklął paskudnie, kiedy usłyszał popędzający krzyk inkwizytorki. Złapał znaleziony, na samym szczycie ekwipunku w jednej ze skrzyń bolter oraz skrzynkę amunicji. Wszystko zaniósł do transportera, gdzie po chwili stanął przy włazie pojazdu.
- Ruszać się! Za chwilę może się tutaj zaroić od heretyckiego ścierwa! - krzyknął poganiając Boryę i kronikarza.
Nie był to pierwszy raz, kiedy Aleenę zżerało poczucie winy i jeżeli miała żyć, to na pewno nie będzie ostatnim. Mówiono jej wielokrotnie, iż nie może tak mocno się angażować, bo nagromadzenie żalu i goryczy w końcu rozedrze jej duszę. Nie wierzyła w to. Uważała, że właśnie to zaangażowanie jest kluczowym elementem, nawet jeżeli smakowało goryczą.
Tylko jak można sobie wybaczyć dezercję, nawet podyktowaną rozkazami i dobrem misji?
Aleena przyjęła ampułkę zastanawiając się, czy naprawdę nie było innego medyka, mogącego stwierdzić tożsamość na podstawie genetyki, chociaż szybko doszła do wniosku, że najpewniej po prostu była pod ręką. Jedna decyzja determinująca życie.
Czasami naprawdę brakowało jej możliwości rozmowy ze swoją przełożoną.
Kiedy statkiem wstrząsnęło Aleena także ruszyła w stronę wyjścia, żeby sprawdzić co z Inkwizytorką, akurat na tyle, aby móc usłyszeć wymianę zdań i jasny rozkaz Coirue. Rozkaz, który najwyraźniej niektórzy chcieli zignorować.
- Powiedz mi, że to tylko twoja reakcja na stres i nie mówisz poważnie. - odezwała się do Boryi.
- Decyduj się - ponaglił kronikarza, zupełnie ignorując siostrzyczkę
Kapitan Blint powoli podszedł do skrzyń z uzbrojeniem. Po ostatniej bitwie będzie miło znowu poczuć w rękach ciężar dobrego lasguna, wyszukał również pistolet osobisty, a po chwili zaopatrzył się również w różnego rodzaju granaty i materiały wybuchowe, bo kto jak kto, ale Elysianin potrafił się nimi posługiwać. Na samym końcu odnalazł nóż bojowy. Nie była to może najwyższa jakość, ale... No cóż, musiała wystarczyć na razie.
Z pewnym niesmakiem obserwował zachowanie swoich towarzyszy. Brak jakiejkolwiek dyscypliny i umiejętności samokontroli mógł być w przyszłości tragiczny w skutkach i kosztować kogoś życie. Obiecał sobie, że jeszcze porozmawia z nimi na ten temat.
- Nie ma czasu na rozważania. Słyszeliście Inkwizytor. CZAS RUSZYĆ DUPY! - Obserwował reakcję swoich kompanów. - Nie zawiedziemy, Pani. - Zwrócił się jeszcze do przełożonej.
Aleenie ulżyło, kiedy kapitan się odezwał. Przynajmniej nie czuła się osamotniona w swoim zdaniu. Nie zdziwiło jej, że została kompletnie zignorowana, wszak była jedynie medykiem, ale wciąż nie mogła wyjść ze zdziwienia spowodowanego pomysłem Boryi. To było... Szaleństwo? Nie, raczej głupota połączona z niechęcią do wykonywania rozkazów.
Pokręciła z niedowierzaniem głową, odsuwając się za kapitana Blinta. Pomimo lat nauki wciąż nie wiedziała, czy głupota jest zaraźliwa. Jeszcze raz zerknęła na kronikarza i Rukę, po czym weszła do transportowca.

- Daje wam pół minuty na decyzję, i każę pilotowi startować! Ruchy! - warknął Artair, po czym zajął się sprawdzaniem swojego ekwipunku, co jakiś czas tylko sprawdzając - i licząc upływające sekundy - na niezdecydowanych jeszcze. Borya... Temu by dał radę, lecz kronikarzowi?... Jedyną przewagę jaką nad nim miał marine to silniejsze ciało, większa siła. Byłoby ciężko go zatargać, chociaż jego implanty w razie czego potrafią zdobyć się na ogromny wysiłek. Nie mógł tego jednak stwierdzić i sprzęcie zastępczym i dopóki szpitalniczka nie lub ktoś z Mechanicus nie zapoznałby się z czekającymi protezami identycznymi z oryginałami i ich nie wymieni, zdawał sobie sprawę, że nie był w stanie do niczego zmusić członka Piechoty Kosmicznej.
- Spokojnie, spróbuję po dobroci, rycerstwu nie przystoi porywanie niewiasty mój drogi kozaku. Pomóż proszę pozostałym. - Orientis popatrzył na pokrzykującego do niego Boryę i uśmiechnął się do niego kącikiem ust, chociaż był to smutny uśmiech. Znów spojrzał na panią inkwizytor, postanowił porozumieć się z nią niewerbalnie, samymi myślami.
- Jesteś pani w całej galaktyce jedyną przychylną mi osobą... Ukaż mi chociaż co chcesz uczynić, abym nie musiał lękać się o twoje zdrowie. - Jego emocje które przemawiały do jej duszy, bo o głosie nie mogło być mowy, były przepełnione niepokojem. Po agresywnych zachowaniach Mentalesa mógł się spodziewać, że po wykonaniu całej misji Imperialni Biurokraci rozerwą go na strzępy. - Twoja wiedza byłaby dla nas nieoceniona, a jeśli idziesz na śmierć tylko po to by zaspokoić własne poczucie obowiązku, bez planu awaryjnej ucieczki to naprawdę ci na to nie pozwolę pani... -
Borya dostrzegł twarz kronikarza zastygłą niczym woskowa maska. Chwilę trwało nieprzemijające napięcie wszystkich mięśni, towarzyszące zamknięciu oczu, żyły na jego siły wystąpiły gdy dusza naruszała prawa świata materialnego by porozumieć jego umysł z innym. Po chwili otworzył oczy.
A gdy je otworzył, kozak mógł zobaczyć, że są załzawione. Sądząc po szerokim, potwornie radosnym uśmiechu, który wymalował się na młodej, upodobnionej przez blizny do starczej twarzy, Anioł wstrzymał w sobie wybuch radości spowodowany powrotem wielu wspomnień.
- Jeśli zginiesz, to kiedyś odnajdę twoją duszę i się policzymy! - Zakrzyknął za Inkwizytorką, która oddalała się wraz ze szturmowcami. Potem popatrzył na Boryę.
- Chodźmy, mamy całą armię do wymordowania. Udam się po swój pancerz, a ty jeśli możesz, przygotuj broń o największej sile jaką tu odnajdziesz. Ostrza i wszystko co najszybciej przebije pancerz wspomagany. - Kronikarz z uśmiechem obrócił się plecami do rampy i udał w głąb statku. Niepewność i zgorzknienie zdawały się go całkowicie opuścić, zupełnie jakby w całym chaosie odnalazł ukryte sens i potworną motywację.
- Nico lepszego ni maju, niż Flawia - stwierdził Vostroyanin i również wszedł na statek. Sam nie zamierzał porywać się na siedmiu szturmowców i inkwizytor. Poza tym zastanawiał się co tak rozradowało kronikarza. Będzie musiał zapytać.
Artair w milczeniu przyglądał się całej scenie. Nie mógł nic zrobić teraz, co go dręczyło. Rozkaz to był rozkaz, czy to w szeregach piechoty cadiańskiej, czy inkwizycyjnej. Jeśli Astartes chciał zostać, to mógł to zrobić. Nikt nie miał tutaj nad nim władzy.
- Decydujcie się. Albo zostajecie, albo lecicie. Nie mamy zbyt wiele czasu. - rzekł głośno, pozbawionym emocji głosem. Żołnierz przeładował bolter, po czym przyklęknął na szczycie rampy, tuż przy dźwigni odpalającej procedurę zamykania rampy. Był gotów.
Sihas powoli przeszedł za swojego towarzysza. Nie miał nic więcej do dodania. W głębi duszy jednak cieszył się, że Inkwizytor nie rusza z nimi. Znacznie utrudniła by jego rozkazy...

-2- 20-12-2011 20:56

U boku wroga stało dwudziestu Burzowych Gigantów, bohaterów Otmanu, o których mówiono że podróżowali poza wiatry do cytadeli Gwiezdnego Boga i powrócili na tę chwilę ocalić swój lud przed naszym gniewem.


Quaere
mostek, Czarny Okręt, przesmyk międzyplanetarny Sybil-Congruentior

Aleena Medalae, Ardor Domitianus, Artair Nidon, Borya Wolodyjovic, Orientis, Sihas Blint

Paladyn dobiegł do Coirue, prosząc ją o rozkazy gdy ta oddaliła się od Jastrzębia, nie, czegoś znacznie większego - uzbrojonego kutra orbitalnego. Kobieta natychmiast odpowiedziała mu pospiesznie, w zasadzie przechodząc obok.

- Dozbroicie się gdzie indziej, moje rozkazy dla was są inne, macie za cel wyeliminować weterana Herezji Horusa, którego namierzono w systemie! - kobieta podniosła głos, podobnie jak paladyn odczuwając niekorzystny upływ czasu. Jakby przyspieszył.
- Odlecicie stąd kutrem orbitalnym! Reszta grupy posiada informacje, wszelkie inne posiadają kontradmirał i kapitan Kruczej Gwardii! Imperator z tobą, paladynie! - przekrzykiwała głośny jazgot który nastąpił po uruchomieniu silników kutra, niedaleko którego rozmawiali.

Wówczas Artair wydał już rozkaz do startu. Inkwizytorka złożyła ręce na znak Aquili i ruszyła do windy, gdzie zebrała się niewielka grupa oczekujących jej szturmowców. Na rampę kutra wyszedł jeszcze kronikarz, ten zagubiony w czasie, o imieniu Orientis...

Niewiele myśląc, zdając sobie jednak sprawę że rozkazano mu porzucić kogo miał chronić i zamiast tego odesłano jego w bezpieczniejsze miejsce, z dala od walki, choćby z misją paladyn z wysiłkiem woli wbiegł na pokład. Dołączył tym samym do reszty.

Siostra-szpitalnik, vostroyański ochroniarz, oficer szturmowców okrętowych, kapitan lekkiej piechoty Gwardii Imperialnej i kronikarz zagubiony w czasie obudzony z hibernacji w której przetrzymywała go inkwizycja. Oraz on sam, paladyn Szarych Rycerzy. Miał wrażenie, że niektórych stąd przez ostatnie godziny widywał nader często...

Każde z nich rozeznało się, możliwie szybko, w układzie pomieszczeń kutra.

Pokład dolny, czyli wyjście z dwóch ramp a zarazem ładownia, do której mógłby wjechać nawet transporter Chimera i kilka prowadzących stąd szybów konserwacyjno-naprawczych.
Pokład górny, bardziej złożony - centralne, okrągłe pomieszczenie z równie okrągłym stołem o średnicy dwóch metrów, z licznymi konsolami i wyświetlaczami holograficznymi, obecnie w stanie dezaktywacji. Drabina w podłodze prowadząca na pokład dolny.
Przejście przez pancerną gródź do kabiny dwóch pilotów.
Przejście przez tylną do korytarza, na końcu którego znajdowało się pomieszczenie techniczne, strzeżone włazem zabezpieczonym przez wejście na osobiste implanty i niejednego ducha maszyny.
Po bokach, najbliżej centrum kutra, niewielka komórka stanowiąca pomieszczenie łącznościowe z pustą technokołyską dla astropaty i miejscem dla jednej osoby do obsługi konsoli obsługującej systemy komunikacji, tak astropatycznej jak i radiowej.
Po przeciwnej stronie korytarza pomieszczenie astrogacji, z zapisanymi tak w manuskryptach jak wyświetlanymi na licznych ekranach mapami układów oraz skanerami o obserwatorami dalekiego zasięgu. Było to też stanowisko dowodzenia większością uzbrojenia kutra, choć niektóre najprostsze typy kierowane były z kabiny serwitorów-pilotów.
Pozostałe pomieszczenia po obu stronach korytarza, a ich było ich osiem, to ciasne, acz wygodnie, niemal luksusowo zagospodarowane kwatery odpowiadającymi indywidualnemu smakowi osób, które je zajmowały.
Najpewniej dawno martwych.

To była tylko kwestia rzutu oka. Nikt nie zastanawiał się nad konstrukcją samego kutra, Artair wpadł do kabiny wykrzykując rozkaz startu. Nadejście demonów, choć traumatyczne i wszyscy oni je przeszli, wydawało się raptem przedsmakiem, wszyscy wyczuwali nieme szepty w tyle głowy i na dnie mózgu, nagłe najścia nastrojów i niewytłumaczalne kaprysy, lęk przed ujrzeniem czegoś czyhającego na skraju wzroku, napięcie i chęć natychmiastowej ucieczki z Czarnego Okrętu. Wszyscy odczuwali nadejście Chaosu.

Dwa serwitory zajmowały miejsca pilotów w najeżonym wyświetlaczami i niebieskim światłem, dobywającym się w niemal absolutnej ciemności z otworów między przyciskami a otaczającymi je panelami. Serwitorzy o niezliczonych przewodach łączących ich mózgi i torsy z portami otaczającej elektroniki przy szumie serwomechanizmów pracowali rękoma, budząc kuter do życia i startując.

Jeden o twarzy zastąpionej spiżową maską z otworami na zachowane biologiczne oczy i serwomechanizmach w miejscu stawów, jak też okrytych metalem wylewającym się spod żeber na plecy szumiał tylko cicho, zajmując miejsce pierwszego pilota. Drugi był niemal w całości zcybernetyzowaną maszyną, łącznie z czerwonymi soczewkami w metalowych gałkach ocznych, poruszających się równie niezdarnie co reszta ruchomych dzięki serwomechanizmom części ciała. Zdawał się zachowywać dwie biologiczne części - dolną część twarzy z ustami i uszy.

- Automatycznie zakodowano trasę do kontradmirała Dronamraju. Proszę o potwierdzenie ewentualnych zmian i przekazanie specyfikacji przelotu.

Głos miał dość ludzki jak na automaton z człowieka powstały.

Wpierw jazgot silników, wytłumiony wewnątrz wielkiego lądownika, potem ich ryk gdy maszyna oderwała się od powierzchni pokładu startowego na przekór sztucznej grawitacji.
- Wieża wewnętrzna, macie pozwolenie, gródź Omicron-6, odbiór. - słychać było donośny, przerywany trzaskami głos, zarówno z kabiny serwitorów-pilotów jak i pomieszczenia łącznościowego.

Kuter ruszył z coraz większą, ale też coraz mniej odczuwalną prędkością i na chwilę wszystko na zewnątrz, dostrzegalne w kabinie przez iluminator, zniknęło z widoku. Równie szybko czerń zastąpiona została gwiazdami.

Kuter obrócił się silnikami manewrowymi o sto osiemdziesiąt stopni, by serwitorzy dysponowali wizualnym obrazem stanu Czarnego Okrętu oraz mogli widzieć ewentualny pościg z innych jednostek, upewnienie się co do stanu rzeczy.

I wtedy zgromadzeni w kokpicie ujrzeli...
Cień w próżni. Potężny, niewiele mniejszy od Czarnego Okrętu kształt, ciemniejszy barwą niż okręt inkwizycji, niewidoczny ludzkim oczom ale przesłaniający światło gwiazd, jak zbliżał się, do Quare, tuż obok, dziobem skierowanym niemalże pod kątem prostym do sterburty, którą przed momentem opuścili, mijając ich tuż obok, coraz bliżej, niemalże dotykający już dziobem prowadzących cichych baterii i wówczas...

Strateg Chaosu

Przez chwilę zaledwie szturmowiec mierzył żołnierza badawczym wzrokiem, jednak wydał bezgłośnie kilka komend swoim odpoczywającym przełożonym. Dwójka szturmowców w czerni zerwała się na równe nogi, pewniej chwyciła oparte na kolanach strzelby i podbiegła do nich.
- Rozumiem, żołnierzu. Moi ludzie odeskortują was na mostek i zdacie raport samej inkwizytor. Lepiej dla was, aby to było ważne. - z tymi słowy zasalutował i wrócił do niewielkiego sztabu dowódczego.
- Tędy. - odezwał się niższy z przydzielonych Strategowi żołnierzy, kobieta jak rozpoznał mimo powszechnie zniekształcającego głośnika hełmu.

Szeroka kolumna, wewnątrz której biegła winda, znajdującej się po środku pomieszczenia. Jedno ze szturmowców wcisnęło runę aktywacyjną, a ta wepchnięta w panel zaświeciła czerwonym światłem. Po sekundach gródź prowadząca do windy rozwarła się i weszli do środka.

Szło jak z płatka.
Równie szybko co znalazł się na windzie, wyszedł na mostek. Gdy ponownie dwie połowy grodzi rozjechały się na boki, niknąc w ścianie, spostrzegł na początku łysego mężczyznę w sile wieku i dysponującego nader zadbanym zarostem, który mimo dobrej jakości szat i medalionu inkwizycji jednoznacznie oznaczały jego tożsamość, bez eskorty wszedł do środka gdy szturmowcy razem z gwardzistą wyszli. Najwidoczniej nie był to inkwizytor, być może jego sługa ze świty.

Sam mostek zachowywał stan nietrwałej równowagi. Równowaga oczywiście odnosiła się do spokoju panującego tutaj. Kapitan spoczywał w swoim tronie, trzymając pistolet bolterowy w dłoni, dobyty, jakby w każdej chwili spodziewał się możliwego abordażu. Na olbrzymiej sekcji dowódczej nie zauważył pojawienia się windy i wychodzącej z niej trójki żołnierzy. Techkapłani zanosili ciche modlitwy do Wszechsjasza. Oficerowie monitorowali sytuację na swoich stanowiskach, co chwila podając informacje dotyczące pozycji Furiacora ich względem, choć oczywiście nazwa jednostki Sietche'a nie padła.


Na jednej z loży obserwacyjnych stała relatywnie młoda kobieta o czarnych, spiętych włosach, skupionym na wojskową modłę wyrazie twarzy, stroju praktycznym i wielu elementach ekwipunku - w większości wcale nie broni - dość egzotycznym, by jasno dało się określić jej przynależność organizacyjną. Nawet jej spojrzenie, nieustępliwe i zdeterminowane, a skierowane raptem na główny iluminator gdzie skanery optyczne powiększyły już obraz Furiacora i oświetliły jego bryłę zdawało się krzyczeć: Ordo Hereticus.

Do niej właśnie poprowadził szturmowiec, podczas gdy drugi postępował tuż za gwardzistą.

Nawet się do nich nie odwróciła, gdy wspięli po schodach na kładkę i podeszli.

- Pani, ten żołnierz gwardii Imperialnej nazywa się Alexander Tron. Przybył z ważnymi informacjami. - zaanonsował szturmowiec.
- W czym rzecz, żołn... - kobieta odwróciła się do Stratega, przerwał jej jednak krzyk jednego z oficerów:

- PRZYSPIESZA! PRZYSPIESZYŁ DO PIĘĆDZIESIĘCIU JEDEN NA JEDEN! - wydarł się z przerażeniem jeden z obsługujących skanery oficerów.
- Czy dlatego zaprzestali ostrzału?! - krzyknął jeden z adiutantów.
- Nie ma nawet eskortowców rozwijających takie przyspieszenie! - warknął w dole kapitan.
- Cewka maszynowa Scartix. To musi być klasa Ubój. - wyjaśnił ten paradoks cybernetycznym monotonem główny techkapłan, spowity w czerwone szaty okraszone platynowymi kółeczkami-nibykolczugi.
- Maszynownia, manewry unikowe, wektor ataku 1-7-1! - słychać było gdzieś... kogoś...
- Za późno. - odezwał się po raz pierwszy kapitan, głosem na skraju woli walki i jej braku, a inni umilkli. - Szykować się na uderzenie.

Aleena Medalae, Ardor Domitianus, Artair Nidon, Borya Volodyjovic, Orientis, Sihas Blint, Strateg Chaosu

Czarny kształt pojawił się nagle i był w Czarnym Okręcie.
Cień wbił się w cień tak jak się zjawił - znienacka i z zatrważającą prędkością.

Z mostka Furiacora, oczyma Lystry, Strateg widział wyraźnie rozciągnięty przed sobą kadłub pięciokilometrowego, obłego krążownika o charakterystycznym dla pierwszych pięciu milleniów istnienia Imperium kształcie. Ciężko było nie podziwiać jego dzikiego kształtu. Artystycznie dekorowany hebanem granat, który tylko w intensywnym świetle zdradzał iż nie jest najgłębszą czernią, o fragmentach gdzieniegdzie pokrytych brązem znanym ludzkości przed żelazem i wieżach i minaretach obdarowujących sylwetkę niemalże ornamentyczną kruchością.

Było to jednak złudne wrażenie - jakby sępiemu dziobowi brakowało opancerzenia imperialnych jednostek, reszta obłego zaś okrętu najeżonego bateriami przypominała kolczastą larwę. Po jednej potężnej wieżyczce z gniazdem lanc orbitalnych, uśpionych gdy energię generatoriów wypełniających kadłub przekierowano do silników większych i bardziej zaawansowanych technologicznie niż jakakolwiek inna klasa okrętu w galaktyce za wyjątkiem może cienistych jednostek Eldarów i ich mrocznych kuzynów, choć nie było i to pewne.

Krążownik niesławnej klasy Ubój skruszył swój dziób o burtę Czarnego Okrętu, zapadł się po czym werżnął do środka, zwalniając natychmiastowo do prędkości, którą rejestrować mogły oczy obserwatorów. W końcu nie tyle jego szpic zaczął znikać, a zniknął wewnątrz Czarnego Okrętu, wciąż zmierzającego pod wpływem bezwładności w prostopadłym doń kierunku, obracając siebie i napastnika, po czym krążownik Chaosu o wciąż nastawionych silnikach, gorejących blaskiem rozjaśniającym okolicę niczym mikrosłońce zaklinował się i porwał Czarny Okręt przed siebie, oddalając masywną jednostkę krążownika... przyspieszając.

Strateg Chaosu

Nikt nie ustał.

Przez chwilę, przez szeroki na cały bok mostku iluminator Strateg, wciąż wyglądający na Gwardzistę mógł obserwować ze swojej perspektywy nieoświetlony szybki krążownik, zbliżający się nieubłaganie, wyglądający jak zarys, kontur, niczym osoba za którą znajduje się źródło światła - świetliste płomienie i plazma dobywające się z silników jednostki, za nią. Widział okręt równocześnie z tego mostka jak i z samego Furiacora.

Wtedy w jakiś nieopisanie perwersyjny sposób szpic jednostki Władców zagłębił się między bateriami Czarnego Okrętu, miażdżąc je zupełnie i unicestwiając tysiące osób, zapadał się i zagłębiał równocześnie, zwalniając Furiacora i powodując masywne zniszczenia u obu okrętów.

Aż wreszcie zaklinował, zaczął mniej zwalniać, a Czarny Okręt zaczął przyspieszać... w tym samym kierunku. Krzyki kapitana były ledwie słyszalne, ale zdołał rozkazać przekazanie całej mocy do maszynowni, byle się wyrwać. Strateg był jednak przekonany, że Terminatorzy niemal na pewno już się tam przedostali. To było zbyt blisko generatorium...

- WSZYSTKIE JEDNOSTKI, ODEPRZEĆ ABORDAŻ! - usłyszał inkwizytorkę, w jej głosie nie panikę a ponurą determinację, świadomość tego jak wątłe były ich szanse i próba wykorzystania nieprawdopodobnej możliwości obronienia statku.

- Połączyć mnie z krążownikami uderzeniowymi Astartes! - rozkazał kapitan.
- Quare do Łzawiciela i Praeco Mortis, zostaliśmy staranowani przez okręt wroga i prawdopodobnie następuje abordaż, jednostki są w bezpośrednim kontakcie, potrzebne natychmiastowe wsparcie! - krzyczał jeden z oficerów łączności.

Głośniki wypluły jedną odpowiedź:

IDZIEMY PO WAS!

Na mostku niedaleko było do paniki.

Aleena Medalae, Ardor Domitianus, Artair Nidon, Borya Volodyjovic, Orientis, Sihas Blint.

...i zniknęli.
W cichym buczeniu aparatury i serwitorów pobrzmiewała obojętność. Orientis wyczuł pustkę po strachu, który na moment wystąpił w tysiącach dusz, jak też szepczącej, kłującej rzeczywistość obecności, która towarzyszyła okrętowi.

On widział takie już wcześniej.

Orientis ujrzał na moment Czarny Okręt. Imperialna jednostka miała w sobie pewną brutalną użyteczność, połączoną z katedralną ornamentyką i konstrukcją. Jednostka Chaosu... nie była typem jaki by wystąpił, acz bazowała na konstrukcjach czasu Wielkiej Krucjaty.

Reszta nie miała wspomnień związanych z widokiem, który zastali. Okręt Chaosu znikąd emanował w samym kształcie nieprawością, wyglądał jak zakute w adamantową formę bluźnierstwo.

I nagle byli sami, widząc w dali błyski dogorywającej batalii zdradzieckiego Zbawiennego oraz dwóch krążowników uderzeniowych Astartes, z której najpewniej przynajmniej jeden się odłączył i ruszył w opóźniony pościg za wrogiem.

Po raz pierwszy od dawna, byli bezpieczni i zapanował spokój, gdy pilot-serwitor obrócił kuter i ruszył cała naprzód w stronę krańcowych planet systemu, w stronę jednostki flagowej zgrupowania floty, w stronę Wyznawcy.



Zbawienny
krążownik klasy Dyktator, przesmyk międzyplanetarny Sybil-Congruentior

Haajve Sorcane, Max Vogt

Dotarli do zbrojowni relatywnie szybko.
Główna zbrojownia tego pokładu była niczym innym jak pomieszczeniem chronionym wzmacnianym włazem i pilnowanym przez oddziały zabezpieczeń, wypełnionym szablami, pistoletami automatycznymi, strzelbami i innego rodzaju orężem. Do wejścia toczyła się kolumna ludzi, nieliczni technicy i oficerowie przechodzili obok ciżby prostych sług, odzianych w tuniki, szaty służebne lub przepaski biodrowe. Wyczuć w powietrzu dało się napięcie.

Kolejka musiała mieć z czterysta osób. Kto wie, ile było w środku i wydostawało się drugą stroną, przyjmując przydziały od oficerów. Przydzielanie broni i formowanie oddziałów szło nader zorganizowanie, mimo pełnego poddenerwowania gwaru, oddającego niepewność tłumu żołnierzy z przypadku.

Obu Imperiałom przyszło do głowy, że Astartes i Chykosianie mogą naprawdę najzwyklej w świecie zostać odparci.

- Chodźcie z nami! - zaproponował jeden z oficerów, podchodząc z lewej strony, obok węża ludzkich ciał do wejścia. Z pewnym żalem Sorcane stwierdził, że nie ma szans na odnalezienie tutaj swojej broni choćby tu była, zwłaszcza, gdyby tu była.
Vogt tylko rozważał, ile sekund zajęłoby buntownikom rozszarpanie ich gdyby wiedzieli, kim są. Wiele głów odwracało się w stronę potężnie zbudowanego kolosa w skafandrze.

Chcąc nie chcąc, weszli do środka. Musieli szybko się uzbroić ale też zdobyć informacje o miejscu przebywania kapitana Py.

Jeden z wydzielających broń serwitorów wepchnął jednemu do rąk strzelbę, drugiemu autopistolet, każdy też dostał bandolier z czterema magazynkami do własnej broni. Jednemu przypadł niewielki kordzik, drugiemu chyba przeciętnie wykuty kordelas, oba najpewniej używane zbyt wiele razy. Były pokryte niedomytą krwią. Najpewniej należącą do osób nie chcących uczestniczyć w sprzeniewierzeniu się okrętu Imperium...

Rozmyślając o kapitanie, Vogt ze swoimi wyostrzonymi zmysłami, chociaż nienawidził i prawdę powiedziawszy nie znał dobrze tłumów - nigdy nie był w takim ścisku, nawet w transporterach z własnymi żołnierzami - usłyszał mrożącą krew w żyłach konwersację kilku oficerów gromadzących uzbrojonych załogantów.

- Potrzebuję około dwunastu ludzi... Wiesz, ponad półtorej setki z tej imperialnej fregaty zostało pochwyconych... kapitan kazał ich zabić zanim Astartes by mogli ich oswobodzić i pozwolić dobrać się do broni.

W tym samym czasie techpiechur o nadludzkim słuchu wyłapywał tylko gwar z jednego powodu.

Ktoś przemówił do niego.

Zapomnij o kapitanie Py czy szkodach na tym okręcie. To drugorzędne kwestie w tej chwili. Musisz ruszyć odnaleźć główny cogitator okrętu. Znajduje się na mostku. Koniecznie pobierzesz z niego kluczowe dla powodzenia tej wojny dane i zabierzesz ze sobą lub wykorzystasz anteny Zbawiennego aby przesłać je dalej. Spiesz się. Bliżej udzielę ci dalszych instrukcji. Za chwilę nastąpi binarna transkrypcja najbezpieczniejszej drogi na mostek dla twojego Implantum Logis. Pozostało niewiele czasu.

Dwóch żołnierzy, z tak wieloma informacjami i nie mogąc do końca bezpośrednio się porozumieć, stanęło oczekując w grupce nie wiedzących co ze sobą zrobić załogantów, dzierżących świeżo wydaną broń, z której to grupy co chwila żołnierze zabezpieczenia oddelegowywali po kilku do oficerów zbierających niewielkie oddziały i ruszających w głąb okrętu...

-2- 20-12-2011 20:56

Mulciberis Albitern
katedra, monastyr-forteca Adeptus Mechanicus, system Albitern, okolice równika Loix

Febris Abomitianus

Aparatura zamigotała. Febris i Legionista stali obok konsolety, niepewni, gdzie znajduje się mikrofon, ale pewni, że można stąd nawiązać połączenie poprzez potężne anteny nadawcze Monastyru lub jednej ze stacji komunikacyjno-badawczych ulokowanych na planecie.

- Odbiór. - rzucił Legionista, nie podając żadnych specyfikacji. Przez chwilę nic się nie działo. Po chwili na wyświetlaczu konsolety z ołtarza jedna z kolumn zaczęła się rozświetlać i gasnąć w rytm głosu, który udzielił im odpowiedzi.

- Zidentyfikuj się... - odparł głos w towarzystwie zbyt silnych zakłóceń, by można go było rozpoznać lub jednoznacznie zakwalifikować jako nieznany. Legionista spojrzał na Febrisa, po czym kontynuował.

- To my... wybrani.

Ponownie na chwilę wystąpiła cisza.

- Jes...y po śrdk. Bitwy ks*icznej. Zbierz... tąd, mo... są... ej planecie... oz... waszą. Po... as gdzie... ście. ...alnie sk... się w... żni.

- Przyjęliśmy. Bez odbioru. - stwierdził Legionista i przerwał połączenie.
- Wygląda na to, że mamy naprawdę wiele czasu. Proponuję... się rozdzielić. Nadam sygnał wezwania o pomoc i przejmę jakąkolwiek jednostkę jaka tu spocznie, po czym zinfiltruję jeden ze światów systemu. Ty weź lądownik i odnajdź Władców. Nie muszę mówić, że Sabathiel zostanie ze mną...

necron1501 03-01-2012 21:33

- Wybierzmy się po kapitana, nie możemy pozwolić aby desant poszedł na marne - odpowiedział Axis, skupiając się na odczytach z całego pancerza. Duża ilość mniej poważnych obrażeń spowodowanych przez ostrzał, pozostałe, poważniejsze przez kontakt bezpośredni. Nadal był jednak sprawny a do śmierci daleka droga.
- Prowadź, będę za tobą podążał.
- [i]Nie na marne. Możemy zamknąć hangar raz na dobre. Twoja wola jednak.[i/] - skinął głową Patroszyciel. Jego dwaj bracia ruszyli w stronę rozwartego włazu, bezgłośnie ustawiając się po obu jego stronach i czekając na sygnał.
- Na twój rozkaz. - zapytał, aby się upewnić.
Axis zastanowił się. Kapitan mógł się przydać, lecz na pewno będzie sprawiać problemy, a nie mieli na to czasu.
- Jak Wy byście postąpili? - zapytał z ciekawości. Wątpił aby odpowiedzieli jasno ale może pomoże.
- Wycofalibyśmy się. W tym sektorze wy macie interes, nie my. My strat poważywszy posiąść nie możemy. - wyjaśnił Patroszyciel.
Skinął głową. Nie byli tu po to aby wyciąć w pień wszystkich Imperiałów, ale by wykonać to, po co przybyli.
- Wysadźcie w powietrze całe to pomieszczenie, spowodujcie jak największe szkody - rzucił Pożeracz, sunąc wzrokiem po ciałach.
Władca skinął tylko głową, na wewnętrznym interkomie przekazując rozkazy. Operator konsoli otworzył na oścież wszystkie włazy do pomieszczenia, po czym wszyscy zaczęli przenosić co większe głowice pod zamknięte grodzie pokładów startowych. Niestety, nie dysponując kodem trigramicznym, nie byli w stanie przeskoczyć nadrzędności awaryjnego zamykania włazów przy otwieraniu grodzi, nie mogli tym samym zdehermetyzować pomieszczenia w prosty sposób.
Uwinęli się jednak zaskakująco szybko, ale o ile metody samego Patroszyciela były oczywiste, musiał być zapewne nie mniej wszechstronny od swoich braci. Byli weteranami tysięcy lat wojny - improwizowacja taktyczna czy znajomość własności i obsługi niemal wszelkiego rodzaju materiałów wybuchowych może nie było ich specjalizacją, ale radzili sobie, jak członkowie Legionu Alpha czy Czarnego Legionu. Po chwili jeden z Astartes zakomunikował:
- Ładunek gotowy do detonacji. Zebraliśmy ładunek bombowców, Gwiezdnych Jastrzębi. Jeżeli przebija pancerze okrętów, powinno wystarczyć na jedną gródź.
- Dobrze więc, przystąpcie do detonacji, my się w takim razie ewakuujemy - stwierdził Axis patrząc pytająco na Patroszyciela.

Jeden z Władców podszedł do przewleczonych na platformach szynowych po samą gródź materiałów wybuchowych, łapiąc po drodze rzucony mu detonator czasowy i szykując niewielki ładunek plazmowy do zapoczątkowania eksplozji bomb, z których dwóch innych znalezionymi w dłoniach rozstrzelanych serwitorów przecinakami plazmowymi ostrożnie obierało powłokę pięciotonowych ładunków. Gdyby nie platformy szynowane, nie przeciągnięto by je gdzie potrzeba, na szczęście załoga musiała jakoś wnosić je na bombowce.

Dwóch pozostało wówczas w zupełnej ciszy po obu stronach uchylonego wejścia do hangaru, oprawiając swoje ofiary na użytek szerzenia paniki, jeden przy konsoli. Pozostali poza Patroszycielem poświęcili czas na przeczesanie wszystkich trupów - przede wszystkim zgarnięto wielkie ilości amunicji bolterowej w magazynkach, jakie posiadał przy sobie oddział Astartes, a także odcięto wszystkim głowy przy samym torsie i przygotowano do załadunku. Marines działali metodycznie i bardzo szybko, z widocznym doświadczeniem zbierając wszystko, co najcenniejsze, niczym szarańcza błyskawicznie wyżerająca bujną uprawę. Patroszyciel przyglądał się zaś Jastrzębiom Gromu z niewypowiedzianym smutkiem.

- Sprowadziwszy Derciusa... moglibyśmy przejąć te maszyny, nie, cały okręt. Nie pierwszy krążownik uderzeniowy w naszej służbie, szybki a zwrotniejszy od Furiacora dwakroć. Co za strata.

Po kilku minutach wytężonego działania Astartes byli obładowani improwizowanymi workami z niedrących się kombinezonów braci służebnych, które obładowali amunicją. W oddzielone od szyi czerepy zagłębili z wprawą przez oczodoły wielkie haki jednego łańcucha, który obwiązali wokół filara stanowiącego środkową część wnętrza Szpona Strachu. Byli gotowi.

Nie byli jeszcze jednak w kapsule.

- ASTARTES, ECHOLOKACJA WSKAZUJE DYSTANS KRAŃCOWY, 220 METRÓW! - warknął na komunikatorze jeden z dwóch oczekujących przy wrotach Władców. W korytarzach okrętu istotnie działanie tego typu systemów auspex były wyraźnie zakłócone.

Patroszyciel westchnął, po czym roześmiał się sucho, a jego struny głosowe wespół z zakłóceniami typowymi dla łączności przypominały jęki próbującego zachować godność człowieka, któremu rytmicznie łamano paznokcie.

- Taktyka, Czempionie? - zapytał o rozkazy.
Axis westchnął. Przeciągnął się, przyglądając się polu walki rozmyślając nad taktyką.
- Czy znamy ich liczebność? Patroszycielu, sam doskonale wiesz co do was będzie najlepiej pasować, postarajacie się wykorzystać pozostałe ładunki aby odpowiednio ich zmiękczyć przy wejściu. Przywitamy ich na trupach kamratów. Niech wiedzą, że zadarcie z wojownikami Nihla skończy się ich śmiercią.
- Mogłszy ich być nieco zbyt wielu, chyba że ponownie sam dwu dziesiątkom podołasz. Nie zdążymy zebrać genoziarna. Wiedzieć muszę, jaką rolę wy, czempionie, przyjmiewszy.
- Dostosuję się do Twej taktyki Patroszycielu. Jednakże nie zdążymy się wycofać, chyba że o czymś nie wiem? - zapytał.
- Cóż... - Władca rozłączył się i zaczął wydawać rozkazy swoim podwładnym, bez gestykulacji. Po chwili odezwał się ponownie do Axisgula. - Odwóciwszy ich uwagę jak poprzedniwszy.
- Nie jestem pewien czy to zadziała. Tym razem wiedzą czego się spodziewać, do tego będzie ich więcej, po paru sekundach wszelkie wsparcie ode mnie padnie pod ostrzałem - odparł. Wiedział, że zmasowanego ostrzału nie przeżyje, a Władcy nie byli godni oddawania za nich życia.
- Podołacie, czempionie. Odwróććie uwagę, my wtedy wykonamy naszą część zadania. - upierał się Patroszyciel. Czasu było coraz mniej.
Axis poważnie w to wątpił. Poczuł jednak obecność swego Pana. Ufał mu. Nie stchórzy.
- Dobrze więc, jak to widzisz Patroszycielu? - zapytał Pożeracz, szykując się do działania.
- Zajmiewszy pozycję i czekawszy dacie się powitać pośród rzezi ich braci, niech was pochwyciwszy planowawszy Astartes. My uderzywszy i zabijewszy, wszystkich. - wskazał ręką pozycje swoich podwładnych, którzy już się ustawili w strategicznych, osłoniętych miejscach pomieszczenia, dobywając granatów przeciwpancernych.
- Mam złożyć broń? - zapytał szczerze zdumiony Khornista - Tu, pośród krwi?
Odetchnął głęboko. Mogło się udać, ale również była szansa, że go rozstrzelają na miejscu.
- Dobrze więc - odparł twierdząco, stając pośrodku jeziora krwi.

Władcy zniknęli, na kładce, za myśliwcami, kolumnami, płasko na kładkach. Wciąż byli bezgłośni. Axisgul ustawił się po środku masakry, której nieomal sam dokonał. Za sobą słyszał syk wciąż rozprzestrzeniającego się dymu. Oczekiwał, słysząc już niosące się, ciężkie kroki pancerzy wspomaganych Egzemplariuszy. Musiało ich być kilkunastu, przynajmniej kilkunastu.

To była ostatnia chwila by coś zmienić lub oczekiwać realizacji planu Patroszyciela.
Axis uspokoił oddech, powoli taksując wzrokiem okolicę. Zaraz się zacznie i okaże się czy plan Władców wypali. Powoli schował broń do pochew. Z bronią w rękach nie wyglądał na osobę gotową do poddania. Czując uspokojające myśli swego Pana, powoli skierował swoje myśli w dawne czasy, wspomnienia i rozmyślania. Czas pokaże.

Tym razem przybyli więcej niż gotowi.

Sylwetki uzbrojonych w boltery Astartes w karmazynowych pancerzach wylały sie z wejścia do korytarza, omiatając cały hangar wzrokiem, każdy sektor ogniowy mając pod kontrolą. Nawet nie zwolnili widząc przed sobą Pożeracza; znalazło się kilku innych biorących jego na cel.

Były ich może dwa oddziały taktyczne, to jest po dziesięciu, i grupa dowódcza. Kapitan nie omieszkał osobiście odbić pokładu dowódczego, zabierając swoją świtę. Poza konsyliarzem dosyć roztropnie wyposażył pozostałych czterech przybocznych w miotacze plazmowe.

To oczywiście czyniło walkę niemożliwie trudną.

I oto był i on sam, który stanął po środku wejścia, powoli krocząc naprzód; uskrzydlony hełm o jarzących się błękitnym światłem wizjerach skupiony wyłącznie na Axisgulu, czarna peleryna zamiatająca za nim metalową posadzkę pokładu, czerwieniejąca na brzegach od krwi niedawnych ofiar Pożeracza i Władców, z obnażonym i trzaskającym od wyładowań pola elektrostatycznego ostrzem ozdobnego miecza energetycznego zdającego się wykonaniem nie ustępować najlepszym broniom, jakie sługa Rzeźnika kiedykolwiek widział.

Jego podkomendni rozstąpili na boki, nie potrzebując i nie mając osłony lepszej niż pancerze wspomagane przeciw bolterom Władców.

Znieruchomieli i nastała cisza, z niewidocznymi Władcami bezgłośnie czatującymi na pozycjach. Lojaliści celowali w ich kierunku, podejrzewając ich obecność, ale nie mogąc na pewno jej stwierdzić, oczekując tylko rozkazu swojego dowódcy.

Ten wskazał Axisgula czubkiem ostrza.

- Złóż broń, ścierwo, a być może nie odeślę cię od razu do piekieł tych, którzy zawiedli twojego władcę.
Axis spojrzał nowym spojrzeniem na przybyłego. Oceniać zaczął go wzrokiem, poczynając od hełmu kończąc na nagolennikach, chcąc wyrobić sobie początkowe wrażenie bojowe. Było jak najbardziej pozytywne.
Pożeracz uśmiechnął się do dowódcy, rozkładając szeroko ręce, niczym chcąc go objąć.
- [i[Spełnię twą prośbę, lecz najpierw odpowiedz mi: czyż nie pożądasz bycia tym, który powali samotnie Spaczonego Khornistę, tego który przyłożył rękę do śmierci Twych braci, którzy pomimo woli walki, zginęli?
- zapytał, patrząc oponentowi w oczy.

Przez chwilę panowało milczenie. Axisgul zdawał sobie sprawę, że dla większości z Piechoty Kosmicznej było to pierwsze napotkanie renegata, zdrajcy, członka jednego z oryginalnych Legionów Imperatora; zresztą nie do pomylenia wskutek jego krwawego dzieła. Choć ich ruchy zdradzały niewzruszenie i precyzję, wiedział, wyczuwał jak wstrząśnięci byli wszyscy widokiem rzezi - rzezi swoich braci-wojowników, braci służebnych, w ogóle rzezi której, jak to wyglądało, dokonała jedna osoba, jedna istota. Najpewniej też nie wiedzieli, co czyni ich dowódca - heretyka należało natychmiast zgładzić, tymczasem ich kapitan wypowiedź skierował do arcywroga...
...i uzyskał odpowiedź.

- Istotą czystości jest umotywowanie. Pytasz mnie o pychę... ta ścieżka wiedzie na zatracenie. Chcę pomsty. - kapitan ruszył powoli w stronę Axisgula, z jedną ręką na pochwie, głownię miecza zaś skierowawszy na bok w neutralnej pozycji, gotów wykonać zastawę lub szybki sztych - Nie mnie jednak decydować.
- Wiadomym jest, że to Twój Pan, Imperator o tym decyduje. Lecz czyż nie On dał Ci szansę aby wywrzeć zemstę za śmierć swoich braci? Oczywistym jest, że jeśli walka nie będzie przebiegać według Twej woli, Astartes Cię wspomogą. Wtedy pojedynek przemieni się w mą egzekucją. Nijak honorową walkę tego zwać nie mogę - stwierdził przyglądając się swemu oponentowi.
Axis zdawał sobie sprawę, że nie jest w najlepszym stanie, podczas gdy przeciwnik jest w pełni sił. Nie podda się jednak, śmierć mu to tylko przyniesie, lecz nie ku chwale Swego Pana, lecz pod ścianą. Czuł Jego obecność, Pana Krwi i Honoru. Czas pokaże.
- Złożysz broń, lub skonasz, tu i teraz. - wypowiedział tylko kapitan Astartes, nie zwolniwszy w kroku w stronę sługi Khorne’a, zapewne zamierzając uznać samą bliskość broni Pożeracza za pretekst do zgładzenia go, a ze słów wynikało, że rozkazy istotnie, nakazywały mu wziąć go żywcem.
- Na każdego przyjdzie pora - stwierdził, wyciągając gładko broń ruszając błyskawicznie na Astartes. 20 bolterów stojących za przeciwnikiem nie wróżyło świetlanej przyszłości. Ku chwale swego Pana.

Seachmall 07-01-2012 22:47

Gwardzista zachwiał się w momencie udeżenia. Musiał przyznać Nihlowi rację, widzenie zderzenia z obu stron było nader ciekawe. Ledwo powstrzymał śmiech kiedy kapitan Władców Nocy w odsunął Czarny Okręt od reszty bitwy, po prostu ruszając do przodu. Na razie rozglądał się po reakcjach załogi zebranej na mostku, najwyżej swój spokój wyjaśni szokiem. Spojrzał na Inkwizytorkę z Hereticus

- Blanchior, na Imperatora, USPOKÓJ SWOICH OFICERÓW! - zdawałoby się nieulękniona kobieta, która znajdowała pośród emocji jedynie miejsce na wściekłość i zniesmaczenie krzyknęło do kapitana, gramoląc się z ziemi. Albo też raczej momentalnie podnosząc się na nogi, w porównaniu z innymi. Techkapłani zanosili modlitewne lamenty, większość oficerów zarzucała kapitana informacjami, adiutanci rzucali sprzeczne i co do jednej posiadające znaczne luki, naznaczone paniką plany poradzenia sobie z sytuacją. Kapitan nie zareagował na emocjonalną reakcję inkwizytor opuszczając broń do oparcia tronu kapitańskiego. Odwrócił się do stojącej na kładce inkwizytor.
- Czy Mantamales poszedł zrobić to, o czym myślę?!
- Tak, ale mamy kupić mu ile czasu się da! - odparła kobieta, po czym skierowałą słowa do komunikatora:
- Wszyscy szturmowcy na mostku, zebrać się przed windą.
Przeniosła spojrzenie na Stratega.
- Choźdzcie ze mną, żołnierzu, wyjaśnicie mi po drodze. - stwierdziła, nieco obniżając głos. - W czym rzecz?
Zastanawiało go co też ten cały “Mentamales” poszedł zrobić, podejrzewał kilka możliwości i miał szczerą nadzieję, że natrafi na jego znajomych po drodze.
-Wróg już się przedostał na pokład zanim nastąpiło zderzenie... ci jak im tam... terminatorzy, nie wiem ilu, ale dużo. Do tego jakiś czaroklepa ichni i coś jeszcze....- twarz gwardzisty przybrała wyraz strachu - Wyglądało to jak człowiek, ale... zmieniło się w gigantycznego ptaka i z powrotem w człowieka.- starał się mówić jak najgłośniej, aby przekrzyczeć ogólny harmider pokładu, żeby też reszta do dobrze słyszała.
- Będziecie mieli, żołnierzu, zaszczyt to zabić. Idziecie z nami. - wskazała ręką elewator, z którego przed minutą może Strateg przyszedł. Weszła ze szturmowcami do windy. Żołńierze zaczęli rozlokowywać w niej ładunki wybuchowe, ona tylko obserwowała, po chwili przestąpiła krok do tyłu.
- Będzie gotowe na czas, pani. Powinniście przywdziać skafander próżniowy, na wypadek, gdyby przyszło wam uciekać na zewnątrz okrętu.
- Nikt nie ucieka dopóki możemy odeprzeć wroga. Stawka jest zbyt wysoka. Powiedzcie, żołnierzu - zwróciła się do Stratega - z jakiego regimentu jesteście?
Gwardzista zasalutował.
-Aleksander Dron, 294 Cadiański, pani. Kilka lat temu stacjonowaliśmy na jakiejś zapyziałej dziurze, Omniscia się chyba nazywała. Zaatakowali nas Eldarscy Korsarze, cały mój oddział gryzie teraz piach jeżeli mają szczęście. Przełożeni sądzili, że nadaję się na służbę tutaj, jako nagroda i odstresowanie.
- Przykro mi to słyszeć... - bezwiednie i nie patrząc na rozmówcę rzuciła dowodząca, gdy bez ostrzeżenia szeroka gródź do windy zaczęła się zasuwać z obu stron. Wszyscy żołnierze zgromadzeni pod windą, jak też inkwizytor i sam Gwardzista cofnęli się, nie spodziewając takiego obrotu sytuacji. Z dziesięciu specjalistów od działań saperskich, którzy właśnie uzbrajali ładunki wybuchowe, na zewnątrz wyskoczyć zdążyła tylko trójka. Słychać było krzyk zaskoczenia i przerażenia, jedna ręka sięgała ku wyjściu, gdy gródź przed nią się zatrzasnęła i winda z wielką prędkością ruszyła w dół. Wszyscy na mostku umilkli.
- Szykować detonatory, odsunąć się, zająć pozycje! Będą tu lada chwila! - zaczął wydawać rozkazy pułkownik szturmowców. Odwócił się do zgromadzonych na mostku bardzo licznych oficerów, techkapłanów, sług i reszty.
- Nie słychać mnie? Wszyscy brać za broń! Dron, pokażcie im jak mają się ustawić jeżeli potraficie. - zwrócił się bezpośrednio do Gwardzisty. Sam najwidoczniej zaczął wydawać rozkazy korzystając z łączności swoich podwładnych, może plutonu, który zaczął się rozparaszać, szykować granaty, dwie czwórki szturmowców ustawiły się po obu stronach wejścia do elewatora. Inkwizytor zmierzyła wzrokiem migiem zajmujących pozycję szturmowców oraz innych obecnych na mostku, którzy zerwali się po strzelby bojowe ustawione w stojakach, dobywali szabli lub odbezpieczali pistolety, po czym ruszyła z powroem na swoje miejsce na platformie, powyżej.
Strateg sięgnął umysłem poza teren mostku szukając światełka, które przedstawiałoby Aslytha, lub jakiegoś innego Władcę Nocy. Gwardzista w tej chwili odsunął się nieco dalej od drzwi windy i wycelował z karabinu w nie. Natychmiast zlokalizował czarnoksiężnika i jego obecność. Przyznać trzeba było, że skoro tylko stracił ich z oczu, rozpierzchli się przejmując kontrolę nad dużą częścią okrętu. Wydawali się być emanacjami bezmyślnej agresji za wyjątkiem czarnoksiężnika, który doskonale odcinał swój umysł od wirów Osnowy. Samotnie zmierzał głównym korytarzem okrętu w stronę pomieszczenia z windą. Co ciekawe, w jego obecności Strateg wyczuwał wiele pośledniejszych dusz zwykłych śmiertelników, ale niewiele mógł stwierdzić jeżeli chodzi o tak niewyróżniające się prezencje w Osnowie.
Pod samą windą był jednak kto inny. Ktokolwiek wybił szturmowców, z którymi Strateg miał do czynienia może ze dwie minuty temu, czekał na windę. Grupa Władców, trudnych do rozróżnienia umysłów. Musieli dotrzeć tu konwencjalną drogą abordażową...
...w minutę. Może to kwestia teleportacji, ale drugiej w takim czasie? Ciężko określić. Jeden umysł nieprzenikniony i dziewięć pożerających strach swoich ofiar, upojonych. Chyba jeszcze część zwykłych osób, szturmowców zabezpieczających tę sekcję, żyło.
Winda niemal osiągnęła ich. Wyczuwał przerażenie uwięzionych w środku szturmowców.
Wykorzystując jak najsubtelniesze metody komunikacji jakie znał wysłał krótką wiadomość do Aslytha. “Wycofaj ludzi, bomba w windzie”. Gwardzista ciągle stał i czekał na nieuniknione.
Nie wiem o czym mówisz. Nie dotarliśmy do windy. nadeszła nieco nieoczekiwana odpowiedź. Nie mogło być jednak mowy o pomyłce. Wysoki trzask, który rozległ się z głośnika oznajmił, że winda spoczęła w dole.
- Dron? Słyszeliście mnie? - szarpnął go za rękaw dowódca szturmowców.
Gwardzista potrząsnął głową i spojrzał na dowódce.
-Co? Tak, wybaczcie... za bardzo skupiłem się na drzwiach.
Szturmowcy rozbiegli się po całym obszarze dosć dużego mostka, zajmując pozycje zgodne z uzbrojeniem. Strateg poczuł na sobie wyczekujące spojrzenia oficerów i sług, łącznie może pięćdziesieciu osób, wciąż siedzących na stanowiskach lub podchodżacych do niego od stojaków z bronią, patrzących wyczekująco. Oficerowie marynarki byli szkoleni w procedurach obrony przed abordażem, najwyraźniej jednak autorytet dowódcy szturmowców był wysoki, zwłaszcza na Czarnym Okręcie inkwizycji, tak też zebrani oczekiwali na komendy.
Winda ruszyła w górę. Strateg wyczuł, że nikt do niej nie wszedł.
Gwardzista wycofał się obejmując jak najlepsze strategicznie miejsce i ponownie celując w windę. Wiedział, że nic z niej nie powinno wyjść, ale trzeba zachowywać się należycie.
Kilku z oficerów wymieniło spojrzenia, czekając z bronią. Kilku sług zajęło pozycje za panelami, dbając o własną osłonę a nie rozstawienie się w razie gdyby wróg użył granatów, dysponował miotaczmai ognia czy na inne warunki dyktowane ekwipunkiem. Starali się też trzymać dystans od windy bardziej niż dbać o to, by ktokolwiek z niej wyjdzie nie rozpierzchł się i nie znalazł osłony. Kilku oficerów zostało jednak.
- Co mamy robić, gwardzistwo? - zapytał jeden, u którego napięcie nie mogło przesłonić arogancji.

Detonować!” krzyknął jeden ze szturmowców i na chwilę wszystko zagłuszył huk, a jego nastepstwem był grzmot. Winda została zerwała i rozbiła się w dole. Dopiero teraz, ktokolwiek tam czekał, wszedł do szybu i zaczął się powoli przemieszczać w górę.
- Trzymać pozycje! - warknął do wszystkich kapitan - Dopiero się tu zjawią.
Strateg westchnął w duchu. Na miejscu dowódców wydałby rozkaz wrzucenia granatów do szybu zanim przeciwnik się dostanie na mostek, no zakładając, że ktokolwiek posiadał coś tak nie potrzebnego żołnierzowi jak granat.

Strach zgromadzonych, pełne napięcia oczekiwanie było wyczuwalne. W nie mniejszym stopniu niż całą może setka osób na mostku emanowało żądzą krwi dziewięć z dziesięciu dusz, powoli pnących się wzdłuż szybu.
To znaczy powoli, jak na Astartes. Gdyby rozsuwające się na boki drzwi windy były w tej chwili rozwarte, najpewniej możliwość usłyszenia jak szybko wróg pokonuje drogę mogłaby odrzeć z pewności siebie najbardziej stoickich z oficerów.

W końcu napastnicy znaleźli się tuż pod wyjściem na mostek. Wszyscy zgromadzeli po drugiej stronie grodzi zobaczyli wysokocieplny laser przepalający ją u podstawy, z lewej strony, leniwie podążając w górę i pod wpływem ciepła przebijając stal. Wiązka laserowa co i rusz migała w zaciemnionym pomieszczeniu gdy przepaliła metal na wylot. Przepalający dał sobie swobodnie czas na wykonanie tej czynności, pławiąc się pozbawiającym nerwów oczekiwaniem ze świadomością, że wróg jest tuż po drugiej stronie.

Po kilku minutach wydających się być wiecznością, gdy Strateg słyszał wyraźnie intonowane cichcem modlitwy tych, którzy odważyli się odezwać (najpewniej zdradzając wrogowi o tak czułym słuchu pozycję), laser zagasł po drugiej stronie, pokonawszy drogę dwóch odcinków długości czterech metrów i poziomego długości ośmiu. Była to niemal cała powierzchnia wielkiego wejścia. Adamantowa gródź odchyliła się w tył i spadła w ciemność, po kilku sekundach generując ogłuszający huk, gdy spadła na resztki wysadzonej windy, wiele dziesiątek metrów w dole.

Strateg czekał, jak na mistrzów strachu ci Astartes zabierali się do tych spraw zbyt długo. Co, mieli nadzieje, że wróg zabrudzi sobie spodnie zanim jeszcze się zjawią?
Skorzystał z okazji aby zaznajomić się z rozmieszczeniem osób w pomieszczeniu, szczególnie kapitana i inkwizytorki Hereticus.

Inkwizytorka czekała dokładnie tam, gdzie ujrzał ją pierwszy raz, tym razem jednak swój ekwipunek miała do pasa przypiętego na falisty, wyglądający jak wygnieciony arkusz cienko odlanego metalu kombinezon, z opuszczonym kapturem. Respirator zwisał jej zawieszony przy szyi, pas z broni ą przepięła na kombinezon. Kapitan czekał na tronie odwóconym bokiem do spodziewanej strony nadejścia wroga, celując z pistoletu bolterowego.

Do środka wrzucone zostały granaty. Strateg przez chwilę spodziewał się nikłej eksplozji, która zabije najbliższe sługi i załogantów, zamiast tego z granatów dobył się krztuszący, nieprzenikniony dym, błyskawicznie rozchodząc się na pomieszczenie.
Wtem usłyszał rzecz dość niespodziewaną - jakby odgłos silnika odrzutowego w momencie uruchomienia. Kilka.

Domyślał się, że oficerowie nie widzą wiele, jednak jego nadludzki wzrok wychwycił sylwetki Drapieżców, jeden po drugim pojawiających się w drzwiach siłą rozpędu uruchomionego plecaka skokowego, masywne sylwetki momentalnie opadły na najbliższych oponentów. Szturmowcy niezwłocznie otworzyli ogień, kierowani zapewne akustycznymi auspexami, w ruch poszły granaty przeciwpancerne. Mostek w sekundę ogarnął Chaos, pozostawiając może sekundę na reakcję.

Rozważy obecnosć drapieżców później. W przeciągu chwili Strateg, otworzył wyrwę w Osnowie i pojawił się tuż za inkwizytorką. Jego postać na powrót przybrała formę Stratega Chaosu, jego laska stała się mieczem tętniącym mocną mrocznych bóstw, przyłożył ją płasko do pleców kobiety.
-Nie ruszaj się inkwizytorko.

Jego słowa dotarły do niej na moment zanim krzyki z dymu zawłądnęły umysłąmi pozostałych.

Szturmowcy prowadzili ogień ledwie widząc cel, niezbyt celnie, gdy jednak Drapieżcy rozpierzchli się po pomieszczeniu i w ciągu może kilku sekund każdy mógł usłyszeć agonalny wrzask towarzysza z dowolnej strony, pozory dyscypliny się rozpłynęły. Oczy Stratega dostrzegały w innym spektrum nie tyle światła, co rzeczywistości, sylwetki przerażonych załogantów i oficerów, próbujących wydostać się z pomieszczenia, strzelających na oślep. To tu, to tam Władcy mordowali swoje ofiary, z precyzją lub kaprysem decydując, czy pozwolić im na wydanie ostatniego dźwięku przed objęciem śmierci.

Inkwizytorka nie poruszła się ani o milimetr, może zgodnie z poleceniem, może z zaskoczenia. Jedynie jej dłonie zacisnęły się na metalowej poręczy... silniej.

Strateg przyglądał się toczącej się rzezi, wykonał delikatny ruch ręką dźwięki przycichły, wydawały się odleglejsze. Spojrzał na Inkwizytorkę.
-Proszę na nich patrzeć Inkwizytorko. Ci ludzie giną dla Imperatora i dla pani, jako przywódca jest i pani przynajmniej tyle winna. - westchnął kiedy ujrzał jak jeden z Władców Nocy wyciąga członkowi załogi kręgosłup przez brzuch -Kim jest ten “Mentamales”? I dokąd się udał?

Kobieta otworzyła usta, z jej emanacji w Osnowie wynikałoby wskutek nagłego przypływu odwagi, że raczej by przekląć Stratega lub próbować zrobić coś głupiego i ponieść śmierć, nim jednak jego uszu dobiegł dźwięk, jego umysł na sposoby bardziej niż ezoteryczne przechwycił szum, częstotliwość kontaktu radiowego, choć nie był dość skoncentrowany, skupiony czy dostrojony by zrozumieć słowa.

Miał miejsce huk i eksplozja i ciąg.

Strateg poczuł jak zostaje potężnie szarpnięty w przód w niekontrolowany sposób, podobnie chyba jak każda osoba, ciało czy nieruchomy obiekt na całym pokładzie dowódczym, unosił się - przez chwilę leciał - w stronę otworu pozostałego po bocznym iluminatorze, który został odstrzelony w próżnię.

Szturmowcy jednak mieli plan awaryjny, a może i był to domyślny.

Przekształcane przez iteratory dźwiękowe zapomnianej konstrukcji potworne wycie Drapieżców i wrzaski ich ofiar utonęły zupełnie w gwiździe powietrza dramatycznie uciekającego przez powstały otwór, porywającego wszystko i wszystkich ze sobą. Nie widział dokłądnie co się dzieje, wiedział, że ma może chwilę na reakcję nim dołączy do tuzina sylwetek wypadających w próżnię.

Działając bardziej instynktownie niż z przemyśleniem dokonał ponownej przemiany w postać demonicznego kruka. Następnie wyszukał jakiegoś miejsca aby wbić szpony swojej nowej formy. Natychmiast praktycznie wczepił się w stalową barierkę kładki, odginając ją gdy zacisnął nań szpony, porywany razem z ustępującym ciągnącej go sile metalem, po czym opadł w dół, z wysokości kilkunastu metrów na pokład, nie doznawszy uszczerbku na ciele i może jedynie na godności.

Poza nim i Drapieżcami, mostek był pusty i zupełnie ciche.

MadWolf 08-01-2012 01:02

Monastyr
- Skoro nie musimy się śpieszyć to może sprawdźmy najpierw co z twoimi ochotnikami? - spytał bawiąc się zdobycznym hakiem - Ciekawi mnie czy informacje były jedynym bogactwem jakie skrywali ci mnisi.
Podczas ich rozmowy jazgot Nurglików przycichał z wolna gdy znudzone rozsiadły się wokół rozmawiających, ale z chwilą gdy wojownik ruszył do wyjścia poderwały się i pomieszczenie na nowo wypełniło się ich piskliwymi głosami. Na jego niewypowiedziany rozkaz grupka demonów podbiegła do mechanicznych zwłok i poniosła je za swym panem w ponurej parodii żałobnego konduktu.
- Dajmy ich trochę czasu na umieranie. Co do informacji, Albitern jest zapleczem przemysłowym Wrót Cadiańskich. Ten monastyr to z pewnością jakiś rodzaj placówki naukowo-szkoleniowej. Wątpię, aby wiedzieli więcej niż wspomniany magos by im pozwolił. - stwierdził Alpharius, odchodząc od konsoli i ruszając za orszakiem w grotesce straży honorowej, nie zwracając na ten fakt uwagi.
- Powinieneś startować natychmiast. Władcy Nocy może i szerzą strach przy każdej okazji i znani są ze zdolności bojowych w kosmosie, ale działają wedle dawnej organizacji legionu, przynajmniej niektórzy. Nihl będzie chciał zniknąć, wątpliwe aby ryzykował życiami swoich braci.
- Masz rację, wciąż zapominam o gwałtownym nastawieniu naszego przyjaciela. - rzucił przez ramię - Ale myślę że jakoś pogodzi się z faktem że wasza dwójka nie zaszczyci go swoją obecnością w najbliższym czasie - zaśmiał się na odchodnym.
Szybkim krokiem przemierzył dziedziniec i wprowadził swą niewielką procesję na pokład lądownika. Wydał polecenie startu serwitorom pilotującym statek, a sam zajął się nadajnikiem lokalizującym. Upewniwszy się że Władcy nie będą mieli żadnych problemów z odnalezieniem jego jednostki zajął się przeglądaniem danych zgromadzonych w pamięci pokładowego cogitatora.
- Taaaak - mruknął po chwili wpatrując się w wyświetlacz. Wciąż jeszcze zastanawiał się nad uzyskanymi informacjami gdy rozbrzmiały sygnał alarmu zbliżeniowego - okręt Władców pozostał nieodkryty przez systemy lądownika do ostatniej niemal chwili.
- Febris, Wybrany Abaddona. - rzucił do nadajnika.
- Witaj Wybrany, Dok numer cztery jest gotów na twoje przyjęcie - odpowiedź nadeszła niemal natychmiast.
- Ach, czuję jakbym wracał do domu - z głośników dobiegł go jeszcze śmiech rozmówcy zanim połączenie zostało przerwane. W zadumie przyglądał się kadłubowi niszczyciela gdy mechaniczni piloci kierowali maszynę we wskazane miejsce.

Już w hangarze doglądał wyładunku swej zdobyczy, znając zapatrywania swych gospodarzy odesłał demony i musiał teraz polegać na ich sile roboczej.
- Zanieście to do mojej kwatery - poinstruował zgiętego w pół niewolnika, samemu ruszając na spotkanie z Kapitanem w towarzystwie przysłanej mu eskorty.

Zell 09-01-2012 20:31

Aleena Medalae, Ardor Domitianus, Artair Nidon, Borya Wołodyjowicz, Orientis, Sihas Blint

Aleena
uniknęła abordażu, ale co z tego? W żadnym wypadku nie odczuła ulgi z tego powodu, wręcz przeciwnie. Przynależność do Adepta Sororitas nauczyła ją wręcz siostrzanej wierności w stosunku do innych Sorores, co dla Hospitallerki przekładało się także na wierność tym, którzy znajdowali się pod jej opieką.
Zawiodła.
Oczywiście jej obecność na Czarnym Okręcie nijak zwiększyłaby szanse kogokolwiek- cóż ona mogłaby zrobić? Jej wyszkolenie bojowe sprowadzało się do podstaw mających zwiększyć jej przeżywalność na polu bitwy. Wszak na co rannym martwy medyk?
A na co martwym żywy medyk?
Zacisnęła zęby czując wzbierającą gorycz. Lepiej umrzeć dla Imperatora, niż żyć dla samego siebie, ale jeszcze lepiej żyć dla Imperatora i służyć, niż umrzeć nie spełniwszy obowiązku. Tylko dlaczego było to takie trudne? Przynajmniej nie mogło być już go...
Siostra otworzyła szeroko oczy uderzona jedną, prostą myślą. Serce gwałtownie załomotało w nagłej panice. Rozejrzała się po swoich towarzyszach i pomimo zaciśniętego gardła udało jej się powiedzieć:
- Muszę się skontaktować z kontradmirałem... Natychmiast. - głos jej nie drżał, ale sposób w jaki pobladła zdradzał wiele - Kto umie obsługiwać komunikację radiową? - zerknęła na Orientisa i Ardora - Albo potrafiłby wykonać zadanie Astropaty?
- Mogę spróbować, o ile uda mi się odgadnąć częstotliwość na której nadaje statek kontradmirała... - rzucił Artair, i chociaż miał wiarę we własne umiejętności próba ślepego strzału w eter mogła się skończyć fatalnie w skutkach.
Po raz pierwszy odkąd zaokrętował się na okręcie inkwizycji poczuł spokój. Być może było to związane z jego opuszczeniem, może z ciszą która panowała nieprzerwanie zaledwie kilka metrów od niego, w pustce kosmosu. Dopiero teraz zdecydował się na ten krótki czas spokoju, zdjąć hełm, odetchnąć bez pomocy filtrów. Soczewki w implantach jego oczu zaszumiały cicho, kiedy regulowały ostrość widzenia. Znad pancernego korpusu spojrzał na wszystkich żołnierz, o twarzy kilka razy za dużo potraktowanej ostrzem miecza.
- Pozostaje nam modlić się do Imperatora, żeby nie zestrzelono nas nim dotrzemy do celu - powiedział głębokim głosem. Jak powiedział tak uczynił, przyklęknąwszy wcześniej i opierając broń o udo. W pomieszczeniu rozszedł się cichy pomruk spośród którego dawało się rozróżnić niektóre ze słów świętych litanii.

Gdy tylko zaczął się domniemany abordaż Borya wyszedł z kokpitu. Na nic się nie mógł przydać. Na nic się nie chciał przydać. Chciał tylko zejść wszystkim z oczu, by nikt nie zobaczył jego wściekłości. Czy powinien odlatywać? Uciekać z bitwy do której sam się garnął? Prikaz, prikaz, PRIKAZ! “Szto miałem zrobić?! Ja jeno narzędzie w rękach przełożonych! Nie mam prawa do własnego zdania!” Pizdec! Tłumaczenie tchórzy. Wszedł do ładowni, o poziom niżej. Rozbroił się. Flawię położył na skrzyni z czymś. Hełm rzucił w róg. Odpiął pas wraz z szablą rodu i pistoletem laserowym. Odczekał aż właz się zamknie, po czym rykną jak zwierz i zdzielił, blaszaną skrzynię, pięścią aż zatrzeszczały serwomotory w barku. W połowie zapadła się w wygiętej stali. Chwycił ją oburącz, chcąc rzucić, ale okazała się znacznie cięższa niż się spodziewał i był w stanie ją jedynie przewrócić, więc dołożył jeszcze z kopnięcia, znów wgniatając ją, stalowym butem pancerza...
Szał przeszedł. Ulotnił się tracąc moc by pełnić swą funkcję. Ukrywania czegoś z czym Borya radził sobie znacznie gorzej.
- Elisbeth... - wyszeptał
Siedział przy najdalszej ścianie ładowni. Pancerz walał się w okolicy. Zimny, stalowy filar wysysał ciepło z jego krzyża. Wzrok protetycznego oka miał wlepiony w swój hełm, leżący metr przed nim. Opierał rękę na kolanie, a na ręce głowę, zasłaniając organiczne pół twarzy.

- Musiałbym improwizować Siostro. - Kronikarz zwrócił się do Aleeny i patrząc na nią podrapał się palcem wskazującym po prawym policzku. Później rozłożył bezradnie ręce. - Poza tym, Astropatia może powodować ślepotę. Nie wiem czy długotrwała, czy nawet jednorazowa, gdyż jej zagadnienie nigdy bezpośrednio nie odnosiło się do mojego przyszłego przeznaczenia, ale nie chciałbym ryzykować. Również z innego powodu. To urządzenie działa jak psioniczny megafon, ktoś o moim umysłowym mógłby zwrócić na naszą jednostkę niepotrzebną uwagę, zwłaszcza, że z wizji, których wcześniej oświadczałem wynika, że moi dawni towarzysze bardzo się za mną stęsknili, i prawdopodobnie są świadomi mojego powrotu do świadomości.
Blint siedział w milczeniu, ignorując resztę towarzyszy... To czego właśnie uniknęli... Wolał o tym nie myśleć. To było zbyt straszne. Szczerze wątpił, że zobaczą jeszcze kogokolwiek z załogi. Jednak na razie miał swoje problemy. Dostał jasne rozkazy i musiał je wypełnić. Taka była rola żołnierza - nikt nigdy nie pytał się ich o zdanie i tym razem nie było inaczej.
Jednak trudno było cokolwiek zaplanować, cokolwiek ocenić - wszystko zmieniało się jak w kalejdoskopie, a wszystkie, nawet najdoskonalsze plany, zawalały się z wielkim i głośnym hukiem.
Kapitan mógł jedynie czekać na dogodny moment.

Aleena ponownie rozejrzała się po towarzyszach. Nie wierzyła, po prostu nie wierzyła w ich reakcję. Czy oni naprawdę nie zdawali sobie sprawy? Nie widzieli tego? Zacisnęła zęby, tłumiąc irytację i odezwała się jeszcze raz spokojnym lecz osobliwie zimnym tonem.
- Modlić, aby nas nie zestrzelono? - spojrzała w stronę Artaira, ale zaraz przeniosła spojrzenie na Orientisa - A ty śmiesz obawiać się ślepoty lub skierowania na tą łupinkę uwagi wroga? To jest dla ciebie najważniejsze? A może nie chcesz, aby TWOI właśni dawni kompani zwrócili na CIEBIE uwagi? Tylko ty i ty? Błagam, niech to wynika ze zwykłej ignorancji, niedostrzeżenia powagi sytuacji, niż z czystego zamiłowania do własnej osoby. - Aleena mówiła głośniej niż zazwyczaj, mając zamiar skupić uwagę wszystkich obecnych - Powiedziałam, że muszę NATYCHMIAST skontaktować się z kontradmirałem. Nie za godzinę. Nie za kilka chwil. Tylko natychmiast, niezależnie od środków. - spojrzała z dezaprobatą na towarzyszy - Chyba, że cenicie bardziej swoje życie nad istnienie systemu Albitern, jak i powodzenie naszej misji.
Kapitan wyraźnie rozbawiony zaistniałą sytuacją roześmiał się pod nosem.
- Ja bym jej posłuchał...
Artair się skrzywił, słysząc reakcję siostry na temat wątpliwości kronikarza co do użycia jego zdolności. Rozumiał je, a dodatkowo istniały inne okoliczności.
- Astropata nic nie zdziała w mojej obecności - rzucił jakby od niechcenia, po tym jak wstał kończąc modlitwę. Oficer skierował swoje kroki w kierunku trzewi statku, gdzie znajdowała się radiostacja, gestem każąc podążać za sobą spiekalniczce. Kiedy zasiadł na stanowisku radiooperatora, uruchomił urządzenie wciskając kilka run. Założył na uszy słuchawki, po czym przy pomocy kilku przycisków zaczął przeszukiwać pasma.
Ardor po ostatnim zdaniu wypowiedzianym przez Aleenę stał się nagle niezwykle groźnym astartes, spojrzał na nią z góry, co warto zauważyć nie było trudne i niemal ryknął:
-Astartes żyją tylko dla Imperatora, nasza misja jest najważniejszą ze wszystkich. Jak śmiesz twierdzić, że nie troszczę się o system Albitern? To jedyna rzecz na jakiej mi teraz zależy hospitalerko! Orientis będzie nam potrzebny w czasie walki, a astropatów szkoli się latami. Żaden z psioników tutaj obecnych nie jest raczej w stanie tego obsługiwać. Teraz, kapitanie. Czy na tym statku jest jakiś pancerz szturmowy?
Artair usłyszawszy całą wypowiedź paladyna, odezwał się z pomieszczenia obok.
- A jak myślisz, do cholery?! Czy ten statek wygląda jak jakaś pierdolona zbrojownia? - żołnierz zirytowany, splunął na bok. Pokręcił głową, rozmyślając nad głupotą piechociarza. Miał też własne problemy. Radiostacja posiadała może kilka podstawowych run, które rozumiał. Jednak komplikacja urządzenia wskazywała, że techadept byłby osobą bardziej na miejscu. W swoim życiu ze świętych maszyn Artair miał do czynienia przede wszystkim z vox-radiostacjami polowymi, to zaś... to zupełnie go przerastało, jak musiał przyznać. Może mógłby nadać wiadomość na wszystkich pasmach równocześnie. Nie był jednak pewien jak bez wyświetlacza runicznego, czy w zasadzie czegokolwiek próbować skontaktować się bezpośrednio z okrętem Imperialnym. Zwłaszcza konkretnym.
- Twoje potrzeby mnie nie interesują. - Kronikarz odparł Hospitalierce krótko i zwięźle po czym podszedł do Ardora i uspokajająco poklepał go po ramieniu. Spojrzał też w stronę plującego żołnierza.
- To nie czas na sprzeczki, spróbujmy z radiem, jeśli się nie uda, spróbujemy ponownie, gdy będziemy bliżej. Ja w tym czasie się rozejrzę. - Kiwnął jeszcze głową i powoli odszedł od grupy.
Orientis zamierzał poszukać pancerza, o którym wspominała Pani Inkwizytor. Jego myśli cały czas kłębiły się wokół jej osoby. Był z niej dumny, i zdawał sobie sprawę, że jej ewentualna strata zaboli nie mniej niż zdrada tysięcy jego braci. Jedyne co mógł teraz zrobić to spełnić jej marzenie i spróbować nie dopuścić do śmierci jej podwładnych. Był przekonany, że wielce prawdopodobne telepatyczne dyskusje z czarnoksiężnikiem jednego z upadłych legionów by mu w tym teraz nie pomogły.

Aleena nie odpowiedziała ani na krzyki Paladyna, które nie wywarły na niej spodziewanego wrażenia, ani na wypowiedź Kronikarza. Jej twarz wyrażała jedynie czystą determinację i pewien spokój, który jednakże przywodził na myśl skupienie przed decydującą bitwą, niż odprężenie po niej. Siostra patrzyła na Artaira próbującego obsługiwać radiostację. Jasne było, iż ta technologia przerasta jego możliwości, mimo nadziei Aleeny. Astropatia. Pozostawała Astropatia, jedyna nadzieja. Musiała podjąć decyzję, kolejną z wielu, ale chyba najważniejszą w jej życiu. Nigdy wcześniej nie stanęła przed takim zadaniem i miała nadzieję, że nigdy więcej nie będzie zmuszona stanąć przez podobnym.
Primum non nocere...
Śmierć nadeszła dla szturmowca w czasie pozornego spokoju, z ręki osoby, której zadaniem było ratować życia, nie ich pozbawiać. Aleena wykonała jedynie jeden szybki ruch prawą ręką. Błysk ostrza skalpela był ledwo zauważalny, ale szkarłat krwi, który wytrysnął z przeciętych dwóch tętnic szyjnych Artaira nie mógł zostać pomylony z niczym innym.
Szturmowiec poczuł tylko ukłucie z dwu stron szyi i zdążył dotknąć dłonią wilgoci zbierającej się u jego karapaksu. Kołnierz ochronny był szeroki i chronił przed pociskami, nie mógł jednak na nic się zdać w momencie gdy skalpel tknął jego ulokowanych tuż pod głową arterii. Nie zdał sobie do końca sprawy, co się stało, gdy ciemność zaczęła mu zachodzić oczyma i wszelkie czucie odpłynęło z głowy. Krew natychmiast przestała dochodzić do mózgu, czas dla niego zwolnił, światłą się przytłumiły, początkowo zdawało mu się, że całe ciało odrętwiało - w istocie jednak przestał je czuć. Jeszcze zanim skonał w pełni zwisł zupełnie nieruchomo na fotelu radiowca. Ostatnim widokiem były runy radiostacji, której nie mógł obsłużyć i myśl, że zarżnięto go, niczym wartownika, dokładnie w ten sam sposób, w który on niezliczone razy pozbawiał życia innych... Potem wszystko się rozmyło.
W świecie dostrzegalnym dla innych minęły może dwie sekundy, zanim szturmowiec zwisł i może pięć kolejnych, zanim stracił świadomość, nie mogąc wykonać ruchu lub dobyć słowa...

Obaj psionicy wyczuli przejrzystość w Osnowie, jakiej nie zaznali od dawna przebywając nawet na Czarnym Okręcie, gdy dusza Nietykalnego, tak inna od wszystkich, odrywała się powoli ku swobodnemu dryfowi w Osnowie, gdy gen w niedokrwionym mózgu przestawał mieć znaczenie a Artair Nidon umierał.
Śmierć nadeszła niespodziewanie, ale także szybko. Bez niepotrzebnych cierpień, przynajmniej dla Artaira.
Aleena odwróciła się w stronę obecnych. Jej twarz, niczym maska, nie wyrażała żadnych emocji. Wiedziała, że ma niewiele czasu na tłumaczenie. Nie zamierzała go marnować. Nie mogła.
- Teraz Astropatia nie napotka problemów. - stwierdziła stanowczo, patrząc wprost na towarzyszy - Może uda nam się jeszcze zapobiec zniszczeniu całego systemu. - nachyliła się nad martwym szturmowcem, zabierając przekazany przez Coirue medalion oraz nagranie potwierdzające ich tożsamość, po czym spojrzała na Orientisa - Kronikarzu, to nie są moje, wyimaginowane potrzeby. - przeniosła spojrzenie na Paladyna - Jedyna rzecz, na której zależy... Niech więc czyny poprą te piękne słowa. - rozejrzała się po wszystkich - Nie będzie miało znaczenia kto z nas przeżyje, kto zginie, kto oślepnie, a kto odzyska wzrok. Nie będzie o co walczyć, po co walczyć i komu. Nie będzie pola, na którym armie będą mogły się zetrzeć. Nie będzie sensu naszej misji. Cel umknie przed zagrożeniem. - każde słowo wypowiadała z całkowitą powagą, stanowczością i zdecydowaniem - Jeżeli żaden z was nie chce, aby w ręce wroga dostały się torpedy cyklonowe znajdujące się na pokładzie Czarnego Okrętu, zdolne do przeprowadzenia Exterminatusa całego systemu Albitern... Skontaktujecie mnie z kontradmirałerm.
- Imperator poczułby się zniesmaczony. - Orientis zatrzymał się i obejrzał obserwując martwe ciało niewinnego człowieka, którego postanowiła uśmiercić kobieta. Skrzywił się.
- To u nas rodzinne... Jeśli mam podłączyć się do tego ustrojstwa, będę potrzebował twojego psionicznego wsparcia paladynie. Nigdy czegoś takiego nie robiłem, więc razem poszłoby sprawniej... Nadal pozostaje jednak ryzyko, że wiadomość dotrze też do wrogich okrętów. Jak już ci mówiłem, nie mam w tym żadnej wprawy. Nawet jeśli to uczynimy, nie zmienia to faktu, że zamordowałaś człowieka Siostro. Dobre chęci będą marnym lekiem dla twojego sumienia.
-Nie wiem bracie czy będę w stanie ci pomóc. Szarzy rycerze potrafią komunikować się psionicznie z całym swoim oddziałem. Nigdy jednak nie robiłem tego na tak dużą odległość. A ty Hospitalerko wiedz, że twoje wybryki toleruję tylko dlatego, że kodeks Ordo Malleus nakazuje nam za wszelką cenę chronić hospitalerów. Nie tobie oceniać moje czyny siostro.

Kapitan spokojnie obserwował całą sytuację. Za nic nie spodziewał się takiego rozwoju akcji... Jeden z towarzyszy nieżywy, a do tego zabity przez własnego kompana. To na pewno nie wpłynie pozytywnie na relacje w zespole... Cóż, wyglądało na to, że po śmierci kapitana szturmowców i ich teoretycznego dowódcy miało rozpętać się tutaj małe piekło. Na dodatek od tego momentu to właśnie Blint został bezdyskusyjnie najsłabszym ogniwem zespołu. Obiecał sobie, że teraz znacznie dokładniej będzie przyglądał się zachowaniu swoich towarzyszy i będzie miał ich non stop na oku. Każdego, bez wyjątków.

Zell 09-01-2012 20:32

Aleena spojrzała ostro na Paladyna.
- Wybrykami to zwiesz... - rzekła, tłumiąc gorejącą irytację. Nie chcąc dać się ponieść emocjom odwróciła uwagę na Orientisa - Zagrożenie jest zbyt wielkie. Setki miliardów istnień, cały system planetarny... o ile oczywiście wróg nie postanowi zachować przynajmniej części uzyskanej siły na później, aby zaatakować inny cel, bez ostrzeżenia. - Siostra przymknęła na chwilę oczy, a gdy znów spojrzała na Kronikarza dodała jeszcze - Nie traćmy czasu, póki go jeszcze posiadamy i możemy spróbować ofiarować go Albitern.
- Powiedzieli, że jeśli zajdzie potrzeba, wysadzą okręt z całym ładunkiem. - Odparł Orientis i podszedł do maszynerii, z której nie do końca potrafił skorzystać i spojrzał na zwłoki mężczyzny.
- Na wszystkie świętości... skoro mamy tu pracować, to chociaż zabierzcie jego ciało i okryjcie je czymś, w godny dla żołnierza sposób. -
Sihas niechętnie wstał, podszedł do zwłok i przerzucił je sobie przez ramię.
- Można by czasem po sobie posprzątać... - Spojrzał z wyrzutem w stronę Aleeny - A tak poważnie, to nie sądzisz, że to było lekkomyślne? Naraziłaś całą naszą misję, przez POTENCJALNE zagrożenie. Jeżeli my zawiedziemy, to cóż... Przypuszczam, że wiele osób nie będzie zadowolonych z obrotu spraw. A tak mamy jednego doświadczonego żołnierza mniej... A stosunkowo niedawno opuściliśmy statek. Niezbyt dobry bilans jeśli chodzi o przeżycie - Skrzywił się.
Cierpliwość Aleeny, zdająca się być niezachwianą, aktualnie była ostrzeliwana ze wszystkich stron. Siostra nie miała już nawet sił komentować słów Sihasa ani też nie miała na to najmniejszej ochoty. Potencjalne zagrożenie. Czym się przejmować? To tylko potencjalny Exterminatus. Na pewno Chaos nie wziął pod uwagę możliwości zniszczenia statku przez Imperialnych.Tak. To tylko potencjalne zagrożenie. Na pewno nie zauważy korzyści płynących z przywłaszczenia sobie torped cyklonowych. Czy takie zabawki nie pomogłyby w kolejnej Czarnej Krucjacie? Cadia?
- A tak swoją drogą, wszyscy dowódcy okrętów są teraz gorzej poinformowani od sanitariuszy? Za moich czasów kapitan okrętu wiedział, że przewozi broń masowego rażenia, albo o tym, że przenosi ją inny okręt jego floty, i potrafił sam poinformować o tym inne jednostki, zwłaszcza mając pod ręką kilkudziesięciu astropatów i nie liczył na uratowanie wszechświata przez sygnał, który nada załoga kapsuły ratunkowej. Ale ten świat się zmienia... - Orientis drapał się po policzku kpiąc sobie z motywu bratobójstwa i przyglądał astropatycznej maszynerii, i zaczął usiłować się do niej podłączyć.
Aleena przyglądała się pracy Orientisa i chociaż na zewnątrz okazywała spokój, wewnątrz wzbierała w jej wściekłość. Już dawno się tak nie czuła, zżerana przez własne sumienie, bombardowana przez towarzyszy, chociaż miała ochotę się gorzko roześmiać na określenie “sanitariusz”. Ciekawe jak zareagowałby któryś z tych wielkich Astartes, gdyby nazwano go Skautem?
- Abordażowani. Bez astropaty. - mruknęła tylko, zastanawiając się czy niektórzy z obecnych w ogóle słuchali tego, co mówiła Inkwizycja.
Ardor podszedł do Orientisa.
-Jak już mówiłem bracie, nigdy jeszcze nie próbowałem nadawać wiadomości przez te urządzenia. Jeżeli jednak podejmiesz ryzyko będę cię wspierał, całą swoją mocą.

Aleena układała w głowie treść wiadomości, jaką Orientis miał przekazać drogą astropatyczną. Siostra wiedziała, że powinna być ona zwięzła i dość krótka, ze względu na jej improwizowany przesył. Nie wiedziała jak długi kontakt zdoła utrzymać Kronikarz wraz z Paladynem, ale wolała nie ryzykować, szczególnie w takiej sytuacji, a jednocześnie wolała im oszczędzić możliwych szkód na tyle, na ile to było możliwe, skoro inaczej pomóc w kontakcie nie mogła.
- Kiedy zdołacie się już połączyć... - odezwała się do dwóch “zastępczych Astropatów” - Przekażcie proszę, taką wiadomość. - wzięła głębszy oddech uspokajając myśli - -“Wysłannicy Triumwiratu do Wyznawcy. Sytuacja krytyczna. Zagrożenie dla całej kampanii. Quaere zaatakowane przez krążownik Chaosu klasy Ubój. Doszło do bezpośredniego kontaktu statków. Wróg przeprowadza abordaż. Siły Quaere niewystarczające. Kontakt utrudniony. Brak Astropaty. Prawdopodobieństwo przejęcia- pewne. Czarny Okręt posiada na pokładzie torpedy cyklonowe. Ilość torped wystarczająca na Exterminatus całego systemu Albitern, w dowolnej chwili. Możliwość wykorzystania tej siły przez wroga- pewna. Potrzebne natychmiastowe wsparcie. Niezwłocznie przekazać informację kontradmirałowi.”

Siostra i kapitan gwardii odsunęli się do dwóch Astartes, gdy jeden założył miedziany, może z brązu diadem astropaty, mający połączyć go z maszynerią bractwa Marsjańskiego - wzmocnić jego umysł i dopomóc w ochronie, jak też umożliwić przekazanie myślami rzeczy dalece bardziej złożonych niż słowa, choćby dźwięków, obrazów. Paladyn stojący tuż obok niego skoncentrował się, próbując zawiązać - choćby na ułamek sekundy - więź jaką dzielił ze swoimi braćmi. Zdawać się mogło, że nic się nie wydarzy, odkąd ich twarze ściągnęły się w poważnym, cierpiętniczym wyrazie widywanym może u rzeźb surowych świętych, spoglądających na grzesznych śmiertelników.

Oczywiście, jak wkrótce dwójka zwykłych ludzi obserwująca aniołów Imperatora zdała sobie sprawę, to już się działo. Maski z wosku bardziej niż twarze, spływały potem. Sylwetki nadludzi miały w sobie coś złowrogiego, cisza panująca na statku rozstrajała i nie pozwalała się skoncentrować, nawet zazwyczaj nieporuszony niczym Blint zaczął przejmować się sytuacją Albitern a siostrze gardło się zacisnęło ze zgrozy na samą myśl, co się może wydarzyć.
Wyraźnie do entropii Osnowy w najbliższej materialnej okolicy ktoś próbował wprowadzić ład.

***

Krzyk.
Żądza.
Nienawiść.
Śmiech. Przede wszystkim śmiech.
Nie potrafili zdefiniować skąd się brały doznania akustyczne, zwłaszcza, że synestezyjnie je czuli, gdy ich uszy wypełnione były czymś pomiędzy konsystencją pustki a głuchym dźwiękiem krążącej po żyłach krwi w takt bicia podwójnego serca każdego z Astartes. Widzieli feerię barw w krainie, gdzie nie mieli oczu. Czuli ból jako woń. Jeden widział smutek matki przyobleczony w niepostrzegalną formę, inny dostrzegł skruchę skazańca, bez skazańca i przyczyny, nieopisaną... emanację.
Takimi słowami byliby w stanie opisać nieopisane, co najwyżej takimi.

Orientis odczuł, że Osnowa bardzo się odmieniła.
Oczywiście, nie byli w stanie choćby marzyć o namierzeniu umysłu astropaty, i to z konkretnego okrętu. Pozostawał im rozpaczliwy krzyk w krainie bez dźwięku. Bez materii, która mogłaby dźwięk roznosić.
Wysłannicy Triumwiratu.

Istoty wymykające się definicji tego słowa drgnęły, zdradzając, że nie otacza ich pozbawiona wyłącznie formy i dążeń pustka.

...do Wyznawcy. Sytuacja krytyczna. Zagrożenie dla całej kampanii.

Poza ruchem, którego nie mogli wyczuć, usłyszeć ani dostrzec, ale którego byli świadomi, jakby coś krążyło dookoła nich - nie w okręgu na płaszczyźnie, nie koliście w trójwymiarze ale raczej otaczając ich dusze, poruszając się torem, którego próba analizy mogłaby odebrać poczytalność...

Quaere zaatakowane przez krążownik Chaosu klasy Ubój. Doszło do bezpośredniego kontaktu statków. Wróg przeprowadza abordaż.

Ruch, to nie było wszystko czego uświadczyli. Już rozpoczęli, już nie myśleli, poddawali się transowi, pływowi Osnowy. Musieli rzucać słowa porwani falą wynikła z przemieszania ludzkich emocji, dążących bo uosabiały dążenia - mogli jedynie warstwą wspólną dla mózgu i duszy, odpowiedzialną za racjonalność w świecie niemożliwości, wdrukowywać na niematerialny pęd kolejne słowa.

Siły Quaere niewystarczające. Kontakt utrudniony. Brak Astropaty. Prawdopodobieństwo przejęcia- pewne.


Ktoś słuchał.

Czarny Okręt posiada na pokładzie torpedy cyklonowe.

Ich strach dołączył do fali, w świecie materialnym obojętności niewidoczny, tutaj wydarty pływami Osnowy z głębi ich dusz, dołączył do fali, zasilił ją.
Zaczął się ból. Zaczęły się inne doznania.

Ilość torped wystarczająca na Exterminatus całego systemu Albitern, w dowolnej chwili.

Wtedy miało to miejsce. O ile w Osnowie można relatywnie mówić o czasie.
Obce jestestwo, jak fala pływu rozchodzącego się na wszystkie strony, chaotycznie, w dal, jak cząsteczki powietrza zbliżyła się do nich jak gniew. W istocie jednak była to manifestacja gniewu. Mógł ich zatruć.
Okazało się, że mają do czynienia ze stadem istot zrodzonych z gniewu. Może nie istot, ale z pewnością bytów z dążeniami.
Irracjonalnych.
Nie miało to znaczenia, gdy pojawili się psionicy-pokarm.

Możliwość wykorzystania tej siły przez wroga- pewna.

Ktokolwiek słuchał, poruszył się niespokojnie, gdzieś w świecie materialnym. Oni zaś, gdyby mogli, wrzeszczeliby, czując, jak coś wchodzi w ich kwintesencję, jestestwo jak ssawka pijawki pod skórę, lecz nie by wyssać - by rozewrzeć, by wejść.
Wejść do ich ciał. Przedostać się do świata materialnego.

Potrzebne natychmiastowe wsparcie.

To było do opisania jak wepchnięcie, rozwarcie, bolesne. Paladyn nie został uśmiercony przez swoje warunkowanie, co mogło oznaczać, że albo jego ciało już nie żyje, albo istota nie jest zrodzona z Chaosu. Czy to oznaczała, że jest chaosem, entropią, o dążeniach ale bez nadanej formy? Analiza w takim miejscu nie miała sensu.
Ich krzyk nabrał charakteru agonalnego, boleściwego.

Niezwłocznie przekazać informację kontradmirałowi.

I ktoś słyszał, tego byli pewni, a ich krzyk rozszedł się, jak daleko zanieść go mogły fale entropii - z pewnością omiatając cały system Albitern, prędzej czy później. Ale ktoś już wcześniej, zrazu był przygotowany i nasłuchiwał. Wiedział, na kogo czeka. Zaś...
Aniołowie, zagładę zwiastowawszy...

* * *

...otworzyli oczy i wrzeszczeli, i wrzeszczeli i zdawało się, że nie przestaną.
Kronikarz dostał drgawek, miał wrażenie, że skóra na jego czaszce płonie, krew pociekła mu z oczu i uszu, a z nosa trysnęła nienaturalnym krwotokiem, doznał też zdawałoby się paraliżu prawej strony ciała - chcąc się odruchowo oprzeć o ścianę zwalił się natychmiast na posadzkę, siostra wyraźnie spostrzegła, iż jego kończyny nie zareagowały.

Paladyn wbił swoje paznokcie w tę samą skórę czaszki i w amoku zdarł ją aż do uszu. Nie wrzeszczał jednak, zachowywał się całkiem przyzwoicie, bełkocząc o zagładzie ostatecznej. Widział co robi i nie pamiętał nic poza tym, co pamiętał, wiedział jednak, że musiał widzieć coś lub kogoś.

Słyszał głos kobiety i intonował go, nie swoim, ale przez swoje usta:

- Niczym wielka burza Herezji Horusa, siły Prawdziwych Bogów zstąpią na sługi Imperatorskie. Gwiazdy zatrzęsą się wskutek ich przejścia i potężne armady Mistrza Wojny Abbadona przyniosą anihilację setce światów. Ważcie me słowa, albowiem rzeczy te nastąpią... - chciał mówić chyba dalej, ale poruszał bezwładnie ustami bełkocząc, gdy jama gębowa wypełniła mu się w pełni krwią, obficie ściekającą na brodę.

Obu chwycił wielki ból we wnętrznościach i odzyskali poczytalność ,z czego obaj zdali sobie równocześnie sprawę, będąc psionikami. Odzyskali świadomość, przynajmniej na teraz...

Ruka wyrwał się z odrętwienia. Odciągnął dłoń od twarzy i wytarł w udo. Krzyk?! Tutaj?! Zerwał się na nogi. W biegu uchwycił pas. Karabin plazmowy nie był bronią pożądaną na tak niewielkim statku. Nie zwalniając chwycił rękojeść Kruka i pistoletu laserowego, machnął z taką zaciętością, że siła odśrodkowa zdarła pochwę i kaburę z broni. Wybiegł na górę
“Niczym wielka burza Herezji Horusa, siły Prawdziwych Bogów zstąpią na sługi Imperatorskie.”
-Że szto?!
Przyspieszyłby gdyby mógł. Chaos na pokładzie?!
Wpadł do kokpitu gotowy do ostatniej walki, z pistoletem, na poziomie skroni, skierowanym w górę by szybko wycelować w dowolnym kierunku, a Krukiem skierowanym nieco wprzód
”Armady Mistrza Wojny Abbadona przyniosą anihilację setce światów. Ważcie me słowa, albowiem rzeczy te nastąpią

-Szto tu sie dziejot, do pizdec jasnej...
Kapitan spojrzał na swojego towarzysza.
- Spokojnie - Powiedział cicho - Nie jesteśmy do końca pewni czy odzyskali panowanie nad sobą, jeden zły ruch i jesteśmy martwi... Schowaj broń - Zwrócił się do Ruki - Bracia czy nas słyszycie? Co się stało? - Dodał głośniej, wiedząc, że muszą działać ostrożnie.
Borya zdjął palec ze spustu i opuścił lufę do ziemi, ale był gotów na reakcję. Czekał na odpowiedź na pytanie towarzysza
Siostra zamarła, kiedy kobiecy głos wypowiedział słowa, jakby zwiastuny nieuchronnej zagłady. Aleena spodziewała się różnych, zabójczych scenariuszy, które w ruch mogła wprawić astropatia, ale to zdarzenie... Zupełnie nie wiedziała, jak na nie zareagować, a i wątpiła, aby ktokolwiek z nich wiedział. Gotowy do bitwy Ruka przybiegł niemal natychmiast, jednak Sihas szybko ostudził jego zapał. Na szczęście.
Wydawało się, iż obrażenia zostały zadane obu Astartes na poziomie neurologicznym. Aleena nie mogła stwierdzić teraz innych uszkodzeń fizycznych, a duchowe... to była inna kwestia. Obserwowała uważnie obu psykerów monitorując jednocześnie ich zachowanie oraz stan oraz podobnie jak jej dwaj pozostali towarzysze oczekując na ich reakcję.
- Chyba się udało... dostanie siostra medal. - Wyszeptał Orientis i na tym swoją wypowiedź zakończył. Leżąc na boku splunął jeszcze krwią, poruszał lekko głową, jakby chcąc dostrzec kogokolwiek oczami, których pole widzenia w dużej mierze zasłoniła okrywające gałki oczne krew.
Ruka odłożył pistolet i szablę na pulpit i podszedł do obu astartes. Przyklękł przy Orientisie i czekał aż będzie w stanie wstać, by użyczyć mu, przy tym, pomocnej ręki.

Ardor stał pochylony i trzymał się za głowę. Po chwili powiedział lekko charcząc:
-Nie wiem co to się stało, ale coś słyszało i wydawało się jakby coś tam było. Naprawdę nie wiem do końca co się stało, ale chyba jakoś się nam udało.
Obaj Astartes wydawali się być przy własnym zmysłach, przynajmniej w tej chwili. Kamień spadł Siostrze z serca, kiedy dowiedziała się, że nie dość, iż najwyraźniej wiadomość dotrze, to jeszcze obaj “Astropaci” przeżyli jej nadanie. Aleenie naprawdę wystarczyła jedna śmierć w imię ochrony Albitern...
Medyczka przypadła do Astartes i zaczęła sprawdzać stan ich fizycznego zdrowia, jako że jedynie o fizyczność mogła się teraz zatroszczyć.
- Wy go dostaniecie. - odparła na słowa Orientisa - Za poświęcenie i improwizowaną Astropatię.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:52.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172