lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Science-Fiction (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-science-fiction/)
-   -   [Wh40k/Inquisitor] Aniołowie, zagładę zwiastowawszy... (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-science-fiction/10383-wh40k-inquisitor-aniolowie-zaglade-zwiastowawszy.html)

Wnerwik 13-03-2012 00:45

Niezwykle trudna misja z której szanse na wyjście cało są prawie zerowe? Normalka. Cóż to jest dla Maxa Vogta? Przecież on brał udział w niejednej misji z której miał już nie wrócić. Vogt był jak karaluch. Zawsze udawało mu się przeżyć.
Choć trzeba przyznać, że teraz miał przed sobą wyjątkowo problematyczne wyzwanie - uratować się z kosmicznego statku który właśnie ma uderzyć w ocean. Niestety, nie mógł sobie odlecieć jak oddział Inkwizycji który go zostawił, bo nie miał czym.
Zostawili go z misją, chyba tylko po to by się nie nudził w oczekiwaniu na śmierć. Miał, wraz z podobnymi sobie straceńcami, odnaleźć jakiegoś Kriegana który wyruszył do ambulatorium na poszukiwanie kapitana.
Czysta kpina. Po co kogoś ratować skoro zaraz potem i tak umrą?
Ale rozkaz to rozkaz. Przecież Max był zwykłym gwardzistą, nie mógł kwestionować rozkazów. Więc udał się na poszukiwania. Może to i dobrze? Chyba lepiej było coś robić niż usiąść i czekać na śmierć. Można by od tego zwariować. A Vogt zamierzał umrzeć jako osoba całkowicie zdrowa na umyśle.

Chwilę później zaczął żałować swej decyzji. Ale odwrotu już nie było, bowiem... spadał. "Oczko" już niemal pogodził się ze śmiercią gdy poczuł szarpnięcie i spadać przestał. Spojrzał w górę - Isaakowi udało się czegoś złapać podczas lotu. Westchnąłby z ulgą gdyby drabinka za którą złapał jego kolega po fachu nie zaczęła odpadać od ściany. Najwidoczniej cała czwórka musiała być zbyt ciężka dla biednej drabiny.
Na Maxa spadł ciężar decyzji co zrobić w tej sytuacji.
Zrobił jedyną słuszną rzecz - wyjął z kabury nóż, po czym ostatni raz spojrzał w dół, na lexmechanika i Ecksteina.
"- Wybaczcie, chłopaki" - przemknęło mu przez myśl gdy... odciął linę. Odwrócił wzrok nie chcąc patrzeć na ich upadek. Wydawało mu się, choć nie było takiej fizycznej możliwości, że słyszy ich krzyki...
Uciszył sumienie. Nie było czego roztrząsać - postąpił tak jak postąpić musiał. Oni na jego miejscu zrobili by to samo. Lepsze dwa trupy niż cztery, prawda? Zamiast rozmyślać nad śmiercią towarzyszy trzeba się było zająć tym by do nich nie dołączyć. Tak więc Vogt odepchnął się od ściany, by przedostać się na przeciwległą ścianę. Bez problemu zdołał złapać się barierki - pochodził z Chykos, takie manewry były dla niego wręcz banalne. Po złapaniu się barierki dostał się na parapet, a następnie wciągnął tam Isaaka, który widząc "sukces" Vogta puścił się drabinki.
- Co dalej? - Zapytał na migi.

-2- 13-03-2012 00:46

Przygotowaliśmy się na jeszcze jedną szarżę, już nie w szwadronach ale rozproszonej grupie okrwawionych kawalerzystów, oczekując na znak od Proroka.



Łzawiciel
krążownik uderzeniowy Astartes, niska orbita Nowego Koryntu


Febris Abomitianus, Strateg Chaosu

Strateg nie zaszedł w Osnowie tak daleko, jak planował.

Musiał opuścić niematerialny byt, w którym wskutek przedłużających się ruchów i obecności kronikarza, Febrisa i wcześniej jego samego zaroiło się od pasożytniczych i drapieżnych bytów. Znaczącą część stanowiły przedłużenia woli Konspiratora, uznające panowanie Pana Zmian, nie ośmielając się próbować naruszyć struktury korytarza rzeczywistości. Z drugiej strony wiele bytów nie miało nic wspólnego z Mrocznymi Potęgami, zaś zaskakująco wielka - o ile nie przytłaczająco wielka - należała do Władcy Zarazy. Gdyby miał ulokować w wielowymiarowym labiryncie szaleństwa ślad, który pozostawiły zmierzając tutaj, uznałby że przybyły z ula świetlików, lampionu dusz, najbliższego miasta - najbliższej planety. Przybyły, oczywiście z Immaterium, z Nowego Koryntu...

Było ich nieopisanie wiele. Te były zmartwieniem jego, zaś wszelkie naturalne pasożyty były więcej niż zajęte zawieszonym między życiem a śmiercią Pożeraczem.

Wciąż jednak, oprócz kilkudziesięciu dusz ledwie tlących się wobec takiego chaosu w Osnowie, wyraźnie widział dwójkę wojowników-czarowników, psioników Astartes, na urwanej iglicy komunikacyjnej okrętu, baszcie obserwacyjnej i sygnalizacyjnej mobilnego monastyru-fortecy wybitej kompanii Egzemplariuszy. Gdy bardzo skurczona, poruszająca się na czworaka postać Pana Zmian przemierzała puste, skąpane w ciemności lub rozjaśnione jedynie szalejącymi pożarami i strugami płynnego metalu korytarze, Febris...

Lord Abominatius widział, jak jego oponent prostuje się szybko, jedną ręką opierając o resztkę konsoli, drugą chwytając sprowadzony samą siłą woli kostur. W jego uszach usłyszał tak znajome i intymne szepty jego zwyrodniałego pancerza, który przeobrażony na podobieństwo nosiciela przekazał mu, że temperatura na zewnątrz dramatycznie rośnie.

Fragmenty zewnętrznych ścian i reszty centralnej iglicy zaczęły się urywać. Temperatura rosła błyskawicznie do poziomów, w których nawet Astartes bez pancerza nie mógłby przeżyć. Kosmos przechodził w błękit oświetlanego gwiazdą Albitern nieba, z którego do oceanu tak daleko w dole spadał z taką prędkością Łzawiciel.

Kronikarz dawno porzucił myśli o przetrwaniu, o bezsensie stawiania oporu. Napędzany był wyłącznie dwiema najczystszymi cechami lojalistów, obnażonymi wobec odarcia reszty mentalności. Wiarą i gniewem.

- Nie zabiję cię... ale nie pozwolę ci uciec.



wahadłowiec oficerski typu Aquila UD-3Wyz/Łzawiciel
okolice Falochronu, gdzieś we wschodnim konglomeracie Nowego Koryntu, Nowy Korynt


Aleena Medalae, Ardor Domitianus, Borya Volodyjovic, Gregor Malrathor, Haajve Sorcane, Johnatan Trax, Sihas Blint

Przez ostatnie minuty wszyscy byli bardziej spięci, niż kiedykolwiek podczas walki.

Lord komisarz, ten sam, który przesłuchiwał "Pożeracza", który na oczach Ardora walczył z dwoma czarnoksiężnikami chaosu na oczach wszystkich zbladł, na czoło wystąpił mu pot. Gdy podjęto wszystkie decyzje, po tak długim milczeniu zebrał się do wykonania poczynionych przez resztę ustaleń z niezdarnością i automatyzmem. Budziło to u niektórych, dość bystrych różne pytania...

Gdy Gregor porzuciwszy kirys, czapkę oficerską i płaszcz wskoczył do wody, niknąc pod nią, od razu po nim ruszył Blint, założywszy Boryi własny aparat tlenowy, używany przez oddziały Elizjan do desantu na grawitochronach z ekstremalnych wysokości. Kapitan przez chwilę musiał szukać pod sięgającą do pasa wodą włazu, którym wydostał się lord-komisarz. Górna kopuła lądownika była już zupełnie pod wodą. Nie sposób było ocenić, na ile Aquila zagłębiła się w oceanie. Pozostawało ufać, Imperatorowi i własnemu organizmowi.

Po nich do wody wskoczył zbrojmistrz Sorcane, trzymając dość pewnie siostrę. Wyślizgnięcie się jej pod wodą musiałoby się niechybnie zakończyć dla niej śmiercią. Siostra zdawała sobie sprawę, że jej los zależy od antypatycznego Kruczego Gwardzisty, jednak był wciąż z Astartes i nie miał na sobie pancerza. Ardor nie był w stanie jej pomóc, a sam mógł mieć problemy z wypłynięciem.

Gdy zostali tylko paladyn, Johnatan i nieznajomy w habicie, ten ostatni zwrócił się do Ardora:
- Nie wydostawaj się z lądownika. Pójdziesz od razu na dno. Sprowadzimy pomoc, bracie paladynie... Zachowaj to. - z tymi słowy ku zaskoczeniu Traxa wręczył Domitianusowi głowę jednego z Egzemplariuszy, chyba tych czterech z pomieszczenia, w którym miało miejsce przesłuchanie. Paladyn pamiętał, że to ta sama, którą tamten odseparował wcześniej nożem od ciała - i cały czas ją niósł pod szatą, jeszcze z tego pomieszczenia...
- Płyń rękoma. - wyjaśnił jeszcze Traxowi, po czym bezceremonialnie wrzucił go do wody.

Medyk na chwilę spanikował, wobec nagłego i samodzielnego znalezienia się pod wodą. Zawierzgał, poczuł, jak krew uderza mu do głowy a płuca się kurczą z powodu ciśnienia. Nagle jednak poczuł, że został uchwycony w pasie, w sposób w innych okolicznościach dalece naruszający godność osobistą mężczyzny, ale była logika w tym działaniu. Informator płynął przy użyciu nóg, trzymając się Traxa, zapewne sam nie umiał pływać. Gwardzista użył swoich nóg, jakby byli jedną osobą.

Ardor mógł tylko przyglądać się wodzie, która sięgała mu piersi, gdy zniknęli. Otwory w burtach lądownika przez ciśnienie zamieniły się ze szpar w szerokie elipsy. Szkło zaczęło pękać. Skrzydła najpewniej odpadły. Pozostało mu założyć hełm i czekać.

* * *

Grupa ludzi płynęła ku powierzchni, błękitna toń była zimna i przyspieszała bicie serca, siostra wskutek nagłego wypłynięcia i wobec jej wcześniejszego urazu, jak też ciśnienia z głębokości, którą wraz z Haajve opuszczali poczuła się słabo, wydawało jej się, że płuca najpierw się kurczą, a potem im bliżej brzegu tym bardziej pęcznieją wypełnione chyba krwią zbierającą nieobecny tlen, próbując się rozerwać. Lord komisarz płynąć przed siebie, automatycznie, ale w ogóle nie mógł ruszać nogą o przestrzelonym kolanie i niezwykle szybko słabł. Sihas trzymający Volodyjovica w zasadzie przed sobą, rękoma pod ramionami jedną kończyną puścił, a drugą objął przez całą pierś pod oba ramiona i chwycił Malrathora za kołnierz tuniki, wyciągając obu ku powierzchni, gdzie zaczerpnęli potężny haust powietrza. Vostroyanin oczywiście nie uczestniczył w tym, trzymając cały czas na sobie maskę. Blint natychmiast ułożył obu do bezpiecznej pozycji. Nie puszczał Ruki, pięść Malrathora siłą zacisnął na własnym pasie po czym natychmiast wystrzelił racę.

W tym czasie siostra zaczęła wierzgać pod wodą. Aleenie zabrakło tlenu, zaś azot chciał się desperacko wyrwać z płuc, choć oczywiście nie myślała tymi kategoriami, próbowała mentalnie walczyć z bólem. Oczywiście zwalczenie reakcji organizmu nie było możliwe. Techpiechur omal jej omyłkowo przez to nie puścił, ale nie mógł wiedzieć, czy należy odczekać pod wodą, czy wypłynąć natychmiast, wiedział natomiast, że siostra nie ma takiej pojemności płuc jak on sam. Wypłynął gwałtownie koło unoszących się na powierzchni, omiatanych falami gwardzistów. Zaczerpnął świeżego, wilgotnego powietrza. Hospitaller omdlała, widząc tylko nieprzejrzyste, mgliste niebo nad sobą, o barwie między bielą a żółcią dzięki gwieździe Albitern, na którą na wprost patrzyła. Nie wiedział, co się dzieje siostrze - jego wyszkolenie obejmowało wyłącznie udzielanie pierwszej pomocy na polu bitwy. Zapewne gwardzista, który pozbawił go oka, mimo, że medyk, również nie wiedział. Paradoksalnie zapewne tylko siostra bitwy wiedziała, co się jej działo, oraz jak jej pomóc.

Oczom ich wszystkich ukazał się zbliżający okręt.


Jednostka była niezwykle przerdzewiała i stara, lecz także dość duża. Dopiero po dłuższej chwili zorientowali się, że kilka odzianych w sztormowe płaszcze sylwetek krząta się pokład wyżej. Wyłączono reflektory - gdy zbliżyli się do miejsca wystrzelenia czerwieniejącej wciąż wysoko w górze racy, reflektory nie musiały rozpraszać mgły i tylko by przeszkadzały. Ktoś wskazał ich palcem i krzyknął niezrozumiale. Natychmiast przez burtę przeskoczyło dwóch nurków, wzdłuż burty zrzucono też długą sieć. Dwóch marynarzy zeszło po niej, by pomóc się wspiąć komu trzeba.

W tym czasie Trax czekał chwilę pod wodą, by wyrównać ciśnienie. Obca była mu choroba związana z wynurzeniem, ale znał schorzenia dekompresacyjne i gdy nagle jego żywy ster go zatrzymał, był dość inteligentny by powiązać fakty - zwłaszcza widząc niknącą niedaleko blasku sylwetkę Aleeny gdy zaczynała się niekontrolowanie miotać - z braku powietrza - i zupełnie omdlała chwilę potem - z powodu oddychania sprężonym powietrzem z maski skafandra. Odczekał dobre dwie minuty nim płuca zaczęły go zupełnie palić. Wtedy ruszył, przebierając słabnącymi ramionami jak nigdy - jak pływał na szkoleniu podstawowym, dobre dwadzieścia lat temu. Tak nienawidził tych ćwiczeń. Miał okazję, by je pokochać.

Był tuż przy powierzchni, gdy zdał sobie sprawę, że płynie sam. Serce skoczyło do gardła, wypłynął natychmiast, łapiąc głęboki wdech, uderzając trzema kończynami o wodę byle nie zatonąć, fala niemal od razu wepchnęła go pod powierzchnię. Pod wodą okręcił się - po informatorze nie było śladu. Ponownie wypłynął i poczuł silny chwyt - tym razem jakiegoś nurka w szarym kombinezonie, który podał mu brązowy kapok.
- Czy został ktoś jeszcze?! - usłyszał krzyczącego do niego mężczyznę, choć widział tylko oczy. Przez chwilę nie mógł wykrztusić słowa, po czym wskazał tam, gdzie zanurzał się lądownik. Nurek natychmiast zniknął pod wodą, wraz ze swym towarzyszem. Kapitan Blint podpłynął do niego i go złapał, ściągając i płynąc w stronę burty rdzewiejącego, wyniszczonego okrętu, po sieci którego wspinał się Haajve z siostrą, po którym wchodził lord komisarz z pomocą jednego załogantów, po której do wody zszedł drugi by pomóc Boryi utrzymać się na wodzie do powrotu żołnierza Piechoty Kosmicznej.

* * *

Ardor czekał. Wnętrze lądownika znajdowało się zupełnie pod wodą. Mijały całe minuty. Do tej pory lądownik musiał być dziesiątki metrów pod powierzchnią wody. Może głębiej. Czas spędzić mógł na kontemplacji i modlitwie do Imperatora.

Śmierć przez zgniecenie spowodowane głębinowym ciśnieniem nie była godnym końcem dla paladyna.

Dziesiątki lat walki, poświęceń, determinacji. Ta sytuacja uzmysławiała mu, jak czasem jego los zależeć mógł od innych, tak potencjalnie... pośledniejszych od niego. Wcale nie wojowników.

Z rozważań wyrwał go słaby dźwięk, zarejestrowany przez duch kruczego, niezwykle czułego pancerza. Obejrzał się. Sylwetka w szarości, ledwie widoczny zarys nurka z pojedynczą butlą na plecach. Zastukał w kopułę Aquili i pokazał w dół, na właz. Zniknął, opływając lądownik w dół. Po chwili wpłynął do zalanego wodą wnętrza lądownika, on i jeszcze jeden.

Ciągnęli sploty metalowych przewodów wielkiej wytrzymałości. Zapewne byli w szoku, odkrywszy, że w lądowniku czeka nikt inny jak anioł Imperatora - może inni ich ostrzegli. Spieszyli się jednak, nie rozważając w tej chwili niesamowitego obrotu spraw. Chwycił pewnie oba przewody, oni chwycili się ich nieco powyżej i wszyscy opuścili lądownik. Spostrzegając po wyłonieniu się z metalowej maszyny, jak bardzo się rozpadła, nie mógł nie zastanawiać się, dlaczego to nastąpiło. Skrzydła, podobnie jak ogon praktycznie zupełnie odpadły, kadłub pełen był dziur. O ile lądownik nie był sabotowany, ktoś nie wywiązał się z zadania...

Wyruszyli w górę, gdy liny nagle szarpnęły wciągane, ku powierzchni, ku słońcu.

* * *

Duch automatycznej wciągarki skrzeczał i wył, gdy przestarzałe urządzenie nawijało dwa, długie na ponad trzysta metrów zwoje lin. Gregor i Sihas siedzieli pod ścianą nadbudówki, okryci prowizorycznie kocami, Borya właśnie został wciągnięty przez Haajve'a. Siostrę przełożyło na płaszcz sztormowy i natychmiast zabrało do środka dwóch marynarzy o twarzach okrytych zatrzymującymi wilgoć siatkami, bez słowa. Poza nimi na pokładzie w tym samym czasie było jeszcze dwóch - jeden pilnujący wciągarki i jeden, który utrzymywał Boryę na wodzie, teraz pierwszy się wspiął po siatce i pomógł rycerzowi wciągnąć Vostroyanina na pokład. Z nadbudówki wyszła kolejna osoba w sztormiaku, wyróżniająca się czepcem oficerskim, podobnym nieco do odkrycia głowy dowódców gwardii.
- Są ranni, natychmiast zabrać ich do środka. - ponaglił załogę szorstko i z irytacją. Dwaj załoganci wespół z Haajve'em pomogli wstać pozostałym mężczyznom i zaprowadzili ich do środka, akurat gdy z toni wyłonili się nurkowie i Ardor - i rozpoczęli wspinaczkę po ścianie. Sześciometrowa fala uderzyła o burtę, przechylając ją i zrzucając jednego z nurków z powrotem do wody. Kapitan wrzasnął na załogę - jeden z marynarzy, którzy zanieśli siostrę do pomieszczenia o otwartych drzwiach, wyglądającego na jedyną sensowną kajutę na tej wielkiej krypie, wybiegł natychmiast z latarką i rzucił na oślep na wodę koło ratunkowe. Gdy Ardor wszedł na pokład, niespokojne wody nieco oddaliły jednego z nurków. Drugi spojrzał mu w oczy, złożył ręce na znak Aquili i z powrotem wskoczył do wody.
- Słodki Imperatorze... - aż zachłysnął się kapitan, widząc Szarego Rycerza. Woda zmyła krew z jego boku, w pełnym słońcu jego czarny pancerz wyglądał wyjątkowo groźnie.
- Ja... proszę do środka, aniele... - zająknął się kapitan, który najwyraźniej Sorcane'a uznał wyłącznie za jakiegoś rodzaju aberację klasyfikującą się jeszcze jako człowieka. Gestem zaprosił paladyna do środka. Na zewnątrz drugi nurek i marynarz zaczęli walczyć o wciągnięcie na pokład towarzysza, który najpewniej zasłabł po nagłych zmianach ciśnienia i zejściu po paladyna na zbytnią głębokość.

To nie miało już jednak takiego znaczenia. Po raz pierwszy od dłuższego czasu, byli bezpieczni.
...na jak długo?

* * *

Ardor Domitianus, Borya Volodyjovic, Gregor Malrathor, Haajve Sorcane, Johnatan Trax, Sihas Blint

Zostali umieszczeni w kojach przeznaczonych dla większości załogi, tuż pod pokładem. Pomieszczenie było całkiem spore, zawierało osiem łóżek i wyglądało bardziej na wspólną kwaterę pasażerów lub oficerów pokładowych. Metalowe ściany, sufit i posadzka rdzewiały, ale były dość czyste. Łóżka wyglądały na więcej niż zużyte - nie ścielono ich od bardzo dawna, kilka było przepoconych. Stalowe szafki wykonano również z metalu, miały pojedyncze szuflady i stały po obu stronach łóżek. Strop był dość niski, ale Astartes mogli siedzieć wyprostowani. Na szafkach, parapetach i przymocowanych do ścian w losowych miejscach regałach ustawiono najróżniejsze kandelabry z zapalonymi, długimi świecami. Wszelkiej maści przedmioty osobiste walały się na szafkach, pod łóżkami pozostawione były pary butów i puste torby. Iluminatory były odsłonięte, nad nimi zwinięto ażuropodobne zasłony z cienkich, brudnobiałych arkuszy. Na zewnątrz było już ciemno, choć światłą kopca wyraźnie rozjaśniały granatowe tło.
Pozbyli się pancerzy, przemoczonych ubrań, broń i sprzęt zachowali obok pod ręką. Każdy dostał suchą i zaskakująco czystą parę spodni. Z marynarzy, których widzieli, przynajmniej dwóch było lekarzami, choć najpewniej nie szkolonych przez Officio Medicae. Wszystkich ich nakarmiono i napojono solonymi rybami hodowlanymi na wielką skalę w różnych miejscach poza skażonymi wodami miasta. Planeta musiała przypominać antyczne wybrzeża Terry, mocarstwa położone nad oceanem. Napojono ich świeżą wodą i gorzkim alkoholem, dostali też pożywny i smaczny posiłek składający się z przetworów, głównie warzywnych sprowadzonych z Sybil, trzeciej planety układu. W takim miejscu jak Korynt, port zarówno morski jak i interplanetarny, łatwo było o wszystko.

Komisarzowi opatrzono jego ranę, a Boryi lekarze zamienili improwizowane usztywnienie wykonane z szabli Gregora na szeroki, płaski pręt długości pół metra. Ułożono go też na łóżku, napojono i ostrzyżono. Dostali lekarstwa i suplement żywieniowe. Niektórzy przez te godziny po raz pierwszy od dawna się wyspali.

Kapitan zszedł do nich kilkakrotnie, z jedną prośbą - aby nigdzie nie wychodzili przez jakiś czas. Nie odpowiedział na pytanie, czy strąconego przez falę nurka wciągnięto z powrotem na pokład.
Ardor z pomocą Sorcane'a, który był zbrojmistrzem zdołał z siebie zdjąć pancerz Mark VIII Kruczej Gwardii, z którym ten drugi był doskonale zaznajomiony. Musiał przyznać, że choć zbroja była dla niego od dawna drugą skórą, przez wzgląd na fakt, że są na morzu... odczuł ulgę. Tej zaś pozbawiły go od razu wręczona mu głowa Egzemplariusza, bez wyjaśnień... i nieobecność ich informatora pośród ocalałych...

W końcu zszedł do nich kapitan jednostki, już bez siatki na twarzy. Jego sztormiak ociekał wodą, równie szarą czapkę trzymał w ręku. Głowę miał zupełnie ogoloną z wszelkiego zarostu czy choćby śladu włosów, twarz wychudłą i wymizerowaną, ale spojrzenie stanowcze. Przez chwilę mierzył ich wzrokiem.
- Witajcie na "Statecznym"...

Aleena Medalae

Niewyjaśnione mary. Nigdy wcześniej nie miała koszmarów.
Spadanie wzwyż. Tonięcie we szkle. Skrywanie się przed ludźmi. Ucieczka przed ptakami.
Wzwyż, w nocne niebo. W szkle, na drugą stronę - by ujrzeć od tej strony nie szkło, a lustro. Ludzie, potrzebujący jej pomocy a chcący cierpienia. Ptaki obserwujące i niezainteresowane. Wszystkie informacje wyczuwane, znane a nie obserwowane przez zmysły.
-...budzi się.
Nigdy wcześniej nie miała koszmarów.

Aleena mimo to otworzyła oczy, nie zrywając się, bez przyspieszonego oddechu jak mogłoby to mieć miejsce. Leżała w czyimś - cudzym łóżku. Ręka była nastawiona, usztywniona prymitywnym stalowym prostownikiem i zabandażowana wielokrotnie dla unieruchomienia, ale wciąż jej nie czuła. Płuca piekły, ale już nie paliły. Przebrano ją w jakąś tunikę, jednak nie typową dla pacjentów, a wyglądającą na po prostu jedyny fragment suchej odzieży, jaki był pod ręką. Na szafce po jej prawej stronie stało jedyne źródło światła w pomieszczeniu - pojedyncza, smagła świeca. Z boku jej łóżka, od strony świecy siedziała może czterdziestoparoletnia kobieta - w standardach planet cywilizowanych, nie kopców - o siwiejących, brązowych włosach i nieco ponad wiek pomarszczonej twarzy, przyglądając jej się z dłońmi schowanymi w kieszeniach płaszcza. Z tyłu pomieszczenia, wyglądając przez iluminator i widziany tylko w nikłej poświacie świateł miasta-kopca widziała twarz młodzieńca, o widocznym podobieństwie do kobiety, wyglądającego na zewnątrz i obserwującego coś z uwagą, stojącego niemal na baczność.
- Ile palców widzisz? - zapytała ją kobieta, pokazując jej - zasadniczo pozbawioną dwóch palców - dłoń.

Seachmall 17-03-2012 23:12

Strateg Chaosu, Febris Abominius

- Mimo wszystko spróbuję - otaczające go nurgliki zmieniały się w bezkształtną masę, gdy po raz kolejny sięgnął do splątanych pasm Osnowy. Ze wzrokiem skupionym na szykującym się do skoku przeciwniku Febris otwarł bramę. Kronikarz zaatakował przygotowany na mające go odepchnąć czy spowolnić zaklęcia, ale nie na to iż wróg ściągnie go do siebie. Czując że traci kontrolę zamachnął się na ustępującego mu z drogi zdrajcę, lecz prędkość była zbyt duża i koniec laski ledwo musnął przerdzewiały naramiennik. Grzęznąc w obrzydliwej mazi w jaką stopiły się z jazgotem demony wpadł na rozwierającą się przed nim wyrwę w rzeczywistości. Byłby może jeszcze zdołał się cofnąć, ale dziesiątki pazurzastych łap, macek i haków wczepiały się w jego zbroję ciągnąc go nieubłaganie do królestwa demonów.
Silne pchnięcie w plecy dopełniło dzieła i postać przypuszczalnie ostatniego żywego Egzemplariusza zginęła pod zwałem nierealnych potworów. Sługa Zarazy schylił się by podnieść upuszczoną broń i ruszył w ślad za zgubionym bratem. Wykorzystując zainteresowanie jakie wzbudził pierwszy przybysz przemknął poprzez Spacznię do niższych pokładów wraku, nie ośmielając się przebywać w niej dłużej niż to było konieczne.

Masywna postać Lorda Przemian przemierzała pokład statku Egzemplariuszy. Umysł Stratega Chaosu nie przykuwał zbytniej uwagi do otoczenia i wszelkie przeszkody były usuwane odruchowo. Tzeentchianin skupiał się na metodach opuszczenia statku. Kapsuły desantowe były możliwością, jeżeli systemy odpowiedzialne za ich wystrzelenie nie były uszkodzone. Teoretycznie w tej postaci mógł latać, ale nie wiedział czy dwóch Astartes nie ograniczy zbytnio tych zdolności. Razem z Febrisem mogliby też przyzwać Dyski Tzeentcha, latające platformy Arcymaga mogły by ich przetransportować na niskim pułapie. Ostatecznie jeżeli rzeczywistość wciąż nie jest zbyt stabilna na statku, mogli wkroczyć do Osnowy i tak przedostać się na powierzchnię planety. Wyczuł zawirowania w Immaterium kiedy wojownik Nurgla i Kronikarz Egzemplariuszy zmienili położenie. Czemu nie przenieśli się bliżej niego? Teraz będzie jeszcze musiał wymyślić jak przenieść się na inny pokład...

Zell 24-03-2012 11:38

Aleenie zawsze wydawało się, iż ludzie doświadczający koszmarów wybudzają się z nich gwałtownie, są roztrzęsieni... Przynajmniej takie miała doświadczenie ze szpitali, które same w sobie najwyraźniej dawały dobrą pożywkę marom. Ona jednak zachowała się inaczej... Czy przez lata wyuczone, narzucone przez nią samą opanowanie wpływało także i na takie reakcje?
Leżenie w łóżku, w zwykłej, suchej tunice wydawało się być darem od Imperatora. Tak pozornie niewiele, a taki luksus...


-2- 26-03-2012 17:46

Miast wynieść sztandar ku obwieszczeniu kolejnej szarży, wskazał grzbiet wzgórza wżdy jego pleców znad którego wznosił się na niebie księżyc.



Łzawiciel
krążownik uderzeniowy Astartes, atmosfera Nowego Koryntu


Febris Abomitianus, Strateg Chaosu

Świat poniżej wzywał ofiar. Prawo jakim była grawitacja, wpływające nawet na czas, upewnić mogło każdego ocalałego na pokładzie, że do uderzenia już niedaleko.

Febris wyraźnie wyczuwał, że spada, że tylko magnetyczne buty trzymają go ściany korytarza. Upewnił się co do tego, gdy postać demona Intryganta wyłoniła się z korytarza po niżej, na trzech kończynach dziko przemieszczając się ku niemu po suficie... teraz wyglądało to jak ściana. Perspektywa zupełnie się zmieniła, odczuwali nieważkość charakterystyczną dla opadania, okręt nie chciał się obrócić by spadać równolegle do kierunku działania grawitacji - zamiast tego wypalony szkielet tracił swe wnętrzności, które w temperaturze nadającej metalowi biel uciekały w górę. Tarcie atmosfery, zamiast obrócić okręt, patroszyło go - wnętrzności jednak rzadko uciekały na zewnątrz, częściej wzwyż okrętu.

Pozostało już tylko kilka minut.

Niemożliwego do przybliżenia kształtu metalowe zbrojenie większe od masywnej postaci kronikarza Straży Śmierci przebiło na całej szerokości korytarz, między nim a demoniczną formą Stratega, zabierając też jego sufit i odsłaniając dwa ziejące otwory. Obłok plazmy wyleciał przez ten sam szyb, nadtapiając krawędzie wyrwy. Strumienie płynnego metalu strzelały dookoła. Sama dziura pokazała pokład niżej i wyżej - a raczej kilka lu kilkanaście w obie strony, poszatkowane tak, że przypominały bardziej trójwymiarowy labirynt, wnętrze metalowego owadziego ula, pozlepianego losowo stygnącym i parującym metalem. Całe połacie wewnętrznych ścian jarzyły się oślepiającą bielą, powietrze mogące uchodzić za ognisty podmuch eksplozji uciekało w kierunku przeciwnym do powierzchni, gdzieś kilkadziesiąt kilometrów pod nimi. Odłamki metalu przypominały chmurę jasności, strumienie metalu przytłaczający ogień wroga. Wszystko to zagłuszał potworny gwizd bardzo rozrzedzonego powietrza. Należało do warstwy atmosfery, w którą wpadł Łzawiciel i przechodziło przez szkielet tytana jak oddech muzyka przez złożony instrument.

Chaotyczne, losowe zniszczenie uformowało ten instrument, zabierając wszystkie części. Każdy fałszywy krok mógł być dla nich może nie zgubny, lecz groźny - demony nie ścigały ich w Osnowie, lecz były blisko, poniżej na planecie, wyżej drapiąc powłokę umysłu której reszta powoli się rozpływała, sprawiając, że wzburzone pływy Osnowy zalewały korytarze, którymi niedawno zarówno oni, jak i kronikarz Egzemplariuszy się przemieszczali, pozostawione kilometry powyżej...

Jak ślad, którym latorośl Osnowy podążała za strąconym rydwanem aniołów Imperatora.

Chyba nikt wcześniej nie widział tego, co oni widzieli - nikt kto przeżył, przynajmniej. Zniszczenia wykluczały wszelkie konwencjonalne drogi ucieczki, więc jeśli chcieli by się to zmieniło, musieli wymyślić, jak uciec ze śmiertelnej pułapki...

Max "Oczko" Vogt

Rzeczywistość była skąpana w blasku i płomieniach.

Gdy tylko zwiadowca wciągnął snajpera za barierkę i już zadawał pytanie, widział dwóch swoich towarzyszy, których odciął, skazując na śmierć. Wydawało mu się, że słyszy ich krzyki.

W istocie opadali bardzo powoli, gdzie Eckstein - rozpoznał sylwetkę po rozpostartym przed opór powietrza - tak, powietrza - płaszczu - zapierał się dłońmi o gródź wyjścia z windy, w dół której opadali, nie chcąc się odepchnąć, ale desperacko próbując zatrzymać. Znajdowali się niemal w nieważkości, dwa piętra niżej. Powodem słabości drabinki była masa czterech mężczyzn i fakt, że była niemal roztopiona, jak większość metalowych elementów tutaj.

Dopiero wówczas Vogt zdał sobie sprawę, jak mu wewnątrz skafandra gorąco.

Isaak oparł się odrabinkę, patrząc, co z ich towarzyszami. W pewnym momencie jedna z dłoni Alfreda zagłębiła się do połowy w roztapiającej, ociekającej grodzi, jak gdyby ta była zrobiona z gliny, a nie wytrzymałego stopu metali.

- Nie wiem! - odparł mu głos Krieganina, który dopiero się uspokoił po odrywaniu się drabinki, jego głos w słuchawce zakłócany był przez wściekłe trzaski zakłóceń i przeciągły gwizd... gwizd pędzącego w górę powietrza, najpewniej rzadkiego i śmiertelnie gorącego - Musimy im po-

W górę szybu z wielką prędkością przeleciał relatywnie cały płat metalu, który rozdwoił się gdzieś między rejestrowanymi przez ich oczy obrazami jak włos na dwie części, teraz płynne a nie stałe, i biały, jarzący się jak mechaniczna pochodnia przeleciał w górę, ledwie mijając ich pozycję, nie mówiąc o ich towarzyszach. Spojrzeli ponownie w dół - gdzieś na dole, wzdłuż szybu o ścianach jak z ognia krystalizowała się oślepiająca jasność - otwór w dnie.

- SCHMIDT! VOGT! - usłyszeli głos Alfreda, który wisząc zaczepiony o drzwi zagłębił w niewielkim otworze drugą rękę; pytaniem było, ile wytrzymają termiczne rękawice. Lexmechanik o rozległych poparzeniach wił się w agonii tuż pod nim, trzymany tylko na linie.

- JESTEŚCIE CALI? - przekrzykiwał gwizd wachmistrz - ZABIERAJCIE SIĘ STĄD! JAKOŚ SOBIE PORADZIMY!

Max odruchowo zerknął na Isaaka. Ten odwzajemnił spojrzenie.

- CO ROBIMY?! NA ZŁOTY TRON, NIE MAM POJĘCIA! - odparł na pytanie zawiadowcy...

Avder 01-04-2012 00:48

Szuru buru, szuru buru, szuru buru... kawał szmaty przesuwał się po pancerzu wspomaganym Mark VIII. Zbrojmistrz Szóstej Kompanii Kruczej Gwardii przespał się zaledwie godzinę może dwie, sam nie wiedział. Już dawno stracił rachubę czasu, ale więcej snu nie potrzebował. Duch Maszyny mieszkający w jego okablowaniu wspomagał pracę mózgu na tyle, że mógł sobie pozwolić na krótki sen. Teraz Sorcane pucował napierśnik bez jakiegokolwiek głębszego celu. Ta czynność go uspokajała. To była namiastka tego co pozostawił w swoim warsztacie na Praeco Mortis.
Jako że jego własny pancerz flak oraz ubrania schły, siedział w samych spodniach związanych paskiem elektryka... znaczy kablem. Jego jedyne oko łypało na pokrytą czarnym, matowym tworzywem zbroję. Czarny karapaks odcinał się od białej skóry właściciela pokrytej elektro-tatuażami, podskórnymi uzwojeniami, tajemniczymi krążkami metalu oraz innymi tajemnymi implantami wchodzącymi w skład cyber-okrycia. Widoku dopełniały bardziej “rzucające się w oczy” usprawnienia jakimi były bioniczne stawy w miejscu lewego łokcia i lewego kolana, lewa dłoń oraz obudowany cybernetyką kręgosłup. Pomiędzy obojczykami ze skóry wystawał krążek-głośnik, będący wokoderem.
Skończył oczyszczać napierśnik i zajął się hełmem.


Ruka był zadowolony, że wreszcie był czysty. Nie aby przykładał jakąś większą wagę do higieny, ale jednak łażenie w zakrwawionym, zarzyganym kaftanie i zasranych przedśmiertną sraką, spodniach nie należy do chwalebnych.
- Paladynie... - Borya zwrócił się do Ardora. - Muzeme się promluvić? Sami.
Ardor popatrzył na mężczyznę.
-Oczywiście.- Gdy odeszli nieco, tak by móc rozmawiać na osobności paladyn dokończył. - O co chodzi?
- Kdyż mag rozkładu mne uspił... był jsem gdzieś. Typicky narkotyczna wizja, jen że jsem dokładnie ją pamięta. Jsem tam kogo spotkał. Zachranił mne przed sługami Nurgla. Ja jsem zdaję sprawę, że toho mohlo jeno być ułuda, ale mohlo to też być coś więcej. Ten ktoś nie tylko uratował moją dusi od niewoli u pana zarazy, ale przekazał wieści. Rekł, że zacina się kolejna krucjata chaosu. “Oko wypluwa armady Niszczyciela”, tak rekł. “Nikt nie wie. Z wyjątkami, ale oni są już martwi lub będą niedługo i to bez szans na przekazanie wieści.” Nevim czy uznasz to za wiarygodne, ale pakud ano, to przydałoby się gdzieś to przekazać. Mnie ne posluchat. Ty możesz videt w me mysli i przekonasz się, że nie kłamię, a Paladyna Imperatora prędzej wysłuchają niż podrzędnego pobocnika inkwizycji.
-Nie wiem czy coś zobaczę, ale spróbować nie zaszkodzi.- Paladyn zbliżył się do mężczyzny. nie był pewien czy to ujrzał było prawdą, wiedział jedno. Ruka mówił prawdę.- Wierzę ci. Jestem pewien, że wierzysz w to co mówisz.
- Jsem rad... Kdybym nie rekł o tym czułbym się zdradcem... Pokud mogę spytać. Budete z tym coś robili Paladynie?
-Jeżeli znajdę odpowiednią osobę to oczywiście przekażę jej co widziałeś. To co mam powiedzieć, nie jest dla każdych uszu.

Trax lezal tam gdzie go ulozono z wdziecznoscia chlonac kazdy moment odpoczynku jaki bylo mu dane zaznac. Wydawalo mu sie ze od miesiecy nie spal, a jak mowilo stare powiedzenie “nigdy nie biegnij kiedy mozesz isc, nigdy nie idz kiedy mozesz stac, nigdy nie stoj kiedy mozesz siedziec, nigdy nie siedz kiedy mozesz lezec i nigdy nie lez kiedy mozesz spac”. W koncu jednak podparl sie na lokciach i spojrzal na reszte.
- Co tam sie dzialo kiedy ucieklismy? - Zapytal kierujac pytanie do Gregora i Ardora.
Stalowy Kruk na ułamek sekundy wstrzymał pucowanie hełmu słysząc słowa medyka, po czym wznowił czynność.
Blint podszedł do marine.
- Nie sądzisz bracie, że to wszystko jest jakieś dziwne? Cała ta izolacja... Wygląda na to, że czegoś nie chcą nam pokazać. - Powiedział cicho, mając nadzieję, że nikt inny nie zwróci uwagi na ich dialog.
- Raczej obawiają się nas. Nie wiedzą jak zareagować i konsultują się z dowództwem. - Techpiechur powiedział cicho - Albo... albo sam nie wiem co.
- Mówię ci, to wszystko jest jakieś podejrzane...
- Tak. Dlatego powinniśmy zachować czujność. Czy... w hełmie jest zapis wizualny i dźwiękowy. - powiedział cicho jakby do siebie.
- Zastanawia mnie też co zrobiono z siostrą... Widziałeś, gdzie ją przenosili?
- Prawdopodobnie przenieśli do lazaretu. Jej... uraz... - Sorcane odłożył hełm i spojrzał na Blinta - Powiem tak. - powiedział ciszej, aby Trax nie słyszał - Może rzuciłem tam chamskim dowcipem, ale to co powiedziałem o jej ranie to prawda. Ramię to pół biedy. Ważniejsze jak zdołają ją wydłubać z pancerza nie pogarszając jej stanu.
- Wyglądało to aż tak źle? Sądzisz, że będzie ryzyko jakiś niebezpiecznych powikłań? - Wiedział, że siostra będzie im potrzebna w najbliższym czasie. Medyk na froncie był kluczową - chodź często niedocenianią - postacią. Na Traxa aktualnie wolał raczej nie liczyć...
- W najgorszym wypadku straci rękę. W najlepszym po prostu powinna mieć ją niesprawną na jakiś czas, póki sie nie wyleczy. Tak sądzę przynajmniej.
Kosmiczny Marine zastanowił się chwilę.
- Mnie raczej niepokoi to że nie ma przy nas naszego przyjaciela o nieprzyjemnej aurze. Miał tutaj ponoć kontakty. Będzie kiepsko, jeżeli będziemy musieli wszystko... zaczynać od zera, że tak powiem.
Tutaj ruchem głowy wskazał Traxa.
- Bionika nie rośnie na drzewach, a medyk drewnianych nóg raczej nie preferuje.
Kapitan zamyślił się i spojrzał w stronę towarzysza.
- Masz rację... Trzeba będzie szybko załatwić tę kwestię. Ciekawe czy na planecie zdołają mu jakoś pomóc. Bo chyba kolejnego ataku szału już nikt nie będzie ignorował. - Kapitan spochmurniał - Musimy się jakoś stąd wydostać i zrobić rozeznanie, mogę się tym zająć, bo jestem w najlepszej dyspozycji i najmniej rzucam się w oczy... Masz jakiś pomysł?
- Wiesz... Myślę że w końcu ktoś pokwapi się, aby wyjaśnić nam sytuację. Widziałeś ich oczy na widok Rycerza. Prawdę powiedziawszy zachowywali się trochę jakby przybył do nich sam gubernator planety.
Techmarine rozmasował ręce zastanawiając się głębiej.
- Musimy dostać się do Kopca. To jest nasz cel. Musimy też znaleźć jakiś kontakt inaczej nie zdołamy przeżyć. - tutaj zrobił kwaśną minę - Sierżant-weteran powiedział mi że mam robić za ochroniarza z podkopca. Taki miał być mój kamuflaż, jednak czemu akurat podkopcowy? Tego nie wiem. Wiem jedno - wskazał kciukiem pozostałych - Jeżeli okaże się że idziemy między ludzi, wszyscy, co do jednego, muszą zacząć się zachowywać jak akolici inkwizycji. Oni nie patrzą na swoje urodzenie, a na to co mają zrobić. Napad szału, święte oburzenie czy brak cierpliwości, może nam... dosadnie rzecz ujmując... zjebać całą misję.
Blint uśmiechnął się.
- Zrozumiałem... Będzie trzeba porozmawiać z naszym medykiem i dać mu... Dosadnie do zrozumienia, że nasz los spoczywa także w jego rękach. Ale szczerze powiedziawszy to wątpię, żebyśmy dotarli do kopca. Ci ludzie coś kombinują, pytanie tylko co... Nie chce mi się wierzyć, że służą Imperatorowi. Bardziej wyglądają na kogoś w rodzaju piratów...
- Nawet jeżeli to za uratowanie nas mogą mieć więcej korzyści niż za próbę rozwalenia nas. Nie zabrali naszych rzeczy. Gdyby chcieli tego drugiego... sam rozumiesz. Ale bardziej niż o Traxa... wybuchy szału nie są czymś niezwykłym. Gorzej z Lordem Komisarzem i Szarym Rycerzem. Wyobrażasz sobie, aby któryś z nich... hmmm... ukorzył się przed byle urzędnikiem Administratum lub zachował spokój kiedy jakiś cep w jadłodajni szczypnie Siostrę w pośladek? Nie sądzę. - odparł całkiem poważnie techpiechur.
- Co racja to racja... Będzie trzeba ograniczyć ich kontakty z otoczeniem do minimum. Jakoś nie wierzę w ich zdolności aktorskie... Ale skoro, ty już posiadasz swoją przykrywkę, będzie trzeba wymyśleć jakąś dla Ardora. Co by nie mówić, nieco wyróżniacie się z tłumu...
Śmiech rozdarł pomruk rozmów obecnych. Zaraz jednak zniknął kiedy z lekkim uśmiechem Kruk spojrzał na kapitana.
- Skoro dla siebie wymyśliłem, a wyróżniam się nawet z pośród Kosmicznych Marines. Ardor może siedzieć w ukryciu i wyjść kiedy będziemy potrzebować jego zdolności. Jeżeli jednak... chciałby brać bardziej czynny udział... hmmm... czy historyjka że dwaj ludzie nadmiernie wyrośnięci na syfie z podkopca postanowili zostać duetem najlepszych ochroniarzy na całym Koryncie jest chociaż trochę wiarygodna?
Blint zamyślił się.
- Raczej nie... Chyba, że znajdziemy kogoś, kto byłby w stanie opłacić takich ochroniarzy... Musimy odnaleźć kogoś, kto orientuje się w miejscowym półświatku.
- Cóż... nie jestem pewien czy będziemy działać w podkopcu. Ewentualnie... Lord Komisarz może robić za zakapiorowatego szlachcica, który wynajmuje ludzi, bo są dobrzy, nie patrząc na pochodzenie.
Trax zauwazajac Haajve i Blinta rozmawiajacych szeptem, usiadl i spojrzal na nich, nie przepadal za Sihasem, ale zmeczony juz byl tym wszystkim - O czym tam rozmawiacie? Wychodzi na to ze jeszcze troche czasu spedzimy razem wiec rownie dobrze mozemy robic to wspolnie.
- Misja, przykrywka dla nas... Infiltracja Kopca... wysadzanie świata skrzynią granatów - powiedział Sorcane wzruszając ramionami - Nic niezwykłego.
- Szukamy wiarygodnych historii dla całej naszej grupy. Musimy jakoś wtopić się w tłum, a przynajmniej spróbować... Więc jeśli masz jakieś pomysły to z chęcią ich wysłuchamy - Postanowił, że rozmowę z techmarine skończy przy innej okazji.
- Coz.. - Medyk zmarszczyl brew i zastanowil sie chwile - Nasz informator ma bardzo.. Nietypowa aure, bedzie to trudne do ukrycia a na pewno wzbudzi poruszenie, to powinno byc glownym problemem, mysle ze poruszanie sie w grupie najlepiej zatuszowac handlem, ciekawe towary na sprzedaz wymagaja ochrony, negocjatora i generalnie wiekszej grupy. To kryje nasz wszystkich, siostra jest medykiem, ja zwyklym czlowiekiem jak i Blint, latwo mozemy byc zwykla sluzba, dwaj wielcy marines moge byc obstawa. Nasz informator moze byc bardzo.. eee... osobliwym handlarzem. Oczywiscie Ruka zalicza sie do reszty sluzby. Co o tym myslicie? - usmiechnal sie Trax.
Gdy paladyn skończył rozmawiać z Ruką przysiadł się do towarzystwa.
-Wybaczcie, że się wtrącę. Większość z tego słyszałem, wiecie ulepszony słuch. Trzeba będzie wymyślić dobrą wymówkę dla nas.- wskazał na siebie i techmarine’a.- Nie wyglądamy na ogrynów, a jesteśmy, jakby to powiedzieć, gigantyczni. Najlepiej wymyślmy teraz, jakąś historyjkę gdyby ktoś zadawał pytania.
John przeniosl spojrzenie na postac Szarego Rycerza, pokiwal glowa i powtorzyl swoja sugestie zwienczajac ja wyczekujacym spojrzeniem.
- Osobiście - powiedział spokojnie Gregor - widzę dwa znacznie większe problemy, o których najwyraźniej nikt z was jeszcze nie pomyślał. Jak zmusimy cały ten statek do milczenia. I jak na Imperatora przemycimy pancerz Adeptus Astartes, jednocześnie zachowując jakąkolwiek przykrywkę którą stworzymy. - Po kilku godzinach snu lord komisarz w miarę wrócił do swojej dawnej postaci - Pomijając oczywisty fakt że obojętnie od wszystkie nasza misja na obecnym etapie wygląda w najlepszym razie niemożliwą. Straciliśmy broń, straciliśmy nasze główne źródło informacji, nie mamy żadnych punktów zaczepienia, żadnych informatorów, żadnego dostępu do zasobów Imperialnych, i ścigamy człowieka który według naszego informatora pojawił się po raz pierwszy we wzmiankach za czasów Vangoricha i uniknął schwytanie przez inkwizycję, wywiad imperialny i Adeptus Arbites od tamtego czasu. Nie mamy nawet pojęcia jak ten człowiek wygląda. - Gregor uśmiechnął się ponuro i bez wesołości - Realistycznie rzecz ujmując, nie mamy żadnych szans. Może poza szczęściem.
- Przemyt to rzecz banalna. Problemy zaczną się w momencie, kiedy będziemy chcieli wejść na teren w którym służby porządkowe będą sprawować bardziej... hmm... konkretną kontrolę. Trudniej będzie ze statkiem, ale zobaczymy jaka jest sytuacja, kiedy porozmawiamy z jego kapitanem. Nie uśmiecha mi się stara inkwizycyjna metoda - tutaj uśmiechnął się niewesoło techmarine - “Nie ma człowieka, nie ma problemu”. Co zaś do samej misji. Rzeczywiście... brak szans. Absolutny brak szans. Jedyne co moglibyśmy w tej chwili zrobić to starać się ograniczyć działalność jakichkolwiek chaosytów na Koryncie.
- Gregor ma racje - Medyk nie pomyslal o tym aspekcie ich sytuacji. - No i gdzie jest siostra? - Zapytal nieco zaniepokojony.
- Pewnie zabrali ją do lazaretu. - odparł Haajve po czym zwrócił się do Paladyna i Lorda Komisarza - Mogę wydobyć z pancerza obraz i dźwięk od momentu w którym został uruchomiony. Mój zakon zwykle wykorzystuje taką metodę, aby analizować przebiegi bitew. Jeżeli nie mamy żadnych danych, dobrze by było zebrać do kupy to co już wiemy i przeanalizować.
- Ale na pewno nie tutaj... Jestem prawie pewny, że jesteśmy na podsłuchu. - Rzekł nieco ciszej. - Ktoś ma jakieś znajomości na planecie? Kogokolwiek... Rodzinę, dawnych towarzyszy... Kogoś do kogo można się zwrócić na sam początek.
- Nikogo - pokrecil glowa Trax - Ale nasz informator prawdopodobnie kogos zna, gdzie on swoja droga jest? - Medyk spojrzal na drzwi - Nie ma ani jego ani Aleeny - John podejrzewal ze zostala odizolowana od grupy dlatego ze jest sororitas i przebrano ja i opatrzono gdzie indziej, mimo wszystko czul sie niepewnie.
Blint zwrócił się do Malrathora.
- Pozwolicie Lordzie, że to ja będę rozmawiał z dowódcą okrętu. Ja jestem zwykłym kapitanem, ale wasza obecność na tym statku będzie już czymś naprawdę niezwykłym. Im mniej tamci wiedzą o nas, tym lepiej...

Avder 01-04-2012 00:49

Blint wstał, gdy przybył dowódca statku.
- Kapitan Sihas Blint, miło mi pana poznać - Rzekł szybko - Mamy do pana kilka pytań, jeśli pan pozwoli.
- Ja... - mężczyzna otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, po czym uśmiechnął się nerwowo - To znaczy... Oczywiście, zamieniam się w słuch...
- Pierwsze pytanie wydaje się dość oczywiste... Gdzie jest i jak się czuje nasza towarzyszka?
- Siostrze oddałem własną kajutę... lekarz pokładowy stwierdził, że w jej stanie najlepiej, aby siotra spędziła okres kuracji w jak najdogodniejszych warunkach. Kwatery... oficerskie oddaliśmy wam. - zatoczył ręką łuk, wskazując całość pomieszczenia, w którym się znajdowali. - Jest zmęczona i mogą wystąpić powikłania ręki, ale jej życiu nic nie zagraża. Obecnie nasza lekarka z nią rozmawia.
Blint kiwnął głową.
- Rozumiem... Czy jest jakaś szansa, aby któreś z nas mogło się z nią zobaczyć?
- Tak, oczywiście... najlepiej jakiś medyk, jeżeli macie. Mimo wszystko, nie znamy się tu zbyt dobrze na tego typu urazach. Byle niekoniecznie w tej chwili... - odparł dowódca statku, wzruszając ramionami.
- Dobrze, oddelegujemy potem kogoś - Kapitan zapisał sobie w pamięci, że będzie musiał porozmawiać na ten temat z Traxem. Oczywiście nie wyśle go tam samemu - Drugie pytanie też jest dość proste. Gdzie my właściwie jesteśmy? I chciałbym, żeby wytłumaczył się pan z prośby o nie opuszczanie kajuty.
- Mamy tu spory bałagan, a na pokładzie nie jest zupełnie bezpiecznie podczas sztormu. W zasadzie skoro już wyłowiliśmy naszego nurka, możecie śmiało iść gdzie chcecie, choć nie zalecam wychylać się na pokład. - mężczyzna wykorzystał okazję, by kolejno i z zaciekawieniem przyjrzeć się każdemu z członków grupy. Zwęził oczy dostrzegając Sorcane’a, a z pokorą opuścił wzrok gdy oczy natrafiły na postać Ardora. Ponownie spojrzał Blintowi w oczy.
- Jesteście w zachodniej części Nowego Koryntu i mam na myśli oczywiście konglomerację. W tej chwili jesteśmy już dość daleko od Falochronu... konkretnie znajdujemy się w Opływie pod protektoratem klanu Gordeo.
Blint spojrzał po swoich towarzyszach, starając się rozpoznać ich reakcje na słowa kapitana. Chciał wiedzieć, jak oceniają prawdomówność dowódcy okrętu.
- Jak was zwą Kapitanie? - Kruk spojrzał jednym okiem na przybyłego.
Jego twarz nie wyrażała absolutnie niczego.
- Bertram Dyiel. - odparł zapytany, nawet nie kierując na chwilę spojrzenia na Kruka. Wzrok utkwiony miał w elizjańskim kapitanie, który odwrócił się do swoich towarzyszy.
- A czym dokładnie zajmuje się wasza jednostka, kapitanie Dyiel?
- Wszystkim z czego można wyżyć. - kolejno podnosił palce dłoni, wyliczając - Złomiarstwo. Transport towaru. Transport osób. Handel.
- Mówi pan handel... A czym dokładnie handlujecie jeśli można wiedzieć?
- Czym się da. - cicho parsknął Bertram, na ustach wykwitł mu nikły uśmiech - Ciągle przemieszczamy się z jednej części miasta do drugiej, handel to dla nas dodatek nie podstawa. Jak jest okazja, kupujemy jak najtaniej, by później i zapewne daleko sprzedać znacznie drożej. Nie robimy fortuny, ale tronów starcza dla całej załogi, na następne towary i utrzymanie “Statecznego” na chodzie.
- Rozumiem... Cóż, kiedy odstawicie nas do miasta? Moi kompani i ja nie jesteśmy raczej typami wilków morskich i tęsknimy bardzo za suchym lądem...
- Jesteśmy w mieście. - wzruszył ramionami - Właściwszym pytaniem jest, gdzie chcielibyście wysiąść...
- Kapitanie Dyiel - Sorcane odezwał się cicho - Gdziekolwiek będziemy chcieli dopłynąć... zanim moi towarzysze powrócą do zdrowia, chciałbym się odwdzięczyć za ratunek.
Wstał powoli i skinął głową rozmówcy.
- Jeżeli macie na statku jakiekolwiek problemy natury technicznej, technologicznej lub mechanicznej... Posiadam pewne umiejętności i jeżeli macie z czymkolwiek problem. Jestem w stanie się temu przyjrzeć i wam pomóc.
Wstał i podszedł powoli do kapitanów
- I nie musicie się mnie obawiać. - dodał
- Jeżeli mam jakiekolwiek pytania... - skierował na niego spojrzenie mężczyzna - To kim jesteście... i kim konkretnie ty jesteś.
Z lekkim uśmiechem Haajve odsłonił widok.
- Proszę się przejrzeć, kapitanie. Może nie jestem taki piękny jak mój Brat, ale obaj... że tak powiem... jedziemy na tym samym wózku. Tylko, że jemu Imperator trochę szczędził bioniki, a mi nie.

Przez chwilę Bertram patrzył zmrużonymi oczyma w to Sorcane’a, zmuszony nieco zadzierać głowę do góry. W kilka sekund jakby dotarło do niego znaczenie słów zbrojmistrza i z zaskoczeniem i wielkimi oczyma spojrzał raz jeszcze na Ardora i ponownie na Haajve’a, po czym natychmiast padł krzyżem przed genetycznym potomkiem Imperatora
- Na miłosiernego, p... przysięgam nie wiedziałem, błagam o wybaczenie! - z trudem mężczyzna powstrzymał głos przed drżeniem. Poza dwoma Astartes w tej akurat chwili zdawał się nie przejmować obecnością reszty w pomieszczeniu.
Stalowy Kruk spojrzał smutno. Nigdy nie mógł się przyzwyczaić do zachowania zwykłych ludzi na jego widok.
- Nie macie za co przepraszać, kapitanie. - powiedział przyklękując lekko - Wstańcie.
Pomógł wstać oficerowi.
- Są ludzie którzy znacznie gorzej reagują na mój widok.
Prawdę powiedziawszy techpiechur był zakłopotany. Widać trafili na pobożnego człowieka.
- Jesteśmy wam wielce wdzięczni za ratunek. Dlatego jeżeli macie z czymś problem mogę wam pomóc.
- Panie, gdybym wiedział... - odparł tylko mężczyzna, ale najwidoczniej nie wiedział jak by się zachował, gdyby wiedział, więc tylko podniósł się, z pomocą anioła. - My... nie jesteśmy godni pomocy. Ratunek... to tylko obowiązek z protokołu, najbliższy okręt musi powiadomić radiowo, że się podejmie i podjąć... Za złamanie tej zasady jest śmierć, ale to i kwestia, bo ja wiem, człowieczeństwa... - zaplątał się mężczyzna, ponownie nerwowo przebiegając wzrokiem po grupie, jakby chcąc uniknąć innych niespodzianek, lub spodziewając się ujrzeć kardynała.
Zrobiwszy łagodną minę Haajve poklepał kapitana po ramieniu.
- Obowiązek obowiązkiem, ale macie moją wdzięczność, a ja nie chcę pozostawać dłużnym. Imperium nie tworzą dokumenty, a ludzie. Dobrze zrobiliście i zajęliście się nami. Chcę wam za to po prostu podziękować, a wy... statek to wasze jedyne źródło utrzymania, jak sądzę. Najlepszym podziękowaniem będzie sprawienie, aby lepiej wam służył.
- Służy nam dostatecznie dobrze. Ma więcej lat niż ja. - Dyiel powoli się uspokajał, przeniósł spojrzenie na Kruka - Po prostu brakuje nam pieniędzy na całkowite odnowienie... bez materiałów i tak stosujemy rozwiązania prowizoryczne, czyli najczęściej najtrwalsze...
Haajve skinął głową.
- W porządku, dobrze to słyszeć. Jeżeli będziecie jednak potrzebować przy czymś pomocy techkapłana... jestem do waszej dyspozycji. - uśmiechnął się szerzej - A wracając do tego kim jesteśmy. Po prostu jesteśmy sługami Imperatora. Niestety tylko tyle możemy wam powiedzieć.
- Ja... rozumiem. - skinął głową - Powiedzcie zatem, jak możemy wam pomóc. Jesteśmy tylko załogą niewielkiej, prywatnej jednostki... ale jest ona do waszej dyspozycji.
- Przede wszystkim beż żadnych kłamstw, powiedzcie czym się zajmujecie i co planujecie z nami zrobić. - Kapitan stał z założonymi rękoma.

Dyiel zmarszczył brwi, spoglądając na kapitana.
- Co? - wymamrotał, nie rozumiejąc.

Rzutem oka Sorcane upewnił się że Blint mówi poważnie.
- Po prostu Kapitan Blint jest bardzo podejrzliwy. - powiedział powoli Haajve - Chodzi nam o to co się działo, kiedy my odpoczywaliśmy... i czy ktoś został powiadomiony o tym że nas wyłowiliście... i że nie jesteśmy zwykłymi rozbitkami.
- Nie wydaje mi się bracie... Coś mi się zdaje, że ktoś tu przed nami coś ukrywa, nieprawdaż kapitanie?
- Nie, ja... nie śmiałbym... dlaczego miałbym kłamać? - spytał Bertram, cofając się o ostrożny krok w stronę wyjścia.
Kapitan kiwnął głową w stronę techmarine.
- Bracie, sądzę, że nasz gospodarz chciałby się nam do czegoś przyznać. - Powoli ruszył w stronę drzwi, aby zablokować mu wejście. - Nie chciałby pan może usiąść, kapitanie?
- Stój dokładnie gdzie jesteś! - wskazał Blinta Bertram, wypowiadając ostrzeżenie z urzędniczą, jeśli nie wojskową stanowczością. Spojrzał na resztę.
- O co w tym chodzi? Aniele? Co zamierzacie?
Sorcane spojrzał na kapitana Elizjan uważniej.
- Przejdź do rzeczy Blint, zamiast owijać w bawełnę.
Stał tuż przy kapitanie. Haajve wiedział, że jeżeli człowiek będzie próbował coś zrobić, bez problemu go powstrzyma.
Blint uśmiechnął się.
- Sądzę, że na to pytanie nie powinienem odpowiadać ja... Ale niech będzie, zadam pytanie pomocnicze. Czym DOKŁADNIE handlujecie kapitanie?
- Już wyjaśniłem: wszystkim, czym się opłaca. - odparł zdenerwowany mężczyzna.
- Rozumiem... A jak się zapatrujecie na handel ludźmi?
- Co masz na myśli?
- Cóż, odniosłem wrażenie, że wy i wasza załoga macie inne plany w stosunku do nas. Jednak widok brata Haajve wyraźnie was speszył, czy może chcecie nam powiedzieć, że było inaczej?
- Było. - skinął głową w stronę Ardora, wstrzymując się od dalszych odpowiedzi.
Kapitan westchnął.
- Co o tym sądzicie bracie? - Zwrócił się do Haajve - Mówię wam, że ten człowiek coś ukrywa, ale nie chce się do tego przyznać.
Zbrojmistrz wlepił spojrzenie jedynego oko w kapitana statku po czym również przeniósł wzrok na Ardora. Tylko on jako psyker mógł chyba wyczuć w pełni czy ten człowiek ma szczere intencje czy nie. Dla Sorcane’a było oczywiste, że Bertram jest rostrzęsiony, a w jego zdenerwowaniu i pokorze brak fałszywych nut.
- Spójrzcie... nie wyglądacie na marnotrawiących czas, muszę więc wiedzieć, gdzie chcecie wysiąść. Jeżeli to odległa część miasta, możemy was przetransportować drogą powietrzną, tak zazwyczaj transportujemy pasażerów, w przeciwieństwie do ładunku. - schował za plecami dłonie ich gospodarz.
- Faktycznie - Westchnął kapitan - Nie należę do takich co lubią marnować swój cenny czas... - Błyskawicznie doskoczył do kapitana okrętu, zamierzając chwycić go, kopnąć z kolana w brzuch i powalić na ziemię, wgłąb pomieszczenia.
- Sihas! Job twoju mać i wszystek potomstwo - krzyknął Borya widząc co się dzieje o przeklinając los, że nie może zrobic nic więcej - Kapitan nam dupy zachranił!
- Czy ty do konca skretyniales?! - krzyknal medyk klnac brak nogi i z poirytowaniem obserwujac atak Blinta. - Zostaw tego czlowieka w spokoju!
To było zaskoczenie dla Sorcane’a. Jednak nie mógł nie zrobić nic. Zareagował natychmiast i zblokował nakręconego na wszczynanie rozwałki elizjanina.
Gregor, który do tej pory przysłuchiwał się rozmowie bez najmniejszej reakcji, podniósł gwałtownie głowę widząc nagłe poruszenie wśród drużyny. O ile nie zareagował w żaden sposób, pozwalając drużynie zająć się kapitanami, wiedział że gdy zostaną sami będzie musiał poważnie porozmawiać z Blintem. Elizjańczyk zaczynał powodować więcej kłopotów niż był wart. Gdy stanie się bardziej przeszkodą niż atutem będzie musiał zostać... usunięty.

Sorcane wystrzelił naprzód fragment sekundy po Blincie, wykorzystując swój refleks by pochwycić i utrzymać kapitana Elizjan. Nie byłoby to żadnym zaskoczeniem, gdyby Blint, pochwycony, szarpał się rpzez chwilę ale nie miał szans na wyrwanie Astartesowi, jak sprawnym żołnierzem by nie był.
Tymczasem Sorcane z największym zaskoczeniem zobaczył tylko Elizjanina wchodzącego pod jego ręką i poczuł silne pchnięcie, zataczając się na ścianę.
Kapitan Gwardii nie zamierzał nic zrobić Sorcane’owi, choć ponad pozbawienie go równowagi wciąż pytaniem pozostawało, czy by umiał Dyiela tyczyła się jednak całkiem inna kwestia. Błyskawiczne starcie pomiędzy aniołem a oficerem zajęło ułamek sekundy, szokujący wszystkich zgromadzonych. Ich gospodarz został powalony, zanim się zorientował co się dzieje. Blint stał już nad nim, nie przejmując się krzykami współtowarzyszy, rozglądając się w obie strony przerdzewiałego jak większość statku, ale pustego korytarza.

Nie refleks, nie siła... a spryt. Wykorzystanie masy przeciwnika przeciw niemu. Sorcane chwycił równowagę, podszedł krok i zatrzymał się przed Elizjaninem.
- Blint! Zostawcie, do kurwy nędzy, tego człowieka! - przyjął pozę niczym nauczyciel wyciągając do przodu rękę i paluchem swojej organicznej dłoni wskazując na Blinta.

Widząc rozwijającą się sytuację Gregor westchnął ciężko. Wstał, a w jego postawie zaszła zauważalna zmiana. Nie widać było u niego ani śladu pozytywnych uczuć czy empatii. Cała jego postawa zdawała się być ostrzeżeniem przed nadciągającą zagładą. Wyciągnął miecz z pochwy, minął zarówno Sorcane’a jak i Blinta. Jednym precyzyjnym ciosem wbił miecz w serce kapitana Dyiela, a następnie płynnym ruchem obrócił się i przyłożył ostrze do gardła Elizjańczyka. Dla obserwatorów wydawało się że minęło zaledwie kilka sekund. Zupełnie beznamiętnym tonem powiedział:
- Ardor. Poinformuj załogę że ich kapitan uległ skazie chaosu, i próbował nas zaatakować. Poinformuj ich również że przejmujemy okręt. Jeśli spróbują się sprzeciwić, zabij pierwszego który to zrobi lub najprawdopodobniejszego przywódcę, i poinformuj resztę że masz prawo to zrobić z każdym z nich. - odwrócił delikatnie głowę - Sorcane. Obezwładnijcie kapitana, i zamknijcie go w najbliższym pustym pomieszczeniu. Masz tam pozostawać na straży, póki cię nie wezwę. Nie spodziewam się pełnego buntu, jeśli jednak do niego dojdzie będziemy musieli wyeliminować ich wszystkich. W innym wypadku, niedługo do ciebie dołączę. - spojrzał twardo prosto w oczy Blinta - Sądzę że musimy wyjaśnić sobie parę rzeczy.

Medyk wpatrywal sie w cala sytuacje, mial ochote wydrzec sie na komisarza i sprzeciwic kolejnemu zbednemu morderstwu dla przykladu, ale cos go przed tym powstrzymywalo, zapewne doswiadczenie i swiadomosc tego do czego owy oficer polityczny moze sie dopuscic by zapanowal porzadek, ograniczyl sie wiec do wpatrywania sie w sytuacje w milczeniu.

Kapitan spojrzał hardo na swoich towarzyszy.
- Z całym szacunkiem, sądzę, że nasz kapitan miał do powiedzenia coś więcej... Może gdybyście nie postąpili tak pochopnie, wydostalibyśmy to. Możesz odłożyć to ostrze, nie zamierzam robić nic więcej. A wam wszystkim radzę - starajcie się czytać między tekstami. Zdecydowanie dłużej pożyjemy. - Westchnął - Zacząłbym od przesłuchania, któregoś z marynarzy. Ten tutaj już nam raczej więcej nie powie. - Spojrzał na techmarine - Wybacz bracie, mam nadzieję, że nic ci nie jest.

- Z tak paranoicznym podejściem wątpię, aby z tego Kopca zostało cokolwiek do następnego roku. - zbrojmistrz westchną - Wybaczam Ci Blint, bo to nie było nic wielkiego. Chodź. Skoro Lord Komisarz kazał muszę ciebie przypilnować.
Położył rękę na ramieniu Blint’a.
Ci do których Haajve stał plecami widzieli jak jego zewnętrzne, bioniczne wzmocnienie kręgosłupa zostało rozświetlone przez kilka malutkich diod. Po metalu przemknęło wyładowanie, które rozświetliło tatuaże na ręku Kosmicznego Marine.
Do ciała Elizjanina została dostarczona ogłuszająca dawka energii elektrycznej.
- … i obezwładnić. - dodał.

- Skoro to już załatwiliśmy... - Gregor zawahał się przez moment - Sorcane, gdy już go zamkniesz, pomóż Ardorowi ubrać zbroję. Chcę żebyście byli w pełnej gotowości bojowej. Ja z kolei pójdę porozmawiać z załogą. Jeśli coś się wydarzy... zabić wszystkich. Zrozumiano?

- Wasza wola, Lordzie Komisarzu. - odparł Sorcane bezbarwnym tonem.
Bardzo nie podobała mu się perspektywa wyżynania załogi, szczególnie jeżeli podejrzewani Blinta były bezpodstawne. W ogóle to co się przed chwilą wydarzyło. To było zbyt szybkie. Czy oni wszyscy są psychicznie chorzy? Miał nadzieję, że chociaż komisarz okaże się... ale... nie. Blint po prostu rzucił się na kapitana statku w taki sposób, że gdybyśmy cokolwiek zrobili już nie zyskalibyśmy jego lojalności.
- Tylko jak któryś będzie miał opaskę na oku. Weźcie dla mnie. Czuję przeciąg w oczodole. - powiedział zarzucając sobie na ramię ciało Elizjanina.
Zaniósł go w kąt pomieszczenia, chwycił dwa prześcieradeła, rozdarł je na długie taśmy. Przeszukał ubranie kapitana w poszukiwaniu jakiś ukrytych ostrzy czy czegoś, a potem szybko i sprawnie zawiązał mocno więzy na nadgarstkach i kostkach żołnierza. Potem połączył oba jedną taśmą, którą owinął wokół jego szyi tak, aby w razie nadmierne poruszanie się groziło przyduszeniem. Potem zaczął się przebierać w swoje “podkopcowe” ciuchy i pancerz,
- Nie wiemy gdzie dokladnie jest Aleena, ja i Borya nie bardzo jestesmy w stanie ruszyc sie gdziekolwiek.. - zauwazyl Trax. - I czy.. To naprawde bylo konieczne? spojrzal z zalem na kapitana, jedyne co na niego mielismy to oskarzenia Blinta. W koncu uratowali nam zycie. - Nie podobaly mu sie metody komisarza jak juz to wielokrotnie powtarzal w przeszlosci, ale nie bardzo mogl cos z tym zrobic.
Job twoju mać i wszystek potomstwo do trzeciego pokolenia, warknął Ruka na tyle cicho, że nikt nie mógł zrozumieć.
Odchodzącego Gregora dobiegło pytanie Traxa. Zatrzymał się w półkroku i odwrócił głowę.
- W chwili w której Blint go zaatakował, stało się konieczne. Ta misja zostanie wypełniona. Bez względu na koszty. - Odwrócił się i ruszył dalej, by zebrać załogę i poinformować ją o tragicznym odejściu kapitana Dyiela, opętanego chaosem szaleńca próbującego zamordować Aniołów Imperatora. Gregor był przekonany że uda mu się przekonać załogę do swojego punktu widzenia. W końcu, każdy wierzy komisarzom.

-2- 02-04-2012 00:08

Z krawędzi zstąpiły demony o przesiąkniętej krwią skórze, dzierżące wielkie miecze i topory.



wahadłowiec oficerski typu Aquila UD-3Wyz/Łzawiciel
okolice Falochronu, gdzieś we wschodnim konglomeracie Nowego Koryntu, Nowy Korynt


Obie grupy są w tym samym czasie na niewielkiej przestrzeni - niewyraźnie, ale sporo słychać, w zasadzie jesteście bardzo niedaleko siebie a i wiele się nie dzieje u jednej z nich.

Aleena Medalae, Ardor Domitianus, Gregor Malrathor

Paladyn - poł roznegliżowany, bo odziany jedynie w na szybko znalezione, znoszone robocze spodnie i z torsem od pasa po ramiona obwiązany bandażami - rozdzielił się z komisarzem - Pozbawionym płaszcza i kirysu, w noszących ślady bitwy spodniach oficerskich, takowych butach i wymemłanej tunice pożyczonej kilka kampanii temu od Hansa, boso skoro oficerskie buty wciąż schły w ich tymczasowej koi, kulejąc na owinięte chłodzącym opatrunkiem kolano, z mieczem przy pasie i śmiercią w oczach.

Gdyby nie okoliczności w jakich ich uratowano w obecnej chwili z powodzeniem mogliby uchodzić za piratów, zwłaszcza z doskonale zbudowaną, masywną sylwetką Szarego Rycerza i bardzo odmłodzonym przez chemikalia, a jednak przeoranym bliznami obliczem oficera politycznego.

Rozdzielili się w korytarzu, przestępując stygnące ciało Bertrama Dyiela, leżącego na boku w pozycji embrionalnej na podłodze szukać kolejnych ofiar - propagandy lub ostrza.
Musieli.

Nie było doprawdy gdzie się rozdzielać. Po wyjściu z ich podłużnej kwatery mogli iść kilka metrów w lewo do kolejnego pomieszczenia, albo na wprost gdzie z niewidocznych drzwi od prawej wpadało wieczorne światło i widać było w poświecie elektrycznej pochodni wyjście na pokład i schody na dół. Komisarz ruszył do pomieszczenia, Ardor na zewnątrz. Słyszał już stamtąd kroki, bieg w zasadzie - ktoś się zbliżał, dwie osoby.

W tym samym momencie drzwi się otworzyły, tuż przed lordem komisarzem. Zamiast spodziewanej zasadzki lub odwetu jednak, Gregor spostrzegł równie młodą co jego własną, ale przez prawdziwy wiek twarz chłopca stającego się dopiero mężczyzną i dorównującego mu wzrostem, o nieskładnej słomianej szczecinie włosów i zaciekawionym spojrzeniu. Właśnie wychodził z pomieszczenia. Gregor rozpoznał go jako jednego z dwójki opatrujących ich lekarzy. Ten rozpoznał również Gregora, ale nie zauważył od razu ciała Dyiela.
- W czy mogę pomóc? - zapytał z uśmichem. Zza niego do korytarza wpadało światło pojedynczej lampy, w świetle której zobaczył chyba wnętrze kajuty kapitana. Siostra Medalae leżałą spokojnie na łóżku, odpoczywając i rozmawiając z jeszcze jedną osobą stojącą obok - kobietą mogącą mieć może czterdzieści lat i dużo szczęścia jeżeli chodziło o mieszkanie w nieskażonym systemie, o brązowych włosach i rysach, które przekazała właśnie wychodzącemu młodzieńcowi. Wcześniej był zbyt zmęczony i skołowany, ale teraz zobaczył, że między obydwojgiem występowało silne rodzinne podobieństwo. Była też drugim z lekarzy i ona go opatrywała. W tym momencie rozmowa się zakończyła, siostra podniosła lekko głowę odprowadzając wzrokiem lekarkę ale nie zdradzała oznak jakiegokolwiek stresu lub niepokoju. Lekarka zaś ruszyła za synem i spostrzegły obie od razu otwarte drzwi i komisarza w nich stojącego.
- Dobry wieczór. - przywitała Gregora, podchodząc do drzwi w których stał jej syn, który nad chwilę chwycił połę sztormiaka by ją wymżeć za progiem, na korytarzu - Miło mi widzieć pacjenta w tak dobrym stanie, ale nie powinieneś tak nadwyrężać nogi, dziecko. - zwróciła się do niego, od razu kierując wzrok na jego urazy, oczywiście nie wiedząc o prawdziwym wieku komisarza.

Ardor zaś doszeł między schody a wyjście. Drzwi były wprawdzie otwarte, ale przezroczysta, nieprzemakalna płachta z jakiegoś sztucznego materiału została zaczepiona o wejście. Na zewnątrz szalał chyba sztorm, woda przemywała pokład raz za razem, nie przelewając się jednak rpzez wysoki próg, wicher dął potężnie w kotarę. Na schodach pojawiła się dwójka osób, trochę młodszych od Dyiela czy Blinta. Mężczyzna i kobieta wciąż w przemokniętych kombinezonach nieprzypominających masywnych skafandrów batyskafowych wyglądali jakby dopiero wyszli z wody. Nurek głowę owinął ręcznikiem z taniego, brązowego mateirału, który bardziej chyba utrzymywał wilgoć niż zbierał. Jego partnerka Pozwoliła blond włosom do karku po prostu schnąć, sterczącym w każdą stronę, wyglądała zaś na wystraszoną. Pytanie, czy niedoszłą śmiercią partnera czy własn - jak Ardor pamiętał, jednego z nurków przez kilka godzin próbowano dobyć.
Oczywiście, nie rozpoznali anioła bez jego pancerza.
- Słyszeliśmy jakieś krzyki, coś się stało któremuś z pacjentów? - zapytała kobieta.

Ardor, Gregor, matka i syn stanowiący lekarzy pokładowych i nurkowie byli kilka metrów od siebie, a słabe światło nie mogło długo ukrywać ciała na korytarzu, na którym jakby w jednym momencie zogniskowały się spojrzenia obecnych członków załogi, zastygających w niemym szoku...

Borya Volodyjovic, Haajve Sorcane, Johnatan Trax, Sihas Blint

Ranny Vostroyanin i Cadianin leżeli na łóżkach obok siebie, jak w dowcipie, który czekał na wymyślenie. Najniżsi rangą człnkowie grupy mimowolnie wypoczywali, będąc świadkami tak im nie odpowiadających wydarzeń. Każdy rozumiał, że kiedyś to oni mogą być na drugim końcu ostrza, jednak Gwardziści rzadko osobiście byli świadkami śmierci cywilów, zwłaszcza niewinnych. Wiedzieli, że czasem po prostu w ich strefie wróg wyrżnął cywilów, ale jednak zdecydowanie częściej zostali po prostu ewakuowani - czasem Gwardia lub SOP walczyli by kupić czas zwykłym ludziom na odwrót. To było jednak co innego. Poza tym coś w stanowczości Bertrama, kiedy chciał nakazać kapitanowi Elizjan pozostanie na swoim miejscu przypominało wojsko, choć raczej starszego żołnierza upominającego żółtodzioba niż rozkaz sierżanta. Może kiedyś służył, może nie - teraz nie miało to znaczenia.

Haajve nie znalazł u Blinta uzbrojenia poza pistoletem laserowym i odebrał mu broń, rzucił go w kąt jak był. Spokojnie przystąpił do wiązania ogłuszonego mężczyzny, układając jego ręce do związania taśmą. Paladyn i komisarz wyszli na korytarz.

Na zewnątrz słychać było ich, innych cżłonków załogi, przecież tuż za ścianą, wszystko. Nastała gwałtowna pauza. Gregor i Ardor też jeszcze milczeli.

Jeszcze nie związany Blint otworzył oczy.

Seachmall 02-04-2012 14:45

Strateg Chaosu, Febris Abomitianus
Demoniczna postać Stratega zaczęła badać otoczenie rozważając możliwości.
”Kapsuły desantowe, nie użyteczne, za daleko, zbyt mało czasu. Lot, za wysoko, pęd spadającego statku mógłby nas pociągnąć za sobą. Dyski, nie możliwe, Febris jest Nurglitą nie posłuchają go. Zostało tylko jedno...”
-Musimy wkroczyć do Osnowy!- Próżnia, idioto. Zgaił się Tzeentchianin i przesłał wiadomość telepatycznie do Czempiona Pana Rozkładu.
- Nie mamy innej opcji wyjścia. Kiedy wkroczymy do Empyrean powinniśmy znaleźć drogę na powierzchnię planety. Sługi twego pana malują ścieżkę tam.

- Czyż mamy prawo zignorować tak oczywisty znak? - domyślił się iż czarownik doszedł do tych samych co on wniosków - nie było innej drogi - Zatem prowadź, ja otoczę was swoją aurą by ukryć naturę waszych patronów przed Dziećmi Zarazy... zwłaszcza twoją - dokończył z uśmiechem.

Otwarł swój umysł na poziomie niedostępnym większości śmiertelnych istot i posłał w Osnowę pieśń swego pana. Nie musiał długo czekać na odpowiedź, gdyż ta nadeszła natychmiast, silniejsza i bliższa niż ośmielał się przypuszczać. Strateg miał rację, jaśniejące w niegościnnej pustce nie-rzeczywistości demony były dla psionika niczym Astronomican dla nawigatorów. Śmiejąc się z bluźnierczego porównania zebrał moc potrzebną do Przejścia.
- Ruszajmy.

Postać Stratega wydawała się się zbierać powietrze do płuc, zważając, że znajdowali się obecnie w próżni musiał najwyraźniej robić coś innego. Dziób masywnego ptaka otworzył się, a sługa Nurgla mógł przysiąc, że słyszy bardzo słabe, ale przeciągłe kraknięcie. Po chwili przed postacią demonicznego ptaka pojawiła się wyrwa do nie-rzeczywistości.
-Nie mogę stworzyć podobnej po twojej stronie, ale ta powinna ułatwić ci sprawę.- następnie demoniczny Strateg wkroczył do wyrwy oczekując po drugiej stronie Nurglity.

Nie czekając dłużej Febris pożegnał ostatnią myślą dogorywający okręt i wkroczył w abstrakcyjne wymiary Pustki. Jedna myśl wystarczyła by znaleźć się tuż przy swych niedobranych towarzyszach, gdy jednocześnie otoczyła go gęsta mgła pełna tłustych much. Na jego rozkaz rój odrażających owadów ruszył by otoczyć sługi przemian i zniszczenia gęstą zasłoną. Zbyt blisko by czuć się swobodnie, ale pozostawiając swobodę ruchu miriady niewielkich sług Zaraziciela skutecznie przesłoniły widok pozostałym demonom. Ich błyszczące pancerze odbijały spojrzenia niczym weneckie lustro tak że patrzący na nich widzieli własne zepsucie, podczas gdy zamknięci w ruchomym kokonie doskonale odróżniali kształty i naturę otaczających ich bytów.
- Kiedy tylko będziesz gotowy...

Zell 09-04-2012 23:23

Aleena Medalae, Ardor Domitianus, Gregor Malrathor

Aleena uniosła się, opierając na prawej ręce, po czym ostrożnie wstała z łóżka. Druga ręka, wstawiona już w bark, wciąż wisiała bezwładnie, bez najmniejszego ruchu. Siostrę trochę zdziwiło pojawienie się dwóch towarzyszy, których raczej nie spodziewała się tak szybko zobaczyć.
Ruszyła w stronę zgromadzonych w momencie, gdy zapadło nagłe milczenie. Mogła przypuszczać, że nie oznacza to niczego dobrego, ale kiedy jej wzrok powędrował za spojrzeniami medyków...
Nie mogła wydobyć z siebie słowa.
Nie widziała wcześniej tej osoby, ale nie było to ważne. Nie wiedziała także co dokładnie zaszło, jednak sam fakt, iż znaleźli się tutaj właśnie Gregor z Ardorem... Właśnie oni...
Aleena momentalnie spojrzała na ową dwójkę, przeszywając ich wzrokiem.
- Co to ma znaczyć...? - wydusiła z siebie, kiedy minął pierwszy szok.
Nie powinna zbyt szybko wyrabiać sobie opinii, ale w takiej sytuacji...

Gregor zadbał o to by jego twarz wyrażała wyłącznie żal. Nie zostaje się komisarzem bez umiejętności aktorskich. Jednocześnie nadał swojemu głosowi odpowiednie brzmienie. Jeśli odpowiednio rozegra swoje karty, załoga nie będzie musiała ginąć... jeszcze.
- Jest mi bardzo przykro. Kapitan... nagle stracił rozum. Zaczął krzyczeć że dosięgnię nas zemsta niszczycielskich potęg i inne heretyckie nonsensy, których nie odważę powtórzyć się w obecności wiernych sług boskiego Imperatora. Próbował zabić jednego z naszych towarzyszy, i niestety byłem zmuszony odpowiedź siłą. - Spojrzał krótko w kierunku ciała i westchnął z żalem. - Niezmiernie żałuję tego czynu, ale nie dało się go uniknąć. - Kiedy by ludzie wierzyli, mów półprawdy - Modlę się by jego dusza ujrzała nieśmiertelnego Imperatora po śmierci i stanęła przed jego tronem. Prosiłbym by pomogła pani - zwrócił się do lekarki - zorganizować godny pochówek dla tego człowieka. Mimo iż okazał się zdrajcą w ostatnich chwilach życia, ocalił nam jednak nasze. Chciałbym również by nasza towarzyszka - wskazał w stronę Aleeny - mogła do nas dołączyć. Musimy się naradzić co uczynić w naszej sytuacji.

Załoga nie mogła wykrztusić słowa. Młodzieniec od razu przesunął się by stanąć pomiędzy Gregorem a swoją matką, która przeniosła pełen szoku wzrok na Aleenę, jakby szukając u siostry odpowiedzi. Po drugiej stronie nurkowie cofnęli się nieco przed Ardorem.
Młodzieniec, który jak Aleena wiedziała, nazywał się Nero, powoli otrząsnął się z szoku. Przeniósł na komisarza wyłącznie spojrzenie pełne nienawiści.
- Jak to KRZYCZAŁ? Jesteśmy na statku! Tu wszystko słychać! - jasno zarzucił komisarzowi kłam.
Sytuacja robiła się bardzo napięta, i szybko.

Jeśli nie możesz przekonać, zastrasz. Nie ważne by wierzyli, ważne by chcieli uwierzyć.
- Tak sobie myślę że nie przedstawiłem się jeszcze, prawda? - Delikatny ukłon i ironiczny uśmiech - Lord komisarz Gregor Malrathor.
- A ja jestem gubernator Am!...
- Nero, milcz. - rozkazała lodowatym tonem starsza kobieta. Chłopak zamilkł i spojrzał na nią z niedowierzaniem. Jej twarz nie wyrażała żadnych emocji, rękę położyła na ramieniu syna i cofnęła go, dalej od komisarza.
- Niezwłocznie zajmiemy się kwestią pochówku. Proszę wybaczyć mojemu synowi, kapitan zastępował mu nieobecnego ojca...
- Oczywiście, rozumiem. - zwrócił oczy na chłopaka - Gdybym chciał zabić waszego kapitana, zrobiłbym to, a następnie poinformowałbym was że zabiłem waszego kapitana. To była samoobrona, bardzo mi przykro. I dobra rada na przyszłość - uśmiechnął się w taki sposób że wszystkie osoby które to zobaczyły cofnęły się o krok. - Nigdy nie zakładaj tożsamości innych osób. To się może dla ciebie źle skończyć w przyszłości. A teraz, jeśli już skończyliśmy, chcę porozmawiać z moimi ludźmi. Miłego dnia życzę. - odwrócił się w stronę Aleeny - Dołącz do nas, gdy tylko będziesz mogła. Ardor! - krzyknął w kierunku szarego rycerza - Pomóż jej, jeśli nie będzie w stanie poruszać się samodzielnie. - po tym ostatnim poleceniu, Gregor wrócił do reszty, w niewielkim pomieszczeniu.
Aleena nie mogła uwierzyć w to, co słyszy, a sytuacji nie poprawiały jej własne wątpliwości. Szok związany z sytuacją ustąpił miejsca zimnemu spojrzeniu, którym odprowadziła komisarza. Nie znała prawdy, nie wiedziała co było prawdą, a co tylko jej własnym wymysłem. Spojrzała na kobietę.
- Dowiem się wszystkiego... - powiedziała cicho, po czym przeniosła wzrok na Ardora spoglądając na niego z jakąś... niepewnością? - Mogę iść. - rzuciła chłodno i ruszyła za Gregorem.

- Nero, pomóż mi z Bertramem... - usłyszeli oboje głos lekarki, przestępując próg pomieszczenia.
Sytuacja się nie zmieniła od opuszczenia pokoju przez lorda-komisarza, Sorcane klęcząc przy chyba nieprzytomnym Blincie chyba sprawdzał więzy na jego ręku, ranni ani drgnęli. Aleena spostrzegła, że wszyscy mężczyźni z oddziału byli odświeżeni, część się umyła, odłożyli zbędny ekwipunek. Każdy został opatrzony z wyjątkową starannością, jeżeli nie doświadczeniem w sprawach ran bojowych.

Aleena Medalae, Ardor Domitianus, Borya Volodyjovic, Gregor Malrathor, Haajve Sorcane, Johnatan Trax, Sihas Blint

Gregor wszedł do pomieszczenia z zamyśloną twarzą. Stanął przy jednym ze stolików, odwrócił się, oparł się o niego, i milczał przez moment. Po chwili odezwał się spokojnym tonem.
- Jeżeli ktoś myśli by wykrzyczeć mi w twarz jakim to potworem jestem z powodu zabicia kapitana, może sobie darować. Jednym z powodów dla których to ja dowodzę, a nie wy, jest fakt że ja zrobię to co jest konieczne. Może nie słuszne, prawie na pewno nie dobre, ale konieczne. W tej chwili posiadamy dwie opcje. Albo zabijemy załogę tej jednostki, i przejmiemy ją dla siebie, próbując zachować anonimowość, albo dopłyniemy do brzegu, tam skontaktuje się z admirałem, przejmę władzę nad tą planetą i urządzę polowanie w skali planetarnej. - Gregor spojrzał twardym wzrokiem po całej grupie - Dwie uwagi. Raz, nie chcę słyszeć że możemy ufać załodze, że na pewno nas nie zdradzą i tym podobne brednie. Znam ludzi. Jeżeli będą żyć, będą mówić, i zdradzą nas świadomie lub nieświadomie. Dwa, każdy który chciałby wybrać opcję numer dwa by zostawić załogę przy życiu, pragnę was poinformować że tego typu polowanie wiązałoby się z wprowadzeniem stanu wojennego na powierzchni planety, a także całkowitego zakazu lotów. Oceniam że w wyniku tortur, łamania godziny policyjnej i zakazu lotów, a także z innych przyczyn, na planecie tej wielkości, ilość niewinnych ofiar przekroczy dziesięć milionów w przeciągu tygodnia. Liczba ta może ulec podwojeniu, a nawet potrojeniu w zależności od różnych czynników. Opinie?
Przez cały monolog Gregora, Aleena wpatrywała się w niego lodowatym wzrokiem, a wraz z kolejnymi słowami komisarza wyglądała ona na coraz bardziej zirytowaną.
- Najpierw chcę wiedzieć cóż to za konieczność doprowadziła do śmierci człowieka, który przyszedł nam z pomocą. - zapytała opanowanym, choć szczególnie zimnym tonem, kiedy Gregor zakończył.
- Możesz za to podziękować temu kretynowi. - wskazał na Blinta
- Zaatakowal go bo jest kretynem i juz nieraz to robil, nie rozumiem dlaczego ty, musiales go zabic. - oburzyl sie Trax.
- Ponieważ został zaatakowany, zostawienie go w spokoju, umożliwiłoby mu zebranie załogi, i użycie jej przeciw nam, jeśli naprawdę miał coś do ukrycia. Jeśli nie miał nic do ukrycia, w takim razie wyjaśnianie całego incydentu zajęłoby zbyt dużo czasu, którego nie mamy, i co ważne, nastawiłoby całą załogę negatywnie w stosunku do nas.
Aleena prychnęła.
- Akurat wyjaśnianie byłoby bardzo proste, szczególnie jeżeli mówimy o naszym kapitanie. Czyli jak rozumiem zabójstwo kapitana nie nastawiło negatywnie? - skrzywiła się.
- Wystarczylo zapanowac nad Blintem, wytluamczyc ze jest idiota, nie musiales zabijac go, a potem przedstawiac nam swoj wspanialy plan mordowania calej zalogi!
- Dokładnie tak samo. Ale teraz nie mają przywódcy, moja droga. Jest jeszcze jeden powód dla którego to zrobiłem. - Spojrzał bardzo spokojnie na zarówno medyka jak i siostrę. - Jeżeli chcecie uratować wszystkich, nie uratujecie nikogo. To jedna z pierwszych lekcji jakie wam udzielę. Doprawdy, jak na współpracowników organizacji rutynowo przeprowadzających akcje wybijania całych planet, nie wiarygodnie się wręcz przejmujecie pojedynczym człowiekiem. A teraz, przejdźmy do meritum sprawy. Opcje zostały przedstawione. Jeśli nie macie opinii, po prostu sam wybiorę co zrobić.
Aleena zacisnęła pięść i odetchnęła głęboko.
- Wybrałeś najłatwiejszą opcję. - uśmiechnęła się cierpko - A teraz myślisz nad tym, czy nie odebrać życia osobom, którym zawdzięczamy własne życie... albo nie poświęcić wielu niewinnych istnień na planecie, jednocześnie swoimi działaniami przepłaszając wroga. - wciąż wpatrywała się w Gregora z wyraźną nieufnością.
Gregor uśmiechnął się złośliwie.
- Jeśli masz jakieś lepsze propozycje, proszę, podziel się nimi ze mną. Po prostu nie mogę się doczekać. Więc jak dokładnie brzmi twój genialny plan?
- Naszym jedynym problemem jest to co zrobiles, zupelnie bezmyslnie, lordzie komisarzu - polozyl nacisk na tym tytule - Ci ludzie pomogli nam, chcieli odstawic bezpieczne na lad i zajc sie swoimi sprawami, ale oczywiscie co to za komisarz ktory nie zabile kilku niewinnych istot, to dlatego nie skakalem z radosci na twoja pierwsza oferte, to dlatego z obrzydzeniem wysluchiwalem twoich planow zakladajacych smierc niewinnych, myslsicie ze jestescie nieomylni, niesmiertelni i wsdzystko tlumaczycie wiekszym dobrem, gowno prawda, karmicie swoje ego bezmyslnymi czynami, to jest niegodne zolnierza Imperatora..
- Sam naprowadziłeś wydarzenia na ten tor. - Aleena najwyraźniej zupełnie nie przejęła się złośliwością Gregora - Tylko dlatego, że wolałeś wybrać najłatwiejszą drogę. - przymrużyła oczy - Kiedy był kapitan istniała opcja dogadania się, nieprawdaż? - pokręciła głową - Ale kogo obchodzi kilka osób załogi... - spojrzała Gregorowi w oczy, oczekując na jego reakcję.
Gregor zaczął się śmiać. Był to pierwszy szczery śmiech jaki opuścił jego gardło od lat.
- Znajduję niesamowicie zabawnym fakt iż, w dalszym ciągu, oskarżacie mnie, ale sami nie potraficie podać rozwiązań. Dogadać się? I zmusić w jakiś sposób całą załogę do milczenia, tak? Aha. I do waszej wiadomości, nigdy, przez cały okres mojej współpracy z Krieganami, nie byłem zmuszony do przeprowadzenia egzekucji. I chcecie usłyszeć jeszcze zabawniejszy fakt. Ja jestem łagodnym komisarzem. Nawet nie jestem w pobliżu największych potworów z komisariatu.
- Nie obchodzi mnie na jakim miejscu wśród komisarzy się plasujesz. Obchodzi mnie jakim jesteś człowiekiem.
- I tu się cała sprawa rozbija. Jakim jestem człowiekiem? Bezwględnym, owszem. Staram się nie być okrutnym, choć nie zawsze mi się to udaje. Nie jestem również świętym, moja pozycja na to nie pozwala. Czy też może chcesz zadać mi pytanie jak daleko posunę się by wykonać to zadanie? - Twarz Gregora przybrała całkowicie poważny wyraz - Zrobię wszystko. Jeśli człowiek którego ścigamy jest winien tylko połowie zarzucanych mu czynów, to zabił więcej osób niż zawiera cały ten system. Czy zabiję osoby które uratowały nam życie? Tak. Ponieważ misja jest ważniejsza od moich osobistych poglądów i pobudek. Czy będę się z tego tytułu cieszyć? Nie, ponieważ mimo tego co możecie uważać, nie jestem potworem. Jestem tym czego ludzkość potrzebuje by przetrwać wśród gwiazd.
- Nie, jestes poprostu bezmyslny, zaslepiony swoimi racjami do tego stopnia ze najpierw ucinasz wszelkie inne mozliwosci rozwiazania sprawy a potem ze spokojem pytasz nas co innego poza zabiciem zalogi statku ktory ocalil nasze zycia mozemy zrobic. Bylo wiele opcji, ty zaprzepasciles je i nie ptorafisz tego zauwazyc. Nie zgadzam sie na mordowanie zalogi. Na mordowanie kogokolwiek, nie wystarcza ci zabicie kapitana bez zadnego powodu? Najlepiej zabij Blinta, albo nas wszystkich, bedzie ci latwiej uzasadnic inne dzialania przed samym soba.
- Trax, jeśli chcesz popełnić samobójstwo zamiast polować na człowieka winnego śmierci każdej pojedynczej osobie w tym systemie, to uwiąż sobie linę i się powieś, mnie do tego nie mieszaj. I tak, jeśli będziecie mniej przydatni żywi niż martwi to was zabiję. I jeszcze jedna ciekawostka na mój temat. Jak wiecie, a może nie wiecie, komisarzem zostaje się wyłącznie poprzez Schola Progenium. A wiecie jak się tam znalazłem? Spaliłem swoją rodzinną planetę do ziemi razem ze wszystkimi mieszkańcami. Nigdy nie wątp że jeśli będzie trzeba to cię zabiję.
Aleena nie poruszyła się, wpatrzona zimno w postać komisarza.
- Moją opinię znasz... co sądzę o mordowaniu i to w celu zatuszowania własnych błędów. - spojrzenie jakim obdarzała Gregora było jeszcze bardziej nieufne, niż początkowo.
Gregor spojrzał bardzo dziwnym wzrokiem na Aleenę.
- Ty uważasz... że ośmioletni dzieciak doniósł do inkwizycji że jego własny ojciec planuje rytuał polegający na wyrżnięciu całej planety, który nawiasem mówiąc był już w trakcie gdy czarny okręt znalazł się nad powierzchnią planety, i doprowadził do exterminatusa w celu zatuszowania własnych błędów? Ha. Tego się nie spodziewałem.
- Nie. - westchnęła z jakąś irytacją - Nawiązałam do naszej aktualnej... sytuacji. - skrzywiła się.
- A. To miło. W mojej opinii ta egzekucja była konieczna. Koniec dyskusji na ten temat. Wracamy do oryginalnego tematu. Jeśli nie podacie mi lepszego rozwiązania, zabiję załogę, osobiście jeśli będzie
trzeba, i przejmę statek. Jak doskonale wskazała siostra, pełne przejęcie władzy nad planetą może spłoszyć nasz cel.
- Znalem wielu takich jak ty. Przez twoje ego nie przejdzie zaden argument, oczywiscie ze nie mam planu, zniszczyles kazdy inny mozliwy scenariusz zabijajac kapitana. Wiedz tylko ze nie zrobie nic zeby pomoc ci w tym mordzie. Bezcelowy, bezmyslny.. To policzek dla mojej profesji, ja ratuje ludzi, nie morduje... To ty bedziesz zyl z konsekwencjami tego czynu, bo pozostanie on nieusprawiedliwiony niczym, to byl jak mowi Aleena twoj blad, ktory rozwiazujesz mordowaniem niewinnych - Trax zakonczyl swoja wypowiedz prychnieciem i rozejrzal sie za czyms co mogloby mu posluzyc za kule.
- A co byś zrobił gdybym nie zabił kapitana? Co by to zmieniło, jakie nowe opcje by się pojawiły, w jaki sposób nasza sytuacja byłaby inna? No, oświeć mnie, o wielki ratujący życie medyku. I módl się żebyś nigdy nie trafił na szczyt. Bo wtedy przekonasz się co znaczy być mną.
- Kapitan odstawilby nas do portu a jestem pewien ze rozkaz od Lorda Komisarza nakazujacy wyplyniecie z niego bez schodzenia na lad zostalby wykonany, nie trzeba byloby mordowac tych wszystkich ludzi, a na drugie pytanie odpowiedzialem czesciowo, nie chcialbym zostac komisarzem, wszyscy jestescie tacy sami, nie macie szacunku zolnierzy, oni sie was boja, wasze decyzje moze i przynosza zwyciestwa, ale jest wiele sytuacji w ktorych gwardzisci sa wykorzystywani jako tryby w -maszynerii waszej kariery.
- Każden człek, jest jeno maleńskim kolečkem w maszynie Imperium. Medyku, kdo stoi ponad komisaru? Jak mohli být awansować? Jedynie inkvizice stoj- ponad nimi. To obyčejný rachunek. Pokud zabicie jednego człowieka zwiększa szansę o jeden z milionu, na to, że dzeset milionu přežije to jest to tego warte po dziesięciokroć. To jest WOJNA. Nie podoba ci się to. Mi się to nie podoba i doskonale wiem, że pewnego dnia może skończę jak kapitan. Też sądzę, że była by możliwość rozwiązania tego bez zabijeni, ale tak jest o tą maleńką, odrobinkę bezpieczniej. Jsem VOSTROYAŃSKI PIERWORODIN! Jsem gwardzista! Jestem dumny stawiając moje życie by bronić imperium, a wydając ostatni dech będę dziękował Imperatorowi, że miałem taką możliwość. Nasi wrogowie jsou bezwględni. Nebij- pokonamy ich kierując się litością. To sprawia, że działamy jak potwory, ale dzięki potwornym działaniom całych generacek Komisarzy dziś tu jesteśmy.

- W jak wielu kampaniach brałeś udział Trax? Jak wiele śmierci widziałeś? Sądzisz o komisarzach że rozkoszują się waszą śmiercią? Jak słusznie powiedział Borya, my nie możemy awansować. Nie kosztem naszych żołnierzy w każdym razie.
- Ile ty smierci widziales? Posylajac zolnierzy do ataku, widzisz jak padaja, gina, ja jestem obok tych ktorzy padaja, staram sie pomoc tym ktorym mozna pomoc, to ja pamietam tych bezimiennych zolnierzy ktorzy gina wykonujac rozkaz, nikt nie pamieta o tym ze to oni poswiecaja swoje zycia, nie wy.
- Oh? Jesteśmy najwyraźniej pod wrażeniem że komisarze są oficerami sztabowymi. Pozwolę sobię zauważyć że komisarze, przynajmniej prawdziwi, ci wychowani w Schola, są uczeni by osobiście prowadzić każdy szturm. I ja osobiście szedłem na czele każdego ataku. Mój tytuł lorda komisarza? Otrzymałem go w zamian za szturm na fortece strzeżoną przez heretyckich Astates z legionu Pożeraczy Światów. Poprowadziłem grenadierów na space marines i wygrałem. Zabił czempiona bandy, co kosztowało mnie rękę. Nigdy więcej nie waż się powiedzieć że nie prowadzę moich ludzi. I do twojej wiadomości. Wiesz dlaczego kocham Kriegan bardziej niż jakichkolwiek żołnierzy Imperium? Ponieważ nigdy żaden się nie cofnął. Nigdy nie musiałem wykonać ani jednej egzekucji na ich żołnierzach. Wiesz czemu? Bo każdy z nich uważa że jedynie ich śmierć może zmazać grzechy ich zdradzieckich przodków. Kiedy powiedziałem że poświęcę każdego by wykonać tę misję, mówiłem prawdę. Poświęcę każdego, z sobą włącznie, by wykonać to zadanie. I oczekuję takiego samego poświęcenia od was wszystkich.
- Nigdy nie podwazalem waszego uczestnictwa w szturmach, a to jak niedoceniani sa zolnierze ktorzy walcza dla was, nie watpie ze dokonales wielu wspanialych czynow, ale atakowanie niewinnych zalogantow jest poprostu haniebne, i nawet gdybym byl w stanie walczyc, nie przyczynilbym sie do tego mordowania w zaden sposob. Nie moge cie powstrzymac, ale na pewno nie popre.
- Dosyć! - warknął Borya - Zapominaju, że to nie piknik. Gdyby komisarz ci rozkazał przeczołgałbyś się i zatłukł ich własnymi pięściami, lub zginął próbując! Nie ma tu władzy ludu, a jeno hierarchia! Każdy jest jeno narzędziem w rękach przełożonego, a narzedzie nia mają prawa do własnego zdania póki się nie zapyta.
- Tutaj dowodzi nasz wspanialomyslny kapitan blint, lord komisarz jest czescia grupy - Trax usmiechnal sie kwasno - Wiem ze ma on na celu dobro naszej misji, ale w mordowanie cywilow, ktorzy nie sa niczemu winni, mieszac sie nie bede. Jest to karygodne. Inna sytuacja jest szturm na pozycje wroga, albo eliminowanie zdrajcow.

- W normalnych warunkach sam bym wniósł by wykonać na tobie egzekucję. Żołnierz który przedkłada własne kaprysy ponad rozkazy nie jest godny munduru. Zakończmy tę bezsensowną dyskusję i zajmijmy się czymś produktywnym.
Trax spojrzal na Vostoryanina z pogarda w oczach - Munduru nie jest godzien ten ktory morduje cywilow, de facto nie stanowiacych bezposredniego zagrozenia. Lord Komisarz zostal przeszkolony i moze jest psychicznie przygotowany do takich karygodnych czynow, ja nie, nigdy nie bede.
- Powiedziałem: CZYMŚ PRODUKTYWNYM. Lordzie Komisarzu. Gdybyśmy się pospieszyli powinniśmy zdążyć poddać planetę kwarantannie jeszcze nim ktokolwiek zda sobie z niej sprawę. Jeśli będziemy dość szybcy cel nie będzie miał fizycznej możliwości uciec. To uznaję za najlepszą metodę. Przy odpowiedniej kampani strachu powinniśmy też być w stanie ograniczyć liczbę zabitych.
- I żeby być ścisłym. Kapitan Blint jest dowódcą operacyjnym. Wszystkie pozostałe decyzje podejmuję ja. Ja mam znaleźć nasz cel. Ja decyduję się jak znaleźć nasz cel. Blint ma przygotować plan operacyjny gdy cel zostanie znaleziony, choć na tym etapie to raczej jeśli, niż gdy. Decyzja o kwarantannie nie jest jeszcze podjęta. To zawsze zdążymy zrobić, zajmie nam to tyle czasu co zapukanie do drzwi gubernatora.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:03.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172