lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Science-Fiction (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-science-fiction/)
-   -   Sen o Warszawie (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-science-fiction/14977-sen-o-warszawie.html)

Baczy 03-12-2015 23:02

- Jeśli możesz to będę potrzebował twojej pomocy wcześniej niż myślałem. Osoba, o której mówiłem, która jest wiadomością dla mojego ojca…” - znów mówił zagadkami – „…dostała się w ręce Kombinatu. Jest z nią grupka chroniących ją nomadów, ale wciąż nie wiem na ile mogę na nich liczyć. Podziemia klubu „Fabryka Trzciny”. Modest jest już w drodze, przekaże ci szczegóły. Będzie czekał w niebieskim vanie na rogu Jadowskiej i Łomżyńskiej. Zareagował… dziwnie na twój pseudonim. Spytałem czy cię zna. Nie odpowiedział.
- Nie jestem komandosem, ale zobaczę, co da się zrobić.
- Bardziej teraz myślał o spotkaniu z bratem, bo wszystko wskazywało na to, że to faktycznie był Damian, niż na ewentualnych komplikacjach. I mimo iż Władimir podejrzewał, że mają wspólną historię, Kocur jak jego brat, nie zamierzał poruszać z AI tego, poniekąd drażliwego tematu. - Do usłyszenia po wszystkim.
- Nie ma tu chyba zbyt wielu Kombinujących. Większość gdzieś pojechała, być może ruszyli na Sicz. Mam nadzieję, że twoi kozaccy przyjaciele sobie poradzą. Dziękuję ci.


To słowo padło z jego ust po raz pierwszy. Nie znał prawdziwego powodu, dla którego Kocur podjął się pracy dla niego. Przez to, że Darski nie wspomniał o pieniądzach ani nie poprosił o zaliczkę, mógł tylko coś podejrzewać. Ale Kocur nie potrzebował podziękowań, wszak robił to w dużej mierze dla siebie – im tajemnica rozleglejsza, tym większa satysfakcja z jej posiadania. A kiedy jeszcze masz bezpośredni wpływ na pozakulisowe wydarzenia, uczucie spełnienia i satysfakcji rośnie znacząco. W świecie nawałnicy informacyjnej każdy sekret zwiększa twoją wartość, i choćbyś był jedynym, który z owej wartości zdaje sobie sprawę, to warto. Wiedzieć więcej, umieć więcej, przeżyć więcej. Tego chciał Modest, i mimo iż S/net oferował naprawdę dużo, to jednak PRAWDZIWE przeżycia nie mają sobie równych. W pełni realistyczna symulacja to nadal symulacja, świadomość tego zmniejsza wartość owych przeżyć. A jeżeli żyjesz w Matriksie, w ciągłej symulacji, z goglami na oczach, nie ruszając się z fotela przez całe dnie, nie jesteś nic wart.

Modest szybko doprowadził się do porządku, usunął wytworzoną przez wszczepy brodę i skrócił włosy. Nie było sensu udawać przed Damianem, wystarczyła ksywka, i już wiedział, że spotka się z młodszym braciszkiem. Z myślą o samej misji wziął zarówno maskę i wytrych, jak i pistolet oraz pałkę, nie chcąc, żeby jakaś sytuacja go zaskoczyła. Ubrał się w dres i bluzę z kapturem, wygodna podczas misji była ważniejsza niż elegancja, nie był z niego aż taki elegancik, żeby biegać w garniturze. Musiał zapewnić sobie swobodę, w końcu nie wiedział, czego się spodziewać.

- Jesteś gotów?
– spytał niespodziewanie Dorian, wyrywając swojego nosiciela z zamyślenia. Kocur stał przed lustrem i wpatrywał się w swoje odbicie, pochłonięty przez rozmyte wspomnienia sprzed kilkunastu lat. Duch stał tuż za nim, a dokładniej objawił się na lustrze w ten sposób. Pierwszy raz Darski poczuł się nieswojo przy swoim wirtualnym klonie. Widzieć jego-siebie obok to jedno, ale obu – siebie-siebie i jego-siebie – naraz, to było co innego. Niepokój, konsternacja, niby chwilowe, ale jednak na tyle głębokie, iż nie można było mówić o przypadku. I teraz to on, Dorian, wyglądał bardziej jak on-on. Nie miał gogli, a ubrany był w tę samą marynarkę, co wcześniej. Był elegantszy, i ten błysk w oku…
- Rozumiem, że to dla nas trudny moment, ale najlepiej będzie przestać o tym myśleć i po prostu wyjść – dodał Duch, czekając na reakcję.
- Jest okej – odparł krótko Darski. – Poznajmy tego Pana Modesta.

Gdy tylko auto opuściło podziemny garaż krople zabębniły o dach i o szyby. Modest nie włączył wycieraczek, autopilot ich nie potrzebował.
Ze strefy neutralnej jaką stanowił Port Praski Darski wjechał na teren Kombinatu. Im dalej od Targowej tym mniej świeciło latarni i tym bardziej zaniedbane były budynki. Szmulcowizna. Żaden rozsądny Warszawiak nie zapuszczał się tu sam po ciemku. Kocur nie miał wprawdzie kozackiej kitki, ale i tak mógł stać się celem napadu. Póki jednak był w aucie nic mu nie groziło.
Kilka kilometrów dalej, w Pierestrojce prawdopodobnie piekło już się rozpętało i zgasło. Mafijne porachunki były zwykle krwawe i krótkie. Żaden z Kosaczów póki co nie zadzwonił.
Czy jeszcze żyli?

Tymczasem samochód skręcił w prawo z Otwockiej w Łomżyńską i po chwili Modest w świetle reflektorów ujrzał niebieskiego vana, stojącego na małym błotnistym parkingu pod ślepą ceglaną ścianą starej kamienicy. W szoferce nie paliło się światło, lecz przez krótką chwilę, przejeżdżając obok dostrzegł na miejscu kierowcy zarys siedzącej nieruchomo w ciemności ludzkiej sylwetki. Czy on też go zobaczył? O czym teraz myślał? Dla niego to spotkanie po latach musiało być jeszcze trudniejsze. To on był winny. Czy będzie błagał o przebaczenie?
- Czy tak po prostu podejdziemy i się przywitamy? – zapytał cicho Dorian, dotąd nie odrywający Modesta od jego myśli. Cyfrowy brat bliźniak spoglądał na niego z siedzenia pasażera identycznymi wirtualnymi oczami. Czy duch miał być swoistym substytutem Damiana? Kimś kto nigdy nie zawiedzie pokładanego w nim zaufania? Nigdy nie opuści i nie zdradzi?
- A masz inne propozycje? - Modest spojrzał na Ducha pytająco. - Jestem profesjonalistą, on również, a na obecną chwilę mamy ważniejsze sprawy niż rozprawianie o przeszłości. - Wbrew własnym słowom nie był taki pewien, czy uda mu się nie nawiązywać do ich wspólnej przeszłości.

Samochód zatrzymał się równolegle do vana, kilka miejsc obok. Kocur potrzebował tych kilku kroków w deszczu, liczył na symboliczne oczyszczenie, ale i chciał dać Damianowi (bo to przecież musiał być on, prawda?) kilka chwil, by zorientował się, że on wie. I że chce, żeby on wiedział, że on wie. Kilka metrów, zmókł, ale i ochłonął, oczyścił umysł. Zdecydowanie chwycił za klamkę, zerkając jeszcze kątem oka na przemoczonego do suchej nitki Doriana, stojącego przed maską samochodu. Nie uśmiechał się, nie zachęcał go do wejścia do środka. W pewien sposób martwił się, ponieważ miał za mało danych, aby przewidzieć, jak spotkanie się potoczy. Ale i jak Modest, w głębi, nie mógł się doczekać tego spotkania.

Damian nie poruszył się. Gdy Modest usiadł obok, drgnął ledwo zauważalnie, ale nie odwrócił ku niemu wzroku, wpatrzony w krople deszczu spływające po szybie furgonetki. Jakby bał się spojrzeć mu w oczy. Patrząc na jego profil Kocur nie miał już wątpliwości. Mimo brody, mimo dwóch dekad, które minęły od pamiętnej nocy, której ich drogi się rozeszły w tak dramatyczny sposób. To była twarz Damiana. Twarz brata. Twarz zdrajcy.
Ubrał się na sportowo, jak Modest. Nie był już tak spokojny jak wczoraj. Jego usta zadrżały, rozchyliły się, lecz zaraz zamknęły nie wypowiedziawszy słowa.
- Nie planowałem wspominać teraz przeszłości, ale jeśli masz się zachowywać jak zombie, to lepiej wyjaśnijmy sobie kilka spraw przed robotą. - Modest był zawiedziony zachowaniem Damiana. Mógł udawać, że się nie znają, mógł zachowywać się, jakby nie widzieli się zaledwie tydzień, mógł powołać się na profesjonalizm i odłożyć temat na później. To wszystko byłoby do przewidzenia, ale żeby zastygł bez ruchu, żeby bał się spojrzeć bratu w twarz? Czyżby tak mocno przeżywał to, że go wtedy zostawił? Przedstawiał się imieniem Modest, i na pewno miało to coś z tym wspólnego, ale co dokładnie? Jak mocną traumą była dla niego jego własna zdrada?
- Nie mam do ciebie pretensji. Początkowo chciałem zrozumieć, potem byłem wściekły, potem miałem nadzieję, że wrócisz i wszystko będzie jak dawniej… A teraz? - Kocur zamilkł, nachylił się w stronę deski rozdzielczej, szukając spojrzenia brata. - Teraz wszystkiego po trochu. Ale najmniej się wściekam. Dobrze wiedzieć, że żyjesz. Dobrze cię widzieć

Modest wyciągnął rękę do Damiana.
Gdy mówił ten zamknął powieki i pochylił głowę, jakby oczekiwał posypania jej popiołem. Po chwili obrócił ją, patrząc w oczy brata.
- Ciebie również. Wyrosłeś braciszku.
Głos mu się łamał. Chyba był mniej gotowy na to spotkanie niż Kocur. Spojrzał na wyciągniętą dłoń i uniósł swoją. Uścisk miał mocny, jak dawniej, tylko dłonie bardziej szorstkie.
– Nie ma dla mnie usprawiedliwienia – powiedział. – Wtedy… po tym jak Wuj Marko wyjechał, Taras powiedział, że długi ojca nie zniknęły a teraz ja jestem głową rodziny i muszę je odpracować. Zabierał mi połowę zarobków. Tobie nic nie mówiłem. Wymyśliłem drogę na skróty, powtarzając grzechy ojca. Wpadłem w długi u jeszcze gorszych ludzi. Miałem dość. A tamtego dnia… po prostu spanikowałem. Miałem już zawiasy. Bałem się więzienia, tamci ludzie mieli tam kontakty.

Przerwał, mając świadomość, że mimowolnie się usprawiedliwia.
- Przez lata dowiadywałem się o ciebie. Ale nigdy nie odważyłem się wrócić. Znalazłem odkupienie gdzie indziej. Teraz też byśmy się nie spotkali, gdyby nie Władimir. Przepraszam.

Damian zamilkł, wypowiedziawszy to ostatnie, słowo-klucz. Banalne, nie mogące przecież naprawić krzywd a mimo wszystko potrzebne.
- W porządku - odparł łagodnie Modest. Chciał wypytać go, co robił przez te wszystkie lata, chciał znowu mieć starszego brata, z którym tak dobrze się dogadywał. I pomyśleć, że jutro mogą nie żyć… - Tylko obiecaj, że znowu nie znikniesz. A teraz, wprowadź mnie w akcję, Wladimir skąpił z wyjaśnieniami. Później pogadamy, przy piwie - uśmiechnął się szczerze. Kiedy Wuj Marko uznał zdradę Damiana za przedawnioną, Modest nie wiedział, co o tym myśleć, ale teraz rozumiał, że nie było mowy o żadnej zemście czy dożywotnim potępieniu. Już dawno mu wybaczył, a przez te wszystkie lata tylko tęsknił.
- Nie piję alkoholu – odparł Damian. – Nie wiem ile ci o mnie opowiedział. Tak, znalazłem wiarę. Tą o której myślisz. Trochę przez przypadek. Musiałem opuścić Europę, żeby spotkać ludzi, którzy jeszcze w coś wierzą. Bez nich i bez tej wiary bym zginął. Nigdy nie byłem tak silny jak ty.
- Oglądałeś wiadomości?
– zapytał, wyświetlając zdjęcie. Z przedniej szyby vana spoglądała na Modesta szczupła szatynka o nieco eterycznej urodzie.
– To dziewczyna, która sparaliżowała dziś Warszawę. Nie wiem do końca co ją łączy z naszym pracodawcą, ale wydaje się być dla niego kluczowa. Uprzedził, że możemy stracić łączność i chyba tak właśnie się stało. Podejrzewam, że jest ona… może mieć go w swojej głowie. Jak ducha, ale nieświadoma, że go posiada. A teraz poluje na nią całe miasto. Związała się z polskim nomadą, pracującym dla Rosjan. Kombinat chce ją wykorzystać do swoich celów. Zapytałem Władimira, czemu jej nie powstrzymał. Powiedział... że musi mieć wolną wolę.
- Jaka jest jej obecna sytuacja? - spytał Modest, ignorując uwagę brata o abstynencji. - Władimir powiedział, że chronią ją nomadzi, ale teraz mówisz, że jej chłopak, nomad, pracuje dla ruskich. Czy wiemy, że grozi jej bezpośrednie niebezpieczeństwo, i, co ważniejsze, czy wie, że ma iść z nami jutro do twierdzy Frontexu?
- Nie
– pokręcił głową Damian. - Powiedział, że objawi się jej, gdy nadejdzie czas. Gdy o niej mówi używa tego religijnego słownictwa. Przemawia jak prorok albo sam stwórca. Nie do końca wiem co o tym sądzić. W przeciwieństwie do moich braci w wierze nie uważam AI za twory Szejtana. Władimir nie może być zły, pomógł nam uwolnić więźniów, na których eksperymentował Frontex. Dlatego za nim podążam. Czasem myślę nawet… wiem, to brzmi trochę jak szalone bluźnierstwo, że może być Mahdim nowej ery. W końcu żadna z ksiąg nie mówiła, że będzie człowiekiem.

W jego głosie zabrzmiało coś jakby religijne uniesienie i teologiczny dylemat. Modest nigdy nie miał wiele do czynienia z ludźmi wierzącymi. Tym bardziej wspomnienie Damiana jaskrawo kontrastowało z zachowaniem mężczyzny, z którym teraz rozmawiał. Łudził się, że odzyskał brata, ale siedział przed nim zupełnie inny człowiek. Zarazem bliski i obcy.
- My też nie powinniśmy nic jej mówić – podjął. – Władimir wie, że nie jesteśmy żołnierzami. Mamy wejść do klubu i czekać. On chce załatwić to sam. Odsiecz jest w drodze. Nie będzie składała się z ludzi. Zorientujemy się kiedy się zacznie, na pewno. Wtedy powie nam, po której stronie opowiedzieli się nomadzi.

Na szybie, obok zdjęcia dziewczyny wyświetliły się zdjęcia trzech mężczyzn. Jeden z nich, drobny młodzieniec w zasłaniających pół twarzy lustrzankach, był poszukiwanym terrorystą, ściganym wraz z nią za udział w zamachu bombowym przed siedzibą Frontexu. Oprócz niego barczysty łysol i szczupły gość z kozią bródką.
- Jeżeli ją zdradzą, będzie trzeba ich zabić.
- I na to jestem gotów.
- Kocur odsłonił i poklepał kaburę przy pasku. - No dobra, to jedźmy. Skupmy się na misji.

Chciałby umieć zastosować się do własnych rad, jednak ciężko mu było teraz nie myśleć o rodzinie. O bracie, który tak bardzo się zmienił, i to pośrednio przez niego. Jasne, Modest nie mógł obwiniać się o to, co się stało, ale jednak był prawdopodobnie najważniejszym ogniwem łańcucha, który pociągnął starszego Darskiego na dno. Rozsądek krzyczał „odpuść, zapomnij, nie przejmuj się, zaakceptuj”, ale on nadal widział siebie w tym równaniu. Myślał też o Kosaczach. O nowych faktach na temat Tarasa, które nie wstrząsnęły Modestem tak, jak powinny, ale i o obecnej sytuacji w jakiej znalazł się Wuj Marko. Bo mimo iż był gangsterskim matuzalemem, który przez te wszystkie lata, choćby pośrednio, przyczynił się do tylu krzywd i śmierci, to jednak był najlepszą osobą, jaką spotkał. Pewnie ustępowałby tylko matce Darskich, gdyby tylko Kocur jeszcze ją pamiętał. Marko był gangsterem z zasadami, „oldskulowym” mawiają, bo teraz honoru w mafijnym świecie coraz mniej. Kiedyś stawiano na styl i godność, na zdrową konkurencję, a teraz – teraz liczą się tylko wyniki. Nie ważne, jak to zrobisz, ważne żeby cel został osiągnięty. Nie ma szacunku, nie ma honoru, są tylko cele do wypełnienia. Modest chciałby żyć kilkadziesiąt lat wcześniej.

Jadąc milczał, rozmyślając w Wuju Marko, którego mógł już nigdy nie zobaczyć. Póki co nie mówił nic Damianowi, pewnie i tak on również nie potrafi oczyścić się ze wspomnień i idących z nimi emocji. A z każdą minutą byli bliżej celu.

Pipboy79 04-12-2015 22:40

Paweł Jasiński - grawitacja to sugestia


Dawid. Paweł kojarzył tą rzeźbę. Dość sławna chyba była. Kanon piękna i anatomii czy jakoś tak. Coś jak wzorzec. Chyba o to chodziło. Nie żeby sam ją widział na własne oczy, ale dość memowa była. Więc ogólnie chyba pasowałoby do takiej intencji i sytuacji. Właściwie też był zaskoczony całą sytuacją. Tyle tygodni i miesięcy mierzył się pośrednio i bezpośrednio z tym człowiekiem. Jeszcze przed chwilą toczyli zażartą, bezpardonową walkę, jedną z najcięższych jakie Paweł, nawet jako Black Horse, stoczył kiedykolwiek. A teraz w ciągu jednej chwili gdy Magda ściągnęła gliniarzowi maskę z twarzy wszystko się momentalnie odwróciło. Paweł siedział wciąż na klacie przeciwnika z którym stoczył właśnie walkę a w tej chwili nie wiedział kompletnie co o nim myśleć. Miał w głowie chaos i nowe informacje w perspektywie strzępków jakie znał od dziecka kotłowały mu się w głowie. Nie wiedział co o tym myśleć. Zrozumieć postępowanie starych? Wybaczyć? Tłumaczyć? Potępić? A co z samym bratem? Dawidem. Dlaczego do cholery w tej historii nic nie było proste?!


- Dawid… W sumie to już wiesz...Ale ja jestem Paweł. - przedstawił się na początek. Musiał zacząć od czegoś prostego a oficjalne przywitanie jakoś wpisywało się w znany mu schemat. Wyciągnął dłoń w stronę wciąż skutych dłoni brata. Pokiwał głową wciąż siedząc na nim i wpatrując się w zdeformowaną twarz. Jakoś dziwnie przyciągała jego uwagę i wzrok. Zastanawiał się co powiedzieć dalej. W końcu zaczął od tego gdzie skończył jego… No cóż… Brat. Starszy brat.


- Ja… Ja nic nie wiedziałem…. Nic mi nie powiedzieli… Znaczy wiedziałem, że miałem brata ale powiedzieli mi, że umarł zaraz po narodzinach… - tłumaczył się nieskładnie. No bo tak było przecież. Skąd miał wiedzieć czy podejrzewać, że jest inaczej? Przecież starzy tak mu mówili od małego a jak starzy mówią coś dziecku to ono wierzy bo to jego starzy przecież no nie? Skąd miał wiedzieć, że było jakoś inaczej? A potem już to wrosło w niego i przecież nie mówiło się o tym w domu ani na co dzień ani od święta, więc sprawa balansowała gdzieś na pograniczach świadomości Jasińskiego. Poza tym to raczej przykra i nieprzyjemna sprawa najczęściej powracająca na Święto Zmarłych dodatkową świeczką w intencji zmarłego za młodu brata. I tyle. Aż do zeszłego lata. I tamtego przypadkowego odkrycia pudełka po butach i jego zawartości, gorączkowej i chaotycznej kłótni z matką i wyprowadzenia się z domu.


- Znaczy się… W lecie… W tamtym roku… Znalazłem stare zdjęcia… Pokłóciłem się z matką i wyprowadziłem się… Coś skumałem ale zaraz potem wyszedł ten numer z ambasadą i miałem ten cały młyn… Cóż, między innymi i z tobą… - wskazał brodą na powalonego mężczyznę o zdeformowanej twarzy. Zamilkł na chwilę po czym westchnął, otarł znowu rękawem bluzy twarz z cieknącej krwi i wypluł na chodnik nadmiar spływający do ust.


- Słuchaj, ale co jak co, jakich starych by kto miał czy nie miał to i tak każdy sam wybiera swoją ścieżkę. Ja wybrałem co widać. Ty też. - rzekł bardziej zdecydowanym tonem gdy wrócił w rozmowie do rzeczywistości ostatnich paru miesięcy wynurzając się wreszcie z mętnych toni przeszłości. - Zawziąłeś się na mnie. Widziałem to od paru tygodni co najmniej. Użyłeś Magdy by mnie dorwać. I co byś zrobił jakby ci się udało? Wsadził do aresztu i czekał na proces? I co byś robił potem jakby mnie już wsadzili do paki? Odwiedzał w więzieniu? Przysłał kartkę? - zaczął mówić już bardziej zirytowanym tonem gdy sobie na bieżąco uświadamiał konsekwencje innego przebiegu tych zmagań. Myślał o nich nie raz skacząc po ścianach czy siedząc w Norze i takiego właśnie przebiegu spodziewał się w razie przegranej ze strony Szalonego Gliny. Ale kompletnie nie spodziewał się osoby która jest pod mundurem i maską. Zachowanie którego spodziewał się widząc zażartość funkcjonariusza policji i była wkurzająca ale jednak zrozumiała i akceptowalna jak dla kogoś “z tamtych” po drugiej stronie barykady. Ale teraz gdy okazało się, że motywy są zdecydowanie bardziej osobiste jakoś wszystko to wypaczało i stawiało na głowie. No i wkurzało już też zdecydowanie bardziej osobiście.


Szalony Glina… Dawid przełknął wraz ze śliną gorzką pigułkę ironii ostatnich słów Black Horse’a. - Dostałbyś pół roku – wyjaśnił. – Nie udowodniliby ci członkostwa w Świcie. Czytałem zeznania aresztowanych komunistów, wiem, że ukradli ci flagę i nigdy do nich nie należałeś. Opinia publiczna byłaby po twojej stronie. Zeznawałbym na twoją korzyść! I tak, odwiedzałbym cię. Po wszystkim miałbyś czystą kartę… I brata. Załatwiłbym ci pracę. A tak do końca życia będziesz musiał się ukrywać albo w końcu wpadniesz przy czymś znacznie gorszym. To naprawdę było dla twojego dobra! - powalony i skuty gliniarz zaczął przedstawiać swój punkt widzenia.

- On chyba naprawdę wierzy w to co mówi - pokręcił głową Oleg, który podpierając się rękami o kolana przyklęknął obok. Porażone prądem mięśnie wciąż mu drżały, ale mógł już chodzić. Gdzieś w oddali rozśpiewała się policyjna syrena.

Paweł milczał dłuższą chwilę starając się nie myśleć o nadjeżdżających posiłkach dla służb porządkowych. Myślał nad tym co powiedział... No cóż... Jego brat. Jego starszy brat którego nigdy wcześniej nie miał. Który miał umrzeć zaraz po narodzinach. Który jak zza grobu pojawił się jak jakiś omen parę miesięcy temu podczas jednego z pierwszych pościgów i starć Szalonego Gliny gdy dopiero firmował się jako freerunnerowa Nemezis w stolicy. No a teraz wreszcie Paweł go poznał. I poznał jego punkt widzenia. Musiał przyznać, że miało to swoją logikę. Taką gliniarską. Nie do przyjęcia i zaakceptowania dla Black Horse'a. Paweł musiałby uznać wyższość Systemu nad swoimi ideałami w które wierzył. Zapewne z punktu widzenia tego Systemu i tak był to kompromis zamiast czegoś tam jeszcze gorszego ale zakładał, że Black Horse da się złapać. Złapać, prześwietlić i zamknąć za kratki. A to nie mieściło się w jego światopoglądzie.

- Niee noo... Złapać i zamknąć Black horse'a? No coo tyy... - Paweł prawie uśmiechnął się trochę z niedowierzaniem wymawiając przeciagle to zdanie. - Blac Horse'a nie da się złapać! - warknął z trochę rozbawionym i autoironicznym tonem swoje motto. Przecież na tym to polegało. Na wolności. Na wolności i swobodzie kicania po mieście, po scianach i dachach, przez poręcze i samochody, śmietniki, w dzień, w nocy, w deszcz, smog czy słońce. A Paweł znany szerzej ze swoich wyczynów jako Black Horse był jednym z najbardziej rozpoznawalnych skoczków na mieście. A po numerze w ambasadzie może i najbardziej znaną ikoną i wręcz żywym symbolem. I miałby po tym wszystkim dać się zamknąć? Złapać, osądzić, zmierzyć, dać się zaszufladkować i zanumerować, obiecać poprawę i pokornie zwiesić głowę przed kajdaniarskimi systemiarzami? NIE! Nie mógł tego zrobić tym wszystkim ludziom którzy w niego wierzyli. Nie pozwalała mu na to własna duma i przekonanie o własnych możliwościach. Zresztą jakby nawet wyszedł po tym pół roku odsiadki to jak by miał potem spojrzeć w twarz na dzielni? Magdzie, Nadji, Olegowi, Koniev'owi, Zahidowi, załodze z Trzech Stacji czy ekipie od skakania po blokach? Sorry ale dałem się złapać? Sorry ale zaproponowali mi korzystnego deal'a w psiarni? Sorry ale Szalony Glina był lepszy? Ni chuja!

- Słuchaj Dawid, doceniam twoją troskę o mnie ale taki deal nie przejdzie. Jesteś świetnym skoczkiem i fajterem i tu faktycznie jesteśmy braćmi nie tylko ze względu na starych. Ale nie pójdę na taki deal z gliniarzami nawet z tobą czy dla ciebie. Jeśli pewnego dnia ktoś mnie złapie to trudno. Ale będę walczył do końca jak widziałeś. Jeśli mnie złapią spróbuję zwiać. Jeśli mi się nie uda odsiedzę swoje. Ale nie będę gliniarskim volksdeutch'em. - rzekł spokojnym głosem do skutego brata. Złość już mu uleciała, pozostała jakaś dziwna nostalgia, smutek, i żal, że mają takie chujowo okoliczności.Może złość, gdy okazało się, że świeżoodzyskanego brata tyle z nim i łączy i dzieli jednocześnie. Żalowął w tej chwili, że nie wychowywali się razem albo chociaż nie spotkali wcześniej nim nie zaczął się ten cały syf. Kto wie. Może kicaliby razem po dachach po tej samej stronie barykady a tak...

Zaczał szperać w kieszeniach Dawida szukając kluczyków do kajdanek. Gdy znalazł rozkuł go. Wstał by ten też mógł wstać i podał mu przy tym rękę. Po częsci by pomóc mu wstać po części jako gest przyjaźni czy zgody. Potem podszedł do Olega i zrobił to samo. Teraz już cała czwórka stała na nogach. Odgłosy syren były co raz bliższe. Dawid obiecał zaprzestać pościgu a nawet skierować ślady na inny trop. Obiecał też nie szantażować Magdy tym co zdobył na nią i jej starego.

- Dzięki. - powiedział freerunner biorąc od boskiej Magdy Bosko maskę do hełmu policjanta. Znowu nasączył rękaw bluzy kolejną porcją własnej krwi. Problem z krwawieniami z nosa był taki, że niby nic a jucha leciała i leciała jakby ktoś jakiś kran odkręcił. Namyślał się chwilę. Oboje nadużyli jego zaufania. Właściwie to Magda bo Szalony Glina nigdy za jego przyjaciela się nie podawał. Choć z drugiej strony jako brat... ~ Kurwa ale to jest pojebande... ~ pokręcił głową patrząc na trzymaną maskę od hełmu. Całkiem groźna. - Fajna maska. Kostium też. - pokiwał głową wskazując na oba elementy kostiumu. Wciąż dumał i by podjąć decyzję spojrzał na Olega. W sumie siedzieli od początku we dwóch w tej dziwnej i kontynentalnej czy nawet światowej jak się okazało sprawie. Pomoc by im się przydała. Ale czy mógł na nich liczyć? Na Gawryluka na pewno mógł. A na tych dwoje? A chuj, jeśli naprawdę chcieli zmyć swoje winy i deklaracje były uczciwe... Ale jak nie skopie całą sprawę... Choć i tak się szykowała zabawa z dużymi chłopacami więc wynik był niepweny i nawet wygrana nie oznaczała, że coś da się ugrać na pewno.

- Dobra, słuchajcie, to skoro wszyscy teraz jesteśmy przyjaciółmi i w ogóle to jest taka sprawa... - No chuj i streścił im na ile dał radę nim zobaczył błysk policyjnych syren oznaczający, że przynajmniej on i Oleg muszą spadać. Wspomniał o Frontex'ie i tych pojebanych eksperymentach w Rosji co niby mogą przynieść zagładę całej ludzkości czy jakoś tak. A konkretnie właśnie jest akcja w takiej jednej willi i domek do zrobienia. Nie ukrywał, że pomoc Dawida jako gliniarza i mającego dostęp do wielu danych dla niego nie dostępnych byłaby bardzo mile widziana. Akcja osobista to chyba w kostiumie gliny i to tak rozpoznawalnym na mieście raczej nie wchodziła w grę. To mówiąc podał starszemu Jasińskiemu maskę od hełmu by mógł ją założyć nim się ludzie i psy zlecą.

Bounty 07-12-2015 23:06



Czasem działamy pod wpływem impulsu.
Zaślepieni gniewem, strachem, pożądaniem.
Pod presją czasu lub w nerwach robimy lub mówimy coś czego później żałujemy, niekiedy przez resztę życia. Źródło każdej decyzji tkwi gdzieś głęboko w nas samych. Mimo to mówimy: „Nie byłem sobą”, „Coś mnie opętało”, dobrze wiedząc, że to tylko mające nas usprawiedliwić kłamstwo.
A jeżeli nie?
Czasem nie potrafimy wrócić do tej chwili, żeby odtworzyć własne myśli. Własne motywy bywają dla nas niepojęte. Czy zadziałaliśmy według naszego indywidualnego kodu – DNA, którym jesteśmy zaprogramowani, a o którym wciąż wiemy tak mało? Czy rzeczywiście na ten krótki moment coś lub ktoś – Przeznaczenie albo siła wyższa – przejęło nad nami kontrolę?
Predestynacja, dochodząca do głosu w jednej, kluczowej chwili.



_________________________________________


IGOR


Wszyscy zamarli, wpatrzeni w młodego nomadę. Igor swym zagraniem va banque zaskoczył wszystkich, włącznie z przyjaciółmi. Iwan obdarzył go tym spojrzeniem, które czasem rzucał gdy Siodłowski zrobił coś bardzo nierozsądnego, a które mówiło: „Prawdopodobnie właśnie zabiłeś nas wszystkich, Siodło, ale mimo wszystko dobrze było cię znać.”
Mógł go jeszcze spróbować powstrzymać, ogłuszyć i starać się udobruchać Woroszyła, ale widocznie sam uznał szanse takiego przedsięwzięcia za nikłe. Po chwili wahania ruszył po walizkę.
Kombinujący unieśli broń, celując w nomadów. Z trzykrotną przewagą w sekundę podziurawią ich jak sito.
- Nie strzelać! – ryknął android.
Smirnow zabrał walizkę ze stołu i z dłonią na uchwycie pistoletu zaczął cofać się do Igora.
Rokas stał jak sparaliżowany. Dopiero pod spojrzeniem Iwana otrząsnął się i położył dłoń na ramieniu doktora, kiwając głową w stronę drzwi.
- Jeśli myślicie, że się wywiniecie to jesteście w błędzie – rzekł Woroszył. – Jeśli zdetonujesz ten granat zabijesz ją, a chwilę później wszyscy zginiecie.
Nie ryzykował jednak, nie wiedząc do czego zdolny jest Igor. Gestem kazał otworzyć drzwi, które rozsunęły się z sykiem.
- Nie ukryjecie się przede mną – syknął android. - Nigdzie i nigdy.

Ignorując groźby wycofali się przez drzwi. Pomieszczenie za nimi było pogrążone w mroku. Igor polecił Laurze wyjąć z jego kieszeni granat chemiczny i wrzucić do sali. Wątpliwe, by dziewczyna miała kiedykolwiek z czymś takim do czynienia, jednak bez patrzenia odjęła zawleczkę i cisnęła wprawnie przed siebie.
Granat potoczył się kilkanaście metrów, po czym sycząc i okręcając się dookoła jął uwaniać biały dym z substancją usypiającą. Sala była zbyt duża, by wypełnił ją całą, ale usłyszeli kaszel i przekleństwa Kombinujących, którzy musieli cofnąć się na jej przeciwległy koniec. Dywersja uniemożliwiła pościg. Przynajmniej żywym przeciwnikom. Przez zasłaniający widok dym usłyszeli ciężkie, zbliżające się kroki, które mógł stawiać tylko android. Nie biegł, ale podążał za nimi.
- Wezwałam pomoc – wyszeptała Laura, gdy zaczynali już wchodzić na schody.
Siodło nie zdążył dopytać jaką.

- Hej! – usłyszeli głos.
Igor obrócił się, widząc jak Iwan mierzy z pistoletu w niemal wtopioną w mrok postać, czającą się za uchylonymi drzwiami toalety z boku pomieszczenia.
- Nie strielaj! – głos był niski, lecz kobiecy. Znajomy.
- Aldona?
W noktowizji cyberoka błysnął blond warkocz, muskularne ramiona i twarz Brusiłowej. Białorusinka była w swoim bojowym stroju i goglach zakrywających oczy. W jednej dłoni dzierżyła zakrwawiony nóż, w drugiej karabin z tłumikiem.
- Juri... – wyszeptała Aldona. – Żyw? Jest tam?
- Da – odparł Smirnow.
- Z której strony?
- Z prawej.
- Spasiba. Idźcie. Dwóch na górze zdjęłam, droga wolna.
- Tam dziewięciu. Psy. I Stalin.
Gdzieś za chmurą dymu zbliżały się ciężkie kroki. Brusiłowa skinęła im głową i zamknęła drzwi toalety. Wbrew jej słowom powyżej usłyszeli jakiś hałas, odcinający się od dobiegającej z klubu muzyki.


_________________________________________


IDA


Bit sprzęgał się z błyskami stroboskopu. Wraz z potężnym uderzeniem basu na parkiecie pojawiły się realistyczne hologramy skąpo odzianych, seksownych dziewcząt i przystojnych młodzieńców, mające zachęcić ludzi do zabawy. Barman rozlewał do rzędu kieliszków fluorescencyjne drinki. Drzwi toalety otwarły się, ale wytoczyła się z niej tylko jakaś parka: mięśniak w obcisłej koszulce z zadowoloną miną i silikonowa blondynka ocierająca dłonią z lazurowymi tipsami usta, z których przed chwilą musiała zrobić użytek. Oboje zbyt nagrzani, by zwrócić uwagę na to co robił Wojtek za plecami Idy.
Drzwi na zaplecze stanęły wreszcie otworem. Kawka szybko odpiął elektroniczny wytrych i przykręcił z powrotem multitoolem klapkę zamka.
Upewnili się, że barman nie patrzy i wślizgnęli się do wąskiego korytarza, oświetlanego tylko jedną gołą żarówką i pustego, nie licząc skrzynek z piwem. Przez cały korytarz ciągnęły się świeże ślady krwi. Po lewej znajdowało się tylne wyjście z klubu, naprzeciw dwie pary drzwi, w tym jedne te bliższe – do ciemnego składziku - lekko uchylone do wewnątrz. Zaraz za drzwiami, w półmroku Ida dostrzegła ludzką nogę w ciężkim bucie.
- Trup! – szepnął Kawka, mierząc w ciemność z Egzorcysty.
Trup mężczyzny w płaszczu leżał na brzuchu a spod jego głowy rozlewała się błyszcząca kałuża krwi. Poprzez przytłumione dudnienie muzyki usłyszeli jak ktoś tam zbiega lub wbiega po metalowych stopniach. Z korytarza nie widzieli schodów, ale według planu powinny znajdować się po prawej stronie składziku.
Pierwuszyn mógł wrócić lada sekundę.
Równocześnie coś uderzyło mocno od zewnątrz w prowadzące na dwór drzwi.


________________________________________


MODEST


Dorian nie wtrącał się w rozmowę, przez cały czas pozostając na zewnątrz. Stał tam nieruchomo, w deszczu, wpatrując się widmowymi oczyma w Modesta i Damiana. Jak duch. Gdy bracia Darscy w milczeniu wysiedli z wozu podążył za nimi.
- Nie czuję tego co ty – rzekł, jakby z wyrzutem. – Nie przekazałeś mi wiele o Damianie.
Rzeczywiście, pod tym względem był… wybrakowany. Nie posiadał wielu wspomnień i doświadczeń pierwowzoru, które ten musiał zataić w ankiecie i był tego świadomy.
Świadomy?

Przeszli przez ulicę i weszli przez bramę na rozległe podwórze otoczone zwartą zabudową. Po lewej garaże, na wprost stara kamienica, po prawej, przy samej bramie mniejszy budynek, wyglądający na warsztat. I klub, z czerwono błękitnym neonem. Podłużny budynek w samym środku kwartału był pozbawiony okien. Prócz głównego wejścia dalej było także boczne, pewnie na zaplecze. Stało przed nim sporo samochodów, w tym dobrej klasy limuzyny.

Ciężka elektroniczna muzyka uderzyła ich bębenki natychmiast po wejściu. W panował półmrok. Korytarz, trzy pary drzwi i schody na piętro a na końcu szatnia. Bramkarz o aparycji typowego miłośnika sterydów flirtował tam z dwoma kuso odzianymi panienkami w białych kozaczkach, zdejmującymi mokre kurtki. Pod nimi miały odsłaniające pępki topy i fluorescencyjne mini. Bramkarz zerknął ponad ich głowami na wchodzących braci Darskich. Nie byli ubrani jak na dyskotekę. Oderwał się od lasek i ruszył bujającym się krokiem w ich stronę, chcąc może zaimponować panienkom. W kołnierzyku czarnej koszuli miał mikrofon.
- Ręce unieść – rzucił obcesowo, szykując się do ich obmacania.
- Ne bude’t mienia paren' macal – odparł Damian płynnym rosyjskim. Coś było w jego spojrzeniu, co stopiło pewność siebie bramkarza jak śnieg topi słońce. Może ta nieobliczalność z dawnych lat lub ten śmiertelnie poważny spokój, który Modest widział wczoraj.
Dość, że zbity z tropu bramkarz zastanawiał się co odpowiedzieć, gdy jego uwagę odwróciło głuche walnięcie w wejściowe drzwi.
- Haraszo, haraszo, wchodźcie – rzekł do Darskich, sam ruszając do drzwi i mrucząc: - Otwarte, kurwa, co ja odźwierny?
Korzystając ze sprzyjającej chwili i nie oglądając za siebie szybko weszli do klubu.

Podłużne, wysokie pomieszczenie z antresolą i barem po prawej było raczej pustawe. Kilkunastu klientów siedziało na fotelach i kanapach przy niskich stolikach. Głównie modnie ubrana młodzież, ale bardziej w typie prawilnym niż hipsterskim. Ktoś bez skrępowania wciągał z blatu biały proszek. Dalej widać było fragment obszernej sali z parkietem.
- Wejście do podziemi jest za parkietem – powiedział Damian, przesyłając Kocurowi plan klubu oraz plik podpisany „Facebook”. – Baza rozpoznawania twarzy naszego pracodawcy – wyjaśnił. – Gangi, ludzie biznesu, służby. Spodoba ci się.

Omiatani stroboskopowym światłem i ogłuszani dudniącą muzyką wkroczyli na parkiet. Tańczących było sporo, lecz co najmniej połowa przy z bliska okazała się realistycznymi hologramami skąpo odzianych, seksownych dziewcząt i przystojnych młodzieńców, mającymi zapewne zachęcić ludzi do zabawy. Dorian przyglądał im się ciekawie z drinkiem w dłoni.
Z żywych ludzi tańczyły może ze trzy parki, w tym jedna damsko-damska. Namiętnie wiła się jakaś półnaga i chyba mocno wstawiona pannica, wokół której, próbując zwrócić jej uwagę, gibało się niezdarnie trzech napalonych samców. Pod ścianą kiwał się omiatający salę nieprzytomnym wzrokiem koleś z piwem. Bo był tu drugi, półokrągły, futurystycznie wyglądający bar, przy którym na wysokich stołkach siedziało jeszcze parę osób.
Były też drzwi na zaplecze.
Majstrował przy nich facet w sportowej marynarce. Rudowłosa kobieta w rozpiętej częściowo bluzce stała tak, by zasłaniać go przed wzrokiem barmana.
- Agenci IAICA – syknął na jej widok Damian, ciągnąc do baru Kocura, który jeszcze nie zdążył zainstalować na swoich e-glasach bazy twarzy. – Nie gap się. Nie dobrze. Mam znów łączność z Władimirem. Nomadzi są po naszej stronie, wychodzą, ale musimy odwrócić uwagę Jajcarzy.
- Mężczyzna nerwowy, kobieta opanowana i zdeterminowana – wtrącił Dorian, gdy para Łowców AI wślizgnęła się na zaplecze.
Sekundę później z toalety obok wyszedł młody, krótko ostrzyżony mężczyzna w bluzie, omiatając wzrokiem parkiet i zmierzając do tych samych drzwi.
- Świeże zażycie substancji pobudzającej – zameldował duch. – Chyba syntkoka.
„Andriej Pierwuszyn. Kombinat” – wyświetlił się podpis na holokularach Modesta. Baza właśnie się zainstalowała.


__________________________________________________


SNAX


To nigdy nie była bezpieczna dzielnica, lecz regularne bitwy nie były tu codziennością. Ostatnia wojna gangów miała miejsce kilka lat temu, obecna ograniczała się dotąd do drobnych utarczek. Ustawki na broń białą, pobicia, wybite szyby, pojedyncze zabójstwa i okazyjne drive-by shooting - wszystkie te rzeczy, które towarzyszą przejmowaniu terenu odbywały się zazwyczaj późną nocą i w ustronnych miejscach.
Mieszkańcy zdążyli przywyknąć do względnego spokoju. Eskalacja konfliktu zaskoczyła ich na ruchliwym skrzyżowaniu, w porze, o której wielu jeszcze wracało ze szkół lub z pracy. Tłum dopiero co wytoczył się ze stacji metra, rozkładając parasole. Teraz rzucali je i uciekali z powrotem pod ziemię, lub kryli za czym się dało przez przypadkowymi kulami atakujących i obrońców restauracji.
- Ty go kieruj! – zawołał Rosiński, kasując palcem obraz z szyby. – Ja postaram się nas nie zabić!
Miał rację, nie był netrunnerem i nie potrafił robić dwóch angażujących umysł rzeczy na raz. Wykręcił i ruszył z piskiem opon, ładując się pod prąd na Grochowską. snaXem zarzuciło w fotelu, gdy Karol wymijał slalomem jadące z naprzeciwka auta.

L00ke będąc na półpiętrze usłyszał kroki zbliżające się z góry. Czym prędzej zbiegł na poziom klubu, odskakując pod ścianę, gdy jeden z mężczyzn, na których wcześniej się napatoczyli, wyleciał z dołu i wylądował z impetem twarzą na schodach poniżej. Nie miał już kominiarki. Z zakrwawionego czubka głowy zwisała długa kitka. Kozacy walczyli między sobą.
Olbrzym ze skaryfikacjami dopadł do niego i zaczął tłuc głową faceta o stopień. Krew pomieszana z fragmentami mózgu chlusnęła na buty l00ka. Wielkolud dostrzegł je i spojrzał w górę, półprzytomnym wzrokiem wytatuowanych gałek ocznych mierząc chudego netrunnera i swój pistolet w jego dłoni. L00ke wymierzył i nacisnął spust.
Rozległo się głuche kliknięcie.
Zapomniał odbezpieczyć.
Odskoczył, gdy kozak sięgnął ku jego nodze. Kątem oka dojrzał postać zbiegającą z góry po schodach.
- Prosto i w lewo! – krzyczał snaX, który w pamięci miał układ pomieszczeń.
L00ke pobiegł korytarzem. Za jego plecami rozległy się strzały. Kule zaczęły ryć ściany przed nim i obok niego. Wtem jęknął i zatoczył się, wpadając przez uchylone drzwi na zaplecze baru. Skręcił i pobiegł dalej, wypadając przez kolejne drzwi na główną salę.

Wilamowski i E-bow dotarli właśnie do przewężenia między toaletami a szatnią po jej drugiej stronie. Drzwi były zamknięte. Jerzy odwalił nożem klapę zamka, Netrunnerka wyciągnęła z karku wszczepiony kabel. Porywacze nie wiedzieli o nim. Zabrali jej holo i deck, sądząc, że to wystarczy. Mogła mieć wszczepiony procesor, lecz bez cyberoka lub innego urządzenia z interfejsem nic by nie zdziałała. Teraz podłączyła się do zamka, tak jak wcześniej do automatu z prezerwatywami. Straciła deck, więc snaX musiał użyczyć jej swojego lodołamacza. Po kilku długich sekundach drzwi stanęły otworem.

Kolejną sekundę później uświadomili sobie, że to jeszcze nie szczęśliwy koniec. Karol przejechał przez pętlę, gdzie za autobusem kryli się przerażeni ludzie. Wóz podskoczył na krawężniku, gdy władował się na chodnik.
- Schyl się! – Okrzyk był spóźniony, bo snaX równocześnie usłyszał brzdęk pękającej szyby i poczuł na twarzy uderzenia małych, niekaleczących kulek, na które rozprysło się dziurawione kulami nanoszkło. Zanurkował, czując jak w ciało boleśnie wrzynają mu się pasy, gdy skulony za kierownicą Karol gwałtownie hamował. Obrońcy restauracji wzięli ich auto za kolejny pojazd napastników.
Wóz stanął. Obaj żyli i nie zostali trafieni, lecz podnoszenie głowy nie byłoby teraz dobrym pomysłem.
- Szef mnie zajebie – jęknął Rosiński, włączając na projektorze obraz z kamer samochodu.
Stali prawie przy ścianie budynku, jakieś dziesięć metrów od drzwi klubu i piętnaście od schodów prowadzących do restauracji, którymi wbiegało właśnie kilku ludzi z długą bronią. Z jednego z okien na piętrze buchał ogień i dym, z pozostałych strzelano do kryjących się za dwoma samochodami ludzi. Ci krzyczeli po polsku i rosyjsku.
Kombinat interweniujący w wewnętrzny spór Siczy.
Podjechanie bliżej oznaczało znalezienie się w krzyżowym ogniu.
Wilamowski i E-bow również nie mogli wydostać się na zewnątrz. Gdy tylko wrota klubu się otworzyły któryś z Rosjan posłał serię w ich stronę. Schowali się w szatni przy drzwiach. Biegnący do nich i dyszący głośno l00ke obejrzał się za siebie. Ścigający go kozacy właśnie wpadli na salę. Trzech lub czterech. Zanurkował pod ladę szatni w tej samej chwili, w której z tyłu świsnęły pierwsze kule. Jerzy odpowiedział im z Egzorcysty, zmuszając kozaków do szukania osłony, ale sam nie był w stanie ich zatrzymać. Znaleźli się między młotem a kowadłem.

Śpiew syren nasilał się, coraz liczniejszy i bliższy.
Pierwszy radiowóz pojawił się w polu widzenia i przywitany kulami zatrzymał się gwałtownie w poprzek opustoszałego już ronda. Dwóch gliniarzy wysiadło, chowając się za pojazdem.
- Tu sto trzy, czekamy na wsparcie! – usłyszał snaX w słuchawkach. - Antyterroryści dotrą za trzy minuty!


____________________________________________


PAWEŁ


- Pokonałeś mnie – Dawid, gdy już stanął na nogi, puścił dłoń Pawła. – W uczciwej walce. Pomogła ci dziewczyna, ale ja nie powinienem był zagrywać jej karty przeciw tobie. Uszanuję twój wybór. Black Horse. Jeśli naprawdę chcesz nim być.
Przyjął i założył z powrotem maskę Szalonego Gliny, zakrywając zdeformowaną twarz. Czemu nie zdecydował się na operację? Czy to miała być jakaś gorzka pamiątka?
- Zbierajcie się – powiedział. – Skieruję pościg w inną stronę. I zniszczę taśmę na twojego ojca – zwrócił się do Magdy, po czym spojrzał jeszcze raz na Pawła. – Może następnym razem spotkamy się… w lepszych okolicznościach. Porozmawiamy? Nie musisz już uciekać jeśli zobaczysz mnie na dachach.

Nie krył zaskoczenia, gdy Paweł poprosił, by udał się z nimi, oznajmiając, że ma mu coś ważnego do powiedzenia. Podobnie jak Magda i Oleg. Gawryluk wziął kumpla na stronę.
- Pojebało cię? – popukał się palcem w czoło. – To pies, w dodatku trzymał z Frontexem! – nie starał się nawet mówić cicho, więc glina wszystko słyszał. – Znasz go kurwa pięć minut! Przed chwilą z tej braterskiej miłości chciał cię wsadzić do pierdla! Pomieszali mu coś w genach, na kilometr śmierdzi czubkiem!
Ale Paweł się uparł. Zawsze stawiał bardziej na przeczucia i instynkt. Oleg żachnął się i opuścił ramiona w bezradnym geście. Magda stała skołowana tymi wszystkimi rewelacjami i całą sytuacją.
W oknach pobliskich budynków ujrzeli już odbicia policyjnych kogutów. Nie było czasu na narady.
- Tędy! – zawołał Szalony Glina, wskazując kierunek. Pobiegli przez bazar na południe, przechodząc przez furtkę w murze na tyły kamienic. Dawid wyjął w biegu krótkofalówkę.
- Podejrzani uciekają w stronę Ząbkowskiej! – puścił meldunek w policyjny eter. – Sytuacja pod kontrolą, wsparcie zbędne! Tak. Przyjąłem.
Nie oszukał ich. Śpiew syren stopniowo oddalił się i ucichł.

Kilka podwórek dalej przeszli przez dziurę w płocie z napisem „Teren rozbiórki! Wstęp surowo wzbroniony!” i zatrzymali się w ciemnej bramie zrujnowanej kamienicy, pod tabliczką z napisem „Uwaga! Grozi zawaleniem!” Brama dawała schronienie przed deszczem, spływającym po starych murach i wsiąkającym w błotniste podwórze. Cicho-ciemno. I dyskretnie. „Bingo”, gdzie czekała Nadja z Bibliotekarzem nie było dobrym miejscem na rozmowę. Nie mówiąc już o tym, że Nadja raczej nie zareaguje pozytywnie na widok Szalonego Gliny. Mogła rzucić się do ucieczki lub na przykład spróbować go zastrzelić.

Gdy Paweł opowiedział o Nadji i Frontexie, Dawid pokręcił głową z niedowierzaniem.
- Eksperymenty? Przysięgam, nic nie wiedziałem! Była nielegalna, myślałem, że ją deportują. Więc ta obława dzisiaj… chodziło tylko o nią. Byłem tam, korzystając z okazji do wejścia na Trzystacje. Myślałem, że znajdę ciebie.
Oleg patrzył na niego spode łba.
- Przez tą cholerną maskę nawet nie widać czy łże.
- Spróbuję się czegoś dowiedzieć – zignorował go cierpliwie Dawid. – Ale teraz mam służbę, nie pójdę z wami dalej. Odezwę się jeśli dacie mi jakiś kontakt. Poza jej słowami nie macie żadnych dowodów?
- Chciałbyś wiedzieć, co? – rzucił drwiąco Oleg. - Nie twój zasrany interes – warknął, wskazując policjanta palcem.
- Nie dawaj mu numeru, Paweł, namierzy cię – Gawryluk zwrócił się do Pawła. - I nie nazywaj jego i mnie przyjaciółmi. Też mi rodzina! Twoja rodzina to Spartak. I freerunnerzy, których on zamykał!

Pipboy79 22-12-2015 22:30

Paweł Jasiński - grawitacja to sugestia



~ Kurwa ale to jest popierdolone... ~ westchnął ciężko w duchy słysząc i widząc reakcję i Olega i Dawida. Sytuacja była kompletnie inna niż choćby dobę temu. Wówczas wszystko było prostsze choć wtedy też wydawało się skomplikowane. No a teraz bynajmniej sytuacja się nie wyklarowała a raczej doszedł do rozdroża.

O Dawidzie nie wiedział co sądzić. Faktycznie sprawiał wrażenie nawiedzonego choć trochę. Tutaj opinia młodszego Jasińskiego w sporej części pokrywała się ze zdaniem Gawryluka. Szalony Glina chyba do reszty zaprzedał się systemowi i patrzył na wszystko z pozycji prawilnego, gorliwego gliniarza. Oleg był właściwie taki sam tyle, że z drugiej strony więc łatwo szło mu potępiać i negować zachowanie tego drugiego. A sam Black Horse... Cóż prawie aż do teraz byłby właściwie po stronie Gawryluka, Koniewa i Spartaka. Właściwie to nadal był. Jakaś część jednak jego osobowości była zwyczajnie zaciekawiona tym nowoodkrytym bratem którego istnienia podejrzewał od paru miesięcy a właśnie stał przed nim osobiście jako żywy dowód niespełnionych planów i marzeń jego... Ich starych. Ale mimo to nie rzucał słów na wiatr. Nie zamierzał się zmieniać ani rezygnować z dotychczasowego życia. Chciał być Black Horse'm i kochał to. Brat czy nie, nie był w stanie nakłonić go do zmiany i takiego poświęcenia. Nie zamierzał też afiszować się i szlajać z zamaskowanym gliną pod ręke czy łazić na piwo czy właśnie straszyć pokancerowaną i okaleczoną Nadję widokiem mundurowego.

- Chyba jednak zaryzykuję... - powiedział w końcu na głos widząc oddalające się błyski psiarni na kołach. Wyjął swój staromodny telefon od życzliwego i wdzęcznego współmieszkańca Trzechstacji i jeszcze chwilę błądził kciukiem po wystającej klawiaturze. Rozumiał aż za dobrze obawy Olega i sam też je podzielał. Ale jeśli facet miał im jakoś pomóc musieli mieć jakiś kontakt. Co prawda mogli się umówić na jakąś martwą skrzynkę czy nawet mógł mu zostawić jakiś szpargał za wycieraczką czy wysłać maila na oficjalny kontakt w biurze ale to nadal byłoby dość niewygodne zwłaszcza w w sytuacji alarmowej. W końcu wpadł na chyba optymalny pomysł.

- Zostaw wiadomość jako oburzony klient z metra. W tytuł wstaw jako skarga na freerunnerów. W środku prześlij wiadomość. Podpisz się jako życzliwy obywatel Jasiński. - zdecydował w końcu chowając komórkkę z powrotem do kieszeni. Liczył, że wszelkie takie skargi i tak przechodzą w ten czy inny sposób przez Alex to jak ją poprosi o pomoc na pewno by mu dała znać o takim specyficznym mailu i adresie. No a chyba nic dziwnego, że czytałaby czy sprawdzała tego typu maile. No i jako SI w tych netowych zakamarkach poruszała się dużo sprawniej od niego samego.

Oleg, Magda i Paweł patrzyli chwilę za oddalajacym się Dawidem. W duchu Black Horse stwierdził, że jak na taki łomot jaki dostał chodzi całkiem zgrabnie i prosto. Dał znak machnięciem ręki, żeby ruszać w przeciwną stronę.

- Oleg nie histeryzuj. - zwrócił się do kumpla. - Cholera jak mówiłem o tym, że jesteśmy przyjaciółmi chodziło mi, że nie strzelamy do siebie i nie pierzemy się po pyskach. I tyle. - wzruszył ramionami zwracając się do wzburzonego Ukraińca. Chyba w nerwach i pofajterskiej gorączce za bardzo dosłownie wziął coś co Paweł powiedział z przekąsem i nieco ironicznie. Z Olegiem i resztą byli kumplami od lat i nawet nowoodkryty brat nie był w stanie takich więzów przeciąć czy wskoczyć na jego miejsce. Zwłaszcza, że świat Olega był znacznie Pawłowi bliższy niż ten który reprezentował jego brat. Trochę go wkurzało, że Gawryluk zareagował tak impulsywnie choć zdziwiony tym właściwie nie był.

- Mówię ci, że on może nam się przydać. To w co się pakujemy znacznie nas przerasta. Ja się znam na praniu po pyskach i fikaniu po dachach a nie na nielegalach czy jakiś eksperymetnach. Ty zresztą też. On ma dojścia jakich my nie mamy. Mamy szansę go sprawdzić czy prawdę gadał. - argumentował swoje racje ponurym głosem. Czuł się jednak postawiony pod ścianą. Pokicać po ścianie to jedno a pakować się w aferę z Frontexem w roli głównej to co innego.

- Słuchaj Oleg nie będę cię zmuszał. Jeśli uważasz, że zrobiłem się trefny albo nie chcesz się w to pakować w aferę z Frontexem co ściga moją ex, gdzie trzeba zaryzykować by ją ocalić, gdzie moja najlepsza partnerka puszcza się z psiarnią a ja zaczynam układać się z moim bratem co jest naszym wrogiem firmowym to spoko skumam jeśli będziesz chciał sobie ten syf odpuścić. - powiedział zatrzymując się i patrząc na swojego większego kumpla. Zdawał sobie sprawę, że większość ostatnich kłopotów Olega dotyczy pośrednio i zaangażował się głównie ze względu na ich przyjaźń. Jako Kozak i Ukrainiec i członek Sotni właściwie w ogóle nie było mu to raczej po drodze. Była to ciężka próba dla ich przyjaźni. Albo przetrwają ją razem albo...

- A teraz ty kochanie. - poczekał aż sprawa z Olegiem się wyjaśni po czym złapał Magdę za łokiec i przesunął ją wokół własnej osi tak by stanęła na przeciw niego. Puścił ją i popatrzył na nią przejeżdżając wzrokiem od jej ślicznej buzi, poprześ dwa fajne przyrządy do oddychania którymi jeszcze nie miał okazji się nacieszyć i zjeżdżając w dół na jej smukłe, silne nogi. Po czym niespiesznie przejechał wzrokiem do góry ponownie zatrzymując wzrok na jej twarzy. Dziewczyna czekajac na to co powie świadomie czy nie przygryzła lekko wargę tak jak go to zawsze bardzo kręciło.

- To fajoszko, że pomogłaś mi z tym gliną tam na bazarze... - zaczął w końcu kiwając lekko głową w stronę skąd przyszli. Czuł żal. Wahał się przed tym co miał powiedzieć. Żałował, że musiało się stać właśnie tak. Szukał jakiegoś wyjścia z sytuacji ale jesli było to chyba był za tępy by je znaleźć. Zdrada bolała go najbardziej. Zwłaszcza, że sytuacja w innej scenerii i aktorami ale właściwie powtarzała się znowu. Niespodziewane spotkanie ślicznej laski. Wzajemne zafascynowanie. Kokoetowanie i flirtowanie, zachęcajace uśmiechy, pokrewieństwo dusz i tego tam typu szmery bajery. Za każdym razem myślał, że to właśnie "ta laska". Ta z którą może coś tak by wyszło na poważnie. A przecież zawsze nie narzekał na brak zainteresowania płci odmiennej czy jako skoczek, sportowiec, fajter a o Black Horse po numerze z flagą nie mówiąc. I kurwa za każdym razem w krytycznej chwili dostawał od nich kosę w plery! ~ No ja pierdolę czy są na tym świecie jakieś świetne niezdradliwe laski?! ~ jęknął wściekle w duchu. Nie mógł jej darować takiego przekrętu. W krytycznej chwili postawiła na siebie i swojego starego zamiast mu zaufać i choćby powiedzieć mu o tym. A może mu się tylko wydawało i dla niej był tylko jakimś tam kolegą do pofikania na dachach albo jarało ją zainteresowanie sławnego Black Horse'a?

- Dlaczego mi nie powiedziałaś o nim? Coś byśmy pomyśleli co tu zrobić. Cokolwiek... Tylko jakbyś powiedziała... Nawet jakby to nic nie dało i też by się tak skończyło... - znowu kiwnął głową w stronę bazaru przejeżdżając w zamysleniu kciukiem po jej policzku i brodzie. Nie miał zamiaru jej dziękować za pomoc. W gruncie rzeczy naprawiła coś co sama zepsuła. Poza zaufaniem. Tego się naprawić nie dało.

- No cóż mała, kicaj dalej sama. - wzruszył w końcu ramionami puszczając jej twarz i zostawiając ją za sobą. Czuł się pusty i wypruty i fizycznie po pościgu i mordobicu z Szalonym Gliną i po tych wszystkich rozmowach i kótniach z całą trójką. Godzinę temu miał debeściarskiego kumpla, firmowego kumpla i dziewczynę z którą uważał, że nawzajem do siebie czują miętę. Teraz szedł sam chodnikiem w podartej i pokrwawionej bluzie, kumpel został pare kroków za nim mając pretensję, że brata się z glinami a zwłaszcza z TYM GLINĄ, spławił pannę z którą chciał się związać na serio a superwrog okazał się rodzonym bratem i obiecał pomóc choć najchętneij wsadziłby go za kratki i wykastrował z jego zdaniem złych zwyczajów i towarzystwa. - Kurwa ale to wszystko jest popierdolone... - mruknął pod nosem bez przekonania kopiąc jakąś pogniecioną puszkę. Zostawało mu spróbować zrobić to do czego się zobowiązał czyli pomóc Nadji wydostać się z tarapatów. Musiał się udać do tego Bingo na spotkanie z nią i Bibliotekarzem.

Baczy 27-12-2015 14:37

- Agenci IAICA – syknął na widok kobiety Damian, ciągnąc do baru Kocura, który jeszcze nie zdążył zainstalować na swoich e-glasach bazy twarzy. – Nie gap się. Nie dobrze. Mam znów łączność z Władimirem. Nomadzi są po naszej stronie, wychodzą, ale musimy odwrócić uwagę Łowców.
- Gdzie są ci nomadzi? Którędy wyjdą? - spytał Modest, zerkając wciąż na członka Kombinatu. - Tylko nie mów, że tamtymi drzwiami…
- Za nimi jest korytarz a z niego tylne wyjście na parki… – urwał Damian, obserwując poprzez tłumek przy barze człowieka Kombinatu. Ów wpisał kod do elektronicznego zamka i miał już pociągnąć za klamkę, gdy uniósł dłoń do ucha, w którym miał słuchawkę i zamarł. Poruszył ustami a Dorian z ruchu warg odczytał i przetłumaczył słowa: „Tak. Już! Kurwa!”

Rusek doskoczył do baru i sięgnął przezeń do przycisku alarmowego. Na techno nałożył się dźwięk alarmu przeciwpożarowego i głos wzywający do opuszczenia budynku. DJ wyłączył konsolę, hologramy tancerzy zgasły. Ludzie, poganiani przez Rosjanina pośpiesznie ruszyli do głównego wyjścia.
- Nie ma wyjścia, trzeba go załatwić! – Syknął Damian. - Zajmij się barmanem! - sam zaczął przepychać się ku Rosjaninowi. Barman, starszy facet z bokobrodami, krzyczał właśnie na Modesta, wskazując na wyjście z klubu.

Kocur nie tracił czasu. Wyskoczył i opierając się o blat na lewej ręce przejechał ślizgiem przez bar, strącając nogami kieliszki i szklanki. Nie docenił jednak barmana. Facet robił w ruskiej dyskotece, nie takie rzeczy w życiu widział. Uchylił się przed butami napastnika, odskakując poza zasięg teleskopowej pałki. W stronę Modesta poszybował kufel, rozbijając się na jego ramieniu. Odłamek szkła boleśnie raził go w policzek. Gdy otworzył odruchowo zamknięte oczy zobaczył jak barman wydobywa spod lady taser – narzędzie do uspokajania awanturujących się klientów. Kocur skoczył naprzód. Okazał się minimalnie szybszy. Pałka ugodziła barmana w prostujące się do strzału ramię. Prąd popłynął przez ciało trafionego, którym zatelepało, gdy osuwał się na podłogę. Był unieszkodliwiony na kilka minut.

Modest wyjrzał zza baru. Klienci uciekali. Przerażony DJ krył się za konsolą. A człowiek Kombinatu wił się w drgawkach na parkiecie. Starszy Darski także użył elektrycznej broni. Pogroził taserem DJ-owi wskazując mu wyjście. Ten pośpiesznie pobiegł śladem reszty ludzi. Zapomniał wyłączyć stroboskopu, więc parkiet wciąż omiatały dyskotekowe światła.
Damian zawołał brata, wskazując drzwi na zaplecze.
- Mamy podgląd – powiedział, klikając w powietrzu. Na swoich e-glasach Modest otworzył przesyłaną transmisję i na wirtualnym ekranie ukazał mu się podgląd na sytuację za drzwiami.

Patrzył przez holokulary osoby stojącej w pomieszczeniu oddzielonym od klubu korytarzem, w pomieszczeniu za kolejnymi, otwartymi na ów korytarz drzwiami. Dokładnie naprzeciwko tych, na które patrzył własnymi oczami. Było ciemno, korytarz omiatało w sekundowych odstępach czasu jedynie czerwone światło lampy alarmowej. Obok stał młody nomada, poszukiwany za zamach przed Frontex Citadel i sparaliżowanie centrum miasta. W uniesionej dłoni trzymał granat EMP. Drugi nomada, łysol w motocyklowej kurtce, klęczał w korytarzu z rękoma założonymi na karku. Pary Łowców Duchów, którzy trzymali go na muszce nie było widać, ale motocyklista zerkał to na lewo to na prawo. Musieli stać po obu stronach drzwi. Było ich też słychać.
- Tu IAICA! – odezwał się zza rogu głos łowcy-mężczyzny. - Rzucić broń przez drzwi! Wychodzić kolejno!
- Android, którego ścigacie…
- powiedział klęczący. - Idzie za nami.

Darscy podeszli do drzwi. Na elektronicznym zamku świeciło się zielona lampka. Otwarte. I otwierające się do środka korytarza po drugiej stronie.
- Władimir prosił, byśmy nie zabijali Łowców. – rzekł Damian. – Chyba, że w ostateczności. Spróbujemy negocjacji. W razie czego dasz radę tym celnie rzucić? – wskazał na elektryczną pałkę.
- W ostateczności, ale żeby wytworzyć impuls trzeba tu nacisnąć - wskazał na pałce. - Więc będzie to zwykła rurka, która da nam sekundę czy dwie czasu. Wezmę paralizator barmana. A jak u ciebie, zostały ci jakieś ładunki? - spytał Modest, już podbiegając do nieprzytomnego barmana.
- Dwa.

Taser, który Modest znalazł za barem miał trzy ładunki. Przez cały czas oglądali i słuchali, co się dzieje za drzwiami.
- Łowcy przyszli tu po kogoś innego – stwierdził Damian. - To dziwne, ale chyba ich przepuszczą. Na wszelki wypadek zaczekam jeszcze tutaj, ty załatw bramkarza.

Gdy Modest przytaknął bratu i odwrócił się, na transmisji zobaczyli dziesiątki mechanicznych zwierząt. Widok był dość upiorny, jak i perspektywa walki z nimi. Damian, jakby wyczuwając pojawiający się niepokój młodszego brata, rzucił mu wesoło na odchodne.
- To właśnie nasza odsiecz!

Zmierzając do wyjścia Modest jednym okiem obserwował na ekranie rozwój sytuacji. Łowcy AI przepuścili nomadów i już mieli wyjść za nimi, kiedy na zewnątrz padł strzał. Dziewczyna przez, której holo patrzył schowała się wraz z nomadami za jakimś autem, więc widział teraz tyle co ona, czyli prawie nic.
- Biegnę za tobą, wychodzimy! – odezwał się w słuchawkach Damian. - Nie będziemy ładować się między Łowców a Kombinat. To nie nasza sprawa. Musimy wydostać stamtąd dziewczynę, z nomadami lub bez.

Bramkarz szarpał się właśnie przy szatni z klientami, nie chcącymi wyjść bez kurtek. Strzały na dworze zakończyły szarpaninę, a do bramkarza podbiegł przerażony DJ, wskazując palcem na nadbiegającego Modesta. Tamten z pewnością miał broń, pytanie czy tylko elektryczną?

Modest zmierzając do wyjścia aktywował maskę, wykidajło zwrócił na niego uwagę akurat w połowie zmiany w podstarzałego Latynosa. Może i było zbyt późno na takie zabiegi, przy Damianie poczuł się tak swobodnie, że w ogóle nie pomyślał o zmianie wizerunku przed wejściem do klubu (Czemu Dorian nie zwrócił na to uwagi? Gdzie on teraz jest?!), ale przynajmniej cywile i media go nie namierzą. A Kombinat? Jeśli przejmie władzę w Wawce, a jest to boleśnie możliwe, i tak trzeba się będzie wyprowadzić.
Aktywacja maski miała jeszcze jeden efekt, mianowicie informowała bramkarza, że nie jest amatorem. Jeśli sam jeszcze na to nie wpadł...
Jeśli tamten miał pistolet, mogło być nieciekawie, ale czy warto dawać gnata komuś, kto samą posturą ma odstraszyć większość odwiedzających knajpę miejskich macho? Tak czy siak, Modest nie zamierzał wyjmować swojej broni, nie jeśli było inne wyjście. A było - taser miał jakieś 5 metrów realnego zasięgu. Rosjanin zaraz będzie w zasięgu. A nawet, jeśli chybi, opóźni go to na tyle, żeby nie strzelić do Kocura tym, co ma pod marynarką. W tym czasie znajdzie się już w zasięgu pałki elektrycznej… Ach, jakże prosto i pewnie brzmią wszystkie kłębiące się w głowie plany…

Bramkarz otworzył szeroko oczy, odepchnął DJ-a i też sięgnął po taser. Z tej odległości ciężko było chybić. Kto pierwszy ten lepszy. Niczym pojedynek elektrycznych rewolwerowców. Szybszy był Kocur. Wystrzelone elektrody dosięgły przeciwnika, rażąc go prądem. Padł, wśród krzyków przerażonych ludzi.
Sekundę potem otworzyły się z impetem drzwi obok szatni. Wypadł przez nie facet w płaszczu, ciemnych e-glasach i z pistoletem maszynowym w dłoni.
- Z drogi! – ryknął na ludzi, którzy zasłonili mu taser w dłoni Modesta, szybko schowany za plecy. Darski, stojący przy wejściu na korytarz, był dla niego tylko kolejną twarzą w wystraszonej, skołowanej grupce cywili.
- Czysto! – zawołał facet, po czym pobiegł do wyjścia na dwór a za nim z drzwi obok szatni wysypali się kolejni. Pięciu, sześciu… siedmiu mniej lub bardziej typowych żołnierzy mafii. Wszyscy wybiegli na zewnątrz, skąd po chwili odezwały się strzały.

Za żołnierzami ukazało się kolejnych dwóch mężczyzn, lecz dobrze ubranych, starszych i noszących atrybuty bogactwa. Gruby wąsacz i rudzielec z bokobrodami. Ci mieli w rękach pistolety.
- Won! – rudy machnął spluwą na cywili, którzy ukryli się w szatni (czworo, w tym DJ), lub cofnęli do klubu (troje, którzy nie widzieli jak Modest załatwia bramkarza).
Wyżsi rangą mafiosi nie wybiegli na dwór, zatrzymując się w korytarzu przed samym wyjściem. Obserwowali starcie.

Na podglądzie z holo dziewczyny Kocur widział jak wybiegający głównym wyjściem z klubu Kombinujący zatrzymują nomadów ogniem przed wejściem do samochodu. Jeden z koczowników dostał w nogę, cała piątka ukryła się między zaparkowanymi prostopadle do budynku wozami. Wtedy na odsiecz osaczonym ruszyła ze wszystkich stron armia bionicznych zwierząt. Rozpętała się tam zajadła, surrealistyczna bitwa.
- Granat EMP! – zawołał grubas do rudzielca, przekrzykując strzelaninę. – Masz go?!

Modest nie dosłyszał odpowiedzi.
Damian położył dłoń na jego ramieniu, wskazując skinieniem głowy mafiosów i swój taser. W drugiej dłoni miał już prawdziwy pistolet.

Młody Darski skinął głową. Nie wyglądało na to, aby za tą dwójką jeszcze ktoś miał się wynurzyć z pomieszczenia, a reszta była zbyt pochłonięta walką na zewnątrz, nie powinni mieć kłopotów z cichym opuszczeniem klubu. Pistolet w dłoni Damiana nieco go zaniepokoił. Oczywiście, był gotów na narażanie życia w wymianie ognia, ale na to było jeszcze za wcześnie. To miała być ostateczność. Przestał jednak zaprzątać sobie tym głowę, wycelował taser w stojącego po lewej grubasa. Unieszkodliwią ich jednocześnie, zabiorą granat, i opuszczą lokal, zostawiając brudną robotę mechzwierzynie.

Wychylili się zza rogu i posłali elektrody w mafiosów. Gruby, akurat patrzący w ich stronę, zdążył unieść pistolet. Broń wystrzeliła gdy rażony prądem zacisnął kurczowo palec na spuście. Kula rykoszetowała od ściany. Cywile z tyłu chóralnie krzyknęli. Obaj mafiosi osuwali się w drgawkach na ziemię. Granat EMP potoczył się po podłodze, ale Kocur nie zdążył go podnieść. Jeden z ludzi Kombinatu, stojący tuż przed wejściem zauważył co się dzieje i dostrzegając Darskich posłał serię z Uzi w ich stronę. Pociski pomknęły przez drzwi i korytarz. Damian odepchnął Modesta za róg, samemu chowając się zaraz po nim. Był w tym geście jakiś protekcjonalizm.
Chwilę później Damian wychylił się z przykucu, odpowiadając Kombinującemu trzema strzałami z półautomatycznego pistoletu i schował z powrotem. Po brodatej twarzy spływał mu pot.
- Władimir zaraz podjedzie pod drzwi moim vanem – powiedział. – Musimy wsiąść, cofnąć do nomadów, zgarnąć ich na pakę i odjechać. Broń palna. Będzie ci potrzebna.
- No tak, sam bym na to nie wpadł
- uśmiechnął się krzywo Modest, wyjmując już swojego Walthera i odbezpieczając go. Nie skomentował gestu brata, to mogłoby go tylko rozproszyć, szczególnie, jeśli zrobił to nieświadomie. - Jak auto podjedzie, pobiegnę na drugą stronę,.ruski skupi się na mnie, ty go zdejmujesz. Co ty na to? - Kiedyś sobie ufali, bardzo często któryś z nich był przynętą. Ale czy teraz Damian będzie w stanie udźwignąć brzemię odpowiedzialności?

Tego Kocur nie mógł wiedzieć. To brzemię kiedyś przerosło jego brata. Uciekł od wszystkiego, by odnaleźć samego siebie. Od tamtego czasu sporo przeszedł. Czasy kiedy pracowali razem były odległym wspomnieniem.
- Nie – odparł twardo Damian, głosem nie dopuszczającym sprzeciwu. – Ich wciąż jest tam kilku, za duże ryzyko. Wsiądź od razu i przejdź na siedzenie pasażera, najpierw ja będę osłaniał, potem ty, kiedy ja będę wsiadał. Jak podjedzie wóz, wyskakuję pierwszy. Na mój znak.

Wystawił za róg małą kamerkę na selfie sticku, obserwując teren.
- Stara się nas ochraniać – zauważył Dorian, zjawiwszy się nagle obok. Przywykł już podczas akcji znikać na jakiś czas, by nie rozpraszać Modesta. – Cały czas nas obserwuje. Bardziej skupia się na tym niż na zadaniu.
“Dlatego my… ja skupię się na celu” pomyślał Darski, nie miał jednak jak odpowiedzieć Dorianowi, jakoś nie chciał zdradzać się z posiadaniem ducha.
- W porządku, tak będzie bezpieczniej dla nas obu - odpowiedział bratu, sam nie wiedząc, czemu. Starał się go utwierdzić w przekonaniu, że jego podejście jest słuszne? Przecież nawet nie był pewien, czy faktycznie było. Pozostawało czekać na znak i postępować zgodnie z planem.
Pomyślał o słowach Doriana. Czy ja będę w stanie zostawić go tu, rannego, dla dobra operacji?

Z dworu dobiegł odgłos hamującego pojazdu.
- Teraz! – krzyknął Damian, wypadając na korytarz. – Głowa nisko!
Kocur skoczył zaraz za nim. Furgonetka zatrzymała się przed samym wejściem, zasłaniając ich przed kulami. Damian oparł lufę o jej maskę, waląc do Kombinujących, podczas gdy Modest otworzył drzwi i wsiadł, od razu przesiadając się na siedzenie pasażera. Kilka kul przebiło spływającą deszczem przednią szybę. Kombinujący byli gdzieś z przodu.
Modest wyjrzał i dostrzegł jak jeden, odkopując po drodze bionicznego kota biegnie z karabinkiem, by zajść furgonetkę z boku. Maska zapewniała Kocurowi skuteczną ochronę, ale drzwi chyba nie były kuloodporne. Damian przestał strzelać, ale zamiast wsiąść gdzieś zniknął. Gdy Modest zerknął w bok, ujrzał tylko dłoń brata, chwytającą się drzwi.

Kocur, skulony za deską rozdzielczą na ile mógł, oddał kilka strzałów przez przednią szybę, chcąc dać jakąś osłonę bratu.
- Damian, wskakuj, kurwa! - krzyknął, zerkając i strzelając na przemian przed siebie i do biegnącego z flanki Kombinującego, tylko kątem oka kontrolując sytuację z lewej strony wozu.
Modest spudłował, rozpraszając uwagę na zbyt wiele celów. Biegnący gangster już przymierzał się do strzału, gdy oberwał w głowę latającym zabawkowym helikopterkiem. Chwilę później padł, trafiony przez kogoś strzelającego od bramy.
Damian wczołgał się do środka, krwawiąc mocno z przestrzelonego barku.
- To pech… - wykrztusił.

Sterowana przez AI furgonetka ruszyła na wstecznym, cofając ku nomadom.
Już tylko trzech czy czterech Kombinujących stało na nogach, kryjąc się gdzieś za rogiem budynku. Bronią palną, białą, rękami i nogami bronili się przed bionicznymi zwierzętami i domowymi droidami, ściągniętymi chyba z całej dzielnicy. Podwórze zaścielały dziesiątki zniszczonych lub uszkodzonych robotów. Poprzez strzelaninę usłyszeli śpiew policyjnych syren.

Furgonetka zatrzymała się obok zaparkowanej terenówki. Z tyłu był jeszcze jeden rząd siedzeń a za nim wolna przestrzeń. Damian otworzył przyciskiem boczne drzwi. Ledwo dziewczyna i czterech mężczyzn władowało się do środka a furgonetka wyrwała do przodu z piskiem opon.
- Hej, to nie nasi! – zawołał jeden z nomadów, ten duży i łysy, który wcześniej klęczał w korytarzu, trzymany na muszce przez Łowców. Pod pachą miał skórzaną walizkę.
- Nie ma czasu na wyjaśnienia! – odkrzyknął Damian. - Walcie do Kombinujących, bo nas podziurawią jak będziemy ich mijać! Reszta głowy w dół!

Sam wystawił za okno pistolet i zaczął strzelać. Po chwili w jego ślady poszedł łysy nomada. Modest z miejsca pasażera nie miał za bardzo możliwości strzelać przez ramię Damiana do gangsterów, których mijali lewą burtą. Nabierając prędkości zbliżali się do bramy. Z zza rogu murku wychyliła się lekko jakaś postać, mierząc z pistoletu w opony furgonetki. Reflektory wydobyły z nocy szczupłą sylwetkę w bojowym, podobnym do policyjnego czarnym stroju i kobiecą twarz pod nasuniętą na głowę czapką.
- To ta sama, co wcześniej strzelała do Rosjan! - odezwał się w słuchawkach Dorian, obdarzony doskonałą, bo cyfrową pamięcią do szczegółów. - Waha się! Ma broń tego samego typu co Łowcy Duchów!

Nie mogli ściągać sobie na głowę Łowców Duchów, a tym skończyłby się choćby strzał ostrzegawczy w kierunku tajemniczej kobiety. Modest działał szybko - pochylił się w stronę kierowcy i machnął ręką w miejscu czujnika świateł. Góra, dół, wyłączone, włączone. Szybki gest, wyraźne mrugnięcie światłami, nie tak oślepiające jak przy pomocy długich, co mogłoby wzmocnić w niej poczucie zagrożenia. A tak, była szansa, że skołuje ją to jeszcze bardziej, a o to chodziło - aby nie mogła podjąć decyzji. Kocur nie wiedział, czy ma ona jakiś związek z tą agentką, która rozmawiała z nomadami, jednak skoro tamta chciała im pomóc, a i ta strzelała do Rosjan, to jest niemała szansa, że nie jest przeciwko nim, że jest tu z powodu Kombinatu.

Łowczyni AI musiała wcześniej widzieć broń w rękach Modesta, więc już sam fakt, że do niej nie celował, mogła uznać za niewypowiedziane, jednostronne zawieszenie broni. Miganie światłami musiało dodatkowo ją zdezorientować. Może pomyślała, że to jakiś kod? Opuściła dwulufowy pistolet, chowając się za murkiem. Może gdyby widziała kto siedzi w środku zareagowałaby inaczej, ale poza strzelającym łysolem pasażerowie schowali się za siedzeniami z tyłu.
Damian i nomada skutecznie przycisnęli gangsterów ogniem. Kilka pocisków trafiło furgonetkę, lecz nie zatrzymało jej, nikt też nie oberwał.
Wypadli przez bramę, przecięli skrzyżowanie i odjechali, zostawiając strzelaninę za sobą. We wstecznym lusterku Kocur widział jak agentka odprowadza ich wzrokiem. Na twarzy miała gogle.
- Na pewno nas sfilmowała - zauważył Dorian.
Zanim zniknęli za rogiem, po lewej ujrzeli wyjeżdżający z Otwockiej w Łomżyńską radiowóz na sygnale.
Dopiero teraz dosłyszeli serię pytań, którymi zasypywał ich młody nomada w lustrzankach.
- Coście za jedni? – powtórzył. - Pracujecie dla Wolanda? Dokąd właściwie jedziemy?
- Tak, dla niego
– odpowiedział Damian, chowając pistolet i wskazując Kocurowi palcem schowek. W środku była apteczka a w niej ultranowoczesne zestawy opatrunkowe i zastrzyki z nanobotów. - Jedziemy w jedyne bezpieczne miejsce w mieście. Gdzie nie znajdzie was Kombinat, Frontex ani gliny.
- Co to za miejsce?
– spytał łysy nomada, opuszczając broń.
- Słyszeliście o nim, na pewno – Damian podał jeden zestaw opatrunkowy nomadom. - Nazywacie je Talibanem.
-To ja może zmienię formę, żeby nikogo nie drażnić - powiedział Modest, i zaczął tworzyć wirtualny model dojrzałego araba. Zmiany w porównaniu z obecnie noszonym latynosem nie był duże, ale nie chciał, żeby ten arab przypominał młodzieńca, którego Damian już miał okazję spotkać. Nie był pewien, czy chce zdradzać mu ten fakt, wolał zachować tę tajemnicę dla siebie.
- Wladimir coś mówił o nich? To część naszej ekipy na jutro, czy mieliśmy ich po prostu uratować z dobroci jego assemblerowego serca? - wysłał zaszyfrowaną wiadomość do brata. - I jak mam się do ciebie zwracać przy innych? Per Modest? ;) - Dodał emotkę na końcu, chociaż wiedział, że nie będzie ona w stanie osłodzić tego, co owo pytanie poruszy. To jak z grzebaniem w dnie rzeki. Początkowo jest spokojnie, ale wystarczy poruszyć, a drobinki piasku, rybie odchody i inne ustrojstwa i drobnoustroje, które zdołały już się tam uleżeć, wszystko to uniesie się i stworzy kłęby materii w H2O, namacalną mgłę, która długo będzie opadała na swoje pierwotne miejsce. Nie mógł tego jednak zostawić na później, choćby ze względów praktycznych.
Spojrzał na ranę brata, już opatrywaną. Nic mu nie będzie, co nie zmienia faktu, że mogło być gorzej. A i może dałoby się tego uniknąć, gdyby Modest podjął inną, lepszą decyzję. Chciałby machnąć na to ręką, nie przywykł rozpamiętywać przeszłości, ale w tym wypadku nie mógł pozbyć się niewielkiego poczucia winy. Drobnego, malutkiego.

- Dorian, przeanalizuj wszystkich z samochodu na podstawie materiałów, jakie zarejestrowałeś, możesz też poszperać w sieci, tylko bez zwracania na siebie uwagi. Kim są, co robili, wzorce zachowań, co tylko na nich wyłapiesz - palce przecinały wiszące w powietrzu, nieistniejące klawisze.
- Damiana też?
- Tak.
- Obawiasz się, że nie wiesz kim, jest? Że nie przewidzisz jego zachowań? Myślałem, że na tym polega braterskie zaufanie, że nie musisz wiedzieć.
- Po prostu jestem ciekaw twoich spostrzeżeń. Cenię je sobie.
- Ale wybaczyłeś mu zdradę, te kilkanaście lat temu. Utrzymywałeś, że teraz wszystko będzie jak przedtem. Po prostu chciałbym zauważyć, że wtedy nie kazałbyś poddawać swojego brata żadnej analizie czy testom. I mówię to z pełnym przekonaniem, mimo iż nie znam ciebie z tamtych lat zbyt dobrze. Projekt symulacyjny z dokładnością do jakichś 52, może 64 procent. Boisz się o niego, czy o siebie?


Kocur patrzył przed siebie, lecz mimo usilnych starań, ciągle widział Doriana kątem oka. Wychylił on głowę między przednimi siedzeniami, zasłaniając dokładnie Damiana. Modest wyobrażał sobie, że siedzi on z tyłu na kolanach łysego nomady. Głupie.
Nie odpowiedział Duchowi, obejrzał się za to na pasażerów.
- Nie martwcie się, teraz tylko z górki - powiedział, już z twarzą araba, omiatając wszystkich wzrokiem.
- Masz tu dodatkowy materiał do porównania, lepszych zdjęć jeszcze przez jakiś czas nie będzie okazji zrobić. Do roboty - ponaglił Doriana, który faktycznie siedział łysemu na kolanach.

Sekal 27-12-2015 15:34

Netrunner ani myślał podnosić głowę. Co więcej, opuścił się jeszcze niżej, skręcając w niewygodnej pozycji w miejscu na nogi pasażera. Dzięki temu miał odrobinę lepszą pozycję do obsługi decku, którego ekrany migały przed oczami snaXa, wirując w tańcu niemożliwym do ogarnięcia dla kogoś bez procesora w mózgu i dodatkowych czujników w oczach.
- Szef da ci podwyżkę jak wyjdziemy z tego żywi! - trochę panicznym głosem odkrzyknął Karolowi. Smardzewski miał się za opanowane gościa, ale strzelanina w realu to było trochę za dużo do zachowania w pełni zdrowych odruchów i niskiego tętna. Za to ciągle świetnie sobie radził sieciowo i jego umysł pokrył się już siatką możliwości.
- Pudel? Na co mi pudel... - usłyszał tylko Rosiński, kiedy haker wbijał się do systemu stojącego wolno samochodu. Generalnie łatwo było po przejęciu systemu wyłączyć przejście na sterowanie manualne, ale ludzie zachowywali się wtedy dziwnie i nieprzewidywalnie, a mimo wszystko snaX nie zamierzał pomordować tu masy postronnych osób. Czując, że ma w garści wóz, ruszył nim prosto na tych, co strzelali w drzwi, za którymi kryli się E-Bow i Wilamowski. Jednocześnie wyświetlił obraz z kamerek autobusu, sprawdzając czy jest ktoś w środku. Na podłodze kuliło się kilku pasażerów. a także dalej kierował l00ka, starając się znaleźć mu jakąś ochronę. Najlepiej za plecami Wilamowskiego. Okazało się nawet, że na szczęście już zdążył znaleźć się tam gdzie chciał go snaX.
Była większa szansa, że E-Bow umiała strzelać.

Jeżeli umiała to była zbyt przerażona. Z tego co wiedział snaX, podobnie jak on raczej nie pracowała w terenie. Brutalna rzeczywistość była dla netrunnerów środowiskiem naturalnie wrogim. Kozacy nie żałowali amunicji. Strzelali na zmianę, zasypując szatnię gradem pocisków aż wióry leciały z drewnianej lady. Z pewnością podchodzili też bliżej. Wilamowski nie był się nawet w stanie wychylić, wystawiał dłoń ponad blat i strzelał na oślep. Mały przedmiot odbił się od lady i wybuchł – szczęśliwie po jej drugiej stronie. Tamci z jakiegoś powodu bardzo chcieli zabić E-bow a przy okazji Jerzego i l00ka. Musieli rzucać pod kątem, bowiem bok szatni oddzielała od głównej sali ściana. Mimo to za chwilę mogło im się udać.
Na zewnątrz przejęty przez snaXa porzucony samochód przeciął rondo i rozpędzając się wpadł na chodnik, kierując się na najbliższy wóz Kombinatu. Rosjanie uskoczyli w ostatniej chwili. Zderzenie zmiotło ich pojazd, demolując oba wozy. Jeden z Kombinujących padł skoszony serią z okna Pierestrojki, dwóch dobiegło do kolejnego auta swoich kumpli. Następny radiowóz podjechał od alei Waszyngtona i Kombinujący rozpoczęli odwrót.
Wilamowski usłyszał hałas i wyjrzał ostrożnie na zewnątrz. Postanowił wykorzystać tą – być może jedyną – okazję.
- Na trzy biegniecie do snaXa! – zawołał do netrunnerów. – Przez drzwi i na prawo! Będę was osłaniał! Raz! – odbezpieczył granat. – Dwa! – cisnął go przez ladę. – Trzy! – Granat eksplodował a Jerzy wychylił się i zaczął strzelać.
L00ke i E-bow wyskoczyli spod lady. Do drzwi mieli pięć metrów. Byli już w progu, gdy kule zaczęły świstać obok nich. Obok. Padli na ziemię zaraz za rogiem, tuż przy ścianie będąc niewidoczni dla tych strzelających z okien. Poderwali się i podpierając się nawzajem – l00ke krwawił z ramienia – dobiegli do auta, wchodząc przez otwarte przez Karola tylne drzwi.
Wilamowski wypadł przez drzwi chwilę potem, upadając na ziemię w ich progu i upuszczając pistolet. Kiedy spróbował się podnieść kolejny pocisk trafił go w bark. Żył wciąż, próbując się czołgać w stronę auta.
- Jurek! – krzyknęła E-bow.
Na tylnym siedzeniu l00ke trzymał krzyczącą i wyrywającą się dziewczynę
- Puszek! Aport! - wykrzyknął nagle bez sensu snaX, który wcale nie był bierny podczas wszystkich tych niesamowitych, krwawych i brzydkich rzeczy. Surrealizm otoczył umysł netrunnera, odgradzając go od paskudności świata rzeczywistego. Kierowanie psem nie było wcale takie trudne, jak gapiłeś się na świat jego oczami. Uderzył w drzwi klubu, próbując je zamknąć, lecz metalowe wrota były zbyt ciężkie. Chociaż bioniczny, był wciąż gabarytów pudla. Chwycił więc zębami kołnierz Wilamowskiego, ciągnąc go do samochodu. Bezwładny mężczyzna w pełnym ekwipunku ważył swoje, lecz bionik zdołał go lekko poruszyć, powoli odsuwając od drzwi.
SnaX nie próżnował też na innych polach, starając się to co jeżdżące ustawić na drodze pomiędzy kulami a samochodem Rosińskiego oraz Wilamowskim. Autobus zaczął podrygiwać, trąbić i syczeć, trzymając otwarte drzwi. Ze dwie osoby wysiadły, reszta nie ruszyła się z miejsc. Głupi ludzie! Kilka innych samochodów odmówiło posłuszeństwa swoim kierowcom. Może przynajmniej jeden z nich zareaguje ucieczką, pozostawiając swój pojazd na użytek netrunnera. Straty materialne nie liczyły się zupełnie!

Na rondzie z aktywnych w sieci pojazdów w ruchu był już tylko przemykający jego przeciwległym skrajem Citycar. Kierowca, gdy tylko zorientował się, że jego autko skręca ku strzelaninie wcisnął awaryjne przełączenie na manual, opanował poślizg odjechał. Policja wysłała już aktualizację do operatorów ruchu, kierując na objazdy wszystkie pojazdy zmierzające w stronę ronda. Pozostał tylko potrącony przez tramwaj Smart z urwanym przednim kołem. Niezbyt sterowny, szorując o asfalt podwoziem, zaczął się zataczać w stronę budynku.
Przez drzwi wypadło dwóch kozaków z automatami, ignorując Wilamowskiego dostrzegli ich samochód i wymierzyli. Kilka kul przeorało znów szyby wozu, nim Smart wbił się w ścianę odgradzając strzelców od celu. Karol ruszył na wstecznym, trzymający E-Bow l00ke, wciąż jedną nogą poza wozem w ostatniej chwili zdążył ją schować. Otwarte drzwi obijały się o ścianę budynku.
Obejście protokołów bezpieczeństwa, uniemożliwiających robotom atakowanie ludzi, nawet snaXowi zajęłoby zbyt wiele czasu, więc tylko podskoczył pudlem, wytrącając broń jednemu z kozaków. Drugi strzelił do psa i obaj mieli rzucić się w pościg, gdy na horyzoncie pojawiło się jednocześnie kilka kolejnych radiowozów, w tym opancerzona furgonetka antyterrorystów. Kozacy zniknęli w środku. Kombinujący wybiegli z restauracji, wskoczyli do pozostałych aut i odjechali. Część radiowozów ruszyła za nimi w pościg, część podjechała pod budynek. Na monitoringu podziemny garaż „Pierestrojki” opuszczały kolejne pojazdy, znikając w bocznych uliczkach na tyłach Uniwersamu, dwie czarne limuzyny odjechały już wcześniej. Kilka ciał oraz wijących się z bólu rannych leżało w zasięgu kamer we foyer i garażu.
Istna jatka.
Karol zatrzymał samochód. Oddychał ciężko z rękami drżącymi na kierownicy.
Strzelanina umilkła, pozostał jedynie śpiew syren. Przez chwilę uspokajając walące serca, poprzez popękaną szybę obserwowali biegnących policjantów z długą bronią, nadjeżdżające kolejne radiowozy, karetki i wozy straży pożarnej. E-Bow otwarła drzwi i wyrwawszy się l00kowi pobiegła ku „Pierestrojce” a l00ke zaklął, po czym pobiegł za nią. SnaX zdążył już przesłać sygnał medykom, pokazującym najbliższej karetce gdzie dokładnie powinna zaparkować. Przełączył się na kamery w budynku, przeskakując z jednej do drugiej i oceniając skalę dalszego niebezpieczeństwa. Szukał też sygnałów dronów, taka strzelanina powinna zwabić przynajmniej kilka. A taki dron zawsze się przydawał.
Niebo było zaskakująco czyste, jedyne co na nim świeciło to półksiężyc i gwiazdy. Nie było też słychać nieodłącznego w takich sytuacjach bzyczenia stada wścibskich latających kamer. Netrunner przypomniał sobie o zakazie lotów dronów nad miastem, wprowadzonym po strąceniu śmigłowca Frontexu. Strach przed kolejnymi aktami terroru był tak wielki, że wycofano nawet maszyny policyjne, uznając je, słusznie zresztą, za zbyt słabo zabezpieczone przed wrogim przejęciem. Zezwolenie na loty miały tylko drony wojskowe i należące do Agencji oraz maszyny załogowe, pilotowane przez ludzi. Gdzieś z oddali przez syreny przebijał się odgłos nadlatującego śmigłowca.
W Pierestrojce nikt już nie strzelał. Kozacy rozpierzchli się, wsiadając do aut i wyjeżdżając z garażu lub uciekając tylnym wejściem. Do klubu i restauracji weszli antyterroryści, nie napotykając oporu. Na rondzie zaroiło się od radiowozów. Błysk kogutów rzucał czerwono-błękitną iluminację na okoliczne budynki wraz z buchającymi z okien restauracji płomieniami. Pod klub podjechał wóz strażacki i pokierowana przez snaXa karetka. Wypadli z niej ratownicy, podbiegając do l00ka i E-Bow, lecz z auta nie widział dokładnie co tam się działo.
- Ja pierdolę – rzekł Karol, włączając e-papierosa. – Takiej rozpierduchy się nie spodziewałem. Sicz, Kombinat a w środku tego wszystkiego netrunnerzy. Wojny gangów to zdecydowanie coś w co tacy jak my nie powinni się mieszać. l00ke w tym siedzi, ale E-bow?
- Ta sama gałąź obsranego drzewa - obrazowo wytłumaczył mu snaX, gramoląc się na siedzenie. Spojrzał w stronę Wilamowskiego, ale na razie nie ruszył się. Kłębiło się tam wystarczająco ludzi.
Dopiero teraz snaX przypomniał sobie nieodebrane połączenie i szyfrowaną wiadomość od Nguyena, którą otworzył:
„K i K namierzyli jakiegoś speca od neurowszczepów, który ma coś wspólnego z Wol. i tą dziewczyną co sparaliżowała miasto. Kombinujący zawieźli właśnie doktorka do klubu Fabryka Trzciny na Łomżyńskiej. K i K wchodzą. Ja i G jedziemy do nich. Wil. nie odbiera holo, wiesz co z nim?”
- Obawiam się, że jest niedysponowany - kwaśno powiedział netrunner, kiedy połączył się technowietnamczykiem. - Słyszałeś już o tej strzelaninie na Grochowie? Siedzimy w centrum pozostałości po tym. Potrzebuję transportu!
- To se załatw! – odpyskował bezczelnie Nguyen. – Sami właśnie zarekwirowaliśmy brykę. Ida ma jedno nasze auto a Jerzy drugie.
Furgonetka z napisem „Zakład konserwacji sieci” musiała stać gdzieś tutaj. Chyba nawet mignęła wcześniej netrunnerowi zaparkowana dalej przy Grochowskiej. Wilamowski musiał mieć do niej kluczyki.
- Co za strzelanina? – spytał technowietnamczyk. - Nic jeszcze nie ma w newsach… a nie czekaj. Jest nagranie z okna. O ja pierdziu. To wszystko o tą waszą znajomą netrunnerkę?
Faktycznie, holowizje pozbawione dronów nie działały tak błyskawicznie jak zwykle. Gdy człowiek był w epicentrum wydarzeń te zdawały się trwać wieczność. W rzeczywistości wszystko rozegrało się w góra piętnaście minut.
Karol, znając dobrze snaXa nie dopytywał więcej.
- Chyba już bezpiecznie – powiedział, otwierając drzwi samochodu. - Idę zobaczyć co z nimi.
- Pójdę z tobą - wyrwał się netrunner, wygrzebując się ze swojego miejsca pod siedzeniem pasażera. - Zaraz będę musiał znikać, robota pali mi się w rękach. Pamiętaj o prośbie, daj znać gdzie. Za samochód dostaniesz oficjalne pismo od IAICA - obiecał snaX, mający na to swoje sposoby.
- Będę kurewsko wdzięczny - Rosiński skinął mu głową.
Zbliżyli się do l00ka.
- Co z nim? - zapytał snaX- Jesteście cali? - dodał. Pytanie o to było takie krępujące, ale musiał się dostać do Wilamowskiego, aby poszukać kluczyków.
Nie odpowiedzieli. l00ke obejmował klęczącą na chodniku, płaczącą E-bow. Oboje byli zakrwawieni. Gdy Karol odsłonił mu widok, snaX zobaczył, że Wilamowskiego właśnie reanimowano. Ilość krwi dookoła wskazywała na to, że Jerzy oberwał kilkukrotnie, w tym w tętnicę. Jeden z ratowników uciskał mu udo, drugi szyję, lekarz naciskał miarowo pierś i robił sztuczne oddychanie.
- Defibrylator! – zawołał.
Rozpięli Wilamowskiemu kurtkę i zdjęli kamizelkę kuloodporną z wieloma śladami po zatrzymanych trafieniach, rozerwali koszulę. Prąd popłynął przez elektrody podłączone do jego piersi. Ciało drgnęło.
- Cholera - wymknęło się Karolowi.
Wciąż podjeżdżały kolejne karetki, radiowozy, wyły syreny a dookoła biegali ludzie. Wszystko to zdawało się trwać wieczność. Wreszcie lekarz położył dłoń na ręce obsługującego defibrylator ratownika, powstrzymując go przed jego kolejnym użyciem.
- Przykro mi – powiedział, przesuwając spojrzeniem po netrunnerach - Straciliśmy go.
E-Bow zaszlochała, z głową na ramieniu l00ka.
Jerzy Wilamowski nieruchomymi oczyma wpatrywał się w gwieździste niebo.

- Kurwa - zaklął cicho snaX, patrząc się na byłego już agenta IAICA. Było mu przykro. Trochę, bo przecież z Wilamowskim pracował. Pewnie mniej niż innym, bo aktualnie analizował, czy nie sam nie popełnił gdzieś błędu. Gdyby spróbował z robotami? Nie, to by nie wyszło. Miał tu zdecydowanie zbyt małe możliwości! Potrząsnął wściekle głową. Najgorsze, że reszta ekipy gdzieś pędziła, a on nie mógł ich zostawić. Uklęknął przy ciele i całkiem bezceremonialnie przeszukał je w celu znalezienia kluczyka do auta. Dla zszokowanych ratowników wyświetlił legitymację.
- Muszę się spieszyć, życie jeszcze kilku moich znajomych jest zagrożone - wyjaśnił, kiedy znalazł klucz.
Plan był prosty. Popędzić do samochodu i grzać ile wlezie.
- Nguyen, Wilamowski nie żyje - powiadomił przez holo. - Ja postaram się dotrzeć.
"Znajdź sobie sam". Ta, całość braku profesjonalizmu agencji w pigułce. Jak oni mogli cokolwiek złapać w takich warunkach?!
- Co? – zająknął się z niedowierzaniem Nguyen. – Cholera. Nie mów Idzie. Nie teraz. Nie wiem co tam się dzieje, jesteśmy dopiero w drodze.

snaX odszedł, zostawiając za plecami przyjaciół. Słowa pocieszenia i tak nie pomogą nikomu. Pobiegł do furgonetki, wsiadł i ruszył. Kogut wciąż spoczywał na dachu, więc mógł zasuwać na sygnale. Mimo to jazda na Szmulcowiznę zajmie przynajmniej dziesięć minut.
Pognał Grochowską na zachód, zwalniając tylko na skrzyżowaniach i mijając jadące w przeciwnym kierunku kolejne radiowozy i karetki.
Netrunner sam czuł się jak pogotowie ratunkowe, pędząc z jednej akcji na drugą.
Droga dłużyła się niemiłosiernie.
Jedyne co mógł w jej trakcie zrobić to zapoznać się z planami budynku i informacjami o okolicy. Fabryka Trzciny leżała na terenie Kombinatu. Kwiatkowska i Kawka nie czekając na wsparcie weszli do gniazda żmij. Stawką było wyjaśnienie tajemnicy Wolanda, więc Babiarz wysłał im na pomoc wszystkich agentów operacyjnych jakich miał pod ręką. Praskiej policji, zapewne słusznie, nie ufał. Zanim wsparcie dotrze z zakorkowanego centrum całą siłę Agencji stanowiła Kwiatkowska, dwoje świeżych agentów, technik i netrunner.
Ten ostatni przemierzając ogarnięte chaosem miasto słuchał coraz bardziej panicznych raportów Nguyena:
- SnaX! Dojechaliśmy, słyszymy strzały!
Po chwili:
- Trzymam na muszce jakiegoś faceta, który wysiadł z samochodu z bronią! Człowieku, co tu się dzieje! Dookoła biegają bioniczne zwierzęta, droidy domowe…
...Trzask...
- …doniesienia z całej dzielnicy, wszystko co łączy się z siecią wariuje.
...Szum...
- Ida mówi, że tam jest Woroszył! Kawka ranny. Na podwórzu roboty walczą z Kombinującymi, Gryzik się nie przebije. Biernat przejął jednego bionika, biegnie nim Idzie pomóc. Przesyłam ci obraz z jej e-glasów.
Mijając Dworzec Wschodni snaX ujrzał w cyberoku zbliżenie na leżący w błocie granat EMP i ścianę budynku a gdy Ida uniosła wzrok, wyglądając chyba zza maski samochodu, zobaczył stojącego w progu androida trzymającego za kołnierz niczym żywą tarczę rannego agenta. Woroszył miał wyłączony modem. Czyżby obawiał się czegoś potężniejszego od siebie?
W polu widzenia nie było nic co łączyłoby się z siecią a więc nic, co netrunner mógłby zdalnie wykorzystać. Nie mógł pomóc w żaden sposób.
Mógł tylko obserwować i słuchać jak Ida gra na czas, w końcu udając ranną wyczołguje się zza auta, po czym sterowany przez Biernata bioniczny pies kopie ku niej granat a sam odwraca uwagę androida. Sekundę później wirtualny ekran pokrył się czernią. Elektromagnetyczny impuls zniszczył również jej holo.
Ale nim to się stało bystry wzrok snaXa wychwycił pewien szczegół. Android miał do tyłu głowy podpięty kabel prowadzący gdzieś w głąb budynku. Wcale nie był odłączony od sieci! Jego pamięć - cyfrowa dusza - mogła być ekranowana i wciąż nienaruszona w ranionym śmiertelnie mechanicznym ciele. A teraz właśnie opuszczać je poprzez stałe łącze.
snaX ani nikt z Agencji nie miał szans w porę się do niej manualnie podłączyć. Może Ida, lecz nie było z nią kontaktu.
Ustalenie lokalnego dostawcy kablowej sieci i zmuszenie go do jej odłączenia mogło potrwać zbyt długo. Ale Fabryka Trzciny to był klub, musiał mieć ogólnodostępną stronę internetową a może i własną serwerownię. Wciąż istniała niewielka szansa, że uda się zatrzymać Woroszyła, nim zniknie w odmętach sieci.

Pytanie jakie netrunner miał w głowie, to nie było "jak" tylko "czy". Woroszył był ledwie jedną głową hydry, dostanie się do niego niewiele pomagało w całym master planie jego braciszka, który jawił się jako ten dobry. I tym, co bezpośrednio siedziało w mózgu snaXa. Starcie teraz z Woroszyłem, kiedy ten miał dostępne zasoby klubu, możliwe, że nawet powiększone na tę okoliczność, wydawało się pewnym szaleństwem. Z drugiej strony, musiał czuć się pewnie, kiedy podłączał się kablem i sama ta okoliczność wzbudzała adrenalinę w żyłach kogoś takiego jak Smardzewski. Szybkość nie była najważniejsza, ale i tak na samym początku zhakował autopilota, zmuszając go do wyciskania trochę więcej niż ustawowa prędkość. To było proste, wystarczyło odpięcie od sesji a następnie zmodyfikowanie ograniczeń.
Dopiero wtedy przełączył się na autopilota i przeszedł na tryb całkowicie sieciowy.

Prześledził w głowie dostępne możliwości. Nie mając nikogo mogącego podpiąć go bezpośrednio, teoretycznie najlepiej byłoby się spieszyć. Z drugiej strony, skoro Woroszył używał tamtejszej sieci, to może posiadali faktycznie własną jednostkę, a nie wysługiwali się zewnętrznym hostingiem? Sprawdził więc to na samym początku, pingując adres witryny. Gdyby tak było, atak lodołamaczami mógłby okazać się całkiem skuteczny.


kanna 27-12-2015 16:45

Na korytarzu na zapleczu klubu było ciemno, co powinno zdezorientować napastników. Kwiatkowska i Kawka, oboje w noktowizyjnych goglach, widzieli wszystko. Wycelowali dwulufowe pistolety, Ida wskazała Wojtkowi pozycje, ustawili się.
- IAICA! Rzuć broń, na ziemię!

Mężczyzna zatrzymał, się, a po chwili, powoli opadł na kolana, odsuwając od siebie broń. Łysy kark, w motocyklowej kurtce, założył dłonie na głowę.
- IAICA! – krzyknął znów Kawka do pozostałych - Rzucić broń przez drzwi! Wychodzić kolejno!
- Android, którego ścigacie… - rzekł mężczyzna klęczący między wymierzonymi w niego lufami. - Idzie za nami.
Pomiędzy skowytami alarmu usłyszeli ciężkie kroki na metalowych stopniach.
Ida zawahała się przez sekundę. Podniosła pistolet mężczyzny
- Wstawaj i na zewnątrz - skinęła na klęczącego faceta.
- IAICA! - krzyknęła do pozostałych za drzwiami . - Wychodźcie, bez broni.
- Nie mamy broni - i chcemy wyjść! - odkrzyknął jakiś głos. - Goni nas Woroszył, a na dole jest jeszcze połowa ruskiej mafii! Jak chcecie go załatwić to powodzenia!
- Wychodźcie, trzeba opuścić budynek. - Ida nie wiedziała, czy informacja o Woroszyle jest blefem, ale w sytuacji alarmu wyprowadzenie ludzi było kluczowe.

Podczas gdy oboje przekrzykiwali wyjący wciąż alarm, łysy motocyklista, odprowadzony lufami, wstał z kolan i podążył do drzwi wyjściowych.
Pozostali wyszli jego śladem na korytarz. Ida rozpoznała ich od razu -
podejrzewani o terroryzm chłopak i dziewczyna z automatycznej taksówki. Szczupły młodzieniec w grubych lustrzankach na twarzy. Oraz Anna Moryc / Laura Nowa. Zwykła-niezwykła dziewczyna o ładnej buzi i długich brązowych włosach. Była przytomna, lecz wyglądała na całkiem roztrzęsioną.
Za nimi doktor Stanisław Korbowicz oddychał ciężko.
Idący na końcu wysoki i szczupły mężczyzna, sądząc po ubiorze, był tym samym, który strzelał do kamer monitoringu na parkingu Arkadii. Dłonie w kieszeniach kurtki, bez wątpienia zaciśnięte na broni.
Oglądając się nerwowo za siebie, omiatani światłem lampy alarmowej ruszyli do wyjścia.
Motocyklista właśnie otworzył drzwi na zewnątrz. Z dworu wdarł się do środka zimny wiatr oraz szum i zapach deszczu.
- Szto? – rzucił zdziwionym tonem.
Na stopniu widać było nieruchomą ludzką rękę i kawałek ciała kogoś ubranego w podobny płaszcz co trup w magazynie.
Zaś w tle, na podwórzu, między zaparkowanymi tam pojazdami świeciły się dziesiątki oczu. Słabe światło latarni wydobywało z nocy sylwetki siedzących półkolem wokół wejścia psów i kotów.
Młodzieniec w lustrzankach właśnie minął stojącego plecami do ściany agenta. Jedną ręką obejmował dziewczynę, w drugiej, opuszczonej dłoni ściskając niewielki, okrągły przedmiot.
- Ma granat! – Krzyknął Łowca, biorąc go na cel. – Rzuć to! Natychmiast!

Ida jednym spojrzeniem ogarnęła przybyszy. Rozpoznawała wszystkich, elementy układanki wskoczyły na swoje miejsce. Tam rzeczywiście mógł być Woroszył. Stado bionicznych zwierzaków na zewnątrz powodowało, że znaleźli się między dwoma frontami. Nie było dobrze. Ścisnęła mocniej broń.
- Wojtek, opuść broń - nakazała. - On chroni dziewczynę, nie zrobi nic, co by jej zaszkodziło. Tam - wskazała mu podwórze.
Spojrzała na chłopaka w lustrzankach.
- Znam Cię, doktora, matkę małej - wskazała na dziewczynę. - Na zewnątrz jest stało zwierzęcych AI. Potrzebuje twój granat. Daj mi go.
Młody chłopak zawahał się. Także przez broń, którą celował w niego ten drugi agent. Nie pomagała w myśleniu.
- To EMP. To jedyne co powstrzymuje go przed załatwieniem nas - wyjaśnił agentce, wskazując głową na klub, z którego wyszli - Nie zaatakują, dopóki wie, że mogę go użyć. – zapewnił ja, choć bez przekonania.
Zwierzęta siedziały, wpatrując się w nich.
- Jesteś w stanie coś z nimi zrobić? - szepnął do Laury.

Łowca Duchów wahał się, lecz w końcu opuścił pistolet.
Dziewczyna patrzyła na bioniczne zwierzęta.
- Ci ludzie mi nie zagrażają – rzekła niepewnym głosem. – Przepuśćcie nas.
Psy i koty usłuchały natychmiast, rozstępując się na boki i robiąc im przejście do pojazdów.
- To ona sterowała SAWĄ, prawda? - zapytała Ida, ale raczej pro forma.
Chłopak nie odpowiedział – wyszedł na parking, rozglądając się.
Strzał zaskoczył wszystkich.
Chłopak padł na ziemię, wypuszczając granat EMP z rąk – potoczył się gdzieś między bioniczne zwierzęta.
Laura krzyknęła. Nomadzi, doktor i dziewczyna schowali się za zaparkowanymi pojazdami a Ida cofnęła się do budynku. Ludzie wychodzący z klubu rzucili się do panicznej ucieczki przez bramę.

Bioniczne zwierzęta skoczyły we wszystkie strony, wypatrując wroga. Strzał padł gdzieś z prawej, od kamienicy w środku kwartału. I prawdopodobnie z góry. Wszystkie jej okna były ciemne. Snajper był blisko. Kilkanaście metrów od nich.
Nie wiedzieć kiedy umilkło wycie alarmowej syreny a z głośnika nad głową agentki odezwał się głos Woroszyła:
- Zostawcie dziewczynę, doktora i inkwizytorów a nie będę was ścigał! Macie pięć sekund!
Snajper posłał kolejną kulę w drzwi, zmuszając wyglądającą na zewnątrz Idę do schowania się w korytarzu.
- Cztery!
Głośnik nadawał z minimalnym opóźnieniem. Wydawało jej się, że słyszy ten sam głos na żywo dobiegający z magazynu na końcu korytarza. Stojący obok niej Kawka wciąż mierzył w tamtą stronę z pistoletu.
Przeklęła bezgłośnie.
- Tam - wskazała Wojtkowi magazyn ruchem głowy. - Musimy go zdjąć.
Przyciśnięta do ściany zaczęła przesuwać się w stronę magazynu, ciągle celując z broni. Mieli kilka sekund.

Wojtek przełknął ślinę, słysząc polecenie. W jego oczach niewypowiedziana wątpliwość:
„Nie powinniśmy zaczekać na wsparcie?”
Krok po kroku zbliżali się do końca omiatanego czerwonym światłem korytarza. Drzwi magazynu, wciąż uchylone do jego środka zasłaniały częściowo widok na ciemne pomieszczenie. W noktowizji widzieli gęstniejący tam mrok jako ciemniejszą zieleń. Coś tam zaszurało. Podchodzili dalej. Pięć metrów, trzy, jeden. Kwiatkowska przywarła do ściany, Kawka stanął obok. Spojrzeli po sobie porozumiewając się gestami. Ona wychyli się mierząc do środka, on stanie naprzeciw drzwi.
Na trzy. Raz, dwa…Teraz!

Jasnozielony błysk!
Wielki, czworonożny kształt ze zwierzęcym rykiem wyskoczył wprost na łowcę. Ten strzelił, odskakując, Ida również, cofając się jak poparzona od wejścia. Wyładowania pocisków elektromagnetycznych, Ida trafiła w tułów, Kawka w głowę, bioniczny dog odbił się od przeciwległej ściany, lecz nim padł w drgawkach na podłogę za nim już wyskoczył kolejny. Jeśli zwierzęta na parkingu sprawiały wrażenie przypadkowej zbieraniny domowych pupili to były bojowe psy, niewiele mniejsze od Wilkora.
I piekielnie szybkie.

Tym razem Kawka chybił, Ida trafiła psa pierś, obezwładniając przednie łapy. Bestia wywróciła się, wpadając na agenta, już szorująca kłapiącą paszczą po podłodze. Zęby dosięgły stopy mężczyzny, zaciskając się na niej. Kawka zawył, upadając.
Ida strzeliła trafiając w kark, oczy psa zgasły, lecz jego kły zakleszczyły się na stopie agenta.
W tej samej chwili z drzwi wychyliła się dzierżąca pistolet maszynowy dłoń. Wyposażona w kamerę broń, umożliwiająca strzelanie bez wychylania się. Kilka kul minęło Idę o włos, jedna drasnęła ją w lewe ramię, nim zdążyła zanurkować za stos skrzynek z butelkami po piwie. Tłuczone kulami szkło osłoniło ją od pocisków.

Ją, ale nie Wojtka, leżącego po drugiej stronie osłony.
Zza skrzynek dobiegał jego jęk, przechodzący w rzężenie.
Strzały umilkły, Ida usłyszała odgłos zmieniania magazynka.
Na dworze, z prawej, skąd strzelał snajper, pojawił się gęsty biały dym a nomadzi z towarzystwem gdzieś zniknęli. Po chwili z lewej odezwały się strzały.
- Ida!? – w słuchawkach odezwał się głos Pauli Gryzik. – Słyszymy strzały! Gdzie jesteście!?
- Wychodzę na parking - powiedziała. - Wojtek dostał. Woroszył tu jest.
Wiedziała już, że źle oszacowała sytuację. Musiała wyjść na zewnątrz korzystając z przerwy w ostrzale i ściągnąć posiłki. Wojtek nie miał wiele czasu.

Skoczyła do wyjścia, kule znów śmignęły obok, gdy wypadała na zewnątrz, przywierając do ściany zaraz za drzwiami. Tu wcale nie było bezpieczniej. Ogłuszająca kanonada i błyski wystrzałów w ulewnym deszczu. Po lewej, przy głównym wejściu klubu rozpętała się prawdziwa bitwa gangsterów z Kombinatu ze stadem nadciągających ze wszystkich stron bionicznych zwierząt. Dziewczyny, doktora i towarzyszących im mężczyzn nie było nigdzie widać, musieli kryć się gdzieś dalej za zaparkowanymi autami. Po prawej rozwiewał się dym przesłaniający opuszczoną kamienicę, z której wcześniej strzelał snajper. Zaraz znów będzie miał widoczność.

W powietrzu świstały zabłąkane kule.
Ida schowała się za najbliższym samochodem.
Nie było którędy wydostać się z tego przeklętego podwórza!
Draśnięte ramię krwawiło, lecz przez adrenalinę prawie nie czuła bólu. To Jerzy był od strzelania. Ona - od śledztwa i przesłuchań! Gdyby tylko był tu Jurek… Gdzie on się podziewał?
- Na ulicy też są uzbrojeni ludzie! – odpowiedziała Gryzik. – Nie mam jak się do ciebie przebić! Biernat spróbuje wysłać ci pomoc!
Póki co żadnej pomocy Ida nie dostrzegła.

Ze swojego miejsca widziała za to fragment korytarza, z którego przed chwilą uciekła. Drżącymi lekko dłońmi wymierzyła w wejście broń, widząc tam jakiś cień i słysząc ciężkie kroki. O mało nie pociągnęła za spust, gdy coś ukazało się w progu. Tym czymś był Wojtek, trzymany w powietrzu za kołnierz przez używającego go jako żywą tarczę androida. Kawka całą pierś miał zalaną krwią. Zwisał bezwładnie jak szmaciana lalka, wydając z siebie słabe jęki.
- Idalia Kwiatkowska! – usłyszała zza pleców Wojtka donośny głos Woroszyła. - Córeczka tatusia! Jak się miewa to warzywo? Wybacz, że zapomniałem mu wysłać do szpitala bukietu! Wyłaź, bo tego tutaj też załatwię, ale kawałek po kawałku! Poczynając od genitaliów!
Wtem, w przebłysku alarmowej lampy Ida dostrzegła w błocie błyszczący, okrągły przedmiot. Granat EMP upuszczony przez chłopaka. Leżał dwa metry od niej, na otwartej przestrzeni, w połowie odległości do drzwi.
- Już wychodzę! - odkrzyknęła, żeby zyskać na czasie.
- Bez broni! Nie zabiję cię, laleczko, przydasz mi się żywa! O ile twój nowy szef spełni moje żyyyczenia-enia-eniaaae… - jego głos uległ nagle zniekształceniu i ucichł. Zachwiał się a wraz z nim Wojtek.
- Paula, tu jest granat EMP. Biernat da radę podesłać zwierzaczka? - wyszeptała do holofonu. - Chwieje się.. ktoś go przejmuje?
- Poookaż siiię! - odezwał się znów zniekształcony głos androida.
- Tak, przejął jednego - odpowiedziała Gryzik. - Prześlij nam obraz z e-glasów, żeby wiedział gdzie szukać. Piętnaście sekund, jak po drodze nie oberwie.
- Przesyłam - spojrzała najpierw na granat, żeby przekazać jego pozycję. Potem przeniosła spojrzenie na androida.
- Wychodzę - powtórzyła. Wychyliła się nieco zza samochodu. Ciągle nie puszczała broni, ukrytej za maską.
Ujrzała fragment sztucznej twarzy, ukrytej za trzymanym wciąż w powietrzu Kawką i napotkała spojrzenie elektronicznego oka..
- Dalej! - jego głos odzyskał dawne brzmienie. Nie chwiał się już. Nie strzelił do niej, może czekał aż bardziej się odsłoni.
- Jak puścisz agenta - powiedziała Ida. - Nie jest ci potrzebny. Zostaw go.
Woroszyła zniecierpliwiła ta słowna przepychanka. Domyślił się w końcu, że Łowczyni gra na czas.
Przystawił broń do kolana Wojtka i strzelił. Bryznęła krew. Kawka szarpnął się bez skutku i rozpaczliwie zawył. Android przyłożył lufę do jego drugiej nogi.
Kobiecie też nie udało się powstrzymać okrzyku: - Nie!
- Masz dwie sekundy! - ryknął.
- Nieee wych-odź! – jęknął Wojtek.
- Biernat się przedostał! – odezwała się Paula w słuchawkach. - Widzimy cię!

Poprzez deszcz i strzelaninę Ida usłyszała odgłos śmigieł drona a gdzieś w oddali śpiew policyjnych syren.
- Potrzebuję granat - syknęła, kierując spojrzenie na leżący na mokrym bruku przedmiot.
- Idę - powtórzyła rozpaczliwie. - Nie mogę wstać. Nie czuję nogi. Wsunęła broń za kurtkę, pod pachę i położyła się na boku.
Zaczęła powoli wysuwać się zza samochodu, nisko przy ziemi, szorując biodrem po bruku i ciągnąc za sobą "bezwładną" nogę.

To była ryzykowna gra. Woroszył mógł nie wiedzieć czy rzeczywiście trafił Idę w nogę, zatem mógł w to uwierzyć. O ile słowa “wiara” w ogóle można było użyć w odniesieniu do sztucznej inteligencji. Skrypty przestępczej AI na pewno nie przyjmowały ludzkich słów za dobrą monetę. Każdą informację starały się zweryfikować, przy czym zapewne oceniały ją zerojedynkowo.
Prawda lub fałsz. Nic pośrodku.
Android ze swej obecnej pozycji mógł nie widzieć granatu, zasłaniał mu go trzymany jak żywa tarcza Wojtek. Ale obserwował uważnie czołgającą się po ziemi Idę, przesuwając się tak, by ją całą widzieć. Teraz, gdy nie dostrzegł w jej dłoniach broni, puścił Kawkę, który upadł z jękiem na podłogę korytarza. Android zrobił krok w kierunku Idy, wciąż mierząc do niej z broni i wyciągając ku niej drugą rękę. Teraz, jeśli Ida sięgnie po leżący w błocie granat Woroszył z pewnością go zauważy.
Na pokiereszowanej w „Oldskulu” twarzy miał plastry. Poruszał się trochę nieskładnie, ześlizgując stopą po schodku. Coś co nim zachwiało paręnaście sekund temu – chyba informatyczny atak - mogło go uszkodzić, ale w jakim stopniu? Nie mogła dłużej grać na czas.
Nagle kątem oka dostrzegła białego bionicznego bulteriera wyskakującego zza sąsiedniego samochodu. Pies wbiegając między androida a Idę kopnął łapą granat, który potoczył się ku agentce. Bulterier skoczył na androida, czepiając się zębami jego nogawki. Nie miał z nim szans, huknął strzał, po czym Woroszył strząsnął go z siebie, ale zwierzak wystarczająco długo skupił na sobie jego uwagę.
Ida otwarła już klapkę granatu, dostrzegając wyświetlacz zapalnika ustawionego na bliski kontakt – dwie sekundy. Nie miała czasu zmieniać. Wcisnęła guzik, rzucając granatem w androida. Jego ciało i mimika były odwzorowane tak perfekcyjnie, że widziała zaskoczenie w sztucznych oczach.

Zarzuciło nim do tyłu. Jego palec zacisnął się na spuście, wywalając resztę magazynka w niebo i sklepienie korytarza. Kawka skulił się, obsypany tynkiem i szkłem, gdy kule rozbiły alarmową lampę. Jej holofon i noktowizor padł, widziała więc tylko jak wielka sylwetka miota się w drgawkach po ciemnym korytarzu, rozświetlanym przez błękitne wyładowania. Zwalił się z hukiem na podłogę.
Obok głównego wejścia wciąż trwała strzelanina, na parking wjechała tyłem jakaś furgonetka, wsiadała do niej Anna Moryc/Laura Nowa, doktor Korbowicz i towarzyszący im mężczyźni.

Gdy Ida, z dobytą na powrót bronią, podpełzła na czworakach do krwawiącego z wielu ran Kawki, dostrzegła, że z tyłu czaszki rzucającego się w konwulsjach androida biegnie do magazynu jakiś kabel. Jego pamięć - cyfrowa dusza - mogła być ekranowana i wciąż nienaruszona w ranionym śmiertelnie mechanicznym ciele. A teraz właśnie opuszczać je poprzez stałe łącze.
Nie zastanawiała się długo, a właściwie wcale - wycelowała i władowała magazynek w kabel połączony z czaszką, przestrzeliwując go a przy okazji dziurawiąc głowę androida pociskami elektromagnetycznymi. Potrzebowała dać ujście frustracji. Z dziur po kulach trysnęła sztuczna krew i biały płyn chłodniczy, tworząc ohydną mieszankę. Mechaniczne ciało znieruchomiało.
W tym samym momencie z magazynu wyjrzała na korytarz jakaś twarz i zaraz schowała się z powrotem.
- Nie tędy! – zawołał kobiecy głos a chwilę potem odezwał się kolejny:
- Jadę z tobą, słyszysz! – ten głos Ida rozpoznała. Należał do Diany Oboleńskiej.

Przyklękła obok Wojtka, wykrwawiał się. Sięgnęła do jego kamizelki taktycznej i odpięła przyczepiony do boku zestaw pierwszej pomocy – wstrzyknęła mu w ramię zawartość ampułki z leczniczymi nanobotami, a potem oszacowała obrażenia i zaczęła opatrywać rany, zaczynając od tych najmocniej krwawiących. Wojtek był przytomny, charczał.
- Będzie dobrze – zapewniła go. – Pomoc już jedzie.

Obejrzała się – furgonetka z Laurą, chłopakiem i Korbowiczem ruszała w stronę bramy. Wokół wciąż trwała strzelanina, ale Ida była odcięta, bez kontaktu z nikim, wszystko unicestwił granat.

Wilczy 28-12-2015 22:57

Zadziałało. Jego blef zadziałał. Igor był równie zaskoczony jak pozostali. Ale najwidoczniej w pewnych kwestiach AI wciąż nie dościgały ludzi - Woroszyłowi brakowało danych o Siodłowskim, więc zamiast ich rozwalić, czeka. Zbiera nowe dane. Kalkuluje szanse. Nie mógł postąpić na podstawie przeczucia... jak człowiek. Prawda?

Igor gorączkowo szukał wyjścia z sytuacji. Chwilowo mieli przewagę - ale raczej nie potrwa to długo, więc muszą ją wykorzystać i spadać.

Siodło poczuł ulgę, kiedy znów znaleźli się w zasięgu Sieci. Wysłał ojcu krótką wiadomość:

Cytat:

Wychodzimy. Trzymajcie się z dala od ruskich, może być gorąco.
Powinien z tego zrozumieć, że ich stosunki z Kombinatem stanowczo się ochłodziły. Jak tylko stąd wyjdą musi dać znać pozostałym w Karawanie, że trzeba znów ruszyć w drogę - nie mogą zostać tam, gdzie znajdzie ich Kombinat. Ale właśnie - trzeba się jeszcze wydostać.

Igor spojrzał po pozostałych. Usłyszał hałas na schodach, którymi tutaj weszli.
- Uwaga - syknął do pozostałych - Idziemy na górę, ale powoli. Trzymajcie się blisko.

Gdzieś na górze usłyszeli brzęk tłuczonego szkła. Magazyn powyżej był pogrążony w całkowitej ciemności. Iwan prowadził, z wycelowaną przed siebie bronią, doktor szedł zaraz za Igorem i Laurą, Rokas zamykał pochód.
Byli u szczytu schodów gdy przytłumione dudnienie muzyki ucichło, zaś w jego miejsce zawył sygnał alarmowy, przeplatany automatycznym komunikatem o pożarze wraz z prośbą o opuszczenie budynku.
Szeptali między sobą:
- Czemu włączyli alarm?
- Co tu tak ciemno?
- Wciąż idzie za nami?
- Tak, słyszę go. Szybciej!

Zza otwartych drzwi na korytarz prowadzący do wyjścia dobiegało migające, czerwone światło. W jego przebłyskach dostrzegli ciało. Trup leżał w nienaturalnej pozycji, jakby upadł na brzuch a potem ktoś go obrócił. Jeden z facetów, którzy ich tu przywiedli. Wokół jego głowy rozlewająca się kałuża krwi, wciąż cieknącej z rany na szyi.
- Od noża – stwierdził Iwan - Robota Aldony.
Mierząc przed siebie z pistoletu wyjrzał na korytarz.

Prosto pod lufy gliniarzy.

- Rzuć broń! Ręce na kark! – odezwały się równocześnie dwa głosy, męski i kobiecy - Na ziemię!
Ewidentnie trzymany na muszce Smirnow nie miał wyjścia. Usłuchał, rzucając przed siebie pistolet, zakładając ręce za głowę i klękając na podłodze.
- Tu IAICA! – krzyczał męski głos – Rzucić broń przez drzwi! Wychodzić kolejno!
- Android, którego ścigacie… - powiedział Iwan. - Idzie za nami.
Pomiędzy skowytami alarmu usłyszeli ciężkie kroki na metalowych stopniach.
- IAICA! - to znów był głos kobiety - Wychodźcie, bez broni.

Policja, myślał Siodło? Jakby mieli mało problemów… Czy to Laura ich wezwała? Raczej nie - pojawili się zbyt szybko. Ale może się przydadzą - mimo wszystko. Przede wszystkim Igor i reszta muszą się wydostać na zewnątrz.

Siodłowski połączył się przez holo z ojcem. On i Daniel - ich odsiecz - powinni być już w drodze. Lepiej, żeby wiedzieli co się tutaj dzieje. Igor włączył im streaming z własnych cyberoczu. Jesteś w ukrytej kamerze, glino!
- Nie mamy broni - i chcemy wyjść! - odkrzyknął Siodło. Spojrzał na Rokasa, żeby ten zdążył schować swój pistolet - Goni nas Woroszył, a na dole jest jeszcze połowa ruskiej mafii! Jak chcecie go załatwić to powodzenia!
Mówiąc to podszedł w kierunku Iwana - wciąż ściskając w ręce granat EMP, a Laurę blisko siebie. Rokas z Korbowiczem kawałek za nimi.
- Wychodźcie, trzeba opuścić budynek - odpowiedziała kobieta z policji. Igor o niczym innym w tej chwili nie marzył jak o wyjściu.

Byli już prawie na zewnątrz, kiedy jeden z agentów - facet - zauważył, że Siodło wciąż kurczowo ściska w dłoni granat elektromagnetyczny.
- Ma granat! – krzyknął. Prawdziwy Sherlock Holmes. Wycelował broń w Igora – Rzuć to! Natychmiast!
Na szczęście chyba ta druga agentka była mózgiem operacji.
- Wojtek, opuść broń - powiedziała - On chroni dziewczynę, nie zrobi nic, co by jej zaszkodziło.
Spojrzała na Igora.
- Znam Cię, doktora, matkę małej - wskazała na Laurę - Na zewnątrz jest stało zwierzęcych AI. Potrzebuje twój granat. Daj mi go.
Gówno, a nie znasz mnie - chciał w pierwszej chwili odpowiedzieć Igor. Przez chwilę był skołowany. Ale zaraz skojarzył, że przecież musieli go widzieć na monitoringu, kiedy uciekali. Ale… matkę małej? A, prawdziwą matkę - tę, o której mówił Korbowicz.
Siodło zawahał się. Także przez broń, którą celował w niego ten drugi agent. Nie pomagała w myśleniu.
- To EMP. To jedyne co powstrzymuje go przed załatwieniem nas - wyjaśnił agentce, wskazując głową na klub, z którego wyszli - Nie zaatakują, dopóki wie, że mogę go użyć.
Igor wcale nie był tego taki pewien. Ale skoro zwierzęta tylko siedziały, to może miał trochę racji... Przynajmniej na razie tylko siedziały.
- Jesteś w stanie coś z nimi zrobić? - szepnął do Laury.
Łowca Duchów wahał się, lecz w końcu opuścił pistolet.
Dziewczyna patrzyła na bioniczne zwierzęta. I zaczęła swoje czary.
- Ci ludzie mi nie zagrażają – rzekła niepewnym głosem – Przepuśćcie nas.
Psy i koty usłuchały natychmiast, rozstępując się na boki i robiąc im przejście do pojazdów. Iwan ostrożnie przestąpił próg i powoli ruszył między nimi.
- To ona sterowała SAWĄ, prawda? - zapytała agentka.
Siodło nie odpowiedział - po pierwsze dlatego, że nie musiał. A po drugie dlatego, że sam nie był pewien kto lub co dokładnie sparaliżowało wcześniej miasto. No i nie był to temat, który chciał poruszać z glinami. Wyszedł na parking - i zaczął szukać wzrokiem samochodu Rokasa. Był na miejscu, podobnie jak motor Iwana zaparkowany kilka aut od drzwi. Dalej, po lewej widział głównie tłum. Klienci klubu tłoczyli się przy głównym wejściu i przy bramie na ulicę. Igor obejrzał się za siebie. Czy android jeszcze za nimi szedł?

Strzał zaskoczył wszystkich.

Igor wpierw nawet nie zorientował się co się wydarzyło. Padając odruchowo na ziemię poczuł tylko jakby ukłucie w mechanicznej dłoni. Jej środek został zdruzgotany pociskiem. Upuszczony granat potoczył się gdzieś na ziemię, między łapy zwierząt.
Tak precyzyjnie trafić mógł tylko świetny snajper wyposażony w broń ze smartlinkiem. Laura krzyknęła. Nomadzi, doktor i dziewczyna schowali się za zaparkowanymi pojazdami a policjanci cofnęli się do budynku. Ludzie wychodzący z klubu rzucili się do panicznej ucieczki przez bramę.

Bioniczne zwierzęta skoczyły we wszystkie strony, wypatrując wroga. Strzał padł gdzieś z prawej, od kamienicy w środku kwartału. I prawdopodobnie z góry. Wszystkie jej okna były ciemne. Snajper był blisko. Kilkanaście metrów od nich.
Nie wiedzieć kiedy umilkło wycie alarmowej syreny a z głośnika nad głową agentki odezwał się głos Woroszyła:
- Zostawcie dziewczynę, doktora i inkwizytorów a nie będę was ścigał! Macie pięć sekund!
Snajper posłał kolejną kulę w drzwi, zmuszając wyglądającą na zewnątrz agentkę do schowania się w korytarzu.
- Cztery!

Igor schował się za kołem najbliższego samochodu. Przelotnie pomyślał, że jeśli w tym tempie będzie tracił dłonie, to długo nie pociągnie… Nie widział skąd dokładnie padł strzał. Spróbował szukać po urządzeniach sieciowych - strzelec musiał mieć kontakt z Woroszyłem, a więc i włączony holofon. Ale nie miał wielkich nadziei. Zdrową ręką sięgnął do torby i namacał jeszcze jeden granat - z gazem usypiającym. Tym razem miał posłużyć za zasłonę dymną. Ale jeszcze nie teraz - dopiero kiedy tłum przy bramie się przerzedzi… o ile pożyją tak długo. W samochodzie snajper i tak będzie ich miał na widelcu, jeśli nie odjadą od razu.
- Na mój znak wstrzymajcie oddech i biegiem do samochodu! Iwan, ty i ja na motor! - powiedział do swoich.

- Trzy!

Ostatni cywile znikali już za bramą. Między ich nogami wbiegały na dziedziniec kolejne czworonogi. Jeszcze inne małe czworonożne kształty pędziły po dachach garaży. Laura, lub to co w niej siedziało, musiała je przywołać z całej okolicy. Nie tylko zwierzęta. Wśród nich zbliżała się pokracznym krokiem humanoidalna sylwetka domowego droida.

- Dwa!

Nie było na co czekać. Wyglądając przez szyby auta, za którym leżał Igor namierzył aktywne urządzenie sieciowe w oknie na drugim piętrze kamienicy.

- Jeden!

Siodło wziął zamach i cisnął granat chemiczny pod okno. Dym rozprzestrzenił się szybko, zasłaniając snajperowi widok. Jeśli nawet dysponował termowizją to nie będzie mógł strzelać, nie ryzykując trafienia Laury. Prawda? Nie było innego wyjścia jak to sprawdzić.
- Sami tego chcieliście! – odezwał się głośnik, głosem Woroszyła.
Poderwali się i pognali do pojazdów.

Strzały z tyłu nie padły, ale gdy biegli, przed sobą ujrzeli wybiegających głównym wyjściem uzbrojonych ludzi. Dwaj pierwsi, faceci w płaszczach - musieli opuścić podziemia innym wyjściem! - od razu otworzyli ogień, zaraz po nich kolejni.
Iwan nie miał broni, Igor niesprawną prawą dłoń. Rokas odpowiedział z pistoletu, nim oberwał w łydkę, krzyknął i padł za swoim autem.
- Jezuuu… - złapał się za krwawiącą nogę.
Motocykl w tych warunkach nie wchodził w grę, wszyscy skulili się za terenówką Litwina, stojącą pierwszą z brzegu od bramy. Od wrogów dzieliło ich kilkanaście metrów, od bramy drugie tyle. Dym wkrótce się rozwieje a snajper mógł zmienić pozycję. Ściśnięci między dwoma zaparkowanymi samochodami, znaleźli się w potrzasku.
- Wyłazić! Bez broni! – zawołał ktoś.
Na pomoc Łowców Duchów nie można było liczyć, z wnętrza budynku, gdzie zniknęli, również dobiegały strzały i całkiem wyraźny krzyk agenta.

Wtem bastion nomadów zaczęły mijać bioniczne zwierzęta, pędząc na Kombinujących.
- Co jest?!
- Szto za czort?! - Okrzyki zaskoczenia po polsku i rosyjsku. Serie z automatów. Brzęk kul bijących o metal. Piski i wycie zwierząt. Przekleństwa i okrzyki bólu.
Siodło wyjrzał zza wozu. Sześciu lub siedmiu ludzi Kombinatu walczyło na śmierć i życie ze stadem czworonożnych robotów. Jeden tarzał się po ziemi, rozszarpywany przez metalową sforę, drugi usiłował zrzucić z siebie bionicznego kota. Kilkanaście bioników leżało bez ruchu lub miotało się chaotycznie, uszkodzonych. Mechaniczna armia też ponosiła straty, lecz wciąż była zasilana posiłkami.
Laura była na skraju paniki, doktor z trudem łapał oddech.
- Może spróbować… - jęknął Rokas.
- Jedna celna seria i po nas – zauważył Smirnow.
Terenówka nie była kuloodporna, w dodatku stała prostopadle do bramy, trzeba by wsiąść w pięć osób a następnie jeszcze wykręcić. Tutaj, między wozami, byli chwilowo osłonięci przed ostrzałem z obu stron.
Szkoda tylko, że wyjście oznaczało niemal pewną śmierć. Igor skulony za terenówką Rokasa przez chwilę sam był bliski paniki. Chyba tym razem się przeliczył, próbując wykiwać Kombinujących…
- Daniel! Ojciec! Gdzie jesteście?! - krzyknął do holofonu. Powinni być tuż z bramą, a dodatkowa siła ognia z tamtej strony bardzo by się im teraz przydała.
- Dojeżdżam! – odparł Brisbois. – Pół minuty!
Ojciec nie odpowiadał, na jego kanale Siodło słyszał tylko trzaski i szum. Czyżby znowu padła mu bateria w e-glassach?

Igor wygrzebał z kieszeni swój pistolet i niezgrabnie chwycił go lewą ręką. Cóż, przynajmniej smatrlink dalej działał. Tylko co z tego? Siodło wychylił samą broń za krawędź samochodu i strzelał na oślep. Szukał wzrokiem niezabezpieczonego samochodu - może ktoś nie wyłączył automatycznego sterowania. Jeśli uda mu się go zdalnie podprowadzić bliżej, zasłoni terenówkę przed ostrzałem. Byle tylko nie zablokować wyjazdu…
- Connor, przydałaby się pomoc!
- Żadnego wozu aktywnego w sieci! – odkrzyknął panicznie Duch. – Czekaj, zerknij jeszcze na kamienicę! To nie holo… Ten snajper to nie człowiek! Zdalnie sterowana broń! Android musi nią sterować! Spróbuję ją przejąć, albo chociaż zepsuć!

To mogło się udać. Ale atak sieciowy bywał bronią obosieczną. Woroszył był prawdopodobnie znacznie bardziej zaawansowaną AI niż Connor. W końcu zniszczył nawet siedzibę IAICA, nic dziwnego, że Łowcy byli na niego tak zawzięci, że stojąc przed wyborem nawet Laurę puścili wolno. Duch i przyjaciel Igora miał zaś już prawie pięć lat. Choć aktualizowany domowymi sposobami i wciąż skuteczny, był już odrobinę przeżytkiem. W starciu z nowszą generacją Connor mógł nawet zginąć.
- Hej, ktoś strzela do Kombinujących z klubu! – zawołał entuzjastycznie Iwan, wyglądając zza zderzaka terenówki. – Jeszcze trochę i będzie po nich!
Oparta głową o jej drzwi Laura odpływała gdzieś, podobnie jak podczas ucieczki taksówką.
- Jakaś furgonetka wjeżdża tyłem przez bramę! – przekrzyczał znów kanonadę Smirnow.
- Czy to ojciec? - odkrzyknął Siodło. Mógł przynajmniej zapytać wcześniej czym jedzie. Nie kojarzył tej furgonetki. Ale ktoś z Karawany mógł ją zorganizować kiedy Igor był w szpitalu.
- To żaden z naszych wozów – rozwiał jego wątpliwości Iwan, tylko po to, by zaraz znów je wzbudzić: - Chyba, że twój stary pożyczył czyjąś furę z warsztatu. Podjeżdża pod główne wejście!

Smirnow wstrzymał ogień, chowając się wraz z dymiącym pistoletem, który przed chwilą wziął od rannego Rokasa.
Kiedy Siodłowski patrzył na furgonetkę, dotarło do niego co powiedział Connor.
- Co?! Co zrobisz?! Czekaj… cholera, pomogę Ci! - Igor miał w sobie trochę elektroniki, ale deck nosił na przedramieniu. W starciu z zaawansowaną AI nie miał żadnych szans - ale przynajmniej dopóki nie był w Sense/necie, nie groziło mu usmażenie mózgu, jak u większości Netrunnerów. Jego atak zajmie co najwyżej drobną część uwagi Woroszyła - ale może akurat tyle, żeby Connor zyskał przewagę. No i może będą mieli dodatkowe cyfrowe wsparcie - Laura chyba znów wpadła w swój trans. Siodło zaryzykował. Skoro udało się w taksówce…
- Laura! Załatw go, jest tam! - krzyknął wskazując na kamienicę.

Otworzyła szeroko oczy, unosząc głowę i patrząc tam gdzie wskazywał jego palec. Terenówka za ich plecami była wyższa niż samochód zza którego wyglądali, więc mogli to robić w miarę bezpiecznie.
- Widzę go – wyszeptała, nie precyzując kogo ma na myśli.
Mógł się tego domyślić.
Wcześniej, w podziemiach, Woroszył odciął zarówno samego siebie, jak i pomieszczenie od wi-fi, obawiając się jej mocy. Teraz, gdy już go nie widziała poczuł się pewniej, lecz przeoczył możliwość, że dobiorą się do niego pośrednio.

Dym przed kamienicą rozwiewał się. To był ostatni moment, żeby coś zrobić. VR w pełnej krasie nałożyła się na rzeczywistość. Na ociekających deszczem szybach samochodu ukazała się talia kart. Cały zasób decka: programy ofensywne i defensywne. Na atak DDoS nie było wystarczających środków, przeciwnik w swojej bazie miał na pewno większą moc obliczeniową niż przenośny sprzęt nomady. Czaszka terminatora pomknęła nad parkingiem ku stanowisku zdalnego snajpera. Connor rozpoznał typ otaczającego urządzenie LOD-u, informując Igora o typie lodołamacza jakiego winien użyć. Nie było sensu się kryć: atak Brute Force zaczął infiltrować system operacyjny zdalnej broni.

Ale każde połączenie sieciowe, jak kij, ma dwa końce. Błyskawicznie nastąpił kontratak. Jakiś wirus pierwszej generacji, atakujący tylko soft, lecz niezwykle wredny. Niewykryty przez firewall zaczął kasować zawartość decku. Karty talii znikały jedna po drugiej. Wirus dobrał też do wszczepionego holo i zainstalowanych na nim sterowników cyberoka i plików Connora. Głos ducha załamał się, jego obraz zamigotał, zastąpiony śmiejącą się głośno twarzą androida. Oby nie znalazł kopii zapasowej!

AI w głowie Laury czekała właśnie na ten moment.
Wcześniej nawet nie zauważył jej, lecz musiała być tam, obserwować i zbierać dane. A teraz uderzyła. Demolka decku i holo Igora ustała tak nagle jak się zaczęła. Utworzona jak zawsze o północy, kopia zapasowa Connora była nietknięta. Siodło nie widział dalszego ciągu cyfrowej batalii, ale w cyberoku Laura znów była otoczona jaśniejącą aureolą sieciowych połączeń. Jedno z nich wiodła do okna kamienicy. Stamtąd świetlista, zagięta nić sięgała do tylnego wejścia klubu, gdzie w realu dostrzegł jakąś postać.

Tymczasem w cyberoku pojawił się napis:
Cytat:

Wsiądźcie do furgonetki, kiedy do was podjedzie. Moi ludzie zabiorą was w bezpieczne miejsce. Zaufaj mi. Wyjaśnię wszystko. Woland.
Woland? Ten Woland, o którym mówił Korbowicz? Woland - sprawca całego tego zamieszania? Igor chętnie usłyszałby od niego wyjaśnienia - nieważne czy jest człowiekiem czy AI. Pytanie brzmiało, czy tak samo jak Woroszył chciał za wszelką cenę dobrać się do Laury...
Cholera, Siodło nie miał do tego wszystkiego głowy w tej chwili.
- Connor! Jesteś cały? - zapytał. Duch nie odpowiedział. Kopia zapasowa wyglądała na nieuszkodzoną. Problem mógł też tkwić w cyberoczach - warto będzie na nowo zainstalować sterowniki... Siodło sprawdzi dokładnie pliki Ducha jak z tego wyjdą. Na razie ostrożnie spojrzał w kierunku bramy. Daniel powinien tam być… Ale w tej chwili mieli tylko tę furgonetkę.
Igor nie miał czasu zastanawiać się długo.
- Pakujemy się do furgonetki! - powiedział do pozostałych. Rokas będzie potrzebował pomocy, żeby sprawnie wejść do środka - Igor przysunął się do niego, żeby za chwilę pomóc mu wstać.

Nie był pewien, czy nie pakują się z deszczu pod rynnę. Ale to problem, którym będą się martwić za chwilę. Powiedział Danielowi na holo co zamierzają - najlepiej, gdyby pojechał za nimi. Ale martwiło go to, że ojciec nadal nie odpowiadał.

Furgonetka ruszyła sprzed głównego wejścia i podjechała do nich na wstecznym, stając tuż przy terenówce Rokasa. Boczne drzwi otworzyły się ukazując tylne siedzenie a za nim wolną przestrzeń. Ledwo władowali się do środka a furgonetka wyrwała do przodu z piskiem opon. Siodło obejrzał się jeszcze raz za siebie i w progu tylnego wejścia do Fabryki Trzciny dostrzegł Woroszyła, którego nagle coś odrzuciło do tyłu.
Z przodu furgonetki siedziało dwóch mężczyzn w średnim wieku: ciemnowłosy brodacz i długowłosy o latynoskich rysach.
- Hej, to nie nasi! – zawołał Iwan.
- Nie ma czasu na wyjaśnienia! – krzyknął brodacz z miejsca kierowcy. - Walcie do Kombinujących, bo nas podziurawią jak będziemy ich mijać! Reszta głowy w dół!
Sam wystawił za okno pistolet i zaczął strzelać. Nie trzymał żadnej z rąk na kierownicy. Igor zdał sobie sprawę, że furgonetką steruje ktoś zdalnie. Iwan zaś, wychodząc chyba z założenia, że wszystko jest lepsze niż ich dotychczasowa sytuacja, uchylił szybę i również otworzył ogień do Kombinujących, którzy kryli się za rogiem klubu.

- Widzę auto twojego père! – odezwał się Brisbois. – Ale jego nigdzie nie ma! Jedźcie, znajdę go i dołączę do was później! Zbliżają się gliny!
Poprzez strzelaninę usłyszeli śpiew policyjnych syren.
Przez jedną krótką chwilę Igor chciał wysiąść i znaleźć ojca. Ale szybko zamiast emocji odezwał się rozum.
- Odezwij się, jak tylko go zobaczysz! - odpowiedział Danielowi - Przesyłam ci nasz namiar na bieżąco. Uważajcie na siebie.
- Wy też, amis!

Siodło wsłuchiwał się w policyjne syreny i huk wystrzałów. Teraz wszystko w rękach Iwana, brodacza i… cóż, tego kto kierował furgonetką, kimkolwiek był. Igor zagadał do jednego z obcych... tego który nie strzelał, bo ten z bronią właśnie aktywnie bronił życia Igora.
- Coście za jedni? Pracujecie dla Wolanda? Dokąd właściwie jedziemy? - zapytał o wszystko na raz. Pewnie będzie w stanie spokojnie formułować pytania, jak już adrenalina z niego zejdzie.
Kanonada skutecznie zagłuszyła słowa.

Brodacz i Iwan skutecznie przycisnęli gangsterów ogniem. Kilka pocisków trafiło furgonetkę, lecz nie zatrzymało jej, nikt też już nie oberwał. Wypadli przez bramę, przecięli skrzyżowanie i odjechali, zostawiając strzelaninę za sobą. Zanim zniknęli za rogiem, po lewej ujrzeli wyjeżdżający z Otwockiej w Łomżyńską radiowóz na sygnale. Siodło nie dostrzegł nigdzie ojca, Daniela ani ich pojazdów.
Dopiero teraz mógł ponownie zadać pytania:
- Tak, dla niego – odpowiedział brodacz, podczas gdy drugi z mężczyzn wyjął ze schowka apteczkę. - Jedziemy w jedyne bezpieczne miejsce w mieście. Gdzie nie znajdzie was Kombinat, Frontex ani gliny.
- Co to za miejsce? – zapytał Smirnow, opuszczając broń.
- Słyszeliście o nim, na pewno – brodacz podał im do tyłu ultranowoczesny zestaw opatrunkowy i zastrzyk z nanobotów. - Nazywacie je Talibanem.

Taliban. No pięknie, myślał Igor biorąc zestaw opatrunkowy. Nie był rasistą - tak samo jak wszyscy w Karawanie, która przecież była mieszanką prawie wszystkich kultur - ale Siodło raczej nie nazwałby tego miejsca bezpiecznym. Ale właściwie nie był nawet zdziwiony. Gdzie indziej mogli się schować przed Kombinatem? U Siczy? Albo w więziennej celi? Choć nawet tam by ich dopadli.

Igor zagłębił się na moment w VR. Jeszcze raz sprawdził pliki Connora. Bez niego czuł się jak bez ręki... która też była w opłakanym stanie, nawiasem mówiąc. Spróbował załadować jego kopię zapasową. Miał nadzieję, że pamięć jego przyjaciela nie ucierpiała za bardzo.

Siodło ostrożnie zabrał się za opatrywanie nogi Rokasa. Tak nowoczesny zestaw opatrunkowy miał w rękach tylko raz, kiedy mieli dobre czasy w Karawanie. Ale działał tak samo jak każdy inny.
- Jesteście z jakiejś... organizacji czy coś? - zapytał plecy ich nowych przyjaciół. Nagle coś mu się przypomniało - Czekajcie, zatrzymajcie się na chwilę zanim wyjedziecie z Pragi! Muszę zabrać coś z mieszkania zanim zaroi się tam od ruskich... eee... bez obrazy, Iwan.

W samym mieszkaniu nie miał nic bez czego by się nie mógł obejść. Ale musiał zabrać skrytkę z piątego piętra kamienicy.

Bounty 04-01-2016 19:14


- Tu Magdalena Oszmiańska, witam państwa w wydaniu specjalnym Euronews Polska. Do dwóch krwawych strzelanin doszło niemal w tym samym czasie na warszawskiej Pradze. Krótko po godzinie osiemnastej restauracja hotelu Pierestrojka przy rondzie Wiatraczna na Grochowie, gdzie według niepotwierdzonych jeszcze informacji odbywało się spotkanie przywódców warszawskiej Siczy, została zaatakowana przez nieznanych sprawców, którzy następnie odjechali pojazdami. Trwa policyjny pościg. Użyto broni automatycznej i granatów, w budynku wybuchł opanowany już pożar. Ewakuowano sąsiadujące z hotelem centrum handlowe Uniwersam Grochów. Póki co wiadomo o co najmniej pięciu ofiarach śmiertelnych. Kilkoro ciężko rannych trafiło do szpitala. Wśród poszkodowanych są osoby postronne. Strzelanina rozpętała się w godzinach szczytu, gdy wielu mieszkańców dzielnicy wysiadało ze stacji metra. Ruch naziemny na rondzie jest wciąż wstrzymany, wyznaczone zostały objazdy. Policja aresztowała już kilka osób, w tym znanego jej Tarasa K., podejrzanego o współudział w kierowaniu zorganizowaną grupą przestępczą…



- Zaledwie kilkanaście minut później strzelanina wybuchła w klubie Fabryka Trzciny na Pradze Północ. Nie znamy jeszcze szczegółów oraz liczby ofiar. Dosłownie przed chwilą oświadczenie w tej sprawie wygłosił rzecznik prasowy polskiej sekcji International Artificial Intelligence Control Agency. Oznajmił on, że funkcjonariusze agencji egzorcyzmowali podszywającego się pod człowieka androida, poszukiwanego od incydentu w Parku Skaryszewskim kilka godzin wcześniej. Zatrzymano bądź zabito w trakcie akcji kilku jego ludzkich współpracowników. Oswobodzono porwaną przez niego kobietę, obywatelkę Federacji Rosyjskiej, znaną z rubryk towarzyskich Dianę Oboleńską. Jej życiu nie zagraża niebezpieczeństwo. Rzecznik odniósł się też do doniesień o zakłóceniach działania urządzeń sieciowych w całej dzielnicy. Łączące się z siecią bioniczne zwierzęta domowe, roboty i androidy miały rzekomo odmawiać posłuszeństwa właścicielom i systemom sterującym i kierować się w stronę klubu, gdzie, jak twierdzi anonimowy świadek, włączyły się do walki po stronie agentów. Rzecznik stanowczo zaprzeczył, aby to Agencja użyła ich jako broni…




- Jeszcze raz powtarzam: Agencja nie wykorzystuje AI do walki z innymi AI. Postępowanie takie stoi w całkowitej sprzeczności z naszymi z zasadami. Następne pytanie proszę.
- Maciej Kieszkowski, Holowizja Polska. Czy sprawcą anomalii był egzorcyzmowany android? Czy jesteśmy już bezpieczni?
- Na chwilę obecną nie mogę tego jeszcze powiedzieć. Proszę panią.
- Andżelika Braun, Onet.pl. Czy potwierdza pan doniesienia o tym, że protokoły uniemożliwiające maszynom agresję wobec ludzi zostały złamane? Zaledwie wczoraj mieliśmy do czynienia z Wilkorem…
- Który, pozwolę sobie przypomnieć, został egzorcyzmowany a jego stwórca aresztowany.
- …O ile jednak Wilkor był zaprojektowaną od podstaw maszyną do zabijania to dziś mamy do czynienia ze urządzeniami, które zwykli obywatele trzymają w domach.
- Dlatego wzywamy właścicieli wszystkich łączących się z siecią samobieżnych robotów do rozłączenia ich modemów lub, jeśli nie jest to możliwe, całkowitego ich wyłączenia. Wraz z ich producentami czeka nas teraz długa praca nad weryfikacją zabezpieczeń. To samo dotyczy dronów a przede wszystkim SAWY.
- Wyłączyć wszystko do odwołania? – zapytał kolejny dziennikarz. - To jest recepta Agencji?
- Proszę państwa, wydarzyło się to przed czym od dawna ostrzegaliśmy. Zbytnio zaufaliśmy inteligentnym programom. Poczynając od bionicznych zwierząt, których nie trzeba karmić ani wyprowadzać poprzez autonomiczne samochody po algorytmy zarządzające całymi miastami. Jeszcze do niedawna nie zdawaliśmy sobie sprawy jak bardzo jesteśmy od nich zależni. Mamy do czynienia z wyjątkowo niebezpieczną AI, potrafiącą przełamywać niemal każde zabezpieczenia i póki ich nie schwytamy musimy zachować nadzwyczajne środki bezpieczeństwa i zmienić odrobinę nasz wygodny styl życia. Liczymy na to, że zarówno władze jak i obywatele nie zbagatelizują naszych apeli…




________________________________________________

FABRYKA TRZCINY, GODZ. 19:20



IDA



Szum deszczu, cichnące powoli strzały i narastający, chóralny śpiew syren. Ida wsłuchiwała się w te dźwięki klęcząc przy rannym koledze w ciemnym, zasypanym odłamkami szkła i łuskami korytarzu, między zwłokami anonimowego gangstera i zimnym ciałem androida. Co chwilę zerkała w bok, by nie dać się komuś zaskoczyć, lecz jedynym ruchomym obiektem pozostawał uszkodzony bioniczny bulterier, leżący kilka metrów dalej w błocie i poruszający słabo łapami.
Jej dłonie gorączkowo rozrywały opakowania i rozcinały nożem ubrania, próbując poszerzyć dostęp do ran. Wszystkie kule przeszły na wylot, więc mogła wstrzyknąć nanoboty nie ryzykując, że zasklepią pociski wewnątrz ciała. Dalej: opatrunki skrzepiające krew, morfina.
- Załatwiłaś go… - Kawka uśmiechnął się słabo, wykrztuszając słowa wraz z kroplami krwawej śliny. – Kurwa, jak boli…
Gdyby chociaż miała pewność, że zniszczyła Woroszyła raz na zawsze. Że nie uciekł do sieci. Jeżeli informatycy Agencji czuwali to wciąż mieli szansę go dopaść. Ale to już było ich pole bitwy, nie jej.

Strzelanina ucichła całkiem a deszcz zelżał. Ida wyjrzała ostrożnie na zewnątrz: od bramy nadbiegali policjanci i ludzie w agencyjnych kamizelkach. Zawołała ich. Zdyszana Paula dobiegła jako pierwsza.
- Wojtek! – zawołała, obrzucając spojrzeniem martwego androida i klękając obok, podczas gdy inni minęli ich, kierując się w głąb budynku. - Co z nim?
- Już lepiej – wyszeptał sam Kawka z półprzytomnym uśmiechem. Morfina weszła.
Ida przypomniała sobie o swoim draśniętym ramieniu dopiero gdy Paula poleciła jej zdjąć kurtkę, by założyć opatrunek.

Na podwórzu policjanci wyprowadzali z budynku spanikowanych cywilów i zatrzymanych gangsterów. Ida mimowolnie zadrżała, gdy znów odezwały się strzały. Agenci egzorcyzmowali pałętające się teraz bez celu po placu niedobitki armii bionicznych zwierząt. Prowadzony przez Nguyena Biernat wyrwał się cherlawemu technikowi i krzycząc zaczął szarpać jednego z Łowców, próbując je chronić.
- Weźcie stąd tego czubka! – zawołał agent.
Wietnamczykowi z czyjąś pomocą udało się go wreszcie odciągnąć i obaj podeszli do Idy, Pauli i rannego Kawki. Biernat wziął na ręce uszkodzonego bionicznego bulteriera i szeptał do niego jak do dziecka. Nguyen zaś przełknął ślinę i ostrożnie podszedł do zwłok androida, jakby ten miał jeszcze powstać z martwych. Kucnął przy nim, kładąc obok torbę z narzędziami.
- Wiemy, że zwiał do sieci – powiedział, biorąc w dłoń przestrzelony kabel. - Ale snaX go ściga. Ktoś, może ten sam ktoś kto ściągnął tu tą zwierzęcą armię, niezauważalnie przypiął Woroszyłowi tracker. Tym razem nie zwieje. Na pewno.

Przerwał, bo na parking wjechała wyjąca i błyskająca światłami karetka.
- Nosze! – zawołała Gryzik, biegnąc w jej stronę. - Tutaj! Szybko!

Ratownicy medyczni zabrali Kawkę zaś chwilę potem dwóch policjantów wyszło z głębi klubu prowadząc nieprzytomną Dianę Oboleńską.
- Poza paroma siniakami nic jej nie jest – oznajmił jeden z nich. – Ktoś zaaplikował jej tylko silny środek usypiający.
Zabrali Dianę do kolejnej karetki, mijając się Paulą, wracającą po krótkiej wymianie zdań z innymi mundurowymi. Pogwizdywała.
- Niezły połów – obwieściła, wskazując głową na aresztowanych gangsterów, wsadzanych do radiowozów. – Tomasz „Kustosz” Kustosik, szef Wołomina. Adriej Pierwuszyn. Obu ktoś potraktował paralizatorem. Technicy zabezpieczają monitoring, więc dowiemy się kto. Do kompletu brakuje tylko Carewicza, jeśli tu był to zdążył nawiać. Nie znaleźli też nigdzie tego doktora, którego tu śledziłaś. Korbowicz, tak? Wiesz kto był w furgonetce, tej co stąd wyjechała? – zapytała Idy.

- Zaczekaj – przerwał jej Wietnamczyk, który mimo tych wszystkich niewątpliwych sukcesów był jakiś nieswój. – Muszę coś powiedzieć. Ida… – spojrzał poważnie na Kwiatkowską. – Twój partner… Jurek. Ze snaXem ratowali tą ich znajomą netrunnerkę z rąk Siczy. Dlatego ich tu nie było. Wtedy melinę kozaków zaatakowali ludzie Kombinatu, właśnie mówią o tym w holowizji. Jerzy… cholera, nie wiem jak to powiedzieć – Nguyen pokręcił głową. - On nie żyje.




______________________________________________

WARSZAWA - WOLA


- Organizacje przestępcze z premedytacją wykorzystały czas, gdy służby porządkowe zaangażowane są w przeciwdziałanie zagrożeniom terrorystycznym – powiedział rzecznik prasowy warszawskiej Policji. – Musimy pamiętać, że wciąż mamy w mieście tykającą bombę w postaci zastępów przybyłych na jutrzejszą demonstrację pod siedzibą Frontexu.
- W ciągu ostatniej doby parki Moczydło i Szymańskiego zamieniły się w koczowisko przeciwników korporacji oraz unijnej polityki imigracyjnej z całego kontynentu. Według rozbieżnych szacunków policji oraz magistratu na warszawskiej Woli zgromadziło się od już stu do stu pięćdziesięciu tysięcy ludzi i cały czas napływają nowi. Policja i wojsko przeprowadzają wyrywkowe kontrole na dworcach kolejowych i drogach wjazdowych do miasta, ale nie mogą całkowicie wstrzymywać przepływu osób. Do rana liczba przybyszów może sięgnąć nawet dwustu tysięcy osób…






PARK MOCZYDŁO, GODZ. 19:40



IGOR I MODEST


Furgonetka przemierzała praską noc, powoli zostawiając w tyle dogasającą strzelaninę oraz śpiew syren. Wreszcie odjechali na tyle daleko, że towarzyszył im już tylko szum miasta i deszczu bębniącego w dach i o szyby.
- Mówcie mi Damian – odezwał się opatrywany przez towarzysza brodacz na miejscu kierowcy. - A jemu Kocur.
- Damian i Kocur, świetnie – prychnął łysy nomada. – Ja jestem Iwan.
- Ten w lustrzankach to Igor a ranny w nogę to Rokas – dokończył za niego Damian. – Oraz Laura i doktor Korbowicz.
- Skąd…
- Wyjaśnimy później. I tak musimy na chwilę stanąć – Damian obejrzał się Igora – Kombinujący prędko się nie pozbierają, chwilowo możemy się nimi nie martwić.

Furgonetka najwyraźniej zgodziła się z nim, bo nie pytając o adres skręciła, po czym wjechała przez bramę na ciemne podwórze zrujnowanej kamienicy.
- Czekamy pięć minut – rzucił Damian, wychodząc wraz z nim z wozu i oglądając pojazd ze wszystkich stron. Nie wiedzieć kiedy furgonetka zmieniła kolor a dziury w szybach i karoserii zasklepiły się, zrastając jak żywa tkanka. Musiała być zbudowana z nano-tworzywa. Bardzo droga zabawka.
Gdy młody nomada wrócił z kamienicy z małym pakunkiem pod pachą, spray pokrył już świeże blizny w karoserii wozu. Zostały ślady krwi na tapicerce, lecz na te nie dało się nic poradzić. Rokas został już opatrzony i odpływał na środku przeciwbólowym, podczas gdy lecznicze nanoboty robiły swoje.

Odmieniona furgonetka ruszyła, kierując się okrężną drogą na Most Śląsko-Dąbrowski.
Deszcz zelżał, podobnie jak ruch uliczny. Korki wreszcie się rozładowały.
Laura przez cały ten czas pisała wiadomości lub bezskutecznie próbowała się do kogoś dodzwonić przez holo. Igor dostrzegł wybierane kontakty: „Mama” „Tata”… a za nimi cały szereg imion. Żaden nie odbierał.
- Mamo, proszę… – wyszeptała dziewczyna, po raz kolejny wybierając numer matki.
- Ona nie odbierze, dziecko – odezwał się łagodnym głosem siedzący za Laurą doktor Korbowicz. - Oni wszyscy nie istnieją.
- Ale policjantka… - dziewczyna odwróciła się i spojrzała na niego wyzywająco. – Policjantka tam w klubie mówiła, że zna moją matkę.
- Tą prawdziwą. Z twojego snu. Ten sen był jedynym prawdziwym fragmentem twoich wspomnień. Kiedy Woland je podmieniał pominął ten szczegół. A może zostawił tą lukę celowo – doktor zamyślił się nad własnymi słowami.
- Woland – powtórzyła, kręcąc głową. – Kim on jest? Czemu mi to zrobił?!
- Wszystko ci wyjaśni, w cztery oczy – wtrącił Damian. - Jak tylko dotrzemy w bezpieczne miejsce. My też pracujemy dla niego, tyle, że znamy go pod imieniem Władimir.

Wjechali na Most Śląsko-Dąbrowski. Deszcz zelżał, podobnie jak ruch uliczny. Korki wreszcie się rozładowały.

- Nie należymy do żadnej organizacji – podjął Damian, odpowiadając zarazem na wcześniejsze pytanie Igora. – Ale współpracujemy z każdym kto jest wrogiem Frontexu. Ansar-al-Islam, Czerwony Świt. Wy, nomadzi, też nie kochacie Frontexu. Wiem o tym. Poznałem wielu wam podobnych, przemycając ludzi przez granicę.
- Nienawidzimy skurwysynów delikatnie mówiąc – kiwnął głową Iwan.
- To Frontex to wszystko rozpoczął. Zbrodniczy eksperyment wymknął im się spod kontroli i wypuścili na świat demony. Tylko ona może je powstrzymać – Damian zawiesił spojrzenie na dziewczynie.
- Ja? Jak? – westchnęła. – Nie chcę. Chcę tylko wrócić do swojego życia. Prawdziwego czy nie… - załkała. - Normalnego… chcę… - rozpłakała się i wtuliła w Igora.
- Zrobisz co zechcesz – rzekł po chwili Damian. - On dał ci wolną wolę.

W sunącej Aleją Solidarności furgonetce zapadło milczenie. Po kilku minutach przerwał je ponownie Damian.

- Zbliżamy się do celu – powiedział, podając do tyłu płaskie, gąbczaste przedmioty. – To maski z nanomasy plastycznej, niewykrywalne przez filtry policyjnych kamer. Załóżcie je i wybierzcie z katalogu twarze. Europejskie, białe – spojrzał znacząco na Kocura, obecnie noszącego arabskie oblicze. – Gliny robią wyrywkowe kontrole. Moi przyjaciele odwrócą ich uwagę, ale ostrożność nie zawadzi.

Ruch uliczny zwolnił, gęstniejąc jak nieprzyjemna w dotyku masa na ich twarzach.
Zaraz za Trasą Prymasa Tysiąclecia, po obu stronach Górczewskiej stały radiowozy, zaś po środku, na pasie zieleni, wielkie cielsko wozu opancerzonego. Przy nim żołnierze Gwardii Krajowej w pełnym rynsztunku. Policjanci w wyposażonych w kamery hełmach chodzili między sunącymi wolno samochodami, omiatając latarkami ich wnętrza. Wtem zza nieczynnej stacji benzynowej wyłoniło się kilkunastu zakapturzonych mężczyzn, skandując po arabsku jakieś hasła. Policjant, który zbliżał się do furgonetki machnął ręką, każąc jechać dalej.
Okolica zmieniła się nie do poznania. Po obu stronach ulicy zaparkowane były rzędami setki pojazdów, w tym autokary, przyczepy kempingowe i kampery. Furgonetka wjechała między nie, po minucie znajdując wolne miejsce między odrapanym busem a śmietnikiem i rzędem chemicznych toalet. Park przekształcił się w gigantyczne obozowisko. Wyrosły w nim tysiące namiotów i prowizorycznych baraków. Wokół koksowników i ognisk gromadzili się ludzie.

– Możecie ściągnąć tu resztę waszych – zwrócił się Damian do nomadów. – Zapewnimy wam schronienie. Pojutrze ci wszyscy ludzie – wskazał dłonią na obozowisko – będą wracać do domów. Wmieszacie się w jedną z karawan i dotrzecie gdzie chcecie. Będziecie bezpieczni przez jakiś czas. Dopóki demony uwolnione przez Frontex nie spadną na ludzkość. Możecie pomóc nam je powstrzymać. Jedna robota, jutro. Ryzykowna, ale mogąca doprowadzić do upadku całej korporacji. W zamian Woland da wam nowe tożsamości i ochroni przed zemstą Kombinatu. Musicie zdecydować czy w to wchodzicie, zanim powiemy wam więcej.

Nomadzi spojrzeli po sobie.
- Idę z nimi – Laura, która zdążyła się już trochę uspokoić, spojrzała Igorowi w oczy. – Muszę się dowiedzieć co się ze mną dzieje.
- Mamy dziengi – szepnął Iwan, gładząc czule walizkę. – Im szybciej ruszymy tym lepiej. Tylko co z twoim bat’ką?



____________________________________________

PARK SZYMAŃSKIEGO, GODZ. 19:20



PAWEŁ


- Kurwa, ale to pojebane – rzucił Oleg, zrównując się z Black Horse’m.
Szli we dwóch brudnym chodnikiem w stronę Dworca Wschodniego, niedaleko którego mieściła się kawiarnia.
- Chujowo wyszło z tą Magdą – stwierdzanie faktów było typowym dla Gawriluka sposobem pocieszania kumpla. Ukrainiec chyba dokładnie tych samych słów użył po tym jak Jasiński pół roku temu rozstał się z Nadją. – Ale panna znała zasady. Jeśli raz nadała na ciebie psom, może zrobić to znowu. Tata polityk, ha. To dlatego taka tajemnicza była z niej sztuka. No nie masz farta do lasek, stary – pokręcił smętnie głową.
Mistrz pocieszania po prostu.
Dotarli wreszcie pod Bingo i zajrzeli do środka. Nadję i Bibliotekarza rozpoznali tylko po ubraniach, oboje musieli zmienić znów twarze w holomaskach. Wyszli przed kawiarnię. Filtr kupiony przez Pawła na bazarze Różyckiego wychwycił holograficzne maskowanie.
- Tylko nie mów im o tym całym bajzlu – szepnął Oleg.
- Paweł, co się stało?! – Nadja obrzuciła spojrzeniem poobijanego i obdartego Black Horse’a.
- Było ciężko, ale nawialiśmy – odpowiedział za niego Gawriluk a holograficzna twarz ukryła kłamstwo. – Szalony Glina chciał dorwać tylko jego.
- Musimy jechać – rzekł Bibliotekarz. – Po moje auto nie wrócimy, weźmy taksówkę – wskazał na postój pod dworcem.
- Możemy zakosić jakąś furę – zaproponował Oleg.
- Nie, dość mamy kłopotów.

Automatyczna taksówka w żółto czerwonych barwach miała cztery ustawione przodem do siebie siedzenia.
- Czorsztyńska – powiedział Bibliotekarz do komputera.
- Ulica obecnie nie obsługiwana ze względu na ryzyko zamieszek – odparła kobiecym głosem taksówka. – Za utrudnienia przepraszamy. Wskazać najbliższe obsługiwane lokacje?
- Tak.
Na interaktywnej mapie wyświetliło się zbliżenie dobrze znanej obu freerunnerom okolicy na Woli. Antoni kliknął palcem na ulicę w pobliżu Parku Moczydło.
- Zaraz, zaraz – zdziwił się Oleg, gdy taksówka ruszyła. – Taliban?
- Też mi się to nie uśmiecha - westchnął Bibliotekarz. - Współpracowaliśmy z islamistami przy odbiciu Nadji z konieczności, nie z miłości do nich. Ale Władimir powiedział, że miejsce, w które mieliśmy jechać jest spalone i węszą tam gliny. A w Talibanie ma zaufaną i wystarczająco zaawansowaną podziemną klinikę, w której będą mogli wyciągnąć z głowy Nadji lokalizator i urządzenie wywołujące amnezję.

Droga przez miasto zajęła im prawie godzinę. Centrum Warszawy było wciąż zakorkowane po wyłączeniu miejskiej AI – SAWY. SAWA była dla powierzchni tym, czym niegdyś dla metra Alex, kiedy jeszcze naprawdę kierowała pociągami a nie żyła wspomnieniami dawnej świetności, próbując się przystosować do nowej rzeczywistości, w której jej jedynym „pasażerem” był Paweł. Przynajmniej wciąż miała dostęp do skrzynki skarg i zażaleń. Szalony Glina – Dawid - nie odezwał się jeszcze – by pogrzebać w policyjnych bazach musiał wrócić na komisariat.
- Udusiłabym go gołymi rękami, tego Szalonego Glinę – powiedziała Nadja, nawilżonymi chusteczkami wycierając ślady krwi z twarzy Pawła. – Czemu tak się na ciebie uwziął?
- Bo Black Horse jest idolem freerunnerów – wtrącił szybko Oleg. – Jeśli go złapie, złamie ducha wszystkich. Czekajcie.
Pogłośnił oglądane na holofonie wiadomości.

…Krótko po godzinie osiemnastej restauracja hotelu Pierestrojka przy rondzie Wiatraczna na Grochowie, gdzie według niepotwierdzonych jeszcze informacji odbywało się spotkanie przywódców warszawskiej Siczy, została zaatakowana przez nieznanych sprawców, którzy następnie odjechali pojazdami (…) Póki co wiadomo o co najmniej pięciu ofiarach śmiertelnych. Kilkoro ciężko rannych trafiło do szpitala. (…) Policja aresztowała już kilka osób, w tym znanego jej Tarasa K., podejrzanego o współudział w kierowaniu zorganizowaną grupą przestępczą…

- Ziom, słyszałeś? – kozak szturchnął Pawła w ramię. - Gliny capnęły młodszego Kosacza. Pięć trupów, kurwa. Czyli jednak wzięli się za łby. Lepiej tam na razie nie wracać. Kurwa, ciekawe co z Koniewem. Nie dzwoń do niego, jeśli aresztowali też jego to mają jego holo.

Oglądając wiadomości dotarli na Wolę.
Zaraz za Trasą Prymasa Tysiąclecia, po obu stronach Górczewskiej stały radiowozy, zaś po środku, na pasie zieleni, wielkie cielsko wozu opancerzonego. Przy nim żołnierze Gwardii Krajowej w pełnym rynsztunku. Policjanci w wyposażonych w kamery hełmach chodzili między sunącymi wolno samochodami, omiatając latarkami ich wnętrza.
- Skręć w lewo! – polecił Bibliotekarz taksówce, która w ostatniej chwili zmieniła pas i wykonała manewr.
- Kurde, sporo tu ich – zauważył Oleg, gdy mijali dziesiątki zaparkowanych wzdłuż trasy policyjnych „suk”. Opierali się o nie funkcjonariusze prewencji, z tarczami i elektrycznymi pałkami u bioder. Hełmy z kamerami wykrywającymi holomaski. Na szczęście przez szybę taksówki nie mogli ich dostrzec.
- Stań tutaj! – polecił taksówce, gdy „suki” zostały za nimi. Pojazd zatrzymał się między cywilnymi samochodami na chodniku. Przed nimi było osiedle – między blokami stało więcej radiowozów. A po prawej, za ogrodzonym parkingiem park, przekształcony w wielki obóz przeciwników Frontexu. Wśród drzew i boisk wyrosły setki namiotów i prowizorycznych baraków. Wokół koksowników i ognisk gromadzili się ludzie. Musiały być ich tysiące. Na skraju obozowiska czuwały grupki młodych mężczyzn uzbrojonych w pałki i kije, obserwując się wzajemnie z policjantami.
W tym bezkresnym tłumie ani gliny ani Frontex ich nie dopadną.
Ale musieli się tam jeszcze dostać.
Dwadzieścia metrów od taksówki do skraju obozowiska. Niestety po drodze było dwóch policjantów, stojących w pewnym oddaleniu od reszty. Można było ich ominąć przez ogrodzony parking, ale w tym celu trzeba było pokonać płot a potem drugi. Albo jakoś odwrócić uwagę glin.



_____________________________________________

SIEĆ TO4. INTRANET KOMBINATU



SNAX



Zagłębił się w sieci ufny, że autopilot furgonetki poradzi sobie ze zmniejszonymi ograniczeniami prędkości. Nie patrząc już na drogę czuł jak wozem zarzuca na zakrętach. Cały świat przesłonił kalejdoskop wirtualnych ekranów.
Strona klubu wisiała na własnych serwerach. Nie ufali zewnętrznemu hostingowi a to mogło znaczyć, że kryło się tu coś więcej. Lodołamacze snaXa weszły jak nóż w masło, odsłaniając kod źródłowy stojący za interfejsem graficznym. Ale nie dlatego, że zabezpieczenia były kiepskie. Wręcz przeciwnie: sprytnie skonstruowana pułapka z szarego lodu, niszczącego hardware mogła być potencjalnie zabójcza dla kogoś z hardware’m w głowie. Lód jednak był rozbrojony. Ktoś wywarzył tą bramę wcześniej i zostawił otwartą na oścież.
Czy była to ta sama siła, która przeczesała urządzenia sieciowe w całej dzielnicy, wyłuskując wszystko co dało się użyć w fizycznej walce? To wymagało ogromnej mocy obliczeniowej. Dane w tej sprawie spływały dopiero do centrali.

Ten kto był tu przed snaXem podświetlił nawet wejście do sieci lokalnej: VR-owy obraz drzwi na zaplecze klubu. Było zmyślnie ukryte w części zatytułowanej „Wirtualny Parkiet”. Klienci mogli za jej pośrednictwem odwiedzać klub nie wychodząc z domu: poprzez szeroki wybór VR-owych symulacji (chłopcy, dziewczynki, podprogowe dragi) lub będąc pasażerami w ciałach prawdziwych klubowiczów użyczających im swoje odczucia przez sense/net.
Po kilku sekundach netrunner znalazł się na komputerach Fabryki Trzciny. Sieć lokalna klubu była zobrazowana jako pokój pełen szuflad. Woroszyła już tu nie było.

Poszukiwanie sieciowej AI było jak szukanie igły w stogu siana. Gorzej. Wyobraźcie sobie miliard połączonych stogów siana i igłę przemieszczającą się między nimi pośród milionów szpilek. Synonim słowa niemożliwe. Nawet jeśli masz wykrywacz igieł – sygnaturę AI - to niektóre potrafią zmieniać formę i udawać szpilki. snaX ani nie miał sygnatury Woroszyła ani nie wiedział czy ten potrafi modyfikować własny kod. Prawie na pewno nie posiadał zdolności kopiowania się. Dobre i tyle.

Tak czy inaczej byłby w dupie, gdyby nie pozostawiony mu, bezcenny wręcz prezent.
Tracker.
Jego ślad wiódł w głąb sieci TO4. Używali jej głównie ludzie mający coś do ukrycia: miłośnicy dziecięcej pornografii, przestępcy, cyfrowi szpiedzy i netrunnerzy jak on sam. Bez wątpienia również Kombinat. Wstępne, ostrożne rozpoznanie zaprowadziło snaXa do pierwszego z zapewne wielu routerów cebulowych. Gdyby nie tracker nie miałby szans podążać dalej za celem.
Wyglądało na to, że ktoś przyczepił go Woroszyłowi, w dodatku tak sprytnie, że ten się nie zorientował.
Lub była to śmiertelna pułapka.

Wilczy 19-01-2016 22:08

Igor odetchnął z ulga, kiedy furgonetka zatrzymała się na podwórzu jego kamienicy. To był mimo wszystko jego dom... cóż, chwilowo - i tylko do tej pory, bo nie ma mowy o kolejny powrocie tutaj. Zresztą właśnie dlatego chciał się zatrzymać - zabrać swoje rzeczy i nigdy tu nie wracać. Właściwie nie było mu za bardzo żal - to miejsce jak każde inne. I tak głównie tutaj sypiał albo przesiadywał w VR. Jego prawdziwy dom jest gdzie indziej.

Siodło szybko wdrapał się po schodach na piąte piętro kamienicy. Jego mieszkanie było na czwartym, ale w środku i tak nie było nic cennego. Za to na samej górze... Igor spojrzał na szyb windy - bardzo dawno temu utknęła między czwartym a piątym piętrem. Siodło zeskoczył ostrożnie do szybu. Przez chwilę szukał przy olinowaniu... Jest! Jego skrytka była nienaruszona. To było w zasadzie nieduże, metalowe pudełko. Ale dobrze zabezpieczone - otwierane hasłem głosowym.
- Leputan machine - powiedział Igor.
Skrzynka otworzyła się z cichym piknięciem. Siodło wyciągnął z niej ładunki wybuchowe C6 i wpakował do torby - to było najważniejsze - podczas gdy Connor załadował się z zapasowej kopii. Siodło po raz pierwszy był zmuszony z niej skorzystać. Odetchnął z ulgą, kiedy czaszka terminatora pojawiła się przed jego oczami. Duch rozglądał się wokół skołowany.
- Siodło, co się dzieje? – zapytał. – Kiedy opuściliśmy klinikę?
Igor starając się go uspokoić wgrał mu zapis całego dnia z cyberoczu.
- Kurka wodna – podsumował Connor, gdy już przetworzył informacje – To najbardziej popieprzony dzień w naszym wspólnym życiu. Wiesz, byłem całym swoim zimnym sercem za tym, żebyś znalazł sobie dziewczynę, ale taką, dla której nie wpakujesz nas w kłopoty. Z drugiej strony milion dolców… I pomyśl, co ona mogłaby zdziałać w bankowości elektronicznej. Problem w tym, że chciwość wpędzi nas wreszcie do grobu. Lepiej się wreszcie z nią pożegnać i trzymać się z dala od niej i tego Wolanda. Nie sądziłem, że kiedykolwiek to powiem, ale AI nowej generacji po bliższym poznaniu trochę mnie przerażają.

Igor chciał już coś powiedzieć o wcześniejszych planach Connora zakładających dominację nad ludźmi... ale zdążył tylko zejść na dół, gdy zadzwonił Brisbois.
- Igor, twój père aresztowany! – powiedział. – Widziałem jak prowadzili go do więźniarki razem z Kombinującymi. Musieli go przydybać jak biegł wam na pomoc. Właśnie ruszają całą kolumną w stronę centrum. Nie na sygnale, więc pojadę za nimi. Może uda mi się wyśledzić dokąd go zawiozą, bien?

No to pięknie. Pozostaje cieszyć się, że złapała go policja, a nie Kombinat... Igor wrócił do furgonetki, trzymając pod pachą swoją skrzynkę. W środku miał kilka zapasowych chipów i oszczędności na czarną godzinę. Zastanawiał się co mu po nich teraz, kiedy mieli milion eurodolców...

Daniel odezwał się ponownie gdy zatrzymali się w Parku Moczydło.
- Twojego père i innych zabrali do siedziby IAICA. Stamtąd go nie wydostaniemy. Co robić?
- Mogą mu wlepić najwyżej nielegalne posiadanie broni – wtrącił Connor. – Pół roku do trzech. Byle ktoś z Kombinująch nie rozpoznał go w więzieniu. Mogą się mścić. Nie pamiętam swojego twórcy, ale próbuję wyobrazić sobie co czujesz...
Siodło nie był pewien czy AI może sobie cokolwiek wyobrażać - ale doceniał troskę Connora. Tymczasem... co robić? To było cholernie dobre pytanie.
- Na razie nic - odpowiedział Igor w końcu - Przynajmniej chwilowo nic mu nie grozi - w przeciwieństwie do reszty Karawany. Słuchaj Daniel, jesteśmy z Iwanem w Parku Moczydło. Straszny tu tłum - imigranci przygotowują się do jutrzejszej demonstracji. Nasi powinni być tutaj bezpieczni - Kombinat może próbować się mścić, a tu nas nie znajdą. Tylko uważajcie, bo gliniarze pilnują wejść.

***

Kolejne trudne pytanie - tym razem zadał je Iwan, choć dotyczyło tego samego. Co z ojcem Igora? Ale zanim zdążył odpowiedzieć, odezwał się jeden z ich wybawców.
- Niestety czas nas goni, nie macie wiele czasu na zastanowienie - odparł ten nazwany Kocurem - Ale jak już się zdecydujecie, nie będzie drogi powrotnej. Nie będzie “rozmyśliłem się” ani “za ciężko, nie damy rady”. Stawka jest cholernie wysoka, musicie sobie zdawać z tego sprawę. Ty również, Lauro - spojrzał na dziewczynę z mieszaniną sympatii i współczucia - Życie nas wszystkich będzie wystawione na duże ryzyko.
Dziewczyna nie odpowiedziała, patrząc na niego nieufnie.

“Co ty powiesz, geniuszu?” pomyślał Igor wciąż w myślach słysząc huk kul uderzających o karoserię furgonetki. Miał swoje wątpliwości. Ansar-Al-Islam, Czerwony Świt i im podobni zawsze wydawali mu się niepotrzebnie… radykalni. A on i Karawana chcieli tylko jakoś się utrzymać na powierzchni. No i… doprowadzić do upadku Frontexu? Bardzo chętnie - tylko ciekawe jakim cudem. Choć z drugiej strony, już dzisiaj kilka cudów w wykonaniu Laury zobaczył… No i ona szła z nimi. Choć pewnie nie ma pojęcia w co się pakuje. Jak żadne z nich. Ale Igor postanowił chwilowo o tym nie myśleć. Miał ważniejszy problem niż Frontex.
- Ojca dorwali Jajcarze - powiedział Siodło do Iwana - O tyle dobrze, że nie Kombinat, więc powinien być cały…
Zastanowił się przez chwilę.
- Pozostali powinni być gotowi do wyjazdu. Nie wiemy kto teraz rządzi Kombinatem, Iwan. Nie widziałem nawet czy Aldona wyszła ze strzelaniny… wiesz, w końcu zachowaliśmy się w porządku... w pewnym sensie, wobec Carewicza. W końcu Woroszył pewnie by go załatwił, tak? - nawet w myślach Igora to brzmiało słabo, ale mówił dalej - Powinieneś spróbować z nią pogadać. Wiesz, wybadać czy mają zamiar nas wszystkich pozabijać, czy tylko okaleczyć…
To był ponury żart, ale lepszy taki niż żaden.
Iwan aż prychnął.
- Spróbuję – powiedział – Nie wiem, czy po tym wszystkim Carewicz wróci na szczyt. Z nim może dałoby się jakoś dogadać, z resztą wierchuszki może być problem. Na pewno będą chcieli odzyskać forsę.

Igor spojrzał na… cóż, ich wybawców, z braku lepszego określenia.
- Obstawiam, że wasz przyjaciel Woland nie ma znajomych wśród Łowców Duchów?
Igor sam nie był pewien na co liczy. Że jakaś prawdopodobnie AI magicznie wyciągnie jego ojca z siedziby IAICA? Wątpił w to… ale za coś takiego byłby w stanie dużo zrobić. Na przykład zgodzić się na ryzykowną akcję przeciwko Frontexowi. Ale na pewno nie całą Karawaną. Poza tym… chyba i tak nie potrafiłby zostawić ojca.
- Ma – odpowiedział zaskakująco Damian – Ale niesprawdzone i nie pewne. Rozumiecie, że w kontaktach z nimi musi być bardzo ostrożny. Łowcy aresztowali twojego ojca? Wybaczcie, niechcący podsłuchałem. Podajcie szczegóły a zobaczymy co da się zrobić. Ale sami widzieliście, że potrafi wiele.
Igor spojrzał na niego podejrzliwie.Choć nie był pewien czy to widać pod maską.
- Jest w siedzibie IAICA… a oni są paranoikami jeśli chodzi o technologię - powiedział. Cóż, może mieli podstawy do tego, patrząc na wydarzenia dzisiejszego dnia - Zgarnęli go kiedy wyjeżdżaliśmy z Fabryki. Nie przetrzymają go tam bardzo długo, ale pewnie wlepią co tylko mogą - jak to psy.
- Jeśli nie zdążył wziąć udziału w strzelaninie to nie jest źle – stwierdził Damian – Pewnie zdołamy dyskretnie wywiedzieć się jakie chcą mu postawić zarzuty…
- Jeśli to nie będzie nic związanego z AI to przekażą go zwykłym glinom – wtrącił Connor.
- … Nielegalna broń?
Igor potwierdził.
- Może da się zrobić z niej legalną. Pamiętasz typ?
- Ceska Zbrojovka VZ-120. – Ojciec zawsze nosił identyczny pistolet co Mikul, choć rzadko go używał.
- Są spore szanse, ale nie możemy nic obiecać.

Siodło zwrócił się do Iwana.
- Wiesz, że nie mogę go zostawić. Ale… nie możemy narażać od razu pozostałych.
Igorowi nie mogło przejść przez gardło to co chciał powiedzieć - że najprawdopodobniej będzie trzeba znów podzielić Karawanę… przynajmniej na jakiś czas. Nie chciał, żeby wszyscy wpakowali się w następną kabałę w Warszawie. Cholera, pewnie był gotów nawet sam - z Connorem - zostać z tyłu i wyciągnąć ojca. Choć wołałby mieć przy sobie Iwana. Ale on był teraz przywódcą - pozostali go potrzebowali. No i… Siodło nie odpuściłby sobie okazji dokopania Frontexowi. Ale tego ich nowi znajomi nie muszą wiedzieć.
- Da - zgodził się Smirnow – Okej, słuchajcie Damian i Kocur. Ja i Igor pójdziemy na tą robotę. Ale tylko my dwaj, haraszo? Tylko my w karawanie jesteśmy żołnierzami. W zamian Woland pomoże wydostać jego bat’kę z pierdla i ochroni przed Kombinatem całą naszą grupę. Jedenaście osób, w tym dwoje dzieci. Będziemy potrzebowali nowych tożsamości, nowych dokumentów dla nas i pojazdów. Takich masek jak te – pogładził się po niepodobnej do swojej własnej twarzy z drobnymi ustami i nosem – I jeszcze tak z pół bańki… - zaryzykował już mniej pewnym tonem. Igor uśmiechnął się pod nosem - miał nadzieję, że przez maskę nie było tego widać. Co to Iwan mówił w szpitalu w Arciechowie? "Nie nadaję się na przywódcę", tak?

Damian milczał, marszcząc brwi, jakby słuchał czegoś w słuchawkach e-glasów.
Laura powiedziała coś, czego nie dosłyszeli. Wszyscy na nią spojrzeli.
- Zgódź się – powtórzyła, wpatrzona w oparcie fotela przed sobą. Nie mówiła do nikogo obecnego w furgonetce, lecz kierowała słowa gdzieś w powietrze, w którym czuć było napięcie. – Chronisz mnie, bo jestem ci do czegoś potrzebna. Oni mi pomogli, proszę, zgódź się na ich warunki.
- Zgadza się – rzekł po chwili Damian.
- On nas słyszy, prawda? - spytała dziewczyna.
- Tak.
- Dlaczego sam nic nie powie?
- Powie, ale chce się nam najpierw pokazać. Moi znajomi czekają. Przygotowali nam schronienie. Wtajemniczymy tylko was dwóch i póki nie zdobędziemy dowodów obciążających Frontex niech tak zostanie. To bardzo niebezpieczna wiedza.
- Jak idzie kompletowanie ekipy? - spytał tymczasem Kocur, niby w kierunku Damiana, ale rzecz jasna to Władimir był właściwym adresatem - Kiedy można się ich spodziewać?
- Powinni dotrzeć chwilę po nas - odpowiedział mu Damian, otwierając drzwi wozu - Zależnie czy tamci się zgodzą będzie nas więc jutro pięć lub siedem osób. Jeśli dojdzie do walki to nie za dużo.
- “W” mówił, że ma już mundury i identyfikatory Frontexu, więc może obejdzie się bez walk - poinformował, bez nadmiernego optymizmu, Kocur - W końcu stąd ten pośpiech, manifestacja ma odwrócić uwagę od tego, co będzie się działo w budynku. A jak stoimy z systemem Cytadeli? Kamery i czujniki będą po naszej stronie od początku, czy trzeba będzie dać mu dostęp z wewnątrz? - Miał na myśli oczywiście Władimira, jaki lepszy haker niż genialna AI? Nie znajdą, nawet jakby mieli czas szukać.
- Z wewnątrz - rzekł Damian i chciał dodać coś jeszcze, lecz wciął mu się w słowo Iwan:
- Cytadeli? - zapytał, zatrzymując się w połowie wysiadania z wozu - TEJ cytadeli?!

W Warszawie były tylko dwa budynki ze słowem “cytadela” w nazwie. Jeden był autentyczną, XIX-wieczną cytadelą i mieściło w nim się Muzeum Historii Polski. W kontekście nazwy “Frontex” było jednak oczywiste, że chodzi o ten drugi.
- Ciszej! - skarcił go Damian, bo w pobliżu kręcili się ludzie, po czym dodał ciszej - Obawiam się, że właśnie tej. Zaraz zrozumiecie czemu chcemy… dlaczego MUSIMY tam się dostać. Ale proszę, wstrzymajcie się z pytaniami aż dojdziemy do kryjówki.
Rosjanin zmarszczył czoło, ale zamilkł.
- No nie wiem, Siodło - szepnął do Igora, gdy razem pomagali wysiąść otumanionemu painkillerem Rokasowi - Oby mieli dobry plan, bo to trochę zakrawa na samobója.
- W 7 osób? - odszepnął Igor. Zaniepokoiło go, że najwyraźniej będą mieli dodatkowe towarzystwo, ale na razie tego nie skomentował - Musiałby być zajebiście dobry. Wiesz, że nie lubię Frontexu, ale nie mam zamiaru dać się im zabić… hmm… znowu. Ale może uda się go podrasować… jak już przestaną być tak strasznie tajemniczy.
Choć Igor doskonale rozumiał skąd ta konspiracja. Widział już jak Frontex rozprawia się z wszelkim oporem - maszynami bojowymi i żołnierzami. Poprawił trochę chwyt, żeby Rokas nie upadł. Miał z tym problem, bo jego nowa ręka wciąż była do niczego. Musiał coś z tym zrobić. Tymczasem napotkał wzrok Laury. Powiedział tylko bezgłośne “dzięki” - za to, że się za nimi wstawiła. Zastanawiał się, jaki to Woland ma plan dla niej…


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:06.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172