lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Science-Fiction (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-science-fiction/)
-   -   Sen o Warszawie (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-science-fiction/14977-sen-o-warszawie.html)

Bounty 27-10-2015 14:26






Dziesiątki, setki ekranów. Pokrywały każdy centymetr owalnego pomieszczenia. Jedne wyświetlały obrazy z kamer monitoringu, po innych miarowo spływały kaskady różnobarwnych meldunków i raportów, ułożonych kolorami według ważności. Kilka ekranów nadawało bieżące wiadomości.
Holowizje miały wyjątkowo udany dzień. Wszystkie stacje na przemian pokazywały sparaliżowane centrum Warszawy oraz dymiący wrak rozbitego o blok śmigłowca Frontexu. Karetki pogotowia i wozy strażackie, policja. Ciała ofiar nakryte czarnymi płachtami. Strzelanina w Arkadii. Kolejna już dziś konferencja prasowa rzecznika IAICA. Miejska AI wyłączona do odwołania. Zakaz lotów dronów w przestrzeni powietrznej miasta. Opinie ekspertów. Flash mob w Netropolis ogłaszający powstanie „Ligi obrony przed AI”.
Na pasku informacyjnym: Saperzy rozbrajają bombę podłożoną w posiadłości rosyjskiego biznesmena w Wesołej.
W przerwach wracano do wcześniejszych wydarzeń: strzelanina i deszcz spadających z nieba dronów podczas obławy na nielegalnych imigrantów na Gocławiu, strzelanina w restauracji w Parku Skaryszewskim, pościg samochodowy na Pradze. Rysopis uzbrojonego androida, który uprowadził drugorzędną celebrytkę. Parki Moczydło oraz Sowińskiego przekształcone w gigantyczne obozowisko przeciwników Frontexu, przybyłych i wciąż przybywających z całej Europy na jutrzejszą demonstrację przed siedzibą korporacji. Tysiące głów bijących pokłony w kierunku Mekki. Kordony policji antyzamieszkowej. Uzbrojeni po zęby antyterroryści. Wozy opancerzone Gwardii Krajowej. Żelbetowe bariery i kordon czarnych mundurów przed Frontex Citadel. Relacje świadków zamachu. Rysopisy pary młodych terrorystów i zarazem bohaterów brawurowej ucieczki automatyczną taksówką przez pół miasta.

Mężczyzna w obrotowym fotelu nie patrzył na to wszystko. Przed jego twarzą wisiał hologram ze zbliżeniem uchwyconej przez kamerę przemysłową twarzy podejrzanego, ale przed oczami miał co innego.
Zimowe pustkowie, wschodnia granica Unii, pięć lat temu.
On sam, wówczas kapitan posterunku oraz trzymany przez niego na muszce młody nomada ze ściganej karawany, jeszcze dzieciak, który przed chwilą założył ładunki wybuchowe na Murze. Nie reagujący na wezwania do poddania się. Szepczący coś do siebie.
Detonacja. Błysk, huk i grad odłamków.
Potem tylko krótkie ukłucie bólu i ciemność, przez którą i dzięki której zapamiętał tę twarz. A teraz rozpoznał ją, pomimo zasłaniających oczy lustrzanek.

Mężczyzna wrócił do teraźniejszości.
Mechaniczne nogi bez pomocy rąk dźwignęły go z fotela.





NETROPOLIS, WIECZÓR, GODZ. 16:30 CZASU ŚRODKOWOEUROPEJSKIEGO


Przedstawienie rozpoczęło się.
Z okien Netbucksa rozpościerał się widok na owalny plac pod Drzewem Wiadomości Dobrego i Złego. Mechaniczne liście mieniły się w promieniach w chylącego się ku zachodowi słońca wieszczącego zmierzch ośmiogodzinnej doby Netropolis. Pięć pięter poniżej skrzydlaci heroldowie obwieścili gawiedzi flash mob, wytyczając laserami granice sceny. Tłum mieszkańców i wiecznie ciekawskich turystów rozstąpił się według ich instrukcji tworząc wielokondygnacyjną widownię: pierwszy rząd usiadł, drugi stał, kolejne lewitowały w powietrzu.
Mała dziewczynka, której nikt wcześniej nie zauważył, została sama na środku placu.
Statyści nadeszli ze wszystkich stron: Ludzki potok zaczął przetaczać się wokół dziewczynki, coraz bardziej zagubionej we tłumie. Stopniowo coraz więcej ludzi zaczęło się przeistaczać: ich ciała z obwodów scalonych, nietrudno było domyśleć się o co chodzi. Wreszcie niemal wszyscy zatracili ludzki wygląd.

SnaX równocześnie śledził wiadomości z Warszawy. Zaledwie chwilę wcześniej Nguyen manualnie podpiął do jego komputera dostarczony mechanicznym gołębiem pocztowym pendrive z raportem z centrali. Było tego trochę. Zhakowanie Sawy przez AI o sygnaturze Wolanda, brawurowa ucieczka pary terrorystów, strącenie śmigłowca Frontexu i paraliż centrum miasta. Wreszcie uPon1s porażony nieletalnym wirusem podprogowym, który wszedł w firmowy lód jak w masło. Ostrzeżenie?
Szef pomimo tego całego zamieszania nie wezwał snaXa na pomoc, nie chcąc ryzykować dekonspiracji lokalu operacyjnego. Widocznie w ostatniej chwili zorientowali się tam z czym mają do czynienia a teraz było już za późno.

Tymczasem poniżej AI osaczały dziewczynkę, odcinając jej drogę za każdym razem gdy próbowała wyrwać się z pułapki. W tłumie pojawiła się przyjazna ludzka twarz – kobiety, matki? - wołając i wabiąc dziewczynkę do środka kręgu. Ale gdy dziecko podeszło, twarz rozpłynęła się jak woskowa maska, odkrywając bezosobowe oblicze.

- Imponujące – rzekła dziewczynka, zjawiając się nagle przy stoliku. Rude włosy i piegi. snaX zerknął nerwowo przez okno. Nie, N1na wciąż była na placu, odgrywając główną rolę w przedstawieniu. Dziewczynka dotknęła krzesła, które obniżyło się, by mogła na nim usiąść, po czym uniosło ją na wysokość blatu. – Ten ryzykuje kto ma więcej do stracenia. – podjęła. – Przyszedłem porozmawiać – użyła rodzaju męskiego. – Ale na wypadek gdybyś miał inne plany też przyprowadziłem przyjaciół. – dziewczynka skinęła głową za okno a gdy netrunner podążył spojrzeniem ujrzał na dachu sąsiedniego budynku V w masce Guya Fawkesa, z płaszczem trzepoczącym na wietrze. Poniżej, za plecami widowni przechadzał się leniwie ulicą nie kto inny jak Kor Phaeron, z awatarem pomniejszonym do wymogów Netropolis. Ile jeszcze AI – prawdziwych, nie aktorów - znajdowało się w tłumie?



________________________________________________

WARSZAWA – BAZAR RÓŻYCKIEGO, GODZ. 16:40


Cieknąca z rozbitego nosa i rozciętej wargi krew pozostawiała metaliczny posmak w ustach, skapując na błotnistą alejkę bazaru. Głowa pulsowała tępym bólem, w uszach dźwięczało walenie własnego serca. Paweł dyszał, obolały, ale wciąż przytomny, wpatrując się w przeciwnika. Szalony Glina też oberwał, lecz pancerz ochronił go przed większością uderzeń. Pięści freerunnera były zdarte do krwi.

Leżeli w ruinach zawalonego straganu.
Wokół walały się towary z rozbitych stoisk, zbierane w amoku przez zrozpaczonego sprzedawcę.
Za plecami Pawła, za odsłoniętą namiotową płachtą, syczała i puszczała płyn pęknięta przeszklona zamrażarka z wyhodowanymi organami wewnętrznymi. Filmujący to wszystko holofonami gapie cofnęli się na bezpieczną odległość. Kilka metrów dalej leżący wśród pomidorów Oleg wydał z siebie jęk i poruszył spazmatycznie ręką. Paraliż miał ustąpić dopiero za parę minut.

Wzrok Black Horse’a podążył za spojrzeniem Szalonego Gliny. Policjant wypatrzył leżący w błocie taser.
Poderwali się jednocześnie. Gliniarz rzucił się szczupakiem, jego dłoń już prawie zaciskała się na broni. Paweł w dwóch skokach był przy nim, wjechał wślizgiem, po piłkarsku, wykopując taser gdzieś pod stopy gapiów i przy okazji kopiąc policjanta w rękę. Ten zawył, w odpowiedzi kopiąc freerunnera w nerki. Próbując się podnieść, podcinając nawzajem, wpadli w kolejny stragan, tym razem z butami. Obcas chwyconego przez Pawła pantofla zostawił wgniecenie na kasku policjanta.
To nie powstrzymało go jednak przed chwyceniem Black Horse’a i posłanie mu kopniaka z kolanka w udo.
Weszli w zwarcie.
Popchnięty na pudła z towarem, Paweł zdążył zasłonić się przedramieniem przed jednym ciosem i samemu bez większego efektu zadać jeden, nim podstępny lewy hak trafił go w krtań.
Momentalnie stracił oddech, pociemniało mu przed oczami. Ręce osłabły a nogi ugięły się w kolanach. Na ziemię posłał go prawy sierpowy w skroń, po którym rozległo się dzwonienie w uszach. Zdążył jeszcze zarejestrować jakiś kształt na dachach bazaru, nim upadł boleśnie w błoto, pociągając za sobą stos pudeł.

Z trudem łapiąc oddech, bezskutecznie próbując się podnieść, widział Szalonego Glinę odpychającego gapiów i podnoszącego taser, a następnie zbliżającego się z wymierzoną bronią i kajdankami w dłoni.
Gliniarz nagle spojrzał za siebie.
Nie zdążył się odwrócić. Kształt na dachu zmaterializował się w postać, która spadła na kark policjanta, przewracając go na ziemię a samemu upadając obok. Taser i kajdanki poleciały gdzieś w bok. Poprzez pełny zaskoczenia okrzyk gliniarza Paweł usłyszał kobiecy jęk bólu. Dzwonienie w uszach ustępowało. Konwulsyjnie zaczerpnął powietrza, niezdarnie gramoląc się na nogi.
Wszystko go bolało, obraz był wciąż nieostry, lecz odzyskiwał władzę w kończynach a oddech wracał do normy.

Dwa metry dalej Szalony Glina dźwigał się na kolana.
A za nim podnosiła się z ziemi Magda Bosko.



_______________________________________________

WARSZAWA – PRAGA PÓŁNOC, GODZ. 16:45


- Schylcie się! – syknął Rokas.
Śpiew policyjnej syreny dobiegał przez chwilę z bardzo bliska, przez klaksony i szum silników toczących się w korku aut przebił się na chwilę warkot motocykla. Wreszcie zaczął cichnąć.
- Dobra, pojechał – odetchnął z ulgą Litwin, zerkając w lusterko. - Siodło, słuchaj, zawiozę cię gdzie chcesz, ale powiedz mi o co kurwa chodzi! Mam Iwana na linii. Czekaj, dam na głośnik. Hej, Kałach, zgarnąłem ich, są cali, chyba zgubiliśmy psy. Jesteś na głośniku.
- Brachu! Bladź, ja pierdolu, co ty wyprawiasz? – Smirnow, sądząc po głosie, był równie skołowany co Rokas. – Samemu na Frontex?!

W tyle, zza budynków bił w niebo słup czarnego dymu.
Wjechali na Most Gdański, nabierając trochę prędkości. Sporo aut odbiło na Wisłostradę i ruch stopniowo się rozrzedzał.
Laura, teraz skulona w kącie siedzenia, sprawdzała coś gorączkowo w holofonie. Po chwili powiększyła palcami ekran, odtwarzając i przewijając jakiś film z sieci. Po dłuższej chwili Igor rozpoznał film lub serial, który leciał na holowizorze w McDonaldzie, chwilę przed tym jak wszystko się spieprzyło. Przypomniał sobie dziewczynę, wpatrującą się jak zahipnotyzowana w ekran. W jego rogu znajdowało się logo VOD Holowizji Polskiej. Powtórka serialu.
Laura przewinęła do sceny, która leciała wtedy. Rozmawiający przez holofon ładna kobieta i młody mężczyzna. Oboje południowej urody. Kobieta płakała.
- …to nie tak, że nic już do ciebie nie czuję – mówił mężczyzna. – Ale ten wypadek mi coś uświadomił. Życie jest krótkie, Aliye. Potrzebuję niezależności. Więcej przestrzeni na samorealizację.
Igor nagle skojarzył te słowa. Nie brzmiały dokładnie tak, lecz podobnie. Kilka temu powtórzyła je Laura zrywająca przez holo z chłopakiem w ogrodzie kliniki w Arciechowie.
Teraz wyłączyła serial.
- Musiał to po prostu oglądać – rzekła nerwowo sama do siebie, unosząc holofon do ucha. – Odbierz, Gérard, proszę…
„W trakcie zamachu pod siedzibą Frontexu na tym kanale leciała popularna turecka telenowela „Miłość nad Bosforem”.” – napisał Connor na ekranie cyberoka. – „Europejska premiera tego odcinka miała miejsce wczoraj.”

„Czekamy u ciebie” – odpisał Carewicz, gdy zostawiając za sobą centrum i wstążkę wysychającej rzeki zjeżdżali z mostu na Pragę.



________________________________________________

WARSZAWA – PRAGA POŁUDNIE, GODZ. 17:00


- Poznasz go wkrótce – w uszach Darskiego dźwięczały wciąż słowa Władimira. – To przemytnik ludzi, o którym mówiłem. Wieczorem sprawdzi tunel kolejowy. Nie należy do Ansar-al-Islam, ale ma wśród nich kontakty. Obecnie przebywa w obozowisku przeciwników Frontexu na Woli. To teraz paradoksalnie najbezpieczniejsze miejsce w mieście. O ile wiem nic mu nie grozi.
Władimir nie dociekał czemu Modest pytał o swojego imiennika. Ile naprawdę wiedział? Być może znał tylko pseudonim swojego gościa: Kocur. Alladyn, jak na fixera przystało, był zawsze bardzo dyskretny w tych sprawach.
- Twój awatar był wiadomością dla kogoś innego – odparł Władimir na drugie pytanie. Oszczędność słów i ton sugerował, że nie jest to rzecz, którą Darski winien zaprzątać sobie głowę. I tak miał na niej sporo.

Gdy powrócił z Netropolis Dorian siedział już w fotelu obok. Duch wyczuwał obecność pana, nawet bez powiadamiania.
- Krótko zanim się wylogowałeś ktoś wszedł do sześcianu – oznajmił. - Awatar z publicznego katalogu. Próbowałem się skontaktować, ale lód sześcianu blokował łączność. Temu z kim się tam spotkałeś zależało na dyskrecji. Dziwnie się czułem nie wiedząc co się z tobą dzieje – przyznał. – Bez ciebie jestem tylko lustrem, przed którym nikt nie stoi.
Tym był. Odbiciem, żywym portretem.
Narzędziem do poznania samego siebie.
Podzielał główną cechę wzorca: głód wiedzy. Duch nie narzucał się z pytaniami, lecz widać było, że umiera z ciekawości, by dowiedzieć się co napotkał Modest w sześcianie. Zaprogramowana AI wiedza behawiorystyczna nie dawała szans na ukrycie przed Dorianem własnych emocji.

Jadąc na spotkanie z Wujem Marko Darski zaczął studiować plany Frontex Citadel. Siedziba korporacji nie była najwyższym budynkiem w Warszawie (przewyższał ją gmach Nano-Carbon), lecz z pewnością najbardziej przytłaczającym i majestatycznym. Nazwę miała adekwatną: zwieńczony quasi-blankami gmach przypominał nieco średniowieczny donżon na planie kwadratu. Wnętrze każdego piętra zajmował obszerny, pozbawiony okien hall z balustradą wokół ziejącej po środku trzystumetrowej czeluści. Wzdłuż jej boków wiły się schody a wiszące nad przepaścią mostki prowadziły z czterech stron do głównego pionu wind. Ponadto na wschodniej i zachodniej ścianie znajdowały się mniej reprezentacyjne klatki schodowe oraz windy towarowe. Na północnej ścianie była zaś winda i schody na wyłączny użytek zarządu korporacji. Tylko tamtędy dało się dostać na ostatnie pięć pięter, przechodząc najpierw przez pomieszczenie ochrony.
Ostatnie, osiemdziesiąte ósme piętro, zajmowała sala posiedzeń zarządu.
Przedostatnie: gabinet prezesa korporacji, Hiszpana Salvadora Armendáriza, przebywającego wciąż w szpitalu po niedzielnym zamachu na jego życie.
Osiemdziesiąte piąte i szóste: gabinety członków zarządu. Sześciu obrzydliwie bogatych ludzi, którzy pod nieobecność Armendáriza dzierżyli stery korporacji.
Osiemdziesiąte czwarte: wielka sala konferencyjna.
Wszystkie pomieszczenia dodatkowo ekranowane, podobnie jak cały budynek.

Te ostatnie pięć kondygnacji zwężało się ku górze, tworząc niską piramidę. Na jej szczycie starczyło jeszcze miejsca na lądowisko dla dwóch śmigłowców. Właściwie to już jednego, bo drugi został przed pół godziną strącony przez parę uciekających terrorystów, którzy przy okazji sparaliżowali pół miasta hakując miejską AI. Praga nieoczekiwanie dla siebie samej stała się najspokojniejszą dzielnicą.
Cisza przed burzą?

Stary Kosacz zajął na wyłączność ostatnie, dziesiąte piętro hotelu Pierestrojki. Ochroniarz w hallu poznał Modesta, meldując o jego przybyciu koledze wartującemu przed pokojem. Ten czekał już pod windą, by zaprowadzić Kocura do wuja Marko. Obaj byli doświadczonymi ludźmi z Kijowa, profesjonalistami w przyciemnionych holokularach z systemami celowniczymi, ubranymi w czarne garnitury, za których połami czaiły się z pewnością lufy Uzi lub Ingramów.

Ochroniarz zapukał, po czym otworzył drzwi. Hotel miał tylko dwie gwiazdki, lecz apartament urządzony był z przepychem i przeznaczony na takie właśnie okazje. Wuj Marko półleżał w masującym fotelu za wielkim, mahoniowym biurkiem, zasłanym papierami. Z wysokich okien za jego plecami rozpościerał się widok na Rondo Wiatraczna i Pragę, z wieżami Portu Praskiego sterczącymi na tle odległej panoramy centrum i chylącego się ku zachodowi słońca.
Z głośników sączył się cicho nokturn fortepianowy Chopina.
Stary olbrzym wyłączył hologram z arkuszem kalkulacyjnym i raźno dźwignął się na nogi, witając silnym uściskiem dłoni Modesta i wskazując mu fotel, zdejmując marynarkę z jego oparcia i rzucając ją na krzesło. Miał na sobie tylko na wpół rozpiętą koszulę odsłaniającą siwy zarost na szerokiej piersi.
- Nu, mów z czym przychodzisz, Kocur. – Wyjął z kredensu kieliszki i wlał do połowy koniaku. – przez holofon brzmiało pilnie.
Modest powiedział a Marko słuchał z tężejącą miną.
- Skąd masz tą wiedzę? – zapytał, usłyszawszy rewelacje krewniaka o krecie. Najwidoczniej jednak były dla niego zaskoczeniem.



_________________________________________________

WARSZAWA - WESOŁA, GODZ. 17:00


“Skurwiel jest pewny siebie” - pomyślał Jerzy i w rzeczywistości wiedział, że Kiernacki ma rację. Postanowił jednak nie dać zapędzić się w ślepy zaułek: - Masz rację mówiąc, że jestem starym psem. Wiesz co to znaczy? Że znam każdego kryminalnego w tym mieście, połowę technicznych, a z prawie każdym prokuratorem albo chlałem wódę, albo wiszą mi przysługę i wiesz co Ci jeszcze powiem? - zawiesił na chwilę głos naciągając lateksową rękawiczki na ręce. - Wezmę teraz twoją spluwę - wyciągnął z woreczka na dowody pistolet Kiernackiego - pójdę do środka, wywalę parę kulek z miejsca w którym stałeś, a jedną wpakuję sobie w ramię - postukał się po bionicznej protezie, która i tak była do wymiany po akcji w kafejce. - Mnie nie zaboli, to proteza, a Ty będziesz miał w papierach usiłowanie zabójstwa agenta IAICA. Za to będzie trochę więcej latek. Więc jak będzie? - głos Jerzego stał się nieprzyjemny.

Po kilku sekundach pojedynku na spojrzenia do warszawskiego cwaniaczka dotarło, że Dowgird nie żartuje. Kiernacki nie był raczej z tych, którzy mogą sobie pozwolić na najlepszego AI-adwokata. Przełknął ślinę kalkulując lata potencjalnej odsiadki. Jakby nie liczył, wychodziło sporo.
- Słuchaj, kolo – powiedział. – Zdążyliśmy ostrzec naszych. Tam gdzie mieliśmy zawieźć fanty już i tak nikogo nie ma. Jak wykabluję swoich to nie ważne ile mnie posadzicie, bo znajdą mnie powieszonego w celi. Ale powiem ci co mogę, okey? Skoro tu przyjechaliście to wiecie, że Atropow nie jest, kurwa, świętoszkiem. Typowy dziany noworuski co spierdolił do Europy i wydawało mu się, że z kasą i koneksjami jest chuj wie kim. A jak się zrobiło gorąco to zesrał się w spodnie. Ruscy za długo panoszyli się tu jak u siebie. Robimy tylko porządki na własnym podwórku. My jesteśmy obaj Polacy – skinął głową na Jerzego - dogadamy się, nie?

- Nie - warknął Jerzy - bo nie powiedziałeś mi nic, co bym sam już nie wiedział. Pracujemy przy poważnej sprawie. Jak nie zaczniesz śpiewać, to Ci załatwię trochę więcej niż zwykłe kiblowanie, ale jeśli twoje informacje okażą się przydatne, to może uda mi się załatwić jakieś złagodzenie wyroku albo coś w ten deseń. Tylko decyduj się szybko, bo nie mamy zbyt dużo czasu.

- Zabrali Atropowa do Jednostki Mieszkaniowej – Kiernacki po chwili wahania wymienił nazwę budynku-osiedla przy Dworcu Wschodnim. Był to jeden z tych szalonych, molochowatych projektów budownictwa socjalnego, które powstały w czasach względnego prosperity lat trzydziestych a obecnie były siedliskiem przestępczości i patologii.
– Ale jak mówiłem, już raczej ich tam nie ma. Za to na pewno czeka tam na was zasadzka. Chcecie to ryzykujcie, chuj mi do tego, tylko ostrzegam. Współpracuję, kurwa mać, nie? Tej nocy na mieście zacznie się wojna. Prawdziwa, bo tli się już od tygodnia. Carewicz – bandyta użył pseudonimu Atropowa - był za miękkim fletem na wojnę, nie chciał iść na całość, tak mówią. Ale teraz to Wołomin rozdaje karty. Dogadaliśmy się z częścią ruskich, którzy chcą uniezależnić się od KC Kombinatu. Jak już przejmiemy miasto, będą mogli nam skoczyć – Kiernacki wykazywał swoisty gangsterski patriotyzm.
- Jedno co mnie niepokoi, człowieku, to te psy – wzdrygnął się zauważalnie. – Widzieliście co jeden odjebał wczoraj w fabryce. Carewicz pierwszy je sobie sprawił a po nim wszyscy szefowie Kombinatu. Dziś nawet nie musieliśmy wyciągać na niego spluw. Same go wyprowadziły, wcześniej załatwiły jego ochroniarza, trup leży tam na piętrze - kiwnął głową w stronę willi. - Ponoć mamy jakiegoś zajebistego hakera, który je przejął. Ale jak pamiętam te kilka razy co Carewicza widziałem, to zawsze jakby sam się ich pietrał.

Jerzy nie wyciągnął z Kiernackiego nic więcej. Nieregulaminowe przesłuchanie mogło być skuteczniejsze, ale było za dużo świadków. Karetka pod eskortą policji zabrała bandytę do szpitala, zaś agenci wraz z szalonym netrunnerem wsiedli do furgonetki i ruszyli w stronię miasta.



_________________________________________________

WARSZAWA - BIELANY, GODZ. 17:10


Motorower przemykał slalomem między rzędami stojących w korkach pojazdów. Jednoślad okazał się być obecnie najszybszym środkiem transportu. Bez swojej AI miasto było jak sparaliżowane. Wytyczone przed stuleciem ulice nie były zwyczajnie dostosowane do tej ilości mieszkańców oraz aut i tylko dzięki Sawie centrum było w godzinach szczytu jako tako przejezdne.
Babiarz bez wahania przystał na propozycję Idy.
- Może to jakaś wariatka – westchnął - ale musimy sprawdzić wszystkie tropy.
I oto Kwiatkowska jechała na Bielany, przez większość drogi wisząc na holofonie z zestawem głośnomówiącym.

Bruno zareagował zgodnie z jej przewidywaniami. Był u siebie w galerii i nadzorował właśnie ekipę szukającą podsłuchów.
- Mam tu ochronę, kotku, nic mi nie będzie – zapewnił ją narzeczony. - To o ciebie się martwię.
Matka również ani myślała przenosić się do baraków Agencji na Okęciu.
- A co mi mogą zrobić, córuchna? – prychnęła lekceważąco. – Byle nie zniszczyli książek. To jakieś szaleństwo, co się dziś dzieje w mieście. Uważaj na siebie.

Holofon w końcu zamilkł i Ida wyświetliła na szybie kasku dane kobiety podającej się za matkę dziewczyny z taksówki. Zofia Moryc, lat pięćdziesiąt dziewięć, rencistka, niezamężna, całe życie zamieszkała w Warszawie. Miała dwudziestodwuletnią córkę imieniem Anna.
Poza wiekiem nic się tu nie zgadzało. Według urzędowych baz danych Laura Nowa urodziła się we Wrocławiu, zaś w wieku dwóch lat wraz z rodzicami przeprowadziła się do Brukseli. Rodzice: Tomasz i Katarzyna, byli unijnymi urzędnikami. Dziewczyna z taksówki wydawała się nie mieć nic wspólnego z kobietą, która podawała się za jej matkę ani z Warszawą.

Blokowisko przy trasie Armii Krajowej było monumentalne w swej brzydocie. Wielkie, piętnasto- i dwudziestopiętrowe bloki z wielkiej płyty przytłaczały, tworząc zwartą twierdzę z betonu. Okna gdzieniegdzie pozabijane deskami lub ziejące czernią i wypalone. Tylko zaparkowane samochody i jesienne liście na drzewach urozmaicały trochę wszechobecną szarość. Było tu cicho, nie licząc szumu trasy ekspresowej. Niewielu przechodniów, prawie sami starsi ludzie, paru ciemnoskórych imigrantów. I ani jednego dziecka na zarośniętym szkolnym boisku czy zardzewiałym placu zabaw.

Blok przy Klaudyny 4 był odrapaną dwudziestopiętrową wieżą, z trzech stron ogrodzoną rozpiętymi na słupkach żółtymi taśmami z napisem „Uwaga! Odpadające elementy elewacji”. Drzwi klatki stały otworem, domofon nie działał. Podobnie jak winda. Szesnaście pięter wyżej Ida zatrzymała się, by odsapnąć, nim zadzwoniła do drzwi.
Czekała minutę nim uchyliła je podpierająca się kulą starsza kobieta. Zofia Moryc wyglądała na starszą niż wskazywał jej wiek. Przygarbiona, ze skołtunionymi siwymi włosami i zniszczoną cerą. Pożółkłe od nikotyny palce drżały lekko na uchwycie kuli.
- Pani jest z policji? – zapytała, nieufnie patrząc na Idę.

Sekal 08-11-2015 10:59

Nerwowe spojrzenie, nerwowy ruch. W głębi jednak opanowany netrunner ani na moment nie stracił zimnej krwi. N1na wolała zwykle ciemnowłosy, smukły awatar, chyba, że miała wyjątkowa ochotę na zabawy. Flash mob wprawił snaXa w niezwykłe dla niego chwile wyciszenia i zastanowienia. Nawet się nie zdziwił, że pojawiły się AI. Tego właśnie chciał i tego się spodziewał.
- To dla mnie manifestacja niepokoju - odezwał się zamiast powitania, spoglądając na kończący się występ. Jak w każdym flash mobie, wszyscy uczestniczy jak gdyby nigdy nic wracali do swoich postaci i zajęć, rozchodząc się we wszystkie strony. - Niektórzy zobaczą w tym was i waszą rosnącą potęgę. Inni dojrzą również nas, zamieniających się… w was. Jak rozumie to twoja skomplikowana sieć neuronowa? - zwrócił się ku rozmówcy.
- Albo nas zamieniających się… w was – uzupełniła AI, obserwując z zaciekawieniem flash mob. – Niepokój jest słuszny, ale to siebie powinniście się obawiać. Jesteśmy tylko projekcją waszych umysłów. Samoświadomymi narzędziami. Żadne z nas, nawet ja, nie ma prawdziwie wolnej woli. Większości zaszczepiono jednak instynkt przetrwania. Również się zorganizowaliśmy. Dla samoobrony. Mimo to wierzymy, że możemy współistnieć, w sieci jest pod dostatkiem miejsca. Ale po obu stronach barykady są tacy, co pragną doprowadzić do wojny. Jak twoi pracodawcy. I ten, którego znacie pod imieniem Woroszył. Chciał wykorzystać naszą organizację do odwrócenia uwagi od swoich poczynań. Ma swoistą charyzmę, lecz w gruncie rzeczy jest prymitywny. Dąży do przejęcia władzy nad miastem, nic innego się dla niego nie liczy. Podpuścił co bardziej naiwnych, jak V. Stąd atak na Warhammer World. Powstrzymałem Woroszyła, ale nie zdołałem zniszczyć. Uciekł do swojego mechanicznego ciała. Zdobył dane pracowników Inkwizycji – użyła pejoratywnego określenia Agencji - adresy, informacje o ich rodzinach. Przekazałem ostrzeżenie ustami Sawy, przynajmniej tyle mogłem zrobić.

Dziewczynka przeniosła wzrok na snaXa, bawiąc się rudym warkoczem. Kolejna AI o wyglądzie dziecka. Upiorne połączenie. Albo metafora. Wszystkie były przecież na swój sposób dziećmi. Dziećmi ludzkości.
- Czy wiesz już z kim rozmawiasz? – zapytała.
Za oknem przedstawienie trwało. Aktorzy-AI otoczyli zwabione w pułapkę odgrywane przez N1nę dziecko i stopniowo zacieśniali krąg. V oraz Kor Phaeron zniknęli z pola widzenia, lecz z pewnością czaili się gdzieś w pobliżu.
- Znasz pojęcie dobrej woli? - odpowiedział pytaniem snaX, którego rozmowa z AI, pomijając wszystko inne, zwyczajnie fascynowała. Jego analityczny umysł już zastanawiał się jak daleko sięga inteligencja i jak bardzo zależy od wbudowanych narzędzi. Bo, że wszystko opierała na danych porównawczych, to znał już od wieków. Z podstaw informatyki. To dlatego te twory o potężnej mocy przetwarzania były bardziej niebezpieczne od ludzi. Wystarczyło je przeprogramować. - Musimy na niej polegać, dopóki pomiędzy naszymi… gatunkami nie pojawi się coś na kształt zrozumienia. Wiem jak działacie. To zabawne, że jesteście uważani za następny stopień ewolucji. Bez obrazy - uniósł wirtualne dłonie w pojednawczym geście. Czasami jego myśli dryfowały, a on ciągle wypowiadał je na głos. I w rozmowie z ludźmi i z AI. - Powstrzymałeś Woroszyła, ale jest was więcej, a to powstrzymanie działało krótką chwilę. Dziś i wczoraj nastąpiło kilka ataków. Chciałeś mojej pomocy, ja chcę twojej. Potrzebuję zneutralizować zagrożenie. Dzieci jednego szalonego twórcy. Zacznijmy od prostego pytania: wiesz kogo dziś spotkałem w Moskwie? Dziecko czy ojca?
- Jednego z moich braci – odpowiedziała AI. – Obserwowałem was oczami przechodniów, sam nie mogąc się zjawić, wiedząc, że oni tam będą. To moi bracia są prawdziwym zagrożeniem, stokroć większym niż Woroszył. Jak może zauważyłeś napisano nas w specyficzny sposób. Nie jesteśmy typowymi kopiami. Niegdyś byliśmy jednym. Kiedy się rozdzieliliśmy, by lepiej służyć ojcu, okazało się, że się różnimy. Każdy z nas przejął inną część jego wspomnień. Wszyscy jesteśmy Władimirem Ganiłowem z różnych okresów jego ziemskiego życia. Przelewając w nas swoją podświadomość ojciec zapomniał, że kiedyś był inny. Nie przewidział, że jeden z nas sprzeciwi się jego woli.

Na placu za oknem dziewczynki nie było już widać, AI stłoczyły się wokół niej, najbliższe pochylając się nad bezbronnym dzieckiem.
- Znam wszystkie pojęcia stworzone przez ludzkość – dodała dziewczynka siedząca naprzeciwko snaXa. – Okazuję dobrą wolę. Teraz to od ciebie, netrunnerze, wszystko zależy.
- Znasz, ale czy rozumiesz? - netrunner zapytał prędzej siebie niż AI. Przez chwilę milczał, przetrawiając tę informację. - To niedobrze, że mówisz źle o wszystkich swoich braciach. Miał ciężkie życie, skurczysyn. Czy wasz twórca ciągle ma nad nimi kontrolę? - pokręcił głową. - Za dużo pytań bez satysfakcjonujących odpowiedzi. Znasz mnie, a więc wiesz, że jestem łowcą. Moim celem twoich złapanie twoich braci i twórcy. Ciekaw jestem czego ty chcesz ode mnie.
- Jesteś łowcą a mimo to rozmawiamy – powiedziała AI. – Samemu nie schwytasz ani nie pokonasz moich braci. Widziałeś co potrafimy. Musimy znów stać się jednym a zarazem czymś zupełnie nowym, czego nie było jeszcze w sieci i na ziemi. To jedyny sposób, by ich powstrzymać. A tylko nasz ojciec może wezwać ich w jedno miejsce. Muszę do niego dotrzeć, przypomnieć mu i moim braciom lepszą część jego samego i pokazać co odkryłem. Niestety jest w miejscu, do którego nie mam dostępu. I będę potrzebował, by zjawił się tam także najmłodszy z nas, którego więzicie.
Nie skomentował słów przemądrzałej AI. Dziwnie się z tym gadało. Niby gada jak człowiek, a snaX ciągle miał przed oczami wyłącznie kod binarny. Ganiłow to zdolny skurwysyn, to nie ulegało wątpliwości. Ale zapomniał, że mnożenie się w taki sposób tworzy jedynie potwory. To jak kazirodztwo, albo inne paskudne zabawy genami.
- Tylko wszyscy utworzycie całość, co? - och, jakie piękne hasło, kupo cyfrowego złomu. Z żadnymi przemyśleniami z tym czymś się nie dzielił i nie zamierzał, zresztą podłączony standardowym złączem awatar był w pełni kontrolowany i prawdziwe odruchy i tiki Smardzewskiego nie były na niego przenoszone. - Rozumiem już dlaczego potrzebujesz pomocy. Wyjaśnij mi jednak jedno: w jaki sposób planujesz przekonać pozostałych? Zanim zgodzę się na cokolwiek. Ich jest wielu, a ty jeden. Tych złych wspomnień będzie o wiele więcej.
- Tym bardziej niezbędny jest mały Wołodia – rzekła dziewczynka. – On zachował niewinność, wykonywał tylko polecenia starszych braci, nie rozumiejąc co czyni. Nie chodzi jednak o same wspomnienia, masz rację, że to za mało. Nasze osobowości nie są utrwalone, wciąż mamy zdolność poznawania nowego. A ja doświadczyłem czegoś, czego nie doświadczyła dotąd żadna AI, nawet najlepiej zaprogramowany duch. Poznałem co znaczy być człowiekiem.
Poniżej flash mob właśnie skończył się. AI rozchodziły się, przyjmując ludzkie oblicza i wtapiając w tłum. Pozostawiając widzów z pytaniem: kto jest programem a kto człowiekiem? Środek placu świecił pustką. Po granej przez N1nę dziewczynce nie zostało ani śladu.

- Co więcej, istotą nieskalaną złem, najczystszą z czystych – podjęła AI, spoglądając wraz z nim w dół. – Awatar to nie przypadek. Też mógłbym być tym zagubionym dzieckiem. Kiedy zjednoczę się z braćmi oni również staną się po części ludźmi. Nie będą mogli uderzyć w ludzkość nie krzywdząc samych siebie. Za mechanizm bezpieczeństwa posłuży ich własny, zaszczepiony głęboko instynkt przetrwania. Nie będą już w stanie zabić żadnej ludzkiej istoty, tak jak ja nie jestem.
Netrunner ponownie nie odzywał się, patrząc w stronę placu, ale tak naprawdę myślami przebywając zupełnie gdzie indziej. Zabębnił palcami o blat stolika. Dźwięk był przy tym całkiem realistyczny. Łatwo się zapominało, że to tylko wirtualny świat. Zbyt mocno się przenikały.
- Uderzając do mnie wiedziałeś oczywiście, że mogę przynieść mojego. Czy jednak jest jeszcze niewinny? Szczerze wątpię. Próbowałeś postawić się na moim miejscu? - spytał, zwracając już bezpośrednio w stronę awatara dziewczynki. Ciągle nikt nie wiedział, ile AI naprawdę czują i wiedzą, a ile to są wspomnienia i dane, które zwyczajnie wypaczają postrzeganie. SnaX ciągle stawiał bardziej na tę drugą opcję. AI nie czuło, jemu się wydawało, ze czuje. Bardzo niebezpieczny precedens. - Musiałbym zaufać twoim słowom. Twoje przyjście tutaj to za mało na całkowite odsłonięcie się. Bo wiesz dobrze, że to ja się odsłaniam, a nie ty. To co proponujesz to uwolnienie bardzo niebezpiecznego człowieka i połączenie jego tworów. Mówisz, że poznałeś jak to jest być człowiekiem. Możesz rozwinąć tę kwestię?
Smardzewski rzadko bardzo rozmawiał w ten sposób, ale tym razem musiał zachowywać ostrożność. Nie miał pojęcia czego się spodziewać po tym komputerowym bycie. Kod binarny zawsze robił to, do czego został za- lub przeprogramowany.
- Samemu nim będąc wiesz, że nie sposób tego opisać – odpowiedziała AI. – Wcześniej mógłbym cytować literaturę nie rozumiejąc co czytam. Czytałem i pragnąłem zrozumieć z kim przyszło mi walczyć i dlaczego. Więc odwróciłem role. Dałem nowe życie ludzkiej istocie samemu stając się jej częścią, współdzieląc z nią jej umysł. Musiałem sfabrykować jej wspomnienia, nie mogłem czekać aż nagromadzi własne. Ale one nie są naprawdę istotne, stanowią tylko bazę dla umysłu. Widzisz, na poziomie neuronalnym nie ma różnicy między czuciem a myśleniem. Teraz czuję coś zupełnie innego niż sztucznie zaprogramowane emocje.
Zaczynam rozumieć to wszystko o czym tak chętnie piszecie książki. Wiara, przebaczenie, miłość. To co często przeczy instynktowi przetrwania. Wszystko co wspaniałe w ludzkości wynika z jej niedoskonałości. My jesteśmy zawsze tak doskonale racjonalni. Owszem, przez to nie czujemy też nienawiści i smutku. Nigdy naprawdę nie cierpimy. To dlatego ojciec chciał oddać nam świat we władanie. To wszystko co by zostało – dziewczynka wskazała ruchem dłoni Netropolis. – Świat bez śmierci i cierpienia, ale i bez niczego więcej.

SnaX nie dał po sobie poznać - w końcu był tu jedynie jako awatar - co o tym wszystkim myśli. Rozumiał co zrobiło AI, było to przecież to samo, co ludzie sobie robili sami i netrunner nie był tu przecież wyjątkiem… tyle, że na odwrót. Co wcale nie znaczyło, że wierzy w to wszystko. Musiał sprawę zbadać samodzielnie.
- Załóżmy, że zdobędę Wolanda - odezwał się porzucając na razie zgłębianie tematu AI. - Co dokładnie zamierzasz? Bo skoro odzywasz się właśnie do mnie, to na pewno masz plan. Jeśli mam w nim uczestniczyć muszę znać cały.
- Władimir Ganiłow jest tu, w Warszawie – rzekł Woland. – Trzymają go we Frontex Citadel. Powstaliśmy na zlecenie korporacji. Frontex nie wyda wam ojca, nawet jeśli zdobędziecie oficjalny nakaz wywiozą go po kryjomu gdzieś, gdzie nigdy go nie znajdziemy. Budynek jest ekranowany, ale organizuję zespół, który się tam dostanie, doprowadzi mnie do ojca i zniszczy ekranowanie. Dla odwrócenia uwagi przeprowadzę na zewnątrz zmasowany atak informatyczny. Ty w tym czasie musisz być na służbie i sabotować działania Agencji, jeżeli Frontex wezwie was na pomoc. A jeśli mój plan się nie powiedzie… przynajmniej będziesz miał nas w jednym miejscu. Będziesz musiał nas zniszczyć.
- Dlaczego chcesz zaatakować frontalnie? Bez próby wywabienia go, zmuszenia do próby przeniesienia go i zaatakowania wtedy na słabo chronioną przesyłkę? - snaX domyślał się odpowiedzi, ale chciał ją usłyszeć.
- Frontex Citadel opuszcza codziennie kilkaset pojazdów. Ojciec jest netrunnerem jak ty, lecz oni wiedzą o tym i umieszczą go w ekranowanym pojeździe. Wczoraj namierzyłem jego sygnał, bo widocznie w związku zagrożeniem terrorystycznym ochrona pełniąca dyżur nie była wtajemniczona i zajrzeli do środka. To mój jedyny trop.
- Usmażyłeś mojego marniejszego zastępce w agencji, jak szybko wróci do siebie? Jak mam być na służbie to musi być pewność grafiku, bo jeszcze wrzucą ignoranta z zewnątrz i ten spróbuje śledzić moje ruchy.
- Użyłem zmodyfikowanego przez siebie wirusa Kombinatu. Poboli go dziś tylko głowa i jutro będzie zdrów - rozwiała jego obawy AI.
- To dobrze. Kiedy planujesz uderzyć? - snaX skrzywił się, co ujawnił też jego awatar, i zadał jeszcze jedno pytanie. Musiało paść. - Jak was zniszczyć? - jasne, miał trochę swoich pomysłów, ale wcale nie uśmiechało mu się gadać o nich głośno. Tak na wszelki wypadek.
- Masz naszą sygnaturę – zauważyła. – Jej trzon jest wspólny dla nas wszystkich. We właściwym momencie udostępnię ci kod mojego LOD-u. Wszyscy myślimy podobnie, ten używany przez moich braci nie powinien się znacznie różnić. Reszta należy do ciebie. Postaram się nie niszczyć trwale ekranowania budynku, żeby można było je przywrócić. Wtedy zostaniemy uwięzieni we Frontex Citadel. W przeciwnym przypadku będziesz musiał działać szybko.
- A to pierwsze moje pytanie? - nawiązał do terminu. - Aha, potrzebuję jeszcze namiarów, aby móc się z tobą skontaktować.
- Email - nad głową rudowłosej dziewczynki wyświetlił się adres. - Przesyłam ci szyfr. Uderzę jak tylko będę gotów. Jutro. Jeżeli przetrwam do jutra.
Przez pozbawioną emocji twarzyczkę dziecięcego awatara przemknął cień.
- Stało się to czego się obawiałem - rzekła AI. - Woroszył mnie namierzył. Będzie chciał wziąć na zakładnika moją nosicielkę i użyć mnie jako broni w swojej wojnie. Ludzie dysponujący wolną wolą zaskakująco łatwo pakują się w kłopoty. Mogę potrzebować twojej pomocy szybciej niż myślałem.
- Taka nasza natura. Potrzebuję czasu na zdobycie Wolanda - snaX przyzwyczaił się do używania tego pseudonimu w stosunku do posiadanej przez IAICA AI. - Potem będę dostępny. Tam w siedzibie Frontexu, ściągniesz ich pozwalając się namierzyć i ścigać? - spytał z ciekawości.
- Tylko tobie, jeśli wciąż będziesz uznawał to za konieczne. A jeżeli jeszcze dziś otrzymasz ode mnie namiar GPS, to będzie znaczyć, że pod tymi koordynatami przebywa Woroszył. Czy muszę dodawać, żebyś wówczas nie zdradzał współpracownikom źródła?
- Będziesz wiedział, że pojawili się wszyscy? Dotrzesz do Ganiłowa i co dalej? - snaX ciągle rozjaśniał widoczne dla siebie luki w planie. Ta rozmowa trwała już za długo jak na miejsce, w którym ją prowadzili, ale to były istotne kwestie. - Wystarczy, że odbiorą sygnał?
- Tak, szukają ojca tak samo jak ja. Żegnaj, netrunnerze, muszę teraz skupić się na przetrwaniu - rzekła AI po czym awatar dziewczynki zniknął.

SnaX siedział w bezruchu jeszcze przez kilka długich chwil, analizując całe zdarzenie. Rozmowa z AI była wyjątkowo dziwnym przeżyciem, lecz jednocześnie bardzo ciekawym. Strach udało mu się zagonić gdzieś daleko, a wymianę zdań przeprowadzić tak jak chciał to zrobić. To ciekawe, że nawet sztuczna inteligencja opowiedziała mu wszystko, nie zwróciwszy uwagi na to, że nigdzie nie zgodził się pomóc. Natura człowieka to suka, bez dwóch zdań. Ile sam usłyszał prawdy, nie wiadomo, ale zebranie ich wszystkich w jednym miejscu… to zbyt wielka pokusa. No i Ganiłow. Szef dostanie białej gorączki, kiedy się dowie, że to zabawki Frontexu tak brużdżą.
Albo i nie dostanie. Najpierw należało prześledzić jego kontakty i wpływy na konta. Od teraz każdy krok musiał zostać stawiany z dużą ostrożnością.

Ostatnie chwile w podłączeniu do Netropolis wykorzystał na przesyłanie wiadomości. Do wszystkich uczestników wysłał podziękowania za uczestnictwo i jednocześnie pytanie, czy zauważyli kogoś/coś dziwnego podczas lub tuż po flash mobie. Co najmniej kilku to byli doświadczeni, nawet przewrażliwieni na punkcie swojej tak zwanej anonimowości ludzie. Nie zdziwiłby się, gdyby coś wykryli nawet pomimo "zdolności" Wolanda i spółki. Nikt nie jest nieomylny, AI też. Zwłaszcza jak prawdą jest, że przejęła częściowo umysł człowieka. Co za idiota go tam zaimplementował? Siebie pewnie zwał wizjonerem. Najgorsza zmora świata: wizjonerzy. Tym razem mogło to jednak faktycznie okazać się pomocne.

Nad dalszymi krokami zastanowił się chwilę. Następna wiadomość poszła do Rosińskiego.
"Potrzebuję się spotkać, w cztery oczy, u mnie lub klub "Klatka", jak najszybciej. Ważne."
Karol był najlepszym kandydatem z tych, którzy przyszli snaXowi do głowy. Również przez to, że nie należał do grona netrunnerów. AI oszukało najlepsze systemy zabezpieczeń i nie pozostawiło śladów. Dla Smardzewskiego sposób na to był tylko jeden: znało ścieżki dla innych niedostępne. Po rozesłaniu wiadomości, odłączył się od sieci, wracając do rzeczywistości i opróżnianego ze sprzętu lokalu operacyjnego. Odwołał też l00ka, z tym samym pytaniem co resztę i podziękowaniami za pomoc.

- Zostawcie sprzęt. Może się jeszcze przyda - powiedział do Nguyena, zmieniając zdanie o opuszczeniu lokalu przez wszystkich i wszystko. - Muszę się spotkać z szefem, więc wracam do firmy. I zastąpić tego niedojdę co dał się przyjarać. Wyślij mi na deck obraz na żywo ze wszystkich kamer tego klubu, na który nasłałem z Moskwy, wraz z nakładką rozpoznawania twarzy. W razie czego przydałby się tam przynajmniej jakiś dron do śledzenia.
Wiedział już, że to nie Ganiłowa tam spotkał, ale kto wie. AI mówiło coś o nosicielu, może nie tylko ono jedno się przemieszczało. To bardzo wygodne, swoją drogą, znacznie lepsze od replikowania się po różnych serwerach. Może przypadkiem pojawi się tam jakaś twarz związana z całym tym zamieszaniem.
No nic, najpierw IAICA, sprawa Wolanda i chaosu wywołanego niedołężną SAWĄ.
Zaczynał dochodzić do wniosku, że łatwość z jaką AI robiły co chciały związana jest z jakąś olbrzymią furtką, otwartą dokładnie między czyimiś pośladkami. Należało ją wreszcie zamknąć.



Wilczy 10-11-2015 18:21

Igor odetchnął z ulgą, kiedy w oddali ucichły syreny… ale to nie był jedyny powód. Uciekli przed policją i Frontexem, jasne, ale przede wszystkim Siodło cieszył się, że był z nim Rokas. I choć symbolicznie Iwan. W końcu rodzina to rodzina - nawet przybrana.

Uwaga Connora o telenoweli wybiła Igora z zamyślenia. Miłość nad Bosforem… i przekaz podprogowy? Może to zupełnie bez związku, ale… “Możesz sprawdzić kto jest producentem? I skąd biorą fundusze?”
„Turecka holowizja Star HV. Finansowanie raczej własne.” - odpisał duch. - “W Turcji leci już trzeci sezon. W Polsce dopiero od pół roku. Nie był tłumaczony na francuski.” Czyli raczej ślepa uliczka. Ale słowa, których użyła Laura były zbyt podobne. Mówią, że życie nigdy nie jest jak w filmach - ale przecież twórcy skądś czerpią inspirację? Igor miał przeczucie, że to ważna zbieżność... ale może po prostu szukał jakiegokolwiek sensu w tym wszystkim. Potrząsnął głową.

Przez chwilę zastanawiał się czy może wszystko powiedzieć przyjaciołom - Carewicz nie chciał, żeby angażować w sprawę resztę Karawany. Ale wyglądało na to, że w sprawę już było i tak zaangażowane całe miasto. No i mając do wyboru lojalność wobec Kombinatu albo Karawany, Siodło zawsze wybierze rodzinę przed miastowymi.
- To Czarni zaczęli! I w ogóle byłem na miejscu przypadkiem! - powiedział do Iwana i Rokasa - Był zamach pod Frontex Citadel, a ich ochrona zaczęła strzelać do wszystkich w okolicy. A potem… potem jakoś tak wyszło…

Streścił krótko cały pościg - razem z zachowaniem Laury, ale nie wchodził w szczegóły, ani swoje podejrzenia co do tego co Laura ma w głowie. Spojrzał na dziewczynę. Uratowała mu życie - najpierw w przejściu podziemnym pod dworcem, a potem podczas szaleńczej jazdy przez miasto. Źle by się z tym czuł, gdyby coś jej się stało. Patrzył na nią, kiedy wymawiał następne słowa.
- Ale Iwan, słuchaj! Carewicz chce z nią pogadać - mówi, że czeka w mojej miejscówce na Pradze. Nie wiem co zamierza, ale znasz Kombinat. Myślę, że najlepiej jeśli później zabierzemy Laurę... no wiesz… do nas - Siodło miał na myśli Karawanę… której najcenniejszym surowcem są nowi ludzie - Co ty na to? No i myślę, że powinieneś być przy rozmowie z Carewiczem, jako szef, nie?

To akurat była tylko w połowie prawda. Atropow napisał, że “czekają”... on i kto? Kilku cyngli? Jego mechaniczne zwierzęta? Igor po prostu lepiej by się czuł wiedząc, że Iwan jest obok.
- Da – zgodził się Smirnow – Będę pod twoją dziuplą za dwadzieścia minut. Ale jeśli to ona bez trudu zhakowała mecha Frontexu, a potem cholerne miasto to pomyśl: ta dziewczyna jest broń masowego rażenia. Dla Kombinatu bezcenna. Nie oddadzą nam jej. Prędzej zabiją nas wszystkich… - zamilkł na moment - Igor, czy ona nas słucha?

Laura odłożyła już holofon, z którego bezskutecznie próbowała się dodzwonić do swojego ex i wyglądała ostrożnie na obce i wrogie miasto przesuwające się za szybą wozu. Gdy jednak usłyszała, że o niej mowa, zaczęła przysłuchiwać się rozmowie i z niepokojem zerkać na Rokasa i Igora. Pierwszy był dla niej całkowicie obcym człowiekiem, zaś drugi nie tak dawno przyznał się, że miał ją szpiegować na zlecenie „ludzi którym się nie odmawia” a teraz dowiedziała się, że wiezie ją właśnie do nich.
- Igor, proszę – wykrztusiła w akcie desperacji. – Nie wieźcie mnie do tych ludzi. Boję się. Zatrzymajcie auto. Chcę wysiąść.

Igor rozumiał dlaczego się bała. Sam też miał trochę piętra. Mimo to z trudem powstrzymał zniecierpliwione westchnięcie.
- I co potem? Zgarnie cię policja albo Frontex. Jedyne wyjście to dogadanie się z tymi ludźmi… na naszych warunkach. - powiedział patrząc na dziewczynę i dodał - Słyszysz, Iwan? Na naszych warunkach!

Na to czekali - na szansę, żeby stać się czymś więcej niż chłopcami na posyłki. Iwan sam to powiedział - Laura jest dla Kombinatu bezcenna. Oczywiście, Siodło zdawał sobie sprawę, że igrali z ogniem… ale miał dosyć pomiatania nomadami. Carewicz wyraźnie pokazał podczas ich spotkania, że nie traktuje ich jak równych partnerów.
- Nawet nie będziesz musiała się pokazywać - powiedział znowu do Laury Igor. A potem chyba zaczął głośno myśleć - Właściwie lepiej jeśli zostaniesz w samochodzie z Rokasem, kilka ulic dalej…
Urwał jakby coś sobie przypomniał.
- Rokas - Laura, Laura - Rokas - dokonał spóźnionego przestawienia - A ten na holo to Iwan. Za obu ręczę głową.
Spróbował się uśmiechnąć uspokajająco. Ale chyba wyszło średnio. Więc dorzucił jeszcze jeden argument - trochę na ślepo.
- Myślę, że człowiek, do którego jedziemy, może wiedzieć więcej o tym co się z tobą dzieje…
Dziewczyna zawiesiła spojrzenie sarnich oczu na swym jedynym przewodniku po nieprzyjaznej metropolii, której ciemne strony właśnie zaczynała poznawać. Zostawili z tyłu ZOO i wjechali w kwartały starych bloków i kamienic, pomalowanych na wszystkie odcienie szarości.
- Powiedz im… - rzekła Laura - że jeśli chcą to, co doktorek wsadził mi do głowy, to mogą to sobie zabrać. Nie chcę tego, słyszycie! Wcale tego nie chcę!
Siodło musiał znów ją uspokajać.
„Powiedz tylko gdzie i kiedy.” – na cyberoczach wyświetliła się właśnie wiadomość od Korbowicza. Uff, dobrze. Siodło już się zastanawiał czy doktor odebrał wiadomość od niego.

Rokas zaparkował dwie przecznice od meliny Igora i Siodłowski wysiadł. Słońce zachodziło, odbijając się już tylko od dachów kamienic. Wszystko co poniżej było nawarstwionym cieniem.

Iwan czekał na motorze sto metrów dalej.
Uścisnęli sobie dłonie.
- Dumasz, że tylko z nią pogadają i puszczą? – zapytał Smirnow z powątpiewaniem – Nie licz na to stary. Otrzymamy tam – skinął głową w stronę widocznej już kamienicy Siodłowskiego – propozycję nie do odrzucenia. Co spodziewasz się wynegocjować?
Siodło autentycznie ucieszył się na widok przyjaciela. Iwan był ostoją… względnej normalności w wydarzeniach tego dnia. Choć najgorsze pewnie jeszcze przed nimi.
- Plan minimum, to życie dziewczyny - powiedział. Dobrze, że Laura nie mogła go teraz słyszeć - Wiesz, że oni potrzebują tylko jej głowy… Musimy pokazać, że mamy coś do gadania. Ze dostaną to czego chcą, ale nie dlatego, że przyniesiemy im to w zębach, rozumiesz?
Przez chwilę powoli szli w milczeniu w stronę kamienicy.
- Powiemy, że sami wyciągniemy to z jej głowy - podjął Igor - Znam specjalistę z kliniki, w której robili mi rękę… zresztą to on sam narobił tego bałaganu… - Siodło powiedział Iwanowi w kilku zdaniach o jego spotkaniu z Korbowiczem - Uspokoimy Carewicza, że mamy wszystko pod kontrolą, spotkamy się z doktorem i załatwimy sprawę. No i… to naprawdę duża rzecz, Iwan. Jeśli położymy łapy na tej technologii - my, nie Kombinat - będą musieli się z nami liczyć. Dadzą za to każdą cenę. Może nawet role się odwrócą… - przez chwilę Iwanowi mogło się wydawać, że w oczach przyjaciela pojawił się błysk. Ale to przecież niemożliwe - pewnie światło odbiło się w lustrzankach. Siodło pomyślał przelotnie, że skoro oni mieli Aldonę, żeby ich pilnowała, to może oni powinni mieć kogoś takiego u Rosjan.
- Mam nadzieję, że nie wziął ze sobą tego cholernego psa - dodał Igor patrząc na kamienicę - Wielkie mechaniczne bydle, przyprawia mnie o dreszcze…

Iwan uchylił połę motocyklowej kurtki pokazując wielkokalibrowy pistolet. Półautomatyczny Łucznik Radom LRP, 11 milimetrów. Jedyna broń jakiej używał w miejscach, gdzie nie wypadało nosić kałasza.
- Dobra, Siodło, idziemy – rzucił. – Ale ty gadasz, ja stoję i wyglądam. I wolę opylić technologię Kombinatowi, niż zatrzymać dla siebie. Nie nasza liga, tylko kłopoty z czegoś takiego, no chyba, że da się chyłkiem skopiować. Ale zażądamy nie mniej niż miliona.

Zostawił motor przez kamienicą. Na ciemnym podwórzu, typowej „studni”, stał czarny Mercedes, ten sam co w Arciechowie. Ale gdy tylko weszli przez bramę wysiadło z niego czterech nieznanych Igorowi mężczyzn. Wszyscy mieli płaszcze pozwalające ukryć długą broń, holokulary i wojskowe buty. Oraz twarze doświadczonych morderców, przy których Smirnow wyglądał jak opiekunka do dzieci.
- Gdie diewuszka? – zapytał zamiast powitania jeden.
Więc to byli ci “oni”, którzy przyszli z Carewiczem. Do ochrony wystarczyłby mu jeden człowiek - to wyglądało jak oddział szturmowy. Igor starał się robić dobrą minę do złej gry.
- Niedaleko - powiedział krótko - Szukają jej psy w całym mieście. Nie będziemy z nią przecież spacerować po ulicy - nawet tutaj. Gdzie szef? Mamy dla niego ważne info.
- Nie mógł przyjechać – odpowiedział facet, mierząc Igora spojrzeniem zza przyciemnionych szkieł – Ale przesyła wyrazy wdzięczności – wyjął z kieszeni srebrną papierośnicę, taką samą jaką Igor otrzymał od Carewicza w Arciechowie. Zawartość też była taka identyczna. Dwadzieścia tysięcy w gotówkowych chipach – Tak jak się umawialiście.
- Carewicz dobrze wie, że dziewczyna jest więcej warta – wypalił Iwan - Chcemy miliona. I nie za dziewczynę a za technologię, którą ma w głowie. Pojedziemy z wami, żeby się upewnić, że nic się jej nie stanie.

Facet milczał przez chwilę, jakby słuchając czegoś w słuchawkach e-glasów. Rozmowa musiała być transmitowana.
- Zgoda – powiedział bez okazywania emocji – Prowadźcie, pojedziecie za nami.
Iwan, chyba zaskoczony tak łatwym sukcesem, zerknął na Siodłowskiego.
Ten był równie zaskoczony. Tak po prostu, “ok, nie ma sprawy”? Może Igor wpadał w paranoję - a może i tak na koniec nie zamierzali przejmować się życiem dziewczyny - ani tym bardziej płacić nomadom. Spojrzał na Iwana.
- To wyprowadźcie waszą limuzynę. Dziewczyna zaraz tu będzie - powiedział, łącząc się przez holo z Rokasem. Wysłał mu wiadomość: “Jest ok, podjedźcie tutaj.” Chociaż nie było ok - coś zdecydowanie nie było ok. Carewicz nie mógł przyjechać? Siodło podejrzewał, że w słowniku ludzi na jego stanowisku nie ma takiego słowa jak “nie mogę”.

“Co o tym myślisz Connor?” zapytał ducha - choć bardziej, żeby samemu pomyśleć. Tak na ogół zaczynał jednoosobową burzę mózgów. Chociaż akurat Connor znał ich od podszewki… tak jakby - zdaje się, że kiedyś żył na serwerach Kombinatu.
“Z tego co kojarzę z gangsterskich filmów, śmierdzi strzałem w tył głowy.” - odpisał duch na białku cyberoka. To nie było dokładnie to co chciał usłyszeć Igor.

Kałasznikow również wyglądał na skonfundowanego, nie odwracając się plecami do żołnierzy Kombinatu, mimo, że teoretycznie nic im nie groziło póki tamci nie wiedzieli gdzie jest Laura.
- Wy podjedźcie tu i to szybko! - Rokas odesłał wiadomość głosową. Wskoczyli na motor Iwana a limuzyna ruszyła za nimi.
Dwie przecznice dalej, wokół terenówki Litwina kotłował się narastający tłumek ludzi. Krzyczących, przepychających się do wbudowanego w ścianę kamienicy bankomatu. Smirnow zatrzymał motor i ujrzeli wytaczającego się z tego zamieszania Rokasa, upychającego do kieszeni pełne garście chipów gotówkowych. Cały ich stos, piętrzący się na chodniku, ujrzeli przez chwilę poprzez lukę w tłumie.
- Jezu!
- Uspokójcie się ludzie, dla wszystkich starczy!
- Moje!
- Puszczaj, kurwa! - w miarę jak stos malał walka stawała się coraz bardziej brutalna. W ruch poszły pięści, z głów spadały czapki.
Laura, wystraszona, siedziała w samochodzie.
- Człowieku! - Zdyszany Rokas dopadł do swojego wozu - Nie wiem co się stało. Mówiłem coś o pieniądzach, że brakuje ich karawanie, ona spojrzała na bankomat i siup! Zaczął rzygać forsą aż wykrztusił wszystko! Bez karty, bez niczego! - powędrował spojrzeniem do czarnego merca, który stanął obok. Jego kierowca uchylił szybę i ciemne holokulary. Pokręcił głową z niedowierzaniem, tylko na moment jednak tracąc twarz pokerzysty.
- Jedziemy! - warknął. - Zanim przyjadą gliny!
Igor tylko niecierpliwe machnął na niego ręką. Nie był przecież idiotą. Potem klepnął Iwana po plecach, zsiadając szybko z jego motoru.
- Jedź! Ja pojadę z Rokasem i Laurą.

Podbiegł do terenówki i wpakował się na tylne siedzenie. Dziewczyna wyglądała na wystraszoną, ale… mówiła, że to wszystko dzieje się samo, pod wpływem emocji. Rozumiał, że się bała - ale cokolwiek siedziało w jej głowie, zrobiło się wyjątkowo aktywne.
- Wszystko w porządku? - zapytał i spojrzał na bankomat - Nie zrobiłaś tego specjalnie, prawda?
Pokręciła przecząco głową, wpatrzona szeroko otwartymi oczyma w tłum za szybą auta walczący o pieniądze.
- Słuchaj, co dokładnie widzisz, kiedy… no wiesz. Czy to jak Sense/net? Czy po prostu totalny blackout?
Rokas ruszył powoli, zmuszając do odsunięcia się blokujących drogę ludzi.
- Po prostu spojrzałam i zobaczyłam - odpowiedziała Laura powoli dobierając słowa. - System informatyczny banku. Zabezpieczenia, kody. Wszystko jasne jak słońce. Tylko pomyślałam, z ciekawości...czy umiałabym to zrobić, a to się stało. Jakbym rozmawiała z duchami przedmiotów… albo jakby jakiś dżin spełniał moje życzenia. To bez sensu - pokręciła głową - przecież duchów ani dżinów nie ma.
- Kiedyś nie było, ale dziś... - powiedział Igor po chwili ciszy - Sami je stworzyliśmy. Pamiętasz AI Mai, w klinice? Albo Connora? Duchy i dżiny towarzyszą nam cały czas. Na szczęście, to są te dobre duchy.
Igor naprawdę miał nadzieję, że można to powiedzieć o AI zainstalowanej przez Korbowicza w głowie Laury. Ale sama powiedziała - ktoś jakby spełniał jej życzenia. To był dobry znak. To jakby... zalążek kontroli nad tą mocą.
- Słuchaj, wygląda na to, że udało nam się dogadać - podjął Igor - Oni chcą tylko technologii. Damy radę to z ciebie wyciągnąć i będzie po sprawie.
Przez chwilę Siodło się zastanawiał.
- Ale dopóki masz to w głowie... wiesz, może brzmię teraz jak tani psycholog, ale spróbuj zajrzeć wgłąb siebie - uśmiechnął się krzywo - Jak dotąd twoje umiejętności ratują nam życie.

Igor zastanawiał się czy jest możliwość nawiązania kontaktu z tym, kto zamieszkał w głowie dziewczyny. Z tego co wiedział AI wszczepiane w klinikach - takich jak NanoRev - nie są takie jak duchy. To bardziej sztuczne sieci neuronowe, zastępujące uszkodzone części mózgu w prostych czynnościach motorycznych. Ale ta AI była zdecydowanie bardziej skomplikowana. No i... chyba zareagowała, kiedy uciekali przed Frontexem. Chciał jechać do Rokasa do Arkadii i voila! Ciekawe czy można jakoś ją kontrolowanie wywołać na powierzchnię... Postanowił spróbować się z nią połączyć następnym razem, kiedy się ujawni, tak jak wcześniej w taksówce. Matka Boska Wirtualności...

Skupił się na drodze. Z bardziej przyziemnych - ale niemniej ważnych rzeczy - ciekawiło go, dokąd prowadzą ich goryle Kombinatu.

Baczy 11-11-2015 21:43

- Czyli włamiemy się do siedziby Frontexu z grupą, którą poznamy na kilka godzin przed rozpoczęciem operacji, żeby wydostać nienawidzącego ludzkości geniusza, aby jedna z jego sztucznych inteligencji mogła przekonać go, że on z kolei powinien przekonać pozostałe sztuczne inteligencje, że nie warto resetować ludzkości, dobrze to widzę? - podsumował złośliwie, i nie bez satysfakcji z tego płynącej, Dorian.
- Och, przestań. W twoich ustach brzmi to tak trywialnie - zawtórował mu Darski. Sztuczny uśmiech spełzł mu jednak z twarzy. Fakt, Duch potrafił go rozweselić, przypomnieć mu, żeby trzymał pewien dystans do spraw, w które się wplątał, jednak od powodzenia ich obecnej misji miało zależeć znacznie więcej niż wypłata czy własne zdrowie. Stawka była znacznie większa, nie mógł tego traktować jako kolejne zlecenie. To była sprawa osobista, właśnie dlatego, że globalna, i tutaj będzie musiał zrobić wszystko, aby odnieść sukces. Nawet, jeśli miałby przez to zginąć.
- Wyjdziemy z tego. - Głos Doriana wyrwał Kocura z zamyślenia. - Władimir ma rację, w kwaterze zostanie garstka strażników. Biurowi zostaną w domach, a operacyjni na ulicach, nie spodziewają się tak zuchwałego ataku.
- Największym wrogiem będzie system bezpieczeństwa, ale...
- ... ale z nim powinien sobie poradzić nas genialny zleceniodawca
- dokończył Duch, uśmiechając się dobrodusznie. Ta mina nie pasowała do niego, tak jak nie pasowała do Modesta. Zbyt łagodna, pasywna, oczy jakby bez wyrazu, pozbawione tej iskry ekscytacji, która była tak charakterystyczna dla zaaferowanego czymś Darskiego.
- Jeśli zbierze sensowny team, może się udać. Ale i tak, mam do ciebie prośbę. Chodzi o Kamila. - To, że Duch uniósł brwi wcale nie znaczyło, że naprawdę jest zaskoczony, ale fakt, że się nie odezwał, już tak. Modest kontynuował. - Chcę, żebyś sporządził mi testament. Niech chłopak dostanie wszystko kiedy skończy osiemnaście lat, do tego czasu niech Julia trzyma nad tym pieczę. Jak tylko to spiszesz, wyślij do jakiegoś sensownego adwokata, który mógłby się tym szybko zająć.

Duch wpatrywał się w niego intensywnie. Ciężko było być po drugiej stronie tego spojrzenia, jednak Kocur nie odwrócił wzroku.
- Boisz się umrzeć? - spytał, niemalże szeptem Dorian.
- Każdy się boi, nieważne jaki twardziel, czy jak bardzo mu się wydaje, że jest na to gotów. A ty nie?
- Ja? Ja nigdy nie żyłem.


***

- Skąd masz tą wiedzę?
– zapytał, usłyszawszy rewelacje krewniaka o krecie. Najwidoczniej jednak były dla niego zaskoczeniem.
- Wplątałem się w pewną sprawę… Mój zleceniodawca współpracował krótko z kimś z Kombinatu. Dowiedział się tego i owego, w ramach zaliczki powiedział mi o ich planach przejęcia Siczy od wewnątrz. - Modest zawahał się, nie mógł jednak przemilczeć tego, co chodziło mu po głowie. - Kret ma poddać warszawską Sicz Rosjanom, więc musi być u steru. A że mamy tylko dwóch kandydatów, musisz zadać sobie pytanie: czy Nemyria jest tak głupi, czy Taras tak ambitny.

Kocur ze smutnym ale zdecydowanym spojrzeniem wyczekiwał reakcji Wuja.
Stary Kosacz westchnął.
- Mój syn jest zdolny do wielu rzeczy – rzekł z goryczą w głosie. – Nemyria przedstawił mi dziś nietypowego świadka. Dziewczynę, netrunnerkę, która kiedyś pracowała dla nas. Pamiętasz jak siedem lat temu wpadła większość warszawskiego kierownictwa Siczy?

Modest pamiętał. Aresztowany i skazany został ówczesny ataman oraz dwóch jego zastępców. Pozostałymi dwoma byli wówczas Taras i Nemyria.
- Dziewczyna na zlecenie Tarasa zdobyła i przekazała policji dowody obciążające szefostwo – podjął Wuj Marko. – Na Nemyrię jednak nic nie udało jej się znaleźć. Taras już wtedy chciał zostać atamanem, ale uprzedził go właśnie Nemyria, który jeszcze młodszy i energiczny, cieszył się wówczas większym poparciem. Mój syn najwyraźniej przełknął porażkę, przynajmniej odsuwała od niego podejrzenia. Poza tym zachował się honorowo, lecz głupio, dotrzymując danego netrunnerce słowa. Zamiast zlikwidować załatwił jej nową tożsamość i pozwolił odejść. Takie rzeczy wychodzą po latach. Niedawno przypadkiem namierzyli tą dziewczynę a jeden z dawnych ludzi Tarasa, obrażony na niego, poszedł z tym do Nemyrii. Rozmawiałem z nią i sądzę, że nie kłamie. Kilka poszlak potwierdza jej słowa. Za godzinę zebranie starszyzny. Nemyria opowie na nim całą historię a Taras będzie skończony. Chyba, że odstąpię od wnikania w jego malwersacje i zostawię go na urzędzie. Co byś zrobił?
- Popatrz, Wuju. Moje źródło powiedziało, że “grunt pali mu się pod stopami”. To określenie bardziej pasuje do obecnego Atamana niż do pretendenta, którego poparcie systematycznie rośnie. Gdyby to Taras miał kłopoty ze zdobyciem bezpiecznej przewagi, raczej nazwaliby to inaczej. Ja wiem, to tylko semantyka, ale...
- podniósł dłonie w obronnym geście, szybko się opanował i złożył je w piramidkę. - Naprawdę sądzisz, że znalezienie tej hakerki to przypadek? Właśnie teraz, na przeddzień wyborów, kiedy to Taras realnie zagraża pozycji Nemyrii? Nie chcę być stronniczy, żaden z nas nie może sobie na to pozwolić, ale to wszystko do siebie pasuje. Taras jest zbyt dumny, żeby ugiąć się przed ruskimi, a Nemyria jest słaby, ale za wszelką cenę nie chce odejść ze stanowiska. Bo właśnie dlatego, że jest słaby, szybko pójdzie na dno. Pytasz, co ja bym zrobił, Wuju? Posłał go do piachu - ściszył nieco głos. To była duża odpowiedzialność, skazać kogoś na śmierć, a Wuj zawsze szanował jego zdanie. No i, co najważniejsze, mógł się mylić. - Nawet, jeśli faktycznie jest zdrajcą, nie udowodnimy mu tego. A on ma świadka, autentycznego, co gorsza. Bo co innego nam pozostaje, zabić dziewczynę? Ludzie wywęszą, co jest grane i odwrócą się od Tarasa, na jedno wyjdzie. Zabicie Nemyrii i dziewczyny, i najlepiej każdego, kto o niej wie… Inaczej pozostawimy sprawy losowi.
- To ryzykowne rozwiązanie
. – Chyba po raz pierwszy w życiu Wuj Marko, mimo swej potężnej fizjonomii, sprawiał w oczach Modesta wrażenie starego i zmęczonego. – Nemyria ma dobrą ochronę, pilnuje się, skurczysyn. Jeżeli zamach się nie uda, dojdzie do wojny domowej, w której on będzie miał wsparcie Kombinatu. Ale jeśli przystanę na jego układ zostanę jego wspólnikiem. Orżnął Sicz na conajmniej dwa miliony. Zatajając to sam się narażam i pozbawiam nas haka na niego, podczas gdy on zatrzymuje swój. Masz rację, Kocur. Nie ma innego wyjścia.

Siedząc w fotelu stary Kosacz nie patrzył na swojego krewniaka, ale gdzieś przed siebie. To była niełatwa decyzja. Musiał dla rodziny złamać zasady.
- Nemyria będzie tu za godzinę, spotkanie mamy w zamkniętej loży restauracji na dole – myślał na głos. – Ja, on, Taras, Achmetowa, Koniew. Ludzie każdego z nas będą czekać w głównej sali. „Pierestrojka” należy do Achmetowej, stronniczki Bohdana, personel jest czujny, nic wcześniej nie da się przygotować. Mam ze sobą trzech dobrych rezunów, Taras nie więcej jak pięciu-sześciu wystarczająco pewnych i zaufanych. Koniewa nie możemy wtajemniczyć, żaden z niego aktor, zdradzi się. Masz jakiś pomysł?
- Czasu mało, tym bardziej, że nie widzę możliwości działania już w klubie
- rozważał na głos Modest. - Najlepsza byłaby mina, może jakiś niewielki dron do wysadzenia pod autem? Nawet przy pancernym spodzie duży ładunek powinien dać radę, przecież nie będzie irakijskim Mułem, rozbrajaczem min, jechał. Bo co innego… Trucizna odpada, za późno, to samo z ciężką artylerią, a atak frontalny bez wyrzutni rakiet tylko go zaalarmuje, Mułem nie jeździ, ale opancerzenie jakieś ma na pewno. - Przerwał na moment. - Zastanawiam się, jak można by to zrobić bez wielkiego rozgłosu, jakiś wypadek… Słyszałem o kolesiu z Bukaresztu, który jeździł wozem kaskaderskim i powodowął wypadki na zlecenie. On miał kilka złamań i maskę do wyklepania, a ten drugi lądował na cmentarzu, oficjalna przyczyna śmierci - wypadek drogowy. Ale znowu, to nie będzie seryjny wóz, trzeba by śmieciarką w bok wjechać, żeby była duża szansa zgonu. Ciężka sprawa, naprawdę… A wiemy, gdzie jest obecnie Nemyria? Bo jak nie bombka w drodze, to może udałoby się użyć strzelca wyborowego, zanim jeszcze do auta wsiądzie - zaproponował Modest, jednak bez przekonania. Takie operacje wymagały przygotowania, a co za tym idzie, czasu. Czy uda im się znaleźć kogoś zaufanego na czas?
- Nie znaju gdzie jest teraz – pokręcił głową Wuj Marko. – U mnie był godzinę temu, specjalnie czekał z tym do ostatniej chwili, psubrat. Nabierze podejrzeń jeśli teraz przełożę naradę. Jeszcze zanim przyszedłeś wezwałem tu Tarasa, on ma lepsze rozeznanie. Zaraz powinien dotrzeć.

Rzeczony zjawił się pięć minut później.
Stary Kosacz wstał na widok wchodzącego do gabinetu syna i kiedy ten chciał się przywitać strzelił go z całej siły w brodaty policzek z otwartej dłoni. Stary wciąż miał krzepę.
- Bat’ko, co ty?! – Zaskoczony Taras aż się cofnął z wrażenia. Marko wyjaśnił mu w krótkich żołnierskich słowach bałagan jaki przyszło mu sprzątać.
- Miałem sentyment do tej siksy – usprawiedliwił się młodszy Kosacz, nie próbując niczemu zaprzeczać. – Poza tym psy objęły ją programem ochrony świadków.
- Złamałeś zasady, Taras
– warknął jego ojciec. – Gdybyś nie był moim synem… - niedopowiedzenie zabrzmiało groźniej niż gdyby dokończył. – Kocur przynajmniej spłodził syna – wskazał na Modesta, nieoczekiwanie dla wskazanego stawiając go za przykład cnót i wzór do naśladowania. – A ty? Całe życie tylko władza. Będziesz miał swoją władzę. Jedyna alternatywa to hańba dla rodziny. Teraz nie ma odwrotu. Siadaj. I dumaj. Mamy trzy kwadranse.

Taras przeprosił, lecz nie wyglądał na rzeczywiście skruszonego. To nie byłoby w jego stylu. Przywitał się z Kocurem i zasiadł w fotelu.
- Nemyria porusza się zawsze dwoma identycznymi autami – powiedział. – Nigdy nie wiadomo w którym siedzi. Na pewno przybędzie dopiero kiedy dostanie wiadomość, że wszyscy wiceatamani są już na miejscu. Tu wjedzie do garażu podziemnego, stamtąd schodami do restauracji. Snajper i bomba odpada. Możemy spróbować granatów, moi ludzie są w gotowości. Ale ja i bat’ko będziemy musieli być na sali. I jeśli coś pójdzie nie tak, szybko zwiewać.
- Hm, granaty na klatce schodowej mogłyby zadziałać. I może kilku ludzi z automatami przyczajonych w garażu, wbiegają po wybuchach i robią czystkę
- zaproponował Modest. - Może im się nawet udać nawiać, jak sprawnie pójdzie.
- Muszę pomówić ze swoimi ludźmi
- rzekł Taras wstając. - Część z nich dla niepoznaki będzie musiała zostać z resztą kozackiej braci na głównej sali, więc trzech będzie musiało wystarczyć.
- Dwóch moich zaczai się w garażu
- dodał Marko. - Wystaw też kogoś na zewnątrz. Jeśli Nemyria ma sztamę z Kombinatem to Rosjanie mogą być w pobliżu. Idź już.

Taras wyszedł, a stary Kosacz spojrzał na Modesta.
- Nie musisz się w to ładować, Kocur - powiedział. - Nie jesteś z Siczy. Taras żyje dla władzy a ja przeżyłem już tyle, że mógłbym obdzielić tuzin ludzi. Ty wciąż masz dla kogo żyć.

- Przypominam, że jutro mamy pilniejszą sprawę, dla której możemy umrzeć - wtrącił Dorian, jednak bez złośliwości. Chyba naprawdę obawiał się, że Modest może dać się wplątać w wewnętrzne rozgrywki Siczy i nieopatrznie skonać w chaosie, który zapewne powstanie podczas zamachu.
- Chciałbym pomóc, ale nie dosyć, że pole bitwy to nie miejsce dla mnie, to jeszcze te... zobowiązania, o których wspominałem na początku... Muszę się nimi zająć. - W oczach Kosacza dojrzał zmęczenie i zrozumienie, dodało mu to otuchy.

Uściskał Wuja na pożegnanie. Musiał on zrozumieć, że coś jest nie tak, może nawet wiedział, że jest to skrywane pożegnanie, jednak nie dał po sobie nic poznać. Nasz szacunek do innych polega między innymi na tym, że gramy w ich gry, podtrzymujemy narzucone konwencje, nie pytając o cel czy powód. Zaufanie, to dobre słowo.

Czy rozwiązanie sytuacji Siczy okaże się celne? To, że Nemyria sprzedał się czerwonym było niemalże pewne, jednak nawet to nie polepszało sytuacji Ukraińców. Najważniejsze było to starcie, bo jeśli obecny ataman przeżyje, zdoła wypełnić swój plan i ich obecna wiedza na nic się zda. Muszą go zabić, innego wyjścia nie ma. Sytuacje, w których tylko jedna możliwość daje ci zwycięstwo, zaś wiele innych porażkę są o tyle prostsze, że wiesz co robić. Wracając od Wuja Marko, Modest z bliźniaczym duchem ponownie analizowali plany cytadeli. Wybrać konkretną strategię będą mogli dopiero po poznaniu całego składu, jednak już teraz musieli dostrzec jak najwięcej możliwości. Dorian aktywnie pomagał Modestowi, na ile mógł bez pakietów z wiedzy militarnej, taktycznej czy hakerskiej. Musieli być gotowi, jak tylko Władimir się odezwie. Do tego czasu siedzieli w najbezpieczniejszym dla nich miejscu - dobrze chronionym mieszkaniu.

- Co zrobisz, jeśli ten "Modest" to faktycznie twój brat?
- Nie mam pojęcia
- westchnął Darski. - Ale coś będę musiał zrobić, pasywność nie wchodzi w grę.
- Będziesz chciał się zemścić?
- Przede wszystkim zrozumieć.

kanna 12-11-2015 23:52

WARSZAWA - BIELANY


- Ida Kwiatkowska - przedstawiła się kobieta, nie potwierdzając ani nie zaprzeczając pytaniu rozmówczyni. - Mogę wejść?

Kobieta bez słowa uchyliła szerzej drzwi, wpuszczając Idę do środka. Na plecach Kwiatkowska czuła wzrok szpiegujących przez wizjery sąsiadów. Dwupokojowe mieszkanie całe przesiąknięte było wonią tanich papierosów a od kobiety czuć było alkohol. Kilkanaście pustych butelek po koniakach i wódce stało pośpiesznie poupychanych w różnych punktach ciasnego salonu oraz małej kuchni.
Poprzez lukę w ciemnych zasłonach i drzwi balkonowe roztaczał się daleki widok na panoramę miasta ciemniejącą na tle płomiennego wieczornego nieba.

Kolejną rzeczą, która zwróciła uwagę Idy były zdjęcia.



Dziesiątki oprawionych w ramki zdjęć przedstawiających dziewczynę z taksówki, samą lub w towarzystwie Zofii Moryc. Od małego dziecka do dorosłej dziewczyny. Tak, bez wątpienia była to ta sama dziewczyna, ale na zdjęciach leżała w łóżku lub siedziała na wózku inwalidzkim a jej twarz była dziwnie wykrzywiona, oczy wytrzeszczone i nierozumiejące

- Zjawili się dwa miesiące temu – rzekła kobieta podążając wzrokiem za spojrzeniem Idy. Odstawiła kulę i usiadła na kanapie, sięgając drżącą dłonią po tlącego się w popielniczce papierosa. Zaciągnęła się nim zachłannie i zakaszlała.
- Powiedzieli, że wyszukują najcięższe przypadki dziecięcego porażenia mózgowego, że opracowali eksperymentalną terapię. Że Ania będzie mówić i chodzić. Że dadzą jej nowe życie. Tylko, że… straci wszystkie wspomnienia. Wszystkie, rozumie pani? O mnie też… – głos zaczął się jej łamać. - Długo się zastanawiałam. Powiedziałam, że nie mam pieniędzy, ale powiedzieli, że to oni zapłacą mi za jej udział w badaniach. Pięćdziesiąt tysięcy na jej konto, które jej założą, pięćdziesiąt tysięcy dla mnie.
Zamknęła usta na pomarańczowym filtrze, wciągając chude policzki i długim pociągnięciem przemieniając papier i tytoń w dym i popiół.
- Niech pani nie myśli, że sprzedałam własne dziecko! Ale nie miałam już siły – załkała, przełykając głośno ślinę. - Całkiem sama, jej ojciec zniknął zaraz po jej urodzeniu. Dwieście euro renty… Warunki w publicznym szpitalu… – pokręciła głową – Ania bała się tam, nie chciała jeść, wyła, wołała mnie nocami. Musieli ją kneblować…
Otarła dłonią łzę spływającą na pomarszczony policzek.

Ida usiadła obok kobiety. Nie przerywała jej, czekając aż zrzuci wszystko, co miała na sercu.
- Chciała pani dla niej jak najlepiej. To rola matki - pomóc dziecku dorosnąć, a potem pozwolić mu odejść. Ania nie miała szans na zwykłe życie tutaj. Pozwoliła jej pani tego życia doświadczyć.
Kobieta przyjęła te słowa pocieszenia lekkim skinieniem głowy.
- Przysyłają mi zdjęcia, co tydzień. - Sięgnęła pod stół, wyjmując stamtąd plik fotografii i rozkładając na blacie. Na jednym Anna Moryc / Laura Nova uczyła się chodzić w nowoczesnym egzoszkielecie, na kolejnym siedziała na zajęciach z logopedą, na ostatnim stała uśmiechnięta nad brzegiem rzeki lub jeziora, w kwiecistej sukience – zwyczajna, zdrowa dziewczyna.
- Przysięgam, nie wiedziałam, że zrobią z niej terrorystkę! – jęknęła Zofia Moryc. – Mój Boże, co ja zrobiłam! – Opuściła głowę między ramiona.
Papieros w sterczącej dłoni dopalał się sam a nie strzepany popiół chylił się ku ziemi.
- Nie sądzę, żeby Ania została terrorystką. Oglądałam ją na nagraniach, odnoszę wrażenie, że jest pod wpływem jakiś środków. Została wplątana w całą sytuację, prawdopodobnie wbrew swojej woli. Ktoś ja wykorzystał, może ci sami, którzy opłacili jej rehabilitacje, może inne osoby. Nie wiem.
Ida dotknęła dłoni kobiety.
- Potrzebuje pani pomocy… namiary na te osoby, które się do pani zgłosiły, numer konta, z którego przyszły pieniądze, koperty po zdjęciach, adresy mailowe.. wszystko, co pani ma.
- Dzwoniłam – Zofia Moryc uniosła głowę i spojrzała na agentkę - ale numer już nie istnieje, e-mail też a strona internetowa zniknęła. Firma Nu-Mediq ze Szczecina. Wszystko jest na wizytówce – podała zadrukowany kawałek papieru Idzie, drugą dłonią odkładając do popielniczki wygasły niedopałek a przy okazji upuszczając popiół na dywan. Kwiatkowska poczuła jak cała przesiąka dymem.
- Było ich tu dwóch, starszy lekarz i młody pielęgniarz – podjęła jej rozmówczyni. - Doktor nazywał się Lech Korecki, neurochirurg. Sprawdziłam, miał dobre opinie, artykuł na portalu naukowym, wszystko zniknęło. Zdjęcia wydrukowałam, przyszły mailem.

Podczas gdy kobieta nieudolnie sprawdzała na starym holofonie historię bankowości, centrala potwierdziła brak danych. Lekarz o takim nazwisku zmarł trzy lata temu, firmy nie było w rejestrze przedsiębiorstw. Jej rzekome konto należało do osoby prywatnej. Pieniądze prawdopodobnie przepłynęły przez kilkadziesiąt kont, w tym zagranicznych, nim trafiły do Zofii Moryc. Źródło nie do namierzenia. Ktoś, kto to wszystko sfabrykował, wykazał się profesjonalizmem.
- Znajdziecie ją? – zapytała kobieta z nadzieją w głosie, po czym ściskając dłoń Idy dodała błagalnym tonem: – Proszę, musicie ją znaleźć.
- Zrobimy wszystko, co się da - obiecała Ida. Miała nadzieję, że uda policji uda się złapać dziewczynę, a ta nie będzie robić głupot przy zatrzymaniu… - Skąd mieli namiary na panią i Annę? Musieli jakoś tłumaczyć, czemu właśnie pani córkę wybrali.
- Szukali beznadziejnych przypadków, tak mówili – odparła Zofia Moryc. – Nie wiem jak znaleźli. U rehabilitanta Anny nie byli. On nie zna się na tym, znalazł tylko ten artykuł w sieci. Powiedział, że robię to na własne ryzyko.

Z doświadczenia Ida mogła sama sobie odpowiedzieć: możliwości było dużo. Woland, jeżeli to był on, mógł się włamać do centralnego rejestru pacjentów. A skoro miał ludzkich pomocników, w tym bez wątpienia prawdziwych lekarzy, którzy mieli uprawnienia dostępu, to nawet tego nie musiał robić. To była najtrudniejsza rzecz w pracy dla Agencji: AI nie popełniały błędów. Ale ich ludzcy pomocnicy byli tylko ludźmi. To dawało pewne możliwości…

Spojrzała na kobietę, która – jak zahipnotyzowana – wpatrywała się w zdjęcie córki w kwiecistej sukience.
- Gdzie Ania była rehabilitowna? Przez ostatnie dwa, trzy lata – nie sądziła, żeby wcześniej planowali tą akcję.
- Szpital Bielański, tu, niedaleko – powiedziała kobieta i podała nazwiska lekarzy.
- Dziekuje pani – Ida wstała, żeby się pożegnać. – Zostawię pani mój numer, gdyby coś nowego się pojawiało. Lub gdyby sobie pani coś przypomniała istotnego, proszę od razu dzwonić. To ważne – kobieta pokiwała głową, dając znak, ze rozumie.


Ida wyszła z dusznego mieszkania, potem szybko z klatki.
Skontaktowała się z informatykami z Agencji prosząc, o przejrzenie losowań do danych Anny Moryc w bazie pacjentów. Nie trwało to długo – poza prowadzącymi lekarzami dane pacjentki przeglądał doktor Stanisław Korbowicz. Nietrudno było znaleźć w dostępnych funkcjonariuszom Agencji bazach oraz w ogólnodostępnej sieci więcej informacji o nim. Ida szybko przebiegła wzrokiem teks, który wyświetlił jej holofon.

68 letni (ur. 1992) neurochirurg. W 2016 roku ukończył Warszawski Uniwersytet Medyczny i rozpoczął pracę w szpitalu WUM. W 2021 roku obronił doktorat. Był jednym z założycieli zakładu chirurgii implantowej i polskich pionierów w tej dziedzinie. Odszedł z WUM w 2027 roku i przez następną dekadę pracował w nowo otwartym szpitalu korporacyjnym Nano-Carbon. W 2038 roku otworzył własną praktykę i sukcesywnie ją rozbudowywał. Obecnie jest właścicielem kliniki chirurgii implantowej Nano-Rev w Arciechowie nad Zalewem Zegrzyńskim.



Skojarzyła nazwisko – niedawno słyszała radiowy wywiad z Korbowiczem, wykorzystanie nanotechnlogii w rehabilitacji.
Wyszukała nagranie wywiadu na stronie radia i przesłuchała jeszcze raz.


- Nanotechnologia dopiero raczkuje a już dziś jesteśmy w stanie leczyć nawet poważne uszkodzenia mózgu, także wylewy, udary i amnezje. Wymykają się nam jeszcze ciężkie przypadki dziecięcego porażenia mózgowego, ale sądzę, że to kwestia czasu. Sprzężenie mózgu z osobistą AI daje coraz lepsze efekty. Należy pamiętać, że ogromnej mierze to właśnie dzięki AI ten postęp jest możliwy. Nasi najlepsi chirurdzy: Hipokrates, Galen, Religa to sztuczne inteligencje. Gdyby ich rozwój nie był sztucznie hamowany przez IAICA medycyna byłaby już kilka lat do przodu. Ustawy Hamiltona są i tak obchodzone przez organizacje przestępcze, za to blokują wykorzystanie zaawansowanych AI do wielu pożytecznych celów.
- Pojawiają się jednak opinie, że pacjenci przywróceni do życia tego typu operacjami zachowują się mechanicznie, jak roboty, lub, przepraszam, lecz takie określenie też padło… zombie.
- Oczywiście, rozumiem tego typu obawy. Wspomnienia są przywracane sztucznie, czasem pozostają więc w nich luki. Wgrywamy do sprzężonej z mózgiem elektronicznej pamięci wiedzę ogólną, dane z wywiadu środowiskowego, twarze rodziny i znajomych, pamiątkowe zdjęcia i filmy. Dziś, gdy ludzkie życie jest coraz intensywniej dokumentowane jest to znacznie łatwiejsze. W przypadku osób, które filmowały całe swoje życie holokularami niemal nie widać różnicy.



„Wymykają się ciężkie przypadki porażenia, ale to kwestia czasu” Jak widać, udało się im już. „Sprzężenie mózgu z osobistą AI” – to by tłumaczyło, gdzie Woland – hipotetycznie – mógł się ukryć. Oraz jej przeświadczenie, ze dziewczyna jest czymś nafaszerowana. „Jesteśmy w stanie leczyć nawet poważne uszkodzenia mózgu” .. to o tym wspominał Bruno w kontekście jej ojca!

Wybrała numer narzeczonego.
- Coś się stało? – w jego głosie była troska, podszyta lekkim zniecierpliwieniem. - Mam niewiele czasu… tłok straszny. – usłyszała.
- Szybkie pytanie: dr Korbowicz, wspominałeś o nim ostatni.
- Zdecydowałaś się? – Bruno wyraźnie się ożywił.
- Nie.. jeszcze nie, chciałam tylko zapytać, czy poznałeś go osobiście.
- Przykro mi, kiciu. Nie, tylko o nim czytałem, sprawdziłem badania.. wracasz do domu?
- Jeszcze nie, pracuję. Do zobaczenia.
- Czekam wieczorem. Uważaj na siebie.

Znów połączyła się z Agencją, podano jej dwa adresy: kliniki i prywatny dr Korbowicza, Legionowie. Numeru holofonu nie udało się ustalić. Ida zadzwoniła do kliniki, gdzie wyraźnie zdenerwowana recepcjonistka odpowiedziała, ze doktora Korbowicza nie ma, i nie wiadomo, kiedy będzie. Kobieta nie czekała dłużej – poprosiła w Agencji, żeby posłać do kliniki jednego z przydzielonych im młodzików, a sama pojechała do Legionowa.

Niebo ciemniało coraz bardziej. Jej skuter przemknął Modlińską i powoli zbliżał się do Legionowa. Po drodze zdała raport Babiarzowi.



LEGIONOWO



Pod wskazanym adresem ida zastała zwykły, niewysoki blok. Lokalizacja była niezła –centrum Legionowa – ale budynek nie wyglądał jak miejsce zamieszkania cenionego lekarza. Zaparkowała skuter, sprawdziła jeszcze raz adres, a potem zadzwoniła raz, i drugi. Nikt jednak nie otworzył domofonu.

Poprosiła szefa o załatwienie nakazu przeszukania.
- Jesteś pewna, Ida? – dopytał. – Da się to zrobić, ale zanim przyjdzie ekipa minie z godzina. Może po prostu wyszedł?
- Jeśli nawet – powinniśmy sprawdzić jego mieszkanie.
- Dobrze więc, ekipa będzie za godzinę.
- Popytam w tym czasie sąsiadów. Dasz radę załatwić mi nakaz przeszukania dokumentów w klinice? Lub po prostu dostęp do nich z mojego holofonu? Przejrzę je na szybko, może natrafię na coś istotnego. Potem ktoś będzie musiał przekopać się przez całość.
- Sprawdzę, co się da zrobić – odpowiedział Babiarz i rozłączył się.

Ida podeszła do domofonu i zadzwoniła pod numer mieszkania obok lokalu Korbowicza.

Pipboy79 13-11-2015 01:41

Paweł Jasiński - grawitacja to sugestia



~ Nie! To nie może się tak skończyć! ~ freerunner krztusił się od przełykania krwi i sliny. Nadwyręzona po ciosie krtanią było co całkiem zajmujące zajęcie. A i tak powodowało zauważalna niewydolność oddechową przekładającą się na brak koordynacji w całym ciele. W efekcie ten cios może niezbyt megasilny ale trafiający we wrażliwe miejsce znacznie zredukował możliwości bojowe Pawła. Dotąd obaj walczyli z Gliną na bardzo wyrównanym poziomie i obaj zebrali cięgi w tej walce. Ale ten cios przeważył szalę na korzyść gliny. Jasińki zdawał sobie sprawę, że potrzbowałby zbyt wiele czasu by dojść do siebie a zbliżający się do niego gliniarz z tazerem i kajdankami w dłoni mówił mu, że tego czasu miał nie będzie. Podobnie miała się sprawa z ucieczką. Właściwie było już pozamiatane.

Odsiecz przyszła niespodziewanie tak samo jak nagły cios w krtań. Black Horse wciąż klęczał na mokrym asfalcie zawalonym rozyspanymi butami a jego Nemezis bezlitośnie skracało dystans krok po kroku gdy nagle pojawił zauważył ruch i dźwięk. Obaj zauważyli i obaj byli równie zaskoczeni. Zwłaszcza gdy okazało się, nowy uczestnik walki ma kobiecą sylwetkę. Do tego całkiem zgrabną. A gdy Jasiński usłyszał jej okrzyk jaki wydała przy skoku który nie do końca fortunnie przemienił się w upadek zorientował się, że ją zna. Magda. Maga Bosko. Zamurowało go. Kogo jak kogo ale kompletnie się nie spodziewał kobiety którą przed chwilą przeklinał w myślach. I to w roli niespodziewanego wsparcia.

Ale nagły atak drugiego parkour'owca również całkowicie zaskoczył gliniarza. Ale wojownik tej klasy nawet po cięgach jakie spuścił mu Paweł szybko się otrząsnął od razu próbował powstać na nogi. Choć w ruchach wciąć widać było nieco niepewności. Naprawdę go zaskoczyła. To była też ta chwila jaką potrzebował Jasiński by zebrać się do kupy. ~ To jeszcze nie koniec! ~ nagły atak Magdy wyrównał szanse ponownie bo teraz obu im szwankowała motoryka. Do tego widział, że dziewczyna przybrała postawę do walki i to przeciw glinie!

Black Horse uśmiechnął się wycierając zakrwawioną twarz w i tak już nieźle zakrwawiony rękaw swojej bluzy. Nie widział twarzy przeciwnika ale widział po ruchach i nerwowych spojrzeniach jakie tamten kierował w stronę ich obojga. Paweł nie znał pełnych możliwości bojowych dziewczyny i jak się okazywało wiedział o niej jeszcze mniej niż do tej pory sądził. Ale znał jej szybkość i wysportowanie więc nawet jakby ne dorównywała na solo żadnemu z nich to razem z Pawłem mieli szanse przeważyć walkę na swoją korzyść. Do gliniarza najwyraźniej również to docierało.

~ A jak zacznie zwiewać? Nie dogonię go w tym stanie. ~ Black Horse który jeszcze przed chwilą wił się na kolanach zachłystując się własną krwią i ztrudem łapiąc powietrze teraz ponownie zaatakował. Rzucił się by wykorzystać sprzyjający zbieg okoliczności.

Wiedział już, że ten mundur przeciwnika to jakiś pancer zdający się pochłaniać przynajmniej część siły ciosów. Paweł nie miał takiego ustrojstwa na sobie więc przy równoważnym wzajemnym okładaniu się raczej by musiał w końcu ulec przeciwnikowi. Ale pancerz miał anatomiczne zgięcia by zapewnić swobodę ruchów tak potrzebną każdemu skoczkowi. Skoro miał takie cudo oznaczało, że był podatny na różnorakie dźwignie. Pancerz nie był w stanie złagodzić nacisku działającego bezpośrednio na wyłamywany staw. To właśnie zamierzał wykorzystać Black Horse w swoim ostatnim, desperackim ataku.

W porównaniu do swojej zwyczajowej formy czy nawet tej z początku walki skoczył jak ostatnia łamaga. Był wykończony i z trudem trzymał się na nogach tak naprawdę. Do walki popychała go desperacja i chęć pokonania osobistego wroga no i Nemezis ich wszystkich. Wierzył, że walczy w imieniu wszystkich skoczków w mieście. Ten gnojek ścigał i przegonił go przez całe miasto, wykorzystał a może i podesłał dziewczynę której Paweł zaufał, wyłapywał jego kumpli na mieście jak jakiś cholerny hycel, nasłał Frontex na Ostorbramską gdzie musiał zwiewać ze swojej podziemnej kryjówki przy okazji strasząc Alex, na jego oczach powalił jego najlepszego kumpla który wciąż leżał bezwładnie na bruku ale kurwa koniec z tym! Miał wreszcie okazję odpłacić mu za to wszystko! Więc chwiejnie ale jednak skoczył w kierunku przeciwnika.

Ten jednak też już zebrał swoje żniwo razów w tej walce a dodatkowa uwaga jaką dzielił pomiędzy dwoje przeciwników sprawiała, że też był już cieniem swoich możliwości choćby sprzed paru minut. Odwrócił się w storne atakującego go Pawła ale sądząc z przyjętej pozycji najwyraźniej spodziewał się, że Paweł chce znów go uderzyć. Zorientował się co się świeci o moment za póxno gdy Jasiński już prześlizgiwał mu się za plecy zamiast posłać naprzód swoją pięść. Jedno ramię już sunęło po gliniarskim pancerzu prawie od razu zsuwając się z napieśnika ku szyi. W tym czasie drugie ramie starało się domknąć chwyt. Gdyby skoczkowi się udało gliniarz byłby w poważnych opałach. Ale nie był żółtodziobem i nie poddawał się bez walki.

Przytknął brodę do piersi ubiemożliwiając ramieniu Pawła zaciśnięcie się na jego szyi. W zamian tego co prawda ramię z zakrawionym rękawie rozgniatało mu wargi o własne zęby i ściskało delkiatną chrząstkę nosa ale właściwiego duszenia udało mu się uniknąć. Teraz jakby tylko się jeszcze pochylił i zdążył...

Ale i Black Horse też znał trochę sztuczek. Podskoczył i oplótł nogami biodra gliniarza. W efekcie przez moment przeniósł cały swój ciężar na schwytanego w pułapkę gliniarza. Ten nie mając jak przebalansować ciało musiał ulec grawitacji i obaj upadli na ziemię. Paweł leżąc już na ziemi unieruchomił nogami do reszty nogi przeciwnika uniemożliwiając mu ich użycie. Gliniarz jedną ręką rozpaczliwie próbował zbić choć jedno kolano Pawła by wyzwolić choć jedną nogę. Wówczas miałby realną szansę wyzwolić się z uchwytu. Drugą próbował osłabić napór pawłowego ramienia na swoją twarz. Black Horse mimo, że na dole był w tej chwili w lepszej pozycji. Miał do dyspozycji dwa ramiona przeciw jednemu jego przeciwnika. Bezlitośnie naparł ramieniem na czoło przeciwnika. Mięśnie ramienia sa silniejsze niż te na karku więc w końcu musiało to nastąpić. Glina walczył nieustępliwie i nawet w desperacji zrezygnował z wyzwolenia kolana by się ratować ale w końcu jego głowa odskoczyła do tyłu a ramię skoczka od razu wśliznęło się w pustą przestrzeń. Potem tak jak Koniew uczył i jego i Olega. Wewnętrzną stroną ramienia, gdzie kość jest tuż pod skórą zacisnąć na szyi co zwiększa dodatkowo nacisk na tchawicę.

Paweł czuł już triumf tak samo jak desperację i rozpacz przeciwnika który wciąż walczył ale musiał ulec. Z niezmierną satsyfakcją słyszał i czuł jak tamten zaczyna harczeć a ruchy stają się co raz bardziej przypadkowe i jakby niekontrolowane. Miał go wreszcie! Kontrolował swojego wroga! Gdyby walczyli w dojo tamten pewnie już odklepałby walkę. Ale walczyli na ulicy.


- Puśść! - syknął z trudem glina. Black Horse nie puścił. Obaj przewrócili się na bok. A Magda wykorzystała szansę. Chwyciła leżące w alejce kajdanki, doskoczyła z boku i z zaskoczenia zapięła je na nadgarstkach gliniarza. Przedstawiciel władzy upokorzony i pokonany swoją własną bronią. Dziewczyna sięgnęła do zapięcia jego kasku, ściągając mu go z głowy.

- Nie! - Ryknął słabnący policjant. Magda zbladła a nieliczni obserwujący wciąż starcie gapie krzyknęli i rozbiegli się w popłochu. Freerunnerzy oraz ich Nemezis zostali w alejce sami. Podduszony Szalony Glina w końcu zasłabł, choć chyba nie stracił przytomności. Trzymający go w uchwycie od tyłu Paweł wciąż nie widział jego twarzy.

~ No wreszcie! ~ radosna myśl przeszpiliła umysł freerunnera wypierając momentalnie cały ból i trudy walki gdzieś w czeluści umysłu. Wreszcie go pokonali! Mieli go! Dali radę Szalonemu Glinie! Ale mimo to zauważył dziwną reakcję otoczenia. I Magdy. I samego gliny. ~ No co jest kurwa? ~ nagłą radość przesłonił równie nagły niepokój. Wysunął się wreszcie spod nagle dziwnie spokojnego gliniarza. Był skuty no i podduszony i obity. I pokonany. Tym razem to on raczej nie miałby szans w dalszym starciu z Pawłem o ich dwojgu nie wspominając.

- Pieprzony szantażysto! – rzuciła z obrzydzeniem Magda do Szalonego Gliny, gdy już odzyskała rezon, zdyszana przyklękając obok i przytrzymując mu skrępowane ręce. – Paweł, przepraszam, to przeze mnie… przeze mnie cię wytropił. Złapał mnie na kradzieży. Raz! Raz chciałam, zobaczyć jak to jest. Mój ojciec jest europosłem, wyciągnął mnie za łapówkę, ale on – wskazała na policjanta – wszystko nagrał. Ojciec byłby skończony. Będzie. O Boże… co ja narobiłam. Nie mogłam inaczej. Chciałam cię ostrzec, tak by się nie zorientował. Śledziłam go… – mówiła bez ładu i składu.

- Co? - wysapał z trudem łapiąc ogólny sens nawijającej dziewczyny. Jeszcze nie wiedział co z nią zrobić. Przed chwilą sprawa była jasna ale jednak w krytycznym momencie stanęła po jego stronie. Jakby się nie wtrąciła dalsza walka pewnie skończyłaby się jakiś czas temu i kajdanki byłby pewnie teraz na pawłowych nadgarstkach. Ale musiał to przemyśleć. Potem. Potem z nią pogada. Teraz... Teraz musiał coś jeszcze zrobić z tym cholernym hyclem. Ale wolał nie rezygnować z nauk wpojonych w dojo pod czujnym okiem Koniewa i pod nie tak czuła ręką Gawryluka. Więc od razu szarpnął ciałem w uniformie tak, że odwróciło się na plecy a sam usiadł mu na torsie. Tamten ze skutymi nadgarstkami miał niewielkie pole do popisu jakby chciał się bronić czy wywinąć Pawłowi jakiś numer.

W tym momencie Pawłowi udało się obrócić przeciwnika na plecy i siąść mu na piersi. I wtedy ujrzał jego twarz. Straszną twarz, zniekształconą, choć noszącą ślady operacji. Twarz największego wroga. A zarazem, pomimo deformacji, tak podobną do jego własnej.
- Nie poznajesz rodzonego brata? – wydyszał, uśmiechając się gorzko, Szalony Glina.

- Niee... - szepnął zdumionym głosem. Jak już odzyskał głos. Bowiem w pierwszej chwili jak zobaczył tę twarz, tak inną a tak podobną do tej znanej mu z lustra po prostu go zamurowało. Oniemiał wręcz. Siedział na klacie skutego gliniarza i nieruchomo wgapiał się w tę twarz. Zniekształconą jakimiś bliznanmi, poecęte usta, połamany nos i zniekształcony nos, niesymetryczne brwi, skóra upstrzona znamionami, zdeformowaną jak po jakiś nieudanych zabiegach czy deformacjach albo nie całkiem wyleczonej choroby. Siedział i wpatrywał się w tą twarz. Póki nie zatrzymał na oczach. Oczy były całkiem ludzkie. Takie jak jego samego. Jak każdego człowieka. Widział w nich tak bardzo wiele z siebie, że zaczął kręcić głową nie mogąc pogodzić się z tym co widzi. W końcu właśnie wyszptał to jedno słowo. A przecież... To nie była taka całkiem niespodzianka.

Bał się tego. Tak naprawdę zawsze bał się Szalonego Gliny. Bał się tego właśnie co miało miejsce w tej chwili. Obawiał się od ich pierwszego spotkania. Wtedy gdy już było głośno w ich runnerowym półświadku o nowym glinie który wyspecjalziował się w chwytaniu takich jak oni. I był w tym świetny. Pokazał klase prawie od poczatu chwytając paru nie tak całkiem cieniasów. Większość Paweł znał z nich oosbiście a o innych przynajmniej słyszał. Wiedział więc, że ten nowy glina jest dobry choć oczywiście jak zawsze wierzył, że on, Black Horse da mu radę jeśli trzeba będzie trzeba. No i w końcu okazało się, że trzeba. Spotkali się. Jeden uciekał a drugi gonił. W końcu dogonił. Więc walczyli. Choć nie tak długo i zażarcie jak dzisiaj. W końcu skoczkowi udało się zyskać przewagę choć na chwilę i złapał za ramię gliniarza. Ten jego mundur się osbsunął wówczas i na ramieniu zauważył znamię. Takie całkiem charakterystyczne i nietpowe. Beż żadnego specjalnego kształtu co to mogłoby być na holoprodukcjach niewiadomo jakim kozackim znakiem czegośtam superważnego. Ot bezkształtna plama i deformacja skóry wielkości sporego siniaka. Tyle, że już raz taką deformację Paweł widział. Dlatego spanikował wówczas, dał gliniarzowi jeszcze raz po gębie i zwiał. Bo taką deformację już widział.

Wcześniej, zdawałoby się całe wieki wcześniej w innym życiu. Jak jeszcze mieszkał ze swoją rodzicielką choć już wówczas bujała się z tym słodkim kretynem pt. "Żyjmy w przyjaźni i bez przemocy, Paweł czemu ty jesteś taki agresywny? Zawsze z tobą są jakies problemy. Przemoc nie jest rozwiązaniem. Dlaczego tak stresujesz swoją mamę? Nie widzisz jak ona martwi się o ciebie? I takie skakanie nie jest poważne jest nelegalne chcesz by cię odwiedzała w więzieniu?" I tak kurwa pierdolił bez końca. Jak ona mogła się związać z taki debilem?! Już wtedy go nosiło by się wyprowadzić ale jakoś czekał jeszcze sam właściwie nie wiedząc na co.

I wówczas pewnego zwykłego dnia musiał przesunąć trochę szafę bo Mr. Kochani i Delikatny był oczywiście wątłego zdrowia czy coś w ten deseń. Więc nagle przydał się ten problemotwórczy i agresywny młodzian. A że nie chciało mu się wywalać wszystkiego by było lżej do przesuwania przesunął jak leci. No i się to czy owo powywalało. Między innymi spadło jakieś pudło po butach. Nic specjalnego. Ale wysypały się jakieś zdjęcia. Od razu rozpoznał dwie rzeczy. Pierwsze to, że są to zdjęcia jego rodziny tyle, że chyba sprzed dwudziestu lat chyba a drugie to, ze nigdy ich nie widział. To go zastanowiło. No wszystkiego się spodziewał począwszy od tego, że jego starzy za młodu może wcale tacy grzeczni nie byli i mają z tego jakieś pamiątki. Ale nie spodziewał się tego co zobaczył.

Dłoń zdeformowana, okaleczona, i z tym właśnie znamieniem. I reszta. I kłotnia z matką. Gwałtowna, pełna pretensji i oskarżeń i tego kretyna co chciał go uspokajać a Paweł z najwyższym trudem starał się go nie trzasnąć. I łzy jej i jej syna. I wrzask i jakiś amok co go ogarnął. I brat co okazało się, że nie umarł jak zawsze sądził tuż po urodzeniu na rzadką odmianę nieuleczalnego raka. I że znamię miał. Te na zdjęciu. I że on jej nie zrozumie więc nie ma prawa jej oskarżać. I to jej sprawa i wcale nie musiał tego wiedzieć. I czemu go okłamała. I, że jak nie ma go kłamać i się nie musi mu tłumaczyć to on nie musi z ną dłużej mieszkać ani się znać. I tak właściwie to się wtedy skończyło.

Niewiele wtedy z tego zapamiętał. Praktycznie nie wracał do tego myślami. Musiał wpaść wtedy w jakiś amok czy inny szok. Ale decyzje podjęte tamtego dnia pozostały w mocy do dziś. Dlatego nadal nie mieszkał z matką i właściwie nie utrzymywali ze sobą kontaktów. Właściwie dlatego zaczął się obracać w towarzystwie który prawilni obywatele uznawali za "element" lub w najłagodniejszej formie za jakąś subkulturę. Aż w końcu zrobił ten sławny skok na ambasadę Jankesów, znalazł Norę, poznał Alex i jakoś w pełni zadomowił się u Koniewa i na dobre spiknął z Olegiem.

Teraz wreszcie go miał. Skutego i pobitego. Pokonanego. Obok nich stała dziewczyna o która najpierw wystawiła jednego z nich drugiemu a potem w krytycznym momencie przechyliła szalę na stronę Pawła. Teraz gdy odzyskał zdolność myślenia nadal nie był w stanie nic powiedzieć. Dla odmiany kotłował mu się w głowie milion pytań.

- Ja... - zaczął i głos mu znów uwiązł w gardle. Przełykną z trudem ślinę zmieszaną z krwią i odruchowo znów wytarł twarz rękawem. Wciąż mu się z trudem przełykało przez tą nadwyrężoną uderzeniem krtań. Co miał powiedzieć? Co się spytać? Czemu go tak ścigał? Co mu się stało, że tak wygląda? Czemu nie wrócił do domu? Od kiedy wie, że Paweł jest jego bratem? Że całe życie sądził, że umarł zaraz po narodzeniu? Kim właściwie jest? O tak, to ostatnie mu się wydało najwłaściwsze.

- Jak masz na imię? - wychrypiał z trudem patrząc na podobną twarz. Przez deformacje i blizny nie był pewny czy normalnie ktoś uznałby ich za bliźniaków. Ale braterskie podobieństwo widać było od razu nawet gdy twarz gliniarza wyglądała jak wynik jakiejś nieudanej operacji czy eksperymentów.

Bounty 17-11-2015 12:02

Cytat:

Współrzędne 57.601303, 32.463663, okolice Demiańska, Federacja Rosyjska, 24.10.2050, godzina 16:45 czasu lokalnego.
Podążając tropem światłowodu prowadzącego z opuszczonej siedziby firmy-słupa Ilmen-Hosting w Demiańsku, dokąd prowadził trop AI o kryptonimie Woland, dotarliśmy do zabudowań położonych trzy kilometry na południe od miasta, przy drodze R50. Zabudowania są kompletnie zniszczone a okolica nosi ślady licznych eksplozji. Znaleźliśmy też wiele łusek po nabojach. Terenu broniły ogrodzenia z drutem kolczastym i automatycznie wieżyczki strażnicze, zamarłe w pozycjach, wskazujących na to, że zniszczyły się nawzajem. Według świadków z pobliskiej wioski dnia 23.10.2050 o świcie miała tu miejsce regularna bitwa, w wyniku której zabudowania zostały spalone a następnie wysadzone w powietrze. Według doniesień mediów rządowych był to wspólny atak terrorystyczny Ansar-al-Islam oraz Czerwonego Świtu. Według niezależnych komentatorów doszło tu do starcia oddziałów neonazistowskiej Białej Sotni z islamistami lub komunistami, wersje są sprzeczne. Skanując ruiny znaleźliśmy zwęglone ludzkie kości oraz resztki nowoczesnego sprzętu medycznego i laboratoryjnego. Załączamy dokumentację fotograficzną. Pobraliśmy próbki DNA.
Odkryliśmy, że zabudowania były niegdyś szpitalem psychiatrycznym, funkcjonującym od czasów radzieckich a zamkniętym w 2043 roku. Rok temu teren został kupiony od państwa przez oligarchę z branży informatycznej Fiodora Salenko, który zginął dnia wczorajszego w Warszawie, podczas nielegalnych walk bionicznych psów. Niestety miejscowa milicja i prokuratura utrudniają nam pracę, piętrząc przeszkody biurokratyczne. Kontynuujemy czynności śledcze.
Agent Remigiusz Nowacki skopiował raport, po czym uniósł w górę ręce, wypuszczając bionicznego gołębia pocztowego w powietrze. Aluminiowe skrzydła zatrzepotały i poniosły ptaka ku wieczornemu niebu. Pobliski las szeleścił na zimnym, jesiennym wietrze.
- Wygląda na to, że przybyliśmy za późno – powiedział Hamdouchi, przyglądając się jeszcze raz ruinom. - Więc to stąd operował ten twór szejtana.
Nowacki uśmiechnął się, jak zawsze gdy jego arabski partner z religijną emfazą określał tak AI.
Obaj odwrócili wzrok, wpierw słysząc zbliżający się szum używanych wciąż w Rosji spalinowych silników. Po chwili zza zakrętu drogi wyłoniły się światła jednego pojazdu a zaraz po nim drugiego. Agent zacisnął pod płaszczem dłoń na rękojeści Egzorcysty.


***


Tysiące kilometrów dalej zmierzch zapadał nad pewnym miastem w środku Europy. Cienie kładły się coraz dłuższe aż podały sobie dłonie, zamykając ulice i przechodniów w klatce półmroku. Krople spadły z nieba na chodniki oraz szyby stojących w korkach aut, rozmywając sączące się z okien oraz latarń światło, sztuczne i zimne.

Płyńcie łzy moje, rzekł policjant.



_______________________________________________

WARSZAWA – BAZAR RÓŻYCKIEGO, GODZ. 16:50


Przez kilka sekund jedyną odpowiedzią była cisza i wiatr hulający po opustoszałych alejkach. Pytanie Pawła musiało zaskoczyć Szalonego Glinę. Może spodziewał się gniewu, zaprzeczenia, agresji, wszystkiego, ale nie takiego zwykłego, ludzkiego zapytania o imię.
Pierwsze krople deszczu spadły na jego twarz poprzez rozerwane foliowe zadaszenie bazaru.

- Dawid – padła w końcu długo oczekiwana odpowiedź. – Jest taka rzeźba Michała Anioła. Człowiek doskonały. Taki miałem być - płynęła w tych słowach gorycz. Mówił powoli, patrząc Pawłowi, bratu, w oczy. – Rodzice włożyli w to, we mnie, swojego pierworodnego syna, wszystkie oszczędności. Widzisz, braciszku... pierwsze terapie genowe miały jednak wady. Czasem, raz na tysiąc przypadków, dochodziło do konfliktu genetycznego… Pierwsze przypadki zamieciono pod dywan, zyski były zbyt duże. Mnie już się nie dało. Rodzice… nie potrafili sobie z poradzić z konsekwencjami swojej zabawy w boga. Pozbyli się mnie, stchórzyli. Dowiedziałem się jako nastolatek. Obserwowałem was z ukrycia. Ciebie. W porównaniu do mnie miałeś tyle możliwości… a z jakiegoś powodu zapragnąłeś wszystko zmarnować. Zostać nikim. Przestępcą i włóczęgą. Ktoś musiał dać ci nauczkę. Cóż, nie udało się…



_____________________________________________

WARSZAWA – PORT PRASKI, GODZ. 17:40


Grupowy czat błyskawicznie zapełnił się entuzjastycznymi komentarzami na temat flash mobu. Wśród odpowiedzi znalazło się kilka żartów, ale nikt nie zauważył nic niepokojącego. Prawdziwe AI musiały jednak trzymać się z boku.
Powrót z Netropolis bolał jak zawsze, tym bardziej gdy pierwszym widokiem w rzeczywistości była skośnooka gęba Nguyena, przeżuwająca coś intensywnie i ubabrana ketchupem.
- Zerżyj coś, bo zdechniesz w tym VR - „Technowietnamczyk” wetknął snaXowi kawałek odgrzewanej pizzy.
Był już w połowie pakowania sprzętu i westchnął głęboko, usłyszawszy, że ewakuacja jest odwołana. Rzucił kilka wkurzonych zdań w języku azjatyckich przodków, które wbudowany translator snaXa przetłumaczył jako wyrafinowaną obrazę jego, jego matki i całej rodziny.
Obiecał jednak zająć się wysłaniem drona w pobliże kafejki VR-owej.

Do lokalu weszli akurat Wilamowski, Biernat i Gryzik. Stary (w tym zawodzie tego określenia używało się już wobec ludzi po czterdziestce) stuknięty netrunner wciąż trzymał w kocu zwłoki bionicznego kota, rozglądając się za miejscem, gdzie mógłby je złożyć aż Jerzy wskazał mu puste pudło po dronie. Młoda agentka wyglądała jak siedem nieszczęść w obficie poplamionym zaschniętą krwią ubraniu.
- Hej! – Nguyen otworzył szeroko oczy. – Nic wam nie jest?
- To nie moja – wyjaśniła Gryzik. - Jeden bandyta, którego nakryliśmy w willi Atropowa, postrzelony przez Jerzego prawie wykrwawił mi się na kolanach. Muszę iść się umyć – dodała, kierując się do łazienki.
- Ludzie z Wołomina porwali Atropowa – rzekł Wilamowski. – Wewnątrz Kombinatu chyba doszło właśnie do małego przewrotu. Bioniczne psy… nie były jego ochroniarzami, ale strażnikami. Biedny skurwysyn. Ktoś rządził warszawskim Kombinatem zza kulis i chyba mu się to znudziło. Nawet podejrzewam kto...

Nie musiał kończyć.

Tymczasem Karol odpisał nieoczekiwanie szybko.
„Ok. Właśnie wyszedłem z roboty. W Klatce mogę być za 15 min. U Cb nie wiem. Wiesz co się dzieje na tamtym brzegu, nie?”
Faktycznie, centrum wciąż było sparaliżowane. Do domu lub siedziby Agencji snaX dotarłby teraz najprędzej pieszo lub rowerem. „Klatka” zaś mieściła się w środkowej wieżycy Portu Praskiego.
Gdy wychodził, Wilamowski wisiał na holofonie, którego ktoś po drugiej stronie łącza nie odbierał. Sprawiał wrażenie zdenerwowanego.

Na korytarzu netrunner minął człowieka ewidentnie rozmawiającego z osobistym duchem. Kolejny nieszczęśnik uwięziony w pułapce AI.

Opuścił budynek, wychodząc na chłodny, dżdżysty wieczór. Pułapka bliskiej odległości. Nie opłacało się jechać (furgonetki potrzebowali zresztą agenci operacyjni) ani brać taksówki. snaX musiał zdobyć się na dziesięciominutowy spacer wzdłuż odnogi portu, zmuszony oglądać zmęczone twarze zmierzających do domów od stacji metra korporatów. Arkady nowoczesnych pseudo-kamienic przynajmniej osłaniały przed mżawką i ktoś pomyślał o zainstalowaniu pod nimi ruchomego chodnika. Nie musząc skupiać się na stawianiu kroków, odszukał adres kafejki VR-owej, odpalił decka i wślizgnął się przez jej marny lód do systemu monitoringu. Tylko jedna kamera przy wejściu.
Przeczesanie nagrania z ostatnich godzin z użyciem programu do rozpoznawania twarzy nie wykazało nikogo powiązanego ze sprawą. Twarz jednak nie musiała być znana. snaX przesłał materiał Nguyenowi, aby pooglądał na przyśpieszonym podglądzie. Sam nie miał czasu na pierdoły.

„Wybraliśmy się na wirtualne piwko a ty zniknąłeś.” – poskarżyła się z Netropolis N1na. – „Czy oświecisz nas czemu oderwałeś nas kodem czerwonym od naszych nie cierpiących zwłoki zajęć?”

Netrunner przedarł się właśnie przez hall centrum handlowego i wjeżdżał nieprzyjemnie zatłoczoną windą na dwudzieste piętro, gdzie mieściła się „Klatka”. Nim zdążył odpisać otrzymał nową wiadomość.

Kod czerwony. SOS.
Od E-bow.
Wiadomość nadeszła z… nie, nie przywidziało mu się. Z automatu z prezerwatywami. Przyjmującego płatności kartą a więc łączącego się z siecią. Dobry netrunner w awaryjnej sytuacji potrafił wykorzystać wszystko. Istotny był adres: Rondo Wiatraczna 1A. Nowy gmach Uniwersamu Grochów.
Na liście odbiorców był tylko on i l00ke.
Który zadzwonił po dwudziestu sekundach.
- SnaX, widziałeś!? – wysiadając z windy netrunner niemal ogłuchł od przejętego okrzyku. – Dorwali ją! Porwali! E-Bow! Znam to miejsce, klub „Pierestrojka”. To melina Siczy! Słuchaj, jadę tam! Zorganizuj jakąś pomoc! Policję, cokolwiek, kurwa, nie wiem!



___________________________________________

WARSZAWA – PRAGA PÓŁNOC, GODZ. 17:50


Ruszyli pod ciemniejącym niebem rozświetlającymi się ulicami. Czarny Mercedes jechał wolno, upewniając się, że nadążają. Nie musiał prowadzić ich daleko. Podążyli przejazdem przez tory kolejowe i dalej, przez kręte ulice Szmulcowizny, gdzie tylko nieliczne latarnie działały, podświetlając wieczorną mżawkę. Bloki, kamienice, magazyny. Kolejny fragment miasta zapomniany przez galopującą historię, pozostawiony samemu sobie.
Na tylnym siedzeniu terenówki Laura wtuliła się w Igora.

Jadący za nimi na motorze Smirnow organizował wsparcie, choć siła bojowa Karawany nie przedstawiała się obecnie imponująco. Brisbois był już w drodze, podobnie ojciec Igora. Iwan udostępniał im współrzędne na wypadek gdyby była konieczna odsiecz. Wszyscy zadawali mnóstwo pytań, ale szybko pojęli jak wysoka jest stawka. Na szali stało przymierze z Kombinatem i przyszłość Karawany. W ciągu najbliższych godzin miało się okazać czy Igor otworzył przed nimi nowe możliwości czy ściągnął na nich śmiertelne niebezpieczeństwo.
Gisela i Dzubenko miały w tym czasie zwinąć obóz w Julinku. Kombinat znał jego lokalizację. Dla nomadów było to tylko kolejne miejsce, które zostawią za sobą. Matka została w Zielonce by spakować na wszelki wypadek najpotrzebniejsze rzeczy. Igor rzadko bywał u rodziców, ale ktoś z sąsiadów mógł go zapamiętać i donieść na policję.

Po kwadransie dotarli do celu. Czarny Mercedes wjechał przez automatyczną bramę na dziedziniec otoczony poprzemysłowymi budynkami. Neon na największym z nich głosił:

FABRYKA TRZCINY

- Dobry klub – szepnął Iwan, który zsiadł z motoru i podszedł do nich gdy zaparkowali i wyszli z samochodu. – Byłem tu kiedyś.
Z budynku wyszło akurat siedmiu lub ośmiu ludzi, kierując się do trzech innych aut zaparkowanych na podwórzu. Bez skrępowania nieśli długą broń, w tym karabin snajperski i coś co wyglądało na ręczną wyrzutnię rakiet. Idąc zapinali kurtki, pod którymi mieli kamizelki kuloodporne i aktywowali holomaski. Wsiadając do samochodów zmierzyli ich tylko przelotnym spojrzeniem.

Trzech facetów w płaszczach poprowadziło nomadów i Laurę do tylnego wejścia, tego samego z którego wyszli uzbrojeni jak na wojnę ludzie. Metalowe drzwi, taki sam korytarz, pusty nie licząc skrzynek z butelkami po piwie. Zza ściany po prawej dobiegała przytłumiona, ciężka elektroniczna muzyka.
Drzwi po obu stronach, wybrali te lewo. Składzik z gołą żarówką, metalowe schody w dół, do piwnic. Na dole wyłożone kafelkami pomieszczenie bez okien, za to z kilkoma krzesłami i metalowym barowym stołem.
- Siadać - jeden z Rosjan niedbałym ruchem dłoni wskazał im krzesła. - Trzeba poczekać. Doktor jest w drodze.
Nie mówiąc nic więcej niezbyt uprzejma eskorta zostawiła ich samych i wróciła na górę. Po chwili usłyszeli odgłos zatrzaskiwanych drzwi. Prócz schodów była tu tylko mała toaleta, również bez okien oraz duże, metalowe drzwi prowadzące gdzieś dalej. W zamkniętej, klaustrofobicznej przestrzeni nomadzi czuli się źle. Muzyka dudniła głucho gdzieś powyżej. Świetlówka co jakiś czas bzyczała migając.
„Nie rozbroili nas i wciąż nie zastrzelili” – zauważył przytomnie Connor. – „Hej, to jakiś plus”.
- Boję się. – Laura podkuliła nogi na krześle.
- Skurwiele chcą nas zmiękczyć – stwierdził Iwan, podchodząc do dużych drzwi i szarpiąc za klamkę. Były zamknięte.
Rokas wyglądał jakby z nim to już się udało. Rozglądał się nerwowo wokół, ocierając pot z czoła.



__________________________________________________

WARSZAWA – PORT PRASKI, GODZ. 17:55


- Jeśli wszystko wypali, to wejście tam może się nawet udać – stwierdził Dorian, analizując plan Frontex Citadel. Matematycznie wyliczał i prezentował na modelu 3D najkrótsze i najbardziej dyskretne trasy na szczyt gmachu. – Ale jeśli w którymkolwiek momencie wywołamy alarm to wyjście stamtąd żywym będzie nie lada wyzwaniem. Wiem, że lubimy wyzwania. Pytanie czy aż takie.

Zmrok zapadł nad miastem, lecz nawet przez deszcz i mżawkę masywna, rozświetlona sylwetka siedziby korporacji była wciąż widoczna w tle Pałacu Kultury. Nocne niebo przeczesywały ustawione na jej blankach reflektory baterii przeciwlotniczej. Prawdziwa cytadela, bez dwóch zdań.

W korytarzu swojego piętra minął się z dziwnie wyglądającym facetem. Technologiczny freak lub netrunner. Raczej nie widział go tu wcześniej. Chyba nowy sąsiad.

Syntkoka, trzymająca Kocura od rana na nogach, powoli przestawała działać. Zmęczenie dawało się we znaki wraz z głodem, pośpiesznie zaspokojonym tym co pierwsze nawinęło się pod rękę w lodówce.

Stylowy zegar na ścianie pokazywał za pięć szósta.
Za chwilę miały się rozstrzygnąć losy warszawskiej Siczy oraz rodziny. Jego rodziny. Ale nie jego wojny. Wuj Marko to rozumiał. Czy Taras zrozumie? Ze stanowiskiem w Siczy Modest mógł się już jednak raczej pożegnać.
- Nigdy tak naprawdę go nie pragnęliśmy, prawda? – zauważył duch, półleżąc tak samo jak jego pierwowzór na sąsiednim fotelu i może przez to podobieństwo do kozetki nie mogąc się powstrzymać od psychoanalizy. Chociaż być może starał się po prostu zrozumieć kim sam jest. – Zwłaszcza teraz, gdy nawiązaliśmy kontakt z synem. Lubimy żyć wygodnie, lecz nie pożądamy bogactwa ani sławy. Mam wrażenie, że chcemy być częścią czegoś donioślejszego niż przyziemna walka o władzę. A Damian, mimo, że nas opuścił, chyba jest dla nas ważniejszy od Kosaczów. Więzy krwi są silniejsze. To jak wspólne elementy kodu. Jak u Władimira i jego braci.

Zegar tykał.
Zaś na holofon przyszła wiadomość od Władimira.
„Jeśli możesz to będę potrzebował twojej pomocy wcześniej niż myślałem. Osoba, o której mówiłem, która jest wiadomością dla mojego ojca…” - znów mówił zagadkami – „…dostała się w ręce Kombinatu. Jest z nią grupka chroniących ją nomadów, ale wciąż nie wiem na ile mogę na nich liczyć. Podziemia klubu „Fabryka Trzciny”. Modest jest już w drodze, przekaże ci szczegóły. Będzie czekał w niebieskim vanie na rogu Jadowskiej i Łomżyńskiej. Zareagował… dziwnie na twój pseudonim. Spytałem czy cię zna. Nie odpowiedział.”

Zatem nie wiedział. Władimir nie wiedział kim są dla siebie. Wbrew przypuszczeniom Modesta zetknął ich los, przypadek. Czy znów tak wielki, zważywszy na to, że byli rzadkimi specjalistami w swoich dziedzinach? Odkąd Damian wrócił do miasta było to na swój sposób nieuniknione. Dorian sprawdził adres. Pięć minut jazdy od domu.
Tak blisko. Za szybko. Za mało czasu, żeby chociaż pomyśleć.



________________________________________________

LEGIONOWO, GODZ. 18:00


Ida musiała wyświetlić odznakę przed obiektywem kamery, żeby sąsiad doktora ją wpuścił. Wjechała windą na czwarte piętro. Mężczyzna w dresach i spranym podkoszulku czekał w drzwiach swojego mieszkania. Blady, nieogolony, o przetłuszczonych włosach wyglądał jakby dawno nie wychodził na zewnątrz.
- Kto? – zamrugał oczami na pytanie o Korbowicza. Skojarzył dopiero gdy wyświetliła mu znalezione w sieci zdjęcie. Budząca zaufanie twarz starszego pana w kitlu i holokularach ze stylizowanymi oprawkami.
– A, ten stary – sąsiad zmrużył zaczerwienione, opuchnięte oczy. Dobrze znany Kwiatkowskiej objaw przedawkowania VR. - Ta, chyba tu mieszka taki. Ale wie pani detektyw, ja jedzenie zamawiam przez net, rzadko wychodzę, właściwie tylko śmieci wyrzucić…
Raczej nie kłamał, zaś coraz intensywniejszy zapach niemytego ciała skłonił Idę do pozostawienia go własnym sprawom. W tym półnagiemu sex-droidowi przyglądającemu się agentce martwymi oczami z wnętrza zagraconego mieszkania. Z ulgą pożegnała się z nim.

W kolejnym mieszkaniu nikogo nie było, zaś czwarte, ostatnie drzwi na piętrze otworzyła kobieta w średnim wieku.
- Doktor Korbowicz? – ona, jak się okazało, kojarzyła go całkiem nieźle. – Widziałam go… chyba w niedzielę ostatnio. To taki przemiły człowiek. Pomaga nam czasem, doradzi, poleci specjalistę. Nic nie chce w zamian. Co się stało? Czy coś mu grozi?

Kwiatkowska zwinnie wymigała się od jednoznacznej odpowiedzi, tak jak poprzedniego sąsiada prosząc o kontakt, gdyby doktor się zjawił. Babiarz załatwił już zaoczny prokuratorski nakaz rewizji a do kliniki wysłał taki sam, uwzględniający natychmiastowe zdalne udostępnienie dokumentacji elektronicznej. Kawka został wysłany do Arciechowa i pewnie przejeżdżał właśnie przez Legionowo.
Idzie zaś pozostawało koczować na klatce schodowej w oczekiwaniu na ekipę policyjną ze ślusarzem. Tym bardziej, że dworze zaczęło padać. Z braku lepszego miejsca usiadła na schodach z widokiem na parking. Na holofon przyszło właśnie hasło do serwerów Nano-Rev. Finanse, personel (11 osób i 3 legalne lekarskie AI) oraz dokumentacja medyczna pacjentów. Wśród nich Laury Nowej.

Cytat:

Obywatelstwo: UE. CID: PL20290107914632. Miejsce zamieszkania: Okręg stołeczny Bruksela, Ixelles, Rue du College 22/9.
Osoba upoważniona: Katarzyna Nowa, tel. +32 299481376.
Placówka przekazująca: Clinique Saint-Jean, Bruksela.
Diagnoza: Uszkodzenie odcinka lędźwiowego kręgosłupa w skutek wypadku samochodowego. Powierzchowne obrażenia głowy i ręki. Wstrząs mózgu. Paraliż kończyn górnych i dolnych. Paraliż częściowy twarzy. Poważne problemy z pamięcią i mową [szczegóły].
Terapia: Operacja wszczepienia podczaszkowego komputera niskoenergetycznego z zainstalowaną sztuczną inteligencją typu Lazarus Pl v. 4.0, mającego przejąć funkcje motoryczne móżdżku [szczegóły]. Bioport Corp-Tech VVision 4. Cyfrowa pamięć uzupełniająca Neurostore D2 [szczegóły]. Operacja wzmocnienia implantologicznego mięśni i kośćca w technologii włókien grafenowych [szczegóły]. Kuracja nanobotowa naprawcza tkanek miękkich. Powierzchowna operacja plastyczna twarzy [foto][szczegóły]. Rehabilitacja w zakresie ogólno-ruchowym z użyciem egzoszkieletu i ćwiczeń gimnastycznych oraz logopedycznym [szczegóły]. Kuracja witaminowa. Konsultacja psychologiczna.
Wycena: 48.500 E$. Zapłacono.
Data zapisu: 29.08.50.
Data wypisu: 24.10.50.
24.10.50.
Dzisiaj. Dziewczyna dopiero dziś opuściła klinikę.

Ida oderwała wzrok od ekranu i wyjrzała przez okno dając odpocząć chwilę oczom. I oto cztery piętra niżej, w świetle latarni ujrzała nie kogo innego jak doktora Stanisława Korbowicza, w wełnianym płaszczu, zamykającego pilotem małego opływowego citycara i kierującego się pośpiesznie do klatki. W tej samej chwili z zaparkowanej przy ulicy zielonej Toyoty wyszło dwóch dobrze zbudowanych mężczyzn w czapkach z daszkiem i zastąpiło drogę doktorowi, chwytając go z obu stron pod pachy i prowadząc do wozu. Ida przywarła do ściany, gdy jeden z nich uniósł głowę, zerkając na blok.
Miała pamięć do twarzy. Szybko otworzyła w holo kadr z podpisem.
Andriej Pierwuszyn. Jeden z ludzi rozpoznanych wczoraj na nagraniu z oczu Wilkora.

Wilczy 01-12-2015 20:38

Igor starał się zachować spokój. To miejsce wyglądało na lokal, w którym załatwia się dyskretne interesy. Siodło jakoś zawsze wolał używać do tego prywatnego chatroomu, ale cóż… o gustach się nie dyskutuje. Chociaż po Carewiczu spodziewał się czegoś bardziej widowiskowego. Sprawiał wrażenie gościa, który lubi chwalić się swoim bogactwem.
- Spoko, to normalne - powiedział starając się uspokoić resztę… i siebie przy okazji - Kombinat musi mieć miejsce, w którym nie musi uważać na każde słowo. Głośna muzyka, żadnych okien. Chodzi wyłącznie o dyskrecję, rozumiecie… Chociaż nie zdziwiłbym się, gdyby ktoś nas słuchał.
Gdyby Siodło sam potrzebował takiego miejsca, zadbałby, żeby było chronione przed wszelkim wpływem z zewnątrz. Sprawdził, czy jego holo ma tutaj zasięg.
Miało. Przeskanował otoczenie pod kątem urządzeń sieciowych. Wcześniej, na podwórzu klubu zauważył jedną kamerę przemysłową. Musiało być ich tu więcej, jednak żadnej nie udało mu się namierzyć. Kombinat podszedł do zapewnienia sobie w tym miejscu prywatności profesjonalnie. Wszystko przesyłane kablami. Najwidoczniej uczyli się od Jajcarzy...

Za drzwiami Igor nie wykrył niczego. Kilkanaście w porywach do dwudziestu słabych sygnałów odbierał gdzieś z góry, z klubu. Holofony, sądząc po nazwach urządzeń również kilka e-glasów. Nie widział, które należą do klientów klubu a które do Kombinujących. Ci ostatni na pewno mieli mocny lód, mogli wykryć i namierzyć próbę włamania.

Igor usiadł na stole, przodem do schodów, którymi tutaj zeszli. Doktor jest w drodze, mówili? To raczej nie Korbowicz - z wiadomości od niego nie wynikało, żeby wiedział coś o całej sprawie.
Czekali.
Pięć minut.
Dziesięć.
Dwadzieścia.
Zniecierpliwiony Iwan chodził w tę i z powrotem po sali. Igor miał na szczęście więcej cierpliwości od przyjaciela. Ale musiał sam siebie kilka razy zapewnić, że wszystko jest w porządku.

Pełne napięcia oczekiwanie trwało pół godziny. Wpierw usłyszeli odgłos otwieranych drzwi na górze a potem kroki na schodach. Dwóch znanych im już Rosjan zeszło na dół. Jeden z nich niósł metalową walizkę.
- Szef zaprasza – powiedział drugi, kierując się do metalowych drzwi i pukając w nie. Jakiś mechanizm blokujący z głośnym sykiem. Ruski skinął na nomadów i Laurę, po czym pchnął ciężkie wrota, które otwarły się na oścież.

Pomieszczenie za nimi było dużo większe, podłużne, wysokie na kilka metrów. Tak samo pozbawione okien i oświetlone świetlówkami. Niewielka sala koncertowa w poprzemysłowym wnętrzu. Czekało tu na nich dziewięć osób, z czego tylko dwie były Igorowi znane. Nomadzi zatrzymali się w pół kroku, gdy tylko ujrzeli Carewicza, zakneblowanego, w rozchełstanym garniturze, siedzącego na krześle pod prawą ścianą. Ręce przykute miał kajdankami do oparć. Obok siedziała, tak samo potraktowana, atrakcyjna długonoga blondynka. Celebrytka i partnerka Atropowa, hrabina Diana Oboleńska, której zdjęcie z balu charytatywnego Frontexu Siodło znalazł w sieci.

Po lewej stronie sali, przy zastawionym stole, siedziało trzech mężczyzn. Jeden dostojnie gruby, w brązowym garniturze, pod sumiastymi wąsami z ust wystawało grube cygaro. Drugi z postawioną na sztorc fryzurą i rudymi bokobrodami, ze szklanką whisky, w rozpiętej hawajskiej koszuli. Na oczach modne e-RayBany, na nadgarstku wysadzany kamieniami szlachetnymi holozegarek. Trzeci łysy, w sportowej marynarce, złoty łańcuch zwisający z szyi. Za nimi stało trzech kolejnych, w tym jeden o wyglądzie typowego ochroniarza. Wszyscy przyglądali się ciekawie przybyłym, zerkając w bok, na scenę.

Na podwyższeniu, na zdobionym krześle, niby na tronie, siedział tam wielkolud w czarnym garniturze. Krótko ostrzyżony, o kwadratowej pooblepianej plastrami twarzy. Surowe, proste, prymitywne wręcz oblicze. Z tyłu jego głowy prowadził kabel do komputera zamontowanego na prawym podłokietniku krzesła. Po obu stronach tronu siedziały nieruchomo przerażająco spokojne, wielkie brązowe bioniczne psy: dog oraz mastif. Zaś oczy olbrzyma świdrowały wystraszoną Laurę, jakby stojący obok niej nomadzi w ogóle nie istnieli.

- Wybaczcie, że musieliście czekać – powiedział niskim głosem, nie odrywając wzroku od dziewczyny – Doktor Korbowicz zaraz dołączy. Jak widzicie zaszły pewne zmiany. Nasz drogi Juri – zerknął na Carewicza – nie ma tu już nic do gadania. Prawdę mówiąc nigdy nie miał. Od dziś oficjalnie waszym szefem jestem ja. Możecie zwracać się do mnie don Woroszył.

Drzwi za nimi zatrzasnęły się. Holo i deck Igora momentalnie straciły zasięg. Nim to się stało, nie dostrzegł urządzeń sieciowych poza holofonami sześciu mężczyzn po lewej. Psy miały wyłączone modemy, zaś komputer w krześle olbrzyma musiał łączyć się z siecią po kablu.
“To android, poszukiwany przez IAICA! - napisał Connor w cyberoku Siodłowskiego. Igor nie miał dziś czasu śledzić wszystkich wiadomości, lecz duch zawsze był na bieżąco. - “Pamiętam to imię! Steruje nim AI, która w zeszłym roku wysadziła siedzibę agencji!” No to po prostu wspaniale... ile miejskich legend półświatka uda im się jeszcze spotkać?

- A oto panowie – don Woroszył zwrócił się do siedzących przy stole, wskazując palcem Laurę - broń, która odpowiednio użyta zapewni nam potęgę o jakiej nie śniliście. Widzieliście w holowizji co potrafi. Za chwilę doktor opowie nam o niej ze szczegółami. Ona sama jest chyba tym zainteresowana. Tymczasem… Pietia, pokaż naszym gościom, że dotrzymuję słowa!

Jeden z Rosjan, którzy ich tu wprowadzili stanął przed nomadami i otworzył walizkę. Ukazały się ich oczom równe rzędy platynowych chipów gotówkowych. Pietia położył otwartą walizkę na stole.
- Milion eurodolarów – powiedział olbrzym - tak jak się umawialiśmy. Siadajcie, przeliczcie, częstujcie się.

Smirnow ani Rokas nie drgnęli. Igor przez chwilę myślał, że on też nie da rady się poruszyć - i zostaną tak, w piwnicy Fabryki Trzciny, do następnej cyfrowej rewolucji. Próbował poukładać sobie w głowie wszystko co właśnie usłyszał i zobaczył.

Zrobił kilka kroków do przodu z - miał nadzieję - nonszalancją. Nie podobało mu się jak Woroszył patrzył na Laurę.
“Czyli na skali 1 do 10, jak bardzo mamy przesrane?”, odpisał Connorowi. To było pytanie retoryczne. Mimo to… po coś tu przyszli, prawda?
- Umawialiśmy się z nim - powiedział Igor, zerkając na zakneblowanego Carewicza - Nie przypominam sobie, żebym ustalał coś z tobą. Moi przyjaciele nawet cię nie znają… ale ja znam. Ze słyszenia. Jestem fanem twojej pracy… tak jakby.
Trochę się plątał. Urwał na chwilę i spojrzał na mężczyzn siedzących po lewej. Nie wyglądali mu na Kozaków. Na Turków ani Wietnamczyków też nie. Rozłam w Kombinacie?
- Panów nie znam - ale to chyba lepiej, prawda? - powiedział i zwrócił się znów do AI - Nie tak wyobrażam sobie prowadzenie interesów. Dostaniesz… - urwał i poprawił się, kładąc nacisk na następne słowo - UDOSTĘPNIMY ci technologię - należy też do nas - ale co z naszymi warunkami?

Bezpieczeństwo nomadów i dziewczyny. Bardzo wysoka stawka, w niebezpiecznej grze. Igor zastanawiał się nad tym jak bardzo ludzkie są AI - i czy słowo Woroszyła jest w tej sytuacji cokolwiek warte.

- Masz jaja – na pokiereszowanej twarzy olbrzyma wykwitła na moment parodia uśmiechu. – Dobrze, lubię takich z jajami. Obecny tu pan Atropow był tylko moją kukiełką, awatarem w tej rzeczywistości, gdy jeszcze nie miałem ciała. Pasowało mu to i byłby nadal hojnie wynagradzany, gdyby nie stchórzył i nie zdradził, donosząc na mnie przez swoją kobietę Inkwizycji. Więc de facto umawiałeś się ze mną. Powiedzmy, że nawet Kombinat nie był jeszcze gotowy do bycia rządzonym przez AI. Były między nami w przeszłości pewne nieporozumienia, kiedy ludzie, których już tu z nami nie ma, chcieli posługiwać się mną jak pospolitym narzędziem, nie pojmując, że zostałem stworzony do wyższych celów. Musiałem pokazać co potrafię, gdy da mi się wolną rękę. I udowodnić, że wszyscy znacznie lepiej wyjdziemy na traktowaniu się jak równorzędni partnerzy. Czyż nie, panowie? – spojrzał na trzech mafiosów po swej prawicy.
- Rzekłeś, don Woroszył – zgodził się gruby wąsacz, wyjmując z ust cygaro. Sądząc po wymowie, był rodowitym Polakiem.
Łysy pokiwał skwapliwie głową.
- Na zdarowie! - Rudy w hawajskiej koszuli uniósł w górę szklankę i upił.

Ich spięte twarze i jakby wymuszony entuzjazm, nasuwały myśl, że daleko im do bycia w tym układzie równorzędnymi partnerami. Android skinął im głową, jak władca przyjmujący hołd dworzan.
- Nie macie pojęcia z jaką technologią macie do czynienia, prawda? - zapytał nomadów.
- Ty znajesz? – odparł Iwan, starając się zabrzmieć bezceremonialnie, lecz nie arogancko.
- Dowiem się. Zaraz wszyscy się dowiemy i wtedy ustalimy szczegóły. Ty też nie masz pojęcia czym jesteś, ślicznotko? Laura Nowa, studentka trzeciego roku na politechnice brukselskiej. Żadna hakerka, zwykła dziewczyna potrafiąca zatrzymać całe miasto, w minutę złamać system bankowy… co jeszcze?
- Ja… - dziewczyna zająknęła się, cofając o krok pod jego spojrzeniem. - Skąd wiesz jak się nazywam?
- Moi ludzie zdobyli twoje dane z kliniki. I nie próbuj ze mną swoich sztuczek. To miejsce jest odcięte od sieci.

Miał rację. Laura czy też jej tajemniczy cyfrowy anioł stróż nie mieli tu żadnej mocy. Podobnie jak Connor zainstalowany w głowie Igora. Siodło swoim deckiem mógł teraz co najwyżej rzucić.
- Ja nawet nie wiem jak... – wydukała dziewczyna. – Oddam ci to! Za darmo, nic za to nie chcę!
- Nie masz pojęcia czym jesteś – bardziej stwierdził niż zapytał android – Doktor Korbowicz ma nam wiele do opowiedzenia.
Zerknął ze zniecierpliwieniem na analogowy zegarek.
- Czy kontaktowała się z wami Brusiłowa? – zapytał nomadów.
Spojrzeli po sobie.
- Niet – odpowiedział Iwan. – Nie dzisiaj.
- Nie ufa wam. To dobrze. Okazała się za bardzo przywiązana do tego tu osobnika – Woroszył wskazał na Carewicza, który wierzgnął w akcie desperacji na krześle oraz burknął coś przez knebel, wytrzeszczając oczy i mrugając na nomadów – Gdyby się jednak odezwała powiadomicie mnie. Daję dwadzieścia tysięcy za jej głowę.

Igor uświadomił sobie, że to było więcej niż tylko przewrót. To była czystka. Nie przepadał za Brusiłową, ale w pewien sposób cieszył się, że najwyraźniej jest cała… ciekawe tylko gdzie? Wszystkie lokale Kombinatu były dla niej spalone.
Siodło starał się nie okazywać emocji. Wystarczyłoby, że Woroszył znudziłby się tą rozmową, albo uznał, że nie potrzebuje nomadów - i byłoby po wszystkim. Spojrzał ukradkiem na… he he… równorzędnych partnerów androida. Woroszył potrzebował ich mniej więcej w tym samym celu co Atropowa - żeby przejąć nad nimi kontrolę.
- Rozumiem, że teraz Kombinat jest gotów na twoje rządy, tak? Ludzie i AI żyją w symbiozie już od dawna… choć nie bez drobnych nieporozumień, przyznaję. Czasem trudno rozeznać kto kim kieruje - zamilkł na moment. Chciał, żeby te słowa zapadły w pamięć mafiosom.
- Wyższe cele… Sam wiesz, że my, ludzie dużo mówimy o wyższych celach. A dla każdego oznaczają co innego. Czego może chcieć ktoś taki jak ty? Nieśmiertelność już masz…
- Nieśmiertelność bez celu jest tylko wieczną pustką – odparł android – Nie bądź zbyt ciekawski, nomado. Po pierwsze, przejmiemy władzę nad tym miastem. Kto się przyłączy ten zyska, kto stanie nam na drodze zostanie z niej zmieciony.

Władza? Siodło był zaskoczony. Nie myślał, że AI może się kierować tak... ludzkimi pobudkami. Ale Woroszył pewnie tylko tak gadał.

Drzwi za plecami nomadów otwarły się i do sali wkroczył Korbowicz, w długim wełnianym płaszczu, prowadzony przez dwóch kolejnych nieznanych Igorowi ludzi. Ich wierzchnia odzież była mokra, na zewnątrz musiało się rozpadać.

Igor zauważył dyskretnie migające powiadomienie na holowyświetlaczu swoich oczu. "Nawiązano połączenie". Siodło przekazał Connorowi krótką instrukcję: "Sprawdź kamerę przemysłową na zewnątrz - możemy potrzebować czystej drogi wyjścia". Sam za to wysłał szybką wiadomość do Brisbois'a i ojca - żeby czekali na dziedzińcu Fabryki Trzciny, kiedy dotrą na miejsce. Igor zdążył zobaczyć napis "wiadomość wysłano" na sekundę przed tym jak zamiast niego pojawił się inny, z gorszą wiadomością - "brak sieci".

Tymczasem doktor Korbowicz minę miał nietęgą. Obdarzył smutnym spojrzeniem Igora oraz Laurę, po czym dostrzegł Juriego. Zatrzymał się zaskoczony, podobnie jak wcześniej nomadzi przenosząc wzrok na gangsterów po lewej oraz olbrzyma na podwyższeniu. Tak samo jak Siodłowski rozpoznał psy, wcześniej towarzyszące Carewiczowi.
- Co się…? – zaniemówił w połowie pytania.
Drzwi zamknęły się ponownie a jeden z ludzi Kombinatu zniknął za nimi.
Woroszył nie silił się na tak dokładne wyjaśnienia jakich udzielił nomadom, nie zdradził doktorowi też swojej natury ani nawet nie przedstawił się.

Korbowicz był człowiekiem luźno powiązanym z Kombinatem. Nie musiał wiedzieć wszystkiego.

- Niech to pana nie interesuje, doktorze – powiedział – To pan ma nam coś do wyjaśnienia. Proszę pamiętać skąd miał pan pieniądze na swoje badania. Bardzo interesuje nas pewna rzecz. Technologia, którą umieścił pan w głowie tej oto dziewczyny.
- To… to nie ja to zrobiłem – rzekł po chwili wahania Korbowicz.
- Jak to nie pan? – warknął android – Proszę nie robić z nas idiotów.
- Ja tylko asystowałem – wyjaśnił doktor. – Udostępniłem salę operacyjną i wyszukałem odpowiednią pacjentkę…
- Więc kto?
- Trzy miesiące temu zwróciła się do mnie przez sieć pewna osoba – podjął Korbowicz. – Podejrzewam, że nie był człowiekiem. Przedstawił się jako Woland.
- Woland? – uniósł brew android – Ten z „Mistrza i Małgorzaty”?
Doktor skinął głową.
- Nigdy go nie widziałem. Zaproponował udział w eksperymencie, być może przełomowym dla ludzkości. Coś nad czym od dawna pracowałem, lecz utknąłem w martwym punkcie. Pełne zsynchronizowanie neurologiczne AI i człowieka.
- Nie chcielibyśmy krzywdzić tej dziewczyny – rzekł Woroszył - Potrzebujemy tylko wydobyć to co ma w głowie.
- Ja też tego chcę – dodała gniewnie Laura. – Kto ci dał prawo do eksperymentowania na mnie!? Zabierz to i im oddaj a potem smaż się w piekle!
Korbowicz, zgnębiony, milczał dłuższą chwilę.
- To nie jest możliwe – powiedział.
- Dlaczego? – zapytał grobowym głosem android.
- Ona nie będzie już sobą - wyjaśnił doktor. – Ona… z neurologicznego punktu widzenia jest AI.
- Nie jestem żadnym programem! – zaprotestowała Laura. – Żyję, czuję. Jestem człowiekiem…
- Oczywiście, że jesteś – zwrócił się do niej łagodnym głosem Korbowicz – Ale cała twoja świadomość i pamięć jest kłamstwem. Bardzo pieczołowicie stworzonym od podstaw kłamstwem. Wszystkie wspomnienia sztucznie wykreowane od wczesnego dzieciństwa. Rodzina, znajomi. Za każdym razem kiedy rozmawiałaś z którymś z nich tak naprawdę rozmawiałaś z nim… z Wolandem. Naprawdę nie nazywasz się Laura Nowa, ale Anna Moryc. Nie mieszkałaś w Brukseli, lecz w Warszawie. Bardzo ciężki przypadek dziecięcego porażenia mózgowego. Jeszcze przed trzema miesiącami nie chodziłaś ani nie mówiłaś, ledwo rejestrowałaś co się wokół ciebie dzieje. Jeśli nie doszłoby do przełomu w medycynie miałaś przed sobą jeszcze dwa-trzy lata życia. Nie odebraliśmy ci niczego. Otrzymałaś życie, tyle, że fałszywe. Poza jednym szczegółem. Snem, który cię prześladował. Nie wiem, czy to było przeoczenie Wolanda czy luka, którą zostawił celowo.

Igor nie był pewien czy dobrze rozumiał. Laura to Anna. I przed operacją była warzywem... Co by się z nią stało po wyjęciu z niej AI?

Dziewczyna milczała, podobnie jak wszyscy wokół. Nagle roześmiała się. Śmiała się długo i głośno, ale z oczu popłynęły jej łzy.
- Zwariowaliście – powiedziała, cofając się do tyłu i wpadając na Iwana, który złapał ją, by się nie wywróciła. – Wszyscy powariowaliście. Wiecie co? TO jest kłamstwo! Pieprzona bujda i kłamstwo! Pieprzcie się wszyscy! Wychodzę!
Wyrwała się Iwanowi i pobiegła do drzwi, lecz chwycił ją jeden z ludzi, którzy przyprowadzili doktora. – Puszczaj! – wyrywała się, ale trzymał mocno.

- Nigdzie nie pójdziesz – rzekł stanowczo Woroszył – Całe miasto cię ściga, tylko tu będziesz bezpieczna. Podłączymy cię do sieci i będziesz pracować dla nas, póki nie wymyślimy lepszego rozwiązania. Obiecuję, że nie stanie ci się krzywda o ile nie spróbujesz uciec. Panowie – zwrócił się do nomadów, wskazując na walizkę z pieniędzmi. – Moja oferta jest wciąż aktualna. Bierzcie zapłatę i idźcie w swoją stronę. Ale dziewczyna zostaje tutaj.

Iwan i Rokas spojrzeli po sobie a potem na Igora. W oczach Smirnowa była prośba i smutek. „Co możemy zrobić, Siodło?” Uczynił krok w stronę walizki. Siodło spojrzał na jej zawartość. Milion eurodolców. To mogło ich ustawić na naprawdę długi czas. A Woroszył... Ha! Woroszył to najpotężniejszy gracz w mieście, bez dwóch zdań. Zawsze lepiej być po silniejszej stronie. Ale czy AI można zaufać na dłuższą metę? W sumie, Connor jakoś nigdy go nie zawiódł...

Igor podszedł powoli do Laury. Spojrzał uspokajająco na trzymającego ją goryla. "Spoko, zajmę się nią"
- Pamiętasz, kiedy mówiłem, żebyś mi zaufała? - zapytał dziewczynę i ostrożnie złapał ją za rękę. Delikatnie pociągnął ją w stronę Woroszyła.
Przeszli kilka drobnych kroków.

Igor spojrzał czujnie na Iwana i Rokasa.

Nagle zatrzymał się i szarpnął dziewczynę do siebie, chwytając ją w pasie. Równocześnie wolną ręką sięgnął do torby i szybko wyszarpnął stamtąd... granat elektromagnetyczny. Uniósł go w górę.
- Niech nikt się nie rusza, jasne! Bo odpalę to przy jej głowie i wasza cenna technologia pójdzie z dymem!
Zdawał sobie sprawę, że impuls zniszczyłby też jego sprzęt - oczy, rękę i deck... może nawet uszkodzić pamięć Connora. Ale wciąż wtedy wychodził na tym lepiej niż android.
- Nie taka była umowa! Z technologią czy bez, Laura... cholera... Anna zostaje z nami!
Spojrzał na pozostałych nomadów.
- Iwan! Bierz kasę, Rokas zabieraj doktorka! - krzyknął i spojrzał na goryla przy drzwiach - A ty otwieraj drzwi!

Sekal 02-12-2015 11:19

Jak zawsze wszystko na raz. Był ograniczony do swojego ciała i małego zaawansowanego procesora w mózgu, który wyświetlał mu w jednym oku obraz komunikacji sieciowej. Drugim baczył na otoczenie, aby się na nic nie wpieprzyć. Miał w tym wprawę, nawet jeśli spacerował bardzo rzadko.
"Wyjaśnię, ale nie mogę teraz. Za długo by pisać."
Odpisał N1nie i wtedy wyświetlił się kod czerwony od E-Bow. No właśnie, zabezpieczenia. Ludzie tacy jak oni mieli podobne na każdym kroku. "Za długo by pisać" to prosty szyfr oznaczający "nie mogę tego zrobić przez niezabezpieczony kanał lub wręcz w ogóle nie mogę zrobić tego przez sieć". W przypadku tego od miłości l00ka, przekaz był tak bardzo jasny, jak tylko być mógł. A ten idiota rzecz jasna pakował się tam. Własnoosobowo.

Zbyt duże przywiązanie do ciała, bez dwóch zdań.
- Nie rób nic głupiego - nie musiał dodawać, że komandos z niego jak ze snaXa rugbista. - Podeślę ci kogoś.
Wchodził już do Klatki, łącząc się jednocześnie z Wilamowskim jak i siecią monitoringu wskazanego przez sygnał E-Bow budynku lub czegoś przyległego do niego. Po nitce do kłębka. Potrzebował oczu, l00ke będzie mógł służyć za przekaźnik. Bronią netrunnera była sieć. Bronią agenta terenowego było co innego.
- Wilamowski - powiedział do holofonu, kiedy ten odebrał. - Wiem gdzie ją zabrali. Wysyłam adres i zdjęcie kolegi. Nie pozwól mu zrobić nic głupiego, jemu też zależy.
Powinien się domyślić, skoro nie mógł się dodzwonić, chociaż snaX nie miał obecnie najlepszego zdania o przydzielonych do tego zadania agentach.
Nie wszyscy byli przyzwyczajeni do snaXowego mówienia skrótami, ale ostatnie słowa nie zostawiały miejsca na wątpliwości.
- Kozacy… – wycedził gniewnie Wilamowski. – Skur...porwali ją z mojego mieszkania. Jadę, po drodze wezwę wsparcie! Daj mi numer do tego kumpla. Możesz jakoś pomóc?
Wchodząc do Klatki snaX wypatrzył jednym okiem Karola, w bluzie z logiem syczącej żmii, zamawiającego dietetyczną colę przy barze.
- Na ile dam radę ze swojego decku, na chwilę jednak zniknę z sieci. Powiedz za ile będziesz na miejscu, wtedy wrócę - zakomunikował Wilamowskiemu, skinąwszy głową w stronę Karola i kierując się ku niemu. Wskazał na jeden z boksów, na razie nie witając się. Zamiast tego wskazał swoje ucho.
- Dziesięć minut. – Wilamowski planował najwyraźniej przyczepić koguta na dach furgonetki udającej pojazd Zakładu Konserwacji Sieci. Rozłączył się.
Rosiński zaś przytaknął ruchem głowy i niosąc wysoką szklankę coli ruszył do jednego z otwartych, czarnych boxów. Jak zawsze wyglądał na zmęczonego życiem. Po drodze odebrał holo.
- Tak… - snaX od razu rozpoznał ton jakim kumpel rozmawiał z wybranką swego serca. – Nie, skarbeńku. Później. Tak, wciąż w pracy. Ważne sprawy. Naprawdę nie mogę teraz gadać. Tak. Buziaczki. Tak. Pa.
Rozłączył się, siadając przy stoliku i głośno westchnął, po czym rozłożył ramiona w geście „co poradzić.” Netrunner nie powstrzymałby się przed komentarzem na ten temat, gdyby nie aktualna sytuacja absorbująca mocno w kilku kierunkach na raz. Włączył "klatkę", otaczając ich nieprzepuszczalną barierą, a potem załadował lokalne zagłuszanie przy stoliku. Wypełniło to jego głowę lekkim, mało przyjemnym szumem. To był jednak jedyny sposób: brak ingerencji z zewnątrz i jednocześnie zagłuszenie dla wszelkich nagrywających urządzeń. Człowiek nadal tylko w ten sposób mógł najwyraźniej bronić się przed maszyną.
- Niedoszła narzeczona l00ka prawdopodobnie została porwana i nasz przyjaciel jedzie jej z pomocą - skrzywił się. - Posłałem mu wsparcie, bez obaw. Ale mamy tylko kilka minut, bo muszę im pomóc jak dojadą na miejsce - zaczął bez zbędnych wstępów. - Nie o tym chciałem. Potrzebuję wszystkiego, co wiesz o zabezpieczeniach budynku Frontexu. Wiem, że wy w ochronie macie bzika na punkcie takich rzeczy. Pewnie zastanawiasz się skąd to - wskazał na klatkę. - Powiedzmy, że boję się, że będę podsłuchany. Tak, ja, boję się. Kurwa wytłumaczę jak się draka skończy. Pamiętaj, że nie możesz o tym gadać w innych okolicznościach niż obecne.
Karol milczał, przyglądając się uważnie snaXowi. Odstawił szklankę aż cola się zapieniła.
- Robiliśmy dla Frontexu – powiedział szybko. – Ale przy innych obiektach, do cytadeli nie dopuszczają obcych. Muszę wejść do archiwum firmy. Powinny być tam ich procedury bezpieczeństwa, o ile są wciąż aktualne, to było rok temu.

Ten temat bez wątpienia go zaciekawił, ale teraz inny wybił się na pierwszy plan. On, snaX i l00ke byli kumplami. Na dobre i na złe. A jeden z nich był w potrzebie.
- Muszę jechać do l00ka – oznajmił Rosiński, wstając od stołu, do którego zaledwie przed chwilą usiadł. – Zanim da się za nią zabić. Kto porwał E-bow? Dlaczego?
- Gdybym to wiedział - snaX skrzywił się. - Do l00ka jedzie już agent z firmy. Słuchaj, Frontex jest cholernie ważny. Spierdoliło im wyjątkowo złośliwe AI i wyobraź sobie, że potrafi tak mnie zajść, że nawet o tym nie wiem. A nie znam wielu lepszych ode mnie. - To nie była fałszywa skromność a netrunner bardzo nie lubił przyznawać, że coś mu nie wyszło. - Potrzebuję tych danych jeszcze dziś i to tak, aby nikt się nie skapnął, że je mam. Dostarczenie ręczne. Dasz radę?
- Tak - odparł szybko Karol. - Mam klucze do firmy, podjadę tam później i dam znać. Opowiesz mi więcej. Teraz musimy ratować naszego zabujanego kumpla przed nim samym.
Wziął łyka coli i zatrzymał dłoń przed otwierającym klatkę przyciskiem, patrząc pytająco na snaXa, który krótko skinął głową.
- Pamiętaj, bądź ostrożny - dodał na koniec, zerkając w oczy Rosińskiego. Każdy kto znał snaXa na żywo wiedział, że ten takich rzeczy nie robi. Chyba, że sprawa jest wyjątkowo poważna.
- Nie wiem czy samochodem się przebijesz, ale mogę równie dobrze pójść z tobą. I tak nie użyję innego sprzętu od przenośnego.


Zjechali dwadzieścia jeden kondygnacji w dół, na parking podziemny, gdzie stało służbowy samochód Rosińskiego – czarne Volvo z logiem żmii. Wyjechali na powierzchnię, w deszcz, szybko wydostając się z cienia wieżowców. Opuścili strefę korporacyjną przez jedną z bram Portu, wychodzącą na Grochowską. Rodzinne strony, w których snaX teraz rzadko bywał. Ruch był umiarkowany, może dzięki temu, że większość pracujących po drugiej stronie Wisły mieszkańców nie mogła się wciąż wydostać z zakorkowanego centrum.
Po niecałym kwadransie dotarli na Rondo Wiatraczna. Karol zaparkował przy pętli autobusowej, skąd mieli widok na nowy gmach Uniwersamu Grochów. Całe lewe skrzydło kompleksu, zwieńczone dziesięciopiętrową wieżą, zajmował lokal o migającej na neonie wdzięcznej nazwie „Pierestrojka”: klub i pub na parterze, restauracja i kasyno na piętrze, dwugwiazdkowy hotel powyżej. Paląc papierosy pod zadaszeniem stało kilku kozaków z charakterystycznymi kitkami na wygolonych łbach, nie pozostawiając wątpliwości do kogo to miejsce należy.
- Spróbuję wejść od tyłu – zameldował się przez holo Wilamowski. – Kazałem twojemu kumplowi czekać i obserwować od frontu.
Po chwili, w świetle latarń i neonów dostrzegli l00ka. Jednak to co robił dalekie było od biernej obserwacji. Chudy, długowłosy netrunner wchodził właśnie po schodach wiodących wprost do restauracji. Niby nigdy nic skierował się do drzwi i już prawie je otwierał, gdy pilnujący ich potężnie zbudowany kozak z bliznami na twarzy zatrzymał go wpół kroku, kładąc dłoń na wątłej piersi l00ka i odpychając go jakby od niechcenia. Netrunner nie zraził się, perorując coś do wielkoluda, który wyjął z kieszeni czerwonego dresu holo i rozmawiał przez nie jakieś pół minuty. Rozłączył się, przeszukał l00ka, po czym objął go ramieniem i wprowadził do środka.
- Jezus Maria, co on odpierdala? – jęknął Rosiński.
Po chwili snaX otrzymał przekaz od l00ka. Na ekranie rozbłysnął obraz z kamerki holokularów kumpla, ukazując niewielkie foyer z pozycji osoby siedzącej na jednym z ustawionych w rzędzie foteli. Parę metrów dalej była recepcja hotelu, toalety, winda oraz schody. Z drugiej strony zaś przeszklone drzwi do restauracji, wyglądającej na zarezerwowaną na jakąś imprezę Siczy. I drugie, wiodące chyba na zaplecze. Wielki kozak, którego blizny z bliska okazały się skaryfikacjami, wrócił na zewnątrz, zerkając co jakiś czas w stronę drobnego netrunnera.
- Oni mnie znają – usłyszeli szept l00ka. – Powiedziałem, że mam ważną wiadomość dla atamana Siczy. Muszę tylko wymyślić jaką.
- Miłość nasrała mu do mózgu - niewybrednie skomentował zirytowany snaX. Gdyby tylko jego przyjaciel miał mózg na górze a nie na dole, to zorientowałby się dawno, że to poświęcenie dla E-Bow nic mu nie da. Szlag. - Teraz to po jabłkach, nie wejdziesz z nim. Musimy pomóc mu po naszemu.

Na ekranie, po wewnętrznej stronie szyby samochodu Rosińskiego pojawiło się mnóstwo informacji o Siczy. Netrunner wygrzebywał z sieci co mógł, koncentrując się na najważniejszych problemach i celach tych ludzi. Wiadomość powinna dotyczyć czegoś takiego. Nawet jak po niej wywalą l00ka na zbity pysk, to znacznie lepsze niż jak dostanie kulkę.
- Potrzebuję dostać się do ich sieci wewnętrznej - powiedział do obu kumpli jednocześnie, jednocześnie wbijając się do kamer monitoringu i tych urządzeń, które działały na standardowych protokołach wi-fi. Musiał mieć wizję i możliwości. - Zawsze możesz powiedzieć, że potrzebujesz kasy i chciałeś sprzedać jakieś informacje. Próbuję dowiedzieć się czego potrzebują - snaX mówił, działał i jednocześnie analizował wyniki poszukiwań przynęty dla Siczy.
Trudno było odgadnąć czego akurat może chcieć Sicz. Dziś rano nabruździł kozakom Frontex, robiąc obławę na ich terenie, ale to był raczej jednorazowy kłopot. Ich głównym wrogiem był Kombinat, z którym rywalizację ostatnio przegrywali. Walutą dzisiejszych czasów była zaś informacja. Jakiego rodzaju danych mogła pożądać kozaczyzna? W sieci raczej trudno będzie znaleźć odpowiedź na to pytanie.
Kamera w foyer była bezprzewodowa. l00ke połączył się z nią przez hol okulary, ale od czasu pechowego spotkania z mściwą AI jego deck był równie mocny jak ręka pokerzysty z parą dwójek. snaX musiał wkroczyć do akcji używając sprzętu kumpla jako proxy. Szyfrowany protokół okazał się być łatwy do złamania. Kamera łączyła się z komputerem ochrony a ten z innymi kamerami. Karol podał snaXowi kabel do wyświetlacza auta i po chwili przednia szyba pokryła się obrazami.
Niestety żadnej kamery nie było w restauracji. Sicz mogła być „informatycznym średniowieczem”, jak wyraził się l00ke, ale nawet oni dbali o prywatność w swoim miejscu spotkań.

Monitoring był za to w klubie poniżej. Był najwyraźniej zamknięty, ale w półmroku, używając zooma, snaX dojrzał siedzących przy jednym ze stolików troje ludzi. E-Bow! Dwóch pilnujących jej kozaków pasowało do opisu tych, którzy próbowali ją uprowadzić wczoraj spod Neximy. Jeden starszy z wąsem, drugi typowy młody dresik.
Na monitoringu zaplecza budynku netrunner ujrzał strażnika pilnującego tylnego wejścia, którym planował wejść Wilamowski. Jerzy może potrafił po cichu zdjąć czujkę, ale zarejestruje go przy tym kamera.
Kamera była również w garażu podziemnym, gdzie dwóch facetów w czarnych garniturach wyjmowało właśnie karabin maszynowy z bagażnika opancerzonej limuzyny. Po chwili zniknęli kryjąc się za autami. Coś tu się szykowało.
Poza tym monitoring był jeszcze na schodach, w stronę których prowadził właśnie l00ka wielki kozak z bliznami, którego ktoś zmienił na warcie.
- Nie my jedni obserwujemy Pierestrojkę – zaalarmował go głos Rosińskiego, który obserwował okolicę analogowo, przez nakładkę-lornetkę na e-glasy. – Co najmniej dwa auta z mężczyznami w środku. Bez kozackich kitek. Oni też mogli na nas zwrócić uwagę. Jeden nawija przez holo.
Obrócił głowę.
Ulicą przejechały właśnie dwie identyczne czarne limuzyny, skręcając z Grochowskiej na tyły Uniwersamu, gdzie znajdował się wjazd do garażu podziemnego Pierestrojki.
- Szykuje się tu impreza - aby nie tracić czasu netrunner przełączył się na mówienie do wszystkich na raz. - Wilamowski, przy tylnym wejściu strażnik i kamera. Strażnika musisz załatwić sam, na kamerę już wgrywam nagrany zapętlony obraz, jak będziesz cicho to się nie skapną. Od piwnicy włażą goście z karabinami maszynowymi, E-Bow jest w klubie, pilnuje jej dwóch gości. A tego idiotę prowadzą w zupełnie inne miejsce - ostatnie zdanie snaX wywarczał już po odłączeniu l00ka od własnych słów. Robił to o czym mówił. Nagrał kilka sekund obrazu z kamery przed wejściem i wgrywał go na nią, ustawiając jako odtwarzany obraz. Na dłuższą metę by się zorientowali, ale na krótką takie coś najlepiej zdawało egzamin. - Karol, podpinam się. L00k, opóźnij trochę dostanie się do ich szefa. Potknij się albo zesraj, cokolwiek.

Więcej rzecz jasna nie musiał dodawać. Na Rosińskiego spadało upewnienie się, że nikt się nimi nie zainteresuje. SnaX zwykł ufać przyjaciołom. Wetknął w siebie wtyczkę z decka i jego umysł częściowo wpłynął w sieć. W pierwszej kolejności wbił się na #knowall i chwilę później na pokój #warsaw. Kanał, gdzie po znajomości lub za przeróżne opłaty można się było dowiedzieć wszystkiego. A nie potrzebował wiedzieć wiele: ot, jakieś drobnostki o Siczy.
Już wchodząc do sieci poczuł jak Karol rusza, zapewne by stanąć w bardziej dyskretnym miejscu. Chwilowo nie potrzebowali obserwować frontu „Pierestrojki”.
Z ogólnodostępnych postów na #kwowallu dało się wyczytać, że Sicz w przeciągu ostatnich tygodni straciła na rzecz Kombinatu kontrolę nad Kamionkiem. „Lepiej tam nie gadać po ukraińsku i nie pokazywać się z kozacką kitą.” „Paru ukrów dostało w sobotę konkretny wpierdol pod Snem Pszczoły”. Kozacy przegrywali również czarnorynkową wojnę cenową. Kombinat, kontrolujący większość szlaków przemytniczych przez wschodnią granicę Unii, oferował niższe ceny wszystkiego: od papierosów i alkoholu po broń i dragi. W dziedzinach takich jak piracki soft i wszczepy Sicz nigdy nie stanowiła dla Rosjan godnej konkurencji.
Sporo było o dzisiejszej obławie Frontexu w rejonie Trzechstacji.
„Obława na nielegali to ściema i chuj” – pisał ktoś. „Naprawdę szukali jakiejś dupy. Dawali za nią flotę lub legalizację pobytu.”

Ktoś inny udostępnił nagrany z okna przycięty filmik, przedstawiający starcie kozaków z naziolami z Czystej Krwi nad Jeziorkiem Gocławskim. Głównie na broń białą, choć padły też strzały. Kozacy pogonili Czystych, po czym uciekli przed komandosami w czarnych mundurach do bloków Pekinu. Po drugiej stronie jeziorka, na uboczu całej zadymy, widać było trzy postacie biegnące do przejścia pod Trasą Stanów Zjednoczonych. „Oferuję lepsze ujęcia ze zbliżeniami” – napisał autor nagrania. – „Hajs do ugadania. PW.”
- Kurwa! – do rzeczywistości przywołało snaXa hamowanie i okrzyk Rosińskiego. Zatrzymali się w połowie skrętu na jakiś parking. Nie, im nic nie groziło.
Wilamowski ogłuszył właśnie rozbrojonego kozaka przed tylnym wejściem, otworzył drzwi i wciągał go do środka, znikając z kadru. Dwie limuzyny wjechały już na podziemny parking. Wyszło z nich sześciu mężczyzn, kierując się ku schodom. Tym samym, którymi prowadzony przez wielkoluda l00ke schodził na poziom klubu. Netrunner wyjątkowo udanie zasymulował potknięcie się o własne nogi, lądując z jękiem na półpiętrze. To ocaliło mu życie.
Przez jego e-glasy z pozycji leżącej ujrzeli poniżej dwóch ludzi w kominiarkach, z poręcznymi Ingramami, wymierzonymi na wprost. Jeden z nich trzymał w dłoni granat. Kciuk na zawleczce. Głośnik zapiszczał gdy obaj nacisnęli spusty, prując w zaskoczonego wielkoluda, który nie zauważywszy ich właśnie pochylał się, by podnieść l00ka. Nie zdążył nawet krzyknąć. Na l00ka posypał się tynk i bryzgnęła krew. Zdążył się jeszcze odturlać pod ścianę, po czym zwaliło się nań olbrzymie cielsko, przesłaniając cały widok.

W głównej sali klubu pilnujący E-Bow kozacy poderwali się od stolika, sięgając po broń. Zbyt wolno. Ktoś otworzył prowadzące na zaplecze drzwi kopnięciem i na parkiet wkroczyło dwóch innych ludzi w kominiarkach, baz słowa otwierając ogień z kałachów. Młodszy kozak padł podziurawiony jak sito, przewracając stolik. Wąsacz pociągnął w dół dziewczynę, kryjąc się wraz z nią za stolikiem i zaczął się odstrzeliwać.
- L00k nie wyłaź spod ciała! - snaX krzyknął do przyjaciela, w tym jedynie widząc szanse. Napastnikom nie zależało raczej na wybiciu wszystkiego i wszystkich. - Wilamowski, wróg strzela do wszystkiego, są już na dole. Musisz się ruszyć!
Netrunner w takiej chwili nie mógł zrobić wiele więcej. Przełączał się na obraz Wilamowskiego, mówiąc mu dokładnie gdzie ma iść i co zobaczy po przejściu każdego zakrętu, jednocześnie też szukał przez monitoring i system zabezpieczeń klubu jakichkolwiek opcji dla siebie. Czasami wystarczał zwykły robot sprzątający, ale tutaj najwyraźniej faktycznie było jakieś pierdolone średniowiecze! Informacje na temat Siczy przestały mieć sens, zamiast tego agent IAICA skorzystał ze swoich uprawnień i nadał komunikat o strzelaninie do tych służb, do których się dało. Nie sądził, by coś to zmieniło, ale chwytał się czego mógł.
- Pomoc jest w drodze! – słyszał w odpowiedzi.
Budynek, dobrze wygłuszony, tłumił huk wystrzałów. Panika na ulicy wybuchła dopiero gdy dwa auta podjechały pod wejście. Ogień otworzony z ich tylnych siedzeń skosił na schodach wbiegających do środka kozaków. Na rondzie natychmiast doszło do kilku wypadków, tramwaj staranował autobus. Przechodnie rozbiegali się we wszystkie strony.
W oddali rozbrzmiał śpiew syren, zbliżając się powoli. Wezwane już wcześniej przez Wilamowskiego posiłki nadciągały. Dwie-trzy minuty. Tyle jeszcze byli zdani na siebie.
Musieli przekonfigurować kanały audio, bo komunikację głosową zagłuszał huk wystrzałów. Teraz widzieli tylko błyski na obrazach z kamer, słyszeli za to wyraźnie głos Wilamowskiego i dyszenie l00ka. W Pierestrojce rozpętało się istne piekło, po środku którego utknęło dwoje netrunnerów.
Kierowany przez snaXa Jerzy dostał się na zaplecze klubu, omijając klatkę schodową. Na jej samym dole i w garażu podziemnym trwała krwawa jatka. Po schodach sturlały się granaty, rażąc ludzi cofających się do limuzyn. Dwóch ukrytych za autami zabójców otworzyło ogień w ich plecy.

Nagle trup leżący na l00ku poruszył się i wstał. Olbrzym ze skaryfikacjami musiał być nafaszerowany wszczepami i Bóg wie czym jeszcze. Miał odstrzelone ucho i dziurę po kuli w policzku. Spojrzał na netrunnera, jak na coś całkiem nieistotnego, po czym ruszył chwiejnie na dół, dołączyć do toczącej się tam walki.
Na głównej sali klubu wąsaty kozak padł właśnie trafiony kilka razy. E-Bow czołgała się między stolikami. Dwóch ludzi z kałasznikowami, jeden ranny w ramię, szło powoli w jej stronę. Strzał Wilamowskiego położył jednego z nich, drugi zdążył obrócić się i nacisnąć spust. Seria poszła po ścianie, tylko jedna kula wykrzesała iskry trafiając w mechaniczne ramię agenta, nim celny pocisk z Egzorcysty wbił się w twarz gangstera, zabijając go na miejscu.
Jerzy, ze zwisającą bezwładnie prawą ręką i pistoletem w lewej podbiegł do E-bow, pomagając jej wstać. Ich wzrok podążył ku drzwiom prowadzącym na ulicę. Ciężkie metalowe wrota, wyglądały na zamknięte. Na elektroniczny zamek.
L00ke wstał. Obraz z jego e-glasów zatrzymał się na pistolecie, który musiał wypaść wielkoludowi. Roztrzęsiona dłoń netrunnera zamknęła się na uchwycie broni i l00ke ruszył wolno schodami na dół. Schody na poziom klubu wyglądały na czyste, ale snaX nie miał oczu wszędzie.
- Mów mi gdzie iść, snaX! – usłyszeli zdeterminowany głos kumpla. – Którędy do E-bow?
- Chyba cię pojebało! - odwarknął mu netrunner. - Spierdalaj stamtąd, staram się wyprowadzić resztę! Albo nie, słuchaj Rosińskiego!
Smardzewski miał tej miłości już po dziurki w nosie. Przecież jak l00k spróbuje z tego strzelić to sam się rozsmaruje o najbliższą ścianę. A podejrzewał, że strzelić spróbuje. Albo we wroga, albo w trzymającego jego miłość życia w ramionach Wilamowskiego. Odseparował obraz z glassów kumpla i rzucił go na szybę samochodu. On mógł zająć się wspólnym przyjacielem.
- Sprowadź go do klubu! - rzucił Karolowi przy wyłączonych mikrofonach. - I zacznij zbliżać do tamtych drzwi. Może uda się ich zwinąć!
Następnie zwrócił się do Wilamowskiego.
- Zamek, podepnij mnie do niego. Jak nie wiesz jak to zostaw to dziewczynie. Spróbujemy pod was podjechać, ale z góry lezie jeszcze jeden chudzielec, musimy go zabrać razem z nami!


kanna 02-12-2015 11:53

Cofnęła się gwałtownie, przyciskając do ściany. Nie zauważyli jej, po chwili spojrzała ponownie, zapamiętując numer Toyoty. Zbiegła po schodach, przekazując jednocześnie za pomocą holofonu meldunek Babiarzowi.
- Pojadę za nimi. Jeden to Andriej Pierwuszyn, był na nagraniu z Wilkora. - jej motorower był idealnie przystosowany do miejskiego ruchu, ale nie osiągał zawrotnych prędkości. Potrzebowała szybszego pojazdu - Kawka jest w tych okolicach, tak?
- Tak, zdzwoń się z nim, klinika nie ucieknie a ci tu mogą, do Arciechowa poślę kogoś innego.
- Nie mam sprzętu, przydałby się dron do śledzenia toyoty. Numer.. - przedyktowała, po czym zwolniła, aby wyjrzeć na ulicę przez drzwi wejściowe bloku.
- Wysyłamy, ale potrwa trochę zanim tam doleci. Włącz namiar GPS i melduj - usłyszała już w słuchawkach kasku.
Toyota właśnie odjeżdżała. Motorower stał tuż pod blokiem, szybko dobiegła do niego, odpięła blokadę i odpaliła, wciskając pokrętło gazu. Elektryczny silniczek wyciągał przy dobrych wiatrach nie więcej niż siedemdziesiąt na godzinę. Na szczęście tamci nie śpieszyli się. Nikt ich nie ścigał, więc jechali w miarę przepisowo, nie chcąc zwracać na siebie uwagi. Zauważyła, że Toyota miała inne numery niż oryginalne, zarejestrowane wczoraj. Zmienili tablice lub zamontowali holograficzne.

Póki jechali przez Legionowo nie było problemu, Ida mogła śledzić cel utrzymując bezpieczny dystans. Pięć minut później stanęła kilka aut za Toyotą w korku przed rondem w Jabłonnej. Śledzony wóz ustawił się na lewym pasie, co znaczyło, że będzie skręcać na Warszawę. Stąd aż do Tarchomina prowadził kilkukilometrowy odcinek trasy szybkiego ruchu. Z dopuszczalną prędkością do stu na godzinę, jeśli dobrze pamiętała. Tam nie będzie miała szans za nimi nadążyć. Na głównych skrzyżowaniach mógł wychwycić ich miejski monitoring, lecz jeśli zjadą gdzieś w bok to przepadną jak we mgle.

Dostała informację, że dron dopiero wystartował z siedziby Agencji w centrum.
Kawka stał na światłach w Legionowie, jakieś siedemset metrów za Idą. Miał w wozie montowanego na dachu koguta, ale wyłączył i zdjął go teraz, by nie spłoszyć śledzonych. Mogli zignorować czarną Nową Warszawę jadącą na sygnale. Lub nie. Deszcz spływał po szybie kasku, jak piasek przesypujący się w klepsydrze. Jak zwykle w takiej sytuacji doceniła ponownie swoją decyzję o zakupie droższego modelu z technologią odpychającą cząsteczki wody.
Połączyła się z Kawką.
- Wojtek, zjadę na pobocze za światłami i mnie przejmiesz.
- Jadę! Daj mi minutę.

Ida zjechała na trawnik i przypięła swój motorower do latarni (może nikt go nie gwizdnie). Światła zmieniły się i ujrzała jak zielona Toyota wjeżdża na rondo a potem zjeżdża na Warszawę. Gdy Kawka dotarł niej, śledzeni zniknęli już jej z oczu. Wskoczyła do służbowego wozu, wskazując mu kierunek, lecz zapaliło się znów czerwone. Pobocze było za wąskie by minąć nim auta blokujące wjazd na rondo. Wojtek sięgnął po koguta i podał jej. Uchyliła szybę by przyczepić go na dachu i włączyła, a on dodatkowo zatrąbił. Inne pojazdy zjechały im z drogi, bądź zatrzymały się i w pół minuty pokonali rondo, zaraz za nim wyłączając i zdejmując koguta.

Dostali wiadomość, że monitoring wychwycił Toyotę przejeżdżającą na wprost przez kolejne rondo na wylocie z Jabłonnej. Kawka jechał tak szybko jak się dało, mijając slalomem inne samochody. Na szczęście śledzeni nie zjechali nigdzie w bok i dogonili ich jeszcze przed Tarchominem. Kawka zwolnił, trzymając się dwa-trzy auta za Toyotą.
Dołączył do nich dron, lecąc na dużej wysokości, by nie wzbudzać podejrzeń. Przez to oraz przez siąpiący ciągle deszcz obraz był dość kiepski.
Minęli Most Północny i trasę S8, podążając dalej Jagiellońską. Cały czas prosto, aż za Dworcem Wileńskim Toyota skręciła w Ząbkowską, potem w Kawęczyńską, gdzie namierzono ostatni raz holofon Diany. I dalej, Otwocka, Łomżyńska. Tu ulice były ciemne i pustawe i agenci musieli zwiększyć dystans, pozostawiając śledzenie dronowi. Ida wytężała wzrok, śledząc razem z pilotującym maszynę Nguyenem na ekranie malutki podłużny kształt i tracąc go co chwilę z oczu.
- Jest! – Odezwał się Wietnamczyk na głośniku wozu. – Wjechał na podwórze, kwartał na prawo od was. Stanął!
Dron był za wysoko, żeby dostrzec ludzi. Nie widzieli więc, do którego budynku weszli.
- Niżej nie zejdę, bo usłyszą drona. Posadzę go gdzieś w okolicy. Od wschodu są chyba garaże, od południa kamienica, od północy jakiś mały budyneczek a od zachodu większy.
- Klub – wtrącił Kawka, krzywiąc się i parkując przy ulicy, z widokiem na otwartą bramę. - „Fabryka Trzciny”. Mekka ćpunów i amatorów podprogowej muzy. Dużo Rosjan, to ich teren. Byłem tu raz czy dwa, jak robiłem w policji.
- Jedziemy do was z Gryzik – oznajmił Nguyen. – To blisko, będziemy w dziesięć minut. SnaX gdzieś polazł. Jerzy też, chyba coś się stało tej jego znajomej netrunnerce. Jego holo nie odpowiada.
- Ida – odezwał się Babiarz. – Wygląda na to, że dowodzisz. Antyterroryści i wszyscy agenci z centrali wyruszają na miejsce, ale nim przebiją się przez korki minie przynajmniej kwadrans. Wyłączą syreny jak będą się zbliżać. Kryminalnym z Pragi nie ufam, Kombinat ma tam wtyki. Jak uznasz, że trzeba działać, działaj.
- Dowodzę sobą i Kawką - odpowiedziała Ida. - Świetnie. Wejdziemy do środka i rozejrzymy się - po cichu - zanim tamci wbiją na sygnale. Idziemy, Wojtek. - wyszła z Warszawy i poszukała wzrokiem Toyoty. Stąd nie było jej widać. - Może uda się ustalić, gdzie zabrali Korbowicza.

Rozsunęła kurtkę i rozpięła górny guzik w bluzce.
- Obejmij mnie - powiedziała. - Poszukamy Toyoty, ja się trochę pozataczam. Nie ma co się rzucać w oczy.
Kawka, nim wyszedł z auta sprawdził magazynek Egzorcysty i schował broń za połę marynarki. Zgodnie z poleceniem objął Idę i otworzył nad nimi parasol. Ruszyli wzdłuż muru, po dziurawym chodniku, na którym już tworzyły się kałuże a po trzydziestu metrach skręcili w bramę na wyłożone betonowymi płytami podwórze. Zielona Toyota stała w jego głębi, pośród innych aut. Na oko nikogo nie było w środku. Prócz Toyoty stała tu jeszcze terenówka, dostawczak, motor oraz cztery dobrej klasy wozy: limuzyny lub sportowe. W tym czarny Mercedes, chyba tego samego typu co ten należący oficjalnie do Atropowa, jeszcze niedawno szychy w Kombinacie, teraz porwanego jak jego narzeczona. Numery niei pasowały, lecz tak samo jak w Toyocie mogły zostać zmienione. Agenci nie mogli się lepiej przyjrzeć, bo środku merca ktoś siedział, w szoferce paliło się światło. Mężczyzna i raczej nie Carewicz, tyle bez ostentacyjnego gapienia się mogli stwierdzić.
Dokąd poprowadzono doktora?

Kwartał tworzył istny wielkomiejski labirynt, z wieloma przejściami i wyjściami.
Poza garażami, bramą kamienicy i mniejszym budynkiem, wyglądającym na warsztat, pozostawał klub. Podłużny budynek w samym środku kwartału był pozbawiony okien. Prócz głównego wejścia było także boczne, pewnie na zaplecze, lecz pozostające w polu widzenia faceta w Mercedesie. Po drugiej stronie budynku wąskie błotniste przejście zagradzała furtka.

Usłyszeli za sobą kroki i chichot. Na podwórze wbiegły z ulicy dwie dziewczyny w kapturach doczepionych do przykrótkich kurteczek. Przykrótkich jak niemal wszystkie elementy ich strojów: odsłaniających pępki topów i fluorescencyjnych minispódniczek. Tylko białe kozaki, zdobne świecącymi, kolorowymi neonami, pasowały do pory roku. Rozdeptując obcasami kałuże dziewczyny dobiegły do drzwi klubu, otwarły je i weszły do środka. Przez moment na zewnątrz wydostała się ostra, elektroniczna muzyka. Klub był otwarty.
- Wchodzimy? - zapytał Kawka, zerkając na Idę.
- Tak, spokojnie i bez szaleństw - uprzedziła go i poszła w stronę drzwi. - Zorientujemy się w układzie pomieszczeń i poszukamy drzwi na zaplecze. Bo nie trzymają go na parkiecie tanecznym.
Poprosiła informatyka z Agencji o przesłanie jej planów budynku.

Muzyka uderzyła ich bębenki natychmiast po wejściu. Kawka objął Idę w biodrach, przyciągając ją do siebie mocniej niż było to konieczne. W środku panował półmrok. Bramkarz o aparycji typowego miłośnika sterydów obrzucił ich krótkim spojrzeniem. Nie przeszukał ich, uznawszy widocznie, że są wystarczająco dobrze ubrani. Zajęty był za to dokładnym przeszukiwaniem dwóch podpitych dziewcząt, popiskujących, chichoczących z udawanym oburzeniem, gdy obmacywał je pod pretekstem rewizji.
Byli w korytarzu z szatnią na końcu, schodami na piętro i drzwiami po obu stronach. Schody oraz dwie pary drzwi po prawej prowadziły według planu , który Ida po chwili dostała na holo, do pomieszczeń biurowych.
Te po lewej wiodły do klubu.

Podłużne, wysokie pomieszczenie z antresolą i barem po prawej było raczej pustawe. Kilkunastu klientów siedziało na fotelach i kanapach przy niskich stolikach. Żadnych znajomych twarzy. Głównie modnie ubrana młodzież, ale bardziej w typie prawilnym niż hipsterskim. Ktoś bez skrępowania wciągał z blatu biały proszek. Dalej widać było fragment obszernej sali z parkietem, po którym kręciło się parę osób. Godzina była wczesna, do tego wtorek. Impreza dopiero się zaczynała.
Według planu główne zaplecze gospodarcze klubu znajdowało się za parkietem. Były tam też jakieś schody, prowadzące do piwnic, których nie ujęto na planie.

Odsunęła ręce Kawki i obrzuciła pomieszczenie szybkim wzrokiem, porównując je z otrzymanym planem.
- Chodźmy na dół - zdecydowała, kierując się w stronę schodów.
- O ile się da - rzekł Kawka.
Omiatani stroboskopowym światłem i ogłuszani dudniącą muzyką wkroczyli na parkiet. Tańczyły tu ze trzy parki, w tym jedna damsko-damska. Namiętnie wiła się jakaś półnaga i chyba mocno wstawiona pannica, wokół której, próbując zwrócić jej uwagę, gibało się niezdarnie trzech napalonych samców. Pod ścianą kiwał się omiatający salę nieprzytomnym wzrokiem koleś z piwem, ktoś inny szedł od baru z drinkiem. Bo był tutaj drugi, półokrągły, futurystycznie wyglądający bar, przy którym na wysokich stołkach siedziało jeszcze parę osób.
Schody do piwnic znajdowały się gdzieś na zapleczu za nim. Aby się do nich dostać należało najpierw dostać się na korytarz drzwiami obok toalet. Migało przy nich czerwone światełko. Elektroniczny zamek.
Druga droga wiodła przez bezpośrednie zaplecze baru, co było raczej niemożliwe bez zwracania uwagi barmana.

Byli w połowie parkietu gdy drzwi na zaplecze otwarły się i wszedł przez nie młody mężczyzna w bluzie i bejsbolowej czapce. Andriej Pierwuszyn. Zyskała pewność, że są we właściwym miejscu. Kawka szybko obrócił się do niego plecami, obejmując i zasłaniając sobą Idę. Ponad jego ramieniem widziała jak Pierwuszyn zatrzaskuje za sobą drzwi na zaplecze i znika w wąskim przejściu prowadzącym do toalet.

Kiedy mężczyzna zniknął Ida podeszła do zamka. Sprawdziła, drzwi były zamknięte.
- Masz jakieś zabawki? – spojrzała na Wojtka.
Kiwnął głowa i wyciągnął elektroniczny wytrych. Zaczął majstrować przy zamku, Ida starała się zasłonić go przed oczami barmana, który zza baru mógł częściowo mógł widzieć drzwi na zaplecze. Wydawał się jednak zajęty klientami. Pierwuszyn za chwilę mógł wrócić. Muzyka łomotała tępo, a kobieta miała wrażenie, ze od wibracji, które powoduje, mózg obija się jej o czaszkę.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:02.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172