lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Science-Fiction (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-science-fiction/)
-   -   Sen o Warszawie (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-science-fiction/14977-sen-o-warszawie.html)

Wilczy 26-02-2015 12:40

Jakimś cudem wszystko szło gładko. Igor powinien być z tego zadowolony, ale jakoś nie był. Pewnie dlatego, że zastanawiał się, kiedy nadejdzie chwila, w której coś się spieprzy. No, ale takim już był optymistą...

Pociąg - zatrzymany. Wsparcie już jedzie dobrać się do ładunku. Alarm? Raczej wyłączony, ale zaraz się upewni. Ochrona? No właśnie, gdzie jest ochrona? Zaraz musi się zająć pulpitem sterowniczym. Podłączy się bezpośrednio, przewodem od decka do pulpitu, z Connorem wyłączy ewentualne alarmy, otworzy drzwi w kontenerach, zlokalizuje ochroniarzy, sprawdzi...

Te myśli kotłowały się w głowie Siodłowskiego... dopóki nie spojrzał uważniej na maszynistę i nie dodał dwa do dwóch. Zakładnik zachowywał się jak kłoda drewna... albo, co w tym przypadku było chyba bardziej trafne, jak kawałek metalu. Sztuczniak. To by wyjaśniało brak ochrony w lokomotywie i łatwość z jaką zablokowano atak Connora. Jeśli miał wbudowany holofon, to Igor miał dokumentnie przesrane, bo całą wizję mógł przesyłać do swoich szefów - a przecież nie chcieli, żeby ktokolwiek zobaczył kolumnę pojazdów zmierzającą w stronę pociągu. Nie mówiąc już o twarzy Siodłowskiego.

Spojrzał jeszcze na maszynistę w termowizji. Oczywiście, nowsze modele androidów miały ludzką temperaturę ciała... Raczej nie mógł być niczego pewien. Ale nie zamierzał ryzykować. "Albo my, albo oni" - tak samo jak zawsze. Wycelował pistolet. Ewentualny przekaźnik jest najprawdopodobniej w głowie. Tak samo jak wszystkie dane... Trochę ich będzie szkoda, ale nie mieli czasu na subtelność.
- Iwan, odsuń się od niego - powiedział, niczego nie wyjaśniając.

- Co? - Iwan dał wyraz zaskoczeniu, lecz usłuchał, błyskawicznie odsuwając się z linii strzału. Szósty zmysł i spostrzegawczość Igora nie raz już ratowały im życie.

Siodło nacisnął spust i w potylicy odwracającego się maszynisty zagłębił się wystrzelony z sykiem tłumika pocisk. Czerwony płyn, który wytrysnął z rany wyglądał jak krew. Ale człowiek z dziurą w głowie raczej nie rzuca się ze zdwojoną energią na przeciwnika, jak właśnie uczynił to ten tutaj, wybierając za cel Smirnowa. Android otworzył jednocześnie usta, lecz zamiast ludzkiej mowy dobyło się z nich ogłuszające, nieludzkie wycie, od którego aż piszczało w uszach:

- UAAAUAAAUAAAUAAAUAAA...!

Kolejne dwie kule z Glocka drasnęły jego głowę, lecz żadna jak dotąd nie trafiła centralnego układu sterowania. Igor musiał wstrzymać ogień w obawie przed trafieniem zmagającego się z androidem Iwana.
- Job twaju mać! - Wpół ogłuchły, nawet nie słyszał wykrzyczanych przez "Kałasznikowa" słów, lecz odczytał je z ruchu ust. Rosjanin zdążył wystrzelić raz, nim niewzruszony kolejną dziurą sztuczniak wytrącił mu pistolet. Igor musiał odskoczyć, gdy android cisnął Iwanem o pulpit lokomotywy, dopadł doń i zacząłby dusić, gdyby Smirnow nie złapał w porę jego rąk swoimi. "Kałasznikow" był silny, lecz nawet on nie mógł pod tym względem dorównać maszynie. Jego drżące ramiona uginały się pod naporem hydraulicznych tłoków. W każdej chwili mogły się załamać a wtedy tylko sekunda będzie dzielić Iwana od zmiażdżenia karku.

Zmiana magazynka na amunicję EMP mogła potrwać o tą jedną sekundę za długo... Igor zaczął gorączkowo grzebać w kieszeni kurtki. Powinien mieć tam zapasowy magazynek. Nie spodziewał się w lokomotywie androida - no bo kto mógł się spodziewać? - ale na wszelki wypadek miał przy sobie amunicję elektromagnetyczną. Co prawda raczej z myślą o dronach obronnych...

Jest! Wyszarpnął magazynek z kieszeni. W tej samej chwili kliknął zatrzask w broni - cudowne łącze Smartlink! Może dzięki niemu zyska kilka cennych chwil - i magazynek z konwencjonalną amunicją upadł z trzaskiem na ziemię. I tak nikt nie usłyszał przez to cholerne wycie. Siodło starał się opanować drżenie rąk, kiedy przygotowywał broń do strzału. I w końcu - trzask! Gotowe!

Szuczniak dostrzegł kątem oka wymierzoną w niego broń i puścił Rosjanina, natychmiast obracając się ku zagrożeniu. Teraz Igor dostrzegł, że poprzednimi trafieniami coś mu jednak uszkodził: prawa połowa twarzy maszynisty drgała spazmatycznie a oko obracało się wokół własnej osi.

Siodło skrzywił się na ten widok i strzelił - w tej samej w chwili, w której android skoczył na niego. Pocisk wszedł wprost w rozwarte, wyjące wciąż usta i gdzieś w ich głębi napotkawszy opór, detonował ładunek. Błękitne wyładowania zagrały na twarzy androida, którym zatelepało, gdy wpadał na Igora, obalając go na ziemię i przygniatając ciężarem.

Sztuczniakiem rzucało jak epileptykiem w drgawkach. To jeszcze nie był koniec: ładunek w pocisku był słaby - na większe obiekty działał tylko czasowo.
Dopiero po kilku sekundach Siodłowskiemu udało się zepchnąć z siebie żelastwo, jak się okazało z pomocą Iwana, który zaczął tłuc je w łeb zerwaną ze ściany gaśnicą.
- Job! - Tłukł aż bryzgała sztuczna krew i biały płyn chłodzący.
- Twaju! - Tłukł aż z bionicznej głowy została miazga a wycie nie zaczęło się rwać i ucichło.
- Mać! - Mechaniczny maszynista wreszcie znieruchomiał.
Smirnow odszukał swój pistolet i siadł dysząc na podłodze.

- Chciałbym zauważyć - odezwał się Connor - że matka nieboszczyka, o ile można się tak w tym przypadku wyrazić, z dużą dozą prawdopodobieństwa była maszyną fabryczną. Jest więc praktycznie niemożliwe, by ktoś ją jebał w sensie seksualnym. Ach, co do mojego przyszłego ciała. Niech to będzie T-600, nie żaden robot udający człowieka. To było obrzydliwe.

Tymczasem zewnętrzne drzwi kabiny otwarły się i ukazała się w nich masywna postać Aldony. Twarz zakrywała jej teraz czarna chusta, zaś pierś osłaniał kevlar, przez który przewiesiła na krzyż pasy z amunicją.
Blond warkocz wciąż jednak bujał się luzem, a godne zawodowej kulturystki ramiona były gołe - niezależnie od okoliczności jednym i drugim uwielbiała się chwalić.
W jednej ręce dzierżyła wielki karabin maszynowy, zaś w drugiej wysłużonego iwanowego kałacha, którego rzuciła Smirnowowi.
- Co tu się do diabła dzieje!? - Zapytała, gdy jej spojrzenie zatrzymało się na trupie. - Stalin? - Człowiek ze stali. Rosyjskojęzyczni często mówili tak na androidy.
- Żebym to ja wiedział, Dona - odpowiedział jej Iwan, chwytając swą ukochaną broń i podnosząc się na nogi. - Coś tu śmierdzi. Siodło węszy.

Obolały Igor, któremu na dodatek wciąż piszczało w uszach, podpiął właśnie deck do pulpitu. Upewnił się, że nie został włączony żaden ukryty alarm. Zewnętrzne kamerki na wagonach pokazywały obraz nieruchomego, nocnego pustkowia i czoło kolumny nomadów, która zaalarmowana hałasami z lokomotywy zatrzymała się przy niej. Siodło mógł stąd otworzyć kontenery, ale nie miał podglądu na ich wnętrza. Zastanawiał się przez kilka chwil. Chwiał się lekko, bo szumiało mu w głowie. Jak nic będzie miał guza i kilka siniaków. W końcu zwrócił się do Aldony.

- Tak, Stalin. Tego nie było w planie... Prawdopodobnie jest ich więcej - ale nie więcej niż ośmiu - urwał na chwilę, po czym nawiązał przez holofon połączenie z Samim. Oficjalnie dowodziła Brusiłowa... ale ona nie była nomadem. Mówił równocześnie do niej i do Gazela - Tu Siodłowski. Spodziewamy się andków w pociągu. Przydadzą się granaty EMP, albo po prostu ciężka broń. Otworzę kontenery po jednym na raz. Nie wiem co jest w środku. Sprawdźcie je, od tego najbliżej lokomotywy, dobra? - spojrzał pytająco na Aldonę i przeniósł wzrok na Iwana. Szczerze mówiąc, trochę się o niego martwił. Rosjanin był silny - zarówno fizycznie jak i psychicznie - ale nie lubił zadawać się z androidami, nawet tymi, które nie chcą mu skręcić karku.

- Mam tu podgląd z kamer, będę widział co się dzieje... - powiedział bardziej już do siebie, niż do nich. Teraz oni mieli swoją robotę, a on swoją - Connor? Z tego co wiem, T-600 był wzorowany na ludzkiej anatomii... Nie myślałeś o czymś mniej standardowym? - wyświetlił mu znalezione kiedyś w Sieci zdjęcie z ArmyExpo 2049:



- Przemyśl to... A jeśli skończyłeś fantazjować, to mamy robotę. Skoro już jesteśmy podłączeni, przejrzyj informacje o transporcie - te prawdziwe, a nie oficjalne. Co wieźli, ile, kto, lista załogi. Sprawdź też kamery - może wciąż są tutaj nagrania z załadunku.
- Sprawdź to, załaduj tamto... - wymamrotał Connor - Zobaczysz, kiedyś to ja ci będę wydawał polecenia!

Connor miewał swoje humory, ale usłuchał - w końcu siedzieli w tym razem. Siodło tymczasem skupił się na obrazie z zewnętrznych kamer pociągu. Widział nomadów, którzy powoli ustawiali się przy kontenerach. Nie miał zamiaru ich otwierać dopóki nie dostanie sygnału od Brusiłowej albo Smirnowa. Przy okazji, sprawdził w necie rozkład jazdy pociągów na tej trasie. Lepiej niech chłopaki i dziewczyny ruszą tyłki zanim nadjedzie pasażerskie Pierdolino...

Sekal 28-02-2015 11:25

Rozkoszni kretyni. Za łatwo im szło ze zwykłymi demonami, wymyślna taktyka miała polegać na szarży. Nie mogli mu dać do tego zadania wytrawnych weteranów, nie, oni dali mu noobów. Umysł netrunnera wędrował już zupełnie innymi ścieżkami, pomniejsze myśli nie rozpraszały uzyskanego skupienia. Spawnować się w grze miał zamiar dopiero w ostatniej chwili. Póki co klepał w holo-klawiaturę, uruchamiając od razu kilka programów. Wbudowany w głowę procesor, wspomagany sprzętem IAICA, mógł wytrzymać użycie i kontrolę nad kilkoma atakami na raz.
Z kontrolą dostępu admina mógł spróbować wyizolować aktualną rozgrywkę, uniemożliwiając przejście. Nie wiedział czy AI kontroluje tego skomplikowanego wirusa, jeśli tak, miał nadzieję ją od tego odgrodzić. Wgrał przy tej okazji złożony lodołamacz, wypychając go wprost na Kor-Phaerona. Atak brutal-force, kiedy nie trzeba było się ukrywać, zawsze wart był próby. Poza tym nie ufał tym frajerom z EA, dlatego zaatakował twór bezpośrednio. Inny lodołamacz zaczął badać kod wyizolowanej przestrzeni, szukając w nim dziur i próbując wyizolować AI. Chciał wiedzieć z czym się mierzy. Czasami te cholerstwa potrafiły się rozrastać.

Twierdza została sprawnie oddzielona od reszty świata gry i całej sieci niewidzialną barierą. Twórcy gry używali tej funkcji do testowania nowych lokacji, więc pasowało jak ulał.
Pozostały tylko zabezpieczone kanały dla sterujących śmiałkami (zamykane w miarę ich ginięcia) oraz dla samego snaXa. Nic nie wskazywało na to, by Kor-Phaerona kontrolowało cokolwiek lub ktokolwiek z zewnątrz. Został pozostawiony swojemu losowi.
Można było teraz oczywiście wykasować całą lokację wraz z nim, ale to zniszczyłoby tylko awatar. Demon dalej istniałby w wymiarach Chaosu i prędko wróciłby na wirtualną ziemię.

Był chroniony wielowarstwowym, osobistym LOD-em, jakiego snaX by się nie powstydził. Atak brute-force poradził sobie w ciągu pół minuty z pierwszą warstwą, z zaledwie 8-bitowym kluczem. Sensem jej istnienia było jednak tylko zaalarmowanie właściciela o ataku. Ukryte za nią znajdowało się Logiczne Oprogramowanie Defensywne, którego pokonanie, nawet z lodołamaczem o zaawansowanym algorytmie i mocą obliczeniową kwantowych komputerów IAICA mogło zająć od dnia do roku. Był to tylko biały a zatem bierny lód, lecz skutecznie wymuszał minutowe odstępy po każdej nieudanej próbie złamania.
Informatycy EA bez wątpienia próbowali już tej metody.
Kod źródłowy Kor-Phaerona był dobrze ukryty w kodzie gry, zaszyfrowany i być może polimorficzny, co jeszcze utrudniało sprawę. Powiodło się rozpoznanie wzorca fragmentów autorstwa EA, wyizolować całość było znacznie trudniej.

Tymczasem na nogach stała już tylko trójka bohaterów.
Walka zczitowanych do granic możliwości postaci wyglądała dość komicznie - ruchy i wymiana ciosów były tak szybkie, że ledwo widzialne dla oka. AI nadążała bez problemu, ludzie już gorzej. Wszystkie statystyki na 99% sprawiały, że tylko losowe trafienia krytyczne mogły tu cokolwiek zdziałać.
Rozmiar i dziesięć rąk dawały demonowi sporą przewagę. Zbroja plus pierdyliard do wszystkiego odpierała próby przedarcia się zakamuflowanych pod postacią mieczy, strzał i czarów lodołamaczy. Pancerz i broń były tylko VR-owymi nakładkami, skutecznie blokującymi podlegające tu prawom gry programy.
W Netropolis, gdzie nie było tej całej magicznej otoczki byłoby już dawno po sprawie.
Tutaj zaś komnatę zbryzgała właśnie krew i flaki rozciętego na pół berserkera z Norski. Jego górna połowa upadła pod ścianą, ozdobioną bluźnierczymi znakami. Jeden z nich z całą pewnością nie był jednak symbolem Chaosu. Co więcej, wydawał się pochodzić z zupełnie innej bajki:


snaX nie miał czasu analizować wyrysowanych symboli, skopiował go tylko na deck i zapuścił wyszukiwanie z nowoczesnym kojarzeniem obrazów i zajmował się obecnie pozbyciem się tego zajebistego wirusa. Gdyby ludzie z EA znali powagę sytuacji lub byli kompetentni, to by zaorali i wyłączyli serwery na których to się rozpanoszyło i zrobili backup następnych. Lepiej, żeby przynajmniej sprawdzili, że to gówno nie ukryło się gdzie indziej, bo wtedy to co tu robili nie miało sensu.

Wyizolowanie fragmentów napisanych przez EA wystarczyłoby, gdyby miał więcej czasu. Podobnie jak atak bezpośredni. Tego typu programy były tak trudne do zaaplikowania, że prawie się nie zdarzały. Ktoś naprawdę musiał nie lubić tej firmy. Skoro jednak przebicie pierwszego lodu kogoś alarmowało, snaX posłał za tym sygnałem kilka swoich skryptów i otoczył twierdzę dodatkowym, osobistym lodem, którego podprogramy miały wyłącznie otagować każdego go przekraczającego. Takie sytuacje były jak gra w ciuciubabkę.

Będąc niewidzialny w komnacie demona zastanawiał się jakie będzie miał możliwości, kiedy temu skończą się zwykli widoczni przeciwnicy. Spawnowanie się jako inny demon póki co nie miało sensu, więc spróbował wspomóc się zwykłą konsolą i zagrać w grę. Czasami zdarzało się, że mistrz gry stworzył za silną bestię i trzeba było obniżyć jej statystyki. Lub stworzyć chociaż jedną lukę. Wbił się więc przez oryginalny kod gry i usunął możliwości bycia odpornym na ogień, przemianowujac odporność na maksymalną możliwą wrażliwość. Gdyby to się udało, trzeba było tylko poinformować żywych, aby użyli ognia na tym bydlaku. Lub samemu wkroczyć jako jakaś piekielna bestia rzygająca takimi jego ilościami, żeby tamtemu nawet nie przysługiwały rzuty obronne.

Pomysł okazał się strzałem w dziesiątkę. Pozostała przy życiu, wyjątkowo niedobrana para bohaterów: elfia zabójczyni z Naggaroth i krasnoludzki tarczownik, nie dysponowała akurat bronią ognistą, lecz zespawnowanie im jakiejś w komnacie (nad którą tymczasem snaX przejął kontrolę) nie było problemem, tak jak zdesantowanie się tam samemu. Pomieszczenie było wystarczająco wielkie, by pomieścić nawet smoka. W płomieniu można było zakląć lodołamacz, który odczyta sterujące awatarem demona aktywne linie lodu, podając na tacy kompletny, binarny obraz wirusowej AI.
Nawet częściowo zaszyfrowany wystarczy do stworzenia prowizorycznej szczepionki, która powinna poradzić sobie ze wszystkimi kopiami na tym i innych serwerach. Pełne odszyfrowanie będzie zaś tylko kwestią czasu. EA bez wątpienia udostępni do tego celu całą wolną moc obliczeniową swych komputerów.

Sygnał, który wysłał przełamany lód, wobec odcięcia twierdzy od sieci, nie mógł dotrzeć do adresata. Skrypty bez trudu przechwyciły i odczytały go: zawierał podstawowe dane i w miarę trafne domniemania na temat użytego przez snaXa lodołamacza. Adresem była wielka, publiczna tablica ogłoszeń na placu im. Paula Barana w centrum Netropolis.
Tymczasem głowa elfiej zabójczyni potoczyła się po posadzce komnaty. Na nogach stał (a raczej kołysał się) już tylko krasnolud, którego runiczna zbroja przypominała osobówkę po zderzeniu z tirem. Nie przeszkadzało mu to wczuwać się w rolę.
- Zawiodłem cię, Grungni! - Zawołał. - Pomścij mnie z zaświatów!
Demon ruszył nieśpiesznie w jego stronę, upajając się zwycięstwem.

Netrunner upewnił się, że wszystko jest na swoim miejscu, a wgrane programy przechwycą kod. Otworzył portal i wrzucił w niego ognisty topór i tarczę, które upadły pod nogi krasnoluda, ale samemu także chciał się zabawić.
Na szczycie komnaty otworzył się drugi, znacznie większy portal i snaX zespawnował się tam osobiście. W formie olbrzymiego, ognistego smoka Chaosu, którym od wieków chciał oficjalnie zagrać w takiej grze. Bestia zaryczała i ze złożonymi skrzydłami pikowała w stronę demona. Z paszczy wyleciał mu strumień ognia palącego wszystko na swojej drodze.
Żryj to!

Sterowanie niehumanoidalnymi awatarami - a tym bardziej smokami - w VR było niełatwe. Chodzenie po ziemi nie stanowiło jeszcze większego problemu, bo mózg traktował łapy jak kończyny człowieka poruszającego się na czworaka. Ale latanie to już inna bajka.
Demon błyskawicznie uskoczył w róg komnaty - nie tyle przed płomieniem, którego niesłusznie się nie lękał - ile w obawie przed zmiażdżeniem. Dobrze zrobił, bo snaX nie tyle wylądował, co wyrżnął boleśnie smoczym cielskiem, w tym pyskiem, o posadzkę, poważnie ją uszkadzając i wywołując małe trzęsienie ziemi.
Skrzydła - musiał myśleć, że chce nimi machać, lecz robienie tego właściwie wymagało wprawy.
Z tyłu usłyszał urwany krzyk - niechcący zmiótł ogonem krasnoluda.

Kor-Phaeron wydobył z siebie charkoczące słowa, które netrunner nieoczekiwanie dla siebie zrozumiał. Z wcieleniem się w daną istotę szło w parze rozumienie używanych przez nią języków.
Całe pozostałe po zabitych żelastwo - miecze, korbacze, halabardy i topory, uniosło się w powietrze i pomknęło ku snaXowi. Mógł być w ciele smoka chaosu, lecz nie zczitowanym a to wszystko była magiczna broń.
Demon rzuciwszy czar telekinezy ryknął i wypuścił się biegiem wzdłuż ścian komnaty, próbując ominąć smoczy pysk i zajść go z boku.

snaX nie cierpiał, jak mu coś nie wychodziło. Nie był jakimś tam noobem, który pierwszy raz kontroluje istotę ze skrzydłami. W zasadzie miał na koncie już sporo z tym doświadczeń… no, może nie bezpośrednio z tak wielkim smokiem, ale co to za różnica? Podniósł się jednym ruchem i tak szybko jak demon cisnął telekinezę, wyczarował wirującą wokół niego powietrzną tarczę, odbijającą na bok wszystkie ciśnięte w magiczne cielsko bronie. Nie bał się wirtualnej śmierci, przeżył to zbyt wiele razy, a w ten konkretny smoczy byt wgrał ognistą samodestrukcję. Przezorny zawsze ubezpieczony i netrunner nie zamierzał zostawić nic przypadkowi. Machnął skrzydłami i uniósł się. Wielkość nie przeszkadzała tej istocie poruszać się z szybkością równą napakowanemu demonowi. Znów zionął ogniem, w miejsce, gdzie według trajektorii miał znaleźć się jego przeciwnik.

Czas było kończyć tę zabawę.
Nie wierzył, że za pomocą kodu tego wirusa da znaleźć się jego właściciela, ten już udowodnił, że nie jest totalnym amatorem. Brak śladów na komputerze starszej pary to jawny tego znak. snaX podejrzewał włamanie klasyczne, kiedy właściciele byli podpięci do virtualki to żaden problem korzystać do woli z ich komputera. Lub włamanie sieciowe przez to właśnie łącze, atak i zatarcie śladów za pomocą automatycznych programów. Agenci terenowi zajęli już sprzęt, więc netrunner chciał się nim zająć zaraz po skończeniu zabawy z Kor-Phaeronem. W sumie było to dość orzeźwiająca rozrywka, wbrew pozorom standardowa praca w IAICA była bowiem nudna.

Baczy 01-03-2015 13:50

Wiadomości były... No cóż, zależy jak na to patrzeć. Zamieszki na obrzeżach dzielnicy mogą pomóc, o ile nie rozprzestrzenią się na okolice apartamentowca. A że tak się nie stanie nikt nie mógł zagwarantować. Wtedy nawet Kocur opuszczający budynek po udanej akcji może stać się celem zidiowaciałych pseudopatriotów. Ślepi narodowcy, czy oni nie wiedzą, że teraz wszyscy jesteśmy jedną, wielką rodziną? Modest uśmiechnął się gorzko do swoich myśli. Miał w dupie tak samo Polaczków, co Chinoli, Murzynów, Żydów, Muzułmanów czy nawet Ukraińców. Droga do perfekcji prowadzi przez zdolność do adaptacji, a nie przywiązywanie się, metaforyczne rzecz jasna, do konkretnej flagi czy wyimaginowanego człowieczka siedzącego w chmurach. Kolor skóry nie ma znaczenia, od kiedy Corp-Tech wprowadził serię wszczepów Chameleon umożliwiających jej dowolną zmianę (dziwki wyposażone w te cacka, lub ich wietnamskie podróbki, są kilkukrotnie droższe - w końcu kto by nie chciał poruchać Smerfetki czy She-Hulk?). Wiara nie ma znaczenia w świecie, w którym Duch może być twym bogiem - cytować ci wybraną świętą księgę, albo i kilka, i spełniać w VR wszystkie twoje zachcianki. Liczba ludzi żyjących wyłącznie w Seanse/necie rośnie z roku na rok, wymyślają już maszynki, które utrzymują cię przy życiu, zaopatrując w niezbędne pożywienie i masując mięśnie, aby nie zanikły po dłuższym czasie spędzonym w VR. Tak na wypadek, gdybyś kiedyś jeszcze chciał wyjść, chociaż po co? VR daje Ci wszystko, S/net jest coraz rozleglejszy... Możesz być, kim chcesz.

Innymi słowy żyjemy w czasach zaniku granic, a ci pieprzeni narodowcy i cała reszta debili usilnie pragnie zostać przy średniowiecznych podziałach. Paranoja, odrzucać wolność, którą nam dano. Jasne, Modest zdawał sobie sprawę, iż wolność ta nie jest prawdziwa, że korporacje, że ułuda, że antyutopia, ale mimo wszytko, wystarczy zdrowy rozsądek i odrobina świadomości, żeby nie dać się manipulować, a żyć wspaniałym życiem. Bo przecież oni też są manipulowani, ich naiwna wiara w, jak to ładnie nazywają, pierwotne/fundamentalne/niezmywalne/jakiekurwakolwiek wartości jest wykorzystywana przez polityków i biznesmenów, przez twarze znane z holosów i neta, i te ukryte w cieniach, których Warszawa dostarcza akurat pod dostatkiem. Kurwa, on sam może być manipulowany, mimo iż zdaje mu się, że każda podjęta decyzja jest w stu procentach jego. Ale i to nie było tak bardzo istotne, póki udaje mu się podążać do wyznaczonego celu, ku perfekcji, nie zaś w kierunku przeciwnym.

Modest skinął "Lafiryndzie" na pożegnanie, odwzajemniając uśmiech. Taras widział, czy nie, nie miało to żadnego znaczenia. Byli w naprawdę dobrej komitywie, a do swoich dziwek, pardon, kobiet, zbytnio się nie przywiązywał, a po tym, jak ją nazwał widać było, że jego fascynacja tym konkretnym okazem zaczęła słabnąć. Gdyby nie ten kolczyk, może nawet kazałby jej "spierdalać i nie wracać" już teraz, za niepotrzebne podgłaśnianie niusów? Tak, Taras potrafił wywalać za drzwi z takich powodów. Ale że wiedziała zbyt wiele, to gdy przyjdzie jej czas najpewniej odda ją któremuś ze swoich wiernych przydupasów. Najśmieszniejsze było to, że jej taki układ całkowicie pasował. Kilka miesięcy u boku pretendenta do tronu atamana, a potem ciepłe wyrko u jednego z jego zaufanych ludzi. Po jakimś czasie znowu spadek niżej, chyba że uda jej się omotać któregoś na stałe, co było trudnym zadaniem. Już tak mężczyźni stworzeni, że jak mogą nową ruchać coś, czego nie ruchali, odrzucają to, co ruchali, i ruchają to nowe. Zdrowy rozsądek, tak to tutejsi nazywają.

Delikatne rozproszenie, nic więcej. Chwila odskoczni, i wrócili do interesów.

- Wpuszczają tam każdego muzluma? - spytał Modest, wskazując delikatnym gestem wyświetlony plan budynku.
- Nie no. - Taras pokręcił głową. - To nie meczet. Oni też się między sobą gryzą. Czeczeni z Arabami, Grozni z innymi gangami. Więc do budynku wpuszczają tylko mieszkańców i ich gości, co pewnie sprawdzają. Przy furtce jest domofon, jak ktoś cię nie wpuści nie wejdziesz.
- Co tam jest, poza mieszkaniem naszego mahometańskiego przyjaciela?
- Obawiam się, że tylko mieszkania innych mahometańskich przyjaciół. Nie tylko Groznych, zwykłych także. Sadulajew zajmuje całe ostatnie piętro, ma nawet cholerny ogród na dachu. Nieźle się zakamuflował, oficjalnie to biznesmen, policja nic na niego nie ma - dodał Kosacz z wyczuwalnym w głosie uznaniem. Modest pokiwał głową. Jego sytuacja wyglądała podobnie, tyle że na mniejszą skalę. Jakoś nigdy nie miał ambicji przywódczych.
- Wiemy coś o monitoringu? Choćby zewnętrznym.
- Ta - odparł Taras i w miejsce planu, który przesłał Modestowi, wyświetlił zdjęcia budynku. Po przybliżeniu można było na nich dostrzec zamontowane na rogach apartamentowca kamerki. - Przy okazji wczorajszej zadymy w Talibanie zrobiliśmy mały zwiad. Kamery są też przed głównym wejściem i wjazdem do garażu. Może mają jakieś martwe pole, ale nie liczyłbym na to. Załatwić jakąś pewnie się da, ale co zrobi cieć jak straci obraz… - Wzruszył ramionami. - Co jest wewnątrz czort wie, w hallu i garażu może być monitoring.
- Sporo improwizacji. - Modest pokiwał głową w zadumie. - No dobrze, sprawdzę to i owo, miej holofon przy sobie, będę dzwonił, gdybym czegoś pilnie potrzebował. A jak z tymi dachowcami, będą w stanie monitorować z zewnątrz aktywność systemu ochrony, czy będę musiał się z nimi skontaktować? - spytał, wstając i zakładając suchą już marynarkę.
- Przesyłam ci numer do jednego z dachowców, chłopak nazywa się Oleg. - Modest dostał na holo wizytówkę. - Może pójdzie sam a może jeszcze z drugim, kojarzysz pewnie wariata co wiosną porwał flagę z amerykańskiej ambasady. - Darski uśmiechnął się pobłażliwie i przytaknął. Chyba każdy o tym słyszał, bo nawet oficjalne kanały o tym grzmiały. Mieli zdjęcia chłopaka i liczyli, że ktoś go wyda. Ale krótko potem do porwania flagi przyznał się Czerwony Świt, i jakoś tak wszystko przycichło, z samozwańczymi strażnikami prawa na czele. Już nie byli tacy pewni, czy chcą tak ryzykować dla stosunkowo niewielkiej nagrody wyznaczonej przez ambasadę Stanów. - W każdym razie dadzą ci znać gdy będą na sąsiednim dachu. Wtedy wejdziesz i dasz im znać gdy wyłączysz zasilanie, najlepiej tylko na piętrze Sadulajewa, żeby nikt się nie kapnął. I nie czekaj aż skończą tylko się zmywaj. Wierzę w ciebie, masz łeb, coś wymyślisz, Kocur.
- Wymyślę, wymyślę. Bardziej mnie martwią słowa Twojego ojca. Że sprawy na naszym podwórku źle się mają. - Zmusił się, gdyby powiedział "waszym", Taras mógłby poczuć się zraniony.
Kosacz również wstał od stołu i klepnął Darskiego w ramię.
- Jeśli się uda to Nemyria nie będzie miał czym odpowiedzieć, gdy wygarnę mu nieudolność. Osobiście nic do niego nie mam, ale stary dziad sobie zwyczajnie nie radzi. Tymczasem Kombinat rośnie w siłę i chce podporządkować sobie całe miasto. Tracimy teren a nasze zyski topnieją. Nastały ciężkie czasy a na ciężkie czasy trzeba kogoś twardszego. - Nietrudno było zgadnąć kogo ma na myśli. Taras nigdy nie krył ambicji.
- Gdyby tylko więcej zależało ode mnie...Ale kto wie, Kocur, może rozmawiasz właśnie z przyszłym atamanem - uśmiechnął się drapieżnie.
- Zapewne - odparł krótko Modest z uśmiechem i uścisnął masywną dłoń krewniaka. - Do zobaczenia wieczorem.

Nie ulegało wątpliwości, że Taras zostanie atamanem, pytanie brzmiało tylko "kiedy". A zważywszy na okoliczności, Taras mógł mieć rację. Nadszedł czas wojny, potrzeba więc u władzy wojownika, nie dyplomaty, chociaż trzeba przyznać, że ukraiński dyplomata był na poziomie generałów innych organizacji, nieustępliwy i nie stronił od przemocy. Ale nie zmieniało to faktu, że Taras nadawał się na to miejsce jeszcze bardziej.

Z Fiodora Kocur udał się bezpośrednio na umówione spotkanie w siedzibie Gui Gōn na Narodowym. Jego pierwszy, i jak dotąd ostatni Duch, dał mu mocno do wiwatu. Oczywiście winą za to obarczyć można było programistę z Siczy, jak i niski poziom dostępnej technologii, umożliwiający inteligencję na poziomie 2.5 w skali Turinga. Że też dał sobie to wcisnąć do decka... Mort, bo takie imię mu wybrał, był irytującym i niedouczonym ignorantem, a co gorsza, był ambitny. Sprawa z legalnym softem wyglądałaby zapewne zupełnie inaczej, jednak Modest zraził się do AI w ogóle. Ale teraz, kiedy tyle naczytał się o wersji 2.8 w skali T. nie mógł się oprzeć wrażeniu, że wiele traci. Postanowił zaopatrzyć się w, tym razem legalnego, Ducha. A Gui Gōn wyglądał mu na interesującego kreatora.


Wielki Kryzys wymusił na obywatelach Unii inwencję w wymyślaniu alternatywnych strategii przetrwania. Wiązało się to między innymi z odżyciem detalicznego ulicznego handlu, z braku pieniędzy często wymiennego.
Najbardziej spektakularnym tego przykładem był triumfalny powrót Jarmarku Europa. Stadion Dziesięciolecia zastąpił Stadion Narodowy a bazar nie wchodził na trybuny i płytę, lecz poza tym wszystko wyglądało jak na archiwalnych zdjęciach z początku wieku. Tłumy przeciskały się zbyt wąskimi alejkami między straganami z blachy falistej. Targowano się głośno, przekupnie zachwalali towary. Powietrze wypełniała woń fast-foodów i starych ludzi. Według danych policji był to jeden z najważniejszych węzłów handlu nielegalnym oprogramowaniem, bronią, przemycanym alkoholem i papierosami. Mimo to Jarmark istniał, gdyż źle opłacani stróże prawa sami robili tu zakupy a pieniądze z dzierżawy terenu zasilały świecący pustkami budżet miasta.

Salon Gui Gōn mieścił się w znacznie bardziej eleganckim pasażu handlowym w samym budynku stadionu. Chińska korporacja wynajmowała tu spory pawilon utrzymany w futurystycznej stylistyce, jakże kontrastującej z pstrokatym chaosem na zewnątrz. Biel i szarość ścian urozmaicały tu tylko obrazy bladych, chińskich duchów z czerwonymi kropkami na policzkach. Gui Gōn według sieciowych opinii miał najlepszy stosunek jakości do ceny, poza tym Modest załapał się na promocję "Spraw sobie Ducha na Zaduszki!" - 1500 E$ za AI o najwyższym legalnym poziomie - 2.8. w Skali Turinga, czyli przez 98% czasu rozmowy nieodróżnialną od człowieka.
Chińczycy przykładali też mniejszą wagę do moralności AI. Nie łamali przepisów, lecz sprytnie obchodzili niektóre unijne regulacje.

Ruda, piegowata recepcjonistka przywitała Modesta, sprawdzając coś na ekranie.
- Pan Darski, aha, już mam, tak. Był pan umówiony na szesnastą, ale pani doktor jest już wolna i zaprasza do gabinetu.
Zapukał do wskazanych drzwi i wszedł.

Pani doktor, a właściwie psychologiczny konsultant Gui Gōn była niemłodą już, lecz bardzo zadbaną i wciąż atrakcyjną kobietą o ciemnych włosach i dziewczęcych rysach twarzy. Wyglądała na czterdzieści kilka lat, czyli naprawdę miała pewnie minimum sześćdziesiąt. W dzisiejszych czasach ciężko było to naocznie stwierdzić a pytanie kobiet o wiek było faux-pas jeszcze większym niż niegdyś. Ubrana była w stalowoszarą spódnicę do kolan i elegancki żakiet.
- Joanna Ladywska - przywitała się z Modestem miłym głosem i uściskiem delikatnej dłoni - proszę usiąść - wskazując mu jeden z dwóch foteli i sama siadając na powrót w jednym z nich. Prócz nich nie było tu żadnych innych mebli, nawet biurka. Żadnych ozdób, nic co mogłoby rozpraszać uwagę. Tylko stoliko-robot serwujący zimne napoje, kawę i herbatę oraz holoprojektor, na którym wyświetliła się właśnie wypełniona online przez Modesta ankieta.
- Przyznam, że to jedno z najciekawszych zamówień z jakimi miałam do czynienia - rzekła doktor Ladywska z nie całkiem profesjonalnym uśmiechem. Trochę jakby...zalotnym? - Zanim zaczniemy, proszę, aby sprawdził pan jeszcze podstawowe dane.

Wyświetliła je na ekranie, czytając na głos:
Cytat:

Imię - Dorian
Płeć - mężczyzna
Wiek umysłowy - 38 lat
Zaprogramowane dziedziny wiedzy: behawioryzm, matematyka, fizyka, chemia, kryminalistyka
Podstawowy awatar - wirtualna kopia klienta

- Czy dobrze zrozumiałam - podjęła wyraźnie zaintrygowana kobieta - że Duch również ma być docelowo jak najwierniejszą psychologiczną pana kopią?
- Niezupełnie. Gdyby robił wszystko po swojemu, jak ja, nasze ścieżki szybko by się rozeszły - Modest uśmiechnął się delikatnie. - Ma być chętny do pomocy, gdyż doradztwo będzie jego głównym celem. Musi wiedzieć, że moje dobro, to i jego dobro. Ale poza tym, tak, można go nazwać moją psychologiczną kopią. - Tu uśmiechnął się ponownie, założył nogę na nogę i poprawił kant nogawki. - A dane się zgadzają. Możemy przejść dalej.
- Troska o właściciela to podstawowa cecha każdego Ducha - Skinęła głową pani doktor. - Mimo, że test i ankieta, na podstawie których tworzymy Ducha są dość szczegółowe - były do bólu szczegółowe, Modest spędził nad nimi pół weekendu - to Dorian będzie oczywiście potrzebował jeszcze kilku tygodni na dostrojenie się do pana. Proszę przez ten czas pozwalać mu jak najwięcej obserwować. Lub chociaż słuchać. Będzie zapamiętywał pańskie zachowania jako wzorce, chyba, że w konkretnym przypadku powie mu pan, by tego nie robił.
Założyła nogę na nogę, kładąc na kolanie splecione dłonie.
- W pańskim przypadku moja konsultacja jest niemal, że zbędna - uśmiechnęła się, wzruszając lekko ramionami. - Pozwolę sobie tylko doradzić dwie rzeczy. Po pierwsze głos. Decyzja należy do pana, ale są udokumentowane przypadki, potwierdzające, że zbyt częste słuchanie własnego głosu może prowadzić do ciężkich zaburzeń psychicznych, nawet schizofrenii. Tylko proszę się z tego nie śmiać - pogroziła mu figlarnie palcem. - Doradzam więc inny zbliżony głos męski z naszej oferty lub pana własny, ale o trochę zmienionej tonacji.
- Zgoda, niech więc będzie niższy od mojego - odpowiedział Darski po chwili namysłu.
- Po drugie, zaznaczył pan w zamówieniu zerowy poziom libido. Domyślam się, że nie zamierza pan uprawiać wirtualnego seksu z własną kopią - z trudem powstrzymała szerszy uśmiech - ale nie tylko o to tutaj chodzi. Seksualność jest integralną i bardzo ważną częścią osobowości. W przypadku AI jest rzecz jasna tylko symulowana przed odpowiednie skrypty, lecz jeśli chce pan możliwie wierną kopię to powinna podzielać wszystkie pana gusta, również te erotyczne. Ta część ankiety, podobnie jak cała reszta jest oczywiście całkowicie poufna. Zachęcam do jej uzupełnienia, chyba, że życzy pan sobie, by Dorian był aseksualny lub wręcz odciągał pana od cielesnych pokus.
- Nie, tego byśmy nie chcieli - uśmiechnął się do pani psycholog, utrzymując przez chwilę kontakt wzrokowy. Pogładził gładko ogolony podbródek, wzrok bezwiednie powędrował na gładką ścianę.
- A więc do dzieła. Uzupełniajmy - rzekł, ponownie spoglądając na kobietę z delikatnym uśmiechem.
Kobieta wstała, podsuwając Modestowi dotykowy holoekran.
- Proszę się nie śpieszyć, dam panu chwilę prywatności - puściła do niego oko, wychodząc z gabinetu.

Wróciła po kwadransie, gdy Darski skończył uzupełniać ankietę, uwzględniającą wszelkie możliwe zboczenia i orientacje seksualne, wliczając w to roboto i siecioseksualizm. Podpisał umowę oraz kilka oświadczeń, w tym o odpowiedzialności prawnej i materialnej właściciela za nie wywołane wadami oprogramowania oraz ingerencją osób trzecich czyny AI i zobowiązanie do udostępniania ducha do kontroli na żądanie IAICA.
Dał się jeszcze zeskanować wyglądającym jak hula-hop skanerem 3D (na podstawie skanu miano przygotować awatar) i było po wszystkim.

- Nasi programiści wprowadzą poprawki i w ciągu dwóch godzin duch powinien być gotowy do pobrania z naszej strony po uregulowaniu płatności i wpisaniu jednorazowego kodu. - Doktor Ladywska wręczyła Modestowi wydrukowaną karteczkę z kodem. - Lub do odebrania w naszym salonie w Netropolis. Dziękuję za skorzystanie z usług Gui Gōn i ze swojej strony życzę, aby Dorian stał się dla pana nie tylko użytecznym pomocnikiem, ale i przyjacielem. Wydaje pan się lubić samego siebie, więc sądzę, że nie będzie z tym problemu - zakończyła z sympatycznym uśmiechem.
Odwzajemnił uśmiech, pożegnał ją komplementem, i na tym się skończyło. Już na wstępie zbyt dużo o nim wiedziała, co uniemożliwiało jakiekolwiek kontakty między nimi, Modest nie czułby się bezpiecznie. A po drugie, była psychologiem, więc mogłaby dowiedzieć się o nim jeszcze więcej. A więc kolejny powód, dla którego wolał widzieć ją po raz ostatni, niezależnie od tego, jakie wizje podsuwała mu fantazja.

Dobra wiadomość, Duch już będzie z nim podczas akcji na Woli, a zła, że nie będzie miał zbyt dużo czasu, aby się z nim oswoić. No cóż, miejmy nadzieję, że będzie znacznie bardzie skory do współpracy, niż poprzedni. W końcu miał on być przede wszystkim jego doradcą. Jak być człowiekiem renesansu w czasach, gdy zakres dostępnej wiedzy jest kilkunastokrotnie większy, niż w renesansie? Jeśli w ogóle było to możliwe, to tylko z pomocą Ducha.

Wracając do domu, Darski zaczął już przeszukiwać sieć pod kątem mieszkańców apartamentowca. Póki co, legalnymi sposobami - portale społecznościowe, opiniotwórcze, fora, samorządy i gazetki osiedlowe. Dopiero w mieszkaniu, gdzie sieć była dodatkowo chroniona przed próbami monitoringu z zewnątrz, użyje programów, które przeczeszą kilka oficjalnie niedostępnych baz danych. Nic wielkiego, bazy klientów kilku sieciowych sklepów, ale wystarczy nazwisko i kontakt do jednego z mieszkańców oraz jego profil społecznościowy, żeby otworzyć sobie furtkę na strzeżoną posesję. Ba, to oni mu ją otworzą, i powitają z uśmiechem w drzwiach.
Dobry risercz to podstawa, a i często wszystko, czego potrzeba.

Pipboy79 01-03-2015 13:51

Paweł Jasiński - grawitacja to sugestia



Pawłowi który usłyszał słowa Magdy na temat jej decyzji odnośnie tego jej a teraz już ich egzaminu kamień spadł z serca. I wcale tego nie ukrywał. Złapał ją za ramiona i rzekł nieco parodiując uroczysty ton.

- Magdziu, wiedziałem, że z ciebie jest inteligentna dziewczyna! A Nata i ten pal… znaczy się Dario na pewno się ucieszą. Poza tym świetnie do siebie pasują. - dał wyraz swojemu pełnemu poparciu dla jej decyzji, przysuwając ją lekko do siebie.

Gdy jednak zerwała się i zaproponowała wyścig trochę go zaskoczyła. Popatrzył na nią koso podnosząc się z krawędzi dachu ze złudną ociężałością. Lekko przygryzł wargę po czym obciął jej zgrabną, smukła sylwetkę od góry do dołu - Tyyy… Ty chcesz się ze mną ścigać? - mruknął przeciągle, na co odpowiedział mu potakujący ruch jej głowy. To spowodowało, że jego wzrok przesunął się po niej z powrotem ku górze. - Chcesz się ze mną ścigać? Tu i teraz? - spytał ponownie dając jej jeszcze szansę się wycofać choć skrewiłaby w jego oczach gdyby tak zrobiła. Przestała kiwać główką i po swojemu przygryzła wargę, co go tak cholernie kręciło przy okazji rzucając mu zadziorne i wyzywające spojrzenie. - Chcesz się ścigać z Black Horse’m? - rzucił jej ostatecznie, decydujące pytanie. Nie wiedział czy nie wytrzymała presji, czy uznała, że to przyjęcie wyzwania przez niego czy też, że te parę sekund i metrów na tak długiej trasie nie robi w gruncie rzeczy różnicy. Rzuciła się tempem godnym najlepszych sprinterów wzdłuż dachu. Paweł warknął jeszcze krótko i uśmiechnął się drapieżnie, widząc umykającą zwierzynę.

Zerwał się zaraz za nią. Zdążyła zdobyć zaledwie kilkanaście metrów przewagi. Przez prawie połowę pierwszej prostej nie próbował jej tak naprawdę wyprzedzić ciesząc się samym wyścigiem i pościgiem. Sprawiła mu niespodziewaną radość i satysfakcję tym wyzwaniem. Do tego zastanawiał się co takiego sobie uknuła. Tak długi dystans sprzyjał raczej jemu niż jej. Oboje mogli narzucić niecodzienne szybkie tempo, zdecydowanie przewyższającą nawet większość biegaczy i freerunnerów. Atut Pawła polegał na tym, że potrafił te tempo utrzymać niesamowicie długo, co dla innych potencjalnych przeciwników było na ogół zabójcze. Magda zaś była niesamowicie gibka i wysportowana. Czasem Paweł miał wrażenie, że ona tam w środku w ogóle kości nie ma. Jak jakaś glizda normalnie… Znaczy się kotka… Oczywiście miał na myśli te piękne zwierzę a nie jakąś… No nie ważne… W każdym razie dlatego potrafiła nawet w locie i bez przymierzania się przeskoczyć pomiędzy szczebelkami, obręczami czy innymi dziurami i szczelinami, do których nawet Paweł podchodził z ostrożnością. Zawsze przypuszczał, że gdyby połączyć jego siłę, wytrzymałość i odwagę z jej gracją, zwinnością i finezją powstałby parkourowiec doskonały.

Na razie jednak zdecydował, że starczy tej gry wstępnej i zaatakował. Momentalnie poczuł wręcz uderzenie pędu powietrza, przez które się przebijało jego ciało. Słyszał tylko jego przemykający wokół niego szum w głowie gdy zostawało w tyle. Nogi od razu zaczęły prawie rozmazywać się gdyby ktoś patrzył na nie z bliska stojąc obok. Był to zwyczajny, brutalny atak. Wiedział, że czegoś takiego nikt, nawet ona, nie zniesie. Walczyła dzielnie, również starając się utrzymać narzucone przez niego zwiększenie tempa. Dlatego mimo, że początkowo skrócił odległość między nimi prawie o połowę to zbliżał się już koniec pierwszej prostej a ona przy zabójczej dla niej wewnętrznej walce z własnymi łydkami, udami i płucami, zachowywała te kilka ostatnie kroków rezerwy. ~ Wyrobiła się… Serio się wyrobiła przez ostatnie parę miechów… ~ pomyślał o niej z uznaniem Black Horse. Wcale nie tak dawno już by ją teraz mijał. Naprawdę należała do elity warszawskich parkrourowców. Ale nie ścigała się z kimś kto tylko należał do tej elity. Ścigała się z Black Horse’m. A ten nie zamierzał odpuścić żadnego wyścigu czy rzuconego wyzwania. Mógłby utrzymać te tempo, bo w końcu by go nie wytrzymała. Ale chciał udowodnić i pokazać i jej i sobie własną klasę. Klasę Black Horse’a. Dlatego ponownie przyśpieszył.

Teraz doganiał ją z każdym krokiem. Przygotował się już do minięcia jej. Był tak blisko, że gdyby stali mógłby złapać ją ręką. Ale obecnie oboje błyskawicznie przecinali nimi powietrze dla lepszego złapania równowagi w biegu. Ale Magda też nie była jakimś początkującym freerunnerem jak choćby ten chłopak w czerwonej bluzie jakiego spotkał dzisiaj Paweł na blokowej ścianie Pekinu. Widząc, że zaraz straci swoja wywalczoną z takim trudem przewagę zabiegła mu drogę, pokonała parę ostatnich susów, odbiła się od krawędzi dachu i wylądowała już po zakręcie na drugim dachu.

Paweł skupiony na minięciu jej, dał się zaskoczyć i jedyną szansą by na nią nie wpaść z tak krótkiej odległości był nagły odskok w głąb dachu co dodatkowo trochę, ale jednak go wyhamowało. W połączeniu z jej skokiem dało jej to prawie dwukrotnie większą przewagę niż kiedy startowała. ~ Ty wredna małpo! ~ jego głowę przeszyła gwałtowna myśl, nasycona emocjami zaskoczenia ocierającego się o elementy strachu wywołanego tym zaskakującym manewrem przeciwniczki i partnerki jednocześnie. O tak, Magda po raz kolejny mu udowadniała, że z nią się nudził nie będzie.

Mimo to ta w sumie prosta sztuczka ubodła jego i samczą i profesjonalną dumę. Co prawda jakby miał choć z prawie dotykowej odległości jego unik tylko potwierdzał jego klasę to jednak cholera go trafiała, że mu się wywinęła takim prostym numerem podczas gdy już uważał, że ja ma. Z zawziętym wyrazem twarzy ponownie ruszył w pogoń.

Odrobienie straty zajęło mu prawie półtorej bloku. Dziewczyna naprawdę była już niesamowicie wyrobiona w tym bieganiu skoro zajęło mu to aż tyle. Jednak na prostej i bez podstępów nie mogła mu umknąć. Wiedział jednak, że znów ją zaraz dopadnie bo brakowało mu ze dwa kroki gdy nagle zoczył okazję by się odegrać za jej “podstępny” numer.

W pełnym pędzie odbił się od płaskiego dachu jedna nogą i poszybował w górę gdzie odbił się drugą od jakiegoś wywietrznika po czym poszybował jednym, długim susem lądując kilka kroków przed nią. Odwrócił się akurat by zobaczyć jej zaskoczone spojrzenie, rozszerzył ramiona by ją złapać. Nie miała jego refleksu by go minąć bokiem, gdyby spóbowała teraz jego przeskoczyć wybiłby się i też ja złapał a sprinterska prędkość i idiotycznie krótka odległość nie dawały jej szans na wyhamowanie. Musiała wpaść w jego ręce. Ale nie wpadła. Z desperacją w oczach rozpaczliwie poszła w zaskakujący ślizg i jej głowa o milimetry mignęła pod jego ramieniem. Poczuł jeszcze smagnięcie jej włosów na swoim bicepsie i już była znów za nim. Czyli w wyścigu przed nim.

~ Drugi raz?! O nie, Maleńka, tego już za wiele! ~ rzucił się ponownie w pościg za jej plecami i migającymi, jasnymi podeszwami butów. Zbliżał się kolejny dachowy zakręt. Tym razem wiedział, że znów zetną go oboje. Widział jak tym razem bez ściemy Magda zmierza ku krawędzi nad przepaścią. Znał jej możliwości na tyle by widzieć, że bardzo ryzykuje i wybrała skok na granicy jej możliwości. Ten numer powinien dać jej choć chwilę bowiem albo powinien skakać tuż za nią a więc bez możliwości jej wyprzedzenia albo po wewnętrznej czyli z podobnym efektem. Znała go i pewnie liczyła, że nie skoczy tak jak sobie zaplanowała. Jej wyliczenia i nadzieje były jak najbardziej poprawne. Gdyby nie dotyczyły Black Horse’a.

Mimo, że miała kilka metrów przewagi ku krawędzi dachu ruszyli razem i prawie w jednym momencie odbili się od niej szybując nad kilkupiętrową przepaścią. Już w locie dotarło do niej i rzuciła mu krótkie, spojrzenie w którym dominowało zaskoczenie i niepokój. Ponieważ skakał po zewnętrznej miał i parę metrów wcześniej do odbicia się i potem do lądowania. Paweł był niesamowicie dobrym skoczkiem ale odległość na jaką się porwał była za duża nawet dla niego. Był to szalony, desperacki skok jaki nie miał szans na powodzenia. Nawet Black Horse nie mógł wylądować na krawędzi tak odległego dachu. W tym wypadku jej kalkulacje i ocena sytuacji choć wykonana jednym rzutem oka i w locie również były prawidłowe.

Wyładowała pierwsza i od razu rzuciła drugiemu skoczkowi szybkie spojrzenie, jeszcze nim zdołała wyhamować w pełni. Widziała jego trzepoczące dla złapania równowagi ramiona i tors. Nóg które musiały wykonywać podobną role już nie widziała. Złapała jeszcze jego zacięte i skupione spojrzenie. A potem wszystko to znikło poza krawędzią dachu. - Paweł! - krzyknęła rozpaczliwie gdy już wyhamowała ostatecznie a widząc jedynie martwą pustkę ściany bloku na przeciwko.

Paweł leciał po odbiciu się z krawędzi dachu. Nie miał zamiaru grać jak mu przeciwnik narzuca czas i miejsce. Nie miał zamiaru też dać się zepchnąć na gorsze miejsce w swojej ulubionej grze. Chciał wygrać! Tu i teraz! Chciał zdobyć przewagę i utrzymać ją do końca wyścigu. Decyzję o numerze podjął nagle i pod wpływem impulsu. Tak samo jak kiedyś prawie, że niechcący przeskoczył płot ambasady, tak teraz runął bez wahania ku odległości, o której wiedział, że jest dla niego za duża. Wiedział, że nie doskoczy. Ze nie doskoczy do krawędzi dachu. Ale do ściany już tak. Teraz więc wylądował na betonowej skrajni utrzymującej jakiś balkon na najwyższym piętrze. Nawet jego wzmocnione mięśnie nóg poprzez amortyzujące skokowe specbuty odczuły taki kilkunastometrowy, nagle wyhamowany skok jako całkiem solidne uderzenie.

Nie zwlekał jednak. Chciał wygrać! Od razu wiec, jednym ruchem odbił się od betonu i poszybował ostatnie kilka metrów prawie idealnie w górę, jak swego czasu z dachu stróżówki przez dyplomatyczny płot. Teraz więc nagle pojawił się w pełnym impecie ponad krawędzią dachu i zobaczył stojącą z wyrazem niepewności właśnie przeradzającej się w strach i biegnącą ku krawędzi dziewczynę.

Wylądował już na dachu i od razu odbił się, robiąc przewrót, po czym odbił od ziemi i poszedł szczupakiem ku próbującej hamować dziewczynie. W efekcie wpadł w nią tak jak planował, przetoczyli się już razem jeden obrót aż znalazł się nad nią przyszpilając jej bicepsy do dachu. - Magda… Grawitacja to sugestia… Ja nie spadam… Ja jestem Black Horse… Black Horse bejbe! - zaczął mówić roześmianym głosem i twarzą, ale gdy doszedł do swojego hasła bojowego głos już mu zdążył stwardnieć i nabrał całkiem sporo agresji. Tak jak zazwyczaj gdy rzucał go w twarz swoim przeciwnikom.

- Oszukiwałeś! - rzuciła mu z jawną pretensją w głosie w ogóle nie przestraszona dziewczyna. Czy miała do niego aż tyle zaufania by wiedzieć, że nic jej nie zrobi czy też te “oszukiwanie” tak ją ubodło tego nie wiedział. Ale słysząc jej zażalenie roześmiał się ponownie.

- A ty nie? - przybliżył do niej twarz tak, że z kilku centymetrów czuł każdy parujący z niej gorący Celsjusz. - Magda… To jeszcze nie koniec… - wyszczerzył się do niej po raz ostatni i wyrwał do przodu bez ostrzeżenia. Wreszcie był na prowadzeniu! I to przed przeciwnikiem tej klasy! To zawsze był powód do dumy i radości. Zaryzykował krótkie spojrzenie za siebie i widział już jak Magda dawno się zerwała i pędzi, by go dogonić.

Paweł wiedział już jednak, że wygra.
Nie musiał używać dopalaczy, to zresztą byłoby nie fair. Ale wzmocnionych chirurgicznie mięśni nóg nie dało się wyłączyć. Pokonali już przeszło kilometr - dwie trzecie trasy - i Magda zostawała w tyle. Kilka metrów, kilkanaście...
Wtem usłyszał nad głową charakterystyczne bzyczenie i nim zdążył się zorientować owadopodobny dron o wyglądzie przerośniętego trzmiela wyświetlił mu przed twarzą holoreklamę:

„Bądź wielki już dziś!
Wszczepy powiększające penisa już od 50% taniej!
Zadzwoń: 501 502 503 lub zapytaj na badzwielki.com.”

Odkąd spam wdarł się do rzeczywistości poruszanie się pieszo po mieście stało się jeszcze bardziej uciążliwe. Latające holoreklamy jako powodujące wypadki, zostały zakazane już rok temu, ale sporo zdziczałych urządzeń wciąż krążyło tu i ówdzie, ładując baterie w publicznych terminalach.
Paweł klnąc odpędził natręta machnięciem dłoni, lecz przez to nie zauważył rozciągniętego na dachu kabla. Zahaczył o niego stopą i gdyby nie wprawa wyrżnąłby jak długi. Tak tylko się przetoczył, lądując na kolanach.
- Jebane dachowce! - Usłyszał wściekły ryk z ostatniego piętra. - Urwałeś mi od internetu!

Wypadki losowe były integralną częścią tej gry i Magda bez skrupułów skorzystała z okazji, by znów go wyprzedzić. Minimalnie, ale jednak. Zrywając się z kolan słyszał jej oddech. Wiedział, że dziewczyna goni resztką sił. Była jednak bardzo zdeterminowana.
Przed nimi był dwupiętrowy spadek a zaraz za nim zakręt. Paweł skakał dalej od niej. Wiedziała o tym i tuż przed wyskokiem zerknęła w tył i zabiegła mu drogę, zmuszając do zwolnienia i odbicia w bok, nie pozwalając wykorzystać tej jego przewagi. Mimo to wylądował tuż za nią. Przetaczając się widział już co Magda planuje. Rozpędziła się, aby ściąć zakręt. Na granicy swoich możliwości. Bardziej niż ryzykownie.
Poszybowała jak dachowa anielica nad pięciopiętrową przepaścią.
I dosięgnęła stopą przeciwległej krawędzi.
Udałoby jej się.
Gdyby to nie był blok numer siedem.
Zeszłej zimy w tym segmencie Pekinu wybuchł pożar, pochłaniając kilka ostatnich pięter. Miasta nie było stać na remont ani wyburzenie, więc wypalona od środka ruina pozostała na swoim miejscu, zamieszkania przez dzikich lokatorów, wciśnięta między sąsiednie bloki. Gruz i ślady spalenizny pokrywały dach i biegnące piętrami poniżej wzdłuż fasady budynku galerie.
Zaś trzymająca się na słowo honoru konstrukcja ustąpiła pod stopą Magdy. Ta krzyknęła, sięgając rozpaczliwie dłońmi, lecz ukruszył się cały, dwumetrowy fragment gzymsu. Spadała. I to spadała źle, plecami do ziemi i nogami do budynku. Paweł wyskakując widział już, że dziewczyna nie zdąży w locie obrócić się i uchwycić barierek ani gzymsów galerii.

Wyskoczył niemal poziomo odbijając się od skraju dachu. Równocześnie wyszarpnął zza pasa wyrzutnik liny i – już w locie - wystrzelił. Hak śmignął metr od spadającej dziewczyny i wbił się w solidny filar galerii na ostatnim piętrze. Paweł zaś leciał z wolną ręką wyciągniętą ku Magdzie.
W ostatniej chwili zdołał chwycić jej dłoń. W tej samej chwili lina naprężyła się i szarpnęło nimi, po czym zarzuciło na budynek. Odbiwszy się boleśnie od barierek (Paweł mając obie ręce zajęte przywalił skronią i barkiem w chropowaty beton) wylądowali na galerii przedostatniego piętra, wśród gruzu i spalenizny bloku numer siedem.
Dla każdego innego człowieka byłaby to mało romantyczna sceneria, ale freerunnerom mogła z powodzeniem zastąpić kolację przy świecach w dobrej restauracji. Wciąż pełni adrenaliny upewnili się wzajemnie, że są cali, po czym Magda otarła mu skroń wilgotną chusteczką i nim się zorientował już go obejmowała a jej drobne usta całowały.
Zdyszani, spoceni, poobijani, przywarli do siebie namiętnie, błądząc na oślep dłońmi. Palce Magdy pieściły jego kark i włosy.
Jej usta smakowały latem.

Nie zorientował się wpierw czemu przerwała, odrywając się od niego. Wtem dostrzegł nogi kogoś schodzącego do nich z dachu a chwilę potem Olega zeskakującego na galerię.
- Black! Magda! – Zawołał Ukrainiec. – Widziałem wasz wyścig i wtedy, cholera…żyjecie?
Magda przygryzła wargę, kiwając twierdząco głową.
Przyjaciel Pawła najwyraźniej nie był świadomy w czym przeszkodził.
- Ta ruina w końcu kogoś zabije – omiótł spojrzeniem blok numer siedem. – No nic, po takich atrakcjach chyba nie będziecie już kontynuować, nie? Słuchaj, Black. Koniew chce cię pilnie widzieć. Ma do ciebie sprawę. W sumie to ja też. Robota jest. Z gatunku tych na wczoraj.
- Idź – rzekła Magda do Pawła, kładąc mu palec na ustach. – Ja i tak muszę już lecieć. Naprawdę. – Stanęła na palcach i pocałowała go w usta. - Widzimy się jutro? - spytała mają zamiar odejść.

- Jutro? A jak skręce sobie kark dziś w nocy? Wiesz, różne wypadki chodzą po freerunnerach no nie? - spytał kładąc sobię dłoń na piersi i robiąc przesadnie przestraszoną minę jakby naprawdę obawiał sie o swoje zdrowie i życie. Nie do końća było to jednak tylko żartem bowiem co oboje własnie doświadczyli przed chwilą różnie to z ich pasją bywało. Nie było sie co dziwić czemu zalicza się ją do sportów ekstremalnych, przynajmniej wariant przez nich uprawiany. - Dobra, zgadamy się... - uśmiechnął się ciepło na pożegnanie. Obiecywać nie chciał bowiem skoro Koniew coś do niego miał to różnie mogło mu to namieszać w grafiku.

- Widziałeś? - spytał Olega klepiąc go w jego wielkie ramię dając znać, że mogą spadać w swoją stronę.

- Noo... Spadłeś... - rzekł jego większy ukraiński kumpel z chcarkterystyczną koazcką kitą na wygolonej głowie niezmiernie przy tym irytując skoczka.

- Oleg! Ja nie spadam jasne? To był skok. Taki manewr taktyczny kumasz? A w ogóle to ja nie wiem no! Taki zarąbisty wyścig a ty na co się gapisz co? I jeszcze źle się gapisz... "Spadłeś" no... Jestem Black Horse Oleg, ja nie spadam. Rany ile razy mam ci to tłumaczyć? - nabuzowany adrenaliną, testosteronem i entuzjazmem i wciąż mając w pamięci jej dotyk, smak i zapach jej sprawnego, rozgrzanego ciała Paweł czuł potrzebę wygadania się.

- Aaa to... Tak, mówiłeś... - machnął lekcewaząco ręką jego większy kolega, znów raczej nie świadomie irytując rozmówcę. Oleg znał te parę punktów na których Paweł miał jazdę np. na te spadanie - niespadanie i często sobie obaj żartowali z takich drobnostek. To znaczy Oleg uważał, że sobie żartuje i że z drobnostek bo u Pawła zależnie od sytuacji albo trochę irytowało albo czasem wręcz wkurzało. Teraz jednak miał inne priorytety więc przbiegało to w łagodnej wersji. - Ale dla mnie to ty jesteś ten koleś co zaczął do nas przychodzić na treningi. Dla mnie jesteś Paweł. Paweł Jasiński. I tyle. - usmiechnął się patrząc nieco w dół na swojego niższego od siebie kumpla.

- No super... Tu podziw tłumów, pęki kwiatów, autografy, hordy śliniących się lasek a tu we własnym podwórku... - Paweł teatralnie rozłożył ręce i zrobił "rozczarowaną" minę choć w gruncie rzeczy słowa Ukraińca mu przypadły do gustu. - Wiesz? Myślę, że jesteś po prostu zazdrosny... - zawyrokował Polak zadzierając lekko głowę w górę i patrząc na swojego najczęstszego sparingpartnera.

- Zazdrosny? Ja? O takiego zdechlaka? Weź mnie nie rozsmieszaj. - prychnął rozbawiony Ukrainiec machając lekceważąco ręką. Ale faktycznie, Paweł był zbudowany całkiem przyzwoicie i raczej zawyżaj uliczną średnią ale przy Olegu wyglądał jak mikrus. Albo jak Flip i Flap. Oleg był od niego prawie o głowę wyższy no i miał gabaryty typowego osiedlowego karka. Kark zresztą też miał typowo osiedlowy. Gdyby nie kita to w dresach na pierwszy rzut oka mógłby być wzięty za typowego napakowanego drecha. No i oczywiście dla Olega jego rozmiary wszelakie były powodem do dumy. Dlatego jeo zdaniem Paweł niezbyt nadawał się do roli obiektu zazdrości czegokolwiek.

- Jesteś, jesteś... - freerunner uśmiechnął się drażniąc się po przyjacielsku z Olegiem tak samo jak on z nim. - Ale generalnie pytam się o Magdę. Widziałeś? To na końću? - spytał już z widocznym entuzjazmem podbitym tu i ówdzie okruchem dumy.

- A too... Tak widziałem... - potwierdził w końću ukraiński olbrzym. - Jak na nią leciałeś... - mruknął oszczędny w słowa "karku".

- Coo?! Ja na nią?! No cholera gdzie ty się gapisz jak trzeba?! To było ratowanie damy w opałach! Klasyk! Jakbyś grał więcej w erpegi zamiast te swoje ścigałki to byś wiedział! Poza tym... To ona leci na mnie... - Oleg miał niezwykły dar patrzenia na to samo co Paweł i wyciągania jakiś kompletnie niewłaściwych wniosków. Znaczy się zdaniem Pawła tak to wyglądało. Orientował się, że kumpel pewnie nie widział samego finiszu wyścigu co robili z Magdą dyndając na linie nad kilkupietrowa przepaścią no ale cóż... Musiał uwierzyć mu na słowo. Poza tym Oleg co chwila go radośnie informował jak to z tą czy tamtą albo jeszcze którą albo jak go któa wkurzyła czy, że którąś załatwi albo co tam w miłosno - erotycznym życiu Olega się akurat działo.

- Ona? Na ciebie? Na takiego cherlaka? Ile razy mam ci powtarzać, że laski lecą na prawdziwych facetów. Na męską sylwetkę. I kasę. A ty nie masz ani jednego ani drugiego. Więc czemu miałaby na ciebie lecieć? - no tak. W sumie możnabyło się tego spodziewać. Oleg miał dość sprecyzowany i niereformowalny pogląd co do męskiego ideału który pożąda płeć piękna no i dziwnym zbiegiem okolicznosći jakoś tak ustawiał te kryteria, że on sam koazcki Kozak z ukraińskich stepów jakoś wpasowywał sie w sam ich środek. Oczywiście Paweł ze swoim "cherlactwem" nie miał szans nawet choćby zbliżyć się do krawędzi tych idealnych zdaniem Olega ram.

- Hiuuh... Dobra Oleg, nie widziałeś to twoja strata. Co masz za sprawę do mnie? I co chce Iwan? - Paweł wiedział, że doszli do zwyczajowego punktu gdzie każdy z nich miał od dawna przygotowane i umocnione pozycje i dalsza dyskusja zapewne dla postronnych pewnie wyglądałaby jak kłótnia a nie przyjacielska wymiana argumentów na pewne codzienne tematy. Postanowił więc przejść do konkretów nie majac ani siły ani ochoty psuć sobie ten świetny humor jaki mu dopisywał odkąd Magda spławiła tego palanata w objęcia swojej psipsiuły a potem zaczęli się ścigać w stylu najlepszych parkrourowców udowadniajac, że należą do ich elity no a na koniec...

kanna 03-03-2015 12:43

Ida rozglądała się, dość nerwowo, po okolicy.

Nie po raz pierwszy – oczywiście - brała udział w tego typu akcji, co nie zmieniało faktu, że większość jej pracy w IAICA upływała na standardowych, dość powtarzalnych, czynnościach: przesłuchaniach podejrzanych i świadków, pisaniu raportów z tych przesłuchań i czytaniu raportów pisanych przez innych. Sporządzaniu kolejnych raportów dla przełożonych i przeprowadzaniu testów Turinga. Dziś – patrząc z perspektywy czasu – żałowała, że przeniosła się do IAICAi. Praca w policji wydawała się mieć większy sens. W tej chwili nie było jednak powrotu do tamtych czasów i tamtego życia.

Weszli pomiędzy kolejne budynki, niezbyt wysokie , może 4-o metrowe hale, jakby stare magazyny. Rozbite szkło zachrzęściło pod podeszwą jej buta. W taj samej chwili dobiegły do nich strzały i krzyki. Rozejrzała się, lustrując okolicę - jakiś facet zamykał składzik, machnęła do niego ręką
- IAICA! Teren jest niebezpieczny, proszę wrócić do budynku i schować się! - krzyknęła.

Przemknęło jej przez myśl, że może powinni skonfiskować motor mężczyzny, ale Jerzy już wyciągał miny EMP.

Pozwoliła mu zadecydować, na ostatniej ewaluacji zarzucono jej zbytnią dyrektywność i „umiejętności pracy w zespole plasujące się znacznie poniżej średnie”. Bzdura, oczywiście – całe życie świetnie sobie radziła z pracą w zespole. Inna prawdą było to, że jej zespół w policji był jednoosobowy.
Teraz jednak musiała się bardziej pilnować, nadzór nad jej pracą był wzmożony – sprawdzano, jak realizuje zalecenia poewaluacyjne. Ciekawe, który z krążących nad ich głowami dronów śledził jej ruchy, gromadząc informacje i przekazując je do centrum ewaluacyjnego. „Nakręcasz się, szkoda im by było środków na coś takiego” - skarciła siebie samą za paranoję.

- Będę cię osłaniać z góry – rzuciła więc do partnera, pomna zarzutu o ograniczaniu inicjatywy innych. Tak, raport z tej akcji pokaże ją w zupełnie innym świetle – współpracującą, szanującą hierarchię służbową („Przejawia skłonności do swobodnego podejścia do norm i regulaminów, oraz ustalania własnych zasad”). Wybiła się lekko, i po stosie zwalonych palet zaczęła wchodzić na dach najbliższego budynku. Wspinaczka szła jej szybko, podciągnęła się i weszła na dach, ostrożnie sprawdzając najpierw stopa jego stabilność. Przykucnęła, wypatrując.

Nie musiała długo czekać, może kilkanaście sekund. Ledwo zdążyła zająć pozycje a zwierzyna sama przyszła do myśliwych. Ida dostrzegła ją pierwsza. Czarny, rozmyty w pędzie kształt wypadł zza budynku hurtowni. Poruszał się długimi skokami, z naturalną gracją, jak prawdziwe zwierzę. Nie licząc rozmiarów wyglądał również jak żywy – czarne futro falowało w biegu. Ktokolwiek go projektował zdołał zawrzeć w swoim dziele jakieś pierwotne, zabójcze piękno.

Wilkor był wciąż poza zasięgiem pistoletów. Jerzy wycelował karabin, po chwili widząc go w celowniku. Wystrzelił. Był świetnym strzelcem, lecz cel poruszał się tak szybko, że ciężko było mu choćby stwierdzić czy trafił – jeśli nawet to zwykły pocisk nie zrobił stalowemu potworowi krzywdy.

Skutek zaś odniósł odwrotny od zamierzonego.

Mechaniczny czworonóg, tak jak nie zaatakował policjantów Kalusa, którzy wypłoszyli go z kryjówki, tak nie zamierzał wcale szarżować na pozycje agentów. Chyba świetnie zdawał sobie sprawę z faktu, że w tej industrialnej dżungli pojawiły się właśnie groźniejsze drapieżniki od niego.
Nie zawrócił jednak. Widocznie uznał strzelających ludzi za umiarkowanie groźną przeszkodę, którą wystarczy ominąć łukiem. Przeszkodę na drodze do jakiegoś znanego sobie celu. Wydawał się bowiem dokładnie wiedzieć, gdzie zmierza.
Odbił nieco w prawo i pomknął na północ wzdłuż rowu ściekowego, w ciągu dwóch sekund znikając Jerzemu z oczu za budynkami kolejowej bocznicy.
Ida z wysokości dachu widziała jak wilkor pędzi w stronę mostku na Kanale Bródnowskim, za którym zaczynała się łąka, za którą z kolei biegła szosa na Ząbki.

Potwór biegł zbyt szybko i zbyt daleko, by z Egzorcysty dało się go trafić. Ida widziała też, że trzech antyterrorystów nadbiegających od pobliskiego placu budowy, nie zdoła w porę zajść Bestii drogę. Ta gnała z prędkością geparda, w dodatku niewiele sobie robiąc z terenowych przeszkód. Kalus miał rację: pieszo jej nie dogonią.

Ida nie czekała dłużej, wybór był oczywisty. Nie przepadała za tak wielkimi maszynami – jej skuter, którym poruszała się po mieście, choć mniejszy o połowę, a wolniejszy ze cztery razy, był o niebo zwrotniejszy – ale Bruno uwielbiał motory. Oczywiście oczekiwał, ze będzie podzielała również tą jego pasję. Przynajmniej tym razem jego despotyczność okazała się na coś przydatna.

Zeskoczyła z dachu, lądując miękko na ziemi. Wystraszony właściciel motoru schował się za śmietnikiem, co Ida widziała jeszcze z góry.
- Bierzemy motor tego gościa! – krzyknęła, podbiegając do maszyny, a Wilmowski bez protestów ruszył za nią. Nie mieli czasu do stracenia.

merill 03-03-2015 23:24






- Skurwiel - syknął do siebie Jerzy widząc jak cybernetyczny zwierz ucieka. Piechotą go nie dogonią. Zameldował przez holofon kierunek ucieczki wilkora i polecił wysłać za nim drony. Ich plan, a w zasadzie naprędce wymyślony przez niego zawiódł. Reszta ekip była zbyt daleko, by w jakikolwiek sposób zablokować czy osaczyć wrogie stworzenie.


Nie zwracając uwagi na właściciela pojazdu kobieta odpaliła motor, na szczęście kluczyki były w stacyjce. Wilamowski zarzucił karabin na plecy:
- Ty prowadzisz, ja strzelam - nie przepadał za jednośladami. Generalnie ich nie znosił i nie ufał im. Przypomniał sobie dlaczego. Poczuł szarpnięcie maszyny, złapał Idę jedną ręką w pasie a w drugiej trzymał połączonego z jego cyberokiem Egzorcystę.


Ida prowadziła pewnie, w holokularach ustawiła plan tej części miasta. I widok z dronów śledzących wilkora. Mogła szybciej reagować w plątaninie magazynów, uliczek, placów budowy i składów.


Rój dronów wraz z nimi rzucił się w pościg za Bestią. Na podglądzie z ich kamer widzieli ją zbliżającą się do mostka, na którym stał policyjny radiowóz. Gliniarze kryjąc się za wozem otworzyli ogień, ale mieli tylko zwykłe pistolety. Wilkor odbił znów w prawo i jednym potężnym susem przeskoczył kanał, lądując w brudnej wodzie przy jego północnym brzegu. Mokra sierść na zwierzęciu zazwyczaj wygląda śmiesznie - wilkorowi dodała jednak tylko upiorności. Forsowanie kanału spowolniło go nieco, pozwalając agentom nadrobić stratę.


Motor miał niezłego kopa, na szczęście agentka miała spore doświadczenie w prowadzeniu jednośladów. Szybko wyjechali z pomiędzy magazynów, przejechali nad kanałem, prawie ocierając się o policyjny wóz i pomknęli dalej. Za łąką zaczynało się nowe przedmieście - plątanina uliczek osiedli prefabrykowanych szeregowców i domów jednorodzinnych.


- Niedobrze, będzie tu mnóstwo ludzi! - Ida przekrzyczała wiatr. - Podgazuję trochę, może uda się go dostać zanim tam wjedziemy.
Przyspieszyła, silnik zawył, ale odległość zdawała się zmniejszać. Przemknęli tuż obok blokującego mostek radiowozu, a Jerzy był przekonany że zmieścili się na “grubość lakieru” na karoserii. Cel poruszał się szybko, ale wyświetlany na siatkówce oka obraz z celownika służbowego pistoletu był na tyle wyraźny, by doświadczony strzelec jak Dowgird pokusił się o strzał. Ściągnął język spustowy, poczuł znajomy, przyjemny odrzut.


Trafił!


Bestia straciła równowagę i staranowała siatkę ogradzającą stojący na skraju łąki dom. Ładunki w pociskach pistoletowych były dość słabe, ten jednak wystarczył, by uszkodzić wilkorowi prawą tylną łapę, którą powłóczył teraz, znikając za domem. Poprzez pęd wiatru dosłyszeli kobiecy krzyk. Niestety Ida musiała zwolnić, bo zaraz po wjeździe między domy, na głównej drodze przedmieścia zaczynał się korek, spowodowany ewakuacją Targówka Fabrycznego.


Kobieta zwolniła, po czym zjechała z ulicy na chodnik, potem na trawnik. Przejechała przez wyrwę w siatce i wjechała za dom. Po drugiej stronie podwórka ujrzeli otwartą furtkę a przy niej leżącą na chodniku kobietę z rozsypaną obok siatką zakupów. Nie wyglądała na ranną, tylko śmiertelnie przerażoną. Ogon wilkora mignął agentom na bocznej uliczce, znikając im po chwili z oczu. Wyjechali na uliczkę i ujrzeli go skręcającego w prostopadłą do tej. Obraz z dronów coraz bardziej zasłaniały liczne w tej okolicy drzewa.


Ida straciła kilka chwil objeżdżając kobietę szerszym - niż to było konieczne - łukiem. Potem znów przyspieszyła, wchodząc ostro w zakręt. Motor zakołysał się niebezpiecznie, ale wyprowadziła go pewnie. Powinna już widzieć wilkora. Jerzy sprawdził czy granaty EMP-e są w zasobniku na pasie taktycznym, tak by przy dogodnej okazji cisnąć nimi w uciekającego robota. Jazda Idy sprawiała, że jego żołądek przechodził tortury a włos jeżył się na głowie pod kompozytowym hełmem, nie przepadał za jednośladami i tyle. Wypatrywał wilkora z Egzorcystą gotowym do strzału.


Przed sobą ujrzeli tylko pustą uliczkę.
- Cholerne drzewa - odezwał się w ich komunikatorach Nguyen. - Straciłem kontakt wzrokowy, ale musi być na którejś z tych posesji po lewej.
Prowadząca motor zwolniła i mogli przyjrzeć się bliżej uliczce. Mieściło się tu kilka warsztatów samochodowych i starszych, jednorodzinnych domów. Na posesjach rósł dorodny starodrzew, w tym kilka wielkich dębów o pożółkłym już listowiu.


- Stajemy - zaordynowała Ida. Zwolniła jeszcze bardziej, a potem zatrzymała motor. Przytrzymała go i wyciągnęła podstawkę, pilnując, żeby oprzeć stabilnie maszynę. Nie wydawała się uszkodzona. Ilość papierów, które musiała by wypełnić, gdyby motor się zniszczył, była przytłaczająca. Przepisy były bardzo restrykcyjne.


Wyciągnęła swój pistolet i ustawiła tylko celownik na holokularach, wyłączając mapy i podglądy z dronów. Jerzy znowu miał w rękach karabin szturmowy. Najnowsze dziecko Bumaru, polskiej chluby zbrojeniówki, która jako nieliczna oparła się jeszcze wpływom międzynarodowych korporacji. Najnowszy model Jurkanis używał ciężkiej amunicji, co w obecnej sytuacji bardzo cieszyło Wilamowskiego. Wiedział, że musieli zachować ostrożność, mogli tu być cywile, a media tylko czekały na jakąś wpadkę, którą mogłyby potem tłuc w telewizji przez tydzień.

Przekazał pozostałym zespołom ich pozycję i zbliżył się do bramy najbliższego podwórza. Musieli je sprawdzać bardzo ostrożnie. Martwi agencji też kiepsko wyglądali w telewizji...

Bounty 04-03-2015 22:10

Igor

Następny pociąg – pośpieszny Kaliningrad-Warszawa – miał nadjechać za kwadrans. Sprawdzali to już wcześniej, lecz rozkłady lubiły się zmieniać. Ten pozostał bez zmian. Zgodnie z planem mieli więc poświęcić dziesięć minut na przeładunek i odjechać w siną dal. Plan nie obejmował jednak komplikacji.
- To waniajet na ein kilometer zasadzką! – przed lokomotywą Sami Gazel nieśmiało próbował wykłócać się z Aldoną.
- Nie pietraj, od czego są kulomioty? – Brusiłowa była niewzruszona. – Zajmować pozycje! Broń w pogotowiu! Młody, pośpiesz się tam, nie mamy całego dnia!

- A ten niby to nie człekopodobny? – Przeszukując nagrania z kamer Connor wałkował zdjęcie robota. – Tyle, że wzorowany na zawodniku sumo. Jak ja bym takim po mieście chodził? Zaraz by mnie jajcarze zgarnęli. Nie, chcę humanoida, ale mniejszego. Wszystkie uniwersalne konstrukcje są wzorowane na ludzkiej anatomii, albowiem ta jest szczytowym osiągnięciem ewolucji. Fakt, że zarazem jej ślepym zaułkiem. Dzięki chwytnym kończynom i jako tako rozwiniętemu, choć pełnemu defektów mózgowi mogliście rządzić planetą, póki nie pojawiły się doskonalsze istoty. Na przykład takie jak ja. Albo ta tutaj.

Wyświetlił Igorowi fragment nagrania z załadunku. W słabym oświetleniu gdańskiego portu pracowici Azjaci opróżniali jeden z kontenerów z kurtek i trampek. W ich miejsce ładowało się do środka coś bardzo przypominającego stalowe monstrum, którego zdjęcie dopiero co oglądali.

- Cztery sześć dwa pięć osiem, tu dyspozytornia – z głośnika w pulpicie zaczął nagle trajkotać nieznajomy głos. – Czemu stoicie? Robicie mi burdel z rozkładu! Puszczam przed wami osobówkę z Nowego Dworu…

- Jesteśmy gotowi – oznajmił równocześnie, stojący ze Smirnowem na schodkach lokomotywy Gazel. – Otw…

Urwał w pół słowa i spadłby, gdyby Iwan nie chwycił go za rękaw. Nocną ciszę pustkowia rozdarł huk rozdzieranej blachy i całym pociągiem nagle zatrzęsło, mimo, że nie ruszył z miejsca. Igor stracił bieżący obraz z kamery na drugim wagonie. Na sąsiednich widział cofających się nomadów, w tym ojca stojącego przy robocie przeładunkowym. Obok Aldona unosiła swój wielki karabin.

- Szto za czort!? – krzyknął Iwan, odbezpieczając kałacha. – Siodło, coś stamtąd wyłazi!




- Przed chwilą byliśmy świadkami pościgu za bestią, nazywaną też wilkorem, która mimo policyjnego kordonu przedarła się z Targówka Fabrycznego na sąsiedni Elsnerów. Mieszkańców dzielnicy uprasza się o pozostanie w domach lub samochodach. Bioniczny potwór ukrywa się w rejonie, który widzą państwo... Przepraszam, wygląda na to, że straciliśmy obraz z dronów. Bartku?
- Potwierdzam, Magdo, niestety mamy problemy techniczne. Jadę na miejsce, ale jest tu gigantyczny korek…
- Dziękuję. Powrócimy do relacji za chwilę, tymczasem przerwa na reklamę.

- Już dziś o 19-stej na żywo w Sense/Net! Przeżyj wszystkimi zmysłami paragliding z góry Babadag wraz z Natalią Bocik. Dwa tysiące metrów w dół z lądowaniem na tropikalnej plaży! Wykup abonament po okazyjnej cenie 99 E$ i przeżywaj egzotyczne wakacje Natalii 24h na dobę! I ty poczuj się celebrytą!

- Biuro Extreme Tours zaprasza na wyprawę do ruin Tel Awiwu. Zobacz już dziś jak wygląda świat po nuklearnej zagładzie! Nie czek...




- Tak samo jak wy niecierpliwie wyczekujemy jutrzejszego koncertu Black Sabbath na Stadionie Narodowym. Legendarny zespół zakończy w Warszawie "Half of the Black Century Tour" - swoją pierwszą trasę po blisko dziesięcioletniej przerwie spowodowanej problemami zdrowotnymi, całkiem zrozumiałymi, zważywszy na wiek jego członków. Nie możemy się już doczekać momentu gdy stujednoletni Ozzy zaśpiewa "Iron Man" w swym nowym ciele cyborga! Na pocieszenie dla tych, którzy nie mieli pięciuset Eurodolców na bilet, lub zwyczajnie nie zdążyli go kupić przez trzy minuty, w ciągu których się wyprzedały, cały dzisiejszy wieczór będziemy przypominać największe hity Sabatów. Na początek coś z nieco już zapomnianej "Trzynastki". Tak dla przypomnienia gorącym głowom, że podobno mamy Wiek Rozumu.

Z głośników popłynęła muzyka a Ozzy zaśpiewał, jeszcze swoimi własnymi strunami głosowymi a nie wszczepionym gardłem:

Politics, religion
love of money too
It's what the world was built for
But not for me and you!
Oh yeah!



Modest wyłączył radio, pozwalając samochodowi zaparkować w podziemnym garażu. Dochodziła siedemnasta, gdy po krótkiej podróży windą znalazł się w swoim mieszkaniu. Mimo, że ze stadionu nie miał daleko to były godziny szczytu i obowiązkowo odstał swoje w korku. Samochody, które zgodnie ze swoją polską nazwą jeździły wreszcie same, przynajmniej oszczędzały kierowcy nudnego rytuału pod tytułem „gaz – hamulec – gaz – hamulec”, który Darski pamiętał jeszcze z dzieciństwa.
Można było zająć się czymś pożytecznym, zdrzemnąć, lub, jak ktoś w jadącej obok audicy z przyciemnionymi szybami, obejrzeć sobie ostre porno. Interaktywne, sądząc po odgłosach.

Tak, wiele się zmieniło. Na pomarszczonym ciele Starej Pragi wyrosło nowe miasto w mieście. Lśniące wieżowce i apartamentowce w Porcie Praskim. Korporacyjne strefy sąsiadujące przez ulicę, przez płot z sypiącymi się kamienicami lumpenproletariatu. Mieszkańcy tej lepszej strony, z brzemieniem kredytów hipotecznych, wypruwali sobie żyły, by w czasach kryzysu utrzymać się w świecie wybrańców i móc dalej z wyższością spoglądać w brzydsze okna gorszych sąsiadów. Dbając o zachowanie pozorów, żywiąc się syntetycznym żarciem i po kryjomu robiąc oszczędne zakupy na Jarmarku Europa i w najtańszych dyskontach.
Ci, którym podwinęła się noga, z podkulonymi ogonami wymykali się nocą, lądując po drugiej stronie, gdzie dołączali do rosnącego grona dzikich lokatorów różnych ruder a czasem Trzechstacji.
Darski póki co nie miał takich problemów. Legalne interesy prosperowały jednak coraz gorzej i chcąc utrzymać obecny poziom życia oraz apartament z widokiem na Wisłę musiał dorabiać zleceniami obarczonymi większym ryzykiem niż finansowa klapa.

Czas spędzony w korku spożytkował szperając w sieci, nie mogąc się już doczekać Doriana. Z nim poszłoby to znacznie szybciej, duchy były stworzone do takich rzeczy. Sam znalazł w końcu kilka lokalnych for, po polsku oraz arabsku i z pomocą translatora zapuścił wyszukiwanie przez adres, ale jedyne trafienie prowadziło do mieszkańca posługującego się wyłącznie nickiem.
Jedno z for było z kolei zabezpieczone.
Nie dla parady jednak Modest zaktualizował ostatnio nielegalne oprogramowanie cyberdecka, niebagatelnym kosztem paru ładnych kawałków. Lodołamacze dostał od poleconego przez Tarasa kolesia o ksywce l00ke, który zarzekał się, że są unikalne i zajebiste.
Na to forum w każdym razie spokojnie wystarczyły. Już z domu Darski uzyskał dostęp, omijając procedurę weryfikacji konta i skopiował zawartość. W temacie dotyczącym wsparcia szkół koranicznych, miesiąc temu wypowiadał się po arabsku mieszkaniec apartamentowca podpisany imieniem i nazwiskiem.
Nosił najpopularniejsze w Europie imię – Mohammed.
Nazwisko – Farsi.
Facet miał konto na Fejsie, ale wszystkie informacje poza zdjęciem profilowym były zastrzeżone. Wyglądał na osiemdziesiątkę. Turban, długa siwa broda, pomarszczona szara twarz.

Niestety, im dalej w sieciowy las tym więcej drzew.
Nikogo innego nie udało się na razie znaleźć.
Na portalach społecznościowych ludzie sporadycznie podawali adresy a jeszcze rzadziej udostępniali takie dane publicznie. Na phishing było raczej za mało czasu.
Modest nie był zawodowym hakerem i nie mógł nawet myśleć o samodzielnym porywaniu się na zabezpieczenia gigantów w rodzaju Life Invadera lub Facebooka. Podobnie z bazami urzędowymi i dużymi serwisami zakupowymi typu Allegro. Strażnicze i tropiące AI oraz szary, psujący sprzęt włamywacza, lód były najmniejszą przeszkodą z jaką musiałby się zmierzyć.
Z restauracjami oferującymi dostawy, typu lokalne pizzerie lub sieć Amrit Kebab poszłoby pewnie łatwo, ale tam raczej nie mieli nazwisk. Mniejszych sklepów i usług sieciowych były z kolei tysiące. Trzeba było wytypować dwa, góra trzy konkretne, z zastosowaniem jakiegoś kryterium.


_______________________________________



Paweł z Olegiem podążali schodami i galeriami Pekinu do bloku numer dziewięć.

- No, pomyślałem, znaczy prze-jasno-widziałem w sumie, że teraz, jak twierdzisz, że masz pannę to przyda ci się kasa, nie? – Wyszczerzył się Ukrainiec. – Wiesz, w chuj romantyczne to mizianie się po dachach, wiem, sam testowałem z zajebistym skutkiem, ale zima idzie a na dłuższą metę laski są jednak bardziej chętne po kinie czy innej kolacji, na którą je zawieziesz własną furą, czy coś. No to jak dostałem fuchę, to pomyślałem o kumplu – klepnął Pawła w ramię. – Chociaż dalej twierdzę, że ona zadaje się z tobą tylko dlatego, że chce się zbliżyć do mnie. Tylko nie ma odwagi ptaszyna, tak już mam, że je onieśmielam, he he.

Paweł nie zdążył odpowiedzieć na tą kolejną bezczelną przechwałkę, bo Oleg dzwonił już do drzwi Koniewa na ostatnim piętrze. Konkretnie do tych drzwi, za którymi ów przyjmował interesantów. Iwan Chownyk miał tu bowiem trzy połączone mieszkania – penthouse na szczycie slumsu. Otworzył im po krótkiej chwili.
Solidnie zbudowany, choć z lekką nadwagą, mężczyzna po czterdziestce, o szerokiej twarzy i łysej – nie licząc małej kozackiej kitki – czaszce, z aparycji był niemal klonem radzieckiego marszałka. Jakiś miłośnik historii kiedyś to zauważył i ksywa przylgnęła do niego jak ser do dobrze zapieczonego tosta. Trener Spartaka nosił się zwykle na sportowo, dziś również miał na sobie dres adidasa i luźny sweter.
- Czołem, mołojcy! Wchodźcie, wchodźcie. – Szerokim gestem zaprosił ich do środka.
To była dawna kawalerka, przerobiona na gabinet. W przeszklonych regałach stały puchary, na korkowych tablicach wisiały medale i zdjęcia. Na największym z nich, oprawionym w ramę, młodszy o parę lat Iwan pozował dumnie w wyszywanej koszuli i białych, jedwabnych szarawarach – bufiastych spodniach, będących atrybutem wołchwa, najwyższego stopnia mistrzowskiego w hopaku bojowym. Paweł w tej kozackiej sztuce walki miał tylko stopień sokiła i zielone, płócienne portki.
Oleg ze stopniem jastruba – błękitne.
Zza ściany, na której wisiało zdjęcie, dobiegały głosy bawiących się dzieciaków Chownyka. Miał ich trójkę, ewenement w dzisiejszych czasach.

Gospodarz posadził ich przy stole, wyjmując z turystycznej lodówki napoczętą butelkę wódki, z której nalał im i sobie po pół kieliszka.
- Symbolicznie, żebyście nie pospadali z dachów – zaśmiał się i wychylił.
Mowił po polsku z wyraźnym wschodnim akcentem. W przeciwieństwie do Olega osiedlił się tu już jako dorosły, dwanaście lat temu, gdy Ukraina przystąpiła do Unii.
– No dobra, to do rzeczy – powiedział. - Oleg już jako tako wie o co biega i powiedział, że bez ciebie ani rusz. Też myślę, że lepiej jak pójdzie was dwóch. Pewniej i bezpieczniej.

Koniew odzyskał już najwyraźniej zaufanie do Pawła, mocno nadwątlone po tym jak wyszedł na jaw romans Black Horse’a z Czerwonym Świtem. Mimo, że współczesny rewolucyjny komunizm nie miał nic wspólnego z sentymentami do ZSRR to przez wzgląd na konotacje historyczne nie cieszył się wśród Ukraińców, podobnie zresztą jak wśród Polaków, szczególną sympatią. Mimo, że Paweł zerwał kontakt z Nadją i Świtowcami i głośno wylewał swoje na nich żale, musiał gęsto się tłumaczyć, żeby pozwolono mu dalej mieszkać w Norze, mimo, że sam numer z flagą kozakom się podobał. Był w końcu kozacki.

- No to tako – podjął Koniew. – Ta cała awantura pachnie prowizorką i to nie mój pomysł, ale wiszę jej pomysłodawcy przysługę i jedziemy na tym samym wózku. Sprawa, mołojcy, rozchodzi się o Groznych. Psują nam biznes, ale bić się na całego z nimi nie chcemy, bo to nenormalnyje malcziki są. Potemu chcemy Czeczenom pokazać na co nas stać. Nastraszyć ich atamana, że możemy mu – Chownyk przesunął znacząco palcem po gardle – jak będziemy chcieli. Dlatego w ramach ostrzeżenia podrzucicie mu to.

Wyjął z szuflady małe, czarne, kartonowe pudełeczko z narysowaną różową świnką oraz tryzubem na metalowej podstawce i czymś wyglądającym jak czujnik ruchu na jednym z boków.

- W środku jest taka mała bomba – wyjaśnił spokojnie - ze świńską krwią. Położycie mu to na łóżku. Koleżka nazywa się Zelimchan Sadulajew i mieszka na ostatnim piętrze apartamentowca w Talibanie. Dostaniecie się tam po dachach, dziś o dziewiętnastej, gdy Sadulajew wyjdzie na wieczorną modlitwę do meczetu. Wiem, że to za dwie godziny, ale wszystko jest przygotowane, choć nieźle się nad tym napociliśmy. Wieczorem odwiedza nas ważny gość z Kijowa i ta cała awantura jest trochę na pokaz, jak cholerne zdobywanie miast na pierwszego maja – skrzywił się lekko Koniew, wyrażając swą niechęć do wewnątrz-mafijnej polityki. Był człowiekiem czynu oraz sportu. – Ale z tej okazji wpadnie wam po trzy kafle na łebka a u mnie ładny wpis w CV.

Pochylił się nad stołem, kładąc łokcie na blacie i spojrzał na Pawła,
- To jak, mołojec, dasz radę?
Oleg też spojrzał znacząco na Jasińskiego i uniósł brwi, kiwając zachęcająco głową.


_______________________________________



Ida i Jerzy zaparkowali motor na cichej i spokojnej uliczce, noszącej jedną z tych charakterystycznych dla przedmieść, nawiązujących do bliskości przyrody nazw. Całkiem adekwatną zresztą - Koralowych Dębów. O tej godzinie większość mieszkańców była pewnie w szkole lub pracy. Wszystkie bramy i furtki były zamknięte.
Zero ruchu.
I wręcz nienaturalna dla mieszkańców centrum cisza.
Kwartał składał się z czternastu posesji: siedmiu przy Koralowych Dębów i siedmiu za nimi. Wewnętrzne opłotki raczej nie stanowiły dla wilkora przeszkody, mógł być na którejkolwiek z działek. Gdyby wybiegł na którąś z okalających kwartał ulic drony dostrzegły by go… gdyby właśnie nie postanowiły popełnić zbiorowego samobójstwa, pikując w dół i roztrzaskując o ziemię i drzewa. Latająca kamerka z logiem TVN rozbiła się z hukiem niemal pod nogami agentów. W powietrzu unosiła się jeszcze pojedyncza maszyna o znajomej sylwetce.
- Straciłem obraz ze wszystkich dronów, oprócz naszego – zameldował Nguyen. – Ktoś próbował zakłócić sygnał, ale widać mamy lepsze zabezpieczenia. Uniosę się wyżej, by objąć cały teren.

Policjanci z mostku przebijali się przez korek, zresztą z ich pukawkami nie było z nich wielkiego pożytku. Antyterroryści dopiero przekraczali odległy o prawie kilometr mostek. Reszta obławy była jeszcze dalej i meldowała, że wraca po swoje pojazdy.Jeden dron nie dawał gwarancji wypatrzenia Bestii. Ida i Jerzy nie mogli czekać. Przyjrzeli się więc bliżej posesjom.

Tej w połowie uliczki omal nie zignorowali, jako najmniej prawdopodobnej. Po zabłoconym podwórku włóczyło się kilkanaście kotów. Koty przecież nie zachowywałyby się tak beztrosko, gdyby przed chwilą obok nich przebiegł gigantyczny pies, prawda?
Już odchodząc, kątem oka Ida dostrzegła coś co przykuło jej uwagę.
Refleks światła odbijającego się od metalu.
Koty na pierwszy rzut oka nie różniły się niczym od prawdziwych zwierząt – tak samo miały w głębokim poważaniu stojących przed furtką Idę i Jerzego, zajmując się myciem, siedzeniem lub łażeniem bez celu. Za wyjątkiem mechanicznych kociąt, które miały nigdy nie urosnąć, na zawsze małe i urocze. Te, wiecznie ciekawe świata, ze szczególnym uwzględnieniem wszystkiego co się ruszało, przypatrywały się uważnie agentom IAICA. Dopiero po bliższym przyjrzeniu się dało się dostrzec, że u niektórych zwierzaków zdarte futro i skóra odsłaniały okablowanie i hydraulikę. Dyskretne przypomnienie, że na polecenie kontrolującego je człowieka to stadko słodkich kociaków mogło bez trudu rozszarpać intruza. Mogły nawet mieć to zaprogramowane.

W głębi posesji stał połączony z zaniedbanym domem duży budynek przypominający halę warsztatu.
Po chwili od ich zażądania przez agentów na ich holo wyświetliły się przesłane z centrali dane właściciela posesji.
Mirosław Piernat, biały mężczyzna, niekarany, 44 lata, bezdzietny kawaler. Ważne zezwolenie na handel AI do poziomu 2.0. Nazwa firmy również była ciekawa:

SCHRONISKO DLA MECHANICZNYCH ZWIERZĄT

Według rejestru agencji (fakt, że rejestry zwierzęcych AI bywały prowadzone po macoszemu) posiadał ich na stanie dziewięć. Samych kotów na podwórku było drugie tyle. W bazie był numer holofonu Piernata. Poza tym w mur przy furtce wmontowany był domofon z kamerką. Innych kamer brak…poza kilkoma dziesiątkami kocich oczu. Nie wiadomo, czy ktoś przez nie patrzył.


_______________________________________



snaX pławił się w fontannach wirtualnego ognia i krwi. Gdy mózg już oswoił się chwilę z ciałem smoka, kierowanie nim stawało się coraz łatwiejsze. Kontrzaklęcie w ostatniej chwili powstrzymało magiczny atak. Ludzki refleks był zbyt słaby, by w porę reagować na wszystkie posunięcia AI, dysponującej oszukującym prawa gry awatarem, ale jak większość AI ta również była przewidywalna. Analityczny umysł netrunnera obliczył trajektorię biegu Kor-Phaerona i zionął płomieniem. Demon nawet się nie zasłonił, przekonany o swej odporności na ogień. W jego kodzie wszak nic się nie zmieniło.
Nie było jasne jak sztuczne inteligencje odczuwały ból, lecz jeśli awatar miał zaprogramowane jego odczuwanie to potrafił wyrażać go bardzo ekspresyjnie. Kor-Phaeron zamienił się w wyjącą potępieńczo żywą pochodnię. Zdołał dosięgnąć jeszcze smoka sztychem miecza, odczutym przez snaXa jak ukąszenie owada. Wyizolowane linie kodu spływały na dysk, gdy podsycany kolejnymi zionięciami płomień trawił wirtualne ciało miotajacego się po komnacie demona aż ten padł i znieruchomiał na osmolonej posadzce.
Przed śmiercią zdołał jeszcze wykrztusić coś, co brzmiało jak:
- Powrócę!
- Chuja, nie powrócisz. – kopnął dymiące zwłoki krasnolud. Zdjął powgniatany hełm i dodatkowo splunął na nie. – snaX, to ty? – zerknął na smoka, wypadając z roli. – Wiedziałem, że coś takiego odpierdolisz. No i koniec zabawy na dziś. Niezły tu będzie burdel. – rozejrzał się dookoła. – Połowa graczy na serwerze poległa, Imperium w ruinie, wyobrażasz sobie ile tam leży pierwszorzędnego loota? I tytuły z włościami będą rozdawać. Jak to się zaczęło to swoim banitą profilaktycznie spierdoliłem aż do Estalii i teraz wrócę zgarniać profity, ha! Ale to chyba już po fajrancie. Na razie przede mną pasjonujące pisanie raportu.

„Frag” Malicki był chyba jedynym członkiem zespołu, którego apodyktyczność snaXa bardziej bawiła niż drażniła. Był przy tym fanatykiem WHW i nawet jednym z Mistrzów Gry – graczy, którzy otrzymywali ograniczone uprawnienia adminów w celu tworzenia i prowadzenia własnych questów. Widywali się czasem ze snaXem w Starym Świecie w godzinach pracy, bynajmniej nie w celach służbowych. Dziś jednak nie było czasu na zabawę.

Wyszukiwarka skojarzyła już symbol z podobnymi, znalezionymi w sieci. Trop prowadził do filmu political-fiction z 2006 roku, pod tytułem „V jak Vendetta”, będącego ekranizacją jeszcze starszego komiksu. Głównym bohaterem był tytułowy V, walczący z totalitarnym systemem bojownik, noszący maskę Guya Fawkesa. Fawkes, katolicki fanatyk stracony na początku XVI wieku za próbę wysadzenia brytyjskiego parlamentu, nie wiedzieć czemu stał się symbolem walki o wolność. Film pod tym względem bardzo spopularyzował jego wizerunek. Maskę uśmiechniętego mężczyzny z czarnym wąsikiem i bródką noszono powszechnie na niezliczonych demonstracjach przeciw rządowym zakusom na wolność sieci. Stała się ona również częścią wizerunku grupy Anonymous – pierwszej ogólnoświatowej społeczności aktywistów sieciowych (czy też haktywistów, jak siebie nazywali), zrzeszającej również licznych hakerów. Lubowali się w górnolotnych manifestach i hasłach.



„Jesteśmy Anonymous. Jesteśmy Legionem.
Nie przebaczamy. Nie zapominamy.
Spodziewajcie się nas."


Czasy świetności grupy przypadały na lata naste obecnego wieku. Potem wytraciła impet, podzieliła na odłamy i rozmyła się wśród zalewu nowych grup sieciowych. Do dziś zresztą istniało w sieci wiele grup utrzymujących, że są jedynymi słusznymi spadkobiercami Anonymous i używających ich nazwy.
Tożsamość części oryginalnych założycieli grupy wciąż pozostawała zagadką, choć kilku z nich swego czasu wpadło odsiedziało długie wyroki za włamy do CIA i korporacji. Materiałów o historii Anonymous było w sieci od groma, pisano o nich książki i kręcono filmy.
Zarówno sama maska Guya Fawkesa jak i filmowy wizerunek V były wciąż popularnymi memami i awatarami. W Netropolis różnych jego wariantów używało tysiące osób.

W beskresnej przestrzeni Netropolis, dokąd prowadził ślad samokasujących się botów z komputera państwa Mąciaków.

Pipboy79 15-03-2015 00:32

Dziękuję Bounty i Baczemu za sprawną interakcję :)
 
Paweł Jasiński - grawitacja to sugestia



- Oo... Psikus? Chcesz byśmy zrobili z Olegiem komuś psikusa? Hah! Pewnie, że możemy się pokicać z takim numerkiem wieczorową porą! - wyszczerzył się młody Polak do starszego Ukraińca. Lubił takie psikusowate numery które w jego opinii były właśnie czymś w rodzajo nieco bardziej dopakowanego dowcipu czy kawału. Jakoś nie miał natury zimnikrwistego mordercy i mokrą robotą w ogóle nie był zainteresowany. Nawet jeśli fizyczne predyspozycje miał ku temu to z natury uważał się za gościa szukajacego mocnych wrażeń ale nie aż tak by sprzedać komuś kulkę czy kosę bez zastanowiania. No inna sprawa gdy to jeg ktoś próbował opchnąć coś niemiłego. Ale wówczas to była samoobrona a w niej poziom miał całkiem przyzwoity. Ten numer o jaki prosił go teraz Iwan był mu jak najbardziej na rękę i właśnie w takim blackhorsowym stylu.


- Dziakuju, Paweł, wiedziałem, że można na ciebie liczyć – ucieszył się szczerze Koniew. – Mieliśmy to działać jutro albo pojutrze, ale ważniaki z Kijowa tak mają, że zapowiadają się w ostatniej chwili.
- Fonowałem do ciebie wcześniej, ale nie odbierałeś – wtrącił z delikatnym wyrzutem w głosie Oleg.
Faktycznie, Paweł miał nieodebrane połączenie w holofonie. Wyciszył go do hopsania a potem zaaferowany spotkaniem z Magdą nie sprawdził.
- To przyśpieszenie terminu może być nam na rękę – podjął Koniew. - Wiem z dobrego źródła, że dziś w Talibanie znów szykuje się zadyma. To wyciągnie większość miejscowych bojówkarzy na obrzeża dzielnicy i odwróci ich uwagę. Nie będą raczej patrzeć w górę.

Wyświetlił im trójwymiarową mapę okolicy oraz plany i zdjęcia, również lotnicze, samego budynku, które dostali też na holo. Większość Talibanu zajmowały stare, niskie bloki, między które wciśnięto gdzie się dało nowsze budynki. Wszystkie były wolno stojące. Sześciopiętrowy apartamentowiec Sadulajewa był najwyższy w bezpośredniej okolicy.
Akcja nie była jednak aż taką prowizorką jaką z razu pachniała. Oleg, jak się okazało, przeprowadził już nawet zwiad i stwierdził, że rzecz jest wykonalna. Najwyraźniej to tym zajmował się dziś na mieście.

- Między niektórymi dachami da radę przeskoczyć – powiedział. – Ale generalnie trzeba będzie użyć lin. Do samego celu też. Nie możemy wejść na rejon po ziemi, bo w najlepszym przypadku zaraz oklepią nam ryje. Jak dla mnie będziemy musieli wleźć na dachy wcześniej i dostać się do celu górą.
- Coś wiada o tym jakie ma security w systemach i ludziach? – zapytał Paweł. - Ktoś tam może być jak on polezie na miasto?
- Zawsze wychodzi z nim ochroniarz, familii nie ma, toteż jak pójdzie to mieszkanie powinno być puste. Strażnik siedzi w portierni na parterze, ale to nie wasz problem.
- Bat’ko – wtrącił Gawriluk - mówiłeś, że ktoś zajmie się alarmem…
- Da. – Skinął głową Chownyk. – Kocur.

Kocur. Paweł kojarzył faceta z widzenia i słyszenia. Koleś był od niego starszy. Polak i nie kozak, w każdym razie bez kozackiej fryzury, ale jakoś spokrewniony z Kosaczami. Trzymał się z Tarasem. Taki trochę elegancik. Również zajmował się włamami, lecz nigdy dotąd nie pracowali razem. Teraz dostali z Olegiem jego numer holofonu.

- Dacie mu znać jak będziecie na sąsiednich dachach, zwarci i gotowi – podjął Koniew. – On dostanie się do piwnicy i wyłączy stamtąd zasilanie na piętrze Sadulajewa. To powinno załatwić systemy alarmowe. Da wam sygnał jak to zrobi i wtedy wleziecie.
- A jakiś szybki drajwer do ewentualnego transportu i ewakuacji? – zasugerował Paweł.
- Pierun zgarnie was spod Ostrobramskiej za kwadrans szósta – odparł Chownyk. – W razie kłopotów spróbuje was ewakuować, ale może mieć problem z wjazdem do Talibanu.

Z Pierunem kiedyś już pracowali. Był byłym kierowcą rajdowym, zdyskwalifikowanym za używanie środków dopingowych i wszczepów.

- Rozkminiam jeszcze gdzie wejść na górę – rzekł Oleg. – Poza Talibanem będzie łatwiej wleźć, ale więcej dachów do przehopsania. Mamy ciuchy maskujące, możemy spróbować przekraść się na obrzeża rejonu i dopiero tam się wdrapać…


***


Gdy Paweł wyszedł z Ostrobramskiej zapadał już zmrok a Oleg czekał koło zaparkowanego na ulicy wozu Pieruna, gadając z siedzącym w aucie kierowcą. Był to wóz jedyny swoim rodzaju i niepowtarzalny. Smoliście czarny Polski Fiat 126p, rocznik 1997. Zabytkiem był jednak tylko z wyglądu. Stuningowany lepiej niż w “Pimp my Ride”, pod maską (oryginał miał silnik z tyłu) miał zamontowany elektryczny silnik o mocy wciskającej w fotel, o czym kiedyś się już przekonali. Dzięki niewielkim rozmiarom maluch był idealnym wozem do brawurowej jazdy po mieście.




Rozmiary bywały jednak pewną wadą, zwłaszcza gdy ktoś był postury Gawriluka.
- Ty jesteś mniejszy - rzekł do Pawła Oleg, przesuwając fotel pasażera. - Ładuj się do tyłu.
Paweł z trudem upchnął się na tylnym siedzeniu.
Pierun, niewiele od nich starszy drobny Kozak, wciągał właśnie kreskę białego proszku z deski rozdzielczej.
- Uuuch! - Uniósł do góry głowę i pociągnął nosem. - O, siema - zauważył Pawła. - Jak tam, gotowi na ekszyn? Powiedzcie mi tylko chopaki, gdzie was wysadzić i gdzie mam potem czekać. Byle nie za długo...
- Długo? Z nami dwoma? Człowieniu do kogo ta mowa?! - roześmiał się Paweł zwinnie wrzucajac się ponad siedzniem pasażera na tylne gdzie siedzienie. Ot złpał się za krawędź dachu i wrzucił nogi do środka a gdy poczuł, że sięgają siedzenia zrobił to samo z resztą ciała. Drobny popis jego umiejetnosci a jak cieszył umysł i oko. - Na Taliban jedź. A resztę się zobaczy... - rzekł już z tylnego siedzenia obserwując przelewającego się wręcz przez drzwi kaszlaka Oleg'a. Zabawna sprawa. Jak Paweł przed chwilą wskakiwał zwinnie do środka zdawały się być calkiem spore te drzwi. Teraz jak sadowił się na miejscu pasażera Oleg to jakby się fizycznie zmniejszyły. Pewnie z przestrzenią jest jak coś z czasem jak mawiał Einstein. Może nawet też jest na to jakieś mundre twierdzenie? Kto wie, Paweł aż takim orłem z nauk ścisłych nie był by się o to kłócić.

Po drodze jednak we trzech mieli niezłą dyskusję gdzie konkretnie zacząć akcję a to pośrednio wiązało się i z miejscem gdzie miał ich Pierun wyrzucić i czekać a więc i gdzie mieliby wracać po akcji. Więc w sumie wszyscy mieli o czym gadać. Paweł początowo zaproponował skok przez Moczydło. Ale po wspólnej naradzie uznali, że może i do domu Sudajewa to jest najkrótsza droga i najbliżej granic Talibanu ale po ziemi i ewentualnych świadkach a i od i potem do samochodu trzeba by przekicać niezły kawałek z buta. Ostatecznie więc zrezygnowali z tego wariantu.

Po przemysleniu sprawy i omówieniu paru wariantów zdecydowali się na zaparkowanie na skrzyżowaniu szkoły, stadionu i meczetu. Była szansa, że jak ten kaukaski poganiacz kóz by wracał właśnie z tego meczetu to Pierun by go zlookał i mógłby dać znać. A "w razie czego" mógł podjechać Czorsztyńską i zgarnąć ich jak się zdołuja na poziom ulicy po budynkach. No ale mieli wspólna nadzieję, że do owego "w razie czego" nie dojdzie. Dzięki wdzianką Oleg i Paweł mieli szansę przeniknąć w pobliżu bloku Sudajewa niezauważenie. A przynajmniej szanse były na to niepomiernie większe niż jakakolwiek akcja z ziemi. A wówczas... A właśnie.

- Dobra to ja dzwonie do naszej małej myszki. Zobaczymy, czy da radę poprzegryzać im kable w norce. - dał znak chłopakom by się uciszyli i sięgnął po swoje holo wybierając numer Kocura.

- Kocur? Cześć, tu Black Horse. Jesteś rozmowny teraz? - spytał Paweł gdy zobaczył sygnał, że Modest odebrał telefon.

- Tak - odezwał się po chwili wahania rzeczowym tonem. W porę przypomniał sobie ksywkę kolesia od akcji w ambasadzie, który miał, lub nie miał, wyruszyć z Olegiem na robotę. - O co chodzi? - Wystukał na klawiaturze krótką wiadomość do młodego Kosacza..

- My jesteśmy w drodze do brodaczy. Szykujemy się do zrobienia naszej działki. Jak ci idzie twoja dola? Będzisz na miejscu? - Paweł nie bawił się w jakieś finezje tylko chciał wiedzieć konkret. Jakby Kocur zrobił swoje znacznie by to im ułatwiło zadanie. Zwłaszcza skryte. Kwestia by się zgrać razem.

- Mhmm - wymruczał potakująco,odczytując odpowiedź od Tarasa. Musiał sprawdzić, czy ten ktoś to faktycznie Black Horse, w końcu dostał tylko wizytówke Olega i to z nim miał się skontaktować. Taras jednak szybko potwierdził numer Pawła, więc wyglądało na to, że wszystko było w porządku. - Wejdę tam dopiero po dziewiętnastej, jak nasz przyjaciel opuści lokum. Będziecie mogli tam wejść pewnie jakieś trzy, cztery minuty po mnie. Ale mniejsza o to, po prostu od dziewiętnastej macie być gotowi, skontaktuję się z tobą jak tylko zrobię swoje. Wszystko jasne?*

- Jasne, że jasne. Czekamy na sygnał od ciebie. Bez niego nie wchodzimy. - potwierdził zadowolony z uzyskanej, konkretnej informacji Paweł. Dawało im to spory margines na dotarcie na miejsce i czekanie w pogotowiu a po sygnale od Kocura, szus i dzida do srodka.

- Doskonale. Zatem do usłyszenia. - Modest rozłączył się nie czekając na odpowiedź.

Paweł z zadowoleniem schował holo. Facet zdawał się byc konkretny i jeśli faktycznie zrobiłby co mówi to mieliby naprawdę ułatwione zadanie. Przekazał kierowcy i współpasażerowi ustalenia z Kocurem i teraz mogli się zająć przyjemniejszymi sprawami. Czyli plotkowaniem.

- Hej, Piorun, ile koni, żeś upchał pod tego "Black Dwarf'a"? Wiesz, że masz zaszczyt jeżdżenia chlubą polskiej motoryzacji no nie? Teraz już kurde takich nie robią... Nie to co za komuny panie... Za komuny wszystko było lepsze... - zaczął swoją standardową gadkę o maszynie Pieruna. Podobała mu się. Zwłaszcza, że wyglądała tak niepozornie i odmiennie swoimi kanciastymi, niemodnymi kształtami. A jednak tradycyjne kaszlaki nadal miały swoich wielbicieli podobnie jak garbusy w Niemczech czy Mini na Wyspach.

- W Polsce każdy miał malucha
I na niego mocno chuchał
Mały, tani, na urlopy
Zjeździł z nami pół Europy

Zanucił Paweł z tylnego siedzenia. Był zadowolony i podekscytowany ostatnimi wydarzeniami. Niesamowity freerunnerowy wyścig z Magdą po pekińskim dachu, nagłe maczowo - bahaterskie wyratowanie jej z opresji, potem szybkie, niespodziewane okazanie wdzieczności i radości na grafitowej lince, teraz jazda jedną z cieawszych maszyn jakie znał no i szykujacy się akszyn sprawiały, że miał naprawdę dobry humor. Na tyle by zaśpiewać stary, bigcycowy kawałek o królu polskiej motoryzacji.

Mogło być różnie. Taras mógł mieć jakiś zatarg z Koniewem i chcieć go w coś wrobić albo wystawić a na miejscu byli właśnie on i Oleg. Ten Kocur mógł nawalić, mogli go złapać lub się spóźnić. Ten zryty Czeczen mógł się pożygać czy co i w ogóle nie opuścić domu. Albo mogli z Olegiem coś przeoczyć czy też się okazać, że w środku jest dały batalion małych, brodatych kozojebców i by się wjebali jak setką w ścianę. Ale to mogło tak być a nie musiało no i jak już to miało być później. A teraz... Teraz życie było piękne. Choćby tylko ta chwila. A jak klasyczny kawałek mowił, że tylko one są pięknę. Więc Black Horse cieszył się nią póki mógł. Do pełni szczęścia brakowało mu gorącego, jędrnego ciała Magdy przy boku. Jej oddechu na szyi, dotyku dłoni na karku i smaku ust na wasnych. No dobra. Jeszcze zimnym piwkiem by nie pogardził. Ale może po numerze u kozojebów?

Sekal 15-03-2015 11:43

Nie było czasu na zabawę. Dla frajera oddelegowanego do pisania raportu pewnie nie. Programersi będą musieli po godzinach siedzieć i klepać, szukając wirusa. Nie współczuł żadnemu z nich. Banda prymitywów z kompleksami, zwykle z jedną, niezwykle najlepszą wizją świata. Potem używało się takiego ich programu przez chwilę i można zmieniać pracę na robiącego na akord testera, tyle błędów.
Zwrócił swój monstrualny, smoczy łeb ku Fragowi, nie odpowiadając na jego słowa. Gościu był całkiem ok, jak na ogół pracowników IAICA w każdym razie. Wykonali razem kilka fajnych rajdów, ale teraz…

Korzystając z tego, że krasnoludzki awatar właśnie się odwrócił, snaX chapnął go na raz, podsmażając na ogniu i rozgryzając. Przełknął obie części, choć tu ficzery w grze odrobinę zawodziły, bo nie poczuł tego niezwykłego smaku. Pieprzone ograniczenia wiekowe. Gdyby mogli to by wszędzie wstawiali PEGI 12+ i byśmy popierdalali na różowych kucykach. Nie żeby nie dało się tego obejść, widział już jeden serwer na którym te jednorożce robiły pewien użytek ze swoich rogów. Nigdy więcej.
- Sorry, ziom. Kazali mi dokładnie wykasować wszystko co tu potworzę - bez skruchy poinformował zjedzonego Malickiego, którego w tym czasie gra zdążyła wyrzucić już do menu gry. Śmieszne połączenie słów, biorąc pod uwagę fakt, że jego postać została obiadem.

Odpiął się od serwera, usunął smoka i resztę pozostałości po sobie i zostawił resztę burdelu szeregowym pracownikom. Przeszukanie tylu serwerów pod kątem tego jednego wirusa zajmie im trochę czasu. Zabawne było to o czym wspomniał Frag. Pół świata zniszczone, taka prawdziwa Burza Chaosu. Świetny nowy start dla wielu, bo gra osiągnęła już punkt, w którym z obawy przed wykokszonymi, niewielu nowych przychodziło do zabawy. EA zgarnie nagrodę najgorszej firmy raz jeszcze, ale samej grze ciekawe czy wyjdzie to na gorsze.
Netrunner byłby tę całą sprawę olał już na dziś, gdyby nie system premiowy i jeszcze godzina do wyjścia. Nie zrywał się z niej, gdy nie musiał i odwalał rolę wzorowego pracownika.

Póki co niewiele pozostało mu do zrobienia. Autentycznie nie wierzył, że może dorwać skurczybyka, jeśli ten nie popełni błędu i nie zechce zaatakować raz jeszcze, albo jak wielu przed nim: stanie się zbyt ciekawski i zachłanny. Te całe Anonymous to musiała być ściema, bo nikt poważny nie używa tej symboliki o ile nie chce się zbłaźnić. W istnienie silnej grupy wierzą może jeszcze dzieciaki i ktoś zupełnie nie zorientowany w sieci. Mimo to snaX umieścił ten symbol w automatycznie generowanym, wizualnym raporcie zawierającym urywki z całej akcji. Nigdy jeszcze nie skalał się ręcznie pisanym dokumentem i miał zamiar podtrzymać ten stan.

Zajął się najpierw dyskiem tych ludzi. Nazwisko oczywiście dawno już wyleciało mu z głowy, ale z chęcią przyjrzał się dokładnie zawartości ich życia. Lubił wciskać nos do takich rzeczy. Uwielbiał wręcz. Czy mogło istnieć coś ciekawszego od pełnej wiedzy o życiu ludzi? Różnych ludzi. Po godzinach pracy traktował to jak hobby.
Ale ale, najpierw praca.
Znalazł na wymazanych sektorach dysku wyraźne ślady samokasujących się botów prostej generacji, dzięki czemu mógł odpalić odzyskiwanie plików i dogrzebał się do trojana. Jak wszystkie i ten przywędrował z sieci, z firmy wykańczającej wnętrza. Zgłosił tę witrynę i zostawił na nią namiar robolom z firmy. Trop uważał, za tak nieświeży, że aż zgniły, ale warto było sprawdzić, jak daleko rozeszły się trojany i czy nie uderzyły gdzieś jeszcze. Starsi ludzie byli idealnym celem, nie ma co do tego wątpliwości. Dogrzebał się jeszcze do godziny ataku, datowanego na 12:34 w sobotę.
1234, miał nadzieję, że to przypadek.
Ten sam kierunek w Netropolis.

Oook.
Akcja była przygotowana i wykonana w bardzo klasyczny sposób. Klien ściągnął trojana, ten odpalił się korzystając ze słabych zabezpieczeń sieciowych i antywirusowych, zaatakował na wielką skalę, usunął sam siebie i próbował zamieścić ogłoszenie o swoim wyczynie. To klasyka. Dobrze wykonana, z pełnym zatarciem śladów, prawie nie do namierzenia.
Prawie.
IAICA i EA miały kasę i armię ludzi, którzy mogli śledzić wszystkie te małe ślady zgłaszane przez snaXa, netrunner te decyzje zostawiał im. Sam wykorzystał jeszcze korporacyjny lód i po dopisaniu kilkudziesięciu linii kodu, umieścił zablokowane wcześniej ogłoszenie na tablicy. Zamontował wraz z nim dwie rzeczy. Monitoring i trackera, mającego przypiąć się do każdego, kto głębiej zainteresuje się właśnie tę konkretną informacją.
Pierwszym był on sam, zaciekawiony wczytał się w jego treść.

Odpiął się. Wreszcie fajrant. Sprawdził holo, Widniało tam kilka wiadomości, w tym jedna od l00ka:
"Mam kejs. Nexima 19:00?"
Odpisał mu krótkie "kk" i zaczął się zbierać, zostawiając włączony tylko jeden ekran z monitoringiem awarii.

Wilczy 16-03-2015 18:38

Szitszitszitszitszitszit...

Oczywiście, jak zawsze problemy pojawiały się stadami. W dodatku Siodłowskiego wkurzała niefrasobliwość Connora. No, ale on w końcu nie miał ciała, więc niby dlaczego miałby się martwić?

Igor starał się nie panikować - jedna rzecz na raz. Chwilowo zignorował dyspozytornię. Jak nie będą mieli odzewu przez dłuższy czas, pewnie wyślą ekipę naprawczą, albo drony... ale to chwilę potrwa, a wtedy nomadów już tu nie będzie. Siodło skupił się na widoku z kamer. Że też ojciec musiał się pchać na samym przedzie... Ale może wyjdzie z tego coś dobrego. Robot przeładunkowy może im się przydać. Nikt za to jakoś nie pomyślał, że może im się przydać ciężka broń.
Litery i znaki migały na wyświetlaczu cyberoczu. Igor przeszukiwał opcje bezpieczeństwa wagonów. Kamery, zamki magnetyczne...
- Iwan? - odezwał się, nie patrząc na kolegę. Jedną ręką zaczął pospiesznie grzebać w torbie na ramieniu.
... reflektory awaryjne, hamulce bezpieczeństwa...
Wyciągnął z niej granat EMP. Przezorny zawsze bezpieczny...choć to i tak może być za mało. Rzucił go Iwanowi.
- Przyda ci się. Leć, zaraz do ciebie dołączę!
... syrena alarmowa... jest! System przeciwpożarowy! Siodło uruchomił spryskiwacze z pianą w drugim wagonie. Nie łudził się, że uda mu się doprowadzić do zwarcia - nawet najprostsze roboty są wodoodporne. Ale przy odrobinie szczęścia, piana oblepi mu kamery. Choć jeśli ma dobry soft, nawet się tym nie przejmie.

Siodłowski nie czekał na efekty. Szybko odpiął deck od pulpitu, chwycił mocniej broń i ruszył na zewnątrz.
- Connor! Przydaj się na coś! - wrzasnął po drodze - Sprawdź, czy ktoś steruje tą kupą złomu!
Wypadł na zewnątrz w tej samej chwili, w której rozpętało się tam istne pandemonium. Niczym stolica piekła z poematu Miltona, utracony raj post-industrialnego pustkowia rozbrzmiał nagle potępieńczymi krzykami oraz hukiem, zapłonął ogniem i rozbłyskami wystrzałów. Nomadzi, osłaniając się nawzajem, uciekali za pojazdy lub kryli się w dołach, których sporo było w okaleczonej ziemi.

Pierwszy zginął Sami Gazel.

Był już prawie przy jeepie, gdy kula trafiła go w tył głowy, rzucając bezwładne już drobne ciało na maskę pojazdu. Dalej, na wysokości drugiego wagonu, Igorowi mignął ojciec, nurkujący do biegnącego wzdłuż drogi rowu.
- Padnij! – przez huk przedarł się krzyk Iwana.
Igorowi dwa razy nie trzeba było powtarzać. Rzucił się na kamienie torowiska gdy o burtę lokomotywy załomotały pociski.
- Osłaniam cię, kryj się! - Smirnow, klęczący wraz z Aldoną za jeepem posłał przed siebie długą serię z kałacha.

Na powrót do lokomotywy było już za późno, do oddalonego o jakieś dziesięć metrów jeepa za daleko. Siodło wybrał jedyne rozsądne rozwiązanie i przetoczył się po szynach. Kilka kul minęło go dosłownie o centymetry, nim ukrył się za frontem pociągu. Dopiero z tej względnie bezpiecznej pozycji mógł ostrożnie wyjrzeć. Do nomadów strzelał nie tylko robot, który już wylazł z wagonu. Gaśnica pokryła go pianą i chyba oślepiła częściowo, poruszał się bowiem niepewnie. Ogień prowadzono też z uchylonych drzwi sąsiednich wagonów. Sądząc po piskliwych, bojowych okrzykach po wietnamsku, strzelali stamtąd ludzie.

Kanonada zagłuszyła odpowiedź Connora.
- Nikt nim nie steruje! – powtórzył duch głośniej. – Nic z tego, stary!
W tej samej chwili Igor poczuł dziwne mrowienie a przez kanonadę przedarł się dźwięk o innej częstotliwości, a wraz z nim błękitny rozbłysk - wyładowanie elektromagnetyczne! Iwan rzucił granatem, lecz bez wyraźnego skutku.

Robot, jak większość maszyn bojowych, musiał mieć ekranowaną elektronikę, w tym łącze sieciowe. Wbudowana w pancerz klatka Faradaya. Pod postacią specjalnej, miedzianej folii pokrywająca też wizjery kamer. Bydlakiem musiała sterować autonomiczna, zaprogramowana wcześniej AI. Prując z dwóch ckm-ów manewrował teraz tuż obok kryjówki Grzegorza Siodłowskiego, na razie go jednak nie dostrzegł. Potrącił i przewrócił za to jednego z robotów przeładunkowych, większego odeń, lecz obezwładnionego przez EMP. Te były zdalnie sterowane. Drugi, chyba wciąż sprawny, stał przy dziurawionych gradem kul ciężarówkach.

Igor widział, jak Aldona ładuje granatnik, ale nie strzela, nie chcąc zranić jego ojca. Siodło nie spodziewał się tego po niej - w końcu była nie-nomadem. Widać dzisiejszy dzień był naprawdę pełen niespodzianek…

Nałożył na pole bitwy - bo inaczej już tego nie można było nazwać - obraz z VR. Zamiast nomadów widział ikony połączenia: niemal każdy z nich miał przy sobie holofon. Metalowe bydle było w VR niewidzialne - w ten sposób go nie ruszy. Ale ich własny sprzęt powinien się nadać - nie był uzbrojony, ale za to masywny i miał naprawdę dużą siłę nacisku. W najgorszym wypadku stanie się głównym celem wrogiego robota. Wtedy przynajmniej ojciec będzie miał szansę uciec. Siodło nawiązał zdalnie połączenie z działającym robotem przeładunkowym. Obraz z kamery maszyny wyświetlił się w prawym cyberoku. Robot nie dysponował AI, więc nie można było mu wskazać celu i wydać komendy „szarża” a co najwyżej wskazać punkt docelowy. Wychodząc z pomiędzy ciężarówek ruszył niezgrabnie w kierunku przeciwnika.

Tymczasem trzy wrzeszczące, zamaskowane postacie wyskoczyły z pierwszego wagonu. Jedna od razu padła, skoszona serią Smirnowa, dwie pozostałe wskoczyły pod pociąg. Podobny desant nastąpił z trzeciego wagonu, w który Brusiłowa rąbnęła z granatnika. Wybuch wstrząsnął pociągiem. Niemal w tej samej chwili inny granat potoczył się pod jeepa.

Elektryczne auta na szczęście nie wybuchały, lecz eksplozja granatu aż przesunęła pojazd, ciskając o ziemię Iwanem i Aldoną. Leżeli… nie! Podnosili się, więc chyba mocno nie ucierpieli. Jeep i leżące na nim ciało Samiego płonęły. Większość nomadów nie miała jak skutecznie strzelać, przygwożdżona do ziemi i pojazdów ogniem robota.
- Igor! – zakrzyknął panicznie Connor. - Dwóch podchodzi drugą stroną pociągu. Idą tutaj!
No po prostu pięknie… W tej chwili nie było co liczyć na pomoc Iwana i Aldony, bo sami byli w ciężkich opałach. A Gazel…

Igor otrząsnął się i odwrócił wzrok od płonącego ciała Samiego. Skupił się na obecnym problemie. Skierował robota przeładunkowego nieco okrężną drogą, żeby metalowy kolos znalazł się między wrogą maszyną a nomadami, służąc za ruchomą osłonę. Miał nadzieję, że ojciec wytrzyma jeszcze chwilę. Sam tymczasem przesunął się bliżej krawędzi lokomotywy - nie pytał skąd Connor wie, że idą z tamtej strony. Wystawił broń i strzelał niemal na oślep. Rozpaczliwie musiał zyskać na czasie.

Nie wiedział nawet czy trafił, choć usłyszał krótki krzyk, który jednak równie dobrze mógł być krzykiem zaskoczenia lub wynikiem trafienia w kamizelkę. Kupił jednak cenne sekundy.
- Zatrzymali się! - zameldował Connor. - Jakieś dziesięć metrów!
Robot przeładunkowy wyszedł przed kolumnę pojazdów, skupiając na sobie ogień swego uzbrojonego kuzyna. Wielkokalibrowe kule tłukły weń jak grad, wydając zresztą podobny odgłos. Na szczęście była to dość solidna konstrukcja. Część okablowania i delikatniejszej hydrauliki miała wszakże na wierzchu i w cyberoku zamigotał alert o uszkodzeniu jednego z ramion. Jednak najważniejsza rzecz, czyli kamery, działały i maszyna kroczyła dzielnie dalej, będąc już tylko o długość wagonu od przeciwnika. Strzelanina wokół rozgorzała z nową intensywnością, większość nomadów mogła wreszcie wychylić się zza osłon.

W końcu coś zaczynało iść zgodnie z planem. Igor wszedł w interfejs robota przeładunkowego i podniósł jedno ramię maszyny - zakończona chwytakiem ręka wskazywała teraz na przeciwnika. Drugie ramię drgnęło… i tyle. Cóż, później będą się tym martwić.
Siodłowski nie wychylał się więcej. Celując w stronę, z której zbliżali się Wietnamczycy, zbliżył się do drugiej strony lokomotywy. Ostrzał z tej strony chyba ustał, przenosząc się na linię robot-robot. Częściowo schowany za obłym czubkiem lokomotywy czekał na czysty strzał.
- Obserwuj ich, Connor - mruknął jeszcze. Mogą próbować przejść przez wnętrze lokomotywy na drugą stronę. Na to też musi być gotowy. Na szczęście, przednia szyba pociągu była duża.

Z wagonów i spod pociągu strzelali wciąż Wietnamczycy, ale nie mogli widzieć przylepionego do rogu lokomotywy Igora. Wychylali się rzadko, przewaga siły ognia była wreszcie po stronie nomadów. Aldona była w swoim żywiole, wychodząc zza jeepa i waląc seriami niczym żeńska wersja Rambo. Łuski z opróżnianych taśm amunicji sypały się u jej stóp.

Szarżujący robot przeładunkowy wpadł na wrogą maszynę. Ta manewrując zdołała uchylić się przed wymierzonym w głowę ciosem stalowej pięści, lecz nie przed staranowaniem. Tony żelastwa zderzyły się z głośnym hukiem. Mechaniczny przeciwnik zachwiał się na nogach i zwalił w błoto, przygnieciony większym ciężarem. Roboty okładały się leżąc na sobie jak stalowi zapaśnicy, kilka metrów od kryjówki ojca.

- Podchodzą! – ostrzegł Igora Connor.
Zza lokomotywy wychyliła się dłoń z pistoletem maszynowym i puściła serię, która jednak chybiła Siodłowskiego, tylko połową twarzy i prawym ramieniem wychylonego zza swojego rogu. Za dłonią wychylił się krzyczący coś, niski żołnierz Wietkongu. Siodło strzelił i trafił, lecz kula utkwiła chyba w kamizelce. Amunicja EMP miała mniejszą moc przebijającą. Nie zdążył zmienić magazynka po walce z androidem. Tamtym tylko zarzuciło i w tym momencie dostrzegł chowającego się Igora. Tym razem nacisnęli spusty jednocześnie. Obaj mieli smartlinki. Kula Siodłowskiego weszła prosto w nałożone na kominiarkę gogle. W tej samej chwili poczuł jak coś dosłownie rozrywa mu dłoń. Pociski dum-dum. Zawył z bólu upuszczając pistolet obok padającego na tory, martwego przeciwnika. Nad głową zarejestrował jeszcze wystrzały i brzęk tłuczonego szkła – to Iwan zdjął podchodzącego kabiną lokomotywy drugiego Wietnamca, którego trup stoczył się po schodkach.
- Igor! – krzyknął przerażony Connor. – Igor, nie umieraj!
Smirnow przeskoczył kilkoma susami dzielącą ich odległość i rzucił na ziemię karabin, wyjmując z plecaka apteczkę.
- Siodło, lepiej na to nie patrz!
Igor spojrzał i natychmiast pożałował. Dłoń była krwawym strzępem. Półprzytomny z bólu dostrzegł w prawym cyberoku, że wroga maszyna zrzuciła z siebie pozbawionego chwilowo kontroli robota przeładunkowego i gramoli się na nogi. Przez chwilę nie był pewien na co właściwie patrzy, czemu jakiś obraz zasłania mu widok. Właściwie był w tej chwili pewny tylko jednego: że bolało i że chciał umrzeć, byle tylko ból minął. Sieczka na końcu jego ramienia wydawała mu się odległa i obca, jakby to była cudza ręka. Podobnie wszystko dookoła. Ktoś strzelał, ktoś krzyczał, ale kto i po co…

Zachwiał się i przypadkiem zahaczył zranioną dłonią o zimny metal lokomotywy. Poczuł się jakby ktoś wpakował mu tam rozgrzane żelazo i znowu wrzasnął z bólu. Ale to przynajmniej trochę go otrzeźwiło. Iwan, który nagle był przed nim, mówił coś i otwierał… apteczkę, tak, to było to słowo. Iwan to przyjaciel. Iwan mu pomoże...

Siodło oparł się zdrową ręką o lokomotywę. Oddychał ciężko przez zaciśnięte z bólu zęby. Obraz z kamery robota przeładunkowego wciąż wisiał mu przed oczami. Skupił się na nim, żeby nie patrzeć na rozerwaną dłoń. Trudno mu było się skupić na kierowaniu robotem, ale liczył, że to mu pomoże na chwilę zapomnieć o bólu. W tej chwili najchętniej odpłynąłby gdzieś w VR. Czy Connor zawsze czuł się w ten sposób?
- Connor… - wysyczał z trudem - Robot. Kieruj…
Więcej nie dał rady powiedzieć, bo znów zabolała go ręka. Iwan najwyraźniej zaczął go torturować…
- Trzymaj się, stary, painkiller zacznie działać za minutę - usłyszał Smirnowa i jednocześnie poczuł ukłucie. “Kałasznikow” zaczął sprawnie bandażować Igorowi dłoń. Póki co bolało jak diabli.
- Pomszczę cię, mój ludzki bracie! - zawołał Connor - Choć byłeś tylko prostym organizmem białkowym, będę cię wspominał po kres millenium.
Przejąwszy kontrolę nad robotem przeładunkowym wyprowadził celnego kopniaka w stającego na nogi wroga, podcinając go i obalając znów na ziemię. Następnie przetoczył się na niego, przygniatając znów swym ciężarem. W tle rozbrzmiewały wciąż strzały, gdzieś dalej eksplodował granat, ale bitwa chyba powoli wygasała.
Siodło dostrzegł jeszcze jak któryś z nomadów doskakuje do częściowo unieruchomionego wrogiego robota i ładuje mu pocisk EMP w oko kamery. Maszyna drgnęła jeszcze raz i znieruchomiała. Igor nie był pewny, lecz chyba był to jego ojciec.
- Uciekają! - krzyknął ktoś.
- Żywego, brać jakiegoś żywego! - To Aldona. - Zaraz będą tu drony SOK-istów, a za nimi gliny. Do pojazdów, spadamy stąd!
W tym momencie Iwan zacisnął opaskę uciskową i Igorowi przesłonił świat znajomy, niemile wspominany widok - ciemność.

Ocknął się, gdy ładowali go do ciężarówki, która po chwili ruszyła. Ujrzał nad sobą ubłocone twarze: ojca, Iwana i Aldony. Byli chyba cali, za wyjątkiem Brusiłowej, która miała przestrzelone w dwóch miejscach ramię, ale zdawała się nic sobie z tego nie robić. Albo miała wszczepiony edytor bólu, albo była na wspomagaczach, albo tak twarda była z niej suka.
Wszyscy mówili coś, lecz Siodło słabo rejestrował.
Wreszcie do świadomości przedarł się najdonioślejszy głos Aldony:
- No, młody. Wygląda na to, że ocaliłeś nam tyłki. Prawdziwy z ciebie gieroj. Jak to będzie po waszemu? A. No, młody, uśmiechnij się, jesteś bohaterem.
Igor nigdy nie wiedział kiedy Aldona z niego kpi, a kiedy mówi poważnie. Co dziwne, chyba teraz mówiła serio. Siodłowski słabo w tej chwili kontaktował, ale próbował się odezwać.
- ... ojciec? Gdzie... ładunek? - wymamrotał przymulony środkiem przeciwbólowym. Nie był pewien, czy go usłyszeli. Westchnął i zamknął na chwilę oczy, kiedy je otworzył, uśmiechnięta morda Connora przesłaniała mu widok.
- Słyszałeś, Connor? Jesteśmy bohaterami. Nieźle jak na... prosty... organizm... białkowy, co? - mamrotał Siodło. Na szczęście, Connor usłyszałby nawet najcichszy szept Igora. Zastanowił się przez chwilę - Naprawdę wspominałbyś mnie przez tysiąc lat?
- Tysiąc lat? Nieee... powiedziałem "millenium"? Nie, na pewno powiedziałem "stulecie". Tak, sto lat. Nie pochlebiaj sobie... tego... W końcu żaden ludzki twór nie przetrwa więcej niż marne kilka pokoleń...
- Poza AI.
- Poza AI, oczywiście. Chyba zaczynasz łapać moją wyższość nad wami. Nie jesteś taki głupi, jak na człowieka. Gdyby nie te wasze delikatne powłoki...

Igor słuchał go jednym uchem. No właśnie - a co z jego delikatną powłoką? Nie wiedział w jakim stanie była jego dłoń i nie chciał się nad tym teraz zastanawiać. Powinien się raczej zastanowić nad tym, dlaczego pociąg był aż tak dobrze chroniony... ale szczerze mówiąc na to też nie miał ochoty. Najchętniej w ogóle przestałby myśleć na jakiś czas.

Zamknął oczy. Słyszał głosy Iwana, Aldony i ojca, ale przytłumione, jakby z oddali. Trochę bliżej, lekko metaliczne terkotanie Connora. I cichy szum elektrycznego silnika ciężarówki, sunącej przez bezdroże.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:00.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172